Miejsce powszechnie znane wśród mieszkańców wioski, jednak niezbyt często odwiedzane, w szczególności przez uczniów, traktujących ten las jako teren nieznany i niezbadany. Na pozór nie ma tu nic specjalnego, jednak chcący i zdeterminowani, mogą zawędrować wgłąb mini puszczy, gdzie wprost roi się od życia. Nie umiera ono nawet zimą - zawsze znajdzie się jakieś stworzenie, niekiedy przyjazne. Nie znaczy to jednak, że można beztrosko przemierzać ścieżki, gdyż istnieją tu także zwierzęta niebezpieczne. Jak w każdym podobnym miejscu należy uważać, aby nie zejść z ledwo widocznych dróżek, aby trafić z powrotem.
Autor
Wiadomość
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Spodziewał się nieco więcej entuzjazmu wobec tego przypadkowego spotkania. Nie tylko nie dostał uśmiechu ani nawet słowa aprobaty. Odnosił wrażenie, że z ich dwójki to tylko Trevor czuł się mile zaskoczony. Mimo tego nie dał się zbić z pantałyku, nie odda swojej wesołości, będzie o nią walczył. Czyż nie dzisiaj zostało mu uświadomione, że nie będzie żadnych spotkań przed imprezą, i co więcej został przez niego zdenerwowany (a może spławiony) na wizzengerze? Nabrał leśnego powietrza do płuc i dzięki temu mdłości nieco ustały. - Pajac po drodze zaginął ale pojawiłem się ja. - wyszczerzył się i nie przypominał siebie sprzed paru dni. Teraz miał w sobie wiele beztroski... zbyt wiele jak na obecną sytuację, która w oczach Benjamina nie była czymś dobrym. - Jaki środek nocy? Toć dopiero zmierzcha. - podniósł głowę i rozejrzał się po koronach drzew, próbując zobaczyć stan nieba nad ich szczytami. Z racji, że listowie było bujne to niewiele dostrzegł. Fakt faktem w lesie było znacznie ciemniej więc Benjamin musiał oceniać godzinę właśnie nad tej podstawie. Uniósł dłoń z zegarkiem oplecionym wokół lewego nadgarstka. - Nie ma nawet dziewiątej. - powiedział na swoją obronę i popatrzył na niego bez mrugnięcia powieką, gdy ten podszedł w imię uzdrowicielskich oględzin. Wyprostował się aby prezentować się nieco lepiej. Gdyby tylko nabrał trochę koloru to mógłby udawać, że przedwczoraj nie przeobrażał się w bestię i nie zaczepiał Holly i Ceda. Na żądania pokazania się musiał ugryźć się w język, aby nie zapytać czy musi zdejmować ubranie. O ile cały czas pchało go do tego typu podtekstów w jego stronę, tak postawa Benjamina - i jego ostatnie zdania na wizzengerze - studziły jego zapał. Niestety, w końcu i trevoroy uśmiech zmienił swój układ stricte neutralny. - Wyluzuj. Kiepsko znoszę teleportację a uciekałem przed burzą. Pewnie tu też przyjdzie bo powietrze z zachodu jest bardziej słone. - wskazał kierunek i podzielił się swoimi odczuciami zaczerpniętymi z lepiej rozwiniętego niż mają to nastolatkowie, węchu. - Powiesz mi gdzie jesteśmy? I co ty tu robisz skoro już robimy sobie przesłuchanie? - przestał żartować przez ton Benjamina. Co nie znaczy, że przejął się jego postawą tak jak należy. Odnosił wrażenie, że wkurwienie chłopaka mogłoby być znacznie większe... i kusiło go aby to sprawdzić. Zastanawiał się tylko w jaki sposób mógłby do tego doprowadzić. Zdjął rękę ze swojego torsu aby nie podkreślać miejsc wymagających uwagi. Poruszył zardzewiałymi barkami i szyją, próbując je rozruszać. Każda próba kończyła się nieprzyjemną miękkością mięśni, protestującymi przed jakimkolwiek ruchem. Po czasie musiał przyznać, że chętnie wróciłby teraz do łóżka. Te zmęczenie jakie na niego spłynęło nie było lekkie, codzienne ale głębsze. Cóż, najpierw musi dowiedzieć się gdzie właściwie są a potem będzie myślał nad łóżkiem. Wyciągnął różdżkę i wyczarował zaklęcie - Lumos Maxima - i z jałowcowej różdżki wyskoczyła niewielka kulka światła, która od teraz będzie kręcić się wokół ich sylwetek i rozganiać zapadający zmrok.
