Miejsce powszechnie znane wśród mieszkańców wioski, jednak niezbyt często odwiedzane, w szczególności przez uczniów, traktujących ten las jako teren nieznany i niezbadany. Na pozór nie ma tu nic specjalnego, jednak chcący i zdeterminowani, mogą zawędrować wgłąb mini puszczy, gdzie wprost roi się od życia. Nie umiera ono nawet zimą - zawsze znajdzie się jakieś stworzenie, niekiedy przyjazne. Nie znaczy to jednak, że można beztrosko przemierzać ścieżki, gdyż istnieją tu także zwierzęta niebezpieczne. Jak w każdym podobnym miejscu należy uważać, aby nie zejść z ledwo widocznych dróżek, aby trafić z powrotem.
Autor
Wiadomość
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Ciężko było się nie zgodzić. Mefisto również miewał problemy z kontrolowaniem swoich emocji - jak sądził, głównie właśnie przez wpływ likantropii na jego życie. Radził sobie jakoś, chociaż łatwo było zatracić się w tym comiesięcznym otumaniającym poczuciu beztroski i potęgi. Pokiwał głową ze zrozumieniem, zapewniając swoją towarzyszkę, że doskonale wiedział o co jej chodzi. Domyślał się, że podjęcie takiej decyzji mogło być niesamowicie trudne. Bycie wilkołakiem zmieniało koszmarnie dużo... - No to nie kuś, skarbie - zaśmiał się cicho. Dobrze było poznać czyjąś opinię w tak prosty sposób. Blaithin niby go prowokowała i wspominała o gryzieniu, ale koniec końców się wykręcała. W tym rzecz, że mniejsza kontrola nad instynktami mogłaby sprawić, że Mefistofeles nie czekałby na sprostowanie co do tej opinii. - Ej, trzeba coś jeść, nie? - Było coś zaskakująco otwierającego oczy w tych spotkaniach z ludźmi. Mefisto za każdym razem miał wrażenie, że akurat brakuje mu tej siły... ale ostatecznie nikogo poważnie nie krzywdził. Fakt faktem, tym razem był trochę bardziej drażliwy, jednak zrzucał to na zachowanie Gryfonek. Wcale rudowłosej tak do lasu nie zapraszał, mając świadomość, że wiele rzeczy mogło pójść bardzo, bardzo źle. - Ano, zbyt elegancka. Tak na zwykłe dni lepsza jest... - wychylił się, aby podnieść z blatu zieloną obrożę z dzwoneczkiem, który pobudził do ruchu - ...ta. Od Clarke'a. Zmówiliście się? - Pokręcił lekko głową z rozbawieniem. Faktycznie tę ozdobę nosił, zapinając ją luźniej na szyi lub pomniejszając i owijając dookoła nadgarstka. Na czas pełni pozbywał się czego tylko mógł, włącznie z licznymi kolczykami, czekającymi na niego w niewielkim pudełku obok umywalki. Pochwycił je w dłonie głównie po to, aby je czymś zająć; papierosa przytrzymywał leciutko wargami, przygryzając ewentualnie końcówkę, aby nie wypadła. - Zaskakująco mało skuteczny na ugryzienia. Dyptam i srebro wystarczą - uznał, wzruszając łagodnie ramionami. Opatrzenie rany dodało mu sporo pewności siebie i spokoju, a eliksir wiggenowy stopniowo pomagał w odzyskaniu sił.
Ostatnio zmieniony przez Mefistofeles E. A. Nox dnia Nie Sty 28 2018, 21:57, w całości zmieniany 1 raz
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Z tego co Fire zdążyła się dowiedzieć, niewiele wilkołaków uważało ugryzienie za dar. I nie dziwiła się, bo nawet ją wpieniał sposób, w jaki podchodziło do lykantropii Ministerstwo, jaka nieświadomość panowała w czarodziejskim społeczeństwie i jak niewielu wilkołaków mogło prowadzić spokojne życie, bo sami sobie również nie ufali. Większość nie miała nawet wyboru. Dlatego Mefisto był na swój sposób wyjątkowy - kochał to kim był, a przez to stanowił pod tym kątem przeciwieństwo Blaithin. - Tobie wolno kusić, a mi nie? - zapytała, tylko się z nim drocząc. Zorientowała się, że cichy śmiech Noxa jest teraz nawet przyjemny dla ucha. Chociaż wolałaby, żeby nie nazywał jej "skarbem" to zapewne i tak dalej by to robił. - Nie sposób się nie zgodzić, że trzeba. - pokręciła głową z rozbawieniem i pstrykając zapalniczką tylko po to, żeby przyjrzeć się płomieniowi na krótki moment. Tyle lat, a mu nadal udało się nikogo nie zranić, nie stracić rozsądku choć na krótką chwilę? Blaithin nie chciało się w to do końca wierzyć, ale nie zaczynała tematu. Zielona obroża była zdecydowanie zbyt urocza. Teraz Fire przypomniała sobie, że widziała Mefisto z tą ozdobą, ale nie interesowała się tym bardziej. Rzeczywiście, to że zarówno Krukon, jak i Gryfonka pomyśleli o takim samym prezencie (z tym, że ten Clarke'a był w oczywisty sposób prześmiewczy) było dziwnym zbiegiem okoliczności. To, że Fire mogło łączyć z Ezrą złośliwe poczucie humoru, skutecznie wyrzucała z głowy. - Jesteśmy ostatnimi osobami na tym świecie, które by się zmawiały. - mruknęła, licząc na to, że nie będzie drążył, bo tej relacji wolała nie analizować. Fire przymknęła powieki i skupiła się w pełni na wciąganiu do płuc nikotyny i wypuszczaniu jej znacznie wolniej przez rozchylone wargi. - Domyślam się. - odparła, bo w przypadku wilkołaków potrzeba było czegoś więcej niż zwykłych eliksirów. Ciemny dym przesłonił widok Mefisto, dlatego rozrzedziła go dłonią. Mimo, że przyjęła całkiem rozluźnioną pozycję i wydawała się odprężona, w błękitnych tęczówkach nadal widoczne było skupienie i ostrożność. - Lepiej ci? Doceń, że próbuję być miła.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Dokładnie tak. - Kuszenie było wyjątkowo zwodniczą czynnością i ciężko było określić jakieś warunki. Cały fenomen polegał na tym, że ciężko było odmówić... Mefistofeles nie był bez skazy. Wypadki chodziły po ludziach, a zatem i po wilkołakach - wystarczyła jedna kropla wywaru tojadowego mniej, aby wszystko się posypało. Emocje, pokusy, instynkty dzikiej bestii, która wyrywała się na światło pełniowych nocy... To wszystko było stanowczo zbyt skomplikowane, aby tak po prostu przemykać przez życie bez problemów. Nox wiele widział na przykładzie swoich rodziców; bądź co bądź to oni nauczyli go, jak sobie z tym radzić. Nie pamiętał wszystkich zdarzeń z początkowych przemian, bo był wtedy jedynie małym dzieckiem, ale niektóre trudności wyjątkowo utkwiły mu w pamięci. Z innymi wciąż się zmagał, a w końcu ostatecznie... Ostatecznie popełnił błąd. Taki, o który Fire nie ośmieliła się go spytać. - O proszę, nawet nie wiedziałem - nie dostrzegł jakichś szczególnych oznak braku sympatii pomiędzy tą dwójką, ale oboje byli dość trudni do rozgryzienia. Blaithin z natury starała się wyglądać tak, jakby nie lubiła wszystkich, Ezra zaś należał do niesamowicie dobrych krętaczy. Mefisto zanotował w pamięci, aby kiedyś bardziej się im przyjrzeć. - A myślałem, że coś - no, ktoś - was łączy. - Może w tym był problem? Ślizgon nie dopytywał, ale nie było niczego dziwnego w tym, że jego myśli pomknęły w stronę drugiego prefekta Gryffindoru. Nie przejął się tym jednak za bardzo, bo o wiele bardziej fascynującą czynnością było poprawne założenie srebrnych, prostych tuneli i reszty kolczyków, bez których czuł się trochę jak bez ubrań. Czekał go teraz cały luty bez okrągłej tarczy księżyca... - O wiele lepiej - przytaknął szczerze, bo choć sił w pełni nie odzyskał i dalej wyglądał na zmęczonego, to nijak nie było porównania do słaniania się na nogach. - Bardzo doceniam. Zaoferowałbym ci nawet coś w podziękowaniu, ale niezbyt mam co, więc... Musielibyśmy wrócić do Hogsmeade. - Niezbyt miał ochotę na kolejny spacer; przyjemnie siedziało się właśnie tutaj, we dwójkę, w ciepłym vanie, pośród łagodnych obłoków nikotynowego dymu.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Nox mógł otwarcie demonstrować swoją bardziej zwierzęcą część, mógł mieć nieco zmienione odruchy, ale nie tracił przy tym ludzkiej świadomości i Fire wiedziała, że podobnie jak każdy człowiek, tak i Mefisto popełnia błędy. I musiał się przecież uczyć. Mało wiedziała o przeszłości Ślizgona, ale też nie próbowała się specjalnie dowiedzieć. Czasami niewiedza była lepszym wyjściem. - Dobrze myślałeś, Nox. - przyznała tonem, który ucinał temat Leo. Na Merlina, lubiła Clarke'a, ale zdecydowanie bardziej wtedy, kiedy był gdzieś daleko. Czy nie było tak z właściwie większością ludzi, których znała? Miała wrażenie, że z Ezrą nigdy nawet nie rozmawiała jakoś... normalnie. Ale nie gryźli się, a to już było coś. Raz nawet można powiedzieć, że zawarli sojusz, gdy wspólnym wrogiem okazała się Maevis. Leo miał dobry wpływ na tę relację, czy o tym wiedział, czy nie. Można go było nazwać "łącznikiem", czy jak kto wolał... - Was za to widywałam wspólnie często. Też coś lub ktoś za tym stoi? Fire mimowolnie zauważała, gdy choćby siadali razem na lekcjach, ale wywnioskowała tylko tyle, że dogryzają sobie ze skrywanej - głęboko - sympatii. Rozumiała tego typu zachowania. Pytanie rzuciła wyjątkowo beznamiętnym tonem, bo nie obraziłaby się, gdyby kompletnie je zignorował. Kolczyki pasowały do Mefisto, ale nie uważała, że bez nich wyglądał dużo inaczej. Przez chwilę lustrowała sylwetkę Ślizgona spojrzeniem, żeby sprawdzić, jak duży wpływ miały eliksiry. Przynajmniej odzyskał trochę kolorów na twarzy i przestał być blady jak pergamin. Zdolność regeneracji rzeczywiście niesamowite. - W Hogsmeade kręci się magimilicja. - wyplątała ramiona z bluzy, którą położyła obok. Im dłużej przebywała w vanie, tym bardziej rozumiała, co można lubić w tak niewielkiej, skrzętnie zagospodarowanej przestrzeni. Było przytulnie na tyle, że po prostu nie chciało wychodzić na zewnątrz. Mogła za to odwrócić głowę, żeby zerknąć przez szyby na ośnieżony las. Widziała ich kroki i ślady krwi. Ale na szczęście nie widziała żadnych zabłąkanych spacerowiczów... lub jakichś patrolów. - Jesteś pewien? - oczy dziewczyny przeniosły się na Mefisto, bezczelnie mierząc go z góry do dołu. Przygryzła lekko dolną wargę, podkładając ręce pod głowę. -Może znalazłoby się coś, czym mógłbyś... przykuć moją uwagę? Wewnątrz miała ochotę się po prostu zaśmiać, ale minę zachowywała kamienną.