Uśmiechnął się szeroko tuż przy jej ustach, ukazując szereg zębów, które wkrótce zagryzły dolną wargę, tak często teraz zajmowaną przez inne usta. Patrzył jak wzdryga się pod naporem wody i jak bezceremonialnie przylega do niego, aby również był mokry. Czuł jak materiał jego koszulki przykleja mu się do ciała pod wpływem cieczy wyżymanej z jej topu i zmarszczył nos, dopiero teraz przypominając sobie jak bardzo irytujące to uczucie było. Jego myśli przesłaniało teraz jednak całkowicie co innego i bardzo szybko zapomniał o tym w jak bardzo niewygodnej pozycji się znajdowali. - A teraz masz i mnie, i wodę. – mruknął i wzdrygnął się czując jej dłonie na nagiej skórze jego torsu, tak blisko, a później już nawet na jego bliznach. Delikatnie się spiął, ale był dzielny, zajmując myśli czymś innym – nią, tym gdzie się znajdowali i co robili. I bynajmniej nie miał na myśli jej dzisiejszej przeprowadzki i jego przygotowań do roku szkolnego. Serce waliło mu bardzo szybko, a oddech robił się coraz płytszy, kiedy tak łaknęli się wzajemnie, nie pozwalając sobie nawet na jedno, głębsze wciągnięcie powietrza. Robiło się tu coraz bardziej gorąco i można było nawet rzec, że był jej wdzięczny kiedy pociągnęła jego koszulkę do góry, aby mu ją zdjąć – na co pozwolił z ochotą, unosząc ręce do góry i czując gęsią skórkę, kiedy chłodne powietrze otoczenia dotknęło jego rozpalonej i wilgotnej skóry. Nie pozwolił jej na zbyt długie oderwanie się od niego, kiedy znów pocałował ją pełnym pasji przylgnięciem warg do jej ust i wsunął język do środka, łaskocząc jej podniebienie i przyjmując zaproszenie do tego językowego tańca. - Czy… Ty mi właśnie zagroziłaś, jednocześnie mówiąc, że mnie kochasz? – zapytał retorycznie, bo nie potrzebował na to odpowiedzi. Jego słowa były przerywane i nieco niewyraźne, ale swobodnie można było zrozumieć co miał na myśli. Poczuł ciepło rozlewające się po jego ciele, całkiem inne, przyjemne, niemęczące. Miał wrażenie, że mógł z nią spędzić tę chwilę wiecznie i nigdy jej nie przerywać. – Carter…grabisz sobie. – w jego głosie wybrzmiała niewypowiedziana kontrgroźba, kiedy z nagła podniósł ją do góry uprzednio wsuwając ręce pod jej uda i ruszył z gabinetu w kierunku sypialni, wciąż nie pozwalając jej ochłonąć i całując raz za razem, to w usta, to w policzek, to w linię szczęki, to szyję, łaskocząc i miziając, ale też przyjemnie pieszcząc jej skórę kawałek po kawałku.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Poczuła odrobinę satysfakcji kiedy wzdrygnął się od wilgoci wody, którą na nią zesłał. Podejrzewałaby go bardziej o wycieczkę do basenu albo pod prysznic, rzecz jasna w ubraniach, jednak jego metoda w gruncie rzeczy stanowiła ciekawy, acz mało przyjemny sposób. Ociężały od wody materiał ubrania stawał się jeszcze cieńszy, dzięki czemu temperatura ciała Alexa była jeszcze bardziej odczuwalna skoro do niego przylegnęła. Grzała się nim. To akurat jej odpowiadało wszak nie potrafiła uspokoić się z kochaniem go całą sobą. W każdym podarowanym mu geście wylewała się z niej tęsknota za nim. Nie ważne, że od miesiąca widywali się regularnie. To nie to samo co przylgnięcie piersiami do jego torsu i całowaniem jakby jutra miało nie być. Nie odpowiedziała już nic, bowiem smak jego skóry i ust doprowadzał jej zmysły do przyjemnego zawirowania myśli. Gotowa przysiąc była, że jej dłonie płoną w kontakcie z wrażliwszą skórą jego blizn. Pogładziła je subtelnie, wyduszając z siebie pełen zachwytu jęk gdy pocałował ją z jeszcze większą pasją. Nie pozostawała dłużna, wpiła się łapczywie w jego usta, nie zważając już czy wychodzi na tym na nienasyconą. Dbała o to, aby skóra jego warg nabrała soczystego koloru od nieskończonych pocałunków. Niewygodna pozycja na krześle utrudniała napieranie na niego, co musiał chyba dobrze przekalkulować skoro wpadł na pomysł przeniesienia się w lepsze miejsce. Gdzieś w tle rozbrzmiał jej tłumiony śmiech kiedy zdała sobie sprawę, że faktycznie tuż obok wyznania miłości pojawiła się groźba. Nie miał prawa teraz się odsuwać. Nic na niebie i na ziemi nie mogło im przerwać. Choćby Dolina Godryka stanęła w płomieniach, nie dostrzegłaby nic poza ogniem w jego jasnych oczach. - Kochaj.- wyszeptała to ledwie zrozumiale bowiem akurat przygryzała kącik jego ust. Objęła go nogami w pasie kiedy ją podnosił. Przylgnęła do niego ciaśniej, raz umykając paru pocałunkom, aby sprawdzić smak skóry na jego szyi, a raz wracając ze zdwojoną pasją do blizn umiejscowionych wokół jego idealnie skrojonych ust. Trzymała się go kurczowo i nie patrzyła gdzie ją niesie. Najważniejsze, że też tam idzie, a więc mogą znaleźć się w dowolnym miejscu w domu i na ziemi, byleby razem. Westchnęła z zachwytu i objęła jego szyję ramionami. Czy można kochać bardziej?
