Z zewnątrz widać ją tylko z jeziora, w innym przypadku zostaje zakryta przez inne wieże, wysokie części dachu... Chyba że ktoś wzniesie się w powietrze. Stamtąd widać ją doskonale. Jednak ma coś w sobie, co nie przyciąga wzroku, wręcz go odpycha, jakby sygnalizowała, że nie potrzebuje odwiedzających. Których, bądź co bądź, było tu naprawdę niewiele. Wszystko przez to, że bardzo ciężko tu trafić. Wejście bowiem mieści się na piętrze drugim i jest doskonale ukryte. Kiedy jednak, jakimś cudem, prawdziwym cudem, uda ci się tu trafić, dostrzeżesz z pozoru zwykłą, okrągłą, pustą przestrzeń. Niedużą, mieści się tu jedynie jeden fotel, bardzo stary i zakurzony, a dopływ światła jest ograniczony do nędznej okiennicy bardzo wysoko. Nie sposób przez nią wyjrzeć.
UWAGA: Aby wejść obowiązkowo należy rzucić kostką w pierwszym poście. Nieparzysta – udaje Ci się wejść, parzysta – niestety nie udaje Ci się wejść. Jeśli już raz odkryjesz lokację możesz odwiedzać ją bez ponownego rzucania kością. Zezwala się zdradzić lokalizację tematu dwóm osobom towarzyszącym.
Mathilde zdarzało się mieć tak gorsze momenty w życiu, że wszystko w jej organizmie po prostu funkcjonowało źle. Inaczej, niż normalnie. Przede wszystkim jej poczucie empatii niesamowicie w takich chwilach cierpiało, ponieważ kompletnie nie potrafiła tej cechy wykorzystać. Czuła się, jakby nie znała się dobrze na uczuciach, co było fałszywym stwierdzeniem, ponieważ jak nikt potrafiła wczuć się w rolę jej obserwatora czy rozmówcy, w jego położenie, mogła idealnie skierować jego uczucia na siebie. Gdy jej zmartwienia uciekały w kąt i mogła skupić się na otoczeniu, była w tym niezastąpiona. Listowie też nie sprawiało jej to problemu; wiedziała jak posługiwać się słowami, aby nie urazić odbiorcy wiadomości. Odpowiednie dobranie ich oddziaływało na reakcję tej drugiej osoby. Była pewna, że nigdy nie użyła takich słów, aby w negatywny sposób poruszyć swojego rozmówcę. No chyba, że robiła to celowo. Często taką grę słów stosowała na braciach, w których chciała wymusić chociażby poczucie winy, jednak ich uczucia z porównaniem do niej były zbyt twarde. Wiedziała, że słowami, których się posługuje, nie spowoduje u nich oczekiwanych przez nią efektów. A z drugiej strony dobrze wiedziała, co ich zrani. Jednak nigdy nie użyje wobec chociażby Bruna takich słów, które naprawdę go poruszą i złamią mu serce. Nie chce. Nie mogłaby. Ona miała nadzieję, że jej szukał. Właściwie to gdzieś w podświadomości była pewna, że próbował. Siedząc samotnie na wieży i wysyłając bratu głuche sygnały, których nie usłyszy, myślała o nim. Niestety jej myśli nie sprowadzały się do uczuć jedynie jak siostry do brata. Nigdy nie zaliczały się do tego rodzaju, bo nigdy nie były przez nią gdziekolwiek szufladkowane. Po prostu były, ale od czasu gdy oboje skończyli wiek dorastania urosły na sile. Prawda była taka, że Matylda nie wyobrażała sobie życia i pójścia gdziekolwiek bez jej brata. Wszędzie, gdzie chciała wyjechać, pragnęła go zabrać ze sobą. Najsmutniejszym faktem kotwiącym się w jej głowie było to, iż nigdy nie mogli być razem jak inne pary. Musieli się ukrywać wszędzie; przed uczniami szkoły, jak i przed rodziną z Francji. Nikt nie mógł wiedzieć co ich łączy, chociaż czasem Puchonka miała ochotę tak po prostu wykrzyczeć to na cały świat, aby przestały ją męczyć myśli, jak niemoralne jest to, co robią. Zdawała sobie z tego sprawę tak samo, jak i z tego, że ona nie ma zamiaru z tego zrezygnować ze względu na prawo czy to co mówią ludzie. Po prostu nie potrafiła. Siedząc na murku i wpatrując się w dół, próbowała obliczyć na jakiej wysokości się znajduje, i czy upadek z wieży w dół mógłby zakończyć śmiercią, czy tylko kalectwem. Jej myśli dręczyło też to, czy ktoś już kiedyś próbował popełnić samobójstwo w tym miejscu i była niemal pewna, że kiedyś coś takiego musiało się zdarzyć. W końcu ten zamek ma setki lat, a wież posiada sporą ilość. Jak nie ta, to musiała być inna. W pewnym momencie usłyszała ciche kroki, dochodzące ze schodów prowadzących na wieżę i niemal nie dostała zawału, bojąc się, że zaraz przyjdzie tutaj ktoś, kogo nie miała ochoty widzieć. Spróbowała uspokoić oddech i wrócić do czynności sprzed kilku sekund. Po chwili jednak zerwała się jak oparzona, gdy echem w jej uszach, wszędzie, po całym ciele, poniósł się głos tak dobrze jej znany. Odwróciła się w stronę chłopaka, jak zawsze wyglądającego idealnie; w cieniu nocy nawet niebezpiecznie, chociaż ani trochę się go nie bała, a wręcz przeciwnie. Nawet nie odpowiedziała na zadane jej pytanie, ponieważ najzwyczajniej nie pozwoliły jej na to emocje. Dreszcz pożądania przeszedł jej po karku, jednocześnie sprawiając, że zrobiło jej się jeszcze zimniej. Podbiegła do Bruna stojącego kilka metrów przed nią, i nie pytając go o zgodę, po prostu wtuliła się w jego pierś, napawając się tak dobrze jej znanym zapachem jego skóry. Zapomniała o tym, że było jej zimno. O tym, gdzie się znajduje i właściwie czego tu szukała, gdy po chwili swoimi ustami odnalazła jego miękkie wargi i złożyła na nich namiętny pocałunek. - Brakowało mi ciebie - zdążyła tylko wychrypieć, na momencik odklejając się od jego ust.
Ślizgona interesowała psychika, w której Mathilde dawno się zgubiła. Chciał poznać wszystkie mechanizmy, reakcje. To one decydowały o tym, jaki jest człowiek i kiedy się zmienia. Budowało go środowisko, ludzie, których poznaje, zyskuje lub traci. Chciałoby się powiedzieć, że znajomość psychiki jest punktem obowiązkowym „bycia idealnym”. Bruno starał się zrozumieć, dlaczego dąży do tego Mathilde. Nie wiedział, skąd się bierze słynne „wystarczająco”. Nigdy nie była wystarczająco chuda, mądra, inteligentna, zadbana, piękna. Dla niego Mathilde stała się osobą tak cholernie ważną, że poznanie jej charakteru i bodźców, które na nią działają. Musiał zrozumieć zachowanie dziewczyny, aby nie odpychać ją przy każdej możliwej okazji. Bał się uczuć, a tym bardziej tego, co ich łączyło. Nie potrafił rozmawiać o nich ani zachowywać się jak na osobę z rozsądkiem przystało. Nawet nie wiedział, co to jest „rozsądek” i czy całowanie siostry jest w ogóle dozwolone. Robił wszystko na co miał ochotę, nie mając zamiaru przestać. Mógłby ktoś powiedzieć: Bruno Bedau żyje tylko raz i nie ma zamiaru nic „regretter”. Bo on był bardzo francuski, namiętność znajdowała się zawsze na pierwszym miejscu. Najciekawsze rzeczy to są te, które robi się w zasadzie podświadomie. Przytulamy się do kogoś przez sen, zauważamy szczegóły związane z kimś. Tak samo było z Brunem. Przeszedł cały Hogwart, gdy tylko dowiedział się, że siostra siedzi w zamku a nie w Hogsmeade. Musiał znaleźć brunetkę i nie mógł ot tak z tego zrezygnować. Uświadomił sobie, że ona może być teraz z każdym facetem, który uczył się w Hogwarcie. Ich dłonie mogły spoczywać na talii dziewczyny, a usta całować wargi. Przeszedł po jego karku zimny dreszcz. Pięścią przywalił w ścianę zamku, czując jak wzbiera się w nim złość. Ból wolno, wręcz leniwie, rozprzestrzeniał się po ciele chłopaka. Idąc dalej, starał się nie myśleć o innych. W listach poruszył temat kochanków Mathilde, ale nie wiedział, że będzie on aż tak bolesny. Dopiero widząc ją, opanował podrażnione neurony. Była niesamowicie piękna. Nigdy nie potrafił jej tego powiedzieć. Nie mógł wydobyć z siebie żadnego głosu. Sukienka otulała ciało dziewczyny, podkreślając figurę, o którą tak drastycznie dbała, a kolor materiału sprawiał, że wydawało się jakby ubranie było zgrane ze skórą. Nie zastanawiał się, co powinien zrobić. Gdy tylko podeszła do Bruna, wciągnął głośno powietrze. Był to znak, że nie będzie już odwrotu. Zaczął ją namiętnie całować, nie przejmując się już niczym. Mogła znów poczuć cierpi smak papierosów, spowity tęsknotą i pożądaniem. Nie ograniczał się ani nie kontrolował. Językiem lekko rozchylił wargi siostry, czując, że zatraca się. - Zdenerwowałaś mnie tymi cons (dupkami) – rzekł gardłowo, przyciągając mocno talię brunetki do siebie.
Ona była dziwnie zafascynowana, a jednocześnie zaskoczona tym, jak reaguje na nią brat. Dlaczego tak bardzo interesuje go jej psychika i dlaczego dąży do tego, aby poznać ją na wylot? Czy nie wiedział już o niej wystarczająco wiele? Faktem jest to, iż znał ją dobrze jak mało kto. Najlepsi przyjaciele nie wiedzieli o niej aż tak wielu rzeczy. Oni czy nawet reszta braci. Liczył się tylko Bruno; W jej życiu przytrafił się okres, który sprawił, że nie ufała nikomu, kto nie był Brunem. Ot tak, kilka razy wskutek załamania emocjonalnego, nie mogła do nikogo zwrócić się o pomoc, ponieważ nikt by jej nie zrozumiał - a może i nawet nie wysłuchał. Ślizgon był dla niej ostatnią deską ratunku. Pamiętała każdy szczegół, jak zaczęło się to, co obecnie między nimi jest. To był jeden z gorszych dla dziewczyny dni, siedząc na kolanach swojego brata, głośno szlochała mu w ramię. I tak nagle po prostu się stało. Jak grom z jasnego nieba, uderzył w ich oboje sprawiając, że poczuli do siebie coś więcej niż jedynie miłość siostrzano-braterską. Jednak na początku Mathilde nie była pewna co do tego, iż Bruno czuje to samo. Nigdy nie miała pewności, czy kiedykolwiek dojdzie do takiej sytuacji w jakiej znaleźli się obecnie; Jak wtedy na to zareagują, czy to się jeszcze kiedyś powtórzy i dlaczego widząc siebie chociażby na korytarzu w szkole, płoną tak wielkim pragnieniem. Nie można zwalić winy jedynie na ich narodowość. Owszem, byli w pełni z francuskiej krwi, a więc namiętność była po prostu częścią ich jestestwa. Ale tu nie chodziło jedynie o to. Jednakże, byli rodzeństwem. Rozumieli swoje potrzeby jak nikt inny. Również musieli zdać sobie sprawę z tego, że od czegoś takiego nie można tak po prostu uciec. Ona natomiast nie miała pojęcia, co Bruno czuje w związku z jej partnerami, przyjaciółmi czy po prostu tymi, z którymi uprawiała seks. Sami nigdy nie poruszali tego tematu, więc najnormalniej w świecie uważała, że najwyraźniej chłopak nie ma nic przeciwko. Nie czuła wyrzutów sumienia, ponieważ zawsze sądziła, że on również ją w pewnym sensie "zdradza". Cieleśnie, nie emocjonalnie. I była niemal pewna, że tak robił. Bo choćby nie wiadomo jakim uczuciem pałałby do niej, nie może tak po prostu oznajmić tego światu. To była przecież ich tajemnica. Nikt nie wiedział, więc musiał przynajmniej sprawiać pozory, że jest zainteresowany kimś innym, że z kimś randkuje. Ona właśnie tak robiła. Chociaż dobrze wiedziała, że tak naprawdę musiała mieć do tych wszystkich chłopaków przynajmniej jakiś sentyment. Podłoże. Jest za krucha, za słaba, żeby tak po prostu bez uczucia zbliżyć się do kogoś. To nie było w jej stylu. Było to jednak tak mało dla niej instotne, że postanowiła nawet nie oznajmiać tego bratu. Zdenerowowałby się, i bynajmniej żadnen pożytek z tego nie wynikłby. Widok jego osoby sprawił jej niesamowitą radość, jednak to było niczym z porównaniem do tego, gdy wreszcie mogła go bez oporów dotknąć, przejechać wargami po jego szyi czy obojczykach, zatracić się w jego silnych ramionach. To było niczym, z porównaniem do tego, co teraz działo się w jej głowie. Chaos, tęsknota, ale i również nostalgia, że po raz kolejny po wszystkim opuszczą szczyt wieży udając, że nic takiego nigdy nie miało miejsca. - Nie powinieneś być o nich zazdrosny. Przecież wiesz, że tak naprawdę nie mają dla mnie żadnego znaczenia. - Zmarszczyła na chwilę czoło, przyglądając się twarzy brata. Zobaczywszy w jego oczach cień złości, spróbowała mocniej objąć go swoimi rękoma, a potem wspiąwszy się na palcach, sięgnęła do czubka jego brody, po której przejechała delikatnie ustami, składając prawie niewyczuwalny pocałunek. Było w niej tyle tęsknoty, tyle miłości, że nie było możliwym, aby chłopak tego nie wyczuł. Każda osoba znajdująca się obecnie na wieży mogła zauważyć, że Matylda nie jest tylko i wyłącznie jego siostrą.
