C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Jasne miejsce na plamie gęstego lasu przy Hogsmeade. Znajduje się stosunkowo głęboko i właściwie niewiele osób wie, że w ogóle tam jest. Okalają ją drzewa, a z jednej strony graniczy z jeziorem. Poza innymi gatunkami zwierząt, polanę licznie zamieszkują ogniki, które nocą rozświetlają ją swoim blaskiem.
Autor
Wiadomość
Elizaveta Konstantinova
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164
C. szczególne : Albinoska -> białe włosy, brwi i rzęsy, bardzo jasna cera z różowymi akcentami
Z początku chciała, naprawdę chciała i starała się być grzeczna, w końcu nie wypada okazywać choć ksztyny oziębłości, gdy ktoś cię pochwalił. Jakoś przeżyłaby rozmowy o Rosji, bo umiała sprawnie lawirować między niezbyt wygodnymi tematami wyniesionymi z tego kraju. Ale czy naprawdę ta kobieta musiała znęcać się nad Akim? Rozmowy o jego rodzinie to był jednak dość grząski grunt i jeżeli samemu się w nim nie zatopiło, to z łatwością można to było zrobić chłopakowi. Tak więc rozmowa toczyła się dalej, głupio było ją tak przerwać i później borykać się z tego konsekwencjami ze strony profesorki na jakiś zajęciach. Mimo to była gotowa wyłapać każde niewygodne pytanie i sprawnie odbić je od chłopaka, skoro tego wieczoru na twarz przyjęła gałąź, to co tam słowa wścibskiej kobiety. No cóż, nie doceniła swojej rozmówczyni ani jej możliwości wprawiania w… zakłopotanie? To mało powiedziane, bo tekst „Pięknie tańczyliście kochani… jesteście parą, tak? Ślicznie razem wyglądacie.” sprawił, że zastanawiała się czy krzyczy tylko wewnętrznie, czy już zaczęła też się uzewnętrzniać. Jedynie mina nauczycielki utwierdziła ją w przekonaniu, że nie zrobiła nic nietaktownego. To, że trochę zaczynała to jednak robić nieustającą ciszą było już inną kwestią. Pytanie trochę ją zawiesiło. I właśnie ta myśl ją z tego letargu po kilku sekundach wyrwała. Bo jak bardzo Aki musiał być w takim razie zwieszony? Przestała wgapiać się z niedowierzaniem w nauczycielką i zwróciła spojrzenie na chłopaka… Tak, to już przegrana sprawa. To ona musiała zakończyć tę rozmowę, tu i teraz. Wzięła głęboki wdech, stanęła prosto, wciągając brzuch i wypinając pierś do przodu, dłonie trzymała przed sobą, skrzyżowane na sobie, zawieszone na wysokości brzucha. Na koniec uniosła delikatnie nosek z udawaną, ale jak dobrze zagraną pewnością i wyniosłością. - Oh, to bardzo miłe z pani strony – włączyła jej się idealna, wyuczona dykcja i arystokratyczny ton. – I jestem pewna, że każda byłaby szczęściarą, mając takiego partnera. Ale my przyszliśmy tu jako przyjaciele – nie brzmiało to nieuprzejmie, ale coś w jej głosie pokazywało, że to zaszło za daleko. Nauki ciotki potrafiły być przydatne. Kobieta zamrugała kilka razy, zdając sobie sprawę ze swojej gafy i nawet trochę się zmieszała. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale Elizi nie zmieniła swojej pozycji, stając lekko przed Akiem, żeby to ona była głównym rozmówcą. Nauczycielka więc tylko uśmiechnęła się i ich pożegnała, na co dziewczyna odpowiedziała jej, również wyuczonym co do milimetra, kiwnięciem głowy. Dopiero, gdy kobieta odwróciła się od nich i ruszyła męczyć innych uczniów, albinoska mogła wypuścić powietrze i odetchnąć z ulgą, jeszcze trochę nie wierząc, że udało jej się zakończyć temat. Pewnie byłaby spanikowana, czy przypadkiem nie przeciągnęła struny, czy to zagranie nie było zbyt ostre, a później jeszcze umarłaby z samego faktu, że pozwoliła sobie na takie zagranie, mimo że nie było to nic dużego. Ale Aki skutecznie nie pozwalał jej na zwątpienie w siebie, kiedy tak stał dalej, w niezmienionej pozycji i Elizia mogła się założyć, że słyszała dźwięk pękającego szkła, dobiegający od niego. - Chodźmy gdzieś indziej – rzuciła szybko i, z lekkim zawahaniem, że mogłaby chłopaka wystraszyć, wzięła go pod rękę, prowadząc na ubocze. Nie zwalniała kroku ani na chwilę, nawet gdy z nieuwagi prawie wpadła na przechodzącą obok parę. Cel – ławka, oddalona od wzroku gości, w przyjemnym półcieniu. Jeszcze nigdy nie była tak zdeterminowana na balu, by usiąść, ba, to było do niej niepodobne. Potrafiła bardzo dobrze spisywać się na takich wydarzeniach i pozostawić nawet pozytywne wspomnienia po sobie, właśnie dzięki tańczeniu, nawet i całą noc, jakby nawet mięśnie w nogach rozumiały jej potrzebę kręcenia się po parkiecie w rytm muzyki. Ale nie teraz. Teraz trzeba było przywrócić choć trochę poczucia komfortu i bezpieczeństwa przyjacielowi, o ile było to jeszcze możliwe. Zwolniła dopiero, gdy znaleźli się w przyjemnym półcieniu, w którym nie byli tak łatwo widoczni. Usiadła na ławce i pociągnęła chłopaka za sobą. - Aki… ja cię tak bardzo przepraszam – i jeżeli on w ogóle nie wyłączył się na wszystkie bodźce, mógł wiedzieć, że naprawdę było jej przykro i czuła się winna z tego powodu. – Naprawdę, nie planowałam żadnych rozmów z innymi na ten wieczór. Ale teraz zaliczyliśmy limit dopuszczalnych konwersacji na cały bal i chyba dopuszczalnego pecha też – spróbowała zażartować. – Możemy tutaj trochę posiedzieć, raczej nikt tu nie przyjdzie – uśmiechnęła się od niego ciepło. Z początku panowała cisza i dziewczyna nie wiedziała, czy powinna panikować, może paść na kolana i błagać o wybaczenie? Albo zrezygnować z balu i pożegnać się z myślą kolejnych tańców? Bo w tym stanie nawet nie miała zamiaru ciągnąć Akiego na parkiet. Cukierki! Pomysł pojawił się niczym zbawienie, wyciągnęła ze swojej torebki prezent od skrzatów i, chwytając za jeden koniec papierka, podsunęła niespodziankę pod dłoń przyjaciela. - Tradycja nakazuje, by otwierać je we dwie osoby – powiedziała zachęcająco, chcąc odwrócić jego uwagę od tego, że są w zbiorowisku ludzi. Nie wiedziała na ile jej się to udało, ale chłopak złapał za papierek i pociągnęli go razem. Huk był dość głośny, ale dziewczyna się go spodziewała, kilka osób już je otwierało i w sumie całe to miejsce po tańcu otwierającym brzmiało jak pole bitwy. Za to nie przygotowała się na zaciągnięcie się dymem, który także wystrzelił z papierka. Zakaszlała niezadowolona ale jej zainteresowanie szybko zyskało pudełeczko, które pojawiło się w jej dłoniach, a nie dym w oskrzelach. Było metalowe i bardzo eleganckie, zdobione w misterne, ale nie nachalne wzorki. Już sam wygląd sprawiał, że dziewczyna z wielką chęcią zatrzymałaby przedmiot u siebie, jednak chciała wiedzieć, do czego służyło. Zaczęła obracać je w dłoniach, próbując rozgryźć tę zagadkę, ale konkretny ruch nadgarstka, który otworzył mechanizm, zostawił tylko więcej pytań. Wyleciał bowiem z niego smoczek, tak mały, że Eliza nie wiedziała, iż tak drobne przedstawiciele tego gatunku istnieją. - Cześć malutki – przywitała się zachwycona, wpatrzona w nowego kolegę jak w obrazek. Tylko, że wzlatujące w powietrze zwierzątko chyba tym nowym kolegą nie chciało zostać. Całkowicie zignorował głos dziewczyny, zakręcił dość obszerne kółko, po czym wylądował jej na dłoni. Już myślała, że może jednak zdecydował się z nią przywitać, ale on tylko spojrzał na nią wymownie, prychnął małym płomyczkiem i schował się do pudełeczka, zostawiając albinoskę w pełnej konsternacji. - Okeeej…? – zakwestionowała, przyglądając się jeszcze przez chwilę tajemniczemu przedmiotowi. – Chcesz zobaczyć, co tobie się trafiło? – znów przeniosła całą swoją uwagę na Akiego.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Zacisnął zęby, powstrzymując się od słów, które niechybnie doprowadziłyby ich do kłótni; jak zwykle. Ostatnie problemy z samokontrolą i trzymaniem emocji na wodzy przeraził go do tego stopnia, że dziś chciał, by wszystko było dopięte na ostatni guzik. Chciał, by choć raz mimo jej towarzystwa wszystko poszło według planu – jego planu. Plan ten zakładał zaś, że będzie miała na palcu ten cholerny pierścionek. — Nie muszę, ale nosiłbym gdyby tak było — odparł beznamiętnym tonem, nie patrząc już na nią, a na pegaza. Podziwiał perfekcyjny kształt jego pyska i przyglądał się jak chrapy wyrzucają z siebie parę. Popatrzył na nią z roztargnieniem kiedy zapytała czy wsiada i niechętnie zajął miejsce obok niej. Moszcząc się tam wygodnie — Poza tym noszę sygnet — powiedział po chwili namysłu, tuż po tym kiedy pegazy wzbiły się w powietrze. Pokazał jej dłoń, jakby na potwierdzenie swoich słów — I Merlin mi świadkiem, że dobrze wiesz jak niewiele to teraz dla mnie znaczy. Nie uśmiechnął się, ani nie skrzywił; na jego twarzy nie drgnął właściwie żaden mięsień, tak jakby nic go to już nie obchodziło. Ale tak nie było, wewnątrz wciąż obijał się o ściany, nie wiedząc co ze sobą począć. Odwrócił od niej wzrok, korzystając z tego, że poza saniami rozciągał się niebrzydki widok na oddalający się Hogwart. Na Merlina, nie był w tym miejscu od siódmej klasy; nawet będąc mieszkańcem Hogsmeade, omijał okolice zamku szerokim łukiem, bojąc się na niego spojrzeć. Obawiał się bólu, ale, o dziwo, wcale nie było go tak wiele; czuł głównie wyrzuty sumienia przez popełnione morderstwa – tak na Alicii, jak na własnych marzeniach. Na swoje szczęście i nieszczęście nie musiał szukać sposobu na odciągnięcie myśli od niewygodnych tematów – zrobiły to za niego pieprzone dzwoneczki gęsto poprzyczepiane do sań. Z początku budowały klimat, szybko jednak stały się drażniące, a mniej więcej w połowie drogi wywołały u niego zaczątki solidnego bólu głowy, który rozwijał się w zastraszającym tempie. Zrezygnował z widoku Hogsmeade z lotu ptaka – żadna strata, oglądał go często z motocyklu – przymknął powieki i dyskretnie rozmasowywał skroń, czekając aż ten koszmar dobiegnie końca. Kiedy w końcu wyszedł z sań, ból był tak silny, że pobladł i zrobiło mu się nie dobrze. Przypomniały mu się wszystkie wieczory w towarzystwie migreny wywołanej intensywnym ćwiczeniem oklumencji, a wobec tej myśli chyba tylko cudem zatrzymał zawartość żołądka na swoim miejscu. — Jak najdalej od tych sań — zarządził, pospiesznie ściągając z siebie płaszcz i ukazując tym samym czarną marynarkę uzupełnioną czarno-złotymi dodatkami. Niespodziankę schował do kieszeni, miód wypił zaś w kilku łykach, bo spieszyło mu się, by jak najprędzej oddalić się od tego miejsca. Wyciągnął rękę, by Emily mogła ją chwycić i poprowadził ją w stronę parkietu. Dopiero tam dźwięk dzwoneczków przestał go prześladować na tyle, że mógł na nią spojrzeć, a mozolnie ustępujący ból głowy pozwolił mu na uniesienie kącika ust w półuśmiechu. — Ładnie — skomentował krótko, po czym dodał — zatańczmy ten nieszczęsny taniec, niech sobie na nas popatrzą.
Gabrielle nie mogła powstrzymać uśmiechu, który mimochodem wkradł się na jej czerwone usta pod wpływem słów wypowiedzianych przez Ślizgona. Oczywiście jednocześnie wywołał nimi delikatne, różowe plamy na policzkach dziewczyny, które poprzez panujące zimno pozostawiające również ślad na jej ciele, nie były zbyt widoczne. Każda minuta upływająca panience Levasseur w towarzystwie rudowłosego czarodzieja, utwierdzała ją w tym, jak bardzo się myliła - zbyt pochopnie wydając osąd na temat jego osoby. Tymczasem okazywało się, że jest on nie tylko miły, ale i szarmancki, w dodatku potrafił nieźle śpiewać, co wywołało u niej chyba największe zaskoczenie. Kiedy zapytał o jej zadanie, wydęła delikatnie usta w chwilowym zamyśleniu, a następnie powiedziała - głosem pełnym powagi: - Czasem nie wyciągasz niektórych dźwięków, ale jeśli trochę poćwiczysz…- urwała, a widząc minę chłopaka po prostu się roześmiała - Żartowałam - oznajmiła. - Śpiewasz naprawdę ładnie - przyznała, unosząc kąciki ust jeszcze wyżej, przez co jej uśmiech powiększył się. - Kto by pomyślał, Fitzgerald. Ile jeszcze talentów skrywasz pod tą… - wykonała zabawny gest dłońmi, wskazując na jego sylwetkę - postawą przykładnego wychowanka Salazara? - zapytała, zielone tęczówki oczu dziewczyny lśniły z ekscytacji, a w głowie pojawiła się myśl: "co też może jeszcze dziś odkryć?" Blondwłosa Puchonka podziękowała Willowi szerokim uśmiechem, ukazując rząd białych zębów, kiedy pomógł jej wysiąść z sań. W pośpiechu przeniosła swoje błyszczące oczy na środek polany, a czarne źrenice powiększyły się gwałtownie, zabierając prawie całkowicie zieleń tęczówek. Mimo braku pomieszczenia, była najwspanialszym, najpiękniejszym miejscem jakie kiedykolwiek widziała w całym swoim życiu. Momentalnie zakryła usta dłonią, próbując powstrzymać wzruszenie. Była zauroczona tym widokiem, jej rodzina zawsze przykładała wielką wagę do bożonarodzeniowego wystroju, jednak ten który miała przed oczyma bił każdy inny na głowę. Pozwoliła, aby domowy skrzat odebrał od niej beżowy płaszcz, tym samym pozwalając oczom Williama ujrzeć ją w całej okazałości. Odwróciła się do niego przodem, odbierając przy okazji wybuchową niespodziankę. Zupełnie zapomniała, że w kreacja, którą wybrała, odsłaniała zrobiony kilkanaście tygodni temu tatuaż na prawym obojczyku. Właściwie nie starała się go ukrywać, choć panująca za oknem pogoda umożliwiała jej to w dużym stopniu. Nie minęła minuta od ich przybycia, kiedy nauczyciel prowadzący oznajmił im, że czas na taniec otwierający. Taniec, ten oficjalny, który otwierał każdy bal odbywający się w szkole, jak i poza nią - w przypadku tegorocznego - był wielowiekową tradycją. Blondynka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, znała również podstawy, kto by ich nie znał?! Problem polegał na tym, że nie była ona zbyt utalentowaną tancerką. Teraz w duchu przeklinała swój brak subordynacji wobec zaleceń babci, która kilka miesięcy temu wręcz nakazała jej zapisać się na lekcje tańca, a które Gabrielle z powodów osobistych zaniedbała. -Nie...nie bardzo potrafię tańczyć - szepnęła wprost do ucha chłopaka, dzięki założonym szpilką, nawet nie musiała wspinać się na palce. Obdarzyła Ślizgona przepraszającym spojrzeniem, kiedy ich stopy stanęły na ogromnym parkiecie, przygotowanym właśnie na to wydarzenie. Już stawiając pierwsze kroki, wiedziała, że nie było najmniejszych szans, aby ich taniec zakończył się sukcesem, dlatego Gabrielle nie zdziwiła się, kiedy nauczyciel postanowił, że powinni zatańczyć z kimś innym. Jako, że para - Arianna i Nicolas - była najbliżej, wybór padł właśnie na nich, a sekundę później panienka Levasseur znajdowała się już w ramionach nowego partnera. Zanim rozbrzmiała na dobre muzyka, zdarzyła raz jeszcze posłać w stronę Williama przepraszające spojrzenie. - Nie potrafię tańczyć - uprzedziła chłopaka, nie siląc się nawet na krztynę miłego tonu, gdyż była zwyczajnie zła i zawiedziona. Muzyka wypełniła powietrze, mimochodem wprawiając w ruch wszystkie pary znajdujące się na parkiecie, wśród nich Gabrielle dostrzegła również Nathaniel. Widok kuzyna tak ją zaskoczył, że pomyliła dwa kolejne kroki następujące po sobie, depcząc boleśnie stopy swojego nowego partnera. Zdecydowanie nie był to dzień Gabrielle, a już na pewno widoczny był doskonale jej brak talentu do tańca. Kiedy tylko muzyka przestała grać, westchnęła zadowolona, że męczarnie i katusze, które przeżywała w końcu dobiegły końca. Mimo wszystko, zgodnie z zasadami dobrego wychodzenia podziękowała za taniec Nicolasowi, po czym prędko wróciła do Willa (@William S. Fitzgerald) odnajdując go przy stole z jedzeniem i przekąskami. W dłoniach trzymał już dwa kubki z parującym bezalkoholowym miodem gryczanym. -Nienawidzę tańczyć - powiedziała na powitanie, wciąż czując ciężar swojego partnera na stopach, gdyż ten również nie omieszkał ich podeptać.
