To pomieszczenie o dużych rozmiarach przypomina trochę salę kosmiczną, ze względu na obecność wielkiego nieba, zastępującego ściany. Są one po prostu zaczarowane. Jednak w tym miejscu widać podłogę, jest grawitacja, dlatego można stąpać pewniej po ziemi. W nieregularnych odstępach rozmieszczone są specjalne teleskopy, z których korzystają zarówno studenci, jak też młodsi uczniowie. Dzięki nim można swobodnie oglądać niebo.
Kurteczka, ale się narobiło. A jeżeli instynkt ją zawiódł? Wiem że nie można nad tym tyle roztrząsać, ale Natalka roztrząsała. Kurcze przecież to była jej pierwsza miłość. I jakoś nie uśmiechało jej się być odrzuconą tak na starcie. A może sama do końca nie kochała? Może po prostu zegar biologiczny cykał?Że to już czas się zakochać? I najzwyczajniej w świecie czuła się dobrze w towarzystwie Lotty, i wywołała u siebie miłość do niej? Tyle sprzeczności. "Ugh, Clemens że ty musisz leżeć w tym głupim szpitalu. Przydałbyś się na coś a nie tak umierasz." taka myśl nagle nawiedziła naszego rudzielca. Zaraz jednak wywaliła ją z głowy. Nie mogła przecież tak myśleć! No ale odstawmy jej kochanego brata na bok. Teraz ona się liczy. I jej hipotetyczne szczęście. Które jest na wyciągnięcie ręki, a zarazem tak daleko! Co tu robić. Spojrzała do góry. Liczyła chyba na jakąś pomoc z góry, od gwiazd. One jednak milczały, jak robiły zawsze gdy ona, również milcząc pytała je o radę. I ona i one miały w tej dyskusji bardzo równe szanse. Nastała trochę krępująca cisza. Nathalie nawet nie do końca wiedziała jak ugryźć temat, który tak bardzo chciała poruszyć. Znów przygryzła wargę i nadal gapiąc się w niebo, zapytała: -Em... Masz teraz kogoś na oku. Dawno mi nie opowiadałaś o żadnej nowej dziewczynie. Jestem ciekawa jak tam sprawa u ciebie stoi z miłością, wiesz...em...- uznała że więcej nie ma sensu się plątać. Jak dobrze że w tym pokoju było tak ciemno. Policzki naszej Krukonki miały teraz kolor zachodzącego słońca. No, ale od tej odpowiedzi zależy jej być albo nie być. Czuła ciepło Gryfonki, jej słodki oddech. Nawet jej dłoń była tak blisko...
Niedobrze by było, gdyby się jednak okazało, że to rzeczywiście zegar biologiczny kazał Natalce się podświadomie zakochać w pierwszej lepszej osobie. No bo powiedzcie to sobie na głos - pierwsza lepsza osoba. Jak to okropnie brzmi! Gdyby Lotta miała usłyszeć takie określenie w stosunku do samej siebie, chyba by się załamała. No bo jak to tak, pochodzić z rodziny królewskiej (chociaż to można przemilczeć), być wzorową Gryfonką, jedną z najładniejszych dziewczyn w całym Hogwarcie i być pierwszą lepszą? Plama na honorze, i to konkretna! Ach, oby to wszystko było tylko nieprawdziwym domysłem! Lepsze będzie pierwsze zakochanie Nathalie, którą nikt się lepiej nie zajmie, niż zakochana w niej Charlotte. Bo o tej pannie można mówić dużo. Że jest nieodpowiedzialna, wypijając hektolitry alkoholi na imprezach, że często zapomina o ważnych sobie osobach, że dosyć swobodnie podchodzi do pojęcia obowiązku, ale jedno było pewne - jak już się miała zakochać, to na pewno przyłożyłaby się do tego, aby owej drugiej osobie pokazać się z jak najlepszej strony. Ha, tutaj pojawia się dosyć istotny słaby punkt Windsorówny, mianowicie ta chęć do przypodobania się ukochanej jak najbardziej. Krukonka będzie teraz w pełnej władzy nad jej zachowaniami. Bez problemu będzie ją mogła odciągnąć od alkoholi prostym, udawanym fochem. Ach, ta miłość to takie potężne narzędzie! Brązowe oczy nie mogły wypatrzeć swoich zielonkawych odpowiedników, ponieważ te zostały skierowane ku górze. Lots, jak gdyby uważała to za swój obowiązek, momentalnie podążyła wzrokiem za nimi, jednak widziała wyłącznie gwiazdy. Te same, które były tam parę minut wcześniej i tylko dwie, może trzy nowe, których wcześniej najwidoczniej nie zauważyła. Cisza. Dziewiętnastolatka zaczęła się powoli martwić, bo nadal nie była pewna co do celu rozmowy z Marchewką, a to przecież ona stwierdziła, że chce powiedzieć coś, co może być przecież nieodpowiednim. A szatynka nadal nie mogła rozgryźć, o co miało chodzić. Dopiero tych kilka zdań, które wypowiedziała Vestergaardówna, powolutku zaczęło ją naprowadzać na jakiś trop. Brytyjka uśmiechnęła się kącikami ust, słysząc słodkie zakłopotanie w głosie towarzyszki, a także zdając sobie sprawę z tego, że coś się jednak może święcić. - Ano, mam kogoś na oku. - odparła krótko, nie mając specjalnego zamiaru na rozgadywanie się w tej kwestii. Mogła zawsze powiedzieć coś w typowym, filmowym stylu, jak na przykład "Ot, taka jedna, ruda, słodka dziewczyna", ale przecież byłoby to wtedy zbyt oczywiste. A Charlie, jak to Charlie, lubiła po prostu wysyłać sygnały. Dawać do myślenia, a potem obserwować to nagłe ogarnięcie całej sytuacji, która w owej jednej, króciutkiej chwili wydaje się być nadmiernie wręcz klarowna. Nie umknęła jej bliskość ich dłoni. Zresztą, miała zamiar ją niedługo wykorzystać, jednak uprzednio wolała się jeszcze upewnić, że Natalka nadal wpatruje się w niebo. Może i było ciemno, jednak niektóre elementy dekoracji świeciły jaśniej od innych. Lotta chyba zauważyła subtelną zmianę koloru na policzkach rudzielca, a to dało jej świadomość, o co od początku chodziło. Był to jednoznaczny sygnał, że trzeba działać, póki jest szansa. Jej palce dotknęły delikatnie dłoni Dunki, naprawdę powoli brnąc dalej, aby wreszcie dojść do momentu, gdzie panny trzymały się za ręce. No cóż, przynajmniej jedna z nich trzymała drugą, bo osobiście nie tak bardzo lubię kierować poczynaniami czyjejś postaci, więc lepiej będzie to zachować w takiej postaci. Także tak, Charlotte siedziała teraz, trzymając Nathalie, w międzyczasie wpatrując się też w nią, czekając na jakąkolwiek reakcję.
