Miejsce powszechnie znane wśród mieszkańców wioski, jednak niezbyt często odwiedzane, w szczególności przez uczniów, traktujących ten las jako teren nieznany i niezbadany. Na pozór nie ma tu nic specjalnego, jednak chcący i zdeterminowani, mogą zawędrować wgłąb mini puszczy, gdzie wprost roi się od życia. Nie umiera ono nawet zimą - zawsze znajdzie się jakieś stworzenie, niekiedy przyjazne. Nie znaczy to jednak, że można beztrosko przemierzać ścieżki, gdyż istnieją tu także zwierzęta niebezpieczne. Jak w każdym podobnym miejscu należy uważać, aby nie zejść z ledwo widocznych dróżek, aby trafić z powrotem.
Percival przechylił głowę na bok i roześmiał się szczerze. Tak, zdecydowanie miał szczęście, bo trafił na osobę nie tylko ładną, ale i zabawną, z którą nie można się było nudzić. Co prawda nie do końca wiedział, czym jest karta kredytowa, na zajęciach z mugoloznawstwa zwykle drzemał, a zapamiętywał jedynie te rzeczy, które w jakiś sposób go zaciekawiły. Na przykład taki odkurzacz. Mugole byli zaskakująco zaradni, nie mając możliwości korzystania z dobrodziejstw magii. Rodzice panny Champion z pewnością nie mogli się nudzić, mając taką córkę- po prostu żywe srebro. Wszystko co mówiła, wydawało się Percy'ego szalenie dowcipne, miała niewątpliwie fantazję i wdzięk. Robiło się coraz ciekawiej, zwłaszcza, że podchwyciła jego grę. - Niestety, obawiam się, że Zachary jest jedynakiem- westchnął teatralnie Follett, obserwując swojego gekona i zerkając raz po raz na twarz dziewczyny.- Ja wychowałem się w lesie, więc całe życie przez nasz dom przewijały się stada najdziwniejszych stworzeń. Wiedział, że jego sposób bycia dziwnie nie pasował do człowieka wychowanego w środku dziczy. Dlatego tak chętnie o tym mówił.
Mimo, że jakoś wiele nie mówił to chłonęła każde jego słowo jak gąbka. Podobało jej się to, że jest inny niż wszyscy. Zazwyczaj właśnie ta indywidualność kręciła ją w ludziach najbardziej i przesądzała o tym czy dalsza znajomość przetrwa. Dlaczego? Prosta sprawa. Zoe szybko się nudziła, nienawidziła rutyny, a ludzie prości, spokojni i bez udziwnień sprawiali, że nie minął moment a dziewczyna o nich zapominała. Fakt, że chłopak wychował się w lesie podziałał na nią jeszcze bardziej, a w jej oczach pojawiły się niebezpieczne błyski, świadczące o głębokim zainteresowaniu i fascynacji. Była wręcz pewna, że dzisiaj spotkała kogoś przy kim nie będzie się nudzić. Zasmuciła się na myśl o tym, że nie dane jej będzie zostać szczęśliwą posiadaczką gekona, dlatego nadal sumiennie gładziła zwierzę po grzbiecie jedną ręką, a drugą założyła za ucho ten niesforny kosmyk, który jest popularnym motywem w wielu filmach, bądź książkach. - No niee - pokręciła głową, marszcząc nos. - W takim razie trzeba mu znaleźć towarzyszkę. On nie będzie samotny (tak wiem, ma Ciebie), ale jak się uda to spłodzą więcej mini Zacharzątek, a któreś z nich na pewno chętnie trafi do mojego domu - uśmiechnęła się triumfalnie, zadowolona ze swojego misternego planu. - Swoją drogą... - tutaj spojrzała znacząco na chłopaka. - Musisz mnie kiedyś do siebie zaprosić - teraz nie było odwrotu. Może i nie musiał, ale Zoe była już w swoim żywiole. Teraz przed oczami miała wizję siebie i tego mnóstwa egzotycznych zwierzątek, w egzotycznym domu, w egzotycznym lesie, z egzotycznymi ludźmi. Bajka!
- I co ty na to, stary? Co powiesz na amory i rolę ojca?- Percival nachylił się w stronę gekona, jakby wsłuchiwał się w odpowiedź Zacharego, po czym pokręcił głową z udaną dezaprobatą.- Mówi, że amory zawsze i wszędzie, ale nie dorósł do ojcostwa- rozłożył ręce w geście bezradności, starając się nie parsknąć śmiechem.- Widocznie nie prokreacja mu w głowie, bardzo mi przykro... Lekkim gestem, pozornie mimowolnym, odgarnął niesforny kosmyk z jej ładnie sklepionego czoła i uśmiechnął się zmysłowo, mrużąc przy tym oczy. - Oczywiście, zapraszam. Tylko czy taka młoda dama wytrzyma w środku dziczy...?- przechylił lekko głowę, błyskając zębami i obserwując ją z rozbawieniem.- Wiesz... tam aż roi się od niebezpieczeństw... hipogryfów, centaurów, błotoryjów... nie boisz się?- spytał z uśmiechem, pochylając się nieznacznie w jej stronę, niby to pod pretekstem pogłaskania Zacharego.
To by było na tyle z Zosiowych planów posiadania w domu gekona. Państwo Champion gdyby słyszeli o jej pomyśle, zapewne w tej chwili odetchnęliby z ulgą, a ojciec dziewczyny przybiłby z Zacharym piątkę za to, że nie chce się spieszyć z ojcostwem. Nie wiedzieć czemu nie przyszła Zoe do głowy adopcja pani gekon, z którą to amory miałby prowadzić, ale to może dlatego że dziewczyna lepiej dogadywała się z facetami. Zresztą kto to wie, za nią trudno było nadążyć, więc chyba na to pytanie odpowiedzi nigdy nie poznamy. - Daj znać kiedy będziesz gotowy - powiedziała półszeptem, pochylając się nad gekonem, jak gdyby to co mówi w ogóle go obchodziło. Jej wzrok podążył za ręką Percy'ego kiedy odgarniał jej kosmyk z czoła. Uśmiechnęła się zadziornie w odpowiedzi. Kto jak kto, ale Zoe Champion nie ma oporów przed znalezieniem się w środku dziczy. W razie większych niebezpieczeństw ucieknie na drzewo i przemyśli sposób w jaki mogłaby ewentualnie przekupić niebezpieczne stworzenie albo po prostu najlepszą drogę ucieczki. Jeśli jednak trafi na równego sobie przeciwnika... Ona by sobie nie poradziła? Mimo, że na pozór była drobnej postury, potrafiła dać w palnik i nie za sprawą alkoholu. - Lepszym pytaniem będzie czy dzicz wytrzyma ze mną - spojrzała mu w oczy, rzucając nieme wyzwanie, a uśmiech nie schodził jej z ust. - Uwielbiam hipogryfy, błotoryje i całą resztę. Z centaurami jest trochę gorzej, bo potrafią być tak samo złośliwe jak ja - wywróciła oczami i znowu wbiła wzrok w chłopaka. - W razie czego będziesz przecież obok mnie, więc z czym sobie nie dam rady poradzisz sobie Ty, nie? Chociaż... Mam nadzieję, że w tamtych stronach nie szerzy się kanibalizm, bo na pewno jestem niesmaczna - stwierdziła z udawanym smutkiem, jak gdyby Percy'emu chodziło właśnie o to żeby wywieźć ją do lasu i zjeść.
