Jeśli marzyło Ci się sprawdzić jakie to uczucie nieważkości to to miejsce jest idealne na taki eksperyment. Ledwie przekroczysz próg a od razu unosisz się w powietrze i dryfujesz... a gdy spędzisz tu minimum dwanaście minut kontury ścian i sufitu zamazują się i przybierają obraz kosmosu - wszędzie wokół gwiazdy, a krańca ścian nie widać. Jeśli chcesz "powrócić" do pokoju machnij różdżką i wypowiedz inkantację "Finite".
No właśnie… dlaczego czas tak szybko biegnie, zmuszając nas do przyspieszenia, do wyścigu szczurów? Nie mógłby się na chwilę zatrzymać, żeby wszyscy zdążyli ułożyć to, co zdążyli rozbić na małe kawałeczki… żeby udało im się zacząć żyć od nowa. Niektórzy bardzo potrzebowali takiej przemiany. Ona jej potrzebowała. Nie chciała być zamkiem z piasku, który powoli ulega niszczycielskiej sile wiatru i rozpływa się pod wpływem deszczu. Chciała być pałacem z marmuru, stać pewnie na nogach, dążyć do starannie określonych celów…. Ale nie mogła. Było już za późno na zmiany, musiała brnąć dalej, w kierunku mety. Byle tylko nie dojść ostatnia, byle tylko nie rozpaść się całkowicie po drodze. Wyścigiem szczurów nie są tylko i wyłącznie zmiany… to także całe nasze życie. Niektórzy ludzie nie zauważyliby nawet tego, że stolica Anglii zostałaby przeniesiona do Manchesteru, a co dopiero zmiany w twoim zachowaniu czy stylu życia. Oczywiście, przyjaciele to przyjaciele, ci prawdziwi zauważą wszystko. Pytanie tylko czy się z tym pogodzą i czy zaakceptują tego kogoś, kim się stałeś. A to wcale nie jest takie pewne. Zmiany pod wpływem otoczenia są tak częste i powszechne, że nawet ich nie zauważamy. Nagle okazuje się, że zaczynamy słuchać innej muzyki, inaczej się ubierać, tylko po to, żeby zrobić na kimś wrażenie albo żeby zaistnieć. Czasami dzieje się to tak naturalnie, że nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo jesteśmy inni. I nie dostrzegamy problemu w tym, że jesteśmy nagle inną osobą, bo przecież skoro wszyscy tak robią, to to nie może być złe. Kolejny powód zanikania oryginalności. Ale przecież rozmowa o sobie jest najbardziej interesująca. Jeśli osoba, z którą rozmawiasz, chce cię poznać, nie możesz się zamykać i omijać tematy, które są z tobą związane. Oczywiście, nie można ciągle mówić o sobie. Ale przecież… to też jest potrzebne. Czasami trzeba coś z siebie wyrzucić. Nie da się tego zrobić, rozmawiając o pogodzie. Chociaż rzeczywiście, jeśli człowiek ciągle słucha o problemach znajomego, zaczyna się porządnie irytować i znajomość się psuje. We wszystkim trzeba zachować umiar, prawda? Nie wiedziała, czy był na złej ścieżce. Nie wiedziała o nim nic, nawet nie znała jego imienia. Ale to była akurat prawda uniwersalna. Coś w stylu horoskopu – pasuje do wszystkich, bo każdy znajdzie dla siebie coś pasującego do sytuacji. O tym akurat wiedziała najlepiej – sama pisywała horoskopy do gazet. Bycie biernym to jak bycie obojętnym. A bycie obojętnym wiąże się z byciem po złej stronie. Gwiazdy nie były potrzebne tylko tym, którzy mają problemy. Były aniołami stróżami, broniły przed wybraniem złej opcji. No proszę, trafił swój na swego. Uwielbiała używać owych ironicznych i asymetrycznych uśmieszków, które doprowadzały rozmówcę do szału. Przekrzywiła więc głowę, wyginając usta w przyjemny uśmiech. Coraz bardziej lubiła tego chłopaka. Zaraz jednak mina trochę jej zrzedła. - Jesteś Krukonem, prawda? To takie ograniczone podejście. Czysto teoretyczne, oparte na niezbitych dowodach. A gdzie się podziała wyobraźnia? A gdzie wiara? – Pokręciła głową, podlatując trochę bliżej.
