C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Jasne miejsce na plamie gęstego lasu przy Hogsmeade. Znajduje się stosunkowo głęboko i właściwie niewiele osób wie, że w ogóle tam jest. Okalają ją drzewa, a z jednej strony graniczy z jeziorem. Poza innymi gatunkami zwierząt, polanę licznie zamieszkują ogniki, które nocą rozświetlają ją swoim blaskiem.
Przypatrywał się jej uważnie, bo zdecydowanie nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Skoro nie chodziło o łyżwy, to z jakiego innego powodu Aurora nie przepadała za czymś takim jak lodowisko? Dopiero po kolejnych słowach uśmiechnął się subtelnie, mając wrażenie, że mógł się domyślić tego, co chciałaby powiedzieć. - Chyba wiem co masz na myśli. – Dodał zresztą zaraz, bo akurat w tej kwestii zgadzał się z nią w pełnej rozciągłości. Sam cierpiał na manię kontroli, co dość mocno odbijało się na jego wolnym czasie, a raczej jego braku. Mimo że zatrudniał samych godnych zaufania pracowników, tak i tak wolał mieć na wszystko oko i chyba przesadnie ich kontrolował. Co prawda ostatnimi czasy pozwalał sobie na nieco więcej luzu, ale prawdopodobnie wyłącznie dlatego, że zbliżał się okres świąteczny, a to z kolei wzmagało w nim chęć odnowienia dawnych znajomości. Nie był jednak pewien czy przypadkiem w nowym roku nie powróci do swoich nieszczęsnych nawyków, które spędzały mu sen z powiek. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego barmani bez problemu poradzą sobie z obsługiwaniem klientów, a jego księgowy z podpisywaniem umów z kontrahentami i dokonaniem comiesięcznym rozliczeń, a jednak… i tak musiał wszystko jeszcze raz sprawdzić. Nie odpowiedział już na jej uwagę co do sali bankietowej, a zamiast tego oboje udali się na parkiet, by rozpocząć celebrację Bożego Narodzenia od oficjalnego tańca. Ten jednak zupełnie im się nie kleił i najpewniej wyglądali jak dwa jelenie na rykowisku walczące o dominację. Każdy chciał prowadzić, ale ostatecznie panna Therrathiel uległa pod naporem jego prośby i wszystko powróciło do normalności. Wreszcie zaczęli się ze sobą zgrywać bez obawy o to, że któreś z nich nadepnie drugiemu na stopę. Oczywiście zdarzały się momenty, w których nie do końca się zrozumieli, ale jak na pierwszy wspólny taniec, nie było chyba najgorzej. Przynajmniej on twierdził, że jego partnerka porusza się z niebywałą gracją, świadomie lub nie, przyciągając wzrok innych panów. Kiedy muzyka przycichała, jeszcze raz uniósł dłoń, by po ostatnim obrocie odciągnąć ją od tego weselej już podrygiwującego tłumu. - Może otworzymy te niespodzianki, które dostaliśmy przed wejściem? – Przypomniał o cukierkach, po czym sam wyciągnął swojego, przyglądając mu się uważnie z każdej strony. Nie ufał żadnym magicznym drinkom, smakołykom czy innym głupotom, które wciskali na takich imprezach, ale sam przecież poprzysiągł sobie, że skorzysta ze wszystkich przygotowanych przez organizatorów atrakcji. – Zaczynamy od mojej? Jeśli to będzie coś nieprzyjemnego, to przynajmniej będziesz już o tym wiedziała. Później pomogę Ci z Twoją niespodzianką. – Zaproponował niczym prawdziwy dżentelmen, który próbuje dania przed damą, by sprawdzić czy to nie jest przypadkiem zatrute. Tak właśnie trochę się w tym momencie czuł, ale mimo wszystko wyciągnął w kierunku kobiety dłoń, w której trzymał zawinięty w papierek słodycz. Sam złapał za jeden koniec opakowania i poczekał aż jego partnerka złapie za drugi. Głupia tradycja kazała im wszak otworzyć te niespodzianki wspólnie. Odwinęli papierek, a jego oczom ukazało się kilkanaście fasolek wszystkich smaków, które od razu odrzucił na bok, oraz karteczki pełne różnych dziwnych zapisków. Przeczytał je, ale szczerze mówiąc, nie sądził, by ta wiedza do czegokolwiek mu się przydała. - Mam unikać szatynów z piwnymi oczami i miejsc z czerwonymi drzwiami. Myślisz, że to jakiś żart i każdy dostał taką bezsensowną wróżbę na Nowy Rok? – Podzielił się swymi notatkami z Aurorą i z niecierpliwością czekał aż ona zdecyduje się otworzyć otrzymany od skrzatów prezent.
Nie mówił nic, zgodnie z jej wolą adaptując się idealnie do jej zachowania. Wpasowując się w milczenie jakby wślizgnął się w jakieś nowe, obce ciało, w którym co prawda było mu nieco niewygodnie, ale chociaż bezpiecznie. Przeczeka ten nieprzychylny mu czas, a wszystko będzie lepiej, prawda? Nie było, ale milczenie mu się nie dłużyło. Pozwolił sobie je chłonąć i dzielić się nim. Smakował je w ustach jak kompletnie obcy mu smak whisky. Wydawało mu się, że zna je wszystkie, a jednak pozwolił się zaskoczyć najpospolitszemu z nich. Starał się na nią nie patrzeć, nie chwytać jej myśli, nie podsłuchiwać jej głowy. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Zgodnie z tą zasadą, Rasheed naprawdę wolał nie wiedzieć, nie pytać i nie poznawać jej lepiej. Chciał po prostu dojechać na miejsce, wziąć szklankę alkoholu, przycupnąć sobie gdzieś na uboczu i chociaż udawać, że wciąż pamięta co to jest luźna i dobra zabawa, wielogodzinne wybieranie garniturów i pieczołowite dopasowywanie dodatków. Chwytając spojrzeniem świat śmigający wokół niego, dał się zaskoczyć. Strzeliło go w twarz tak niespodziewanie, że aż prawie oprzytomniał i zapomniał o potrzebie użalania się nad samym sobą. Dotknął swojego zadbanego policzka, wyczuwając pod nim wilgoć. Czerwony wykwit wypluł z siebie lśniącą posokę barwiąc mu palce. Starł ją tuż po wylądowaniu, ocierając opuszki o bawełnianą chusteczkę skrytą wewnątrz jednej z kieszeni, ale nie poczynił tego samego z raną. Spojrzał tylko ostrożnie na Caelestine, gdy wrzący pomruk jej myśli dotarł do niego nawet bez utrzymywania kontaktu wzrokowego. Dziwne to było uczucie tak być świadomym, że ktoś znajomy trąca zapraszająco twoją flagę, wystawioną ponad głowy innych nieco niezamierzenie. A jednak pochwycił się tego, wślizgnął w jej myśli jako nienachalny obserwator. Gdyby nie zaklęcie uśmierzające ból, sam dostałby migreny od jej milczących komentarzy. Pomyślałby kto, że ktoś taki jak ona potrafi nosić w sobie tak wiele uszczypliwych komentarzy. - Dziękuję, poradzę sobie. - Spławił wszystkie jej dobre chęci, celowo spoglądając ponownie na swoją chusteczkę. Sięgnąwszy po różdżkę w istocie pozbył się rozcięcia prostym zaklęciem uzdrawiającym. Nie było po nim śladu, nie licząc zaczerwienionego pasa pozostawionego przez krew, ale wkrótce i on zniknął pod naporem miękkiego materiału. Niechętny do jakiejkolwiek rozmowy, uświadomił sobie, że chyba nie mówiła tego do pegaza ciągnącego sanie dopiero po kilku sekundach. - Nie, śmigaj na parkiet bawić się ze znajomymi. - Odpowiedział jej obojętnie wstając, aby wydostać się z wnętrza pojazdu. Nie był nieuprzejmy. Zaoferował jej swoje ramię, gdy wysiadała i odprowadził ją na bezpieczny fragment polany. Niestety, nie zdawał sobie sprawy, że jednocześnie zostaną oni uznani za parę. Zmarszczył nieznacznie brwi, ale nie zaprzeczał temu stanowi rzeczy. Bez słowa oddał płaszcz, przyjmując w zamian jakieś niespodzianki i grzane wino, który interesowało go o wiele bardziej od słodyczy. Pociągnął długi łyk, a potem beztrosko podrzucił kubeczek w górę, zawieszając go w powietrzu zaklęciem, tuż obok swojego ramienia. - Tańczysz? - Spytał, zerkając w jej jasne oczy i nie zdając sobie sprawy z tego, że brzmi naprawdę szorstko. Mimo tego, że faktycznie gotów był jakoś przebrnąć z nią przez taniec otwierający, podał jej dłoń dość nienachalnie.
Chwilowo nie udało jej się dostrzec nikogo znajomego wśród obecnych na balu, ale może po prostu nie miała szczęścia natknąć się na nich, ale później uda jej się jeszcze ich spotkać. Chwilowo jednak nawet nie rozglądała się zbytnio, bo nie byłoby to w porządku w stosunku do Gallaghera, z którym los złączył ją w przypadkowym tańcu. - Jak na samouka radzisz sobie całkiem dobrze - zauważyła, gdy usłyszała, że chłopak głównie zaangażowany jest w działalność miotlarską, a nie tańce towarzyskie. Jak widać ludzie potrafią mieć wiele talentów. - Niestety nie jestem typem sportowca - zaśmiała się delikatnie. - Najbardziej chyba lubię muzykę. Gram na pianinie i skrzypcach. Nie chciała zanudzać go zbytnio tym jakie były jej wszystkie zainteresowania, bo zdecydowanie na tym się to tylko nie kończyło. Nie sądziła jednak, by dla kogoś innego słuchanie o tym, co chętnie robi w swoim wolnym czasie było jakoś szczególnie fascynujące dlatego ograniczyła się jedynie do całkiem krótkiego i kulturalnego komentarza. Całe szczęście poplątanie kończyn już jej przeszło dlatego Ślizgon nie musiał się już obawiać, że niechcący oberwie od niej tak jak jeden z gości, któremu wytrąciła kieliszek. Ulżyło jej, gdy tylko zdała sobie z tego sprawę, bo oznaczało to, że teraz będzie mogła swobodnie się poruszać po polanie. Oby więcej już nie było potrzeby by musiała czuć wstyd i zażenowanie swoją drobną lub też nieco większą wpadką. - Chociaż na coś się przydałam. A właśnie, na jakiej pozycji w Quidditchu grasz? - spytała, by jeszcze na chwilę odnieść się do jego zainteresowań. Nie bardzo orientowała się w drużynach Quidditcha ze względu na to, że nie śledziła rozgrywek, a w dodatku była w Hogwarcie dopiero od niedawna i nie orientowała się w takich rzeczach. Wyglądało na to, że po raz pierwszy to jej się trafiło coś zdecydowanie lepszego. Nie wyobrażała sobie jak mogłyby smakować lody o smaku selera. Chociaż nie miała większego problemu z tym warzywem. Nie należało może do jej ulubionych, ale i nie nienawidziła go. Z drugiej strony ciekawiło ją kto zrobiłby o takim smaku lody. Choć akurat w Japonii trafiały się również o wiele dziwniejsze przysmaki. Nie spodziewała się tego, że chłopak skomplementuje ją w podziękowaniu. Nie wymagała tego i nie sądziła, by miał też podobny odruch. Mimo wszystko jakoś zawsze robiło się milej na sercu, gdy ktoś również mówił coś takiego. Uśmiechnęła się do niego i nieco zarumieniła na jego słowa choć mógł to być efekt rozgrzewających lodów, które zdecydowanie działały. -Dziękuję. Twoje może są krótkie, ale ładnie je układasz - przyuważyła po raz kolejny. Trzeba przyznać, że podobał jej się, ale wyłącznie w znaczeniu estetycznym. Ot był jednym z tych ludzi, na których całkiem przyjemnie się patrzyło ze względu na ich urodę. Poza tym widziała w nim wyłącznie dobry materiał na przyjaciela jeśli jeszcze dane będzie im się spotkać na terenie zamku. - Nie ma sprawy. Możemy zatańczyć ten ostatni raz - stwierdziła. Przynajmniej w ten sposób będą mogli przyjemnie zakończyć wieczór. Skierowali się w stronę parkietu, gdzie znalazło się jeszcze nieco miejsca dla nowej pary tancerzy. Znali już swoje umiejętności, ale taniec otwierający rządził się zdecydowanie innymi prawami. Teraz mogli pozwolić sobie na nieco więcej luzu, który było widać w choreografii otaczających ich innych tancerzy wesoło wywijających kończynami i skacząc do rytmu. Puchonka jak zwykle starała się dostosować do panujących wokół warunków i iść w ślady Matta, ufając mu, że tak jak poprzednio będzie w stanie wyśmienicie poprowadzić ich taniec. Niestety i tym razem nie obyło się bez przykrej i niekomfortowej dla Japonki sytuacji... Oczywiście fakt, że stanowili duet sprawiał, że znajdowali się dosyć blisko siebie, a na parkiecie zaczął panować coraz to większy tłok. W pewnym momencie, któryś z tańczących wpadł na nią, popychając ja w stronę Gallaghera tak, że niejako przylgnęła do Ślizgona całym ciałem. Może i mało komfortowa sytuacja, ale już tak się zdarza. Dopiero po chwili dziewczyna zorientowała się, że jej dłonie jakimś cudem wylądowały na pośladkach Matta. Zaskoczona odskoczyła od niego niczym poparzona, a jej oczy z szoku przybrały kształt okrągłych galeonów. Oczywiście zabraknąć nie mogło czerwonych ze wstydu policzków, które na tle białych dekoracji zapewne upodabniały ją do flagi Japonii. Jak patriotycznie. - Gomenasai... Wybacz. Naprawdę mi przykro - powiedziała na tyle głośno, by w całym tym rozgardiaszu mógł ją usłyszeć. Niech ktoś da jej tantō, żeby po napisaniu przedśmiertnego wiersza o hańbie mogła popełnić rytualne seppuku dla zmazania tego wstydu.
