C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Jasne miejsce na plamie gęstego lasu przy Hogsmeade. Znajduje się stosunkowo głęboko i właściwie niewiele osób wie, że w ogóle tam jest. Okalają ją drzewa, a z jednej strony graniczy z jeziorem. Poza innymi gatunkami zwierząt, polanę licznie zamieszkują ogniki, które nocą rozświetlają ją swoim blaskiem.
Aż podskoczyła radośnie, kiedy zobaczyła, jak pięknie wszedł jej Expelliarmus. Może i różdżka Solberga nie wylądowała w jej wyciągniętej ku temu dłoni - co też wyglądać musiało całkiem niezręcznie - ale efekt zamierzony został osiągnięty. Dowodem tego niech będą smugi ziemi na twarzy pięknego Solberga i okraszone odrobiną błota odzienie tegoż. - A dziękuję, Herr Solberg, dziękuję... - Ukłoniła się teatralnie i głęboko, wystawiając jedną nogę do tyłu. - Rozumiem, że kontynuujemy gramy do trzech lub do wpierdolu ostatecznego? No i oczywiście przegrany stawia ognistą? - Zaczęła przechadzać się po dwa kroki w lewo i z powrotem, demonstracyjnie nie przygotowując się na atak Solberga. Pozwoliła mu wstać, ogarnąć się i znaleźć różdżkę, a kiedy był już znowu na pozycji wyjściowej, nie miała litości i znowu zaczęła pierwsza. - Drętwota, chuju! - Czy to za mocą drugiego słowa, czy po prostu czystej furii Arleigh, w stronę ślizgona pomknęła wściekła, bzycząca kula czystego, zabarwionego na czerwono wkurwienia.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie miał zamiaru się tak łatwo dać. Trochę błota na twarzy jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło przecież. Może nie było najsmaczniejsze, ani najładniejsze, ale zdecydowanie nie przeszkadzało w rzucaniu zaklęć. No chyba, że akurat wpadło do mordy i spowodowało udławienie się. -Za Ognistą zrobię wszystko. - Przyklepał tym samym warunki umowy, bo akurat jego zapasy już prawie dogorywały. Drętwota krukonki z wielkim jebnięciem poleciała w jego stronę, ale mur, którym sie obronił był równie mocny i Max poczuł tylko, jak zadrżał, gdy odbijał zaklęcie. Nie miał zamiaru pozostać dłużnym. -Fragrantera! - Wyryczał z mocą i przekonaniem, a potężny pytong z ognia poleciał w stronę Arli. -Przywitaj się z moim gadem, złotko. - Mruknął do niej, by po chwili przypuścić już porządny atak.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Kuferek: 16 Progi: 40, 70, 110. Zaklęcie defensywne:35+16=51 Zaklęcie ofensywne: nie tym razem... Wynik Arli:Maxio: 2:1
Zacisnęła mocno zęby, kiedy skuteczna obrona Solberga posłała jej Drętwotę gdzieś w cholerę. A to była naprawdę fajna Drętwota i Arli czuła, że właśnie ją zmarnowała. Zastanawiałaby się nad tym pewnie jeszcze trochę, gdyby nie fakt, że została właśnie mianowana hodowcą ognistych pytonów, jeżeli to tym była bestia wyczarowana przez Solberga. Arleigh kojarzyła tę formułę z podręczników, z tabelki 'Nie używać w pomieszczeniach', ale tylko tyle zdążyło jej przemknąć przez myśl, zanim płonący gad nie znalazł się niepokojąco blisko. - Ociebaton, kurwa, psik! - W panice zaczęła machać różdżką przed sobą i wycofywać się na oślep do tyłu, kiedy zaklęcie próbowało ugodzić ją raz, drugi, trzeci. Broniła się na przemian Protego i Aquamenti, aż w końcu wywaliła się na tyłek i już żegnała się z brwiami, kiedy ją olśniło. - Finite! - I urok zniknął. Ale tętno Arli wcale się nie uspokoiło. Spojrzała na Solberga spode łba, a w oczach miała chęć mordu. Włosy uwolniły się jej z kitki i spowijały teraz jej twarz niczym ponura, potargana aureola. Oczy, gdyby mogły, ciskałyby zaklęciami petryfikującymi. - Co to kurwa było? - Wydarła się, wstając. Otarła twarz i ruszyła w stronę Maxia. - Pożoga dla kurwa upośledzonych? - Warknęła i zamachnęła się różdżką, ale ta wydobyła z siebie tylko iskry. Był to uniwersalny znak, który zawsze oznaczał to samo: właścicielka różdżki jest wkurwiona. Zachowaj odległość. Spokój, dziewczyno, spokój, zajebiesz go przepisowo. Zatrzymała się w miejscu i uniosła akację wysoko przed siebie. - Dawaj, cwaniaku. Teraz cię wykończę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Kuferek: 23 Progi: 40, 70, 110. Zaklęcie defensywne: Nie trzeba Zaklęcie ofensywne:22+23=45 Wynik Arli:Maxio: 2:1
Wąż jak to wąż, zrobił robotę i Maxowi trochę znów zachciało się żyć. Ale tylko niewiele. -Hej! Proszę nie śmiać się z inwalidów. To, że nie mam kręgosłupa moralnego, nie znaczy że jestem upośledzony. - Obruszył się na niby patrząc, jak Arl wraca do siebie po ataku. -Zapraszam. Mam nadzieję, że dotrzymujesz obietnic. - Uśmiechnął się i tym razem postawił na prostotę. Drętwota popłynęła spokojnie w stronę krukonki. Może nie potężnie, ale przynajmniej celnie. Pod warunkiem, że nie została oczywiście odbita, bo ze szczęściem Solberga, to ten mógł jeszcze oberwać rykoszetem i stracić godność do reszty.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Drętwowa? Nie spodziewała się czegoś tak klasycznego i banalnego, przygotowywała się raczej na sparowanie ślizgońskiego marszu równości o zabójczych zamiarach albo chmary ziemno-wodnych ptaków brodzących, a tu proszę - zdziwienie. Solberg postawił na coś prostego. Wycelowała własną różdżką prosto w nadlatujące zaklęcie i sparowała ja od niechcenia, nie otwierając nawet ust. Szarpnęła różdżką w górę i już czerwony płomyczek poleciał gdzieś, hen, daleko, w korony drzew. - Rictum... Rictusempra! - Zawahała się przez chwilę i niestety już samo to wystarczyło, żeby zaklęcie wypadło niemrawo i przede wszystkim niecelnie. Poleciało w stronę Maxia z prędkością tak nieimponującą, że Arleigh mogłaby chyba dogonić je biegiem. - Nie komentuj... - Rzuciła tylko, doskonale wiedząc, że osiągnie efekt odwrotny od zamierzonego.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Element zaskoczenia nie do końca zadziałał tak, jak powinien i zaklęcie zostało z dziecinną łatwością odbite. Max widząc ślimacze zaklęcie krukonki po prostu zszedł mu z drogi i tyle z tego było. Nawet nie musiał unosić różdżki. -Widzę, że się wyczerpaliśmy, może uznamy na dzisiaj koniec? - Zaproponował, po czym szybko oczyścił się zaklęciem, by jako tako wrócić do zamku. -Czyli tracę godność i butelkę Ognistej? Ehhh, ciągle to samo. - Pokręcił rozbawiony głową, bo ostatnio o co by się nie zakładał wiecznie przegrywał. O dziwo jakoś udało mu się uzyskać dyszkę od Lowella na zaklęciach, co było jakimś niesamowitym świętem.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Hogsmeade. Miejsce bezpieczne, z reguły oczywiście, niemniej jednak wdające się powoli w polityczne problemy, stawało się mniej zaufanym. Zastanawiało go to, dlaczego polityka tak mocno zaczyna oddziaływać na życie czarodziejów, niemniej jednak nie mógł być tak naprawdę niczego pewnym w swoim ciele. Nie wiedział nic, a ludzie zaczęli gnać do tego tematu jak ćma do światła, spragniona przede wszystkim czułości. Lowell stał gdzieś obok i obserwował - jak to miał w zwyczaju, zdobywając kolejne informacje, które mogłyby się mu okazać wielce przydatne. Czego unikać. Kogo unikać. Z jakiego powodu unikać - ciemna sylwetka przedostawała się przez tłumy funkcjonujących w miasteczku ludzi, jakoby próbując tym samym znaleźć wyjście z tego całego zgiełku. Na szczęście nie trwało to zbyt długo, kiedy dotarł na obrzeża, tuż nieopodal lasu, w którym to miał rozpocząć swoje poszukiwania. Wszystko, co może się przydać do stworzenia eliksiru wiggenowego. Kora drzewa wiggen, asfodelus, tojad. Jedno z tych, co wielce by go uszczęśliwiło, zważywszy uwagę na to, iż chciał się zregenerować do pełni sił i nie zawsze można zaklęciem przyczynić się do poprawy zdrowia danego organizmu. — Hej, Wiktor. — przywitał się z nim naprędce, machając dłonią. Zawsze miał, w pobliżu znacznie młodszych jednostek, jakiś instynkt, który to nakazywał mu zwracać szczególną uwagę i tym samym nie odwracać wzroku w celu skupienia się przede wszystkim na samym sobie. Czekoladowe tęczówki dokładnie zlustrowały piegowatą twarz chłopaka o rudych włosach, jakoby chcąc wykryć jakiekolwiek nieprawidłowości, niemniej jednak przedstawiciel rodu Krawczyków nie wydawał się ich zbytnio posiadać. Kojarzył go z lekcji, które to prowadził, w ramach Laboratorium Medycznego, niemniej jednak nie miał okazji zamienić z nim słowa na ciut dłużej, niż tylko pogratulowanie wykonanego zadania lub po prostu przemówienie. — Czego to dokładnie szukasz? — zapytał się, zanim nie począł stawiać ostrożnie kroków, by nie poślizgnąć się w błocie lub po prostu na niezbyt przyjemnej trawie. Pogoda może nie była najlepsza, ale koniec końców, kiedy to blade lico rozglądało się za wymaganymi składnikami, nie narzekał. Chodzenie po terenach liściastych i iglastych nie przyczyniało się u niego do odruchów wymiotnych, a sam chętnie spróbowałby pożyć przez parę dni bez dostępu do własnej różdżki bądź urządzeń. — Aleksandra to twoja siostra? — kolejne pytanie wydostało się z jego ust, kiedy to rozglądał się uważnie po otoczeniu, jakoby chcąc tym samym nie przeoczyć potencjalnego składnika do eliksirów. Jedną dawkę już zużył, a zostały dwie. Pieniądze w portfelu? Miał ich mało. Zbyt mało, by móc pozwolić sobie na przyjemności w postaci kupowania składników. Nie bez powodu emanował spokojem; zakładanie masek przychodziło mu wręcz naturalnie.
