Tutaj docierają jedynie odważni pływacy, którzy nie tylko nie boją się złamać szkolnego regulaminu ale też w nosie mają plotki o zamieszkiwanej tutaj kałamarnicy.
W tym miejscu obowiązuje rzut kostką za każdym razem bez względu na ilość przeprowadzonych tu przez postać wątków. Miejsce to jest niebezpieczne.
Spoiler:
1, 2 - nawet pomimo zdolności pływackich (które prawdopodobnie Cię tu przywiodły?) nie zawsze da się ochronić przed niespodziewanymi atakami… spod wody. Podczas pływania nagle coś oplata się wokół Twojej kostki i ciągnie Cię mocno pod taflę. To bardzo uparty glon i o ile dajesz sobie radę z utrzymaniem głowy nad wodą, tak zostałeś tu unieruchomiony na dwa posty i po upływie czasu Twoje zabiegi uwolnienia się przynoszą oczekiwany efekt. Do końca tego wątku bardzo dokucza Ci ból nogi - na skórze masz czerwone pręgi po glonie i najlepiej jest użyć na Twojej kończynie wywaru ze szczuroszczeta bądź innych zabiegów rozgrzewających.
3, 4 - tafla wody jest spokojna, ptaszki ćwierkają, nic Ci nie przeszkadza ani nie wadzi. Masz szczęście! Możesz pływać tutaj bez obaw, że coś zechce się Tobą poczęstować.
5, 6 - świadomie bądź nie mijasz wysypisko przepięknych lilii wodnych. Sęk w tym, że połowa z nich jest czymś… zarażona o czym poświadczają dziwne kropki na płatkach. Dorzuć kostką, by sprawdzić czy efekt zarażenia nie przejdzie na Twój organizm: Parzysta - niestety niechcący (a może z ciekawości celowo?) musnąłeś jeden z dziwnych lilii. To wystarczyło, aby kielich kwiatu otwarł się i splunął na Ciebie zgniłozielonym pyłem - do końca tego wątku i przez Twój następny szczypią Cię mocno oczy, a gałki zmieniają kolor na żółty. Jeśli nie użyjesz na powiekach eliksiru oczyszczającego ran oraz wiggenowego (bądź za pomocą zaklęć/posta w SS na minimum 2000 znaków) to istnieje ryzyko, że na pewien okres czasu utracisz wzrok. Nieparzysta - wyminąłeś wszystkie zarażone lilie. Niechcący musnąłeś rozłożysty liść jednej z nich i poza chwilowym odrętwieniem kończyny nic Ci nie będzie.
Farai podziękowała Devenowi, który pozwolił jej się dźwignąć do pozycji stojącej, no a potem zajęła się już rzucaniem zaklęciami leczniczymi w niezidentyfikowaną maź. Tymczasem się jednak chwilowo poddała, obserwując zmagania innych. Jednak ich czary nic nie dawały, ten glut zachowywał się dziwnie i robił naprawdę makabryczne rzeczy. Głównie dlatego, że nie chciał posłuchać ich różdżek. Co za bezsens. Ale nikt nie mówił, że będzie łatwo, prawda? W każdym razie obejrzała się na osoby, które do nich dołączały i ciskały swoimi zaklęciami, które nie skutkowały. Dlaczego? Osei nie potrafiła tego wyjaśnić. - Nie wiem - odparła na pytanie Amelii, wpatrując się w obiekt, który powinni przemienić w Veranderinga, a raczej go tak jakby uleczyć, bo bidulek doznał... no, poważnych uszkodzeń. Tymczasem spytał się o coś podobnego Quayle, więc westchnęła ze zrezygnowaniem. - Nie wiem - powiedziała ponownie, szukając w tym wszystkim sensu. Jednak nie była typem osoby, który łatwo się poddaje, zatem po raz kolejny uniosła różdżkę, celując w rybią substancję. - Fingere - rzuciła, sądząc, że skoro zrobiło się cieplej, to może teraz powinna ochłodzić sytuację. Coś chyba było na rzeczy, bo tkanka zaczęła się rozbudowywać i rozrastać, nie mniej wciąż nie miało to żadnego konkretnego kształtu. - Tak ma być? - spytała zatem, przekrzywiając głowę i przyglądając się swojemu dziwnemu dziełu. Może powinna spytać pana Wellingtona o to?
Scarlett na chwilę się zatrzymała ze swoim zawziętym transmutowaniem wszystkiego i obserwowała zmagania innych uczestników. Niektórym szło lepiej, innym gorzej, ale jakoś szło. Cieszyła się, że nie została w tyle, jednocześnie czując, że nie powinna spocząć na laurach. Jednak chwilowo nie miała pomysłu na żadne zaklęcie transmutujące, bowiem piscifors ewidentnie nie działało. A nie chodziło o to, aby ciskać bez opamiętania, na ślepo tymi wszystkimi formułkami. Chciała więc podejść do tego logicznie, ale była już trochę zmęczona w tym hełmie, kostiumie i spowolnionymi ruchami, jakby była muchą, która ugrzęzła w smole. Bez sensu. W końcu dostrzegła, iż jakiejś dziewczynie udało jej się transmutować przedmiot w Veranderinga. Dlatego nasza sprytna ślizgonka podsłuchała formułę zaklęcia i postanowiła z niego skorzystać. Taka miła była! - Piertotum Locomotor - wypowiedziała zatem, tym razem celując jednak w coś innego niż krzesło. Tym razem padło na jakiś słoik walający się po kątach. I to o dziwo była dobra decyzja, bowiem ten przedmiot udało się zamienić w stworzenie, o którym była ta część lekcji. - I tak to się robi! - rzuciła dumnie, wykonując jakieś dziwne ruchy w wodzie, które chyba miały być tańcem radości, ale coś jej nie wyszło. Nieważne. Ważne, że miała wspaniałe szczęście. Wróć, była szalenie utalentowana!