Wydarzenie towarzyszące: Taniec Wyrzucona kość:Press F to pay respect Efekt uboczny: Wychodzi na to, że obmacuję Matta, bo rączki mi zjechały -> wielkie zakłopotanie i wstyd, bo hańba spadła na cały jej ród do dziesięciu pokoleń wstecz
Zerknęła na niego mrużąc zaczepnie jedno oko, tak prędko wyparł się tej żony. No zdawało się jej, że nie widziała na jego palcu obrączki ale różnie bywa! - Była żona czyli... zapoznać? - kiwnęła sugestywnie brwiami. Był atrakcyjnym, eleganckim mężczyzną w kwiecie wieku, który miał za sobą niebagatelne doświadczenia i z pewnością posiadał wielką wiedzę. Ot tak pierwsze z brzegu przychodziły jej na myśl już ze trzy koleżanki z Czech, które chętnie zapełniłyby lukę w jego sercu, pustkę na palcu i brak pięknych kobiet do porównywania. Wsparta o laskę pokiwała głową i w sumie całym tułowiem na boki jak jakiś niewydarzony pingwin w spodniach. Już już usta otwierała by coś dodać pewnie niewybrednego o baraszkowaniu w łóżku z młodymi kózkami w jego dostojnym przypadku, kiedy en wyrwał rączy ogier z kopyta przed siebie, a ona została z typu z otwartymi w pół oddechu ustami. Obserwowała całą scenę z pewnym zaciekawieniem łamanym przez rozbawienie. Osobiście uważała, że trzy-czwarte kreacji ludzi na tym balu była poważnie niestosowna, tyle, że wiek około dwudziestoletni i bal, choć zimowy to w życiu tych biednych seksualnie niewyżytych studentów jedyne miejsce na sukienki z koronki. Tylko czy to jej problem? Nie. Pokręciła głową, kiedy się Shercliffe'owi zacięła płyta na sukni Sinclaira, kimkolwiek rzeczony Sinclair był zapewne jakimś biedakiem bo sukienka którą zrobił powierzchnią łącznie pokrywała się chyba z dwiema i pół chusteczki higienicznej, ale skoro już się jej towarzysz tańca wzburzył, to i ona jakże się wzburzyła. Zmarszczyła groźnie brwi i zrobiła wielce zniesmaczoną minę, w teatralny niemalże sposób prezentując jak się dławi bo ją zbiera na wymioty, torsje aż wstrząsnęły jej ramionami, choć przynajmniej maskowały parsknięcie śmiechu, kiedy dojrzała spanikowane spojrzenie nauczyciela Historii Magii. Strasznież się rozpędził z tym swoim wywodem i mimo, że przymierzała się pajacować dalej nagłe zaklęcie wyrwało ją z miejsca na co zachwiała się niebezpiecznie i ruszyła, zapierając się laską i piętami, po parkiecie w stronę całej trójki, a musiał być to widok iście komiczny. Wylądowawszy ramie w ramie ze starszym i bardziej doświadczonym profesorem nie mogła już pajacować, należało zachować powagę godną chwili, wsparła się więc o lasce i ponownie z kieszonki spodni wydobyła małą puszkę na miętuski i wrzuciła do ust coś, co miętuskiem nie było. - Panno Richter, taka sukienka choćby była od Simplemana, może doprowadzić do przewiania. - powiedziała z powagą, pochylając się lekko w kierunku dziewczyny i jej partnera- Szkoła super - szepnąwszy konspiracyjnie podniosła kciuk do góry- Ale nie zadbali wcale o ogrzewanie. Nie chce pani zapalenia osierdzia a już na pewno nie pęcherza. - pokręciła przecząco z powagą głową, po czym znów się wyprostowała z poważną i groźną miną i wystawiła osądzający palec- Niech mi to będzie ostatni raz booo... - pozostawiła groźbę w niedopowiedzeniu, wychodząc z założenia, że wtedy będzie to groźba nieznanego, więc oczywiście straszniejsza. - Kryzys zażegnany. - znów klepnęła Caine'a w klapę na piersi, chyba wejdzie jej to w nawyk, takie miał eleganckie, szerokie te klapy- Idę poszukać rumu. - mruknęła znów konspiracyjnie, nachylając się lekko w jego stronę i pomasowawszy nogę odkuśtykała w kierunku stolików z poczęstunkiem.
Wydarzenie towarzyszące: taniec otwierający Wylosowane kostki: Rekin rzucał Zdobycze: Estella zachwyca się Rekinem Dodatkowy efekt: dalej ból głowy (?)
Nie było nic niezrozumiałego w tym, ze Caelestine zdawała się sfrustrowana. Każdy ból głowy jakiego doświadczała wprawiał ją w niesprzyjający rozmowom nastrój. Choć w przeciwieństwie do wielu innych rozmówców, żaden wcześniej nie słyszał towarzyszących temu stanowi jej myśli. Rzucała je niegroźnie, nigdy nie wypowiadając ich na głos. W ramach terapeutycznej reakcji na nieprzyjemne migreny. Ta obecna jednak, zaskakująco, zdawała się nie nasilać, a może nawet... przemijać? Kiedy z rozproszeniem oddała płaszcz, przyjmując świąteczne podarki, przygotowywała się już na przymroczenie i nieostry obraz, jaki zwykle towarzyszył jej bólom. Zastanawiała się nawet czy nie poprosić asystenta nauczyciela o towarzyszenie jej na uboczu w spaleniu zioła leczniczego, ale wtedy przypomniała sobie, że bal był miejscem, co do którego nie wpadłaby na to, żeby je ze sobą wziąć. W ciszy skierowała się ze swoim towarzyszem bliżej środka polany, będąc już bliska oddalenia się od mężczyzny, kiedy organizatorzy oznajmili taniec otwierający. Nie miała partnera. Nie była też nawet pewna, czy potrafiłaby wytrzymać całą minutę styczności w dotyku z kimkolwiek innym niż Cassius, który przez lata oswajał ją ze swoim dotykiem. Niepewnie zawiesiła wzrok na wyciągniętej w jej kierunku dłoni. Szorstki ton nie zachęcał jej do chwycenia jej, dlatego zadarła podbródek patrząc przelotem w oczy mężczyzny, próbując z nich coś wyczytać. Były tak nieprzeniknione, jak żadne inne, w które patrzyła. Była bacznym obserwatorem, ale Sharker... zdawał się jeszcze lepszym kamiennym posągiem, którego postawa niewiele sobą zdradzała. — Nie w szkole. Na bankietach i imprezach powernisażowych jej się zdarzało, ale nie pamiętała, żeby tak naprawdę na jakimkolwiek balu robiła coś więcej prócz sączenia lemoniady. Tym razem, nie bez zawahania, sięgnęła do dłoni mężczyzny. Był jej nauczycielem. Nie mogła jej się nadarzyć lepsza szansa na szlifowanie umiejętności tanecznych. Bardziej niż dojrzałych osobistości obawiała się nieposkromionych, napalonych nastolatków przed jakimi ostrzegał ją brat. Dlatego ostatecznie przyjęła jego dłoń. Z odpowiednią dozą ostrożności i zdystansowania, chwytając się tylko końcówki jego palców, jednak, w tańcu, mimo wszystko, nie gubiąc jego dłoni, co zdawało się prawie nieuniknione. Jeśli była jakakolwiek dziedzina sportu, w której Caelestine odnosiła jakieś sukcesy... mógł to być jedynie taniec. We wszystkim innym zdawała się potykać o własne stopy. Jak w relacjach z ludźmi. Dlatego kiedy zaczepiła ich druga nauczycielka, bardzo zaangażowana i rozochocona rozmową z Rasheedem, Ces przystanęła z boku, przyglądając się tej wymianie zdań w milczeniu. Co nie znaczyło, że myśli miała tak samo wyciszone. Wzrok zbłądził jej na salę, na której dostrzegała kilka znajomych twarzy. Większość z nich wywołała w niej niezrozumiałą dla niej emocję. Zazdrość. O dobrą zabawę i towarzystwo. Obejmując jedną dłonią drugą rękę w ramieniu, wróciła jasnym spojrzeniem do swojego tanecznego partnera, subtelnie zaciskając palce na materiale jego garnituru w zgięciu łokcia. Był to ruch tak krótki, że nie zagięła go nawet odrobinę, jedynie zwróciła na siebie uwagę. — Panie profesorze... — zerknęła też na Estellę, która zbyt głęboko zapędziła się w rozmowie, pozostawiając Ces na poczucie pustki i opuszczenia — Pani profesor... profesor Sharker miał mi pomóc w pewnej wrażliwej sprawie. Jakiej, Caelestine? Próbujesz uratować jego od natarczywego rozmówcy czy siebie od porzucenia?
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Widząc jak unosi podbródek do góry, podążył wzrokiem za jej jasnymi oczami. Machinalnie przechylił głowę w milczącym zastanowieniu, gdy wysłuchiwał jej przemyśleń. Nie miała partnera, nie miała doświadczenia, nie czuła się tutaj nazbyt dobrze i komfortowo. Wszystko to, co przebiegało jej przez głowę w gruncie rzeczy nie miało dla niego większego znaczenia. Był to jedynie pusty bełkot, na jaki zwykle starał się nie zwracać uwagi. Nie miał w sobie zbyt wiele empatii. W normalnym życiu po prostu pozwoliłby, aby te rozmyślania rozmyły się gdzieś daleko, ominąwszy go zupełnie. Nic z tego go nie dotyczyło. Mogła myśleć o jego oczach, o jego wymuskanych policzkach, o stroju, ale on był za daleko od tego wszystkiego. Za bardzo zapętlony w swojej przygnębiającej rzeczywistości. I tak naprawdę, gdyby Caelestine skuliła wtedy głowę i dla świętego spokoju podała mu te rękę, nie mógłby być nią bardziej znudzony, niż na początku. Ale zamiast tego ona spojrzała na niego jakoś tak inaczej. Dumnie, wręcz? Trudno mu było to określić. Starał się czytać, ale to było coraz trudniejsze. Gdy wokół nich odbywały się nieustanne rozmowy, skupienie Rasha zwyczajnie gubiło się w tłumie rozentuzjazmowanych wrzasków, muzyki i strzępków myśli dobiegających z każdej strony, dlatego w momencie w którym pochwycił same czubki jej palców zmienił ten stan rzeczy. Okulumencją odciął się od tego wszystkiego i pociągnął ją na parkiet bez słowa. Kręcili się dookoła, łapali swój rytm. Drobna Caelestine bez trudu nadążała za jego długimi nogami i nawet umyślna próba wybicia jej z rytmu niespodziewanym obrotem kompletnie jej nie zaskoczyła. Zdawała się czytać mu w myślach. O, ironio. Może dlatego aż tak zdenerwował się, gdy ktoś przerwał im tę intymną wręcz chwilę. Jego jasne, czujne oczy ześlizgnęły się z zaróżowionej twarzy Swansea i skierowały na Estellę. Jedyną nauczycielkę, której Rasheed szczerze nie trawił podczas swojej szkolnej kariery. Jego spojrzenie się wyostrzyło, wargi zacisnęły. Napięcie jakie pojawiło się między nimi za jego sprawą narosło do takich rozmiarów, że Sharker zdziwiłby się, gdyby nawet Cysia go nie wyczuła. Mówiła i mówiła, a on stopniowo odzyskiwał chłodną głowę, gdy rozumiał, że to nie było nic czym chciałaby mu dopiec. Odetchnął z ulgą dopiero, kiedy do jego uszu dobiegł głos jego tanecznej towarzyszki. Pomóc we wrażliwej sprawie, tak? - Dokładnie, Estello. Widzimy się w szkole. - Odpowiedział, natychmiast korzystając z podsuniętej mu wymówki. Nie brzmiała tak złośliwie jak wszystko to, co jemu samemu lęgło się w głowie, ale zarazem była wystarczająco konkretna, aby zostawić nauczycielkę zielarstwa i podążyć z rudą ponownie na parkiet. Muzyka nie zmieniła się diametralnie. Wolna, spokojna melodia sprawiła, że musnął palcami jej talię. Najpierw pytająco, sekundę później odważnie. Złapał ją jak każdy chłopak chwyciłby każdą dziewczynę do wolnego tańca. Zakołysał nią lekko i chwytając jej spojrzenie zapytał: - Jakaż to wrażliwa sprawa? Tłumacz się, łabądku.
Nikt nie zauważyłby, że Ces nie ratowała tylko Rekina, ale też siebie od wstydliwej samotności na balu. Chłód wypisany w szaro-niebieskich oczach profesora Sharkera był tak wyrazisty, że pokonał nawet szorstkość, jaką posyłał wcześniej w spojrzneiu puchonce. Jej próba rozproszenia Estelli Vicaro zdawała się przez to w oczywisty sposób dla niego zbawienna, nie zdradzając jej ulotnego niezadowolenia. Prędkość z jaką były ślizgon wyłapał podstęp i pociągnął go dalej nie zaskoczyła Cysi. Był w końcu starszy, z zasady też mądrzejszy od jej rówieśników (oj, żeby się nie zdziwiła). Przenikliwością z jaką wyłapał jej przekaz, uśpił jednocześnie jej czujność, dlatego podążyła za nim, naiwnie nie zakładając, że wróci do kwestii wrażliwych tematów. Ponownie, ułożyła dłonie, tym razem na jego przedramionach, czego wymagała od nich wolna nuta i drgnęła niespokojnie, kiedy padło to niezręczne pytanie. A może dlatego, że cieżar jego dłoni opadł na jej talię, wyraźnie wyczuwalny przez materiał cienkiej sukni. Tak samo jak ciepło jego palców i pewność z jaką otoczył ją ramionami bardziej zdecydowanie, wprawiając ją w wyraźny dyskomfort. — Chciałam porozmawiać z panem o chłopcach. Wstrząsnęła głową, bo choć to było pierwsze, co przyszło jej teraz do głowy, co jednocześnie było łagodnym przytykiem do tego, jak zakleszczył ją w swoim uścisku, nie powinna podobnej rozmowy zaczynać z nauczycielem. Jednak on, kpił z niej jakby świadomie, na złość jej chciał zbadać jej bardzo wąską granicę komfortu. Mimo, że był to czysty przypadek, obarczyła go za to winą. Dlatego, pozwoliła sobie kontynuować poruszoną kwestię. — Mężczyznach — poprawiła się, razem z tymi słowami, sięgając dłońmi do swojego krzyża, zdejmując z niego jego dłonie. Akurat wtedy, kiedy nie powinna, bo niespodziewany ruch w tańcu zwieńczyła zaciśnięciem palców na męskich dłoniach. Chociaż nie chciała, stało się, a ona zatrzymała się w tańcu, łapiąc pion i puszczając jego dłonie całkowicie, zrzucając je ze swojego ciała, zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo nerwowo to zrobiła. Nie mogła jednak pohamować swojego oporu, bo patrząc z tej odległości na jego twarz, chociaż wmawiała sobie, jaki to nie jest dojrzały, jakiego nie posiada analitycznego umysłu i lat doświadczenia pracy jako nauczyciel… prawdą było, że dostrzegała niepodważalną młodość w atrakcyjnym rysie szczęki, sposobie noszenia się, zaczepnych słowach… — Dlaczego są tak niestosowni w stosunku do dziewcząt? — spytała, ledwie przebijając się cichym głosem przez ogólny rumor i tło muzyczne. — Profesorze… — dodała, bo być może jej słowa zabrzmiały jak niezrozumiały zarzut. W jego kierunku. W istocie nim właśnie był, tylko nie mogła tego przyznać głośno.