Nie sztuką jest znaleźć czas, aby poskładać w całość to, co się rozbiło - sztuką jest żyć tak, by tego czasu nie potrzebować. A ludzie tego nie potrafią, wolą narzekać, że życie jest za krótkie, że złe, że niesprawiedliwe, zamiast wziąć sprawy w swoje ręce. Brandona to zresztą nie wyłączało - jego bierność nie była niczym dobrym i zdawał sobie z tego sprawę, ale nie miał siły nic z tym zrobić. Ludzie nie mają siły. Dlatego bliżej im do zamku z piasku, niż do pomnika ze spiżu. Tylko nieliczni potrafili wyrwać się z sideł utkanych z codzienności, szarości, przemijania, śmierci... Tylko nieliczni zostaną zapamiętani. Takie dążenie do mety też jest złudne. Nie rozglądamy się, a może w międzyczasie minęliśmy coś, co nas utrwali, nie pozwoli rozlecieć? Może stało tuż, tuż, na wyciągnięcie ręki? Tak łatwo jest coś przeoczyć. Tak łatwo pominąć, powołując się na powierzchowność. Trzeba być ostrożnym w tym wyścigu, trzeba starannie ważyć kroki i rozglądać się, żeby nie pomylić drogi. Problem Brandona był zupełnie inny. Brak pewności nie pozwalał mu na wybranie trasy, stał w miejscu, przystępując z nogi na nogę, czekając na cud. Bo życie niektórych ludzi ogranicza się tylko do tego, co znajduje się w zasięgu wzroku - i wcale nie znaczy to, że są świadomi tego, co mieści się pod słowem "wszystko". Szczegóły łatwo przeoczyć, nawet, jeżeli dotyczą naszych najbliższych. Wcale nie znaczy to, że jest się złym przyjacielem, wszak wszyscy jesteśmy ludźmi. A brak akceptacji wynika z niezrozumienia. Inna muzyka i ubiór... pół biedy! Gorzej, gdy zmieniamy swoje postępowanie i podejście do świata, gdy nagle okazuje się, że przez postępujące zmiany ktoś, kto kiedyś był przyjacielem, stał się kimś zupełnie nieznajomym. To tak, jakbyśmy stali na dwóch stronach rzeki. Widzimy się, rozmawiamy, śmiejemy, w razie potrzeby możemy przejść na drugą stronę, brodząc w wodzie. Nie patrzymy na rzekę i nie widzimy, że zmienia, że żłobi, że w ciągu miesiąca może powstać kanion.. Nadal się widzimy, rozmawiamy, śmiejemy, ale gdy nadchodzi chwila, w której trzeba przejść na drugą stronę, okazuje się, że zamiast brodzić, powinniśmy zdobyć się na wysiłek i zbudować post. Potrzeba niewyobrażalnego zaangarzowania i wysiłku, żeby zbudować most nad kanionem. Nie wszyscy są wystarczająco wytrzymali. Tak, to wszystko prawda. Teraz trzeba tylko wbić to do głowy Brandonowi. Byłoby bardzo dobrze, gdyby Chiara podjęła się tego zadania, bo jeszcze moment i Coffler zniknie. Ale, warto zaznaczyć - mówiąc o pogodzie da się opowiedzieć historię swojego życia. Słowa i ich przesłanie, wbrew pozorom, nie znają granic. Cóż, mało kto jest na dobrej ścieżce. Chociaż może należałoby powiedzieć: właściwej, bo to nie jest równoznaczne. Wprawdzie zła raczej jest niewłaściwą, ale niewłaściwa niekoniecznie jest złą, a dobra właściwą. A Brandon najprawdopodobniej stał na skrzyżowaniu. Och, to samo można powiedzieć o Cofflerze! Uważał, że dziewięćdziesiąt procent osób, na których twarzy od czasu do czasu pokazuje się takowy. To ludzie inteligentni. Jak na razie nie poznał nikogo, kto by tę tezę obalił. - Jesteś Puchonką, prawda? - nie potrafił się powstrzymać przed tą złośliwością, chociaż był pewien, że akurat do tego domu dziewczyna nie należy. - To do nich takie podobne, romantyczne, mistyczne i nieuchwytne. A gdzie się podział racjonalizm? Gdzie rozsądek? Mówiąc to, Brandon nadal się uśmiechał, politowanie ustąpiło jednak miejsca śladowym ilościom rozbawienia i zaciekawienia.