- Zapewniam Cię, że w mojej dziczy kanibali nie ma. Nawet mój wszystkożerny brat piękne panie pożera jedynie wzrokiem- zapewnił ją z uśmiechem, patrząc Zoe w oczy i unosząc z rozbawieniem jedną brew. Och, był dziwnie przekonany, że poradziłaby sobie z całą zgrają centaurów, zdecydowanie nie dawała sobie w kaszę dmuchać, poza tym miała wdzięk, który jest najpotężniejszą kobiecą bronią. Właściwie znalezienie Zacharemu jakiejś gekoniej damy nie byłoby takim głupim pomysłem- Percival miał tylko wątpliwości, czy jego pupil nie jest równie wybredny, jak jego pan i czy zechce się ustatkować. Na przykład on, Percy, absolutnie nie nadawał się do stałego związku, może trochę dlatego, że nie znalazł odpowiedniej dziewczyny, a może dlatego, że po prostu było mu wygodnie w formie uwodziciela i pożeracza kobiecych serc. - A przed wszystkimi niebezpieczeństwami osłonię panią własną piersią, mademoiselle Zoe- zapewnił ją z rozbawieniem. Chociaż Twoja jest bez wątpienia bardziej efektowna dodał w myślach i uśmiechnął się do niej uwodzicielsko.
Trafi swój na swego, jak to mówią. Związki Zoe były tak jak jej imię krótkie i treściwe. Nie żeby bała się zobowiązań, czy koniecznie chciała być singlem. Dla niej po prostu u ludzi liczyła się wyjątkowość, ceniła indywidualność. Jeśli ktoś kogoś nazywał dziwnym, bądź popieprzonym, Zoe wiedziała że jest wart uwagi. Nie lubiła się nudzić i broniła się przed rutyną. Każdy dzień chciałaby na tyle ile to jest możliwe spędzić jak ostatni dzień swojego życia. Wiem, wiem, może i teraz zrobiło się ciut poważnie, ale taka przecież była. Nie bała się nowych doświadczeń. W domu bardzo popularne były mugolskie filmy, z których też często czerpała pomysły na swoje szalone odchyły, jak na przykład próba przekupstwa nauczyciela w niekonwencjonalny sposób. Każcie jej ukraść szkolnego hipogryfa i przelecieć nim dookoła świata, pewnie tak zrobi. Jej złożony charakter był głównym powodem tego, że w związku szybko się nudziła i zapominała o swoim partnerze. Lubiła zabawę, ale bardziej fascynowało ją łamanie męskich serc, niż przypadkowy seks z nieznajomym. Tak, tak, dużo osób nazwało już ją suką bez serca, ale tak naprawdę je ma, mimo że się z tym nie afiszuje. Za przyjaciół da się pokroić. Pomoże poskromić Twoje lęki, zapozna Cię z życiem. Taka właśnie była. Lubiła też gry, a im bardziej namiętne się stawały tym większą frajdę z tego czerpała. Nie miała oporów przed wpatrywaniem się w Percy'ego pewnym wzrokiem, z jednym z najpiękniejszych uśmiechów jakimi potrafiła człowieka obdarzyć. - Uff, w takim razie mogę odetchnąć z ulgą - westchnęła teatralnie, no bo jak to tak się dalej bać skoro kanibalizmu tam nie praktykują. Teraz bez obaw mogła się wybrać do tej całej Kanady, w której były te fajowe lasy tropikalne o których była mowa. A może jej się pomyliło? W Kanadzie rajdy safari organizowano? Bogu dzięki, że nie była na tyle lekkomyślna żeby teraz o to zapytać. Może i była pełna wdzięku, ale w Hogwarcie nie uczyli geografii. - W to nie wątpię - stwierdziła powoli, porzucając rozmyślania na temat pustyń, sawann i lasów tropikalnych. - Inaczej mogłabym Cię posądzić o niebycie dżentelmenem! - zakryła sobie dłonią usta w udawanym szoku. - A tak na serio to muszę Cię ostrzec, że niebezpieczeństwa przyciągam jak magnes opiłki żelaza - wyszczerzyła się do niego, dumna z tego jaka z niej femme fatale.
- Już o tym wspominałaś... nadal się nie boję- zapewnił ją Percival, opierając się wygodniej na łokciu i patrząc na dziewczynę z jednym ze swoich słynnych, kocich uśmiechów, które mąciły większości płci pięknej w głowach. Percy może nie był aż tak żywiołowy jak Zoe, jednak trudno go nazwać nudziarzem- co to, to nie! Zdarzało mu się robić głupoty, to i owszem, najchętniej ze swoim młodszym bratem, który jeszcze do niedawna był mu ślepo posłuszny... Niestety, Garreth w końcu dorósł i uznał, że ma dość przewodnictwa starszego Folletta, który to zwykle wymyślał różne eskapady i wciągał w nie brata. Nie były to może rzeczy tak spektakularne, jak porwanie szkolnego hipogryfa, zresztą na tych pięknych zwierzętach latali kilka razy w lesie, po tygodniach oswajania i przekonywania do siebie, ale też byli dość pomysłowi. Teraz obaj się trochę uspokoili, Percy zajął się głównie kobietami i miotłą, Garreth w sumie podobnie, choć na żadnym z tych pól nie odnosił takich sukcesów jak jego brat. Mimo wszystko z rozrzewnieniem wspominali czasy, kiedy dziewięcioletni Percy postanowił hodować diabelskie sidła, które o mały włos by zadusiły siedmioletniego wówczas Garretha. Rodzice nie podzielali ich sentymentu do tego zdarzenia, zaciskali zęby i, mimo że zazwyczaj weseli i bezkonfliktowi, dziwnie pochmurnieli. Ciekawe, dlaczego? - Poza tym... ja lubię niebezpieczeństwo, między innymi dlatego gram na pozycji pałkarza- roześmiał się Percival, patrząc jej głęboko w oczy i niby przypadkiem muskając palcami wierzch jej dłoni.
Zo oprócz tego, że grała na pozycji ścigającego w rozgrywkach między domami, dodatkowo należała też do reprezentacji szkolnej na tej samej pozycji. Czemu? Z prostej przyczyny. Uwielbiała ten sport, a i czasem dobrze było rozładować siedzącą w niej agresję na bogu ducha winnych uczniach. W Beauxbatons jednym z jej przewinień było między innymi połamanie gracza, ale o tym nie będziemy mówić, bo nie daj Boże Percy pomyśli, że coś z nią nie tak. Co do rodzeństwa, też posiadała. Starszego brata, który zawsze ratował ją z tarapatów, w które się pakowała. Nieraz też się zdarzyło, że wciągnęła w problemy również i jego, i to właśnie jemu najbardziej się wtedy obrywało. Życie. Od małego zaradna z niej dziewczynka była i umiała bardzo dobrze zadbać o swój tyłek. - Hmm... To chyba mogę liczyć na małe fory kiedy będziesz celował we mnie tłuczkiem? - zamrugała słodko oczami i uśmiechnęła się szeroko. Była święcie przekonana, że forów nie potrzebowała w starciu z piłką, ale kto wie, często się przecież słyszało o różnych wypadkach i złamaniach. Osobiście cieszyła się, że jeszcze nigdy nie zaliczyła żadnego z nich i chciałaby żeby dalej tak zostało. - Ale skoro lubisz niebezpieczeństwo, to trafiłeś na idealną osobę - spojrzała na niego kątem oka i posłała jeden z tych uśmiechów, które powinno się wysłać w odpowiedzi na kocie uśmiechy rozmówcy. - Ja uwielbiam robić szalone rzeczy. Ogólnie lubię spontaniczność... i te sprawy - wzruszyła ramionami, nie spuszczając z niego wzroku i lekko drgając kiedy musnął jej rękę.