Wydarzenie towarzyszące: taniec Wylosowane kostki:F Zdobycze: Dodatkowy efekt: zmolestowany nauczyciel
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Wydarzenie towarzyszące: kulig Wylosowane kostki:6 XD Zdobycze: - Dodatkowy efekt: wpadam sobie w zaspę, elo Zapłata: Za siebie i za Darcy *klik*
Bruno nie był pewny, czy tak elegancka impreza, jak bożonarodzeniowy bal w Hogsmeade jest aby na pewno dla niego. Czy tacy łachmaniarze są mile widziani? Ani nie był za dobry w tańcu, ani w gadce. Jednakże wybierał się niemalże cały zamek i absolwenci. Odrobina dobrej zabawy jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a miał niedosyt po imprezie Gryfonów, bo trochę wcześnie odpadł. Problem pojawiał w kwestii garderoby. Jedyne gustowne rzeczy, jakie Tarly posiadał, ograniczały się do butów. Nic nie było na tyle właściwe, nie miał w swoich kufrze niczego, co mógłby przyodziać na wydarzenie tego pokroju. To wprawiało go w kolejne wątpliwości. Jednak gdy przeurocza osóbka @Darcy U. Hirrland zgodziła się towarzyszyć mu w tym przedsięwzięciu - przestał wahać się i napalił się mocno na wizję wspólnej konsumpcji wina. A być może przy okazji spędzą miło wieczór. Wybrał się więc, na dzień przed balem, na ulicę Pokątną i pochodził po sklepikach. Nic nie przypadło mu do gustu, wszystkie szaty wyjściowe wyglądały tak samo, jakoś tak miałko, nijako. A on nie chciał wyglądać jak reszta studentów, nie tym razem. Chciał zrobić coś na przekór, wbrew etykiecie i wydumanym zasadom. Choć umiał zachowywać się kulturalnie i nie przynosić wstydu swoim towarzyszom, to jednak sztywne ramy Savoir-vivre'u nie były dla niego. Koniec końców, znalazł coś, co wpadło mu w oko. Aż się cały rozpromienił i już śmiał się na samo wyobrażenie momentu, kiedy wchodzi w czymś takim na parkiet. Oby tylko Darcy nie miała mu tego za złe... Ubrany w haftowaną, kwiecistą marynarkę, brązowe spodnie i zamszowe pantofle - czekał na Darcy w umówionym miejscu, czyli w Pokoju Wspólnym Gryfonów. Jakby ekstrawaganckiego looku było mało - pod szyją zawiązał bordowy fular, a na głowę włożył kwiecisty wianek. Wyglądał jak pajac, ale bardzo mu to odpowiadało. Humor mu dopisywał i czuł się wyśmienicie z wizją, że ubrał się wiosennie na zimowy bal. Wianek miał zamiar zdjąć tuż po pokonaniu trasy z Hogwartu do Hogsmeade, ale póki co dumnie trzymał go na czarnych kudłach. Swoją drogą... marynarka sama w sobie była całkiem gustowna. Bogate zdobienia i hafty sprawiały, że wyglądała na droższą, niż w rzeczywistości. Gdy tylko ujrzał swoją partnerkę dzisiejszego wieczoru - nie mógł powstrzymać cichego westchnięcia zachwytu. Szepnął "wow", jakby sam do siebie. Teraz to było mu głupio, że tak się odstawił, powinien zachować więcej klasy i przyodziać coś ponadczasowego, jak czerń. - Wyglądasz przepięknie! - na jego twarzy zawitał szeroki uśmiech. Podał ramię swojej towarzyszce i razem przeszli przez portretowe drzwi, na odchodne posyłając Grubej Damie zadziornego całuska. Czekały na nich piękne sanie zaprzężone w aetonany. Bruno aż pisnął z ekscytacji, gdy zobaczył te piękne stworzenia. Gdy tylko zbliżyli się do swojego wagoniku, nie omieszkał pogłaskać jednego z pegazów. Obawiał się tylko rychłego lotu, co było do przewidzenia, patrząc na te ogromne skrzydła. Gdy ruszyli, naprzemiennie zerkał to na Darcy, to na zwierzęta. Wszystkie istoty, które go dzisiaj otaczały, były wyjątkowej urody. Czuł się jak w bajce. A robiło się jeszcze ciekawiej, bo po chwili wzbili się w powietrze i ich oczom ukazała się nocna panorama ośnieżonego Hogwartu. Chyba nie widział jeszcze czegoś tak pięknego. Jedyne, co przeszkadzało chłopakowi, to wysokość i zawrotne tempo. Udawał, że wszystko jest w porządku i robił dobrą minę do złej gry, ale tak naprawdę cały drżał ze strachu. Lęk wysokości robił swoje, znajdowali się chyba miliard stóp nad ziemią. Piękne widoki to jedno, ale od długiego patrzenia w dół robiło mu się niedobrze. Trzymał się kurczowo barierki, jakby miało mu to pomóc. Knykcie palców Gryfona pobielały, a on sam nieco pobladł. Odwrócił się więc w kierunku Darcy i uśmiechnął słabo, usiłując nie myśleć o tym, że szybują po niebie. Dostrzegł, że dziewczyna ma jakąś nietęgą minę. Strapił się i zupełnie zapomniał o swoim lęku wysokości. Przysunął się bliżej niej i popatrzył nań badawczo. - Wszystko ok? - zapytał. Coś ewidentnie jej dolegało. Miał cichą nadzieję, że to nie jego wina. Może to te irytujące dzwoneczki? Na szczęście lot nie trwał długo (choć dla Tarly'ego mógłby trwać jeszcze krócej) i po chwili płozy z łomotem dotknęły ziemi. Mknęli teraz przez zaspy niczym śnieżna burza. Tempo było zawrotne, a zakręty ostre jak kuchenny nóż. I nagle... zdarzyło się coś, co musiało przytrafić się temu pechowcowi. Truno Barly, syn Marcusa i Zeldy, wypadł z sań. Podczas kolejnego zakrętu chłopak stracił równowagę i przechylił się za bardzo w bok, w efekcie czego znalazł się poza barierką. Poleciał niczym tłuczek i wpadł prosto w olbrzymią zaspę. Grunt, że nie w drzewo lub pod kopyta pegazów... Minęła chwila, zanim podniósł się z upadku i ogarnął, co się przed chwilą odmerliniło. Z trudem wstał i otrzepał płaszcz ze śniegu. Przełknął też lodowatą wodę, która jeszcze przed chwilą była śniegiem w jego paszczy. A następnie rozejrzał się dookoła i z ulgą spostrzegł, że wyleciał tuż przed metą. Nie było więc wyczynem dogonienie feralnego kuligu i odnalezienie swojej partnerki. - Wybacz, musiałem wziąć szybką kąpiel w śniegu. - pokusił się o suchy żart i wyciągnął różdżkę, by przy pomocy zaklęcia osuszyć swoje mokre ubranie. Bądź co bądź, miał duży dystans do siebie, a całe zajście było dość zabawne. Jego bawiło. Może Darcy dzięki temu się rozchmurzy? Niestety, piękny różany wianek został na zawsze utracony - zapewne zginął gdzieś w śnieżnych zaspach. No trudno, i tak miał zamiar go zdjąć. Całkiem ciekawie zaczynała się ta impreza, nie ma co.
Rasheed Sharker
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 191cm
C. szczególne : Wysoki wzrost, blizny: trzy linie oplatające jego prawą dłoń
Dyskomfort, który zalał jego głowę był dla niego naprawdę obcym uczuciem. Pomacał je ostrożnie, badając je jak prawdziwy naukowiec i ktoś, kto faktycznie nigdy nie poczuł czegoś takiego w tak trywialnej, ludzkiej sytuacji. Chwytając ją za talię kompletnie nie myślał jak może to wyglądać z daleka. W przyszłym miesiącu będzie już jej nauczycielem. Czy wypadało mu w podobny sposób „bałamucić” uczennice? Pewnie nie. Uznał więc, że to stąd się to wszystko wzięło i Caelestine tak naprawdę nie ma alergii na niego, tylko na to że dotknął ją ktoś tak stary i nieprzeznaczony do tego. Chociaż, to wciąż był tylko taniec. Bardzo myliła go w tym wszystkim. Tak samo zadając pytania, na które (jak sądził) wolałaby nie znać odpowiedzi. Pozwolił jej na to wszystko, wsłuchując się w dwa rytmy jej lekkich jak wiatr myśli. Depcząc w śniegu nagle zatrzymał się, a ona chwyciła mocno jego dłonie. Inaczej, niż wtedy na parkiecie. Zmrużył oczy. Oboje stanęli przed sobą i kiedy puściła jego ręce, on wcale nie cofnął się o krok, co planował jeszcze przed momentem. Nie zdawał sobie sprawy, że stanęli pod zdradziecką jemiołą, dopóki ta rozmowa nie zabrnęła dalej. Rozmowa w jej głowie, oczywiście. Nie wytrzymał. Parsknął cicho, odwracając spojrzenie aroganckim ruchem głowy i sugerującym zirytowanie spięciem warg. Jego zachowanie ciężko było odpowiednio umiejscowić w sytuacji. Wyprzedził jej pytanie o sekundę czy dwie i gdyby tylko ktoś miał jakikolwiek podejrzenia co do tego czy Rasheed jest legilimentą… cóż, najpewniej teraz miałby już pewność, ale Caelestine nie wiedziała, prawda? Od nieustannego zastanawiania się nad tym za moment straci głowę. Czując jak coś dziwnie go do niej przyciąga, pochylił głowę, aby nieco skrócić dystans jaki tworzył między nimi ich wzrost. - Zdefiniuj „niestosowni”, Caelestine. - Poprosił, a chociaż jego spojrzenie z reguły bywało dość rozbrykane, tym razem przemknęło po jej oczach i zamiast szukać luk tu i tam, taksując uważnie sukienkę, skupił spojrzenie na jej ładnie wykrojonych ustach. - Niestosownie z tobą tańczyłem? - Dodał jeszcze, doszukując się w jej słowach jakiegoś oskarżenia, zwłaszcza po przemyśleniach jakie mimowolnie wygłaszała w stosunku do jego szczęki. I tuż przed tym jak miał zrobić lub powiedzieć coś co nie tylko w przyszłości miało ich żenować lub czego mogliby żałować, wyprostował się nagle jak struna, wsuwając zdradzieckie palce po połowy w kieszenie i wstrząsając ramionami jakby to lekki, ciepły śnieżek w istocie przeszył go chłodem. - Szlaban… masz szlaban. Po świętach. - Mruknął, zakłopotanie nagle pokrywając słowami i władzą jaką posiadł w związku z zajęciem stanowiska asystenta nauczyciela. - Wyślę ci sowę. Zejdź mi z oczu. - Musiał się jej pozbyć. Natychmiast. Pierwszy raz, odkąd rozstał się z Carmą zapragnął kogoś szczerze objąć i to go przeraziło. Zmroziło bardziej, niż lodowate podmuchy wiatru oraz zadziwiło bardziej, niż niespodziewane ataki amortencji spowodowane staniem pod jemiołą. Wycofał się, zanim coś głupiego przeszłoby mu przez myśl lub co gorsza, zawładnęło ramionami. Odwróciwszy się na pięcie uciekł przez jej oskarżycielskimi myślami.
Wydarzenie towarzyszące: jemioła Wylosowane kostki:H Zdobycze: - Dodatkowy efekt: trochę się bujam w Ces
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Oschłe spojrzenie Caine padło na kobietę, którą wyraźnie cała sytuacja bawiła. Automatycznie dało się poczuć srogość i konsekwencję z jaką traktował swoich uczniów na własnych lekcjach. Zabawa zabawą. Chociaż planował dzisiejszego wieczora traktować ludzi poważnie, jak mógł, kiedy studentki ubrały się jak na wybieg modelek z motywem przewodnim: “ekstrawagancka prostytutka”, a Mona… Mona, która jako kobieta w spodniach powinna zainterweniować, zachowała się jak kopnięty chochlik kornwalijski, opcjonalnie trzpiotka, co to ledwie sama wyszła ze szkoły i takie zachowanie ją niezmiernie bawiło. — Liśka — wymówił jej nazwisko ostro, próbując sprowadzić ją do porządku, kiedy sam jeszcze zdawał się walczyć z wpływem spożytych lodów i przykrą potrzebą prawienia każdemu komplementów. Tym dziwniejsze wydało mu się, że chwilowo zapomniał o pięknych, niebieskich oczach i kruczoczarnych włosach swojej towarzyszki, taksując jej twarz pozbawionym ciepłych emocji spojrzeniem. — Konfiskuję to — szybkim ruchem, wypracowanym przez pewny sposób poruszania się i niezbitosć charakteru, sięgnął po metalowe pudełeczko miętusków, bo choć nie wiedział co zamiast nich łykała, na pewno reagowała na to inaczej niż on na landrynki chowane w papierkach nawet teraz, w garniturze. Miał tylko nadzieję, że poczuje dezaprobatę w tym geście, jaką próbował jej okazać, a chwilę potem konsternację, kiedy pochyliła się nad jego uchem. Chociaż potrzeba komplementowania jej minęła, postrzeganie pozostało to samo. Dlatego wyczuł słodycz jej perfumi ciepło jej oddechu na uchu, kiedy pochyliła się konspiracyjnie w jego stronę. Powstrzymując się od prychnięcia, zaczepił ręce kciukami o kieszenie garnituru, nieznacznie ściągając brwi. — Mona to skrót od Monica czy Simone? Simone… Zawiesił głos, zgadując. Miał szansę pół na pół, ale jakoś to drugie imię, choć wymówione z nieznacznie błędnym akcentem, jakoś bardziej mu do niej pasowało. Ton miał stabilny, spokojny, ale pełen zagadkowej, zatrważającej, zbyt kontrolowanej nuty. Jakby łamał prawa fizyki, wymawiając tak idealnie brzmiące słowa, blisko perfekcji, ale jednoczesnie odczłowieczenia. — Masz rację. Czas na ciebie. Idź.