Pan Bedau nigdy nie chciał zrozumieć siebie. Zawsze ulegał impulsom, tak zwanym przysłowiowym zachciankom, którym po prostu nie mógł się oprzeć. Psychika ludzka zaskakiwała go zawsze. Była niezbadana, tajemnicza i dlatego tak piekielnie interesująca. Chciał wiedzieć, skąd się biorą choroby psychiczne oraz uczucia wyższe. Musiał po prostu zrozumieć dlaczego Mathilde stała się bulimiczką. Nie mógł wyobrazić sobie tego, że tak piękna kobieta nienawidzi własnego ciała. Gdy tylko miał sposobność, chciałby całować każdy fragment jej skóry, wpijać się namiętnie w wargi, czuć ciepłotę ciała i dreszcze, które przebiegają mu po karku. Pragnął drapać, szczypać, gryźć, ssać, smakować i nie mógł się po prostu opanować. Musiał poznać swoją siostrę całkowicie, w pełnym pakiecie bez żadnych niedomówień oraz małych literek. Zadawał krępujące pytania, wiedział, kiedy ma okres i jak bardzo go przeżywa. Wtedy całował nos dziewczyny, a następnie przytulał od tyłu, kładąc ciepłe dłonie na podbrzuszu. Chciał, aby jego energia przepłynęła do miejsca bólu i otuliła całe jej ciało oraz duszę. Wiedzieli obydwie, że są dla siebie, że świat jest po prostu ich, a wtedy już nic się nie liczyło. Nawet złe dni, których obydwoje mieli bardzo wiele. Uczniowie Hogwartu nigdy nie byli pewni, ile cienia i szarości jest w życiu rodziny Bedau. Aż dziw bierze, że Mathilde nigdy nie zauważyła jego zazdrości. Nie potrafił sobie z nią radzić. Chodził po zamku, rozwalając knykcie o mury. Nie mógł trzymać jej w sobie. Wyrzucał z siebie wszystko na zewnątrz, co skutkowało furią, z której tylko ona potrafiła go uratować. Wij się z emocjonalnego bólu, kiedy widział Mathilde z innym chłopakiem. Wtedy mógł rozwalić jego czaszkę o lodowatą ścianę i nie czułby żadnych wyrzutów sumienia. Bruno Bedau nie wiedział, co to jest poczucie winy. On po prostu nie rozumiał uczuć, nie potrafił sobie z nimi radzić. Oczywiście, że nie był jej „wierny”. Musiał można powiedzieć realizować się w życiu towarzyskim, w odnajdywaniu własnego, męskiego „ja”. Nie przyrzekali sobie wierności, w końcu to byłoby głupotą, patrząc na to, że nie mogli być razem. Emocjonalnie był jej bardzo wierny. Tęsknił, pisał, wzdychał. Jak zakochany gówniarz. Mocno przyparł siostrę do ściany. Był paskudnym dominantem, który musiał mieć pewność, że coś jest jego, że nikt mu nie ucieknie. - Jestem bardzo o nich zazdrosny – rzekł między pocałunkami, przygryzając wargę dziewczyny. Oddychał już ciężko. Spojrzał w oczy siostry, czując jak powoli się zatraca jak napięcie ciężkiego dnia po prostu odpływa i znów może być sobą. Rozczulił go lekki pocałunek, złożony na jego brodzie. - Nawet nie wyobrażasz sobie jak mam ochotę zbić ich na kwaśne jabłko gdy tylko robią to – dodał ciszej, nachylając się do szyi dziewczyny. Wpierw otulił skórę ciepłym oddechem, przedłużając tę chwilę. Chciał, aby drżała w jego dłoniach. Wodził czubkiem nosa po szyi, delektując się zapachem Mathilde. Zawsze miała świetny gust do perfum. Otuliło go mroczne pożądanie. Językiem dotknął skóry, a potem zamknął pocałunek wargami. – Brakowało mi Ciebie, Mathilde – szepnął prawie bezgłośnie, przejeżdżając opuszkami palców po talii dziewczyny.
Sam nie wiedział, dlaczego gdy zaczął myśleć o jak najbardziej odludnym miejscu, w którym będzie mógł tak po prostu porozmawiać z Lailą, wybrał akurat Ukrytą Wieżę. Miał nadzieję, że pani prefekt nie będzie miała problemu z dojściem do tego miejsca, w końcu uczęszczała do szkoły długie lata. Niesamowite, jak to wszystko szybko przeleciało… Dopiero co ich wspaniała dwójka przekroczyła progi Hogwartu po raz pierwszy, a teraz stało się do po raz ostatni, przynajmniej jeżeli nie będą chcieli kontynuować nauki jako studenci. Dostał od Laili ostatnią szansę. Ostatnią szansę na to, by wszystko naprawić, albo ostatecznie zepsuć. Decyzja co do tego leżała w jego rękach dostatecznie długo, by się do niej przyzwyczaić, ale teraz, kiedy musiał ukazać jej wynik swojego wyboru, po prostu się bał. Intencje to jedno, skutek który wychodzi z działania nimi prowadzonymi to drugie. Poza tym ciągle miał tendencję do tego, by wykręcać się od odpowiedzialności, a jeżeli to co miał zrobić chciał zrobić dobrze, musiał w końcu się od tego uwolnić i zacząć brać sprawy w swoje ręce. Pamiętał, że wejście do wieży znajdowało się gdzieś na drugim piętrze, ale trochę mu zajęło, zanim odnalazł do niej przejście (ukryte zostało dobrze, to trzeba było przyznać). Przyjął to jednak z ulgą, bowiem biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia, lepiej było zaszyć się z dala od potencjalnego niebezpieczeństwa jak i całej reszty szkoły. Poza tym plotki, wszędzie cholerne plotki… Przysiadł na schodzie, naprzeciwko drzwi, u których progu miała niedługo stanąć Laila. Miał nadzieję, że będzie dobrze. Że wszystko jakoś jej wyjaśni a potem nie poczuje jej dłoni na swoim policzku, ani innego rodzaju przemocy na swoim ciele. Było tak wiele do powiedzenia… Od spraw rodzinnych, przez Jiro, aż po to wszystko, co w dniu dzisiejszym siedziało w jego głowie. Może da mu wystarczająco wiele czasu na to, by zrobić to raz i porządnie. Wtedy to, co nim kierowało przez cały czas, powinno stać się jasne. Howett była mądra i powinna zrozumieć. Ale skoro dawała mu kolejną szansę… W zasadzie co nią kierowało, że raz jeszcze mu zaufała? Pomimo tego wszystkiego? Chyba w ogóle na to nie zasługiwał. Ocena nie należała do niego, lecz mimo to… Miał wrażenie, że czas wlecze się niemiłosiernie. Każda minuta, o którą przyszedł za wcześnie, płynęła ślimaczym tempem. Wolałby, by już się zjawiła. Oczekiwanie prowokowało stres, a ciężar w żołądku tylko przybierał na wadze. Powinien się ogarnąć. Mimo to nie mógł, bo się bał. To pierwszy raz, kiedy zdecydował się na coś takiego… Pierwszy raz, kiedy postanowił o kogokolwiek walczyć.
Laila miała swój mały, puchoński świat i choćby bardzo chciała to walka ze stereotypami była dla niej zbyt trudna. To jak wiele się zdarzyło od tego feralnego wyjazdu do Japonii… O zgrozo wie każdy. Laila sama do siebie czuła nie chęć, obrzydzenie… Wpoili w nią kłamstwa. Jeśli tylko postanowiła wstać i powiedzieć, że przyszła tu tylko skończyć szkołę pojawiał się ktoś, kto tłumaczył jej, że niestety… Niestety trzeba jej „umilić” życie. Obawiała się właśnie tego… Że nie poradzi sobie z osobami, które są jej przeciwne. Cała Kanada pewnie już zaciera ręce, bo przecież Filip. Traktowali go jak swojego dzieciaka, który sam sobie nie poradzi z życiem. Może mieli rację… Może jeszcze dzień, dwa, a Howett by rozpostarła wobec niego namiot podobnej opieki. Bodajże matczynej. Pierwszy instynkt macierzyński nie wobec porodzonego dziecka, ale własnego chłopaka. Laile to w jakiś sposób bawiło. Bo przecież każdy powinien być odpowiedzialny za siebie, ale powinien. Faceci bywali po prostu nie do końca… Jaśni w swoich czynach? Laila nie miała już pojęcia w co wierzyć. Pamiętała, że kiedy odpisywała Filipowi na ostatni list pakowała wszystkie swoje rzeczy do kufra. Stała w pokoju i kręciła się wokół wspominając ile razy bawiła się tu lalkami, albo ile razy zapraszała kolejne koleżanki na noc, kiedy próbowały pierwszy raz alkoholu. Potem wymykanie się na imprezy. Pierwszy pocałunek z kimś, kogo widziała tyle już razy, a nawet nie powiedziała mu cześć. Ludzie znikali pod wpływem kolejnych zdarzeń. Było ważne tu i teraz plus rozdrapywanie ran. Laila była obciążona skutkami własnych czynów. Wszak na szafce wciąż leżał list, gdzie Filip już po tym wszystkim napisał, że ją kocha… Nie odpisała. Może właśnie dlatego w geście desperacji rzucił się w ramiona Joshuy? Nie miała prawa układać mu życia. To już było dawno po wszystkim. Dziś po prostu nie mogła tego zrozumieć. Bywały rzeczy trudne i trudniejsze. Była w takim stanie, że jej własne nazwisko brzmiało jak coś na co nie zasługiwała. Może to ta chwila kiedy wolała być Bezimienna? Ona nie była tak czysta. Odpuszczała sobie w odpowiednich momentach. Nie istniała jeśli tego nie chciała. Mogła wyglądać najpiękniej z nich wszystkich, a w środku po prostu pustka. Nie wierzyła, że kiedyś się ułoży między nią a Charles’em. Nie było takiej możliwości… Za dużo się stało. Laila po prostu wolała o tym nie myśleć. Kiedy przeczytała kolejną plotkę u Obserwatora o nim nawet nie wzruszyła ramionami. Bardziej przejęła się tym, ze jej przyjaciółka leży w szpitalu, a druga właśnie wróciła… Może oto chodzi w uczuciach? Czasem już po prostu odpuszczasz, zaczynasz od tego odpoczywać, próbujesz zapomnieć, zwracasz uwagę na rzeczy bardziej przyziemne i zajmujesz myśli czymś innym… A potem choćbyś nawet jak bardzo chciał wrócić do tamtej osoby to besztasz się w myślach. Taka własna kara. Asceza poziom hard. Laila nie miała pojęcia skąd się to bierze w ludziach. To komplikowanie. Zabawa własnym życiem, konsekwencjami. Kiedy otrzymała sowę od Cartwright’a leżała w dormitorium na łóżku wpatrując się w sufit. Co nie raz zamykała oczy gdy ktoś wchodził. Wszyscy chcieli się z nią witać i uśmiechać… Chcieli wiedzieć jak to jest być dziewczyną, na którą mówią „dziwka” kiedy spała tylko z jednym chłopakiem. To zabawne, że o jej utracie dziewictwa wiedział cały Hogwart. Nie chciała dawać im więcej plotek. Była ponadto. Przerzucana ze słów Obserwatora do życia realnego… Chyba chciałaby być tą silną osobą, której wizerunek wykreowała w oczach innych… Pracowała nad tym uparcie, aby dziś położyć się na łóżku? Jej błogie lenistwo przerwał czyjś krzyk. Podobno dostała list. Podobno powinna otworzyć okno i odebrać sowę, a potem pójść do sowiarni i odpisać. Westchnęła… Od Charles’a. Zaczęła machać głową kłócąc się z sobą. Chciała to odesłać… Wszak powinna właśnie tak robić. Ale co jeśli potrzebował jakiejś super bohaterskiej odmiany Laili prefekta? Chociaż pewnie nie. Gryffindor przecież gościł mnóstwo szkolnych władz. Do tego… Nieważne. Odpisała mu kilka słow, potem kolejnych i następnych, aż wreszcie stanęła przed lustrem bokiem wciągając brzuch tak, że mogła dostrzec głębokie wgłębienie. Zaśmiała się… To wszystko było takie udawane. Może ustanowił spotkanie, kiedy Lai tam będzie on będzie stał z Jiro za rękę i powie, że zaprasza ją na ślub? Ona wtedy… No właśnie. Co by wtedy zrobiła? Aby uniknąć odpowiedzi na to pytanie zaczęła szukać w szafce swojej ulubionej bluzy, do której weszła by poczwórna Laila w rozmiarze. Potem wyszła. Gdzieś w kieszeni plątała się odznaka prefekta… Taka przepustka… Nie wiedziała ile tam spędzi czasu, lecz przed wejściem do wieży złożyła dłonie w pięsci powtarzając pewne słowa jak mantrę. Nie będę płakać. – potem dopiero weszła do środka i wzięła głęboki oddech. Co miała teraz zrobić? – Jestem. – Mruknęła cicho zauważając, że przyszła przed czasem. Cholera. Może jakby dłużej powtarzała tą obietnicę o nie płakaniu to może rzeczywiście dałoby radę ją spełnić? No już Charles… Po prostu powiedz co musisz i ją puść. Dużo się stało, dużo za dużo.