Nathalie normalnie czuła się jak kawałek mięsa wrzucony lwom do klatki. Możliwe że to były ostatnie sekundy jej szczęśliwego bytu. Charlie nie była głupia. Na pewno się domyślała co nasza rudzina miała na myśli! Niby reakcja Gryfonki nastąpiła pędzikiem, ale dla Natalki były to lata świetlne. Uh, co za nie konkretna odpowiedź. Co ona niby miała o tym myśleć. Właściwie to już w ogóle nie myślała. Chciała ją pocałować. Przeliterujmy to P-O-C-A-Ł-O-W-A-Ć! Kurcze co tu zrobić, co tu zrobić. Biła się cholernie z myślami. Jakże żałowała że nie ma w sobie tej sławnej odwagi Gryfonów. Już wolałaby być trochę mniej mądra, rozsądna. Wolałaby być spontaniczna. Ugh, dopiero miała zagwozdkę. Gdy poczuła ciepłą miękką dłoń na swojej, omal nie podskoczyła zaskoczona. Nie spodziewała się tego. Rumieniec stał się już na pewno widoczny, nawet w słabym blasku gwiazd. Oddałaby wiele za piękną opaloną cerę na której nie było by widać tych cholernych czerwonych plam. No ale co mogła na to poradzić. Długo się zastanawiała czy opuścić głowę. Oh, czemu to u niej wszystko trwało tak długo. W sumie to bała się że Lotta się rozmyśli widząc jej ślimaczenie się. Pewnie dlatego odważyła się jej spojrzeć w oczy. Nie wiedziała czemu ale miała ogromną słabość to tych, jak zawsze określała je w myślach orzechowych tęczówek. Mogłaby nie robić nic innego tylko się w nie gapić! Serce boleśnie obijało się o jej żebra. Była pewna że Charlie słyszy ten łomot. Usta, oczy, nos, policzki. Usta, oczy, nos, policzki. Co jeżeli jej nie kocha? Co jeżeli to takie przyjacielskie. Nagle w głowie Vestergaard wyczarowała sie myśl z jej własnej różdżki "przestań tyle myśleć rudy matole. Działaj!. Serce biło jak oszalałe, a to dziwne uczucie w brzuchu było tak mocne że Nathalie nie wiedziała czy chce krzyczeć, czy chce jej się wymiotować. Twarz Charlie była tak blisko, jej usta. Ugh... Jest ryzyko jest zabawa? Drobna dłoń Natalki (oczywiście ta która nie wplotła się w dłoń Lottki) powędrowała do jej twarzy, i wplotła się w jej pachnące pięknie włosy. Chyba drżała. Cala, no ale nie ważne. Przymknęła oczy, a jej pełne usta, przywarły w pocałunku do ust Charlie. Eksplozja. Serce biło jak szalone. Motylki to chyba dostały padaczki. A myśli... Oh, trudno to opisać? Nawet nie wiedziała kiedy wypowiedziała zaklęcie które pokazało Lottce jej myśli na temat tego wszystkiego. Od jak dawna o niej myślała? Od jak dawna kochała? Oh... Pocałunek może mało udolny, ale jak uroczy.
Oj nie, gdyby Natalka miała zamiast swojej mądrości i rozsądku być trochę bardziej spontaniczną czy też bardziej zdecydowaną, to momentalnie straciłaby cały swój urok, tym samym tracąc zainteresowanie Lotty bezpowrotnie. Była idealna taką, jaką się pokazywała, czy tego chciała czy nie. Właśnie przez połączenie tych wszystkich cech, które zostały jej podarowane, powstawał niebywale wielki urok - taki, który roztaczał się po korytarzach Hogwartu za każdym razem, kiedy Marcheweczka przez nie przechodziła. Naturalna cisza, nieśmiałość, wieczne zakłopotanie. Przecież to są rzeczy, których przytulanka potrzebuje najbardziej, tak? A skoro w planach Brytyjki Dunka miała zostać właśnie przytulanką, której usługi będą dostępne tylko i wyłącznie dla niej, oraz którą całować będzie mogła tylko i wyłącznie ona, to były one wręcz idealne. Och tak, trochę uprzedmiotowiłam całą tę ich relację, ale jakoś trzeba lać wodę, a to jest najlepszy sposób. Oczywiście, że Lotta wcale nie traktowała Vestergaardówny jak zabawki, jak takiego pluszowego misia, o nie! Ów rudzielec był dla niej kimś o wiele bardziej ważnym i żywym niż zwykły Miś Uszatek. No i tak, poruszając temat uprzedmiotowienia mam już kilka linijek więcej. Świata pisarskiego trików i porad części pierwszej na razie koniec! Tak czy inaczej, Windsorówna poczuła momentalnie drgnięcie natalkowej dłoni, kiedy ich skóra zetknęła się ze sobą. Och, przecież to takie typowe dla nieśmiałków, prawda? Dziewczyna uśmiechnęła się mimowolnie, obserwując wszelkie zmiany zachodzące w zielonkawych oczętach, które jakimś dziwnym trafem podniosły się i zaczęły w nią wpatrywać. Ciężkim zadaniem było utrzymanie się w jednym kawałku, bez rozpłynięcia się jako reakcji na słodycz i tą nieznośną wręcz urokliwość, którą cechowała się Nathalie. Może to przez to Brytyjka nie mogła usłyszeć, jak serce Krukoneczki tłucze się w jej drobnym ciałku? Cóż, to i tak nieważne, bo teraz wyraźnie widziała rumieniec na jej bladziutkiej twarzy, którą dziewiętnastolatka chciała zacząć gładzić, jednak powstrzymywała się, uświadamiając sobie, że na to jeszcze o wiele za wcześnie. To znaczy, mogła się nawet czegoś takiego bez problemu podjąć, ale widząc dotychczasowe reakcje jej towarzyszki, wolała się trochę poociągać. Dlatego też orzechowe oczy rozszerzyły się znacznie w wyraźnym zdziwieniu, kiedy ich właścicielka poczuła dotyk na swojej twarzy. "Co się dzieje?" - spytała samą siebie w myślach. Zaczęła tracić psychiczną kontrolę nad sytuacją. Za nic nie spodziewałaby się tego, co miało się zaraz zdarzyć. Widziała, jak drżąca twarz Dunki zbliża się coraz bardziej, zauważyła, że jej oczy są już zamknięte, a ona sama stawia wszystko na jedną kartę. Prawdę mówiąc, niedoszłą królową zawładnęło coś na wzór paniki, chociaż w głębi duszy i tak miała zamiar doprowadzić do pocałunku, ale to ona miała prowadzić, a nie ta cichutka Marchewa no! Nigdy nie spotkała się z przypadkiem, kiedy to jej wszystkie przewidywania okazały się być zupełnie nietrafionymi, nic więc dziwnego, że dosyć długo zastanawiała się, co ma zrobić. Stanęło jednak na zamknięciu oczu i oddaniu się chwili. Charlie wysunęła nieco twarz w przód, aby skrócić biednej Natalce drogę. No i stało się. Nie usiedziały tu nawet dobrych dziesięciu minut, a już dotarły do momentu, w którym ich relacja przechodzi ogromną zmianę. W sumie to nawet dobrze, bo odgrywanie między sobą takich kilkugodzinnych podchodów mogłoby być naprawdę męczące, więc wyszło to obu pannom na dobre. Studentka uśmiechnęła się mimowolnie, kładąc wolną dłoń na policzku Vestergaardówny, który kusił ją już od dłuższej chwili. Nie podobało jej się jednak, że kontakt ich ust pozbawiony jest jakiejkolwiek dynamiki. Miała to zresztą zmienić, ale ów zamiar został przerwany przez głos rudzielca, wykrzykujący niemalże jakieś słowa w głowie Brytyjki. Dziewczyna nie miała pojęcia co się dzieje, więc otworzyła oczy, dostrzegając jednak twarz swojej dziewczyny (po co nam te wszystkie podchody, prawda?) w stanie nienaruszonym. Czyżby czarowała podświadomie, bez różdżki? Cóż za ewenement wśród czarodziejów! Ach, ileż ona rzeczy opowiadała, o których Lotta nie miała zielonego pojęcia! Okazuje się, że Marchewa zainteresowała się nią o wiele wcześniej i, biedna, kryła się ze swoimi uczuciami całkiem długo. No ale co, doszły chyba do momentu, w którym powinna wybuchnąć wielka radość, tak? Otóż nie! Wybuchnie ona dopiero wtedy, kiedy Charlotte dopnie swego, a mianowicie kiedy już nauczy Natalkę całowania, bo - jak to zostało trafnie zauważone - na razie szło to ciut nieudolnie. Tak więc zaczęła powolutku muskać jej górną wargę, powolutku zachęcając do jakiejś większej aktywności. No dalej, Marchewko, dasz radę!