Uwielbiał jej pewność siebie. Zawsze wydawała się z siebie w pełni zadowolona, wiedziała jaka jest atrakcyjna, zdawała sobie sprawę, ile spojrzeń przyciąga. Lubił dziewczyny pewne, głośne, takie, które wiedziały czego chcą. Paradoksalnie takimi miał jeszcze większą ochotę się zaopiekować, liczył, że chociaż nie jest u jej boku niezbędny, to będzie taki moment, kiedy doceni jego wsparcie obok. Może trudniej było wywrzeć na niej dobre wrażenie, ale to zdecydowanie było tego warte. Nawet tych porannych treningów z Coni, o które ostatnio regularnie dbał. Powoli zaczął się nawet w to wkręcać, takie bieganie zaczęło sprawiać mu nawet przyjemność, chociaż fenomenu gier zespołowych dalej nie rozumiał. Za to dla Chloé był gotów zadbać o formę na wszelkie sposoby, jeśli to jej się podobało, nie widział przeszkód. - Ty? Nigdy. Co najwyżej parę osób w okół padnie z zazdrości, ale ich problem - powiedział rozbawiony. Starał się nie dołować tańcem, mimo wszystko mieli przed sobą cały wieczór, a dziewczyna dalej była nastawiona optymistycznie i nie uciekła jeszcze od niego, więc można pomyśleć, że nie było najgorzej. - Dzięki - rozpromienił się na jej komplement, ciesząc się, bo wybierając garnitur trzy razy zastanawiał się, czy na pewno trafi w jej gust. To może nie była sukienka i trudno było zepsuć coś koncertowo, ale mimo wszystko dobrze było zadbać o detale. To był dobry moment na rozpakowanie ich niespodzianek. Najpierw popatrzył na to, co trafiła Chloé i spojrzał zaskoczony na miniaturkę smoka. Była urocza, ale nie miał pojęcia jaka to rasa, więc niestety nie był w stanie zabłysnąć przed nią wiedzą. Co innego, jakby zapytała o jakąś roślinę. - Nie mam pojęcia, ale prawda, jest uroczy - przyznał, rozpakowując swoją niespodziankę - hm, tak, powinna przyjść - kiwnął głową, bo jakoś wątpił, żeby jego siostra miała przegapić bal. Bardziej zastanawiało go, z kim przyjdzie. W końcu pozbył się opakowania i spojrzał na talię kart. Nie był to może powalający przedmiot, ale na pewno coś bardzo przydatnego. - O, cóż, to chyba znak, że musimy kiedyś pograć w durnia, co ty na to? - stwierdził, dochodząc do wniosku, że w takim towarzystwie gra mogłaby być znacznie ciekawsza niż normalnie. W końcu było sporo efektów, które chętnie by zobaczył rozegrane przez Chloé. - Idziemy po lody? - zaproponował, wypatrując stołu z przekąskami.
Potrzebował alkoholu. Desperacko wręcz. Uciekając od (zapewne) skołowanej Caelestine musiał zapomnieć o dręczącej go potrzebie dotknięcia jej. Durna jemioła. Był przekonany, ze coś w niej było. W Hogwarcie i w jego okolicach nic nigdy nie było tak przewidywalne, jakby sobie tego życzył ktoś, kto tak bardzo jak on nie przepadał za niespodziankami. Uciekł od jej obecności, aby dojść do siebie, chociaż trudno było mówić o jakimkolwiek wracaniu do normalnego stanu, skoro w głowie aż mu wirowało od muskania legilimencją przypadkowo mijanych osób. Normalnie też nieszczególnie nadawał się do postawienia za jakikolwiek wzór osoby zdrowej i zdatnej do życia w społeczeństwie. A chrzanić to. Może po szklaneczce whisky uda mu się pomyśleć o sobie lepiej? Zgubił gdzieś swój lewitujący kubeczek. Oby spadając nie oblał uroczej kreacji Caelestine. Myśląc o tym uparcie, prawie wpadł na niewysokiego, długowłosego młodzieńca z laską. Nie wymruczał przeprosin, zwyczajnie uznał, że żadne nie były potrzebne i przystanął obok, chcąc otworzyć niespodziankę, którą otrzymał na wejściu. Jak prawdziwy przegryw pociągnął samodzielnie za dwa końce niespodzianki i wytrząsnął z niej niewielki, świecący się przedmiot. Pierścionek. O losie, dobrze, że nie otwierał tego przy Swansea, bo jeszcze skłonny byłby się jej oświadczyć. Nagle zdenerwowawszy się na siebie, wcisnął przedmiot do jednej z kieszeni, desperacko szukając czegoś, czego mógłby się napić, a co miałoby w sobie więcej alkoholu niż jeden kieliszek na litr. - Na gacie Merlina, co to za sikacz. - Mruknął sam do siebie, gdy tym razem zamiast wina wybrał miód i pociągnął z kubeczka długi łyk zakończony ogromnym rozczarowaniem. Skrzywił się, jakby wina za jakość alkoholu nie była po stronie organizatorów, a uczestników. I spojrzał w bok, w jakimś dziwnym porywie chcąc szukać wsparcia u kogoś, kto wraz z nim buszował przy stoliku. I wtedy jego wzrok padł na chłopca w garniturze. Którym była Mona. Porównując jej strój do kreacji Swansea, pomyłka była usprawiedliwiona, ale tak ogólnie… no nie. - Hej - zaczął, taksując ją spojrzeniem od góry do dołu, całkiem sporo uwagi poświęcając tej reniferkowej lasce. - Widzę, że stare nawyki cię nie opuszczają.
Wydarzenie towarzyszące: cukierek Wylosowane kostki:5 + 1 i 5 Zdobycze: pierścionek z kamieniem księżycowym Dodatkowy efekt: -
...Przez chwilę czuła się jak dziecko we mgle. ...Ogarnęła ją nawet lekka panika; czuła, że to wszystko nie było tylko i wyłącznie kwestią jej rozkojarzenia, że zadziała się jakaś podejrzana magia. Czegóż jednak mogli się spodziewać po zimowym balu czarodziejów, jeśli nie nietypowych zwrotów akcji i zaskakujących zdarzeń. Byliby naiwnymi głupcami, gdyby szli na to przyjęcie z przekonaniem, że wszystko będzie normalne, zwyczajne. A jednak poczuła niepokój i ukłucie w żołądku. Nie znała tego człowieka, jak z resztą połowy z zebranych. Bardziej jednak nie pasował jej sposób, w jaki jegomość obłapiał jej talię i zerkał na jej dekolt. I nie, nie czuła się winna. Bo choćby przyszła na tę imprezę całkiem naga, to nikt nie miał prawa do takiego zachowania. Feministyczna Élé mode on. ...Całe szczęście - ta niezręczna sytuacja nie trwała zbyt długo. Swansea była nawet nieco zaskoczona, że jej cicha (acz stanowcza) prośba wywołała taki szybki zamierzany skutek i randomowy partner wycofał się od niej czym prędzej. Po chwili jednak zdała sobie sprawę, dlaczego tak się stało... Zrozumiała to w momencie, gdy poczuła ciepły oddech tuż nad swoim lewym uchem. Znajomy tempr głosu uspokoił ją i wywołał wewnętrzny spokój. Aż sama się sobie dziwiła, że tak zareagowała na obecność Alexandra. - Nudny? Hmm... - odwróciła się w jego kierunku i zmierzyła go wzrokiem, przekrzywiając nieco swoją głowę. - Nie powiedziałabym. Trochę sztywny, ale czy nudny? - posłała mu zadziorny uśmiech, a potem podążyła wraz z nim ku wskazanemu miejscu, nieco na ubocze. Dobry ruch, miała na chwilę dość pląsów i nieprzewidywanych zwrotów akcji. ...Bądź co bądź, trochę się zmęczyła. Rzuciła okiem po stole z przekąskami i napojami w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Gdy tylko ujrzała gorącą czekoladę - bez wahania się na nią zdecydowała. Ot, małe i niegroźne uzależnienie. A przy tym smak dzieciństwa. Co prawda było jej ciepło (mimo faktu, że przecież non stop są na mrozie, no ale czary-mary), jednak tej przyjemności nie mogła sobie odmówić. Wzięła kubeczek w dłoń i odwróciła się ponownie w kierunku swojego partnera. - Tak bez cytryny? - wywróciła oczami w teatralnym geście i upiła łyk czekoladowego arcydzieła. Ambrozja. Mogła się spodziewać, że będzie pił wodę. Było to dość nietypowe, ale jakoś nie miała odwagi poruszać tego tematu. Poza tym... to taka błahostka. ...Gdy tylko jasnooki wielkolud sięgnął po swojego cukierka, Élé przypomniała sobie, że ona także dostała na początku balu swój upominek. Zanim jednak zajęła się swoją zdobyczą, którą notabene przechowywał Alex, pomogła w otwarciu tej pierwszej. Rozległ się krótki huk, a ich oczom ukazała się całkiem przyzwoitej jakości smocza zapalniczka. - Elegancki gadżet. - pochwaliła, przyglądając się, jak Voralberg prezentuje działanie magicznej zapalniczki. - To teraz moje, pomożesz? - uśmiechnęła się zachęcająco. Tuż po chwili, gdy tylko wspólnie rozerwali opakowanie, usłyszeli donośny trzask i huk dużo potężniejszy niż przy pierwszej niespodziance. Błękitne obłoki wzbiły się w powietrze, co wyglądało naprawdę imponująco. I... na tym się skończyło. Na dłoni Éléonore wylądowało kilka kawałków najzwyklejszego na świecie węgla. Dziewczyna parsknęła śmiechem i wzięła w smukłe palce jedną z bryłek. - Węgiel to prawie diament. Potrzebuje tylko trochę czasu... - skwitowała, tłumiąc swoje rozbawienie. ...To porównanie niosło za sobą nieco głębsze znaczenie...
Nie chciała mu na to odpowiadać, bo nie odczuła jakoby rzeczywiście chciał poznać na to odpowiedź. Jedynie może podroczyć się z młodą puchonką, bo czarodzieje uczęszczający do Hogwartu, zaskakująco często uważali to za poprawne zachowanie. Naturalny przebieg rzeczy, żeby nabijać się z puchonów. Zamrugałaby w niezrozumieniu, ale nie chciała dać się sprowokować, dlatego stała w ciszy, palce wczepiając swoją suknię na udach i patrzyła na mężczyznę, nie dając mu nawet najmniejszego powodu, żeby się pogrążyć. W końcu skąd mogła wiedzieć, że z tą samą łatwością z jaką ona zignorowała jego zaczepkę, on mógł jej odpowiedź wyczytać z jej głowy? Co było dla niej niestosowne? Jego spojrzenie, dzieląca ich odległość, słowa, wypowiedziane jeszcze bliżej jej twarzy niż moment temu. Wspomnienie ramion, zamykających jej ciało pomiędzy sobą i ciężaru dłoni w pasie. Potrzebował więcej argumentów? Wprawianie ją w zakłopotanie samym pytaniem zdawało się wystarczającym podejrzeniem o niestosowność. Kiedy powinien po dżentelmeńsku przyznać jej rację i przeprosić? Oderwała palce od tkaniny, tylko po to żeby zaczesać włosy za ucho odwracając spojrzenie od jego twarzy. Gdziekolwiek nie uciekało jego spojrzenie, każdy poziom poniżej jej oczu zdawał się za nisko. Odetchnęła przez usta, zbierajac w sobie siły na kolejną ciszę. Nie powiedziała i nie zrobiła nic, co mogłoby zadziałać na jej niekorzyść, bo wszystko, z jakiegoś powodu, co przechodziło jej przez myśl, zahaczało teraz niebezpiecznie o niego i wspomnianą: “niestosowność”, która bardzo szybko przestała jej przeszkadzać. Zamiast tego wizja o rzekomej, napawała ją niezrozumianym podekscytowaniem, które skwitowała tym, co było jej najbliższe. Ciszą. jak w niej Rasheed Sharker odkrył powód do obrzucania ją szlabanem… Ces naprawdę tego nie wiedziała. Wróćiła twarzą do niego, rozchylając wargi w geście nie oburzenia, co bardziej zaskoczenia: — Ale… — za co? Normalnie by się nad tym zastanawiała, ale przez podętepne działanie jemioły, interesowało ją bardziej: czy to znaczy, że był na nią zły? Bardziej niż wizja szlabanu, póki co, zaniepokoiła ją wizja jego oddalenia się. Zamrugała, podążając za nim nieświadomie dłonią i chociaż zwyczajnie unikała wszelkiego kontaktu, teraz sama go łaknęła. Minęła się z nim jednak, a jej dłoń świsnęła w powietrzu, kiedy mruknęła za nim w oszołomieniu. — Przepraszam? Mając nadzieję, że to zachęci go do powrotu, ale nie zachęciło. W poczuciu beznadziejności i porażki, odwróciła się na pięcie, posyłając mu jeszcze tylko trzy spojrzenia, zanim wpadła na czyjeś ramię. — Charlie — bąknęła — powiedz mi. Czy moja postawa krzyczy: “urzec, przywiązać, porzucić?”. Dlaczego?