Każde słowo, które padnie, może otworzyć lub zamknąć pewną ścieżkę. Wiedział, że ta rozmowa nie będzie ostatnią tego typu, bo potem będzie musiał poprowadzić kolejną z kolejną osobą, w celu rozwiania tego, co stworzył między nimi. A potem być może kolejną i jeszcze następną. Nie będzie uciekał, bo to zbyt łatwa opcja, która po prostu nie przystoi. Teraz wiedział. Wiedział, że większość tego, co teraz powie, powinien powiedzieć już bardzo dawno temu. Może słowami cokolwiek naprawi. Może to cokolwiek zmieni. Może Laila zapomni, jak bardzo beznadziejnym jest facetem i nie będzie na niego spoglądać przez pryzmat małego chłopca, który tylko by brał i robił to, co żywnie mu się podoba. Czas dorosnąć. Sytuacja nie była łatwa, ale życie już takie bywało. Trzeba było się z tym pogodzić i przestać z tym walczyć, albo po prostu jakoś temu zapobiegać, ewentualnie jakoś to rozwiązywać. Powoli i dokładnie, a nie nagle i z krzykiem. Ciekawiło go, co czuła. Ciekawiło go jak odebrała ostatnie plotki obserwatora, z których przecież wynikało, że przespał się z Jiro… Ciekawiło go w końcu to, co sama chciała dalej z tym zrobić. Czy utwierdziła się w przekonaniu, że łatwiej będzie im już nie rozmawiać? Czy może wręcz przeciwnie, postanowiła wrócić do przyjaciół i żyć w ten sposób dalej? Charles nie wiedział o tym, że jej rodzice spodziewali się kolejnego dziecka. Nie miał też pojęcia o całej reszcie jej życia, które toczyła w międzyczasie, kiedy nie rozmawiali. Nie pytał, nie szukał informacji, nie chodził za nią. Czuł się oddalony tak bardzo od jej osoby, jakby poniekąd stali się dla siebie obcy, pomimo tego wszystkiego, co o sobie wiedzieli. Co razem przeszli. -Lail – powiedział na powitanie, wstając niemal od razu, kiedy otworzyły się drzwi. Bał się, że teraz, kiedy to wszystko się zaczęło, powie coś źle i dziewczyna od razu ucieknie. Że ostatnia szansa odleci, a on już na zawsze pozostanie z tym wszystkim zamkniętym w sobie, bo skoro nie teraz, to wiedział, że już nigdy się na to nie odważy. Nie, jeżeli teraz ta szansa przepadnie. Powinien przygotować jakieś słowa, od których mógł zacząć. Nawet o tym zapomniał. A teraz… Po prostu dalej, wyrzuć to z siebie, po prostu cokolwiek, byleby się rozkręcić, bo potem… –Nie chcę, by pozostało między nami coś nie do końca rozwiązanego. Nie chcę, byś nie wiedziała, dlaczego zachowuję się tak a nie inaczej. Nie chcę, byś myślała, że spałem z Jiro… - Gdyby mógł, w zasadzie powiedziałby teraz od razu wszystko w paru zdaniach. Nie było to takie łatwe. Aż ugryzł się w język, kiedy pod wpływem nerwów to wszystko z niego leciało z prędkością odrzutowca. Spokojnie, po kolei, przecież da Ci skończyć, kiedy już zaczniesz… -Dobra, ja… Powinienem po kolei, wiem. Nie usłyszysz ciszy, obiecuję Ci. Ukrywałem zbyt wiele, a jeżeli mam prosić Cię kiedykolwiek o przebaczenie, musisz to wszystko teraz usłyszeć. To jest… konieczne. Nawet jeżeli nie jest dla mnie łatwe. Nie myśl, że w mojej opinii jeżeli wszystko teraz wyjaśnię, to rzucisz mi się na szyję i będzie wszystko jak dawniej. W zasadzie myślę, że może zmienić się jeszcze więcej. Ale to już mnie nie obchodzi. Dopóki nie spróbuję, nie będę spokojny. A się bałem. Bałem, że coś Ci się stało i już nigdy nie porozmawiamy… - Nagłym ruchem dłoni odgarnął swoje włosy do tyłu, zostawiając je w zupełnym nieładzie. Znowu zaczął za szybko, a miał mówić powoli. Cholera. Zły początek. Nieważne. Jakoś to odkręci. Już, zaraz. Laila, ech… Nie sądził, że kiedykolwiek będzie się tak denerwować w obecności dziewczyny. Szczególnie Laili, jego przyjaciółki. –Moja matka… Mówiłem chyba kiedyś, że nie chcę rozmawiać o ojcu. Ani o sytuacji w domu. Rysowało się to tak, jakbym nie znał ojca, co poniekąd jest prawdą, ale też tak, jakby poza zwykłą niechęcią było całkiem… no, normalnie. W końcu chodzę niepoobijany, babka ani matka bić mnie nie będą, z resztą to nie ten wiek, by atakować większej postury faceta, ich wspaniałego wnuka i syna. – Ostatnie słowa zaakcentował z wyraźną goryczą, po czym westchnął ciężko. W ogóle nie dawał jej dojść do słowa. Jeżeli by dał, mogłaby nie wysłuchać go do końca. Pewnie oczekiwała wyjaśnień w związku z tym, co z nimi, a on… Tak, on tak po prostu wyskakiwał jej z rodzinnymi problemami. Ale musiał. –Słuchaj… Mój ojciec był mugolem. Nie jestem czystej krwi czarodziejem. Nie jest istotne, wiem, przynajmniej nie dla nas ani dla większości społeczeństwa, nie w tym czasach, nie teraz, kiedy mamy problemy innego rodzaju. Nadal żyją jednak na świecie ludzie ordynarni i trudno nie przyznać, że taka jest moja babka. Moja matka, Mary, poślubiła tego mugola… Nazywał się Jimmy. Moja matka nawet nie wie, że go szukałem. Nie wie, bo myśli, że łatwiej jest mi, kiedy nie mam pojęcia o tym, kim ten człowiek jest. Może ma rację. Może tak jest łatwiej. Może dlatego nie umiem przekroczyć tej bezpiecznej granicy, odnaleźć jego domu, zapukać do niego i z nim porozmawiać… - Zaśmiał się nerwowo, spoglądając w sufit. Cholernie ciężka rozmowa. Cholernie ciężki czas. –Nie, to wcale nie dlatego, że się tego boję. Kochana babka Eliza od samego początku znienawidziła mojego ojca i była przeciwna temu związkowi. Wyzywała od plugawców, szerzyła w ich sercu nienawiść, robiła wszystko, byleby tylko się rozeszli… Może dlatego do teraz tak mnie nienawidzi? Bo zepsułem jej wspaniały plan, w którym jej czysta córka wychodzi na innego czysto-krwistego czarodzieja i w ten sposób niedługo rodzi jej wspaniałego wnuka? A tu niespodzianka, pozostałem ja, którego po dziś dzień musi znosić. Pozostałość po niedoskonałym rozdziale, który najchętniej usunęłaby ze swojego życia. Tak jak nakłoniła moją matkę, by usunęła mojemu ojcu pamięć. A potem myślała, że sprawi, że zapomnę o nim… Że nie będę tęsknie myślał o tym, jaki on był. Jaką rodzinę moglibyśmy tworzyć, gdyby został. Gdyby Eliza z swoim wspaniałym mężem tego wszystkiego nie sprowokowali. Ach, jej mąż. Tak. Dziadek zmarł niedługo potem, gdy się narodziłem, czego winę przypisała mi. To ja! Tak, ja. Ja, to moja wina. Przyprawiłem go o tyle stresów tym, że się tu znalazłem… Że zbrudziłem jego krew. Och, Laila… To dopiero osiem lat później babce udało się osiągnąć poniekąd to, co chciała. To rozejście. Od wtedy pozostałem pod jej dachem tylko ja, a tamten brudas mógł powrócić do swojego mugolskiego świata. Świata, w którym być może teraz ma rodzinę, dzieci, a ja nawet nie wiem o tym, czy mam jakieś rodzeństwo, czy też nie. Całą swoją nienawiść przeniesiono na mnie. Mój ojciec… Wtedy mnie chronił. Chronił przed nią, bo to pamiętam. Moja matka nic nie robi. Z czasem zaczęła nawet podążać ścieżką swojej matki. Hogwart był moim jednym domem, jaki miałem, a teraz… Teraz nawet tutaj nie czuję się dobrze. Nigdy Ci tego nie mówiłem. Nigdy się nie odważyłem. Nie chciałem, byś do mnie przychodziła, bo wiedziałem, jaka będzie reakcja tej cholernej dwójki. Dwójki, która zniszczyła mi całe dzieciństwo i wyprała z nadziei na to, że jakiekolwiek uczucia istnieją. Ciągle nienawiść. Nienawiść gdzie tylko się dało. Dziwię się, że nie oddali mnie do jakiegoś domu dziecka. – Po raz kolejny się zaśmiał, nie potrafiąc się po prostu opanować. Każde słowo padało coraz szybciej, już nawet nie myślał o tym, co mówić, jak mówić… -Jak kobieta o takim statusie mogłaby na to pozwolić? Jej reputacja… Pieprzona reputacja… Tak, mogłaby zostać zniszczona. W końcu byli znani w Ministerstwie Magii, prawda? Wincent i Elizabeth, wielcy Cartwrightowie, którzy tyle zrobili dla tych ludzi… Byli tacy aktywni, tacy rozsławieni… Pierwsza plama na ich nazwisku się pojawiła – mój ojciec. Druga – ja. Na trzecią nie mogli pozwolić. To naturalne, prawda? Więc uciekałem. Uciekałem z domu, robiłem wszystko, żeby spędzać tam jak najmniej czasu. Biłem się, by robić im na złość. Łamałem regulamin, żeby było im za mnie wstyd. Nie mogłem jednak pozwolić na to, by mnie wylali. Hogwart był moim jedynym domem. Mimo to… Tak, było im wstyd. Każdy przekręt, każdy wyskok, każde brzydkie słowo i z czasem każde powiadomienie o tym, że piję. Uciekałem do mugolów, chciałem, by Ci pieprzeni wysoko postawieni czarodzieje się o tym dowiedzieli. A potem plotkowali o tym, że ten Cartwright był tam i tam, co za plugastwo, co za brud… Och, kochana babcia. Kochana babcia nienawidziła mnie po prostu coraz bardziej, a ja nie pozostawiałem tego bez odpowiedzi. Tak, dopiero teraz mówię Ci, dlaczego uciekałem. Dlaczego taki byłem. Dlaczego kochałem się z tyloma dziewczynami. Dlaczego z tyloma się całowałem. Dlaczego teraz nie chciałem brać za to odpowiedzialności. Dlaczego po prostu się bałem… Dlaczego nie rozumiałem uczuć. Dlaczego nadal ich nie rozumiem… - Słowa nie chciały już przepływać przez gardło, kiedy zdał sobie sprawę, że minęło parę minut. Że tak długo mówił. Ale może tak było lepiej. Może powinna to usłyszeć. A to dopiero początek…
To chyba rozmowa w stylu: „cześć, opowiem Ci historię swojego życia”. I nie było w tym nic złego. Miło było usłyszeć coś, o czym wyjątkowo nie pisał jeszcze Obserwator, co nie miało związku z nocą, którą spędzili razem… Ale z czymś, co łączyło ich od zawsze. Przyjaźnią, która po prostu zawierała sporo luk w swojej treści. Nigdy przecież nie nalegała na zwierzenia, choć bardzo chciała wiedzieć jak mu pomóc. Jak jeszcze za dzieciaka nie rozumiała pewnych kwestii… W gruncie rzeczy Laila nie rozumiała pogoni za czystą krwią. Jej ojciec był mugolem, a kochał ją najbardziej na świecie i choć często się kłócili, to wiedziała, że ma prawo do niego przyjść i zażądać małej dawki tej miłości w postaci pieniężnej, albo i wyprzytulanej. Może nie wiedziała jak jest u Charles’a. Ile rzeczy się z tym wiąże, ale zawsze była dla niego wsparciem. Spędzali dużo czasu razem… Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że teraz dobrną do punktu, w którym ona nie będzie chciała z nim rozmawiać. To przykre? Dołujące. Bo kiedy patrzysz na człowieka, którego chcesz po prostu przytulić, ale wiesz, że nie możesz głównie dla swojego dobra… Coś się zaciera. Kończy się beztroska znajomość, w której nie ma obaw, a oni znów mogą iść na imprezę. W sumie Laila chciałaby pójść na taką imprezę. Na imprezę, na której wszyscy będą tańczyć nie znając imienia swojego partnera. Wszyscy będą pić alkohol, który wpłynie nie tylko na ich świadomość, ale i rozpali w nich takie podłoże, kiedy wady będą zaletami. Muzyka będzie dudnić z głośników, który moc przeskoczy na parkiet, który będzie zaludniony tak, że nie wciśniesz igiełki pomiędzy ludzi… I im bardziej marzyła o czymś takim oczyszczającym tym bardziej zdawała sobie sprawę, że nie za bardzo może to zorganizować. Teraz panował stan wyjątkowy, rozpoczynał się nowy rok szkolny, a i nie było chętnych, żeby pójść na takie party, gdyż teraz wszyscy bali się wilkołaków. No cóż… Najwidoczniej to musi odłożyć na kiedy indziej. Kto wie, może powinna zacząć planować swoje siedemnaste urodziny? Choć już dawno przestała myśleć, że gdy nadejdzie pełnoletniość ona nagle będzie wiedziała jak pozbierać z podłogi to co wypadało jej z rąk. Że gdyby Charles zaproponował to spotkanie tuż po jej urodzinach ona nadal stałaby miejscu nie ruszając się nawet o milimetr. Słuchałaby go… Jak teraz… Składając usta w linijkę, przymykając powieki… Co raz bardziej zaciskając dłonie w pięści ukryte w kieszeniach. A to wszystko, żeby kontrolować emocje… Żeby nie rzucić się do przytulania czy współczucia. Miała tu przyjść i wysłuchać. Co nie raz otwierała usta, żeby wziąć nieśmiało kolejny oddech. Wciąż stała oparta o drzwi, jakby zaraz miała wyjść. Cieszyła się, że zachowują ten dystans. Dzięki temu będzie przecież mogła się lepiej kontrolować niż w sytuacji, kiedy przestałaby ogarniać rzeczywistość. Mógł to zrobić… Zapewne gdyby teraz ją przeprosił i przytulił byłaby w zbyt wielkim szoku, aby po prostu go odrzucić. Może najpierw by się rozpłakała i opowiedziała o swojej słabości, o tym, że jej go brakuje, ale wie że nie może istnieć w jego życiu… Może na końcu tej opowieści powiedziałaby o tym, że to jest jej ostatni rok w Hogwarcie gdyż nie jest w stanie dalej żyć w tym toksycznym klimacie. Choć właściwie bała się o tym mówić głośno… Bardziej w myślach. Obawiała się słowa „wyjeżdżam”… Szczególnie jego brzmienia w jej ustach. Była przestraszona natłokiem problemów, które nagle musiała rozwiązać. Uniosła nieśmiało wzrok do góry i umiejscowiła go na przejętym chłopaku, który mówił szybko, jakby słowa za chwilę miały umknąć, ulec zniszczeniu… Jakby nigdy nie mogły się odrodzić. Laila miała ochotę sprawdzić czy jest prawdziwy, czy to oby nie jest wszystko jakiś pieprzony żart… Kolejny numer dzięki, któremu znajdzie się na okładce wspaniałego pisma Hogwartu. Ale nikt nie skakał z aparatem. Nikt się nie ruszał, poza żywo gestykulującym coś Czarlsem. Sama Laila wyglądała nieco jak kukła, więc wyciągnęła jedną dłoń z kieszeni i przeczesała rozpuszczone włosy odrzucając je do tyłu. Oto teraz chyba trochę odżyła. Gdy skończył mówić chyba zrozumiała, że czas na jakiś komentarz. Uśmiechnęła się głupio i pokręciła głową. – Wypompuj ze mnie krew… Wlej czystą… która nie będzie miała wartości gdy nie będą sobą. Ale wiesz… Może oto chodzi… Żeby nigdy nie być sobą. – Zauważyła błyskotliwie pewna, że zaraz weźmie ją za wariatkę, albo pokusi się o wniosek, że jest pijana. Nie pozwoliłaby mu się dotknąć w ten sposób… Pełen troski o jej stan zdrowia. Już dawno zwariowała na punkcie zdarzeń z wakacji. Bolała ja głowa od analizowania tego czemu to się zdarzyło. Czemu w tym uczestniczyła… Delikatnie zwilżyła usta koniuszkiem języka czując, że ogarniająca ją suchość po prostu próbuje zabronić jej dalej mówić. Może milczenie byłoby lepsze? Westchnęła głośniej. Mogłaby mu zarzucić mnóstwo rzeczy… Nie zareagowała też szczególnie gdy powiedział, że nie spał z Jiro. Jak dla niej… Już nic nie było prawdą. – Wybacz, ale nie powiem, że rozumiem… To znaczy zdaję sobie sprawę dlaczego o tym nie mówiłeś. – Powiedziała bez jakiegokolwiek składu. Miała wrażenie, ze to jakiś wstęp. Tylko jak to… Dlaczego tak.