Leonardo miotał się w jedną i w drugą stronę, cały czas starając się znaleźć jakiś przedmiot, który łaskawie zamieniłby się w Verandering'a. Niestety, do tej pory wszystko, co transmutował, zmieniało się w jakieś inne, bliżej nieokreślone rzeczy. Tym razem miało być także podobnie. Co tym razem stało się celem Leosia? Otóż biedny chłopczyk wybrał sobie jakieś stare, zakurzone, zamoczone i w ogóle nienadające się do użytku pióro, leżące w rogu pomieszczenia. Podszedł do niego i skupiwszy się całą siłą swojej woli, prosząc w duchu Boga o to, żeby mu się udało, wycelował różdżką w pióro. Oczywiście zaklęcie zadziałało, jednak zmieniło się w coś, co zdecydowanie, przynajmniej zdaniem Leonardo, nie było Verandering'iem. Pięknie. Po raz kolejny KISZKA.
Amelia była już nieźle zdenerwowana i rozkojarzona. Każdemu wychodziło wyśmienicie, a ona? Nie potrafiła nawet poprawnie rzucić zaklęcia. To znaczy, wcześniej jej się udawało, ale teraz nagle zaklęcie nawet nie zechciało łaskawie wydobyć się z jej różdżki. Czy to oznacza, że nigdy nie uda jej się uzdrowić tego stworzenia? Ciekawe, co się wtedy stanie, czy profesor będzie na nią bardzo zły za niewykonanie zadania? Westchnęła ciężko, zerkając, jak Farai idealnie radzi sobie z tym biednym stworzonkiem, które nagle staje się całkowicie zdrowe. - Myślę, że Ci się udało - mrugnęła do dziewczyny wesoło, dopiero po kilku chwilach orientując się, że przecież nie mogła tego widzieć, prawda? Ten kombinezon był taki nieporęczny. Bardzo ciężko trzymało się przez niego różdżkę i mimo, że na początku wydawał się Amelii całkiem w porządku, to teraz wolałaby go nie mieć. Wiedziała jednak, że to dla ich bezpieczeństwa zakładają na siebie takie cacko. Jednak, panno Wotery, teraz należy skupić się na Twoim zadaniu, jakie jest do wykonania. Dlaczego tak łatwo się rozpraszała? To pytanie zadawała sobie już bardzo, bardzo długo. W ostatnich czasach nie potrafiła w ogóle zebrać myśli. Przykre!
Śmieszności wy moje, przecież to jakieś niedorzeczne. Cierpliwość Ślizgona powoli dobiegała końca. W końcu ile razy można rzucać zaklęcie na to biedne stworzenie, a ono nadal nie chce się poddać? Poza tym, ile ten cholerny profesor może nie odzyskiwać przytomności? Mógłby wreszcie się obudzić i im pomóc. Tanner próbował unieruchomić stworzenie za pomocą kilku zaklęć, jednak może wystarczy jakieś najprostsze, najbardziej prymitywne? - Drętwota! - rzucił, celując różdżką w Verandering'a. Niestety, po raz kolejny wykazał się on niesamowitym refleksem i odskoczył od zaklęcia, znikając. Tanner obracał się dookoła, szukając go rozpaczliwie, jakby właśnie od tego miało zależeć jego życie. Oczywiście, nie była to prawda, jednak tak się czuł chłopak. Bardzo chciał, żeby ta lekcja wreszcie dobiegła końca albo żeby udało mu się pokonać chociaż jednak Verandering'a. To takie nieślizgońskie i nieczystokrwiste nie być w stanie pokonać czegoś, co nie wiadomo nawet czy żyje. Chłopak był zdenerwowany i widać to było w każdym jego ruchu.
Ślizgonka trzymała się raczej na uboczu, dystansując się i nie wchodząc w rozmowy z członkami swojej grupy. Próbowała zdziałać cokolwiek na własną rękę, ale jak na złość zaklęcia nie chciały działać na rozerwanego Veranderinga, którego strzępy przepływały sobie wesoło obok niej i dryfując między wszystkimi. Elsa w końcu, po którejś nieudanej próbie uleczenia, postanowiła sprawdzić co robi reszta. Widziała trójkę Gryfonów i Krukonkę, do których nie miała ochoty podchodzić, ale najwyraźniej nie miała większego wyboru. Przemieściła się trochę, stąpając lekko po pokładzie. Czuła się w wodzie idealnie, kostium leżał znakomicie i nie przeszkadzał w najmniejszym stopniu. Zadanie niezbyt jej się podobało, ale pewnie patrzyła na nie przez pryzmat swoich porażek. Do grupy uczniów doszła, gdy Farai udało się rzucić zaklęcie. Rousvelt nawet nie wpadła na to, żeby próbować chłodzić maź. - Brawo - pochwaliła ją, dosyć beznamiętnie, ale musiała nawiązać jakikolwiek kontakt z grupą, skoro sama nie potrafiła znaleźć sposobu na uleczenie stworzenia. - Anapneo? - dodała, na wpół pytająco. Czar oczywiście nie wyszedł, ale Elsa nie sądziła że to przez jej niezbyt pewny ton. - Chyba jeszcze na to za wcześnie, ale może później coś zdziała - stwierdziła, czekając aż ktoś wpadnie na lepszy pomysł. Gajowemu raczej się nie spieszyło, ale to oni mieli się uczyć, więc nie komentowała podejścia Wellingtona.