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Nie minęło dużo czasu kiedy zmęczenie zaczynało objawiać się potężną sennością. Przesunęła się na bok, przypłacając to tłumionym w gardle jękiem kiedy przez jej ciało przebił się ból. Zignorowała to, bowiem potrzebowała przytulić twarz do jego ramienia. Chciała skulić się przy nim i tak zasnąć jednak towarzyszyła jej świadomość, że tego typu śmiałe ruchy nie są wskazane. Oparła spierzchnięte usta o skórę jego ramienia i zamknęła oczy, trzymając go cały czas za rękę. Nie było teraz miejsca na komentarze, patrzenie głęboko w oczy, rozmowę. Organizm skapitulował; wykorzystując maksymalne rozluźnienie mięśni i pozostałą pod skórą przyjemność dosyć szybko wciągnął ją w głęboki sen. Ten wieczór był jednym wielkim szaleństwem. Brała to pod uwagę tylko ziszczenie tych marzeń przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Czy to przez sen czy w ostatkach świadomości zdołała wyszeptać jedynie "kocham cię" choć nie miała pojęcia czy Alex nie śpi. Zostawiła te słowa w powietrzu zanim odpłynęła.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Oddychał coraz głębiej i spokojniej, łapiąc każdy haust nieco chłodniejszego powietrza, które tylko pojawiło się w otoczeniu jego nosa. Pot lał się z niego strumieniami i nie byłoby przesadą powiedzieć, że zarówno on jak i wszystko wokół było mokre. W innych okolicznościach być może zadbałby o lepszą temperaturę otoczenia, ale kto by przewidział co się stanie? Nikt, a już na pewno nie on, bo z pewnością tego nie planował. Przymknął na chwilę oczy, choć gdy poczuł jej dłoń wplatającej się w jego, zacisnął na niej mocniej palce, choć tym razem będąc już cholernie subtelnym, zupełnie jakby była ze szkła. Zupełne przeciwieństwo tego, co działo się przed chwilą. Uniósł powieki dopiero wtedy, kiedy poczuł ruch z jej strony, a ona sama zbliżyła się do niego, aby się przytulić. Kłamstwem byłoby powiedzieć, że nie ruszył się z miejsca, bo nie dość, że przysunął się do niej bliżej, to jeszcze przytulił do siebie, opatulając ją swoim ciałem zupełnie jakby chciał jej bronić. Machnął ręką na pościel, susząc ją dla czystego komfortu i nakrył ich kołdrą, aby nie zmarzli. Co prawda było wokół tak ciepło, że nie powinno im to wadzić, ale wolał być pewien, że będzie czuła się dobrze. Ułożył głowę na jej włosach i jeszcze przez chwilę nie spał, próbując poukładać sobie myśli. Hormony wciąż buzujące w jego żyłach nie pozwolą mu zasnąc od razu, musiał się uspokoić. Uśmiechnął się delikatnie słysząc jej szept i odpowiedział jej dokładnie to samo, szybko orientując się, że wyrównany oddech jednoznacznie oznajmiał mu, że po chwili już spała. Przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej i splótł z nią swoje nogi, chcąc napawać się nią jeszcze przez kilka minut… jej dotykiem. Uświadomił sobie jak bardzo za nim tęsknił, ale chyba była to tęsknota zarezerwowana wyłącznie dla rudowłosej. Rozmyślając tak, czuł że powoli bierze go senność i zmęczenie i choć próbował ze sobą przez kolejnych kilka minut walczyć, to wkrótce objęcia Morfeusza pociągnęły i jego.
Ranek nastąpił zdecydowanie za szybko i choć nie były to godziny poranne, to też nie była to jedenasta tak jak zdarzało im się wstawać ostatnimi razy. Zmęczenie brało nieco nad nim górę, ale nie mógł sobie pozwolić na dłuższy sen… w końcu mieli już pierwszy września, a on za parę godzin musiał stawić się na peronie dziewięć i trzy czwarte. Otworzył oczy, ale nie ruszał się z miejsca czując znajomy ciężar tuż obok siebie i uśmiechnął się lekko, zanim jeszcze w ogóle zdążył na nią spojrzeć. Odwrócił głowę w jej kierunku, a kąciki ust podniosły się mu jeszcze bardziej kiedy dostrzegł, że wciąż wtulała się w niego jak w wielkiego pluszowego misia. Poczuł przyjemne łaskotanie we wnętrznościach, a później rozlewające się w nim miłe ciepło. Ten poranek prawdopodobnie nie mógł zacząć się lepiej. Ucałował ją w skroń i delikatnie wysunął się z jej objęć, siadając na skraju łóżka i przeciągając się do granic możliwości. Gdyby nie wiedział co wydarzyło się w nocy, to poza oczywistym szczęściem z posiadania jej obok, w żaden sposób nie zorientowałby się po swoim stanie fizycznym co się stało. Odwrócił głowę i zerknął na nią ostatni raz, aby wstać i wziąć z szafki czyste rzeczy, a uprzednio posprzątać i poukładać gdzieś na półce wczorajsze (łącznie z ponaprawianiem jej porwanych!). A później zniknął w łazience.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Przebudzała się kiedy się wyswabadzał, sprzątał i szykował pod prysznic. Nie wyrwała się jednak tak łatwo ze snu bo było jej niezwykle wygodnie. Dopiero długotrwałe pozbawienie jej rozgrzewającego ciepła płynącego z sylwetki Alexa był tym bodźcem, który zmusił ją do otwarcia oczu. Pierwsze co zobaczyła to wygnieciona poduszka, jeszcze ciepła, a więc musiał być przy niej stosunkowo niedawno. Usłyszała dźwięk odkręcanej wody, dostrzegła wpadające przez okno światło, a potem przypomniała sobie cały poprzedni wieczór i noc. Błogi uśmiech rozlał się po jej twarzy, a przyjemna lekkość w ciele zachęciła do przeciągnięcia się na łóżku. Poza obolałością mięśni i straszliwą tęsknotą za Alexem to nie było tak źle. Przetarła oczy z resztek snu i usiadła, zsuwając stopy na dywan. Dopiero kiedy wstała i przeszła sobie nago kawałek po pokoju to doskonale poczuła wczorajszy nocny chwilowy brak delikatności Alexa. Syknęła z bólu i niczym połamana pokuśtykała sobie do drzwi łazienki. Absolutnie nie żałowała niczego. Ba, z jej oczu biła dzika satysfakcja, że jednak udało się Alexowi przerwać obowiązki i skłonić go do przyjemniejszego sposobu spędzania czasu. Wystarczy tylko przypilnować mimiki i nie pokazać po sobie, że każdy krok przez parę godzin będzie niezbyt przyjemnym doświadczeniem. Nacisnęła klamkę od drzwi łazienki i weszła do środka, do tej gorącej pary i jeszcze gorętszego Alexa za kabiną. Nie zwracała uwagi czy ją zauważył (a pewnie tak było, wszak nic mu nie umyka), postarała się podejść wyprostowana do drzwi kabiny i po ich uchyleniu, przemknąć do środka, a dwie sekundy później opleść ramiona wokół jego wilgotnego i pachnącego żelem torsu. Zacisnęła mocno zęby i powieki kiedy gorąca woda spłynęła po jej ciele. Auć, auć, auć, absolutnie nie żałowała, ale cholera jasna, auć! Poczekała chwilę aż auć zmieni się w "uff" i podniosła głowę, szukając jego wzroku. - Budzę się... taka rozanielona, zachwycona i co? I cię nie ma. Nieładnie tak sobie iść beze mnie pod prysznic. - wyraziła swoje zdanie, ale jednak jej wzrok był zbyt szczęśliwy, aby się o to boczyć dłużej niż jeden jego uśmiech. - Odprowadzę cię na peron i nie chcę słyszeć odmowy. Daj mi tylko jakąś godzinkę, żeby doprowadzić się do porządku. Coś mi świta, że zdjąłeś ze mnie ubrania w niekonwencjonalny sposób. - posłała mu szeroki uśmiech, pogładziła jego mokre od wody policzki i sięgnęła po... jego, a jakże, płyn pod prysznic.