Nie chciał, by rzucała mu się teraz na szyję. By cokolwiek mu wyznawała. By współczuła. By przez tę opowieść zapomniała o tym, dlaczego tak naprawdę się tu znaleźli. Ona to wszystko odczytała i to jak zwykle zdziwiło go najbardziej. Stała, zachowywała dystans, coś mówiła… Sens tych słów nie do końca jednak do niego docierał. Chciał po prostu kontynuować. Wyrzucić z siebie wszystko to, co w sobie dusił, kiedy dzielnie powtarzał, że z problemami da sobie radę sam. Po co się nimi dzielić? Po co komuś je narzucać? Ech, tak, stary Charles. Oto teraz otworzył się, zmiękł, zdecydował, że nadszedł czas, kiedy trzeba to jakoś ująć w słowa, zmusić się i wypowiedzieć. Czuł się przytomny tylko dlatego, że pozostawała w miejscu. Był jej niezwykle wdzięczny. Ostatnie, czego teraz potrzebował, to współczucie. Tak, chciał to powiedzieć, ale… Chyba pragnął samej świadomości, że ktoś o tym wie. Tego i niczego więcej. Znała go i dlatego nie zrobiła niczego ponad to. Jak dobrze, że ciągle pozostała Lailą. Jak dobrze, że szykuje się na kontynuację. Jak dobrze, że… Że co? Że gdy skończy, być może wyjdzie i te słowa, raz rzucone, pozostaną między nimi, ale… Ale w zasadzie tylko pogorszą to wszystko? Trzeba było znaleźć jakieś wyjście, a milczenie było tutaj najgorszą opcją. Zdecydował się mówić, a żniwa tego kroku niedługo będzie trzeba zbierać. Zabawne. Zabawne było to, że stali od siebie o parę kroków, rozmawiali, oboje mieli chęć przytulić siebie nawzajem, ale uparcie stali, jakby bojąc się tego, co potem się stanie. Tak jak wtedy, kiedy zdecydowali się kochać. Zrobili to, a potem wszystko pękło, niczym lustro rzucone o ścianę. Charles wiedział, że w tej sytuacji każde takie zagranie mogło spisać go na przegraną pozycję. Czuł, że nie ma prawa jej dotykać. Nie był tego godzien. Nie mógł. Taka powinna być jego kara za to, co zrobił. Po prostu. -Musisz to poskładać. Potrzebujesz czasu, by nieco przyswoić te informacje. Ja to rozumiem i… Przepraszam. Mimo wszystko muszę… - Mogła dostrzec, jak w jego oczach grają smutne iskierki. Mimo to był zbyt zaangażowany w to, by nie przeć dalej do przodu. Złość ustąpiła miejsce pewnego rodzaju rezygnacji, którą mogła usłyszeć w jego głosie. –Potem zbliżyliśmy się do siebie. Tej części nie muszę streszczać, bowiem wiesz, jak to wyglądało… Po tamtym pocałunku… Po tamtym wieczorze nad pomostem, właśnie wtedy, spotkałem się z Jiro. Przepraszam Cię, że nie zdążyłem Ci tego wcześniej powiedzieć… Mimo to słuchaj. Proszę, wysłuchaj mnie do końca. Może Cię to teraz nie obchodzić, możesz nie wierzyć w to, co mówię, możesz uważać, że to wszystko głupi żart, czy może mój sposób na to, by Cię zatrzymać. Nie. To moja decyzja, która mówi, że chcę byś poznała prawdę. Poszliśmy do baru, gdzie wyznał mi miłość. Tego było trochę zbyt wiele, bo mimo wszystko Ty, potem on… Dwóch przyjaciół, do których zawsze chciałem jak najlepiej, zaczęło mi się wymykać z dłoni. Po prostu. Między nami wszystko toczyło się jednak zbyt szybko, to też nie zdążyłem nawet powiedzieć Ci, co właściwie się dzieje… A potem przespaliśmy się ze sobą, wybuchła cała ta akcja z Filipem, dostałem szlaban, wyrzucono mnie z Japonii. Do domu, którego miałem nadzieję nie oglądać już nigdy. Bywało. Ty dowiedziałaś się o Jiro z notki obserwatora, tego już nie zmienię. Przedstawili to tak, jakby już wtedy coś mnie z nim łączyło… W zasadzie sprawa ciągle stała na tym, że powiedział mi, co czuje. Nic ponad to. -Westchnął cicho, przyciszając nieco głos. Siły, które miał na początku, powoli ustępowały. Nie pamiętał, kiedy ostatnim razem z jego ust padło aż tyle słów. Kiedy w ogóle komukolwiek się zwierzał? To było takie nienaturalne, a mimo to nadal w to brnął. Tak musiało być. –Przestaliśmy rozmawiać. Znowu o mnie napisali. Sam nie wiedziałem, co powinienem zrobić… Co o mnie w tamtym momencie myślałaś. Słuchaj. – Ożył nagle, patrząc na nią z determinacją. –Nie spałem z nim. Nie wiedziałem, co zrobić, chciałem się upić. Poszedł ze mną, żeby mnie zaprowadzić w razie czego do domu. Tak, całowałem się z nim. Nawet nieraz. Oddałem to. Nie mówię, że nie. Może nawet zdawałem sobie podświadomie sprawę z tego, do czego to prowadzi, a mimo to… Ale nic więcej. Wpadłem w pewnego rodzaju panikę, że chcę dobrze, że to wszystko… Sam nie wiem. Nie do końca to wszystko teraz pamiętam, bo doprowadziłem się do okropnego stanu. Ale nie spałem z nim. Nie spałem, bo nie potrafiłem. Nie po tym, co się stało podczas wakacji. Byłem zły. Drażliwy. Przybity. Zacząłem już do końca nałogowo palić. Nie wiedziałem po prostu, co z sobą zrobić. – Pomasował sobie palcami skroń, przymykając przy tym oczy. Trwał dłuższą chwilę w ciszy, składając słowa, jak to czasem lubił robić. Ot, taki mały jego zwyczaj. –Myślałem nad tym, co powiedziałaś wtedy, w pubie. Jestem facetem, tak, to też z natury nie do końca to wszystko zrozumiałem… Ale nie rozumiałem też tego, co zaczęło się zmieniać we mnie. Laila... W zasadzie jest jeszcze tylko jedna rzecz, którą muszę Ci powiedzieć. A jeżeli nie chcesz jej słyszeć, to po prostu wyjdź. Nie zatrzymam Cię.
Cześć jestem Laila. Nie mam pojęcia po co tu stoję. Może jestem za głupia, żeby ogarnąć, że chłopak, który przede mną stoi nie jest kimś za kogo go uważam, albo odwrotnie? Trochę żałosne, ale to nic. Ogólnie to moje życie jest takie nijakie… - dobra starczy. Sama Howett nie lubi robić autoprezentacji, gdyż zaraz ma wrażenie, że to po prostu stek bzdur i obraz tego jaka chciałaby być, niżeli jest. Bo przecież pomijamy wszelkie żenujące rzeczy pozostawiając te najlepsze, które ludzkość powinna poznać. No cóż. Ludzie różnie o sobie mówili. Inni zachowywali krztę rozumu i nie silili się na to… Na swój własny autoportret bez wad. Ten dystans między nimi raczej nie wynikał z tego, że ona go znała. Po prostu zachowywała go dla własnej trzeźwości zmysłów. Nie myślała tyle o nim, co o sobie i to jest raczej trochę egoistycznie. Ale no cóż… Chyba już dawno zauważyli, że nie są tylko przyjaciółmi, bo zdarzenia ich podzieliły. O ile Jiro naopowiadał Charles’owi bajek, że będzie jego przyjacielem bez względu na podjętą decyzję, o tyle ona… Miała świadomość, że nie chce go do niczego zmuszać, ani coś takiego zatem postanowiła się odsunąć… Bo im była dalej od niego, tym istniała większa szansa na to, że nie będzie mu się narzucać, ani nie powie żadnej głupiej uwagi, która doprowadzi do kłótni czy coś. Jeśli miał już być z tym Azjatą, to niech chociaż ma spokój niżeli miałby się przejmować, że zaraz przybiegnie ta szalona Puchonka i zniszczy im romantyczny wieczór. Może z czasem potrafiłaby się pogodzić z obojgiem, uczestniczyć w wieczorkach… Ale szczerze mówiąc to nie było rozwiązanie na teraz. Niestety. Słuchała go ze skupieniem. Pokręciła głową. Mówił o czymś, o czym nie chciała słuchać. Gdzieś w tej opowieści miała ochotę krzyknąć, aby przestał. Faceci mieli dar do otwierania ran? Najwidoczniej tak, ale nie dała tego po sobie poznać. Wciąż nie ruszała się z miejsca. Jakby ktoś postawił ją w świeżym betonie, a ona po prostu ugrzęzła w nim na wieki. No cóż. Zdarza się i tak. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na niego zastanawiając się do czego to zmierza. – Mówiłam Ci Charles… Musisz to prostu ogarnąć sobie. Nie mówię tu już o wyborze. Mówię o Tobie. To nie jest już kwestia jesteś ze mną, albo z Jiro. Gdybym teraz Cię pocałowała odwzajemniłbyś to… Pytanie brzmi czy dlatego, że tego chcesz czy dlatego, że tak wypada. Powinieneś sobie zrobić listę z rzeczami, których chcesz. – Uśmiechnęła się trochę zdziwiona, że po prostu poinformowała go o swoich spostrzeżeniach. Nie wiedziała, że tą rozmowę traktuje jak ostatnią szansę. Może sama by się wtedy czuła jak na jakimś rozstaniu z fajerwerkami? – Po prostu mów. Może wyjątkowo wyjaśnimy sobie wszystko. – Powiedziała ostatnie zdanie nieco ciszej. Może rzeczywiście miała nadzieję, że przynajmniej będzie miała jasny pogląd na sytuację?
