Z zewnątrz widać ją tylko z jeziora, w innym przypadku zostaje zakryta przez inne wieże, wysokie części dachu... Chyba że ktoś wzniesie się w powietrze. Stamtąd widać ją doskonale. Jednak ma coś w sobie, co nie przyciąga wzroku, wręcz go odpycha, jakby sygnalizowała, że nie potrzebuje odwiedzających. Których, bądź co bądź, było tu naprawdę niewiele. Wszystko przez to, że bardzo ciężko tu trafić. Wejście bowiem mieści się na piętrze drugim i jest doskonale ukryte. Kiedy jednak, jakimś cudem, prawdziwym cudem, uda ci się tu trafić, dostrzeżesz z pozoru zwykłą, okrągłą, pustą przestrzeń. Niedużą, mieści się tu jedynie jeden fotel, bardzo stary i zakurzony, a dopływ światła jest ograniczony do nędznej okiennicy bardzo wysoko. Nie sposób przez nią wyjrzeć.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Autor
Wiadomość
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
- W jakim sensie? - zapytał unosząc brwi zaskoczony jej słowami. Był ciekawy tego i wyglądał, że podłapał temat, więc nie zbędzie go byle jaką odpowiedzią. Albo raczej brakiem konkretnej i sensowniej odpowiedzi. Wtulił się na moment w dziewczynę kiedy w niego wpadła. Uśmiechnął się w odpowiedzi i nie chcąc dalej przeciągać ruszył z nią wgłąb korytarza. - No tak, trochę się wtedy zasiedzieliśmy, ale z drugiej strony nic większego nie mogło się stać. Nie miałaś przecież złamania otwartego byś to mogła się wykrwawić. - No i chyba koniec z uroczym i romantycznym Aleksandrem... Bo niby dlaczego nie porozmawiać o wykrwawianiu się? Nie musiał odpowiadać jej kiedy się zatrzymali, już szybko zaskoczenie zniknęło z jej twarzy i zauważył zainteresowanie jaką sam miał poprzedniego dnia. Uśmiechnął się znikomo i kiedy weszli przejście zamknęło się za nimi. Wchodząc po schodach usłyszał jej prośbę na co zaśmiał się. - No dobra, następnym razem powiem jeśli będziemy wybierać się w podobne miejsca, byś założyła wygodne buty a nie szpilki - powiedział śmiejąc się jeszcze przez chwilę. Później nastąpiła chwila ciszy, on RZUCIŁ ZAKLĘCIE NA DRZWI ZAMYKAJĄC JE korzystając z momentu. Co prawda już samo to, że ktoś odnajdzie przejście było mało prawdopodobne, ale jednak nie niemożliwe i on tutaj był najlepszym przykładem. Więc drzwi do tego pokoju były kolejnym zabezpieczeniem. - Może to gdzieś zawsze we mnie siedziało? A może nigdy nie znalazł się nikt do tej pory, dla którego chciałbym się zaangażować na tyle - odpowiedział spoglądając na nią szczerząc białe zęby w lekkim zakłopotaniu. - Mam nadzieję, że mi się to udało - mruknął szybko w odpowiedzi i kiedy się na nim zawieszała objął ją w pasie i ciągnięty w stronę fotela nie protestował temu. Usiadł na nim pociągając bliżej ślizgonkę. - Jakie znów "Ja"? To moja kryjówka - odpowiedział unosząc kącik wargi. - Tak jak zwykle, zaczęło się od plotki, ciekawość, zaciekłość w dążeniu do celu i jest. Znalazł się. Miejsce którego tak bardzo brakowało ci podczas naszego ostatniego spotkania - dodał uznając, że na chwilę odpuści jej złośliwości. - Tylko nie miałem okazji przyjrzeć się tym ścianą. Zdecydowanie wyryte na nich są jakieś zaklęcia w formie run. Wolałem jednak sam za to się nie zabierać. Ale być może to tylko zaklęcia ochronne tej wierzy - dodał rozglądając się po ścianach, ale w zasadzie to nawet nie miał ochoty by za to zabierać się teraz, w tej chwili jego ciekawość była skupiona tylko na Andrei.
Wtuliła nos w załamanie szyi a ramię Aleksandra, układając się wygodniej na jego kolanach. Gdy już tak siedzieli, postanowiła pozbyć się obcasów - dlatego zdjęła je w mało zgrabnym ruchu, odrzucając w stronę miejsca, gdzie spoczywał jej płaszcz. - Nie wątpię - odnosząc się do kwestii Ślizgona i romantyzmu, spoglądnęła na niego a potem przymknęła powieki. - Ale przez te kilka lat w ogóle nie dałeś po sobie poznać, że masz jakiekolwiek uczucia. Dlatego jestem pod wrażeniem - wyjaśniła szybko o co jej chodziło. W zasadzie mogłaby tu spędzić cały dzień, niemal leżąc na swoim chłopaku i nic nie robiąc. Nie musieli nawet rozmawiać. Wystarczył sam fakt, że był obok niej a to już sporo dla niej znaczyło. - Niech ci będzie, mam kilka swoich - machnęłaby ręką, gdyby nie to, że obie miała zaciśnięte na na koszuli Ślizgona. Nie ważyła dużo, więc nie sądziła, że może mu być niewygodnie. Poza tym, że wbijała mu swoje kości w ciało. Dopiero gdy wspomniał o znakach na ścianie, momentalnie podniosła się, rozglądając. Nie zrobiła tego absolutnie celowo, ale jej jasnowidzące zapędy czasami były silniejsze. - Jakie znaki? - spoglądając po ścianach spod przymrużonych powiek, próbowała znaleźć któreś hasełko. I gdy znalazła, wstała, przyglądając mu się z bliska. Odczytywanie run nie było jej mocną stroną, ale prawdopodobnie pochłonęłaby wiedzę na ten temat w ekspresowym tempie. Lub po prostu napisze do ciotki. - Ciekawe - nie przemyślała tego, że może zachowywać się dość nietypowo. Przecież do tej pory nie wykazywała żadnego zainteresowania tego typu kategoriami, więc Cortez mógł się mocno zdziwić. Ona jednak dalej stała tyłem do niego, z uporem maniaka oglądając napisy na ścianie. - Nie sądzę, żeby to były tylko zaklęcia. Po co ktoś robiłby kamień runiczny z zaklęciem ochronnym i to w takim miejscu, że tylko szczęściarz je odnajdzie? Na przykład tu, o tu - wskazała palcem na jeden ze znaków, który kojarzyła. - Tu jest ansuz, które odpowiada za porozumienie z siłą wyższą. Podobno - kolejna wtopa. Tym razem jednak połapała się w porę i szybko dodała żartem: - No. Ewentualnie masz rację i ktoś trzymał tu skarb albo księżniczkę - uśmiechając się szeroko, wróciła do chłopaka, siadając mu z powrotem na kolanach. Miała nadzieję, że nie zacznie jej dopytywać, bo wiedziała, że w końcu powie mu o swojej super-mocy. - To co dzisiaj robiłeś? - uwieszając się Aleksandrowi na szyi, próbowała zmienić temat.