| Ztx2
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Tym razem nie podjęła się gotowania obiadu. Nie miała cierpliwości do kuchni bowiem kończyła z daniem o niepewnym smaku, a i bałagan tworzył się okropny. Oczywiście dla Alexa smak nie robił różnicy - jadł wszystko, co mu podawała, ale dzisiaj był Theo. Chciała uniknąć ponownego przesadzenia z przyprawami i oszczędzić mu zionięcia ogniem bo zbyt dużej dawce ognistych nasion. Z tego też powodu ograniczyła się do ciasta, kawy, herbaty, soku, a nazajutrz planowała udać się po skrzata domowego. Siedziała naprzeciw kuzyna, który od dwudziestu minut przebywał już w wielkim domu Alexa. Celowo "zapomniała" obojgu panom napomknąć, że dzisiaj się spotkają. Ot, zwykłe spotkanie z kuzynem, któremu pokazywała dom, w którym mieszka. Mógł śmiało teraz zrozumieć dlaczego tak łatwo dała się wyprowadzić z jego mugolskiej kawalerki. Spoglądała pogodnie na kuzyna i opowiadała o bardzo dużej ilości pacjentów w Mungu, gdzie psycholodzy i psychiatrzy nie wyrabiali już z nowymi wizytami. ... do tego wszystkiego mój ukochany zapomina, że tu mieszkam. Przez te klątwy ma urwanie głowy w szkole i poświęca czas młodzieży… zastanawiam się czy nie powinnam go uprowadzić i uwięzić w tym domu na chociażby weekend. - oficjalną wersją jest zapewnienie Theo, że Alex dzisiaj nie wróci do domu z powodu pilnej rozmowy z dyrektorem Hogwartu (co było ściemą ale zgrywała przy tym takie niewiniątko, iż tym sposobem mogłaby przekonać samego dementora, że przy niej się nie nasyci), a Alexowi napomknęła, że jeśli dzisiaj nie wróci o przyzwoitej porze do domu to może być pewien, że zemsta będzie długa, zimna i słodka. Miała dość samotności w tgodniowe popołudnie. Miło będzie też obu panów ze sobą na nowo poznać. - Nazajutrz idę kupić skrzata domowego… pójdziesz ze mną, prawda? Musisz ze mną pójść, kochany, bo inaczej bardzo nietaktownie zacznę wypytywać cię o twojego… adoratora. - posłała mu szeroki uśmiech. - Może ciasteczka? - podsunęła mu talerzyk, a w jej oku pojawił się błysk.
Nie wstydził się powiedzieć, że trochę za Samanthą zatęsknił. Co prawda kuzynka nie zamieszkiwała u niego zbyt długo, a jednak luźne pogawędki przy okazji przygotowywanego w pośpiechu śniadania, czy też wspólne, wieczorne przeglądanie Netflixa wydawały mu się miłą odskocznią od codziennej samotni, do której przez tyle lat zdążył się już przyzwyczaić. Nic dziwnego, że po jej wyprowadzce towarzyszyło mu poczucie pustki, a momentami zastanawiał się, czy za przedłużającym się niemiłosiernie brakiem odzewu z jej strony nie kryje się coś więcej niż nawał pracy. Na szczęście prędko odsuwał podobne teorie spiskowe na bok – na własne oczy widział przecież, jaki popłoch wśród czarodziejskiej społeczności wzbudziły wszechobecne klątwy. Zresztą sam mógł wyciągnąć świstek pergaminu i naskrobać do Sam choćby krótki list, nawet jeśli oczekiwał na obiecane zaproszenie. Wreszcie takowe otrzymał, a krótka wycieczka po domostwie, a może raczej willi Voralberga sprawiła, że jego własny kąt zdawał mu się jeszcze ciaśniejszym i mniej przytulnym miejscem. Bogate wnętrza, ale bez przepychu, urządzone ze smakiem i wpisujące się w jego własne poczucie estetyki… Naprawdę mu się tutaj spodobało, a i potrafił zrozumieć, dlaczego panna Carter nie zamierzała dłużej gnieździć się w jego mugolskiej klitce, nawet jeśli był to argument drugorzędny, znaczący niewiele w zderzeniu z naturalnym porywem serca. – Mówiłaś, że to zaklęciarz, no nie? Skoro tak, to pewnie dałby radę się uwolnić. – Pozwolił sobie zauważyć, ale zaraz wyszczerzył do niej zęby w znacznie szerszym uśmiechu. – Chociaż… akurat ty potrafiłabyś usidlić każdego. – Po tych słowach nawet się już nie krył, wybuchając głośniejszym śmiechem. – A tak szczerze, to szkoda, że go jednak nie porwałaś, bo chętnie bym go w końcu poznał. – Westchnął cicho, raz jeszcze rozglądając się po gustownym salonie, jakby podpatrując inspiracji na wyposażenie swego przyszłego lokum, którego obraz na razie majaczył się wyłącznie w jego niespełnionych marzeniach. Zmrużył oczy, skoncentrowany na dość nietypowych lampach, zwisających z sufitu, kiedy z zamyślenia wyrwały go kolejne słowa kuzynki. Otwierał już usta, żeby jej odpowiedzieć, ale zamiast tego prychnął wpierw pod nosem, omiatając jej twarz spojrzeniem rozbawionych ślepiów. – Oj tam. Chcesz, to pytaj. Nawet nietaktownie. – Machnął ręką na znak, że najgorsze już chyba za nimi i że nie czuje się aż tak skrępowany jak podczas ostatniej ich rozmowy. W końcu byli rodziną, Samantha z przyjemnością opowiadała mu o Alexie, a i sam mógł zadecydować jak wiele szczegółów chciałby zdradzić. – Ale spokojnie, nie mam na jutro żadnych planów poza pracą, więc mogę ci pomóc z wyborem. – Zapewnił, że może liczyć na jego wsparcie, a zaraz po tym skinął głową w podziękowaniu, sięgając po jedno z proponowanych mu ciasteczek. Niby nie przepadał za słodyczami, ale akurat Carter trudno było odmówić. Intuicja podpowiadała mu zresztą, że przyrządziła je sama, więc tym bardziej nie wypadało ich nie spróbować.