Benjamin w chwili pojawienia się mężczyzny nie był gotowy na entuzjazm. Był pogrążony w sobie, w myślach które nie obejmowały ostatniego ich wspólnego spotkania. Mogły jedynie sprawić, że do kolejnego nigdy nie dojdzie. Nie był gotowy na to niebo zstąpienie, które zostało mu zaserwowane. Nie prosił o nie. Zdarzenia ostatnich dni były mieszanką wybuchową, której lont właśnie miał zostać odpalony, powodując wieloobszarowe zniszczenia. W dodatku czuł się nie zrozumiany, bagatelizowany, może nawet nieco wyśmiewany. Podskórnie czuł, że nie powinien tego odbierać w ten sposób, nie miał jednak siły ponownie racjonalizować sobie swoich emocji. Zmęczenie egzystencją było zbyt silne, nie pozwalało zanurzać się w niej by szukać dobrych słów. Reagował, dając z siebie ostatki swojej wewnętrznej siły do walki. - To nie zabawa, Trevor. - Mówił głośno, dosadnie, z przejęciem. Czuł je, rozeszło się po nim z pierwszym wypowiedzeniem jego imienia i pulsowało w żyłach, świerzbiło by je wyrzucić z siebie. - Trevor, KURWA, skup się zamiast pieprzyć. - Złość narastała, podsycana lękiem i troską. Przyziemna, inteligentna część jego mózgu na pewno wiedziała, że to wszystko mogło być wyolbrzymione, ale ona nie została teraz dopuszczona do głosu. - Gówno mnie obchodzi która jest teraz godzina. - Wypuścił przez zęby zły, że był poprawiany. Ta informacja była mu teraz potrzebna jak śnieg w czerwcu. Za to rzeczy, które potrzebował wiedzieć, o które zapytał, jakoś nie wylewały się z pechowego teleportowicza. Nie wiedział czy on to robi celowo, czy tylko udaje, ale czuł jak brak odpowiedzi na jego pytanie jest dodatkowym drwem dorzuconym do jego wewnętrznego ognia. - Mógłbyś choć RAZ to ty ODPOWIADAĆ NA moje PYTANIA? Po obejrzeniu twarzy pewnie by się uspokoił, ale ruch w okolicy klatki piersiowej ponownie go zaalarmował do działania. Czuł, że gdyby wszystko było tak dobrze jak próbuje to przedstawić Trevor to nie klęczał by przy nim zgiętym w pół. Złapał go za ramię, zdecydowanie zbyt mocno niż by chciał, by obrócić jego sylwetkę bardziej w swoją stronę, jednocześnie otwierając skuloną pozycje kolegi. Nie mógł inaczej, wkładanie głowy i próbowanie czegoś między nimi zobaczyć o tej porze skończyłoby się niepowodzeniem. - Dasz rade się podnieść czy na to też jesteś za zdrowy? - Szukał słów by przekonać go, że nie wygląda tak dobrze jak mu się wydaje, a zamiast tego wylewał z siebie raz za razem krople jadu, które skutecznie zatruwały ich rozmowę. Role się odwróciły, ale nie czuł się jak hipokryta. W jego oczach on rzeczywiście miał ogromne powody do zmartwień, potencjalne rany były świeże, a wszystko mogło się wydarzyć dosłownie na jego rękach. Nie wybaczyłby sobie gdyby miał Trevora na sumieniu. Czuł, że to nie jest dobry moment na smutną opowieść o chłopczyku, który właściwie sam nie wie dlaczego się smuci. Co więc mu miał powiedzieć, że jest na rekreacyjnym spacerze? Nie zamierzał go okłamywać. Niedopowiedzenie to jedno, to nie raz mu się zdarzało, ale łganie w żywe oczy to ostatnie na co teraz miałby się zdecydować. Z trudem wziął głębszy wdech, jakby to miało pomóc mu nie udzielić odpowiedzi, w którą oboje pewnie nie wierzyli. - Błądziłem za muchomorami. - nie czuł się z tym co powiedział dobrze. Pierwszy raz, tak bliska prawdy odpowiedź wydawała mu się zdecydowanie zbyt daleka temu co powinien powiedzieć. Czuł w tym to ziarnko kłamstwa, w dodatku słabych lotów.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Nie miał szans utrzymać swojej autentycznej wesołości skoro Benjamin ciskał w niego gromem. - Co cię ugryzło?- zapytał w końcu, gdy czuł, że te gromy to jedynie początek nadchodzącego załamania pogody. Nie rozumiał dlaczego chłopak jest tak poirytowany ale też nie miał w sobie jeszcze motywacji aby odzywać się z rozwagą bądź delikatnością. Ben aż prosił się o uszczypliwości a jak już to odkryli, Trevor miewał ostatnio problemy z zachowaniem umiaru. - Niczego ani nikogo nie pieprzę. Czepiam się faktów.