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Początkowo myślał, że go to nie obejdzie... A jednak było coś oschłego w słowach Fire i automatycznie zaciekawiła go jej relacja z Krukonem. Nie zamierzał dopytywać, a jedynie dołożyć więcej starań do swoich obserwacji. W końcu oboje byli osobami, w których towarzystwie nigdy się nie nudził... Co niekiedy kończyło się kiepsko. - Coś - przytaknął, poświęcając przez chwilę więcej uwagi papierosowi, niż samej Fire. Obrócił używkę kilka razy w palcach i wychylił się do przodu, strząsając nieco popiołu do popielniczki. Potem zaciągnął się mocno, czekając aż dym zawiruje w jego płucach. Ciężko byłoby wyjaśnić relację z Ezrą, nawet gdyby nie bawił się w pomijanie istotnych drobiazgów. Bądź co bądź Mefistofeles szanował prywatność chłopaka i nie rozpowiadał na każdym kroku, jak w ogóle się poznali. Ciekaw był, czy Clarke miał świadomość, że to w każdej chwili mogło się zmienić... - Konkretniej - mój niezwykły urok osobisty. - Mrugnął do rudowłosej wesoło. Przez głowę przemknęło mu wspomnienie ze spotkania z chłopakiem w tamtej jakże specyficznej komnacie, kiedy broszka pierwszy raz zareagowała tak intensywnie. To też nie było coś, czym powinien się dzielić... - O, cudownie - prychnął cicho, wyrażając tym samym swoją dozgonną miłość wobec Ministerstwa Magii. Dalej nie miał pojęcia jakim cudem udało mu się jeszcze nie ściągnąć na siebie uwagi magimilicji - wielokrotnie było blisko, jednak zawsze jakoś udawało mu się zgrabnie umknąć. Tu znowu w głowie chłopaka pojawiło się nazwisko wspomnianego wcześniej Krukona, co było bardzo dobitnym znakiem, że spędzali zbyt dużo czasu razem. Nox walczył z niewygodnym zapięciem kolczyka przy dolnej wardze: czarnego kółeczka, które chyba było jego ulubioną zdobyczą do tej pory; zerknął na swoją towarzyszkę z kwitnącym na ustach uśmiechem. Niedopałek papierosa wylądował w popielniczce, a sam Mefisto rozłożył się u boku Gryfonki. - Nie wystarczam ci? - Westchnął z żalem, kładąc dłoń na jej szyi. Przesunął ją powolutku wyżej, aby ostatecznie palce spoczęły na policzku panny Dear - przyciągnął ją jakże znacząco do siebie, żeby mogła na własnych wargach poczuć jego nikły, prowokujący uśmiech.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Clarke nie zasłużył na to, żeby marnowała czas, myśląc o jego osobie, dlatego wyrzuciła Krukona z głowy tak szybko, jak było to możliwe. Również pozbyła się popiołu i odłożyła resztę niedopałka. Przetarła oczy, rozbawiona tym, że oboje byli równie skąpi jeśli chodziło o dzielenie się szczegółami, co do ich relacji z tą jedną, specyficzną osobą. - Urok, mówisz? - nie wiedzieć, dlaczego przez to słowo Fire od razu pomyślała o broszce. Mefisto był w posiadaniu przedmiotu, który potrafił mocno zakręcić w głowie... Z chęcią dowiedziałaby się na ten temat więcej, ale może jeszcze nadarzy się odpowiednia okazja. Obserwowała Ślizgona i domyślała się już, po co przysuwa się blisko. Złapała za rękę, która plątała się tuż przy jej szyi, ale nie odepchnęła go. Zdążyła wymruczeć krótkie "nie" w usta chłopaka, kiedy zadał to retoryczne pytanie. Fire pozwoliła sobie przeciągnąć pieszczotę nieco dłużej. - Powiedzmy, że... na razie takie podziękowanie jest okej. - uśmiechnęła się lekko, nie wkładając w to uniesienie kącików warg żadnych negatywnych emocji. Ręka dziewczyny, której najwyraźniej nie mogła utrzymać przy sobie, pomknęła zbadać jak twarde mięśnie kryły się pod koszulką Mefisto. Podwinęła materiał, żeby przesunąć palcami po wytatuowanej skórze. Wyczuwała pod opuszkami palców zgrubienia, które musiały układać się w blizny. Nie rozumiała po co nadal miał na sobie jakieś ubranie... Zamknęła oczy, wpijając się intensywniej w wargi Noxa. Zatrzymała się jednak, kiedy językiem zahaczyła o kolczyk Ślizgona. Pomyślała o Casprze i nocy, kiedy pokazał jej, jak to jest. W ciągu roku najwyraźniej potrafiła mocno się zmienić. Teraz bezpardonowo oddawała się innemu, a przecież... Nawet go specjalnie nie lubiła. Musnęła jeszcze policzek Noxa ustami, ale westchnęła i bynajmniej nie było to westchnienie przepełnione przyjemnością. Kłębiło się w nim coś na kształt poczucia winy. Zanim zdążył opleść Fire i zgarnąć w swoje ramiona, gdzie wyswobodzenie się zapewne stałoby się o wiele większym wyzwaniem, cofnęła się. Nie wiedziała, co mógł zobaczyć w krótkiej chwili, kiedy ich spojrzenia się zetknęły, ale też nie nie za bardzo o to dbała. Blaithin odwróciła się plecami i oparła głowę o ręce, zatapiając się w miękkości posłania. Łóżko nie było szerokie, więc i tak mogła wyczuć Mefisto za sobą. Nie wiedziała, w jaki sposób to odczyta, ale nie narzekałaby zbyt mocno, gdyby postanowił ją w ludzkim odruchu przytulić. Naturalnie, nie sugerowała tego w żaden sposób. Fire miała rację, gdy wcześniej wspominała o tym, kto zasługiwał na miano bardziej stukniętej osoby. To nie w Mefisto był problem, nawet nie w jego pocałunkach czy prowokacyjnym uśmiechu, tylko w głowie Fire. Sama nie wiedziała, czego chce, chociaż ciągle udawała, że jest przeciwnie. Nie za bardzo miała ochotę to tłumaczyć, zresztą nie wiedziałaby co powiedzieć. Był zmęczony, nie chciała go przemęczać z dobrego serca... - Nie masz czasem potrzeby po prostu uruchomienia tej maszyny i wyjechania daleko, daleko przed siebie? Bez oglądania się do tyłu. - szepnęła. I szczerze, gdyby miała taką okazję, skorzystałaby tu i teraz.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Pytanie brzmiało, czy to Ezra był tak specyficzny, czy po prostu oni. Mefistofeles nie miał prostych znajomości, zawsze udawało mu się choćby odrobinkę namieszać. Nie zastanawiał się jednak nad tym zbyt często, bo przecież były większe zmartwienia, niż analizowanie swojego rozwoju społecznego. - Urok - przytaknął, nie zastanawiając się już nad broszką. Długo zajęło mu zorientowanie się, że to właśnie ten efekt tak dziwnie wpływał często na jego towarzystwo. Nie miał podstaw ku temu, aby wierzyć, że jego ojciec posiadał tego typu artefakt; tym bardziej ciężko było mu zrozumieć, że Blaithin miała w tym temacie jakieś podejrzenia. Bądź co bądź broszki za bardzo na niej nie używał, więc jak miałaby zorientować się, że za tym wszystkim stała mała przypinka? Nie mogła być tak oczywista, w końcu wtedy cała jej magia straciłaby sens... Chętnie przedłużył pocałunek i oddawał pieszczotę tak intensywnie, jak ją otrzymywał; łatwo było zapomnieć o wszystkich zmartwieniach i skoncentrować się tylko na tych chwilach przyjemności. Mefistofelesowi podobał się ten zapach papierosów, który unosił się w powietrzu dookoła nich, ta subtelna pasja, która rozwijała się za sprawą ich poczynań. Cichym mruknięciem zaaprobował dotyk jej dłoni na swojej klatce piersiowej, nie zamierzał jednak za sprawą tego przerywać... To Fire się odsunęła. Mefisto ze spokojem obserwował, jak się odwraca i jakby zamyka, odsuwając możliwość przyjemnego spędzenia czasu na bok. Może źle odczytywał jej sygnały? Położył się płasko, nie widząc problemu w tym, że ich ciała dalej się stykały. Chwilę leżał tak w milczeniu, aż nie wytrzymał i wbił beznamiętne spojrzenie w swoją towarzyszkę. Przesunął delikatnie jej włosy, aby odsłonić kark, na którym złożył malutki pocałunek. - Och, tylko codziennie. - Obejrzał się na siedzenie kierowcy, z szaloną myślą rozbijającą się po głowie, że mogliby.- A co?