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Puchon wyszedł ze szkoły zaciągając na głowę kaptur i nie odłączny towarzysz lewego ramienia we wszystkim i wszędzie Pufek Pigmejsk "BEZA" Mocniej opatulił się kurtką, jakby ta miała młodego ochronić przed zimnym wiatrem. Rudzielec przeszedł na trawę, a następnie wszedł między drzewa, idąc pewnym krokiem. Po drodze chwycił dwa dziwnie wygięte patyki, które znalazł na ziemi, w drugiej ręce coś do pisania i notes. Wiktor podszedł i przywitał się z kolegą starszym. - Cześć. Długo już tutaj stoisz?- nie mam wymagań co do poszukiwań składników, z początku myślałem o zwykłych ziołach takie neutralne są ale z drugiej strony to może MODLIGROSZEK POSPOLITY. Chyba że masz coś w rękawie lepszego to ja chętnie. -Ola tak siostra jest chyba rok młodsza od ciebie lub dwa -odpowiedział i czekał co kolega wymyśli.
Nie czekał zbyt długo. Wpatrywanie się w wierzch butów, w którym to znajdowała się metalowa blaszka, stanowiąca zabezpieczenie, było wbrew pozorom całkiem przyjemne. Czekał uprzejmie, czekał cierpliwie - sam wiedział, kiedy zjawiać się i kiedy znikać, przechodząc poniekąd w ramiona rozpowszechnionej ciemności, z którą to był całkiem nieźle zżyty. Zegar czasami przestał tykać, a wskazówki nie przesuwały się do przodu, jakoby przypominając o tym, że jest to tylko i wyłącznie jednostka, którą można odczuć, ale która koniec końców została stworzona do ustalania reguł i powszechnego porządku. Ubrany na czarno student nie miał zatem z tym żadnych problemów - pomijając oczywiście rozpowszechniające się problemy w postaci prześladowań, w które to wolał się nie wplątywać. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to koniec końców mógł przejść do rzeczy. — Nie, spokojnie, tylko chwilę. — przyznał zaskakująco szczerze, przechodząc do spokojnego zwiedzania tutejszej okolicy. Do Hogsmeade wpadał głównie wtedy, gdy był młodszy, starając się znaleźć w nim jakiekolwiek ciche i potulne miejsca. Teraz jednak jego dom był głównie miejscem, w którym chciał przebywać. Jakoby chcąc tym samym spalić własną przeszłość do ciemnej nicości, do brzydkiej czerni i się za tym jakoś specjalnie nie oglądnąć. — Nie boisz się o puszka pigmejskiego? — Lowell kiwnął głową w stronę posiadanego przez Wiktora chowańca, jakoby zastanawiając się nad tym, czy na pewno był to dobry pomysł, co nie zmienia faktu, że sam bardzo często brał własnego kruka. Tym bardziej, że na jego środkowym palcu lewej dłoni znajdował się pierścień, który umożliwiał mu lepszą komunikację z tymi czarnoskrzydłymi stworzeniami. Nie zastanawiał się nad tym jednak zbyt długo, przeglądając okoliczne trawy oraz łąki, jakoby to właśnie w nich miał znaleźć źródło wymaganych składników. Felinus jednak, aby polepszyć sobie widoczność, ubrał na nos okulary, żeby nie uniknąć potencjalnego szczęścia, które mogło na niego czyhać. Albo wpierdolu, bo i z tym różnie bywa. — Modilgroszek pospolity? — zastanowił się, niemniej jednak słyszał o tej roślinie. Silnie trująca. Lowell zaczął myśleć nad tym, czy byłby w stanie wyrobić sobie odporność, niemniej jednak na obecną chwilę nie chciał ryzykować. Chociaż... — W sumie, może mi się przydać. Do czego jest ci potrzebny? — zapytał się, kiedy to wypatrywał rośliny. — Tak, tak, jest. Liczną macie rodzinę? — rzucił z czystego ziarenka ciekawości.
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Rudzielca po chwili jednak coś zaniepokoiło od strony lasu. To może ogniki? Zaczął się rozglądać, nie zobaczył nic i nie wiadomo czy na szczęście czy jednak nie. W końcu lekko poirytowany bacznie obserwował otoczenie. Mam nadzieje że żadne stworzenie nie weźmie mnie za przekąskę.Poprawił szalik a do tego jakby pod jego stopami cała roślinność ożywała. Wyglądało to bardzo dziwnie! -Modligroszek tak tylko zaproponowałem nie koniecznie jej musimy szukać .Co teraz może być o tej porze roku ze składników? - po czym przez chwilę obserwował otoczenie co zrobi kolega. Zwykłe zioła też się przydadzą. Zapowiadało się miłe popołudnie.
Nie przejmował się ognikami. Drobne istoty, oświetlające ich drogę, wcale nie były takie złe, jak mogliby się tego spodziewać. Dając światło, być może trochę dezorientowały, ale koniec końców widok był uspokajający na sercu. Lowell czuł się trochę tak, jak wtedy, gdy był dzieckiem - być może nieporadnym - aczkolwiek pozbawionym większych trosk. Niezwracającym uwagi na pieniądze, statut materialny, czystość krwi, problemy polityczne, które z dnia na dzień narastały i coraz to bardziej rozdzielały społeczeństwo. Ktoś u góry chce ich po prostu skłócić. Zabawić się ich kosztem, by wyrzucić potem niczym szmacianą laleczkę - Felinus jednak nie dawał się tak traktować. Nie pozwalał na to, by polityka mieszała w jego życiu prywatnym, w związku z czym jego kroki były spokojne, harmonijne, kiedy to wypatrywał albo modilgroszku, albo kory drzewa wiggen. Jednego z tych, co mogłoby się naprawdę przydać, chociaż lokalizacja normalna tego pierwszego ze składników może poddawać w czystą wątpliwość. — Nie, raczej nie. — powiedział, wsuwając własną dłoń do kieszeni, kiedy to poprawił własne okulary, które znajdowały się na jego nosie. Ostatnimi czasy bardziej z nich korzystał, niemniej jednak nie czuł zbytnio powinności; nie zmienia to faktu, iż taka praktyka stawała się wyjątkowo wygodna, kiedy ostatnio bardziej jeździł samochodami. Nie musząc zastanawiać się nad tym, gdzie umieścił własne szkiełka, po prostu wsiadał i jechał. — W Hogsmeade nie ma zbyt dużej ilości stworzeń magicznych z kategorii większych od XXX. — przyznawszy, postawił wygodniej podeszwę glanów wojskowych, jakoby chcąc się tym samym skupić głównie na znalezieniu drzewa wiggen. O dziwo, jedno z nich pojawiło się przed jego oczyma; na równi z zadanym przez posiadającego rude włosy chłopakiem. — Niestety mało... głównie rośliny odporne na mrozy. Ewentualnie drzewa, jak chociażby wiggenowe. — kiwnięcie głową ze strony starszego Puchona wskazało wprost na magiczne drzewo, z którego to mogli uzyskać poszczególny składnik. — A takie stoi tuż przed nami. — nie było to jakieś szczególne doświadczenie, niemniej jednak wymuskanie kory i próba jak najmniejszego uszkodzenia struktur drzewa mogło być rzeczywiście znacznie trudniejszym zadaniem. Zastanawiało go tylko to, czy Wiktor posiadał pod tym względem jakieś umiejętności. — Zbierałeś kiedykolwiek korę drzewa wiggen? — zagaił, kiedy to zaczął podchodzić bliżej rośliny.