Pierwsze spotkanie. Prawie zarzygała jej buty. Albo potem jak próbował ją namówić żeby poszła z nią na imprezę. Z jej głowy do brązowego łebka Szarlotki, ukradkiem podrzucała wspomnienia. Te złe też. To jak bardzo pękało jej Natalkowe serduszko gdy ta ładna Brytyjka opowiadał jej jak bardzo upojną noc spędziła z któraś z przyjezdnych. To było naprawdę straszne. Ale dużo więcej było tych pozytywnych chwil. Ciepłych uścisków, spacerów. Karmienia razem Natalkowych zwierzaków. CZEMU ONE DOPIERO TERAZ ZOSTAŁY PARĄ?! No nie ważne Gdzieś tam w pod sterta marchewkowych włosów czaiła się myśl, że musi całować KOSZMARNIE. Ale co poradzisz. Z bratem się całować nie mogła, a nikt do tej pory się nią nie zainteresował. No co poradzisz. Nie mogła jej tak całować bez przerwy! Natalka w ogromną niechęcią, bo mimo że nie udolnie, mogłaby ją tak całowac cały dzień. Te parę sekund było naprawdę najlepszym momentem w jej życiu. Spojrzała jej krótko w oczka, i kompletnie niezdająca sobie sprawy ze swojego wcześniejszego czarowania, wyszeptała jej w głowie zawstydzonym głosem: -No to się porobiło...- ii znów przygryzła wargę. Mamo, co na to powie Klemens?! Mama, tata. Ona.. ona chyba miała teraz dziewczynę. O kurczę... Nie potrafiła pozbierać myśli. Z jednej strony miała ochotę skakać z radości, a z drugiej, schować się pod ciepłym kocem i nie wychodzić spod niego do końca życia zawstydzona tą cała sytuacją. A co na to Szarlotka... To dopiero zagwozdka. A co jeżeli powie "Uh, Nathalie, to było miłe ale co to właściwie było?" MATKO, TO BYŁOBY STRASZNE! No ale już starczy tych egzystencjalnych myśli.
Cóż poradzić, Charlotte była sobą o wiele częściej, niż by w ogóle chciała, odrzucając od siebie z reguły osóbki zbyt delikatne, albo też zbyt spokojne, z drugiej strony przyciągając różnorakich imprezowiczów, albo też inne żywiołowe persony. Bywało zresztą, że kręciła się też w środowiskach Ślizgonów, którzy - nie kierując się w swoim życiu nadmierną ilością stereotypów - sami udowadniali, że nie każdy Wąż taki wredny, jak go malują. Nic więc dziwnego, że Natalka doświadczała w stosunku do niej wielu, oj wielu, czasami ponad normę, złych wspomnień. Zwłaszcza po tym, jak już jednoznacznie zakochała się w tej dziwnie niekrólewskiej królewnie. Bo racja, Lotta miała to do siebie, że całkiem często opowiadała ludziom o swoich romansowych przygodach. Jednym bardziej szczegółowo, innym mniej. Przy Dunce starała się powstrzymywać, ale wychodziło jak zwykle. Gryfonka posmutniała troszkę, kiedy ów temat został poruszony przy przelewaniu myśli. Ogólnie większą uwagę zwracała nawet na drobiazgowe smutki, niż na znakomitą większość w postaci tych miłych wspomnień. Dziwnie jej było. Bo Vestergaardówna to jednak dziewczyna bardzo delikatna, można ją nawet porównać do porcelanowej laleczki, którą Charlie zdawała się tłuc za każdym razem, jak sprawiała jej nawet najmniejszą przykrość. Teraz wszelkie te przykrości poznała, a okazało się że było ich więcej, niż Brytyjka mogła się spodziewać. Nie była przy tym pewna, czy takie dzielenie się wspomnieniami było prawdziwą intencją Marchewki, czy przypadkiem. Gdyby jednak było zamierzone, to trzeba by się wytłumaczyć ze swoich grzeszków. A to, drodzy Państwo, nie jest takie proste! "No to się porobiło" - powtórzyła w swoich własnych myślach, nie dzieląc się nimi z nikim Charlotte, uśmiechając się mimowolnie. No bo co teraz miała zrobić? Na głos się nie zaśmieje, bo konkretnie zawstydzi Nathalie, cicho też nie będzie siedzieć, dlatego też podniosła się z miejsca i zaczęła mówić ciche "Oj Natalko, Natalko", łapiąc Krukoneczkę za dłoń. - Dzisiaj śpisz u mnie. - rzuciła beztrosko, wyciągając ją tym samym z obserwatorium. Oczywiście nie miała zamiaru robić z nią żadnych zbereźnych rzeczy - chociaż kto wie! - ale tereny szkoły uważała za zbyt niebezpieczne. Tylko we własnych czterech kątach miała pewność, że nikt jej nie podejrzy. I takiej pewności potrzebowała, przebywając z osóbką, w której się podobno zakochała. Ale czy aby na pewno?
