Z zewnątrz widać ją tylko z jeziora, w innym przypadku zostaje zakryta przez inne wieże, wysokie części dachu... Chyba że ktoś wzniesie się w powietrze. Stamtąd widać ją doskonale. Jednak ma coś w sobie, co nie przyciąga wzroku, wręcz go odpycha, jakby sygnalizowała, że nie potrzebuje odwiedzających. Których, bądź co bądź, było tu naprawdę niewiele. Wszystko przez to, że bardzo ciężko tu trafić. Wejście bowiem mieści się na piętrze drugim i jest doskonale ukryte. Kiedy jednak, jakimś cudem, prawdziwym cudem, uda ci się tu trafić, dostrzeżesz z pozoru zwykłą, okrągłą, pustą przestrzeń. Niedużą, mieści się tu jedynie jeden fotel, bardzo stary i zakurzony, a dopływ światła jest ograniczony do nędznej okiennicy bardzo wysoko. Nie sposób przez nią wyjrzeć.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Hohoho! Co by to było, gdyby rodzice Laili podejrzenia skierowali teraz na niego. Bo skoro tak nagle wyskoczą z tym, że są parą, to przecież coś musiało się już dziać wcześniej, prawda? No i drogą dedukcji… Skoro Charles chciał z nią być, to „dziecko” powinno też być jego, no nie? Bo przecież nie wychowywałby dzieciaka Filipa… Jeżeli rzeczywiście informacja o ich związku się rozniesie, to komplikacje mogą się nagle dość mocno pogłębić. Mogło to być w sumie na swój sposób zabawne. Dobrze byłoby jednak w odpowiednim czasie wszystko sprostować. Póki co – niech żyją domysły! Zabawne, że uwagę odnośnie interesujących dialogów powiedziała autorka pisząca za Kacperka! Gdyby brała to zdanie pod uwagę przy jego postaci, nie byłoby tyle seks postów w mieszkaniu numer 69! Chyba nie o tym miałam tutaj pisać, wiem, wiem. Do wszystkiego dojdziemy powoli, w końcu seks pomiędzy Lailą i Charlesem znowu kiedyś musi być, a jak. Ale już na temat. Sam Charles miał swoje tajne umiejętności i potrafił robić rzeczy, za które sam by się powstydził, nie mówiąc o Laili, która teraz patrzyła na jego czyny z nieco innej perspektywy. Jeżeli rozmowy o jednorożcach miały być złe, to strach myśleć o tym, co czasem po alkoholu wyprawiał Gryfon. Myślę, że o tym można by było napisać książkę… No bo serio. Ile już punktów stracił przez niego jego dom, lepiej nawet nie myśleć, bo wszyscy od razu zaczęliby go nazbyt mocno pilnować, co by nie skazywał Gryffindoru na porażkę w walce o puchar. Może teraz w końcu nieco zmądrzeje? Ewentualnie konkretny ktoś będzie go pilnował… Albo w tym uczestniczył, tak jak już w przeszłości nieraz się zdarzało. Każdy z tej dwójki miał w sobie jakąś szaloną cząstkę, ale wydawało się, że nawet ta była zupełnie akceptowana. Może nawet kochana? Bo w końcu takie szczegóły można wielbić, tak samo jak charakterystyczny uśmiech czy reakcję na łaskotanie po stopie. -Możesz już schować to cudeńko, bo zapewne będzie mi jeszcze dane na nie popatrzeć – stwierdził bez cienia wątpliwości w głosie, rzucając tatuażowi ostatnie spojrzenia. W sumie mógłby jeszcze dłużej na niego spoglądać – podczas tej obserwacji ciągle siedział cicho – ale rzeczywiście było dość chłodno, a wolał nie narażać jej na początku roku na niepotrzebne choroby. Może nie należał do tej grupy ludzi, która na rzeczy, które oceniała pozytywnie, reagowała głośnym „wooow”, ale potrafił dość zgrabnie dowieść, czy coś spełniło jego oczekiwania, czy też nie. Laila po tylu latach wiedziała też, kiedy kłamał… Tatuaż był jednak naprawdę dobrej roboty, to też uśmiechnął się szeroko do niej, szybkim ruchem zsuwając jej ubrania w dół, co by zrobiło jej się już nieco cieplej, a potem przytulając ją do siebie. Jakoś tak było mu wygodniej, a co. -Muszę przyznać, że robi wrażenie. Ale czego mogłem się spodziewać po guście panienki Howett? – Zaśmiał się krótko, tuląc ją jeszcze nieco mocniej, zupełnie jakby chciał oddać jej szybko więcej ciepła, co by się nie przeziębiła czy coś. –To chyba będzie kolejna rzecz z tych, do których żywię największą sympatię. Swoje się nacierpiałaś, co? Charles wiedział, jaki ból mogą przynieść tatuaże, a ten był dość duży, a w dodatku miejsce, które wybrała... Była odważna, nie ma co!
Jak dobrze, że pozwolił się jej ubrać. Temperatura tu była nie lada niska, więc szybko wciągnęła na siebie bluzę, w którą swoją drogą zmieściła się jeszcze jedna Laila, ale to nic! I oczywiście przygarnęła się do Charles'a. W sumie to pytania z tym "dużo się nacierpiałaś" odebrała dwuznacznie. Dlatego na początku nic nie odpowiedziała. Co prawda mieli teraz chwilę przyjemności, kiedy nie dramowali, ani się nie kłócili, ale jednak... Jednak wciąż istniał powód, dla którego drżała oto, że on zaraz zniknie. Zaraz wstanie i powie, że chciał tylko ją przetestować czy byłoby łatwo ją wyrwać czy coś i pójdzie sobie. Nawet nie do Jiro... Ale w cholerę. Laili by pewnie wtedy nie starczyło by nawet sił na avadę. Po prostu załamałaby się totalnie. Może ten smutek przelałaby na kogoś innego, albo po prostu przestałaby mówić. Słowa ranią, czyny ranią. Może faktycznie śmierć to nie jest jakaś totalnie zła opcja. Ale teraz rzeczywiście o tym myślała. Skąd, po co i dlaczego.. Nie przejmowała się zdaniem swoich rodziców. Ósmego września kończyła siedemnaście lat. W sumie już teraz planowała się wynieść ze swojego domku i skombinować jakieś mieszkanie. Przecież nie będzie żyła obok niemowlaka. Jeszcze się by jej spodobał i męczyłaby Charlesa o sprawienie własnego... Ale oczywiście liczyła się z tym, że jej rodzice mogą nie aprobować tego pomysłu. Przecież to ich mała Laila, a poza tym dopiero co wykosztowali się na mieszkanko dla Anala. Teraz dla córki? Przecież to zaledwie siedemnaście lat i jeszcze mózg do dramowania wokół siebie. Czy takich rzeczywiście nie powinno się zamykać w pokojach bez klamek? Zimne palce Laili wspięły się do dłoni chłopaka, którą ścisło objęły. Tak. Tak lepiej. Może nie ucieknie, jeśli poprosi go oto dotykiem. Nadal milczała. Może zadał złe pytanie w nieodpowiednim czasie? Dokonali transakcji. I choć teraz mogli sobie wszystko powiedzieć to woleli milczeć. Szczególnie Howett, która obawiała się, że wszystko runie. - Eee. Chodzi o tatuaż? Theo robił mi tatuaż już drugi raz. Zawsze stara się wykonać to precyzyjnie i bez bólu. Także jakoś poszło. - Wyjaśniła to Cartwright'owi jakby co najmniej był czteroletnim dzieckiem. I może nie miał racji z tym oglądaniem tatuażu... BO WCALE NIE BĘDZIE TAK ŁATWO, JAK SOBIE ZAKŁADAŁ. No niestety... Życie wymaga poświęceń. - A Ciebie nie bolało zrobienie kolczyka tutaj? - Odrzuciła piłeczkę wspinając się palcami to klatki piersiowej chłopaka delikatnie stukając w nią paznokciami. Małe wspominki o tym, co kogo bolało? Bo niby czemu nie. Dla odmiany porozmawiajmy o bólu fizycznym.