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Przytrzymał ją przez chwilę mocniej, by to mogła się na nim powyginać i zdjąć swoje szpilki. Jego wzrok powędrował za nimi w stronę płaszcza. Jeszcze wczoraj współczułby dziewczynie po podniesieniu go z tej podłogi. Lecz dzisiaj, po wczorajszym tak dokładnym wysprzątaniu pomieszczenia powrócił szybko i obojętnie wzrokiem na dziewczynę, zamykając oczy i uśmiechając się lekko. Faktycznie, bliskość Andrei była już tak przyjemna, że nawet jeśli miałby tak z nią jedynie siedzieć to czułby się zrelaksowany i ogólnie mówiąc - dobrze. Nie czując w tym milczeniu żadnego skrępowania, a to już chyba musiało oznaczać, że jednak coś do niej czuł. Ostatnią rzeczą jaką mógłby teraz powiedzieć, to właśnie to, że pod ślizgonką było mu niewygodnie. Muskał delikatnie ustami jej szyję nie całując jednak. Drażnił się z jej skórą wprowadzając minimalne tarcie między swoimi bladoróżowymi wargami. W niektórych miejscach delikatnie podgryzioną skórką. Od czasu ich ostatniego spotkania o wiele częściej zdarzało mu się łapać je między zęby i skubać, wspominając ich pocałunki. Plusem tego było to, że nawet pomimo zimna jakie panowało nie miał ich popękanych, a cały czas były miękkie. Kiedy zainteresowała się runami na ścianach jego wzrok wędrował za spojrzeniami dziewczyny. Chcąc wiedzieć o czym konkretnie może mówić. - Owszem, jeszcze nie miałem okazji by się im dokładnie przyjrzeć. No i jednak runy nie są moją mocną stroną, więc też niewiele mi one mówią - odpowiedział patrząc się też na to jak wstaje i podchodzi do nich. - Nie miałem pojęcia, że aż tak bardzo interesujesz się runami - rzekł uśmiechając się lekko zaskoczony jej zachowaniem. Złapał się jednak na tym, że nie wiedział o dziewczynie za dużo. Pomimo, że już tyle lat się znają. I nadal potrafią się mocno zaskakiwać. - Mnie się wydaje, że właśnie dlatego tak ciężko jest odnaleźć to miejsce. Choć może być i tak, że powodują też inne rzeczy, temu nie zaprzeczam i nawet myślałem na początku, że jak usiądę w tym starym fotelu to coś się stanie. Jednak nic się nie wydarzyło. Może jakaś regułka, którą trzeba wypowiedzieć uaktywni dopiero ten mechanizm. - Odpowiedział i jednocześnie sięgnął do kieszeni marynarki. Wyciągnął z niej małą buteleczkę, stuknął w nią lekko różdżką, a ta odczarowana powiększyła się do swoich normalnych rozmiarów. - Masz ochotę na wino? - odezwał się uśmiechając bardzo szeroko. Było to jedno z win które to wczoraj wieczorem kupił od Daniela. - Ja tutaj będę ukrywał siebie samego, liczy się? - odparł nawiązując oczywiście do ukrywania skarbu, a nie księżniczki. Choć wiedział, że ta dziewczyna mu tego nie daruje i to skomentuje. - W zasadzie to nic nadzwyczajnego, nie licząc spędzenia tutaj kilu godzin nad tymi świecami i zaczarowując je by nic nam nie kapało na głowę za kilka minut. - Oczywiście były to zaczarowane świece, więc nie musieli obawiać się woskowego deszczu. Wyciągnął dwa kieliszki do wina i odkorkowując je nalał krwistoczerwonego, ciężkiego płynu do szkła i podał go dziewczynie. - A ty jak? Zaczęłaś po kontach studiować runy, czy to od zawsze cię tak interesowały? - Niestety nie odpuści tak łatwo Andrei. Ciekawość znów zwyciężyła, zwłaszcza kiedy to też chciał się czegoś o niej dowiedzieć.
Faktycznie, znali się bardzo długo a paradoksalnie do tego niewiele o sobie wiedzieli. Andrei do tej pory to nie przeszkadzało, kiedy jednak ostatnio miała mały kryzys czy właściwie powinna być z nim w związku, czy nie, nie umiała tego dopasować ani do plusów ani do minusów. Bo z jednej strony nie powinno się być z kimś, skoro niewiele się o nim wiedziało, lecz z drugiej strony właśnie to sprawiało, że znajomość była magiczna. Andrea odwróciła się przez ramię, kiedy Aleksander zwrócił uwagę na jej zainteresowanie runami. I nie wiedziała jak z tego wybrnąć, bo wiedziała, że nie uwierzy jej w bajeczkę "a przypadkiem znalazłam książkę" albo "słuchałam na zajęciach", znając jej podejście do przedmiotów innych, niż zaklęcia i OPCM. Ciekawe co by powiedział na to, że na wróżbiarstwie jest najlepszym uczniem w grupie. Na pytanie o wino nie odpowiedziała uznając, że to chyba głupie pytanie w jej przypadku a potem przytuliła się ponownie do Ślizgona. - Od dziecka jestem związana z takimi dziedzinami - wyjaśniła trochę zbyt ogólnie, ale i w sumie zgodnie z prawdą. Przechwytując kieliszek, skosztowała trunku. Wyraźnie zaskoczona spoglądała w kieliszek, oblizując wargi. - Od kiedy znasz się na mugolskich winach? Podobno jesteś czystokrwisty - spytała rozpoznając smak mugolskiego wina. Od czarodziejskich różniły się głównie wyrazistością smaku a ona jako zaprawiony w boju pijak umiała to rozdzielić. Jak i papierosy. Zgarniając włosy za ramiona, oparła się dość wygodnie o chłopaka. - Aleks, jestem jasnowidzem - powiedziała nagle, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że Ślizgon i tak jej nie uwierzy. Dlatego wyjawienie swojego drugiego największego sekretu przyszło jej dość łatwo. Zaraz po tym zerknęła kontrolnie na Corteza, uśmiechając się lekko. Była ciekawa jego reakcji, jednak jeśli miałaby obstawiać to miała wrażenie, że zaraz ją wyśmieje.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Możliwe, że najciekawsze w tym wszystkim było to, że odkrywali się całkowicie na nowo, a osoba którą się znało już tyle lat ponownie owiana jest tajemnicą. A cóż innego nie pociąga równie mocno jak możliwość odkrycia tej tajemnicy? - To mi odpowiedziałaś - kontynuował, uznając, że bardziej wymijająco nie mogła tego powiedzieć. Znaczyło to, że coś przed nim ukrywała. On jednak nie zamierzał od razu wyciągać z niej wszystkiego. Po co psuć sobie zabawę i już grać z otwartymi kartami. Stłumił zżerającą go ciekawość i cicho westchnął. Dając jej również informacje, że na chwilę obecną daje sobie spokój z dalszym dochodzeniem w tej sprawie. W dodatku nie chciał psuć tej atmosfery jaka wypełniała to pomieszczenie. Prychnął cicho słysząc jej słowa. - Proszę cię... Na prawdę uważasz, że skoro jestem czystokrwisty to oznacza, że nie mam dobrego gustu i smaku? Zwłaszcza, że uczestniczę w różnorodnych balach i imprezach więc z takimi wyrobami mugoli jestem obeznany. I nie są to wyłącznie wina. - Odpowiedział upijając kilka łyczków wina spoglądając równocześnie w kieliszek z uwagą. Nie poświęcałmu jednak za wiele uwagi. Zwłaszcza kiedy to Andrea zaczęła się do niego tulić. Przejechał powoli palcami wzdłuż kręgosłupa dokładnie badając jej wyrostki kolczyste. Wtedy postanowiła mu coś zdradzić. Od tak, nagle, bez najmniejszego zachwiania w głosie, a może to tylko mu się tak wydawało? W pierwszej chwili i tak się głupio uśmiechnął, jakby to mu opowiedziała najlepszy żart. W końcu czym byla ta dziedzina dla kogoś kto w to zupełnie nie wierzył? Szybko jednak zmienił swój wyraz twarzy. Zmarszczył czoło przyglądając się jej uważnie jakby chciał coś wyczytać z jej twarzy. - Mówisz na poważnie? - Jego głos się zachwiał czekając na odpowiedź z niecierpliwością.