Był piękny, niedzielny poranek. Słońce wychylające się zza białych chmur zachęcało do wyjścia na spacer i skorzystania z dnia wolnego. Perspektywa ta była atrakcyjna zwłaszcza dla studentów z Hogwartu, którym nieubłaganie zbliżała się sesja egzaminacyjna. Większość mieszkańców Hogsmade spędzała dzień w centrum wioski, korzystając z ofert tamtejszych lokali, tak więc Wendy postanowiła udać się w przeciwnym kierunku, zostawiając zgiełk i tłum za sobą. Ślizgonka szybko znalazła się pomiędzy drzewami starego, nieco zapomnianego lasu. Szła wolno, delektując się otaczającą ją przyrodą. Śpiew ptaków nieśmiało wdzierał się do uszu, co rusz drogę przebiegał jakiś zając, a cała flora skąpana była w zieleni i drobnych owocach czy kwiatach, zwiastując nadejście lata. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie pisk, który dobiegł jej uszu, sprawiając, że zatrzymała się i zaczęła rozglądać. Henrietta również postanowiła spędzić wolną niedzielę na dworze, delektując się wspaniałą pogodą. Doszła do wniosku, że należy skorzystać z dobroci matki natury i udała się do lasu, gdzie znaleźć chciała potrzebne zioła do eliksirów. Przechadzała się spokojnie, dzierżąc w dłoni nieduży, wiklinowy kosz, do którego zbierała cenne składniki. Gdy tak nachylała się, ścinając potrzebne korzenie jednego z tutejszych krzewów, okazało się, że weszła na terytorium chochlików! Złośliwe stworzenia o pięknej, niebieskiej brawie wyrwały jej koszyk i rozsypały zioła, samą Henriettę unosząc do góry za ubrania! Wydobyty z jej ust pisk przyciągnął Wendy, a spojrzenia dwóch kobiet spotkały się ze sobą. Na szczęście obydwie miały różdżki i były czarownicami..
______________________
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
Henrietta wędrowała po okolicach Hogsmeade, aż końcu nogi zaprowadziły ją do pewnego lasu. Działała podświadomie, wiedząc że potrzebuje znaleźć nieco składników do wykonania eliksiru, do którego zbierała się już od dłuższego czasu. A kiedy poprzedniego wieczora, który zwiastował bardzo ciepłą noc, tak, to należałoby zaznaczyć, kiedy już szykowała kociołek... zorientowała się, że nie ma wielu składników, ale wszystkie były takimi, które bez przeszkód można znaleźć w lesie. Dlatego, dnia następnego, podjęła ten "spacer" i poszła do lasu w pobliżu Hogsmeade. Jak już mówiliśmy, przyszła tu niekoniecznie o tym myśląc. Ale najważniejsze, że w końcu znalazła się tu i teraz, i na tym powinniśmy się skupić. Chodziła z koszykiem, do którego wkładała odpowiednie części odpowiednich roślin i śpiewała pod nosem jakąś upojną melodyjkę, którą pamięta chyba jeszcze z czasów dzieciństwa. Pewnie któryś z jej rodziców śpiewał małej Hen ten raczej dziecięcy utwór, tuląc ją do snu. Tak - najpewniej przed spaniem, a Henrietta, mimo swego wieku, nadal pamiętała te nuty, które wryły jej się głęboko w głowę, jak szpikulec podczas zabiegu lobotomii. Tyle że nuta była przyjemna, a zabieg raczej nie, nieprawdaż? Tak, taka delikatna melodia, która koi zmysły, powoli usypia, zabierając wraz ze sobą do krainy relaksu i szczęścia. No ale nic. Henrietta właśnie zbierała kolejny składnik, aż poczuła, że coś, albo ktoś bacznie jej się przygląda, aczkolwiek nie miała na to zbyt wiele czasu, czasu na to by zorientować się skąd to uczucie, gdyż nagle zaatakowało ją morze chochlików. Kobieta nie wiedziała, co robić, zwłaszcza że wredne stworzonka złapały ją za odzienie i tym oto sposobem uniosły ku górze, a czarownica z zaskoczeniem, które powoli przemieniało się w złość (by już wkrótce wtórować uczuciu bezczynności), zauważyła że rośliny zostały przez stworzenia porozrzucane, aż w końcu na dnie koszyka nie było nawet jednego listka. Henrietta jęknęła żałośnie (i bardzo głośno, ale nie zdawała sobie z tego sprawy), ale wnet przypomniała sobie, że... ma przecież różdżkę! I odpowiednią wiedzę magiczną, która mówiła jej, jakiego zaklęcia powinna użyć, ale... zrozumiała, że nie sięgnie do kieszeni, by z niej wydobyć kij z łuską syreny w środku, zwany różdżką, tak, jej różdżką, gdyż jej dłonie zostały uchwycone przez złośliwe chochliki, jakby same chciały uchronić się przed zaklęciem, do jakiego uciekłaby się w takim momencie czarownica. Tak – najgorszym koszmarem dla osoby magicznej jest sytuacja, gdy się wie, jak naprawić sytuację, obronić się, ale nie jest się w stanie niczego w tej kwestii dokonać. W sumie, podobnie pewnie jest i z mugolami. Człowiek to człowiek, prawda? Nieważne, czy czaruje, czy nie. Każdy ma podobnie, a co czyni z nas ludźmi. Proste, i jak bardzo oczywiste!
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Niedzielny poranek zapowiadał się pięknie. Wendy spojrzała w niebo, co nie było dobrym pomysłem, ponieważ za białych chmur wyłoniło się słońce i lekko ją oślepiło. Zaczęła mrugać, starając się szybko pozbyć tych plam sprzed oczu. Na szczęście nic jej nie było. Niemal idealny dzień na spacer. Świetna pogoda i chwila wolnego. Weekend. Niestety dobiegał ku końcowi. Większość osób (jak nie każdy) nie przepadał za niedzielą, bo po ostatnim dniu tygodnia zawsze była kolej na poniedziałek. Okropne. Wendy tak nie myślała. Jej całe życie, każdy dzień, czy godzina należały do określonego, skrupulatnego planu - zaplanowanego przez ojca dziewczyny. Leon Royal, człowiek kierujący się zasadami dzisiaj w żadnym wypadku nie okazał miłosierdzia swojej córce, ani krzty empatii. Nic co altruistyczne nie znajdowało się w jego kodeksie zasad, a jeśli nawet tworzyło to mieszaninę kłamstwa, które ukrywało konkretny cel, a nie dobroć - w żadnym wypadku. Ostatni dzień tygodnia należał do jej ojca. Musiała wysłać mu list. Wszystko opisać. Co robiła, ile czasu poświęcała na naukę czy na przerwę. Czasami kłamała - przykład idzie z góry. W centrum Hogsmeade w taki piękny, ciepły dzień przebywało wiele ludzi. Postanowiła oddalić się od tego tłumu. Ruszyć w przeciwną stronę, ale czy to zgodę z zasadami? Odstawała od reszty. Leon, gdyby ją widział, nie byłby zadowolony. Ale go tu nie było. Chyba. Mogła robić co chciała. Tak, mogło wydawać się każdemu, kto wyrwałby się spod władzy ojca tyrana. Nic takiego nie miało miejsca - może czasami, ślizgonka lekko naginała zasady. Kilka szybkich kroków i panienka Royal znalazła się wśród starego, zapomnianego lasu. Świergot ptaków zabijał przeszłość i przyszłość. W tym miejscu wszystko wydawało się inne, jakby nie istniało życie Wendy A. Royal. Jakby nie istniało życie nikogo, poza tymi zwierzętami. Delektowała się barwami otoczenia, a także wonią leśnych kwiatów, owoców i drzew. Wszystko miało tu swój specyficzny czar. Na pewno zapomniałaby o wszystkim i o wszystkich. Oddałaby się naturze, pozwalając, aby jej życie zakończyło się właśnie tu, gdyby jej umysł nie był spowity zasadami. A także... pisk, który rozbudził jej zmysły i przygotował do działania. Błyskawicznie spojrzała w stronę, w którą dochodził odgłos. Ruszyła intuicyjnie, w takich chwilach jej zasady gdzieś zanikały, pojawiał się instynkt. Może nie tylko instynkt, szósty zmysł, ale zwierzę, które obudził w niej ten las. Szybko minęła kilka drzew, jej wzrok powędrował lekko ku górze. Jakaś kobieta unosiła się w powietrzu. Ktoś w tym jej pomagał. Chochliki. Obrzydliwe chochliki. Szkodniki. Pasożyty. Wyglądało to nieco komicznie, ale Wendy nie śmiała wydać z siebie żadnego dźwięku, kiedy spojrzenia obu kobiet się spotkały. - Immobilus. - Powiedziała niemal szeptem, koncentrując się na zaklęciu jak zawsze. Być może za cicho powiedziała, ponieważ zaklęcie, zamiast spowolnić stworki, spowodowało, że stały się szybsze. Mogło skończyć się to źle. Dlatego głośnio i zdecydowanie znowu z ust Royal padło zaklęcie Immobilus. Tym razem magiczna moc została przez nią okiełznana i skierowana prosto do różdżki. Cis, włos Sfinksa, 11 i 1/4 cali - zrobiła swoje. Mające niecałe osiem cali, złośliwe chochliki uległy spowolnieniu tym samym puszczając @Henrietta Moseley. Wendy nic nie powiedziała. Obserwowała uważnie kobietę, jakby jakiekolwiek słowo mogło ponownie pobudzić chochliki do działania.
