C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Jasne miejsce na plamie gęstego lasu przy Hogsmeade. Znajduje się stosunkowo głęboko i właściwie niewiele osób wie, że w ogóle tam jest. Okalają ją drzewa, a z jednej strony graniczy z jeziorem. Poza innymi gatunkami zwierząt, polanę licznie zamieszkują ogniki, które nocą rozświetlają ją swoim blaskiem.
Autor
Wiadomość
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Lokiznicz: 68 Uwaga: 37 Sukces: przedział 58-78, do 37 dodaje 25 pkt z kuferka
Na szczęście Loki nie był legilimentów i nie musiał się tłumaczyć, czemu będąc starym dziadem, nie puszcza oczek i nie śmieszkuje z piętnastolatką, którą, jako stary chłop, uważał oczywiście za dziecko. Zamyślił się na chwilę, na zadane przez nią pytanie, przez co dostał gumowym tłuczkiem w czoło i pomasował je, marszcząc brwi, bo nie pomogło to w myśleniu ani trochę. - Myślę, że nasza szkoła jest tak wybitna, że i na turnieju quidditcha ktoś "odwali kite". - cegły spadały im na głowy po ataku smoków, szaleństwa sprawiały, że ludzie rzucali się do jeziora, pył wróżek dawał haluny, od których rozbierał się na wróżbiarstwie do majtek. Śmierć na miotle nie brzmiała jakoś wybitnie nieprawdopodobnie. Na słowa Adeli względem swojego dzieła parsknął śmiechem i położył dłoń na piersi: - Naprawdę? To prawie jak komplement, Honeycott, jeszcze pomyślę, że mnie podrywasz. - puścił jej oko. Po chwili jednak, jak przystojne podobizny by nie były wymalowane na piłeczkach, poszybowały one cieszyć chytre małe piłeczkowe mordy w niebo. Patrzenie pod słońce nie było szczególnie wygodne, zwłaszcza kiedy lokiznicze miotały się i zatrzymywały znienacka, przez co bardzo trudno było je nie tylko wypatrzeć, ale i dobrze przycelować zaklęciem. Swansea jednak wyobraził sobie, że to świeżo zwinięty, ciepły jeszcze kebab na cienkim z sosem mieszanym. I wtedy już przyzywanie go było znacznie prostsze. Skupił się, śledząc kuleczkę różdżką jak jakiś snajper i szybko rzucił zaklęcie, strącając piłkę z momentu nieważkości, prosto do swojej ręki. - Hm? - obejrzał się na Adele- jasne, przecież nie wolno pozwolić, żeby takie mordy uciekły w świat. - pokręcił głową i uśmiechnął się zachęcająco, żeby dzielnie załatwiła lokiznicza, który przypadł jej w udziale. Zerknął na Aoife, która sprawnie capnęła swoją żółtą mordę i uśmiechnął się: - Slytherin nie miał dobrego szukającego chyba już z siedem lat. A przynajmniej odkąd ja jestem w szkole, to takiego nie widziałem. - zauważył, unosząc brwi - Więc śmiało. - wziął lokoznicza i wsadził do plecaka, po czym sam się rozejrzał za zaginionym - No cóż, nie jest to pierwszy wychowanek domu węża, który miga się od roboty...
