Miejsce powszechnie znane wśród mieszkańców wioski, jednak niezbyt często odwiedzane, w szczególności przez uczniów, traktujących ten las jako teren nieznany i niezbadany. Na pozór nie ma tu nic specjalnego, jednak chcący i zdeterminowani, mogą zawędrować wgłąb mini puszczy, gdzie wprost roi się od życia. Nie umiera ono nawet zimą - zawsze znajdzie się jakieś stworzenie, niekiedy przyjazne. Nie znaczy to jednak, że można beztrosko przemierzać ścieżki, gdyż istnieją tu także zwierzęta niebezpieczne. Jak w każdym podobnym miejscu należy uważać, aby nie zejść z ledwo widocznych dróżek, aby trafić z powrotem.
Autor
Wiadomość
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Nadal wpatrywała się w kobietę, która niedzielny poranek postanowiła wykorzystać na zbieranie ziół. Niestety piękny dzień jej nie sprzyjał. Trafiła na chochliki. Niektórzy mieli pecha albo po prostu wykazywali się nieostrożnością i nieodpowiedzialnością. Wendy nie rozumiała, jak można chodzić po lesie i zbierać zielsko, a przecież można teraz wszystko załatwić w cywilizowany sposób, czyli pójść do sklepu. Większość społeczeństwa czarodziei tak robiła. Pochodzenie z rodu bogatych ludzi i znanego nazwiska miało swoje minusy. Wendy nie znała innego świata, a zbieranie ziół w lesie uważała za zajęcie dla służby i ludzi niższego pokroju. Jeśli chodzi o panienkę Royal, to sądziła, że los równie dla niej nie był za bardzo łaskawy. Postawił na jej drodze tą dziwną, zapewne starszą od niej kobietę. Wendy od razu zaczęła skrupulatnie analizować Moseley po tym, jak ta kobieta się przedstawiła. Tatuś zawsze mówił, że nazwisko o człowieku mówi wszystko. Głównie dlatego, że wszystkich znał z Ministerstwa Magii, a także poza nim. Nikt przed nim nie mógł się ukryć. Wendy nadal się uczyła, więc nie znała większości osób poza murami Hogwartu. Oczywiście miała większe pojęcie niż co niektórzy... Henrietta Moseley, kim była ta kobieta? Jaki status? Krew? Nie znała jej. Ślizgonka nie sądziła, aby jej nazwisko było znane. Skoro nawet nigdzie go nie zasłyszała. Zapewne nikt z Moseley nie pracował w MM. Tego nie mogła być pewna. Analizowała jak ojciec, czy może w ogóle rozmawiać z tą osobą. Być może Wendy miała jakiś kompleks tatusia, abo zwyczajnie terror Leona wpływał na nią za bardzo. Oj, za bardzo. Wgłębiając się w umysł Wendy A. Royal, można być pewnym, że pewnego dnia jej paranoja, ostrożność i wpływy ojca, zaprowadzą ją na oddział zamknięty świętego Munga... Ale to już inna historia. Jeśli chodzi o przysługi, żadnych nie potrzebowała. Nienawidziła słów, które oznaczają "zrewanżowanie się", "przysługa", "wdzięczność", słychać w nich było słabość. Pan Royal zawsze wykorzystywał ludzi, którzy byli mu coś winni, ale robił to w tak chytry sposób, że ci ludzie coraz bardziej i więcej mu zawdzięczali. Obrzydliwe. Wendy bała się, że zmieni się w niego, a może już on w niej siedział. Gdzieś głęboko ukryty. Ohyda. - Wendy. - Przedstawiła się tylko imieniem, nie chcąc podawać swojego nazwiska. To zawsze wywoływało przeróżne reakcje. Tak to już jest, kiedy twoja cała rodzina pracuje w Ministerstwie Magii. - Nie... - Nie chciała iść w stronę centrum. Niektórzy ludzie ją poznawali - naprawdę nienawidziła tego. - Po prostu oddalmy się z ich terenu. - Wskazała na chochliki i ruszyła ścieżką, którą przyszła. Po chwili odwróciła się do kobiety. - Po co Pani zbierała zioła? Nie mogła Pani kupić w sklepie? To bezpieczniejsze. - Naprawdę nie rozumiała Henrietty. Też nie użyła jej imienia, tylko mówiła do niej na Pani. Ostrożności nigdy za wiele. Zresztą wyglądała na starszą i w żaden sposób nie powiedziała, że ślizgonka może do niej mówić na Ty, zresztą to nigdy nie było grzeczne. Nie każdy sobie tego życzył. Wendy za to wolała, jak mówiło się do niej Wendy. Nazwisko zawsze ją irytowało, a nauczyciele zazwyczaj musieli wypowiadać słowo Royal. Niestety nie zawsze ma się to, czego się pragnie.
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
Henrietta nie należała do osób, które wybierają łatwiejsze rozwiązania. Nie to, że szukała guza czy też po prostu innych przeciwieństw losu. Ale... pójście do sklepu wydawało jej się odrobinę zbyt błahe. Poza tym, miała wielką ochotę się gdzieś przejść, a czemu nie skorzystać z pomysłu, jakim była wędrówka lasu w pobliżu wioski, i połączyć te dwie korzyści, jakie z tego płynęły? Nie wiedziała, kim jest dziewczyna. Nie chodzi o imię, bo to zostało jej podane. Tu chodziło o coś głębszego. O to, czy rzeczywiście jest uczennicą bądź studentką, jeśli tak, to z jakiego domu? Kim są jej rodzice? Nie, to akurat obchodziło ją o wiele mniej. Dziwne, ale Henrietta w tej chwili również pomyślała o swojej rodzinie. Ponownie. Dokładniej mówiąc, o matce, która była osobą magiczną, w przeciwieństwie do ojca. Mama nie była jednak nikim szczególnym, ale zapamiętała ją jako osobę surową. Pomyślała trochę nad tym i już po chwili tego typu myśli opuściły ją i nic nie wskazywało na to, że miały powrócić. Jednak przyszłość jest jedną wielką niewiadomą i tym samym wszystko może się zdarzyć. Dziewczyna również jej się przedstawiła, o czym już mówiliśmy, i Henriettę nieco zbiło z tropu to, że nie podała swojego nazwiska. Może ona sama nie powinna tego robić? Spójrzmy prawdzie w oczy: przedstawiła się swoją pełną godnością osobie praktycznie obcej, a fakt, że ta obca osoba uratowała ją z "rąk" okrutnych chochlików, nie miał tu nic do rzeczy. Obca to obca! I żadna magia tu nic nie zmieni, nie pomoże. Chociaż fakt faktem, istnieją osoby które wszystko chciałyby załatwić za pomocą różdżki. Ale to były niezbyt poczytalne przypadki, a przynajmniej sama Henrietta tak myślała. Tak, nie da się zmienić tego, że podała jej swoje nazwisko. Ale nie ma co rozpaczać nad rozlanym mlekiem, zrobiła to i już, i pozostawało jedynie mieć nadzieję, że Wendy, jak się dziewczyna przedstawiła, nie wykorzysta tej informacji do jakichś niecnych zamiarów. Ale, w sumie... po co? Co by jej to dało? Hen uparcie wierzyła, że nie ma tak chamskich ludzi. Wierzyła w dobro. Może to dlatego była osobą aż tak spokojną? Przestała myśleć w ten sposób i posłuchała dziewczyny. Miała stuprocentową rację – należy natychmiast "ewakuować się" z tego miejsca, gdzie jeszcze tak niedawno szalały chochliki. Tak, bo te mogły przecież wrócić w każdym momencie! Tego typu zaklęcia nie bywały często trwałymi. - Ma pani rację, tyle że powinnyśmy się pospieszyć. – jeszcze raz "pogłaskała" sukienkę, ubolewając wielce nad jej stanem. Ale nie, nie użyje tu i teraz zaklęcia. Poza tym, nie chciała wyjść w oczach Wendy na taką, której w głowie jedynie wygląd zewnętrzny. Co prawda to prawda, ten rodzaj wyglądu góruje przy pierwszym wrażeniu... ale zaraz potem należy zapoznać się z wnętrzem takiej osoby, a najlepiej jak to robić? Poprzez rozmowę, oczywiście! Ale Henrietta nie wiedziała, czy pasuje jej rozpocząć jakikolwiek temat. W końcu, gdyby nie dziwne zrządzenie losu, kobiety nigdy by się nie spotkały! I być może ta młodsza w ogóle nie chciała obcować z Hen? A ta ostatnia? Miała na to ochotę? Nie była zbyt towarzyska, to fakt, ale coś jej mówiło, że ta relacja może się rozwinąć. A jeśli nie? Jeśli nie... to nie będzie płakać, rzecz jasna. Na słowa Wendy na temat ziół, Henrietta automatycznie odpowiedziała, wiedząc dokładnie, co powinna rzec. Przecież przemyślała to dokładnie, i to nie tak dawno temu! A przynajmniej po tym, jak kobiety przedstawiły się sobie wzajemnie. Tak, otworzyła usta... i powiedziała jej słowo w słowo, co wtedy sobie pomyślała: że, po pierwsze, nie lubi ułatwień, a po drugie, lubi tego typu wędrówki, więc tym samym mogła zrobić coś pożytecznego, chodząc po tutejszym lesie. Na koniec przywołała na swoje oblicze łagodny uśmiech. - A zaraz, a ty, co tutaj robi... w sensie, pani? – zagadnęła jakby od niechcenia, ale naprawdę była bardzo ciekawa odpowiedzi. - W jakim celu zagościła pani w tym lesie?