Problemem nie było to, że ten pierścionek nic dla niej nie znaczył. Wręcz przeciwnie - nie chciała go założyć właśnie przez to, co symbolizował. Z drugiej strony, sygnet symbolizował jeszcze więcej i prawdę mówiąc Emily dziwiła się, że nosi go bez oporów. To był tylko przedmiot, nie wyparzyłby jej palca, ale czasami chodziło o sam fakt. Obiecała sobie przestać mu się podporządkowywać. Z drugiej strony zapewniała też samą siebie, że nie będzie więcej bawić się w żadne głupie gierki. Może odpuszczenie na takich drobiazgach mogło obrócić się na jej korzyść? Wieczne kłótnie na pewno w niczym jej nie pomogą, zwłaszcza, że wyjątkowo niewiele wnosiły. W końcu niechętnie wsunęła pierścionek, przyjmując los idealnej narzeczonej, przynajmniej na ten jeden wieczór. - To aż parzy - skomentowała tylko, ale najważniejsze, że dała za wygraną. Spojrzała na niego, kiedy zamknął oczy, ale nic nie powiedziała. Widocznie był znudzony tym balem zanim jeszcze zdążył się zacząć i tutaj potrafiła nawiązać z nim porozumienie. Sama miała nadzieje, że ta farsa skończy się jak najszybciej. Można by pomyśleć, że psuje jej nawet wspomnienia związane ze szkolnym balem, ale na szczęście Emily nie była w żadnym stopniu przywiązana do takich tradycji i w normalnych okolicznościach też by jej się to najpewniej nie podobało. Nie czuła się najlepiej z perspektywą zdjęcia kurtki w ten mróz, ale kiedy wzięła niewielkiego łyka rozgrzewającego miodu, nie wahała się dłużej. Miała na sobie fioletową, długą sukienkę o prostym kroju. Włosy rozpuściła, założyła swój ulubiony, delikatny, srebrny łańcuszek a makijaż wykonała dość standardowy - lekko podkreśliła oczy i oczywiście pomalowała usta czerwoną szminką, chociaż tym razem zamiast klasycznego koloru wybrała coś nieco ciemniejszego. Niespodzianki póki co również nie rozpakowywała, włożyła ją do torebki. Spojrzała na niego i kiwnęła głową w podziękowaniu na ten powiedzmy - komplement i skrzywiła się, słysząc, że mają teraz iść tańczyć. - Słodkie. Niesamowite, że ta czynność może być jeszcze gorsza niż normalnie - skwitowała, bo sam pomysł brania udziału w czymś takim jej się nie podobał, a jeszcze w tych okolicznościach budził w niej większą niechęć. Mimo wszystko, darowała sobie zbędne kłótnie. Była już gotowa zaczynać, kiedy nagle jakaś nauczycielka stwierdziła, że nie prezentują się ze sobą najlepiej. Cóż, z takim wnioskiem nie zamierzała się kłócić. Kobieta zaproponowała zamianę a ona natychmiast pokiwała głową i uśmiechnęła się, kiedy wskazała na @Ezra T. Clarke i jego partnerkę. - Nie ma problemu - powiedziała bez wahania i nie dała Nate'owi szansy na reakcję, po prostu zaraz znalazła się na miejscu towarzyszącej mu ślizgonki. - Hejka. Ostrzegam, nie potrafię tańczyć. No ale zawsze lepiej deptać sobie po nogach w miłym towarzystwie - nie mogła się powstrzymać przed tym komentarzem, chociaż pewnie publicznie powinna zahamować trochę lepsze pozory. Z drugiej strony, nie zamierzała niczego udawać przy swoich znajomych. Muzyka zaraz rozbrzmiała, a ona dała się poprowadzić, chociaż faktycznie była w tym dość toporna. W pewnym momencie nawet zderzyła się plecami z Natem i zmarszczyła nos, zastanawiając się, czy nie lepiej by im było po prostu na dwóch końcach sali. Z drugiej strony, z tym ich chorym szczęściem i wzajemnym przyciąganiem - dwa przeciwne skraje miasteczka mogłyby nie wystarczyć.
Cieszyła się ze zmian, które zaszły. Bała się zapeszać, bo wiedziała, że przed Ezrą jeszcze długa rola, ale w pewnym sensie znowu był sobą. Na pewno nie czuła już, jakby mieszkała z kimś obcym. Nie bała się, że w razie czego nie będzie mogła na niego liczyć, chociaż cała ta niedyspozycja nauczyła ją, że w razie czego musi poradzić sobie sama. Nie chodziło już tylko o nią, lada dzień miało pojawić się dziecko, za które była odpowiedzialna i którego - obiecała sobie - w żaden sposób nie skrzywdzić. Dalej była od niego uzależniona finansowo i chociaż wyrabiała całkiem sporo godzin w barze, to nie było wystarczająco, żeby utrzymać dwie osoby i doskonale o tym wiedziała. Oczywiście tuż po narodzinach miała nowe plany, już w głowie snuła ewentualne sposoby dodatkowego zarobku, chociaż czasu będzie tylko mniej, miała nadzieje, że jakoś uda jej się to wszystko pogodzić. Uśmiechnęła się na jego komentarz, tego typu wsparcie to było coś, czego najbardziej potrzebowała i czego niesamowicie brakowało jej w ostatnim czasie. Nie była ostatnio w najlepszej formie, ale jego powrót trzymał ją przy zdrowych zmysłach. Ona też wolałaby trzymać się klasyki w takim wypadku, ale nie narzekała na tę przejażdżkę, zwłaszcza, że dla niej przebiegła dość bezproblemowo. Dopiero kiedy z zaskoczeniem odnotowała, że Ezra nie siedzi już obok niej, zmarszczyła nos i sięgnęła po różdżkę, żeby mu pomóc. Na szczęście poradził sobie sam i kiedy otrzepał się ze śniegu, spojrzała na niego nie mogąc powstrzymać rozbawienia. - Biedak. Jakbyś latał na miotle to miałbyś lepszą równowagę, mówię ci - rzuciła zachęcająco, kiedyś namawiała go nawet, żeby wpadł do niej na trening, ale już dawno to porzuciła, bo biorąc pod uwagę jego obecne zaangażowanie w rywalizację domów to merlin wie co powtórzyłby Swansea. Nie rozpakowała niespodzianki, za to od razu wzięła duży łyk grzanego miodu. - Mówisz? Jakoś temu sprostam - chętnie poszła z nim na parkiet. Byli gotowi do pierwszego tańca i z całą pewnością poszedłby im świetnie, w końcu oboje tańczyli całkiem nieźle i potrafili się zgrać, jednak jakaś nauczycielka miała na ten temat inne zdanie. Heaven spojrzała na nią z niechęcią, ale w końcu machnęła na to ręką, zwłaszcza jak pokazała im parę, z którą mają się zamienić. Nie miała nic przeciwko pożyczeniu sobie Nathaniela na jeden taniec, zwłaszcza, że pewnie resztę wieczoru spędzi pod okiem narzeczonej. - Stęskniony za Hogwarckimi imprezami? - zapytała i po chwili poleciała muzyka i zaczęli tańczyć.
Raczej nie była osobą, która wywoływała standardowo opiekuńcze instynkty w płci przeciwnej, wydawało jej się, że raczej każdy myśli, że dziewczyna ze wszystkim sobie poradzi. I tak też robiła, radziła sobie sama, kontrolowała sytuację, nie oczekiwała romantycznych gestów. Dlatego pomocna dłoń przy wsiadaniu do sań podana przez Aspa trochę ją zdezorientowała, a jednocześnie było to całkiem miłe doświadczenie. Z zadowoleniem stwierdziła, że Asp dołączył do jej prywatnego koncertu kolęd, więc podróż saniami okazała się jeszcze milsza niż się zapowiadało. Jednak z zaskoczeniem stwierdziła, że nie jadą do żadnej sali balowej czy nawet po prostu do budynku, co by skryć się przed mrozem. Sanie bowiem zatrzymały się obok polany, która zaaranżowana była w świąteczną salę balową. Przytłumione światło, płynące ze świeczek i latających ogników, delikatny śnieg sypiący z nieba... Nawet Chloé, pozbawiona romantyzmu, uśmiechnęła się na ten widok z nutą rozczulenia. - Jest pięknie, prawda? - szepnęła, rozglądając się wokół szeroko otwartymi oczami. Ujęła dłoń Aspa i zeszła z sań. Pokręciła głową, odpowiadając na jego pytanie. - Nie, ale chyba tobie wręcz przeciwnie? - uważnie spojrzała na jego zaczerwienione od zimna policzki. W tym momencie podszedł do nich skrzat, odbierając okrycia. To chyba jednak była trochę przesada, bo przecież było mroźno, a prawdopodobnie wszyscy wyszykowali się na bal pod dachem. Ona sama miała sukienkę bez rękawów z odkrytymi plecami. Nie uśmiechało jej się paradować w niej bez okrycia wierzchniego. Skrzat jednak uspokoił jej obawy, podając im grzany miód, którego właściwości miały rozgrzać ich na cały wieczór. Chloé wzięła łyk napoju i od razu poczuła jakby ktoś zarzucił jej na ramiona cieplutki kocyk. Mimo padającego śniegu i ogólnego zimna, czuła, że jest jej ciepło jak w pomieszczeniu. Dostali też wybuchającą niespodziankę, ale zanim w ogóle pomyśleli o otworzeniu jej już zostali zaproszeni na parkiet, aby wziąc udział w tańcu otwierającym cały bal. Chloé uwielbiała tańczyć, więc ani myślała się nie zgodzić. Przeszli na parkiet i z resztą par rozpoczęli taniec. Spodziewała się po Aspie, że chłopak potrafi tańczyć (jakoś tak jej to do niego pasowało), ale ona nie była osobą, która lubi się podporządkowywać. I mimo że z zasady to mężczyzna prowadzi w tańcu to Chloé nie do końca potrafiła to zaakceptować. Rzadko bywała na wydarzeniach, gdzie tańczyło się w parach, a już szczególnie takie oficjalne tańce, więc ich taniec raczej nie był mistrzostwem świata. Oboje potrafili zatańczyć, ale każde według siebie. Chloé pomyślała, że przy następnych tańcach będzie musiała nauczyć się podporządkować partnerowi i nie za bardzo jej się to uśmiechało. Odetchnęła z ulgą, kiedy muzyka się zakończyła. Chloé odchrząknęła. - To może otworzymy nasze niespodzianki? - zapytała Asphodela.
Sala była już zapełniona ludźmi, gotowymi do oficjalnego tańca rozpoczynającego bal. Red przeklął w myślach, próbując odnaleźć się w chaosie, który wkrótce wywołają wirujące suknie i poruszające się pary. Oczywiście, każdy miał już swoją parę, tylko on jeden musiał podjąć cudowną decyzję o przyjściu samemu i, prawdopodobnie, zrujnować sobie całe wydarzenie. Resztki dobrego samopoczucia, które jeszcze miał śpiewając An Drumadóirín w saniach, wyparowały, pozostawiając jakieś gorzkie poczucie rozczarowania. Chłopak przemykał się pomiędzy ludźmi, modląc się po cichu o to, aby przypadkiem nikogo nie uderzyć ani o nikogo nie zahaczyć. Cóż, może nie zatańczysz, ale przynajmniej możesz sobie znaleźć ładne miejsce, żeby popatrzeć. Może będzie z tego coś inspirującego, nigdy nie wiesz, pocieszał się w myślach. Jednak ten idealny punkt obserwacyjny zdawał się nie istnieć i McLaughlin czuł coraz większą frustrację, usiłując odnaleźć się w tej trudnej sytuacji. Oczywiście, wszystko byłoby kompletnie inne i zdecydowanie prostsze, gdyby tylko był jedną z tych osób, które przygotowywały się właśnie do tańca. Wkrótce czyjaś ręka wylądowała na jego wciąż lekko mokrym ramieniu. Wzięty z zaskoczenia Red prawie podskoczył w miejscu. — A gdzie twoja para? — zapytała nauczycielka, której zestresowany McLaughlin nie rozpoznawał. — Ja… nie mam pary, pani profesor. Świetnie, przegrywie. Gratuluję. — Nie masz… na Merlina. Znajdziemy ci zaraz kogoś… As ucht Dé! Pewnym krokiem nauczycielka ruszyła przed siebie, szukając kogoś na zamianę dla biednego chłopaka. Wreszcie stanęła i groźnym spojrzeniem przywołała Redmonda do siebie. — Nie, nie, nie, kompletnie nie pasujecie, sio, zamieńcie się — rzuciła do pary, składającej się z niebywale wysokiego, umięśnionego mężczyzny i kobiety, którą Red kojarzył z hogwarckich korytarzy. Zresztą, ciężko byłoby nie kojarzyć; było w jej urodzie coś zachwycającego, chociaż kompletnie nie była w jego typie. Jakim niby kryterium ta profesor się posługiwała? Przecież jestem niższy w tej konfiguracji, może gdyby nie nosiła szpilek...
Z pewną dozą niepewności, Redmond ujął jej dłoń. — Przepraszam — wydukał. — Mam nadzieję, że nie zrujnuję ci wieczoru, czy coś.