Ale czy i tak samo nie przedstawiała się sprawa z perspektywy Charlesa? Przecież w jednej chwili Laila stała się po prostu najważniejsza. Mogła powiedzieć, że to wszystko było kłamstwem, a wtedy nie miałby pojęcia, gdzie mógłby się podziać. Stałby się wyrzutkiem świata, a nawet jeżeli ktokolwiek zapraszałby go w swoje ramiona, on po prostu przechodziłby obok obojętnie, wiedziony jedną myślą – Lailą. Nie chciał nawet myśleć o tej ewentualności, szczególnie, że od samego początku cała ich relacja musiała mieć szczególnie mocny grunt o nazwie „zaufanie”. Bez niego już dzisiaj mogliby podać sobie ręce i się pożegnać, bowiem nic, co chcieliby budować, nie miałoby sensu. Dlatego Charles wierzył w każde jej słowo, w każdy jej gest, każdy uśmiech i każde spojrzenie. Jeżeli mówiła, że kocha, oznaczało to tylko jedno – kochała. A zatem mógł być ciągle szczęśliwy z tego faktu. Sam oczekiwał chwili, w której mógłby się wyprowadzić. Sytuacja nie wyglądała jednak na tyle bajecznie, by ślepo ciągle wyobrażać sobie tę chwilę, jako coś wspaniałego. Żegnaj matko, żegnaj babciu, od dzisiaj mieszkam na Tojadowej! W ogóle fajnie, że mnie wychowywałyście tyle lat, po prostu jestem super wdzięczny, a swiadczą o tym łzy spływające gęsto po mojej twarzy. Będę wpadać co tydzień, a codziennie wysyłać sowy! Dzięki, że mnie współfinansujecie. No bo wiecie, kasę macie, a mi jej nigdy nie żałowałyście, no nie? Ech, tak, byłoby świetnie. Świetnie, gdyby wiedział, gdzie ma pójść, gdy skończy szkołę. Był jeden, ogromny pozytyw tego wydarzenia – otóż nie będzie zmuszony mieszkać pod jednym dachem z znienawidzonymi osobami, w dodatku w małym pokoju, którego miał po prostu dość. Inni mieli jednak łatwiej. Mogli dostać galeony na to czy na tamto, a mu nie pozostawiano takiej możliwości. Może powinien zacząć szukać pracy? A co z studiami? Czy miał zamiar kontynuować to wszystko w Hogwarcie? Tyle pytań, na które nie znał wciąż odpowiedzi… A czas nieubłaganie gnał do przodu. Ani się nie obejrzy, a będzie tęsknie spoglądał w przeszłość, która mówiła jasno, że błoga sielanka się skończyła. Różnica pomiędzy kobietą a mężczyzną… Oto Laila ważyła każde słowo, wyraźnie rysując sobie niestabilność sytuacji, kiedy Charles ciągle skupiony na fakcie, że udało im się być razem, czuł się niezwykle swobodnie i dobrze, nawet nie zwracając uwagi na to, czy jakimś słowem mógłby między nich wprowadzić zakłopotanie. -Jeżeli trafia się na odpowiednią osobę, to wiadome, że całość odbywa się z uwzględnieniem jak najmniejszego bólu. Chciałem tylko powiedzieć, że tatuaż jest dość duży, a to oznacza, że więcej czasu musiało to trwać. A jak wiadomo, im dłuższy ból, tym bardziej może być denerwujący… Nie mówiąc o tym, że to miejsce po prostu jest wrażliwe. – Oto Charles Cartwright wygłasza swoje mądrości, narody! Uśmiechnął się do niej i ścisnął jej dłoń mocniej, również nie chcąc, by mu uciekała. A może po prostu chodziło o samą bliskość? O to, że mógł to robić, czuć ciepło jej skóry? Zaśmiał się krótko, spoglądając leniwie na swój tors, gdzie powędrowała jej ręka. –Pewnie, że tak. Przy kolczykach wygląda to jednak nieco inaczej… Wiesz, krótki, intensywny ból, a potem tylko proces gojenia. Wystarczy dobrze dbać i uważać i jest dobrze. Może kiedyś będzie dane Ci tego zakosztować?
Fakt. Była dziewczyną. Musiał się z tym pogodzić. Już zawsze będzie miała swój własny tok myślenia i będzie miała na siebie inny plan niż ktoś tam mieszkający na przeciwko. Już zawsze będzie tańczyła szybko w rytm muzyki, która będzie ją rozbudzała do granic możliwości. Już zawsze będzie lubiła mu wytykać błędy i przytulać się do niego bez powodu. Tak jak kiedyś... Zupełnie jak zawsze. Tylko ich zacieśniona relacja będzie teraz dzielona przez przyjacielskie akcje na zbliżenia fizyczne i te inne sprawy, które przyjaciele zazwyczaj omijają. To chyba całkiem logiczna sprawa. Fakt. Laila dużo analizowała. Miała huśtawki nastrojów i często zachowywała się jak jakiś błąd, który wtykał wszędzie swój nos. Ale dadzą sobie z tym radę. Wszak oboje musieli teraz dorosnąć do nowej sytuacji, ale czy ktoś zamierzał im w tym przeszkadzać? Raczej nie! Bo wszyscy kochamy małą Howett i Cartwright'a też. Zresztą problem z jego rodziną dla Laili nie istniał. Jeśli mieli być razem to byli sobie w stanie pomóc. Pomoże mu się od nich uwolnić, zresztą w takim świetle w jakim je przedstawił nie wydawało się jej, aby trzymały go na siłę. To w końcu była matki decyzja, żeby puścić się z mugolem i urodzić Gryffona, a jak już się powiedziało A, to trzeba było powiedzieć B i wychować syna. Ale co? Bolał umysł?! Trzeba brać za siebie odpowiedzialność. A nie potem narzekać na cały świat i wyzywac się na człowieku. Niby jaka była wina Charles'a w tym, że był półkrwi? Co? Wstał i powiedział, że chce być taki a nie inny? Żałosne myślenie, które doprowadzało Lailę do wrzenia wszystkiego. A teraz przytuliła się jeszcze mocniej do niego i pocałowała kącik jego ust, a potem to już w ogóle złożyła taki mocniejszy pocałunek, żeby przypieczętować to co sobie powiedzieli. Uśmiechnęła się delikatnie i znów splotła ich palce razem. Potrzebowali swojej bliskości? Huh. Potrzebowali jej tak samo jak tlenu. Ciekawe czy to kiedyś wygaśnie. - Nigdy nie zrobię sobie kolczyka w sutku kretynie. - Dziabnęła go złośliwie w ramie, bo już nie pamiętała czy to był zakład czy szalony pijacki pomysł. Cokolwiek to było to do dziś nie mogła zapomnieć tego momentu, w którym zaprezentował jej nowy nabytek. Niby taki fajny i w ogóle, ale jednak jej by nie starczyło odwagi. Jeszcze chwilę na niego krzyczała w tym temacie, a potem najzwyczajniej w świecie doszła do wniosku, ze muszą iść stąd już. Ale kto kogo odprowadzał to nie wiadomo.
Astrid lubi tu przychodzić. Ten spokój i cisza mają w sobie coś takiego że przyciągają brunetkę. Wprawdzie Astrid niezbyt lubi cisze. Raz była na jakimś takim spotkaniu gdzie przez trzy dni nic się nie mówiło. Po godzinie musiała wrócić do domu. Ona nie mogłaby wytrzymać tak bez gadania. Astrid ciągle nawija i nawija. No ale teraz przez parę minut może jakoś wytrzyma. Nie ma zamiaru to dłużej zostać. Bo po co? Ma lepsze rzeczy do robienia niż siedzenie w ciemnej, cuchnącej wieży. Przychodzi tu tylko aby trochę się uspokoić. Mimo wszystko Astrid czasem musi sobie posiedzieć tak sama. Pookładać sobie myśli i w ogóle. Każdy tak czasem musi zrobić. Wprawdzie Astrid rzadko to robi jednak robi. Czasami w jej głowie jest tak jakby burza myśli. No i co z tym zrobić? Należałoby przeczekać jednak Astrid ciągle wpada na jakiś genialny pomysł i te myśli gromadzi się coraz więcej. A czasami w jej głowie jest pustka. Nie to że Quinn jest typem słodkiej idiotki i nie wie kto jest prezydentem Francjii albo gdzie leży Argentyna. Nie! Po prostu Astrid czasami odizolowuje się od myśli.