Nie wiadomo czy to dzięki gorącemu dopingowi Clementa Wellingtona, który tak bardzo zachęcał uczniów do roboty, czy ze względu na jakieś inne kwestie, Echo nie poddawała się i szykowała się do podjęcia trzeciej próby. Na szczęście miała obok siebie Farai, której zaklęcie okazało się skuteczne - oziębienie pomogło w jakiś niezidentyfikowany sposób, więc Echo stwierdziła, że w ładowni było po prostu za ciepło. Teraz, kiedy już coś zaczęło się zrastać, nawet nie pokazując zbytnio co się dzieje, ale nie reagując zmianą koloru i temperatury, Lyons mogła próbować "sklejać" Veranderinga. Było to dosyć trudne, bo nigdy nie scalała przeźroczystej mazi! Pamiętała jednak, że to stworzenie, a nie substancja. Zanim rzuciła zaklęcie, spojrzała krytycznie na wilę, która dołączyła do ich małej grupki. Echo ostatnio jakoś nie ufała Ślizgonom, ich pogarda dla ludzi z mniej "czystą" krwią była strasznie denerwująca i jakoś nie spieszyło jej się do kontaktów z nimi. Byli irytujący, ale dała sobie spokój z komentarzami. Zabrała się za to do roboty, żeby pokazać bufonom, że czarować potrafi nawet, jeśli nie jest czystokrwista, ha. - Episkey - powtórzyła zaklęcie, którego użyła ostatnio. Tym razem zadziałało, a do dzieła Farai dołączyła się kolejna część, przy okazji budując więcej tkanki. - Widocznie było za ciepło, może teraz pójdzie lepiej, coś działa! - ucieszyła się, szukając sobie kolejnego kawałka do złączenia. - A przynajmniej nie rozłazi się w dziwne gluty - podsumowała, obserwując większy kawałek mazi, który miał być chyba Veranderingiem?
Deven spojrzał z uznaniem na dziewczyny, które jakimś cudem zdołały mniej więcej pomóc pokiereszowanym stworkom. No cóż, nigdy nie uważał się za dobrego uzdrowiciela, zresztą wszystkie znane mu istoty reagowały na zaklęcia takie jak "episkey" zupełnie normalnie - przecież swego czasu musiał pomóc Ayashe, który poranił sobie ogon albo młodemu memortkowi, który złamał skrzydło. Mimo wszystko, to było coś innego, a te całe Veranderingi wydawały się nie mieć nic wspólnego z normalnymi istotami. Obserwował zmagania dziewcząt, dopingowanych przez gajowego, który najwyraźniej nie miał zamiaru ruszyć palcem. W gruncie rzeczy go rozumiał, w końcu to oni mieli się uczyć. Przyjrzał się kilku strzępkom, po czym wycelował w nie różdżką, mając nadzieję, że tym razem mu się uda - nie chciał wychodzić na kompletnego nieudacznika przed Farai, powiedzmy to sobie jasno! - Episkey? - powiedział trochę bez przekonania, co najwyraźniej było gwoździem do trumny, bo strzępek Veranderinga nadął się nagle i zaczął świecić zielonym blaskiem. Deven zagryzł wargi i wzruszył ramionami. No cóż, widać nie było mu dane...
Laura szła powoli z całą grupą, uważnie obserwując to, co działo się dookoła. Była gdzieś bardziej z przodu, więc jako jedna z pierwszych zobaczyła wyłaniający się z odmętów wody wrak. Wyglądał niesamowicie. Ślizgonka uwielbiała tajemnice, a leżący na samym dnie, zniszczony przez upływ czasu i wodę statek z pewnością mógł się do tego zaliczać. Czekała, aż nauczyciele otworzą śluzę i ten moment był tak niespodziewany, że nic nie zdążyła zrobić, a już wessało ją do środka, prosto na spróchniały kredens, który pod wpływem uderzenia całkiem się rozwalił i jakby tego było mało, nim udało jej się pozbierać, ktoś w nią uderzył. Przez chwilę Laura miała wrażenie, że już się nie podniesie i zostanie w tym rozwalonym kredensie, aż ktoś ją znajdzie i stamtąd zabierze. W końcu jednak, dzięki wielkiej sile woli, wstała cała obolała. Poszła, czy może popłynęła za gajowym i resztą grupy do której ją przydzielono. Mieli uzdrowić tego Vercośtam, chociaż tak naprawdę Laura wolałaby uzdrowić samą siebie. Bała się tylko czy zaklęcia pod wodą działały tak samo jak na powierzchni... zresztą to i tak tylko parę siniaków, najlepiej by się chyba zdał jakiś eliksir. Jakoś przeboleje. Przez chwilę patrzyła jak Echo i Farai udaje się rzucić dobrze zaklęcie, bo rzeczywiście coś zaczęło się dziać ze stworzeniem, co w dodatku wyglądało dobrze, a potem Devan (oczywiście wszystkie te imiona sprytnie wyczytała na ich kombinezonach, ale co z tego, jak i tak nie mogła ich przyporządkować do twarzy) nieco zepsuł ich pracę. Pomyślała, że spróbuje tego samego zaklęcia co Echo. Skoro zadziałało raz, może i uda się kolejny. - Episkey! - Skierowała różdzkę w miejsce gdzie Verandering jeszcze świecił się na zielono. I rzeczywiście, udało się, bo tkanek znowu trochę jakby przybyło. - Nieźle nam idzie! - powiedziała do dziewczyn, jeszcze tak trochę i całkiem go wyleczą.