- oznajmił odważnie. Zaczynał zastanawiać się czy aby mądrze będzie dokładać oliwy do ognia. Z drugiej strony był osobą, która stawała okoniem jeśli nie zgadzał się z zarzutami. - O, no to wiesz jak się czuję kiedy ty olewasz moje pytania. Do tej pory nie wiem co w Polsce cię tak użarło. - mruknął z przekąsem. Na rękę było mu te konkretne zirytowanie bo dzięki temu Benjamin może doceni dawanie, jak i uzyskiwanie odpowiedzi. Nie wiedział dlaczego jest ofiarą złości ale nie burzył się o to ponieważ doskonale wiedział, że przy ostatnim spotkaniu role były odwrócone. Zasłużył sobie na zemstę więc nie skakał mu do gardła za tę skumulowaną w nim frustrację. Ten jedyny raz tego nie skomentuje, co nie znaczy, że będzie milczał. - Twój głos ocieka troską.- westchnął ironicznie, podparł się o pień i ostatecznie wstał skoro Benjamin potrzebował tak wyraźnych dowodów na to, że nic mu nie jest… poza paroma detalami, które dzielnie bagatelizował tak długo aż będzie to konieczne. - Ben, na brodę Merlina, nie wykrwawię ci się ani nie zemdleję. Tak się cieszysz z tego spotkania, że prędzej z szoku padnę na zawał. - odsunął się od drzewa i zszedł z tego korzennego pagórka. Oczywiście pogrążył się i zahaczył butem o wystającą narośl i byłby się wywrócił gdyby nie złapał się ramienia chłopaka. - Uważaj na agresywne korzenie.- skomentował dziarsko swoją fajtłapowatość i odsunął dłonią wirujący wokół nich poblask światła. - Ach, kogo planujesz otruć?- pytał, a jego instynkt samozachowawczy szwankował bo naprawdę nie przebierał w słowach i mówił co ślina przyniesie na język. Benjamin prezentował się zajebiście i pociągająco jako ktoś, kto włóczy się w ciemnym lesie w niecnych zamiarach. Ani trochę go to nie zaniepokoiło. - Mam rozumieć, że nie powiesz mi gdzie jestem żebym był od ciebie teraz zależny?- zagadnął bez cienia litości i minął go, celowo ocierając ich ramiona o siebie aby sprawdzić czy ich temperatury ciała będą ze sobą kompatybilne. Sądząc po tym przyjemnym mrowienie to tak, jak najbardziej.
Czuł, że już nie brodzi, a tonie w emocjach. Irytująca wesołość Trevora zeszła mu z twarzy, ale na jej miejscu pojawiła się ta jego paplanina, której nigdy nie potrafił zawęzić do konkretów. Nie sądził, że jego ironiczna, najczęściej żartobliwa część charakteru zmieni się pod wpływem gniewu. Zaczęła mu do głowy sączyć wiele gorzki słów. Wybrał z nich jednak tę najbardziej trafioną. - Langustnik. - odpowiedział gniewnie, tym razem już nie tak głośno, chcąc tym podkreślić, że właśnie zamierzał wbić szpile w sam środek jego pytania. Czuł w gniewie każde uderzenie serca, ciężkie i miarowe, podsycające to co widzi. - Masz racje, czepiasz się. - Rzucił, nie strzępiąc języka na to jak bardzo uważał, że tym pajacem to jednak mógł być Trevor. Czuł, że zawsze tak jest. Nie miało to najmniejszego sensu, ale takie myśli chodził mu po głowie nieustannie. Co najmniej jakby na każdy spotkaniu przynajmniej kilka razy Trevor mówił o czymś totalnie nie związanym z tematem, gadał jak potłuczony o dupie Maryny. Mierzył go piorunującymi spojrzeniami, jakby chcąc potwierdzić lub zanegować zbudowane w nim emocje. Nie pojmował jak bardzo nie był na ten gniew gotowy, jak rozrywał go od środka, do końca pozbawiając jasności myślenia. Dla niego zdarzenia z Polski również nie były łatwe, przez nie się tu znalazł. Najchętniej zapomniał by o nich, a zamiast tego temat ponownie wdarł się ze swoimi brudnymi buciorami na salony. - Gdybyś zadawał ich mniej, może miałbym szanse nadążyć. - czuł jak jego ogień zmienia się w nim w coś dużo ciemniejszego, zadymiającego każdy zakątek jego świadomości, duszący jego wewnętrzy spokój, który od zawsze starał się w sobie pielęgnować. Czuł, że zimny dreszcz przechodzi go po plecach i przestraszył się. To mógł być ten sam impuls, który miał w sobie przez sen o wisielcu jeszcze kilka dni temu. Jego mięśnie po tym przerażeniem stężały, oczy otworzyły się szerzej, przestał czuć własne serce, ale starał się oddychać. Musiał patrzeć na Trevora i nie pokazać mu chwili bólu, którą właśnie przeżywał. To nie on teraz potrzebował pomocy. Komentarz o braku troski, jakże nietrafiony, przeszedł obok niego. Słyszał go, miał na końcu języka kolejną ripostę, ale nie był w stanie jej z siebie wypluć. Kąciki ust delikatnie zaczęły mu drżeć, co bardzo starał się zamaskować, ale czuł