Co ja tu robię? Ano przyplątałam się tu, choć nie byłam w stu procentach pewna, czy nikt mnie stąd nie wygoni. Ale nie mogłam się powstrzymać, gdy doszły mnie słuchy o niesamowitości obserwatorium, przeznaczonego wyłącznie dla studentów. To miejsce przerosło moje oczekiwania - gwiazdy widać tu było o wiele wyraźniej, niż gołym okiem w najciemniejszą noc. Lubię astronomię - i to bardzo. Choć, oczywiście, nie tak bardzo, jak prawdziwą magię, czyli transmutację, zaklęcia, eliksiry, ewentualnie opcm, ale jednak. Już w mugolskiej szkole fascynowałam się kosmosem. W tej chwili cała zebrana o nim wiedza wirowała mi w głowie, przyporządkowując się do gwiazd jak żołnierze do oddziałów. Uwielbiałam swój sposób myślenia i mój nienormalny umysł, właśnie przez coś takiego. Przycupnęłam na podłodze, żeby się nie przewrócić. Z zachwytem zaczęłam szeptać po kolei nazwy każdej znanej mi gwiazdy, gwiazdozbioru a także wszystkie informacje, jakie o nich miałam. Niespodziewanie usłyszałam uchylane drzwi do komnaty. Nieco się spłoszyłam, ale, jak to mi, udało się opanować emocje. Nie powinno mnie tu być... ale mimo to postanowiłam udać, że mam pełne prawo tu być. A nuż widelec się uda.
// edit: zmiana narracji z 3cio na 1szą
Ostatnio zmieniony przez Nimiko Suzuki dnia Pią Sty 03 2014, 01:37, w całości zmieniany 1 raz
Jessica do obserwatorium. W ręku miała różne zapiski. Dostała pozwolenie od nauczyciela, że może tu być po lekcjach. Bo w zwyczaju nie pozwalali tu przebywać bez nauczyciela, ale co się nie robi dla tak zdolnej uczennicy ? Popatrzyła w niebo. Z początku nikogo nie zauważyła. Bo kto się rozgląda w ciemności by kogoś zauważyć? Zaczęła robić sobie różne notatki na oślep kiedy nagle zauważyła jakąś skuloną dziewczynę, no tak krukonka. Najpierw nie zwracała na nią uwagi, ale jak dłuższy czas nic nie mówiła postanowiła coś powiedzieć. Chyba nie powinno jej tu być. - Hej, co ty tu robisz? Czy czasem nie powinno cię tu być ? Masz jakieś pozwolenie od nauczyciela?- nie chciała ją zasypywać tysiącem pytań. No ale przecież jest ciekawską osobą. Życie ją tego nauczyło. Schowała kosmyk na ucho i czekała aż coś wyjaśni. Miała nadzieję, że jej nie przestraszała i nie wybiegnie z krzykiem. Zaczęła dalej pisać. Przecież gwiazdy mogą się tak szybko przemieszczać, a nie chciała tracić okazji. Wyciągnęła pomadkę ochronną i przejechała delikatnie po ustach. Czuła, że już nie długo skórka jej będzie schodzić. W sumie nie miała dziewczynie tego za złe. Mogła jej się przydać. Nawet bardzo. Odgarnęła ręką włosy z oczu. Eh. Powinna już dawno z ciąć je, ale nie miała ostatnio na to czasu. Kończył się semestr, a ręce miała pełne roboty. Tak to zawsze było. A głowa jej pękała od nadmiaru rozmów na korytarzu.
//a tak zupełnie poważnie, z jakiej paki Jess wie, że Nimi jest Krukonką? Spotykają się po raz pierwszy w życiu. Heloł.//
- Czy pragnienie wiedzy nie jest dostatecznym pozwoleniem, by tu być? - zapytałam z lekką wyższością w głosie. Nie mogłam się powstrzymać. Może taka postawa sprawi, że nowo przybyła nie będzie tej sprawy drążyć. Spojrzałam na notującą zawzięcie czarownicę, która co chwila odgarniała włosy. Nigdy nie zrozumiem celu notowania. Dla mnie wszystko siedzi w głowie, po co marnować pergamin, czy też papier, na zbędne zapiski tego, co już wiem i potrafię? - Odrabiasz zadanie? - spytałam szybko, czepiając się innego tematu. Pokój był wyjątkowym ułatwieniem do odrabiania zadań z astronomii. Nie musiałeś czekać do ciemna, sprawdzać pogody, no i mogłeś się wyspać. Naprawdę przydatne pomieszczenie. Tylko czemu wyłącznie w skrzydle studenckim? Chciałam już być na studiach. W sumie, potajemnie ćwiczyłam zaklęcia dozwolone tylko dla studentów, ale nie mogłam się nimi chwalić na lewo i prawo. No i na zajęcia dla zaawansowanych mnie nie wpuszczali. No, czasami. Podniosłam się bezszelestnie, jak na byłą baletnicę przystało, i zerknęłam w kartki trzymane przez dziewczynę. Mimo ciemności i krótkiej chwili, przez którą widziałam zapiski, zdążyłam ocenić, że nieznajoma ma niezbyt elegancki styl pisma, a jej notatki są chaotyczne i potem zapewne niewiele z nich zrozumie. No tak. Typowe dla ucznia, który nie uczy się, tylko wykuwa "aby zdać". Nie przepadam za takimi osobami. Jak można być tak głupim i nie rozumieć, ile możliwości daje każda nabywana wiedza?
/przecież do niej różne informacje mogą docierać.plotki mogą się szybko roznosić/
Hm. Więc dziewczyna była typem ciekawej. Cóż to prawie jak ona. Tylko, że ona miała bardzo dużo nabytej wiedzy, i łaknęła je w bardzo dużej ilości. No, ale jeśli już była, nie sobie ogląda różne rzeczy na niebie. Może w końcu się czego nauczy. Czegoś przydatnego, a nie tylko jakiś tam wyczytanych z książek, niepotwierdzonych głupot. Przerwała na chwile pisanie. Wyczuła, że dziewczyna uważa ją za głupią. Cóż, nie zamierzała się tym przejmować. Jeszcze nie doceniała jej umiejętności. Świdrowała ją wzrokiem z góry na duł. - nie wydaje mi się, żeby to było zwykłe pragnienie wiedzy. - zastanowiła się przez chwilę czy czasem nie zawołać jakiegoś nauczyciela. No ale przecież nie była żadnym kapusiem. Zauważyła, że dziewczyna popatrzyła jej w notatki. Przecież nie powinna! Nawet to były złe maniery. Cóż, może ją rodzice nie nauczyli manier, lub po prostu była chamska. Westchnęła cicho. Hm. Nie powinnam tak o niej myśleć-nakazała sobie w myślach. Przecież jej nie znam. Zauważyła, że dziewczyna nawet nie chce jej poznać. Co mówić już o czymś więcej. - Nie, to nie są prace domowe. Często tu przechodzę i piszę sobie notatki. Po prostu jestem ciekawa jakiego dnia co gwiazdy mówią. Oczywiście to nie jest na ocenę. Robię to tylko dla siebie. Jest to dla mnie... fascynujące. - przyznała. Cóż gdyby to miała robić jako praca domowa nie robiłaby sobie teraz przerwy i nie byłaby taka spokojna.