Z każdym kolejnym dniem pogoda coraz bardziej się psuła. Niebo przybrało już chyba na stałe ponurą, szarą barwę, a dni bez deszczu zaczynały bardziej przypominać odległe wspomnienia niż. Nic więc dziwnego, że warunki powoli stawały się nieodpowiednie dla niektórych, często bardzo cennych roślin. Niestety nie wszystko zielarze byli w stanie wyhodować w szkolnych cieplarniach, dlatego członkowie Stowarzyszenia Miłośników Przyrody zostali poproszeni o to, by udać się na łąki, do lasów, czy na okoliczne pola i porobić zapasy tego, czego już niedługo może zabraknąć w zamkowych składzikach. Lucas obrał sobie na cel walerianę, która nie była czymś bardzo wymagającym do zdobycia bo rosła praktycznie wszędzie, ale niska temperatura oraz mroźne opady sprawiały, że podczas zimowych miesięcy stawała się naprawdę cennym składnikiem używanym w wielu eliksirach warzonych w Hogwarcie, w tym między innymi w eliksirze spokoju. Przed wyjściem na poszukiwania krzaków, ubrał się ciepło, opatulając swoje ciało w grube warstwy i zabrał wszystkie potrzebne rzeczy, w które wchodził głównie nożyk i rękawice oraz pojemnik, do którego lądować miała zerwana przez niego waleriana. Nie był pewien, przez jakie chaszcze będzie musiał się przedzierać, żeby dorwać kępkę waleriany, ale wolał nie ryzykować poparzeniami na rękach, czy przecięciami, gdyby nagle wpakował się w morze brzytwotrawy. Tak uzbrojony w końcu wyszedł z mieszkania i ruszył w stronę obrzeży Hogsmeade, gdzie skierował swoje kroki na rozległą polanę, na której wiedział, że na pewno znajdzie to, czego dzisiaj poszukiwał. Wiatr i lekka mżawka zdecydowanie sprawiały, że ten spacer nie był przyjemny, dlatego Lucas bardzo uważnie rozglądał się po okolicznej florze, by jak najszybciej mieć to zadanie z głowy i już po kilku minutach dostrzegł dość duże skupisko waleriany. Uklęknął na wilgotnej trawie i spokojnymi ruchami, zaczął wycinać roślinę, a następnie chować ją do przygotowanej wcześniej sakiewki. Mokre podłoże, nie umilało tego procesu i Ślizgon czuł, jak powoli jego ubrania stają się nie tylko brudne, ale też i przemoczone, coraz mocniej przylegając do jego ciała. Gdy uporał się z kępką, którą znalazł uznał, że ilość może nie być wystarczająca, biorąc pod uwagę, jak wiele eliksirów warzonych jest w zamku, dlatego postanowił jeszcze trochę się porozglądać w poszukiwaniu kolejnych sztuk tego zielska. Jak na złość polanka wydawała się rodzić wszystko, ale nie kolejne skupiska waleriany, która przecież była prawie jak chwast i powinna rosnąć wszędzie. Już miał zrezygnowany wracać z tej wyprawy, gdy kątem oka dostrzegł, kilka sztuk tuż na granicy z okolicznym, niewielkim laskiem. Szybkim krokiem podszedł do tego miejsca i mocno już zmarzniętymi rękoma zaczął się uwijać przy roślinie. Rękawice może i chroniły go przed urazami, ale nie były wodoodporne, przez co jego palce z minuty na minutę stawały się coraz sztywniejsze i bardziej skostniałe, a to zdecydowanie utrudniało mu pracę. Mimo to, sprawne cięcia nożyka, jedno za drugim pozbawiały roślinę życiodajnych korzeni, a jej łodygi i kwiaty lądowały w torbie Lucasa. Ostatecznie, po długim czasie męki przy paskudnej, jesiennej szarudze, Ślizgon zebrał wszystko, po co wyszedł z domu. Podniósł się z kolan, na których dużo wygodniej było mu zbierać roślinę i upewniając się, że wszystko bezpiecznie znajduje się w odpowiednich pojemnikach, zaczął powoli ruszać w stronę zamku, by przekazać drogocenne składniki w odpowiednie ręce i tym samym spełnić swój członkowski obowiązek.
//zt
Wiktor Krawczyk
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Wątpił w powodzenie jakichkolwiek działań, których się podejmował. Brakuje jeszcze tylko aby wszelkie stworzenia z okolicy wypełzły z jam na łowy. Był zdziwiony coś zeskoczylo z drzewa potem w stronę Puchona,chłopakowi do złudzenia przypomiało jaguara węża ale nie był pewny do końca. Wiktor sparaliżowany strachem, nie wiedział nawet, w którym momencie i kiedy zwierzę rzuciło się i ukąsiło Krawczyka w nogę. Po tym spotkaniu zwierze jak szybko się pokazało tak równie szybko znikło. Miejsce ugryzienie bolało, ale na razie nie działo sie nic szczególnego. Rudzielec wędrował między drzewami krzewami czujnie, i wynurzył się z pobliskich krzaków dość nie poradnie. - Ałć.Jak weźniemy tą kore?- jęknoł,po kilku minutach chodzena młody zorientował się, że duży palec u prawej nogi zdrętwiał całkowicie. Tak, ta nieustraszony Puchon, najodważniejszy z domu bał się. No, no, kto by pomyślał że tak łatwo dał się przestraszyć...
Lowell nie wątpił. Gdyby wątpił we własne zdolności, gdyby poddawał każdą swoją czynność w wątpliwość, gdyby zadawał za każdym razem pytanie, czy szklanka jest do połowy pusta, czy może pełna, już dawno by go tutaj nie było. Świat czarodziejski, przynajmniej w jego przypadku, zdawał się posiadać okrutne korzenie, gotowe do tego, by zemścić się za jakąkolwiek oznakę ignorancji. Gotowe do tego, by zatopić własne kły, by zmiażdżyć żebra, by obserwować, jak szkarłatna posoka wydobywa się z organizmu, by tym samym pokazać, jak ludzkie życie jest wyjątkowo kruche oraz trudne do naprawienia. I mimo że starał się wszystko zaleczać, i mimo że podejmował się akcji, które uratowały jego życie wiele razy, to jednak... żywot nie do końca można naprawić. Felinus musiał zmagać się z okropnymi bliznami na prawej ręce, którymi jednak, koniec końców, jakoś specjalnie się nie przejmował. Lowell dość sprawnym ruchem począł wydobywać trochę kory drzewa wiggen, wspomagając sobie zaklęciami; robił to uważnie i ostrożnie, w związku z czym musiał pozostawać w pełni skupiony. Długo ten stan nie trwał, bo kiedy ledwo co udało mu się wydobyć naprędce jedną porcję, zauważył dziwne stworzenie w postaci... pająka? Sam nie wiedział, ale zanim zdołał rzucić jakiekolwiek zaklęcie w stronę stworzenia, te ukąsiło Wiktora w nogę, pozostawiając ślad wbitych zębów. Niedobrze. — Pokaż mi to. — powiedział, ale zanim jakkolwiek zdołał się Wiktor sprzeciwić, Felinus usadowił go na jakimś stabilnym gruncie, podnosząc nogawkę ostrożnie do góry, by tym samym sprawdzić, czy nie doszło do czegoś więcej. — Nie ruszaj się przez chwilę. — mruknięcie wydobyło się spokojnie spomędzy jego ust, kiedy to począł badać całokształt rany. Ślad był stabilny, nie rozprzestrzeniał się, ale nadal, nie wiedzieli, co to było za świństwo, które go ukąsiło; nie bez powodu Lowell zaczął rzucać zaklęcia diagnostyczne. — Czujesz coś? Mrowienie? Ból? — zapytawszy się, kiedy otrzymał poprawną odpowiedź (a nawet jeżeli nie otrzymał, to mimo wszystko i wbrew wszystkiemu to zrobił), uniósł różdżkę do góry i, rzuciwszy pierwsze Duritio, znieczulił miejsce. Potem, kiedy upewnił się, że zaklęcie jest wystarczająco mocne, zastosował Sugervirus do usunięcia potencjalnej toksyny, która mogła zaistnieć w jego organizmie i począć niszczyć bądź paraliżować powoli układ nerwowy. Potem Felinus naprawił delikatne obrażenie, gdy ciecz wysączyła się z organizmu Puchona, za pomocą Vulnus Alere. Bez inkantacji, bez tracenia zbędnego czasu na wymowę. — Lepiej? Jak się czujesz? — zapytał, bo przecież Wiktor jest młodszy, odpowiadał za niego, a do tego nauczyciele by go chyba zabili za to, że coś mu się stało. A może i nie?
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Kiedy w końcu starszemu koledze udało się uporać z raną i uwolnił Wiktora od bólu ruszył dalej. Pucon był jednak w wielkim szoku, dodatkowo bał się, że początkowo sraci noge zanim dojdzie do szkoły.Rozejrzał się, żeby upewnić się że gdzieś w krzakach, czy za drzewami, nic się nie czai. Kiedy już rudzielec upewnił się że rana prawie całkiem się zagoiła ruszył się z miejsca, idąc powoli w stronę z kolegi. -Zrobil tak samo aby wydobyć kore wiggen- chyba dobrze zrobił prawda. Wytężając wzrok, chyba było już późno, więc ściemniło się, przez co na polanie nic nie widać było. Tak szczerze mówiąc, wydawało się Wikorowi, że wcale nie odeszli tak daleko...
Lowell nie zamierzał zapoznawać się ze skutkami, gdyby przypadkiem nie postanowił pomóc młodszemu koledze z ukąszeniem pająka, o którym wiedział tyle, że po prostu istnieje. Wkurzało go to, niemniej jednak nie mógł z tym tak naprawdę nic zrobić; jakoby siła wyższa zabraniała mu wręcz ujrzenia prawdy na temat tego, co to było, dlaczego ukąsiło chłopaka w nogę, a przede wszystkim - jakie to może mieć dalsze, długofalowe konsekwencje. Teoretycznie usunięcie toksyny powinno zadziałać, niemniej jednak, poprzez własny instynkt w celu ochrony tych o mniejszym stażu pod względem życia, odpalał mu się wręcz z automatu - jakoby chcąc chronić najsłabsze osobniki w stadzie. — Jakby coś się działo, to mów. — napomknął, wszak nie lubił ukrywania jakichkolwiek słabości ludzkiego organizmu - nawet jeżeli on sam się do tego stosował w dość podobny sposób. Może sam nie chciał pomocy, ale sam był gotów jej udzielić w największym tego słowa znaczeniu, o ile jednostka, z którą ma do czynienia, będzie tak naprawdę znaczyła więcej, niż przypadkowego przechodnia. A szkoda, żeby Wiktor już w tak młodym wieku zepsuł sobie zdrowie poprzez odwagę i bohaterstwo, przeradzające się czasem w czysty idiotyzm i głupotę. Bacznie obserwował proces zebrania kory wiggen, niemniej jednak sam nie był z tego najlepszy. Nie bez powodu czekoladowe tęczówki starszego Puchona, tudzież studenta, nie opuszczały warty ani na krok, jakoby chcąc sprawdzić, czy rzeczywiście z Krawczykiem wszystko jest w porządku. Lowell nie wątpił we własne umiejętności uzdrowicielskie, niemniej jednak wszystko jest możliwe - w szczególności w tym dziwnym, czarodziejskim świecie. — To jest dobra metoda. Są inne, które w mniejszym stopniu uszkadzają drzewo, ale nie każdy jest w danej dziedzinie mistrzem. — powiedział, sprawdzając w swojej torbie, jak wiele kory drzewa wiggen tak naprawdę posiada. Nie było jej zbyt dużo, aczkolwiek, koniec końców, wystarczyłaby na jakiś jeden eliksir - wiggenowy chociażby. Długo nad tym nie mógł myśleć, chociażby ze względu na powoli ściemniającą się porę. Może nawet nie była osiemnasta, a przecież niebo stawało się powoli obarczone półmrokiem; nie bez powodu Felinus nie lubił ciemności, ale, koniec końców, całkiem nieźle sobie z nią radził. Na rzecz innych lęków. — To wszystko, co chciałeś zdobyć? — proste pytanie opuściło jego usta, zanim to nie postawił jednego kroku w stronę Hogsemade; nocą może być tutaj niezbyt ciekawie.