A dystans, który stworzyła, sprawił, że Charlesowi otworzyły się oczy. Kiedy w jego świecie zabrakło kogoś, kto był tak bardzo ważny, a wokół zaczęły dziać się rzeczy, które uświadomiły mu, że czas leci i w każdym momencie może stracić kogoś bezpowrotnie… I nie będzie już czasu na to, by mówić o tym, co się czuje… Tak, właśnie wtedy po raz pierwszy zdał sobie Z TEGO sprawę. Choć próbował to ukrywać przed samym sobą, choć wolał oszukiwać się, że wcale go to nie dotyczy… Heh. Prędzej by oszalał. Nie wytrzymałby tego. Po prostu. Przyglądał się jej uważnie, chcąc pochłonąć każdy gest, który wykonywała. Chyba się bała tego, co może usłyszeć. Mimo to pozostała. Mimo to nie uciekła. Chciała wiedzieć, więc… Więc chyba musiał się zmusić i jakoś to z siebie wydukać. No, Charles, a co chciałeś powiedzieć? -Wiem, że muszę. Musiałem – poprawił się szybko, uśmiechając się z lekkim zakłopotaniem. Choć atmosfera nieco się rozluźniła, lada moment wszystko mogło się zawalić. Żeby tylko przyjęła to dobrze… Żeby potem mimo wszystko, wbrew niemu, potrafiła poskładać sobie życie w całość. Żeby tylko… -Gdybym nie podjął żadnej decyzji, w ogóle bym tutaj nie przychodził… A jeśli chodzi o taką listę, to można powiedzieć, że w końcu istnieje. Nie mogłem Was dłużej ranić. Żadnego z Was ani chwili dłużej – po prostu. Wiem, że to było wygodne… Odwzajemniać zawsze to i dawać pewne poczucie tego, czego się pragnie… Nie chodziło tak naprawdę o to, bo wtedy… - Już zabrakło mu słów, więc zbył to po prostu machnięciem ręki. Sam nie wiedział, dlaczego obracając się w tym temacie czuł się taki spokojny i swobodny. Jakby dotyczyło to informacji co do tego, że wczoraj padał deszcz. –Po prostu wiem, czego chcę. Nie chodzi już o przymus. Nikt nie nakłaniał mnie do decyzji. Nikt nie naciskał, bym ją podjął. To po prostu zrodziło się tak we mnie, może nie nagle, ale stopniowo, choć wolałem to od siebie odsuwać, bo było na swój sposób niebezpieczne. Wiem, że… – Uciął na krótko, przyglądając się jej. Laila, proszę, nie uciekaj. Proszę. Nie znienawidź mnie za to, co powiem. Po prostu… Zaakceptuj to. Wiedz o tym. Tylko to. –Chciałbym Cię nie tracić. Nie na polu przyjaźni, tylko na tym nowym terenie, na który weszliśmy. Wydaje mi się, że to, co do Ciebie czuję… można nazwać czymś więcej, niż przyjaźnią. To nie tak, że to sobie wmówiłem. Nie tak, że teraz kłamię, by bardziej Cię zranić, albo wręcz odwrotnie, że mówię to, bo tak wypada. Z Jiro… Tak, całowałem się z nim, ale nie mogłem tego kontynuować, bo myśli wracały do Ciebie, a ja… Nie mogłem, no. Chciałem biegnąć i Cię przytulić. Mieć przy sobie. Nie zostawiać. Choć wiem, jak okropnie to brzmi… Po tym, kiedy to wszystko… Jaki byłem… Och, Laila. To wszystko zmierza do tego, że coś do Ciebie czuję. Po prostu albo aż. Kocham Cię. Ale nie powiem Ci tego teraz, bo to nie ten czas. Nie w tym pomieszczeniu, gdzie brakuje jakiejkolwiek konkretnej atmosfery, teraz, kiedy mamy za sobą te chwile cichej ignorancji, nie teraz, kiedy to słowo zawiśnie między nami niczym niewygodny ciężar. Gdzieś indziej, kiedyś indziej, kiedy będzie lepiej, kiedy będziesz czuła, że to prawda, kiedy mi zaufasz, że to, co mówię, jest prawdą… -Kocham Cię – powiedział nagle, nie mogąc utrzymać tych słów na zębami. Coś w nim zelżało, a jednocześnie zacisnęło się na żołądku, który spodziewał się gwałtownej reakcji dziewczyny. Może coś zepsuł, może teraz, właśnie teraz, to wszystko miało się skończyć… Ale nie miał mieć ponownej szansy. To jedyny raz, kiedy mógł powiedzieć to wszystko. Cholernie ciężkie, cholernie trudne, cholernie niemożliwe, a jednak… To wszystko działo się naprawdę.
Gdyby powiedział te słowa gdy byli w Japonii, gdy przeżywała wszystko jak kolejną świeżą ranę… Może by wzięła to do siebie jako największy prezent. Ale musieli do tego oboje dojrzeć? A może Laila zdała sobie sprawę, że miłość to nie jest ciągłe czekanie… Patrzenie czy oby ta osoba wreszcie się zdecydowała i czy można… Nie potrafiła tego zrozumieć, na czym polegała logika uczuć, ale przerażało ją to, że nie potrafi być do końca dorosła w swoich wyborach. Każde słowo miało dziecięcy wydźwięk. Nie wspominając o czynach. Chociażby walka z Kanadą. Jak im pozwoliła na znęcanie się nad nią to robiła z siebie ofiarę, jak odparowała atak to nie miała w sobie krzty kultury… Ludziom nie można było dogodzić. Leżało w nich zbyt wiele powodów, by czepiać się zawsze… O wszystko. Może też taka była wobec niektórych… Kto wie. Co nie zmieniało faktu, że jednak wolała zawsze swój żal zrozumieć. Skąd się bierze… I może na tej zasadzie była już świadoma na czym stoi jej sytuacja z Charles’em… Może chciała mu powiedzieć iż jest jego, że może ją przytulić i po prostu nie puszczać przez kolejne godziny, bo czuła się w tym bezradna. Jeśli to dokładnie na tym miało polegać… Ale co by jej to dało? Jaka jest gwarancja, że ona będzie potrafiła funkcjonować z tymi wszystkimi wspomnieniami? Bywała samolubna. Teraz też taka była. Choć chciała po prostu podejść i powiedzieć, że wierzy we wszystko co powiedział znów nie ruszyła się z miejsca. Choć przez chwilę miała ochotę zsunąć się na podłogę i ukryć twarz w dłoniach… On nie mógł widzieć jej słabości. Nie mogła też sobie pozwolić na płacz. Na coś, co utwierdziłoby go w przekonaniu, że jest słaba i potrzebuje jego opieki. Ona od dawna wiedziała, że może liczyć tylko na siebie… Że wszelkie „kocham cię” bywają największymi kłamstwami na świecie. I po prostu… Po prostu już nie wierzyła. Uśmiechnęła się słabo kręcąc głową. Westchnęła głośno podwijając rękawy bluzy pod łokcie, a potem z powrotem zsuwając je na dłonie. Było jej po prostu zimno. Tak najzwyczajniej w świecie stała tu i zastanawiała się nad tym czy nie powinna oby założyć cieplejszego sweterka. Pomimo powagi sytuacji i wyznania uczuć, które spadło tak nagle… Nieoczekiwanie. Obawa, że powiedział to tak po prostu… Była wielka. Z sekundy na sekundę podnosiła się do góry i upadała na dół besztana przez serce… Bo rozsądek. Rozsądek ustawił ją do pionu. – Wiem Charles. Przecież mam od Ciebie walentynkę z pierwszej klasy. Cytuję: „kosiam Cię Lai bardzo moćno – twój psyjaciel Charles”. – Pieszczenie się jak dziecko może nie było jej najmocniejszą stroną i może trochę koloryzowała, bo tej karteczki nie szukała od dawna, ale coś w tym było. Jeszcze przez moment chciała się na niego rzucić z pięściami wciskając gdzieś pomiędzy kolejne słowa to, że jest idiotą. Mogła… A jednak nie zrobiła tego. Zamknęła oczy… Po prostu potrzebowała chwili, żeby odpowiedzieć na to dość konstruktywnie i prawdziwie. – Nie wiem Charles czy to dobry pomysł, żebyś mnie „kochał” zważywszy na to, że… Że ja się po prostu cholernie tego boję. Dziś jestem ja, jutro jest Jiro. Myślałeś o tym? Może nie jest wybitnie mściwy, ale jeśli to ma być kolejna osoba, która wpisze moje imię na listę: „zabić w przeciągu najbliższych 24 h”. Nie chcę mówić, że się mną bawisz. Po prostu może racja. My dwoje nie powinniśmy niczego tworzyć razem. – Skomentowała może z bólem serca, ale musiała. Inaczej to wszystko nie miałoby sensu.
Gdyby to było wtedy, kiedy to wszystko się działo… Gdyby nie zaangażował się jakkolwiek w uczucia, którymi darzył go Jiro… Gdyby od razu wiedział, czego naprawdę pragnie… Tak, może właśnie wtedy wszystko jakoś by się ułożyło. Nie spodziewał się jednak niczego innego, a chyba wręcz myślał, że zareaguje na to gorzej. Szkoda, że nie mógł teraz tak po prostu jej tego udowodnić… Gdyby mógł, pokazałby jej wszystkie swoje uczucia, które jasno mówiły, że w jego świecie nie ma na nikogo więcej miejsca. Przecież zranił ją dostatecznie wiele razy, by teraz nie zrobić tego z jeszcze większym impetem. Bo skoro coś powiedział, to… To do czegoś się zobowiązał. Takich słów nie rzuca się na wiatr. Może dlatego tak źle się poczuł, kiedy wyraziła wątpliwości? Kiedy ciągle się bała, że kłamie? Zasłużył na to. Tyle lat okłamując… Tak, powinien chodzić z przyklejoną naklejką do czoła „KŁAMCA”. A każda decyzja będzie coraz cięższa, a każda rozmowa może przynieść tylko więcej boleści… Sam się na to pisał. Zadeklarował się. Będzie walczyć. Jeżeli kogoś znajdzie, ułoży sobie życie, to nie będzie miał nic przeciwko temu, ale teraz, kiedy jeszcze mógł stać się jakąś ważną częścią… Nie mógł się poddać. Nie mógł dać ponieść się słabości, która towarzyszyła mu ostatnimi tygodniami. Nigdy więcej. Musiał nabrać nowej twardości, a także nowego sposobu na jej nabieranie. -Może to tak brzmi. Dziecinnie, głupio, jakby można to było mówić wielu osobom. To pierwszy raz i wydaje mi się, że nikt inny nie będzie miał tej przyjemności usłyszeć tego ode mnie. – Wzruszył lekko ramionami, choć ciężar na sercu ponownie zaczął się pojawiać. Było to niezwykle upierdliwe, ale co miał zrobić? –Po prostu nie myśl, że mówię to tak sobie po prostu. Też potrzebuję czasu, by przywyknąć do tej informacji. Jednak uznałem, że również powinnaś to wiedzieć. Bo to jedno uczucie zmieniło moje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Mówię zupełnie serio. Tak, Charles był poważny. W jego głosie nie było miejsca na jakieś wątpliwości, czy też rozbawienie tym, co przypomniała mu odnośnie ich dawnych lat. Zawsze ją kochał, ale była to bardziej jak miłość pomiędzy rodzeństwem. Teraz odnalazł coś nowego. Szkoda, że musiało tyle się stać, by to zrozumiał. Tak to już bywa. Ktoś widzi to szybciej, kolejny ma problemy, bo jest ślepy… Ale w końcu to do nas przychodzi. Zauważamy to, a potem… Potem to już wszystko obojętne, co się dzieje. To naprawdę wszystko obojętne. -Do niczego Cię nie zmuszam. Nie chcę, byś jakiekolwiek decyzje podejmowała pod pryzmatem tego wyznania. Będę rozmawiał z Jiro. Dzisiaj, jutro… Nie wiem. Ale muszę mu powiedzieć, że nie chcę więcej robić mu nadziei. Powiem mu też o Tobie, bo wątpię, by cokolwiek kiedykolwiek Ci zrobił. Nie jest typem damskiego hejtera, a tym bardziej boksera. –Raz jeszcze pomasował swoje skronie, wzdychając przy tym cicho. Już był trochę zmęczony, ale ciągle miał świadomość, że skoro w to wszedł, nie było innej rady, jak po prostu iść przed siebie. Teraz już do końca. Nie miał zamiaru się wycofać choćby nie wiem co. –Po prostu wiem. Wiem, że nikogo poza Tobą nie pocałuję, że z nikim poza Tobą się nie prześpię, że na nikogo poza Tobą już nie spojrzę z pożądaniem. Przychodzi taki moment, kiedy staje się to najjaśniejszą sprawą pod Słońcem. A skoro nie będzie nam dane być razem, to będę cieszył się z Tobą, kiedy odnajdziesz swoje szczęście. Ja swoje odnalazłem, ale jeżeli tego nie odwzajemni, po prostu pogodzę się z perspektywą obserwatora. Bo nie ma sensu pogrążać się w namiętności, która nie ma sensu. Choć o nią w sumie najmniej tu chodzi… Skoro sama Twoja obecność działa na mnie kojąco i ona zupełnie mi wystarcza.
To co powiedział Charles wydaje się być wypowiedzią, która chciałaby usłyszeć każda kobieta, która po prostu liczy na to, że jej chłopak się opamięta i wszystko zrozumie... Nie była w stanie uwierzyć, że Charles nagle przejrzał na oczy czy tam podjął jakąś konkretną decyzję dopóki nie zobaczyła na jego twarz tych emocji, które mówiły o tym, że jest już zmęczony tym wszystkim, a kolejne słowa nie są pierwszymi lepszymi. Howett delikatnie drgnęła przy kolejnych wyznaniach i po prostu zmrużyła powieki. On bez końca masował skroń, ona nie ruszała się z miejsca. Po prostu potrzebowała chwili, żeby to wszystko przetrawić. Takiej dłuższej chwili... Czy oby to nie ona napisała w liście do Dahlii, że go kocha? Pewnie dziś rano napisałaby to samo, ale... Ale gdy miała się z tym zmierzyć i powiedzieć mu to samo, nagle wydało się jej, że rzeczywiście te słowa pomiędzy nimi mogą ciążyć. Powiedział, że ją kocha, że jest najważniejsza... Najważniejsza na zawsze czy pewien okres czasu? Może odpowiedź na to pytanie kryje się w niedalekiej przyszłości, ale Lai nie rozpatrywała tak tego... Nie miała pojęcia co mogłaby odpowiedzieć. Robił z nią dokładnie to co chciał... Właśnie w takiej chwili pomimo tego, że udawała silną i niewzruszona mógł poprosić ją o wszystko. Westchnęła cicho, a potem ruszyła powoli w jego stronę. Następnie zatrzymała się w miejscu, aby po chwili znów ruszyć i stanąć tuż przed nim niepewna czy rzeczywiście to jest to, co powinna zrobić... Przyłożyła zimną dłoń do jego policzka i przejechała nią powoli w dół twarzy. Może rzeczywiście potrzebowała sprawdzić czy jest prawdziwy i czy oby to nie był wszystko jakiś sen? Nie miała pojęcia jak powinna się dalej zachować. Czy powinna po prostu powiedzieć mu, że wierzy, ale potrzebuje czasu? Już się przecież przekonali, że czas w ich przypadku nie jest zbyt dobrym doradcą, bo przeplatany przez inne "życzliwe" osoby, po prostu wszystko niszczy... Zatem czego potrzebowała? Całkiem powoli, jakby wkraczała na nowy teren przytuliła się do niego mocno jakby była jedną z najsłabszych osób w Hogwarcie. Choć może w tym przypadku i tego wieczoru, rzeczywiście przy nim taka była. Potrzebowała tego zapewnienia. Napisała mu, że nie chce ciszy,a czy teraz to nie ona wypełniła te całe pomieszczenie? Kiedy Lai nie chciała powiedzieć, ani słowa, a wolała po prostu się do niego przytulić? Zdała sobie sprawę, że teraz przytula cały jego świat. Nie tylko samego Charles'a, ale też tego chłopca, którego matka i babka są trochę cofnięte do tyłu... Przytulała też człowieka, który dopiero teraz zdecydował się po prostu o tym wszystkim pomyśleć. Nie miała pojęcia jak to się ułoży... Ale przytulając ten mały świat jednocześnie co raz mocniej związywała go ze sobą... To dobrze? - Też Cię kocham. - Wydusiła z siebie wrzucając te słowa w ciszę, która była dla tych słów najpiękniejszą sukienką.
