To pomieszczenie o dużych rozmiarach przypomina trochę salę kosmiczną, ze względu na obecność wielkiego nieba, zastępującego ściany. Są one po prostu zaczarowane. Jednak w tym miejscu widać podłogę, jest grawitacja, dlatego można stąpać pewniej po ziemi. W nieregularnych odstępach rozmieszczone są specjalne teleskopy, z których korzystają zarówno studenci, jak też młodsi uczniowie. Dzięki nim można swobodnie oglądać niebo.
Zaśmiał się nie mogąc do wierzyć, że nie zrozumiał aluzji. W sumie to nawet się jej nie spodziewał, ale cóż poradzić. Co do kruka białego to po samej nazwie spodobał się chłopakowi, a co dopiero jakby go zobaczył. To by było dopiero coś! - W sumie masz rację. Z chęcią pójdę. Po tych słowach zaczął sobie aż wyobrażać ile ciekawych rzeczy może spotkać po drodze. W końcu uspokoił się po chwili i powiedział do swojego kuzyna. - Biały kruk zapowiada się obiecująco. Rzadko co spotyka się tego typa ptaka, a skoro dostaniesz fundusze to czemu by takiego nie kupić?
-Jestem ciekaw, czy zwyczajnie ktoś się bawił w transmutację, czy to autentyczny biały kruk. Z reguły albinosy są zabijane przez rodziców, jako, że się wyróżniają. A przynajmniej tak czytałem. Eanruig kręcił wzrokiem po pomieszczeniu, jakby szukając czegoś, po czym skierował się w stronę jednego z teleskopów i usiadł przy nim. Nie chciało mu się ciągle stać. Idea tych regularnych spotkań była całkiem dobra, bo mogli sobie zawsze spokojnie porozmawiać, bez wścibskich uszu innych z dormitorium. Brakowało tylko Tadhga, który cholera wie co robił. -W sumie, to cholera, ostatnio wszystko na bieżąco sobie opowiadamy. O tym, jak z tą chędożoną Harriette się spinam, to wiesz. O tym, że potraciłem punkty dla domu jak jakiś łobuz, to też wiesz. Hah, ale temu nauczycielowi mina stężała wtedy na lekcji. Spojrzał na gwiazdy, piękne i rozmaite konstelacje na ścianach pomieszczenia. Będzie musiał tutaj kiedyś zabrać jakąś dziewuszkę. Jak w końcu się jakaś znajdzie.. Samotne życie jurnego nastolatka! -A, właśnie. Trzeba zrobić jakieś rodzinne spotkanie przed zorganizowaniem meczu i obgadać parę spraw. Oczywiście, ja, Ty, Tadhg i Gemma. Chyba, że masz kogoś teraz bardzo bliskiego, hę? Hęęęęę? Zaczepiał, oczywiście, że zaczepiał. Przecież to robili bracia, droczyli się ze sobą.
- Wydaje mi się, że może być autentyczny, chociaż kto go tam wie. Czy autentyczny czy nie i tak jest biały. Odpowiedział swojemu kuzynowi po czym spojrzał na niego, aby zobaczyć co ten robi. Znalazł jakiś teleskop i usiadł przy nim. On natomiast siadł na krześle, który stał blisko niego. - Opowiadałeś mi o wszystkim chociaż z tym nauczycielem to wtedy była akcja. Musiał mu przyznać Ainsley. Akurat tego nie mógł zaprzeczyć, że nieźle mu dopiekł. Następne pytanie natomiast nawet go rozśmieszyło przez co chłopak zaczął się uśmiechać. - Proszę Cię... dobrze wiesz o tym, że nie mam nikogo.
W postach nie można używać kolorów niestandardowych - są one przeznaczone dla administracji. Proszę o wyróżnianie dialogów w inny sposób.
-Oj tam oj. Byś ruszył więcej dupy na jakieś spotkanka, pokręcił się po zamku i zagadał, to może by się coś znalazło! Maruda jedna cholerna, zamiast łazić jak on i zagajać do ludzi, to siedział i się obijał. Irytowało go takie zachowanie, aczkolwiek wyłącznie dlatego, że był jednym z Chattan. Byli niczym kocur z ich godła! Jakaś odwaga i majestat musiał w nich być. -Słuchaj, przez to, że natraciłem tyle punktów, a ryzykujemy jeszcze gorsze konsekwencje z naszym meczem, powinniśmy zrobić coś dobrego. Nie wiem, wyprzątać sowiarnię? Pomóc gajowemu? Serio, nie mam pomysłu jakiegoś konkretnego. Może Ty coś zauważyłeś, co uczniowie mogliby zrobić. Zaczynał się porządnie martwić o punkty Hufflepuffu. Puchoni przegrywali z kretesem, co było niedorzeczne, a w dodatku Gemma rzucała gromami w jego stronę. Potrafiła być przerażająca, zwłaszcza końcem miesiąca, kiedy zbliżała się jej pora babołaka. Unikał jej jak ognia, bo dało się dostać w czapę za krzywe uczesanie. I to nawet jeśli taka była fryzura, żeby było krzywo.
- Nie potrzebuje się z nikim spotykać. Ja mam inne sposoby. Odpowiedział swojemu kuzynowi, który zdawał się być zwyczajnie poirytowany obecną jego sytuacją, ale jemu to odpowiadało. Chodziło o to, że jemu się nigdzie nie spieszyło i mógł poznać fajne laski kiedy indziej. - Co Ci tak zależy na punktach? Róbmy to co chcemy, a nie przejmujmy się jakimiś punktami! W końcu jesteśmy Chattan nie? Niech zapamiętają nas w tej szkole na zawsze. On był innego zdania na ten temat niż Eanruig, ale co poradzić. Byli dwoma różnymi osobami, więc nie było się co dziwić. W ogóle przypomniał sobie, że dawno nie widział się ze swoim drugim kuzynem Tadhgem.
-No tak, tak. Ale mogliby nas zapamiętać jako gwiazdy Puchonów! Odpowiedział, z jakże wielką pasją i wyniosłością, gestykulując pięściami w górę. Ale koniec końców, mieli jeszcze trochę lat nauki przed sobą. Wstał, rozciągając się. Teraz trzeba było tylko ułożyć plan na wyjście do Hogsmeade. Musieli kupić różdżkę, przejść się za jakimiś prezentami dla Candi i.. -Kurwa. A masz prezent dla Candi? Niby to ja się z nią przyjaźnię, ale Wasza dwójka przecież też ją zna i wypada wpaść tam rodzinnie. Nieco zszokowany swoją złą pamięcią, podrapał się po brodzie, po czym ruszył spokojnie ku drzwiom. -To w przyszły weekend idziemy na zakupy. Jest taka maszyna, dość tania, z zabawkami. Po prostu kupimy jej po pluszaku i wywołamy zdjęcie, które kiedyś zrobiliśmy w czwórkę. Niech ma pamiątkę! Nie mogli się spodziewać, że najdzie ich młodzieńcza ochota na kłopoty, bo w ten sam dzień będzie miał urodziny ktoś z Nietoperzy. Oho! Pokażą im szkocką gorliwość w kibicowaniu własnym klubom. Machnął ręką na kuzyna i poszedł.