Skrzywiła się, widząc, jak wszystkim z jej grupy powodzi się całkiem, całkiem nieźle. Ona biedna stała na środku, obserwując sukcesy każdej z tych osób. Wszyscy używali w sumie tego samego zaklęcia, czemu nie miałaby też spróbować? Może właśnie to zaklęcie działa tak jak powinno na te dziwne stworzonka, a inne nie są skuteczne? Amelia wzruszyła ramionami, podniosła różdżkę, którą wycelowała w Verandering'a i wypowiedziała zaklęcie. - Episkey? - bardziej zapytała niż powiedziała i być może właśnie to było przyczyną, że jej się nie udało. Została chyba sama z Deven'em, wszystkim innym zaklęcie wychodziło wyśmienicie. Spojrzała na chłopaka, jak zgadywała, z rezygnacją, jednak nie mógł tego zauważyć, bo mają na sobie te cholernie brzydkie i średnio wygodne kombinezony. Zaśmiała się tylko pod nosem, szturchając go i pokazując mu co stało się z jej Verandering'iem. Zaczął śmiesznie falować i świecić tak bardzo jaskrawą zielenią, że nie sposób było utrzymać na nim swój wzrok. Pięknie.
(5)
Isolde Bloodworth
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : zjawiskowo długie nogi, blizna na prawym boku, arystokratyczny akcent, tytanowy pierścień (pierścień działania)
Nie szło im najlepiej. Isolde dostawała szału z bezradności, dobrze chociaż że miała obok siebie Madnessa, który w równym stopniu ją irytował, co bawił, ale ogólnie zawsze mieli zaskakująco ciepłe relacje. - Nic mi nie mów... jest okropny, mam wrażenie, że zaraz się ugotuję - mruknęła z rozpaczą, wywracając oczami. Tak, to z pewnością jej nie pomagało, bo jak się skupić na zaklęciu, skoro każdy ruch dostarcza tak nieprzyjemnych sensacji? To w ogóle było bez sensu, Isolde miała wrażenie, że wrażliwą skórę przy pachach ma już obtartą do krwi, mimo że teoretycznie kombinezon był bardzo delikatny w dotyku. Pokręciła tylko głową na pytanie Madsa, który najwyraźniej podchodził do całej sprawy dość niefrasobliwie, skoro burczało mu w brzuchu. - Nic. Zdrowe masz nerwy - skwitowała, po czym wycelowała różdżką w Veranderinga. - Drętwota! - jak na złość nic to nie dało, więc Is tylko syknęła z irytacją.
Astrid konsekwentnie ignorowała fakt, że w jej grupie jest Ślizgon z zajęć teatralnych, który bestialsko wepchnął jej w usta woskowe jabłko, jakby zamiana jego węża w świnię była zbrodnią. Starała się skupić na swoim zadaniu, ale było to niewyobrażalnie trudne przez niewystarczającą wiedzę i milion rozpraszających rzeczy na sekundę. Innym szło różnie, raz lepiej, raz gorzej - Aurelia widziała jak niektórzy trafiają i spowalniają stwora, a inni, tak jak ona zresztą, chybiają. Ale w jej główce zrodził się genialny pomysł. Bo może Verandering był smutny i pokazywał w ten sposób swoje niezadowolenie? Bez wątpienia! AWW od razu zaczęła rozmyślać, jak można poprawić mu nastrój, zamiast atakować. Nie wiedziała, czy nauczyciel pochwaliłby jej sposób, ale ostatecznie nie miało to znaczenia, skoro leżał sobie jak zdechlaczek i nikt nie potrafił go ocucić. Wymyśliłabym powód, dla którego nie zrobiła tego sama, ale nie potrafię, wiec zakładam, że Astrid była zbyt pochłonięta otoczeniem, aby zrobić użytek ze swoich uzdrowicielskich zdolności. Smuteczek. - Orchideusss! - powiedziała pięknie, ale nikt jej nie słyszał, bo nikt nie zatroszczył się o porcję Sonorusa dla Audrey. Co nie zmienia faktu, że zaklęcie wyszło, pojawił się bukiet kwiatów, który Astka bezmyślnie podsunęła stworkowi, kamuflującemu się akurat po czyimś zaklęciu. Nie podziałało, a dziewczyna trochę się zawiodła, że Verandering nie chce prezentu.