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Wendy A. Royal nie była swoim ojcem i nie zamierzała nim być - nie zawsze jej to wychodziło. Musiała zmagać się z problemami, dla niektórych mogły wydawać się one durne. Znaczenie nazwiska, posada, pieniądze. Czasami miała ochotę zostać buntownikiem jak jej wujek. Tylko gdyby to uczyniła, nie miałaby rodziny. Straciłaby siostrę, brata (za którym nie przepadała), rodziców, szacunek, majątek... Wendy nie mogła dopuścić to czegoś takiego. Jaki byłby jej świat bez tego wszystkiego? Kim wtedy by była? Nikim. Tak uważała. Zasady trzymały w ryzach ten piękny świat. Wystarczyło się go trzymać, a można było mieć wszystko. Oprócz zachcianek takich jak praca w Kwaterze Głównej Aurorów. Nie rozumiała ojca, który ją wyśmiał, uważając, że sobie żartuje, więc przytaknęła mu. Leon uważał, prace w Wizengamotcie za jedyną najważniejszą, najlepszą... Decydowanie o losach ludzkich i najważniejsze słowo prawo, które w pewnym sensie równało się z zasadami, ale nie do końca jego. Royal zgadzała się na to. Chyba była masochistką, kto normalny godziłby się na życie w niezgodzie ze sobą samym. Ludzie są istotami, które są w stanie wiele znieść, ale w końcu ta bańka iluzji pęka, a wtedy jest już za późno. Wendy powoli przyzwyczajała się do tego, że pewnego dnia skończy na stanowisku prawnika. Chociaż wcześniej planowała upozorowanie swojej śmierci. Wydawałoby się to świetną opcją, ale też wymagało wiele odwagi. Start z pustym kontem. Ciekawe czy wujek Roger użyczyłby jej jakiejś pomocy. Obecnie wydawało się jej to idiotycznym pomysłem. Ten temat miała za sobą, być może tak tylko jej się wydawało... - Wystarczy Wendy. - Nie chciała, żeby mówiono do niej na pani, ale też nie wiedziała, czy może zwracać się do Henrietty po imieniu. Nie wypadało jej pierwszej proponować ogólne zwracanie się na "ty", ale Moseley mogła mówić do niej po imieniu, ona nadal zostanie przy pani. Tak było bezpieczniej. - Spacer. - Ślizgonka odparła jednym słowem, jakby miało to wyjaśniać wszystko, bo właściwie w pewnym sensie tak było. - Pogoda sprzyja takim przechadzką. - Spojrzała w górę w stronę drzew i jasnego nieba, które zdobiło złote słońce. Nic już nie powiedziała. Może powinna albo chciała. Sama jednak nie wiedziała jak ma z tą osobą rozmawiać. Czuła się dziwnie. Zazwyczaj znała status, pochodzenie, czy czystość krwi na bankietach, przyjęciach każdy zna każdego nawet w Dolinie Godryka, w której mieszkała. Teraz? Teraz stąpała po kruchym lodzie, tylko dlatego, że obawiała się opinii ojca i miała zakodowane w głowie pełno zasad Leona I. A. Royalsa.
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
Nie wiedziała już, co ma myśleć o tym spotkaniu. Powinna dalej ciągnąć to rozmowę, a co za tym idzie – spotkanie? Powinna się jak najszybciej oddalić? Ale coś w jej wnętrzu radziło, bo zostać, by być choć trochę przy Wendy. Tak, zabrzmiało to jakby się w niej zakochała albo coś... co oczywiście było dalekie prawdzie. Co prawda to prawda, Hen jest biseksualna. Ale to nie oznacza, że ma się zakochiwać w pierwszej lepszej kobiecie! To by było dziwne. Chyba, że ma się jakieś szczególne zaburzenia. A Henrietta ich nie miała, chociaż, w sumie, na świecie nie ma osób zdrowych. Więc kobiety również na pewno były w jakiś sposób zaburzone, ale to nie oznacza oczywiście, że w taki właśnie sposób. A może zasada, że nie ma osób zdrowych, każdemu coś dolega, tyczy się tylko mugolów? W końcu starsza z kobiet przestała nad tym rozmyślać i postanowiła, że skupi się na tym spotkaniu. - W porządku – odparła, a uśmiech od tej chwili przestał znikać z jej oblicza, przynajmniej na dłuższy okres czasu – A ja jestem po prostu Henrietta. Albo Hen, jak wolisz. – miała szczerą nadzieję, że dziewczyna nie odmówi. Że będzie się do niej zwracać również po imieniu. Również – bo Wendy przecież przed chwilą poprosiła Hen, by używała tylko jej imienia, żeby do niej zagadać. Oczywiście, Wendy nie dała jej tego "polecenia", używając większej ilości słów. Ot, po prostu krótkie "wystarczy Wendy", które było aż nazbyt wymowne, a starsza z kobieto od razu to zrozumiała. - Spacer? – uniosła nieco brew ku górze w akcie niewielkiego zdziwienia, ale już po chwili oswoiła się z myślą, iż dziewczyna najwidoczniej chce z nią spędzić nieco więcej czasu, niż to konieczne. - W porządku, ale jak już oddalimy się z tego terenu – miała oczywiście na myśli teren, gdzie jeszcze tak niedawno doszło do ataku chochlików. Obie miały rację. Nie mogą tu dłużej zostać, a powód już znamy. - A masz jakiś pomysł, jaki kierunek wybierzemy? Najważniejsze, byśmy zniknęli z tego miejsca. Tylko dokąd? Albo raczej: w którym kierunku? Właśnie: masz jakiś pomysł? – przestąpiła z nogi na nogę i zaczesała palcami do tyłu swoje długie włosy, które aktualnie były bardzo jasne (ale nie platynowe). W końcu Henrietta bardzo często zmienia kolor swojego ufryzowania! - W sumie... w sumie to możemy pochodzić po lesie, po innych jego częściach, tylko jest jeden problem. – Henrietta najwidoczniej się zmieszała – Bo widzisz, ja mam masakryczną orientację w terenie.
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Ciekawe, jak szybko zwykła przechadzka do lasu może zmienić się w udzielenie pomocy, nieznajomej kobiecie? Naprawdę szybko. Royal wywnioskowała, że Henrietta Moseley jest bardzo uprzejma i miła. Z drugiej strony Wendy przecież ją ocaliła przed wstrętnymi chochlikami, więc chyba nie wypadało być niemiłym dla Royalsówny? Wendy zerkała co jakiś czas w stronę Hen, kiedy ta mówiła. Nie chciała wyjść na niegrzeczną, kontakt wzrokowy z rozmówcą to podstawa. Idąc tak, zapewne zbliżały się do wyjścia z lasu. Ślizgonkę zaczęło to przerażać. Wolała zostać w tym lesie już na zawsze. Nie wypadałoby pytać o czystość krwi, byłoby to karygodne, niekulturalne, ale przecież Wendy chciała się tylko upewnić, że nikt kto ją zna, nie doniesie ojcu, że szlaja się po lesie z jakimiś mugolami. Właśnie... Lesie. Nie, jednak nie. Pobyt w lesie łatwiej było wytłumaczyć niż kontakty z mugolakami. Zapewne osobę młodszą od siebie zapytałaby wprost, ale Moseley wyglądała na starszą od niej, więc... mogłaby sobie pomyśleć, że jest jakaś nietolerancyjna. A przecież Wendy A. Royal nie chciała być jak swój ojciec. Oj, biedna Wendy. Ta paranoja w końcu doprowadzi cię na skraj szaleństwa (jeśli już tam nie jesteś). - Hen. Na pewno mogę zwracać się do Ciebie Hen? Nie wiem, czy powinnam. - Również się uśmiechnęła, kiedy z oblicza kobiety nie znikał uśmiech, ciężko byłoby tego nie zrobić. Matko Royal, dopiero co myślała, żeby zapytać o czystość krwi, a teraz upewniała się, czy na pewno może mówić do kobiety po imieniu. Pierdolnięta to dobre słowo dla dziewczyny o inicjałach W.A.R. - Orientacją w terenie zajmę się ja. - Wendy, zaśmiała się pierwszy raz przy tej kobiecie. Nie, żeby była specjalistką od orientacji w terenie, ale kilka zaklęć się znało. - Jest tu wiele miejsc i... - Właśnie jedno przyszło jej do głowy. - Co powiesz na Wzgórze Lampionów? To niedaleko. - Sama się zdziwiła, że zna takie zapomniane miejsca i to jeszcze będące okolicami Hogsmeade, w końcu mieszkała w Dolinie Godryka, a nie tu? Samotne wędrówki jej służyły.