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Voralberg nie wiedział. Nie miał zielonego pojęcia o tym, że dzisiaj do ich domu ma zawitać samanthowy kuzyn i że jego ukochana ukartowała im spotkanie bez wiedzy obojga panów. Czy był w tym jakiś inny cel poza dziwnym poczuciem niezręczności i napiętą atmosferą? Być może jakaś szczypta zaskoczenia i spontaniczności, a jak wszyscy doskonale wiedzieli – a już szczególnie panna Carter, to Voralberg raczej nie należał do identyfikującej się tak grupy ludzi. Niemniej do własnego domu przybył, bowiem groźby karalne nabierające tempa w wysyłanych listach brzmiały coraz gorzej, a i coraz bardziej realnie. I to nie tak, że Alex był pantoflem (no może nieco), ale w istocie też się już stęsknił za postacią rudowłosej magipsychiatrki. Klątwy mieli z głowy, miał więcej czasu, a i choć był nieco przemęczony to raczej wolał odpoczywać we własnym domu niż w zamkowych murach wśród uczniów, którzy teraz po pozbyciu się upierdliwych, magicznych dodatków powrócili do okazywania swoich własnych oblicz. Był po którymś ze spotkań w tym tygodniu i naprawdę miał dosyć. Ubrany jeszcze w garnitur, z marynarką rozpiętą całkowicie i poluzowanym krawatem pojawił się przed drzwiami teleportem z Hogsmeade. Był jedną z niewielu osób, które mogły tak robić i nie spalić się na wycieraczce, w związku z nałożonymi na dom zaklęciami, które odnawiał za każdym razem, kiedy tylko się tu pojawił, tak więc teraz wypadałoby, że nie ruszał ich od miesiąca. W sumie jak tak się zastanowił to teraz nie dziwił się, dlaczego Samantha była na niego zła, skoro nie widzieli się taki kawał czasu. Uświadomienie sobie tego faktu było nieco bolesne, no ale skoro już tu był… to chyba nie miała się o co gniewać? I godzina przyzwoita i miał zamiar zostać tych kilka dni…wszedł więc do domu, ot tak normalnie, praktycznie na wejściu już wołając „jestem jak chciałaś”. Zatrzymał się jednak w połowie zdania, czujnie przyglądając się postaci której nie znał i która znajdowała się kilka metrów przed nim, na jego kanapie, w jego domu. Tego naprawdę się nie spodziewał. Żołądek zawinął mu się w supeł, a jego dłoń przymknęła wejściowe drzwi, przy których wyprostował się, wodząc z Samanthy na Theo i z powrotem i samemu nie wiedząc co w związku z tym czuł. Chciała, żeby przyszedł, tak więc może to jakiś przypadkowy gość? Domokrążca? Nie no, obcemu raczej nie oferowałaby ciasteczek, chociaż znając ją to mogłaby poczęstować nimi nawet dementora. Powoli, bardzo ostrożnie zaczął iść w ich kierunku i choć jego mina nie wyrażała absolutnie NIC to i tak gdzieś wenwetrznie oczekiwał odpowiedzi. - Nie mówiłaś, że będziesz-my mieć gości… – powiedział niepewnie, nie wiedząc czy ma się witać, przedstawić, zrobić cokolwiek, poza wyrzuceniem typa za drzwi na co z niewiadomego powodu miał ogromną ochotę.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Uśmiech gościł na jej ustach niemal nieustannie, a to dzięki temu, że nie siedzi dzisiaj samotnie w wielkim domu (Abel urozmaicał ten czas ale ileż można mówić do psa…), a i obaj panowie będą mieć cokolwiek zaskoczone miny na własny widok. Gdzieś jednak w jej oczach czaiła się ta obrażona i urażona dogłębnie iskra, że przez pewien czas stanowiła drugi plan - tego pani Carter nie mogła dłużej tolerować. Tu była granica, gdzie jej empatia była na wyczerpaniu. Słodkie ciasteczka i śmiejący się kuzyn były miłą odskocznią. Widziała na jego twarzy szok gdy zobaczył w jakim domu przyszło jej mieszkać. Aby uniknąć powielania popołudniowej samotności zapewniała sobie spotkanie na wspólne zakupy. Mogłaby wszystko zorganizować sama jednak nie była stworzeniem samotnym. Potrzebowała ludzi, a zwłaszcza najbliższych. Zmrużyła oczy kiedy Theo tak łatwo przytaknął nietaktownemu wypytywaniu. - Zacznijmy od tego… czy ty aby jesteś pewien, że…- urwała, słysząc charakterystyczny trzask teleportacji przed drzwiami. - Najwyższa pora. - oznajmiła nieco formalnym tonem, wstała, wygładziła spódnicę i skierowała wzrok na zszokowanego gospodarza tego domu. Na widok Alexa chciała zerwać się i pobiec do niego jak najszybciej, byleby czym prędzej poczuć ciepło jego dłoni, ust, miękkość włosów, zapach, usłyszeć z bliska ten tembr… ale nie. To byłoby zbyt łatwe. Choć cała się ku niemu wyrywała to zmusiła się do jakże spokojnego podejścia do niego. Zatrzymała wzrok na jego cudownie jasnych oczach i powstrzymała usta przed wykrzyczeniem mu, że go kocha i jest na niego obrażona. To drugie musiał wyczytać sobie w odcieniu jej oczu, reszta była oczywistością. Oparła dłoń na wysokości jego przedramienia i uśmiechnęła się wesoło. - Gdybyś tu mieszkał częściej to wiedziałbyś, że coś knuję. - musiał być ten wyrzut i ta "kara" za brak powitalnego pocałunku. Łaskawie nie dopominała się o całusa choć było pewne, że się z nim (z Alexem, nie buziakiem) rozprawi gdy zostaną sami. - Theo, to Alexander o którym ci tak opowiadałam. - skinęła na kuzyna, aby podszedł bliżej. Celowo nadmieniła, że o nim rozmawiali. Niech zżera go ciekawość… - Kochanie, to Theodore, poznałeś go gdy miał jakieś dwanaście lat, pamiętasz? Mój mały kuzyn. Zorganizowałam nam spotkanie zapoznawcze… a obiad zamówiłam, bo szczerze mówiąc, rozniosę kuchnię jeśli jeszcze raz będę musiała coś gotować. - jak to miała w zwyczaju, nie pozwalała ciszy zagościć w trakcie tego spotkania. Żaden z nich nie będzie milczeć, będzie uważnie obserwować ich nawiązywanie relacji. Tak bardzo chciała, aby się obaj polubili...