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Chodząc pośród drzew i krzewów spostrzegł, że zaczęło się bardziej ściemniać. Na szczęście nie było jeszcze aż tak ciemno żeby użyć silniejszego czaru. LUMOS! Po kilku minutach wędrówki w pewnym momencie, uświadomił się sam młody, że do tej pory nic się nie działo. Wiktor zwracał uwagę na każdy szczegół, no na wszystko. No i po co mu to do szczęścia potrzebne? -Co Ty na to aby znowu kiedyś się wybrać gdzie kol wiek? - zapytał jeszcze na koniec. Wiktor powiedział tym razem szczerze uśmiechając się ciepło, aby zaraz dodać: Tylko rozważ propozycję.
Czas mijał nieubłaganie, a on, no cóż, jak żeby inaczej, odczuwał nadchodzącą powoli falę zimna, podczas której to ścisnął bardziej ramiona do własnego ciała, jakoby w prostym geście, mającym na celu załatwić tym samym mu odrobinę ciepła. Lowell nie przepadał osobiście za niską temperaturą i był w stanie okazywać niezadowolenie z nadchodzącej zimy, tak niemożliwymi do powstrzymania, małymi kroczkami. Nim się jednak obejrzeli, a kiedy to czekoladowymi tęczówkami instynktownie wręcz zastanawiał się nad tym, czy dopełnił wszystkich czynności w celu usunięcia jadu, musiało być po prostu dobrze. Zaklecie miał opanowane perfekcyjnie, a rana, zadana przez zwierzę, po prostu zniknęła. Niestety, to nie uspokajało Felinusa - już wcześniej przyczynił się tak naprawdę do nieszczęścia, chociażby w przypadku Maelynn, która to dostała ataku paniki. Musiał ją wtedy zabrać do szpitala - nie miał przy sobie żadnego z eliksirów powodujących uspokojenie, a sytuacja stawała się tragiczna z minuty na minutę. Przynajmniej tutaj, w towarzystwie wychowanka Hufflepuffu, który rzucił zaklęciem Lumos, mógł trochę odetchnąć, choć delikatnych wrażeń, z wycieczki w stronę Hogsmeade, wcale nie mógł tak wolną ręką odmówić. Gdyby go to dotknęło, miałby pewnie luźniejsze podejście, a tak... no, doszło do skrzywdzenia młodszej od niego osoby, znacznie młodszej. Zaciśnięcie dłoni na różdżce, poprzez odpowiednie muśnięcie palcami i ruch nadgarstkiem, przyczyniło się do przywołała kuli światła - zmodyfikowana wersja Lumos przyczyniła się do mocniejszego oświetlania otoczenia, kiedy to powracali do centrum miasteczka, gdzie, po tych dziwnych, aczkolwiek, koniec końców, owocnych poszukiwaniach, mieli się rozstać. Ot, chłopak do Hogwartu, on do swojego, własnego domu, chociaż był tak naprawdę skłonny odprowadzić go do bram. Koniec końców, jako starszy kolega, był za niego odpowiedzialny. — Jasne, w sumie to możemy. — dodał uprzejmie, jak zawsze, kiedy to znajdował się w relacjach międzyludzkich, przenosząc spojrzenie czekoladowych oczu w stronę Puchona. Wiele się różnili. I nie miał na myśli tylko kwestii wieku, kiedy to ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust. Wiktor jest jeszcze młody, przepełniony wieloma pytaniami, a przede wszystkim - pechem. Nie wiedział, koniec końców, z czego to wynika, ale Lowell nie chciał się dzielić tym nieszczęściem, co go poniekąd denerwowało. — Jeżeli nie będzie to wiązało się z łamaniem regulaminu i statutu szkolnego, do tego z jakimś zagrożeniem, to nie mam nic przeciwko. — podniósł kąciki ust do góry w przyjaznym znaczeniu, zanim to, spokojnym krokiem, nie dotarli do bram; szkoda by było, gdyby, w wyniku upływu czasu, Wiktor musiał mierzyć się z konsekwencjami czystego zagapienia. Nadal, jeżeli propozycja rzucona przez Krawczyka miała dotyczyć bezpośredniego zagrożenia, włamania gdziekolwiek - musiał odmówić. Koniec końców, szkoda by było, poprzez własny upór, doznać jakichkolwiek poważniejszych uszkodzeń.
[ zt x2 ]
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Znowu nie mógł zasnąć. Wkurzało go to niemiłosiernie, kiedy to los zdawał się z niego poniekąd wyśmiewać, a on na to już po prostu nie zwracał żadnej uwagi, jakoby chcąc tym samym w pełni zapomnieć o wszystkim co się poprzednio wydarzyło. Niby dobrze, niby nie, kiedy to przewracał się na jeden bok, na drugi, by potem oddać się chwilowym falom bólu, które z niewiadomych przyczyn poczęły znowu narastać, odbierając mu w pewien sposób możliwość zapomnienia o własnej niepełnosprawności, tudzież dysfunkcji prześladującej go od prawie pół roku. Zrzucenie pościeli nic nie dawało, a brak towarzystwa Ivary wcale nie pomagał względem emocji kłębiących się pod kopułą jego czaszki, kiedy to obracał od czasu do czasu patyczkiem, zastanawiając się nad tym, jak wiele zdołał osiągnąć. Bez pomocy, lecz teraz, kiedy to miał okazję być podporą dla drugiego człowieka, nie rezygnował z tej funkcji, wiedząc, że nie ma sensu odtrącać tylko i wyłącznie ze względu na własne, pogarszające się od czasu do czasu samopoczucie. Chyba tylko i wyłącznie lekcja, podczas której zrozumiał coś więcej, niż rzucanie danego zaklęcia, poniekąd otworzyła mu jego własne oczy; czekoladowe tęczówki znały swoje prawdziwe możliwości. Wiedział, kim chce być dla najbliższych, kim chce się stać - nawet jeżeli niebo miało być pochmurne, a liczne chmary deszczu i śniegu uniemożliwić mu perfekcyjny wgląd w sytuację, a los zaśmiać ponownie prosto w twarz. Lowell... stawał się powoli świadom własnej roli w życiu innych. Niewielkie ognisko, które odpowiednio przyciągnie ku sobie bliskie osoby umieszczone pod własnymi, splugawionymi skrzydłami, ażeby otoczyć ich ciepłem, jakie to jest w stanie dać. Zrezygnowanie z samego siebie tylko po to, by druga osoba poczuła się lepiej, w ramach porzucenia potrzeb własnej osoby na rzecz wyższej idei, nie sprawiało mu żadnego problemu. Nie zmienia to faktu, iż noc ta nie była nadal dla niego zbyt komfortowa - nie bez powodu zarzucił na siebie ciemne ciuchy, jak to miał w zwyczaju, by tym samym poczuć na sobie materiał kurtki. Może zrobił to szybko i niedbale, kiedy to poprawił opadające mu na twarz kosmyki włosów, a na nos założył okulary o ciemnych oprawkach. Zacisnąwszy mocniej sznurówki na ciepłych w środku traperach, nie bez powodu wziął ze sobą kluczyki, których to breloczkiem zakręcił parę razy w powietrzu. Wsiadając do samochodu, z którego począł usuwać cienką warstwę lodu za pomocą nie tylko ogrzewania, lecz także subtelnie rzucanych zaklęć, czuł się tak samo, jak wtedy, gdy spotkał potem, w mugolskich dzielnicach, Arleigh. Felinus nie chciał czekać wieczność, ale też, nie chciał zwracać na siebie za dużej uwagi; nie bez powodu wspomagał się skrobaczką, zanim to nie zgarnął śniegu z dachu, maski i lusterek; pojazd po krótszych staraniach i próbach był gotowy do użycia, kiedy to przekręcił klucz od stacyjki, by tym samym odjechać. Tym razem postawił na ciut dłuższą trasę w tereny, które tak naprawdę zna - a ze względu na odległość dzielącą Londyn od Hogsmeade, nie mógł od razu udać się w stronę obranego przez siebie celu. Nie zmienia to faktu, iż poruszał się raz w powietrzu, a raz na poniekąd śliskich, zapomnianych drogach, w sposób ostrożny dobierając tym samym odpowiednią prędkość. Jeszcze by mu brakowało, by z powodu własnych pobudek tak naprawdę wylądował w rowie, a, znając słabe punkty ogniomiotu, nie zamierzał wcale tak łatwo ryzykować. Tym bardziej, że ostatnio szukał stabilności, aniżeli przygód, które mogłyby się przyczynić do powstania kolejnych blizn na jego ciele; podróż samochodem dawała mu pewnego rodzaju frajdę. Mógł poczuć niezależność, a także skupić się na dość mechanicznych, rutynowych wręcz czynnościach polegających na odpowiednim wciskaniu poszczególnych pedałów. Bak wskazywał na powoli kończące się paliwo - niedobrze. Po przejażdżce trwającej ponad godzinę, nie bez powodu skierował się w stronę Hogsmeade, obierając bezpieczniejsze drogi, dzięki którym mógł uniknąć potencjalnie czyhające na niego niebezpieczeństwo. Powoli zbliżał się poranek, kiedy to słońce wydostawało się zza horyzontu, oświetlając powoli okoliczne tereny swoimi promieniami. Tym samym, kiedy te padały i dawały ciepło, część śniegu zdawała się tym samym topnieć, a temperatura otoczenia - delikatnie wzrastać. Tyle dobrze; Felinus nigdy nie przepadał