Chłopacy byli jacy byli, a Charles nigdy nie uważał siebie za chodzący ideał, szczególnie wówczas, gdy patrzył na siebie przez pryzmat uczuć. Siedemnaście lat unikał zobowiązań, poważnych rozmów o sobie, w końcu tworzenia innym ran, które chcąc nie chcąc tylko zadawał z większym impetem. Nie przypuszczał, że kiedykolwiek uwolni się w nim tyle uczuć. Że zrozumie, że również jest zdolny do miłości, poczuje ją na samym sobie. Przez całe jego życie miłość była czymś, o czym czytało się w książkach albo plotkowało na korytarzu. Niczym historia owiana legendą, która nie ma prawa istnieć. Przyjaźń, zwykłe pożądanie, zainteresowanie wizualne drugą osobą… Tak, to wszystko cały czas było, ale zakochanie, w końcu kochanie, do którego tak ciężko było mu się przyznać, wydawało się teraz zupełnie nowe, jakby dopiero co narodziło się na całym świecie. Charles musiał poukładać to w głowie i zaakceptować fakt, że to wszystko było cały czas, tylko perfidnie go omijało. Na początku z winy jego rodziny, później z jego własnej. Odsunął się i nie chciał mieć z nią nigdy do czynienia, bo gdyby tylko chciał, to wydawało się, że dostrzegłby, że Laila cały czas była kimś ponad. A czy to nie było wspaniałe w osobie, którą darzyło się uczuciem, mieć również przyjaciółkę? To wszystko było prawdziwe i był tego pewien. Nie miał ochoty ani dość sił, by żartować. Poza tym nie miał powodów, dla których miałby to robić. To trwało długi czas. Walczył z tym, ale nie dało się wygrać. Tak miało być. Chciał być przegrany, bo w tej porażce okazał się zwycięzcą. Czy to była sakralizacja? Każdy jej dotyk okazał się dla niego tak wyjątkowy, jak nigdy wcześniej. Nawet wtedy, kiedy się kochali… Wiedział, że to coś ponad, że to coś innego, ale teraz, kiedy przyznał się przede wszystkim przed samym sobą co do tego, co czuje, kiedy obnażył się z tego, co dawniej wydawało mu się niezwykle wstydliwe, po prostu odbierał to jako coś świętego, jako coś, co powinno trwać już wiecznie. Delikatna ręka, jej ręka, która sunie tak płynnie po jego policzku… A potem, kiedy tak po prostu go przytuliła, miał ochotę już nigdy nie wypuszczać jej ze swoim ramion. Całe to zmęczenie się ulotniło, całe to przejęcie sytuacją zostało zapomniane, a wyznanie, które tak po prostu padło z jego ust, zelżało w środku niego. Objął ją i zamknął oczy, podbródkiem opierając się o czubek jej głowy. Poczuł znajomy zapach, za którym tak bardzo tęsknił… Który chciałby zatrzymać przy sobie na zawsze. Pierwsza sekunda. Druga sekunda. Trzecia sekunda… Kolejna i kolejna. Nie odpowiedział zupełnie nic. Nie musiał. W tej scenerii, w takim miejscu, w takim czasie… a jednak czuł, że właśnie teraz jest chłopakiem, który jest najszczęśliwszy na świecie. Nie skakał, nie krzyczał, ale… Czuł się tak bardzo spokojny w środku, tak bardzo szczęśliwy, że gdyby mógł… W tym uścisku powędrował dłonią ku jej podbródkowi, by skierować go na siebie, jednocześnie odsuwając nieznacznie swoją głowę. Mógł na nią spoglądać, spoglądać cały czas, tak po prostu, by nacieszyć swoje oczy, a jednocześnie czuć, że w końcu coś się układa, że znowu nie ma między nimi dystansu, że znowu są dla siebie ważni. Że zawsze byli. Uśmiechnął się i musnął jej czoło swoimi wargami, obejmując ją nieco mocniej. Potem pocałował jej policzki, nos, nawet powieki... W końcu nie była daleko. W końcu była przy nim.
Potrzebowali sporo czasu, aby to wszystko zrozumieć, uporządkować, może dorosnąć do tego. Różnie bywało. Pomimo to Laila jakby zgodziła się na to wyznanie. Kolejne czekanie na to, aż sama będzie gotowa, a potem Charles stwierdzi, że to przeszłość? Jakby to powiedzieć, czasem chyba należało złapać się za chwilę obecną i dotknąć jej... Tak jak Laila, która po prostu się do niego przytuliła, bo właśnie tego potrzebowała. Oprócz ciągłych obelg i dziwnych komentarzy, potrzebowała czyjejś uwagi, którą akurat mogła od niego dostać... On jeden wydawał się w tej chwili zupełnie nie przejmować żadnymi błahostkami. A zatem było idealnie? I choć teraz mogła zacząć płakać i krzyczeć mnóstwo rzeczy to nie zrobiła nic takiego. Nie zamierzała mu pisać rachunku sumienia, który podsumuje wielką kreską i napisze zadośćuczynienie. Może to dobry moment, żeby wszystko wyjaśnić, ale maglowane tyle razy nagle wydało się tu być zbędnym balastem, który powinni razem zrzucić. Taką przynajmniej miała nadzieję, że uda im się przez to przejść chociażby na około. Lai mocniej się do niego przytuliła pozwalając ulotnić się złym emocjom. Rozsądek jakby wydawał się być teraz zbyt odległy, by wytłumaczyć jej, że nie powinna. Charles znał ją całą i skoro jednak zdecydował się to wszystko powiedzieć... Może rzeczywiście istniał powód by to uwierzyć? A zatem uwierzyła. Nie potrzebowała kolejnego potwierdzenia. Kiedy tylko i ona odważyła się powiedzieć mu to co czuje miała wrażenie, że uścisk pomiędzy nimi się wzmocnił, a jakby przepaść zaczęła się odrobinę zwężać. Chciała mu tyle opowiedzieć. O wymyślonym dziecku, którego jest ojcem, ale rodzice uważają, że to Filipa... I że Madison jest złą krową, bo ciągle się do niej o wszystko czepia. Nie wspominając o tym, że ona widziała tą zakrwawioną dziewczynę. I było w tym tyle zainteresowania... Ale jednak wolała milczeć. Musnęła go delikatnie w policzek, przy czym skusiła się, aby spojrzeć mu w oczy... Oczy, które uwielbiała kiedy były roześmiane jak dwa ogniki. - Zostaniesz ojcem. - Mruknęła cicho żartując oczywiście. Nie miała pojęcia jak chłopak zareaguje, ale musiała wystawić jego nerwy na próbę, rozluźnić sytuację. Doprowadzić do czegoś, co pozwoli im trochę pożartować. Przecież ta chwila mogłaby być wieczna... Ale Lai i tak musiała ją przerwać w wielkim stylu. Howett mistrz romantyzmu.
Na razie wszystko zapowiadało się na to, że będzie to coś poważnego. Może ciągle miał te siedemnaście lat, a w tym wieku faceci lubili kierować się hormonami, ale wszystko wskazywało na to, że w jego przypadku jest inaczej. Był wyczulony na punkcie miłości, której przecież nie akceptował, a teraz tak po prostu się do niej przyznawał. Laila mu uwierzyła, ale pytanie brzmiało, czy będzie chciała dalej w to brnąć? Czy, jeżeli zgodzą się na jakikolwiek związek, będą potrafili w nim wytrwać? Przed nimi stało jeszcze wiele trudności. To co przeszli było pierwszym szczeblem w drabinie, na którą być może postanowią wspinać się razem. Ile razy będą jeszcze spadać? Ile razy będą się wzajemnie ciągnąć do góry? Czy ich podłoże przyjacielskie okaże się kluczem do szczęścia, czy może wręcz przeciwnie, zupełnie ich zniszczy? Trzeba było być dobrej myśli, owszem, jednak wszystkie możliwości trzeba było brać pod uwagę. Życie bywało przewrotne, a Charles nieraz już się o tym przekonał. Teraz również mógł spoglądać na żywy dowód. Jeszcze wczoraj był szczeniakiem zabawiającym się kobietami, kiedy dzisiaj tak po prostu jednej z nich się ofiarował. W całości. Może nie był jej godzien, może zasługiwała na kogoś lepszego, ale czy miało to teraz jakieś większe znaczenie? Gdyby się udało, będzie się po prostu starać. Starać być najlepszym dla niej. Wiedział, że gdyby mógł, to tak już by z nią pozostał. Teraz, kiedy cokolwiek postanowił, kiedy w końcu miał szansę, by to poukładać. Mogli zapomnieć o tym, co było. Mogli myśleć o tym, co jest teraz. Laila ciągle mogła mieć jednak do niego żal. Wiedział o tym. Mogła wypomnieć mu milion potknięć, a w szczególności te, podczas których skutki owych spadały na nią. Raniły ją. Bolały. Od wakacji przyprawił ją w końcu o tyle bólu… Miał nadzieję jakoś to naprawić. Chciał, miał dobre chęci. Nie wiedział na razie jak. Odwzajemnił jej spojrzenie, zastanawiając się, czy nie powie teraz czegoś w stylu, że nie mogą razem być. Heh. Gdyby tylko wiedział, z jaką informacją zaraz wypali… Chyba po prostu się tego nie spodziewał? W końcu kto w tym wieku byłby gotowy spokojnie wysłuchać takiego faktu z ust dziewczyny, z którą spał? Wszystkie wyznania, które padły, były prawdziwe, tak… Ale w tym świetle wydały się nagle dużo poważniejsze. Nie myślał jeszcze o zakładaniu rodziny, a teraz… Sam nie wiedział, co powinien odpowiedzieć. W jakim stylu. Uśmiechnął się lekko, sam do końca nie będąc pewnym, czy sens słów do końca do niego dotarł. Na początku trwał etap szoku, ale teraz, kiedy minęła chwila, nie wydawało się to nawet takie straszne. Sam nie wiedział dlaczego… Mimo to… Miał wrażenie, że ciężar raz jeszcze zaciążył nad jego sercem. -Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej? – zapytał z chłodnym oskarżeniem, patrząc na nią zupełnie poważnie. Tak, Charles był zły… Był zły, bo skoro zdecydowali się ze sobą przespać, jeżeli spłodzili dziecko, to powinna mu o tym powiedzieć. Może myślała, że wzięłaby go na litość? Może bała się, że zupełnie by uciekł? Nieważne były powody. Powinna to zrobić, ot co. –Och, Laila… Laila… Przecież wiesz, że bym nie umywał od tego rąk. Powinnaś przyjść do mnie wcześniej. Powinniśmy coś zrobić… Nie powinnaś egoistycznie sama karmić się tą wiadomością. Przecież bym coś zrobił. Przecież bym… Laila, no. Po prostu powinnaś od razu do mnie przyjść. Powinniśmy razem od początku o tym myśleć. – Heheh, też się zachciało Laili żartować. Charles wziął to zupełnie na poważnie, co wykazywała każda rysa jego twarzy, która była śmiertelnie poważna. Aż nieco się odsunął, by lepiej ją widzieć, by lepiej czekać na słowa, które teraz powie. Jak się usprawiedliwi? W końcu mieli mieć dziecko!