- Gwiazdami Puchonów też będziemy. W Quidditcha. Po tych słowach uśmiechnął się lekko. Spojrzał na Eanruiga, który już zaczął łapać wolę walki z życiem. Co do prezentu to w sumie miał rację. Pasowało coś kupić i jej dać w końcu znali się. - Masz rację, wyleciało mi z głowy, ale kupimy. We 3 udamy się tam gdzie mówisz i kupimy. A zdjęcie to wyśmienity pomysł, niech ma pamiątkę z naszą 3. W końcu będzie nas kiedyś wspominać jako tych, którzy wynieśli swoją rodzinę nad inne. Jego w tym momencie też poniosło, ponieważ również rozłożył ręce w boki i zaczął sobie wyobrażać to, ale nie było teraz czasu na to. Musiał w końcu iść załatwić swoje sprawy i przygotować się na urodziny Candi. Dodatkowo były też urodziny jednego z Nietoperzy, a jako Ainsley nie mógł przepuścić takiej okazji, żeby czegoś nie popsuć.
z/t
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Kompletnie nie wiedział, co ze sobą zrobić. Przez Leonarda jego myśli były jednym wielkim kłębowiskiem sprzecznych ze sobą uczuć. Miał wrócić do dormitorium, ale po drodze zrezygnował z tego pomysłu, wiedząc, że nie będzie w stanie zmrużyć oka w takiej sytuacji. Skręcił więc w drugą stronę, ostatecznie znajdując się w Obserwatorium. Ezra rzadko bywał kompletnie rozbity emocjonalnie i może dlatego teraz czuł się tak bardzo zagubiony. Nie lubił przyznawać się do słabości, ale nic nie można było poradzić na to, że w życiu pojawiał się moment, kiedy każdy potrzebował wsparcia drugiej osoby - nic więc dziwnego, że Ezra natychmiast pomyślał o swojej najlepszej przyjaciółce, która zawsze wiedziała co powiedzieć i co zrobić. Kto inny mógł mu pomóc, kiedy jedyną racjonalną rzeczą wydawała mu się być tymczasowa ucieczka z Hogwartu? Wygrzebał z kieszeni spodni jakiś świstek papieru - prawdopodobnie była to jakaś dawna kartkówka - i za pomocą zaklęcia Duro przetransmutował kamyk w jakiś ogryzek ołówka, którym nabazgrał krótką wiadomość dla Ruth. - Arcesso Noctua - Miał wyrzuty sumienia. Nie wiedział która była teraz konkretnie godzina, ale można było ją na pewno określić jako późną noc lub bardzo wczesny poranek. Budzenie Ruth było przejawem egoizmu - naprawdę nie mógł zaczekać z tym do rana? Zanim jednak zdążył się rozmyślić, posłał przywołaną sowę do dormitorium dziewczyny, po czym skulił się przy ścianie, w zamyśleniu przyglądając się niebu. Ezra nie był smutny, nie był roztrzęsiony. Czuł się po prostu dziwnie i niezręcznie sam ze sobą. Czuł się też trochę zdradzony - jaki impuls w jego głowie mógł zmusić go do czegoś takiego jak pocałowanie najlepszego kumpla?
Środek nocy. Ruth od jakiegoś czasu ogólnie miała problemy ze snem, bo noce mijały jej na analizie sytuacji, przez którą jej serce było zupełnie owładnięte przez jedną osobę. Co chwila wstawała, wypijała pół szklanki wody, albo wpatrywała się w widoki za oknem, słuchając szumu cichej ulicy, jednak im mocniej usiłowała obronić się przed tym miłym, choć bardzo niebezpiecznym uczuciem, tym bardziej w nie wpadała. I - jak było widać - także w nieznośną bezsenność. Tak musiały się czuć osoby dotknięte klątwą kamienia z Kylver, które nocami wyglądały przez okno, szukając w nim odpowiedzi na ich niecodzienny stan. I kiedy już zasnęła, kiedy kolejna przygotowana szklanka wody okazała się niepotrzebna obudziła ją zupełnie obca sowa, która z impetem wpadła przez otwarte okno, zostawiając kobiecie... cudzą kartkówkę na pościeli. Ezra? Ruth odwróciła papier i momentalnie wyskoczyła z łóżka, żałując od razu, że nie jest tak dobra z tansmutacji, żeby przebrać się w locie w bardziej wyjściowe ciuchy niż koszula nocna. Trochę jej zajęło, żeby dostać się do Hogwartu, ale robiła co mogła, wykorzystując nawet znienawidzoną teleportację, która oczywiście była niemożliwa już u progu szkoły, więc przeskakując po dwa schodki na raz klęła w duchu fantastyczne pomysły Ezry, który na nocny spęd umówił się z nią właśnie w Obserwatorium. Gorzej by było tylko wtedy, gdyby wybrał gabinet Fairwyna, albo Zakazany Las. Wbiegła do pomieszczenia z rozpuszczonymi, nieuczesanymi włosami, bez makijażu i w szerokiej bluzie z napisem "BOFORS AB", więc generalnie już od wejścia wyglądała, jakby zebranie zajęło jej nie więcej niż piętnaście sekund. -Ezra! - podniosła głos, w którym można było usłyszeć nutkę pretensji, zmuszając chłopaka na spojrzenie na jej twarz - Musiałeś mieć ważny powód, żeby ściągać mnie do Hogwartu w środku nocy z centrum Hogsmeade. I możesz być pewny, że czegokolwiek nie zrobiłeś, pierwsze, czego będę szukała to rozwiązanie, a nie krytyka, ale proszę cię, nie strasz mnie tak... - podeszła do niego trochę bliżej, przy czym jej głos stanowczo zelżał i teraz brzmiała, jakby sprawa przyjaciela była dla niej najważniejsza na świecie. Oczywiście mógł do niej pisać o każdej porze, ale z listu i faktu, jak chaotycznie i z szokującą treścią go napisał, wynikało, że co najmniej będzie ojcem, toteż Ruth wolała mu na początku uświadomić, że powinien trochę mniej ją doświadczać, jeśli chodzi o przekazywane informacje...
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ruth bynajmniej się nie ociągała. Clarke sądził, że to zajmie jej trochę dłużej, dzięki czemu w ogóle będzie miał okazję zastanowić się, jak tę rewelację jej przekazać. Skończyło się jednak na tym, że myśli Ezry uciekły kilka pięter w górę, odtwarzając w zwolnionym tempie zdarzenie w umyśle. I znowu, i znowu, i znowu... Aż to błędne koło wyrzutów sumienia i żalu przerwane zostało przez wejście do Obserwatorium Ruth Wittenberg. Ruth Wittenberg, która zdecydowanie nie była zadowolona. Ezra trochę się spiął i wtedy zdał sobie sprawę, że właściwie nie wie, co jej odpowiedzieć. Za wcześnie, za wcześnie... - Miałem - rzucił więc krótkim komunikatem pobrzmiewającym lekką urazą, będącą reakcją obronną na pretensję w głosie Ruth. Zaraz jednak pożałował tej odpowiedzi, bo wystarczyło tylko chwilę pomyśleć, żeby zrozumieć skąd ten ton brał się u dziewczyny. Ezra przyjrzał się dokładnie przyjaciółce - jej miejscami poplątanym kosmykom, luźnej bluzie i cerze zupełnie pozbawionej kosmetyków (co nic nie odejmowało jej urodzie!) - i wtedy ogarnął go niepokój. Może Ezra dramatyzował? Nadinterpretował sobie parę rzeczy i całkiem niepotrzebnie ściągał swoją przyjaciółkę. - Właściwie to nie jest ważne. I nie chcę przez to powiedzieć, że twój sen jest jeszcze mniej ważny niż "nieważne"... Hm. To po prostu nie jest aż tak wrażliwe czasowo, jakim to zrobiłem - wytłumaczył się chaotycznie, przepraszająco się uśmiechając i potrzebująco wyciągając rękę do dziewczyny, jakby prosząc, by się zbliżyła i usiadła obok niego. - Ruth, ja... Całowałem się. Z chłopakiem. Całowałem się z chłopakiem - wyrzucił z siebie na jednym wydechu, nie będąc jednak w stanie wymówić imienia Leo. Określenie "chłopak" brzmiało jakoś tak mniej drastycznie w jego uszach. Spojrzał na Wittenberg żałośnie, trochę obawiając się jej reakcji. Ta dziewczyna wiedziała o nim więcej niż ktokolwiek, prawdopodobnie więcej niż jego rodzona siostra, więc tym bardziej zamartwiał się, jak zostanie przez nią oceniony. I tak naprawdę ciężko było o jakąś wzorcową reakcję, bo Ezra nie chciał zobaczyć na jej twarzy ani zdegustowania, ani jakieś radości. Nie chciał, żeby nazwała go dewiatą, ale jednocześnie uraziłoby go, gdyby Krukonka wsparła go na zasadzie "to nic złego, jeśli jesteś biseksualny". A Ezra i tak już czuł się jak średniowieczna kanalizacja. - Co on sobie teraz o mnie pomyśli? Jak ja spojrzę mu w oczy? A co jeśli on komuś o tym powie? Tak jak ja mówię tobie... Czego w takim razie chyba nie powinienem robić. - Zmarszczył lekko brwi, dostrzegając ten drobny paradoks. Pewne rzeczy powinny pozostać tylko między osobami w to zamieszanymi i być może to była taka rzecz? Tak czy inaczej, teraz już było za późno.