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Gabriel wyszedł ze swojego dormitorium niezauważony zaraz po tym jak spowodował pożar i wielkie podziemne, przy czym zielone dormitorium zajęło się ogniem. Ach, żebyście wy widzieli te przerażone oczy i piski młodszych klas. Coś pięknego! Gabriel zabrał ze sobą butelkę swego najlepszego przyjaciela Jacka Danielsa i wyszedł z dormitorium. Kierował się gdzieś, gdzie mógłby posiedzieć w samotności, odpocząć od tego całego hałasu. Nie był jak Astrid, która wiecznie potrzebowała hałasu, bo Gabriel czasem potrzebował chwil ciszy, by spokojnie się poukładać, lecz cóż mógł poradzić na to , że dookoła niego wciąż się coś ciekawego dzieje? Astrid potrzebowała hałasu a hałasem był Gabriel, więc mianownik plus mianownik równa się…? Nie rozmyślał o ostatnich wydarzeniach. Nie rozmyślał o Nikoli postanawiając jej dać trochę odpocząć. Końcu obiecał jej, że zapłaci, za to, co się między nimi wydarzyło, za to, co z niego zrobiła, lecz czy żałował? Ha! Żałowałby, gdyby tego nie zrobiła, gdyby przez nią stał się słaby, naiwny żądny uczuć. Przecież miłość jest bezsensowna, bolesna i przereklamowana! No, ale mniejsza o nią. Co z jego ojcem? A umierał sobie, a może już umarł? Chodzi mi oczywiście tego ojca, co go wychował, a nie tego, co go spłodził. Jego stan był podobnież ciężki, krytyczny Gabriel miał się pojawić kilka tygodni temu, by zobaczyć ojca ten ostatni raz, lecz chłopak spalił list i poszedł się bawić do nocnego klubu pijąc i ćpając a przy tym zwierając nowe znajomości… Te kobiece rzecz jasna! W ten sposób doszedł do ukrytej wieży, która jakoś nie szczególnie była ukryta, skoro Gabriel tu trafił, a może to był czysty przypadek? Chłopak ujrzał dziewczynę i natychmiast się przysiadł opierając się o jej bark. - Szklaneczkę? – Zaproponował polewając szklankę złotego trunku i patrząc się na dziewczynę. Mógłby powiedzieć, że miał dosyć tych wszystkich egocentrycznych dupków, którzy sądzą i uważają się za najlepszych a przecież każdy, kto miał oliwę w głowie wiedział, że to Gabriel był tym najlepszym a inni byli o przynajmniej szczebel pod, nim. Był egocentryczny? No może trochę..,. - Żałuj, że cię nie było w pokoju wspólnym! – Powiedział do niech z wyraźnym zachwytem. – Tego pożaru chyba jeszcze przez tydzień nie opanują! – Powiedział ciesząc się, jak głupi, gdy przypomniał sobie, co uczynił. Zastanawiał się, kiedy go, za to ukażą? Chociaż z tego, co się orientował jego kalendarz kar był zajęty jeszcze trzy lata do przodu!
Jak widać ta wieża nie była tak bardzo ukryta. Znalazły ją już dwie osoby. Spojrzała na Gabriela przekrzywiając lekko głową. Przeniosła wzrok na butelkę Jacka Danielsa. - Pomoże na ból głowy?- zapytała uśmiechając się. Oby tak było. Astrid boli już głowa od paru dni. Parę osób kazało jej iść do pielęgniarki jednak ta jak zwykle się nie posłuchała i nie poszła. Astrid nie lubi lekarzy. Nie ważne czy są to mogolscy lekarze czy tacy pracujący w Mungu czy w Hogwarcie. Astrid nie lubi wszystkich lekarzy. Ma uraz z dzieciństwa. Gdy miała pięć lat poszła do doktora. Ten chciał wbić w jej skórę taką wielgaśną igłę. Astrid próbował się jakoś wykręcić jednak doktor powiedział jej że jeśli jej nie ukuje i czegoś jej tam nie wszystkie to Astrid zostanie królikiem. Od tamtej pory Astrd nie lubi lekarzy i królików, gdyż źle jej się kojarzą. Nie wiadomo co ten lekarz jej wtedy wstrzykną. Mówił że to szczepionko ale równie dobrze mogły to być jakiś narkotyki czy coś innego.Spojrzała na Gabriela marszcząc brwi. - Podpaliłeś pokój wspólny?-zapytała. - Pomyśl o tych biednych pierwszoroczniak. Pomyśleli pewnie że jakiś psychol wpadł i chce wszystkich pozabijać -postukała Gabriela placem w czoło.- Następnym razem wymyślaj lepsze żarty, a jeśli będziesz wpadać tylko na te głupie to przyjdź do mnie to pomogę ci jakieś wymyślić. - powiedziała przygryzając dolną wargę.- No i co? Będziesz teraz czyścić kible za karę- powiedziała. Gdy Astrid zobaczyła w myślach Gabiela w rękawicach i z szczotka do czyszczenia sedesów dziewczynie od razu poprawił się humor.
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
- Pomaga na wszystko. – Powiedział z uśmiechem. – A na taki silniejszy ból głowy mam inne środki. – Powiedział puszczając do niej oczko. Och, miał! Co tylko chciała! LSD Marihuana, Kokaina, Amfetamina, Morfina i wszystko inne! To znaczy nie on miał, lecz miał do tego dostęp w każdej chwili. No cóż to zależy jeszcze, kto, by był lekarzem! A, gdyby tak Gabriela naszła ochota na zostanie medykiem i wziął sobie ją za pierwszego pacjenta? Jaka dziedzina? Och, no nie wiem, nie wiem może… Ginekologia? - Och, daj spokój nawet nie wiesz, jakie to było zabawne! – Odpowiedział uśmiechając się. Boże, przecież to było piękne jak oni tak uciekali niektórzy się spalali inni próbowali ich ratować i się podpalali. Coś wspaniałego! Istna anarchia!... Hard Rock Halelllujach. Gabriel przysunął jej bliżej szklankę ze złotym trunkiem. - Jedna może dwie szklaneczki potem grzecznie odprowadzę cię do łóżka obiecuję! – Powiedział z uśmiechem, bo przecież nikt nie mówiła, że w tym łóżku i on nie zostanie! Cóż mógł poradzić? To była jego dusza, jego piękność, jego muza osoba, która go akceptowała takim, jakim jest i naprawdę go rozumiała, doceniała i potrzebowała. Bynajmniej tak to widział, bo może się mylił? - Och, dajże spokój skarbie. Mój kalendarz kar jest zajęty na kilka następnych lat, więc będę musiał kilka razy nie zdać. – Odpowiedział niby to obrażony wciąż się do niej lekko tuląc. – Swoją drogą, nie masz ochoty kogoś torturować? Bo mam kilku kandydatów jak byś chciała. – Dodał po chwili nalewając sobie drugą szklankę i stuknął nią jej szklankę, którą przed chwilą jej wręczył. - Sur la santé – Powiedział, po czym wypił całą zawartość swojej szklanki. Odsunął się od dziewczyny, chociaż robił to niechętnie, to jednak musiał nakarmić swojego małego raczka! Tak, więc zapalił papierosa i zaciągając się dymem przypatrzył się dziewczynie. - Wyglądasz na zmartwioną. – Powiedział marszcząc brwi i wciąż na nią patrząc. – Brakuje ci seksu czy jak? – Zapytał z udawaną powagą i zatroskaniem. No przecież akurat ten jeden problem mógł zaleczyć! Tak! Gabriel super hero!
Uniosła lekko brwi- Przekonamy się- uśmiechnęła się. O nie. Astrid nie lubiła narkotyków i tego typu rzeczy. Alkohol i papierosy jakoś przejdą jednak nie narkotyki. Wzbudza to u niej odrazę i trzyma się od tego z daleka. Astrid z pewnością wybrała by się do takiego lekarza jak Gabiel więc miałby już zapewnionego jednego pacjenta. - Och, na pewno było zabawne- pokiwała głową podnosząc jeden kącik ust. Spojrzała na chłopaka- Trzymam cię za słowo -powiedziała biorąc od niego szklankę. Pokręciła lekko głową- Zastowie więcej tobie - zmarszczyła lekko nos- Wiesz, jak tak dalej pójdzie to już nie będziesz miał kogo torturować i zostaną ci mogole- powiedziała- A ja nie mam zamiaru odwiedzać cię w Azkabanie- chociaż nie wiedziała czy w Azkabanie można odwiedzać więźniów. Chyba nie. W końcu strzegą go dementory , a one raczej nikogo nie wpuszczają, a jak już wpuszczą to chyba jednak nie wypuszczą. A Astrid nie chce siedzieć w więzieniu za nic. Bo jeśli by popełniła jakieś przestępstwo to dobre może sobie siedzieć. W końcu więzienie też jest dla ludzi. Miałaby spokój, może w końcu nauczyłaby się hiszpańskiego albo nawet francuskiego. - Ja? Zmartwiona?- uśmiechnęła się- Skądże -pokręciła głowa. - Wiesz, seksu to mi raczej nie brakuje- powiedziała - Ale jeśli tak się stanie to się do ciebie zgłoszę- zaśmiała się. Nie to żeby Astrid była jakąś dupodajką i w ogóle. Co to to nie. Wypiła łyk trunku, który nalał jej Gabiel. Po chwili wypiła wszystko.