Angielka absolutnie nie przemyślała swoich słów i poczynań. I to nie było tak, że nie chciała zdradzić mu swojej tajemnicy, która wciąż czasami budziła ją po nocach. Po prostu znała podejście Ślizgona do wróżenia i odczytywania przyszłości, dlatego wątpiła, że jej uwierzy a być może uzna ją za wariatkę, która powinna się leczyć. Siedząc na jego kolanach, nieco zbita z tropu, próbowała uśmiechnąć się wesoło, najszerzej jak może, jednak jej uśmiech był dość przerysowany i kłamliwy. Na szczęście przytulała się teraz do Aleksandra, więc nie za bardzo mógł to dostrzec. Wtulając mocniej nos w zgłębienie między szyją a ramieniem, odetchnęła głęboko. Dłonie z kolei wsunęła pod koszulę chłopaka, masując opuszkami palców jego miękką skórę. Skoro powiedziała A, to powinna powiedzieć B, prawda? Tylko czemu to sprawiało jej tyle trudności, jeśli względnie mu ufała? - A gdybym mówiła prawdę to...? - odpowiadając niegrzecznie pytaniem na pytanie próbowała jakoś sensownie rozegrać czekającą ich rozmowę. Była ciekawa jak zareaguje i co powie, skoro do tej pory wiedziała, że chłopak niespecjalnie wierzy w ogóle w istnienie kogoś takiego, jak jasnowidz. - Nadziejesz mnie na pal, poćwiartujesz, czy zakopiesz żywcem? - dodała jeszcze, zaprzestając głaskania jego pleców. Była trochę zniecierpliwiona i może nawet odrobinę przerażona tym, że nie wie jak Cortez zareaguje. Po pewnym czasie opuścili pomieszczenie.
Nie wiedziała dokąd idą i czemu przeczucie wiodło ją akurat w stronę wież, ale po prostu nie miała lepszego pomysłu. Pamiętała miejsce, które pokazał jej kiedyś Aleksander i czuła, że Danielowi się spodoba. W końcu - podobnie jak ona - lubił się chować przed ludzkością. A gdy skończy mu się magiczna świeczka, będzie mógł przyjść do ukrytej wieży. Plan idealny. Gdy znaleźli się na miejscu, chwyciła chłopaka za rękę wprowadzając go przez ciemny korytarz a potem rzuciła za sobą zaklęcie zamykające drzwi. Była tutaj tylko raz, ale doskonale pamiętała drogę. - Tylko nie chwal się nikomu - powiedziała nareszcie, siadając na starym fotelu, który ówcześnie "odkurzyła" nieco zaklęciem. Potem poprawiła szatę i zamknęła oczy, zastanawiając się nad ich wcześniejszą rozmową. - Daniel, dlaczego uważasz, że coś nas łączy? - spytała, nie zmieniając w ogóle swojej pozycji.
Podążając za Andreą nie miał pojęcia gdzie go prowadziła. Nie pytał się, nie czuł takiej potrzeby, miał nadzieję jednak, że gdzieś gdzie mogliby spokojnie porozmawiać. Nie był nigdy w Ukrytej Wieży, ani by nigdy nie wpadł na pomysł, że Aleksander tu był z Andreą i kupionym winem od niego. Rozglądając się po całym tym miejscu, musiał przyznać – spodobało mu się i chyba będzie je częściej odwiedzać. W ucieczce od ludzi i w pogoni za samotnością. Świecę chciał użyć w wyjątkowym przypadku, także nie będzie jej nadużywać. Na pewno w pierwszej kolejności użyje tego miejsca. - Przytulnie tu. – Ocenił i przyglądał się i Andrei i całemu pomieszczeniu. Zanim go tu wprowadziła, złapała go za rękę do czego nigdy nie był przyzwyczajony, a nie zrobiła tego po raz pierwszy. Wzdrygnął się lekko, lecz po chwili zaskoczenia już się opanował. Kiedy Andrea usiadła, on oparł się o ścianę i zajrzał do kieszeni w poszukiwaniu papierosa. Ale wypalił ostatniego. Kurwa. Wzdrygnął się, kiedy dziewczyna przerwała ciszę. - Nie zamierzam. Zacznijmy, że nie mam komu powiedzieć. – Rzucił w nicość nieznaczące słowa, patrząc w źródło jedynego światła w pomieszczeniu, jakby się nad czymś zastanawiał. A robił to? Oczywiście, frapowała go całą sytuacja z nią w roli głównej i nie zdziwił się wcale, gdy się w końcu zapytała. - Andrea, powiedz mi, że nic nie czujesz – był pewien, że jednak czuła, więc kontynuował – jestem tego pewien. Na pewno jedno nas łączy. Oboje jesteśmy zdrowo pierdolnięci, nie uważasz? – Zapytał ze stoickim spokojem, że aż komicznie to zabrzmiało.
Angielka otworzyła oczy, spoglądając na chłopaka. Nie wiedziała co do niego czuje i czy w ogóle cokolwiek teraz czuje, poza tym, że była lekko skołowana. Znaleźli się w absurdalnej sytuacji i doskonale zdawali sobie z tego sprawę. - Nie mogę ci powiedzieć, że nic nie czuję, skoro sama tego nie wiem - powiedziała spokojnie, jednocześnie wyciągając z szaty paczkę papierosów i rzucając ją w stronę Ślizgona. Jednego, którego zdążyła zgarnąć przy okazji zapaliła, zaciągając się leniwie i równie nieśpiesznie wypuszczając dym ustami. - Zakładając hipotetycznie, że coś czuję... co z tego? Ty sam nie jesteś przekonany co do swoich słów, więc może pora w końcu zwracać uwagę na inne sygnały pod tą maską obojętności - posłała mu nader wyzywające spojrzenie, po czym podniosła się z miejsca i podeszła do maleńkiego okienka. Z otworzeniem go miała problem, ale gdy się udało, pociągnęła spory haust świeżego powietrza. - Jesteśmy pierdolnięci, ale to nie jedyna rzecz, która nas łączy, Daniel - wyrzuciła z siebie na koniec. Przeanalizowała całą ich relację w drodze do wieży, kiedy niespecjalnie ze sobą rozmawiali, i musiała przyznać, że między Bogiem a prawdą ciągnęło ich do siebie. Nieważne w jaki sposób, ale zależało im na sobie, tylko skryci za swoją dumą się do tego nigdy nie przyznają.
Ich uczucia względem siebie były faktycznie pojebane. Raz kończyli prawie na sprawach łóżkowych, a innym razem rzucali się sobie do gardeł, cudem się nie zabijając. Tak,to co było między nimi było absurdalne. Lecz myśląc dogłębniej, musieli w końcu sobie to powiedzieć. Trwali w niepewności i dziwnej nienawiści do siebie nawzajem. - To nie mów. Lecz wiesz, że ta rozmowa kiedyś musi nastąpić. Nie możemy żyć w jebanej niepewności w tym co do siebie czujemy – wypowiedział te słowa głośno, z nieprawdopodobnym sykiem. Tak jakby jego niemiecki akcent mieszał się z wężowym tworząc dziwną mieszankę. Podziękował jej w duchu za paczkę papierosów i zapalił jednego, skupiając na nim całą swoją uwagę. Wypuszczał dym, tworząc czasami kółka, bawiąc się tym. Kiedy przerwała tą chwilę błogości, zastanowił się nad jej słowami. Nie był pewny? Faktycznie. Lecz jednego był pewien. Cholernie ją lubił i jedyne co uznał za błąd w ich znajomości to fakt, że się do tego przyznał. - W pewnych sprawach jestem pewny, w innych nie. Gdybyś coś do mnie czuła… może by to coś zmieniło. Może by mi się wyjaśniły pewne sprawy. – Wzruszył ramionami jakby sam nie wiedział i wrócił do swojego papierosa, nie patrząc na nią, ani nie zauważając jej spojrzenia. W tej chwili wolał nie utrzymywać kontaktu wzrokowego, jakby nie był gotowy na to. Zamknął oczy i otworzył je dopiero, kiedy wyznała tą rzecz, którą w duchu chciał usłyszeć od początku. - To znaczy, co według ciebie nas jeszcze łączy? – Zapytał, wiedząc faktycznie, że nie była to jedyna rzecz łącząca tą dwójkę. Lecz chciał znać jej zdanie o całej tej sprawie. Sam analizował ich sytuację odkąd złamał nos Scorpiusowi.