Kostka:2 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 12 pkt Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 1 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 1
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
Nie chciałaby, by ktokolwiek zobaczył ją, jak lewituje nad ziemią, bo widok ten mógłby kogoś rozśmieszyć. Chociaż... z drugiej strony, ktoś musi jej pomóc, skoro nie potrafi sama sięgnąć po własną różdżkę! Ktoś, kto ma uzdolnienia magiczne rzecz jasna. No bo mugol niewiele by tu zdziałał, ba! Byłby zszokowany takim widokiem, tak, reakcją typowego mugola na taki widok byłby bezmierny szok. Osoba nie-magiczna nie wie przecież, że istnieją takie dziwne... owady? Tak by je nazwał? Bardzo możliwe, chociaż nie do końca sprawdzone. I dobrze. Mugol nie powinien oglądać takich rzeczy, i lepiej żeby tak pozostało. A ona nadal wisiała nad ziemią, a nadzieja, że przyjdzie tu jakiś czarodziej albo czarownica, stała się większa niż obawa, że ktoś przybyły mógłby mieć z tego widoku niezły ubaw. Ale Hen nie było do śmiechu. W najmniejszym nawet procencie. Zaczęła sobie powoli uświadamiać, że w te rejony zazwyczaj nie zapuszcza się wielu ludzi, więc uznała, że szanse, że ktoś ją znajdzie i wybawi (i wciąż miała tu na myśli osobę magiczną) są coraz to mniejsze. I mniejsze... Złośliwe chochliki od czasu do czasu siadały na jej nosie, ustach, policzkach... a ona usiłowała je odgonić, dmuchając. Niezbyt jej to wychodziło, a nawet mogłoby się zdawać, że tym oto sposobem tylko rozwściecza owe "owady". Po prostu te zaczynały szaleć jeszcze bardziej. Wydawało jej się, że usłyszała czyjeś kroki, które, na ściółce leśnej, przybrały ciekawy dźwięk, a serce Henrietty jakby zabiło mocniej, bo oto, tu i teraz, pojawiła się nadzieja, że ktoś ją znalazł. A jeśli... to tylko jakieś leśne zwierzęta? Najwidoczniej nie, gdyż jej oczom ukazała się jakaś młoda, acz pewnie już dorosła dziewczyna. Hen chyba jeszcze nigdy nie miała okazji jej widzieć, więc tym bardziej się nie znały. Tak czy owak, spojrzenia obydwóch kobiet spotkały się, a Wendy (Hen nie znała jeszcze jej godności) pewnie zauważyła, że we wzroku Henrietty pojawiła sie błagalna prośba o pomoc. Nie musiała długo czekać, gdyż nowo-przybyła szybko wyciągnęła własną różdżkę (a jednak, była czarownicą! Ah, jakie szczęście!) i wypowiada zaklęcie... Henrietta ucieszyła się przedwcześnie. Złośliwe stworzonka zaczęły wirować jeszcze szybciej, co uległo diametralnej zmianie już po chwili, gdy dziewczyna wypowiedziała zaklęcie jeszcze raz, a sama Moseley upadła na ziemię, brudząc przy tym swoją długą sukienkę. Na gorsecie, całe szczęście nie było zbytnio widać skutków upadku, pewnie dlatego, iż był czarny? Tak czy owak, starsza z kobiet już po chwili wstała, trzepiąc przy tym swoje odzienie. Szkoda, że sukienka była jasna... widać było wyraźnie na niej brud ziemi. Inaczej było z górą jasnego odzienia, które znajdowało się tuż nad gorsetem. Ale... sukienka... Aczkolwiek i tak się cieszyła. Była wolna. O ile chochliki nie zaatakują jej znowu... Podeszła nieśmiałym krokiem do swej wybawicielki i posłała jej pełne wdzięczności spojrzenie. Oprócz tego, można było w nim wyczuć sympatię i pokojowe zamiary. No bo jak inaczej? Ta kobieta ją uratowała... naprawdę to zrobiła! Kiedy znalazła się dość blisko Wendy, Hen otworzyła usta. - Naprawdę, nie wiem, jak pani dziękować... – przestąpiła z nogi na nogę – Czy mogłabym się jakoś odwdzięczyć?
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Pomoc. Pomagać. Czy Wendy należała do osób, które pomagają? Co to znaczyło być pomocnym? Sytuacja, w której znalazła się ta kobieta, wymagała interwencji. Nikt nie zignorowałby krzyku, dochodzącego gdzieś niedaleko nas. To nie zasady kazały nam iść w stronę nieznanego, a intuicja, szósty zmysł - natura ludzka. Mieliśmy coś ze zwierząt. Każda jednostka inna, ale mająca coś, co wręcz przymuszało do działania. Las w pobliżu Hogsmeade wydawał się bezpiecznym miejscem. Zwłaszcza dzisiejszy niedzielny poranek rozświetlał to miejsce. Pozwalał najmniejszym stworzeniom cieszyć się dzisiejszym ciepłem i pięknem przyrody. Co mogło stać się w miejscu, które wręcz zapraszało nas do wejścia coraz dalej i dalej. W głąb lasu, który mamił wonią kwiatów i pięknem leśnych, uroczych zajączków, które co jakiś czas przecinały nam drogę swoim cichym kicaniem. Niestety las w pobliżu Hogsmeade nie był zwyczajnym lasem, a na pewno nie mugolskim lasem. Mimo że wszystko wydawało się tu bardzo normalne, można było przez przypadek przekroczyć terytorium chochlików kornwalijskich. Wydawały się niebieskimi, upierdliwymi istotami, które uwielbiały płatać figle. Słysząc taki opis, każdy mógłby pomyśleć, że są to niegroźne istotki. Według Urzędu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami ich klasyfikacja mówiła, że są to istoty groźne. Zapewne tak było dla czarodzieja, który nie znał odpowiednich zaklęć. Niestety bywało, że odpowiednie czary nie zawsze wystarczają. Zakłócenia magiczne dawały się we znaki już od bardzo, bardzo dawna. W każdym miejscu Londyn, Hogsmeade, Hogwart... Wszyscy powoli przyzwyczajali się do tego, że ich różdżka nie zawsze będzie dobrze działać, a właściwie moc, która przepływała przez ich ciała do magicznego kawałka drewna. Należało liczyć się z konsekwencjami użycia zaklęć, ale co zrobić, kiedy było się czarodziejem? Magia to podstawa ich życia. Wendy obserwowała upadek kobiety. Na pewno nie należał do tych bardzo bolesnych, patrząc na poszycie leśne, które gwarantowało, że było lepsze od twardego podłoża będącego kamieniami? Jej sukienka na pewno trochę kosztowała, Royal zauważyła, że kobieta zwróciła uwagę na swój ubiór, kiedy wstawała (kto by nie zwrócił). Nie, żeby ślizgonka interesowała się modą, ale jej matka już tak. Głównie musiała ubierać się pod dyktando swej rodzicielki. Wendy czuła się jak dziecko, które ciągle musi słuchać się rodziców, a miała dwadzieścia lat! Potrzebowała jakiegoś pieprzonego bodźca, żeby w końcu wyrwać się z tego reżimu. - Nie. - Powiedziała szybko i może trochę zbyt stanowczo. - Nie, nie trzeba.- Szybko zmieniła ton i nawet wysiliła się na uśmiech. - Oddalmy się stąd, za nim zaklęcie przestanie działać. - Wskazała na chochliki, unoszące się w spowolnionym tempie. Spojrzała na koszyk kobiety i rozrzucone zioła, a jej spojrzenie mówiło samo za siebie coś w stylu "Czy zbiera to pani? Czy idziemy?" Jednak Wedny nic już nie powiedziała.
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
Nadal nie do końca potrafiła uwierzyć w to, co się tu wydarzyło. I nie chodzi głównie o chochliki, a prędzej o to, że okazało się iż w tym samym czasie w lesie przebywała inna czarownica, co okazało się do Hen wręcz zbawienne. Najwidoczniej, los tak chciał: najpierw mocno zastraszyć kobietę, a potem wycować się z dalszych tym podobnych celów i dać jej wybawienie. Wybawienie wyrażające się w pomocy innej czarownicy. Ah ten los... starszą z kobiet zadziwił on po raz kolejny. No bo życie Henrietty od jakiegoś czasu było głównie splotem różnych dziwacznych wydarzeń. Ale to z akcją chochlików... zdecydowanie można wznieść na piedestał. To było dziwne nad dziwnymi. Zaskakujące nad zaskakującymi. I przyprawiające o lęk, rzecz jasna. Tak – lęk, nie strach. W końcu lęk to tylko odmiana strachu prawda? Lęk przedstawia, czego się boimy, kiedy nie ma czego... przynajmniej zazwyczaj, a ze strachem jest już nieco inaczej. Henrietta doskonale zdawała sobie z tego sprawę, aż zaczęła się nad tym zastanawiać, ale szybko otrząsnęła się z tego typu przemyśleń. Co ja, kurwa, psycholog jestem?, zadała pytanie samej sobie. Skarciła się również dlatego, bo miała inne tematy. Przykładowo jej aktualne odzienie... będzie musiała długo namaczać, by przywrócić sukience dawną, śnieżnobiałą barwę. Przeprać parę razy. Ale.. zaraz! Po co sobie utrudniać życie? Wystarczy jakieś proste zaklęcie. Ewentualnie zbiór różnych zaklęć, wszystko jedno. A jako kobieta dorosła, która rzecz jasna ukończyła szkołę magiczną, powinna sobie z tego rodzaju magią poradzić. Chyba że zapomniała... ale nie, jednak pamiętała. Przypomniała sobie w głowie owo zaklęcie, chociaż tu i teraz nie powinna sobie tym głowy zaprzątać. Otrzepawszy z grubsza swoje odzienie, wyprostowała się i spojrzała na swą wybawicielkę. A w jaki sposób spojrzała, to już wiemy. Instynktownie spojrzała w stronę niedbale rzuconego w kąt drzewa koszyka i westchnęła głęboko dowiedziawszy się, że te wszystkie ciężko znalezione i zerwane rośliny... jak by to opisać? Licho wzięło? Henrietta zastanawiała się, czy takie określenie w ogóle istnieje. W sumie, Moseley miała zwyczaj wymyślania neologizmów. I pochodnych. No ale nic. Teraz musiała skupić się tylko i wyłącznie na osobie młodej kobiety, która właśnie ją uratowała. Jeszcze nigdy chyba nie była jeszcze aż tak komuś wdzięczna! W końcu ślizgonka skomentowała słowa Hen, a ta ostatnia uśmiechnęła się jeszcze serdeczniej niż do tej pory, dowiadując się, że jej wybawicielka jest nie tylko czarownicą, ale również bardzo sympatyczną istotką. - Oh, na pewno kiedyś nadejdzie dzień, że ci się zrewanżuję. – puściła ku niej oczko, aż w końcu poczuła wielką potrzebę przedstawienia się. - A w ogóle, jestem Henrietta. Henrietta Moseley, dokładnie to ujmując. – powiedziała to wszystko dość cicho (ale wyraźnie), jakby się bała, iż chochliki za chwilę znowu powrócą do swojego "tańca". Podała jej dłoń, oczekując, że ta uściśnie ją swoją ręką. - I masz rację, musimy stąd iść... może do centrum Hogsmeade?