jak organizm mu się przeciwstawia. Podniósł się razem z nim na równe nogi, miał wrażenie, że tak dla odmiany to jemu świat zakołysał się niebezpiecznie. Szybko jednak wrócił na ziemie gdy usłyszał atak skierowany w jego stronę. Słowa, których spodziewał się po każdym, ale nie po nim. Postanowił nie zostać mu dłużny, ciemna strona jego charakteru już rozgościła się w jego głowie i nie zamierzała opuszczać tej dyskusji. - Nie dziele się planami morderstw z dziećmi. - był tak omotany, że nie wiedział jak bardzo nie chce tego mówić, jak bardzo nie chciał pogłębiać dzielących ich granic. To on niedawno wrócił do Londynu, do życia. To on te wszystkie granice zbudował, a teraz pogłębiał je z każdym dźwiękiem swojego schrypniętego już od uniesienia głosu. - W lesie jesteśmy Sherlocku. - nie myślał o tym by odpowiedzieć mu tak, by nie wbić mu kolejnej igły prosto w serce. Nie czuł się tak nigdy, czuł jakby w klatce go bolało, a jednocześnie rozum pchał go dalej w te gorycz. Otrzepał kolana, poprawił ubranie, potrzebował na chwilę odciągnąć wzrok od tego co właśnie się między nimi działo. Nie miał zamiaru uciekać, jego przesiąknięta gniewem i goryczą dusza chciała więcej, chciała zwycięstwa w tej kłótni, która przecież nie da mu tego co tak naprawdę potrzebuje.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Ten dzień miał być udany a przypadkowe spotkanie Benjamina miało je urozmaicić. Widząc jednak jak ten zieje jadem zaczynał powątpiewać czy będzie to możliwe. Odbierał mu wszelką chęć do żartów, zaczepek, beztroski i wesołości i po prostu tłamsił go swoją wampiryczną energią. Nic dziwnego, że nawet ktoś taki wytrwały jak Trevor, w końcu dostawał szału. - Zejdź ze mnie, dobra? - warknął, co było ostatecznym dowodem na zepsucie nastroju. Wyczarowana kula zamigotała jakby była wiekowym, zardzewiałym źródłem światła a nie piękną energią rozpraszającą mrok. Reagowała na emocje, zmniejszała się i powracała do swojej wyjściowej objętości. Nie miał żadnych trudności w dostrzeżeniu na twarzy Benjamina... strachu? Nie bólu a strachu. Wyprostował kark i popatrzył na niego zdziwiony, próbując dociec źródła. Otwierał usta aby o to zapytać ale przecież ten nie życzył sobie zainteresowania. Po co miał strzępić język skoro i tak istniało duże prawdopodobieństwo, że zostanie zlekceważony. Zmrużył oczy i tracił cierpliwość. Podszedł do niego te pół kroku ale nie było w tym ani krztyny romantyzmu jak ostatnim razem. Stał blisko i patrzył wyzywająco na jego twarz. - Odpierdol się ode mnie. - syknął, gestykulując przy tym jedną dłonią, jakby próbował złapać powietrze w pięści i rozkruszyć w dłoniach. - Nie masz jaj aby powiedzieć mi prosto w twarz, że mam więcej nie pokazywać ci się na oczy? - prowokował, wściekał się. Słowa Benjamina bolały. Odbierał to jako gwałtowne odpychanie, zgniatanie i miażdżenie tego, co między nimi zaszło. Łączył to z ich ostatnią rozmową na wizzengerze, która najwyraźniej zamydliła mu oczy skoro dalej uważał, że należy się cieszyć z tej bliskości jaka się między nimi zrodziła. Nie potrafił inaczej zinterpretować tego jadu bo to nawet nie była już zemsta za ostatnie jego zachowanie. To było coś więcej. - Okej, masz prawo w odwecie się na mnie wyżyć ale teraz grubo przesadzasz, Bazory. - odszedł od niego bo jeszcze by mu coś zrobił. W imię gwałtownej frustracji kopnął pobliski kamień, który odbił się z dźwiękiem o pień drzewa. Świecąca kula syknęła i wypaliła się sama w sobie, a ciemność jaka zapadła była gęstsza niż te parę minut wcześniej. Nie będzie się prosić o informację i uwagę więc postanowił radzić sobie samemu. Podszedł do najlepiej wyglądającego drzewa i zaczął się na nie wdrapywać. Chciał dowiedzieć się czy jest w lesie w Dolinach czy Hogsmeade. Różnica jest istotna bo chciał wracać z buta. Istniała szansa, że na widok jakiejś szosy lub ulicy będzie mógł złapać Błędnego Rycerza... a nie, nie wziął forsy. Niełatwo było się podciągnąć na pierwszą gałąź bo musiał po drodze odpocząć gdy zakręciło mu się w głowie. Potrafił być uparty na tyle aby się zawziąć. Nie planował się tu zgubić więc radził sobie na własny sposób, byleby uniknąć ponownej teleportacji.