- Myślę, że da się to załatwić- uśmiechnął się Percival, odgarniając z twarzy niesforne, ciemne włosy, układające się w ładne fale. Rywalizacja z tą dziewczyną na boisku musiała być naprawdę niebezpieczna, Percy widział po jej sposobie bycia, że nie należy do osób dających fory i specjalnie przejmujących się stanem kończyn innych zawodników. Follett może też nie był zbyt łagodny, ale raczej koncentrował się na pilnowaniu głów swoich kolegów z drużyny, niż celowym trafianiu w nie przeciwników. Jeśli mu wyszło- fantastycznie, ale bardziej się martwił, żeby jedna ze złośliwych piłek nie trzasnęła jego znajomych, wychodząc z założenia, że z rozbitą głową niewiele punktów zdobędą. Mimo wszystko był naprawdę skutecznym zawodnikiem, miał również jedną tajną broń- swój firmowy uśmiech, którym rozpraszał przeciwniczki. Wierzcie lub nie, ale robił to na nich piorunujące wrażenie, zwłaszcza kiedy mknął na swojej ukochanej miotle z rozwianymi malowniczo włosami. Ach, ten Percy...- Tylko pytanie czy zasłużyłaś...- dodał po chwili, robiąc minę, jakby głęboko się zastanawiał nad tym zagadnieniem. - A jakiego typu spontaniczność lubisz...?- Follett przechylił lekko głowę i przesunął opuszkami palców po jej przedramieniu, wciąż patrząc jej głęboko w oczy.- Lot na smoku? Jazda na buchorożcu?
Głupie bachy, niedobre. Do lasu się zachciało? Zaraz stąd was wyprowadzimy, że zapamiętacie ten dzień zawsze na zawsze. Będziecie płakać i błagać wielkiego Mistrza Gry na kolanach o litość. Albo nie! Najpierw obtaczam was w błocie na podobieństwo czekolady i potem będziecie moimi murzynkami. To wspaniała wizja. Mam nadzieję, że umiecie sprzątać, bo ja w moim wspaniałym mieszkaniu po prostu potrzebuję troski. Nie wspominając, że jakby kobiecina dobrze gotowała, to już raj. Oczywiście wypuściłbym was po służbie wynoszącej lat dwadzieścia. Jakbyście dobrze pracowali, to może nawet kromkę chleba dostaniecie, ale na razie okres próbny was czeka. Ładne mopy w zestawie będą! I promise!
Przede wszystkim... Kto tu do tego lasu przylazł? Ach no tak. Ten bezczelny chłopiec, który przeleciał Bonnie Gardner w dwie minuty i wyszedł z sali, a ona jak gdyby nigdy nic wyszła z sali. Wy zboczuchy jedne myślałyście, że ja nie widzę. Ale ja widziałem. Na drugi raz wkroczę i wam zabronię takiej gimnastyki. Fujka! Ale przecież miałem w ogóle z innej beczki pisać. Patrzcie co ze mną robicie. Wy bachy niedobre. A ta druga panna? NASZA KOCHANA ZOE. Zoe nasza kochana, która pokaże nam cycki, jak ładnie poprosimy, albo i nie poprosimy, ale spełnią się nasze marzenia i tego chłopca na pewno też. Widać, że ma zbereźne myśli już na widok uszu dziewczyny. Plotki po szkole mówią, że on kolekcjonuje zdjęcia uszu i się tym ten tego... Znaczy bardzo cieszy w zaciszu domowym. OH BOŻE. Jaki ze mnie plotkarz. Muszę pogadać z Obserwatorem. Ale dobrze, jak dobrze tak sobie, ale dobrze. Ale się rozgadałem.
Zatem dzieci w lesie, to Baba Jaga się cieszy... Nie uwierzycie co się stało, ale ktoś tej dwójce zrobił bardzo brzydki żarcik kosmonaucik. Otóż! Otóż to akurat oczywiste! Ktoś rzucił na oboje "levicorpus" w wyniku czego zawiśli w powietrzu w sporej odległości od siebie... No może przy dobrej gimnastyce złapaliby się za rączki! Hohoho. Życzymy powodzenia. Ale czy to początek tajemniczych zaklęć? No chyba nie! Wiadomo... Tu lato idzie... A z prawej strony ktoś rzuca w nich kulkami, jakby ze śniegu. A jeśli te kulki coś spowodują?
Chłopcze. Masz rzut kostką: 1,4,5 - twoja twarz zmienia kolor na pomarańczowy, a z włosów robią się pnącza jakieś dziwnej rośliny i zaczynają Ci obwijać się wokół szyi! 2,3,6 - jeszcze lepiej. Otóż czuj tę fazę, ale okazuje się Twoje stopy zamieniają się w różowe płetwy i nie możesz pozbyć się uczucia, że ktoś Ci je łaskocze!
Droga dziewczynko. Buziaczki dla Ciebie. 1,4,5 - twój strój zamienia się w strój chłopki, a ręce zamieniają się w dwa ziemniaki. Co robić? 2,3,6 - grubsza historia. Na Twojej twarzy pojawia się maska niedźwiedzia pachnąca czymś, co powoduje nudności. Nie można też zapominać o tym, że na łokciach masz skorupę... Jakby żółw? ;O
Percy wrzasnął przeraźliwie, czując, że jakaś nieznana siła unosi go za kostki u nóg i zawiesza w powietrzu. Pierwszym uczuciem był szok, potem wściekłość. Do głowy mu nie przyszło, że mógłby się przestraszyć! To jakieś kretyńskie żarty, a ten dowcipniś zaraz mu za to zapłaci... takie dłuższe zaraz, kiedy Percival znajdzie się już na ziemi i dojrzy tego cholernego kawalarza. - Co do cholery?! Zoe?! Nic ci nie jest?!- zawołał, widząc że jego urocza towarzyszka znajduje się w podobnie niekomfortowej sytuacji. Tego już za wiele! On, Percival Magnus Follett, nie miał zamiaru puścić takiej zniewagi płazem! Niewiele jednak mógł zrobić, wisząc głową w dół i czując, że krew spływa mu go głowy. Nagle poczuł pacnięcie- co to ma być? Ktoś w niego czymś ciskał! Percy wydał z siebie wściekły okrzyk i szarpnął się bezsilnie, co oczywiście nic nie dało. Doznał dziwnego uczucia- jakby jego włosy zaczęły gwałtownie rosnąć i wić się na wszystkie strony. Po chwili ich ruchy zaczęły się stawać coraz bardziej celowe- pnącza, którymi się stały za sprawą jakiegoś cholernego uroku, zaczęły się owijać wokół szyi naszego uroczego uwodziciela. To już nie było zabawne! Spojrzał z przerażeniem w kierunku Zoe- miał tylko nadzieję, że chociaż jej się upiecze!