Wydarzenie towarzyszące: jemioła Wylosowane kostki:G Zdobycze: - Dodatkowy efekt: bujam się w Rekinie tylko trochę mniej
Z uśmiechem odprowadziła uczniów wzrokiem jednak na głos Caine'a zmarszczyła brwi. Mało kto zwracał się do niej po nazwisku a już z pewnością nie w takim tonie i zasadniczo nie było jej to na rękę. Być może dzieliła ich duża różnica wieku, ale wciąż nie była to relacja, która mogłaby mu pozwolić na strofowanie jej i to w miejscu publicznym. Uniosła dłoń po tym jednym słowie i podniosła na niego wzrok gubiąc swój komediowy uśmieszek. - Nie jestem Twoją uczennicą, Caine. - powiedziała z nagłym chłodem, który pojawił się w jej słowach niespodziewanie kiedy już w ich najbliższym otoczeniu już nie było uczniów. Jednocześnie wydawał się on absolutnie normalny, jakby właśnie tak w rzeczywistości wypowiadała się Mona Liška, Mona, która pozwalała sobie być sobą i zdjąć na chwilę maskę uprzejmego pedagoga - Po pierwsze, co to za ton. - podparła się o laskę spoglądając w kierunku stolików- Po drugie, nie masz specjalnie prawa czegokolwiek mi konfiskować, to moje leki. - wycelowała źrenicami w coś co prezentowało się jak poczęstunek dla nauczycieli- Po trzecie, powiedz, gdzie zgubiłeś swoje dżentelmeństwo? - podniosła na niego spojrzenie jasnych oczu i posłała mu absolutnie irytujący, protekcjonalny uśmiech za który powinna zarobić w twarz i to może dwa razy- To bal, wielka przygoda w życiu tych uczniów. Rozumiem konieczność pilnowania stosowności ich strojów i popieram działanie, ale nie niszcz dzieciom miłych wspomnień. Może sam bawisz się nie najlepiej, za co winić możesz mnie, akceptuje to - żaden ze mnie rozrywkowy towarzysz, ale nie psuj zabawy uczniów. Słyszała o Shercliffie, że jest zasadniczy. Że ma swój żelazny wzór wartości niewzruszonych względem niczego, nawet własnych porywów serca. Wiedziała od swoich uczniów chociażby jaki potrafi być zaborczy i choć rzeczywiście dzieliła z nim opinię o niestosowności strojów niektórych dziewcząt nie sądziła, że bycie nieprzyjemnym może cokolwiek zdziałać. Liczył się cel, mianowicie zachowanie klasy wydarzenia, a droga do niego mogła wieść przez żart i lekkość bądź oschłe wypominalstwo. - Simona. Dziękuje za pozwolenie na odejście, profesorze Shercliffe. W nie najlepszym nastroju skierowała się do stolika w poszukiwaniu jakiegoś drineczka, najlepiej rumu, a już po tym całym bajlando z konfiskowaniem leków najlepiej w porcji podwójnej, kiedy jakiś dryblas palant wpadł na nią niczym samochód osobowy na co podniosła gniewnie pięść i krzyknęła "bandytyzm!". Niewiele to dało, typ pobiegł dalej niewiele myśląc o tym, że potrącił inwalidę, co Mona zanotowała w pamięci by komuś wytknąć, albo poruszyć kwestię przeprowadzenia lekcji traktującej o tym jak współżyć w jednej przestrzeni z osobami ograniczonymi fizycznie. Dotuptała do stolika i wsparta na lasce pochyliła się nieco nad misą z ponczem, udając, że próbuje czegoś się w niej doszukać, w rzeczywistości próbując wyczuć aromat napitku, a raczej procent alkoholu w nim. - I feel you, bro. - odpowiedziała w eter na komentarz o sikaczu, kiedy okazało się, że autorem tej wypowiedzi był nie kto inny jak napastnik z pola przedstolikowego. Podniosła na niego spojrzenie, gdy posłał jej to "hej" i świadomość poraziła ją niczym błyskawica z jasnego nieba. Znała. Tę. Twarz. Starając się zachować niewzruszony uśmieszek chochlika puściła mu oko. - Nawyk konsumpcji płynów? - podniosła wyżej szklankę- Obawiam się, że jest charakterystyczny większości organizmów żywych, ale żaden ze mnie zoolog. - uniosła brwi przenosząc spojrzenie na bawiących się uczniów i upiła łyk ponczu. Rzeczywiście, sikacz to mało powiedziane. Ale gdyby tak wypić cały galon..?
Gorliwym kiwaniem głowy potwierdziła jego potwierdzenie swoich własnych słów. Myślami również lewitowała w pobliżu jego wniosków, dochodząc do konkluzji jakoby nauczycielka może nawdychała się czegoś, kątem oka przecież dostrzegła niezdrowo wyglądające kłęby dymu wydobywające się z magicznych cukierków-niespodzianek i po prostu padło jej na rozum. Cała koncepcja robienia boruty była przednia, choć zasadniczo najbardziej oczywiście podobała jej się perspektywa podpalenia wszystkiego. Poczuła przyjemny dreszcz w koniuszkach palców więc entuzjastycznie uścisnęła rękę Boyda. Mógł być pewien, że żenujące dowcipy i błyskanie pośladkami to tylko początek wspaniałej przygody. - Szlabanyj z Tobą eto odnyj przyjemności. - wyszczerzyła się entuzjastycznie. Obserwowała co też wypadło z jego cukierka i z wielkim namysłem słuchając jego wypowiedzi dodała kolejny żart do katalogu cienkich jak sik pająka dowcipów- Dureń to tożyj głupek jest. - oznajmiła z miną mędrca dalekiego wschodu znawcy wszelkich słów. Ponadto wierzyła, że jakby się znudzili balem, to jednak da radę go namówić na mały pożar, taki, niekontrolowany ale akurat obejmujący stoliki z konsumpcją. Rozpakowała swojego cukierka z którego wypadła biżuteria, co natychmiast ją zachwyciło bo przecież była przedziwną sroczką uwielbiającą nosić perły do dresów. Zaraz nałożyła na uszy kolczyki a na szyję naszyjnik, który swoim świątecznym elementem pasował jej do ubioru. Nie miała pojęcia, że jest to magiczna biżuteria, toteż mogła zadziwić cały świat kiedy odezwała się ponownie, płynną, czystą i piękną angielszczyzną z doskonałym londyńskim akcentem. - I jak wyglądam? Pasuje mi? Jak sądzisz, Bogi. - zapozowała z dłońmi splecionymi pod brodą- Niezwykle hojny ten Mikołaj, muszę przyznać. - pokręciła głową. - Schowaj karty, z Tobą mi się ten bal wcale nie znudzi! - zaśmiała się i już miała dodać coś jeszcze, kiedy za swoimi plecami usłyszała znajomy głos wygłaszający opinię o jej stroju. Spąsowiała niemal natychmiast widząc swojego crusha profesora Shercliffa, człowieka o wielkim szyku klasie i elegancji każdego dnia, chwalącego jej dobór stroju. Przeprosiła na chwilę Callahana, patrząc na niego z rozognionymi rumieńcami na policzkach- Ja, ja... za chwilę wrócę, Bogi. - bąknęła i korzystając z okazji, że Ragnarsson i jego partnerka, oraz nieznana jej bliżej kobieta opuścili perymetr nauczyciela historii magii podeszła do niego wzrocząc nieśmiało jak nigdy w podłogę. - Dobry wieczór, profesorze Shercliffe. - powiedziała patrząc mu na okolice kolan. Założyła włosy za ucho i podniosła wzrok wyżej, dziwując się własnej śmiałości, po sprzączce paska i guzikach koszuli sięgnęła w końcu oczyma jego twarzy- Czy profesor nie chciałby może, tego jednego pięknego wieczora, ze mną zatańczyć? - posłała mu najbardziej urokliwy z niewinnych uśmiechów, na jaki było ją stać, a co wspanialsze, był on również bardzo szczery- Tak na święta... Byłoby mi niezwykle miło. - splotła dłonie jak na damę przystało na podołku, idąc dawno wyuczonymi prawidłami wbijanymi jej do głowy przez nauczycielkę etyki.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
....- Zapamiętam to sobie. – zerknął na nią szelmowsko, kiedy posłała mu swój zadziorny uśmiech, na którego widok zrobiło mu się z nagła gorąco. Rzecz jasna zdawał sobie sprawę z tego, że był nieco… ekscentryczny, może nieco poważny, może odrobinę… dobra, faktycznie bywało tak, że miewał momenty, w których w istocie miał przysłowiowego kija w rzyci, ale w jej towarzystwie i tak nie wyrabiał swojej normy oschłości.
....Upił kolejny łyk wody, co rusz uśmiechając się znad szklanki. Posłał dziewczynie spojrzenie godzące się ze słusznością jej retorycznego pytania i uniósł naczynie nieco do góry przyglądając się zawartości, po czym zerknął na stół gdzie obok grzańców leżały pokrojone pomarańcze i wrzucił plasterek do wody. Co prawda nie była to cytryna, ale cytrus to cytrus, prawda? Wzruszył ramionami widząc jej minę i upił kilka kolejnych łyków.
....Nie mogła wiedzieć, że picie wody w jego wykonaniu miało w sobie drugie, a nawet i trzecie dno. Co prawda jedno było prozaiczne i tuzinkowe, natomiast drugie dopiero przedstawiało powagę sytuacji, niemniej dzięki obu powodom trzymał się swojego postanowienia wytrwale. Ta reguła oczywiście nie dotyczyła kawy, którą pił litrami z przyzwyczajenia i która była swoistym wyjątkiem, niemniej może kiedyś nadejdzie ten dzień, kiedy dziewczyna pozna kolejną, niewidoczną tajemnicę swojego partnera dzisiejszego wieczora. Zdaje się, że trochę ich już na tej liście było.
....Kiwnął głową, kiedy poprosiła go o pomoc w otworzeniu jej cukierka. Pociągnął delikatnie drugi koniec, nieco krzywiąc się od donośniejszego huku i mrużąc oczy przyjrzał się niebieskiej mgiełce. Zdecydowanie – mimo wszystko – nie ufał tym niespodziankom, szczególnie, że nawet nie był w stanie określić od razu ich zapachu. Z niemym zaskoczeniem przechylił głowę, kiedy na dłoni dziewczyny pojawiło się kilka bryłek węgla, jak gdyby przetwarzając ideę tej zabawy, ale nie odezwał się słowem póki nie skwitowała tego ona.
....Uśmiechnął się lekko. Cóż, musiał się chyba przyzwyczaić do tego, że zwykle widziała tę jaśniejszą stronę nawet najbardziej pesymistycznych aspektów życia, co było w pewien sposób urocze. Patrzył na nią, przyglądającej się z kolei jednej z baryłek i czuł, że zaczyna odczuwać znów nienaturalne gorąco bynajmniej nie mające nic wspólnego z tym, że nienawidził ciepła, a miał na sobie koszulę, kamizelkę i marynarkę od garnituru. Przyjrzał się jej uroczym piegom i wąskim ustom, czując jak dziwne odczucie zmieszane z niepokojem rozlewa się po jego ciele.
....Odwrócił wzrok, aby się opanować, po chwili jednak na pewną myśl uśmiechając się samemu do siebie i na powrót odwracając się w jej kierunku. Odstawił wodę i delikatnie chwycił ją za dłonie, w których ‘zamknięte’ były baryłki, a jego długie palce z kolei oplotły jej. Przymknął na chwilę oczy, wyraźnie się skupiając. W kilka sekund faktura antracytu zaczęła się zmieniać, nieco maleć, rozbijać się i twardnieć, aby już po chwili zakończyć ten jakże skomplikowany proces.
....Otworzył oczy musząc na powrót przyzwyczajać się do światła, przez co jego źrenice zwęziły się bardziej niż zwykle, ustępując tęczówkowej bieli. Zerknął w dół, powoli zdejmując swoje ciepłe dłonie, aby ich oczom ukazało się kilkanaście pomniejszych, niebieskich topazów.
....- Co prawda nie są to diamenty, ale… – rzucił cicho, przyglądając się im przez chwilę. Nie był stanie spojrzeć jej w oczy, zupełnie jakby ten gest, który wykonał przed chwila go peszył albo był powodem do wstydu, ale on nie odczuwał niektórych rzeczy tak jak powinni to robić normalni ludzie. Niemniej był zadowolony z tego jak wyszło, zważywszy na jego nikłe umiejętności transmutacji. W końcu na nią zerknął, nieco speszonym, ale z drugiej strony wytrwale. Nie miał pojęcia co mógł dodać i co zrobić dalej. A może powinien się po prostu zamknąć?
Chloé Swansea
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : Kolczyk w nosie i naturalny magnetyzm.
Wydarzenie towarzyszące: Rozgrzewające lody Wylosowane kostki:6 Zdobycze: Miniaturka smoka opalookiego antypodzkiego Dodatkowy efekt: Mam paskudne, selerowe lody i wszystkie przekąski nimi smakują, fuj.
Kochany Asp... Tacy chłopcy prędzej czy później przejadą się na tym doborze obiektów westchnień. Na razie dziewczyny takie jak Chloé ich przyciągają i imponują, ale czy tak będzie dalej? Może lepiej zaopiekować się takimi dziewczętami, które tego naprawdę potrzebują? Choć los jest przewrotny i często bywa, że kobiety uchodzące za silne i niezależne w pewnym momencie życie przerasta i potrzebują mężczyzn z charakterem Asphodela. Jednak na razie są tylko nastolatkami, których życie jeszcze zbyt ciężko nie doświadczyło, czy gryfon nie będzie cierpiał przez to zauroczenie? Chloé jeszcze nie w głowie związki, a Asp, mimo młodego wieku, wydaje się w tej kwestii dużo dojrzalszy od dziewczyny. Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. Przyszłość owiana jest tajemnicą i nikt nie wie, jak się zachowają. Uśmiechnęła się z zadowoleniem. - Możesz mi prawić takie komplementy cały wieczór, to się nigdy nie znudzi - powiedziała ze śmiechem. Nie chodzi o to, że słyszy je rzadko, ale z ust Aspa brzmią one najbardziej szczerze. Nie są wypowiadane po to, aby poflirtować czy zaciągnąć łóżka chyba, tylko po prostu wyrażają jego prawdziwą opinię o dziewczynie. Urocze! Gdyby Chloé wiedziała jak Asp myśli o niej i stara się jej przypodobać... Właściwie sama nie wiedziała, co by czuła. Fakt, że zaczął dla niej ćwiczyć, myślał o niej przy wyborze garnituru... To bardzo miłe gesty i gdyby dotyczyło innego chłopaka zapewne tylko byłaby zadowolona z uwagi, którą ktoś jej poświęca, ale nic więcej. Jeżeli jednak chodzi o Aspa... Był bratem jej przyjaciółki, zawsze go lubiła i na pewno nie chciałaby, żeby cierpiał. Bo czy jest inne wyjście? Czy dziewczyna byłaby w stanie dać więcej? Co jak co, ale jego na pewno nie chciałaby zranić. Z pewnością jednak na razie nie byłaby w stanie przyjąć tego typu zainteresowania, bo nie umiałaby oddać mu tego samego. Na razie jednak takie mysli nie zaprzątały jej głowy, bo nawet nie domyślała się, co też krąży w głowie i w sercu Aspa. Przyzwyczajona była do zainteresowania od płci przeciwnej, a zachowanie chłopaka było dla niej częścią jego charakteru. Bardzo miłą częścią, trzeba dodać, wobec tego czuła się dobrze w jego towarzystwie. Lubiła trochę z niego żartować z Haze, ale przecież wiadomo, że obie go kochały. Jak brata. Obie. To ważne. Na razie. Przez kolejnych kilka chwil jej uwagę zajmowała miniaturka smoka i w roztargnieniu kiwnęła głową na jego odpowiedź. Pomyslała tylko szybko, że musi jeszcze dzisiaj spotkać Haze, bo jak to tak zabawa bez panny Larch? Potem spojrzała z zainteresowaniem na prezent Aspa. - Może to dziwnie zabrzmi, ale będziesz musiał mnie nauczyć. Znaczy przypomnieć zasady i trochę pokierować, bo dawno nie grałam - powiedziała. Właściwie to grała tyle razy, że dało się to policzyć na palcach jednej ręki. Jakoś nigdy nie mogła się przekonać do takich gier. - Tak, chodźmy - zgodziła się. Była rozgrzana po tańcu, więc lody będą idealne na orzeźwienie. Za chwilę jednak zdała sobie sprawę, że chyba większość przekąsek tutaj, w tym lody, są magicznie zaczarowane, żeby rozgrzać uczestników balu. No, trudno, też zje ze smakiem. Przynajmniej tak jej się wydawało, dopóki nie spróbowała wybranych przed siebie lodów. Wyglądały bardzo apetycznie, ale gdy spróbowała... - Kur... - nie dokończyła, tylko skrzywiła się okropnie. Jakoś tak od dokończenia słowa powstrzymała ją obecność Asphodela. To trochę tak, jakby chciała przeklinać przy dziecku. W sensie... że taki niewinny i kulturalny. Od razu przypomniały jej się wiadomości Haze o szaleństwach Aspa pod tytułem "wyjście na dwór bez czapki". W sumie to trochę krzywdzące opinie choć śmieszne, był przecież taki miły! - Błagam, kto wymyśla lody o jakiś obrzydliwym smaku?! Seler czy inne paskudztwo - powiedziała ze złością. Od razu wyrzuciła to do śmieci. - Poczekaj, wezmę sobie coś innego, żeby zapomnieć o tym smaku - mruknęła do Aspa i przeszła kilka kroków wzdłuż stołu z przekąskami. Złapała za jakieś ciastko i ugryzła. - Co jest, kurwa? - powiedziała pod nosem, już się nie powstrzymując. Zmarszczyła nos, przeżuwając ciastko. Miało taki sam smak jak lody. Świetny pomysł dawać takie coś na bal! Wyrzuciła ciastko i wróciła do gryfona. - Już teraz wszystko mi tym smakuje - westchnęła, robiąc smutną minę. Potem przeniosła wzrok na chłopaka. - Tobie trafiło się coś smaczniejszego?