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
Henrietta zastanawiała się, na jaką wyszła w oczach Wendy. Jako osobę uprzejmą, czy nad wyraz uprzejmą do tego stopnia, że aż się mdło człowiekowi się na duszy robi? A może w ogóle nie myśli o niej? W to ostatnio kobieta mocno powątpiewała, w podobnych sytuacjach człowiek zazwyczaj zastanawia się nad nowo poznaną osobą, bo ciekawość leży w naturze chyba każdej istoty kroczącej po tym świecie, głównie ludzi, w co wchodzą zarówno osoby magiczne, jak i mugole. I tym sposobem Hen również o niej rozmyślała. Kim jest? Skoro jest czarownicą (co udowodniła pokonaniem chochlików, ale sam widok jak wyjmuje różdżkę był już dość wymowny), to jakiej jest krwi? Może w pełni czystej, a może urodziła się w rodzinie osób nie-magicznych? Ile ma lat? Henrietta już sama się domyślała, że jest uczennicą, albo studentką (po chwili uznała, że bardziej to drugie), a że najbliższa tutejsza szkoła nazywa się Hogwartem, ba, którą nawet widać z niektórych miejsc wioski Hogsmeade, pomyślała że być może ma rację. Dziewczyna brzydka nie była, do tego również wydawała jej się osobą uprzejmą. A może pozory mylą? Cóż, żeby się o tym przekonać, najwidoczniej musiała nieco dłużej pobyć w jej towarzystwie, z czego panna Moseley nad wyraz się ucieszyła (w sensie że mając nadzieję, że tak się właśnie stanie). W sumie, i tak nie miała niczego lepszego do roboty... ale zaraz, w tym chodziło o coś więcej. Po prostu chciała bliżej poznać Wendy. - Oczywiście – Henrietta odpowiedziała na jej pytanie odnośnie zwracania się – Gdybyś nie mogła, nie sugerowałabym tego. – a jej uśmiech stał się mniej widoczny, a za to bardziej szczery i jakoś tak... bardziej sympatyczny. Może dlatego, że zaraz potem usłyszała jej kolejne słowa? Henrietta odetchnęła z ulgą, ale bardziej tak wewnętrznie, że towarzysząca jej dziewczyna nie mogła tego ani usłyszeć, ani zauważyć. I nie pomyślała, i słusznie, że jej śmiech, śmiech Wendy jest sarkastyczny. I ucieszyła się, że studentka (tego nie mogła być pewna... na razie, bo liczyła, że skoro mają spędzić ze sobą jeszcze trochę czasu, porozmawiają o wielu sprawach i to, kim właściwie jest Wendy, wyjdzie na światło dzienne, przynajmniej dla samej Hen) zaproponowała, gdzie mogą się udać. Nazwa nie była kobiecie znana, ale to dobrze, przynajmniej zwiedzi jakieś nowe dla niej samej miejsce! Ucieszyła się z tych dwóch powodów: po pierwsze, że ich spotkanie przedłuży się, po drugie, to... no, to co powiedzieliśmy w zdaniu poprzednim. Uśmiechnęła się jeszcze bardziej naturalnie. - Wzgórze Lampionów? – zagadała – Pierwsze słyszę, w takim razie ruszajmy! Chętnie poznam jakieś nowe miejsce. – i postawiła pierwszy krok, mimo że nie wiedziała nawet, w którą stronę się udadzą.
z/t x2
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Może istotnie odszedł za daleko? Chociaż nie. Przecież był tylko za następnym drzewem. Mefisto musiał mieć gorszy dzień. Czyżby to przez pełnię? Ta część miesiąca jest prawdopodobnie stresująca dla wilkołaków. Chłopak patrzył nań chwilę, nie przejawiając żadnej refleksji nad własnym zachowaniem. - Jesteś naszą nianią? - Po tym krótkim przerywniku wrócili do pracy. Na tyle, na ile podenerwowanie ślizgona pozwalało. Kto by się spodziewał, że w lesie są grzyby? Cóż za zaskoczenie. Chociaż doprecyzować należy: takie grzyby. Przypominały purchawki, po naciśnięciu których z wnętrza dobywa się ciemna chmura zarodników. To jednak nie były niegroźne nasionka. Czarna mgła otoczyła ich, szybko doprowadzając do omdlenia. Neirin, stojąc najbliżej, odpadł jako pierwszy, uderzając miękko o ziemię. Na jego szczęście runo tutaj było grube i zamortyzowało upadek. Obudził się z lekkim zagubieniem w rzeczywistości. Gdzie jest? Po co jest? Z kim jest? Co to za kac Hogwart? Potarł twarz, zauważając leżącego obok blondyna. Okej, już przynajmniej zna odpowiedź na jedno z pytań. Jest tu z Mefisto. Nadal zostaje kwestia gdzie, po co... I może dlaczego. Rozejrzał się. Las. Mało precyzyjne, ale daje jakieś pojęcie na temat obecnego położenia. Hurra. No to teraz trzeba rozwikłać po co i dlaczego. Usłyszał za sobą parsknięcie. Odwrócił się zatem, aby ujrzeć hipogryfa. Huh. A to ciekawe. Zaraz. Hipogryf. Zorientował się w sytuacji na tyle szybko, że nie zdążył jeszcze mrugnąć ani odwrócić spojrzenia. A przynajmniej ogarnąć, że jak to zrobi, będzie słabo. Reszta pytań bez odpowiedzi musi poczekać. Przekręcił się, utrzymując kontakt wzrokowy, unosząc się po tym wolno na kolana i potem stopy. Następnie skłonił się bestii nisko, jak nakazuje metoda, nie przerywając patrzenia mu w ślepia. I czekał, mając nadzieję, że stwór odpowie ukłonem. Nie ma co, wiele by to w ich obecnej sytuacji ułatwiło. Już mają dość problemów, nie trzeba dokładać wściekłego zwierzęcia do tej wesołej kupki nieszczęść.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie miał ochoty wchodzić w szczegóły i dalej dyskutować, a jednocześnie paskudny humor się go uczepił. Mefistofeles spokojnie mógłby zrzucić to na pełnię, a jednak czuł, że nie o to chodzi. Jedynie parsknął na pytanie Neirina, teraz tak naiwnie głupie - no przecież nie był ich nianią, ale niby ich niańczył, a poza tym kompletnie tego nie chciał. Nie odpowiedział nic, trudem powstrzymując się od wciśnięcia chłopaka w pierwszą lepszą dziuplę. Skoncentrował się bardziej na grzybach, dalej podjudzany głosikiem karmazynowego szeptnika, mieszającego mu w myślach i emocjach. Ledwie zorientował się, że chodzi o jakąś dziwną purchawkę, gdy nagle wszystko spowił gęsty, ciemny dym. - Vaughn - wyrzucił z siebie, dalej nienawistnie - zanim zdołał cokolwiek zrobić, rudzielec już zniknął we mgle, padając na trawę. Sam Mefistofeles nie zdołał w żaden sposób na to zareagować, bo szybko poszedł w jego ślady, osuwając się na ściółkę leśną i tracąc przytomność. Obudził się z mętlikiem w głowie; chyba chwilę przed Neirinem, ale przez jakiś czas ani drgnął. Miał wrażenie, że ciche słowa karmazynowego szeptnika wyryły mu się w umyśle i pozostawiły tam trwałe piętno; niby już nie słyszał tego przeklętego głosiku rośliny, ale dalej odczuwał jego efekt, rozpalający ogień w klatce piersiowej. Zaczął się podnosić wtedy, kiedy zauważył ruch Puchona. Wtedy też zorientował się, że są w Hogsmeade - doskonale znał ten las i wiedział, że nie ma szans pomylić go z żadnym innym. Tylko co oni tutaj, do cholery jasnej, robili? I TO Z HIPOGRYFEM? - Zajebiście, Bennett mnie zabije. - Umysł Noxa musiał być nieźle przeprogramowany przez szeptnika, skoro nie dostrzegł w hipogryfie żadnego zagrożenia i nie podszedł do niego tak, jak powinien. Ślizgon znał się na zwierzętach, a jednak teraz cholernie nie obchodziło go to, że powinien z większym szacunkiem odnosić się do paradującego przy nich stworzenia. - Jedno normalne spotkanie, Neirin, tak wiele wymagam? - A potem również się pokłonił, wgapiony w hipogryfa, chociaż wyjątkowo mało przyjaźnie. Zachowywał się tak, jakby musiał to odbębnić; wyraźnie poddenerwowany i spięty, z trudem powstrzymujący się od zaciskania pięści. Nie chciał, żeby go ta wredna kobyła rozszarpała na strzępy, z drugiej strony zupełnie nie potrafił się opanować i na Merlina, on chciał tylko załatwić szlaban i pójść do mieszkania. Odpocząć. Posiedzieć w samotności. Nie przejmować się nikim, w szczególności durnymi wychowankami Hufflepuffu, którzy przysparzali mu w życiu tylu problemów, że aż ciężko w to było uwierzyć.
Jedno było pewne - do tego stworzenia należało podchodzić nadwyraz ostrożnie. W hipogryfie łatwo było wzbudzić nieufność, a to mogło doprowadzić do tragedii. Kiedy @Mefistofeles E. A. Nox i @Neirin Vaughn ocknęli się, mogli dostrzec wlepione w nich spojrzenie zwierzęcia. Przyglądał się on uważnie i wydawał się być bardzo ostrożny, jednocześnie w każdej chwili gotowy do ataku. Odkłonił się puchonowi, co wydawało się być dobrym znakiem. Pewnie wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie nieodpowiednie zachowanie Noxa, który narobił sporo hałasu, a jego okazanie szacunku zwierzęciu nie było wiarygodne. Hipogryf od razu dostrzegł to wrogie spojrzenie i negatywną energię bijącą od chłopaka. Zwierzę przystąpiło do ataku. Zbliżyło się do was na niebezpieczną odległość i wyciągnęło pazury. Walka z nim nie ma najmniejszego sensu, w dodatku wszystko dzieje się zbyt szybko, żeby choćby wyciągnąć różdżkę. Pozostaje próba ucieczki. (nie musicie jej podejmować, jeżeli nie zdecydujecie się na rzut - wszystko rozgrywa się według opcji pierwszej)
Każdy rzuca kostką, a następnie to sumujecie:
2-5: Zanim zdążycie cokolwiek postanowić, hipogryf rani Mefistofelesa, bo to ewidentnie ślizgon go zdenerwował. Niestety jego rozmach jest tak duży, że ogromne pazury trafiają też na Neirina. Na ciele was obu pojawiają się bolesne rany, na szczęście zwierzę odlatuje. Możecie udać się po pomoc. Rany da się uleczyć, jednak wymaga to zakupu eliksirów, za które każdy z was musi zapłacić 10 galeonów. 6-8: Zwierzęciu chyba nie zależy na dogonieniu was, dlatego udaje wam się oddalić na bezpieczną odległość. Niestety w pośpiechu nie zauważacie aloesu uzbrojonego, znajdującego się nieopodal. Wpadacie w niego i zacinacie się lekko. Na szczęście natrafiacie na niedojrzałe liście, więc ilość trucizny w waszym organizmie jest naprawdę nieduża. Powinniście zgłosić się z tym do skrzydła szpitalnego. Pod wpływem substancji będziecie zachowywać się zupełnie jak podczas działania silnego narkotyku, efekt będzie utrzymywał się do końca wątku. 9-12: Na szczęście udaje wam się złapać za ręce i teleportować. Niezależnie od tego gdzie postanawiacie się dostać, lądując na ziemi jeden z was znajduje metamorfamulet (rzućcie kostką - przedmiot zdobywa ten z większą ilością oczek).