// Nimiko nie jest zbyt znaną postacią. Raczej kryje się w cieniu. Dlatego też wątpię, żeby Jess usłyszała cokolwiek o niej.//
- Rozumiem - mruknęłam niezbyt zainteresowana. Dziewczyna z całą pewnością nie była z Ravenclawu. Osoby z naszego domu raczej prowadziły schludnie notatki, oczywiście nie wszyscy, ale jednak. A poza tym, nigdy nie widziałam jej w pokoju wspólnym. W sumie, powinnam stąd iść. Do pomieszczenia w każdej chwili mógł zajrzeć jakiś znajomy tejże dziewczyny, czy nawet nauczyciel. Wcześniej o tym nie myślałam, ale teraz stało się to dla mnie oczywiste. Powinnam stąd odejść. I to jak najszybciej. - Wiesz, nie chcę Ci przeszkadzać, pewnie wolałabyś popracować sama, a ja i tak mam co innego do roboty... - mruknęłam, powoli przesuwając się ku wejściu. - Także... miłego notowania! - powiedziałam i już mnie nie było. [zt]
Udało ci się odnaleźć Saturna! Teraz musisz znaleźć odpowiedni gwiazdozbiór. Najwyraźniej musi być to być któryś znak zodiaku. Twojego, albo twoich bliskich. Rozłóż swoją mapę nieba, przestudiuj ją i powiedz co widzisz. W końcu czyjś znak zodiaku musi być na tym niebie!
Tylko za pierwszym razem gracze w odpowiednim temacie losują dwoma kostkami kostką. Pierwsza to losowanie czyj znak zodiaku na mapie, którą musicie przynieść organizatorom. Druga to wypełnienie zadania, później wszyscy losują tylko jedną kostką. Tylko dwie na sześć kostek są pomyślne. Jeśli wylosujecie kostkę o wyniku negatywnym - musicie powtórzyć losowanie dopiero następnego dnia. Ma to na celu oddanie lepszego klimatu wielodniowych zmagań z zadaniem. Tyle ile wam dni zajmie wyrzucenie prawidłowej kostki - tyle waszym postaciom dni zajęło narysowanie mapy. Oczywiście nie musicie codziennie pisać fabularnego postu, wystarczy, jak w chwili, gdy uda się wam wylosować dobrą kostkę - w poście fabularnym zaznaczycie, ile zajęło to dni. Zachęcamy, aby w czasie całego tego eventu, wspominać w pobocznych wątkach, o tym, że zadanie, które otrzymali, rzeczywiście wymaga od postaci wiele pracy, a niekiedy niemal spędza sen z powiek!
Pierwsza kostka: 1- Twój znak zodiaku 2- Znak zodiaku Twojej miłości/partnera/ zauroczenia 3- Znak zodiaku Twojego najlepszego przyjaciela 4- Znak Twojej matki lub ojca 5- Znak osoby na której najbardziej ci zależy 6- Znak zodiaku głównego przedstawiciela komisji Noctis, który odbiera mapę (waga)
Kostki realizowania: 1 – Wszystko jest totalnie źle! Masz wrażenie, że twoja mapa nieba jest po prostu zbyt niedokładna! Idziesz wieczorem sprawdzić czy wszystko jest aby na pewno w porządku, bo nie możesz nic na niej znaleźć. Okazuje się, że faktycznie masz drobną pomyłkę, którą odnajdujesz. Jutro możesz rzucić kostką i zacząć poszukiwania od nowa. 2 – Zrobiłeś mapę i poszedłeś do komisji, przekonany, że wszystko jest dobrze. Trafiłeś po drodze na Aleksandra Brendana, który zagląda ci przez ramię. Nawet on widzi, że to nie jest żaden gwiazdozbiór! Zażenowany stwierdzasz, że ma rację i biegniesz poprawiać błędy. Jutro możesz spróbować ponownie. 3 – To jest to! Cóż za nagły przypływ olśnienia! Jak szalony łączysz punkt z punktem, odnajdując znak zodiaku. Jeśli twoja postać ma w kuferku minimum 7 punktów z astrologii możesz napisać, iż zajęło ci to dosłownie chwilę. Jeśli nie, miałeś odrobinę niedokładną mapę i przez godzinę musiałeś jeszcze poprawiać wszystko mozolnie. 4 – Nie masz nawet pojęcia jak zabrać się za to całe szukanie znaku zodiaku. Przeglądasz wszystkie i rozkładasz bezradnie ręce. Możesz spróbować dogadać się z dowolnym graczem, aby Ci pomógł - acz musisz to uczynić fabularnie (po wyrzuceniu tej kostki możesz umówić się z dowolną osobą z twojej grupy, abyście rozegrali posty, iż zdradził ci czyj znak zodiaku on znalazł, naprowadzając cię na pewien trop - wystarczą dwa!). Wówczas możesz jeszcze tego samego dnia powtórzyć swój rzut. Jeśli rezygnujesz ze szukania sojusznika, nie masz dalej pojęcia co robić. Jutro możesz powtórzyć rzut. 5 – Najpierw wybierasz jeden znak zodiaku, potem następny, a już po chwili zmieniasz zdanie. Przez twoje niezdecydowanie tylko niepotrzebnie zabazgrałeś swoją mapę nieba. Lepiej ją napraw i jutro od nowa spróbuj się za to zabrać. 6 – Siedziałeś i gapiłeś się w ścianę, zamiast robić coś pożytecznego. Kiedy nagle ktoś przemknął tuż przed tobą (wysłał list/spojrzałeś w lustro, zależy, którą kostkę wylosowałeś). I od razu zrozumiałeś czyj znak powinieneś szukać. Przecież to takie proste! Jeśli twoja postać pomogła jakiejś postaci, która wyrzuciła cztery oczka i było to rozegrane fabularnie - możesz przyjąć, iż wystarczyło, że to stało się w przeciągu dosłownie minuty siedzenia w miejscu. Inaczej długie minuty minęły, zanim udało ci się znaleźć swoją inspirację.
W chwili, gdy wasza postać wylosuje odpowiednią kostkę i napiszecie posta w dowolnym miejscu, możecie wysłać list na pocztę mistrza gry. Napiszcie w nim, iż zawiera on Twoje wyniki i koniecznie podajcie linka do miejsca, w którym udało wam się zrealizować zadanie. Pamiętajcie aby w poście fabularnym wypisać na dole wszystkie wylosowane kostki oraz wspomnieć czy mieliście bonus na "szybkie odnalezienie gwiazdozbioru"!
Tanner przyszedł do obserwatorium, ponieważ czuł, że coś go ciągnie do tego wszystkiego. Chciał jak najszybciej uporać się z tym zadaniem, ale po prostu nie wiedział za co się zabrać. Siedział więc sobie tu, na podłodze, gapiąc się bezradnie w niebo. Było już sporo po północy - jednak poprzednia noc była dla niego przełomowa. Wyspał się, znalazł jakąś tam planetę, dziś czas na drugą część zadania. Nie wiedział jednak kompletnie czego ma szukać. Siedząc tak i rozmyślając zobaczył sowę, lecącą w jego kierunku z jakimś listem. Rzuciła mu go łaskawie pod nogi, jak to robią sowy i odleciała dalej. Najdziwniejsze jest to, że chłopak wiedział od kogo list zanim zdążył go dotknąć, a jednocześnie.. wiedział czego ma szukać na niebie. Znaku zodiaku jego najlepszego przyjaciela, chłopaka, który pochodzi z Ardeal'u, tak jak on. Znalazł. Koziorożec pięknie przed nim zawisnął. Co prawda, nie zajęło mu to zbyt mało czasu, ale w końcu uporał się w tym w ciągu jednego dnia! Cóż za nowość po poprzednim, czterodniowym zmaganiu. Zadowolony wyszedł z obserwatorium, coby wysłać list do komisji, że udało mu się wykonać wreszcie całe zadanie.