Nie było do końca tak, że się zezłościła na amen. Nie mogłaby się rozgniewać na najlepszego przyjaciela, który znał ją lepiej niż rodzona matka i w którym przecież kiedyś się podkochiwała. Darzyła Clarke’a szczególnymi względami właśnie za ten staż ich znajomości, choć czasem jego pomysły sprawiały, że Ruth miała ochotę wybić sobie dziurę w czole otwartą dłonią. To była raczej lekka irytacja, potęgowana faktem, że ostatnio – z wiadomych przyczyn – nie dosypiała i tak właściwie to niech pierwszy rzuci kamieniem ten, który obudzony w środku nocy byłby zadowolony z faktu, że czas do rana spędzi na nogach. Mimo to postanowiła go wysłuchać do końca, jak zawsze skupiając się na faktach, a nie na tym, jak bardzo im obojgu chce się ziewać. I o ile po pierwszym jego słowie zmarszczyła gniewnie brwi, o tyle już podczas pokrętnego tłumaczenia dotyczącego wyrwania jej ze snu uniosła jedną z nich do góry, drugą ściągając w stronę oka jeszcze mocniej. Co on bredził? Chyba otworzyła trochę buzię zdradzając swoje niezrozumienie sytuacji, kiedy nagle Ezra wypalił z tekstem, że całował się z drugim mężczyzną. Ruth zamrugała oczami. Tkwili tak w milczeniu dobrą chwilę, gdy nagle wyraz jej twarzy zmienił się z uważnego na obojętny. Ogólnie miał wiele szczęścia – gdyby powiedział jej to kilka miesięcy temu pewnie rzuciłaby się do Tamizy z rozpaczy, że jej miłość woli mężczyzn, niż ją, ale teraz miała Doriena i generalnie Ezra mógł okazać się przybyszem z obcej planety, ale póki był jej przyjacielem nigdy by go nie opuściła. Sam temat wydał jej się więc dość prosty w obsłudze, bo skoro Clarke nie zaszantażował owego chłopaka różdżką na gardle (prawda?), żeby go pocałował, a tamten go nie odepchnął to z logicznego punktu widzenia nie było powodów do niepokoju. -Ezra, nie rozumiem z czym ty masz problem – odparła w końcu, powstrzymując się od wzruszenia ramionami. – Zakładam, że żaden z was nie miał w tym czasie różdżki przytkniętej do skroni, więc zrobiliście to dobrowolnie, tak? Są dwie opcje. Jeśli on nie chciał cię pocałować, ale z jakiegoś powodu na to pozwolił to znaczy, że nie ma żadnego celu w mówieniu o tym wydarzeniu innym osobom. Więcej – znając życie będzie udawał, że sytuacja nie miała miejsca. Jeśli natomiast chciał, to ty nie masz powodu, żeby nie spojrzeć mu w oczy. Pytanie jest natomiast inne – czy TY chciałeś to zrobić? – zapytała, krzyżując ręce na piersi i patrząc nań wyczekująco. Nie zakładała nic, bo miała za mało informacji, poza tym nie chciała oceniać od razu przyjaciela jako osobę niestabilną, ale tak naprawdę najważniejsze było coś innego – odpowiadając jej odpowie samemu sobie (nawet jeśli zrobi to wyłącznie w głowie). A to już jakkolwiek powinno mu pomóc poukładać ten wrażliwy temat.
Tej nocy profesor Morris miał ewidentny problem z zaśnięciem. Mimo wykonania wszystkich zajęć i załatwienia patrolu po korytarzach całą noc towarzyszyło mu przeczucie, że coś nie gra. Po wielu godzinach bezsensownego obracania się z boku na bok, w końcu wstał i zaczął ponownie patrolować korytarze - nigdzie nie było ani żywego ducha, więc postanowił wrócić do łóżka. W drodze powrotnej przeszedł koło schodów prowadzących do wieży astronomicznej. Ku jego zdziwieniu z wieży dochodziły głosy, zdecydował się więc sprawdzić czy to któryś z nauczycieli, czy może jednak uczniowie postanowili zrobić sobie nielegalną wycieczkę w środku nocy. Gdy wszedł na wieżę zobaczył dwójkę Krukonów - @Ezra T. Clarke i @Ruth Wittenberg, którzy o czym namiętnie dywagowali. Nie zamierzał podsłuchiwać, nie obchodziło go co mówili. Podszedł do nich i powiedział sarkastycznie: - Kogo tutaj zaniosło? Nie lubił Wittenberg z wzajemnością. Młoda kobieta miała wśród innych nauczycieli opinię dość pilnej, jednakże na jego zajęciach zazwyczaj wykazywała braki w elementarnej wiedzy - wśród jej ocen przeważały Trolle i Okropne. - Po minus dwadzieścia punktów za każdego z Was - powiedział spoglądając na nich spode łba - Jesteście po dziewięć i dziesięć lat w tej szkole i jeszcze się nie nauczyliście, żeby nie włóczyć się po szkole w nocy?