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
O ile roześmianej twarzyczce swojej kuzynki mógłby się przypatrywać praktycznie bez końca, tak tym razem niełatwo było mu rozdzielić uwagę pomiędzy falujące kosmyki rudawych włosów, a bogate wyposażenie wnętrza, które zainteresowałoby chyba każdego. Chrupiąc otrzymane ciastko, uciekał wzrokiem do wiszących na ścianie obrazów, kosztujących pewnie fortunę mebli… Nie to, żeby był materialistą. Pieniądze nigdy nie były dla niego najważniejsze. Po prostu nie spodziewał się, że pannie Carter przyjdzie zamieszkać w tak ekskluzywnej fortecy. Nie mógł nie docenić gustu gospodarza i nie napawać się wspólnym szczęściem świeżo upieczonej pary. Chyba trochę też zazdrościł, z czego zdał sobie sprawę, słysząc kolejne pytanie Samanthy urwane wpół na skutek… donośnego trzasku teleportacji? Zdążył jedynie skinąć dziewczynie głową, zanim instynktownie odwrócił się w kierunku tajemniczego gościa. Nie do końca jednak wiedział, co myśleć, gdy przed jego oczami wyrosła sylwetka niezwykle przystojnego faceta, toteż milczał jak grób, darowując jedynie nieznajomemu nieco zdezorientowane spojrzenie. Najwyższa pora… gdybyś tu mieszkał… Wstyd przyznać, że zdołał połączyć kropki dopiero po tych wszystkich wyrzutach Carter czynionych względem stojącego obok niej, rosłego chłopa. A więc to był właśnie ten Alex. Odchrząknął, starając się zastąpić głupawy wyraz twarzy znacznie bardziej przystępnym, przyjaznym, a na skinienie kuzynki wstał z kanapy, poprawiając wystającą zza paska koszulę. Dopiero wtedy podszedł do Voralberga, wyciągając przed siebie dłoń. – Theo. Kuzyn Sam. – Przywitał się chyba nazbyt formalnym tonem, a zaplanowany uśmiech umknął gdzieś pod płaszczem podejrzliwości, kiedy tak natarczywie przyglądał się samanthowemu wybrankowi serca. Miał wiele pytań, których nie zamierzał jednak zadawać na głos. Czy facet dobrze ją traktuje? Czy na pewno podchodzi do tego związku poważnie? Może i było to głupie, ale czuł się odpowiedzialny za tę rudowłosą, momentami nierozgarniętą uzdrowicielkę, a z tego względu nie będąc nawet tego w pełni świadomym, spoglądał na Alexa jak na konkurenta w kwestii roztoczonej nad nią opieki. – No tak… nie wiem jak ty, ale ja po tylu latach chyba bym cię na ulicy nie rozpoznał. – Palnął nagle bez pomyślunku, byleby tylko przerwać krępującą ciszę, ale szczerze nie miał pojęcia, o czym mógłby z Voralbergiem rozmawiać. Nic więc dziwnego, że wymownym, błagającym o wsparcie wzrokiem odszukał ślepia panny Carter, chyba w nadziei że przynajmniej ciężar tego mało komfortowego wstępu wieczorka zapoznawczego weźmie na swoje barki. – Co zamówiłaś? – Zapytał też zaraz naprędce z nutą ciekawości w głosie, by zamaskować swoją nieporadność w nawiązaniu relacji z gospodarzem.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Musiała w końcu zatrudnić jakiegoś asystenta do tego rodzaju roboty, bo Fire średnio widziała się już w roli zwykłego dostawcy ksiąg czy też artefaktów. Jej umiejętności zdecydowanie wskoczyły na wyższy poziom przez ostatnie lata, ale w październiku głównie leżała plackiem na szpitalnym posłaniu, więc i narobiło się dużo zaległości w sklepie. Rudowłosa wolała osobiście dopilnować, aby wszystkie przedsięwzięcia potoczyły się pomyślnie, a jak to powiedział ktoś mądry, liczyć mogła tylko na siebie, dlatego szła teraz przez dobrze znajomą Dolinę Godryka do mieszkania, gdzie żył ktoś zainteresowany starożytnymi zaklęciami. Fire nie umiała się opanować. Jak tylko dzięki znajomemu znajomego zdobyła tom z osiemnastowiecznej Francji, musiała poświęcić chociaż trochę czasu na przejrzenie go. Pracowała wcześniej w antykwariacie, więc rozumiała, jak odpowiednio naprawić oraz zabezpieczyć księgę, tak aby zachować spisane w niej informacje na jak dłużej. Istna skarbnica wiedzy, warta całkiem sporo galeonów, zdecydowanie nie dla podrzędnego czarodzieja. Chciałaby ją studiować o wiele dłużej, bo już po powierzchownych oględzinach zrozumiała, że dotyczy wysoce zaawansowanej magii. Ale nie było na to wszystko czasu, bo należało ją dostarczyć pod wskazany adres. Dlatego z żalem zapakowała starannie wolumin, wzięła pod pachą i teleportowała się na jedną z ulic. Nie przewidziała, że w tej części Anglii akurat rozpętała się wichura. Strugi deszczu sączyły się z ciemniejących nad domami chmur, a Fire szybko narzuciła na siebie zaklęcia chroniące przed warunkami atmosferycznymi. Bała się nie tylko o zmoczenie włosów lub ubrań, ale przede wszystkim księgę. Szybkim, zdecydowanym krokiem podeszła do wskazanego domostwa, pukając w drzwi. Gdzieś w oddali poniósł się odgłos grzmotu. Blaithin otuliła się rękami w oczekiwaniu na właściciela rezydencji.