/zt (3 i 6, bez bonusu, dzień pierwszy tym razem xD)
Sheila zaczynała być znerwicowana. Zadania ze Złotego Sfinksa bardzo działały jej na nerwy, głównie ze względu na to, że będąc wróżbitką i astrolożką, miała problemy z tym, aby odnaleźć gwiazdę i ogarnąć swój teleskop, a ludziom, którzy nie specjalizowali się w jej ulubionym przedmiocie, znajdowali ją niemalże natychmiast. To frustrowało, naprawdę. Teraz jednak zebrała się w sobie, wszak musiała dać rade z kolejnym zadaniem. Miała odnaleźć odpowiedni gwiazdozbiór, a zdaje się, że to znowu nie miało być takie proste. Rozłożyła swoją mapę nieba właśnie w Obserwatorium, mając nadzieję, ze w tym miejscu uda jej się skupić dostatecznie mocno, aby wpaść na jakiś pomysł. Przez dwa bite dni nie mogła się zdecydować nad konkretnym znakiem zodiaku i przez to jej mapa dwukrotnie była tak zamazana, że nie dało się jej odczytać. Poprawiała wtedy swoją misternie roztrzepaną fryzurę, biorąc jedynie głęboki wdech. Była poirytowana obecną sytuacją, ale starała się tego nie ukazywać i opanować chęć pizgnięcia tego zadania i odpuszczenia sobie. Wróciła jednak następnego dnia. Przygotowała mapę i szła już nawet do komisji, kiedy Aleksander Brendan, na którego wpadła po drodze stwierdził, że żaden z tego gwiazdozbiór! Wtedy już ją szlag trafił. Może właśnie to jej pomogło następnego dnia w zebraniu się w sobie? Siedziała przez kawałek czasu i wpatrywała się w ścianę, starając się wpaść na jakiś pomysł. Dopiero, gdy przed oczami mignął jej Xavier, zrozumiała czyi znak powinna znaleźć. Zarumieniła się jak piwonia, ale naszkicowała swoją mapkę, z zamiarem natychmiastowego zaprezentowania jej komisji.
Szlag by trafił te zadania ze Złotego Sfinksa! Czasami miała szczerą ochotę zabić tych, którzy je wymyślali. Mimo tego, że interesuje się astrologią i tymi innymi gwiezdnymi sprawami to skąd miała być nagle wróżbitką? Zdenerwowania weszła do obserwatorium, rozłożyła swoją mapę i zaczęła ją studiować. Hmmm, szukała chyba znaku zodiaku… Tylko którego? Nagle ją olśniło! Hej, przecież musi znaleźć swój! Czym prędzej zaczęła łączyć punkty odnajdując wagę. Była bardzo zadowolona, że tak szybko jej poszło. Spojrzała jeszcze raz na swoją mapę i... Uznała, że wszystko jest tak nagryzdane, że trzeba będzie to przepisać. - Czemu ja się na to zgodziłam? – westchnęła głęboko, sięgnęła po nienaruszony kawałek pergaminu i zaczęła poprawiać wszystkie swoje zapiski. Robiła to jednak energicznie – halo, udało się za pierwszym razem! Będzie mogła teraz oznajmić tej swojej nieznośnej komisji, że wykonała zadanie. Po poprawieniu mapy zwinęła ją w rulon i wyszła z obserwatorium.
Za pierwszym razem ewidentnie pomogło jej szczęście. Teraz chyba jednak wzięło urlop i niezamierzało wrócić. Przy pierwszej próbie kompletnie nie wiedziała co robić. Samo zabranie się za zadanie wyszło tragicznie nie mówiąc już o tym, że kompletnie nie wiedziała co robić z.... po prostu ze wszystkim. Następnego dnia zabazgrała mapę wracając do punktu wyjścia. Za dużo pomysłów za mało ogarnięcia. Trzeciego dnia wiele czasu zmarnowała na bezczynnym wpatrywaniu się w ścianę. Momentami była w stanie nawet stwierdzić, że chyba jest o milimetry bliżej niej. W sumie większość dnia upłynęła jej na takim rozmyślaniu. Gdy wreszcie podniosła swój tyłeczek, skierowała się do obserwatorium w którym (na jej szczęście) wreszcie zrozumiała co ma zrobić i jak. Po tym zdarzeniu chyba doszczętnie jej mniemanie o swoim szybkim rozumowaniu legło w gruzach. Mimo wszystko mapa powstała i wreszcie nadawała się do czegoś. Ciężko było jej się przyznać, że chodziło o pewnego chłopaka i wręcz kipiała w niej złość, że to coś tak... głupiutkiego jak na nią. Pogodzić się jednak z tym musiała, a zdenerwowanie zniknęło gdy dotarło do niej, że się jej udało. Z problemami, ale zrobiła to! Może nie jest z nią, aż tak źle? (kostki: 2, a potem 4, 5, 6) /zt
W drugiej części zadania Nina miała narysować mapę znaku zodiaku osoby, na której najbardziej jej zależy. Hmm w sumie sama nie wiedziała czyj to znak zodiaku gdyż świadomie zagłuszała w sobie uczucia i okłamywała sama siebie, że na nikim jej nie zależy. Tak było bezpieczniej. Na miejsce pracy wybrała obserwatorium gdyż tam chyba było jej najwygodniej z dala od zgiełku codziennego życia szkoły. W każdym razie postanowiła podążać za instynktem i po prostu odczytać z nieba to, co należy. Chyba miała nagły przypływ olśnienia bo rysowała mapę jak szalona, w jakimś dziwnym przypływie weny. Mapa co prawdę była niedokładna i musiała jeszcze przez dłuższy czas się pomęczyć by ją poprawić ale generalnie i tak wypadło lepiej niż poprzednia część zadania. No, tym razem Nina była z siebie zadowolona bo chyba zaczynała wracać do formy.