za zimnem, chociaż nie mógł odmówić mu tak naprawdę właściwości pobudzających poniekąd do życia, kiedy człowiek przejdzie z ogrzanego pomieszczenia na zewnątrz, jakoby w niemym, subtelnie widocznym zastanowieniu. Mógł wtedy normalniej myśleć, a nie poniekąd poprzez zaduszone powietrze, które powoduje suchość w ustach i nieprzyjemne uczucie pewnego rodzaju otępienia. Tym razem postanowił zaparkować - ha - wylądować w sumie na polanie nieopodal lasu, wprowadzając pojazd ciut głębiej, aby ten w miarę dobrze się ukrył, chociaż i tak pozostawał widoczny w zasięgu wzroku potencjalnych zielarzy lub poszukiwaczy składników odzwierzęcych. Musnąwszy własną różdżkę, kiedy to poprawił okulary, zacisnął na niej mocniej palce, jakoby chcąc tym samym rzucić zaklęcie - i nic bardziej mylnego. Aexterioriem poszło w ruch, wyczarowując barierę wokół pojazdu, by chociaż w jego obrębie było jakoś po prostu cieplej; by chłód otoczenia nie przenikał przez struktury jego tkanek i nie powodował żadnego odmrożenia. Sam natomiast... wskoczył na dach i tym samym się na nim położył, jakoby w zastanowieniu - ramiona umieścił pod własną głową, opierając się na nich w miarę wygodnie. Jedno kolano miał zgięte, jakoby na odwal się, ale w sumie nie było w tym niczego specjalnego. Jedynie ciemne obrączki źrenic spoglądały na samą górę, choć tak naprawdę Lowell skupiał się na wielu innych rzeczach. Jego umysł wypełnił się różnymi myślami, których tak naprawdę nie mógł zwalczyć, a które, wraz z czasem, zaczęły się poniekąd przeistaczać powoli w otaczającą go rzeczywistość. Nie bez powodu bał się; każdy by się bał, zresztą. Właściciel danego ciała uważa, że wie na swój temat wszystko, aczkolwiek wraz z czasem okazuje się, że odkrył tak naprawdę zalążek samego siebie. Było już grubo po ósmej.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
O tak wczesnej porze była już w drodze powrotnej do domu. Załatwiła swoje sprawy na mieście ominąwszy wszelkie kolejki i mogła wrócić do Doliny Godryka. Uznała jednak, że zanim tam się uda to sprawdzi lokalizację nowego baru, którego właścicielem był chłopak Skylera. Postawiła na teleportację, która tym razem ją zawiodła. W ostatniej sekundzie przenoszenia się do Hogsmeade jej myśli rozproszyły się i wypadła z toru lotu gdzieś wśród zieleni miasteczka. Być może kiedyś tu już była - przejściowo, na spacerze - jednak nie pamiętała zbyt dokładnie. Nie miała pojęcia dlaczego ujrzała w myślach akurat tę polankę, a wiedziała, że jeśli zagłębi się w pamięci to mogłaby odkryć, że miejsce wiązało się ze wspomnieniem dotyczącym czasów kiedy była w bardzo szczęśliwym związku. Należało to do gorzkiej przeszłości a więc zaakceptowała fakt znalezienia się w nieplanowanym miejscu byleby nie roztrząsać bolesnych wspomnień. Trzask teleportacji rozniósł się echem, a wokół panowała tak upojna cisza iż dało się usłyszeć jej westchnienie. Sięgnęła po kosmyki swych cienkich włosów i związała je na nowo na karku, a potem ruszyła w poszukiwaniu ścieżki głównej Hogsmeade. Może wykorzysta sytuację i pójdzie na kilka świątecznych zakupów bowiem czas już naglił. Śnieg trzeszczał pod podszewami jej eleganckich kozaków kiedy szukała głównej drogi. Trafiła w miejsce gdzie ktoś zaparkował samochód. Ograniczyłaby się do samych powierzchnych oględzin (wszak autem nigdy nie jeździła, a wszystkie kojarzyły się jej z mugolami) gdyby nie odkrycie właściciela na jego dachu. - Przepraszam? - zagaiła swoim prawdziwym głosem choć zewnętrznie nie przypominała siebie. Zgadzały się jedynie oczy, sposób chodzenia i wzrost. Rozpoznała twarz chłopaka, studenta z jej własnego rocznika. Widziała go nie raz i nie dwa w korytarzach Hogwartu choć nie przypominała sobie aby mieli ze sobą rozmawiać. - Cześć. Nie chcę ci przeszkadzać… ale wiesz może którędy do głównej drogi? - im dłużej patrzyła na jego twarz tym więcej się jej przypominało. To chłopak, który dobrze radził sobie z uzdrawiania. Tak, pamiętała jedną czy dwie sytuacje na lekcjach z profesor Whitehorn kiedy chłopak był jednym z najlepszych. Lada moment przypomni sobie jego imię, być może pamięć poruszy się przy jakimś zachowaniu chłopaka. - Wow. Nieczęsto widuje się tu auta. Nawet magiczne. - dawna Elaine teraz ułożyłaby usta w uśmiechu, teraźniejsza złagodniała w wyrazie swych oczu, jednak usta pozostały na takiej samej pozycji jak dotychczas.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Spokój, cisza, czas na rozmyślania; życie ostatnio pozwalało mu zbyt często oddawać się własnym myślom, kiedy te, momentami rozjuszone, wymagały logicznego wytłumaczenia, którego to nie potrafił im zapewnić. Zawodził na każdej linii. Czuł nadchodzące zmiany, przed którymi tak naprawdę starał się uciec, a jednak nie udawało mu się osiągnąć uprzednio zamierzonego celu. Nie bez powodu, oczywiście - kiedy główny stres, powiązany z przeminięciem lat powiązanych z jego niezbyt szczęśliwym dzieciństwem i poniekąd niezbyt trafnym wyborem partnera przez własną matkę, przeniknął w odmęty kart historii, po przejściu pewnej metamorfozy, ta stawała się coraz to bardziej widoczna. Leżenie na zimnym dachu samochodu, na który to się wspiął, a na którym leżał swobodnie, oddychając świeżym powietrzem, pozwalało mu poniekąd przeanalizować gonitwę myśli i tym samym dojść do nowych wniosków. Problem w tym jednak był kompletnie inny - nawet jeżeli do nich dochodził, to nie potrafił ich poniekąd zaakceptować. Na nic zdawało się stukanie opuszkami palców w metalową płytę, na nic zdawało się poprawianie własnej głowy i spoglądanie do góry. Spokój, który chciał osiągnąć, tak naprawdę znajdował się dalej, niż mógł się tego spodziewać. Na jego własną niekorzyść. Nasłuchiwanie otoczenia jednak przyczyniło się do spostrzeżenia pewnego problemu - może nie tyle problemu, co uszkodzenia mechanizmu zębatek, dzięki którym to zauważał pewne nieprawidłowości - że ktoś się do niego zbliża. Pytanie utwierdziło go w tym wszystkim - głos wydawał się być znajomy, dlatego nie bez powodu Faolán, podnosząc własną głowę i tym samym, zwisając swobodnie kolanami, przechylił łeb, jakoby w zastanowieniu. Głos znał, twarz nie zdawała się znajdować w jego własnych odmętach umyśłu. Coś było ewidentnie nie tak. — Hmmm? — mruknąwszy pod nosem, nie bez powodu zastanawiał się nad tym, czy przypadkiem nie zasnął, choć tak naprawdę to nie był sen. Odległość do ziemi była realistyczna, a sam zeskok nie sprawiał mu większego kłopotu, udowadniając, ze z grawitacją jest wszystko w jak najlepszym porządku. — Wbrew pozorom nie jest daleko. — rozpoczął, spoglądając na ten jeden charakterystyczny punkt, kiedy to czekoladowe tęczówki wróciły z powrotem na twarz dziewczyny. Co ona tutaj robiła? Nie wiedział, kiedy to starał się jakoś połączyć ze sobą fakty, choć jej w ogóle nie znał. — Prościutko cały czas przez polanę, a za jakieś pięć minut drogi znajdziesz główną ścieżkę. Chyba, że mam cię zawieźć. — pokazał początkowo gestem dłoni, próbując tym samym zwizualizować to, co miał na myśli, niemniej jednak, jeżeli dziewczyna miałaby z tym jakiś kłopot - on nie miałby z potencjalną pomocą w tymże zakresie. Głos kojarzył, ale... może to tylko złudzenie? Iluzja? Nie bez powodu podchodził do tej kwestii dość ostrożnie, ale czy nie pokazał swojej ignorancji wobec przekornego losu, proponując ewentualną podwózkę? — Nie bez powodu. Nie jest to wydajny sposób na przemieszczanie się, kosztuje dość sporo, no i trzeba płacić za ewentualne naprawy. A na takiej polanie jak ta... no cóż, zagrożony gatunek. — mruknął w jej stronę, kiedy to oparł się o drzwi, jakoby w widocznym, aczkolwiek spokojnym zastanowieniu. Jego oczy nie świdrowały jej sylwetki - nie należał wręcz do takich typów, brzydząc się poniekąd stosowanym przez nich zachowaniem. Zamiast tego, poprzez tęczówki, kiedy to poprawił leżące na nim ubrania, przedzierała się dziwna harmonia oraz spokój. — Chodzisz do Hogwartu? Nie chcę być wścibski, ale skądś cię kojarzę... ewentualnie mój umysł płata mi figle. — rzuciwszy w jej stronę, jego głos był uprzejmy i nienachalny, jakoby nie oczekując tym samym odpowiedzi. — Felinus. — wyciągnął w jej stronę dłoń, ale nie wpychał jej również na siłę; prędzej odznaczał się zrównoważonymi ruchami, z których nie kipiały stres ani złość, a prędzej właśnie stabilność.