W świecie Andrei temat uczuć był tematem tabu, którego wolała nie poruszać. Nie lubiła i nie potrafiła rozmawiać otwarcie o emocjach i nie umiała nic na to poradzić, chociaż czasami niektóre myśli zjadały ją od środka. Problem polegał jednak na tym, że od pewnego czasu niezależnie od tego, z kim była, jej myśli prędzej czy później wracały do stojącego obok niej Niemca. Nie rozumiała powodu, dla którego się tak działo i nie miała najmniejszego zamiaru przyznać przed nikim, że coś faktycznie mogłaby do niego czuć. Zresztą, sam fakt, że to dwoje upośledzonych psychicznie ludzi rozmawia teraz na taki temat było dość surrealistyczną sytuacją. Andrea wyjrzała przez okienko, paląc dalej a kiedy Ślizgon się odezwał, wzruszyła machinalnie ramionami. - Nie zrzucaj odpowiedzialności na mnie - powiedziała lekko zachrypniętym głosem. Gdybyś powiedziała mi, że coś do mnie czujesz... poczuła się źle, jakby przyparta do muru i to jej się nie spodobało, dlatego zmusiła chłopaka do tego, by na nią spojrzał. Pociągnąwszy go za rękaw, przechwyciła spojrzenie jego ciemnych tęczówek. Jej z kolei wyrażały wiele sprzecznych emocji. - Jedno jest pewne, coś do siebie czujemy, skoro złamałeś nos Scorpiusowi a ja mam ochotę wytargać włosy Ruth - uśmiechnęła się przeuroczo powtarzając po raz kolejny te same słowa. Och. Powiedziała i wiedziała za dużo? Była przecież pieprzonym jasnowidzem. Zresztą, w tej sytuacji akurat usłyszała ploteczkę, że pewna urocza Szwedka z aparatem zakręciła się wokół Niemieckiej skamieliny i sama wizja ich dwójki - lub Daniela z jakąkolwiek inną - ją po prostu doprowadzała do szewskiej pasji. Sama nie była fair, skoro spotykała się z Scorpiusem, ale w końcu nic sobie nie zadeklarowali. Ani z Dearem, ani z Danielem, więc powiewała sobie jak chorągiewka na wietrze, raz wte a raz wewte, gubiąc się coraz bardziej w tych relacjach. Angielka dopaliła papierosa, gasząc niedopałek o kamienną namiastkę parapetu. - Zależy mi na tobie. W bliżej nieokreślony sposób. I ciągnie nas do siebie, nie możesz zaprzeczyć, że tak nie jest. Oboje jesteśmy nienormalni i tylko ty jesteś w stanie zrozumieć mój przeklęty dar a potem to jak się czuję. Niestety, z wzajemnością - wyrzuciła z siebie nareszcie na jednym wdechu, opierając plecami o zimną ścianę.
Sam nigdy nie rozmawiał o uczuciach. Nie miał ochoty ani po co to robić, skoro większość ludzi go nienawidziło i on odwzajemniał to uczucie – w takim przypadku relacje międzyludzkie są wypisane jak na papierze, żadnych komplikacji. Niestety z Andreą było inaczej. Nienawiść przeradzała się w sympatię, sympatia w zauroczenia, a potem znów nienawiść i chęć zabicia. Prowadzili błędne kółko, które nigdy nie stanęło na czymś oczywistym. Zawsze, gdy do czegoś dochodziło, nagle się komplikowało. Przykładem była bójka ze Scorpiusem, czy dzisiejsza sytuacja na moście. Skończywszy jednego papierosa, wziął się za drugiego, musiał mieć teraz coś w ręce. Wypuścił dym, kiedy Andrea odrzekła o odpowiedzialności. Nic na nikogo nie zrzucał, stwierdzał jedynie fakt, że kiedyś to musiało nastąpić. Milczał do momentu, aż Andrea pociągnęła go za rękaw. Chcąc, nie chcąc spojrzał na nią, w jej oczy szukając w nich czegokolwiek co by oddało jakieś emocje. I mimo że ujrzał w nich zakłopotanie, strach i wiele innych uczuć, nie potrafił określić dokładnej analizy. Jej następne słowa sprawiły, że zmarszczył czoło, nie wiedząc dokładnie o czym mówiła. Ruth? Co ona miała do tego? Ostatnio spędził z nią czas na sesjach, lecz na merlina, do niczego więcej nie doszło… - Co ma niby Ruth do tego? – Zapytał chłodnym, beznamiętnym głosem nie wiedząc do czego dążyła. Zdawał sobie sprawę, że rozmawia z jasnowidzem, lecz kurwa, ona chyba patrzy w przyszłość, nie przeszłość. Poza tym, nawet gdyby do czegoś doszło, czy musiałby się jej tłumaczyć? Nie byli w związku, ani nic z tych rzeczy. Sam jednak stawiając się w jej sytuacji lekko ją rozumiał – co z tego, że nie byli razem, gdy wyobrażał sobie ją razem ze Scorpiusem w łóżku zaczynał się denerwować, bardziej niż kiedykolwiek, jeśli chodzi o sprawy miłosne. Nigdy nie był w poważnym związku. Przed śmiercią matki z dziewczynami łączyły go jedynie miłe słówka i pojedyncze noce. Nie zamierzał do niczego się przyznawać. Doskonale wiedział, że ich do siebie ciągnie – gdziekolwiek by się spotkali, kończyło się albo miło i na dobrej rozmowie miedzy nimi, albo trochę gorzej, osoba trzecia obrywała w przykładowo nos za samą interakcję z dziewczyną. Powinien coś odpowiedzieć, lecz nie potrafił wymyśleć co. Wysilać też się nie zamierzał, więc jedynie patrzył na Andreę w międzyczasie wypuszczając dym z ust. Podobała mu się, nie mógł tego nie przyznać. Każdy cal jej ciała zawsze próbował poznać na nowo. Trochę go to rozczulało, lecz nigdy nie chciał tego pokazać. Zawsze ukrywał swoje emocje i uczucia pod kamienną maską i nawet jeśli chodzi o Andreę, nie zamierzał się otwierać. Nie potrafił.
Serio? Surrealizm sytuacji wzrósł, gdy ze wszystkich jej słów doczepił się akurat tematu Ruth. Przecież nie powiedziała nic złego, poza tym, że się zdenerwowała, kiedy usłyszała o nich. Niby nic a jednak - w końcu Daniel nie otwierał się przed NIKIM, nawet przed nią, a nagle szedł na słodką sesję z równie słodziutką do porzygu Szwedką, więc w odczuciu Angielki - tak, miała prawo się potężnie zirytować tym faktem. Mrugając kilkukrotnie oczami, uśmiechnęła się gorzko. - Ze wszystkiego co powiedziałam zainteresowałeś się tylko nią? Kurwa, Daniel, na chuj ja się produkowałam w takim razie? - zaprezentowała mu białka oczu, przewracając nimi w teatralnym geście a potem zamilkła. Nie miała zamiaru niczego mu tłumaczyć, bo wiedziała, że doskonale zrozumiał sens jej słów. I gówno ją interesowało to, że być może nie chciał się odzywać, bo powiedziałby za dużo. W końcu sam zmusił ją do mówienia, co zresztą zrobiła przed paroma chwilami, jednak nie miała ochoty robić tego samego. - Dobra, zapomnij o tej rozmowie - machnęła w końcu ręką, po czym odepchnęła się od ściany i skierowała do wyjścia z wieży. Nie miała ochoty siedzieć w milczeniu i spędzać czasu na wspólnym gapieniu się w ścianę.