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nagle wydała mu się szalenie atrakcyjna. Nie dlatego, że mówiła po francusku, choć i to działało na jej korzyść; to była chyba kwestia tego, że coś ich w końcu do siebie zbliżyło, nawet jeśli była to tylko utworzona przez magiczną biżuterię iluzja. Oczywiście dostrzegał to już wcześniej – wyglądała dziś absolutnie oszałamiająco, a wzrok uciekał mu w stronę głębokiego dekoltu ilekroć spoglądała w inną stronę, ale teraz docenił coś więcej niż sam wygląd – tę nić porozumienia, jaką po kilku próbach (choć chyba jednostronnych?) udało im się w końcu nawiązać. W czasie spaceru ucichł, również rozmyślając nad tym, że znajdują się nad jeziorem już co najmniej trzeci raz, a bez mała wszystkie ważne – te dobre i te złe – momenty wiązały się z bliższym lub dalszym sąsiedztwem wody. Może gdyby zaczęli unikać zbiorników wodnych, przestałby im towarzyszyć tak koszmarny pech? Przynajmniej ten, który tyczył się całej tej niefortunnej relacji. Musiało wisieć nad nimi jakieś fatum, jakaś klątwa... cholera wie z czym mogła się wiązać. Uwierzył w nią tym mocniej kiedy spojrzał na nią raz jeszcze i aż przystanął z wrażenia jakie na nim wywarła. Jak długo będzie umiał to w sobie zwalczać? Na samym początku ich znajomości wcale nie widział w niej dorosłej kobiety, potem widział ją aż nazbyt wyraźnie. Przez ten niecały rok zdążył ją podrywać, odsuwać od siebie, zwierzać jej się jak przyjaciółce i kłamać w żywe oczy. Zdążył zachwycać się nią i irytować jej zachowaniem, zdążył zauroczyć się w niej i wmówić sobie, że nic podobnego nie miało miejsca. Zdążył się zaręczyć, bo trudno nazwać to oświadczynami. A teraz? Po kilku miesiącach ignorowania wzajemnej obecności, przerywanego jedynie na rzecz narzeczeńskiej wojny, znów nie potrafił oderwać od niej wzroku i usilnie tęsknił za bliskością, której zaznał na Saharze. Za poczuciem, że to coś więcej niż zwykła fizyczność. Za sensem. Był głupcem, bo przecież patrząc na nią w ten sposób, jedynie narażał się na zranienia. Nie chciała go, przez sam czas ich obecności na imprezie dała mu to do zrozumienia co najmniej kilka razy. Nie chciała więc dlaczego patrzyła na niego w taki sposób? Dlaczego mówiła to, co mówiła? I dlaczego wyglądała przy tym tak... olśniewająco? Udało mu się zachować kamienną twarz, choć lwia zmarszczka na trwałe wyryta w rysach jego twarzy pogłębiła się przy tym nieznacznie. Nie przerywał jej, pozwolił jej mówić... również dlatego, że na moment zupełnie zabrakło mu słów. Już same podziękowania wzbudziły jego podejrzenia, ale kiedy wspomniała o zazdrości otaczających ją kobiet, sprawa wydała mu się jasna – znów namieszała tu jakaś nieznana magia. Nie powinien jej ulegać... ale nie potrafił się powstrzymać. Jak miałby teraz się od niej odsunąć, skoro ciągnęła go do niej siła pożądania silniejsza niż do tej pory? Wstrzymał na moment oddech i ułożył dłoń na jej talii kiedy musnęła jego wargi. — Nie — odpowiedział, zapytany. Drugą ręką ujął jej podbródek i ucałował kącik jej warg — nie możesz. — Powtórzył, zsuwając usta na miękki policzek i uśmiechnął się łobuzersko do jej skóry. — Już nie masz mnie dość? — zapytał prosto do jej ucha i z ręką wciąż na jej talii, przyciągnął ją tak blisko siebie, by stykali się ciałami. Nim jednak zsunął pocałunki na szyję, która tak go dziś kusiła, jedną rękę wsunął pomiędzy jasne kosmyki, a drugą przesunął na jej plecy i nachylił się, zmuszając ją tym samym do odchylenia się ku tyłowi. Scena iście jak z mugolskiego filmu... gdyby miał o nich jakiekolwiek pojęcie. Dopiero wówczas musnął wargami cienką i ciepłą skórę, cierpliwie scałowując ją skrawek po skrawku. — Do mnie czy do Ciebie? — zapytał po krótkiej chwili, świadom, że głęboki dekolt kusi go zbyt mocno, by zachować przyzwoitość na tym wydarzeniu.
WYDARZENIE TOWARZYSZĄCE: Jemioła WYLOSOWANE KOSTKI:C ZDOBYCZE: siniak na tyłku, biżuteria Snotry (oddaję Emily) DODATKOWY EFEKT: działa na mnie jemioła, oj działa.
Darcy U. Hirrland
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : amerykański akcent, blizna na lewym przedramieniu, przygarbiona postawa i czerwona szminka na ustach
Wydarzenie towarzyszące: Kulig (wejście zostało jej bezczelnie opłacone przez Bruno) Wylosowane kostki:2 Zdobycze: - Dodatkowy efekt: Migreny dziewczę dostało
Bale, przyjęcia i bankiety...nigdy za nimi nie przepadała, choć często musiała w nich uczestniczyć - nie z własnej woli oczywiście. Jej mama regularnie dostawała zaproszenia na coraz to nowe błazenady, jak Darcy zwykła nazywać takie wydarzenia. A czyż nie były to idealne okazje, by zaprezentować, jaką wspaniałą są rodziną? Dziewczyna nie znosiła tych sztucznych uśmiechów, zachwytów "bo tak wypada" i całej otoczki towarzyszącej podobnym imprezom. Tym bardziej, że pod zasłoną zabawy czy to karnawałowej, urodzinowej czy z okazji Święta Dziękczynienia, kryły się przeważnie dyplomatyczne rozgrywki - szemrane interesy, rozmowy zawodowe i - a jakże - pertraktacje matrymonialne. Ileż razy Darcy niemalże błagała rodziców, by pozwolili jej zostać w domu pod pretekstem nagłej choroby. Odpowiedź jednak zawsze brzmiała tak samo - od osób z ich pozycją wymaga się obecności. Dziewczę za każdym razem kończyło więc w drogiej, wymyślnej sukni - jedna bardziej absurdalnie szpetna od drugiej - w towarzystwie płytkich, bucowatych arystokratów od siedmiu boleści. Nic więc dziwnego, że kiedy ogłoszono, iż w Hogwarcie odbędzie się bal bożonarodzeniowy, Darcy w pierwszym odruchu postanowiła, że na niego nie pójdzie. Bardzo długo trwała w tej decyzji, praktycznie zapominając, że impreza w ogóle jest organizowana - zajęta nauką i pracą po prostu nie miała głowy do szkolnych potańcówek. Wątpliwości narodziły się jednak pewnego grudniowego wieczoru, niespełna dwa tygodnie przed balem, kiedy Darcy wróciwszy późno z biblioteki, zastała w pokoju wspólnym nie lada poruszenie. Uczniowie z niemalże wszystkich roczników, a wszyscy dyskutowali na ten sam temat. Dziewczęta między sobą przechwalały się sukniami, chłopcy rozprawiali o tym, kogo udało im się zaprosić - słowem wszyscy żyli balem bożonarodzeniowym. Wybierali się wszyscy - młodsi i starsi, uczniowie i absolwenci, przyjezdni i gospodarze. Bankiet był tradycją i niepojawienie się na nim równało się z wykluczeniem ze społeczności uczniowskiej...a przynajmniej tak to sobie Darcy wyobrażała, słysząc z jakim przejęciem wszyscy przygotowują się do imprezy. Poczęła się więc martwić, bowiem iść na bal samej, kiedy wszyscy mają pary - jak żałośnie by wyglądała? Już widziała te pogardliwe spojrzenia i kpiące uśmieszki przebranych za lale księżniczek. W końcu podjęła decyzję - albo ktoś ją zaprosi i pójdzie, albo weźmie na raz całą Bombonierkę Lesera i nie wyjdzie ze skrzydła szpitalnego przed sylwestrem. Pudełko słodyczy już było kupione, a Darcy nastawiła się na święta spędzone w towarzystwie pielęgniarki, kiedy @Bruno O. Tarly uratował ją od obrzydliwych eliksirów i innych medykamentów, wysyłając jej zaproszenie na bal. Gryfonka ucieszyła się podwójnie - nie dość, że weźmie udział w tym cholernym wydarzeniu, to jeszcze istniała szansa, że będzie się całkiem dobrze bawić w towarzystwie kogoś, kto dobrym winem nie pogardzi. Dwudziestego drugiego grudnia cały zamek szalał w ferworze przygotowań - przedmioty latały, dziewczęta krzyczały, a Darcy dostawała od tego wszystkiego migreny. Widząc zamieszanie, które panowało w dormitorium i pokoju wspólnym, Gryfonka była wdzięczna losowi, że razem z Tarlym postanowili umówić się na nieco późniejszą godzinę. Żadnemu z nich nie zależało, żeby być na balu od samiuśkiego początku aż po wiele godzin przeciągany koniec, toteż godzinka lub półtorej spóźnienia nie tylko nie robiły im różnicy, ale również gwarantowały większy spokój po drodze. Większość dnia dziewczę spędziło poza wieżą Gryffingoru, przechadzając się po ośnieżonych błoniach, wpatrując się w las z wieży astronomicznej, czy chowając się w opuszczonej klasie z tomem "Przypominajki". Wróciła do pokoju dopiero późnym popołudniem i zatrzymała się w progu, oniemiała z wrażenia. Niemalże nie poznała współlokatorek - w pięknych sukniach, pomalowane bardziej niż zwykle i uczesane w tak wymyślne fryzury, że aż trudno opisać. Darcy, zagorzała przeciwniczka blichtru, musiała przyznać, że wyglądały przepięknie. Kiedy one kończyły się zbierać do wyjścia, ona akurat zaczęła się szykować. Wzięła prysznic, umyła włosy i poczęła zastanawiać się, co mogłaby z nimi zrobić. Wszystkie upięcia wyglądały idiotycznie, a pozostawione same sobie sprawiały wrażenie niechlujnych. Koniec końców zdecydowała się jedynie podkręcić je lekko przy końcach, a następnie użyć wszystkiego, co znalazła w łazience, żeby takie loczki utrwalić. Z makijażem nie przesadzała, w końcu chciała przy tym wszystkim pozostać sobą - postawiła na klasyczną czarną kreskę i karminową szminkę, nieodłączny element jej ubioru. Patrząc w lustro, panna Hirrland doszła do wniosku, że wygląda całkiem ładnie. Jak na wilkołaka - dopowiedziała sobie w duchu, a spojrzenie brązowych tęczówek posmętniało. Wróciła do dormitorium, w którym nie zastała już nikogo - najwidoczniej dziewczęta zdążyły wyjść na spotkanie swoich parterom, kiedy ona ogarniała się w łazience. Ostrożnie wyjęła z kufra sukienkę, którą zaledwie wczoraj odebrała od krawcowej. Miała szczęście, że starsza kobieta w Dolinie Godryka kojarzyła ją ze sklepu, bo inaczej miałaby duży kłopot. Uciekając z domu, Darcy ani myślała pakować wytworne suknie, a wypłata za pracę w księgarni nie starczyłaby jej na nową balową kreację. Musiała więc działać z tym, co miała, a jedyne, co udało jej się znaleźć w szafie, a co w miarę nadawało się do przeróbki, była czarna, elegancka bluzka z falbaną. Z braku lepszej alternatywy i to się nadało, tym bardziej, że staruszka okazała się mistrzynią w swoim fachu i po kilku poprawkach - doszyciu spódnicy i ażurowych rękawków - stara bluzka zmieniła się w niczego sobie sukienka. Kreację dopełniały czarne, klasyczne szpilki i sięgające przed łokieć czarne rękawiczki, przysłaniające bliznę na lewym przedramieniu. Stając po raz ostatni przed lustrem, już w pełni ubrana, Darcy zdała sobie sprawę, dlaczego jej twarz wygląda tak ponuro. Czy nie tak wyglądałaby, gdyby została w Ameryce? Niepodobna do siebie, wystrojona - sztuczna. Spojrzała swojemu odbiciu w oczy, przeszywając je chłodem tego spojrzenia, po czym odwróciła się, chwyciła kopertówkę oraz płaszcz i wyszła z pokoju. Bruno już na nią czekał, chociaż szczerze mówiąc Gryfonka ledwo go poznała w tym...oryginalnym ubraniu. -Wow - wymsknęło jej się, w tym samym momencie, co chłopakowi, co wywołało na twarzy dziewczyny ironiczny uśmiech. -Chyba oboje nie lubimy bankietowej etykiety, co? - rzuciła, schodząc ze schodów i ujmując ramię towarzysza. Słysząc komplement zmieszała się nieco, odburknęła więc cicho "Dziękuję" i pozwoliła się prowadzić ku wyjściu. Kiedy