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
No i z skąd to zwątpienie w Gabriela i jego przyjaciela Jacka Danielsa? Przecież Jack pomaga na wszystko nawet na złamane serce! No może na to ostatni nie no, ale cóż nie można mieć wszystkiego, jeśli się nie jest Gabrielem. Mogła go trzymać za słowa. Ba! Mogła go trzymać, za co innego.. To znaczy się, miałem na myśli, że Gabriel to taki słowny gość jest, co jak obieca to dotrzyma i takie tam… Chyba nikt mi w to nie uwierzy prawda? - E, tam! Zawsze się znajdzie ktoś godny do tortur spójrz dookoła! Widzisz ilu jest mugoli, szlam, charłaków, skrzatów i tego typu miernot? Po za tym mugolów i szlam trzeba w końcu się pozbyć i wytępić. – Mówił lekko kpiący, aczkolwiek zabawnie było myśleć o tych wszystkich mugolach, gdy już ich dostanie w swoje ręce. Chwilowo miał związane i nie mógł, im „większej” krzywdy zrobić, ale przecież jeszcze nadejdą jego dni, gdzie będzie siał wśród nich zniszczenie! Szlam też się pozbędzie! Nie chodzi o „czystą krew” i takie inne, ale szlamy mają niezwykłą zdolność do uwielbiania mugoli i co gorsza do zachowywanie się, jak oni lub życia w ich społeczności! Ha! Zabić w imię zasad! - Jak może nie brakować seksu? – Zapytał marszcząc brwi i patrząc się na nią zmartwionym spojrzeniem. – Jesteś nienormalna? – Zapytał robiąc przy tym dziwną, aczkolwiek dosyć zabawną minę. Przecież seks nie licząc Jacka Danielsa to najwspanialsza rzecz na świecie! No może jeszcze prócz skoku z dziesiątego piętra bez zabezpieczenia, ale to już całkowicie inny rodzaj adrenaliny. No tak Gabriel zapomniał, że on jest tym złym, który woli kochać się bez uczuć trudnych dla „ludzi” I za pewne ktoś, by powiedział, że nie wie, czym jest naprawdę seks z ukochaną osobą i takie tam banialuki i brednie. - Och, skarbie nie martw się z Azkabanu uczynię sobie fortece. – Powiedział pewnym siebie głosem. Kto wie może kiedyś najdzie go taki kaprys? A przecież, to jest Gabriel i on zawsze musiał mieć to, czego sobie zażyczy i to się nigdy nie zmieni.
- No w zasadzie- przekrzywiła lekko głowę. Astrid może i nie lubiła tych wszystkich czarodziejów nieczystej krwi i mugoli ale nie tak bardzo jak Gabriel. Unikała ich i może czasami torturowała ale to tylko dla zabawy. Nie myślała nigdy o tym żeby całkiem ich zabić. - Nie jestem taka jak ty- uśmiechnęła się- Ja potrzebuje seksu parę razy na tydzień, a a nie tak jak ty parę razy na dzień i czasem może mi się to nudzić- zmarszczyła lekko brwi. No, Astrid lubiła seks i nie rozumiała ludzi, którzy uprawiają seks raz na miesiąc albo dopiero po ślubie. Przecież to kompletna głupota. - Fortecę mówisz- pokiwała głową- Ciekawy pomysł. -A zaprosisz mnie tak czasem czy będzie tam wstęp wzbroniony?- zapytała uśmiechając się. No Gabriel nie powinien być taki chamski wiec zapewne wpuści Astrid. Jeśli będzie chciał to dziewczyna może mu tą fortecę całkiem ładnie urządzić. Chociaż nie była zbytnio pewna czy aby na pewno kolorowe dywanu przypadną do gustu Gabrielowi.
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
- „Nie jestem taka jak ty” – Odburknął udawając obrażonego i lekko marszcząc nos. – Wiem, że taki jak ja jest tylko jeden a ty możesz, zaledwie chcieć, chociaż w połowie być taka zajebista jak ja, ale nie chciałem ci tego mówić tak otwarcie. – Powiedział lekko jak, gdyby mówił o wczorajszym obiedzie. -, Ale, skoro już sama to powiedziałaś. – Powiedział wzruszając ramionami. – Och, to , że mam trochę większe potrzeby czyni z zemnie gorszego? Pomyśl tylko o takim facecie jak ja! Inna kwestia, że takiego jak ja już nie ma i nie będzie, ale pomyśl, jakie cuda może wyprawiać w łóżku i jak cię zadowolić! Kochanie po jednej nocy dopiero byś się przekonała, czym jest seks! – Mówił z coraz większą pasją, przy czym dziwnie poruszał brwiami. Zachęcająco? A któż to wie , co mu chodzi po tej jego głowie! Gdyby nie ta jego oklumencja to bym wiedział a tak dupa. Gabriel ponownie przechylił swój trunek i uśmiechnął się błogo. - Zaprosić cię? – Zapytał lekko zdziwiony samym takim pomysłem. – No wiesz to zależy, co byś miała do zaoferowania w ramach tych… Odwiedzin. – Dokończył z chytrym uśmiechem kładąc bez pardonu swoją głowę na jej kolanach i patrząc jej w oczy. Po chwili jednak Gabriel je zamknął i mogłoby się wydawać, iż poszedł spać. Czy spał? A cholera go tam wie jak on ma zawsze tak samo równy oddech, gdy śpi i jak nie śpi! Naprawdę się zastanawiam czy on koniecznie musi być taki skomplikowany na wszystko i dlaczego z, nim nigdy nic nie jest proste. No, ale najwidoczniej tak dla niego jest zabawniej, bo przecież on nienawidził nudy. - Ile jesteś w stanie dla mnie zrobić? – Zapytał nawet nie otwierając oczu. A to pytanie z skąd mu się wzięło? Pewnie znowu o czymś myśli i znowu wypaplał pierwsze słowa, jakie ślina mu na język przyniosła. No cóż zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Zaśmiała się.- Wyobrażam sobie- spojrzała na Gabriela. Nie no pewnie że to nie czyni Śligona gorszego. Tylko że dziewczyna, z którą będzie, będzie musiała mu dorównać. A ciekawe któż to będzie. Przechyliła lekko głowę. - Taak, zaprosić- powiedziała po czym się uśmiechnęła. Przeczesała ręką włosy.- A co byś chciał? -zapytała. To jest dobre pytanie. Zmierzwiła mu lekko włosy. Przeniosła wzrok na Gabriela. - Dużo- powiedziała- Ale to powinieneś wiedzieć- Astrid spojrzała na jego bardzo kuszące wargi, które wołały do niej pocałuj mnie, także co ona mogła zrobić? Posłuchała ich i zatopiła swoje usta w zachłannym pocałunku. Za moment oderwała się i przejechała jeszcze palcem po jego wardze. Czuła jakieś dziwne ciepło, ale nie była pewna czy to nie działanie Jack Daniels. Uśmiechnęła się łobuzersko. - Tak dobrze smakujesz.- Wyszeptała i jeszcze raz wbiła się w jego usta z fascynacją, aby za moment skończyć pocałunek
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Ach, jakże on kochał te chwile! Nikt nie całował tak jak ona! Tak namiętnie z gracją a przy tym oddając mu cześć siebie. Czy ją całował wcześniej? A może to sobie tylko wyobrażał? Patrzył w jej oczy chcąc więcej i więcej. Zachłanność ludzka nie zna granic zwłaszcza, jeśli ta ludzkość to Gabriel, lecz któż na jego miejscu, by jej nie pragnął? Tylko głupiec i ignorant, dla którego wszystko się sprowadza do sfer marzeń i fantazji. Gabriel do takich nie należał on dostawał to , co chciał od życia nie patrząc na konsekwencje. Po trupach do celu? Nie ma problemu! Nie dla niego! - Jeszcze tego nie wiesz? – Zapytał, a raczej odpowiedział pytaniem na pytanie. – Oboje wiemy, czego, a raczej, kogo chcę. Kogo pragnę i pożądam. – Powiedział patrząc jej się w oczy. Tak mówił o niej i dziewczyna musiała o tym wiedzieć w końcu czy, inaczej, by go pocałowała? Jej odpowiedź mu wystarczyła, chociaż nie wyjaśnił , po co zadawał to pytanie, to jednak sama odpowiedź była dla niego zadowalająca. - Och, kochanie to dopiero był przedsmak. – Powiedział kusząco a jego ręka już znajdowała się na jej brzuchu głowa na wysokości jej ust. Całował delikatnie, namiętnie z ukrytym pożądaniem, lecz nie nachalnie, nie siłowo. Wszystko pozostawił w sferze kuszenie w sferze pożądania i oddania. Raz po raz przerywał pocałunek, by spojrzeć jej się w oczy. Co teraz? Czy nadal będzie mu kłamać, że jest dla niej jak brat, czy też w końcu się podda i da się ponieść fali rozkoszy niczym fala tsunami. Gabriel nigdy nie oszukiwał i nigdy nie wmawiał jej, że znaczy dla niego mniej lub więcej zawsze doskonale wiedziała, że ona go pociąga i, że jej pragnie, a to z całą pewnością mile łaskotało jej kobiece ego, lecz przecież teraz nie chodziło o to. Teraz chodziło o fakt czy się wycofa, czy też pójdzie z, nim ku przepaści, by razem w niej zatonąć… Wszystko w jej rękach. Zawsze tak było.
Objęła go za szyję tym razem odważniej go całując. - Być może dostaniesz to -uśmiechnęła się.Jej dłoń zaczęła sunąć po jego ramieniu. Potem zaczęła przez koszulkę gładzić jego tors, aż wreszcie wsunęła dłoń pod koszulkę. Chyba Gabiel to sobie tylko wyobrażał. A może nie? Jest pewna że wiele chłopaków miało takie marzenia. No ale niestety tylko nielicznym te marzenia się spełniły. Takie życie. - Mam nadzieje- powiedziała po czym znów go pocałowała. Astrid pogłaskała go kciukiem po policzku, zahaczając przy tym o jego dolną wargę. No cóż, Astrid chyba już dała do zrozumienia że Gabriel nie jest dla niej jak brat. Oj nie. sama pragnęła Gabriela od dawna jednak ona postanowiła wszystko rozegrać po woli. Potrzymała trochę chłopaka w niepewności jednak Astrid długo tak nie mogła wytrzymać. Niestety.