Jak znaleźć czas wśród tylu obowiązków? Jak wyłuskać choć odrobinę miejsca na naprawienie swojego życia, kiedy problemów przybywa, a stare nie znikają? Może z odrobiną silnej woli to by się udało, ale i tak nie da rady zrobić czegoś z niczego. Nie naprawisz wraku na tyle, żeby przypominał to, czym był wcześniej. Możesz jedynie sprawić, żeby działał, choć nie w każdym przypadku. Ona, według siebie samej, była jednym z tych wraków, które trzeba było jak najszybciej zgnieść i sprawić, by przestał istnieć, bo tylko zaśmieca środowisko. Ale nie miała wystarczająco dużo odwagi, by zgłosić się do kasacji, wolała zabierać innym tlen i zatruwać wszystkich dookoła słodkim dymem demoralizacji. Przeklnij sobie, to nic złego… ulży ci. Napij się, przecież nic ci się nie stanie, a problemy znikną. Zapal sobie, to zbawienne, a niewiele szkodzi. Uprawiaj ze mną seks, doznasz rozkoszy, a twoje życie na tym nie ucierpi. Po prostu zrób coś złego, to nie boli. Ach, gdyby nie była taka naiwna i nie wierzyła we wszystko, co podpowiadała jej mała iskierka zła, która mieszkała sobie w jej organizmie. Gdyby chociaż raz zaprzeczyła tym kłamstwom i zaczęła naprawdę żyć… może nawet znalazłaby jakiś cel w życiu? Na razie polegał on na przeżyciu kolejnych dni. Może warto zaryzykować? Nie rozglądała się wokół z prostego powodu, jej droga usiana była dołkami, które wcześniej sama wykopała i jedno odwrócenie głowy mogłoby poskutkować bolesnym upadkiem. A ona zaliczyła już takich zbyt wiele i po kolejnym zapewne by się nie podniosła. Może warto byłoby zaryzykować, ale strach był zbyt wielki. A może, gdyby zwolniła, okazałoby się, że ktoś ją goni. Co wtedy? Straciłaby cenne sekundy. Być ostrożnym… tak strasznie trudno to zrobić. Tak strasznie ciężko powiedzieć sobie „Hej, przyhamuj… zatrzymaj się na chwilę i rozejrzyj dookoła”. Trzeba było mieć silną wolę, a ta zawsze na coś się uginała. A co, jeśli ugnie się w najważniejszym momencie? Może to i lepiej dla niego. Może w końcu wybierze, nie tak pochopnie i gwałtownie jak ona. Może nie popełni błędu. Na każdym rozwidleniu wybierała tę prawą, taki schemat, nie zastanawiała się, co może ją tam spotkać. Przecież trzeba było się spieszyć. Nie zrozumie się pewnych rzeczy, jeśli na chwilę się nie przystanie. A więc znów pojawia się problem wszechobecnego pośpiechu. A powierzchowność? Ona bierze się ze strachu przed szczegółami. Przecież może się w nich kryć coś, co pokrzyżuje nasze plany. Jeśli się o tym dowiemy, nie wybierzemy danej drogi. Zaczniemy kombinować, zmienimy kierunek… w końcu się okaże, że tak naprawdę nie ma dobrego wyboru. Może i powierzchowność jest cechą głupców, ale z pewnością daje im nutkę słodkiej nieświadomości, dzięki której żyją szczęśliwie, dopóki nie natrafią na pierwszą przeszkodę. Chociaż mała namiastka szczęścia w morzu łez. Czy nie jest warto czasem przymknąć oczy i być ślepym na zmiany? Lenistwo… takie słodkie, a tak strasznie zabójcze. Jak miło czasami powiedzieć „nie chce mi się ”zamiast choć trochę posprzątać w mieszkaniu… ale potem bałagan jest coraz większy, a co za tym idzie – trzeba włożyć więcej wysiłku w jego ogarnięcie. A to z kolei sprawia, że jeszcze bardziej odkładamy tę czynność. A śmieci się gromadzą… błędne koło. I to nie tylko bałagan tak rośnie. Najróżniejsze problemy, usilnie odkładane w czasie, również. Chiara mogłaby spróbować, ale czy chłopak oddałby się w ręce osoby, która sama nie potrafiła sobie poradzić z życiem, by ta go naprawiała? To przecież zupełnie nielogiczne. Ale trzeba płynąć w oceanie metafor, porównań i wymyślnych epitetów, a to zadanie tylko dla wytrwałych. Ciężko nazwać ją tym mianem. Chociaż… ona też nienawidziła o sobie mówić. Innym wmawiała, że to całkiem naturalne, że mają się nie krępować i zdradzać jej swoje największe sekrety, a swoje zatrzymywała jedynie dla siebie i Ioannisa. Gdzie tu sprawiedliwość? Została zjedzona? Miło się dowiedzieć, że była inteligentna. Wszak nie trafiła do Krukolandu… ale tam też można było trafić na skończonych idiotów, więc dom nie był wyznacznikiem. Nie mniej, znała zdecydowanie za mało osób, którzy rozumieli przesłanie owego uśmiechu. – Spierdalaj, Coffler. To był cios po niżej pasa, dobrze o tym wiesz. – Okej, zepsuła ich piękny teatrzyk, gdzie to udawali nieznajomych i igrali ze sobą nawzajem, ale trzeba ją zrozumieć. Chłopak dobrze wiedział, że nie znosi większości Puchonów. Romantyczne, phi. Ona i romantyzm idący w parze? Dobry żart. Naprawdę dobry żart. - Rozsądek uciekł razem z twoją kreatywnością. – Uśmiechnęła się złośliwie, podlatując do niego i całując go w policzek. Choć właściwie to nie do końca był policzek, bo jej usta znalazły się niebezpiecznie blisko jego. - Dawno cię nie widziałam. – To mówiąc, trochę się od niego odsunęła i przyjrzała się mu uważnie. Dobrze. Niewiele się zmienił od ich ostatniego spotkania.