jeszcze chodziła na bale, często zachwalano jej wygląd, postawę i intelekt, jednak tamte komplementy znaczyły dla niej tyle co nic - wymuszone, nieszczere, podyktowane konwenansami. Bruno nie miał jednak żadnego powodu, by próbować jej się przymilić, a mimo wszystko ją pochwalił. Świadomość tego zjawiska wywołała dziwny skurcz w żołądku dziewczyny i zrobiło jej się jakby...miło. Dotarłszy przed bramę, ich oczom ukazały się piękne sanie, bogato zdobione, pełne rzeźbionych emblematów i wzorów. A zaprzężono w nie...Darcy nie miała pojęcia czym były te stworzenia, ale wyglądały jak pegazy, o których czytała w książkach dla dzieci. Z lekkim trudem wdrapała się na siedzenie, starając się zachować grację i nie dać po sobie poznać, że poruszanie się w długiej sukni i obcasach po ośnieżonej ścieżce nie należy do najprzyjemniejszych. Po chwili chłopak zajął miejsce obok niej, a sanie ruszyły, unosząc ich w powietrze. Jechali sami, większość gości zapewne bawiła się już w najlepsze, mieli więc okazję w spokoju podziwiać roztaczające się dookoła nich widoki. Było ciemno, ale niebo pozostawało czyste, bez ani jednej chmurki. Księżyc był niewielki, kształtem przypominający rogalik, ale świecił jasno, rozświetlając mroki nocy. Perlista poświata odbijała się od śniegu, zalegającego grubą warstwą na błoniach i pokrywającego dachy zamku, niczym białe czapeczki. Mienił się on tysiącem barw, kiery sanie z zawrotną prędkością sunęły po niebie. Było chłodno, jednak płaszcz skutecznie ochraniał ją przed zimnem, a może nawet same sanie zostały zaczarowane tak, by zminimalizować nieprzyjemny wiatr, powstający w wyniku szybkiego ruchu w powietrzu. Wszystko to było tak malownicze, że aż nie do uwierzenia - zimowy bal w Central Parku nawet się nie umywał do takich widoków. Idyllę zakłócał jedynie natarczywy, irytujący brzdęk dzwonków, które niefortunnie wisiały tuż nad jej głową. Ciągłe dzwonienie odbijało się echem w jej głowie, przyprawiając o ból głowy, a zmienić miejsca nie mogła, o ile nie chciała wypaść z ssań prosto w ciemną noc. -Tak tak, po prostu te dzwonki doprowadzają mnie do szaleństwa. - odparła na pytanie chłopaka, próbując zrobić taką minę, jakby brzdęk wcale jej nie irytował. Stworzenia powoli zniżały lot, kryjąc się wreszcie wśród drzew i kontynuując kulig, teraz już biegiem. Śnieg pryskał spod płóz, formując zaspy na skrajach drogi, która zaczęła się wić serpentynami. Sanie nie zwalniały, mimo ostrych zakrętów, ale jakimś cudem udało im się nie wypaść...a przynajmniej do czasu. Mijali właśnie ostatni zakręt, zza którego wyłaniała się polana - jarząca się od świateł i buzująca od gromady gości. Sanie przechyliły się niebezpiecznie, a Darcy mimowolnie zacisnęła powieki, gotowa wylądować w śniegu, a gdy je po chwili otworzyła, Bruna już obok niej nie było. Obejrzała się szybko za siebie, dostrzegając oddalające się nogi wystające z zaspy, jednak nim zdążyła zatrzymać wierzchowce, te same zwolniły, by wreszcie stanąć w miejscu, tuż na skraju polany. Gryfonka zebrała się sprawnie, chcąc wrócić po towarzysza i sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku, choć nim wygramoliła się z sań, Bruno zdążył do niej dołączyć. Przemoczony od stóp do głów wyglądał dość żałośnie, chociaż brak wieńca z kwiatów zdecydowanie działał na korzyść całego stroju. -Obyś się tylko nie rozchorował. - rzuciła, starając się powstrzymać śmiech. Wyciągnęła rękę i zmierzwiła czarne loki, wytrzepując z nich resztki białego puchu. - No, już jest dobrze. Idziemy?
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Nagła zmiana w zachowaniu Mony zdawała się dla Caine dużym zaskoczeniem, chociaż w stanie, w jakim obecnie się znajdował, szok był ostatnim, co mógłby mieć wypisane na twarzy. Burzowym spojrzeniem obejmował jej oczy i usta, które z taką perfidią wypowiadały każde następne słowa. Dobrze, że zostawił lody przy stoliku z deserami, bo teraz ta jedna wolna ręka, sztywno trzymana przy kieszeni spodni, zdawała się mu potrzebna. Zamknął dłoń, niby w pięść, ale luźno, chwilę później rozprostowując palce. Słuchał jej zarzutu bez zrozumienia i bez podejrzenia co do źródła jej rozdrażnienia. — Nie jesteś — przyznał jej rację, bo gdyby była, dawno potraktowałby ją tak samo protekcjonalnie, jak ona teraz traktowała jego. Do uczniów był pobłażliwy, nieznacznie ironiczny. Wobec niej zachował pełną powagę, czego nie mógł powiedzieć o jej podstawie w w momencie, w którym teatralnie reagowała na jego dezaprobatę względem stroju, obracając jego stosunek do zasad szkolnych i etyki, w scenę teatralną i żart. Co uznał, przyjął dość spokojnie, zważywszy na okoliczności. — Nie bawisz się znacznie gorzej ode mnie? Wyglądała, jakby tak właśnie było. Dotychczas, pomimo skonfiskowania jej leków, nie zrobił nic, czym próbowałby zarysować różnicę respektowania jej, a siebie samego. Potraktował ją po koleżeńsku i może to był jego błąd, że uznał, że po przelotnej znajomości w szkole, zaproszeniu na bal i wspólnym tańcu w istocie mogą sobie pozwolić na większą swobodę wypowiedzi. Nie odpowiedział na żaden z jej zarzutów. Zbyt dobrze znał konsekwencję podżegania wkurzonej kobiety. Jedynie skinął jej głową, odprowadzając ją spojrzeniem i bezpiecznymi słowami: — Profesor Liśka… Choć brzmienie jej imienia zdawało się znacznie przyjemniejsze dla jego uszu. Albina podeszła do niego w najmniej spodziewanym momencie. Możliwie też z najgorszym wyczuciem czasu. Zerknął na nią okręcając w dłoni pudełeczko “miętusów”, które mimo swoich słów, Mona mu wcale nie zabrała. W zastanowieniu schował je do kieszeni garnitura, wygodnie unikając urokliwego spuszczenia spojrzenia dziewczęcia, kiedy ledwie przebiła się cichym tonem przez tłum. Patrzył za nauczycielką, która zniknęła mu dopiero, kiedy osłoniła ją grupka osób przed stolikami. Wtedy przeniósł całą swoją uwagę na uczennicę Domu Lwa, przypominając sobie krępującą szczerość z jaką skwitował jej strój. NIe wycofał się z niej. Naprawdę wyglądała i dostojnie i atrakcyjnie, tak samo dla dorosłego faceta, jak i pewnie młodych chłopaków, bo przecież każdy z nich miał sporą wyobraźnię. W co Caine nie wątpił przypominając sobie swoich rówieśników w Hogwarcie, kiedy sam jeszcze do niego uczęszczał. — Żle się czujesz, Albino? — normalnie zwracał się do uczennic po nazwisku, ale gryfonka naprawdę wyglądała, jakby coś jej dolegało. Jej wzrok błądził po ziemi, a twarz opruszona miała czerwienia, a na polanie wcale nie było znowóż tak ciepło, pomimo lawirującej pomiędzy nimi aury magicznej. Uniósł dłoń, siegając jej wierzchem czoła dziewczęcia i zmarszczył brwi, zdając sobie sprawę, że na niewiele mu się to zdało, bo na magicznej medycynie znał się tyle, co nic, dlatego cofnął dłoń, prostując się, żeby wzrokiem znaleźć Norę Blanc, bo dałby sobie głowę uciać, że gdzieś tu się powinna kręcić. — W porządku — odpowiedział z niezaskakującą dla siebie łatwością, bardzo szybko dochodząc po prostu do wniosku, że lepiej mieć Albinę na widoku, jeśli miałaby zaraz zemdleć i potrzebowałaby magicznej interwencji. — Panno Abrasimovo — wyciągnął ponownie dłoń w jej kierunku, drugą ręką chowając pudełko do kieszeni marynarki, kiedy ukłonił się lekko przed czarownicą. Daleko mu było manierami do rosyjskiej szlachty, ale coś tam obcowanie w wysublimowanym magicznym światku go o kulturze nauczyło, dlatego wolną rękę schował za plecami i utrzymując z uczennicą kontakt wzrokowy, w końcu zaprosił ją nienachalną postawą do tańca. Przyjmując jej dłoń, wyprostował się na powrót, prowadząc ich na parkiet. To mógł być dobry taniec. Młoda szlachcianka z dobrze obytym nauczycielem. Przybrali odpowiednią pozycję i wbijając się w towarzystwo szybko złapali wspólne, spójne tempo. Kiedy jednak mocne uderzenie, szarpnęło jego ciałem wprzód, w ostatnim odruchu osłonił gryfonkę przed napastnikiem, który, jak się okazało, polował tylko na jego głowę. Stęknął głucho, czując jak dech zamiera mu w piersi, jak nie może złapać kolejnego oddechu, a ból w tyle głowy powoduje, że prawie stracił przytomność. Mógłby to uznać za ostrzeżenie od losu, za tańczenie z uczennicami, gdyby nie fakt, że nie wierzył w fatum, a fakty, a fakt był taki, że na parkiecie było tłoczno i tego nie przewidział. — Jesteś cała? Wydawało mu się, ze tylko jego zdrowie ucierpiało, ale dla pewności chciał spytać. Zanim ktoś sądziłby go w Ministerstwie za niedopilnowanie podopiecznej. Zbyt wiele spraw prowadził w życiu, żeby nie wiedzieć, że takie spory naprawdę miały miejsce w Wizengamocie.
Wydarzenie towarzyszące: taniec Wylosowane kostki:B Zdobycze: n/d Dodatkowy efekt: jest mi niedobrze, nie mogę tańczyć, bo dotknęła mnie niewidzialna ręka sprawiedliwości (może laska Mony?)
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Szlag, mogłam wziąć miotłę. - wspominając kilka sytuacji, gdzie to właśnie wyłącznie dzięki miotlarskim popisom wychodziła z kłopotów cało, mruknęła do siebie, zanim zza śnieżnej bieli zauważyła Aco potraktowaną przez powóz w tożsamy sposób. Przewróciła oczami, zastanawiając się, po co ten cały cyrk z jazdą do szkoły w kuligu, skoro cała zabawa okazywała się zagrażać zdrowiu, życiu i ubiorowi uczestników balu. Nie miała pojęcia, w którym momencie Haze znalazła się tak blisko niej, ale igloo brzmiało zaskakująco kusząco. Wewnątrz podobno było całkiem ciepło. A nawet, jeżeli byłby to w jakimś stopniu mit, budowla oferowała miejsca i prywatności na tyle, że... Nie, na jeżdżące figurowo dumbadery, grzecznie idziemy na bal. - Nie w tych ciuchach. O ile coś z nich jeszcze zostało. - wstała, korzystając z pomocnych dłoni Larch i przyciągnęła się do niej na tyle zbyt mocno, żeby, korzystając z rozpędu, jaki zyskała, zakończyć cały manewr dziękczynnym pocałunkiem w policzek. Szybko jednak odsunęła się od Gryfonki, nie mając pewności, jakiej reakcji powinna się teraz spodziewać. Czy powinna tłumaczyć się zmarznięciem i niezdarnością z tego wpadnięcia na nią? A może nie powinna wcale? - I on oczekuje, żebyśmy wsiadały z powrotem? - przewróciła oczami, nie chcąc sobie wyobrażać ilości wypadków, które spowodował kulig tego wieczoru. Z drugiej strony, jeżeli miały trafić na miejsce, nie było innej drogi niż właśnie dzięki pegazom. Przynajmniej teoretycznie. Spojrzała z wymalowanym znużeniem na swoją balową partnerkę i wzruszyła bezradnie ramionami. Chyba i tak musiały dać woźnicy drugą szansę. - Silverto. - wydłubaną spod wszystkich przemoczonych i ośnieżonych warstw ubrań różdżką wycelowała najpierw w siebie (tylko ze względu na wątpliwości, co do efektów zaklęcia, bo jej problemy z różdżką nie miały w planach opuszczenia jej na dobre), a potem w Aconite. Nie chodziło wyłącznie o uniknięcie dodatkowego marznięcia, choć to rzeczywiście było priorytetem. W końcu na miejscu trzeba było też jakoś wyglądać, nawet, jeżeli na co dzień było się przyzwyczajonym raczej do braku przykładanej do ubioru wagi. Zwłaszcza, że wszystko załatwiał mundurek.