Nie było czasu na zbytnie pogawędki. W sali rozbrzmiały pierwsze takty i wszyscy ruszyli przed siebie, gotowi na oficjalne otwarcie balu. Muzyka zmieniła wszystko: Red, mniej lub bardziej świadomie, wczuł się w jej rytm, przypominając sobie kroki, których uczyła go matka. Jego partnerka zdawała się czasem wahać, jakby od czasu do czasu zapomniała jak dokładnie przebiega cały ciąg ruchów, co prawdopodobnie było wynikiem braku praktyki przez jakiś czas. Wkrótce okazało się, że to był jedynie stan przejściowy. Reszta tańca przebiegała płynnie, przyjemniej niż Redmond sobie wyobrażał, chociaż myśl o rujnowaniu partnerce wieczora nie mogła wylecieć mu z głowy. Być może lepiej by jej się tańczyło z, cóż, kimś, kogo sama sobie dobrała do pary? Jak bardzo jej zależało na tym tańcu?
Taniec dobiegł końca. Nieco zmęczony Red uśmiechnął się grzecznie, wykonując jakąś parodię ukłonu. — Dziękuję bardzo — powiedział. — I miłej reszty wieczoru. Zanim jednak zdążył się ulotnić, aby odpocząć chwilę po tańcu, jakby znikąd zmaterializowała się ta sama nauczycielka, która tak niedawno wepchnęła go do pary. — Nách mór an diabhal thú — wymamrotał Red. Cóż z ciebie za diabeł. — Przecudnie tańczyliście — pochwaliła ich kobieta. — Ależ was dobrałam. Bianca! Jak dobrze cię widzieć, czym się teraz zajmujesz, dziecko?
McLaughlin westchnął ciężko.
Wydarzenie towarzyszące: Taniec otwierający Wylosowane kostki: 4 [Bianca wklei link w swoim kolejnym poście] Zdobycze: n/a Dodatkowy efekt: Atak nauczycielki
Pandora J. Doux
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 161
C. szczególne : Piegi, wyraźne kości policzkowe, błędy językowe i silny akcent
Wydarzenie towarzyszące: kulig > taniec otwierający Wylosowane kostki:6 Zdobycze: - Dodatkowy efekt: wpisałabym, że jestem zauroczona Elijahem pod wpływem tańca, ale poza nim też jestem, więc -
Przyglądała się jego zmarszczonym brwiom i niezdecydowanym ustom, co tylko zmartwiło ją dodatkowo, więc upiła kilka sporych łyków ze swojego kielicha, choć zaraz przypomniała sobie, że nie ma w nim żadnego alkoholu. To nie Souhvězdí, by przywitali ich procentami. Uniosła na niego cielęco niewinny wzrok, gotowa przyjąć w zaufaniu każde zaproponowane przez niego rozwiązanie, a jednak po chwili uniosła brwi zdziwiona, że ten w ogóle się tym nie przejął. Na festiwalu też miało być bezpiecznie. Wszędzie porozstawiani byli aurorzy i zachowano wszelkie procedury bezpieczeństwa, a jednak w jednej chwili wszystko wymknęło się spod kontroli. Słyszała, że nawet na lekcji zdarza się, że ktoś rozpocznie pojedynek czy potraktuje kogoś z ukrycia zaklęciem, więc jaką miała gwarancję, że tutaj, mimo obecności nauczycieli, nie rozpocznie się jakaś rozróba? Niewiele potrzeba - ukłucie zazdrości, odwaga podarowana od alkoholu, potrzeba zemsty czy czysta złośliwość. Broda drgnęła jej niepewnie, jednak zaraz uśmiechnęła się lekko, pocieszona ciepłem jego dłoni na swojej twarzy. Zaufa mu, bo tego potrzebuje i tego właśnie chce. Czuć w kimś oparcie i bezwarunkowe bezpieczeństwo. Ale sam Merlin raczy wiedzieć co stanie się z tą wiarą, jeśli Elijah pomylił się dziś w swoich zapewnieniach. Pokiwała delikatnie głową, by dać mu do zrozumienia, że pójdzie za jego słowami i wypiła resztę zawartości swojego kielicha, by również oddać go już skrzatowi. Przetarła wierzchem palca wilgotne usta, które zaczerwienione były od utrwalonej zaklęciem szminki, a jednak odruchowo spojrzała na dłoń czy nie został na niej kolorowy ślad. Spojrzała na chłopaka i zaraz zachichotała cicho, podając mu swoją dłoń z uśmiechem, który nie mógł oznaczać nic innego jak zapewnienie, że pójdzie z nim gdzie ten tylko sobie zapragnie. Nie miała doświadczenia w oficjalnych tańcach, a właściwie najbliżej nich była na weselach, gdzie dominowało czeskie disco polo, więc można było uznać, że całą swoją wiedzę czerpała z filmów i książek. Miała ochotę szepnąć cicho “poprowadź mnie”, ale nie chciała wywierać na nim żadnej presji, by go nie zestresować, więc uciszyła swoją potrzebę formalności i spojrzała mu za to w oczy, chcąc wyrazić wszystkie swoje myśli jednym spojrzeniem. Przesunęła dłonią po jego ręce, układając się do stworzonej przez niego ramy i uniosła lekko brew, patrząc na niego niepewnie w niemym pytaniu czy robi to poprawnie. Serce drgnęło jej z ekscytacji, gdy tylko postawili pierwszy krok i choć nie miała zielonego pojęcia co robi, (a może właśnie dlatego) to czuła, że wszystko przebiega idealnie. Nie odrywała od niego wzroku, obawiając się, że jeżeli tylko na sekundę spojrzy w inną stronę, to magia, która pozwala jej dotrzymać mu kroku w jednej chwili zniknie. Gdy czuła, że traci równowagę, to zaciskała na nim nieco mocniej palce, ale ani razu nie spojrzała w dół, uśmiechając się kompletnie zauroczona tym, jak imponujące robił na niej wrażenie Elijah. Czuła się jak Kopciuszek. Wyrwała się z prostego domku na wsi, otrzymała nową suknie i tańczyła na balu z księciem. Czy czeka ją też ucieczka o północy? A może baśnie jej się pomyliły i odgrywa zupełnie inną rolę, której nie jest świadoma? Nie była w stanie o tym myśleć, tak jak i nie była w stanie podjąć żadnej rozmowy podczas tańca, zahipnotyzowana czystym błękitem jego oczu i kierowana motylami trzepoczącymi chaotycznie w jej własnym żołądku. Zapomniała zupełnie, że jest to oficjalny taniec, a wokół nich znajdują się inni ludzie i gdy tylko muzyka ucichła, zarzuciła mu ramiona na szyję, wspinając się na palcach, by skryć twarz w odkrytym fragmencie jego skóry, tuż nad kołnierzem koszuli, przegrywając z rozsadzają ją mieszanką radości, zakłopotania i dominującego w tym wszystkim przeczucia, że po tylu latach i jej dane było zaznać tak przyjemnego uczucia zakochania. - Ty masz moją niespodziankę - szepnęła cicho z przymkniętymi powiekami, próbując samą siebie sprowadzić na ziemię.
Cóż, nie zdążyła nawet zareagować, kiedy jeden z nauczycieli nadzorujących bal, stwierdził, że nie tworzą z Leo zbyt dobranej pary. Pomijając wszelkie inne kwestie, należy przyznać, że Vin-Eurico był raczej wysoki. Kiwnęła tylko głową na słowa, które usłyszała i lekko uśmiechnęła się do ćwierćolbrzyma, znajdą się. Nie oponowała słowom profesora, nie było żadnego sensu, zresztą to był tylko taniec otwierający, którego nie pamiętała tak dobrze jakby sobie tego życzyła. Nie miała pojęcia z kim została przydzielona do pary, zupełnie nie znała tej twarzy i uznała to za zabawne, że Leonardo został zmieniony na kogoś od niej niższego. Rozciągnęła swoje muśnięte czerwoną szminką wargi w uprzejmym uśmiechu. Bianca nie skończyła studiów, rzucając je na rzecz wyjazdu. Pewne okazje zdarzały się tylko raz i nie należało ich przegapić. - Jestem Bianca. – powiedziała do młodszego, była tego pewna, mężczyzny. - Nie przejmuj się, mam nadzieję tylko, że pamiętasz kroki. – dodała i się zaśmiała, naprawdę miała szczerą nadzieję. Muzyka rozbrzmiała i Zakrzewski zorientowała się, że ma zupełnie pustą głowę. Nie spodziewała się, że taniec mógł być tak bardzo ulotny. Zastanawiała się, czy gdyby nie malowała jakiś czas, również straciłaby wprawę, wydawało jej się to absolutnie niemożliwe. Malarstwo było dla niej niczym oddychanie, nie miała zamiaru sprawdzać, zresztą z czegoś musiała się utrzymać. Postanowiła się skupić na krokach, usiłując sobie przypomnieć co po kolei powinna zrobić. Początek był sztywny, ale z każdym kolejnym krokiem szło im coraz lepiej. Taniec powoli stawał się płynny, a kąciki jej ust lekko unosiły się w górę. Nie spodziewała się tego, prawdę mówiąc wielu rzeczy tego wieczoru się nie spodziewała, począwszy od wylądowania zaspie śnieżnej, a kończąc na Leo tańczącym z Vicario. Nie mogła w to uwierzyć, wiedziała, że razem pracowali i najpewniej nie było w tym nic dziwnego, a jednak widok tej dwójki tańczących razem, był… po prostu dziwny? To chyba było najlepsze słowo. Widząc jednak minę Vin-Eurico nie mogła się nie uśmiechnąć szerzej. Po kilku minutach muzyka ucichła i Bianca skupiła swoją uwagę na partnerze. - Miło było poznać. – odparła. - Nie martw się, niczego nie zrujnowałeś. – Bianca miała dobre serce, obawiała się, że chłopak mógł się za bardzo przejąć. Zakrzewski swoje lata w Hogwarcie miała już za sobą, miała jeszcze dodać kilka słów, kiedy podeszła do nich nauczycielka. Bianca nie sądziła, że aż tak dobrze im poszło, podziękowała za pochwałę i zamieniła z kobietą parę zdań, pokrótce opowiadając co się z nią działo przez rok. Lekko zmarszczyła brwi na słowa chłopaka, irlandzki? Nie skomentowała tego jednak i zakończyła rozmowę z nauczycielką, a następnie podziękowała krukonowi. Odnalazła wzrokiem Leonardo i podeszła do niego. - Widziałam! – powiedziała – Twoje maślane oczy, chyba każdy widział. Reakcja Meksykanina była zabawna, wydoroślał? Może trochę, większy zarost, nieco dłuższe włosy, ale teraz przypominał jej tego samego Leo, którego poznała kilka lat temu. - Nie mam zielonego pojęcia... – nie była pewna, czy chłopak się po prostu nie przedstawił, czy zwyczajnie nie zwróciła uwagi. - Może ktoś zrobił zdjęcia, powiesisz sobie w pokoju. – poklepała go pokrzepiająco po plecach. - Albo w gabinecie… Masz swój gabinet?
Matthew C. Gallagher
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : zawadiacki uśmiech, podczas którego jego prawa brew zawsze unosi się nieco wyżej niż lewa; dołeczki w policzkach
O nie, gdyby zniszczył nowiutki garnitur, zdecydowanie by sobie tego nie darował. Nie żałował więc, że ostatecznie przedłożył taniec z niemalże obcą mu dziewczyną nad skrzętne ukrywanie się po pobliskich zaroślach. Zresztą… to drugie z rozwiązań nawet do niego nie pasowało. Był przecież mistrzem wychodzenia z niekomfortowych sytuacji obronną ręką, więc taki oficjalny taniec rozpoczynający bal, jakkolwiek niewygodny, nie mógłby go w żaden sposób zniszczyć. Podobnie jak i rozmowa z niezwykle natrętną nauczycielką, która najwyraźniej miała ochotę wypytać ich o każdy, nawet najmniejszy szczegół, z ich życia w murach Hogwartu. Z jednej strony współczuł Yuuko, kiedy kobieta zwróciła się w jej kierunku, ale z drugiej cieszył się, że sam pozostaje już daleko poza ogniem jej pytań. Chcąc nie chcąc przysłuchiwał się jednak ich rozmowie, w myślach próbując powtórzyć po Japonce nazwę jej rodzimej szkoły. Maohokokotoro? Mahukouhtoro? Mahoukotoro. Nie wiedział po co to robi, skoro ta wiedza do niczego nie była mu potrzebna. Musiał prawdopodobnie wypełnić sobie jakimś, choćby bezsensownym zajęciem, ten mały przerywnik we wspólnej zabawie z puchońską dziewczyną. Wreszcie jednak belferka zajęła się uprzykrzaniem balu innym uczniom, a on mógł powrócić do miłej pogawędki z panną Kanoe. - O nie, to ja dziękuję za ten taniec. – Od razu naprostował, kiedy uścisnęli sobie dłonie. W końcu to, że był Ślizgonem nie oznaczało jeszcze automatycznie, że ma zachowywać się jak dupek. – Masz wspaniałe poczucie rytm. – Dodał jeszcze, wcale nie koloryzując ani nie przesadzając w swych komplementach. Sam był zdziwiony, ale dawno z nikim tak dobrze mu się nie tańczyło. Właściwie… dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że już od dłuższego czasu nie miał nawet takiej okazji. Poza balami raczej rzadko chadzał na parkiet, a szkoda, bo przecież taniec sprawiał mu wiele radości. - Yhm… racja. – Określił samego siebie w duchu głupkiem, ale na zewnątrz starał się nie pokazywać swojego zakłopotania. – To co? Otwieramy? – Zaproponował natomiast, co sam nie mógł się doczekać, by poznać tajemnicę tych wybuchowych cukierków-niespodzianek. Wedle tradycji, najpierw złapał za końcówkę papierka i pomógł otworzyć Yuuko jej zawiniątko, licząc na to że później i jego towarzyszka odwdzięczy się tym samym. Nie spodziewał się jednak, że po rozwinięciu sreberka dziewczynę owionie chmura fioletowego, duszącego dymu. Obserwował ją uważnie, chcąc upewnić się czy nic takiego jej się nie stało. Wtedy spostrzegł jak Puchonka bierze zamach i wytraca przechodzącemu obok mężczyźnie kieliszek z jakimś wytwornym trunkiem. Przez moment nie mógł zrozumieć o co jej chodzi, a dopiero słowo „przepraszam” uświadomiło mu, że panna Kanoe nie miała wpływu na swoje zachowanie. Co się dokładnie święci zdał sobie jednak sprawę dopiero po tym, kiedy jego partnerka próbowała przyciągnąć do siebie niesforną kończynę. Ah, czyli wszystko działało na odwrót? Na to wyglądało. - Teraz boję się otworzyć swój. – Westchnął cicho, spoglądając na kolorowe opakowanie. – Pomożesz? Obojętnie którą ręką. – Poprosił jednak, nie mogąc oprzeć się pokusie. Poczekał aż Yuuko zdoła złapać za papierek i wspólnie odwinęli jego niespodziankę. Jak się okazało, sam miał nieco więcej szczęścia od dziewczyny, bo w jego dłoniach znikąd pojawiła się całkiem porządna przywieszka w kształcie młota. Nie wiedział jeszcze co to jest, ale niewiele myśląc założył sobie nowy wisior na szyję, ukrywając jednak krasnoludzki symbol pod materiałem koszuli. - Chodźmy spróbować tych rozgrzewających lodów. – Powiedział z uśmiechem, kiedy dotarło do niego, że jego rozmówczyni wędrówka do stołu przekąskami może sprawić niemałe trudności, a niewykluczone, że jej nogi, podobnie jak wcześniej ręce, odmówią posłuszeństwa. – Mam pomysł. – Zmiarkował się więc szybko, po czym przyklęknął i złapał pannę Kanoe za suknię, przenosząc ją przez pół sali bankietowej, niczym pannę młodą. Postawił ją na ziemi dopiero, kiedy znaleźli się tuż obok szwedzkiego bufetu.