______________________
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Odkłonił się. W porządku. Mogą się teraz wycofać oraz mniej więcej zorientować w czasie i prze-- czy ktoś może oświecić Neirina, co też Mefisto odjaniepawla? Na tyle, na ile znał Noxa, wiedział, że głupi z onms to on nie był. Tymczasem ten ukłon był tak od niechcenia, tak na odwal, że aż rudzielca gdzieś wewnętrznie zabolało. To jednak nic w porównaniu do oburzenia, malującego się na dziobie hipogryfa. Nawet pomimo niemożności anatomicznej do jakiegokolwiek grymasu. - Jeden porządny ukłon, tak wiele wymagam? - Odbił piłeczkę, widząc, że gest blondyna zdecydowanie nie spodobał się stworzeniu. Cofnął się dwa kroki. - Zapomnij o ukłonie, biegnij - odwrócił się po tym, sprintem ruszając pomiędzy rzadkimi drzewami. Na szczęście w tym lesie próżno było szukać wiekowych pni czy grubego podszycia. Młodszy, jaśniejszy oraz mniej przerażający, pozwalał rozwinąć pożądaną prędkość. W pewnym momencie musieli przedrzeć się przez mało przyjemne, dość ostre roślinki. Ich nogi poznaczone zostały płytkimi nacięciami, z których nieśmiało sączyły się drobne kropelki krwi. Nie to jednak było najgorsze. Bardziej niepokoiła nagła niemoc, obejmująca ciało. Gdyby hipogryf naprawdę chciał ich dorwać, zrobiłby to bez problemów. Neirin zaryzykował postój, zwalniając oraz opierając się o pień najbliższego drzewa. Myśli zaczęły się plątać bardziej niż zwykle, a oczy mamić, zsyłając przedziwne obrazy. Kolory mieszały się, kształty wypaczały, dźwięki miały zapachy, a kolory smaki. - Heh... - Zaśmiał się krótko, unosząc lekko kąciki ust, zanim osunął się na podszycie, opierając się wciąż o drzewo. - Czy my... To był... Ten-ten... - Nie umiał się skupić na tyle, aby przypomnieć sobie, na co mogli wpaść. Z resztą, czy to ma teraz znaczenie? Było dookoła tak kolorowo. Drzewa raz wypaczały swe pnie w bulwy, raz niemalże znikały, na tyle chude się stawały. W dziwnym odruchu sięgnął po różdżkę. Może to podświadomość próbowała przebić się przez działanie narkotyku, podpowiadając zaklęcie wysysające truciznę z ciała? Spojrzał na hebanowy patyczek. Czerń drewna jęła falować i wyginać się, zaraz obejmując dłoń Neirina oraz spływając niby smoła w dół jego przedramienia. Strzepnął gwałtownie ręką, nie mógł się jednak pozbyć cieczy całkowicie. Kropelki tylko oderwały się, spadając na trawę, rozrastając się w plamy, sięgające mackami pomiędzy barwnymi kształtami traw. Pełzły w stronę rudzielca, pragnąc go pochwycić. Chłopak zaczął odsuwać się rakiem po podszyciu, pod nosem rzucając tylko zduszone "kurwa". Proszę zapiąć pasy, rozpoczynamy bad tripa.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
To zachowanie nie pasowało do Mefisto. Złość nie opuszczała go ani na chwilę; rozdrażnienie paliło w klatce piersiowej, przypominało nieznośne swędzenie, które miało ustąpić jedynie pod wpływem gwałtownych czynów, albo nieprzyjemnych słów. Niedbały ukłon, pozbawiony szacunku, wsparty niepochlebnymi myślami... Przecież wiedział, że hipogryf tego nie zaakceptuje. Doskonale znał konsekwencje swojego postępowania, zanim w ogóle je wykonał. - Tak, tak wiele - wyrzucił z siebie jeszcze, mając ochotę rzucić się na Puchona i rozszarpać go na strzępy; niestety okazało się, że hipogryf może zrobić to jako pierwszy. Ciężko stwierdzić, czy Vaughn był w jakimkolwiek zagrożeniu, czy stworzenie może nie obraziło się tylko na Mefisto... Rozsierdzone skoczyło do przodu, oni zaś zgodnie, ramię w ramię, czmychnęli jak najdalej. Najwyraźniej hipogryf nie był aż taki zły - może wyczuł, że zachowanie Ślizgona było dziwne i podyktowane zakodowanymi w głowie słowami przeklętej rośliny z Zakazanego Lasu? Jakimś cudem uciekli, a przecież nie mieli zbyt wielu realnych szans wobec rozwścieczonej bestii. Przeklął, kiedy poczuł nowe rany pojawiające się na nogach. Uciekli od hipogryfa, ale wpakowali się w jakieś ostre roślinki - teraz już musieli zrobić przystanek, żeby złapać oddech i sprawdzić, czy nie nabawili się poważnych obrażeń. Szkoda tylko, że Mefistofeles nie mógł zebrać myśli, a przed oczami nieprzyjemnie mu wirowało. Potrzebował chwili na zlokalizowanie Puchona, co dopiero szukanie jakichś zacięć na kostkach... - Nei, chodźmy stąd - poprosił, nieświadomy zupełnie, że zrobił to szeptem. Podparł się o drzewo i w tej samej chwili zapomniał o tym, że miał towarzystwo, że mieli rany, że powinni wrócić do Hogwartu i wyjaśnić wszystko dyrektorce, że był poddenerwowany... Ciężko było się tym wszystkim martwić, skoro natrafił dłonią na tak fascynującą fakturę kory. Przesunął palcami po pniu, przysunął się jeszcze bliżej; wgapiał się w drzewo, mając wrażenie, że zaraz się w nie wtopi. Mógłby stać się jednością z lasem, tak, to by mu odpowiadało... Był prawie pewny, że dokładnie słyszy szelest każdego liścia w tym zagajniku. Wątpliwy koncert roślinności przerwał hałas Neirina, uciekającego gdzieś po leśnej ściółce, przeklinającego - egzystującego, no tak, jak Mefisto mógłby zapomnieć? Odwrócił się powoli i na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Neirin zatapiał się w miękkiej trawie, tonął pod pochłaniającymi go źdźbłami, zupełnie tak jak Mefisto stapiał się z drzewem... Tylko po co mu ta różdżka? Nox podszedł, przykucnął obok, chwycił go za rękę, chcąc opuścić patyczek. Otworzył nawet usta, żeby jakoś go zganić za, jak przypuszczał, chęć rzucania zaklęć. Ciężko stwierdzić, czy skrzek, który dotarł do jego uszu, był prawdziwy. Być może to podświadomość chciała go jakoś rozbudzić, albo rzeczywiście hipogryf urządził sobie polowanie. Tak czy inaczej, Mefisto drgnął niespokojnie i pociągnął Neirina do siebie, mamrocząc "chodź". Był święcie przekonany, że muszą iść przez tę wirującą krainę, bo w przeciwnym wypadku wydarzy się coś strasznego. To była tylko kwestia czasu, aż dowloką się pod bramy Hogwartu, wpadną na profesor Bennett i zostaną zaprowadzeni do Skrzydła Szpitalnego.