Nie chciał, żeby tak Andrea to odebrała. Nie miał ochoty jedynie się przed nią otwierać, mówić jej, że ją lubi. I tak popełnił już ten błąd na moście i nie chciał go powtarzać. Milcząc zachował czystą kartę, nie przemyślał jednak, że może zostać tak to odebrane. I nie chodziło, że zainteresował się jedynie ją. Intrygował go fakt, że Andrea może uważać, że Ruth ma coś wspólnego z Danielem. A mimo wszystko tak nie było. - Zainteresowałem się tym, co niby według ciebie Ruth ma do całości tej sprawy, nie jej osoba. – Powiedział tylko, nie chcąc odpowiadać na produkowanie się Ślizgonki. Wiedział, że jego zachowanie było w chuj chamskie, lecz nic na to nie poradzi. Wziął głęboki wdech patrząc na dziewczynę. Musiał jej w końcu powiedzieć co uważa o całej tej sytuacji, co czuje do niej. Miał zapomnieć? Kurwa, już miał jej odpowiedzieć, żeby się pieprznęła w głowę, skoro mówi takie rzeczy, ale nic nie powiedział widząc jak odchodzi. Zacisnął jedną dłoń w pięść i zadecydował. Nie da jej tak po prostu odejść. Podszedł bezszelestnie do niej, złapał za rękę, obracając ją tak, żeby patrzyła w jego stronę. Następnie przygwoździł ją do ściany, nie pozostawiając odległości między nim a nią. Patrzył jej w piękne, hipnotyzujące oczy, lekko dysząc. Nic nie mówił. Jedynie lekko się schylił i musnął ustami jej wargi, łapiąc ręką ją pod talią. Nie odsuwał się, nic też nie mówił. Nie potrafił w inny sposób okazać uczuć.
Angielka już sama nie wiedziała co ma o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony chciała Daniela, z drugiej miała Scorpiusa. Nie chciała z żadnego z nich rezygnować i to bolało ją chyba najmocniej - bo nie umiała też z żadnym z nich się po prostu przyjaźnić. Co prawda Daniela znała dłużej, ale to własnie przy Dearze wychodził jej spokój ducha i radość, którą rzadko kiedy okazywała. Z drugiej strony jednak przy Danielu była w stu procentach sobą i nie bała się, że ją odrzuci. Wpadła więc na genialny pomysł spotykania się z jednym i drugim, i nie ograniczania się w tych znajomościach. W końcu Scorpius nie chciał z nią być, bo bał się, że ją zrani spotykaniem się z inną kobietą a Andrea zresztą zaprezentowała mu podobny pogląd na sytuację. Daniel z kolei też nie nadawał się do związku, przynajmniej teraz, więc mogła spokojnie przyznać, że złapała dwie sroki za ogon, co prawdopodobnie się na niej zemści w przyszłości. Ale teraz, póki żadne nie cierpiało i wszyscy byli szczęśliwi, nie miała zamiaru wybierać i rezygnować z nikogo. Win-win situation. Czy otwarty związek, jak kto wolał. Gdy Ślizgon złapał ją i przyparł do ściany, spojrzała na niego przez krótki moment, by potem w pełni trzeźwo odwzajemnić pocałunek. W tym przypadku był bardzo subtelny i nienachalny, czyli mniej więcej taki jaki zaserwowała mu kiedyś wśród gruzów. Objęła chłopaka wokół szyi, wspinając się początkowo na palce - całowanie się przy takiej karykaturalnej różnicy wzrostu było strasznie niewygodne, więc po chwili popchnęła Daniela na rozpadający się fotel, siadając mu na kolanach. - Wiesz, że nie możemy robić tak w nieskończoność? - wyszeptała, spierając się czołem o czoło Ślizgona. Problem ich relacji polegał też na tym, że robili ze sobą absolutnie wszystko co chcieli, przekraczając do tej pory jedynie część granic przyzwoitości. Ale co mogła poradzić na to, że w jakiś dziwny sposób pociągał ją ten twardy charakterek Niemca? - Zależy mi na tobie, ale chyba nie dalibyśmy rady być ze sobą - uśmiechnęła się, zaraz po tym ponownie składając pocałunek na jego ciepłych, różowych wargach. Och, czemu one tak dobrze pasowały do jej ust... wsunęła jedną z dłoni pod jego szatę, by opuszkami palców drugiej przesunąć po jego karku. Ostatecznie jakiś czas później zmienili lokalizację, nim ktokolwiek ich zobaczył.
Dzięki poświacie wpadającej od księżyca można było zauważyć tańczące drobinki kurzu w powietrzu. Stary fotel który stał praktycznie na środku opowiadał historię której nie sposób było się nie oprzeć. Zaczarowana tym widokiem nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Po prostu stała i patrzyła na to wszystko. Gdyby miała chociaż trochę talentu malarskiego z pewnością uwieczniłaby ten widok na obrazie. Reflektując się jednak szybko pokręciła głową, wybudzając się z tego dziwnego stanu i przeszła w głąb unosząc różdżkę do góry aby przepuścić @Peter Borthwick. - Wybacz, zapatrzyłam się na to wszystko. - jej głos, choć obecny, wcale na taki nie wyglądał. Z nutą zamyślenia pobrzmiewał po komnacie. - Jak znalazłeś to miejsce i czemu dowiaduję się o nim dopiero teraz. - mimo iż można było uznać te słowa za pretensję do chłopaka to tak naprawdę wyrażały podziw.
Peter z uśmiechem na ustach obserwował Berenice. Tak miejsce wydawało się strzałem w dziesiątkę, nie dość że brak tu wścibskich oczu to jeszcze ma odpowiedni klimat. Niewiele czekając uznał, że przyda się tutaj więcej miejsca do siedzenia. Uniósł różdżkę wskazał fotel i spokojnym głosem wypowiedział formułę:
-Pomnuro! - Na miejscu jednego fotela natychmiast pojawiła się średniej wielkości kanapa w sam raz dla dwóch osób. - Siadaj proszę, tak powinno być odrobinę wygodniej. A teraz mam poważne pytanie - widząc minę dziewczyny od razu sprostował. - Nie, nie nie aż tak poważne. Chciałbym Ci coś pokazać, ale to oznacza że muszę na Ciebie rzucić zaklęcie... ufasz mi na tyle żeby się zgodzić?
Peter spojrzał dziewczynie prosto w oczy. Berenice nie było ostatnio na zaklęciach, więc ominął ją temat o "Restitue History". A to doskonała szansa żeby jej odrobinę zaimponować i pokazać jak jej ukochany Scamander ujarzmia Obskurusa. A przy okazji dobra okazja żeby się dowiedzieć, jak bardzo dziewczyna mu ufa. W razie czego będzie mógł jeszcze odpowiednio zmodyfikować opowieść o kartach w jej wróżbie.
Delikatnie uśmiechnęła się do chłopaka widząc jak wyczarowuje kanapę. Ona pewnie nie dałaby rady. Zdecydowanie zbyt dawno nie było jej na transmutacji i nie spodziewała się aby cokolwiek jej wyszło. Zabierając torbę od Petera podeszła do wyczarowanego przedmiotu. Postawiła na podłodze przy nim bagaż i usiadła przymykając oczy. - Zdecydowanie jest to wygodniejsze niż siedzenie na podłodze. - wyciągnęła przed siebie nogi aby w następnej chwili pozbyć się butów. Chodzenie w nich może i było wygodne, jednak teraz nie miała zamiaru poruszać się gdziekolwiek. Słysząc jego poważny ton uniosła wyżej głowę, i patrząc na niego poważnie czekała słów które miał wypowiedzieć. Na początku sądziła, że chodzi o naprawdę coś poważnego i przez moment jej serce zamarło, jednak to co powiedział wywołało uśmiech na jej twarzy. - Gdybym Ci nie ufała nie byłoby mnie tutaj. A poza tym miałeś mi powróżyć. - pokazała mu język klepiąc miejsce obok siebie. Nie chciała aby stał cały ten czas. - Co to za zaklęcie?