Widział jak w Trevorze również narasta gniew, lecz nie taki sam jak kilka dni wcześniej. Był jego prowodyrem, nie cieszyło go to, ale przynajmniej nie czuł się już zbagatelizowany i wyśmiany. Stali teraz przed sobą, oboje w parszywym nastroju, a Benjamin próbował wrócić myślami do tego co tak naprawdę było powodem jego gniewu - stanu Trevora. Kula światła, która powoli zastępowała, już i tak nikłe promienie słońca, migotała. Było w tym coś oddającego atmosferę obecnej sytuacji. Starszy z nich starał się dokładnie przyjrzeć drugiemu, szukał każdej podejrzanie wyglądające plamki czy kształtu. Stał tak minutę lub dwie, nie dając do głosu dochodzić natrętnym myślom by kontynuować gorzkie słowa, które sączyły się z niego jeszcze sekundy temu. Nic nie znalazł. Tak po prostu, ten cały krzyk i strach były tylko po to, by nie było ran, głębokich, urazów czy złamań. W zamian jedyne co uzyskał to Trevor, który wyraźnymi słowami i gestykulacją sugerował mu by "odpierdolił się". Było to gorzkie, zupełnie jak myśl która chciała w tym momencie teleportować się w innym kierunku, kończąc te rozmowę prowadzącą donikąd. Ben mimo to stał, coraz intensywniej patrząc na Trevora, który w kolejnych słowach tak urażał jego męskość. Czuł, że mu się to należy, że swoimi gorzkimi słowami przeszedł pewną granicę. Ta gorsza część jego charakteru skandowała by dokończył dzieła, by wygrał nagrodę którą było objęcie samotności. Znał ten uścisk, towarzyszył mu przez wiele dni. Bał się go, a jednocześnie był mu tak bliski, że rozstanie się z nim graniczyło z cudem. Lepsza część jego osoby, ta która uczyła się na błędach krzyczała, by nie pozwolił mu odejść, by wyjaśnił wszystko dopóki jest jeszcze co wyjaśniać. Czuł się między nimi rozdarty. Widział, jak on odchodzi. Był przekonany, że to ich ostatnie spotkanie. Trevor jednak zamiast pójść za światłem czy innym wilczym instynktem, zaczął wdrapywać się na drzewo. W każdej inne sytuacji uznałby to za głupie i zabawne, ale teraz nie było mu do śmiechu. Cierpliwie patrzył jak robi pierwsze kroki, opierając stopy o pień drzewa. Nie były one zgrabne ani skuteczne, co ostatecznie utwierdziło go w tym, że powinien nie dać mu tego robić dalej. Tylko brakowało by przy upadku naprawdę połamał sobie kości. - Nie mam jaj by się przyznać, że cię zrugałem, bo... - słowa ciężko przechodziły mu krtań, ale wiedział, że to jedyne słuszne, które może teraz wypowiedzieć. - Jestem głupcem. Przepraszam. - znał już to uczucie, gdy trzeba było przyznać, że popełniło się błąd. - Bałem się, jak jasna cholera. - to było beznadziejne wytłumaczenie, ale jedyne jakie posiadał. Prawdziwe. Bojąc się, nie wiedząc co dokładnie się dzieje, prościej mu było kogoś odtrącić. To był schemat, jeden z wielu, z którym nadal nie potrafił walczyć.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Cokolwiek Benjamin chciał osiągnąć - musiał zadowolić się złością Trevora, poczuciem niezrozumienia i oburzenia. Z początku myślał, że to kwestia zemsty za zachowanie w Dziurawym Kotle a teraz... nie był pewien. To chyba bardzo dziwny sposób dawania do zrozumienia, że lepiej będzie zapomnieć o tamtym poranku. Cieszył się, że Benjamin w końcu się przymknął choć z drugiej strony teraz zastanawiał się czy ten nie poszedł w diabły. Nie obejrzał się przez ramię choć bardzo go korciło. Uparł się, że teraz czas na uniesienie się dumą i godne wdrapywanie się na drzewo. Przecenił swoje możliwości - wlazł tylko na pierwszą gałąź i całkowicie stracił motywację do dalszej wspinaczki. Nie miał na to najmniejszej ochoty. Już miał się poddać gdy jego wzrok padł na malunek na sąsiednim drzewie - szlak! Barwa mieniła się zielenią i dlatego była trudna do dojrzenia a jednak pocieszała bo jednak biwakował od dzieciństwa i potrafił wędrować za pomocą szlaków. Powoli i niezdarnie zaczął schodzić z gałęzi. Ostatnie centymetry noga mu się omsknęła więc przejechał goleniem po korze, zdzierając sobie oczywiście skórę. Czuł na sobie wzrok Benjamina więc nawet się nie wykrzywił, nie syknął tylko zacisnął zęby, co zdradzało, że