/zt x2
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Biegł. W danym momencie nie liczyło się nic poza palącym gorącem pracujących mięśni, zimnem owiewającego skórę powietrza oraz miękkością leśnego podłoża, uginającego się przy każdym kroku. Dlaczego znalazł się w tym miejscu o tym czasie? Okrągła tarcza Księżyca oświetlała las, zalewając go zimną poświatą. Na niebie nie było chmur. Pomiędzy drzewami panował półmrok, gęstnący z każdym mijającym pniem. Im głębiej w puszczę, tym coraz trudniej było manewrować, zakręty stawały się ostrzejsze, a tempo wolniejsze. Czemu porzucił bezpieczeństwo schronienia? Kurtka, narzucona na plecy przy opuszczeniu zamku, zaczepiła o konar. Trzask dartego materiału zmącił jednostajność kroków oraz oddechów. Wdechy współgrające ze stawianymi stopami, utraciły rytm, urywając się w połowie. Serce zabiło o jeden raz za dużo, noga odbiła się pod złym kątem. Ciało wytraciło pęd, uderzając barkiem o pień. Odpowiedź jest prosta. Palce zachrobotały o szorstką korę, zdrapując niewielkie jej fragmenty, gdy stał w plamie jasnego światła. Chłód nocy i Księżyca odebrał wiele z ognia jego włosów. Tylko subtelne, miedziane odblaski skakały po kosmykach, niczym iskry na dogasającym ognisku niosąc ze sobą groźbę ponownego rozgorzenia. A jednak ciężko było go pomylić, kiedy wspierał się o drzewo, czekając na odpowiedni moment do kolejnego ruchu. Gdy ten nadszedł, sylwetka wyprostowała się, zaś głowa okręciła, aby spojrzeć w ciemność, z jakiej wybiegł. Dla zabawy.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Ponoć najlepiej uczyć się z własnych doświadczeń - Mefistofeles akurat gotów był temu przytaknąć. To on sam zaobserwował, że powinien robić sobie przerwy od zażywania wywaru tojadowego. Panika (jego, ale również większości otoczenia) związana z zakłóceniami magicznymi pchnęła go ku temu, by każdego dnia wlewał w siebie niewielką dawkę eliksiru. Dalej nie przyzwyczaił się do jego obrzydliwego gorzkiego smaku, dalej potrafił przypomnieć sobie o nim dopiero późnym wieczorem. Całe życie regularnie pił jedynie przed pełnią, a teraz nie miał chwili wytchnienia. Był zmęczony zarówno psychicznie, jak i - o dziwo - fizycznie. Robiło mu się niedobrze po każdym łyku. Kiedy pił nad ranem, cały dzień czuł się ospały. Kiedy pił wieczorem, długo nie mógł zasnąć. Po jakimś czasie zasady zniknęły, wszelkie zależności odeszły w zapomnienie; nie potrafił już przewidzieć, czy akurat teraz wszystko będzie w porządku, czy może eliksir zepsuje mu nastrój. Wszystko odmieniło się jak za sprawą potężnego zaklęcia - sierpniowa pełnia stała się, o ironio, niezapomniana. Wystarczyło ominąć kilka dawek, na rzecz podarowania ich podejrzanemu o likantropię Puchonowi, aby Nox poczuł się jak nowo narodzony. Nie wiedział, co dokładnie robił w nocy, bo jedynie w snach przychodziły do niego wspomnienia rozrywania pazurami ziemi i wymijania ciemnych konarów. Nie był też pewien, czy ten zwierzęcy pomruk towarzyszący mu w pozbawionych świadomości chwilach nie jest jedynie wyobrażeniem. W końcu dobrze się czuł. Żadna tragedia się nie wydarzyła, a Mefisto miał wrażenie, że dostał nową dawkę energii. Nie wiedział co robił, ale musiało to być coś wspaniałego. Nigdy nie sądził, że wyłączenie ludzkiej psychiki przyniesie mu aż takie ukojenie. Szkoda, że nie mógł sobie pozwolić na powtórkę z rozrywki. Pomimo najszczerszego pragnienia sprawdzenia, co mogłoby wydarzyć się tym razem, nie czuł się aż tak bezpiecznie. Zbyt wiele mogło pójść nie tak, a on - uwiązany przez pracę i edukację - nie zdecydował się nawet na udanie na czas pełni w bardziej odosobnione miejsce. Musiał mu wystarczyć dobrze znany las w Hogsmeade. Musiał znowu poddać się otępiającej mocy wywaru tojadowego. Nie było jeszcze tak zimno, żeby miał jakieś opory w kwestii pozbycia się ubrań. Przywyknął do zrzucania ciuchów pośród śniegu, czym więc było odrobinę wilgoci i mocniejszych, chłodnych porywów wiatru? I tak zaraz rozgrzał go ból, stopniowo pochłaniający każde ciało; zamykający wieczność w ułamkach sekundy, palący i do niczego nieporównywalny. W futrze już na pogodę nie narzekał, zwłaszcza gdy pokonywał dystanse i zatracał się w zwierzęcej postaci, tracąc poczucie czasu. Przystanął tylko raz, kiedy jeszcze nie zwiedził każdego zakątka leśnego zagajnika. Wspiął się na tylne łapy, rozejrzał i pociągnął nosem, szukając jakiegoś konkretnego zapachu i nie rozumiejąc, czemu jego brak powoduje taki dziwny zawód. Dopiero później dotarło do niego, o co chodziło. Neirin. Nie pomyliłby jego zapachu z żadnym innym; zbyt często spotykał Puchona, będąc w tej postaci. Mógł znajdować się na drugim końcu lasu, ale i tak wyczuł zbliżającego się w stronę drzew chłopaka. Błyskawicznie zrozumiał, że to właśnie jego szukał - w jakiś chory sposób przyzwyczaił się do tego, że rudzielec towarzyszył mu podczas pełni. Jego obecność powinna być niepokojąca... Ślizgon powinien się zezłościć, oburzyć. Powinien uciec jeszcze dalej, a nie wytężać słuch i przybliżać się. Poruszał się bezszelestnie, początkowo tylko w napięciu oczekując, później... później czaił się na biegnącego chłopaka. Nie wiedział jeszcze, co chce zrobić. Walijczyk przystanął, a Mefisto postanowił to wykorzystać. Bezpiecznie schowany za zasłoną mroku, skryty pośród drzew i przyczajony - pozwolił i sobie na potknięcie, stawiając łapę na świeżej gałązce. Trzasnęła. Pazury zahaczyły o pobliski kamyk, nakazały mu przetoczyć się po zmarzniętej ziemi. Przymrużone ślepia wlepione były w Vaughna. Miał różdżkę? Był w ogóle czujny? Gotów był się bronić? Przecież nie wiedział, że jedyną obecną w pobliżu bestię zdarzyło mu się prowadzić "na smyczy".
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Jego czujność, rozwagę i ostrożność poddać można w wątpliwość. Zważał na otoczenie, oczywiście. Świadom był zagrożenia. Miał różdżkę skrytą pod ubraniem. Nie bał się jednak. Umysł pozostawał wolny od skażenia paniką, zanurzony w ekscytacji chwilą. Trzask gałązki sprawił, że odwrócił głowę w tamtą stronę. - And once she was in bed - szept opuścił jego pierś wśród skłębionej pary, rozmywając się w zimnie i ciszy lasu. Zwrócił na to uwagę już wcześniej, jak nienaturalnie było w tej części. Nic nie chrobotało, nic nie szeleściło pomiędzy gałązkami. Żadne kuny czy lisy nie skakały ponad korzeniami, szukając pożywienia. Cisza, przerywana jedynie poczynaniami Neirina oraz trzaskiem pojedynczej gałązki. - She said "What a fine night! What a good walk! I knew the wolf wouldn't find me" - głos miał miękki. Łagodny, opanowany. Nadawałby się do opowiadania bajek, gdyby tylko był w stanie włożyć w niego więcej emocji. Teraz jednak, w spokoju skąpanego w pełni lasu, ta aksamitność jego słów wślizgiwała się pomiędzy gałęzie, nie burząc harmonii otoczenia. - "Oh, but you must travel through those woods again and again" said a shadow at the window. "And you must be lucky to avoid the wolf every time..." - wodził wzrokiem po otoczeniu, kamyczek zaś potoczył się po zimnej ziemi. Spojrzenie chłopaka śledziło go, aż ten się nie zatrzymał, zanim Walijczyk nie wrócił wzrokiem w stronę, z którego został kopnięty. - "But the wolf... The wolf needs enough luck to find you once" - zakończył ledwie słyszalnie, zdawać by się mogło, że patrząc wprost w oczy skrytego wśród listowia Mefisto. Nie mógł jednak go dostrzec, ludzkie zmysły ograniczały chłopaka, nie pozwalając zaznać tego, co teraz czuł wilkołak. A jednak, kiedy tylko ostatnia głoska przebrzmiała i zapadła znów niepokojąca cisza, zerwał się z miejsca niby spłoszone zwierzę, wyrywając się pomiędzy drzewa.