Być może Adela faktycznie nie poświęcała Aoife zbyt wiele uwagi, ale w gruncie rzeczy nie czuła potrzeby, by to robić – każdy skupiał się na własnym treningu i poprawie swoich umiejętności, a to żę Honeycott zagadywała Lockiego wynikało ze zgoła innych pobudek niż wspólne trenowanie quidditcha. W jej oczach piętnastoletnia Dearówna była praktycznie nieznajomym dzieciakiem, choć sam fakt, ze miała jakiś związek z Dearami sprawiał, że Adela nie miała ochoty z nią rozmawiać. Nie pora jednak na konflikty między rodami, bo liczył się Quidditch. No i odrobina radości z obecności ulubionego ślizgona. - No słuchaj stary, skoro ty mnie nie podrywasz to musiałam wziąć sprawy w swoje ręce – odparła, odwzajemniając puszczenie oka. Po chwili jednak nie miała w głowie ani flirtu, ani żartów, bo skupiła się na Quidditchu, a pierwsza porażka w starciu z lokizniczem bardzo zabolała jej dumę. Do pieca dokładał też fakt, że młodsza Ślizgonka poradziła sobie znacznie lepiej, co wywołało w Adeli lekkie poirytowanie i chęć udowodnienia, że potrafi poradzić sobie równie świetnie. Nie odpowiedziała już na sugestię Lockiego dotyczącą jego uciekających mord. Zamiast tego skupiła się na zadaniu, za wszelką cenę starając się wystarczająco trafić w kwestii uwagi. Niestety, nie pomogła ani determinacja, ani nerwowe ściskanie różdżki, bo i tym razem Adela się spóźniła. Jej twarz zadrżała w złości, bo niczego innego nie nienawidziła tak bardzo jak przegrywania. - Kurwa – mruknęła zirytowana pod nosem. Nie zamierzała się jednak tak łatwo poddać, bo przecież to byłoby poniżej jej godności.
Nie miała pewności, czy Lockie poważnie widzi w niej szansę na sukces Ślizgonów w łapaniu znicza, czy wychodzi z założenia, że gorzej i tak być nie może, ale sama opcją ją zainteresowała. Zawahała się, a potem złapała za lokoznicza, bezpardonowo wyciągając go z torby Swansea. - Zmieniłam zdanie - powiedziała, rzucając ślizgonowi tylko umiarkowanie przepraszające spojrzenie. - Jednak poćwiczę łapanie. Może to jednak nie był tylko szczęśliwy traf. Posłała kulkę w powietrze, a potem spróbowała ją złapać zaklęciem, ale chyba zrobiła to zbyt chyżo, bo zaklęcie mocno przestrzeliło, mijając lokoznicza o kilkanaście cali. Niech to szlag. Musiała się bardziej skupić, skoncentrować. Wymierzyła i... Perfekcja! Chwyciła kulkę w rękę i uśmiechnęła się z zadowoleniem. Postanowiła poprzestać na trzech próbach, bo mimo wszystko jeszcze nie była zdecydowana na objęcie tej funkcji, a swoją, dobrze znaną miała zamiar opanować najlepiej, jak się da. Dlatego przeszła do kafla i obręczy. Rzucała piłką całkiem długo, za każdym razem coraz silniej i celniej, przynajmniej do pewnego momentu, w którym okazało się, że mięśnie zaczynają jej słabnąć. Odgarnęła włosy ze spoconego już czoła, czując, że to był naprawdę mocny wycisk. Podeszła do torby i znów uzupełniła płyny, łaskawie zaszczycając znów pozostałą dwójkę spojrzeniem. Adela miała wyraźne trudności ze złapaniem lokoznicza, co dodatkowo poprawiło ślizgonce humor. - Dzięki za trening, było całkiem nieźle - rzuciła do Locka, po czym posłała gryfonce niemal szczerze krzepiący uśmiech. - Powodzenia. Kiedyś pewnie ci się uda. Do zobaczenia na wakacjach! A potem zgarnęła swoje rzeczy i poszła w miejsce, w którym miała umówiony transport do domu. W końcu panienka Dear nie będzie się wozić pociągiem, o ile sama tego nie zechce.