Teleportowaliśmy się, a następnie weszliśmy do zamku, tak przypuszczałam, nic nie widziałam. Nie wiedziałam, gdzie chłopak mnie ciągnie, jednak coś podejrzewałam. W końcu czego można się spodziewać po takim romantycznym chłopaku. Już po chwili znaleźliśmy się w Kosmicznej Sali, a opaska zniknęła z moich oczu. Wiedziałam, czym to grozi więc od razu chwyciłam dłońmi bluzę Floriana. Gdybym tego nie uczyniła, pewnie już byśmy się nie złapali. Zwłaszcza, że nie umiem tu 'latać'. Byłam tu tylko raz, dwie godziny próbowałam stąd wyjść i płakałam, aż w końcu jakaś miła Ślizgonka postanowiła mi pomóc. Wszędzie panował mrok, gwiazdy mocno świeciły, oślepiając każdego kto spojrzy na nie bezpośrednio. Zerknęłam na chłopaka. Lewitował zadowolony i patrzył na mnie. Zarumieniłam się. Wypadałoby coś powiedzieć, tylko co? -Lubię tę salę. Szkoda tylko, że nie ogarniam tego braku grawitacji. Wprawdzie mam lekką agorafobie, ale gdybym miała tu być sama, chyba bym się popłakała. Jednak muszę przyznać, tu jest po prostu pięknie. Po co leżeć na trawie i obserwować niebo, skoro tutaj można dotknąć nieba, prawda? Żałowałam tylko, że brak grawitacji działa na wszystko, włącznie z moją luźną koszulką, która uwielbiała w takich momentach podchodzić do góry. W końcu wkurzona wsadziłam ją w spodnie, ale niewiele to dało. Tak schudłam, że spodnie również trochę mi zjeżdżały. No cóż, trudno. Będę jedną ręką trzymała koszulkę żeby mi nie odpłynęła. Zaśmiałam się na myśl o bluzce lewitującej w kosmicznej przestrzeni. -Wiesz, czuję się teraz jakby świat nie istniał. Jakby był sam kosmos i my.
Ostatnio zmieniony przez Martinne Rosenrot dnia Sro Paź 24 2012, 22:14, w całości zmieniany 2 razy
Uwielbiałem tutaj spędzać swój każdy wolny czas, jaki tylko zdołałem zorganizować. Można było tutaj zapomnieć o wszystkim, co nas otacza, trafić w to miejsce. Zapomnieć o wszystkich problemach i skupić się na odpoczywaniu pośród gwiazd. Dziewczyna trzymała się delikatnie mojej bluzy, co mi sprawiło dużą radość. Podrzuciłem lekko nas w górę, żebyśmy się unosili, a po chwili zmieniłem pozycję na leżącą, lecąc jakby w ukos, coraz wolniej. Wtuliłem ją w siebie, subtelnie bawiąc się jej kosmykami włosów. - Nie tylko Ty masz takie wrażenie moja miła. - Skradłem jej jednego całusa, wbijając się w jej usta porządnie. Nasze ciała lekko się obróciły, przez co dziewczyna była w górze, nadal ją trzymałem, żeby Gryfonki nie stracić. Umiałem tutaj się ganiać, jednak nie maiłem ochoty na to w tej chwili. Chciałem ją mieć jak najbliżej. Czuć jej zapach, ciepło i dotyk, o niczym innym teraz tak nie pragnąłem jak o okazywaniu sobie uczuć. Było coś w tej sali tak seksownego, że nie umiałem się jej oprzeć, myśli. Która pojawiła się jak tylko zobaczyłem ją w blasku gwiazd. Ręką jechałem po jej materiale koszulki. Błądząc gdzieś po plecach młodej kobiety, pocałowałem ją kolejny raz, równie namiętnie jak poprzednio, ale teraz nie miałem zamiaru przerwać tego pocałunku. Były to pełne żądzy francuskie całusy, z delikatnością jakie towarzyszyły mi ruchy rąk po jej ciele. Nadal lecieliśmy gdzieś, nie wiadomo gdzie. Podrzuciłem ją do góry, żeby później mocnym ruchem ją złapać na swoim ciele, żeby nogami wplątała się we mnie. Dotykałem nadal jej pleców, patrząc na jej oczy pełne gwiazd. - Oszalałem na Twoim punkcie panienko Rosenrot. - Wyjawiłem po czym, wodziłem dłonią po jej biodrach, delikatnie zahaczając o jej pośladki, nie wiedziałem, czy przesadzam. Na pewno tak, nie wiem gdzie podziałem teraz swoje maniery.. O Merlinie! Co ja teraz robię? Znowu ją całuję. Tak! Zobacz jak dziko. Co we mnie wstąpiło? Kompletnie nie wiem, co mnie tak rozpaliło, ale wiem, że dziewczyna to musiała zacząć czuć, co mi jakoś nie przeszkadzało.. Nawet o tym teraz nie myślę, bardziej działam.