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Ból głowy wciąż jeszcze się go trzymał – nic dziwnego, miał do nich tendencję i bez podróży w otoczeniu rozbrzęczanych dzwoneczków. Podejrzewał, że dopóki nie znajdzie chwili spokoju, trudno mu będzie się go pozbyć... a o spokój na balu było przecież wyjątkowo trudno. — Zawsze tak marudzisz czy dziś idziesz na jakiś rekord? — przewrócił wymownie oczyma, czując, że jego pokłady cierpliwości zmniejszają się drastycznie ilekroć Emily otwiera usta. Na jak długo miało mu jej jeszcze wystarczyć? Powinien chociaż na moment oderwać się od jej wiecznego niezadowolenia, może jakimś cudem się zregenerują. Drugą, jeszcze bardziej kuszącą opcją było napicie się czegoś mocniejszego; miał ogromną nadzieję, że szkoła nie zwariowała do reszty i udostępniła trunki przeznaczone dla pełnoletnich gości. Wprowadził Emily na parkiet, stanął naprzeciwko niej i próbował ująć ją w ramę, ale coś szło im nie tak jak należy. A to ona kładła rękę w złym miejscu, a to on nie potrafił złapać jej porządnie. Czuł się niekomfortowo, znajdując się tak blisko niej kiedy wiedział, że nie ma na to ochoty. Właściwie oboje nie mieli, bo o dziwo założenie pierścionka wcale nie poprawiło mu humoru – jedynie przyniosło nieco spokoju. Miał się już zniecierpliwić, kiedy podeszła do nich jedna z nauczycielek, której nawet nie kojarzył. — Nie, nie, wszystko w porządku, już się... — chciał jakoś zaprzeczyć, bo przecież powodem jego pojawienia się na parkiecie była wyłącznie Emily i potrzeba zaprezentowania się przy jej boku. Zanim jednak zdążył to zrobić, ona już mu umknęła, co skwitował jedynie wzniesieniem oczu ku niebu – swoistą modlitwę o jeszcze odrobinę cierpliwości. Najgorsze było jednak to, w czyje łapska tak chętnie się oddała. Zmierzył @Ezra T. Clarke lodowatym spojrzeniem, ale poza tym nie zaszczycił go nawet jednym słowem. Za to do Heaven uśmiechnął się ciepło i ucałował ją nawet w policzek. — Heav, skarbie. Myślałem, że ten taniec tańczy się we dwoje, nie w trójkę — zażartował i ustawił się, tym razem nie mając z tym żadnego problemu. Może rzeczywiście była to kwestia dopasowania? A może... przyzwyczajenia? Do dotykania panny Dear był z całą pewnością bardzo nawykły. — Zabij mnie albo jakoś stąd zabierz... — dodał ciszej kiedy Emily z Ezrą nieco się oddalili. Muzyka zaczęła grać, a oni ruszyli. Z początku było nawet nieźle; musiał przypomnieć sobie jak to się robi, bo dawno nie miał okazji do zatańczenia tego tańca, ale wychowanie robiło swoje... do czasu. W pewnym momencie niefortunnie i zupełnie przypadkowo obił się plecami o Emily, zupełnie wytrącając się tym z rytmu. Zaklął pod nosem i próbował jakoś odzyskać rezon, ale zanim mu się to udało, taniec dobiegł końca. Uśmiechnął się przepraszająco do Heav i z tymże uśmiechem skłonił się, by ucałować jej dłoń. Bawiło go jak bardzo ta sytuacja kontrastowała z każdym jego spotkaniem z własną narzeczoną. — Tylko nie zacznij tutaj rodzić — rzucił na pożegnanie, po czym podszedł do Emily, otoczył ją ramieniem i odciągnął od parszywej szlamy Clarke'a. Wciąż się do niego nie odezwał; wolał tego nie robić, bo nie miał mu nic miłego (ani nawet neutralnego, o zgrozo) do powiedzenia, a nie chciał generować konfliktów z narzeczoną. Tak czy inaczej mieli ich już zbyt wiele. — Wytłumaczysz mi dlaczego taniec ze mną to taka przykrość, a do ... Clarke'a lecisz jak na skrzydłach? — zapytał ją, choć nie wiedział czy chciał znać odpowiedź. Wyciągnął z kieszeni marynarki papierośnicę, wsadził sobie papierosa do ust i odpalił go za pomocą różdżki. Potem rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś stolika z napojami i kiedy go namierzył, ruszył w jego kierunku. Już jej nie trzymał, już nie było takiej potrzeby.
WYDARZENIE TOWARZYSZĄCE: Oficjalny taniec otwierający WYLOSOWANE KOSTKI:1, potem Heav wyrzuciła 2 ZDOBYCZE: — DODATKOWY EFEKT: Narzeczona dalej mnie denerwuje
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Uniósł lekko brew, kiedy zaczęła mu wytykać jakieś niedociągnięcia, by następnie pokręcić lekko głową, mając przy tym jednak uśmiech na ustach, gdy przyznała, że tylko się zgrywała. Wykonał lekki, odrobinę teatralny ukłon, gdy Gabrielle po swoim drobnym żarciku jednak przyznała, że potrafi dobrze śpiewać, co mile połechtało jego ego; sam wprawdzie nie określiłby się mistrzem w tej dziedzinie, do profesjonalnych piosenkarzy było mu z pewnością daleko, ale definitywnie dawał radę. — Oj, więcej niż możesz przypuszczać, Levasseur, ale wszystko w swoim czasie — odparł na jej pytanie z figlarnym uśmiechem wyginającym wargi i jednocześnie poruszył brwiami. Co to w końcu za zabawa wykładać wszystkie swoje karty od razu, prawda? Przez moment się jej przyglądał, gdy z absolutnym zachwytem spoglądała na polanę, by następnie samemu przesunąć tam spojrzenie. Usta Fitzgeralda ułożyły się w nieme ‘wow’, gdy otaksował wzrokiem miejsce dzisiejszego balu. W pierwszym momencie, gdy o tym usłyszał, nie był do końca przekonany czy organizowanie takiej imprezy na świeżym powietrzu w zimie to aż taki dobry pomysł, ale teraz zdecydowanie zmienił zdanie. Musiał przyznać, że nawet na nim, a nie był zbyt sentymentalny ani nic w tym guście, zrobiło to niemałe wrażenie. — Mają rozmach — rzucił ni to do siebie, ni to do stojącej obok dziewczyny, kiwając głową z aprobatą. Pozwolił, żeby skrzat zabrał jego płaszcz i w zamian odebrał wybuchającego cukierka-niespodziankę oraz szklankę rozgrzewającego miodu, niestety bezalkoholowego, ale może tak było w sumie lepiej. Dość szybko ją opróżnił, od razu czując jak przyjemne ciepełko rozchodzi się po jego ciele, rozgrzewając go od wnętrza. Ciemnobrązowe oczy chłopaka znów powędrowały w stronę Puchonki, bo w końcu mógł się jej przyjrzeć bez przeszkody w postaci płaszcza i z pomiędzy jego warg mimowolnie wyrwał się cichy gwizd, a w ślepiach ponownie pojawił się błysk zachwytu na jej widok. — Powtórzę się, ale naprawdę wyglądasz obłędnie — odezwał się z równym zachwytem, jaki był widoczny w jego oczach. Bacznemu spojrzeniu oczywiście nie umknęły mu wytatuowane na jej obojczyku niezapominajki, na których nawet zatrzymał wzrok na ułamek sekundy dłużej, ale w żaden sposób nie skomentował, przynajmniej nie na razie. Nie dał tego po sobie poznać, ale go to odrobinę zaskoczyło, bo jednak nie podejrzewałby ją o takie rzeczy. Nie to, żeby było to coś złego, wręcz przeciwnie, sam przecież miał dwa tatuaże i w dodatku nie planował na tym poprzestać. Uśmiechnął się w jej kierunku, uniósłszy przy tym kącik ust, jeśli zwróciła uwagę na co patrzył. Ledwie zdołali przekroczyć ‘próg’, a jeden z nauczycieli oznajmił, że lada moment rozpocznie się oficjalny taniec otwierający całą zabawę. Zwrócił się w stronę Gabrielle i wyciągnął w jej stronę dłoń, tym prostym gestem ją do niego zapraszając, a następnie poprowadził Puchonkę w stronę parkietu, który zaczęły coraz liczniej zapełniać inne pary. — Spokojnie, na pewno damy sobie jakoś radę — odparł na jej słowa również szeptem, pochyliwszy się lekko w jej stronę i uśmiechnął się w jej stronę pokrzepiająco, gdy się odsunął. Sam czuł się dość pewnie, tradycyjny taniec nie był mu ani trochę obcy i jego kroki znał w zasadzie na pamięć. Wywodził się w końcu z wielopokoleniowego czystokrwistego rodu z tradycjami i jako przyszły dziedzic musiał być nie tylko dobrze wykształcony, ale i potrafić się odpowiednio zaprezentować na salonach, więc jego rodzice zadbali o to, żeby posiadł odpowiednie umiejętności, w tym właśnie wszelkie tradycyjne tańce i to mimo faktu, że nie zaliczał się akurat do jakichś wybitnych tancerzy. Nie zaczęło się dobrze, ale nadal był przekonany, że da radę jeszcze uratować jakoś sytuację i sprawić, że ten taniec nie zakończy się katastrofą, ale nadzorujący to belfer najwyraźniej nie posiadał tej samej pewności, bo nie pytając o zgodę ani nic zadecydował, że… zmieni im partnerów. Jak to? William chciał oczywiście zaprotestować i wyrazić głośno dezaprobatę dla tego pomysłu, bo niby z jakiej racji typ uznał, że do siebie nie pasują czy o co tam mu chodziło, choć taniec ledwo co się zaczął, ale nie było na to czasu – pierwsze takty muzyki już rozbrzmiewały i nie zostało mu nic innego jak zacisnąć zęby oraz pogodzić się z tą całą zmianą i zatańczyć z… jak ona właściwie miała na imię? Nieważne w sumie. Wychwycił spojrzenie Gabrielle nim wraz ze swoim nowym partnerem wmieszała się w tłum tańczących, odpowiadając na nie pozbawionym wesołości uśmiechem, po czym skupił się na jak jej tam znowu było, z którą sam został sparowany. O dziwo na początku nie szło im najgorzej, tak… przeciętnie i bez zupełnego szału można by rzec. Pewnie zachowaliby ten rytm do końca, gdyby nie niespodziewana kolizja z inną parą – Fitzgerald nie miał nawet pojęcia z kim dokładnie, nie przyjrzał się – która sprawiła, że wszystko całkowicie się posypało, a reszta tańca pozostawiała wiele do życzenia i nie dało się tego nijak uratować. Will w duchu cieszył się, kiedy dobiegł on końca i po krótkim podziękowaniu mógł się ulotnić w stronę stołów z przekąskami i napitkami. Oparł się o jeden z nich dość nonszalancko, wzrokiem omiatając rozświetloną świeczkami polanę w poszukiwaniu swojej zguby w postaci @Gabrielle Levasseur i obdarował dziewczynę uśmiechem, gdy tylko ukazała się jego oczom, a następnie ruszyła ku niemu. — Było aż tak źle? — odezwał się z delikatnie wyczuwalnym rozbawieniem, widząc jej wyraz twarzy w połączeniu z komentarzem i jednocześnie wyciągnął w jej stronę dłoń z kubkiem wypełnionym grzanym miodem. — Mam tylko nadzieję, że nie zraziłaś się zupełnie do parkietu i nie odmówisz mi później przyjemności tańca, skoro ten pierwszy nam odebrali — dodał, uśmiechając się przy tym czarująco i puścił jej oczko. — A tymczasem może zobaczymy co kryją te cukierki, które dostaliśmy na wejściu? Albo możemy też skosztować tamtych lodów — kiwnął głową w kierunku odpowiedniego stołu — wyglądają bardzo apetycznie. Twój wybór. — Jego spojrzenie wciąż pozostawało utkwione w jej sylwetce, a uśmiech ani na moment nie znikał mu z ust.
Wydarzenie towarzyszące: Taniec otwierający Wylosowane kostki:1 → 5 Zdobycze: - Dodatkowy efekt: zmiana pary | well, z nową partnerką okazujemy się ostatecznie niezbyt zgrabnymi tancerzami :’D
Akaiah Sæite
Rok Nauki : VII
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm.
C. szczególne : Podkulona, przygarbiona sylwetka. Wzrok wbity w ziemię. Jąkanie.
Zachowanie nauczycielki okropnie go irytowało. Nie chciał rozmawiać na tym balu z absolutnie nikim, wyłączając z tego Elizę, przy której dla odmiany nie czuł się jakby każde jego zająknięcie miało spowodować salwę śmiechu. Co prawda nie sądził, by przedstawiciel kadry pedagogicznej kiedykolwiek go wyśmiał przez trudności z wymową, ale dalej… po prostu nie. Był speszony do granic możliwości, mocno spięty… ale przede wszystkim rozdrażniony, nawet jeśli tego ostatniego było widać na jego twarzy najmniej. Idź męczyć innych, kobieto… Dlatego ucieszył się, gdy Elizie włączył się moduł arystokratyczny i wyciągnęła ich z tej nieprzyjemnej sytuacji wyuczoną wyniosłością. Żałował, że sam nie potrafił zamknąć tego tematu w tak prosty sposób. Dziewczynie wystarczyły praktycznie dwa zdania… przy czym jedno załapało się na tytuł komplementu w jego stronę. To było bardzo miłe. Choć czuł się na tym balu jak przestraszony szczeniak wrzucony w sam środek ruchliwej autostrady, to jednak przez momenty wewnętrznego umierania przebijały te miłe wstawki, które zapewniała mu jasnowłosa towarzyszka. Poszedł posłusznie za nią z… jakoś tak… lżejszym sercem? Owszem, stres kwitł nieustannie, ale teraz naprawdę odczuł, że ma w Elizie swego rodzaju opokę. Gdy tylko przeszli na nieco mniej ruchliwą część balu, skryli się przed centrum zabawy, zrobił się trochę pewniejszy. - N-Nie przejmuj się t-tym. W-Wi-Wiedziałem, że t-tak b-będzie, w k-końcu z-zgodziłem się p-przyjść na b-bal, p-prawda? N-Nie oczekiwałem o-od tego wy-wydarzenia, ż-że będziemy r-rozwiązywać z-zadania matematyczne w o-oso-osobnych salach.– powiedział, trochę spokojniej, niż wskazywał na to jego wyraz twarzy. Chłopak nie radził sobie ze swoimi emocjami, ale to nie znaczy, że nie myślał logicznie. Na tym polegał tragizm tej całej przypadłości: że wiedział, iż wszystkie te odczucia są irracjonalne. Walczył z tym i… poniekąd zgoda na taniec była kolejną bitwą z samym sobą, by zmieniło się na lepsze. Nawet jeśli kompletnie nie pasował do scenerii, to całkiem budujące pomyśleć, że kiedyś z tego balu wyjdzie i pozostanie po nim wspomnienie, że dał radę. – P-przepraszam, je-jeśli czujesz s-się p-przy mnie t-trochę nie-niekomfortowo. I j-jeśli p-psu-psuję Ci zabawę… n-nie przywykłem d-do takich rz-rzeczy… i n-naprawdę, p-pierwszy r-raz tańczyłem n-na parkiecie z t-tłumem i-innych ludzi…m-może t-trochę się b-boję… - ściszył się niemożliwie. Nie lubił zbyt wiele mówić o tym, co siedziało mu w głowie. - … a-ale n-nie jest to T-Twoja wina. W-Więc o-od teraz m-mnie nie p-przepraszaj, proszę-ę. P-Postaram się b-bardziej w-wp-wpasować. Czuł się źle, że dziewczyna zaczęła brać winę na siebie za zachowanie Akai’a. Poza tym… to było cholernie żenujące, bo skoro Eliza zachowywała się wobec niego w taki sposób i mówiła mu takie rzeczy, to najwyraźniej naprawdę słabo sobie z tymi swoimi „bitwami” radził (nie no, co Ty, Ak). Frustrowało go to. Normalnie by się poddał i zamknął w swoim bezpiecznym świecie… ale, że nie miał takiej możliwości, to po prostu walczył dalej. Morale na pewno miał większe, odkąd odsunęli się na bok i usiedli na ławce. Tu mógł lepiej przyzwyczaić się do atmosfery i ogólnego tłoku. Mimo wszystko, jakoś umiał funkcjonować w szkole. Tutaj jest tak samo tłocznie jak na korytarzach, tylko... bardziej elegancko i mniej przewidywalnie. – P-poza tym.. p-przestań m-mnie tak chwalić. – trochę się uśmiechnął. – M-Miałem n-nogi jak z waty, gdy wtedy tańczyliśmy… Spokojniejsze otoczenie mu służyło. Rozluźnił się - Oh. J-Jasne.– pomógł jej rozpakować cukierka, nie spodziewając się, że zaraz buchnie w nich chmara dymu. – M-Merlinie... - odchylił głowę, wpatrując się zaskoczony w zawartość niespodzianki. Jego mina początkowo nie wyrażała zbyt wiele, ale gdy tylko wychwycił, że z zapalniczki wylatuje miniaturowy smoczek… natychmiast zaświeciły mu się oczy. – W-Wooow! Jest ś-świetny! – przybliżył się. Ak akurat należał do tej grupy osób, która z powodzeniem mogłaby zostać zgwałcona na chwyt „sześć puszystych koteczków w piwnicy”. Uwielbiał zwierzęta. Nawet jeśli wiedział, że smoczek był tylko zaczarowany… to hej, przypominał smoka. To wystarczyło, by chłopak się ożywił. – M-Myślisz, ż-że w ka-każdym taki jest? – „Chcesz zobaczyć, co tobie się trafiło?” – Tak! – wyciągnął swojego cukierka z zapałem, licząc na to, że też znajdzie w nim smoczą zapalniczkę. Ale mocno się zawiódł. Nauczony po przykładzie Elizy, że z cukierka wpierw wydobywa się dym, odsunął głowę. Niestety, nie uchroniło go to przed kaszlem i załzawionymi oczami. Puścił cukierek, by przyłożyć sobie rękę do ust. Te opary były okropnie gryzące… nie pamiętał, by wili był aż tak nieprzyjemny. -Mm… ch-chyba n-nie d-dostałam s-smoczka… - zdążył jedynie powiedzieć niemrawo, nim nie pochylił się nieco do przodu. Okropnie go zemdliło. Świetnie. Zimno, ból skroni, trauma, dyskomfort, a teraz jeszcze kręciło mu się w głowie. Zostaw już jego biedny łeb w spokoju, okrutny losie… Ale… zaraz poczuł się niesamowicie błogo. To uczucie tak go zaskoczyło, że aż uniósł pewnie łeb do góry, patrząc bystrze przed siebie przez całe kilka minut. - Kurczę… w-właśnie wpadłem n-na to, j-jak podstawić w-wzór n-na z-zadanie z astron-astronomii.