Na całe szczęście umiała sobie radzić z tymi uroczymi chłopaczkami na miotłach, którym tak włosy fajnie na wietrze powiewały. Jednak miała niemałe wrażenie, że jeżeli grałaby akurat mecz z Red Rocks, Percy wcale by jej nie pomagał w skupieniu się przy jeździe na miotle. Właściwie to dobrze, że poprosiła o te fory, bo może oszczędzi jej na czas gry swoich cudnych uśmiechów. Kto wie może to by był ten pierwszy raz kiedy panna Champion spadła by z miotły i straciła status czempionki w swoim fachu? A może byłoby odwrotnie i jej zgrabna osóbka, kołysząca biodrami na miotle oczarowałaby Percivala, a on sam miałby kłopoty z koncentracją w trakcie gry? Wygląda na to, że jednemu i drugiemu przydałyby się fory. Chociaż w tym wypadku akurat Zoe nie miałaby specjalnego pola do popisu w uszkodzeniu chłopaka, a i wcale nie była skora do takich popisów, zwłaszcza że tak dobrze jej się z nim dzisiaj rozmawiało. - No wiesz co... - odpowiedziała z udawanym oburzeniem, posyłając mu piorunujące spojrzenie. - A nie zasłużyłam? - dodała po chwili trochę wolniej, lekko się nachylając w jego stronę, tak że ich oczy dzieliły zaledwie centymetry. Poczekała tak chwilę w zawieszeniu, przesuwając wzrokiem po jego oczach, ustach i generalnie jego ciele. Kiedy jego ręka znalazła się na jej przedramieniu, wyprostowała się i przekrzywiła głowę na prawą stronę. - Każdego rodzaju spontaniczność - stwierdziła bez mrugnięcia. - Jazda na smoku brzmi kusząco, zwłaszcza jeżeli będziemy gonić wschód słońca, gdzieś nisko nad wodą. Równie dobrze może to być wdrapanie się na dach zamku i rozpalenie tam ogniska wieczorem. As you wish - stwierdziła lekko, chwilowo pochłonięta marzeniami o czymś takim. Byłoby to całkiem fajne i była w trzech czwartych pewna, że wykonalne nawet i teraz z małą niedogodnością w postaci późniejszego szlabanu. No tak my tu gadu gadu, właśnie zaczęło się robić coraz ciekawiej, ale jakiś bałwan postanowił sobie dzisiaj zakpić w bardzo przykry dla Zosi sposób, także nim się spostrzegła zawisła w powietrzu głową do dołu. Stało się to tak nagle, że żołądek podszedł jej do gardła. Na szczęście wyćwiczona, po podboju niejednej imprezy nie dopuściła do tego żeby w jakiś sposób jej to zaszkodziło. Posłała najpiękniejszą wiązankę przekleństw na jaką mogła się zdobyć, która składała się głównie z kurew i 'ja pierdolę'. - COOOO JEST - wydarła się wniebogłosy, bo jak widać jej rozmówca tkwił w tej samej pozycji, trochę dalej od niej. Nie podobało jej się to zwłaszcza, że zaraz potem dostała w głowę jakąś kulką. Śnieżną? WTF? Chciała właśnie potrzeć się po głowie kiedy zorientowała się, że jej ręce w tym momencie przybrały kształt ziemniaków, a jej strój zamienił się w jakąś paskudną sukienkę, jakie miały w zwyczaju nosić dziewuszki z prowincji. Nie spodobało jej się to. Kiedy wypuściła z siebie kolejną wiązankę, a te przecież nie przystają młodym damom. Wzięła kilka wdechów i spojrzała w stronę Folleta, który miał twarz w kolorze dojrzałej pomarańczy a z jego głowy zamiast włosów wyrastały pnącza. Dziwny widok. Nie takiej spontaniczności się spodziewała. Na pytanie czy nic jej nie jest zastanowiła się czy zacząć się śmiać czy płakać. Uznała jednak, że nie skorzysta z żadnej bramki, a w ostateczności z pierwszej, bo po co płakać nad rozlanym mlekiem, ta? - Zastanawiam się teraz, które z nas ma gorzej - stwierdziła kwaśno i rozejrzała się podejrzliwie dookoła, aby tylko nie dostać w głowę kolejną kulką. - Czuję śmierć w pobliżu, ktokolwiek to zrobił i go dorwę NIE ŻYJE - dodała końcówkę głośniej, co by żartownisia wystraszyć, a co! - Teraz pytanie, czy masz jak zaradzić na nasze ekhm, przypadłości? Bo w tym momencie tymi ziemniakami nie wyjmę różdżki, ale zachowam je dla rozłupania komuś głowy - to był dobry pomysł. Dostać ziemniakiem nie było zbyt przyjemnie, a dostać ziemniakiem wielkości jej ręki... Byłoby co najmniej boleśnie. Potem mogliby sobie zrobić frytki, ale szkoda jej rąk.
Wszakże nie ma co szukać winnego, a tylko po powrocie do zamku stanąć przed lustereczkiem sobie i powiedzieć: "ach ja niedobra/y, po co szedłem do lasu? Mama przecież mówiła, że tam brzydko i niebezpiecznie!". I tym sposobem Mistrz Gry wygrywa dzisiejsze losowanie i to dla niego przeznaczony jest roczny zapas pierogów, więc tańczymy ze szczęścia. Może was zaprosi. Hehs. Taki będzie miły. Ale dobrze. Podsumujmy sytuację i zobaczmy co takiego się tu nie zgadza lub zgadza. Oto... Dziewczynka wisi w powietrzu z ziemniakami zamiast dłoni i nie możemy zapomnieć o seksownym stroju, który teraz przyodziała. Może to akcja w stylu Kopciuszka? Po prostu minęła umówiona godzina i nasza kochana Zoe zamieniła się w tego kim jest naprawdę. Wszakże dzięki takiemu wytłumaczeniu otrzymalibyśmy niebanalną bajkę. Co prawda w jakimś stopniu skopiowaną, ale kto się dziś takimi rzeczami przejmuje! Tam w tle oczywiście, jeszcze jest z nami ten chłopiec od Bonnie Gardner. Halo? Ach tak. Dusiły jego własne włosy. I miał pomarańczową twarz. I potem takich nazywano bogiem seksu. No dobrze. Już tutaj obiektywny się robię, bo chyba trochę zbaczam z tematu. Nie mniej jednak! A jednak nie mniej! Warto zauważyć, że to co się działo dalej wcale nie wpływało na korzyść naszych bohaterów. Gdyż? Wiadomo przecież, że ich metamorfozy mają magiczne właściwości. Otóż czego Zoe nie dotknie zamieni się w ziemniaka (przynajmniej po części). A to czego jakimś sposobem dosięgnie jegomość zaczyna nieprzyjemnie pachnieć. Także może lepiej, aby nie dotykali siebie nawzajem... No chyba, że... ? Pod nimi, dokładnie w miejscu w którym wcześniej stali pojawiła się plansza do magicznego twistera, a w dodatku ktoś, kto sobie z nich brzydko żartował, ogrodził las takimi zaklęciami, których sam dyrektor szkoły być może nie znał, a więc wyjść się nie dało. A i dwójka naszych bohaterów z impetem została zrzucona z powietrza na mokrą siebie. BIEDNE ZIEMNIAKI ZOE. Może dobrze, że tym czasowo nie ma w nich czucia, ale gorzej będzie, jak odłamie trochę tego wspaniałego warzywa.
Zasady twistera powinny być dla nich logiczne, z tym, że tym razem są nieco skrócone.
CHŁOPCZE ZACZYNASZ: kostka 1,4,6 - kładziesz się pierwszy na matę w pozycji mostka. Chyba nie masz wyjścia, bo jakaś niewdzięczna siła sama Cię pcha do wykonania polecenia. kostka 2,3,5 - wchodzisz na pole gry, ale coś chyba zepsułeś, bo ziemia zaczyna Cię wciągać tak, że wystaje z niej tylko twoja dyniowa głowa z pnączami i oczywiście prawa rączka.