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Przy Gabrielu nikt długo nie mógł wytrzymać. Nikt nazbyt długo nie mógł mówić „Nie” On już taki był, jeśli czegoś pragnął to dostawał, to. Nawet, jeśli z ta dziewczyną było, inaczej niż z innymi, bo nawet te pocałunki były inne… Czy cokolwiek to zmieniało? Oboje siebie pragnęli przyciągali się, jak dwie planety i odpychali niczym magnesy. Byli jak niebo i ziemia mieli być zawsze kojarzeni razem, lecz nigdy tak naprawdę. A jednak jest, inaczej. Czy to ich sprawkach czy przewrotnego losu.. Nie wiadomo, lecz jakie to ma teraz znaczenie? Liczyło się to, że między nimi rosło pożądanie, że pragnęli siebie doi granic wytrzymałości chcieli się hamować i grać dalej w tą grę, pomimo iż nerwy były już na skraju wytrzymałości. Gabriel badał za pomocą dłoni jej ciała tak samo, jak ona to robiła. Pragnął jej i nawet zapytany o to powiedziałby to prosto w twarz, bo czyż to teraz była tajemnica? Oczywiście, że nie. - Być może? – Zapytał z lekkim uśmiechem między jednym pocałunkiem a drugim. Chyba sama w to wątpiła mówiąc „być może” tonem głosu, który mówił „Tak, oczywiście” Czy nadal chciała ciągnąć tą grę, pomimo iż dawno było po niej.. Już nie liczyło się, kto wygrał a, kto przegrał. Nie ważne było, kto się pierwszy pogubił w tym wszystkim, bo jakie to ma znaczenie, jeśli teraz w końcu naprawdę są razem? Jeśli od życia ukradli jedną chwilę, za którą kiedyś będą musieli zapłacić. Jeśli wyrwali z zegarka czas i zatrzymali go tylko dla siebie.. Niech niesie ich wiatr! Pocałunki Gabriela przenosiły się powoli na szyje zahaczając też o jej ucho i wracając z powrotem do ust. Nie myślał już o niczym miał pustkę w głowie i tylko jej obraz, jej zapach, i to jedno pragnienie, by to się nigdy już nie kończyłoby ta chwila zatrzymana w czasie trwała wiecznie aż po wieki, wieków, amen.
Astrid odsunęła się do Gabriela- No wiesz, mogę się jeszcze wycofać- uśmiechnęła się. Wiedziała ze tego nie zrobi. Za bardzo pragnęła Gabeila. Przez długi czas tłumiła to w sobie jednak uczucia dały wygrały. Tylko czy uczucia to dobre słowo? Czy ta dwójka zna pojęcie uczucia? W Astrid bardzo powoli ukazują się. Uczucia wychodzą z ciemności i dają blask na życie Astrid. Spojrzała na Gabriela unosząc brew. - Chcesz mnie? -zapytała. No cóż wiedziała jaka będzie odpowiedź jednak chciała to usłyszeć. Znów złączyła ich usta w pocałunku. Astrid wplotła palce jednej ręki w jego włosy.
/przepraszam że krótki ale głowa mnie strasznie boli i nie mam na nic siły
Gabriel Lacroix
Rok Nauki : I
Wiek : 29
Czystość Krwi : 100%
Dodatkowo : legimilencja & oklumencja, teleportacja
Gabriel uśmiechnął się lekko wciąż ją całując. - Ja nie bronie. – Powiedział nagle odwracając całą ich sytuacje i kładąc dziewczynę na podłodze tak, by to on był na górze,. Nie, żeby lubił rządzić, ale jakoś mu nie leżało tak wiecznie być na dolę… Teraz patrzył się jej w oczy delikatnie dotykając jej warg swoimi, lecz nie całując a kusząc ją. Doprowadzając jej ciało i zmysły do granic wszelkich możliwości doprowadzając do zawładnięcia w jej ciele i umyślę emocji, pragnienia, pożądania, by w końcu wszystko już nie miało znaczenia, by zwyciężył jeden główny instynkt, który nakazuje korzystać z chwili, jaka była, bo przecież drugiej takiej chwili mogło już nie być. Gabriel zastanawiał się and jej pytaniem, chociaż dziewczyna doskonale znała odpowiedź. Chciała usłyszeć to z jego ust? - Nie więcej nie mniej jak ty mnie. – Wyszeptał do niej wciąż ją kusząc i drażniąc ją. Jeśli dziewczyna odejdzie będzie to oznaczało, że i Gabrielowi nie zależało. Jeżeli dziewczyna się podda będzie to oznaczało, że i Gabriel tego chciał. Czy właśnie do tego dążyłby dziewczyna znalazła się w pułapce emocjonalnej, by w jej oczach narastało szaleństwo i pożądanie, którego on był obiektem? Przecież obydwoje grali w tą samą grę i obydwoje dążyli do tego samego a ta chwila była nie unikniona. Jego ręka znalazł się na jej udzie a jego usta kierowane własnym widzimisię znalazły jej usta wpijając się w nią delikatnie całując długo i namiętnie. - I co zrobisz z tym fantem? – Powiedział mając na myśli obecną chwile jak i siebie samego. Był rozgrzany i gotowy, by dać się ponieść fali zapomnienia i pożądania. By na chwilę jego serce biło naprawdę szybko, bo czy ż nie jest lepiej kochać się bez uczuć trudnych dla ludzi? Serca biją szybciej tylko przez moment ona wraca do niego a on wraca do niej… Tyle, że Gabriel nie miał, do kogo wracać i to było takie piękne w tym wszystkim!
Cholera... Tak, właśnie tym słowem rozpocznę opisywanie tego beznadziejnego stanu w którym właśnie znajduje się Philippe. Nawet to słowo nie jest w stanie oddać tego, co on teraz czuje. Ten ból, złość na siebie... Tego uczucia ściskanego serca przez nieznaną nikomu siłę. Chęć płaczu łzami, które nie chcą się toczyć po jego policzkach. Głos jego gdzieś zniknął, jakby cofnął się aż do płuc razem z powietrzem, które teraz tak łapczywie chwyta. Oczy dalej jeszcze spoczywają na pergaminie, beznadziejnie próbując doszukać się jakiegoś przeoczenia, jakieś kropeczki, która wskazywałaby, że to nie tak jak myśli. I ten strach, gdy zobaczył sowę sobie tak znaną, która przynosi kolejny pergamin. Nie. Nie otworzy go, choć bardzo by chciał... Ręce wzbraniają się, wiedzą co dla niego lepsze. Patrzy tylko na blady papier, jakby to miało mu powiedzieć coś więcej. I co teraz? W końcu ostatnie parę tygodni jego życia poszły z dymem, pozostawiają co sobie tylko czarne zgliszcza i popiół. Czarne jak piekło, czerwone jak szatan... Nie, to nie czas na żarty. W końcu jemu nigdy nie zależało, zawsze dumał w swoich chmurach o niczym, miał wszystko pod kontrolą - bo nie miał niczego. Potem to się zmieniło, powoli, z czasem, by teraz znowu wrócić do swojej beznadziejnej formy. Jeszcze pamięta jak tak niedawno pisał na kolorowym papierze zaproszenie dla niej, w duchu mówiąc, że przecież mu to nie zaszkodzi. Nie sądził, że potrafi mu na kimś tak zależeć, nie znał siebie od tej strony. Jak najgorsze dziecko dał się poprowadzić na stracenie. Poprowadzić... Nie siostrze czy Taitiane, a losowi, który zawsze kreował jego życie. To on Rzeźbił w nim drobne rysy na powierzchni jego gładkiego umysłu. Teraz jednak one się skumulowały, powstało pęknięcie głębokie, długie, widoczne dla każdego jak tylko okiem sięgnąć. On za to nie może zrobić nic... Każdy ruch spowoduje tylko rozdarcie. Czy tak powinno być? Tak. W końcu był kretynem, nie zrozumiał jej przekazu gdy była na to pora. Zawsze potrafił słuchać, by w takim momencie dać się ponieść i zapomnieć o tym, że to nie on powinien robić decydujący krok, by przypadkiem się nie sparzyć. Jak to się dzieje, że zawsze to czego unikamy w nas uderza? To właśnie ta niesprawiedliwość losu. Można by powiedzieć, że teraz Philippe stał się trochę bohaterem tragicznym... Nie ważne co zrobi, zawsze wyjdzie nie po jego myśli. Tego nie można inaczej nazwać, to nie werteryzm, gdzie on nie walczy o miłość choć może... Bo nie może. Bo możliwe, ze to nie miłość, a tyko zauroczenie, które zawładnęło nim do szpiku kości. W końcu nigdy nie był zakochany, nawet od rodziców nie otrzymywał miłości, nie potrafił więc ocenić obiektywnie sytuacji. A Ty potrafiłbyś? Jedyne co mogło dawać odrobinę bezpieczeństwa teraz, to samotność, tak czuła, tak cierpliwa, taka dobra. Ona nie mówiła, nie mogła zrani. Dawała wrażenie bezpieczeństwa, choć w każdej chwili ktoś mógł je zachwiać. Nie ważne... Wiedział, że to miejsce nie wielu zna, nie wielu to przychodzi. Często pisał stąd listy, w dormitorium jeszcze by ktoś coś podpatrzył. I choć w nim odczuwał wcześniej szczęście, przeżywał zachwyty, to teraz dzielił z nim smutek i trwogę. Jeśli miejsca zapamiętują uczucia, to ta wieża jest już bardziej ludzka niż większość uczni w tej szkole. Ale czy to oznacza, że Lorrain jest na tyle ludzki, by podjąć najgorszą decyzje w swoim życiu?