Teleportacja nie jest możliwa na terenie Hogwartu! Proszę czytać regulamin ze zrozumieniem i o nim nie zapominać! Zmieńcie to szybko albo dam wam po ostrzeżeniu poprawiłam już w poprzednim poście. Przepraszam za incydent. Poprzednio pamiętałam o tym, teraz poniosła mnie gra. Już się to nie powtórzy
Ostatnio zmieniony przez Florian Salsi dnia Sro Paź 24 2012, 22:12, w całości zmieniany 1 raz
Florian zaczął mnie całować coraz namiętniej. Modliłam się tylko żeby nie przestawał. Miał takie miękkie i delikatne usta. Pomału wplotłam dłoń w jego włosy, puszczając koszulkę. Miałam teraz gdzieś czy mi gdzieś poleci czy nie. Chciałam żeby ta chwila trwała wiecznie. Drugą ręką dotknęłam jego umięśnionego brzucha, sapnęłam cichutko, mając nadzieję, że chłopak nie usłyszał. Nie chciałam żeby myślał, że jestem jakimś małym zboczuchem... nawet jeśli nim byłam. Czułam jak jego ręka delikatnie gładzi moje plecy i co jakiś czas pośladek. Czułam wtedy dreszcze na całym ciele. Może i jestem trochę zdzirowata, ale naprawdę mu ufałam. Tylko dlatego pozwalałam mu na tak wiele. Wiedziałam, że co byśmy teraz nie zrobili, on mnie nie opuści, nie zostawi samotnej. Przez chwilę zastanawiałam się, jak znajdziemy wyjście, ale szybko przestałam o tym myśleć. Liczyło się tylko to co jest tu i teraz. Pomału oderwałam usta od jego ust. Dyszałam ciężko przez brak powietrza. Zajęłam się czym innym. Zbliżyłam wargi do ucha mężczyzny i delikatnie je pocałowałam, następnie to samo zrobiłam z żuchwą i szyją. Potem spojrzałam w jego migoczące oczy i uśmiechając się zadziornie, z powrotem wpiłam się w jego usta. Czemu ten facet tak na mnie działał? -Jesteś jak narkotyk - wychrypiałam mu do ucha.
+18 Nie wiedziałem co się ze mnie dzieje, chciałem jak najwięcej czuć jej ciała. Korzystając z okazji iż materiał jej bluzki, stał się wolniejszy, wkroczyłem pod jej koszulkę, dotykałem drapieżnie jej nagich pleców. Dopiero teraz poczułem, że nie ma stanika. Nie wiedziałem jak na mnie tak działa ta dziewczyna, sądziłem, że to jej urok, naturalność ruchów, gestów.. W dodatku ten zapach! Byłem zaczarowany jej osobą. Musiała już bardzo czuć jak się podnieciłem, jeszcze bardziej, gdy dotknęła moich płatków uszu, myślałem, że oszaleję. Straszliwie mnie rozpaliła, moje spodnie na pewno miały już wybrzuszenie jakie czuła dziewczyna, nie krępowało mnie to, wręcz przeciwnie. Zyskałem jakąś mega odwagę, która zdominowała moim ciałem. - Ty również. Marti.. Jestem zauroczony w Tobie - Wyznałem, a następnie odchyliłem jej ciało, tak żeby delikatnie opadła w dół, przez co czuła dokładniej jak się podnieciłem, pocałowałem okolice jej dekoltu, samych piersi jeszcze nie dotknąłem, nie mam zamiaru dzisiaj, przynajmniej tak mi się wydaje.. Ręce, jakie miałem pod jej bluzką, coraz bardziej stawały się męskie w ruchach, pewne siebie. Wyjąłem je zza jej koszulki. Nie chciałem już tak prowokować losu o coś więcej. Przerwałem wszystkie czynności, żeby puścić delikatnie dziewczynę. Miałem przepraszające spojrzenie. - Wybacz mi Martinne.. Poniosło mnie. - Wyszeptałem, a kolejnym krokiem był pocałunek w skroń dziewczyny. Odfrunąłem odrobinę od niej, trzymając ją za rękę. Było mi głupio za te czyny. Najchętniej zupełnie zakopałbym się pod ziemię, albo zgubiłbym się w Banku Gringotta wyskakując z kolejki do skrytki, nikt długo by mnie nie znalazł w zaistniałej sytuacji. Spłonąłem rumieńcem, przerażało mnie to co właśnie zrobiłem. Zakryłem twarz dłońmi, chowając się przed spojrzeniem Gryfonki.