Nie spodziewał się dzisiaj absolutnie żadnych gości. Nikogo nie zapraszał, nikt się nie zapowiadał i nic nie składało się na to, aby jednak ktoś u Voralberga w domu miał się pojawić. Bo zwykle się to nie działo. Nawet poczta przychodziła sowami, dlaczego więc teraz miałoby być inaczej? W związku z tym można było powiedzieć, że miał dość czasu, aby wziąć się za sprzątanie chałupy od góry do dołu i choć mógł to zrobić jednym, prostym zaklęciem, które w trymiga by ogarnęło wszystkie kurze, tak niektóre rzeczy wolał zrobić po mugolsku. Świadomość, że wszystko jest pedantycznie czyste i wypucowane, a co więcej osobiście przez niego dopilnowane, dawała mu jakiś taki wewnętrzny spokój. I przy okazji mógł się czymś zająć, bo jeśli chodziło o inne kwestie, to nadrobił więcej niż miał w zamiarze i po prawdzie nie miał lepszego pomysłu. Ćwiczyć mu się nie chciało. Swego rodzaju dzień lenia. W ostateczności po wszystkim ruszył pod prysznic, nie mogąc znieść faktu, że zapewne był cały w kurzu, a przy okazji pewnie przepocony. Może nie tak jak po bieganiu, ale intensywność sprzątania też robiła swoje. Niestety nie był w stanie tego za bardzo określić, niemniej nie było to ważne, kiedy zwyczajnie po ludzku czuł się z tym źle. Gorąca woda spływająca po jego ciele zawsze była fantastycznym rozwiązaniem na wszelkie boleści i stresy, więc w ostatnim czasie zażywał tych ciepłych kąpieli dość często, w przeciwieństwie do ostatnich miesięcy, kiedy preferował raczej lodówkę. Nie spodziewa się absolutnie dzwonka, dlatego też wzdrygnął się słysząc pukanie, czy tam dzwonek, czy co to dotarło do jego uszu, ale z pewnością dochodziło z parteru i z pewnością dotyczyło jego drzwi wejściowych. Wyszedł powoli i podejrzliwie spod prysznica, zarzucając na siebie ubrania w postaci czarnej koszulki i beżowych spodni dresowych, nawet nie zwracając uwagi na to, żeby wysuszyć włosy czy założyć skarpetki. - Panna… Dear? – zaskoczone pytanie było wyraźnie słyszalne w jego głosie, kiedy przed własnym domem zobaczył nikogo innego, jak ex-gryfonkę oczekującą w strugach deszczu na to, kiedy jej otworzy. Nieświadomie przechylił głowę zdecydowanie wyraźnie okazując swoje zdziwienie jej obecnością i czując dziwny niepokój w trzewiach. Zastanawiał się co tu robiła. Skąd wiedziała, gdzie mieszkał? Nie była to raczej informacja powszechnie znana, a już na pewno nie dla uczniów. Śledziła go? Przynajmniej mógł mieć pewność, że nie miała – na tę chwilę – złych zamiarów, bo w innym przypadku nie przekroczyłaby progu furtki. Wpatrywał się w nią czujnie gotowy w każdej chwili na jeszcze większe niespodzianki niż jej widok i mówiąc szczerze nie wydukał z siebie ani słowa więcej.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Deszczowa pogoda nie należała do tych lubianych przez Fire, być może ze względu na dość dużą awersję dziewczyny do wody. W głębi duszy miała nadzieję, że odpowiednio trafiła z czasem i ktokolwiek mieszkał w tym domu akurat w nim przebywał. Inaczej musiałaby się wracać, a całe to wyjście okazałoby się bezsensowne. A Fire lubiła mieć wszystko dopięte na ostatni guzik oraz pod pełną kontrolą. Nic nie pozostawiała przypadkowi. Mimo to została kompletnie zaskoczona, gdy drzwi otworzyły się, a stanął w nich mężczyzna, co do którego miała ostatnio bardzo mieszane uczucia. I usłyszała w głosie Alexandra, że również nie przewidywał ujrzenia akurat Blaithin na swoim progu, ponieważ nie krył zdziwienia. Czy to los z nich tak kpił? - Voralberg. - mruknęła, do tej pory wymawiając jego nazwisko z zupełnie niepotrzebną ostrością, ale teraz wybrzmiało jakby łagodniej, bo i z większym zastanowieniem. Wystarczyła krótka chwila, aby Fire zrozumiała, jak do tego wszystkiego doszło, miała w końcu więcej kluczowych informacji niż on. Dlatego szybko zatuszowała to gwałtowne wytrącenie z równowagi kamienną twarzą. Nie bawiła się tą sytuacją i nie wpędzała go w jeszcze większą konsternację. Postanowiła od razu wyjaśnić, co ją sprowadza. Konkretnie i wprost. - Mam dla Ciebie interesującą lekturę, sprowadziłam ją z Francji. Na moment oderwała wzrok od górującej sylwetki, a dłonią pogładziła skórzaną oprawę wyjątkowego tomu, jaki życzył sobie mieć w swojej biblioteczce. Tylko przelotnie, bo zaraz schowała cenną księgę znów pod pazuchę w ochronie przed intensywnym deszczem rujnującym spleciony przy szyi Fire kłos. Ponownie uniosła wzrok, napotykając charakterystyczne białe tęczówki i domyślając się, że mógł mieć różne dziwne myśli co do niej. Ostatnio go zaatakowała. Teraz pojawiała się w jego domu. Na miejscu Alexandra obudziłaby się w Fire poważna paranoja i podejrzliwość. Ale przechylona delikatnie na bok głowa sugerowała też odrobinę ciekawości. Przynajmniej tak postanowiła to zinterpretować. - Nie wiedziałam, że tu mieszkasz. - powiedziała całkowicie szczerze. Spodziewała się przegonienia niczym niechciany domokrążca, ale korzystała z tej przedłużającej się chwili, gdy jeszcze mogła tak stać i spoglądać na Alexandra - jego wilgotne kosmyki włosów opadające bezwiednie na czoło, znowu ubiór znacznie luźniejszy niż ten zakładany na zajęcia w Hogwarcie i także to, co zdołała dostrzec za jego plecami, czyli kawałek wnętrza domu.