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Zaskoczyło ją, że chłopak zeskoczył z dachu - jak zgrabnie mu to wyszło! - po to by jej odpowiedzieć i się przywitać. Dzięki temu ruch skojarzeń wskoczył w odpowiednie tory i przypisała chłopaka do Huffelpuffu. Poczuła się trochę dziwnie z powodu zagadywania go skoro ewidentnie izolował się przed światem. Polana Hogsmeade, wczesny poranek i relaksowanie się na dachu własnego auta to według Elaine receptura na skuteczne odosobnienie się od świata. Co nieco o tym wiedziała bowiem kiedy cierpiała po złamanym sercu (ba, to się jeszcze nie skończyło wszak Swansea są jak łabędzie nieme - chcą wiązać się z jedną osobą na całe życie, a i ona i jej brat zostali opuszczeni przez tych, których pokochało całym sobą) sama szukała izolacji, choć dopuszczała do swojego świata ramiona Elijaha i ciepłe delikatne głaskanie dłoni Éléonore. - Pięć minut? Dziękuję. - przynajmniej się nie zgubiła tak jak myślała. Zganiła się w myślach za rozkojarzenie, które ją tu przywiodło. Na jej usta chciał wpełznąć uśmiech jednak ostatecznie tam nie dotarł, a zatrzymał się w łagodniejszym spojrzeniu. - Naprawdę? To bardzo miłe z twojej strony. Muszę jednak z ręką na sercu przyznać, że nigdy nie jeździłam takim pojazdem. Błędny Rycerz i auta to nie mój komik. - nie dodawała faktu, że broniła się przez prawidłowym zapoznaniem się ze światem niemagicznym. Nie wiązało się to z uprzedzeniami acz bardziej obawą przed nieznanym, a świat bez magii wydawał się jej się bardzo odmienny od tego, co jej bliskie i znane. Według Elaine auta to jeden z symboli tego świata. Skoro jednak ten model był pełen magii to może uda się przekonać by jednak wsiąść do środka? Elijah byłby zaskoczony gdyby mu o tym opowiedziała. Kiełkowała w niej krukońska ciekawość. - Teleportacja już się znudziła? - zapytała zaciekawiona. Skoro nie był to wydajny sposób transportu to po co czarodzieje w to inwestowali? Poprawiła włosy przy policzku i uniosła wyżej podbródek jakby chciała powiedzieć tym samym "to nowa ja". - Byłam na wymianie w Czechach, ale tak, uczęszczałam do Hogwartu. Jestem Elaine Swansea. - podeszła bliżej i ścisnęła jego wyciągniętą dłoń. Zdawała sobie sprawę, że pomimo przedstawienia się może dalej nie być skojarzona. - Zmieniłam swój wizerunek dlatego możesz nie rozpoznawać mnie z twarzy. - miała ten "luksus", że należała do rozpoznawalnej rodziny, a Hogwart był pełen Swansea w każdym z czterech zamkowych domów. Dodatkowo jej brat był kapitanem drużyny, ona przez wiele lat była prefektem, a ich metamorfomagia była informacją powszechnie dostępną. Elaine nie należała do anonimowych osób, a i interesowała się ludźmi dlatego udało się jej skojarzyć imię chłopaka i jego przynależność w Hogwarcie zanim jeszcze się odezwał. Nie chodziła ze wzrokiem wbitym w ziemię, nie niknęła w tłumie, a więc z tego powodu postanowiła napomknąć o swojej zmianie wyglądu zewnętrznego, aby rozwiać potencjalne zdumienie jako iż głos oraz imię nie pasował do tego, co widziały oczy. - Skojarzyłam już twoje imię. Jesteśmy na tym samym roku. - poprawiła torebkę na ramieniu i popatrzyła prosto w oczy chłopaka aby wybadać co sądzi o tym, że zdołała go rozpoznać zanim się przedstawił. Bardzo wyraźnie rzuciło się w jego jestestwie… spokój. Potrafiła wyłapać kilka detali mimiki, a w trakcie tej krótkiej rozmowy zdołała zauważyć jednostajność i stoicyzm chłopaka. Nie był nachalny, nie okazywał wielu emocji co znaczyło, że był orzechem trudnym do rozgryzienia.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Dziewczyna zdawała się być mu znajoma, niemniej jednak... nie był tego do końca pewien, kiedy to starał się poniekąd przejrzeć własne struktury pamięci i znaleźć tam coś, o czym najprawdopodobniej zapomniał. Nie bez powodu przyglądał się jej zatem z należytą dozą ciekawości, a zeskoczenie z samochodu było całkiem gładkim ruchem, jakby robił to wiele razy. Nie przeszkadzało mu to - nie przeszkadzało mu to, że ktoś go zaczepił, wszak izolowanie się miało swoje plusy, lecz także nie sposób odjąć tak naprawdę minusów, które gdzieś się czaiły i czekały tylko na wypełznięcie. Może kiedyś Lowell, ten niezbyt przyjemny, przed końcem wakacji, byłby na pewno zdenerwowany, ale teraz... nie odczuwał w żaden sposób gniewu. Nie miał wręcz prawa, by odczuwać negatywne emocje, skoro tak naprawdę nic się nie stało. Pewne cechy samotnika jednak w nim pozostały - splątanie ze sobą rąk na klatce piersiowej było oznaką pewnego rodzaju zamknięcia, próby hermetycznego pozostania we własnym półświatku, ale dziewczyny nie przepędził. Był ciekaw - a ciekawość ta, mimo że niekoniecznie pasująca do samych założeń Hufflepuffu, przejawiała się przez źrenice, w których to umieścił właśnie ziarenko tej emocji. — Proszę bardzo. — kiwnął w jej stronę przyjaźnie głową, mimo nadchodzącej powoli fali zmęczenia, którą może byłby w stanie jakoś powstrzymać. Organizm powoli dawał mu do wiadomości, że powinien tak naprawdę trochę odpocząć, choć ewidentnie leżenie na dachu przywróciło mu w pewnym stopniu straconą wcześniej energię. Zastanawiało go jednak to, co tutaj tak naprawdę robi blondwłosa dziewczyna i czemu ją kojarzy - na co nie mógł znaleźć jednoznacznej odpowiedzi, zdającej się przechodzić w eter własnych rozmyślań. — Mało kto tak naprawdę miał okazję przejechać się właśnie Błędnym Rycerzem lub samochodem. Niemniej jednak, jeżeli postanowisz zmienić zdanie, to możesz śmiało uderzać. — jemu jakoś nie zależało na paliwie, a do tego, jakby nie było, mógł poniekąd poćwiczyć. Czy jednak nie miał już sporego doświadczenia? Bycie dostawczakiem składników na eliksiry już dawno mu się znudziło, aczkolwiek jeżdżenie własnym ogniomiotem było w pewien sposób przyjemnością w postaci odciągnięcia myśli od własnych problemów. Nie bez powodu postanowił je kupić. Też, wydarzenia z przeszłości kazały mu raz korzystać z teleportacji, a za innym razem wsiadać za kółko, jakoby w dziwnym przekonaniu, że znowu mu coś oderwie. — Poniekąd. Nie zawsze można z niej korzystać, a poza tym pewien bagaż umiejętności zawsze jest mile widziany. — przyznał jej rację, kiedy ta zapytała o to, czy jest przypadkiem znużony już ciągłą koniecznością teleportowania się. Tak naprawdę przyczyną były też inne rzeczy, tudzież inne stałe, na które nie miał racji wpłynięcia, w związku z czym musiał się poniekąd męczyć. I czasami błędy przeszłości objawiały się w najgorszym momencie, kiedy to musiał rzucać zaklęcia - fala bólu, gdyby nie samokontrola, spowodowałaby prędzej osunięcie na ziemię, aniżeli proste stanie z drobnym grymasem na twarzy. — O, pewnie dlatego kojarzę skądś twój głos. — ściśnięcie ręki było uprzejme, a szczupłe palce zapoznały się na krótki moment ze skórą dłoni dziewczyny. Kojarzył ją - może nie rozmawiał z nią za często, może nie miał okazji tak naprawdę zagadać bardziej niż proste "cześć", niemniej jednak trudno było jej nie zauważyć. Poza tym, mimo że z rodziną Swansea nie miał jakoś specjalnie do czynienia, to trudno było nie dostrzec przedstawicieli w każdym z domów. W Hufflepuffie kojarzył Caelestine, w Krukonach - Elijaha, a w Wężykach... czy Slytherin ma jakiegoś przedstawiciela? Może o nim nie słyszał? Niezależnie od tego, Lowell spoglądał spokojnie w stronę Elaine. — Powróciłaś typowo na Święta czy jednak nadal postanawiasz uczestniczyć w wymianie? — zaintrygowało go to - zresztą, nie znał jej pobudek, nie znał jej powodów, ale jego głos nie był nachalny, a prędzej miękki, przedstawiający się poniekąd jako ten uprzejmy. Nigdy nie nalegał, nigdy nie przyciskał do muru, gdy nie zachodziła taka potrzeba - przynajmniej kiedyś. Teraz brzydził się samego siebie, kiedy to nieodwracalne