Puścił mnie... Nie umiem fruwać, czułam że zaraz od niego odlecę. Ale widząc jak zakrywa dłońmi twarz, coś we mnie pękło. Nie wiem jak to zrobiłam, ale po chwili znalazłam się przy nim. Chwyciłam jego dłonie i odsunęłam je od twarzy, tak aby chłopak na mnie spojrzał. Uśmiechnęłam się promiennie. -Florian. Wiem, jak jesteś wychowany i wiem również, że to co zrobiliśmy przed chwilą mogło cie zranić. Ale spokojnie, do niczego nie doszło, nawet opuszkiem palca nie dotknęliśmy się w intymne miejsca. I nie masz za co przepraszać. Jakbyś nie zauważył mój drogi, mnie też nieźle poniosło. Mamy po dziewiętnaście lat, więc to co przed chwilą robiliśmy jest zupełnie normalne. Ba! W mojej mugolskiej dzielnicy nie znajdziesz już piętnastolatki-dziewicy. To jest dopiero masakra. Miałam nadzieję, że jakoś pocieszę tym młodego mężczyznę. Też nie chciałam z nim jeszcze spać. Znamy się siedemnaście godzin, a im dłużej poczekasz, tym lepiej będzie później. Podobno... Tak słyszałam. Poza tym nie czułam się jeszcze do końca gotowa. On chyba tym bardziej nie skoro tak reagował, mimo że nic się jeszcze nie stało. Westchnęłam i z powrotem uczepiłam się bluzy chłopaka, poprawiając swoją koszulkę. Zaczynałam się już czuć nieswojo. Za dużo otwartej przestrzeni, zero gruntu pod stopami. Czułam się jakbym wiecznie spadała w dół. Miałam ochotę coś jeszcze dodać, ale nie byłam do końca pewna co. W końcu prawda była taka, że właśnie krążyłam wokół napalonego mężczyzny i nic nie mogłam z tym zrobić. Podejrzewałam jak może się teraz czuć. To tak jakby ktoś obiecał Ci Twoją ulubioną czekoladę, po czym zjadł ją na Twoich oczach. Istny horror. Rozejrzałam się dookoła, a następnie związałam moje blond włosy. Pomału zaczynało mnie denerwować to całe fruwanie wokół mojej twarzy. Przypomniałam sobie o Morgane. Gdy tylko rozstanę się z chłopakiem, czego z całego serca nie chciałam, będę musiała się z nią spotkać i pogadać o Florianie. Znała go o wiele lepiej niż ja i wiedziała, co mu siedzi w głowie. Chętnie sama się tego dowiem. Ahh, czemu nie mogę pogadać w takiej sytuacji z Martinem... Tak bardzo mi go brakuje. -Proszę cię, przestań się obwiniać.
Słyszałem wielokrotnie o puszczających się mugolkach, co było dla mnie karygodnym zachowaniem. Doszły mnie słuchy o dziewięciolatkach, które były w ciąży.. Gdzieś w Afryce. Opowiedział mi to kiedyś kolega w barze, bardzo się wtedy zdziwiłem i oburzyłem. Odsłoniłem swoją twarz, ukazując dziewczynie jak bardzo czerwony jestem ze wstydu. Moja twarz nic więcej nie wyrażała. W dodatku, jak wylądowała znowu wtulona we mnie, musiała słyszeć jak bardzo szybko biło mi serce, za co też było mi głupio. Pomimo, że mi właśnie wyjaśniła wszystko, czułem jak odpływamy do tyłu. Potrząsnąłem głową, wziąłem głęboki oddech, a następnie wykonałem ruch pływacki, żeby odbić się od przestrzeni żebyśmy czuli się pewniej, w normalniejszych pozycjach. Sznurki od mojej bluzy, zaczęły przy tym wariować, co trochę mnie rozbawiło, bo jeden ciągle smerał buzię Marti, jakby wiedział, że dziewczyna teraz w głowie ma straszne myśli. - To z obawy, że postąpię źle i nie będziesz już mnie chciała. To z obawy, że Ciebie stracę. Z obawy iż popełnię jakiś błąd, którego nigdy mi nie wybaczysz.. Obiecajmy sobie mówić prawdę tylko prawdę, nigdy nie obrażać, a wszystko wyjaśniać. Moja droga.. Za bardzo mi na Tobie zależy, żeby przez jakiś ruch ciała, mógłbym stracić Ciebie.. - Powiedziałem płynnie i szybko, co miałem w głowie. Sklepiłem słowa tak, jak czułem. Dotknąłem jej policzków, przesunąłem głowę w jej kierunku i subtelnie ją pocałowałem, ukazując całą troskę, jaka we mnie płynęła. Byłem zbyt delikatny na dzikie namiętności, jakie tak na prawdę gościły we mnie, jednak czułem iż nie mogę ich jeszcze okazać.. Gdyby tylko wiedziała co myślę o seksie przedmałżeńskim.. Pewnie by mnie wyśmiała, że jestem staroświecki.. Cóż, tak mnie wychowano. Miałem swoje szablony, których nie złamię. Cokolwiek nie włożyłaby na siebie, cokolwiek nie zrobiłaby, nie rozpali mnie na tyle, żebym mógł ją rozebrać. Szczerze zacząłem jej współczuć, że ze mną jest.. Ach.