Peter nie śpieszył się z odpowiedzią. Chwilę przyglądał się dziewczynie, jest naprawdę śliczna. Pomału zbliżał się czas pierwszej z niespodzianek przygotowanych ten wieczór. Chłopak zaczerpnął tchu, no może zabrał nawet odrobinę za dużo powietrze, bo musiał aż odchrząknąć. Po czym zabrał się za tłumaczenie.
- Chcę rzucić na Ciebie "Restitue History", ostatnio przerabialiśmy je na zaklęciach. Niestety panna Cairndrow wybrała się na wagary. - przybrał pouczający ton i pokiwał w jej stronę ostrzegawczo palcem. - Prawie przegapiłaś szansę żeby na własne oczy zobaczyć Newtona Scamandera w akcji. Teraz więc usiądź wygodnie i zamknij oczy. A ja wprowadzę Cię w kilkuminutowy trans.
Peter odczekał aż dziewczyna poprawi pozycję i się rozluźni. Podniósł do góry różdżkę i wsparł słowa zaklęcia wprawnym ruchem dłoni. Ćwiczył to zaklęcie całą noc, teraz nie mogło go zawieść:
- Restitue History! - Wieże wypełnił dźwięk należącego do chłopaka barytonu, a Berenice prawie natychmiast przeniosła się do innego świata. Znalazła się w niewielkiej murzyńskiej wiosce, ale już na pierwszy rzut oka było widać, że życie w niej nie przebiega normalnym rytmem. Prawie cała grupa żyjących tutaj autochtonów skupiona była pod jednym z domów z krowiej kupy. Kiedy dziewczyna podeszła bliżej, jeden z murzynów przeszedł przez nią. Zajrzała do chatki i zobaczyła finał nierównej walki Newtona Scamandera z Obskurusem. Ten wielki czarodziej właśnie zamykał monstrum w swojej zaczarowanej walizce, a u jego stóp leżało truchło małej murzynki z której energie pożerał potwór. W tej właśnie chwili dziewczyna ocknęła się, ponownie znajdując się przed chłopakiem w ukrytej wieży. Ten z uśmiechem zapytał: - I jak podobało się?
Kostka: 1( za trzecim razem) i zdradzam lokacje Rosie Zakrzewski oraz Olie Zakrzewski
Dzisiaj nie mógł znaleźć swojego miejsca. Nawet nie wiedział dokąd to tak zmierza. Choć czy to kiedykolwiek miało jakieś znaczenie? Zwykle nie miał zielonego pojęcia co bedzie robił konkretnego dnia. Brak planu to tez jakiś plan, prawda? Jego pierwszym przystankiem była sowiarnia. Był najwidoczniej czlowiekiem bardzo leniwym, skoro odbiorcy listów znajdowali sie w szkole. Tak było łatwiej i wygodniej. Następny przypadek? Wieża. Z jakiegoś dziwnego powodu lubił te miejsca. To pewnie przez tę wysokość. Jakby wiedza o tym, jak daleko, a może jak blisko znajduję sie podłoża była w jakiś sposób kojąca. A jakim cudem znalazł to miejdce? Nice było łatwo, nieistotne jest to, że pierwszy raz był czystym przypadkiem. Usiadł na parapecie i lekko się pochylił, spoglądając gdzieś na punkt za oknem. Może na Zakazany Las? Ostatanio spoglądał na niego dosyć przychylnie. Patrząc na to, co takiego sie tam wydarzyło... Jego reakcja powinna być z goła inna. Schował dłonie do kieszeni spodni, z konkretnych i bardzo oczywistych powodów. Rose nie powinna ich oglądać, a Olie w szczególności. Co takiego sie stało, że mieli przed sobą coraz więcej tajemnic?
Sowa zastała ją tuż po teleportacji pod same mury Hogwartu. Szybko omiotła spojrzeniem treść liściku i od razu skierowała się w opisanym przez młodszego braciszka kierunku. Zdecydowanie rodzina Zakrzewskich nie należała do rodzin zwykłych. Określenie patchworkowa też niezbyt jej pasowało. Każde z nich było inne, tak samo jak inne były ich matki. No prawie każde. Zwykle egzemplarze wychodziły parami. Rose lubiła w swojej głowie dawać im wszystkim ksywki. Na przykład Bianca i Lysander byli Złotymi dziećmi, bo mieli wpadający w złoto kolor włosów i byli najlepsi z nich wszystkich, bo tatuś kochał ich bezgranicznie i mieli do niego nieograniczony dostęp, bo zdecydował się je wychować. Oph i Lennox i Marcellus byli Francuzikami, bo ich matka była Francuską. A jej rodzony brat był po prostu bratem. Był jeszcze Cornelius który w jej głowie był i będzie Starym Anglikiem albo tym Brytolem, bo od pierwszego spotkania nabijał się z jej akcentu, a ona ciągle mówiła mu, że nic nie rozumie. Bo nie rozumiała! Gość brzmiał jakby dusił się kluskami. Jednak cała ta zbieranina, ta gromada osobowości była jej rodziną i absolutnie nie chciała tracić z nimi kontaktu. Jedyną osobą którą najchętniej udusiłaby za ten cały galimatias był ojciec. Kompletnie go nie rozumiała, nie mogła z nim złapać kontaktu i od zawsze miała o nim negatywne zdanie które ciężko było jej ukryć. Wiedziała, że Złotym Dzieciom to nie pasuje, bo to ich ukochany tatuś, tak samo jak Prospero który szukał u ojca ciepłego uczucia, ale ona pana Spermodawcę miała całkowicie w nosie, tak samo jak on w nosie miał ją. Nigdy nie była jego ulubioną córeczką, choć mogła się pochwalić tym, że była najstarsza. Dopóki nie pojawiły się Szwedzkie wersje wili to nawet dostawała od ojca zabawki i okruch uwagi. A potem puf. Theodore znalazł sobie nowych faworytów. I musiała z tym żyć. Osobiście jednak wolała małych Francuzików. Byli naprawdę uroczy! I wydawali się mieć ze sobą fajne relacje. Oph lubiła, tak samo jak Rose, herbatki więc jako kochająca siostra przywoziła jej te herbatki z różnych stron świata. Lennox lubił słodycze choć nie zawsze się do tego przyznawał, więc o nim też pamiętała przy zagranicznych suwenirach. Tak więc teraz, kiedy szła do wieży, miała w swoim plecaku zapakowane prezenty dla swoich serdelków. Chociaż w sumie ten plecak był tak magicznie powiększony, że spokojnie mogłaby z nim teraz uciec na koniec świata i przeżyłaby. Serio. Kiedy weszła do środka od razu rozpogodziła się na widok Lennoxa. - Cześć, Lenny! Kopę lat! - rzuciła radośnie i ściągnęła rękawiczki, by wyciągnąć ręce i uścisnąć nastolatka który już dawno ją przerósł. Jednak stanęła na palcach, by dać mu buziaka w policzek i przytulić się do niego na dłużej. Jak przystało na typową Amerykańską dziewczynę nie miała problemów z bezpośrednim kontaktem międzyludzkim, a jakże. Kiedy już się od niego odkleiła rozebrała się z płaszcza, by pod spodem pokazać swój klasyczny zimowy outfit- dżinsy, koszulka, kardigian. Koniec z próbami podlizania się Fairwynowi strojem, bo i tak były one bezskuteczne, a tak było przynajmniej wygodnie. - Przywiozłam Ci cuksy z Meksyku. Czemu nie powiedziałeś mi, że Fairwyn to kawał cwela? - od radosnego uśmiechu od razu przeszła do ataku, bo oczywiście, należało mu się! Mógł być bardziej bezpośredni.