Taka sytuacja. Laila nie wydawała się być kimś, kto będzie kiedykolwiek w jakimś trwałym związku, ani nie liczyła na to, że rzeczywiście będzie mogła powiedzieć, że na kimś jej zależy. Jej miłość z Charles’em była tragiczna. Obawiali się straty przyjaźni, a kolejne zdarzenia tylko ich dzieliły kiedy odczuwali do siebie co raz większy żal. A teraz kiedy wyznali sobie miłość? Czy padnięcie w ramiona mogło oznaczać mniej więcej coś takiego jak sielanka? To raczej trudne pytanie, które nie znosi tego, aby dostarczyć na nie krótkiej odpowiedzi i do tego natychmiastowej. Choć te słowa po prostu zawisły, to trzeba było się liczyć z tym, że ta miłość może równie dobrze wyparować bardzo szybko. Zbyt szybko zanim zdadzą sobie sprawę, że zależy im na czymś więcej niż fizycznej bliskości. Ale uwierzyła mu… W każdą sylabę, która tworzyła kolejne zdania. Mogła to podważyć, ale czas był taki cenny. Laila nie miała pojęcia, co przyniesie jutrzejszy dzień i jak bardzo będzie to potrafiło ją zniszczyć. A może dla odmiany przejdą przez to razem? Nie uszło jej uwadze, że kiedy powiedziała tych kilka słów od razu zesztywniał. Na początku również miała grobową minę, ale potem uśmiechnęła się szeroko. Był taki odpowiedzialny? Co on by jej poradził? Ona dziecka by nie usunęła. Jeśli rzeczywiście trzeba by było coś zorganizować dałaby sobie radę sama. Za błędy się płaci i za inne rzeczy również. To nie ulegało wątpliwości. A zatem gdyby mieli mieć dziecko… Podołałaby temu. Nie prowadziła go za rączkę do odpowiedzialności. Wszak rodzina miała być rodziną, a nie tylko nazwą, która sam w sobie nie kryła żadnych wartości poza nienawiścią. Więc pewnie by go nie zmuszała do niańczenia dziecka. Mógłby je odwiedzać kiedy tylko by chciał… Ale o czym my mówimy, kiedy ona mówiła o tym dziecku w zupełnie innym kontekście. Ujęła spokojnie jego dłoń. – No przecież spokojnie. Nie jestem w ciąży. Nie pamiętasz magicznej fiolki? – Pokręciła głową zastanawiając się jakby rzeczywiście to było gdyby teraz wkradł się pomiędzy nich mały szkrab. Zapewne nie za ciekawie. Za dużo odpowiedzialności jak na uczniów siódmej klasy. I chyba nie tylko Laila tak uważała. – Moi rodzice się spodziewają kolejnego Howett’a odegrałam im małą scenkę w rodzaju, że też jestem w ciąży. Zatem zostałeś ojcem wymyślonego dziecka. Po prostu próbuję im wyjaśnić, że w ich wieku powinno się ogródek zakładać, a nie dziecko płodzić. – Szybko wyjaśniła mając nadzieję, że nie będzie chciał teraz jej zabić za to zbudowanie napięcia. No chyba nie powinien. Wszak była taka kochana i on ją kochał. Zdecydowanie to był argument nie do przebicia. Choć to raczej Lai była bardziej podatna na jego wpływy. Słabość? Czuły punkt? Całe wszystko.
Może po prostu powinni w to uwierzyć i rzucić się teraz na głęboką wodę? Jeżeli nie wyjdzie, to przynajmniej będą mieli świadomość, że próbowali. Będą wiedzieli, że pomknęli drogą, na której szczególnie ważna była miłość. Charles miał nadzieję, że przyjaźń ciągle będzie ważna, że nie odejdzie nad drugi plan, że gdyby teraz coś wyszło, ciągle pozostaną sobą, dokładając jedynie nową iskierkę wyrażaną tymi dwoma słowami, które przed chwilą sobie wyznali. Nie rozumiał, dlaczego tak szeroko się uśmiecha, choć wydawało się, że po prostu jest szczęśliwa. Szczęśliwa dlatego, że nie uciekł? Że nie zaczął krzyczeć, że żadnego dziecka nie chce? Nie miał pojęcia. Może i byli zbyt młodzi, by zakładać rodzinę, bo całe lata szaleństwa przed nimi, ale jeżeli już się stało, to coś trzeba było z tym zrobić. Znaleźć jakieś rozwiązanie… A potem okazało się, że Laila powróciła w swoim wielkim stylu. Raz jeszcze przyglądał jej się w milczeniu, składając słowa w głowie. No i starając się zrozumieć to wszystko, co teraz mu wyznała. Dopiero co zakończyli trzy ciężkie tematy, a już przychodziły następne, zupełnie jakby nawet na chwilę nie potrafili się od nich uwolnić. Uśmiechnął się nieco szerzej, zarówno z ulgą, której nie potrafił zatuszować, ale nie tylko przez wzgląd na to, że jednak tego dziecka nie będzie, ale też dlatego, że w końcu poczuł, że rozmawia z tą samą Lailą, z którą spędził wiele chwil na przestrzeni lat. Z którą się przyjaźnił i którą właśnie taką pokochał. -Nigdy nie można być pewnym w stu procentach, mimo to… Nie mogę ukryć, że to dobra informacja. Dziecko dzieckiem, ale… Ech. Po prostu to dobrze. To dobrze, bo to jeszcze nie ten czas. – Pokręcił lekko głową, po czym cicho się zaśmiał. Tak po prostu, inaczej nie potrafił. Że też chciało się jej jeszcze dokładać emocji i stresów… Zupełnie jakby mieli ich ostatnimi czasu zbyt mało. Ona po prostu już tak miała. -Czyli będziesz miała rodzeństwo? – zapytał już nieco poważniej, ściskając uważnie jej dłoń. To ciągle był problem, choć nie aż tak wielki, jak gdyby ona nosiła w brzuchu brzdąca… W ogóle jakie ona sposoby wybierała na pokazanie rodzicom, że są niepoważni? Niekonwencjonalne? Szalone? Takie w stylu Laili. Głupio to przyznać, ale brakowało mu tego. Szkoda, że dostrzegał to teraz, przy takich faktach. –Też w tym wieku… Kiedy Alan i Ty sami moglibyście zakładać rodziny… Nie chcę ich krytykować, ale… Sama najlepiej wiesz, że to niemądre.
Zdecydowanie powinni spróbować. Jeśli coś ich miałoby zatrzymać to może dla odmiany własne wnioski, a nie komentarze Obserwatora czy innych ludzi? Powinni o tym pomyśleć od początku. O tym czy rzeczywiście chcą być razem pomimo wszystko… Czy chcą robić coś dla innych. Ludziom się nie dogodzi. Bywali ponurzy, źli… Nie można było ich zatrzymać. Jak można z tym walczyć? Dyskutować? Jak długo można przegrywać walkę o własne życie? Niedługo. Bo życie jest odrobinę za krótkie na ciągłe zaspokajanie innych. Tak próbowała sobie wszystko wytłumaczyć Laila i pewnie dlatego uległa mu. Znowu… Mógł z nią zrobić cokolwiek. Odmówić, wysłać do Zakazanego Lasu na randkę z akromantulą. Pewnie nie dyskutowałaby zbyt długo. Niestety… Albo stety. Zależy dla kogo. Uśmiechała się delikatnie, kiedy już to sobie wyjaśnili. Miał zdecydowanie racje. Im dziecko nie było teraz potrzebne. To było niebezpieczne. Może kiedyś… W dalekiej przyszłości, ale ona była dziewczyną, która uwielbiała imprezować. Nie wyobrażała sobie nagle wszystkiego zamienić na kołyskę, choć mogłaby… A raczej musiała. Taka drobna różnica. Przecież nic wielkiego. Nie miała powodów, aby teraz się obrażać. Czy coś. Absolutnie. Miał cholerną rację. – Hm. Moi rodzice po prostu chyba no… Mają kryzys wieku średniego. Choć tu nawet ciężko mówić o wieku średnim… Już im wyjaśniliśmy to i owo, ale cóż. Już po fakcie. Będzie mały brzdąc, którego będę niańczyć. – No tak, bo przecież zaraz Laila rzuci się do dzieciaka z chęcią, aby zabrać go na spacer. Jak dobrze, że wrzesień przynosił pełnoletniość, a pełnoletniość przynosiła własne mieszkanie i studia. Pytanie gdzie w obliczu tego co się pomiędzy nimi stało? Może będą za rok jak stare małżeństwo szukając domu z wielkim ogrodem? To wszystko było przed nimi. – Nieważne no. Oni są po prostu niereformowalni, stąd ten mój super wymysł. – Zauważyła, że chyba powinna coś nie coś wyjaśnić rodzicom. – Oczywiście Alan nie powstrzymał się od powiedzenia, że to dziecko Filipa, który jest gejem. Jestem wiatropylna. – Uśmiechnęła się szeroko, jakby rzeczywiście ten fakt był prawdziwy i przezabawny. Ciekawe co by było gdyby Charles się dowiedział, że ma mieć rodzeństwo czy byłby szczęśliwy… Choć może miał, ale po prostu o tym nie wiedział. Co jeśli jego ojciec związał się z czarownicą ponownie, a teraz jego rodzeństwo szwendało się po szkolnych korytarzach? To trochę przerażająca i smutna perspektywa. – Ale przynajmniej dowiedziałam się, że mam siedemnaście lat i jak urodzę, to oni wychowają je jak swoje, jako bliźniaka tego drugiego. Moi rodzice są geniuszami. – Lubiła rozładowywać napięcie, jakby uciekała od pierwotnego tematu. Ale cieszyła się, że może wreszcie mu o tym opowiedzieć.
Ostatnie, co powinni teraz zrobić, to brać do siebie to, co powiedzą i pomyślą ludzie. Każdy powinien patrzeć jedynie na to, co dotyczyło jego osoby, a w życie innych się nie wtrącać, ot co. Szkoda, że niektórzy tak bardzo lubili żyć plotkami, a każde słowo o kimś chłonęli niczym najlepsza gąbka. Nikt nie był święty, każdy popełniał błędy, każdy miał prawo żyć w sposób, jaki najbardziej mu odpowiadał. Obserwator i reszta mogli pocałować go w dupę. Charles miał zamiar patrzeć na własne uczucia, na własne spostrzeżenia, podejmować własne decyzje. Ostatnimi osobami, do których poszedłby po radę, byli właśnie oni. Phe. Nie poszedłby w sumie do nich nigdy, choćby nie wiem co. Wolał już żyć z mętlikiem w głowie. Zabawne, że nie widział tego, jak bardzo Laila stała się od niego zależna. Może to kwestia tego, że nie zamierzał tego w ogóle wykorzystywać? Chciał, by robiła wszystko zgodnie z sobą i by żadnej decyzji nie żałowała. Dlatego na początku się do niej nie zbliżał, dlatego czekał na jej ostateczne słowa, na jej przyzwolenie na jakikolwiek dotyk, nawet nie ten intymny, ale zwykły, najzwyklejszy. -Może nie potrafili pogodzić się z tym, że ich pisklaki wyfrunęły z gniazda? Zrobili sobie nowe. Takie przypadki się zdarzają. Mimo to… Sam nie wiem, co o tym myśleć. Nie umiem sobie wyobrazić sytuacji, w której miałbym mieć rodzeństwo, to też chyba nieco gorzej u mnie ze zrozumieniem tego. Po prostu. – Wtulił ją w siebie ponownie, uśmiechając się przy tym szeroko. Niby rozmowa była poważna, niby temat niewygodny, niby powinni być źli albo smutni, ale Charles po prostu nie potrafił. Laila była przy nim, Laila z nim rozmawiała, Laila powiedziała mu, że go kocha… A to ciągle grało mu w głowie. Nawet zapomniał o tym, że wyznał jej prawdę o rodzinie. Liczyło się tylko to, z czym właściwie tutaj przyszedł. Sprawa ich uczuć. -Długo masz zamiar ich tak wkręcać? – zapytał, całując ją w czubek głowy. Takie gesty wypływały teraz z niego tak po prostu, poniekąd dlatego, że tak dawno między nimi ich nie było. Gdyby mógł, nadrobiłby teraz cały ten stracony czas. Gdyby tylko się nie powstrzymywał, już teraz ponownie całowałby jej twarz. Ciągle pozostawał siedemnastolatkiem, któremu od jej obecności wirowało w głowie. -Chcesz ze mną być? – wypalił z tym pytaniem niespodziewanie, ale zupełnie łagodnie i naturalnie. Nie widział w tym niczego złego. Powinni postanowić, co dalej. Laila powinna powiedzieć mu, czy chce czegoś więcej.
No niby tak miało być. Niby nie zwracamy uwagi i niby idziemy do przodu, ale czy rzeczywiście można mówić, że o przeszłości należy po prostu zapomnieć? Wszak Charles i Laila mieli swoją wspólną historię od wielu lat i nie sposób było o tym zapomnieć. To jakby wydrzeć im osobowości, którymi teraz operują. Nie potrzebują przecież dużo. Trochę akceptacji, trochę obojętności ze strony innych ludzi i czasu, aby zbudowali wszystko od początku na nowym gruncie, bo na pewno będzie chwilami ciężko. Przyznanie się do prawdy, a zbudowanie na niej czegoś konkretnego… Uda się. Musi się udać. Nie istniał już powód, który miałby im tego zabronić. W sumie to dobrze, że tego nie wykorzystywał. Laila miała silną osobowość, ale podatną na jego wpływy szczególnie teraz. Pomimo to jakby się zorientowała… Dobry Jezu, a nasz Panie… Ratuj Charles’a od gniewu tego dziewczęcia… Ale nie wybiegajmy w przyszłość. Nie ma sensu oceniać związków, które jeszcze na dobre się nie rozpoczęły. Kiedy udało się jej już wszystko mu wytłumaczyć wydawało się jej, że znów pomiędzy nimi było tak jak kiedyś. Jak jeszcze zaledwie rok temu, że opowiadając mu coś zupełnie bezsensu odnajdywała zrozumienie w jego zaciekawionym spojrzeniu. I choć teraz było to poprzeplatane pewnymi czułościami, to nie przeszkadzało jej to. Wręcz przeciwnie. Jakby było tak jak zawsze miało być. Oby było ich stać na to, aby zachować między nimi ten spokój. Młodzieńcze uczucia wszak były najpiękniejsze, bo można było liczyć na drugą osobę bez tego patrzenia na wszystko przez pryzmat chociażby problemów finansowych. To było takie niewinne. Bawiąc się teraz przy obserwowaniu jego mimiki twarzy odpowiedziała dumnie na pytanie: – Jeżeli nie skombinuję poduszki do brzucha, to raczej krótko. Wszak chyba powinno coś tu rosnąć. – Dotknęła swojego brzucha powoli jakby rzeczywiście było tam dziecko… Które potrzebowałoby jej opieki, a raczej ich… I tego rodzicielskiego zainteresowania. – Mam nowy tatuaż. – Wcisnęła gdzieś pomiędzy kolejne zdania… A potem jakby zamarła, bo zadał jej to pytanie… To pytanie, które po prostu określało wszystko. To dobrze. Mogła być pewna. – Tak, ale tylko wtedy jeśli i Ty będziesz ze mną. Transakcja wiążąca. – Stwierdziła dumnie i wplotła w to gdzieś to chytre spojrzenie w stylu: „podpisujesz tą umowę?”. Choć w ich przypadku… Chyba to wszystko było formalnością.