Nie doczekała się odpowiedzi Ezry, bo w środku nocy w wyniesionym prawie na szczyt jednej z wież obserwatorium swoją obecnością zaszczycił ich nauczyciel historii magii, którego przedmiot Ruth bojkotowała z całą świadomością przez większość swojej edukacji w Hogwarcie. Morris wydawał się jej być nieszkodliwy, przez co z naprawdę imponującą pewnością siebie celowo podchodziła do jego zajęć lekceważąco do tego stopnia, że kilka razy jej matka dostała list z zażaleniem. Wszystko miało na celu odwiedzenie sędzi Wittenberg od zmuszenia córki do aplikacji do Wizengamotu po studiach i Ruth ostatecznie dopięła swego, bo matka przestała się jej czepiać i od jakiegoś czasu mogła spokojnie zawracać głowę analitykom z departamentu katastrof. Ba, jeśli chodzi o podejście to krukonka porwała się nawet na pracę związaną pośrednio ze starożytnymi runami, więc właściwie to i z tego przedmiotu podciągnęła oceny praktycznie z dnia na dzień, ale mimo że z historii magii też przestała się wydurniać pisaniem prac na trolle z premedytacją to niesmak nauczyciela do studentki (i vice versa) pozostał. Morris był dla niej trochę jak wazon. Niby dobrze, że jest, ale jakby go nie było to nie zrobiłoby to Ruth większej różnicy. A i pełnił w Hogwarcie wyłącznie funkcję dekoracyjną, zdaniem niektórych… Odwróciła się niespiesznie w stronę nauczyciela. -Cóż za błyskotliwe podjęcie rozmowy, jestem oczarowana, profesorze – powiedziała z charakterystyczną emfazą, przykładając sobie dłoń do piersi. Niechże sobie ten człowiek w końcu znajdzie żonę, czy coś, a nie biednym studentom głowę po nocy zawraca. Taka ładna buzia, a nie wie, że są lepsze rozrywki na bezsenność niż eskapady po zamku? I ogólnie pewnie nie powiedziałaby już nic, gdyby nie to, że Morris jak gdyby nigdy nic odjął im stanowczo za dużo punktów za niewinne przewinienie. Serio? Wiedziała, że jej nie lubił i doszła do wniosku, że bardzo mu się uśmiechało w końcu utemperować „tę Wittenberg”, w czym Bogu ducha winien Ezra musiał uczestniczyć i – zupełnie nieświadomie – oberwać razem z nią. Sorry, bracie! -Słabe autorytety – wzruszyła ramionami, nawiązując oczywiście do grona pedagogicznego szkoły– A tak naprawdę to chcieliśmy się rzucić z wieży, bo to o wiele bardziej pasjonująca śmierć, niż umieranie z nudów przy kolejnym referacie o założycielach Hogwartu. Powinien być profesor dumny, że wyzwala w nas taką kreatywność – prychnęła z pogardą, wlepiając czujny wzrok w źrenice nauczyciela. Biedny Ezra, po raz enty dostał rolę odciągania Ruth od spadnięcia w przepaść swojej bezmyślnej odwagi. A to dla niego się tu przecież spotkali…
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ezra chętnie przyznałby Ruth Order Merlina w kategorii Sprawca Największej Liczby Zawałów. Dosłownie. Clarke myślał, że tam padnie, jeśli dziewczyna zaraz w jakiś sposób się nie odezwie. A cisza się przedłużała, tak jak ten skoncentrowany i nieczytelny wyraz jej twarzy... Już miał się z tego wszystkiego wycofać, kiedy Ruth wreszcie zdecydowała się na konkretną reakcję. I to naprawdę wspaniałą! Teoretycznie nie mógł sobie wymarzyć niczego lepszego niż ta obojętność, przez którą Ruth jakby przekazywała mu, że to naprawdę wcale nie jest tak duża sprawa. W pewien sposób mu więc ulżyło, ale jednocześnie nie wszystko było tak proste jak przedstawiała to Ruth. Nie sądził, żeby tę sytuację można było zamknąć w klamerce "chciał, nie chciał". Dochodziło całe mnóstwo czynników zewnętrznych - alkohol, złe samopoczucie Leo, zwykłe zmęczenie. Ludzie potrafili robić naprawdę głupie rzeczy, ale to wcale nie znaczyło, że rzeczywiście ich chcieli. - Ja... to on się odsunął - zdążył tylko odpowiedzieć, (wiedząc, że nie jest to odpowiedź na postawione przez przyjaciółkę pytanie) zanim trzecia osoba pojawiła się w Obserwatorium. I może całkiem dobrze się stało, bo Ezra nie chciał nazywać uczucia, które za te słowa były odpowiedzialne. Tym bardziej, że Ruth zadała pytanie, które jak szklany wazon rzucony na posadzkę, rozprysło się, a jego drobne kawałki pod postacią wielu myśli rykoszetem uderzyły w chłopaka. Być może dlatego początkowo nie zareagował na wejście nauczyciela - Ezra czuł się, jakby znajdował się kilka sekund za teraźniejszością i dlatego Ruth otrzymała zupełnie wolną rękę w obrażaniu profesora Morrisa, który ich przyłapał, co zresztą wykorzystała z wielką klasą. Ezra ani lubił, ani nie lubił nauczyciela historii magii, ale słowa przyjaciółki i tak rozbawiły go na tyle, że nie mógł powstrzymać parsknięcia krótkim śmiechem. Miał wrażenie, że Ruth brawurowym obrażaniem profesora Morrisa punktów Krukonom nie zwróci, ale kim był, by się z tego powodu oburzać? On sam z premedytacją nie raz bywał bezczelny, więc coś takiego jak kilka odjętych punktów nie robiło na nim wrażenia. Nawet jeśli odbierane były odrobinę niesprawiedliwie, Ezra był gotowy po prostu wzruszyć ramionami i przenieść się w inne miejsce. Ruth jednak lubiła mieć ostatnie słowo. - O nie Ruth, mów za siebie. Ja nie umieram z nudów na pańskich lekcjach - zapewnił go natychmiast, mając w oku ten bezczelny żartobliwy błysk. I to wszystko przez Wittenberg, która przecież powinna być rozsądniejsza. - To byłoby trudne, biorąc pod uwagę, że moja obecność na nich już dawno stała się historią. Było wiele przedmiotów, które Ezra traktował po macoszemu, ale historia magii zdecydowanie wysuwała się na prowadzenie. Wróżbiarstwo było głupie, ale można się było pośmiać, jedyną zaletą zielarstwa była ładna nauczycielka, a historia? Historia była nudna, trudna i według Ezry mało przydatna. (No bo jeszcze nie było z nim tak źle, żeby zwracał uwagę na wygląd nauczyciela! Nawet w byciu biseksualnym są pewne granice.) - Chodź, Ruth. Sprawdzimy widoki z okna w wieży Krukonów, zanim podejmiesz decyzję, z którego lepiej się rzucić. - Złapał ją pod ramię i pociągnął w stronę drzwi. Nie było też warto (za bardzo) prowokować profesora, skoro już i tak potracili punkty, więc lekko i ostrzegawczo ją uszczypał, jeśli chciała wtrącić jeszcze swoje trzy grosze. Mimowolnie pomyślał, że Leo pewnie poparłby Ruth... ale on za to musiał na ten moment stać się jej rozsądkiem, skoro ona poddała się bezczelności i odwadze. Na pewno będzie mu za to wdzięczna, jeśli nie dostanie szlabanu na te piękne, słoneczne dni.
Morris nie zamierzał wdawać się w czcze pyskówki z Krukonami - nie po to tutaj przyszedł. W gruncie rzeczy był bardzo pewny siebie, a frekwencja na jego wykładach jedynie potwierdzała, że jego lekcje są prowadzone w sposób na tyle interesujący by uczniowie słuchali z uwagą, więc nie zamierzał dać się sprowokować dwójce złośliwych bachorów, które z powodu należenia do grona studentów uważały się za dorosłych. Nie uważał, żeby kara dwudziestu punktów za osobę była zbyt duża - w gruncie rzeczy tyle punktów mogliby spokojnie odrobić gdyby z uwagą pracowali na jego lekcji. Nie mógł jednak spodziewać się po nich takiej inicjatywy - Wittenberg w ogóle się nie starała (chyba, że jej wyniki były efektem celowych działań), a Clarke ostatni raz pojawił się na jego lekcji tak dawno, że z trudem kojarzył jego twarz. Komentarze Ezry i Ruth w żaden sposób nie wytrąciły go z równowagi. Mężczyzna spojrzał w oczy Krukonki wciąż zachowując kamienny wyraz twarzy. Po chwili walki na spojrzenia kąciki jego ust lekko uniosły się w górę kształtując się ledwie zauważalny, złośliwy uśmieszek. - Tym razem po siedem punktów - powiedział z lekko sarkastyczną manierą w głosie - Im dłużej będziecie ciągnąć tę pyskówkę tym szybciej Ravenclaw sięgnie dna. Chyba, że wolicie wpaść na szlaban? Nie zamierzał dawać im szlabanu, to była jedynie groźba. A dlaczego odjął po siedem, a nie po pięć albo dziesięć punktów? Trudno powiedzieć, ale zapewne tkwiło w tym jakieś głębsze przesłanie, w końcu Morris był numerologiem.