Jeżeli sądziła, że myślał, że nie widziała tego uśmieszku błąkającego się po jego ustach, to się myliła. Ewidentnie i dosadnie to ‘a nie mówiłem?’ zostało przekazane emocjami wypisanymi na twarzy mężczyzny. Bez względu jednak na to jak bardzo widowiskowego koziołka wywinęła zanim wpadła w zaspę, Dorien upewnił się, że jego żona złapała równowagę, cały śnieg przyklejony do jej płaszcza strzepnięto, a suknia nie podwinęła się w strategicznych miejscach, które obydwoje woleliby widzieć zakryte. Asekurował żonę, trzymając ją pod ramię, szczególnie gdy musieli przejść po oblodzonej ziemi. Ćwiczenie chodzenia na wysokich szpilkach pewnie zaczęła już w okresie nastoletnim; Dorien niesamowicie podziwiał jej umiejętności, ale aktualne warunki były wyzwaniem nawet dla mistrzyni. Mimo tych wszystkich przeciwności bezpiecznie dotarli na polanę, otuloną grubą warstwą białego puchu. Analogicznie do reszty par, które wchodziły na teren zabawy przed nimi, oddali płaszcze, choć obydwoje byli tym nieco zaskoczeni. Trunek w kubkach faktycznie sprawił, że chłód nie przeszkadzał, a zmarznięte palce Aurory zmieniały kolor z zaróżowionych na naturalne. Im więcej napoju przelewało się z naczyń do brzuchów, tym czuli, że oddanie okryć miało sens i ktokolwiek to wymyślił, wiedział co robi. Odpowiedział żonie, że przecież nie będą jak te sieroty podpierać ścian, kiedy wszyscy ochoczo ustawiają się do tańca. Przecież już wiedziała, że w tej dziedzinie mogła na niego liczyć, nawet jeśli jej niski wzrost czasem zdawał się być przeszkodą. Zaskoczyła go ogromnie tym eliksirem, który w przeciągu kilku sekund wydłużył nieco jej nogi i korpus. - Nie musiałaś - odezwał się raczej cicho, choć z uśmiechem i lekkim zdumieniem na ustach. Ewidentnie będzie mu wygodniej, nie musząc się schylać. Wypadali wręcz fenomenalnie na tle reszty par. Niejeden powiedziałby, że ćwiczyli taniec tygodniami przed balem, żeby tylko skupić na sobie uwagę pozostałych uczestników balu. Na sam koniec tańca nie zawahał się dać żonie małego całusa. - A pokaż co dostałaś - z zainteresowaniem wręcz zajrzał do torebki żony, szukając cukierków, które otrzymali razem z kubkiem rozgrzewającego napoju.
Jej komentarz sprawił, że zaświtało mu w głowie. W zasadzie, jego tolerancja na alkohol ostatnimi czasy osiągnęła zdecydowanie zbyt wysoki poziom, aby mógł sobie ufać w tym zakresie. Kiedy jednak dwoje myśli podobnie, coś musi być na rzeczy. Nawet, jeżeli jego dwójką była akurat Mona. Nabrał się, jakże naiwnie. Schwycił ten uśmieszek chochlika, w duchu nieco radując się z jej niefrasobliwej reakcji na jego osobę. W głowie daleko dudniły mu melodie poznane na Bora Bora. Dalekie ciepło piasku, jego szorstką fakturę i pocałunki, którymi obdarzało ich słońce. Zabawne, że to właśnie te teraz wspominał. Oklumencją twardo trzymał się przy samym sobie, chociaż chęć, aby wedrzeć się ukradkiem do myśli dawnej… przyjaciółki rozgrzała go od wewnątrz niezwykle silnie. - Może naleje ci wody, organizmie żywy? - Zapytał, unosząc nieznacznie wargi w uśmiechu i ostentacyjnie przechylając swój kubeczek, aby pozbyć się rozwodnionego napitku zalegającego mu w kubku. Miał lepszy pomysł na to, jak zaspokoić swoje zapotrzebowanie na płyny. Powoli, jakby leniwym ruchem sięgnął zza poły garnituru. Eleganckim ruchem rozpiął marynarkę, aby wydostać spod niego różdżkę i schwyciwszy ją pomiędzy palce, skierował jej koniec na swój kubek. - Aquamenti - szepnął, zgodnie z tym co jej obiecywał, ale to nie był koniec. Jego nadgarstek zakręcił się w powietrzu nad naczyniem pełnym wody. - Aqua viní - dodał, nie potrafiąc powstrzymać się od zaczepnego uśmiechu. Mógł spróbować czy wino jest dostatecznie mocne jak to sobie wyobrażał rzucając zaklęcie, ale zamiast tego, wystawił rękę przed siebie. - Może teraz lepiej się nawodnisz. - Zasugerował, chcąc aby przyjęła jego na poczekaniu ukręcone wino i zadecydowała czy byłby z niego dobry organizator imprez. Może powinien wynaleźć zaklęcie zmieniające wodę w whisky? Z tego z pewnością korzystałby o wiele częściej…
Wydarzenie towarzyszące: lody Wylosowane kostki:2 Zdobycze: pierścionek z kamieniem księżycowym Dodatkowy efekt: naćpał się lodami
Nie trudno było się pogubić w ich relacji. Na początku wszystko miało być bardzo proste i jasne - miała go znienawidzić, odsunąć jak najdalej i unikać jego obecności za wszelką cenę. Pewnie oboje przez chwilę wierzyli, że to możliwe, że motywacja jest tak silna, że nie będzie z tym problemu. A jednak ciągle się widywali, ciągle działo się między nimi coś nowego, pojawiały się coraz to nowsze komplikacje, rozmowy, wydarzenia, wszystko zmieniało się z dnia na dzień i trudno było za tym nadążyć. W jego obecności czuła złość, ale nie uciekała od niego dostatecznie uparcie. Mogła się zasłaniać, że zawsze jakaś siła wyższa przyciąga ich do siebie i ona najzwyczajniej nie ma wyboru, ale to nie było takie proste i oczywiste, nie ważne jak bardzo próbowała sobie to wmówić. Teraz, pod wpływem działania jemioły, wszystko wydawało jej się jasne. Nie zwracała uwagi na to, że przestała dostrzegać wszystkie "nie". Wręcz przeciwnie, cieszyła się, że dzięki temu obraz w końcu stał się jasny, a ona zrozumiała, jak wiele pozytywnych, a przynajmniej wyjątkowych uczuć budzi w niej jego bliskość. Patrzyła na niego jak oczarowana, w końcu wychwytując te wszystkie detale, na które wcześniej nie pozwalała sobie zwrócić uwagi. Zadrżała, kiedy poczuła jego dłoń na swojej talii i westchnęła cicho, z zawodem, kiedy odpowiedział na jej pytanie. Nie? Traciła nad sobą kontrolę, ale jednak czuła, że nie może robić nic wbrew jemu. Nie mogła go zniechęcić, musiała pozwolić mu decydować. Wydała z siebie cichy pomruk, kiedy musnął kącik jej warg nieznośnie delikatnie. - Nigdy nie mam cię dość - szepnęła i chętnie dała się przyciągnąć jeszcze bliżej. Ta bliskość sprawiała jej ogromną przyjemność, ale jednocześnie była lekką torturą, kiedy nie wiedziała, czy może sobie pozwolić na więcej. Co, jeśli chce ją tylko rozdrażnić i zostawić? Jakiś przebłysk świadomości podpowiadał jej, że to byłoby bardzo w jego stylu, ale zaraz odgoniła te myśl, bo przecież tak cudowny mężczyzna nie mógłby jej tego zrobić, a nawet jeśli, na pewno miałby solidne powody. Nie mogła źle o nim myśleć. Chętnie odchyliła głowę, kiedy się nad nią nachylił i w zasadzie ona już zupełnie zapomniała, że nie są w mieszkaniu, ani nawet w żadnym ustronnym miejscu, tylko tuż obok roztańczonych ludzi na balu. Dopiero jego pytanie trochę ją otrzeźwiło i uśmiechnęła się, słysząc te propozycję. - Wszystko jedno. Może być do mnie - stwierdziła i złapała go za rękę. Chyba nie musiała już za bardzo czekać na jego odpowiedź, więc po prostu teleportowała się z nim prosto do swojego mieszkania.
Wyglądała dobrze, uśmiechała się i trajkotała wesoło. Może i oczekiwań wobec niej nie postawił wysoko, ale udało jej się je spełnić, co wcale nie było takie oczywiste, mimo potencjalnej banalności zadania. W końcu nastolatki bywają kapryśne, a Billie była dość żywotnym przypadkiem. Wszystkie te ich burze hormonalne, zmienne humorki, dziecinne problemy - a do tego była Swansea, a im nigdy nie wiadomo co strzeli do głowy. W obliczu tych faktów miał sporą nadzieję, że nie będzie się nudzić podczas dzisiejszego wieczoru, ale nie ukrywajmy, zależało mu też na tym, by dobrze się zaprezentować, więc o ile chętnie przyjąłby jej nagły wybuch śmiechu lub złości, czy obejrzałby jej (oczywiście zupełnie bezpodstawny) foch, to zdecydowanie nie ma ochoty patrzeć jak ta potyka się o własne nogi i - nie daj Merlinie - partaczy taniec otwierający. Słysząc jednak jak ta odbija komplementową piłeczkę i popisuje bezużyteczną wiedzą florystyczną mógł (naprawdę szczerze!) uśmiechnąć się z nadzieją, że ekscytacja balem nie przymgli aż tak tego niewieściego umysłu. - Wiem - odpowiedział krótko, puszczając jej oczko z rozbawionym uśmiechem - wcale nie w formie podrywu, a raczej w ten sposób, w jaki robi to starszy brat, by pokazać dziecku, że brnie w dobrą stronę. Oczywiście biały kolor wybrał przede wszystkim przez walory estetyczne, ale już dawno nauczył się, że kobiety i tak zawsze w jakiś sposób zinterpretują dany im kwiat i biała eustoma jest tym najbezpieczniejszym wyborem, który przy okazji zdejmuje podejrzenia z jego niekiedy pogardliwego spojrzenia. Nie jest to przecież wybór, który przemyślał specjalnie pod Billie, a raczej jego wieloletnia już praktyka, odkąd sprzedawca w kwiaciarni podał mu właśnie eustomę jako kwiat podkreślający szacunek do tradycji.. Biała eustoma i czerwone róże stanowiły jego bezpieczną kliszę, która, mimo swojego oklepania, zawsze odnosiła odpowiedni skutek. Po prostu lubił klasykę. Białe koszule, whisky, etykietę, by tym większą przyjemność czerpać z tego, gdy mógł tej klasyce się sprzeciwić. Spojrzał na nią czujniej, obserwując jak peszy się z niezrozumiałego dla niego powodu. Chęć wkroczenia w dorosłość, przeobrażenie w kobietę, uważał za coś, co wymagało inicjacji, przełomowego momentu, a nie stopniowego procesu. Jeśli faktycznie chce stać się kobietą, to taka deklaracja powinna napawać ją ekscytacją i dumą, a nie niepewnością i speszeniem. Zarówno wieczór balu, jak i jego noc, nadawały się idealnie, by przekroczyć granicę i wstąpić w dorosłość, ale to speszenie podpowiadało mu, że Billie wcale nie jest tak pewna swojej decyzji, jak według niego powinna być. Dziewczę zawsze czegoś “chce”, a kobieta wie już jak to zdobyć, ale wcale tego nie bierze, tylko sprawia, że inni ją tym obdarowują. Zwilżył usta, chcąc zadeklarować, że przy nim nie tylko poczuje się jak kobieta, a się nią stanie, ale zmarszczył tylko brwi, widząc, że Billie już zdążyła się rozproszyć i zamiast grzecznie czekać na jego odpowiedź, to wierci się na swoim miejscu. Zaraz zresztą podskoczyli na zakręcie, a on zdążył tylko unieść się lekko w próbie przytrzymania jej w saniach, ale jego palce tylko musnęły materiał jej płaszcza. Dodatkowo - pochylając się za nią, gdy sanie nie powróciły jeszcze na właściwy tor, swoją wagą przechylili je jeszcze bardziej w bok, przez co chwilę później zahaczyli o krzaki, a on sam warknął, czując na twarzy ostre gałęzie. Zatrzymał sanie i zeskoczył z nich, by z mieszanką irytacji i rozbawienia ruszyć w stronę Billie. Odruchowo przesunął językiem po piekącym rozcięciu na wardze i ściągnął brwi, czując metaliczny posmak krwi. Zaczyna się nieźle. Tylko czekać aż ktoś go zobaczy w tym stanie i dorobi sobie plotkę, że dobierał się do młodej Swansea, więc ta bezceremonialnie przywaliła mu w twarz, rozcinając pierścionkiem usta. Pomógł jej wstać i niezadowolony przebiegł spojrzeniem po przemoczonym od wilgotnego śniegu dole sukni, ale też nadgniecionego bukieciku w jej włosach. Żałosne. - Nic mi nie jest. Zaraz to wysuszymy, to tylko my będziemy wiedzieć o nieaktualności - powiedział z lekkim uśmiechem, starając się brzmieć łagodnie, by nie zdradzić swojej irytacji jej niezdarnością, ale na tyle stanowczo, by nawet nie próbowała machnąć na to ręką. W takim stanie nie zamierza się koło niej pojawić na balu, a i tak będzie już musiał pomyśleć o tym, by znaleźć kogoś, kto wyleczy tę niedoskonałość kalającą jego perfekcyjne oblicze. A jednak bogowie też krwawią. - Dorośli muszą mieć swoje tajemnice - dodał, unosząc kącik ust, gdy sięgał po swoją różdżkę, by rzucić z wyczuciem kilka Silverto na ubrania i włosy Billie, by na koniec ich trasy potraktować bukiecik szybkim Reparo. Uniósł brew, patrząc na miejsce balu i zaczął się zastanawiać co złego jest w klasycznej sali, że postanowili zmienić ją na jakąś polanę, ale zaraz nastawił się pozytywnie, myśląc o czekających na niego rozrywkach. Wyciągnął dłoń w stronę Krukonki, by ułatwić jej zejście z sań, by już na samym wstępie nie potknęła się o swoją suknię i nie zniweczyła ponownie planów niewywrócenia się przez cały wieczór. Zgodnie z zasadami Savoir-vivre’u pomógł zdjąć jej płaszcz i oddał go skrzatowi, a dopiero później zsunął z siebie własny, przekładając bukiecik do butonierki czarnego garnituru. Przesunął gładko wzrokiem po jej sukni, unosząc lekko brwi pod wrażeniem jak dobrze się teraz prezentowała i nawet nie patrząc na skrzata wcisnął mu swoje okrycie. Musiał przyznać, że Billie wyglądała na… godną jego towarzystwa i zainteresowania. - Trudno teraz nie widzieć w Tobie kobiety - skomentował więc, sięgając po kielich z rozgrzewającym napojem, by wypić go jak najszybciej, skoro muzyka informująca o zbliżającym się rozpoczęciu tańca otwierającego zaczęła już nieśmiało przebijać się przez liczne rozmowy. - Pozwól, że to dla Ciebie przechowam - zarządził, zgarniając od niech cukierek-niespodziankę, by wraz z jego egzemplarzem schować je do wewnętrznej kieszeni marynarki. - Znając Hogwart, to strzelą nam w twarz jakimś dziwnym efektem, więc lepiej otworzyć je nieco później - wyjaśnił swoją decyzję, poprawiając krawat, po czym spojrzał nieco w dół, by złapać z dziewczyną kontakt wzrokowy i z lekkim ukłonem wyciągnął w jej stronę dłoń. - Zatańczymy? - spytał z czystej formalności, bo nie zamierzał przyjąć odmowy, chcąc zaprowadzić ją nie tylko na parkiet, ale poprowadzić ją również podczas tańca.