Sowa, którą dostała od brata lekko ją zaniepokoiła. Nie owijał w bawełnę, pisał prosto z mostu, jak to zresztą miał w zwyczaju, że znów ma kłopoty. Zresztą lepiej, że nie ukrywał prawdy i mówił, jak jest. Oczywiście nie miała innego wyjścia i musiała stawić się na miejsce spotkania, które wyznaczył. Spodziewała się, że będzie to z dala od innych gapiów, i nie miała nic przeciwko temu. Nie chciała, żeby osoby trzecie usłyszały przypadkiem coś, czego nie powinny, a poza tym miała teraz możliwość przegadania bratu do rozsądku. O ile nie przerwie jej w połowie zdania. Kiedy znalazła się na drugim piętrze skierowała się w stronę ukrytej wieży, aby dosłownie w kilka chwil znaleźć się przed jej drzwiami. Weszła do środka i nie zważając na nic i na nikogo, zaczęła: - Cześć, Nox. Mam nadzieję, że wytłumaczysz mi teraz wszystko, bo nie wyjaśni... - przerwała w pół zdania i zatrzymała się, wpatrując w punkt przed sobą. Punkt, a raczej osobę, którą była Rosaline. Zaskoczenie minęło tak szybko jak się pojawiło, a jego miejsce zastąpiła radość. Radość tak wielka, że nie da się tego opisać. Już po chwili Ophelie znalazła się przy starszej Zakrzewskiej i mocno ją uściskała. - Rose. - wyszeptała czując, że do jej oczu napływają łzy. Przez ten czas, w którym nie miały okazji się widzieć utrzymywały ze sobą kontakt listowny, ale wiadomo, nie ma szans, żeby kartki papieru zastąpiły obecność danej osoby. Fakt, i jedno i drugie można przytulić, jednak z pergaminem już nie porozmawiasz. No, chyba że jakiś monolog, ale to jak kto woli... - Tak bardzo za tobą tęskniłam. - powiedziała i otarła łzę spływającą z jej policzka. - A teraz opowiadaj wszystko ze szczegółami. Mamy czas! - uradowana zaklaskała. Nareszcie mogła usłyszeć na własne uszy to, co Rose opisywała jej w listach. I chociaż znała historie z jej podróży, to zawsze były jakieś elementy, które nie znalazły się na kartce papieru. Nagle przypomniała sobie, po co tak właściwie tu przyszła. Lennox. Przecież miała z nim porozmawiać, a kiedy tylko weszła do wieży i zauważyła Rose, brat w zaskakującym tempie ulotnił się z jej myśli. Pora na powrót do rzeczywistości. Najpierw załatwią te mniej przyjazne sprawy, a później przejdą do tych przyjemnych. - Tłumacz się. - zażądała, zaplatając ręce na piersiach. Już on dobrze wiedział, co miała na myśli.
Po prostu byli cudakami. Nikim więcej. Nikim szczególnym. Już od dawna przestał zwracać uwagę na to, jak pokręcone było ich drzewko genealogiczne. Nie było większego sensu zagłębiać się w ten syf. Ojciec nigdy specjalnie nie gościł w jego myślach, choć moment, w którym musieli opuścić go oraz starsze rodzeństwo był chyba najtrudniejszym momentem w jego krótkim życiu. A matka? Szkoda było słów na opis tego, co czuł wobec tej kobiety. Rosaline była w porządku. To za jej bratem nie szczególnie przepadł. Szczerze? To nawet nie znał gościa. Nosili to samo nazwisko i połowę genów. Nic więcej. Nie wykazywał zainteresowania ich osobami, sam też nigdy go u niego nie szukał. Nieistotne. Zeskoczył z parapetu i podszedł do Rose, która przywitała go uśmiechem. A był on zaraźliwy. Niezdarnie objął dziewczynę i odsunął się na odległość ręki i przyjrzał się jej krytycznie. Jako francuz również nie powinien mieć z tym problemu. A jednak miał jakby zbyt długie przybywanie w objęciach drugiej osoby było czymś złym. Nie zmieniła się od ich ostatniego spotkania. On za to dosyć bardzo, wręcz nieodwracalnie. - I właśnie o to chodziło.-Zaśmiał się i wysunął rączki po swoje słodycze. Ostatnio poziom cukru we krwi diametralnie mu spadł, potrzebował swojego paliwa. Wywrócił teatralnie oczyma .- Nie przesadzaj. Każdy jest tutaj nadętym cwelem. Taka ich rola.-Mruknął i wzruszył ramionami, ponownie chowając dłonie do kieszeni spodni. Usiadł na parapecie. I w tym momencie weszła Olie. W sumie nie pamięta czy dodał adnotacje dotycząca przybycia Ros na spotkanko. Mogło mu się zapomnieć. Nie chciał rozpracowywać swojego złego zachowania przy nich dwóch. To będzie lincz na jego osobie, a nie bardzo widziały mu się kazania. - To chcesz, aby Rosie nam opowiedziała wszystko "ze szczegółami" czy skupiamy sie na mnie, co jest odrobinę nudne i już przerobione.- Oparł się plecami o mur. Spojrzał w miejsce za oknem, dokładnie tam, gdzie spoglądał wcześniej. Naprawdę nie miał ochoty tego teraz przerabiać. Uniósł wysoko podbródek i posłał bliźniaczce wyzywające spojrzenie. -Podobno Fairwyn to kawał dupka. A to ci dopiero.- Jego wargi lekko drgnęły.
/dajcie mi czas rozkrece sie na razie pracuje na telefonie
Ledwie zadała pytanie, a już drzwi znów się otworzyły wpuszczając do środka niewysoką Francuzeczkę. Uśmiech Rosaline nie mógł być szerszy na widok młodszej siostrzyczki, jednak na początku ona zdawała się jej nie zauważyć, bo od razu przeszła do ataku. Cześć, Nox. Mam nadzieję, że wytłumaczysz mi teraz wszystko, bo nie wyjaśni... Tak, to brzmi jak problemy. Problemy które sprawiły, że starsza Zakrzewski zmarszczyła czoło przyglądając się Lennoxowi. Niezaprzeczalnie zmienił się fizycznie od ich ostatniego spotkania. Wydoroślał i w ogóle. Jednak wciąż lubił słodycze. Zanim jednak oddała mu należącą do niego paczuszkę była już ściskana i równie ochoczo ściskała ciemnowłosą przedstawicielkę swojego nazwiska. Ucałowała ją w czółko, powiedziała czule: - Nie rycz mała, mam dla Ciebie herbatki - i generalnie znów zaczęła się szeroko uśmiechać słysząc, że ma opowiadać. W sumie to sama nie wiedziała co miałaby opowiadać. Starała się na bieżąco informować rodzinkę gdzie aktualnie się znajduje, że wszystko u niej w należytym porządku i że podbija świat pomimo złamanego serca. I że leczy to serduszko. Uważała, że takie pisanie listów to obowiązek. Gdyby podróżowała bez znaku życia to dopiero byłby szczyt egoizmu! Ona sama nie chciałaby, żeby ktokolwiek bliski o niej kiedykolwiek zapomniał. Z matkami kontaktowała się telefonicznie, bo mugolska technologia była naprawdę do przodu jeśli o to chodzi. Dla czarodziei trzeba się było jakoś postarać i poświęcić trochę swojego czasu i ostrożnie stawiać literki, żeby wciąż były czytelne. W przypadku smsów problem ten nie istniał. To chcesz, aby Rosie nam opowiedziała wszystko "ze szczegółami" czy skupiamy sie na mnie, co jest odrobinę nudne i już przerobione. - Ej, ja nic nie przerabiałam jeśli chodzi o Ciebie. O co chodzi, młody? - odbiła piłeczkę od siebie, bo jej opowiastki mogą spokojnie zaczekać na lepszy moment. Czyżby miała jedyną i niepowtarzalną okazję stać się świadkiem i jednocześnie egzekutorem rodzinnej interwencji? Wow! To by było coś. Od zawsze tego chciała. Chciała rodzinnego życia. To nic, że jej brat dość szybko się zmył. I tak kochała go ponad wszystko. I mamy kochała. Jednak brakowało jej ludzi z jej pokolenia, brakowało jej całego rodzeństwa. I szkoda, że ojciec tak zjebał sprawy, że nawet nie spotkają się przy wigilijnym stole. - Bergmann też jest nadętym cwelem? - odbiła jeszcze piłeczkę w kierunku Lennoxa, bo przecież poznała już jednego pedagoga. I zdążyła go szczerze polubić. A co jeśli on wcale nie był sympatyczny tylko tak naprawdę realizował swoje sadystyczne ciągoty wyżywając się na uczniach? Wtedy byłoby jej smutno, bo poczułaby się podwójnie oszukana, bo przecież w Hogwarcie panuje konwencja, że wszyscy są mili. Bullshit- miała ochotę krzyknąć w swoim ojczystym języku. - Kawał. Myślałam, że będzie fajniej - przyznała spuszczając nieco głowę. Zaraz jednak przypomniała sobie o prezentach. Dlatego wyciągnęła je z plecaka i rzuciła wielkie opakowanie cukierków w meksykańskich smakach w kierunku chłopaka, a dla dziewczyny wyciągnęła drewniane pudełeczko gdzie w środku było kilka rodzajów herbaty starannie oddzielone od siebie przegródkami. - I nie mówcie, że o Was nie pamiętałam!