ZT
+
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Ambicja Swansea była bezdenna. Być może dlatego tiara wykrzyknęła SLYTHERIN, ledwie dotknęła jego głowy. Uważał, że wszystko się da osiągnąć - tak samo twierdził, że bez wątpienia drobna i zwinna osoba mogła wyćwiczyć się na pozycję szukającej, a Aoife była zarówno drobna jak i zwinna. Uśmiechnął się do niej i pokiwał głową, jakby w geście aprobaty. Chwilę obserwował, jak jej szło i uniósł brwi w minie "A nie mówiłem?", kiedy złapała lokoznicza. - Widzę Cię na treningach drużyny, albo będziesz chodzić w kombinezonie z golfem zawsze, jak Cię zobaczę. - ostrzegł lojalnie, po czym wrócił do Adeli. Zaśmiał się serdelecznie na to jej oczko i pokręcił głową: - Kusisz los, Adela. - jego nie trzeba było namawiać ani dwa razy sugerować. Obserwował jej działania z uwagą, po czym nie omieszkał dać kilka wskazówek. Nie był może wybitnym miotlarzem, ale swoje przesiedział na tronie z Miotłą w ręku, czytając analizy rozgrywek drużyn z całego świata. - Dwa tygodnie temu w Miotle pisali o Jacku Nidelmanie, szukającym Holenderskiej reprezentacji. Sam ponoć zaklina piłeczki pingpongowe, żeby wysyłać je w eter i potem ganiać za nimi po okolicy. To nie jest łatwe zadanie. - powiedział jej w ramach pokrzepienia. Spędzili na polanie jeszcze kawał czasu, aż zaczęło się powoli ściemniać - wtedy Lockie zarządził koniec ćwiczeń i przywołał zaklęciem cały sprzęt, który pomniejszył i wpakował do plecaka. - Za taki rozmach idziemy na piwsko. - poinformował gryfonkę, po czym kiwnął głową i opuścili polanę. Na piwsko.
Zbieranie składnika pierwszego stopnia — rumianek lekarski
Nie zakładała rękawic ochronnych do pozyskania rumianku lekarskiego, nie były one potrzebne, ponieważ roślina ta była składnikiem pierwszego stopnia, nie stwarzała potencjalnego zagrożenia przy zbieraniu. Często rósł w ogrodzie mamy, ale do tych wspomnień nie chciała wracać, chociaż dobre to raniły ją głęboko. Miała już wprawę w pozyskiwaniu rumianku, a to dlatego, że stosowała go do uwarzenia eliksiru menstruacyjnego, zmagając się ostatnio z bolesnymi miesiączkami, pełnymi nieprzyjemnych objawów. Łatwo było wypatrzyć roślinę, białe płatki o środkach żółtych, nie wysoka, ale rzucająca się w oczy na zielonej polanie. Wiedziała, że zbiory najlepiej przeprowadzać w ciepłe, słoneczne dni. W okresie od czerwca do sierpnia, a że Fern spędzała wakacje w domu, mogła systematycznie poświęcić czas na pozyskiwanie surowca, którego na pewno ciotce i jej nie zabraknie na eliksiry menstruacyjne, które przydawały się także zimową porą. Miała przy sobie mały scyzoryk, tak więc kiedy ukucnęła przy roślinie, ostrze sprawnie ścięło kilka koszyczków kwiatowych. Każdy ruch dłonią wykonywała ostrożnie, aby nie uszkodzić całej rośliny. To kwiaty były jej głównym zbiorem. W miejscu, w którym znalazła rumianek, nie było go za wiele, tak więc postanowiła go jeszcze poszukać, uważając, że nie ma wystarczającej ilości tego składnika. Przemierzając polane krok za krokiem, natrafiła szybko na poszukiwane kwiaty. Zbierała je sprawnie, lecz nie spieszyła się, mając wiele czasu, a także ta czynność w jakiś sposób uspokajała jej myśli, które błądziły w przygnębiające znane rejony. Każdy taki zebrany przez nią kwiat trafiał do niewielkiego wiklinowego koszyczka, z którym przyszła. W końcu już nie było czego zbierać, więc Fern wstała, rozejrzała się jeszcze za rumiankiem lekarskim, ale w zasięgu jej wzroku nie było przez nią poszukiwanej rośliny. Nie mogła przecież wyzbierać wszystkiego. Tym razem przeniosła się bardziej w głąb polany i dopiero wtedy znalazła rumianek, ale gdy spojrzała do koszyka, stwierdziła, że ma go wystarczająco dużo na eliksir, jak i do herbaty, gdyby ciotka postanowiła zaparzyć sobie na trawienie. Opuściła polane z dobrymi zbiorami, zastanawiając się, na co poświęci resztę dnia.
zt
+
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Jako gwiazda quidditcha, Brooks przywykła do życia w świetle reflektorów. Każdy aspekt jej codzienności – od wycieraczki pod drzwiami, przez kuchnię, po sypialnię – był nieustannie zalewany setkami listów. Większość z nich to bełkot anonimowych mężczyzn, którzy z dziwną determinacją przekraczali granice przyzwoitości, wysyłając jej obraźliwe wiadomości lub, co gorsza, zdjęcia swojego przyrodzenia. Julka nigdy nie mogła pojąć, jak ktokolwiek mógł sądzić, że takie gesty wywołają coś innego niż obrzydzenie. Każdy taki list, każdy wulgarny załącznik był dla niej przypomnieniem o tym, jak trudne bywa bycie kobietą na świeczniku.