Było super. Bell kochała pływać, czuła się jak ryba w wodzie i w ogóle. I to nic, że pan Phersu był dziwny nie od dziś i wiedziała jakie to szalone rzeczy wymyślał, na pewno będzie super ciekawie, a i byli przecież inni nauczyciele, którzy dopilnują, żeby nic złego im się nie stało. No a poza tym, skoro Aleks brał w tym udział, w sensie, w kombinezonach, to chyba mogła im zaufać. Nawet, jeśli on też czasem wymyślał szalone rzeczy to, przynajmniej dla niej, zawsze kończyło się to bezpiecznie. Wskoczyła więc kombinezon, który okazał się niezwykle wygodny, a hełm nawet nie tak bardzo ciężki na jaki wyglądał, chociaż i tak specjalnie przez niego nie widziała. Zaklęcie mówienia oczywiście wyszło jak powinno, bo wiadomo, Bell była taka zdolna i w ogóle. Kiedy tylko ludzie zaczęli wchodzić do wody, ona podążyła za nimi, wskoczyła do wody niczym delfin z wielką głową, chociaż bardziej czuła się chyba jak rekin młot. On też miał wielką głowę, która wydawała się zupełnie bez sensu. W pewnym momencie zobaczyła COŚ. Coś, co przemykało w cieniu wielki roślin falujących po dnie i oczywiście, jak to ona, musiała sprawdzić co to. Nic jednak nie znalazła, ale za to okazało się, że wszyscy gdzieś zniknęli i została w tych głębinach całkiem samiusieńka. To było okropne, bo odeszli już na tyle daleko od brzegu, że nie miała pojęcia w który stronę jest zamek, nie mówiąc już o tym, gdzie wszyscy poszli. Nawet nie mogła popłynąć do góry, żeby się zwyczajnie wynurzyć, bo przez kombinezon nie dało się znacznie odpłynąć od dna. I CO TERAZ. Zaczęła się błąkać po tym głupim dnie, z każdą chwilą mając coraz czarniejsze myśli. Dookoła chodziły jakieś cienie i naprawdę już się bała, aż w końcu jeden z cieni okazał się większy, w dodatku zmierzał wyraźnie w jej stronę. Uciekłaby jak najszybciej, gdyby nie dostrzegła również jarzącego się na piersi napisu, który był imieniem i nazwiskiem jednego z profesorów. Całe szczęście! URATOWANA. Poszli do statku, po drodze znajdując innych zagubionych. Stała tak sobie i czekała co dalej, aż nagle ludzie przed nią zaczęli lecieć do przodu, znikając w otworze, jakby ich wysysał i nagle Bell też wessało, ale miała takie super szczęście, że wylądowała na jakimś biedaku. To musiało boleć. - Dzięki - powiedziała, ale po chwili zrobiło jej się glupio i pomogła owemu komuś się podnieść, spytała czy się nie połamał i takie tam. Potem część ludzi się rozeszła, a ona została z niektórymi i mieli szukać tych śmiesznych zwierzątek. - Duro! - wrzasnęła Bell, celując w rozwalony, drewniany stołek, który, jak niespodziewanie! zamienił się w kamienny stołek. - Super tutaj jest, nie Shenae? - zwróciła się do pani kapitan. Bell bardzo podobał się cały panując w zatopionym statku klimat. Przypominał Titanica! W wakacje oglądała ten mugolski film i strasznie jej się spodobał. Teraz wyobrażała sobie, że są w takim właśnie wraku Titanica.
Łatwo powiedzieć. Spróbujcie mu pomóc, jak się nie umiało dobrze czarować to co mógł zrobić? Pogłaskać? Raczej nie bardzo. Przynajmniej innym osobom z jego grupy szło o niebo lepiej, patrzył tak trochę z zazdrością, że im wychodziło, a jemu niekoniecznie, ale co mógł biedny zrobić więcej? Na razie patrzył na zmagania innych stojąc gdzieś z boku. Słuchał nauczyciela i trochę mu się przykro zrobiło, że taki jeden Verandering został rozerwany przez innego na strzępy. Po kolejnej próbie tylko wywrócił oczami. I chociaż czuł się świetnie pod wodą i podobały mu się te całe zajęcia to z racji tego, że mu nie wychodziło to nie chciał już tutaj być. Oczywiście, że zaklęcie nic nie dało, ale na szczęście nie zniszczył też pracy innych, którzy to sprawnie pomagali tym dziwnym stworzeniom. Chciał się o coś zapytać, ale znów zapomniał, że przecież go nie słuchać po wodą. Zawsze mógł użyć świetlistych liter, ale to tak dużo pisania było, że na razie sobie odpuścił.
Odwróciła się przez ramię w kierunku Bell, słysząc swoje imię — Tak, tak, jasne — nie wiedziała jakie było pytanie. Dlatego właśnie zaraz potem zadała najgorsze z możliwych pytań, zdradzające ją i jej brak słuchania. Ale no co… nie spodziewała się, że ktoś do niej zagada — Co za badziewny klimat, nie? — w zasadzie to jej się tu podobało. I atmosfera i klimat. Tylko trochę demotywował ją fakt, że stworzonka, których nazwy autorka postu nie potrafi napisać, jakie mieli odkrywać, pochowały się tak skutecznie, że schowały się nawet przed nią. Albo to zaklęcie, którego używała nie chciało działać. Może było za słabe na istoty magiczne? — Nie było Cię na treningu — nawiązała nagle, bo nie spotkała jej u Lazaro. A żeby spotęgować swoje słowa splotła ręce na piersi, patrząc na Bell śmiertelnie poważnie, czego nie było widać przez ten hełm. — Co ja z wami mam… Jak nie chodzisz na treningi to na lekcje też nie. Chociaż wymówka, ze byłaś chora będzie bardziej realna — poklepała ją po ramieniu i rozejrzała się po wraku — I co, przetransmitowałaś jakiegoś? — wróciła tematem rozmowy do zadania z zajęć.