Wszystko było nie tak, a w szczególności Tatiana. No, przecież ani ja – ani ona… Nie przewidziałyśmy tego. Ten list, był taki… Taki. Nie był prawdziwy, po prostu to żart, dość niemrawy, ale nadal żart. Może ktoś inny zareagowałby dowcipem, ale nie wiedziała, że Lorraina to tak bardzo ruszy. Serce jej pękało gdy ten odpisał w taki sposób jakby miał zaraz skoczyć z jakiejś wieży. Przecież sama się tak czuła jeszcze kilkanaście miesięcy temu. Gdy się zaangażowała, a parę dni później zobaczyła JĄ z największym wrogiem. No dobrze, z dziewczynami nie ma co konkurować – zwłaszcza, z niektórymi… To strasznie wredne suki. Ale Lorrain? Lorrain był kimś nadzwyczaj wyjątkowym dla tak cynicznie, zamkniętej w sobie Tatiany. Nie czekała na odpowiedź listową. Nie czekała na nic, co mogłoby dać jej nadzieję, że on się zjawi. A co jeśli nie? Zrobi z siebie po raz kolejny idiotkę, sam fakt w jakim stanie wypadła z dormitorium Slytherinu sprawił, że czuła się nader źle, i nawet najlepszy błyszczyk jej nie pomoże. Ubrana w te głupie spodenki w misie –pamiętasz je? I tym razem w puchowe bambosze, które dostała od babci, z wielką kokardą na czubku. No i ta bluza, która przypominała coś w rodzaju „Merlinie, oszczędź mnie, albo spraw żebym umarła.” Tak, była w Jego podkoszulku, który nadal nim pachniał. Właściwie to nawet nie chciała się przyznawać, że mu go dziabnęła, ale w ten sposób zawsze miała go przy sobie. Nie zdążyła ubrać nic cieplejszego i teraz owszem można byłoby się martwić o jej zdrowie czy stan duchowy, ale była kimś innym na tę chwilę. Była osobą, która obawiała się o najważniejszą istotę w jej życiu. I nie byli to rodzice, z nimi nigdy nie miała dobrego kontaktu. Oni byli beznadziejni. Zawsze. Nigdy nie utwierdzali Tatki, że jest w czymś dobra, więc w jakimś stopniu i ja i Tatka rozumiemy Philippa, ale… Serce mi pęka gdy pomyślę, że przez własną głupotę zadałam mu tyle bólu, przecież to nie tak miało być, przysięgam! Czekała przy huśtawce, wydreptała niemal nawet dziurę, ale nie było go. Nie przychodził, nigdzie nie było po nim śladu. Pewnie ją wystawił, ale nie. To ona wystawiła jego, a teraz chciała mu po prostu powiedzieć ile dla niej znaczy. A może to właśnie był ten moment, kiedy wredna, zimna suka powinna porzucić skorupę i opowiedzieć mu o tym co w jej duszy i sercu od dawna grało? Ja tego nie wiem, a Tatiana jak się już przekonałaś jest nieco nieobliczalna. -Kurwa… - Mruknęła do siebie, i nawet nie czekała pięciu minut jak ruszyła przed siebie. Biegła szybciej niż Sophie pewnie nie raz na treningu, no ale przecież musiała o niego zawalczyć. Teraz musiała mu pokazać, że to ON ją zdobył, i to do NIEGO należy. Cała. Jej serce, dusza, ciało. Tatka biegła przed siebie, nawet nie patrząc, że potrąciła dwóch małych gryffonów, że rozwaliła jakąś durną grę krukonom, ale po prostu musiała wpaść do dormitorium i rozprawić się z Philippem raz, a porządnie. Jednak jego tam nie było. I właściwie nie wiedziała dlaczego studenciaki tak dziwnie się na nią patrzą. To pewnie ten fryz, dzieki któremu wyglądała jak czupiradło. Ten rozmazany makijaż, podkrążone oczy i bladość skóry. Tak, jaka ona była teraz śliczna! I widzisz, nie przyszykowana gnała jak na złamanie karku, bo koledzy Lorraina byli tak mili, że uświadomili ją gdzie teraz tkwi. Serce jej zaraz wyskoczy, mówię poważnie, tak samo jak mnie zaraz odpadną palce, ale gdy w końcu udało jej się dotrzeć do ukrytej wieży łapała łapczywie powietrze. Wiedziała, że tam jest. Musiał tam być, nie mógł się po prostu wynieść, jeszcze nie teraz. Nie kiedy przebiegła najdłuższy odcinek w całym swoim życiu, nogi to jej do tyłka zaraz wejdą, ale kiedy ujrzała go, serce Tatiany pękło w drobny mak. -Kocham Cię… - Mruknęła cicho nie wiedząc czy to słyszy. Cały czas stała za nim, jak gdyby nigdy nic. Nie podeszła zbyt blisko, bała się tego. Bała się odtrącenia po tym co mu zrobiła. -Philippie Lorrain… Kocham Cię… - Powiedziała nieco dobitniej, a jej serce waliło jak oszalałe. Opuściła ramiona, i nie mogła powstrzymać się od tego by nie podejść i po prostu go nie przytulić, w końcu nie chciała się poniżać jeszcze bardziej, sam jej wygląd w tym momencie był upokorzeniem, ale Philipp musiał pamiętać, że ona naprawdę czuje. Może nie tak jak powinna, ale naprawdę ma uczucia, którymi chce go obdarzyć. Uczucia, które chce mu ofiarować. Nie odrywała od niego spojrzenia, mając cichą nadzieje, że się odwróci do niej, spojrzy na nią i powie cokolwiek. Cokolwiek co nie będzie oskarżeniem, ale zanim mu na to pozwoliła, zabrała po raz ostatni głos. -Jestem idiotką, wiem. Wiem, że jestem skończoną kretynką, która… Czasami nie patrzy na to co mówi czy pisze. Jednak… Zrozum Philippe… Naprawdę czuję coś czego nigdy wcześniej nie czułam. Owszem, bałam się wszystkiego co mało związek z Tobą, ale zaufałam Ci na płaszczyźnie, do której nikt nie potrafił doprowadzić i wiesz co? To była najpiękniejsza noc w moim życiu… Dlatego teraz tu jestem… I tak bardzo się boje, że mogę Cię stracić. Boję się czy to się już nie stało… Philippie… Prawda jest dla mędrca, piękno dla wrażliwego serca. Rzeczy piękne są trudne.