Roześmiałam się, aż mój głos rozszedł się na wszystkie strony nicości. Następnie poczochrałam włosy blondynowi. -Głupiutki jesteś. Dlaczego miałbyś mnie stracić? Seks to dla mnie coś zupełnie naturalnego w związkach. Fakt, za szybko nie jest dobrze, ale tak to codzienność. Ale skoro ten temat krępuje i Ciebie i mnie to może na razie sobie po prostu odpuśćmy wszystko co z nim związane. I pamiętaj, ostre całowanie to jeszcze nie seks. - puściłam do niego oczko. Miał taki smutny wyraz twarzy, że chciałam go jakoś pocieszyć, tylko nie do końca wiedziałam jak. Postanowiłam po prostu zmienić temat, to zawsze działa najlepiej. -Zastanawiam się jak powiedzieć Morgane, że udało jej się nas ze sobą zeswatać. Bo chyba wypadałoby jej powiedzieć, prawda? Nagle coś czarnego mignęło mi obok twarzy, odwróciłam się... O nie! Mój sweter. Krzyknęłam mimo woli i czym prędzej się do niego rzuciłam. Na szczęście zdążyłam go złapać, tylko jak do cholery wydostał się z torby. Duchów tu nie było, chyba. -A ty mój drogi przestań się zamartwiać i ciesz się z życia, które nie trwa wiecznie.
Popatrzyłem na nią lekko spode łba, seks i wszystko inne z nim związane, było dla mnie cholernie poważnym tematem, nie miałem zamiaru tego zmienić. - Droga Martinne, nie wiem, czy nie popsułem swojego wizerunku i Twoich myśli, ale mam stare podejście do tych spraw. Nie chcę życia seksualnego, do póki się nie zaręczę, albo dopóki się nie ożenię. Jest to dla mnie okazanie uczuć, opieczętowanie poważnego związku. Szaleństwo ciał, które będą już zawsze razem.. - Gdy usłyszałem siebie, dotarło do mnie, co wygaduję, jak bardzo zacząłem jej ufać, że powiedziałem te myśli, tak skryte głęboko w duszy iż nie wiem, jak wydobyły się na światło dzienne. Poczułem się żałośnie. Przymknąłem oczy, żeby na chwilkę pomyśleć, po czym gdy.. Troszeczkę rozbawiło mnie to co się właśnie stało, Marti musiała ganiać swój sweter tutaj w kosmosie. Zacząłem się więc śmiać, rozładowało to idealnie sytuację. Po prostu się chichotałem i łapałem za brzuch, zapominając zupełnie o tym, co przed chwilą nawygadywałem. - Nie trwa wiecznie, ale można być z kimś po wieki. Rozpamiętując później na starość młodość, szacunek do swojego ciała i jego zasad. - Powiedziałem dumnie zlepek swoich najcenniejszych myśli na temat związków - Miłość aż po grób. - Dodałem na prawdę cicho. Czy to taki etap, że zaczynamy mówić, to czego chcemy od drugiej osoby w związku? Tak? Właśnie mi się zaczyna zdawać, że do tego dążę. Ach, ja głupi. Moje korzenie zaczynają wychodzić, tradycja czystości. W zasadzie nie wiem czym się przejmuje, w końcu jestem bezpłodny, ród Salsi zaginie, właśnie przeze mnie.. Został tylko, można rzec.. Regulamin, jaki kontynuowałem. Droga Martinne, rozerwij mnie, jestem tak nudną personą, że czuję iż jedynie umrzesz przy mnie z nudów! Ciepłe kluchy ze mnie, wybacz.
Jego słowa mnie wzruszyły. Nie byłam aż taką romantyczką, w zasadzie sama nie wiedziałam czego chcę w związku. Nigdy w nim nie byłam, to chyba logiczne. Zauważyłam, a może tylko mi się zdawało, że Florian jest jakby uwięziony w sobie. Należał do doskonałego rodu, od dziecka wymagali więc od niego idealnego zachowania. Czy nie stał się małym robocikiem, marionetką? Lubiłam, gdy nie był idealny. Gdy w restauracji jadł jak prosiak, teraz gdy śmiał się ze mnie głośno. Chciałabym zobaczyć go na luzie. Bez tych nauk wpijanych mu od kołyski. Nie chodzi mi tutaj o seks. Szanuję jego zdanie o czystości do ślubu. Ale zobaczyć Floriana z fajkiem w ręku, normalnym, mugolskim piwem w drugim - toż to coś niesamowitego. Postanowione, zabieram go do mojego miasta. Poznam go z niektórymi ludźmi, z którymi czasami bawiłam się w dzieciństwie. Teraz wyrośli na przestępców. Narkotyki, kradzieże... To w mojej dzielnicy zupełna normalka. Ale wszyscy jesteśmy tam jak rodzina. Starszych mieszkańców, jak przykładowo moi dziadkowie, się szanuje. Małe dzieciaki się broni, bawi się z nimi. Na samą myśl, uśmiechnęłam się delikatnie. Nie chciałam demoralizować Floriana, co to to nie. Chciałam mu jedynie pokazać życie w innej sferze społecznej. Może mu się spodoba. Będzie mógł być sobą. -Wiesz, serce mi przy tobie świruje - zaśmiałam się.