Wydarzenie towarzyszące: Cukierek. Wylosowane kostki:8, a później 5. Zdobycze: +1 pkt do dowolnej umiejętności! Dodatkowy efekt: Nagłe uczucie oświecenia.
Nie spodziewał się tego spontanicznego kolędowania, ale na nic nie narzekał. Zresztą, był zdecydowanie za bardzo zadowolony tym jak zapowiadał się ten wieczór, żeby narzekać na wyśpiewywanie świątecznych piosenek, czy nawet nieprzyjemny chłód. Ignorował wszystkie złe sygnały, mając nadzieje, że nie mają one większego znaczenia i niezmiennie podchodził do tego wszystkiego z niepoprawnym optymizmem. Był tutaj z wyjątkową dziewczyną i to było najważniejsze. Widząc błysk zachwytu w jej oczach uśmiechnął się i do reszty zapomniał o doskwierającym mu zimnie. Zresztą, po wyjściu z sań poczuł niemałą ulgę. Widok faktycznie wynagradzał niekomfortową przejażdżkę. - Nie, nie jest źle - podsumował, ale chętnie wziął od skrzata grzany miód i upił porządnego łyka. Kiedy Chloé oddała mu nakrycie, cały ten krajobraz wokół nagle nie wydawał się już taki ciekawy, w zasadzie wypadał blado. Teraz ślizgonka miała całą jego uwagę i z pewnością nie potrzebował już zbędnego płaszcza. - Wyglądasz niesamowicie - podsumował i wyciągnął w jej kierunku rękę, kiedy usłyszał, że zbliżał się taniec otwierający. To było coś, czego nie mógł zepsuć i rzeczywiście, bardzo się starał. Może nawet za bardzo. Oczywistym było dla niego, że to on będzie prowadził i poczuł się trochę zagubiony, kiedy dziewczyna nie chciała za nim podążać. Niby było to coś, czego mógł się spodziewać po ślizgonce, ale jednak wcale się na to nie przygotował i zamiast trochę odpuścić, co by pewnie było rozsądniejszą opcją, uparcie starał się przejąć kontrolę na dynamiką ich kroków. Kiedy nikt nie był gotowy ustąpić, to musiało skończyć się kiepsko. Domyślał się, że ich taniec z boku nie jest imponujący. Żałował, bo był pewien, że to jego mocna strona i dziewczyna będzie zadowolona, że tańczy akurat z nim, a po jej minie widział, że to nie był dobry wstęp do imprezy. Obiecał sobie odpuścić przy zwykłych tańcach i dać jej trochę więcej kontroli. W końcu najważniejsze było to, żeby dobrze się bawiła. Miał nadzieje, że uda mu się nadrobić ten nienajlepszy początek i z ulgą przyjął koniec piosenki. - O, dobry pomysł - przyznał i wyjął z kieszeni swoją niespodziankę. Nie miał pojęcia czego się spodziewać. Słodyczy, jakiejś pamiątki, czy może czegoś mniej miłego? Znając Hogwart, ten niewielki pakunek mógł skrywać absolutnie wszystko.
Miała naprawdę złe przeczucia, ale słysząc z powrotem głos Akiego, troszkę mniej poddenerwowany, mogła ona odetchnąć z ulgą, a w końcu i nawet się uśmiechnął! Cieszyła się, że udało im się wyjść z tej niekomfortowej sytuacji bez większych załamań psychicznych i chłopak jakimś cudem wciąż nie planował uciekać z balu. No, przynajmniej tego po sobie nie pokazywał. Chociaż i tego mogła się przestać bać, gdy zobaczyła czysty zachwyt u swojego przyjaciela na widok małego smoczka. Ignorował nawet fakt, że gad był gadem i w sercu, ekscytując się tym niekulturalnym stworzonkiem. - To ciągniemy! – zachichotała podekscytowana. Bardzo liczyła na to, że i Akiemu trafi się ten smoczek, może i nawet milszy od jej nowego towarzysza. Ale los tego dnia mu naprawdę nie sprzyjał i cukierek buchnął gęstym dymem, na chwilę zupełnie zakrywając chłopaka z wizji Elizi, a przecież siedzieli koło siebie! Nie wiedziała, czy powinna go z tego wyciągnąć, czy dać działać cukierkowi, w końcu nauczyciele chyba nie daliby im nic niebezpiecznego? A skąd mogła mieć pewność, że wyciągnięcie szatyna z tego obłoku nie przerwałoby jego działania? Postanowiła więc siedzieć grzecznie i czekać, jak efekt odpuści. Już po chwili mogła zobaczyć chłopaka z zawiedzioną miną, nawet nie musiał mówić, że nie dostał smoczka, można się tego było łatwo domyślić po jego spadzie energii. A zaraz potem albinoska miała wrażenie, że i on sam spadnie z ławki, gdy pochylił się do przodu z grymasem bólu. Powinna wołać nauczyciela? Ona sama, będąc tak drobniutką raczej nie utrzymałaby Akiego, ale nie chciała go narażać na kolejne niekomfortowe spotkanie z radą pedagogiczną. Przeklęła w myślach i po prostu przygotowała się na łapanie chłopaka. - Może przynieść ci wodę? – zaproponowała, ale miała wrażenie, że jej nie słyszał. Chyba tak faktycznie się stało, bo nagłe podniesienie się i wyprostowanie, z tak nieAkową pewnością, na pewno nie było odpowiedzią na jej pytanie. Ba, sprawiło, że miała jeszcze więcej pytań. Ale ten po prostu gapił się przed siebie i nic nie mówił. Systemy mu się naprawdę przegrzały, czy to cukierek? Gdyby to były systemy, raczej nie byłby teraz dumnie wyprostowany, prawda? Trochę panikując czekała dalej, aż nastąpi jakiś przełom w tej pozie, do której w wykonaniu przyjaciela nie przywykła. „Kurczę… w-właśnie wpadłem n-na to, j-jak podstawić w-wzór n-na z-zadanie z astron-astronomii.” Zamrugała oczami w kompletnym szoku. Po kilku minutach wyłączenia się ze świata, wracał w takim zdaniem? Policz do trzech Elizia, do trzech, przynajmniej nie było się czym martwić. Potrząsnęła głową, zrzucając z siebie ten temat i uśmiechnęła się szeroko, sama do siebie, bo to było dość Akowe i takie niewinne, jakby właśnie kociątko zerwało się ze snu. - Poczekaj, może ci pomogę – zaproponowała i otworzyła torebkę. Co prawda na rozwiązywanie zadań z astronomii nie była przygotowana, ale miała całą paczkę chusteczek i pełny, złoty eyeliner, który wzięła ze sobą, jakby jej delikatna kreska tuż nad rzęsami się rozmazała. Cóż, szatyn bardziej tego potrzebował. – Wystarczy, jako coś do pisania? – zapytała go, wzruszając ramionami i uśmiechając się pokrzepiająco. Obliczenia były czymś, w czym Aki się odnajdywał, miała więc nadzieję, że to poprawi mu humor lub pozwoli się skupić na czymś innym. Chłopak przyjął ten, trochę niesforny, zestaw do pisania i zaczął rozpisywać tak dzikie liczby i znaki, że Elizia poczuła potrzebę zamrugania w niewierze po raz drugi. Wyglądało to dla niej bardziej jak Picasso, niż coś, co miało dać logiczny wynik. Nie rozumiała kompletnie o co chodzi w tym wszystkim, ale przyglądała się z zaangażowaniem, gdy Aki próbował rozgryźć te dziwne wzory, jednocześnie walcząc trochę z pędzelkiem eyelinera, i nuciła sobie w tle zasłyszane wcześniej melodie. Chyba im obojgu udało się odprężyć, dziewczynie na pewno tak. Aż zaczęła kiwać głową i delikatnie machać nogami w rytm nuconej piosenki, cały czas nie spuszczając wzroku z szybko zapełniających się chusteczek. I właśnie to zrelaksowanie na nowo rozwiązało jej język, po prostu poczuła, że może się teraz śmiało odzywać, nawet, jeżeli jej słowa miały być jak zza grubej kurtyny dla skupionego chłopaka. - Wiesz… To „trochę” moja wina, że się tutaj znalazłeś, więc musiałam cię przeprosić – rzuciła to lekkim tonem, odwołując się do jego wcześniejszych słów, na które wcześniej nie umiała znaleźć odpowiedzi. – Szczególnie, że widzę, że naprawdę się starasz i wychodzi ci bardzo dobrze, i bawię się bardzo dobrze. No… i dlatego też będę cię chwalić – zażartowała i szturchnęła go w ramię, a raczej tylko ledwo pyknęła, bo jednak nie chciała, by ręka mu się omsknęła na jakiejś ważnej liczbie. – A niekomfortowo to się czułam przy tamtej nauczycielce, nie przy tobie. Tylko dzięki tobie zachowałam tam zdrowy, no w miarę zdrowy, rozsądek. Inaczej bym chyba tylko stała i się na nią gapiła w szoku – to było naprawdę dużo słów w jednym ciągu jak na tą albinoskę, ale jakoś wcale jej nie przeszkadzało. Miała już zamilknąć, gdy przypomniała sobie o jeszcze jednej kwestii. – Ach! – westchnęła, upominając samą siebie. – I nie musisz się wpasowywać bardziej, możemy tutaj siedzieć i rozwiązywać zadania z astronomii. Tak też się dobrze bawię – po czym dodała cichym głosem – Chociaż nie obraziłabym się, jakbyś później jeszcze raz zabrał mnie na parkiet, bo to w ogóle nie wyglądało, jakby twoje nogi były z waty. I nie kłamała, mówiąc trochę do chłopaka, a trochę sama do siebie. Naprawdę dobrze się bawiła, patrząc jak złote znaczki zmieniają się przed jej oczami w niestworzone krainy i nucąc do tego kolejne melodie, które snuły jej myśli.
- Myślałam, że pod tym względem znamy się aż za dobrze - odparła tylko, nie zamierzając niczego mu ułatwiać czy przejmować się wyraźnym rozdrażnieniem. To, że nie czuł się najlepiej to nie był jej problem. Zastanawiała się, jak długo muszą tu wystać. Pierwszy taniec, pewnie kilka kolejnych, parę drinków to były pozycje obowiązkowe, nie mogli zniknąć po krótkiej chwili, ale nie zamierzała przeciągać tego balu w nieskończoność. Nawet nie zamierzała za bardzo zagadywać do innych, nie mając ochoty imprezować ze znajomymi ze szkoły w towarzystwie swojego narzeczonego. Skoro mieli się pokazać, wolała trzymać dystans. Kiedy wróciła do Nate'a po skończonym tańcu z Ezrą, spojrzała na niego, jakby odpowiedź na to pytanie była największym banałem na świecie i rzeczywiście - coś w tym było. - Hm, bo go lubię? Bo nie jest rasistą, dupkiem, do niczego mnie nigdy nie zmusił, jest miły, nie ciąga mnie na bal jako swoją ozdobę i.. wymieniać dalej, czy powoli zaczynasz łapać? - prychnęła i razem z nim podeszła do stolików z alkoholem i lodami. Sama nalała sobie whisky, ale na niego zerknęła czujnie. Pierwszy drink może nie był problemem, ale nie zamierzała pozwolić mu się tu rozpijać. - Ostrożnie. Nie zamierzam ogarniać cię jak będziesz ledwo trzymał się na nogach, zresztą, skoro ja mam nosić pierścionek, ty zachowuj się jak porządny narzeczony, nie jak alkoholik. Przynajmniej udawaj - upiła sporego łyka alkoholu. Tak naprawdę, sama nie wiedziała dlaczego dokładnie zależy jej na trzeźwości mężczyzny. Co prawda było na to logiczne uzasadnienie - pijany był znacznie bardziej nerwowy, mógł jej narobić jakichś problemów. Z drugiej strony afera wokół nich nie wywołana przez nią samą byłaby jej jak najbardziej na rękę. Tylko że... pamiętała w jakim stanie był wtedy, w mieszkaniu i była pewna, że miała rację. Był na granicy, a ona mimo wszystko nie życzyła mu, żeby ją przekroczył. Co nie znaczy, że nie życzyła mu źle. Oczywiście, że życzyła. Po prostu nie w ten sposób. Rozejrzała się uważnie w tłumie, ewidentnie kogoś wypatrując. Nie miała pojęcia, czy Jerry się tu pojawi i nie wiedziała, jaki scenariusz byłby lepszy. Niby lepiej, żeby tego nie widział, ale jeżeli zrezygnował z balu z jej powodu, to nie było w porządku. Kiedy w końcu dopiła swojego drinka, sięgnęła po jeden z pucharków z lodami. Posmakował jej ten chłodny melon, którego wyczuła, więc chętnie i szybko zjadła niewielką porcję. Mimo wszystko uznała, że ma ochotę na rozgrzewającą zupę, która stała na sąsiednim stole. Chciała zrobić kilka kroków w prawo, ale to okazało się niemożliwe. Coś przyciągnęło ją z powrotem do chłopaka i zmarszczyła nos niezadowolona. - Co ty wyprawiasz? Puść mnie - spojrzała na niego oburzona, będąc pewną, że to jego sprawka. Nie miała pojęcia po co miał to robić, ale trudno było wytłumaczyć te dziwną siłę, która nie pozwalała go odstąpić dalej, niż na krok.