jednak wyszedł z tego lekko uszkodzony. Prychnął. - Ta, jasne, przeprosiny wszystko załatwią a ja dalej nie rozumiem po co to wszystko. - nie był ani odrobinę udobruchany. Ignorując otarcie przeszedł po okolicy i szukał kolejnego oznaczenia szlaku. - Nie pierdziel, że to mnie się boisz bo to ściema dla małolatów. - dopowiedział bo ilekroć próbował zrozumieć coś ze słów chłopaka, tak napotykał ślepą uliczkę. Był najgorsza osobą do domyślania się o co chodzi drugiej osobie. Przynajmniej z jednym się zgadzali - Benjamin był głupcem, bo nie mówił wprost tylko syczał, pluł jadem i myślał, że przeprosiny wszystko wymażą. Odsunął gałęzie z topoli i zauważył kolejne oznaczenie. Uff, dobry trop. - Dobra, ze wzgląd na to, że cię lubię to wyjaśnij mi o co ci chodzi. Prosto z mostu, Benji. Bez owijania w bawełnę. Bo znalazłem szlak i zamierzam stąd pójść bo jest w cholerę ciemno, idzie burza a ja chcę pochillować w łóżku niż czekać aż wyplujesz na mnie całą złość. - odezwał się dopiero gdy zatrzymał się i odwrócił przodem do niego, ze skrzyżowanymi rękoma.
Widział jak Trevor dostrzega coś w oddali, nawet z tak niskiej wysokości na jaką wszedł, po czym ześlizgnął się z drzewa. Widział grymas na jego twarzy gdy wylądował na ziemi. Chciał zapytać czy wszystko w porządku, ale przecież od tego się zaczęło, prawda? Postanowił wiec milczeć. Wracała mu przytomność umysłu a wraz z tym potrzeba zachowania dystansu. Tego samego, który sprawiał, że na co dzień nie mówił o wszystkim wprost. Tego samego, który w Dziurawym Kotle nie rozumiał dlaczego Trevor tak bardzo się nim przejmuje skoro są tylko kolegami. Wiedział, że ich znajomość, choć się zmieniała, wciąż raczkowała. Brakowało im o sobie podstawowych danych, których Trevor potrzebował by go zrozumieć. Problemy tkwił w tym, że on się nimi nie dzielił. Sierra, Val czy Ike, oni wszyscy dostawali tylko ich część, resztę z czasem złapali. Miał z nimi przegadane lata, co ułatwiało komunikacje, gdy coś nowego się zdarzyło. Z Trevorem było inaczej. Znali się z dormitorium, czasem gadali o szkole, czasem żartowali, powierzchownie coś tam o sobie wiedzieli. Nic, co w tym momencie ułatwiłoby rozmowę. Ben czuł więc, że będzie musiał dać z siebie więcej niż zwykle... Bo sam to na siebie sprowadził. - Nie załatwią, ale od czegoś trzeba zacząć. - czuł, że wraca do siebie, że będzie w stanie zapanować nad emocjami, nawet jeśli rozmowa będzie miała taki sam ton jak na początku. Poza głosem Trevora i dźwięków lasu, nie słuchał już niczego w swojej głowie co by mu podpowiadało jakich słów i gestów ma użyć. Zaufał sobie, co było jego codziennością, a mimo to dzisiaj cały dzień tego do siebie nie czuł. - Nie ciebie, a o ciebie. - Stwierdził krótko, ale przecież to nie było wystarczające. Dla Trevora krótkie, treściwe odpowiedzi nigdy nie były wystarczające. Ostatnie dni uzmysłowiły to Benjaminowi bardziej niż ostatnie lata, więc starał się mówić dalej. - Teleportowałeś się skulony w sam środek lasu, niedaleko mnie. - wiedział, że to co powiedział nie wystarczy, ale dał im chwilę, bo zwyczajnie nie wiedział w którą stronę powinna pójść rozmowa, a powiedzenie o naprawdę wszystkim w jego głowie zajęłoby im czas do jutra. Kolejne pytanie spadło na niego niczym kowadło, uderzając mocniej. Wiedział, że i przed nim się nie uchyli, a jeśli mieli wrócić do normalnej rozmowy to musiał mówić. Nie wiedział do końca co. Czy Trevor pytał o zdarzenia z dzisiaj, z Dziurawego Kotła, czy o ogólne jego intencje. Nie był o to zły, sam tak robił gdy chciał wiedzieć wszystko. - Jesteś świetny, a ja dzisiaj przesadziłem. Wszędzie. Muszę sobie poukładać w głowie po tych całych wakacjach. Dlatego nie chciałem się dzisiaj z tobą spotkać. - Powiedział jednocześnie mało jak na ogół pytania i dużo, jak na swoje standardy. - Chce mieć pewność, że kolejnym razem, nie będę już taki... - zatrzymał się na oddech, bo w głowie miał same wulgaryzmy, a chciał mówić całkowicie poważnie.- Jak dziś. - Nie znalazł lepszego określenia. Było to jednak oczywiste, że nie o komplementy mu chodziło.