Ruth była niewyspana, zmęczona, zła i na domiar wszystkiego Morris nie należał nawet do pierwszej setki ludzi, którym poświęcała swoją uwagę. Dla dziewczyny był po prostu jakimś nauczycielem jakiegoś przedmiotu, który w bardzo kiepski sposób próbuje zyskać szacunek uczniów. Wybrał najgorszą z możliwych taktykę na słowną potyczkę z młodą Wittenberg - sarkastyczne cedzenie przez zęby. W normalnej sytuacji pewnie by odpuściła i skłoniwszy głowę potulnie wróciła do Hogsmeade, albo - najpewniej - do dormitorium Krukonów, żeby bardziej nie denerwować nauczyciela. Niestety ta sytuacja do normalnych nie należała, ale pewnie gdyby rano zapytać Ruth o to, co sądzi o swoim zachowaniu podczas nocnej wizyty w obserwatorium, skwitowałaby samą siebie kilkoma niewybrednymi epitetami. Nie powinna dyskutować z nauczycielem, jednak po spotkaniu w pubie z Fairwynem nauczyła się, że i to na nic, kiedy ten próbuje zrobić z ucznia idiotę, więc tym razem postanowiła się bronić. Runiarz był przeciwnikiem, z którym nie chciała się pojedynkować, bo jaki był, każdy widział, ale inteligencji nie mogła mu odmówić, natomiast Morris... Był przystojny. I to tyle. A samą urodą oleju w głowie się nie załatwia. Na jego słowa o odjęciu im akurat siedmiu punktów prychnęła z pogardą. -Cios w samo serce - przytknęła obie dłonie do piersi, cofając nieco tułów do tyłu, jakby chciała pokazać, jak ten niewidoczny pocisk w postaci odjęcia im kolejnych punktów ją ugodził. Po tym małym popisie gry aktorskiej uniosła jednak brwi do góry, zdziwiona kolejnymi zdaniami Morrisa. Ileż się o nim w szkole mówiło! Że jest równie przystojny, co inteligentny, że nie ma co wdawać się z nim w dyskusje, bo można się tylko ośmieszyć, a przede wszystkim, że Aden bardzo wybiórczo traktuje swoje relacje. W tym akurat nauczyciel był bardzo podobny do krukonki - ona także traciła zainteresowanie niemal natychmiast, gdy ktoś okazywał się idiotą. Przyjęła bojową postawę, bardziej odważna po słowach, które powiedział sam Ezra. Szczerze mówiąc liczyła, że przyjaciel ją utemperuje, ale jego zachowanie sprawiło, że Wittenberg poczuła się o wiele pewniej, bo teraz już wiedziała, że Clarke jest totalnie po jej stronie i nie będzie jej ciągnął za rękaw jak matka, żeby tylko nie narobiła głupot. Już narobiła. Gorzej nie będzie. -Bardzo chętnie bym obejrzała pański gabinet, profesorze. To jak, może piątek wieczorem? - zapytała ironicznie, zastawiając logiczną pułapkę na nauczyciela. Celowo też mówiła tylko o sobie, wiedząc już że na pewno ten szlaban im wlepi, ale przez swoje zachowanie chciała chociaż uchronić od tego Ezrę, choć prawdopodobnie bezskutecznie.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ezra również nie miał najlepszego dnia, więc cała ta pyskówka pochodziła po prostu z chęci odreagowania. Gdyby zmartwienia nie przyćmiły jego rozumu, bez wątpienia złapałby Ruth za ten rękaw i wyciągnął siłą daleko od nauczyciela - to się nazywało instynkt samozachowawczy, którego nie posiadała połowa tej szkoły. Ale teraz... Ravenclaw i tak przewyższało inne domy w klasyfikacji generalnej, a słowa "ostatnie dni szkoły" coraz bardziej definiowały okres, który mieli. Dobrze więc, że trafiło na profesora Morrisa, bo w sumie gdyby taka Raynott się przypałętała, to już byliby w grobie, a obecna sytuacja wcale nie wyglądała aż tak tragicznie. Nawet go trochę podnosiła na duchu, bo w końcu nie myślał o Leo. Najwyraźniej złe rzeczy należało wypierać jeszcze gorszymi, a nie jakimś pocieszeniem. No i to było całkiem urocze, że Ruth i tak myślała w tym wszystkim o nim. Niby bezczelna, ale wkopywała tylko siebie, jemu pozostawiając własny wybór. Ale wyborem Ezry i tak było wspieranie przyjaciółki bez względu na to, jak złych dokonywała decyzji. Skoro już ją tu ściągnął to powinien wziąć na siebie również konsekwencje. W innym wypadku po prostu by ją wystawił, a nie o to chodziło w przyjaźni. - Piątek wieczorem? To ja też się piszę. Każdy zasługuje na jakieś plany w piątek wieczorem - dodał od siebie entuzjastycznie. Ezra i tak nie miał ochoty nigdzie wychodzić, więc nie doznawał tym żadnej krzywdy. A to było całkiem zabawne, że mogli postawić nauczyciela w sytuacji bez wyjścia - gdyby teraz nie wlepił im szlabanu, pozostaliby bezkarni i jego autorytet spadłby jeszcze bardziej, natomiast jeśli zamierzał go wlepić, robił dokładnie to, czego oczekiwali. Profesor miał zatem dylemat do rozgryzienia, a Ezra był bardzo ciekawy rozwiązania tego nocnego spotkania. Tyle się jeszcze mogło zdarzyć! W takich momentach uświadamiał sobie jak wiele z życia tracił, spokojnie i grzecznie zamykając się w dormitorium po zapadnięciu ciszy nocnej.