DZIEWCZYNKO: kostka parzysta - wchodzisz jako druga na pole gry. Próbujesz przybrać odpowiednią pozycję, dzięki której nie dotkniesz przeciwnika, ale jest to silniejsze od Ciebie i upadasz na niego powodując to, że Twój ziemniak zamienia mu wybraną przez Ciebie część ciała w ziemniaka. A on powoduje, że zaczynasz nieprzyjemnie pachnieć. Raczej nie masz szans na uwolnienie się od tak. Pomocy? kostka nieparzysta - wchodzisz jako druga na pole gry. Kładziesz dłonie na "macie", a Twoje ziemniaki zaczynają wciskać się w ziemie i wyrastają z nich pierwsze listki. Czyżbyś była żywym ogrodem? Co gorsza chlopiec ociera się o Ciebie, że pachniesz nieprzyjemnie. I masz wrażenie, że zaczyna was coś łączyć... Chyba to właśnie dzikie pnącza ziemniaków
/jeśli chłopiec wylosował, że jest w ziemi to napisz trochę o tym, że próbowałaś go wyciągnąć.
Rąbnął o ziemię z takim impetem, że na moment go zamroczyło. Leżał bezradnie, zastanawiając się, czy kręgosłup i kończyny ma całe. Na próbę poruszył stopą- nie było widocznie najgorzej, bo jakimś cudem mu się to udało. Dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę z faktu, że leży na jakiejś cholernej, kolorowej macie, która coś mu przypominała. Nosz do diabła, co to miało być? Co to za kretyńskiej żarty?! Zwłaszcza, że w tej chwili coś podźwignęło go do góry, ale nie do normalnej, pionowej pozycji! To byłoby za proste! Percival poczuł, że jakaś siła wykręca jego ramiona i zmusza, by umieścił stopy i dłonie na kolorowych polach, wyginając się w mostek. - Co to ma do cholery być?!- krzyknął ze wściekłością, próbując bezradnie odzyskać władzę nad swoim ciałem. Nie, to nie był normalny kraj ani normalna szkoła- to jakiś dom wariatów!
Powoli zaczynała nabierać jakiejś niezrozumiałej awersji deo tego typu miejsc. CIEKAWE CZEMU. Miała ochotę wyładować swój gniew na którymś z drzew, ale bała się że jej palce potem do końca życia zostaną frytkami, dlatego zaniechała jakiś gwałtownych ruchów. Bogu dzięki ręce miała akurat blisko siebie kiedy tak spadła nagle w dół, bo zapewne zrobiłoby się z nich ekspresowe puree, a ona mogłaby zagrać w szkolnej sztuce Edwarda Nożycorękiego. Skoro już mówimy o jakiś bonusach to trzeba koniecznie wspomnieć o fakcie, że leżała teraz na macie do gry w Twistera, co spowodowało u niej większego mindfucka niżeli miała wcześniej. Rozszerzyła oczy kiedy Percy zaczął się wyginać i stanął teraz w pozycji mostka. Co jest, gimnastyki mu się nagle zachciało? Chłopka Zoe nie miała jednak za wiele czasu do myślenia, bo właśnie coś popchnęło ją do położenia dłoni, a raczej ziemniaków na macie, które w momentalnie zaczeły się wbijać w ziemie. Ale zaraz. Co jest? Zosia z powodzeniem mogła teraz udawać sadzonkę, bo z miejsca w które przed chwilą wbiły się jej dawne ręce zaczęły wyrastać jakieś pędy. Jezus fuj! Na Merlina! Co tak obleśnie śmierdzi? Ach no tak, to tylko ona. Co jest?! Fuuuuj! Zoe w tym momencie miała ochotę umrzeć, a na domiar złego jej pędy zaczęły się zacieśniać wokół pechowej dwójki. I gdzie ten diabeł skoro zawarła z nim pakt, no gdzie?!
I tak się właśnie dzieje, kiedy dzieciaki nie idą spać zaraz po dobranocce, a pchają się do lasu na szybką lekcję biologii, która nie jest wskazana w tym wieku. Gdybym nie odkrycie tabletki antykoncepcyjnej w 1962 roku, zapewne dziś Zoe wiedziałabym już kto będzie jej mężem, a pod sercem nosiłaby drugiego, albo i trzeciego maluszka, ale że los chciał tej tabletki, to i dziewuchy były bezpieczniejsze i w ten sposób mogły się tłuc po salach. Ale Mistrz Gry to przecież strażnik cnót dam w Hogwarcie. Zatem na pewno nikt się nie zdziwił, że ruszając na patrol po wątkach pierwsze kogo chciał uratować to była akurat Championka, która zasługiwała na to nikt inny, bo narażała się na lesisty seks. A miała doświadczenie biorąc pod uwagę pokazywanie piersi nauczycielowi. Marna sytuacja, ale to nic. Dość wspomnień. Ponieważ sytuacja się przedstawiała coraz gorzej nie było innego wyjścia, jak tylko wyjaśnić co tutaj zaszło... Całkiem niedaleko od miejsca, w którym stali rósł przepiękny krzew z białymi bombkami, które powodowały niesamowite iluzje i złudzenia optyczne, które potem przekładały się na świat. Zatem kiedy tylko ktoś poderwał ich za nogi do góry, bo faktycznie jakiś niewdzięcznik to zrobił, to akurat wtedy poszczuł ich tym wyjątkowym towarem i wszystko co widzieli, albo wydawało im się, że robią ... Było tylko dla nich. Ale nikt z tej dwójki nie mógł sobie zdawać sobie z tego sprawy, a wiec trwali w pozach, które wcześniej wylosowali. Mogli mieć do siebie mnóstwo pretensji, ale to nic. Wyglądali pięknie. Przynajmniej według siebie. Bo gdy do lasu wejdzie ich obrońca ujrzy pewien obraz.. On przygwożdżony do ziemi za pomocą dziwnego zaklęcia, a ona do niego przywiązana tak, że mogliby uchodzić za rzeźbę. Piękny obrazek. A oboje pachną odchodami dzikich zwierząt, bo chłopiec akurat na tym się położył. I mają tylko jeden rzut kostką...
Dziewczynka: parzysta - wzywasz pomoc nieparzysta - chłopiec wzywa pomoc z wyłączeniem liczby 2 - zdarzenie trafi do kartotek szkolnych
Proszę państwa, wypraszam sobie! Zofia to bardzo kulturalna i ułożona dziewuszka, a gdyby o przyspieszonym kursie biologii dowiedział się jej braciszek to zapewne zrobiłby sobie z kończyn Percy'ego bransoletkę. Albo naszyjnik. Chociaż to mogłoby się wydawać trochę pedalskie. Whatever. Ona wybrała las, ponieważ było to jedno z jej ulubionych miejsc. Często zaglądała tutaj żeby się odstresować, bo mało to kretynów po zamku chodzi? Zwłaszcza takich, którzy próbują naćpać uczniów, rzucając w nich jakimiś białymi bombami z krzaków, które powinny zostać dawno zlikwidowane, a żeby nie doszło do takich o właśnie sytuacji! I wcale nie pokazywała sobie ot tak piersi nauczycielowi. Mimo, że urodziła się jako czarownica czystej krwi, jej rodzice próbowali na niej resocjalizacji za pomocą mugolskiego trybu życia. Jak widać nie wyszło, ale w małym palcu miała znajomość takich filmów jak American Pie czy Eurotrip, gdzie przekupienie faceta cyckami było przecież bułką z masłem. NO BUŁKĄ Z MASŁEM DO CHOLERY! Ale nie! Tutaj jak zwykle wszystko musi się dla bidulki kończyć szlabanami. Ciężkie jest życie nastolatka. Szczególnie teraz kiedy tkwiła tu, wygięta w jakiejś nienaturalnej pozycji, mając jakieś superrealistyczne zwidy przed oczami, równie powyginanego towarzysza i okropny smród do towarzystwa. Coś jednak w pewnym momencie jej odpuściło, a ona ostatnimi siłami na niezdrowym w tej chwili umyśle wezwała pomoc, co by jakaś dobra dusza przybyła im na pomoc(2) w tej jakże niezręcznej i brzydko pachnącej sytuacji. Jeżeli jeszcze miała się zastanawiać nad tym czy obydwoje siebie zapamiętają to w tym momencie nie mogła być bardziej pewna, że tak się stanie!