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Dzielił ich spory dystans i przez zapadającą ciemność widział go coraz mniej wyraźnie. To ewidentnie przeszkadzało w rozmowie choć nie przypuszczał, że zdobędzie się na podarowanie mu szansy wyjaśnienia własnego zachowania. Wkurzył go i nie miał ochoty na dalszą pogawędkę. Odnosił jednak silne wrażenie, że jeśli zaraz się rozdzielą to powrót do normalnej rozmowy może albo nigdy nie nastąpić albo zająć znacznie więcej czasu. Dlaczego rozmowy z Benjaminem zaczynały się robić takie trudne? Przez kilka chwil czuł, że będą w stanie się dogadać a potem przydarzała się taka sytuacja jak dzisiaj. Obrywał i nie wiedział za co. Za żarty, za beztroskość, próbę zarażenia dobrym humorem? To za to trzeba karać? Z jego trzewi wydostało się ciężkie westchnienie. - Co miesiąc przeżywam przeobrażanie się w bestię to otarcia i mdłości po nieudanej teleportacji to pikuś. Póki nie trzymam w rękach swoich jelit to nie musisz się martwić, że się z czegoś nie wykaraskam. A tutaj jestem niechcący, nie byłem dostatecznie skupiony na punkcie docelowym. - powiedział dosadnie i przymusił się do zachowania cierpliwości. Nie rozpoznałby tej troski nawet gdyby nią trzasnął go w twarz. Musiał zapamiętać, że Bazory martwi się w złości i poirytowaniu, a nie w panice, w rozczuleniu, w zaniepokojeniu. Niejako poznawali się nawet podczas tej dziwnej wymianie zdań. Powinni cieszyć się, że los sprowadził ich w tym samym czasie w to samo miejsce a wychodzi na to, że to jakaś kara. Dopiero gdy Benjamin zaczął wydawać z siebie więcej słów to stopy Trevora zmniejszały między nimi dystans. Schował ręce do kieszeni krótkich spodni i wytężał wzrok aby widzieć twarz Benjamina. Żaden z nich nie miał zachwyconej miny. Wyglądali jakby wykonywali przykry obowiązek. Starał się zachować cierpliwość ale... nie, nie dał rady. Za cholerę nie dawał rady znaleźć w sobie puchońskiej dobroduszności czy krukońskiej spostrzegawczości. Podszedł bliżej a minę miał butną, zdradzającą kończącą się cierpliwość. Nigdy, tak jak teraz, nie było bardziej po nim widać, że powinien być pod patronatem Godryka. - Zanim, zgodnie z twoim życzeniem, zniknę ci z oczu to wyduś z siebie, za co jesteś na mnie wkurwiony? Dokładnie, punkt, po punkcie. Jeśli tego nie zrobisz to sam sobie na wszystko odpowiem i niekoniecznie możesz się z odpowiedziami zgadzać. - nie da rady prościej się wyrazić. Szukał przyczyny jego zachowania lecz nie potrafił znaleźć nic poza żywą niechęcią do bliskości i wydarzeń z Dziurawego Kotła. Tak myślał, że przesadził. Nie bez powodu unikał w takim czasie towarzystwa. Pozwolił sobie na wyjątek od reguły i przestraszył jedynego człowieka, który w ostatnim półroczu dał mu więcej ciepła niż mógł sobie wyobrazić. Brawo, idzie mu coraz lepiej w rozpierdzielaniu tego kumpelstwa.