zmiany zachodziły w jego duszy, a on sam nie mógł ich poniekąd zrozumieć. — Metamorfomagia... intrygująca zdolność. Mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, zastanawia mnie jedna rzecz. Zmiana wizerunku ma zazwyczaj na celu zapewnienie anonimowości, aczkolwiek przedstawiasz się z imienia i nazwiska. Czyżby były tak naprawdę jakieś inne pobudki? — intrygowało go to, ale koniec końców nie miał prawa wiedzieć o niczym z życiu dziewczyny. Niemniej jednak, tak samo jak poprzednio, pytanie było zadane w uprzejmy sposób, nienachalny, pozbawiony natarczywości. Jakoby z otoczenia samego Felinusa można było odczytać, że ten nie napiera, że ten nie wymaga odpowiedzi i zawsze można go w jakiś sposób zbyć. Przyjemna barwa głosu, jak i rozluźniona postawa ciała, były głównymi przyczynami możliwości odbioru tych słów w taki sposób, niemniej jednak kryła się za tym pewna tajemniczość. Jak zawsze, zresztą - poszczególne emocje były zarezerwowane zazwyczaj dla tych, których znał i ufał. Nawet jeżeli mógł być uznawany za kogoś zbyt spokojnego względem otaczającej go rzeczywistości. — Ostatni rok studiów... — mruknął pod nosem, jakoby w zastanowieniu, niemniej jednak jego ruchy były serdeczne i spokojne. Tęczówki barwy czekoladowej pozostawały natomiast wbite spokojnie, wszak, o ile nie podejrzewał, że Swansea go skojarzy na samym początku, o tyle jednak nie podchodził do tego z jakimś zdziwieniem czy szokiem. Nie wymagając od ludzi znajomości jego życia, nie czuł się także jakoś dziwnie, kiedy to ktoś go kojarzył i znał jego imię. — ...ale, z tego, co pamiętam, to kierunek inny. — powiedziawszy spokojnie, zastanawiał się nad tym, z jakiego powodu przeznaczenie postanowiło obecnie zetknąć ich losy i tym samym przyjrzeć się temu bliżej, jakoby w zastanowieniu. Owszem, wiele znajomości zdarzało mu się z czystego przypadku, niemniej jednak rzadko kiedy można zobaczyć kogoś o tychże godzinach nieopodal polany, a do tego kogoś po części znajomego - przynajmniej z głosu, imienia i nazwiska.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Chciałaby móc stwierdzić, że zna się na ludziach. Chciałaby mieć móc powiedzieć, że ta zamknięta pozycja to jedynie profilaktyczna forma obronna przed ingerencją obcej osoby. Niestety wyraźnie poczuła, że ludzie potrafią bardzo mocno zaskakiwać nawet jeśli nigdy nie podejrzewano by takowej o porzucenie. Nie zraziła się na widok tej postawy bowiem poza skrzyżowanymi ramionami dostawała sygnały oznajmiające, że nie zdenerwowała go zaburzeniem jego spokoju. Zrobiła kilka kroków bliżej auta i musnęła palcami chłodną karoserię jakby na zapoznanie się z tą… maszyną. - A szybko jeździ? - popatrzyła na chłopaka kątem oka. Wbrew pozorom pytanie nie było dyktowane żądzą szybkiej jazdy, a bardziej zmartwieniem czy nie dostanie zawału serca jeśli przypadkiem Felinus nie zechce pokazać na co to auto stać. Zdecydowanie była bardziej lotna aniżeli pojazdowa. Pokiwała głową w kwestii teleportacji. - Czasem też zawodzi. - częściowo przyznała mu rację choć i tak była zwolenniczką deportacji bądź lotu na miotle. Latała od maleńkości więc nic dziwnego, że auto wzbudzało w niej mieszane uczucia. Była jednak coraz bardziej skłonna skorzystać z jego propozycji. - Jeszcze nie podjęłam ostatecznej decyzji. Stęskniłam się za ojczyzną. - nie pierwszy i nie ostatni zadaje jej takie pytanie. Im dłużej przebywała wśród rodziny tym coraz mniej chętnie myślała o ponownym wyjeździe do Czech. Nie miała problemu z odnalezieniem się tam jednak nie ma to jak dobra znajoma Dolina Godryka gdzie mogła chodzić z zamkniętymi oczami i się nie zgubić. Gorzej, że kilka ulic dalej stała rezydencja rodziny Rileya. Jego imię w myślach wywołało na jej twarzy mały grymas bólu, który próbowała zatuszować schyleniem się do swoich kozaków, by zetrzeć stamtąd wilgoć śniegu. Oparła dłoń o maskę auta i popatrzyła z uwagą na chłopaka. Zainteresował się jej metamorfomagią i dodatkowo wykazał się bystrością umysłu. Zadawał bardzo mądre pytania. - Trafna uwaga, Felinusie. Nie zależy mi jednak na anonimowości. Nie umiem odpowiedzieć prostymi słowami skąd się wzięła taka decyzja. - przesunęła dłonią wzdłuż swojego ciała jakby pokazując wyraźnie, że chodzi o wygląd zewnętrzny. Prawda była taka, że uciekała przed bólem poprzez zasłonięcie się nową twarzą. Co prawda to nie pomagało tak jak tego oczekiwała jednak było odrobinę łatwiej funkcjonować w życiu codziennym. Nie widziała w odbiciu lustra zranionej wrażliwej Elaine, a Elaine z wysoko uniesioną brodą i powagą czającą się w spojrzeniu. Non stop wynajdywała sobie zajęcia byleby nie dopuścić do chwili kiedy ból ma wyjść na pierwszy plan. Takim sytuacjom pozwalała dojść do głosu tylko wtedy kiedy była w cudzych ramionach. Wtedy wiedziała, że to przetrwa. Naciągnęła na dłonie rękawy białego płaszcza kiedy zawiał chłodniejszy wiatr. - Owszem. Kojarzę cię z zajęć magii leczniczej.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Uciekanie spojrzeniami było zazwyczaj tym, co pozwalało poniekąd zapomnieć - próba zmiany samego siebie od wyglądu zewnętrznego miało poniekąd podbudować na duchu. Sam Lowell, kiedy to był na jarmarku halloweenowym, zachowywał się inaczej jako kobieta - był bardziej pewny siebie, bardziej otwarty, a przede wszystkim... nie bał się. Podchodził do najróżniejszych tematów z charakterystyczną swobodą, niemniej jednak powrócenie do swojej prawdziwej, męskiej sylwetki, przyczyniało się tak naprawdę do zaniknięcia w tym wszystkim tej przyjaźni i tym samym zamknięcia jej dla określonych z góry jednostek - by nikt inny nie zdołał dostrzec tak naprawdę jego innej strony. Bardziej ciepłej, serdecznej, a przede wszystkim... skłonnej do poświęceń. Nieświadome umieszczanie pod skrzydłami poszczególnych jednostek powodowało, że coraz to więcej starał się zrobić dla bliskich, zatracając się tym samym w obowiązkach, które sobie w z góry wyznaczył; nie bez powodu czasami nie mógł spać, a innymi momentami zasypiał na lekcjach, kiedy to nie miał z czego tak naprawdę czerpać energii. Nie bez powodu zdziwił się na inny wygląd panny Elaine, niemniej jednak... zaakceptował to. Głos się zgadzał, a los... raczej nie zamierzał robić sobie z niego jakichkolwiek śmiechów, kiedy to wiedział doskonale, że wystarczy jeden sygnał, by tym samym wszystko zepsuć. — Jak się dobije gazu, to tak. Ale nie ryzykowałbym przy śniegu, więc jeżeli myślałaś o szybkiej jeździe, to na obecną chwilę trzeba o niej zapomnieć. — mruknął, bo sam jakoś nie przepadał za przesadnym przekraczaniem prędkości, wiedząc, że po coś jednak te ograniczenia są. — A jeżeli o bezpiecznej... no to trafiłaś w dziesiątkę. — kiwnął głową w jej stronę, zastanawiając się nad tym, którą opcję wybierze tak naprawdę Swansea. Intrygowało go to, a w jej postawie ciała było coś znajomego, co kojarzył, aczkolwiek, koniec końców, nie mógł stwierdzić, czy to aby na pewno jest to. Jakoby ciut podobne zachowanie, chociaż jego oszacowanie mogło być skazane na liczne błędy, głównie poprzez brak większych umiejętności w nawiązywaniu relacji. Nie umknęło jednak czujnym oczom Lowella to, iż dziewczyna zachowuje się spokojnie i tym samym charakteryzuje się może nie tyle chłodem, a prędzej... stopniowym wycofaniem. Przynajmniej takie odbierał wrażenie, kiedy to z nią rozmawiał, a jej mimika twarzy była serdeczna, ale koniec końców nie składała się z większej gamy emocji. — W wyjątkowych przypadkach. Dlatego nie korzysta się z niej, gdy nie jest się w pewnym co do własnych możliwości. — nie zamierzał zdradzać pewnych ciekawostek z jego życia. W sumie, nie wiedział nawet, czy chwalenie się utratą jąder ledwo co poznanej osobie w ogóle będzie stosowne, a też, powoli i subtelnie się do tego przyzwyczajał - do tego, że coraz więcej osób wie o jego dysfunkcji, a sam nie ma się czego wstydzić. Nie bez powodu zachował przy tym spokój, nie pozwalając, by jakiekolwiek ziarenko własnego doświadczenia przedostało się przez struktury jego tkanek do