To był jakiś koszmar, z którego Percy bardzo, ale to bardzo chciałby się obudzić. I... właściwie coś w tym było, bo okazało się, że to tylko złudzenia optyczne, jednym słowem- naćpali się czegoś! Mimowolnie, ale jednak! To pewnie przez ten cholerny krzak z bombkami- ciekawe skąd się takie biorą...? Zoe zaczęła wzywać pomocy, co uznał za naprawdę dobry pomysł i przyłączył się do jej przeraźliwego wrzasku. Żenujące, doprawdy żenujące wydarzenie, które chyba zupełnie zniszczyło romantyczną atmosferę, ale wszystko jeszcze przed nami, hehe. W każdym razie nic się nie stało. To znaczy nikt nie raczył ich uwolnić, ale najwyraźniej iluzja przestawała działać, bo poczuli, że już nic ich nie zmusza do robienia dziwnych rzeczy. Byli doskonale wolni i śmierdzący, bo niestety zwierzęce odchody nie okazały się złudzeniem. Jak pech, to pech. Percival spojrzał na Zoe niepewnie, rozcierając obolałe ramiona. No dobrze- to co teraz? Uzna, że to jego wina i nie będzie chciała mieć z nim nic wspólnego? Oby nie, bo była naprawdę interesującą osóbką i Follett nie chciał, aby tak zakończyła się ich znajomość! - Hm... to było... dziwne. To się często u was zdarza?- spytał pozornie spokojnie, chociaż wyraz jego twarzy zdradzał, że wciąż był w ciężkim szoku.- Co teraz? I gdzie do cholery jest Zachary?- zdenerwował się Percival, czując, że jego kieszeń jest podejrzanie pusta.
W każdej szkole, mugolskiej czy magicznej wiadome było, że znajdą się i NARKOTYKI. Zoe nie miała nic przeciwko przed wspomagaczami nastroju od czasu do czasu. Nie żeby była jakąś ćpunką czy coś. Co to to nie. Nie bawiły jej też nigdy zabawy z halucynacjami. Nie rozumiała nigdy tych wszystkich, w większości wychudzonych młodych ludzi, którzy tak jarali się tym, że ich kolega wygląda w tym momencie jak słoń, a oni znajdują się w krainie Oz i gonią wielkiego, cycatego królika. Prędzej by zwariowała niżeli by dała się w taką fazę dobrowolnie wkręcić. Dzisiejsze halucynki jakie zaoferował jej krzaczek nieopodal, prawie doprowadziły ją do wewnętrznej histerii, kiedy tak gapiła się na swoje ziemniaki i jakiś okropny strój, a w dodatku z głowy jej towarzysza zaczęły wyrastać jakieś pnącza. Blah! Ten dzień będzie nawiedzał ją w nocnych koszmarach, tego była pewna. Miała jednak nadzieję, że nie będzie zdarzać się to często, bo chyba wybierze się do Skrzydła Szpitalnego po czyszczenie pamięci albo jakieś magiczne psychotropy. Na pewno coś tam mieli co by ulżyło jej, bidulce w niedoli. Podzieli się nawet z Percym jeżeli już uda jej się coś takiego skołować. On też przecież pewnie nabawi się jakiś niemiłych wspomnień. Chociaż w głębi ducha miała nadzieję, że trochę tych fajnych Z NIĄ, SHINING STAR W ROLI GŁÓWNEJ troszeczkę przyćmi koszmar minionego dnia. O Merlinie, co on sobie pomyśli o tych Anglikach? Sama Zosia, która z pochodzenia była Francuzką, z dnia na dzień przekonywała się że trafiła do szkoły gdzie na wolności latają jacyś nawiedzeni psychole, czyhający tylko aż pojawi się taka niewinna dwójeczka aż oni, a żeby im wyciąć jakiś głupawy żart. Właściwie ona też byłaby do tego zdolna... Ale nie o tym przecież mowa! W tym momencie to ona jest ofiarą, jest biedna i w ogóle, i potrzebuje pocieszenia. Najlepiej w postaci długiego uścisku, buziaka czy czegośtam. Już wy sami wiecie co najlepiej pociesza. Niestety w tym momencie śmierdziała jakimiś obleśnymi odchodami, a jej towarzysz również rozsiewał ten sam fetor. Na kolację raczej się dzisiaj nie wybiorą nieważne jakby była ona pyszna. - Ciężko mi to powiedzieć - wzruszyła ze zbolałą miną ramionami. - Chyba pierwszy raz jestem w roli ofiary - to było aż tak żałosne, że aż śmieszne i mimo powagi ich tragicznej sytuacji nie mogła się powstrzymać od parsknięcia śmiechem. Właściwie nigdy nie miała oporów przed śmianiem się z samej siebie. To była jedna z tych rzeczy, które sprawiały że nigdy nie czuła się w żaden sposób ograniczona. NAWET TERAZ. - Uhm... - rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu gada, który był pewnie przerażony na śmierć wyczynami nowo poznanej koleżanki i własnego pana, którzy bez powodu wyginali się na ziemi, a potem wpadli w gówno. Zdarza się. - Rozejrzyjmy się może za nim, a potem mam pewną propozycję. O tyle o ile za pomocą zaklęcia uda się w jakiś sposób wyczyścić te ubrania, dobrze by było się wykąpać. Co Ty na to żeby się przejść nad jezioro? - spojrzała na niego figlarnie, bo przecież wiadomo jaką to kąpiel oznaczało. Do odważnych świat należy, a oni już dzisiaj przeszli istny armagedon, więc przy tym to chyba był pikuś. - Hej, patrz to nie on? - wskazała palcem w krzaki, gdzie widziała jakiś ruch i jakiś ogon. Jeśli to nie Zachary to może chociaż mu pannę znalazła!
[z/t]
Ostatnio zmieniony przez Zoe F. Champion dnia Pią Cze 07 2013, 00:12, w całości zmieniany 1 raz
Patrzył na nią przez chwilę, nie wiedząc, jak zareagować, po czym również parsknął serdecznym śmiechem. Chyba nigdy w życiu nie przytrafiło mu się coś tak idiotycznego, ale przynajmniej będzie co wspominać. - Jesteś kwintesencją geniuszu- zamruczał Percival, patrząc na nią z uznaniem i aprobatą.- Woda powinna być ciepła, nie sądzisz? Zresztą, zawsze możemy potem skoczyć na coś rozgrzewającego- ciekawe co Percy miał na myśli? Nie przyszło mu do głowy, że może należałoby spytać Zoe, ile właściwie ma lat, ale po pierwsze- to nieładnie, po drugie- Percy nie był nigdy ortodoksem ani świętoszkiem, więc bez przesady! Percy nigdy nie czuł się skrępowany obecnością pięknych pań, nieważne w jakim... stanie odzienia, a przeszli dzisiaj tyle, że można powiedzieć, że zjedli ze sobą przysłowiową beczkę soli! Miał wrażenie, że zna ją naprawdę długo i naprawdę dobrze, zresztą sama to zaproponowała, a niby dlaczego Percival miałby się sprzeciwiać, hm? - Tak! Chodź tu, draniu- Percy rzucił się szczupakiem w krzaki i złapał Zacharego, który przez chwilę się szamotał, a potem uspokoił, widząc, że to tylko jego pan.- Dobrze, dzięki, moja miła, zatem prowadź nad jezioro, tam doprowadzimy się do porządku- uśmiechnął się uroczo, patrząc na Zoe i wyciągając do niej dłoń. A co tam- śmierdzieli oboje równo, więc co za różnica?