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Miał dobrą kryjówkę. Znalazł miejsce, w którym zagęszczenie drzew i krzewów było na tyle duże, by nawet srebrna poświata księżyca nie zdołała odegnać mroku. Mógł spoglądać na rudzielca, czając się płasko przy ziemi, bez martwienia się o zostanie rzeczywiście dostrzeżonym. Po tym jak pobawił się nieco otoczeniem, ściągając na siebie uwagę, tkwił już w bezruchu. Był zbyt ciekaw reakcji Neirina, aby już pokazać mu, kto się z nim drażni w ciemności. Chciał... chciał po prostu wiedzieć, jaki stopień szaleństwa chłopak osiągnął. Cóż, niepojęty. Słyszał go doskonale, ale nie było w tym nic nadzwyczajnego. Słyszał też bicie jego serca, a to wydawało się jakieś bardziej interesujące od jakichkolwiek wypowiadanych słów. Zresztą, zaczynało mu się nudzić bezczynne czekanie i miał wrażenie, że jeszcze kilka sekund, a skończy zabawę. Dusił w piersi ostrzegawczy warkot, ale kiedy Vaughn zerwał się do biegu, Mefisto odetchnął nieco głośniej, zamykając oczy. Puchon jakimś cudem wiedział, że to Nox, czy każdemu sprawiałby taką nagrodę? Nie musiał się wcale spieszyć, a zatem chwilę jeszcze stał w miejscu, jedynie nasłuchując oddalających się kroków i pociągając nosem za znajomym zapachem. W końcu doszedł do wniosku, że dał już chłopakowi wystarczająco dużo przewagi; nie mógł wytrzymać, zbyt podekscytowany tym, że mógł - hm, to brzmiało źle nawet w jego głowie - zapolować na przyjaciela. Był szybki, nadrabiał dzielącą ich odległość błyskawicznie, ale co chwilę zwalniał i pozwalał sobie na odrobinę zabawy. Raz czy dwa nawet Neirina wyprzedził, przemykając jako cień w gęstwinie, ale za każdym razem zaraz znikając, jak gdyby był jedynie nocną marą, wyobrażeniem złapanym kątem oka. Starał się nie być zbytnio widocznym, ale jednocześnie nie potrafił odebrać sobie zabawy z subtelnego zaznaczania swojej obecności. Czuł się tak dobrze... Ale nie powinni biec tak daleko, albo raczej - Puchon nie powinien. To nie był Zakazany Las, ale jednak czarodziejski, co oznaczało czyhające w oddali niebezpieczeństwo. Wilkołak w końcu postanowił wymusić postój, przyspieszając, wymijając nieco szerszym łukiem, pozwalając chłopakowi na chwilę myśleć, że jednak jest tutaj sam, a echo uderzających o ziemię łap to tylko twór szalejącej podczas pełni wyobraźni... Potem zaś zatrzymał się na drodze Neirina, przystając pomiędzy drzewami, wspinając się na tylne łapy i donośnym warknięciem informując, że wystarczy. Liczył na to, że Walijczyk po prostu się zatrzyma, rezygnując z prób wyminięcia likantropa, chociaż w tym świetle i ułożeniu chyba nie mógł na pierwszy rzut oka dostrzec czegokolwiek charakterystycznego u Ślizgona; obroża zatonęła w sierści, bardziej widoczna z bliska, niż oddali.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Mary znów go prześladowały. Podążały za nimi krok w krok, nie dając spokoju. Oddech koszmaru na karku, jaki podnosił włosy i spinał mięśnie, wlewając w żyły adrenalinę. Ten jeden raz jej pragnął. Chciał czuć. Pożądał strachu, rozbawienia, smutku, złości, emocji jakiejkolwiek, byle tylko poruszyła myśli i wstrząsnęła fasadami umysłu. We własnym, chorym pragnieniu porzucił bezpieczeństwo szkoły, poszukując spotkania z wilkołakiem. Tańca ze śmiercią, który przybliżyłby jego ciało na skraj wytrzymałości, obdzierając z resztek poczytalności. Ciężko ocenić, jak wielką cenę zapłaci za to nierozważne życzenie. Póki co skupiał się na biegu, wiedząc jednak, że przeciwnik tylko się z nim bawi. Gdyby chciał, już dawno powaliłby Neirina, rozszarpując na strzępy ciało i rosząc ziemię gorącą posoką. Ale ta zabawa w kotka i myszkę odpowiadała obu stronom. Likantrop mógł zaspokoić pierwotny instynkt polowania, z kolei Walijczyk przekonać się, jak to jest czuć się prawdziwie osaczonym. Choroba jednak skutecznie tępiła to, czego tak pragnął. Strach nie był prawdziwą paniką, poruszenie nie było odbierające zmysły, wciąż mało, wciąż mdło i szaro. Coś błysnęło w ręku chłopaka, kiedy zbliżał się do blokującego drogę wilkołaka. Odbił się z lewej nogi wprost w prawą stronę. Ostrze obłożone Adolebit lupum wbiło się w brzuch przeciwnika, rozdzierając skryte pod grubym futrem tkanki. Z łatwością rozciął bok bestii, gęsta krew jęła moczyć sierść. Zaś Neirin wyminął likantropa, zatrzymując się dwa kroki za nim. Nóż trzymał pewnie, choć ściekająca po nim jucha zdążyła spłynąć na palce. Czuł jej gorąc, lepkość i obrzydliwą wilgoć. Uniósł wolno dłoń, przelotnie zerkając po zakrwawionych paliczkach, mocniej jednak szykując się na kolejny atak, kiedy tylko pierwszy szok u stworzenia minie.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Pewnie powinien jakoś uświadomić Neirina, że to on. To byłoby zdecydowanie bezpieczniejsze rozwiązanie względem obu stron... Puchon nie musiałby kombinować z atakowaniem wilkołaka, który w gruncie rzeczy nie pragnął zrobić mu krzywdy (albo raczej - zaskakująco umiejętnie to pragnienie blokował), z kolei Ślizgon nie zostałby narażony na jakieś gwałtowne ataki. Szkoda, że pozwolił, by głupia zachcianka aż tak bardzo zaćmiła mu umysł. Za bardzo podobało mu się to ganianie chłopaka, jakieś takie... realistyczne. Ostrzegawczy warkot nie ucichł do momentu, w którym Neirin nie znalazł się stanowczo zbyt blisko. Mefisto widział ostrze i widział, że chłopak nie planuje się zatrzymać; całkiem świadomie uparcie tkwił w miejscu na tylnych łapach, nieruchomy i odsłonięty. Przymknął oczy i zamilkł, przyjmując ten cios i - och, tu było coś więcej. Mógł domyślić się, że zostanie poczęstowany Adolebitem; zwykły nóż pewnie nie ugodziłby go tak dotkliwie. Pieczenie rozlało się po brzuchu wilkołaka. Miał wrażenie, że każda kropla krwi wypływająca z rany to lawa, przeżerająca się przez sierść. Pochylił się do pobliskiego drzewa, niby szukając oparcia - w rzeczywistości, odepchnął się od niego w stronę Neirina. Runął na osiemnastolatka dość niezgrabnie, zapominając o ostrożności i skupiając się na tym, żeby łapą odepchnąć ostrze. Brzuch zabolał jeszcze bardziej... Ty debilu. Nie chciał zostać sprowokowany do bardziej gwałtownej reakcji, bardziej nieprzemyślanej. Teraz jeszcze jakoś się trzymał, nawet odnajdując w dyskomforcie rany jakieś pozytywne aspekty - z pewnością rozjaśniała umysł, pozwalając na skoncentrowanie się jedynie na niej. Gorzej, że dopóki Puchon nie wiedział kogo atakuje, to mógł nie przestawać, a Mefisto... Cóż, nawet zraniony, dalej posiadał znaczną przewagę. Był szybszy, silniejszy i większy. To była tylko kwestia czasu, aż zirytuje się na tyle, żeby rękę z nożykiem po prostu odgryźć. Tego jednak wolałby uniknąć. Zsunął się na bok, odsłaniając szyję tak, aby w blasku księżyca zalśniły srebrne elementy obroży. Przeciągnął się, odsłaniając brzuch jak rozanielona psina; dopiero w pewnym momencie drgnął gwałtownie i spiął się, łapą chcąc jakoś dosięgnąć rany i - no, i tyle, bo za wiele z nią zrobić nie mógł. Zadowolony?
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Plecy uderzyły o twardy grunt. Kilka korzeni wbiło się w żebra, zostawiając po sobie bolesne siniaki. To jednak było pożądane. Strach, adrenalina, pobudzenie, jakie niosła ze sobą walka. Nawet ból i cierpienie, jeśli tylko ożywi umysł i przyniesie mu tak upragnione emocje. Żadne zęby nie zanurzyły się w ciele. Żadne pazury nie rozdarły skóry. Ciężar stworzenia przygniótł do ziemi, nie pozwalając wziął głębszego wdechu; ręka dzierżąca nóż pchnięta została w bok, zanim wilkołak zsunął się z Neirina. Jasne światło Księżyca odbiło się od srebrnej sprzączki i zakuło w oczy. Źrenice rozszerzyły się w wyrazie zrozumienia, kiedy powietrze opuszczało płuca. Mięśnie z wolna rozluźniły się, pozwalając, aby nóż zsunął się na leśne podszycie. Przez ułamek sekundy ubodło go rozgoryczenie. Złość, że to nie to, czego szukał. Nie to, czego pragnął. Zęby zgrzytnęły o siebie, zanim wszystko przygasło. Nie było już nic. Ani niezadowolenia z powodu nieudanych łowów, ani złości do parszywego szczęścia, które wciąż podsuwało mu sytuacje pozwalające ujść z życiem. Kto wie, może przez kilka chwil pragnął umrzeć? Zakończyć to życie biegnąc po lesie, czując i prawdziwie żyjąc pierwszy raz od lat? Najważniejsze, że to wszystko zniknęło, przytłoczone apatią choroby. Wpatrywał się w Księżyc nad nimi, zanim umysł nie rozkazał ciału się podnieść. Należy opatrzyć Mefisto. Zaleczyć jego ranę. Spojrzał po Ślizgonie, zanurzając palce w gęstym, szorstkim futrze. Drapiąc go lekko po piersi niczym grzecznego psa. - Już. Nie ruszaj się chwilę, zaleczę to. Nie będziesz mógł dzisiaj zbytnio szaleć - po tych słowach dostał spod ubrania różdżkę, klękając obok stworzenia. Skupiając się na zaklęciu, jakie zatrzymało krwawienie i z wolna jęło zasklepiać tkanki. - Nie wiem, czy zostanie blizna. To nie była czarna magia, ale jednak coś szkodliwego dla wilkołaków - przesunął dłonią po świeżo zagojonym miejscu. Jak wcześniej można było dojrzeć w jego oczach iskierki emocji, kiedy stał pod drzewem i wyglądał zagrożenia wśród krzaków, teraz nie było w nich nic. Zrobiły się matowe. Niemalże martwe. - Guess you wouldn't care anyway. Just another one - palcami przesunął po nadgarstku i przedramieniu najbliższej, wilczej łapy, gdzie schowane pod futrem i tatuażami znajdowały się blizny po samookaleczaniu.