otaczającej go rzeczywistości. — Jakby nie było, to masz czas, by to przemyśleć. — potwierdził to własnymi słowami, kiedy wiedział, że pewnych sytuacji nie można rozwiązać od ręki. Pewnego rodzaju nostalgia prędzej czy później zawładnie nad duszyczką i po prostu zacznie wywoływać w niej najróżniejsze, poniekąd czasami skrajne emocje. Lowell był tego świadomy, chociaż nigdy nie powróciłby już do starego domu, gdzie znajduje się prawdopodobnie jego zapijaczony ojczym. Pewnych rzeczy nie można się wyzbyć, w związku z czym nie bez powodu Felinus wiedział, co może czuć Elaine, ale nie uznawał tego za pewność względem własnych domysłów. Jednocześnie zauważył inną mimikę na twarzy dziewczyny. — W porządku? — zapytał się w nienachalny sposób, kiedy to dziewczyna schyliła się do butów, z których to strzepała biały puch. Równie dobrze mogła to częściowo wykonać za pomocą energicznego ruchu własną nogą, niemniej jednak... coś mu się nie zgadzało. I o ile nie zamierzał wypytywać, o tyle jednak pewne ziarenko zmartwienia przedostało się poprzez jego struny głosowe. Nie wiedział, na jakiej płaszczyźnie panna Swansea wydobyła z siebie tę emocję; nawet nie był tego świadom. Trudno, żeby tak naprawdę nie zainteresował się tą umiejętnością, jak również pewnym faktem, który go zastanawiał. Miał prawo zapytać, ale dziewczyna wykonała prawidłowy ruch, nie chcąc tym samym dzielić się własnymi, realnymi przyczynami. Felinus podejrzewał, wszak sam, kiedy był dziewczyną, zachowywał się inaczej. Może to być próba zmian, polegająca przede wszystkim na wydobyciu z siebie nowej maski, polegającej na zatuszowaniu dawnej osobowości, jak to on robił podczas jarmarku halloweenowego. A może po prostu kaprys, bo również i tak z tym bywa, ale za każdym działaniem znajduje się tak naprawdę jakaś pomniejsza przyczyna. — Rozumiem. — kiwnąwszy głową, strzepał śnieg, który zdołał się nagromadzić na lusterkach bocznych, by tym samym wziąć głębszy wdech i spojrzeć w pochmurne niebo Wielkiej Brytanii. W nocy wyglądało znacznie magicznie, ale nie miał wręcz możliwości wpływania na porę poszczególnej daty, w związku z czym pod kopułą czaszki machnął dłonią na chęć powtórzenia tego wypadu. Może kiedyś go powtórzy - by tym samym odzyskać spokój i przemyśleć parę spraw, które jednak wymagają interwencji z jego strony. Sam wepchnął, poprzez zimny wiatr uderzający w jego twarz, muskający poniekąd włosy, ręce do kurtki, gdzie to mógł je ogrzać; jego sylwetka była chuda, ale nie tak samo wychudzona, jak to miało kiedyś miejsce. Ubrany na czarno, jak zawsze, nie przyciągał ku sobie ludzi, niemniej jednak tych, co mieli odwagę poznać go od innej, lepszej strony, otaczał własnym ciepłem. I skrzydłami, które, mimo że nadpsute, miały tak naprawdę symboliczną funkcję. — Prawidłowo. A zawsze próbowałem trzymać się blisko ściany... — podniósł ostrożnie kąciki ust w delikatnym rozbawieniu, niemniej jednak była to wyjątkowo subtelna reakcja, przesycona prędzej niepewnością wobec dziewczyny. I nie pokazywał jej tym samym, że nie chce jej obecności - po prostu potrzebował czasu, by się do niej przyzwyczaić. — Kojarzę cię z lekcji transmutacji i działalności artystycznej... chyba że się mylę. Jaki konkretnie kierunek obrałaś na studiach? — zapytawszy się, otworzył drzwi od samochodu, zapalając tym samym silnik i pozostawiając go na luzie, siadając po swojej prawowitej, prawej stronie. Dyskusje były przyjemne, ale wiedział, że człowiek może być koniec końców wymęczony tym chłodnym powietrzem. — Przyjmujesz ofertę podwózki? Podejrzewam, że rozmowa na świeżym powietrzu jest fajna, ale po dłuższym czasie może męczyć. — zapytał się, prostym ruchem głowy wskazując na to, by w razie potrzeby usiadła na miejscu pasażera.
Elaine J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : pomalowane usta, wyprostowane plecy; metamorfomagicznie zwiększony wzrost;
Rodzina nazywała ją iskierką od jej szerokiego uśmiechu jaki bardzo często gościł na jej twarzy. Potrafiła być ekspresyjna, jej naturą była kochliwość i wylewność. Nawet gdy podjęła decyzję o ucieczce przed bólem i ograniczaniu uśmiechu tylko dla rodziny tak dosyć często zauważała, że jest to zadanie karkołomne. Jak osoba słynąca z szczerego uśmiechu miałaby stłumić w sobie ten odruch? Myślała, że jest bardziej wytrwała i o ile przy utrzymywaniu wizerunku była konsekwentna (codziennie rano go na siebie nakładała zamiast makijażu wszak metamorfomagia "zasypia" wraz z nią, a co za tym idzie rozmazuje się odsłaniając prawdziwa urodę Elaine) jednak przy mimice było to za trudne. Kąciki jej ust drgnęły w łagodnym i delikatnym uśmiechu. - Preferuję jedynie szybkie loty i tylko na miotle. W tej maszynie… oczywiście miałam na myśli zachowanie wszelkiej ostrożności. - popatrzyła na lusterka z których strzepał warstewkę śniegu. Nie wiedziała jeszcze jakie mają zastosowanie podczas jazdy jednak zapewne odkryje to gdy tylko odważy się wsiąść do tego pojazdu. Pochłonięta swoim własnym cierpieniem złamanego serca nieumyślnie nie dostrzegała podobnych "objawów" przygaszenia u bliźnich. Zapewne w niedalekiej przyszłości czas zaleczy największe rany i uda się jej na nowo odnaleźć w świecie bez niego jednak droga ku temu była usłana jeszcze wieloma łzami. Rozmowa z Felinusem była przyjemna, pełna spokoju i stabilności. Nie musiała go znać, aby wiedzieć, że mogłaby go szczerze polubić gdyby przypadki ich spotkań zdarzałyby się częściej. Nie dość, że był bystry to i spostrzegawczy. Myślała, że udało się jej zatuszować grymas a jednak dostrzegł go. Podeszła dwa kroki bliżej bez naruszania najcieńszej strefy prywatności. Popatrzyła w jego oczy i uśmiechnęła się z wyraźnym smutkiem. - Mogę okłamywać świat nowym wizerunkiem jednak nie okłamię go w kwestii swojego samopoczucia. - kłamstwa niszczą. Fałszywe obietnice zatruwają. - Nie jest w porządku, Felinusie, jeśli oczekujesz ode mnie szczerej odpowiedzi. Nie musisz z tym nic robić. To tylko osobista prawda. - zapewniła, aby nie musiał czuć się zobowiązany pytać co się stało. Minęła go i obejrzała auto z tyłu, zapoznawała się z jego budową i z zaciekawieniem zajrzała przez zasuniętą szybę. Fotele, przyciski, to kółko które zapewne ma swoją nazwę, a której ona nie znała. Leonel opowiadał jej o mugolskich rzeczach, było jej przykro, że nie słuchała tak jak powinna. Może czas dojrzeć i jednak zainteresować się drugim światem? Uzupełnić wiedzę? Obejrzała się na chłopaka przez ramię. - Znam z widzenia każdego ze swojego rocznika. Słucham ludzi i zapamiętuję, a więc trzymanie się ściany nie gwarantuje anonimowości. - popatrzyła nań uważniej wszak już poruszyli temat wtapiania się w tło. Czyżby był tego zwolennikiem? Nie zwracała aż takiej uwagi na jego ciemny strój uznawszy cudzy gust bez zająknięcia. - Metamorfomag z rodziny artystów. Tak, trafiłeś z tymi dwoma przedmiotami. - nie było to jakieś szczególnie trudne. - Kieruję się pod transmutatorstwo, ale nie mam pojęcia w jakim zawodzie miałabym się odnaleźć. - dodała choć nie musiała. Rozmowa była jednak swobodna i skłaniała do rozgadywania się. Chłopak zajął już miejsce, a gdy odpalił silnik to Elaine podskoczyła zaskoczona warkoczącym dźwiękiem maszyny. Przeszła od strony pasażera i oparła dłoń o górną część drzwiczek. - Ale będziesz jechać powoli? - zapytała pochylając się by wyłapać jego wzrok. Wolała się upewnić choć już przecież zadeklarował, że przy takiej pogodzie większe prędkości są błędem. Ostatecznie wsiadła do środka, zamknęła za sobą drzwi - za lekko oczywiście i nawet nie zauważyła swojego błędu - i zamrugała powiekami. - Naprawdę pierwszy raz wsiadam do takiej maszyny. Nie chcę się wygłupić ale co ja mam zrobić? Czego się trzymać? - zdjęła z siebie czapkę, a torebkę ułożyła na kolanach. Podwózka do głównej drogi zajmie mu z dwie minuty, a jednak Elaine nastawiała się jakby przejażdżka miała trwać i godzinę. Miała nadzieję, że jej rodzeństwo zaaprobuje pomysł wycieczek autem. Oni zawsze byli "bliżsi" niemagicznym niż taka Elaine.