Dlaczego postanowił uczestniczyć w Sfinksie? Zapewnię tylko z czystej ciekawości. Z chęci drobnej rywalizacji z innymi uczniami. Udał się więc w skazane w liście miejsce gdzie jak się okazało ich pierwsze zadanie polegało na złożeniu teleskopu. Ucieszył się nawet, kiedy to powiedzieli mu co ma zrobić. Inni dostawali zabawki, pluszaki, a inni dostawali już małe zabawkowe teleskopy. Tak, bo niektórzy nie mieli okazji by się pobawić i rodzice już od małego chcieli go czegoś nauczyć. Zwłaszcza rodzice jakich to posiadał Brandon. Którzy nie mieli chyba żadnego pojęcia o wychowywaniu dzieci i ich potrzebach. Więc kiedy to był jeszcze małym dzieckiem dostał pod choinkę taki zabawkowy teleskop. Niby fajne, łał. No ale dla dziecka? Pobawił się nim chwilę ale znudzony znalazł sobie inne zabawki. Teleskop poszedł w odstawkę, a później był rozkręcany tysiące razy przez znudzonego chłopaka, gdyby rodzice dowiedzieli się co takiego musiał zrobić, za pewnie usłyszał by coś w rodzaju "A nie mówiliśmy, że ci się to przyda?" No ale proszę was... Kto by się spodziewał, że ich pomysł wypali? Zwłaszcza, że również dobrze mógł się tego nauczyć tutaj w szkole. Nie mniej jednak od razu zabrał się za składanie teleskopu. zajęło mu to mniej więcej godzinę kiedy to inni trochę się męczyli, coś tam starał się niektóre osoby pokierować pokazując, że trzymają to do góry nogami. Później skierował teleskop na odpowiednią planetę którą mieli znaleźć i oto mógł przystąpić do kolejnego zadania. Ehh w tym przypadku rodzice nie podarowali mu w dzieciństwie całej mapy gwiazd! Tak to z pewnością była ich wina, że nie był w stanie poradzić sobie z tym zadaniem. Nakreślił i nanosił odpowiednie kropki, ale cały czas coś mu w tym nie pasowało. Coś wyglądało krzywo. Robiło się już późno, a on był bardzo zmęczony potrzebował snu, zwłaszcza, że zaczynało się robić już widno. Szukanie musiał więc zostawić na później. Wyszedł odstawiając wpierw swój teleskop i zabierając swoją mapę do poprawki.
Victorique przemierzała spokojnie korytarze Hogwartu i z delikatnym uśmiechem otworzyła drzwi obserwatorium. Ostatnio nałogowo spóźniała się i zasypiała na wszystkie zajęcia, więc teraz chciała przyjść wcześniej, o wiele wcześniej. Otworzyła drzwi do obserwatorium i rozejrzała się. Nie było dla niej żadnym zaskoczeniem, że była pierwsza. No cóż tylko ona wstała chyba tak wcześnie. No cóż. Obiecała sobie, że weźmie się za siebie w tym roku i w końcu przestanie rozpaczać. Trzeba iść do przodu i nie oglądać się za siebie. Czasami to lepsze od obwiniania się i smucenia w kółko i bez przerwy. Vivi usiadła na wolnym miejscu, w którym najlepiej będzie mogła obserwować nauczyciela, ale również nie będzie zwracała zbyt dużej uwagi na swoją osobę. Wlepiła rozmarzone spojrzenie w piękne niebo i odpłynęła oczekując na przyjście innych.
To, że Rains dotrze na zajęcia z astronomii, było raczej oczywiste. Z pewnością byłaby skłonna nie pójść na trening quidditcha albo zielarstwo (Merlinie, jak ona nienawidziła dłubania w ziemi!) i wykręcić się z tego zwinnie jakąś wyjątkowo rzadką chorobą, o której nikt dotąd nie słyszał, ale... Właśnie. Astronomia była ważna. Poza tym było coś odprężającego w gapieniu się na gwiazdy. Każda z nich zdawała się tak bardzo unikalna, a ich koniec zawsze był wyjątkowo widowiskowy. Chociaż nigdy nie powiedziałaby tego głośno, Nashword marzyła, by skończyć jak one i zakończyć swoją przygodę wielkim, widowiskowym wybuchem, o którym wszyscy mówiliby jeszcze długo później. Cóż, nikt nie mówił, że nie może skończyć jako szalona wiedźma, której zawartość kociołka wybuchła prosto w twarz, wysadzając przy okazji połowę gospodarstwa czy gdzie tam będzie mieszkać... Nie była tylko pewna czy o taką właśnie sławę jej chodziło. Musiała także przyznać, że "zginęła w wielkim ogniu, chroniąc własną siostrę przed wielkim smokiem atakującym miasto" brzmiało o wiele lepiej od pierwszej wersji. Wracając jednak do miejsca, w którym się właśnie znajdowała - obserwatorium było zachwycające i Rains zatęskniła za własnym pokojem w rodzinnej rezydencji, gdzie stał teleskop naprawdę dobrej marki. Może powinna upomnieć się od jego zwrot? Skupiona na miejscu, w którym się znajdowała, ledwie zauważyła, że jest tam ktoś jeszcze. Nie przejmując się zbytnio tym faktem, wybrała sobie dogodne miejsce, wygrzebała z torby szkicownik i powoli zaczęła odtwarzać z pamięci najlepsze teleskopy, jakie w życiu dane jej było dotąd zobaczyć.
Dziś się nie spóźnię. Dziś się na pewno nie spóźnię. Tak brzmiała jej myśl przewodnia, gdy szła na lekcje astronomii. Miała już dość spóźniania się wszędzie i zawsze. Najpierw lekcja Quiddicha, potem eliksiry i jeszcze parę innych miejsc, w których miała być, bo się umówiła, ale jej nie było i ktoś na nią czekał. Właśnie to jest najgorsze, gdy ktoś na nią czeka a ona nie przychodzi, bo zaspała, albo przez coś równie głupiego. Dziś z tym koniec, już więcej nie będzie się spóźniać. Szkoda, że postanowiła to tak późno. Spóźniała się na swoje ulubione lekcje a na jakąś głupią astronomie to nie. Lecz jak to mówią ,,lepiej późno, niż wcale''. Nigdy nie widziała przyjemności w gapieniu się w niebo. Wszystkie gwiazdy w końcu wyglądały prawie tak samo: świeciły się i były daleko, a jeszcze nauczyć się, że ta mała święcąca gwiazdka, obok te drugiej małej świecącej oznacza, że w najbliższym czasie trzeba omijać kałuże, bo ona jest akurat w tym miejscu a nie w innym. Merlinie ratuj! W dodatku o tego ciągłego patrzenia się w górę bolał ją kark. Jakby tego było mało lekcje prowadził jakiś facet którego nazwiska nie potrafiła nawet przeczytać. Nie żeby miał problem, że lekcje prowadzi mężczyzna z zagranicy, tylko po prostu było jej głupio, kiedy nie wiedziała jak się wymawia nazwisko nauczyciela prowadzącego lekcje. Jedyny plus astronomii to było miejsce, w którym się odbywała. Było na prawdę piękne i miało w sobie coś niesamowitego, gdyby lekcje odbywały się na jakimś zwykłym dachu pewnie w ogóle by nie przychodziła. Gdy wchodziła po schodach, aż się zasapała ze zmęczenia. Z pewnością musi poprawić kondycje... Dobra, może jest ścigającą i nie powinna się tak szybko męczyć, ale na Merlina tam się lata na miotłach, a nie włazi po schodach. Mogliby tu zainstalować jakąś windę, czy coś. Dotarła na sam szczyt i gdyby jeszcze miała siłę pewnie podskoczyłaby z radości, że dotarła tu, nie wywaliła się gdzieś na schodach i UWAGA nie spóźniła się. Brawa dla Aleks.