Wydarzenie towarzyszące: lody Wylosowane kostki:3 Zdobycze: - Dodatkowy efekt: nie mogę odkleić się od Nate'a, ratunku ._.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Wydarzenie towarzyszące: Brak Wylosowane kostki: n/d Zdobycze: n/d Dodatkowy efekt: n/d Strój dla przypomnienia: czarny garnitur
....Z całą stanowczością można było powiedzieć, że był na niej do reszty skupiony i choć pierwsze takty ich tańca otwierającego niekoniecznie składały się w jedną całość, tak krótka przerwa i nieco więcej niż odrobina skupienia pozwoliły zdziałać cuda. Patrzył na nią wytrwale mając na tę chwilę w głębokim poważaniu to co działo się na parkiecie wokół nich, a może i nieco dalej… w końcu nie był tu jedynym nauczycielem, który miał pilnować porządku, a i miał nadzieję, że raczej wszystko będzie przebiegało zgodnie z planem i nikt nie wpadnie na robienie burd czy awantur.
....Z delikatnie przekrzywioną głową przyglądał jej się jasnoniebieskimi, wręcz białymi oczami, w asyście uniesionego z lekka kącika ust. Jego wzrok był bardzo sympatyczny, zupełnie jak cały wyraz twarzy. Można wręcz rzec, że chcielibyśmy, żeby ktoś na nas tak kiedykolwiek patrzył, jak Voralberg w trakcie tego tańca na Éléonore. Nie wiedział dlaczego, ale nie był w stanie oderwać od niej wzroku: być może była to kwestia skupienia się bądź pomocy zarówno sobie jak i jej w dalszym poprowadzeniu się w tej imprezie, a może kwestia tego, że wyglądała naprawdę pięknie w lejącej się, długiej niebieskoszarej sukni.
....Z najwyższą delikatnością ujmował jej dłonie, mając sobie za nic, że w zasadzie dziewczyna trzyma go za rękę, a on nie reaguje padaczką. Co prawda utrzymywał jako-taki dystans, ale nie można było powiedzieć, że był on identyczny co do tego sprzed miesiąca, może dwóch, kiedy po raz pierwszy tańczyli w Felixie. Teraz był dużo bardziej rozluźniony i spokojny, wciąż jednak zerkając kątem oka, aby nie zderzyć się z nikim, bo mogłoby się to skończyć dlań tragicznie.
....Gdzieś z tyłu głowy nawiedziła go myśl, że może powinien spróbować… nie. Nie powinien. A może jednak? Z jego twarzy nie dało wyczytać się kompletnie nic, choć można było mieć wrażenie, że w istocie się zastanawia. Nie spuszczał wzroku z dziewczyny, rozważając za i przeciw, skłaniając się niechętnie jednak do „za”, bowiem w perspektywie trwającej imprezy było to dość normalne.
....Jakby oczekując odpowiedniej chwili, zbliżył się do niej na odległość krótszą niż jego różdżka i pozwolił zarzucić sobie dłoń na prawe ramię, samemu chwytając ją pod łopatkami, a być może i nieco bliżej talii. Tłumacząc się tym, że tak będą wyglądali swobodniej, a i faktem iż tak tańczyło się dużo wygodniej i normalniej niż trzymając się wyłącznie za ręce – poprowadził ją w kolejne takty, żywo zainteresowany jej reakcją. Co prawda czuł delikatne mrowienie w okolicy barku, sugerujące mu nie nazbyt komfortową dla jego ciała sytuację, ale starał się zgasić ją w zarodku – w końcu dziewczyna nie miała zamiaru zrobić mu krzywdy, a i grube podszycie garnituru skutecznie go chroniło. Tak sobie przynajmniej to wszystko tłumaczył i miał nadzieję, że pomoże i nawet jeśli nie wytrzyma tak całą noc, to będzie to już jakiś postęp.
....Spędzić w miarę normalny wieczór w końcu będzie całkiem przyjemnie.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Pokręcił głową, nie tyle w odpowiedzi, co z niedowierzania. Dyskretnie rozejrzał się na boki, by upewnić się, że nikt niepowołany nie usłyszał jej biadolenia. Nie chciał przypadkiem wzbudzić niepotrzebnej sensacji. Zaciągnął się papierosem, z ulgą przyjmując potrzebną mu dawkę nikotyny. — Polemizowałbym z tym kto tu jest czyją ozdobą — mruknął, nie upewniając się nawet czy go usłyszała. Rozejrzał się po stole, szukając trunku, który go zainteresuje... choć przy obecnej potrzebie poprawienia sobie humoru bez wahania sięgnąłby i po spirytus. Ominął grzańce i eggnogi, a także butelki win i w końcu zdecydował się na klasyczną whisky, która nigdy go przecież nie zawodziła. Nalał do szklaneczki nieco więcej niż wypadało, ale szybko upił kilka łyczków i tym samym pozbył się problemu. I dobrze, że zdążył je przełknąć, bo kiedy znowu się odezwała, byłby się zakrztusił. Spojrzał na nią z miną mówiącą jednoznacznie „przepraszam, co?”. — Tylko raz widziałaś mnie w takim stanie. — burknął, zagniewany i pochłonął kolejną porcję dymu z papierosa — Nie dopowiadaj sobie. Niczego nie muszę udawać, przestań mi wmawiać swoje głupoty. Wypierał to z siebie z uporem maniaka. Trzymał się wersji, że nic mu nie jest, że wszystko ma pod kontrolą, a epizody z jej utratą, tak liczne w ostatnim czasie, wywołane są jedynie nasilonymi problemami rodzinnymi. Niedawno pogrzebał własną matkę... która właściwie nie była jego matką, miał przecież, do licha ciężkiego, prawo do żałoby. Zamiast płakać, pił – czy to takie dziwne? Z alkoholizmem borykali się ludzie słabi, a on do nich nie należał, nie było więc powodów do zmartwień. Jakby w odpowiedzi upił kolejnego łyka i strzepnął dym z papierosa. — Dobre? — zapytał pojednawczo o lody. Mógł się na nią wściekać, ale skoro mieli spędzić ze sobą chociaż kilka chwil, nie chciał by tylko na siebie warczeli. Choć od zawsze lubił ją denerwować, miał ochotę spędzić czas jak normalny człowiek. Miał ku temu tak niewiele okazji. Nałożył lodów i sobie, choć z początku w ogóle nie planował sięgać po ten dziwny przysmak, a kiedy ich spróbował, z zadowoleniem stwierdził, że wyczuwa w nich masło orzechowe. Deser tak go pochłonął, że nawet nie zauważył, że Emily chciała sięgnąć po coś innego niż lody i tym samym nieco się oddalić, dlatego popatrzył na nią z wyraźnym zdziwieniem kiedy nagle oskarżyła go o jej trzymanie. Popatrzył i... nie mógł przestać, tak pięknie dziś wyglądała. — Słucham? — odpowiedział z pewnym opóźnieniem, unosząc przy tym brew. Odstawił pustą miseczkę, wrzucając do niej resztki papierosa. — Wcale Cię nie trzymam, chociaż kiedy na Ciebie patrzę, mam na to ochotę — na dowód swoich słów odstawił (nie bez żalu) szklankę z alkoholem, uniósł obie ręce i zrobił krok w tył, uśmiechając się do niej. I wtedy stało się coś, czego się nie spodziewał – dziewczyna znów się do niego przybliżyła. Przysunął się więc i on. — Ewidentnie Cię do mnie ciągnie, Rowle — powiedział zniżonym głosem — nie możesz mi się oprzeć, hm? — wierzchem palca wskazującego musnął jej podbródek, skłaniając ją do jego chwilowego uniesienia, a potem nachylił się bliżej jej ucha, by dodać — jeśli zaproszę Cię teraz do tańca, zapewne nie odmówisz. Wyprostował się, uśmiechnął łobuzersko, złapał naprędce za porzuconą szklankę, by duszkiem dopić jej zawartość i zrobił kilka kroków w stronę parkietu. Efekt jaki osiągnął, czyli podążająca za nim Emily, ewidentnie go zadowalał. — Skoro tak, to chodź. Zatańczmy, ślicznotko. — Głos miał wesoły; na Merlina, czy zupełnym przypadkiem udało jej się go rozbawić? Bezlitośnie zmierzał w stronę tańczących ludzi, a kiedy doszedł do parkietu, wcale się nie zatrzymał.
WYDARZENIE TOWARZYSZĄCE: rozgrzewające lody WYLOSOWANE KOSTKI:5 ZDOBYCZE: — DODATKOWY EFEKT: przez 2 posty mówię, o zgrozo, miłe rzeczy. Jak ktoś chce usłyszeć jaki jest fajny, to zapraszam.
Odkaszlnęła teatralnie, kiedy trochę dymu poleciało w jej stronę. Kolejny paskudny nałóg, którego całkiem nie potrafiła zrozumieć. Ani to dobre, ani przyjemne, a jednak truł się tym bez przerwy. Zupełnie tego nie rozumiała. Przynajmniej papierosy poza uzależnieniem, okropnym zapachem i odległymi chorobami nie niosły za sobą większych konsekwencji. Z alkoholem było inaczej, dużo łatwiej było dostrzec, że coś jest nie tak, chociaż Nate ewidentnie postanowił być na to ślepy. Żałoba była raczej słabą wymówką, wręcz przeciwnie, zapijał smutek, tym bardziej powinien się zaniepokoić. Oczywiście nie zdziwiło ją zupełne zlekceważenie tematu - trudno było o zachowanie bardziej w jego stylu. - Nieraz widziałam cię pijanego, raz widziałam cię w tak fatalnym stanie. I nie chce tego powtarzać. Jesteś jak dziecko, wydaje ci się, że jak zamkniesz oczy to problem znika - pokręciła głową, ale to chyba faktycznie nie był dobry moment na tego typu dyskusję. Zresztą, chciał się staczać - jego sprawa. Ona obiecała sobie więcej mu nie pomagać, więc dzisiejszą noc co najwyżej spędzi na korytarzu. - Niezłe - przyznała, ciekawa innych smaków, ale po nie wolała sięgnąć później. Już myślała, że jego pytanie ma jakoś poprawić atmosferę między nimi, ale nic bardziej mylnego. Teraz postanowił robić sobie z niej jakiejś głupie żarty, wiążąc ją pewnie dziwnym, nieznanym jej zaklęciem. Jedno mu nie wystarczyło? - Nie udawaj idioty, samo się nie dzieje - zmarszczyła nos, ale po jego prezentacji zwątpiła, kiedy znowu poczuła to nieustępliwe przyciąganie. Uniosła brew widząc i słysząc jego nagłą zmianę w zachowaniu. Dziwne okoliczności nietrudno było połączyć z lodowym przysmakiem. A miała być ostrożna na kolejnych tego typu imprezach. Dawno nie widziała takiego Nate'a, w ich relacji dużo się zmieniło i chociaż wcześniej taki gest nie byłby niczym zaskakującym, teraz było inaczej. Nie spodobało jej się, że postanowił bezczelnie burzyć dystans o który od pewnego czasu dbali oboje. - Tak, cały dzień marzyłam, żeby znaleźć się w twoich ramionach - zironizowała, udając, że ten delikatny gest nie wywarł na niej żadnego wrażenia i wcale nie zbił jej z tropu. Odmówić tańca jednak faktycznie nie mogła, bo wystarczył jego krok w stronę parkietu, żeby ona dołożyła kolejny swój. - Ślicznotko? Ej, co ty wyprawiasz. Nie natańczyłeś się? - jęknęła niezadowolona i już po chwili stali na środku tego całego zamieszania. Spojrzała na niego zbulwersowana i kiedy usłyszała trochę szybszą muzykę, wykorzystała okazję, żeby odbić komuś partnerkę. Z jakiegoś powodu sądziła, że to pomoże i w tańcu oddali się od niego, może przerwie jakieś jego głupie zaklęcie i odzyska swoją swobodę. Jak się jednak okazało, wystarczył jeden krok za dużo z przypadkowym partnerem, żeby poczuła silne szarpnięcie, mało delikatnie przyciągające ją z powrotem do narzeczonego. Wpadła z rozpędem w jego ramiona i pokręciła głową, patrząc na niego. - Nie fair - mruknęła.