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Nadal wpatrywała się w kobietę, która niedzielny poranek postanowiła wykorzystać na zbieranie ziół. Niestety piękny dzień jej nie sprzyjał. Trafiła na chochliki. Niektórzy mieli pecha albo po prostu wykazywali się nieostrożnością i nieodpowiedzialnością. Wendy nie rozumiała, jak można chodzić po lesie i zbierać zielsko, a przecież można teraz wszystko załatwić w cywilizowany sposób, czyli pójść do sklepu. Większość społeczeństwa czarodziei tak robiła. Pochodzenie z rodu bogatych ludzi i znanego nazwiska miało swoje minusy. Wendy nie znała innego świata, a zbieranie ziół w lesie uważała za zajęcie dla służby i ludzi niższego pokroju. Jeśli chodzi o panienkę Royal, to sądziła, że los równie dla niej nie był za bardzo łaskawy. Postawił na jej drodze tą dziwną, zapewne starszą od niej kobietę. Wendy od razu zaczęła skrupulatnie analizować Moseley po tym, jak ta kobieta się przedstawiła. Tatuś zawsze mówił, że nazwisko o człowieku mówi wszystko. Głównie dlatego, że wszystkich znał z Ministerstwa Magii, a także poza nim. Nikt przed nim nie mógł się ukryć. Wendy nadal się uczyła, więc nie znała większości osób poza murami Hogwartu. Oczywiście miała większe pojęcie niż co niektórzy... Henrietta Moseley, kim była ta kobieta? Jaki status? Krew? Nie znała jej. Ślizgonka nie sądziła, aby jej nazwisko było znane. Skoro nawet nigdzie go nie zasłyszała. Zapewne nikt z Moseley nie pracował w MM. Tego nie mogła być pewna. Analizowała jak ojciec, czy może w ogóle rozmawiać z tą osobą. Być może Wendy miała jakiś kompleks tatusia, abo zwyczajnie terror Leona wpływał na nią za bardzo. Oj, za bardzo. Wgłębiając się w umysł Wendy A. Royal, można być pewnym, że pewnego dnia jej paranoja, ostrożność i wpływy ojca, zaprowadzą ją na oddział zamknięty świętego Munga... Ale to już inna historia. Jeśli chodzi o przysługi, żadnych nie potrzebowała. Nienawidziła słów, które oznaczają "zrewanżowanie się", "przysługa", "wdzięczność", słychać w nich było słabość. Pan Royal zawsze wykorzystywał ludzi, którzy byli mu coś winni, ale robił to w tak chytry sposób, że ci ludzie coraz bardziej i więcej mu zawdzięczali. Obrzydliwe. Wendy bała się, że zmieni się w niego, a może już on w niej siedział. Gdzieś głęboko ukryty. Ohyda. - Wendy. - Przedstawiła się tylko imieniem, nie chcąc podawać swojego nazwiska. To zawsze wywoływało przeróżne reakcje. Tak to już jest, kiedy twoja cała rodzina pracuje w Ministerstwie Magii. - Nie... - Nie chciała iść w stronę centrum. Niektórzy ludzie ją poznawali - naprawdę nienawidziła tego. - Po prostu oddalmy się z ich terenu. - Wskazała na chochliki i ruszyła ścieżką, którą przyszła. Po chwili odwróciła się do kobiety. - Po co Pani zbierała zioła? Nie mogła Pani kupić w sklepie? To bezpieczniejsze. - Naprawdę nie rozumiała Henrietty. Też nie użyła jej imienia, tylko mówiła do niej na Pani. Ostrożności nigdy za wiele. Zresztą wyglądała na starszą i w żaden sposób nie powiedziała, że ślizgonka może do niej mówić na Ty, zresztą to nigdy nie było grzeczne. Nie każdy sobie tego życzył. Wendy za to wolała, jak mówiło się do niej Wendy. Nazwisko zawsze ją irytowało, a nauczyciele zazwyczaj musieli wypowiadać słowo Royal. Niestety nie zawsze ma się to, czego się pragnie.
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
Henrietta nie należała do osób, które wybierają łatwiejsze rozwiązania. Nie to, że szukała guza czy też po prostu innych przeciwieństw losu. Ale... pójście do sklepu wydawało jej się odrobinę zbyt błahe. Poza tym, miała wielką ochotę się gdzieś przejść, a czemu nie skorzystać z pomysłu, jakim była wędrówka lasu w pobliżu wioski, i połączyć te dwie korzyści, jakie z tego płynęły? Nie wiedziała, kim jest dziewczyna. Nie chodzi o imię, bo to zostało jej podane. Tu chodziło o coś głębszego. O to, czy rzeczywiście jest uczennicą bądź studentką, jeśli tak, to z jakiego domu? Kim są jej rodzice? Nie, to akurat obchodziło ją o wiele mniej. Dziwne, ale Henrietta w tej chwili również pomyślała o swojej rodzinie. Ponownie. Dokładniej mówiąc, o matce, która była osobą magiczną, w przeciwieństwie do ojca. Mama nie była jednak nikim szczególnym, ale zapamiętała ją jako osobę surową. Pomyślała trochę nad tym i już po chwili tego typu myśli opuściły ją i nic nie wskazywało na to, że miały powrócić. Jednak przyszłość jest jedną wielką niewiadomą i tym samym wszystko może się zdarzyć. Dziewczyna również jej się przedstawiła, o czym już mówiliśmy, i Henriettę nieco zbiło z tropu to, że nie podała swojego nazwiska. Może ona sama nie powinna tego robić? Spójrzmy prawdzie w oczy: przedstawiła się swoją pełną godnością osobie praktycznie obcej, a fakt, że ta obca osoba uratowała ją z "rąk" okrutnych chochlików, nie miał tu nic do rzeczy. Obca to obca! I żadna magia tu nic nie zmieni, nie pomoże. Chociaż fakt faktem, istnieją osoby które wszystko chciałyby załatwić za pomocą różdżki. Ale to były niezbyt poczytalne przypadki, a przynajmniej sama Henrietta tak myślała. Tak, nie da się zmienić tego, że podała jej swoje nazwisko. Ale nie ma co rozpaczać nad rozlanym mlekiem, zrobiła to i już, i pozostawało jedynie mieć nadzieję, że Wendy, jak się dziewczyna przedstawiła, nie wykorzysta tej informacji do jakichś niecnych zamiarów. Ale, w sumie... po co? Co by jej to dało? Hen uparcie wierzyła, że nie ma tak chamskich ludzi. Wierzyła w dobro. Może to dlatego była osobą aż tak spokojną? Przestała myśleć w ten sposób i posłuchała dziewczyny. Miała stuprocentową rację – należy natychmiast "ewakuować się" z tego miejsca, gdzie jeszcze tak niedawno szalały chochliki. Tak, bo te mogły przecież wrócić w każdym momencie! Tego typu zaklęcia nie bywały często trwałymi. - Ma pani rację, tyle że powinnyśmy się pospieszyć. – jeszcze raz "pogłaskała" sukienkę, ubolewając wielce nad jej stanem. Ale nie, nie użyje tu i teraz zaklęcia. Poza tym, nie chciała wyjść w oczach Wendy na taką, której w głowie jedynie wygląd zewnętrzny. Co prawda to prawda, ten rodzaj wyglądu góruje przy pierwszym wrażeniu... ale zaraz potem należy zapoznać się z wnętrzem takiej osoby, a najlepiej jak to robić? Poprzez rozmowę, oczywiście! Ale Henrietta nie wiedziała, czy pasuje jej rozpocząć jakikolwiek temat. W końcu, gdyby nie dziwne zrządzenie losu, kobiety nigdy by się nie spotkały! I być może ta młodsza w ogóle nie chciała obcować z Hen? A ta ostatnia? Miała na to ochotę? Nie była zbyt towarzyska, to fakt, ale coś jej mówiło, że ta relacja może się rozwinąć. A jeśli nie? Jeśli nie... to nie będzie płakać, rzecz jasna. Na słowa Wendy na temat ziół, Henrietta automatycznie odpowiedziała, wiedząc dokładnie, co powinna rzec. Przecież przemyślała to dokładnie, i to nie tak dawno temu! A przynajmniej po tym, jak kobiety przedstawiły się sobie wzajemnie. Tak, otworzyła usta... i powiedziała jej słowo w słowo, co wtedy sobie pomyślała: że, po pierwsze, nie lubi ułatwień, a po drugie, lubi tego typu wędrówki, więc tym samym mogła zrobić coś pożytecznego, chodząc po tutejszym lesie. Na koniec przywołała na swoje oblicze łagodny uśmiech. - A zaraz, a ty, co tutaj robi... w sensie, pani? – zagadnęła jakby od niechcenia, ale naprawdę była bardzo ciekawa odpowiedzi. - W jakim celu zagościła pani w tym lesie?
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Wendy A. Royal nie była swoim ojcem i nie zamierzała nim być - nie zawsze jej to wychodziło. Musiała zmagać się z problemami, dla niektórych mogły wydawać się one durne. Znaczenie nazwiska, posada, pieniądze. Czasami miała ochotę zostać buntownikiem jak jej wujek. Tylko gdyby to uczyniła, nie miałaby rodziny. Straciłaby siostrę, brata (za którym nie przepadała), rodziców, szacunek, majątek... Wendy nie mogła dopuścić to czegoś takiego. Jaki byłby jej świat bez tego wszystkiego? Kim wtedy by była? Nikim. Tak uważała. Zasady trzymały w ryzach ten piękny świat. Wystarczyło się go trzymać, a można było mieć wszystko. Oprócz zachcianek takich jak praca w Kwaterze Głównej Aurorów. Nie rozumiała ojca, który ją wyśmiał, uważając, że sobie żartuje, więc przytaknęła mu. Leon uważał, prace w Wizengamotcie za jedyną najważniejszą, najlepszą... Decydowanie o losach ludzkich i najważniejsze słowo prawo, które w pewnym sensie równało się z zasadami, ale nie do końca jego. Royal zgadzała się na to. Chyba była masochistką, kto normalny godziłby się na życie w niezgodzie ze sobą samym. Ludzie są istotami, które są w stanie wiele znieść, ale w końcu ta bańka iluzji pęka, a wtedy jest już za późno. Wendy powoli przyzwyczajała się do tego, że pewnego dnia skończy na stanowisku prawnika. Chociaż wcześniej planowała upozorowanie swojej śmierci. Wydawałoby się to świetną opcją, ale też wymagało wiele odwagi. Start z pustym kontem. Ciekawe czy wujek Roger użyczyłby jej jakiejś pomocy. Obecnie wydawało się jej to idiotycznym pomysłem. Ten temat miała za sobą, być może tak tylko jej się wydawało... - Wystarczy Wendy. - Nie chciała, żeby mówiono do niej na pani, ale też nie wiedziała, czy może zwracać się do Henrietty po imieniu. Nie wypadało jej pierwszej proponować ogólne zwracanie się na "ty", ale Moseley mogła mówić do niej po imieniu, ona nadal zostanie przy pani. Tak było bezpieczniej. - Spacer. - Ślizgonka odparła jednym słowem, jakby miało to wyjaśniać wszystko, bo właściwie w pewnym sensie tak było. - Pogoda sprzyja takim przechadzką. - Spojrzała w górę w stronę drzew i jasnego nieba, które zdobiło złote słońce. Nic już nie powiedziała. Może powinna albo chciała. Sama jednak nie wiedziała jak ma z tą osobą rozmawiać. Czuła się dziwnie. Zazwyczaj znała status, pochodzenie, czy czystość krwi na bankietach, przyjęciach każdy zna każdego nawet w Dolinie Godryka, w której mieszkała. Teraz? Teraz stąpała po kruchym lodzie, tylko dlatego, że obawiała się opinii ojca i miała zakodowane w głowie pełno zasad Leona I. A. Royalsa.