Chciał wybuchnąć Vcośtam. Wkurwiał go ten kombinezon i to, że mógł się w nim normalnie poruszać. Słowa trochę go pocieszyły, bo widać nie one jeden dostał wadliwy strój, bo przecież niemożliwe, że wszyscy takie dostali. Widział, że niektórzy poruszają się sprawnie i nie muszą co chwila wspierać na innych, aby się nie przewrócić. Dobrze, że miał Isolde przy sobie, pewnie już miała go dość, bo co chwila łapał ją za ramię czy łokieć, aby utrzymać równowagę. - Może spalisz troszkę tłuszczyku z brzucha - powiedział lekko, ale zaznaczam lekko złośliwie. To tak w ramach podzięki za to, że ciągle jeszcze nie kazała mu spadać za to, że tak się na niej wspierał. Już dzieci jak uczą się chodzić są sprawniejsze niż Madness w tym momencie. Pomimo wcześniejszych nieudanych prób wyciągnął prze siebie różdżkę. Nie czuł się co prawda nadal pewnie, ale nie da po sobie tego przecież zbytnio poznać. A już na pewno nie przy wszystkich. - Isolde, ucz się od mistrza. Confringo - no teraz to już mu musiało wyjść. Nie było nawet mowy o tym, że mógł ponownie spudłować, a ten stwór na V. znów by gdzieś uciekł. Akurat robił krok do przodu i się lekko potknął, ale to tylko pomogło mu w tym, że tym razem trafił! Przypadek, ale to nie ważne. Udało mu się i teraz patrzył na Gryfonkę wskazując na siebie palcami. Tak, żeby jej pokazać kto tutaj teraz rządzi. Bo on, a nie jakieś marne stworzenie, które miało zbyt długą nazwę, aby Madness był w stanie je zapamiętać. - Widziałaś jak go wybuchłem? Musiałaś. Wiem, że Ci się podobało - gadał tak do niej pewnie jeszcze dłuższą chwilę, bo w końcu musiał się tym nacieszyć. Nawet jakoś mniej się obolały na chwilę stał. Jednak po tych przechwałkach znów poczuł ból w klatce piersiowej i się skrzywił mocno nawet. Dobrze, że miał na głowie ten głupi hełm i nie było tego widać.
Usłyszała odpowiedź i oczywiście od razu zorientowała się, że Shenae nie zrozumiała co powiedziała. To było śmieszne i Bell nawet się zaśmiała, ale przez hełm nic nie było słychać ani widać. Gdyby była na jej miejscu być może podobnie by udawała, co za pech, że akurat nie wyszło! - Co ty gadasz, przecież jest SUPER! - tym razem krzyknęła, szczególnie ostatnie słowo i chyba nie było szans, że krukona znowu nie usłyszy. Udawała, że wcale nie mówiła przed chwilą prawie tego samego. - Zobacz, wszystko prawie... nienaruszone. Cudowne. Można sobie wyobrazić, że zamiast ludzi mieszkają tutaj teraz podwodne istoty, syreny... albo te vergcośtam. No wiesz. - Machnęła ręką. - A potem wchodzi tu taka wycieczka szkolna i rozwalają wszystko co się da... - Jak to Bell, gadała i gadała. Ale naprawdę tak czuła. O wiele fajnie (i pewnie też straszniej) byłoby tutaj zejść z małą grupą znajomych i robić wszystko ostrożnie, nie dotykać specjalnie, a nie już na wstępie wpadać z impetem do środka i rozwalać wszystko co stanęło na drodze. Nagle Shenae zaczęła mówić o treningu. - Trening? - Bell była naprawdę zaskoczona. - Jaki trening, przecież byłam na tym co ta jedna dziewczyna rozwaliła się na wieży... Ach! O tym mówisz - dopiero teraz przypomniała sobie, że ten nowy trener Quidditcha też coś tam robił. Raz co prawda była, ale potem już nie. - No bo wiesz... on robi te treningi dla WSZYSTKICH. To nie mój poziom. Rozumiesz. - Tutaj uśmiechnęła się szeroko, chociaż przecież nie było tego widać zza hełmu. - Słyszałam, że on potem polecał niektórych do drużyny, a ja przecież już w niej jestem, zresztą nie będę latała z ludźmi którzy nawet nie potrafią minuty na miotle usiedzieć... - Tak, trochę się tłumaczyła. Ale naprawdę! Miała latać z tymi wszystkimi podczas kiedy ona była w Znikaczach a do drużyny Ravenclawu należała od trzeciej klasy? - Transmutowałam stołek w kamienny stołek - odpowiedziała wesoło na pytanie. Hehs, a kto by się tym przejmował. Fajnie było. I nie do końca rozumiała po co właściwie tego varcośtam szukają.
Spojrzała na Ślizgona, który wreszcie pozbył się pierwszego ze stworów. Skinęła mu głową prawie niezauważalnie w ramach gratulacji. Ale chyba został jeszcze ten drugi, który blokował im drogę ucieczki. Postanowiła się nim zająć, bo kilkoro uczniów nadal próbowało ocucić nauczyciela, a co za dużo, to niezdrowo. Obróciła się więc z różdżką w ręku w stronę przeszkody. Skoro zaklęcie Confringo dało taki efekt, może i jej się uda, jeśli go użyje? Przecież chłopak nie posądzi ją o plagiat zaklęcia, prawda? -Teraz się nie ruszaj, bo... Bo nie. - rzekła do stwora, jakby to miało w czymś pomóc, po czym podniosła różdżkę. - Confringo. - Albo to zaklęcie miało takie super działanie, albo wreszcie za milionową próbą udało się Katniss trafić Veranderinga. Skutek był podobny jak przy zaklęciu Ślizgona. No, to teraz musieli teraz czekać na wskazówki nauczyciela, który do tej pory się nie ocknął. Spojrzała w jego kierunku.