Nie ważne jest to jak bardzo się śpieszyła, nie ważne jest to ile przebiegła, nie ważne to ilu ludzi po drodze minęła, tylko to co zrobiła. Co się stało, już się nie odstanie,a niech ją teraz Bóg strzeże i ma w swojej opiece, bo na prawdę musi zwarzać na to co robi. Choć bardzo bym chciała to nawet ja nie wiem w jakim on teraz jest stanie, mogę tylko podejrzewać, że nie skoczy z tej wierzy z powodu załamania nerwowego... No dobra, nie skoczy. Nie miał łatwego życia, co jak co, ale dziewczyna mu go nie skróci. Musi w końcu zostać przy swoich siostrzyczkach, bronić je, po czym wyprowadzić się i zabrać przynajmniej jedną z nich ze sobą. Tak... Chyba tylko myśl, że ma jakiś cel jeszcze go trzyma tutaj. Słabo by było, jeśli nagle by się pogrążył. Trafiłby jednak do świata idealnego, gdzie rzeczy widzi się nie w ich bycie, a w istocie i mógłby z Platonem wieczorami popijać herbatę z szklanek które nie są ani wysokie, ani niskie, ani głębokie, ani płytkie, ani szklane, ani przezroczyste... Marzenie każdego filozofa, każdego światłego umysłu, osoby dążącej do prawdy. Mógłby widzieć stare rzeczy nie w nowym świetle, a w świetle prawdziwym, niezbywalnym, wiecznym... Teraz jednak miał ochotę się położyć na podłodze, udać, ze go tu nie ma, wtopić się w podłoże, które już nie raz dawało ukojenie jego duchowi. W końcu to właśnie na niej zawsze podejmował najważniejsze decyzje, pisał najróżniejsze prace. I co to nie zawsze była ta sama ziemia... To jednak symbol się liczy a nie realne miejsce. To znowu to myślenie, którego nauczył się poprzez studiowanie niezliczonej ilości książek. I to właśnie gdzie? Na ziemi Nie zdążył jednak, jakieś moce sprowadziły tu ją. Nie wiedział czy to powód do radości czy żalu. Nie wiedział w ogóle jak powinien zareagować. On nigdy niczego nie udawał... Zawsze zachowywał się najnaturalniej w świecie. Teraz nie wiedział jak naturalnie ktoś czy coś by się zachowało, nie spotkał się z tym wcześniej, nie czytał o tym, nie widział. Siedział więc dalej jak zaklęty, otumaniony wszechobecną pustką. Fakt, ona była... Nie rozumiał jednak co mówi, a coś mówiła. Patrzył na nią tylko, gdy do niego podeszła niczym przez obłęd, oczami wielkimi, przerażonymi, nieświadomymi aż do granic możliwości. Chciał czytać wiec z ruchu warg... Ale zrozumiał, że teraz tego nie potrafi. W tym monecie niczego nie potrafił, był niczym warzywo, którego dotykanie grozi trwałą chorobą czy kalectwem. Może powinnam się bać? A ona mówiła coraz więcej, coraz szybciej... Po co? Ile to jeszce będzie trwać... Dalej nie wiedział. Ale patrzył, ślepo na nią. Na jej piękne włosy, ułożone w nieharmonijną całość, nadające jej uroku jak zawsze. Na spodnie dobrze mu znane i podkoszulek jeszcze lepiej. Podejrzewał, że ona go ma, a gdy się z tego otrząśnie będzie miał pewność. - Stop - Powiedział dość chwiejnie, chcąc mieć chwile na poukładanie myśli, na zebranie wszystkiego co się działo w ostatnich chwilach. Obudziły go słowa Platona, tak znane, tak dobre, tak ciężkie, a zarazem proste. - Nie wiem, nie rozumiem, chce, nie umiem... - Bełkotał żałośnie, nie potrafił zebrać tych wszystkich emocji. On przecież nie chciał tego... A tak wyszło. On nie chciał o sobie tak myśleć, nie chciał by ona zmieniała zdanie, to go zabijało, zabijało jego myślenie. Już nie wiedział kto w tym wszystkim jest czemu winny. A może nikt nie jest winny, może on przesadza, może tego listu nie było, a on to sobie tylko ubzdurał. Tak, na swój sposób tracił zmysły... Bo to było za trudne - Co chcesz mi powiedzieć. Mów, kalecz, zrozumiem - Nie mógł obarczać jej winą, nie wiedział czyja, ale skoro nie jej... To znaczy, że jego? Przecież nie powinna w takim razie tu być. CO SIE DZIEJE! Spadł z krzesła, teraz leżał, tak jak chciał tego wcześniej. Czy to już koniec? Czy tak właśnie czuje się ktoś martwy?
Po raz pierwszy… Tak, po raz pierwszy nie mam siły ironizować. Nabijać się i durnie porównywać swojej postaci do kogoś kim nie jest. Nawet nie mam siły wierzyć w te obietnice, które tak dawno temu zostały powiedziane, a przecież minęło już tyle czasu. I z każdą sekundą jej rany otwierały się coraz bardziej, coraz mocniej. Krew znów sączyła się z blizn, które od jakiegoś czasu nie dawały o sobie znać. Teraz wiem, że tak naprawdę nigdy nie powinno się tracić pamięci o tym co minęło, i o tym co nas zmieniło, a przecież Tatianę zmieniło wszystko co wydarzyło się przez dziewiętnaście lat jej życie. Zawsze wśród ludzi, ale tak naprawdę samotna. Zawsze wśród wianuszka ‘przyjaciół’, ale tak naprawdę bez grama szczerości, a teraz? No właśnie. Teraz wychodziła ta prawdziwa natura, która niszczyła ją od wewnątrz, spalała każdą tkankę, bo widok Philippa przyprawiał ją o zawrót głowy. Nigdy by nie pomyślała, że tak piekielnie jest w stanie kogoś zranić, kiedy naprawdę nie miała takiej intencji. Nigdy nie chciała zadać ciosu, który złamałby akurat jego, ale to tylko Tatiana. Durna, wredna ślizgonka, która nigdy nie mogła być kimś kim chciała być zawsze. Wieczne wkładanie maski, obwinianie o to, że nie jest idealna, i właśnie w tym momencie ona sama zdała sobie sprawę z tego jak niewiele znaczy w tej całej odsłonie życia, z którą się zmagała. Chcesz trochę prawdy? Pewnie, że chcesz… Tai to skomplikowane stworzenie, którego nawet ja nie rozumiem. Tai to istota, która zyskując tak wspaniałą osobę jak Phill niszczy wszystko co ma z nim związek, ale przecież mówiła, że się tego uczucia boi. Mówiła, że miłość ją przeraża i nawet dlatego pytała czy naprawdę nadal jest jego, bo gdyby się okazało, że nie to co wtedy? Co wtedy zrobi, jak będzie z nim rozmawiać? No, ale chyba wszyscy już wiemy co się naprawdę między nimi podziało. Tu nie chodzi o seks, który miał miejsce kilka dni temu. Tu nie chodzi o to, że na korytarzu nie potrafi zachować pozorów, tu chodzi o to, że w jedno próbowały złączyć się dwie dusze. Tak bardzo obce, i nie żyjące w jednym świecie. Taki schemat po za materią, otaczających dziwek, alkoholików i ruchaczy. No ale przecież to naturalna kolej rzeczy, coś z czym nikt nie może walczyć. On jest silny, a raczej był, a ona żyła iluzją o tym, że ktokolwiek jest w stanie zaakceptować taką jaka jest. Jednak nie, to była tylko pomyłka, bo jej życie nie było usłane w sposób taki jak zawsze chciała. No ale przecież za błędy trzeba ponosić odpowiedzialność i teraz kiedy nie ma już nic więcej do powiedzenia, trzeba odejść z podniesioną głową i pękniętym sercem, które rozwaliło się na miliard drobnych kawałków, nie mogąc zostać nawet posklejanym przez magię. Tej magii już nie było. To jej wyobrażenia, jej iluzję, w których gdzieś się zgubiła. I teraz kiedy nie ma już nic dodania, on może odejść. Może iść tam gdzie chce, ale może też powiedzieć wszystkim, że naprawdę dał jej szczęście. -Nie jesteś w stanie zrozumieć… - I na tyle było stać Tatianę, bo wszystko było niemożliwe, abstrakcyjne i nieznośne. Budowanie zaufania na ruinach czegoś pięknego jest najgorszym co mogło ich spotkać. Złamane obietnice. Złamane serca. Może i myślisz, że wszystko czego potrzebują jest wokół, ale ja wiem… Że to nie tędy droga. Ale pamiętaj… Proszę jeszcze raz – powiedz im, że naprawdę była szczęśliwa. -Nie chciałam Cię skrzywdzić Philippie, naprawdę tego nie chciałam. Nie wiedziałam, że głupi żart… Po prostu, przepraszam… - Wydusiła z siebie nie wiedząc co ma więcej dodać. Nie chciała się odzywać. Nie chciała patrzeć i nie chciała słuchać czegokolwiek. To było przygnębiające, ona sama czuła się tak jakby ktoś wyrwał jej serce i po prostu… Odszedł. Oboje przecież uwierzyli w coś co jest kompletnie niemożliwe. Oboje dążyli do czegoś co jest nieludzko piękne i dla nich nieosiągalne. A jeszcze rok temu ktoś jej mówił, żeby uważała. Jednak kto jej błędy, jej decyzje, jej upokorzenie. Teraz kiedy serce było złamane, kiedy rany były otwarte, wiedziała, że to w co wierzyła jest niemożliwe.