Nie brakowało też ofert reklamowych, kuszących szybką gotówką. „Wrzuć zdjęcie naszego energetyka na wizzboka, a obsypiemy cię złotem” – tego typu wiadomości, chociaż mniej obrzydliwe niż „mokre sny” jej najgorliwszych fanów, także wzbudzały w niej jedynie lekki uśmiech politowania. Kiedyś może i byłaby skłonna do takiej współpracy, ale teraz, kiedy osiągnęła szczyty w swojej karierze, nie miała ochoty sprzedawać każdego skrawka swojej osoby.
Jednak pośród tego chaosu, pośród ton śmieciowych wiadomości, zdarzały się czasem perełki – listy, które naprawdę coś dla niej znaczyły. Jednym z nich był ten od Jenny, młodej miotlary, która jeszcze za czasów Bruksy przychodziła na treningi Krukonów. Jenny była wtedy tylko kolejnym dzieciakiem z błyskiem w oku, śledzącą każdy ruch Brooks na boisku. Ale Julka od razu wyczuła w niej coś więcej – ten sam rodzaj determinacji, z jakim sama kiedyś wkraczała na stadion. Ich relacja rozwinęła się naturalnie; Julka, jako bardziej doświadczona zawodniczka, dzieliła się radami, a Jenny chłonęła każdą wskazówkę, każdą drobną sugestię. To było dla niej ożywcze – widzieć, jak ktoś młodszy, pełen pasji, przechodzi te same etapy, co ona niegdyś.
Gdy pewnego dnia Jenny napisała do niej list, wyrażając swoją frustrację po porażce w szkolnym turnieju bludgera, Julia nie mogła nie zareagować. Turniej bludgera w Hogwarcie brzmiał dla niej jak absurdalny żart, zwłaszcza że w czasach, gdy sama była uczennicą, walczyła o to, by stworzyć podobne rozgrywki. Pamiętała, jak namawiała starego Hampsona, by pozwolił na stworzenie „Klubu Tłuczka”. Jednak jej pomysł został odrzucony, a teraz, kiedy opuściła Hogwart, dzieciaki beztrosko mogły walczyć kolorowymi kulami. To była niesprawiedliwość, która bolała ją jak uderzenie w szczepionkę.
Julka doskonale rozumiała, co czuła Jenna – frustracja po porażce, gniew, a jednocześnie nieugaszona chęć, by się poprawić, by wyciągnąć wnioski i wrócić silniejszą. To była ta sama pasja, którą pałkarka Os czuła w sobie, kiedy zaczynała swoją przygodę z quiddtichem. Wiedząc, jak ważne jest wsparcie w takich momentach, nie mogła odmówić młodej zawodniczce. Mimo że jej harmonogram był napięty, wygospodarowała godzinę i zjawiła się w Hogsmeade, gotowa dać kilka cennych wskazówek.
Oczywiście, Brooks to Brooks – profesjonalizm miała we krwi. Na boisku pojawiła się na dobre dwadzieścia minut przed umówionym spotkaniem. Ale nie miała zamiaru bezczynnie siedzieć i czekać. Zamiast tego, wykorzystała ten czas produktywnie. Jej miotła, „Zora”, była jej najwierniejszym towarzyszem, więc zabrała się za jej pielęgnację, starannie pastując drewno, aż lśniło. Kiedy skończyła, sięgnęła po gumy i skakankę, rozpoczynając rozgrzewkę. Czuła, jak każda komórka jej ciała budzi się do życia, gotowa na kolejne wyzwanie. Czekała na Jennę z uśmiechem, wiedząc, że dzisiaj przekaże jej coś więcej niż tylko techniczne wskazówki.