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
Nie wiedziała już, co ma myśleć o tym spotkaniu. Powinna dalej ciągnąć to rozmowę, a co za tym idzie – spotkanie? Powinna się jak najszybciej oddalić? Ale coś w jej wnętrzu radziło, bo zostać, by być choć trochę przy Wendy. Tak, zabrzmiało to jakby się w niej zakochała albo coś... co oczywiście było dalekie prawdzie. Co prawda to prawda, Hen jest biseksualna. Ale to nie oznacza, że ma się zakochiwać w pierwszej lepszej kobiecie! To by było dziwne. Chyba, że ma się jakieś szczególne zaburzenia. A Henrietta ich nie miała, chociaż, w sumie, na świecie nie ma osób zdrowych. Więc kobiety również na pewno były w jakiś sposób zaburzone, ale to nie oznacza oczywiście, że w taki właśnie sposób. A może zasada, że nie ma osób zdrowych, każdemu coś dolega, tyczy się tylko mugolów? W końcu starsza z kobiet przestała nad tym rozmyślać i postanowiła, że skupi się na tym spotkaniu. - W porządku – odparła, a uśmiech od tej chwili przestał znikać z jej oblicza, przynajmniej na dłuższy okres czasu – A ja jestem po prostu Henrietta. Albo Hen, jak wolisz. – miała szczerą nadzieję, że dziewczyna nie odmówi. Że będzie się do niej zwracać również po imieniu. Również – bo Wendy przecież przed chwilą poprosiła Hen, by używała tylko jej imienia, żeby do niej zagadać. Oczywiście, Wendy nie dała jej tego "polecenia", używając większej ilości słów. Ot, po prostu krótkie "wystarczy Wendy", które było aż nazbyt wymowne, a starsza z kobieto od razu to zrozumiała. - Spacer? – uniosła nieco brew ku górze w akcie niewielkiego zdziwienia, ale już po chwili oswoiła się z myślą, iż dziewczyna najwidoczniej chce z nią spędzić nieco więcej czasu, niż to konieczne. - W porządku, ale jak już oddalimy się z tego terenu – miała oczywiście na myśli teren, gdzie jeszcze tak niedawno doszło do ataku chochlików. Obie miały rację. Nie mogą tu dłużej zostać, a powód już znamy. - A masz jakiś pomysł, jaki kierunek wybierzemy? Najważniejsze, byśmy zniknęli z tego miejsca. Tylko dokąd? Albo raczej: w którym kierunku? Właśnie: masz jakiś pomysł? – przestąpiła z nogi na nogę i zaczesała palcami do tyłu swoje długie włosy, które aktualnie były bardzo jasne (ale nie platynowe). W końcu Henrietta bardzo często zmienia kolor swojego ufryzowania! - W sumie... w sumie to możemy pochodzić po lesie, po innych jego częściach, tylko jest jeden problem. – Henrietta najwidoczniej się zmieszała – Bo widzisz, ja mam masakryczną orientację w terenie.
Wendy A. Royal
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : zgaszone oczy, usta pomalowane szminką i woń ulubionych perfum o zapachu kwiatów, czy cytrusów - to zależy od nastroju, drobne, prawie niewidoczne blizny, nie jest ich wiele gdzieś na nodze czy dłoni
Ciekawe, jak szybko zwykła przechadzka do lasu może zmienić się w udzielenie pomocy, nieznajomej kobiecie? Naprawdę szybko. Royal wywnioskowała, że Henrietta Moseley jest bardzo uprzejma i miła. Z drugiej strony Wendy przecież ją ocaliła przed wstrętnymi chochlikami, więc chyba nie wypadało być niemiłym dla Royalsówny? Wendy zerkała co jakiś czas w stronę Hen, kiedy ta mówiła. Nie chciała wyjść na niegrzeczną, kontakt wzrokowy z rozmówcą to podstawa. Idąc tak, zapewne zbliżały się do wyjścia z lasu. Ślizgonkę zaczęło to przerażać. Wolała zostać w tym lesie już na zawsze. Nie wypadałoby pytać o czystość krwi, byłoby to karygodne, niekulturalne, ale przecież Wendy chciała się tylko upewnić, że nikt kto ją zna, nie doniesie ojcu, że szlaja się po lesie z jakimiś mugolami. Właśnie... Lesie. Nie, jednak nie. Pobyt w lesie łatwiej było wytłumaczyć niż kontakty z mugolakami. Zapewne osobę młodszą od siebie zapytałaby wprost, ale Moseley wyglądała na starszą od niej, więc... mogłaby sobie pomyśleć, że jest jakaś nietolerancyjna. A przecież Wendy A. Royal nie chciała być jak swój ojciec. Oj, biedna Wendy. Ta paranoja w końcu doprowadzi cię na skraj szaleństwa (jeśli już tam nie jesteś). - Hen. Na pewno mogę zwracać się do Ciebie Hen? Nie wiem, czy powinnam. - Również się uśmiechnęła, kiedy z oblicza kobiety nie znikał uśmiech, ciężko byłoby tego nie zrobić. Matko Royal, dopiero co myślała, żeby zapytać o czystość krwi, a teraz upewniała się, czy na pewno może mówić do kobiety po imieniu. Pierdolnięta to dobre słowo dla dziewczyny o inicjałach W.A.R. - Orientacją w terenie zajmę się ja. - Wendy, zaśmiała się pierwszy raz przy tej kobiecie. Nie, żeby była specjalistką od orientacji w terenie, ale kilka zaklęć się znało. - Jest tu wiele miejsc i... - Właśnie jedno przyszło jej do głowy. - Co powiesz na Wzgórze Lampionów? To niedaleko. - Sama się zdziwiła, że zna takie zapomniane miejsca i to jeszcze będące okolicami Hogsmeade, w końcu mieszkała w Dolinie Godryka, a nie tu? Samotne wędrówki jej służyły.
Henrietta Moseley
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
C. szczególne : nawracające: kamica nerkowa, anemia i infekcja na mózgu
Henrietta zastanawiała się, na jaką wyszła w oczach Wendy. Jako osobę uprzejmą, czy nad wyraz uprzejmą do tego stopnia, że aż się mdło człowiekowi się na duszy robi? A może w ogóle nie myśli o niej? W to ostatnio kobieta mocno powątpiewała, w podobnych sytuacjach człowiek zazwyczaj zastanawia się nad nowo poznaną osobą, bo ciekawość leży w naturze chyba każdej istoty kroczącej po tym świecie, głównie ludzi, w co wchodzą zarówno osoby magiczne, jak i mugole. I tym sposobem Hen również o niej rozmyślała. Kim jest? Skoro jest czarownicą (co udowodniła pokonaniem chochlików, ale sam widok jak wyjmuje różdżkę był już dość wymowny), to jakiej jest krwi? Może w pełni czystej, a może urodziła się w rodzinie osób nie-magicznych? Ile ma lat? Henrietta już sama się domyślała, że jest uczennicą, albo studentką (po chwili uznała, że bardziej to drugie), a że najbliższa tutejsza szkoła nazywa się Hogwartem, ba, którą nawet widać z niektórych miejsc wioski Hogsmeade, pomyślała że być może ma rację. Dziewczyna brzydka nie była, do tego również wydawała jej się osobą uprzejmą. A może pozory mylą? Cóż, żeby się o tym przekonać, najwidoczniej musiała nieco dłużej pobyć w jej towarzystwie, z czego panna Moseley nad wyraz się ucieszyła (w sensie że mając nadzieję, że tak się właśnie stanie). W sumie, i tak nie miała niczego lepszego do roboty... ale zaraz, w tym chodziło o coś więcej. Po prostu chciała bliżej poznać Wendy. - Oczywiście – Henrietta odpowiedziała na jej pytanie odnośnie zwracania się – Gdybyś nie mogła, nie sugerowałabym tego. – a jej uśmiech stał się mniej widoczny, a za to bardziej szczery i jakoś tak... bardziej sympatyczny. Może dlatego, że zaraz potem usłyszała jej kolejne słowa? Henrietta odetchnęła z ulgą, ale bardziej tak wewnętrznie, że towarzysząca jej dziewczyna nie mogła tego ani usłyszeć, ani zauważyć. I nie pomyślała, i słusznie, że jej śmiech, śmiech Wendy jest sarkastyczny. I ucieszyła się, że studentka (tego nie mogła być pewna... na razie, bo liczyła, że skoro mają spędzić ze sobą jeszcze trochę czasu, porozmawiają o wielu sprawach i to, kim właściwie jest Wendy, wyjdzie na światło dzienne, przynajmniej dla samej Hen) zaproponowała, gdzie mogą się udać. Nazwa nie była kobiecie znana, ale to dobrze, przynajmniej zwiedzi jakieś nowe dla niej samej miejsce! Ucieszyła się z tych dwóch powodów: po pierwsze, że ich spotkanie przedłuży się, po drugie, to... no, to co powiedzieliśmy w zdaniu poprzednim. Uśmiechnęła się jeszcze bardziej naturalnie. - Wzgórze Lampionów? – zagadała – Pierwsze słyszę, w takim razie ruszajmy! Chętnie poznam jakieś nowe miejsce. – i postawiła pierwszy krok, mimo że nie wiedziała nawet, w którą stronę się udadzą.