WYDARZENIE TOWARZYSZĄCE: taniec WYLOSOWANE KOSTKI:I ZDOBYCZE: — DODATKOWY EFEKT: idę do innego, ale szybko wracam ._.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Jak widać jednak nic złego się nie stało, a nawet wręcz przeciwnie. Przynajmniej dzięki temu na siebie wpadli i mogli razem spędzić czas skoro wyglądało na to, że innych znajomych w pobliżu brak. Poza tym z takich nieoczekiwanych spotkań mogły zawsze wyniknąć jakieś ciekawe przyjaźnie, a jak dotąd pan Gallagher wydawał się dosyć dobrym kandydatem na przyjaciela. Chociaż z drugiej strony to Yuuko zwykła doszukiwać się w każdym dobrych cech nawet jeśli ktoś był po prostu uprzejmy. W tym wypadku jednak miała wrażenie, że Ślizgon faktycznie nie jest złym człowiekiem, a w Hogwarcie panowała jakaś Ślizgonofobia według której każdy uczeń z tego domu jest zwyczajną czy też szlachetną mendą, która uprzykrza życie innym uczniom. Jak widać to nieprawda. Pogromcy Mitów znów uderzyli i obalili błędne przekonania. - Mogłabym to samo powiedzieć o tobie. Brałeś lekcje tańca? - spytała, by jakoś podtrzymać obecną rozmowę i nie ograniczyć jej tylko do prawienia wzajemnych komplementów, bo takie zabawy mogłyby się ciągnąć w wieczność. Poza tym to była świetna okazja do płynnej zmiany tematu i dowiedzenia się czegoś więcej o chłopaku... albo aktywowania jego dawnych traum. Oby nikt w dzieciństwie nie zmuszał go przemocą do tańczenia oberka. Przytaknęła mu w kwestii otwierania cukierków i z dziękczynnym uśmiechem przyjęła jego pomoc przy rozpakowywaniu nieszczęsnego zawiniątka. A mogła je jednak zostawić i nie ruszać do końca balu. Tak przynajmniej oszczędziłaby sobie zażenowania przy wylaniu napoju przechodzącego obok jegomościa i zbicia jego kieliszka. Będzie to jeszcze rozpamiętywać przez najbliższych kilka dni i wypominać sobie, że przecież mogła się szybciej spostrzec, że coś jest nie tak i uchronić biedne naczynie przed jego okrutnym losem. - Nie będzie tak źle - zachęciła go jeszcze, chociaż jej przykład mówił zupełnie co innego. Z drugiej strony może akurat wyczerpała pecha, który przypadał na parę i nic złego Mattowi się nie stanie. Przynajmniej miała taką nadzieję. Nieco jej to zajęło, ale w końcu udało jej się ustawić przodem do Ślizgona i sięgnąć jedną z rąk ku jednemu z zakończeń papierka po stoczeniu krótkiej batalii ze swoimi górnymi kończynami, sprawiającymi chyba najwięcej kłopotu. Liczył się jednak fakt, że Gallagher mógł rozwinąć swoją niespodziankę i okazała się ona całkiem przyjemna, bo w dłoni studenta pojawił się całkiem ładny naszyjnik w kształcie młota, który następnie właściciel założył sobie na szyję. Los do kogoś się zdecydowanie uśmiechnął. - Brzmi świetnie - stwierdziła na propozycję udania się po rozgrzewającą przekąskę. Już miała ruszyć za swoim towarzyszem w stronę odpowiedniego stanowiska, gdy nagle ten zrobił coś, czego zdecydowanie się nie spodziewała. Wydała z siebie krótki i całe szczęście dosyć krótki okrzyk zaskoczenia, gdy tylko poczuła jak jej stopy odrywają się od ziemi, a Ślizgon chwyta ją jakby była panną młodą, którą ktoś zaraz miał przenieść przez próg nowego domu. - Matthew! - zawołała, chwytając się chłopaka i nawet mimo swojej chwilowej ułomności ruchowej raczej nie miała większego problemu z tym, by zarzucić mu ręce wokół szyi w niemal automatycznym odruchu obronnym. Nie sądziła, by chłopak miał ją upuścić, ale mimo wszystko w ten sposób czuła się nieco bezpieczniej. Dopiero przy bufecie pełnym lodów odzyskała nareszcie grunt pod nogami. Czuła jak policzki płoną jej rumieńcem i to bynajmniej nie była zasługa panujących warunków pogodowych przekładających się na temperaturę powietrza. Ot znalazła się w dosyć kłopotliwym położeniu i czuła się zawstydzona faktem, że Gallagher postanowił przenieść ją przez pół sali przez jej drobne problemy z koordynacją ruchową. Tym bardziej, że chyba jakoś dałaby radę iść. To nie było znowuż takie skomplikowane skoro obie nogi wykonywały w zasadzie te same ruchy i nie było różnicy w tym którą zaczęłaby swój chód. Mimo wszystko i tak była mu za to wdzięczna. - Dziękuję. Chociaż nie trzeba było... - podziękowała mu nieco nieśmiało po czym odwróciła się w kierunku lodów, które wyglądały dosyć zachęcająco. Przez chwilę przyglądała się przekąskom, starając się wybrać odpowiednią z nich i nałożyć sobie porcję nim Mattowi przyjdzie do głowy, by również w tym ją wyręczyć. Co prawda był to dużo bardziej skomplikowany proces ze względu na to, że musiała jakoś zmusić dwie kończyny do współpracy i musiała nieraz zastanowić się nad tym, co powinna chcieć zrobić, by osiągnąć odpowiedni efekt, ale chyba jakoś sobie poradziła. Zresztą miała wrażenie, że skutek uboczny otworzonego cukierka powoli zaczyna uchodzić z jej ciała i możliwe, że nie będzie potem jej już dręczył. Przynajmniej miała taką nadzieję, bo męczenie się tak przez cały wieczór byłoby zdecydowanie nieprzyjemne. Kiedy w końcu skosztowała swojego lodowego smakołyka mogła stwierdzić, że trafił jej się smak masła orzechowego. Nie spodziewała się tego, ale zdecydowanie nie miała na co narzekać, bo lody były po prostu przepyszne. - O magio przedwieczna, to jest cudowne - stwierdziła, nabierając kolejną porcję na łyżeczkę, co za proste nie było, bo wpierw zaczęła poruszać miską. Oby efekt chwilowego poplątania kończyn w miarę szybko minął. Spojrzała jeszcze na stojącego obok Ślizgona i już miała poczynić jakiś niezwykle odkrywczy komentarz, gdy nagle naszła ją nieodparta chęć powiedzenia mu czegoś miłego i skomplementowania w jakiś sposób. - Wiesz, masz naprawdę ładne oczy. Bardzo podoba mi się ich kolor. I dobrze wpasowują się w całą strukturę twojej twarzy... - powiedziała bez większego namysłu, przyglądając mu się dosyć badawczo. Tak. Zdecydowanie miał piękne oczy i temu nie mogła zaprzeczyć.
Wydarzenie towarzyszące: Rozgrzewające lody Wylosowane kostki:5 Zdobycze: brak. Dodatkowy efekt: Wciąż jeszcze plączą jej się kończyny. Do tego nagła chęć komplementowania ludzi
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Wzruszył ramionami, nie zważając na jej nieustające oskarżenia płynące w jego stronę. Czy powinien się dziwić, że odruchowo oskarżała go o całe spotykające ją zło? Wręcz przeciwnie, może świadczyło to o jakimś zalążku rozumu kiełkującym powoli w wolnej przestrzeni między jej uszami. Czas najwyższy. — Może to te lody... — rzucił bez przekonania, przyglądając się swojej miseczce. Ale przecież on czuł się normalnie... choć cholera wie, może i on nie mógł od niej odejść, ale nie wiedzieli o tym, bo cały czas się do niego przysuwała? Chociaż gdyby tak się nad tym zastanowić... ile razy w ciągu całej ich znajomości powiedział jej coś miłego? A teraz miał przecież ochotę zarzucić ją całą masą komplementów. Zrzucił to na karb poprawionego nagle humoru, ale kto wie, może w potrzebę mówienia jej miłych rzeczy wmieszała się nieproszona magia? Na ironię odpowiedział miną, która wyrażała ewidentne „wiedziałem”, ale nie pokusił się o ciągnięcie tej wymiany zdań – nie wiedział jak długo będzie trwał dziwny czar, który ją dopadł, a uważał tę okazję za zbyt dobrą, by po prostu ją zmarnować. Wiedział, że nie lubiła tańczyć – sam też nie był parkietowym zwierzem, ale nie żywił do tego aż takiej niechęci. Gdyby nie bawiło go to tak bardzo, może wcale by się tu nie pojawił, ale teraz? Teraz bezpiecznie wciągnął ją w tłum ludzi. — Z Tobą? Nie. — zabawne, to prawie jak taneczny efekt w durniu, tylko że nic nie zmuszało do tego bezpośrednio jej nóg... nic poza poruszającymi się wokół ludźmi, wobec których trudno było stać jak kołek. Zaczął tańczyć i bawił się całkiem nieźle, przynajmniej do momentu, w którym znowu mu uciekła. Przewrócił oczyma, zniecierpliwiony tą jej nieustanną dezercją i postanowił po prostu tańczyć dalej, kiedy nagle wpadła prosto w jego ramiona w momencie, kiedy absolutnie nie był na to przygotowany. No tak, cholerna magia musiała dalej działać. Zdążył ją złapać, ale niestety stracił równowagę i z Emily w objęciach runął jak długi do tyłu, tworząc dziurę w gęstwinie otaczających go gości. Zacisnął oczy i zagryzł mocno wargę, by nie jęknąć z bólu. — Najpierw Cię do mnie Ciągnie, a teraz wpadasz mi w ramiona? Widzę, że w końcu przejęłaś się swoją rolą — odezwał się kiedy tylko pierwszy ból minął. Puścił ją, bo z tego wszystkiego non stop trzymał ją przy sobie i podniósł się powoli, sprawdzając czy nic nie stało mu się w głowę. Najwyraźniej wszystko było w porządku i ucierpiały tylko jego pośladki. W końcu, z pomocą czy też bez niej, zebrał się z parkietu — Nie rozumiem czemu zachowujesz się jakby miał Cię ugryźć kiedy jesteśmy na parkiecie — powiedział nie bez wyrzutu, rozmasowując obitą część ciała. Ruszył z powrotem w stronę stołu z alkoholem, bo nawet jeśli nieźle mu się tańczyło, z tak bolącym tyłkiem nie był w stanie kontynuować zabawy. — To tylko taniec... oficjalny, czy nie, jeden psidwak — westchnął cicho i nalał whisky do dwóch szklanek, po czym podał jedną z nich Emily. — Więcej nie będę prosić. Jego zdaniem i oficjalny tanie, i ten teraz, poprzedzały prośby, dokładnie tak. Nigdy nie był najlepszy w proszeniu. W przepraszaniu i dziękowaniu też. Te słowa zwyczajne za bardzo godziły w jego dumę. Po tym obwieszczeniu napił się łyka alkoholu i wpatrzył się w spadający leniwie śnieg, który wcale nie moczył jego marynarki. Trzeba przyznać, że wystrój imprezy był naprawdę pierwszorzędny.
WYDARZENIE TOWARZYSZĄCE: rozgrzewające lody WYLOSOWANE KOSTKI:A ZDOBYCZE: siniak na tyłku DODATKOWY EFEKT: jestem miły. Also, mam obitą d... tyłek.
Wydarzenie towarzyszące: chwilowo nic Wylosowane kostki: - Zdobycze: - Dodatkowy efekt: - Strój dla przypomnienia: szaro-błękitna suknia
...Początki bywają trudne. ...Tak było i tym razem. Jednak po chwili, gdy muzyka nieco ewoluowała i bardziej przypadła do gustu Éléonore - wszystko zmieniło się diametralnie, a ona poczuła się na parkiecie, jak łabędź w wodzie. Zadziała się prawdziwa magia. Przymknęła oczy i odchyliła nieco głowę, eksponując smukłą (jak na łabędzia przystało) szyję. Zaufała swojemu partnerowi i dała się mu prowadzić, choć nie omieszkała dodać od czasu do czasu czegoś od siebie. Znów nadawali na tych samych falach, a specyficzna nić łącząca ich dwie, zbłąkane artystyczne dusze powróciła. Nie istniało nic poza tym małym fragmentem przestrzeni, na którym obecnie się znajdowali. Nagle przestała zwracać uwagę na otaczających ich uczniów, pozostałych Swansea czy profesorów. Miała wrażenie, że tańczą w magicznej bańce, która chroni ich przed wścibskimi spojrzeniami, szeptami i wszelkimi innymi nieprzyjemnościami. Liczyła się tylko ta cudowna muzyka, która była swego rodzaju lekiem na jej zszargane nerwy i tremę. Oddawała się jej i napawała każdą nutą, każdym brzmieniem. Było jak w bajce. ...Otworzyła leniwie rozmarzone oczy i dostrzegła, że Alexander przypatruje jej się uważnie. Zarumieniła się, nie mogąc powstrzymać tej naturalnej, bezwarunkowej reakcji swojego organizmu. Pod spojrzeniem jego jasnych oczu topniała niczym płatki śniegu, padające na nich z góry. Uśmiechnęła się delikatnie, pogłębiając dołeczki przy kącikach ust. Może ten wieczór nie jest jeszcze stracony i oboje spędzą razem miło czas... A miała tyle wątpliwości! Teraz zdawały się nie istnieć, nie miały najmniejszego znaczenia. Sunęli po parkiecie z gracją, w rytmie, akcentując raz po raz co dźwięczniejsze momenty w utworze jakimś piruetem lub nieco bardziej skomplikowaną figurą. Éléonore tańczyła całą sobą, zaangażowana emocjonalnie w każdy swój krok. Ruszając biodrami, wprawiała dół swojej sukni w ruch. Srebrzystoszary materiał skrzył się, odbijając światło płynące ze świec zawieszonych tuż nad nimi. Niech teraz na nich patrzą i... zazdroszczą, a co! ...Wtem zdarzyła się rzecz niespodziewana, której dziewczyna nie mogłaby przewidzieć nawet w najśmielszych snach i wyobrażeniach. Voralberg (sam z siebie!) zbliżył się do niej i ujął ją pod łopatkami. Zaskoczona, posłała mu wymowne spojrzenie, jednak nie omieszkała przy tym uśmiechnąć się szerzej. Oparła swoją dłoń na jego prawym ramieniu i przysunęła się jeszcze bliżej. Mogła teraz doskonale wyczuć nienaturalne ciepło jego ciała. - W Felixie było nieco inaczej, ale... nie oponuję. - skomentowała cicho, bo przecież byli od siebie w takiej odległości, że był w stanie dosłyszeć jej myśli i bijące serce. Uraczyła go intensywnym spojrzeniem niebieskich oczu, a po chwili przekrzywiła nieco głowę. Ta sytuacja była dla niej tak nietypowa, a przy tym tak... przyjemna, że odczuwała wręcz lekkie rozbawienie. To chyba za sprawą zastrzyku endorfin. ...W dalszym ciągu pozwalała mu na prowadzenie, dotrzymując mu tempa i odpowiadając skrzętnie na każdy ruch. Chciała, by ten utwór trwał wiecznie. - Jak sądzisz... - zbliżyła swoją twarz do jego, by wyszeptać te konspiracyjne słowa - Co sobie myślą teraz Twoi uczniowie? - zapytała i nawet krótko zachichotała. Na moment oderwała od niego wzrok i zerknęła na tańczące obok pary. Rozpoznawała kilka osób. Przez chwilę mignęła jej nawet sylwetka @Emily Rowle, a więc gdzieś w pobliżu musiał znajdować się jej najdroższy znajomy @Nathaniel Bloodworth. Po chwili powróciła jednak do przypatrywania się swojemu partnerowi. ...Kto wie, może właśnie miała niepowtarzalną okazję ku temu, by poznać detale zdobiące jego twarz. Twarz, która tego wieczoru emanowała nietypowym ciepłem i sympatią. Co było wyjątkowo pociągające...
Wydarzenie towarzyszące: kulig Wylosowane kostki:4 i 5 Zdobycze: 10 galeonów wydane na wejście więc brak Dodatkowy efekt: brak
Zaczynał już podejrzewać, że Albiny jeszcze nie ma w miejscu spotkania, albo że jest, ale tak wystrojona w balowe suknie i wystrzałowo umalowana, że patrzy na nią ale jej nie poznaje; na szczęście po dłuższej chwili dziewczyna zmaterializowała się nagle w okolicy jego ramienia, wesoła i rumiana, w imponującej zimowo-ludowej kreacji niczym szlachcianka z rosyjskiej bożonarodzeniowej pocztówki wyglądała olśniewająco, z pewnością wyróżniając się na tle reszty dziewcząt; i już zagadywała go dziarsko, rzucając niewybrednym komplementem, którego sam ją nauczył, i w tym momencie poczuł coś w rodzaju ulgi, bo dotarło do niego, że w jej towarzystwie nawet w tak nadętych okolicznościach jak bal będzie mógł się czuć swobodnie. Uśmiechął się w odpowiedzi i przeczesał umysł w poszukiwaniu słów, które mogłyby wyrazić to, jakie wrażenie na nim zrobiła. - Ty wyglądasz tak pięknie, że wszystkie gwiazdy to przy tobie chuj - odparł więc, dając przy tym upust swojej romantycznej duszy i poetyckim zapędom, a następnie rozłożył ręce na boki, by zaprezentować się w pełnej krasie i dodał: - Niespodzianka, twój partner to ja. Myślałem, że się domyślisz jak powiedziałem, że znajdę ci najlepszą partię w zamku - zażartował jeszcze (zadowolony, że Albina najwyraźniej dobrowolnie też mogłaby z nim pójść) - Jedziemy? - spytał, wskazując zapraszającym gestem na najbliższe sanie i pozwalając partnerce wsiąść pierwszej. Usadowił się obok niej, i sanie natychmiast ruszyły, a pod nimi rozpostarł się wspaniały, zimowy krajobraz; Boyd nie mógł się jednak skupić na jego podziwianiu i wymienianiu różnych uwag z Albiną, bo czuł że mimo tego iż siedzi na miękkiej poduszce, coś okropnie go gniecie w tyłek, bo on bardzo wrażliwy był, jak ta księżniczka na ziarnku grochu i każdy najmniejszy okruszek mu przeszkadzał; zdenerwowany tą niedogodnością, sięgnął w końcu pod siedzisko i ku swojemu zaskoczeniu znalazł dziesięć galeonów. Upewniwszy się, że nie należą przypadkiem do współpasażerki, schował je do kieszeni płaszcza, a stara sknera w głębi jego duszy ucieszyła się, że właśnie zwrócił się mu koszt balu. - Najpierw kwintoped, teraz galeony, ciekawe na czym usiądę na naszym kolejnym spotkaniu - skomentował i wreszcie mógł w spokoju delektować się podniebną podróżą; nie trwała ona jednak zbyt długo, a może po prostu w doborowym towarzystwie i miłych okolicznościach czas tak szybko leciał, bo wnet pegazy zaczęły obniżać swój lot, by z gracją wylądować w Hogsmeade; Boyd zupełnie bez gracji wygramolił się z sań i trochę poślizgnął na oblodzonej nawierzchni, po czym szybko wyciągnął rękę do wysiadającej Balbiny, by ułatwić jej to zadanie, taki był z niego dżentelmen.