Wszystko szło dobrym torem. Gdy Charles zdecydował się na tę rozmowę, obawiał się, że ta może stać się ich ostatnią. Laila mogła go odtrącić, nazwać największym kretynem, a potem nigdy więcej nie chcieć mieć z nim do czynienia. Bał się tego, bo sam nie wiedział, czy uczucia, które do niej żywił, były normalne. Mogła się ich wystraszyć, mogła stwierdzić, że w ogóle nie pasuje do takiej roli… A może po prostu nie powinien nigdy zacząć kochać. Teraz, w świetle tych wydarzeń, wszystkie obawy gdzieś umknęły. Z Lailą u boku mógł wejść w ten ocean nieznanych uczuć i ich zakosztować. Nie chciał od nich uciekać, a wręcz przeciwnie – chciał je poznawać. Nowe tereny, na które weszli, niezwykle go pociągały. Każdy ich skrawek mógł przynieść coś nowego pomiędzy nimi. Najlepsze było to, że pozostawali Charlesem i Lailą, przyjaciółmi od najmłodszych lat, którzy tyle razem przeszli. Nie zaczęli rzucać się sobie na szyję i przy każdym zdaniu nie dodawali słodkich zdrobnień typu „pysiu”, „misiu”, „ptysiu”. Czuł się tak, jakby to, co zrobili, było zwykłą formalnością. Zupełnie jakby należał do niej od zawsze, a ona do niego. Niedługo porozmawia z Jiro. Powie mu, że uczucia względem Laili są poważne i się oficjalnie ze sobą związali. Nie może robić mu nadziei, nie może go dalej wprowadzać w błędną opinię, że może Charles jednak stanie się jego. To będzie ciężkie, ale chyba tak musiało być. By mógł do końca być szczęśliwy z nią, najpierw będzie musiał skończyć to, co niedokończone. Jiro sobie poradzi, wiedział to. Gorzej będzie wrócić im na ten stabilny ląd i zapomnieć o tym, co się między nimi wydarzyło. Ale jakoś dają radę. Jeżeli nie będzie chciał dla własnego dobra wracać do przyjaźni i będzie się chciał od niego zupełnie odsunąć, pozwoli mu. Ale da też do zrozumienia, że jako przyjaciel ciągle stoi przy nim. Przewrotne życie, ciężkie życie… Ciekawe jak bardzo sytuacja zmieni się za rok? Tyle czasu przed nimi… Miał nadzieję, że ten rok szkolny nie będzie aż taki zły, jakim się zapowiadał. Po tym wszystkim, co przeszli, to wszystko mogło bardzo im pomóc. Sam Charles w końcu mógł stać przy niej i ponownie ją wspierać. -Hm, gdzie? – Uśmiechnął się od razu, przyglądając się jej niezwykle uważnie. Chciał odczytać z jej twarzy ten sekret, ale nie było to wcale takie łatwe. Ostatnimi czasy nie wspominała nic o planach na tatuaż, to też nie miał pojęcia gdzie, jaki i czy został zrobiony z jakiegoś konkretnego powodu. W sumie nawet zapomniał, o co dopiero co zapytał. Uniósł nieznacznie brwi, wysłuchując jej dumnego tonu, przy czym zaśmiał się krótko. -To moja najlepsza transakcja, jaką wykonałem w przeciągu mojego życia – powiedział równie dumnie z tajemniczym błyskiem w oku. Uśmiech coraz częściej wkradał się niepostrzeżenie, ale nie miał na to wpływu. Musiał jakoś ulżyć tym wszystkim emocjom. –Mam nadzieję, że Charles model Cartwright17 będzie służył dobrze. Oparł się czołem o jej czoło, podśmiewując się pod nosem. Aż dziw brał, że nie powiedziała mu jeszcze żadnej kąśliwej uwagi.
Och, Charles na pewno by się ucieszył gdyby jednak wyszło, że Laikowa jest w ciąży i będą mieli małego bobaska. Już pewnie oczami wyobraźni był na zakupach, aby zaopatrzyć ich w roczny zapas pieluch i innych dodatków. Może nawet miał jakieś śpioszki odłożone na strychu, które z dziada pradziada przechodziły na następne pokolenia? Kto wie, co kryje jego pokręcona rodzina. Jednak nic takiego się nie stało... Bo przecież Howett była młodą, świadomą dziewczyną... Blablablabla. Zdarzenia bywały różne. Nie ma co się przerażać. Może kiedyś jeszcze będzie okazja do takich rozkmin. A co do kąśliwych uwag to niech uważa, bo zaraz sytuacja może się odwrócić i palnie mu ich całą masę, tak żeby sobie nie myślał, że jak teraz oficjalnie tworzą związek to skończy się na ptysiach i pysiach. Laila wiedziała, że nie mogą tu długo zostać. Wszak inni kochani prefekci, wiele zainteresowani nagle czymś poza czubkiem swojego nosa, latali po szkole jak za darmowym jedzeniem, więc i czepiali się każdego. Stąd Lai wywnioskowała już, że woli złożyć odznakę niż udawać strażnika Teksasu. Nie nadawała się do donoszenia na innych, ani do wymierzania sprawiedliwości.. Ale póki jeszcze funkcjonuje w tym chorym systemie, to zaraz powinna go grzecznie pogonić do dormitorium. Ale była samolubem. Samolub Lai kazał się jej do niego przytulić jeszcze raz i nawet delikatnie pocałować. Bo zanim zacznie mu tłumaczyć gdzie zrobiła sobie ten tatuaż... W sumie to celu w tym nie było. Żadnego. Dla odmiany zrobiła coś tak po prostu. - Eee, a jak myślisz? - Uśmiechnęła się zadziornie, w sumie to zastanawiała się czy zgadnie, lecz raczej nie. Faceci to w końcu jednostki mało domyślne. Ale nie przeszkadza to zupełnie w tym, aby być dla nich uległym. - Hmm... Pod lewą łopatką na boku... Takie pióro przechodzące w klucz ptaków. - Powiedziała z namysłem, jakby rzeczywiście starała się oto, by opowiedzieć o swojej dziarze dość obrazowo. Gdyż niby czemu nie? - Model Charles Cartwright17... Hm, jak będziesz przestarzały pomyślimy o jakiejś aktualizacji... Nagłej. - Bo model "LailaHowett16" jest przecież najlepszy z najlepszym i nie ma szansy, aby wykazywał jakieś wady. Po prostu życie ją zmieniło. Przesunęła grzecznie dłonią po jego ramieniu wiedząc, że spoczywa pomiędzy nimi sporo ciężaru. Może gdzieś tam jakaś mała dziewczynka w niej cieszyła się każdą chwilą, którą z nim spędzała. Ale ta starsza Laila próbowała wszystko trzeźwo ocenić. Próbowała dojść do tego, czy rzeczywiście podołają. Wszak związek to nie jest coś, co może trwać tydzień dla zabawy... Nie w ich przypadku. Mieli zbyt dużo do stracenia, żeby się wszystkim bawić.
Och, któż w wieku siedemnastu lat by się nie ucieszył, gdyby usłyszał, że zostaje rodzicem! Jeżeli by się stało, to chyba nie mieliby innego wyjścia, jak jakoś przystosować się do nowej sytuacji. Nie musieli jednak się załamywać, skoro tak naprawdę żadnego dziecka być nie miało. Ani w brzuchu Laili, ani w planach. Swoją drogą musieliby mieć naprawdę sporego pecha, aby podczas ich pierwszego wspólnego stosunku, w dodatku pierwszego w ogóle Laili, tak po prostu wpadli, pomimo zabezpieczenia. No i w dodatku w takim czasie, kiedy rzeczywiście wydawało się, że całe szczęście ich opuściło. Sytuacja się poprawiała. Dla Charlesa zdawało się w końcu polepszać, a teraz, kiedy miał ponownie Lailę przy sobie, w dodatku już nie jako przyjaciółkę, a dziewczynę, po prostu mogło dziać się wszystko. Jakoś w końcu sobie poradzą, prawda? Wspólnymi siłami zawsze było łatwiej. Żeby Charles kiedykolwiek przejmował się głupimi szkolnymi zakazami i nakazami… Może w tym tkwił ten słodki smak ich przyjaźni? Gdyby Gryfon nie był od zawsze tak bardzo nieposłuszny, to kto by go ganił za te wszystkie występki, a w rezultacie stworzył cudowną więź pomiędzy nimi? Nie byłoby tych wszystkich wspólnych wyskoków, które miały swój niezwykły urok. Z czasem otrzymywali coraz więcej wspólnych wspomnień, na podstawie przygód, które wspólnie przeżywali. A potem… Nie trzeba było już niczego specjalnego. Nawet zwykłe siedzenie razem w jednym pokoju i gadanie o wszystkim i o niczym wnosiło do życia coś wyjątkowego. Zupełnie jakby od zawsze obecność Laili była niezwykle istotna, jakby już od dziecka wiedział, że pomiędzy nimi zawsze coś będzie. Coś jak przyjaźń na wieki, tyle tylko, że teraz połączona kolejną ścieżką. A jeżeli ona myślała, że jest w stanie zrobić co tylko Charles chce… to powinna wiedzieć, że on czuł zupełnie to samo w stosunku do niej. Jej usta działały niepokojąco mocno na jego zmysły, a jako facet nie powinien tak po prostu tracić głowy. Uśmiechnął się na znajomy smak, patrząc na nią z nutą satysfakcji. -Jeżeli tak bardzo chcesz pobudzić moją wyobraźnię… Nie obrażę się, jak mi go dumnie zaprezentujesz, wiesz – powiedział z udawaną niewinnością, mimo że uśmiech ciągle grał na jego wargach. Gdyby tylko chciała, mógłby jej pomóc zdjąć to i owo, no bo czemu by nie! A jeżeli tatuażysta mógł już się temu wystarczająco długo poprzyglądać, to chyba jemu również się należało, prawda? -A jak będzie wadliwy, to Charles nie obrazi się, jak po drodze gdzieś go kopniesz. – Laila szczęściara, która miała faceta, który pozwalał jej się bić. Znali się jednak na tyle długi czas, by nieraz przeżyć przyjacielskie przepychanki. Jeżeli tak na to spojrzeć… Między nimi nie zmieniło się za wiele. Poza tym, że teraz byli po prostu bliżej siebie nawzajem. Odnalazł szybko jej dłoń, by uścisnąć ją, gdy przyciągnął ją do swojej piersi. Nie chciał tak po prostu kończyć teraz tego spotkania. Nie rozmawiali ze sobą zbyt długi czas, by teraz rozchodzić się w swoje strony. Szczególnie teraz. Teraz, kiedy wiedzieli, że są dla siebie wzajemnie.
Rodzina Howett i tak już była powiększona, może Cartwright niech spuści z tonu i nie pragnie Nolana dziadkiem uczynić, bo ten mu zrobić przemieszczenie szczęki. Wszak to nawet zabawna sytuacja, jak ojciec zacznie snuc domysły. Przecież Charles był częstym gościem w ich domu i rodzice nie mieli żadnych wątpliwości do wpuszczania go do ich kochanej córeczki, a tu teraz para... Ach te niedopowiedzenia. Laila mocno się przytuliła jeszcze raz do chłopaka, ale potem odkleiła się od niego, aby usiąść na schodkach. Przecież trzeba porozmawiać, a nie tylko seksy odgrywac. Wszak rozmowy są fajne, bo potem można je opisywac przy pikantnych narracjach. Mistrz myśli... Ale wróćmy do tematu. Laila miała to szczęście, że ludzie się do niej kleili, jak nie ten to tamten. Zazwyczaj otaczało ją grono znajomych, którzy chętnie ją wyciągali na imprezy. Nawet jeśli chodziło u mugoli. Ale to nie było to samo. Potrzebowała kogoś kto ją dobrze znał. Często wspominała Hearowen, która po prostu sobie zniknęła. Jak dobrze, że była jeszcze poczciwa Juno czy Urszulka. Może dobrze, że Charles nie widział Laili i Ulki, kiedy spokojnie prowadzą rozmowę o jednorożcach i innych rzeczach, kiedy są po alkoholu, bo wtedy pewnie miałby wątpliwości co do tego czy chce się z nią wiązać. - Hm. Wiesz... Ja nie muszę tego chcieć. Sam to robisz doskonale. - Stwierdziła będąc z siebie dumną. Ale po chwili ściągnęła leniwie bluzę czując, że to był zły pomysł, gdyż jest tu co najmniej zimno i w ogóle fujkowato. Pomimo to nie wzdrygnęła się zbyt wielce. Wręcz przeciwnie. Uśmiechnęła się nieśmiało stojąc teraz w bokserce. Wstała ze schodków i stanęła przed nim tyłem tak, aby mógł obejrzeć nowy nabytek. Przy tym oczywiście podwinęła koszulkę, co by oględziny były dokładne. Oczywiście liczyła teraz na aprobatę czy coś. Mógł nawet zacząć klaskać. Przecież tyle co ona się nacierpiała to już jest jakaś większa sprawa. Theo przynajmniej był perfekcyjny w tym co robił. - Kopnę kopnę, tylko szybciej, bo chciałam zauważyć, że tu jest zimno. - Dodała niezadowolona. I może miała rację, bo temperatura wydawała się nie być zadowalająca, a piórko potrzebowało ciepła. Chyba to lato chciało dostać od niej sporego kopniaka, bo choć zaczęła się szkoła to przydałoby się choć trochę promieni słońca, żeby tak się lepiej im żyło. Ale nie. Po co. Dla kogo. Z jakiej okazji. Po cholerę. Lepiej częstować wszystkich deszczem. - No Charles. - Pogoniła go obiecując sobie w myślach, że przy najbliższej okazji wymyśli jakąś super torturę!