2
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
To z pewnością nie była normalna sytuacja, ale dla Mefisto wszystko zdawało się wychodzić na plus. Cieszył się, że Neirina nie złapał jakiś mniej świadomy wilkołak; że nie wydarzyła się tragedia, której nie dałoby się później w pełni naprostować. Nawet teraz, dumny ze swojej samokontroli i bezbłędnego efektu wywaru tojadowego, nie potrafił w pełni pozbyć się z głowy wizji własnych zębów, wbijanych w ciało chłopaka. Szczerze? Przyzwyczaił się. Z Vaughna byłby całkiem ciekawy wilkołak. Ślizgon nie miał pojęcia o tych poszukiwaniach adrenaliny, albo raczej - mógł się tylko domyślać, bazując na tym co widział. Nie dostawał konkretnych wyjaśnień i niezbyt ich też szukał. Może to i szkoda, bo w przeciwnym wypadku mógłby zapewnić Puchona, że po zdobyciu likantropii przynajmniej raz w miesiącu odczuwałby coś niezaprzeczalnie prawdziwego. Nox interesował się tematem, chociaż nie uchodził za żadnego eksperta... Zwyczajnie twierdził (ciężko powiedzieć, że niesłusznie), że magia potrafiła obejść najbardziej naturalne aspekty życia. Potworna "klątwa" mogłaby przynieść ból, który inne przypadłości eliminowały. A poza tym, można było robić za pieska salonowego! W lesie, ale jednak... Mefisto nie pokazał po sobie zadowolenia, kiedy został potraktowany jak grzeczny piesek. Czekał cierpliwie, licząc na jakieś fajne zaklęcie lecznicze, dzięki któremu nie miałby do końca popsutej nocy. Warknął jedynie na ostrzeżenie odnośnie braku szaleństw; ta, już widział, jak jakaś ranka go od tego powstrzymuje. Mhm. Poruszył łapą niespokojnie, wiedząc o czym Puchon myśli. Sam jednak dość szybko przekierował swoją uwagę na to, że humor (...humoropodobne coś) Neirina uległ zmianie. Ponoć gonienie króliczka jest najlepsze... czyżby to działało w obie strony? Podniósł się, usiadł. Nie odsuwał się, pozostając blisko i mając nadzieję, że rudzielec nie zauważy tego rozpaczliwego pociągania nosem; napawał się drażniącym nozdrza zapachem, jednocześnie powtarzając sobie, że "nie". Przechylił lekko łeb, wpatrując się w chłopaka zupełnie tak, jak gdyby chciał zadać mu pytanie. Jakieś pytanie. O co chodzi? Co ty tu robisz? Wszystko w porządku? Komunikację mieli odrobinkę utrudnioną.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Nikt nie powiedział, że ten króliczek nie lubi być goniony. A przynajmniej lubił parę chwil temu... Bo teraz byłoby mu to zgoła obojętne. Odsunął się, kiedy Mefisto wstawał, zbierając w tym czasie swoje rzeczy. Krew otarta została z noża, ostrze schowane do kieszeni. Kurtka naciągnięta prawidłowo na ramiona. Dopiero po tym uniósł spojrzenie na wilkołaka. Nić porozumienia w pewien niezrozumiały sposób stała się mocniejsza. Neirin zawsze miał łatwiej ze zwierzętami. Prościej mu zrozumieć umysły prymitywniejsze i rządzone instynktem aniżeli przerośniętych socjalnymi odruchami ludzi. Społeczeństwo jest dla niego chaosem niepojętych praw, zasad i reguł, z czego większość nie jest nawet spisana. Wyciągnął ręce, zanurzając je w gęstym, szorstkim futrze. Jął przeczesywać je, sunąć z piersi na szyję i policzki wilkołaka, kończąc na drapaniu go oburącz pod uszami. - Shh... Nic się nie dzieje - odezwał się cicho, nieco uspokajająco. Coś, czego Mefisto jeszcze nie słyszał. Specyficzny ton, niby równie wyprany z emocji, ale jednak cieplejszy w ten niezrozumiały sposób, jaki pojąć mogą chyba tylko zwierzęta. I zarezerwowany jedynie dla nich. - Boli coś jeszcze? - Gesty były zgoła troskliwe. Jedną rękę położył na jego szyi, kiedy drugą skupił się na drapaniu za uchem. Klęczał przy tym, inaczej zapewne nie byłby w stanie sięgnąć do łba. Znajdowali się jednak blisko. Tak, że aż korciło objąć Mefisto. Przytulić się, schować w jego futrze. Spojrzał na pysk stworzenia, jakby sprawdzając, czy nie przekroczy ten gest niewidzialnej granicy cierpliwości i tolerancji wilkołaka.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Trzeba przyznać, że trochę go zatkało - nawet trochę bardzo. Niby nie było to pierwsze spotkanie z Neirinem w tej Mefistofelesowej postaci, ale jednak to podejście nie mogło przestać go zaskakiwać. Nox wpatrywał się uważnie w chłopaka, dusząc w sobie wszystkie te instynkty, przez które ludzie zwykli nazywać go bestią. Teraz za to traktowany był zupełnie inaczej i jakimś cudem nawet nie uwłaczał mu fakt, że Nei zaczynał traktować go jak swojego pieska. Po prostu tkwił uparcie w bezruchu, nie spuszczając wzroku z szarych tęczówek chłopaka, z którego biła troska. Może nie było jej przesadnie dużo - nie, to dalej był Neirin. Nikt go w międzyczasie nie zdołał opętać i Mefisto rozpoznawał towarzysza, wcale nie uważając, że zachowuje się jak obca osoba. To Ślizgon był tutaj inny i właśnie ten czynnik sprawił, że tak jak on patrzył inaczej na Walijczyka, tak ten na niego. Dłonie Puchona przesuwały się w czułych gestach, w końcu zatrzymując się za uszami; Merlinie, to było przyjemne. Nox czuł się dziwnie z samym sobą, nie wiedząc czy podoba się to jemu, czy otumanionemu wywarem tojadowym wilkowi. Oblizał językiem pysk, śledząc trasę pokonaną przez dłonie Vaughna - uciekło mu też nieco cięższe sapnięcie. Nic nie bolało i chociaż nie miał jak jawnie tego zakomunikować, to rudzielec raczej widział bez problemu zadowolenie likantropa. Mefisto po prostu zacisnął mocniej szczęki, coby go nic głupiego nie kusiło, a także przymknął oczy z zadowoleniem. Łeb sam poleciał mu lekko pod kątem do przodu, by ostatecznie przysunąć się do chłopaka jeszcze bardziej i przylgnąć do niego. Cóż, w żadnej postaci nie odmawiał czułości... Oparł pysk o ramię Neirina, wydając z siebie coś przypominającego ciche mruknięcie.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Nie spodziewał się czułości. Zwierzęta nie zawsze ją okazują, często nie tak, jak ludzie rozumieją. Psowate jednak mają tendencję do łaszenia się, kontaktu fizycznego i wtulania się w innych. Szczególnie te wilki, które wciąż zachowały ludzki umysł... Zamknął oczy, obejmując go mocniej i przytulając się. To uczucie było niezmiernie miłe. Szorstka sierść, pachnąca piżmem. Ciepło ciała. Dźwięk bijącego serca. Mógł niemalże schować się cały niczym dziecko pod miękkim kocem. Uciec od świata, którego nie rozumie w ten, którego pożąda - prostszy, milszy, bliższy. Westchnął, a oddech zmącił sierść wilkołaka. Ciężko powiedzieć, jak długo się tak przytulał. Czy nie przesadzał? Nie wystawiał cierpliwości Mefisto na próbę? Ale potrzebował tego. Tak przynajmniej mu się wydawało, biorąc pod uwagę, iż znów przez apatię jęło przebijać zadowolenie. Drgnął, odsuwając się wolno od stworzenia. - Sporo jeszcze nocy przed nami. Chcesz pobiegać? - Zaproponował, zanim wstał całkiem. Poprawił ubranie, przeczesał ręką włosy. A potem znów zerwał się do biegu, prosto w stronę serca lasu. Tym razem nie musiał obawiać się, że zostanie pojmany i rozszarpany. Tym razem tylko się bawili. Wygłupiali. Trochę beztrosko, trochę lekkomyślnie. Ale najważniejsze, że dla nich zabawnie.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Czuł, że jeszcze trochę i oficjalnie zostanie maskotką Hufflepuffu; czy tam Hogwartu, bo Nei zdawał się go oswajać z zawrotną prędkością. Mefisto nie był pewien na czym to polegało. Wywar tojadowy załatwiał najtrudniejszą robotę, pozwalając mu na zachowanie trzeźwości myśli - największy problem polegał na tym, że Nox sam sobie nie ufał i nawet nie chciał. Rzecz w tym, że Neirin nieszczególnie mu na to pozwalał i wywalone miał do tego stopnia... że przechodziło to na Ślizgona. Starał się, jak mógł. Nie zamierzał pozwolić na nawet najdrobniejsze wpadki. Łatwo było mu skrzywdzić Puchona nawet przypadkiem, a potem miałby koszmarne wyrzuty sumienia. Wiedział, że ryzykują i wiedział, że w końcu tego cholernie pożałują... Ale teraz nie był w stanie się tym przejmować, samemu czerpiąc sporo przyjemności ze zwykłego przytulenia. Sam zapomniał, ile czasu spędzili w tej pozycji. Na samym początku jeszcze liczył, bazując na uderzeniach serca Walijczyka, tak pięknie hipnotyzującego. Dopiero potem, pomiędzy szelestem liści i urywaniem wypuszczanych oddechów, stracił poczucie czasu. Ze spokojem przyjął odsunięcie się, patrząc na rudzielca i czekając, czy to przypadkiem nie jest pożegnanie. Ale rzeczywiście, noc dalej trwała, a Neirinowi do zamku się nie spieszyło. Mefisto również się podniósł, wbijając mocniej pazury w ziemię. Czy chce pobiegać? Zawsze. Las posłużył za całkiem niezły plac zabaw. Można było przemykać pomiędzy drzewami, wyskakiwać spomiędzy krzaków i rozpryskiwać ziemię we wszystkie strony; bez tej nuty prawdziwego polowania wcale nie było wiele gorzej i Mefisto nie potrafił narzekać. Dopiero kiedy słońce zaczęło królować na niebie, a skowyt przemienił się w ludzkie jęki, przypomniał sobie o planach zbesztania Neirina. Fakt faktem, mógł sobie gadać o niebezpieczeństwie związanym z łażeniem gdziekolwiek w czasie pełni, ale ostatecznie i tak się uśmiechał pod nosem. - Nie testuj mojej cierpliwości, skarbie - dorzucił, stając przed chłopakiem w pełni ubrany. - Lepiej, żebym cię za miesiąc nigdzie nie spotkał. - I chociaż bardzo chciał, żeby brzmiało to jak groźba, to w rzeczywistości już teraz, podążając do Hogwartu, trzymał kciuki aby Neirina znowu podkusiło na durny spacerek.