Rzeczywiście efekt podejrzanie pokrywał się z zimną przekąską i pewnie to było najlepszego wytłumaczenie tego wszystkiego. Czemu niby chciałby ją mieć bez przerwy przy sobie, skoro ewidentnie go męczyła? Tak jej się przynajmniej wydawało, do tego dążyła, ale pociągnięcie jej na parkiet już o tym tak dobrze nie świadczyło. Oczywiście wiedział, że nie cierpiała tańczyć i bezczelnie zmusił ją do tego (w zasadzie dosłownie, zaciągnął tam siłą), w związku z czym na złość mu chciała zmienić partnera. Szkoda, że teraz to już nie było takie proste. Ta dziwna siła chyba chciała ją ukarać za próbę ucieczki, skoro wepchnęła go tak bezpośrednio w jego ramiona, mimo że przed chwilą jeszcze mogli stać w niewielkiej odległości od siebie. Miała nadzieje, że wciąż może się odsunąć. Nie było jej dane tego sprawdzić, bo już po chwili przez niezdarność mężczyzny oboje leżeli na ziemi. Pokręciła głową, chociaż to nie jej zderzenie było tym bolesnym. Na szczęście miała miękkie lądowanie. Spojrzała nawet na niego lekko zmartwiona, kiedy zacisnął powieki, ale kiedy je otworzył, szybko pozbyła się tego błysku ze swojej twarzy. A przynajmniej spróbowała. - Masz szczęście, że chociaż dobrze amortyzujesz - skomentowała tylko i udało jej się w końcu podnieść, a co najważniejsze delikatnie odsunąć, nie ryzykując mocniejszego szarpnięcia, które jak widać nie kończyło się najlepiej. - Bardzo zabawne. Nic więcej tu nie jem - pokręciła głową i chcąc nie chcąc, poczekała aż mężczyzna też się podniesie. - Bo nie cierpię tańczyć, a co jestem w twoim towarzystwie, to coś mnie do tego zmusza. To chore - pokręciła głową, bo faktycznie, niepokojąco często powtarzały im się takie okoliczności. Może gdyby chociaż umiała i lubiła tańczyć, byłoby to do zniesienia nawet z takim partnerem, ale nie miała na to ochoty z nikim. - Prosić? Znasz w ogóle definicję tego słowa? Uwierz, jakoś obejdę się bez twoich próśb - powiedziała lekko rozbawiona i sięgnęła po drinka, zerkając na to jak on zaczyna kolejnego. Ugryzła się w język, powstrzymując przed komentarzem i wyjęła z torebki niespodziankę. - Aż się boję to otwierać - przyznała, na szczęście w środku nie natknęła się na nic groźnego. Przewróciła oczami widząc jakiś nieśmieszny żart, a fasolki schowała znowu do torebki, nie zamierzając ryzykować.
Nie potrafiła odmówić sobie niewinnego żartu, którego ofiarą stał się Fitzgerald, nawet jeśli teraz darzyła go dużą większą sympatią niż wcześniej. W jakimś sensie, tego typu "zagrania" idealnie wpasowane zostały w ich relacje przez co ani jedno ani drugie nie potrafiło sobie ich odmówić, kiedy nadarzyła się ku temu okazja. Jedynym zagraniem ze strony Williama, które wciąż nie dawało blondynce spokoju, a jednocześnie było bardzo niezrozumiałym oraz irracjonalnym był pocałunek: nie niespodziewany, pełen ukrytego przed nią sensu, intensywny. Nie potrafiła poruszyć na głos tematu tamtego wydarzenia, choć w jej myślach pojawiał się on nieskończenie wiele razy, wywołując wiele sprzecznych uczuć, lecz najgorszym wciąż pozostawała niewiedza. Problem polegał głównie na tym, że brakowało im czasu na rozmowę, która zapewne rozjaśniłaby w głowie blondynki nieco ich teraźniejsze relacje. Tymczasem dryfowali między spotkaniami i słowami, które nigdy nie zostały wypowiedziane, a sama Gabrielle powoli zaczynała myśleć, że w oczach Ślizgona jest jedynie kimś, kto nie do końca jest wrogiem i nie do końca jest przyjacielem. Nie przypuszczała, że wiele rzeczy jej zwyczajnie umyka, wciąż będąc zaślepioną swoim przekonaniami na temat Williama, nie dostrzegała wszystkich sygnałów "wysyłanych" przez rudowłosego, jak chociażby uczestniczenie w nielubianych zajęciach tylko ze względu na nią czy zaproszenie na bal. Wszystkiego tego nie ułatwiał również Charlie, który z uporem maniaka pchał ją w ramiona przyjaciela, próbował udowodnić, że Willowi na niej zależy, a jednocześnie potrafił swoim zachowaniem wydobyć z niej to co najlepsze i najgorsze - to właśnie dzięki paniczowi Rowle powróciła do dawnej siebie. Ironia losu? Nagle po wielu upadkach, przepłaconych złamanym sercem oraz załamaniem duszy, w jej życiu pojawiły się dwie - zdawałoby się - ważne osoby. Zupełnie jakby los ponownie wystawiał ją na swoistą próbę, dając ulotną nadzieję na to, że to właśnie do niej należy wybór. Być może wciąż była zbyt młoda, zbyt niedojrzała. Promienny uśmiech rozjaśnił twarz blondynki, na policzkach pojawiły się delikatne, różowe plamy wywołane zimnymi podmuchami wiatru, a oczy wręcz błyszczały nieznanym dotąd blaskiem, który sprawiał, że tęczówki oczu dziewczyny wydawały się być jaśniejsze, kolorem przypominając pierwsze, wiosenne źdźbła trawy. - No tak, przecież nie możesz odkryć przede mną od razu wszystkich kart - zaśmiała się, choć nie miała nic przeciwko temu, aby poznawać go stopniowo. Wciąż pozostawał dla niej swego rodzaju zagadką, enigmą; tajemnica skrywana w ciemnych oczach, niebezpieczeństwo kryjące się za zasłoną zawadiackiego uśmiechu. W pewien sposób intrygował ją, było w nim coś pociągającego, przyciągające przez co nawet darząc go antypatią nie potrafiła odmówić sobie przebywania w jego towarzystwie. Oczywiście nie potrafiła spojrzeć na niego jeszcze w sposób, który ukazywałby jej uczucia wobec jego osoby, na było zdecydowanie zbyt wcześnie, a i ona w jego oczach mogła być jedynie niewinnym flirtem. Czuła na sobie zainteresowane spojrzenie Ślizgona, którym wpatrywał się w nią przez chwilę, aby następnie przenieść je na polanę, kąciku ust Gabrielle drgnęły, kiedy ujrzała zaskoczoną minę swojego towarzysza, zupełnie jakby nie podejrzewał, że zwykła polana przemienić może się w coś tak pięknego i magicznego. Była pewna, że dzisiejszego dnia wielu innych sądziło podobnie, a przecież magia potrafi tworzyć niezwykłe złudzenia. Złudzenia. Było to idealne słowo określające to, czym w oczach mugoli była magia, dziewczyna mogła przekonać się o tym nieraz, chociażby poprzez opowieści dziadka, które wielokrotnie wchodziły na temat tzw. magiczków, którzy nie mieli w sobie krzty umiejętności, które posiadali prawdziwi czarodzieje i czarownicy, a czym dla tych drugich była magia? Sposobem na życie? Ucieczkę? Sławę? Pokręciła głową wprawiając w ruch kosmyki włosów, zdegustowana własnymi myślami, które niepotrzebnie plątały się po jej głowie, odwracając uwagę od tego co było dziś najważniejsze - Williama. Niczym nadzwyczajnym nie było to, że gdy chłopak po raz drugi skomplementował jej dzisiejszy wygląd sprawił Gabrielle w delikatne zawstydzenie. Nie rozumiała dlaczego za każdym razem reagowała w taki sposób, ponieważ gdy ktoś inny wypowiadał podobne słowa nie działo się nic. Dziękuję - odpowiedziała - Ale wydaje mi się, że przy tobie i tak wyglądam mizernie - dodała ruchem głowy wskazując kilka dziewcząt stojących nieopodal, które prawie śliniły się na widok Fitzgeralda, zaś kiedy ich spojrzenie padało na nią - ciskało gromy. Uwadze dziewczyny nie umknął fakt, że badawcze spojrzenie chłopaka skupiło się dłuższą chwilę na wytatuowanym kawałku ciała, lecz zamiast skomentować to w jakikolwiek sposób - przemilczał, choć wydawał się być zaskoczony. Próba uratowania przez Ślizgona ich tańca była zachowaniem godnym podziwu, jednak ona sama nie zamierzała robić sobie jakichkolwiek nadziei. Nigdy nie była dobrą tancerką, a lekcje które miały ją czegokolwiek nauczyć zwyczajnie sobie odpuściła. Tak więc ich pierwszy taniec zakończył się porażką zanim jeszcze tak naprawdę się zaczął, a zmiana partnerów w nim jej nie pomogła, wręcz narażając ją na gniew Nicolasa oraz wzrost stopnia jej własnej irytacji zaistniałą sytuacją. Czuła się winna, a jednocześnie było jej przykro, gdyż naprawdę chciała zatańczyć taniec otwierający właśnie z Williamem. Wzięła kilka głębokich wdechów, w myślach powtarzając sobie, że bal dopiero się rozpoczął i zapewne będą oni mieli jeszcze wiele czasu, aby poszaleć na parkiecie i nawet jeśli świadoma była braku zdolności, ważniejszy był dla niej sam fakt zatańczenia ze Ślizgonem choć jednej piosenki. Z takim podejściem przemierzała cały parkiet odnajdując uśmiechającego się do niej chłopaka, na widok którego również przywdziała na usta półuśmiech. - Jeśli źle możemy nazwać doszczętnie podeptane stopy partnera, to tak - było źle - odpowiedziała, również z nutą rozbawienia w głosie, która zatarła wcześniejszy ton wypowiedzi, mimochodem wprawiając Gabrielle w lepszy nastrój. - Chętnie z tobą zatańczę, tylko mnie nie zabij, jeśli i ciebie podepcze - odparła, w swojej odpowiedzi zawierając coś na kształt prośby, wszakże wychowankowie Salazara uchodzili za nieobliczalne bestie. Upiła kilka łyków ciepłego napoju, który sprawił że wala ciepła rozeszła się po jej ciele, wywołując to przyjmę uczucie, które człowiek czuje siedząc w mroźną noc przed kominkiem, popijając parującą herbatę - błogość. - O…,zupełnie zapomniałam o tych cukierkach - oznajmiła, czym prędzej upijając jeszcze jeden łyk miodu, po czym odstawiła kubek na stół, wyciągając z ukrytej w sukni kieszonki cukierka-niespodziankę. - To, jak? Na trzy? - zapytała podekscytowany głosem, unosząc prawą brew w pytającym geście, kiedy chłopak sięgnął po swojego łakocia. -Jeden…. Dwa… trzy - odliczała dając im czas na rozpieczętowanie papierków. W momencie, kiedy Gab odpakowała swoją niespodziankę, w jej dłoniach wylądował komplet biżuterii, wywołując szok na twarzy blondynki. Ujęła w prawą dłoń karteczkę dołączoną do prezentu, której napis brzmiał - Biżuteria Snorty - przeczytała na głos, zastanawiając się czym ona właściwe jest, gdyż po raz pierwszy miała spotkała się z tą nazwą. - A ty co tam masz? - zapytała, odrywając wzrok od swojego prezentu i przenosząc go na dłonie chłopaka.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
— Za to Ty wleciałaś we mnie jak bombarda. Będziesz rozmasowywać mi potem tyłek, kochanie? — uniósł brew, choć nie spodziewał się odpowiedzi. Zresztą aż nazbyt wyraźnie żartował, by miała chcieć mu jej udzielić, a nawet jeśli – chyba i tak znał odpowiedź. — Kiepska jesteś w przekonywaniu samej siebie do czegokolwiek — stwierdził, po chwili przyglądania jej się — próbowałaś dać się ponieść zabawie zamiast powtarzać sobie jak bardzo nie lubisz tańczyć? On na przykład był mistrzem wmawiania sobie różnych rzeczy. Umiał wmówić sobie, że nie ma problemów z alkoholem, że jego nowa sytuacja rodzinna to nie koniec świata, że narzeczeństwo z dziewczyną, którą tak bardzo skrzywdził mu nie przeszkadza. Umiał nawet wmówić sobie, że próbował uratować dziewczynę w pubie pod świńskim łbem kiedy sprzedał jej swoją moralizatorską gadkę, choć potem sam sprzedał jej jad bazyliszka. Jeśli potrzebował, potrafił wmówić sobie wszystko... z wyjątkiem jednego – tego, że jest szczęśliwy. Byłoby to najwyraźniej zbyt duże kłamstwo, nawet jak na niego. — Gdybym prosił Cię o cokolwiek w sposób mieszczący się w definicji, nigdy byś się nie zgodziła — zerknął na nią krótko, a potem znów zatopił wzrok w swojej szklance. Nie był pewien tego co właśnie powiedział, ale podejrzewał, że miał rację. Przecież nie lubiła jego towarzystwa, dlaczego miałaby spełniać jego prośby? W momencie kiedy stawiał ją pod ścianą... no właśnie, była postawiona pod ścianą. Jako osoba nawykła do otrzymywania tego, na co ma ochotę, nie potrafił dostrzec w tym czegoś do końca niewłaściwego. Widząc, że sięga do torebki i wyciąga z niej niespodziankę, upił łyka alkoholu i wyciągnął swoją, którą ukrył w wewnętrznej kieszeni marynarki. — Na trzy-cztery? — zaproponował, wyciągając ku niej swoją niespodziankę, tak by mogła złapać za jej koniec. Zwyczaj pozostawał zwyczajem, a kiedy był tak uroczy, nie chciał z niego rezygnować. Kiedy je otworzyli, otoczył ich skumulowany dym z obu niespodzianek, sprawiając, że zakasłał, a oczy zaszły mu delikatną mgiełką. Dopiero kiedy nieco opadł, zobaczył co dostali i nie dało się ukryć, że on wyszedł na tym lepiej. Nie musiał patrzeć na karteczkę, by podejrzewać z czym ma do czynienia. Przemytnictwo sprawiało, że był na bieżąco z tematem przepełnionych magią przedmiotów, a podobną biżuterię widywał już w Ministerstwie, bo w departamencie międzynarodowej współpracy czarodziejów bywała nad zwyczaj przydatna. Oblizał wargę i podniósł na nią wzrok. — Pasuje do pierścionka — stwierdził, przekrzywiając przy tym głowę, jakby próbował sobie to wyobrazić. — Mogę? — odłożył na stolik wszystko co trzymał w rękach z wyjątkiem chokera z błyszczącą przywieszką w kształcie śnieżynki wysadzanej drobnymi kamyczkami. Patrzył na nią wyczekująco, ewidentnie chcąc zapiąć naszyjnik na jej szyi.