z/t x2
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Może istotnie odszedł za daleko? Chociaż nie. Przecież był tylko za następnym drzewem. Mefisto musiał mieć gorszy dzień. Czyżby to przez pełnię? Ta część miesiąca jest prawdopodobnie stresująca dla wilkołaków. Chłopak patrzył nań chwilę, nie przejawiając żadnej refleksji nad własnym zachowaniem. - Jesteś naszą nianią? - Po tym krótkim przerywniku wrócili do pracy. Na tyle, na ile podenerwowanie ślizgona pozwalało. Kto by się spodziewał, że w lesie są grzyby? Cóż za zaskoczenie. Chociaż doprecyzować należy: takie grzyby. Przypominały purchawki, po naciśnięciu których z wnętrza dobywa się ciemna chmura zarodników. To jednak nie były niegroźne nasionka. Czarna mgła otoczyła ich, szybko doprowadzając do omdlenia. Neirin, stojąc najbliżej, odpadł jako pierwszy, uderzając miękko o ziemię. Na jego szczęście runo tutaj było grube i zamortyzowało upadek. Obudził się z lekkim zagubieniem w rzeczywistości. Gdzie jest? Po co jest? Z kim jest? Co to za kac Hogwart? Potarł twarz, zauważając leżącego obok blondyna. Okej, już przynajmniej zna odpowiedź na jedno z pytań. Jest tu z Mefisto. Nadal zostaje kwestia gdzie, po co... I może dlaczego. Rozejrzał się. Las. Mało precyzyjne, ale daje jakieś pojęcie na temat obecnego położenia. Hurra. No to teraz trzeba rozwikłać po co i dlaczego. Usłyszał za sobą parsknięcie. Odwrócił się zatem, aby ujrzeć hipogryfa. Huh. A to ciekawe. Zaraz. Hipogryf. Zorientował się w sytuacji na tyle szybko, że nie zdążył jeszcze mrugnąć ani odwrócić spojrzenia. A przynajmniej ogarnąć, że jak to zrobi, będzie słabo. Reszta pytań bez odpowiedzi musi poczekać. Przekręcił się, utrzymując kontakt wzrokowy, unosząc się po tym wolno na kolana i potem stopy. Następnie skłonił się bestii nisko, jak nakazuje metoda, nie przerywając patrzenia mu w ślepia. I czekał, mając nadzieję, że stwór odpowie ukłonem. Nie ma co, wiele by to w ich obecnej sytuacji ułatwiło. Już mają dość problemów, nie trzeba dokładać wściekłego zwierzęcia do tej wesołej kupki nieszczęść.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie miał ochoty wchodzić w szczegóły i dalej dyskutować, a jednocześnie paskudny humor się go uczepił. Mefistofeles spokojnie mógłby zrzucić to na pełnię, a jednak czuł, że nie o to chodzi. Jedynie parsknął na pytanie Neirina, teraz tak naiwnie głupie - no przecież nie był ich nianią, ale niby ich niańczył, a poza tym kompletnie tego nie chciał. Nie odpowiedział nic, trudem powstrzymując się od wciśnięcia chłopaka w pierwszą lepszą dziuplę. Skoncentrował się bardziej na grzybach, dalej podjudzany głosikiem karmazynowego szeptnika, mieszającego mu w myślach i emocjach. Ledwie zorientował się, że chodzi o jakąś dziwną purchawkę, gdy nagle wszystko spowił gęsty, ciemny dym. - Vaughn - wyrzucił z siebie, dalej nienawistnie - zanim zdołał cokolwiek zrobić, rudzielec już zniknął we mgle, padając na trawę. Sam Mefistofeles nie zdołał w żaden sposób na to zareagować, bo szybko poszedł w jego ślady, osuwając się na ściółkę leśną i tracąc przytomność. Obudził się z mętlikiem w głowie; chyba chwilę przed Neirinem, ale przez jakiś czas ani drgnął. Miał wrażenie, że ciche słowa karmazynowego szeptnika wyryły mu się w umyśle i pozostawiły tam trwałe piętno; niby już nie słyszał tego przeklętego głosiku rośliny, ale dalej odczuwał jego efekt, rozpalający ogień w klatce piersiowej. Zaczął się podnosić wtedy, kiedy zauważył ruch Puchona. Wtedy też zorientował się, że są w Hogsmeade - doskonale znał ten las i wiedział, że nie ma szans pomylić go z żadnym innym. Tylko co oni tutaj, do cholery jasnej, robili? I TO Z HIPOGRYFEM? - Zajebiście, Bennett mnie zabije. - Umysł Noxa musiał być nieźle przeprogramowany przez szeptnika, skoro nie dostrzegł w hipogryfie żadnego zagrożenia i nie podszedł do niego tak, jak powinien. Ślizgon znał się na zwierzętach, a jednak teraz cholernie nie obchodziło go to, że powinien z większym szacunkiem odnosić się do paradującego przy nich stworzenia. - Jedno normalne spotkanie, Neirin, tak wiele wymagam? - A potem również się pokłonił, wgapiony w hipogryfa, chociaż wyjątkowo mało przyjaźnie. Zachowywał się tak, jakby musiał to odbębnić; wyraźnie poddenerwowany i spięty, z trudem powstrzymujący się od zaciskania pięści. Nie chciał, żeby go ta wredna kobyła rozszarpała na strzępy, z drugiej strony zupełnie nie potrafił się opanować i na Merlina, on chciał tylko załatwić szlaban i pójść do mieszkania. Odpocząć. Posiedzieć w samotności. Nie przejmować się nikim, w szczególności durnymi wychowankami Hufflepuffu, którzy przysparzali mu w życiu tylu problemów, że aż ciężko w to było uwierzyć.
Jedno było pewne - do tego stworzenia należało podchodzić nadwyraz ostrożnie. W hipogryfie łatwo było wzbudzić nieufność, a to mogło doprowadzić do tragedii. Kiedy @Mefistofeles E. A. Nox i @Neirin Vaughn ocknęli się, mogli dostrzec wlepione w nich spojrzenie zwierzęcia. Przyglądał się on uważnie i wydawał się być bardzo ostrożny, jednocześnie w każdej chwili gotowy do ataku. Odkłonił się puchonowi, co wydawało się być dobrym znakiem. Pewnie wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie nieodpowiednie zachowanie Noxa, który narobił sporo hałasu, a jego okazanie szacunku zwierzęciu nie było wiarygodne. Hipogryf od razu dostrzegł to wrogie spojrzenie i negatywną energię bijącą od chłopaka. Zwierzę przystąpiło do ataku. Zbliżyło się do was na niebezpieczną odległość i wyciągnęło pazury. Walka z nim nie ma najmniejszego sensu, w dodatku wszystko dzieje się zbyt szybko, żeby choćby wyciągnąć różdżkę. Pozostaje próba ucieczki. (nie musicie jej podejmować, jeżeli nie zdecydujecie się na rzut - wszystko rozgrywa się według opcji pierwszej)
Każdy rzuca kostką, a następnie to sumujecie:
2-5: Zanim zdążycie cokolwiek postanowić, hipogryf rani Mefistofelesa, bo to ewidentnie ślizgon go zdenerwował. Niestety jego rozmach jest tak duży, że ogromne pazury trafiają też na Neirina. Na ciele was obu pojawiają się bolesne rany, na szczęście zwierzę odlatuje. Możecie udać się po pomoc. Rany da się uleczyć, jednak wymaga to zakupu eliksirów, za które każdy z was musi zapłacić 10 galeonów. 6-8: Zwierzęciu chyba nie zależy na dogonieniu was, dlatego udaje wam się oddalić na bezpieczną odległość. Niestety w pośpiechu nie zauważacie aloesu uzbrojonego, znajdującego się nieopodal. Wpadacie w niego i zacinacie się lekko. Na szczęście natrafiacie na niedojrzałe liście, więc ilość trucizny w waszym organizmie jest naprawdę nieduża. Powinniście zgłosić się z tym do skrzydła szpitalnego. Pod wpływem substancji będziecie zachowywać się zupełnie jak podczas działania silnego narkotyku, efekt będzie utrzymywał się do końca wątku. 9-12: Na szczęście udaje wam się złapać za ręce i teleportować. Niezależnie od tego gdzie postanawiacie się dostać, lądując na ziemi jeden z was znajduje metamorfamulet (rzućcie kostką - przedmiot zdobywa ten z większą ilością oczek).
______________________
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Odkłonił się. W porządku. Mogą się teraz wycofać oraz mniej więcej zorientować w czasie i prze-- czy ktoś może oświecić Neirina, co też Mefisto odjaniepawla? Na tyle, na ile znał Noxa, wiedział, że głupi z onms to on nie był. Tymczasem ten ukłon był tak od niechcenia, tak na odwal, że aż rudzielca gdzieś wewnętrznie zabolało. To jednak nic w porównaniu do oburzenia, malującego się na dziobie hipogryfa. Nawet pomimo niemożności anatomicznej do jakiegokolwiek grymasu. - Jeden porządny ukłon, tak wiele wymagam? - Odbił piłeczkę, widząc, że gest blondyna zdecydowanie nie spodobał się stworzeniu. Cofnął się dwa kroki. - Zapomnij o ukłonie, biegnij - odwrócił się po tym, sprintem ruszając pomiędzy rzadkimi drzewami. Na szczęście w tym lesie próżno było szukać wiekowych pni czy grubego podszycia. Młodszy, jaśniejszy oraz mniej przerażający, pozwalał rozwinąć pożądaną prędkość. W pewnym momencie musieli przedrzeć się przez mało przyjemne, dość ostre roślinki. Ich nogi poznaczone zostały płytkimi nacięciami, z których nieśmiało sączyły się drobne kropelki krwi. Nie to jednak było najgorsze. Bardziej niepokoiła nagła niemoc, obejmująca ciało. Gdyby hipogryf naprawdę chciał ich dorwać, zrobiłby to bez problemów. Neirin zaryzykował postój, zwalniając oraz opierając się o pień najbliższego drzewa. Myśli zaczęły się plątać bardziej niż zwykle, a oczy mamić, zsyłając przedziwne obrazy. Kolory mieszały się, kształty wypaczały, dźwięki miały zapachy, a kolory smaki. - Heh... - Zaśmiał się krótko, unosząc lekko kąciki ust, zanim osunął się na podszycie, opierając się wciąż o drzewo. - Czy my... To był... Ten-ten... - Nie umiał się skupić na tyle, aby przypomnieć sobie, na co mogli wpaść. Z resztą, czy to ma teraz znaczenie? Było dookoła tak kolorowo. Drzewa raz wypaczały swe pnie w bulwy, raz niemalże znikały, na tyle chude się stawały. W dziwnym odruchu sięgnął po różdżkę. Może to podświadomość próbowała przebić się przez działanie narkotyku, podpowiadając zaklęcie wysysające truciznę z ciała? Spojrzał na hebanowy patyczek. Czerń drewna jęła falować i wyginać się, zaraz obejmując dłoń Neirina oraz spływając niby smoła w dół jego przedramienia. Strzepnął gwałtownie ręką, nie mógł się jednak pozbyć cieczy całkowicie. Kropelki tylko oderwały się, spadając na trawę, rozrastając się w plamy, sięgające mackami pomiędzy barwnymi kształtami traw. Pełzły w stronę rudzielca, pragnąc go pochwycić. Chłopak zaczął odsuwać się rakiem po podszyciu, pod nosem rzucając tylko zduszone "kurwa". Proszę zapiąć pasy, rozpoczynamy bad tripa.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