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Absolutnie się jej tu nie spodziewał. Czuł się jak w jakimś abstrakcyjnym, mugolskim show, w którym za chwilę ktoś wyskoczy z kwiatami krzycząc „mamy Cię!”, a kamery będą nagrywać jego zaskoczoną, pełną niedowierzania minę, jaką właśnie prezentował. No, może wyolbrzymienie, bowiem owszem zdziwienie było widać, ale też bez przesady. W końcu to Voralberg, w tym betonowatym ciele nie może pojawić się zbyt wiele emocji, bo eksploduje na kawałki. Nie odzywał się w ogóle do momentu, w którym rudowłosa nie postanowiła mu wyjaśnić celu jej wizyty na jego wycieraczce, bo jakby tego nie zrobiła, to prawdopodobnie jego paranoja doprowadziłaby go do pomyślenia, że na niej nocowała. Tak, wyobrażał to sobie i co dziwniejsze bynajmniej by go to w żadnym stopniu nie zdziwiło. Tak samo jak jej ewentualny stalking czy też inne formy śledzenia jego osoby. Naprawdę. Po incydencie w sadzie w Hogsmeade spodziewał się wszystkiego po ex-gryfonce, co byłoby skierowane przeciwko niemu. Żadnej pozytywnej myśli, że np. przyniosła mu książkę. Zaraz, jak to książkę. Bez okazji? W tym zakłopotaniu nawet nie połączył wątków co do tego, że chodziło o jego zamówienie w Borginie, ale zanim zdążył o cokolwiek zapytać – lektura zaginęła w czeluściach jej pazuchy i tyle ją widział. Poczuł dziwne ukłucie zainteresowania. - To takie dziwne? – zapytał na jej stwierdzenie o miejscu zamieszkania. Sam nie wiedział jak to interpretować: czy zwyczajnie na zasadzie, że dosłownie nie wiedziała że tu mieszka, bo tak naprawdę mało kto o tym wiedział wyobrażając sobie, że profesorowie nocują w zamku całe życie czy raczej w sposób taki, że myślała iż zamieszkuje norę wampira, samotnię, w której zewsząd spadają pajęczyny i na każdym kroku można zostać spacyfikowanym jakimś zaklęciem. Podejrzewał, że to pierwsze. - Co z lekturą? – był zwyczajnie ciekaw. To jest już ósma minuta niepołączenia wątków z jego własnym zamówieniem. Ile zajmie mu ten fakt? Prawdopodobnie do momentu, kiedy nie zobaczy okładki, bo wtedy go olśni. Ewentualnie może chwilkę wcześniej, kiedy jego umysł zatrzyma się na momencie zamówienia tomiszcza w czarnomagicznym sklepie. Na razie jego mózg wyrzucal ze świadomości fakt, że rudowłosa mogła mieć coś wspólnego z szyldem Borgina. W pewnym momencie spojrzał na przestrzeń za nią. - Umm, wejdź… – zasugerował, choć nieco niepewnie. Ale te strugi deszczu niekoniecznie przekonywały do tego, aby stać przy otwartych drzwiach, a już na pewno co do tego, aby ona stała na zewnątrz, choćby nie wiadomo jak mocne zaklęcia na siebie nałożyła. To było po prostu niekulturalne.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Żałowała tego, co się wydarzyło między nimi w sadzie, ale bynajmniej nie z powodu, jaki mógł przyjść pierwszy na myśl. Nie, nie chodziło o ten dziecinny napad złości, który najchętniej puściłaby w niepamięć. On wywoływał falę zażenowania, ale jakoś zdołałaby to przeboleć. Głównie przeszkadzało Fire to, że przez tamto spotkanie przestała darzyć Alexandra taką nieuzasadnioną wzgardą. O wiele wygodniej było po prostu widzieć w nim prawdziwego wroga i tak właśnie traktować, ale kiedy odmówił pojedynku oraz wyjaśnił Blaithin swoją perspektywę odnośnie sytuacji w Avalonie, nagle utraciła swój główny argument, jakiego trzymała się z taką zaciętością. Pozostawała więc pustka, której nie umiała na nowo wypełnić. Gniew znała przecież najlepiej. - Chyba nie. - powiedziała powoli, zastanawiając się czy aby na pewno zrozumiał przekaz jej słów. Nie wątpiła przecież, że mężczyzna gdzieś mieszka poza Hogwartem. Nauczyciele w szkole nie stanowili dla Blaithin jakiejś tajemniczej rasy spędzającej cały czas wśród murów tej placówki, wiedziała doskonale, że tak jak i uczniowie, tak oni mieli także życie poza tym miejscem. O dziwo. Przez chwilę myślała czy nie dodać czegoś więcej, aby jeszcze bardziej sprawę rozjaśnić, ale zrezygnowała. Nie miała zamiaru tłumaczyć się Alexowi z własnych słów, poza tym nie należała do rozgadanych osób, możliwe jak najbardziej skracając wypowiedzi. On czegoś tutaj dalej nie rozumiał, nawet po tym, jak powiedziała o księdze