Dopiero teraz zauważyła znajdujący się w wieży fotel. Podeszła do niego i trzepnęła ręką w oparcie, z którego wzbiły się tumany kurzu. Na jej twarzy dało się zobaczyć wyraz niesmaku spowodowanego tą sytuacją. Miała zamiar spocząć w fotelu, ale nie brała pod uwagę tego, że przez długi czas mogli tu w ogóle nie sprzątać. Takie właśnie odniosła wrażenie. Ale dobra, skoro nie mogła usiąść, to chociaż oprze się o jedną ze ścian, chyba nie będzie równie źle jak z zaniedbanym meblem... - Ja nie ryczę, tylko ronię łzy. - powiedziała udając urażenie, jednak po chwili zaśmiała się. Na wspomnienie o herbatkach zrobiło jej się ciepło na sercu, że Rose o nich pamiętała. To było takie ich wspólne uzależnienie. Ophe lubiła w listach wymieniać się wrażeniami z poznawania nowych smaków tego napoju, a za każdym razem dostawała nowe torebeczki z różnymi ziołami i suszami z owoców. Niektóre z nich były naprawdę wyborne, inne mniej, bo jak wiadomo każdy ma inne gusta smakowe. - W takim razie najpierw skupimy się na tobie. - zadecydowała i uśmiechnęła się sztucznie. Lennox miał rację, że to było „odrobinę nudne i już przerobione”, bo takie dyskusje odbywali nieraz, ale co ona poradzi, że martwi się o brata? Liczyła jednak na to, że tym razem obejdzie się bez zbędnego przedłużania nieprzyjemnego tematu. Nie chciała, aby Amerykanka była tego świadkiem, ale teraz słowo się rzekło i nie mogła odłożyć wszystkiego na inne spotkanie. Teoretycznie, bo praktycznie miała taką możliwość. Oby wplątanie Rose nie było tylko gorszym rozwiązaniem, pomyślała sobie. Kochała siostrę z całego serca, naprawdę. Po prostu czasem im mniej osób o czymś wiedziało, tym lepiej. - Nie zmieniaj tematu. - powiedziała sucho i odwzajemniła spojrzenie bliźniaka. Była już do tego przyzwyczajona i nie robiło to na niej wrażenia. Od dłuższego czasu zastanawiało ją to, dlaczego Nox nagle stał się taki... inny. Nie spędzali już ze sobą tyle czasu, co kiedyś, a ich rozmowy częściej polegały na kłóceniu się, niż luźnej pogawędce. Co więc się stało, że sprawy tak diametralnie zmieniły obrót? Za wszelką cenę musiała się tego dowiedzieć. - Ty nigdy byś o nas nie zapomniała. - odparła z przekonaniem. Naprawdę była pewna, że co by się nie stało, Rose nigdy by o nich nie zapomniała, i zresztą vice versa.
Przyglądał się dziewczynom, może nawet chcąc zapamiętać ten konkretny moment. Był to bowiem dosyć niespodziewany widok, do którego raczej się był przyzwyczajony. I wcale nie zamierzał zmieniać tego stanu. W zupełności pasuje mu to, jak sprawy się miały. Zauważył tę drobną zmianę na twarzy Rosie, oznaczała ona tylko tyle, że temat nie ucichnie ot, tak. Cudownie. Kurwa. Po prostu cudownie. To, że ich informowała co się z nią działo to naprawdę cudowna sprawa. Nie musiała tego robić, nie będzie jej wiec wdzięczny za ten gest. Gdyby przestała pisać, nie miałby jej tego za złe. W końcu to nie zbrodnia. Była w takim wieku, w którym rozpoczyna się chyba już własne życie, cnie? Rodzina to rodzina. Nawet gdybyśmy chcieli, niedane jest nam jej zmienić. I poniekąd uwięzieni z nią jesteśmy do końca. Nieważne ile kilometrów nas dzieli. - O to, co zwykle, Rosaline. Wydaje mi się, ze Olie ma z tym problem. A przynajmniej będzie na tyle subtelna aby nie zwracać nam teraz tym dupy.-Mruknął spokojnie, wzruszając ramionami. Teraz spojrzał na swoją drugą połówkę, którą puchonka była i zawsze będzie. Nieistotne jest to, jak wściekły może na nią być. Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo chciał jej opowiedzieć wszystko ze szczegółami. Była jedną osobą, z którą chciał dzielić się elementami swojego życia. Wiedział jednak, że nie może tego zrobić... Nie w momencie, w którym widzi jej spojrzenie. Nie, kiedy tak bardzo przypomina matkę, przy okazji stojąc po jej stronie... Czuł się pod wieloma względami zdradzony. Jednak to chyba godziło go najbardziej. Takich rzeczy nie sposób jest wymazać. Zacisnął dłonie, które spoczywały w kieszeniach spodni. - Nie będzie pieprzonego show z moim udziałem! Proszę, nie każ mi żałować, że do Ciebie pisałem Olie.Warknął. Może zbyt głośno, może dał się w to wciągnąć jeszcze zanim w ogóle się zaczęło. Wiele kosztowało go użycie tego jednego zdania. Jednak to byla Olie. W jej przypadku może schować na bok swoją dumę. Rosaline nie dostanie swojego sądu ostatecznego, a Ophelia okazji do wytykania jego błędów. Już miał od tego jedną osobę, bo ta druga nie zaszczyca go nawet spojrzeniem. Dopiero teraz utkwił swoje spojrzenie w starszej siostrze. Przechwycił paczkę cukierków, krzywiąc się, kiedy lekko otarły się o skórę na nadgarstkach. - Nie mam zielonego pojęcia... Nie pamiętam, kiedy ostatnio bylem na zajęciach. Od czego on jest?-Uniósł lekko brwi. W sumie to naprawdę nie wiedział, a może nie chciał pamiętać. Bardzo wiele rzeczy leżały w wielkim worku z podpisem "obojętne". Zaśmiał się. Trwało do bardzo długą chwilę, jakby usłyszał naprawdę zabawny tekst. Bo tak właśnie było. - Doskonale wiemy, że każdego można zostawić. Nawet jeżeli jest to Twoja własna krew.- Dodał spokojnie. Nie miał zamiaru się z nimi kłócić ani rozpoczynać jakieś bezsensowej wymiany zdań, kto ma, a kto nie ma racji. Mówił z własnego doświadczenia, może było to trochę brutalne i prawdopodobnie poniżej pasa. Lennox się nie łudził, nie żył żadną nadzieją. Jest, jak jest i tyle. Życie teraźniejszością jest najistotniejsze, pamietając, aby zachować trzeźwy pogląd na to, jak jest. Podrzucił paczkę cukierków ponad swoją głowę i złapał. Uśmiechnął się szczerze do Ros.- Będziesz mnie miała jeszcze dość.-Brzmiało trochę jak obietnica, choć chciał po prostu zrzucić trochę napięcia.