Zanim uczniowie wyszli z kuźni, Bob poinstruował ich, aby otworzyli następne wskazówki kiedy już znajdą się w lesie, a to ostatnia lokacja, w której wszystkie drużyny są jeszcze razem. To prawdopodobnie jeszcze ostatnia szansa na to, żeby się wycofać, dodał drżącym głosem organizator wycieczki. Kiedy uczniowie zagłębili się już wystarczająco w las, na kartkach ze wskazówkami pojawiło się pierwsze polecenie, które nakazywało uczniom wyszukanie waleriany, czyli rośliny, której korzenie wykorzystywane są do wyrobu wywaru żywej śmierci, a gałązki do eliksiru zapomnienia oraz słodkiego snu. Jak głosiły dalsze zdania wskazówki, odpowiednio zaklęty korzeń potrafił wytworzyć zapach tak silny, że powalał on nawet chimerę. Czyżby były to środki bezpieczeństwa?
rzucamy kosteczkami i szukamy roślinek! 1 - ponieważ wokół leży jeszcze trochę śniegu, dochodzisz do wniosku, że rośliny muszą być zakopane! Sposobem magicznym lub niemagicznym (niestety nie ma łopat!) zaczynasz odrzucać śnieg, ale zamiast natrafić na walerianę, natrafiasz na gniazdo... popiełków! I jeśli dobrze słuchałeś na ONMS, jaja tych dziwnych węży, jeśli nie zostaną zamrożone, zaczynają się palić i dzięki temu, małe popiełki, mogą przyjść na świat! i tutaj następne kosteczki czyli kiedy wyrzucisz liczbę parzystą, udaje ci się na czas zamrozić jaja popiełków, jeśli nieparzystą, to cóż, niepowodzenie i niestety musisz sobie radzić z atakiem małych, rozwścieczonych, dopiero co wyklutych popiełków! może ktoś ci pomoże? 2 - zapuszczasz się nieco głębiej w las, cwaniaku! Niestety, zamiast trafić na walerianę, trafiasz na trzminorka, który w ataku paniki wypluwa na ciebie swój syrop, wywołujący melancholię. Jesteś tak smutny, że idziesz się wyżalić komuś ze swojego okropnego, dołującego życia, chcąc nakłonić kogoś do refleksji (melancholijny i marudny humor utrzyma się przez następne dwie lokacje!) 3, 4 - BRAWO, udaje ci się znaleźć walerianę! To naprawdę zaowocuje w dalszych etapach wycieczki, twoja drużyna może być z ciebie dumna! A jeśli w drużynie znajdzie się więcej niż jedna waleriana, to hoho, bogactwo! 5 - Zamiast natrafić na roślinek, znajdujesz śpiącego elfa! Który jest wściekły, bo został wybudzony ze snu zimowego (nic nie dają tłumaczenia, że elfy nie zapadają w taki sen) i zaczyna się z tobą kłócić (a raczej kłótliwie brzęczeć), wykonując rączkami bardzo bojownicze ruchy! Nie chce się odczepić. Proponujesz mu, żeby dołączył do twojej drużyny jako maskotka, wszakże JEST TAKI ŚLICZNY (to łechta ego elfa i przynajmniej tymczasowo zamyka mu buzieczkę) z tym, że teraz masz zmartwienie, jak pozbędziesz się tego nieproszonego gościa, tak, aby nie wywołać tym następnego wybuchu brzęczenia, które może znacznie utrudniać dalsze etapy wycieczki! Może odszukaj kogoś, do kogo jeszcze przyczepił się elf i razem namówcie je, aby uciekły i założyły elfią rodzinę? 6 - Próbujesz wspiąć się na drzewo, aby stamtąd dojrzeć gdzie może leżeć waleriana i rzucasz kostką jeszcze raz; parzysta, udało ci się dojrzeć walerianę, brawo, ale jeśli nieparzysta; spadasz z drzewa i to jeszcze nie wszystko!, lądujesz w kałuży śluzu, którą pozostawił gumochłon! Jak dobrze, że masz zapasową kurtkę z logo CZARODZIEJSKIE WYPRWAY. Jeśli nie, to hm... może być to problemem! Szkoda jednak, że nie masz obok szamponu do włosów, czy innych dodatkowych ubrań na zmianę, bowiem ten smrodek może być ciężko zlikwidować nawet zaklęciami.
Ostatni będą pierwszymi? W mim przypadku tak. Heh dobra jak by tu coś znaleźć... Śnieg no tak! Przecież jest zima i rośliny obumarły tak? tak. Więc zaczęłam rękami kopać w śniegu. Po chwili moje dłonie zdrętwiały i zrobiły się bardzo zimne, ale na coś trafiłam. -Cholera jassna!-Wycofałam się do tyłu jak najszybciej. W ziemi wykluwały się popięłki. Czytałam o nich i zresztą przecież ONMS to mój ulubiony przedmiot. Cienkie i blado szare węże, które mają oczy koloru czerwonego. Myślałam i myślałam. Wiedziałam że jakieś zaklęcie je mrozi prawda? Śnieg teraz to za mało.-Impedimento!-Wyciągnęłam różdżkę, i skierowałam ją w stronę węży. Podziałało, ale tylko na chwilę. Są młode to dlatego. Wstałam na równe nogi i z rozbieganym wzrokiem nie wiedziałam co zrobić. Podbiegłam do pierwszej lepszej osoby. Nawet nie pamiętam kto to był. Ale ze mnie puchon, pewnie ślizgoni teraz mają ubaw no sorry przecież te ohydne węże to ich herb, pomyślałam. Aż się wzdrygnęłam na samą myśl. -No zrobicie coś?-Krzyknęłam do instruktora który wyglądał jak by właśnie narobił w gacie. On się bardziej bał niż my. Heh ludzie. Chyba był po to żeby nam pomagać tak? Przewróciłam oczami. Nawet starsi uczniowie nie chcieli mi pomóc, ale stałam z nadzieją że jednak to zrobą.
Georgina wcale nie była tak bardzo pijana. Musiała pokazać klasę, więc w kuźni podniosła się dumnie z krzesełka co zaowocowało tym, że wpadła w ramiona Cezara, a potem zachichotała bezsensu po chwili nazywając go gburem, bo taką miała właśnie ochotę. Spojrzawszy na niego z przymrużonymi oczami sięgnęła po kurtkę, którą koślawo na siebie wciągnęła, bo oczywiście nie miała w sobie tyle weny, żeby ją zapiąć. Gdyby Cezar był miły, to by mógł ją zanieść do dalszego przystanku wycieczki, która o zgrozo (!) wyruszyła. De Nevers wcale nie potykając się co nie raz o jakieś dziwne rzeczy szła koślawo co jakiś czas patrząc na Cezara podejrzliwie, jakby doszukiwała się w nim tego, że mógłby być pedofilem. Ziewnęła dwa razy, a gdy znaleźli się na miejscu to przykucnęła bezsensu na śniegu wgapiając się w Weatherliego, jakby miał wszystko za nią zrobić. Ona za to bez żadnego sensu zaczęła grzebać w śniegu, bo akurat taką poczuła moc i zaraz runęła w zaspę, a stamtąd wyciągnęła... Walerianę. Zatem teraz siedziała w tej zaspie ze swoją zdobyczą niemrawo wgapiając się w innych.