Morris na pewno nie był osobą, o której można byłoby powiedzieć, że jest wyłącznie przystojny - cechowała go inteligencja i bardzo duża wiedza na temat historii magii. Gdyby Ruth zwerbalizowała swoje myśli najprawdopodobniej wyprowadziłaby go z równowagi, tym razem jednak kobieta powstrzymała się przed tego typu uwagami, więc profesor pozostał przy mierzeniu jej złowieszczymi spojrzeniami. Trudno ukryć, że oboje Krukonów było bezczelnych, Morris nie zamierzał jednak wdawać się z nimi w czcze dyskusje, ani tym bardziej odejmować im kolejnych punktów - jak widać tego typu działanie nie dawało żadnych rezultatów, a jedynie nakręcało tę dwójkę do dalszego prowokowania nauczyciela. Aden zmierzył te dwójkę pozbawionym emocji spojrzeniem, po czym uniósł kąciki ust w sarkastycznym grymasie mówiąc: - Proszę bardzo. Piątek, godzina osiemnasta w moim gabinecie. Jak nie wyrobicie się w jeden wieczór to przedłużymy szlaban. Wskazał ręką na drzwi. - Pora na Was, do widzenia! Zasady szlabanu ułożę w najbliższym czasie i Was poinformuję (max do czwartku, mam nadzieję, że wcześniej)
Ogólnie Ruth bardzo doceniała pomoc i zaangażowanie Ezry, jako że solidarnie wpakowywał się w ogromne problemy razem z nią. Nie była głupia, wiedziała, jakie piekło może im zgotować Morris, ale... Czy byłaby tą samą Ruth, gdyby nie pomyślała pięćdziesiąt razy, zanim zaczęła pyskówkę do nauczyciela? Cóż, kiedy to Fairwyn zaczepił ją w pubie, robiła co mogła, żeby go nie urazić i stać się dla mężczyzny na powrót niewidocznym pyłkiem, a to dlatego, że totalnie jej nie interesował (na tamtą chwilę) ani on, ani wszystko, co było z nim związane. Z wyłączeniem starych zaklęć wyrytych na kamieniach runicznych. Z Morrisem był jednak taki problem, że krążyło wokół niego wiele przykrych plotek o domniemanym uwodzeniu uczennic. I o ile oczywiście mogły być to wyłącznie wyssane z palca historie nieszczęśliwie zakochanych w nieugiętym profesorze studentek, o tyle Ruth po dziesięciu latach nauki i zobaczeniu morza łez "jego ofiar", wyrobiła sobie o nauczycielu opinię. Nikt na dobrą sprawę nie wiedział, ile prawdy jest w tych plotkach o nauczycielu historii magii, ale fakty przedstawiały się jasno - był w miarę przystojnym, podobno inteligentnym czterdziestolatkiem bez żony, który od niemal dwudziestu lat nauczał ładne, machające mu biustem przed nosem studentki. A i jeśli Morris byłby homoseksualistą, Robertson już by o tym wiedział. Ruth nie miała w zwyczaju oceniać ludzi po domysłach, ale tutaj aż trudno było znaleźć argument, który zupełnie oczyszczałby profesora z rzucanych przez uczniów podejrzeń. I stąd właśnie młoda Wittenberg niespecjalnie go trawiła. Był dla niej tylko zarozumiałym, wywyższającym siebie i swoją domniemaną inteligencję podstarzałym nauczycielem, który obracał uczennice po kątach. Poza tym - za grosz instynktu samozachowawczego. Fairwyn już od pierwszej lekcji zaczął odrzucać ziarno od plew z kilku konkretnych powodów. A Morris? Ruth była uczennicą, która jechała u niego celowo na trollach, ale egzamin końcowy z historii magii chciała pisać. Komisja egzaminacyjna byłaby u niego w sekundę, gdyby po otrzymanym przez Szwedkę PO lub W przyznałaby, że "to nauczyciel się na nią uwziął". Na szczęście Morrisa Ruth była tylko szalona, nie intrygancka. Swojej awersji do niego jednak nie zdołała powstrzymać i zanim ugryzła się w język, wypluła w stronę nauczyciela kolejną porcję jadu, choć tym razem sama już czuła, że przesadziła nie na żarty. -Nie jestem pewna profesorze, czy mój chłopak byłby zadowolony, gdybym została u pana na dłużej, niż tylko na wieczór - przegryzła wargę, z oczami błyszczącymi od niebywałej pewności siebie. W tym jednym była podobna do Ślizgonów - pewna swego stawała się nieugięta i jak taran rozpychała wszystkie przeszkody przed sobą. Tutaj niewiele trzeba jej było, żeby zgnieść stoicki spokój Morrisa. Jeśli nie sypiał z uczennicami - te plotki powinny go denerwować o tyle, że miał obowiązek je dusić w zarodku, jeśli natomiast sypiał, cóż... Chyba nie trzeba tłumaczyć, że powinien je dusić w zarodku jeszcze mocniej. -Bo wie pan, tak się zastanawiam, że spoufalanie się z uczennicami Hogwartu to chyba trochę taka magiczna katastrofa, prawda? - przyłożyła palec wskazujący do ust, udając, że się zastanawia i jednocześnie bezczelnie ignorując jego polecenie. Po tych słowach niemal czuła na sobie zaciskającą się dłoń Ezry, który w celu ratowania im obojgu tyłków rzuciłby się z nią do ucieczki. Ruth jednak nie miała w planach odpuścić jedynej okazji przyznania Morrisowi, co o nim sądzi. -Niemniej jednak będzie mi ogromnie miło zaszczycić pana swoją obecnością w piątkowy wieczór. Wciąż mówiła "ja", "moją", "moje", wskazując tylko na siebie. Podświadomie robiła wszystko, żeby nauczyciel skupił całą uwagę na niej i Ezra nie oberwał tak bardzo.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Jaki był profesor Morris, każdy doskonale wiedział. Plotki nieustannie krążyły po Hogwarcie, karmiąc kłamstwem i jadem spragnione kontrowersji umysły nastolatków. Najwyraźniej dotrały również do Ruth Wittenberg, której kolejne słowa skierowane do nauczyciela były po prostu okrutne i niesprawiedliwe i jasno wskazywały, że dziewczyna ma już wyrobioną opinię na poruszony temat. A kiedy Ruth była gotowa ogłosić swoje prawdy światu, prawdopodobnie i dziesięcioma wołami nie można byłoby jej od tego odciągnąć, mimo że nie miała kompletnie żadnego realnego dowodu na winę Morrisa. Bo kilku zapłakanych oczek naiwnych i zbyt dużo wyobrażających sobie dziewczynek nie można było w ten sposób nazwać. Ezra rozumiał, że taki widok mógł grać na uczuciach i w efekcie prowadzić do ślepej nienawiści, która nawet jeśli się pojawiała, nigdy nie powinna wyjść na jaw. Akurat Ruth nie podejrzewałby o podobne zachowanie, zahaczające o całkowity brak poszanowania prywatności nauczyciela. Domniemania odnoszące się do jego łóżkowych preferencji były po prostu nie na miejscu i sprawiały, że Ezra na moment stracił cały ten wspierający wyraz twarzy na rzecz zdumionego zmarszczenia brwi. Co ona niby chciała udowodnić? Morris musiał jakoś odnieść się do jej wypowiedzi, a jednocześnie każda jego próba sprostowania sytuacji dawała Ruth, w jej własnym odczuciu, pozytywny rezultat podjętych działań. - Wittenberg, wystarczy - rzucił ostrzegawczo, łapiąc ją za rękę i mało delikatnie pociągając w stronę drzwi, w aluzji, że tym razem przesadziła. Nie zamierzał jej nagle zostawiać, ale jednocześnie nie dorzucał już od siebie żadnego komentarza. - Twój chłopak nie będzie też zadowolony, jeśli każdą wolną chwilę do końca roku będziesz spędzać na pokutowaniu za niewyparzony język - tę część powiedział znacznie ciszej. Profesor i tak zapewne mógł to słyszeć, skierowane jednak było w zamyśle tylko do Ruth. Były takim cichym krzykiem "opamiętaj się dziewczyno". Rzucił spojrzenie na nauczyciela, zastanawiając się jakie myśli chodziły teraz po jego głowie. No i nie mógł nie zacząć zastanawiać się, czy zarzuty przyjaciółki mają jakiekolwiek odzwierciedlenie w rzeczywistości. Nie ona pierwsza wierzyłaby w jakieś zgubne idee. - Mając taką perspektywę, nie będziemy zajmować więcej pańskiego czasu, prawda Ruth? - zapytał z naciskiem, licząc że Krukonka sama wie, że właśnie wykopała dla siebie grób, do którego pociągnie również Ezrę.