Meg z założenia nie nosiła zegarka. Przeszkadzał jej i tyle. Zwykle sugerowała się po prostu tłumem. Ludzie gdzieś szli? Znaczy pora jedzenia albo jakaś lekcja za chwilę. Wystarczyło się orientować, kto chodził na to samo, co ona i już żaden czasomierz nie był potrzebny. Teraz też z tego skorzystała. Siedziała akurat w Pokoju Wspólnym, kiedy niektórzy Gryfoni zaczęli się podnosić i marudzić coś o tym, jak im się nie chce iść na astronomię i wdrapywać tak wysoko. To dało jej wystarczającą informację na temat tego co, gdzie i o której. Była niebywale szczęśliwa, że to akurat teraz, bo już ją tyłek bolał od tego siedzenia w miejscu - minęło prawie dwadzieścia minut, odkąd ostatni raz gdzieś szła! Zebrała więc swoje rzeczy i pognała na górę. Po drodze minęła większość osób, które zmierzały w tym samym kierunku. Ich męczyła wysokość, a jej i tak było mało. Stanęła sobie z tyłu sali, drepcząc w miejscu. Póki nie będzie musiała usiąść, to absolutne nie zamierzała tego robić.
Wyszedł ze swojego gabinetu grubo przed wyznaczoną godziną jego lekcji, taszcząc z sobą mapy, zwoje pergaminów, mniejsze kawałki pergaminów, książki i książeczki, atlasy i atlasiki. Szedł pospiesznie, prawie biegnąc. Nie, żeby się obawiał spóźnienia na własną lekcję, doskonale zdawał sobie sprawę, że do rozpoczęcia zajęć zostało jeszcze sporo czasu, ale wolał się już ze wszystkim rozstawić zanim przybędą uczniowie. Był mocno zaskoczony, widząc, że ktoś już go ubiegł. Uśmiechnął się na to zadowolony.
- Dobry wieczór. Zwarci i gotowi na rozpoczęcie lekcji? Zostało do niej jeszcze trochę czasu, możecie zająć się swoimi sprawami, póki wszyscy się nie zbiorą - rzucił wesoło
Zawsze cieszyła go punktualność i zapał wśród młodzieży. Mimo, że to stawiało go w dość nieciekawej sytuacji: musiał się przygotowywać do zajęć będąc obserwowany, a to niezupełnie mu się podobało. Ponieważ... to nie tak, że nie zdawał sobie sprawy, iż jego przesadna dbałość o szczegóły i pewne rytuały była dziwna. Większość czynności, które wykonywał była zupełnie niepotrzebna i z boku wyglądało to co najmniej cudacznie, ale z jakiegoś powodu, którego nadal nie rozumiał - mimo wielokrotnego tłumaczenia mu tego przez Charlottę - musiał je wykonywać. Od tego nie było odstępstwa, nie ważne czy ktoś go widzi, czy też nie, czy zostaje to pominięte cichym przyzwoleniem, czy może wyśmiane przez otaczających go, choćby jeszcze nie zdążył się do nich odwrócić plecami.
Jak na razie jednak, mimo uczenia w Hogwarcie od lat, jego... zwyczaje nie spotkały się z otwartym potępieniem. Miał nadzieję, że tak pozostanie. Zatem, starając się wyglądać jakby było to całkowicie naturalne i zwyczajne, rozłożył machnięciem różdżki wszystkie pomoce, a potem rozpoczął mozolne wyrównywanie stosów atlasów, przesuwania stojaków, by stały pod idealnymi kątami w stosunku do ścian, innych stojaków, w odpowiednich odległościach, na odpowiednich wysokościach, wygładzania map, ponowne wyrównywanie stosów i tak dalej, aż nie uzna, że wszystko jest perfekcyjne w sposób wystarczający.
Lekcja astronomii była okazją do wyluzowania się. Jej zdaniem przedmiot ten nie był jakoś szczególnie ważny, ale to nie znaczyło, że ie warto się na nim pojawić. Szczególnie, że nauczyciel, który prowadził te zajęcia był osobą dość przyjemną. Dodatkowo pochodził z Rosji, więc zawsze można było się od niego dowiedzieć czegoś ciekawego nie tyle na temat gwiazd, co na temat innych krajów. Zdaniem Li był to bardzo inteligentny człowiek. Tak czy siak weszła i spokojnie zajęła miejsce, które wydawało jej się najodpowiedniejsze do tego, by słuchać tylko jednym uchem. Przywitała się oczywiście wcześniej z nauczycielem, a potem z Vivi i Aleks – jak zawsze. Resztę obecnych osób zignorowała. Usiadła jednak sama. Dlaczego? Liczyła, że dosiądzie się do niej ktoś... Ktoś inny. Nie! Wcale się nie zarumieniła i nie zerkała ciągle w stronę drzwi!
Ten moment pojawienia się na zajęciach na czas - drugi raz z rzędu - był zdecydowanie dziwnym uczuciem. Nie był przynajmniej jako pierwszy, jednakże uczucie wciąż było dziwne. - Dobry - mruknął i klapnął sobie przy ścianie, wyciągając książkę. Tak, nie miał zamiaru się powstrzymywać, przynajmniej póki lekcja się nie rozpocznie. Fabuła była zbyt wciągająca, by się temu opierać, więc nawet nie próbował.
Jonatan nigdy nie omijał żadnej lekcji. Nigdy się też nie spóźniał, a to oznaczało, że albo będzie sporo przed czasem, albo zatrzymały go sprawy wyższej wagi – rozmowa z nauczycielem, wypadek... Śmierć? Tak. Jeśli nie pojawi się kiedyś na lekcji, to znaczy to tylko tyle, że umarł. Tym razem jednak nie spotkał go taki niemiły przypadek. Wszedł do obserwatorium i przywitał się z nauczycielem serdecznym skinieniem głowy oraz tradycyjnym „Dzień dobry”. Był to chłopak z ogromnym szacunkiem do osób starszych, dlatego też nie było nic w tym nadzwyczajnego. Poza tym zazwyczaj jako dżentelmen (lub jak niektórzy mówili – sztywniak) dawał się zapamiętać właśnie z tego typu zachowań – pomagał w noszeniu ciężkich rzeczy, przepuszczał kobiety w drzwiach i tak dalej. Tego wszystkie nakazywały mu zasady savoir vivre wpajane mu całe życie. Usiadł na miejscu, które uznał za odpowiednie do tego, by jak najwięcej się nauczyć. Szczerze mówiąc nie był to przedmiot, na którego uczęszczanie sprawiało mu jakąś ogromną przyjemność, ale była to lekcja jak każda. Musiał się na niej skupić i jak najwięcej z niej wynieść. Na tym polegało jego życie. Właściwie tylko na tym.