Rozmowy z Benjaminem nie zaczynały robić się trudne, one takie były zawsze, wcześniej po prostu mniej rozmawiali. Ben to wiedział, stąd jego grono znajomych było ograniczone w czasach szkolnych, a potem wyjechał, zostawiając to wszystko za sobą. Może Trevor wspominał go lepiej? Przypisał mu listę cech, których tak naprawdę nie posiadał? Z daleka każdy może wydawać najlepszą wersją siebie. - Ciężko jest zobaczyć jelita w rękach kogoś leżącego na ziemi. - Zauważył jakby to ostatecznie wyjaśniało powód jego strachu. Całą resztę o jego wilkołaczej sile, zwinności i regeneracji wiedział. Nie sądził jednak, że trochę zwierzęcych genów byłoby w stanie nastawić mu żebra albo złożyć w całość pękniętą wątrobę. On też pewnie nie ze wszystkim potrafiłby mu pomóc, musiał jednak wpierw wiedzieć z czym walczy... A okazało się końcowo, że nie walczył z niczym i tu był pies pogrzebany. Trevor się do niego zbliżył, a on nie wiedział czy to dlatego, że chciał pięścią namierzyć jego zęby, czy może tylko przyjrzeć mu się uważnie. Światła było mało, ale ciągle widział jego zarys. Myśl o nadchodzącej burzy nie była pocieszająca, ale Ben był w stanie zaryzykować zmoknięcie jeśli w zamian miał otrzymać czystą sytuacje między nimi. Gniew Trevora jednak nie malał, a on zastanawiał się czy to jednak nie wyszło tak, że gdy przestał zachowywać się jak dupek, tak naprawdę opuścił gardę, to dał w ten sposób nieme przyzwolenie na bycie osaczonym i zalewanym złością. Wiedział, że mu się to po części należy, a po części czuł się z tym cholernie źle. Pierwszy raz odpowiadał na pytania tak jak powinien i najwyraźniej nie zostanie to w żaden sposób docenione. Nie chodziło już o emocje rodem z filmu, gdzie by się pogodzić to rzuciliby się sobie do twarzy, tylko o zwyczajne "ok, dzięki". Posmutniał. Na swój sposób wiedział, że ta rozmowa może nie mieć dobrego zakończenia, że nie zostanie zrozumiany. - Nie jestem na ciebie wkurwiony. Wiem, nie popisałem się i już cię za to przeprosiłem. - wiedział, że nie taka odpowiedź jest oczekiwana. Lista wyimaginowanych powodów byłaby zdecydowanie lepsza, ale wciąż nie byłaby prawdą. - Szukasz w sobie problemu, a tym czasem leży on gdzie indziej. - próbował mówić spokojnie, ale głos mu zaczął drżeć. Wiedział, że nie jest gotów na rozmowę o swoich lękach. Widział już oczyma wyobraźni jak Trevor mówi mu, że to wszystko kolejna wymówka dla małolatów. Sprawnym, ale nie nachalnym ruchem dłoni sięgnął po różdżkę. - Odezwę się jak go znajdę. - powiedział smutno, po czym nie czekając na słowa odpowiedzi, teleportował się przed Dziurawy Kocioł.
zt +
Trevor Collins
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 18
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : czuć od niego zapach akonitu i mięty;
Czekał na całą listę wad i mankamentów, które eliminowały go z tej relacji. Domagał się jasnej informacji i okazywało się, że jest zbyt głupi aby zrozumieć motywy Benjamina. Nie wiedział co ma zrobić i powiedzieć ani tym bardziej dlaczego został tak potraktowany. To takie niesprawiedliwe. - Po co mi przeprosiny skoro nie rozumiem dlaczego to robisz. - nie potrafił kontrolować swoich uczuć bo przecież Benjamin pokazał mu wcześniej, że wcale nie musiał. Tego rodzaju odpowiedzi, jakie Krukon z siebie z takim trudem wyduszał, dla Trevora były oczywistością. Nie wiedział ile go to wszystko kosztuje więc nie wpadł na to, aby jawnie i dosadnie docenić starania. Naprawdę niewiele się znali i przez to ta dzisiejsza niesnaska była nie do rozwikłania. Próbował poznać źródło tych problemów ale trafiał na mur. Teoretycznie był wprawiony z zagadkami, jeśli chodzi o wszelakie rozmowy z Cedem ale tutaj to był inny wymiar bo Bazory'ego nie znał. Nie wierzył własnym oczom. Benjamin deportował się i tym samym potwierdził swoją niechęć. Dlaczego to tak zabolało? Przecież się nie znali. Teoretycznie nic ich nie łączyło. To tylko jeden atak intensywnych emocji, które uznali za zajebiste. Wraz z tą deportacją zauważał, że to będzie już tylko wspomnieniem. Został sam w tym lesie, wkurwiony, zmieszany z błotem i dalej nic nie rozumiał. Na domiar złego zaczęło lać jak z cebra a on dalej nie wiedział w którym jest lesie. Pierwszy raz w życiu zapragnął przemienić się w wilkołaka na zawołanie - właśnie tu i teraz. W jego oczach pojawiło się coś przykrego, czego wcześniej nie było. Nie wyprowadził żadnego zaklęcia ani ciosu w kierunku natury bo przecież to nic nie da. Ruszył zielonym szlakiem i nawet nie osłaniał się przed zimnym deszczem. Czekała go długa droga do domu.