Tanner nieco zirytowany, że każdemu oprócz niego wychodzi zaklęcie, skrzywił się nieznacznie i zaczął szukać kogoś, kto pomógłby mu z jego Verandering'iem. Nikogo jednak nie odnalazł. Postanowił więc rzucić na niego najprostsze zaklęcie, jakie mogło istnieć, po raz kolejny. Wcześniej już próbował, ale teraz czuł, że to dobry pomysł i wszystko może się teraz zmienić. Miał nadzieję, że wreszcie pokona swoje dziwne stworzonko i uda mu się zakończyć tym samym aktualne zadanie, które zostało dla niego przeznaczone. Jednak zmienił zdanie, gdy podejrzał, że Madness użył zaklęcia Confringo. Postanowił też spróbować. Skoro jemu wyszło, to niby dlaczego Tanner'owi ma się nie udać? - Confringo! - powiedział na tyle głośno, że sam usłyszał swój głos, jednak nie wydarł się też jakoś specjalnie. Po prostu kontrolował sytuację. Promień z jego różdżki poleciał wprost na to biedne stworzonko, które teraz zachowało się podobnie jak pokonany stwór Madness'a. Tym razem Verandering'owi nie udało się uciec, zrobić w sobie dziury czy jakich on tam sztuczek jeszcze używał. Po prostu zniknął! Nareszcie Tanner był zadowolony z dzisiejszego dnia i dzisiejszej lekcji.
To w jakim tempie ciągnęła za sobą Vivi musiało być dla niej co najmniej niezręczne. Gdyby nie fakt, że trzymała gryfonkę mocno, to pewnie ta już wielokrotnie potknęła się i wylądowała na ziemi szczególnie, że była dość niezdarna, prawda? W każdym razie zaciągnęła ją do zamku mówiąc jedno, szybkie zdanie: „Za 10 minut tutaj”. Potem na dokładnie 7,5 minuty zniknęła jej z oczy, by w zmienionym stroju na zdecydowanie bardziej wygodnym pojawić się w korytarzu. Z łyżwami w ręku. Odczekała chwilę tupiąc głośno – aż przechodzący uczniowie się za nią oglądali. Potem złapała ponownie pojawiającą się gryfonkę i heja nad jezioro. Na miejscu usiadła na ziemi i poczęła zmieniać buty. No to będzie akcja!
Znając życie, dziewczyna potykałaby się o każdy kamień. To wydłużyłoby tylko drogę o sto godzin. No cóż. Ale dzięki El dotarły w miarę szybko i nie marnowały czas na przepraszanie i zakłopotanie dziewczyny. Kiedy Ślizgonka zniknęła jej z oczu zamrugała zdezorientowana i odeszła do swojego pokoju po łyżwy. Trochę zajęło jej znalezienie odpowiedniego sprzętu i ubranie się, ale po 9 minutach wróciła do ślizgonki z szerokim uśmiechem. - Przepraszam, że tak dłu… – nie zdążyła nawet skończyć, panienka Brockway pociągnęła ją i z uśmiechem ruszyła za nią bez żadnego protestu. Gdy dotarły nad jezioro Vivi ubrała łyżwy i niepewnie weszła na lodowisko. Naprawdę jest to zakazane? Nie słyszała nigdy o tym, a zresztą jak kozie śmierć! Musi się wybawić, zwłaszcza że jutro miało stać się coś, co zniszczy dziewczynę doszczętnie. - Choć El! – krzyknęła i niezdarnie ruszyła do przodu.
Ktoś tu najwyraźniej ma spore tyły w ONMS. Gdyby Viki chodziła cały czas (a jak autorki wiedzą nie było tak przez chorobę), to wiedziałaby, że w jeziorze mieszka wiele niebezpiecznych stworzeń. Trytony, Wielka kałamarnica, upierdliwe druzgotki. To, że tafla jest zamarznięta nie znaczy, że na dole ustało życie. W końcu to fizyka i zasady zamarzania zbiorników wodnych znają nawet mugole. Więc jakiekolwiek wchodzenie do jeziora było zakazane. A ślizganie się po nim? Nie wiadomo, co gorsze! - Idę! - Skończyła wiązać figurówki i od razy weszła na lód. Upewniając się, że jezioro jest porządnie zamarznięte ruszyła na przód wyprzedzając gryfonkę. Następnie odwróciła się i obserwowała ją jadąc tyłem. Wspominałam, że kocha łyżwy? W powietrzu zrobiła piruet i wylądowała na jednej nodze. Wspominałam, że za dziecka uczęszczała na łyżwiarstwo figurowe przez jakiś czas? Nikt o tym nie wiedział.
OMNS było jednym z jej ulubionych zajęć, jednak roczny pobyt w szpitalu był dla niej jak pranie mózgu. Wrócenie do normalności było trudne i wszystko musiała przypominać sobie od nowa. Nie pomyślała też o tym, że może być na lodzie aż tak niebezpiecznie. Jako autorka modlę się, żeby tą dziewczynę oszczędzono. Kiedy Ślizgonka weszła na lód i zaczęła jeździć… Vivi stanęła jak wryta. Ona ledwo się na tym lodzie porusza, a ona jedzie tyłem zrobiła piruet jakby to nie był żaden problem i jechała dalej. Gryffonka uchyliła szeroko usta i wpatrywała się w nią z wielkim szokiem. - Ej! Czemu nie mówiłaś, że umiesz jeździć?! – ruszyła w jej stronę. Może i jest niezdarna, ale za każdym razem jak traci równowagę to zamiast upaść wymachuje rękami we wszystkich kierunkach i jedzie dalej. Taki dziwny sposób, ale działa.