i ją pokazała. Dear przyzwyczajona była do lotności umysłu Voralberga, więc aktualnie zaczęła sama w siebie powątpiewać, że na pewno trafiła w dobre miejsce. Może to jednak dom dalej? - Zaczekaj. - odparła zamiast odpowiadać na jego zaciekawione pytanie. Gdyby doszło do pomyłki to lepiej nic mu kompletnie o tym tomie nie mówić. To jednak wiedza, jaką należało rozporządzać z rozsądkiem. Dlatego najpierw Fire wysupłała mały notatnik z kieszeni płaszcza, przeczytała wyraźnie adres domu i upewniła się, że to tutaj. - Zamówienie. Borgin i Burkes. Księga o zaawansowanej magii. Ściszyła odruchowo głos, chociaż w teorii nie chodziło tutaj o jakieś zakazane praktyki, które mogłyby wpędzić któreś z nich w kłopoty - ot, po prostu stare zapiski z bardzo rzadkimi opisami używania mocy magicznej. Fire mówiła też powoli, czekając aż na twarzy mężczyzny pojawi się zrozumienie. Zapewne kompletnie wypadło mu to wszystko z głowy. Dziwne roztargnienie. Blaithin zmarszczyła brwi, kiedy padła niepewna propozycja, aby weszła do jego domu. Czy chciała to robić? Niekoniecznie, trochę spodziewała się bardzo sztywnej atmosfery między nimi, co ciężko byłoby wytrzymać na dłuższą metę. Chociaż... gdyby rozmawiali o zaklęciach... taki temat mógł ją znacząco zachęcić. Nie od dzisiaj wiadomo, że uwielbiała wszystko, co z tym związane, może poza magią ściśle leczniczą. Poza tym lało nieznośnie, a i potrzebowała krótkiego podpisu dotyczącego otrzymania przesyłki, więc ostatecznie wykonała krok naprzód zanim mógł pomyśleć ponownie i jednak zrezygnować z oferty. Wyminęła Alexandra, uważając, aby mimowolnie nie zahaczyć o jego klatkę piersiową przy przechodzeniu przez próg. Miała wrażenie, że czuje od mężczyzny świeży zapach szamponu oraz płynów do kąpieli. Odrobinę ją zaskoczył zachowaniem takiej kultury po tym, czego się dopuściła. Posłała mu cierpki uśmiech, mało mający wspólnego z okazywaniem sympatii lub radości, zanim ponownie wyciągnęła książkę. - Nałożyłam na nią trochę zaklęć chroniących przed zniszczeniami. - powiedziała, z wyraźnym szacunkiem traktując przedmiot. Niewątpliwe mniejszą troskę okazywała ludziom.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Niepokój w jego trzewiach coraz bardziej się nasilał. Nie bardzo podobała mu się sytuacja, w której po raz kolejny spotkał pannę Dear i co gorsza, w swoim własnym domu, ostoi bezpieczeństwa i spokoju, czyli całkowitemu przeciwieństwu istoty ex-gryfonki. Ale skoro już tu była, to jakoś musiał sobie z tą sytuacją poradzić, a być może wkrótce dowie się co ją tu przywiodło i co gorsza po co. Zasadniczo długo czekać nie musiał, po pierwsze widząc zdziwienie na jej twarzy, które w żadnym stopniu nie ustępowało jemu, po drugie ona sama bardzo szybko wyjaśniła mu powód swojej wizyty. Zaskoczenie szybko zmieniło się w maskę neutralności, kiedy wciąż się jej przyglądał stojącej i moknącej w drzwiach (choć jej zaklęcia utrzymywały się całkiem nieźle). A więc Borgin i Burkes. - Ta księga. – na jego twarz weszła mina niespodziewanego zrozumienia i dziwnej łagodności, choć o wiele więcej nie było sensu go prosić. Wyglądało to zupełnie jak maksimum jego możliwości na tę chwilę. Choć jeszcze przed chwilą zajęło mu to dość sporo czasu, to teraz bardzo szybko łączył wątki. Brawo. A później zaprosił ją do mieszkania. - A więc pracuje Pani w Borginie. To ciekawe. – stwierdził z zerowym zaskoczeniem, przy okazji zaklęciem (może nieco bezczelnie) odbierając swoją własność, którą opłacił już jakiś czas temu więc teoretycznie i również praktycznie należała do niego. Więc miał prawo. Może nie do końca w taki sposób, jak to zrobił, ale jego ciekawość była wystawiona na dość sporą próbę, a nie oszukujmy się, Voralberg do takich stworzeń właśnie należał. Zajebiście ciekawskich. Pochwycił ją i z delikatnym uśmiechem przyjrzał się okładce, a później kolejną inkantacją odesłał ją na górę, tam gdzie jej miejsce w gabinecie wśród innych równie starych tomiszczy. - Czarna magia się pani ima. – czy zagaił rozmowę? Być może. W końcu pokazała już swoje umiejętności na wyprawie, teraz okazało się, że pracowała w miejscu słynącym z nie do końca legalnych przedmiotów. Może i dobry w okazywaniu emocji nie był, ale jeśli chodziło o tego typu dedukcję, to szło mu dobrze. Wcześniej po prostu nie był w stanie powiązać jej ze złożonym przez siebie zamówieniem. Poza tym nie oszukujmy się, kto by tak nie zareagował, kiedy stalker staje na progu Twojego domu. Przeczesując półmokre włosy poszedł za blat wyspy kuchennej i zagotował wodę w czajniku, rzucając coś o propozycji herbaty. Musiała zmarznąć, a przecież rozmowy o ciekawych tematach nie zdarzały się często, szczególnie im.