To zachowanie nie pasowało do Mefisto. Złość nie opuszczała go ani na chwilę; rozdrażnienie paliło w klatce piersiowej, przypominało nieznośne swędzenie, które miało ustąpić jedynie pod wpływem gwałtownych czynów, albo nieprzyjemnych słów. Niedbały ukłon, pozbawiony szacunku, wsparty niepochlebnymi myślami... Przecież wiedział, że hipogryf tego nie zaakceptuje. Doskonale znał konsekwencje swojego postępowania, zanim w ogóle je wykonał. - Tak, tak wiele - wyrzucił z siebie jeszcze, mając ochotę rzucić się na Puchona i rozszarpać go na strzępy; niestety okazało się, że hipogryf może zrobić to jako pierwszy. Ciężko stwierdzić, czy Vaughn był w jakimkolwiek zagrożeniu, czy stworzenie może nie obraziło się tylko na Mefisto... Rozsierdzone skoczyło do przodu, oni zaś zgodnie, ramię w ramię, czmychnęli jak najdalej. Najwyraźniej hipogryf nie był aż taki zły - może wyczuł, że zachowanie Ślizgona było dziwne i podyktowane zakodowanymi w głowie słowami przeklętej rośliny z Zakazanego Lasu? Jakimś cudem uciekli, a przecież nie mieli zbyt wielu realnych szans wobec rozwścieczonej bestii. Przeklął, kiedy poczuł nowe rany pojawiające się na nogach. Uciekli od hipogryfa, ale wpakowali się w jakieś ostre roślinki - teraz już musieli zrobić przystanek, żeby złapać oddech i sprawdzić, czy nie nabawili się poważnych obrażeń. Szkoda tylko, że Mefistofeles nie mógł zebrać myśli, a przed oczami nieprzyjemnie mu wirowało. Potrzebował chwili na zlokalizowanie Puchona, co dopiero szukanie jakichś zacięć na kostkach... - Nei, chodźmy stąd - poprosił, nieświadomy zupełnie, że zrobił to szeptem. Podparł się o drzewo i w tej samej chwili zapomniał o tym, że miał towarzystwo, że mieli rany, że powinni wrócić do Hogwartu i wyjaśnić wszystko dyrektorce, że był poddenerwowany... Ciężko było się tym wszystkim martwić, skoro natrafił dłonią na tak fascynującą fakturę kory. Przesunął palcami po pniu, przysunął się jeszcze bliżej; wgapiał się w drzewo, mając wrażenie, że zaraz się w nie wtopi. Mógłby stać się jednością z lasem, tak, to by mu odpowiadało... Był prawie pewny, że dokładnie słyszy szelest każdego liścia w tym zagajniku. Wątpliwy koncert roślinności przerwał hałas Neirina, uciekającego gdzieś po leśnej ściółce, przeklinającego - egzystującego, no tak, jak Mefisto mógłby zapomnieć? Odwrócił się powoli i na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Neirin zatapiał się w miękkiej trawie, tonął pod pochłaniającymi go źdźbłami, zupełnie tak jak Mefisto stapiał się z drzewem... Tylko po co mu ta różdżka? Nox podszedł, przykucnął obok, chwycił go za rękę, chcąc opuścić patyczek. Otworzył nawet usta, żeby jakoś go zganić za, jak przypuszczał, chęć rzucania zaklęć. Ciężko stwierdzić, czy skrzek, który dotarł do jego uszu, był prawdziwy. Być może to podświadomość chciała go jakoś rozbudzić, albo rzeczywiście hipogryf urządził sobie polowanie. Tak czy inaczej, Mefisto drgnął niespokojnie i pociągnął Neirina do siebie, mamrocząc "chodź". Był święcie przekonany, że muszą iść przez tę wirującą krainę, bo w przeciwnym wypadku wydarzy się coś strasznego. To była tylko kwestia czasu, aż dowloką się pod bramy Hogwartu, wpadną na profesor Bennett i zostaną zaprowadzeni do Skrzydła Szpitalnego.
/zt x2
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Biegł. W danym momencie nie liczyło się nic poza palącym gorącem pracujących mięśni, zimnem owiewającego skórę powietrza oraz miękkością leśnego podłoża, uginającego się przy każdym kroku. Dlaczego znalazł się w tym miejscu o tym czasie? Okrągła tarcza Księżyca oświetlała las, zalewając go zimną poświatą. Na niebie nie było chmur. Pomiędzy drzewami panował półmrok, gęstnący z każdym mijającym pniem. Im głębiej w puszczę, tym coraz trudniej było manewrować, zakręty stawały się ostrzejsze, a tempo wolniejsze. Czemu porzucił bezpieczeństwo schronienia? Kurtka, narzucona na plecy przy opuszczeniu zamku, zaczepiła o konar. Trzask dartego materiału zmącił jednostajność kroków oraz oddechów. Wdechy współgrające ze stawianymi stopami, utraciły rytm, urywając się w połowie. Serce zabiło o jeden raz za dużo, noga odbiła się pod złym kątem. Ciało wytraciło pęd, uderzając barkiem o pień. Odpowiedź jest prosta. Palce zachrobotały o szorstką korę, zdrapując niewielkie jej fragmenty, gdy stał w plamie jasnego światła. Chłód nocy i Księżyca odebrał wiele z ognia jego włosów. Tylko subtelne, miedziane odblaski skakały po kosmykach, niczym iskry na dogasającym ognisku niosąc ze sobą groźbę ponownego rozgorzenia. A jednak ciężko było go pomylić, kiedy wspierał się o drzewo, czekając na odpowiedni moment do kolejnego ruchu. Gdy ten nadszedł, sylwetka wyprostowała się, zaś głowa okręciła, aby spojrzeć w ciemność, z jakiej wybiegł. Dla zabawy.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Ponoć najlepiej uczyć się z własnych doświadczeń - Mefistofeles akurat gotów był temu przytaknąć. To on sam zaobserwował, że powinien robić sobie przerwy od zażywania wywaru tojadowego. Panika (jego, ale również większości otoczenia) związana z zakłóceniami magicznymi pchnęła go ku temu, by każdego dnia wlewał w siebie niewielką dawkę eliksiru. Dalej nie przyzwyczaił się do jego obrzydliwego gorzkiego smaku, dalej potrafił przypomnieć sobie o nim dopiero późnym wieczorem. Całe życie regularnie pił jedynie przed pełnią, a teraz nie miał chwili wytchnienia. Był zmęczony zarówno psychicznie, jak i - o dziwo - fizycznie. Robiło mu się niedobrze po każdym łyku. Kiedy pił nad ranem, cały dzień czuł się ospały. Kiedy pił wieczorem, długo nie mógł zasnąć. Po jakimś czasie zasady zniknęły, wszelkie zależności odeszły w zapomnienie; nie potrafił już przewidzieć, czy akurat teraz wszystko będzie w porządku, czy może eliksir zepsuje mu nastrój. Wszystko odmieniło się jak za sprawą potężnego zaklęcia - sierpniowa pełnia stała się, o ironio, niezapomniana. Wystarczyło ominąć kilka dawek, na rzecz podarowania ich podejrzanemu o likantropię Puchonowi, aby Nox poczuł się jak nowo narodzony. Nie wiedział, co dokładnie robił w nocy, bo jedynie w snach przychodziły do niego wspomnienia rozrywania pazurami ziemi i wymijania ciemnych konarów. Nie był też pewien, czy ten zwierzęcy pomruk towarzyszący mu w pozbawionych świadomości chwilach nie jest jedynie wyobrażeniem. W końcu dobrze się czuł. Żadna tragedia się nie wydarzyła, a Mefisto miał wrażenie, że dostał nową dawkę energii. Nie wiedział co robił, ale musiało to być coś wspaniałego. Nigdy nie sądził, że wyłączenie ludzkiej psychiki przyniesie mu aż takie ukojenie. Szkoda, że nie mógł sobie pozwolić na powtórkę z rozrywki. Pomimo najszczerszego pragnienia sprawdzenia, co mogłoby wydarzyć się tym razem, nie czuł się aż tak bezpiecznie. Zbyt wiele mogło pójść nie tak, a on - uwiązany przez pracę i edukację - nie zdecydował się nawet na udanie na czas pełni w bardziej odosobnione miejsce. Musiał mu wystarczyć dobrze znany las w Hogsmeade. Musiał znowu poddać się otępiającej mocy wywaru tojadowego. Nie było jeszcze tak zimno, żeby miał jakieś opory w kwestii pozbycia się ubrań. Przywyknął do zrzucania ciuchów pośród śniegu, czym więc było odrobinę wilgoci i mocniejszych, chłodnych porywów wiatru? I tak zaraz rozgrzał go ból, stopniowo pochłaniający każde ciało; zamykający wieczność w ułamkach sekundy, palący i do niczego nieporównywalny. W futrze już na pogodę nie narzekał, zwłaszcza gdy pokonywał dystanse i zatracał się w zwierzęcej postaci, tracąc poczucie czasu. Przystanął tylko raz, kiedy jeszcze nie zwiedził każdego zakątka leśnego zagajnika. Wspiął się na tylne łapy, rozejrzał i pociągnął nosem, szukając jakiegoś konkretnego zapachu i nie rozumiejąc, czemu jego brak powoduje taki dziwny zawód. Dopiero później dotarło do niego, o co chodziło. Neirin. Nie pomyliłby jego zapachu z żadnym innym; zbyt często spotykał Puchona, będąc w tej postaci. Mógł znajdować się na drugim końcu lasu, ale i tak wyczuł zbliżającego się w stronę drzew chłopaka. Błyskawicznie zrozumiał, że to właśnie jego szukał - w jakiś chory sposób przyzwyczaił się do tego, że rudzielec towarzyszył mu podczas pełni. Jego obecność powinna być niepokojąca... Ślizgon powinien się zezłościć, oburzyć. Powinien uciec jeszcze dalej, a nie wytężać słuch i przybliżać się. Poruszał się bezszelestnie, początkowo tylko w napięciu oczekując, później... później czaił się na biegnącego chłopaka. Nie wiedział jeszcze, co chce zrobić. Walijczyk przystanął, a Mefisto postanowił to wykorzystać. Bezpiecznie schowany za zasłoną mroku, skryty pośród drzew i przyczajony - pozwolił i sobie na potknięcie, stawiając łapę na świeżej gałązce. Trzasnęła. Pazury zahaczyły o pobliski kamyk, nakazały mu przetoczyć się po zmarzniętej ziemi. Przymrużone ślepia wlepione były w Vaughna. Miał różdżkę? Był w ogóle czujny? Gotów był się bronić? Przecież nie wiedział, że jedyną obecną w pobliżu bestię zdarzyło mu się prowadzić "na smyczy".