Oczywiście, że słyszał plotki na swój temat - nawet on interesował się tego typu głupotami jak to co uczniowie o nim mówią, nie spodziewał się jednak że tak (rzekomo) inteligentna dziewczyna jak Wittenberg sięgnie po tak głupi sposób na skompromitowanie swojego rozmówcy. Trudno ukryć, że każdego zdenerwowałyby tego typu fałszywe oskarżenia - Morris w środku cały się gotował, jednakże nie zamierzał tego okazywać. Ze stoickim spokojwm zmierzył Ruth przenikliwym spojrzeniem. -Wittenberg, wiem że w Twoim wieku spora część uczniaków wciąż myśli tylko o jednym - zaśmiał się zimno - Ale na brodę Merlina, nie masz pięciu lat, żeby mieć tak wybujałą wyobraźnię. Nie zamierzał karać dziewczyny punktami za tę bezczelność - to i tak byłoby bezskuteczne. Na szczęscie Clarke się ogarnął i po chwili oboje zniknęło mu z pola widzenia. Stał jeszcze kilka minut, po czym udał się do siebie.
I nagle cały świat się zawalił. Ruth tak na dobrą sprawę nie miała wyrobionej jednoznacznej opinii o nauczycielu, choć te zapłakane twarze w dormitorium faktycznie przechylały szalę niebezpiecznie w stronę winy Morrisa. Nie wydawała osądów na niewinnych bez dowodów - jak Ezra słusznie zauważył, miała we krwi zupełnie odwrotne działania, domniemanie niewinności tłocząc sobie do głowy pod czujną uwagą matki, która jako sędzia z aspiracjami przekazania córce stołka uczyła ją takich rzeczy od dziecka. Mimo to Wittenberg nie potrafiła się powstrzymać przed tym przykrym komentarzem w stronę nauczyciela. Przesadziła i dobrze o tym wiedziała, ale to nie Morris był osobą, którą jej zdaniem powinna teraz przepraszać na kolanach. Był nią Ezra. Ruth była zapatrzona w przyjaciela jak w obraz, znali się tyle lat, że powoli w jej pamięci zacierało się wspomnienie ich pierwszych tygodni razem; młody krukon był zawsze, kiedy go potrzebowała a jego rady wydawały się być dla Wittenberg cenniejsze niż złoto. Nigdy się na nią nie denerwował, nigdy nie podnosił głosu i nie negował jej nawet najgłupszych pomysłów, temperowanie nieprzewidywalności dziewczyny uskuteczniając w najbardziej delikatny sposób. A dziś, chyba pierwszy raz w życiu nie dość, że stanął totalnie po drugiej stronie barykady (bardzo słusznie, oczywiście), to jeszcze brutalnie ściągnął ją na ziemię, zwracając się do niej po nazwisku. Spojrzała na przyjaciela dużymi oczami, przypominając dokładnie tę samą małą, wystraszoną dziewczynkę, w którą się zamieniała, kiedy przestawała kontrolować emocje. Jak ona mogła dopuścić do tego, że aż tak go zirytowała? Swojego kochanego Ezrę... Jej ciało nagle zrobiło się bezwładne, dając się jednak pociągnąć bez przeszkód do wyjścia. Kiedy nauczyciel pozwolił sobie skomentować jej odzywkę, spojrzała tylko nań wzrokiem, jakby pierwszy raz widziała człowieka na oczy. -Förlåt... - szepnęła, skłaniając głowę w stronę Ezry, przepraszając oczywiście jego za swoje szczeniackie wyczyny. Wszystko by teraz dała, żeby przestał się na nią gniewać. I oczywiście z nerwów i z żalu zaczęła paplać po szwedzku, ale krukon znał ją prawie dziesięć lat, nie raz nie dwa słyszał jej ojczysty język z ust Ruth. -Słucham? - odwróciła się gwałtowniej, kiedy Clarke wymienił jej imię, ostatecznie próbując opuścić pomieszczenie. - A tak... Tak, oczywiście - przytaknęła nauczycielowi i praktycznie dała się wynieść Ezrze za drzwi. Kiedy zostali sami zorientowała się, że przez ostatnie kilka chwil jechała praktycznie na wdechu, kurczowo trzymając kolegę za nadgarstek, jakby w obawie, że za jej głupotę zniknie z życia krukonki bezpowrotnie. -Tak strasznie cię przepraszam, nie wiem, co we mnie dziś wstąpiło. Nic do niego nie mam, naprawdę, ja po prostu... - szeptała mu niemal do ucha, schodząc po schodach, ale i tak nie potrafiła zlepić poprawnego zdania. - Ezra... Nie chcę, żebyś był na mnie zły - skończyła w końcu cichutko u progu schodów zatrzymując się na chwilę. -Powinnam wracać do mieszkania - przyznała i chwilę potem ulotniła się z zamku, podejmując środki najwyższej ostrożności, żeby ponownie nie zostać przyłapaną i szczęśliwie dotrzeć do swojego łóżka.
//zt
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Mieli naprawdę dużo szczęścia albo profesor był bardziej wyrozumiały niż mogłoby się wydawać. Była też wersja, że zachowywał gniew w sobie, by przekuć go potem w kreatywność podczas wymyślania im szlabanu. Cokolwiek sobie myślał, Ezra był wdzięczny, że mężczyzna zewnętrznie przyjął to z zimnym spokojem, bo wszystko inne jeszcze bardziej mogłoby nakręcić Ruth. A tak przynajmniej z powodzeniem mógł wyciągnąć ją z obserwatorium. - No już, spokojnie - wymamrotał w odpowiedzi na jej przeprosiny. Musiała być pod wpływem naprawdę dużych emocji, że przeszła na swój ojczysty język. Dodatkowo Ruth zaciskała palce na jego nadgarstku tak kurczowo, że po chwili stało się to niewygodne. Ezra nie miał jednak możliwości w żaden sposób tego skorygować, bojąc się, że przyjaciółka zinterpretuje to jako próbę odsunięcia się od niej. Już i tak wylewała z siebie potok żalu i niepokoju, które sprawiały, że serce Ezry miękło. Pierwsze lata w Hogwarcie wcale nie były dla Clarke'a takie bajkowe ze względu na jego mało chlubne pochodzenie i dopiero zaznajomienie się z Ruth sprawiło, że zaczął poznawać coś takiego jak poczucie przynależności. Do nikogo w tym okresie - i właściwie nawet teraz - nie miał większego zaufania niż do błyskotliwej i nieprzewidywalnej Ruth Wittenberg. Był w pewnym sensie jej przeciwwagą. Jego rodzinny dom doskonale wykształcił w nim instynkt samozachowawczy, kiedy musiał dokonywać decyzji czy warto przeciwstawić się pijanemu ojcu, czy warto narazić się na gniew i złamać jakieś zasady... Zazwyczaj wiedział więc w jaki sposób koić narwany charakter przyjaciółki. Tym razem jednak i jemu puściły nerwy, bo był zmęczony i wciąż trochę oszołomiony, bo już i tak zostali ukarani, bo spotkali się nie po to, by wszczynać awanturę z nauczycielem, ale dlatego, że Ezra potrzebował wsparcia i opinii swojej najdroższej przyjaciółki. A zamiast tego skończyli tak, że to on pocieszał ją. Kiedy przystanęli u progu schodów, odwrócił się do niej twarzą, żeby mogła widzieć i odczytywać wszystkie jego emocje. Jej rozszerzone oczy przepełnione były obawą i Ezra wiedział, że nie wszystkim dane było widzieć tę odsłonę Ruth Wittenberg. Sam zrobiłby wszystko, by odgonić od dziewczyny ten niepokój. Odgarnął jej kosmyk włosów z czoła i łagodnie się uśmiechnął. Nie był dumny z jej zachowania, ale nawet gdyby chciał, nie potrafiłby zrobić jej większej przykrości i jeszcze teraz ją karcić. - Też nie wiem, co w ciebie wstąpiło i przepraszam, że nie byłem na tyle przewidujący, by cię powstrzymać - westchnął. Może gdyby nie dorzucał swoich trzech groszy, Ruth nie poczułaby tak ogromnego napływu bezmyślnej odwagi? - Nie gniewam się, kochanie. Ruth powinna wiedzieć, że stanął po przeciwnej stronie nie dlatego, że szkoda mu było profesora. Chodziło tylko o to, że przejmował się nią i w tym jednym momencie okazał tę troskę przez nieodpowiednie emocje, jakimi było rozczarowanie i częściowa irytacja. - Oboje potrzebujemy snu - zgodził się z koleżanką, odsuwając się. Miał nadzieję, że dziewczyna bezpiecznie dotrze do swojego mieszkania. I że nie będzie się zbytnio zadręczać, bo już i tak mieli o jedną osobę ze zmartwieniami za dużo.