Moment, w którym okazało się, że ich świetny organizator wycieczki nie bierze w niej udziału, był chyba odpowiednim momentem na ponowne zastanowienie się nad jakością jej organizacji. W końcu na wakacjach w Japonii też odbyła się szalona wycieczka, w której Cezar akurat nie uczestniczył, ale z której wszyscy wyszli w jakimś stopniu sponiewierani, a już na pewno przekonani o tym, że celem ich przewodników było doprowadzenie ich do trwałych uszczerbków na zdrowiu, jeśli nie utraty życia. Tym razem przewodnik nawet nie brał w niej udziału, uroczo. Ale co tam, yolo. Wetherly idealnie się sprawdzał w roli menskiego menszczysny, bo nawet jeśli w ogóle rozważał opcję zrezygnowania z tej niezwykle zapowiadającej się wyprawy, kiedy zobaczył, że jest w grupie z Curtis, której oczywiście posłał swój firmowy uśmiech, oraz z Georginą, która była w takim stanie, w jakim była, momentalnie odrzucił od siebie ten pomysł, bo przecież niewiastom w potrzebie trzeba pomóc. W związku z tym odebrał od Boba mapkę, wysłuchał wskazówek i wszyscy ruszyli do pierwszego etapu wycieczki, oczywiście z przygodami, bo panna de Neveres już na wstępie wpadła na Kanadyjczyka, który pomógł jej względnie utrzymać pion i na wszelki wypadek asekurował ją, kiedy zmierzali dalej, dość obojętny na jej podejrzliwe spojrzenia czy nazywanie go gburem. Kiedy dotarli do miejsca, w którym mieli szukać waleriany, chłopak na chwilę spuścił z oczu krukonkę, by rozejrzeć się za rośliną, jednak kiedy po chwili spostrzegł, że blondynka już wylądowała w zaspie, pokręcił lekko głową i pomimo swojej, delikatnie to ujmując, niechęci do zapijaczonych ludzi, podniósł ją i nawet otrzepał lekko ze śniegu i zapiął przekrzywioną kurtkę, z której założeniem najwyraźniej miała problemy. - Hehs wiedziałaś, w którą zaspę wpadać, uroczo. – stwierdził, kiedy ujrzał w jej dłoni roślinę, której mieli szukać. Sam jeszcze pochylił się nad pobliską zaspą i wygrzebał trochę więcej waleriany, tak na wszelki wypadek. Bogactwo.
To prawdopodobnie jeszcze ostatnia szansa na to usłyszała i nakazała sobie w myślach, żeby nawet o tym nie myśleć. Nie ma po co, wszystko będzie dobrze, będzie fajnie, ciekawie i znajdą Yeti. Albo nawet nie Yeti tylko co innego. Cały czas patrzyła na kartkę z koperty, czekając aż pojawi się wskazówka. Szli wszyscy przed siebie, cały tłum, który wcześniej przyszedł do opuszczonej kuźni. I nagle się pojawiła. Wa-le-ria-na. Oczywiście, że wiedziała co to jest. - Mamy znaleźć walerianę - powiedziała swojej drużynie. - Jej korzenie dokładniej - dodała jeszcze, zastanawiając się jak to właściwie wygląda kiedy rośnie sobie dziko w lesie. Używała jej jako składnika eliksiru, kiedyś pewnie nawet widziała na obrazku w księdze z roślinami... Ale to jednak było co innego. Mimo to, zaczęła się rozglądać, bo może akurat coś zauważy. Zobaczyła ją po chwili, rosła sobie sama pod krzaczkiem, zerwała się całą garść kwiatków razem z korzeniami i spojrzała jak radzi sobie reszta. Kawałek dalej puchonka, Sarah, wyraźnie nie radziła sobie z czymś czego stąd Laura nie potrafiła dostrzec. Ale nie przyszło jej do głowy, aby mogła jej pomóc, miała przecież swoją drużynę, a oprócz tego mnóstwo innych ludzi. Zerknęła na kartkę ze wskazówkami, bo może coś nowego się pojawiło.
Chapman człapał sobie tak wesoło za Laurą, uśmiechając się od czasu do czasu, gdy dziewczyna przyspieszała albo zwalniała krok. Nie dogonił jej, nie odezwał się ani słowem, a niech sobie pomyśli, że w ogóle nie interesuje go dalsza znajomość z dziewczyną. Na karteczce pojawiło się zadanie: znaleźć walerianę. Pestka, dla kogoś, kto jest dobry z eliksirów i zielarstwa. Nie chcąc się przechwalać, Chapman był dobry z obu przedmiotów, więc właściwie nie było większego problemu. - Zaraz wrócę z naszą roślinką! - wyszczerzył zęby w uśmiechu, szturchając palcem swoją towarzyszkę z drużyny i ruszył kawałek w głąb lasu, w poszukiwaniu zdobyczy. Chłopak był bardzo zdziwiony, ponieważ gdy miał dobry humor i nie zwracał uwagi na naturalne przeszkody, szczęście zawsze mu dopisywało. Po kilku krokach już z daleka dostrzegł to, czego szukał. Podszedł, a właściwie podbiegł do rośliny, zrywając ją i uśmiechając się do siebie tryumfalnie. Gratulację, Chapman, udało Ci się uratować Twoją drużynę z opałów. Co by się stało, gdyby nie Ty? Wrócił do Laury, uśmiechając się do niej jeszcze szerzej niż poprzednio i machając roślinką przed nosem. Może dziewczyna doceni, jaki jest wspaniały i później okaże mu jakieś szczególne względy? Szczególnie po butelce ognistej, która cały czas znajdowała się w jego plecaku? - Mówiłem, że dam sobie radę? - powiedział dość głośno, coby wszyscy dowiedzieli się, że udało mu się znaleźć przedmiot poszukiwań wszystkich uczniów, zgromadzonych w tym oto lesie. - Jesteś ze mnie dumna, prawda? - zaśmiał się pod nosem, kręcąc przy tym głową. Właściwie, guzik go obchodził fakt czy dziewczyna była z niego dumna czy nie. Nie obchodziło go czy ktokolwiek był z niego dumny. Ważne, że ona sam wiedział, że udało mu się osiągnąć zamierzony cel. Nie obchodziło go zdanie innych. Szczególnie, że pomógł przy tym, chociaż odrobinkę, swojej drużynie w dalszej wędrówce i poszukiwaniu Yeti. Oby poszczęściło mu się w dalszych zadaniach, bo chociaż ten dzień zaczął się niespodziewanie dobrze, to jeszcze wszystko może się zdarzyć. Wywrócił oczami, patrząc, jak ludzie szukają roślinki. Przecież większość z nich z pewnością nie wie nawet jak ona wygląda. - Jak myślisz, uda się nam wygrać? - no więc tak, dla Chapmana przez cały czas była to konkurencja, w której musiał być najlepszy. Może inni traktowali to bardziej jako dobry sposób na wesołe spędzenie wolnego czasu, ale nie on. Porażka byłaby dla niego jakimś osobistym ciosem.