Zaglądał tu systematycznie. Być może o innych porach niż większość znanych mu osób, ale pielęgnował tę tradycję. Obserwacja gwiazd kojarzyła mu się z domem i z matką, spokojnym i cichym domem oraz z niejasnych sobie powodów, z latem. Niestety, obecnie mieli grudzień i temperatury pozostawiały wiele do życzenia. Mimo to gdy dziś nawet książka nie była w stanie ułożyć go do snu Cecil uznał, że nie zaszkodzi mu spacer - skoro i tak marnotrawił czas na bezcelowym zaleganiu w łóżku. Znał konstelacje, wiedział wiele o gwiazdach, a niezliczoną ilość nocy miał mapy nieba przed oczami. Miał nimi obwieszony cały pokój i nawet po tylu latach nie zanosiło się, by miał z tego zrezygnować. Lubił nocne, zimowe powietrze i gdy cieniutka warstwa śniegu skrzypiała mu pod butami. Poza tym dookoła zalegała martwa cisza, co było mu na rękę. Był zmęczony hałasem i ludźmi, z którymi miał kontakt na co dzień, ale to chyba nic nowego; nigdy nie był ekstrawertykiem. O tej porze roku ciężko było spotkać kogoś po drodze, a dodatkowo zima miała jeszcze jedną zaletę - gwiazdy były świetnie widoczne. Było ich mrowie, i to do tego stopnia, że nawet on gubił się czasem, potrzebując chwili na odnalezienie pewnych układów.
Zatrzymał się przy skraju lasu, rozglądając za dogodnym miejscem na swoje obserwacje. Siadać nie zamierzał, jeszcze nie zgłupiał. Za to nisko pochylony konar wyglądał zachęcająco, i gdy tylko upewnił się, że nie wisi zbyt wysoko zaraz spróbował na nim zawisnąć. To był... błąd. Gałąź gruchnęła pod nim, była w środku spróchniała i wyraźnie nie zamierzała dźwigać jego ciężaru. Spadł razem z nią z krótkim okrzykiem zaskoczenia, po czym wreszcie dostał to, po co przyszedł - zobaczył te swoje gwiazdy.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Nocne spacery. Pozwalały mu wyswobodzić myśli. Pozwalały zasięgnąć porady tam, gdzie jej zazwyczaj nie mógł znaleźć. Natura. Śpiewu ptaków już dawno nie było; zamiast tego płatki śniegu delikatnie wirowały w melancholii nadawanej przez zimny klimat panujący w Hogsmeade. Czy przeszkadzało to uzdrowicielowi? Otóż niezbyt. Kiedyś kochał lato, od kiedy zaś począł spędzać Święta samotnie, zima stała się jego jedynym sprzymierzeńcem; choć i ona wydawała się być zdradliwa. Zabójczo piękna - i to w najbardziej dosłownym znaczeniu; lato wydawało się być przyjaźniejsze, kiedy to promyki słońca padały delikatnie na skórę, zaś ludzie mogli bez problemu przemieszczać się od punktu do punktu. Tym razem - no cóż, nie każdy był przyzwyczajony do zimna; ubrany w ciepły, czarny płaszcz, mężczyzna nie mógł sobie pozwolić na dawne hasanie po takim śniegu bez konkretnego powodu w samej podkoszulce. Nie te czasy, nie ta chwila, nie ten wiek; kiedyś owszem, lecz teraz, nawet jeżeli był w jakikolwiek sposób osobą, która spędziła aż magiczne trzydzieści siedem wiosen bez konkretnego powodu na tej planecie, nie mógł sobie pozwolić na idiotyzm z własnej strony. Myślał, był człowiekiem rozumnym; nie miał zatem powodu do ignorowania przekazu pogodowego, kiedy to udał się na spacer w spokojny wieczór przemieniający się w typową noc - cichą, chłodną, pozbawioną krzty duszy ludzkiej. Idealnie, chciałoby się rzec, kiedy to banda psów przemierzała przez las; biały husky czuwał, uważał, starał się zachować odpowiednią rezerwę rozsądku. Sznaucer ostrożnie stąpał po śniegu, zapoznając się z nim prawdopodobnie pierwszy raz; strachliwy pies na szczęście nie uciekał, swobodnie wtykając nos w śnieżną pierzynę. Najbardziej dynamiczny i żądny przygody, wysunął się na prowadzenie; to on właśnie usłyszał trzask łamanej gałęzi, kiedy to niespodziewany gość postanowił chwycić się niefortunnie struktury drzewa. Braun, gdyż tak nazywał się wilczur wielkości owczarka niemieckiego, bez zastanowienia pobiegł w źródło miejsca hałasu, tudzież zaintrygowany, zaciekawiony. Zaraz za nim ruszył Blau; podobny do struktur krajobrazu zimowego czworonóg również postanowił sprawdzić, co się stało. - Blau! Braun! - powiedział, tudzież wykrzyknął, choć musiał pobiec wraz z nimi, aczkolwiek zwierzęta były o wiele szybsze. Powiedziawszy jedynie pod nosem typowe "Cholera", ruszył również w ich stronę, jednak ze znacznym opóźnieniem. Było przede wszystkim ciemno, nie mógł ryzykować nagłego zaintrygowania zwierzaków; nie teraz. Musiał uważać na kroki, musiał je ostrożnie stawiać, kiedy skrzypiący śnieg nie działał na korzyść przemierzania przez kolejne odmęty lasu. Ciche westchnięcie przedostało się z jego płuc przez wargi na zewnątrz, choć nie miał na to czasu; zwierzęta i tak były o niebo szybsze; wytropiły Krukona, dotarły do źródła dźwięku. Leżącego, oglądającego gwiazdy; jak to przystało, husky ostrożnie podszedł do młodzieńca, zachowując odpowiedni dystans, wydając jednomiarowe szczeknięcie w jego stronę; wilczur zaś, radosny oraz pozbawiony skrupułów, postanowił przekroczyć bezpieczną barierę oraz zwyczajnie liznąć młodzieńca po twarzy, merdając ogonem na lewo i prawo. O zgrozo.
Pies go lizał. W sensie, dosłownie lizał go pies. Prawdziwy pies, z krwi i kości, cholera jasna. Najpierw nie do końca przytomnie zamrugał, nie wiedząc, czy może to mu się śni, czy przy upadku z drzewa uderzył się zbyt mocno w głowę. Zimny, mokry język i nos były aż nadto rzeczywiste. Nie miał zielonego pojęcia skąd te diabły się tutaj wzięły, a w pierwszym odruchu wziął je za wilki. Dla niego to w sumie bez różnicy, bo obu bał się w równej mierze. Miał uraz do tych zwierząt i bał się ich jak mało czego w życiu. Stąd też poczuł się tak, jakby ktoś strzelił w niego drętwotą, a włosy z naturalnej bieli momentalnie przybrały barwę intensywnego fioletu. Przez chwilę słyszał bicie własnego serca, a potem do głowy przyszło mu, że może powinien był użyć zaklęcia? Różdżkę miał w kieszeni płaszcza. Z drugiej strony nie był pewien, czy da radę dobyć jej wystarczająco szybko. Poza tym zdał sobie sprawę, że nawet jeśli miałby za moment stracić rękę, nie chciałby skrzywdzić żadnego zwierzęcia. A psy, choć nadal przerażające i nieodstępujące go ani o krok, nadal nie rzuciły mu się jeszcze do gardła. - Zostaw - wychrypiał krótko, mrużąc oczy. Rozważał czy w ogóle ma dokąd uciec, kalkulował jak szybko biega i czy refleks pozwoli mu na sprawne wygrzebanie się spod gałęzi; za dużo niewiadomych. Krwiożercze bestie także nie sprawiały, że zadanie miałoby stać się łatwiejsze. Dlaczego to nie mogły być wiewiórki? Jakiś niuchacz, ewentualnie pufek? Liczył oddechy w spokoju, ta technika w większości przypadków była pomocna kiedy był o krok od napadu paniki. Czy one nie mogą po prostu zniknąć? Usłyszał czyjś głos. Gdzieś z głębi lasu, i chyba ktoś biegł w tym kierunku. Czyżby właściciel? Świetnie. Hollow był wściekły i gotowy wyrwać mu nogi z dupy jak tylko pozbędzie się tych cholernych psów. W głębi serca miał jednocześnie nadzieję, że facet pospieszy się i zrobi coś z tym furczącym, obśliniającym go problemem; ostatnią rzeczą o jakiej marzył, to mieć twarz wylizywaną przez wielkiego psa w środku nocy, na polanie koło lasu, w porywie chwili pod rozgwieżdżonym niebem. Nie tak wyobrażał sobie ten wieczór.