Ciężko powiedzieć co Fairwyn jeszcze robił w Hogwarcie. Mówiąc szczerze, to nic go tutaj nie trzymało i zwyczajnie zaczynał się nudzić. Niezmiennie powtarzał się jeden i ten sam schemat. Najpierw jakieś męczące zajęcia, później czas wolny, a czasem jakaś impreza. Odkąd Drama postanowiła sobie po prostu zniknąć – prawie tak jak on na początku roku, tylko bez żadnego słowa – poczuł lekką pustkę w sobie. Przywiązał się do Ślizgonki i trzeba przyznać, że szybko zaczęło mu jej brakować. Był nieco zły na ćwierć-olbrzymkę, ale nie miał zamiaru robić jej żadnych wywodów na ten temat. Była to jej i decyzja, na która nie miał żadnego wpływu. Trudno musiał to zaakceptować. Nie byłby sobą, gdyby z uśmiechem na twarzy nie wziął tego na klatę i po prostu cieszył się życiem dalej, tak jak dotychczas. Jak trafił do obserwatorium to nie miał zielonego pojęcia. Mówiąc szczerze, to nikt nie był w stanie tego wytłumaczyć. Znudzony szukał wrażeń i tak jakoś wywiało go na szyty jednej z Hogwardzkich wież, gdzie czuł się wyjątkowo dobrze. Pomimo wysokości i ciężkiego powietrza, nie czuł oporów, by stanąć przy jednej z barierek i wychylić za nią połowę swojego ciała. Oparty na starej poręczy, bez strachu przed wysokością i upadkiem spoglądał w dół. Nawet coś takiego powodowało u chłopaka delikatny zastrzyk adrenaliny, który pobudzał go i ekscytował. Z tylnej kieszeni wyciągnął starego papierosa – starego, bo już nawet nie pamiętał, kiedy kupił paczkę. Popalał sobie co jakiś czas, kiedy potrzebował jakiegoś zajęcia. Ze względu na brak innych, zatruwanie płuc ostatnio bardzo mocno weszło w krew Anglika. Dosyć silny wiatr rozwiewał płomień z zapalniczki chłopaka, ale jakimś cudem udało mu się uporać ze wszystkimi niedogodnościami. Usiadł sobie na ziemi, nogi wystawił za krawędź tak by swobodnie sobie zwisały i w ciszy podziwiał otaczające go widoki. Hogwartowi jedno trzeba przyznać – z dobrej perspektywy wyglądał naprawdę cudownie i wiele podobnych budowli nie mogło się z nim równać.
Nie była niczego pewna. Tak naprawdę, nie mogła jednoznacznie zgodzić się ze swoim sumieniem, czy aby na pewno chce znaleźć się w Hogwarcie. W jej odczuciu było to dość absurdalne, bo jakby nie patrzeć - nowe miejsce wiązało się z nowymi przeciwnościami, które rodziły w niej zbyt wiele niepewności. Nawet w trakcie rozpoczęcia roku lawirowała na pograniczu niewiadomej, gdy to oficjalnie przyjęto ją do Ravenclaw, a zaraz potem wręczono rozpisany grafik zajęć, który nie interesował jej na tyle, by skupiać się na tym - kto, po co, na co i dlaczego. Pamiętała plany lekcyjne z Trausnitz, które jakby nie potrafiły opuścić jej głowy i przypominały o wydarzeniach z przed kilkunastu miesięcy, do których pod żadnym pozorem nie zamierzała wracać. To właśnie te myśli przygnały ją do obserwatorium, gdzie mogła pobyć sama, poznać mury Hogwartu, by wreszcie przeanalizować swoją decyzję, która w każdej chwili uległaby zmianie, gdyby tylko odważyła się napisać list do ojca. Nie posiadał siły sprawczej, dzięki której zostałaby w szkole, a tym samym musiała przez moment bądź dwa pobyć sama, by wreszcie odpowiedzieć sobie na jedno, niezwykle ważne pytanie: czy to miejsce dla niej. Oczom krukonki ukazała się jednak postać mężczyzny, którego nie kojarzyła w żaden sposób, nawet gdyby chciała, to pamięć nie pozwalała na odbudowanie obrazów z Wielkiej Sali, gdzie to dyrektor informował o wszelkich zmianach, nowościach i planie na nadchodzące miesiące. Chciała się nawet wycofać, by tylko nie ściągać na siebie niepotrzebnie uwagi, ale gdy zupełnym przypadkiem ich tęczówki się spotkały, zastygła w bezruchu. Nie była najlepsza w kontaktach z innymi ludźmi, a tym samym - nie wiedziała co powiedzieć i czy w ogóle się odezwać. Wolnym krokiem podeszła jedynie do jednej z wolnych barierek i odwróciła się plecami do nieznajomego, jakby w ten sposób niechcąc zwracać na siebie szczególnej uwagi. Nieustannie pozostawała w końcu niewidoczna i to czyniła najlepszym, co mogło jej się przytrafić.
Czasem lubił zapalić w miejscu tak spokojnym jakim było obserwatorium. Poza lekcjami mało kto tutaj przychodził, wiec w ciszy i samotności – co swoją drogą nie było podobne do Maxa mógł przemyśleć sobie kilka spraw. Żyjąc w ciągłym biegu, takie krótkie przerwy były konieczne by nie zgubić sensu istnienia. Gryfon był bardzo prostym człowiekiem. Nie potrzebował zmartwień, więc starał się ich jak najbardziej unikać Tak było mu łatwiej oddać się pogoni za marzeniami. Niestety ostatnio zabłądził na swojej drodze, jakby potrzebował nowych wrażeń. Tylko czy były on aż tak bardzo konieczne? Jak się szybko okazało - nie. I tak wdrapał się na szczyt jednej z wieży, jakby w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie – co dalej? Dalej pojawiła się dziewczyna – nieznajoma Maxowi nawet z twarzy. Koślawy uśmiech pojawił się na twarzy Fairwyna, kiedy ich spojrzenia się spotkały. Chciał rozluźnić tą dziwną sytuację, a jedyne co zrobił to co najwyżej pogorszył wszystko. Z tymi wszystkimi tatuażami mógł wyglądać strasznie, ale przecież nie trzeba się było go od razu bać. -Ciężki dzień? – zagadnął, kiedy nieznajoma zebrała się w sobie i zamiast się wycofać, postanowiła się odwrócić do Maxa plecami. To też był jakiś pomysł.
Przepraszam, że tak długo musiałaś czekać, post jest krótki i o niczym, ale nie miałem kiedy się do niego zabrać, a teraz nie miałem za bardzo pomysłu, ale myślę, że z kolejnymi będzie już łatwiej.