Najwyższy czas zakończyć ten rozlew emocji. Kto jak kto, ale Philippe nie może z siebie zrobić ostatniej ofiary (choć już to poniekąd zrobił, hehe). Nie wyobrażam sobie, ze będzie tak leżał na podłodze, bełkotał. Po momencie słabości następuje chwila podniesienia się. Trzeba być twardym, w końcu to mu właśnie wpajano w jakiś sposób od zawsze. Gdyby ona tu nie przyszła byłby... Pewnie nigdy nie doprowadziłby się do gorszego stanu, nie spadłby na tę cholerną podłogę niczym kłoda, nie patrzyłby tymi nieprzytomnymi oczami. Podejrzewam, ze właśnie tu w pełni smutny, zasnąłby, po czym obudził oczyszczony jak nigdy wcześniej. Zrobiłoby to z jego charakteru burdel... Ale czy to ważne? Nie byłby w swoich oczach takim łajdakiem, nie obwiniałby się o nic. Po prostu po jakimś czasie by zapomniał, pewnie znowu wróciłby do najbardziej podstawowych dzieł, by wpoić sobie wartości, które w nim umarły, które chciałby mieć w sobie, by móc myśleć, rozważać, rozumieć... W końcu to cnoty, które od zawsze tak bardzo cenił. Nie może mu ich zabraknąć. Tak i ten moment w którym powiedziała, że to był żart. Na serio... Czy gdybyś dostała taki list, uznałabyś go za dowcip? Wiem, że nie. Przecież papier nie oddaje emocji, papier zawiera tylko puste słowa. To, jak je odbierzemy zależy tylko od naszej subiektywnej interpretacji. Przecież to podstawowa zasada korespondencji... nauczył się jej w tym miliardzie listów wymienionych z nieznajomą Natalią. Gdyby teraz mógł pewnie napisałby kolejny, beznadziejny list do niej. Czasem zastanawiał się po co to właściwie robi... Ale to tak samo jak taniec z Sherrisą czy rozmowy z Josephine. Wszystko to nie miało głębszego celu, po prostu łatało dziury w jego czasie... Ten czas mijał tak prosto, zupełnie jakby nie jego. Może warto do tego wrócić? A może Fridderick powie mu, co powinien zrobić? Ostatnio przez to wszystko zaniedbał bliskich sobie ludzi. Szczerze? Chyba nawet nie wiedział jak bardzo są mu bliscy. Co miał zrobić? Choć by nawet chciał, to nie mógł powiedzieć "Tak, też cie kocham, wszystko dobrze". Tak nie było. On dalej gdzieś tam cierpiał. W dodatku nie wiedział czy to miłość czy to tylko zauroczenie, które za parę dni umknie niczym powiew jesiennego wiatru. - Nie. Żart mają to do siebie, że są śmieszne. Spójrz na to, czy to zabawne? - Wstał niepewnie, jakby jeszcze nie wiedział czy potrafi chodzić. List... Wiedział gdzie leży, w końcu tak uważnie wcześniej na niego patrzył. Teraz nie chciał mieć już z tym listem nic wspólnego. Nie chciał widzieć żadnego słowa na nim napisanego. Jeśli go nie będzie, to prościej będzie zapomnieć. Złe wspomnienia w końcu uciekają, wyparte przez te chwile piękne i dobre. Tylko pamiątki mogą dać możliwość powrotu do tego uczucia. On już wiedział - nie chciał wracać do tej goryczy. - Teraz wyjdę, a ty jeśli na prawdę coś do mnie czułaś, to za mną nie pójdziesz. Muszę to wszystko sobie ułożyć. Ja nie wiem co czuje, nie jestem pewien, nie rozumiem - Zrobił jak powiedział. Pomknął powoli w stronę drzwi. Z jednej strony nie chciał, by było to ich ostatnie spotkanie. Z drugiej jednak nie chciał kontynuować tej rozmowy. Wcześniejszego swojego czynu najwyraźniej nie przemyślał na tyle, by móc podejmować kolejną nieprzemyślaną decyzję.
Tkwiła w bezruchu nie mogąc pozbierać myśli. Nie umiała zrozumieć dlaczego to właśnie tak się potoczyło. Dlaczego to właśnie ICH musiało i dlaczego tak szybko. Próbowała patrzyć na Philippa bez grama jakiegoś współczucia, ale nie umiała. Serce jej pękało, a pod powiekami kotłowały się łzy. Jednak nie rozpłakała się, nie mogła teraz. Nie pokaże, że jest tak słaba i mierna we wszystkim co ją otacza, w końcu… Nie mogła. Jakiś zasad musiała się trzymać. Czegoś co jest niewyobrażalnie chore i nienormalne. Ale teraz była zmęczona wszystkim, a w szczególności tą sytuacją, w której tak bardzo zraniła wszystkich. No bo… Kto normalny robi coś takiego? No właśnie. Tai nie była normalna, o czym Lorrain przekonał się nie raz i nie dwa. Jednak nie pozwoliła pokazać mu, że ją to rusza. To jak cierpi. Gdyby jednak miała mu cokolwiek pokazać, to pokazałaby ten wielki ból, który przez całe dziewiętnaście lat szukał ujścia, aż w końcu znalazł. Nigdy nie przejmowała się starymi, nigdy nie przejmowała się osobami w jej otoczeniu. Nawet bratem się nie przejmowała, dla którego teoretycznie była ponoć ważna. Przejmowała się Lorrainem, którego… Kochała. No i po cholerę Sophie to zrobiła? A nie tak dalej, jak kilka dni temu Tai mówiła do przyjaciółki, że boi się skrzywdzić Philippa, boi się też, że to on skrzywdzi ją, a tak naprawdę skrzywdzili się nawzajem, szkoda tylko, że w tak absurdalnie brutalny sposób. Gdy odezwał się po raz pierwszy, aż łza poleciała po jej bladym policzku. To było upokarzające, nigdy wcześniej nie płakała przy ludziach, zawsze w samotności, a teraz? No właśnie. Teraz uginała się pod ciężarem uczucia względem brata najlepszej przyjaciółki. Zacisnęła zęby by nie rozpłakać się jeszcze bardziej. Zaciskała pięści tak mocno, że jedyne co czuła to, to jak paznokieć wbijał się w jej delikatną skórę, ale czy przycięła naskórek? Nie miała pojęcia. -Phill… - Jęknęła cicho na to by jakkolwiek skomentować wątek tego zakichanego listu, w którym padły słowa, których żałowała najmocniej w świecie. Nie mogła jednak ogarnąć swoimi małym mózgiem tego, dlaczego chłopak tak mocno to przeżył. Czyżby naprawdę romantycy nie wyginęli? Zabawne, nie? Chyba nie wyginęli, a ona na każdym kroku jak tylko leciało robiła z siebie pośmiewisko, no ale kurczę… Nie umiała nie ugryźć się w palce, które pokierowały pióro i spisały najgorszy list ever. Ale los szykował kolejny cios, tym razem tak mocny, że aż się jaj zakręciło w głowie. Nie mogła się opanować, miała ochotę wyć, płakać, drzeć się i najchętniej skoczyć z tej zasranej wierzy, byleby się zabiła. W końcu Lorrain naprawdę powiedział, że ma za nim nie iść. On powiedział, że nie wie co czuje – a to było najgorsze w tym wszystkim, ale czego się znowu Tatiano spodziewałaś? Że padnie Ci w ramiona i że będzie żyć długo i szczęśliwie? Straciłaś go, przez własną głupotę. Dopiero kiedy ją minął, kiedy nie słyszała jego kroków nie opanowała łez, które po prostu zaczęła jedna po drugiej spływać po bladym policzku. Z każdą kropelką jej oczy stawały się o barwie intensywnej czerwieni, która pokryła białka. Jakie zabawne! Od dawna nie była w takim stanie, a doprowadził się do niego przez głupotę. Tai odwróciła się w stronę jednej ściany i nie myśląc o konsekwencjach złamanej ręki, czy poranionych palców, z całą siłą uderzyła o najbliższą ścianę. Włożyła w to naprawdę sporo wysiłku, bo przecież była drobna i niezbyt silna, ale tym razem próbowała dać upust złości, gniewu i żalu. Jednak to na nic się zdał. Ból fizyczny nie przysłonił bólu psychicznego. Zbliżyła się do ściany, której przed chwilą sprzedała „liścia” po czym twarz próbowała ukryć za gestą kurtyną włosów, opierając czoło o zimne cegły. Cóż za niesamowita sytuacja. Czy Tai kiedyś tak zależało? No właśnie nigdy, a teraz poczuła jak to jest gdy się kogoś traci. Gdy ten ktoś odpycha i mówi, że nie wie co czuje. Na samo wspomnienie wspólnej nocy robiło jej się gorącej, ale bardziej z żalu niż potrzeby wtulenia w się jego ciało. Lorraina już nie było. Zniknął. Wróci. Kiedy wróci?
Czy zastanawialiście się dlaczego wieża? Dlaczego ktoś za miejsce spotkania wyznaczył wam ukrytą wieżę? Czyżby sugerował, żebyście skoczyli? A jeśli nie... To czy po prostu marzy o tym, aby was zabić i ukryć zbrodnię? A może to Wy tworzycie pewną zbrodnię? W wasze ręce trafia pewna tarcza. Niebanalna plansza z rozpisanym cierpieniem na każdym polu. Które z nich los przeznaczył na wasze barki? Odpowiedzią będzie rzut kośćmi. Oczka na nich wskażą historię, która wam się przydarzy... No już. Bierzcie to w swoje ręce. Madness, Wojtek, Antoine... Czyżbyście się bali? Takie męskie grono... A może wręcz przeciwnie i spodnie macie już pełne?
Grają: Wojtek Zieliński, Antoine Bonnett, Madness Toinen