Eli natomiast nie była zbyt dobra z tego przedmiotu – zawsze powtarzała sformułowanie „Fuj natura”, kiedy przyszło jej wziąć udział w tych zajęciach. Ale mimo wszystko jakaś ciekawsza teoria utkwiła jej w głowie. Głownie ta związana z pojęciem niebezpiecznych istot. W końcu kto by nie chciał wiedzieć jak te niesamowite stwory żyją? Na przykład smoki! Temat rzeka. Mogłaby o nich dużo słuchać. Albo wilkołaki! O nich jeszcze więcej. - Nie umiem – Uśmiechnęła się podjeżdżając do dziewczyny – Stare dzieje – Zaśmiała się. Nie zamierzała bez zbędnych pytań przechwalać się, że w wieku 7 lat była finalistką ISU Grand Prix Juniorów w Łyżwiarstwie Figurowym, no bo i po co? Szczególnie, że to było tak dawno. Teraz nie pamiętała wielu rzeczy, ale lata treningu i tak utkwiły w jej głowie. Po tych zawodach zrezygnowała. Wiedziała, że jeśli nie zrobi tego teraz, to niegdyś zmuszona będzie odrzucić Hogwart z powodu rozwijającej się jeszcze bardziej kariery. Tak zadecydowała jej matka. Jednak Eli czasem za tym tęskniła, a na lodzie czuła się jak ryba w wodzie. - Za to ty masz bardzo oryginalną technikę jeżdżenia – Zaśmiała się zwracając uwagę na wygibasy Vivi. No trzeba było przyznać, że poczucie równowagi miała fatalne, ale szczęście ogromne!
„Fuj natura” u Eli, a „Yay natura” u Vivi… możesz mi przypomnieć dlaczego one się kumplują? Ją interesowały takie rzeczy. Każde zwierzę posiadało swoją fascynującą historię. Tak jak człowiek miał swoją historię tak i one prezentowały się w konkretny sposób. Ale zostawmy ten temat na później. - Nie umiem – powtórzyła parodiując dziewczynę – tak mi tylko noga się omsknęła i zrobiłam piruet w powietrzu… weź przestań ja wcale nie jeżdżę perfekcyjnie tyłem! Spojrzała na dziewczynę wzrokiem: „Taaa jasne!”. Po czym zaśmiała się. - Dobrze pamiętasz te stare dzieje! Jeździsz o wiele lepiej ode mnie! Lód tylko mnie toleruje, a ciebie uwielbia! Wyglądasz niesamowicie! – no i zaczęło się zachwycanie z jej strony. Li mogła czuć się zaszczycona, nie wszystkimi tak dziewczyna się zachwycała. - Gdzie nauczyłaś się tak jeździć? – zapytała z szerokim uśmiechem dojeżdżając już całkowicie do dziewczyny. - Ćwiczona latami technika walki na lodzie! Nikt inny tak nie potrafi, tą niepowtarzalną technikę stosowali starzy mistrzowie z lodowiectwa i przekazywali ją przez pokolenia. Żeby nauczyć się tej jakże trudnej i światłej techniki musisz poświecić wiele lat praktyk, krwi i potu - powiedziała z powagą wymalowaną na twarzy.
Myślę, że przeciwieństwa się przyciągają. No tylko na nie popatrz. Vivi peszyła się wszystkim na około, za to dla Eli każda zawstydzająca rzecz była okazją do żartów. Vivi była słodka, urocza, milusia jak kotek, za to Eli istny diabeł, który jakimś cudem jest trzymany w klatce przy tej dziewczynie. Pewnie gdyby były homo, to by i parą zostały, ale cóż. Elishia jest tak bardzo hetero, że już się bardziej nie da – przykro mi. Zaśmiała się słysząc komentarze jakże obruszonej dziewczyny na temat jej jazdy. Nie, żeby cały czas jechała tyłem patrząc na nią i tylko raz na jakiś czas obracała się żeby zobaczyć, czy na coś nie wpadnie. Ale było to tylko szybki myk głową do tyłu i z powrotem. Musiała pilnować gryfonkę żeby się tu nie zabiła! - Moja mama jest taką tam rozkapryszoną damą natomiast tata prostym mugolem. Już Ci mówiłam, że ciągnął mnie od małego do samochodów. Natomiast matka starała się zrobić wszystko, by jednak nie stała się ze mnie totalna chłopczyca. Dlatego zapisywała mnie na rozmaite zajęcia. Z nich wszystkich wychodziło mi śpiewanie i łyżwiarstwo. W sumie do 7 roku życia jeździli ze mną po świecie żebym zdobywała jakieś tytuły. Potem zrezygnowałam ze względu na Hogwart o czym też zadecydowała matka – Westchnęła po czym jak na dowód swoich słów wykonała jeden z trików (0,45-0,51). Upadek na lód nie był idealny, bo zachwiała się trochę, ale na szczęści się nie wywaliła. - Musisz mnie uczyć swoich technik Victorique Moonlight. Jakoś oświeciła mnie twoja ideologia lodowiectwa – To mówiąc z równą powagą stanęła przed gryfonką i złożyła dłonie w lilijkę po czym skłoniła się nisko z jakże ogromnym szacunkiem.