O, co to, to nie. Nie będę nigdy palić tego świństwa, szkoda zdrowia i pieniędzy. Jak i psychiki. Człowiek uzależniony od papierosów, był dla mnie tępą istotą. A jeśli piwo, to okey. Dobre mugolskie, czeskie uwielbiałem, ale nie to kupne. Przerażała mnie jego jakość, idealny materiał do spicia się i cierpienia kolejnego ranka. Umiem być wyluzowany, na swój sposób, trzeba mi tylko dać czas, jednak zazwyczaj to ja wybieram komu mogę pokazać się, jaki jestem na prawdę. Jestem dumny z nauk jakie wyniosłem ze swojej rodziny. Będę je rozpowszechniać, powtarzać je Martinne. Gdy wyjawiła, co się dzieje z jej sercem, uśmiechnąłem się promiennie. Czułem to samo, wziąłem jej dłoń w kierunku swojej klatki piersiowej. Położyłem ją na torsie tuż przy sercu, żeby poczuła tempo, w jakim mi nadaje. - Nie martw się, bo mi też - Drugą ręką dotknąłem jej brody, lekko podnosząc jej cudowną głowę go góry. Zbliżyłem się do niej żeby obdarować ją krótkim, zaś intensywnym pocałunkiem. Gdy już skończyliśmy się całować, popatrzyłem w jej oczy. Byłem bardzo zakochany, czuje już to całym ciałem. Rozejrzałem się gdzie przebywaliśmy, poznałem teren nieba, po czym skierowałem się do miejsca, gdzie bliską są drzwi, aby wyjść z Sali. Powoli znowu robiło się późno. Sam nie zrezygnuję ze spotkania, to musi być wola Gryfonki, chcę z nią być jak najdłużej się tylko da.
Uśmiechnęłam się delikatnie i rozpuściłam włosy. Nienawidziłam, kiedy były związane w jakikolwiek sposób. -Co powiesz żebyśmy rozeszli się już do siebie? Nie żeby coś, ale mam spore problemy z eliksirami, a nadrabianie tego zajmie mi sporo rzeczy. Ty zresztą pewnie też masz sporo roboty przez opuszczenie dzisiejszych zajęć. Nie chcę żeby moja osoba przyczyniła się do popsucia twoich ocen. Mówiąc to płynęliśmy powoli w kierunku drzwi. Spojrzałam w jego oczy. Miał pod nimi wory, widziałam że mimo wszystko był zmęczony, nawet jeśli tego nie odczuwał. Powinniśmy trochę odpocząć w samotności. Przynajmniej ja tego potrzebowałam. No i musiałam odnaleźć Morgane żeby z nią porozmawiać.
Dzięki Morgane, miałem wszystko opanowane na pół roku przed tym co jest podane w klasie. Umiałem wszystko celująco, każdy przedmiot był dla mnie błahostką, gdyż uwielbiałem się uczyć. - Nigdy nie martw się o moje oceny, jestem geniuszem. - Powiedziałem nieskromnie. Wcale się nie dziwie, że tiara przydziału uczyniła mnie Puchonem. W przestrzeni szukałem jednego szczegółu, po którym rozpoznaję, gdzie tutaj znajdują się drzwi, oraz jeszcze gorzej do znalezienia, klamka. Znalazłem! Miałem wspaniałe szczęście ostatnimi czasy. Okazało się, ze jesteśmy do góry nogami porównując świat jaki zastaliśmy po otwarciu drzwi. Póki zostaliśmy przy nich, mogliśmy zrobić fikołka, żeby obrócić się już na nogi. Pofrunąłem pewnie w kierunku wyjścia, przez co wyskoczyłem z ogromną siłą z pomieszczenia, następnie podałem rękę Martinnie, która jeszcze była pod wpływem braku grawitacji, żeby mogła bezpiecznie przekroczyć próg drzwi. Gdy znalazła się już po właściwej stronie, dałem jej buziaka w policzek. - A teraz pozwól, że kawałek Ciebie odprowadzę - Powiedziałem, całując dłoń dziewczyny. Następnie złapałem ją ponownie za rękę i tak szliśmy przez Skrzydło Zachodnie, aż do momentu gdy się rozstaliśmy. Pożegnaliśmy się wspaniałym pocałunkiem, oraz czułymi słówkami, później kolejno każdy odszedł w swoim kierunku. Nie mogłem doczekać się już następnego spotkania.
Tym ciekawszym miejscem okazała się sala kosmiczna, gdzie Clara z Kevinem udali się zaraz po wyjściu z sali. Dziewczyna była tutaj może góra dwa razy, więc wchodząc do sali, momentalnie wstrzymała oddech. Matko, to wszystko naprawdę robiło wrażenie, zwłaszcza brak grawitacji! Musiała przyznać, że Kevin dobrze zrobił wyciągając ich z wielkiej sali, bo sądząc po stanie trzeźwości hogwarckiego ludu, niektórzy za chwilę (pewnie razem z niektórymi nauczycielami hehe)zaczną wyprawiać rzeczy, których widoku Clara chciała uniknąć. Dziewczyna odbiła się od podłoża i przeleciała parę metrów, wciąż zostając w powietrzu. - Chodź Kevin! - zawołała chłopaka, samej próbując utrzymać się w jednym miejscu, co jakby się mogło zdawać nie było takim łatwym zadaniem.
A Kevin, kiedy tylko znaleźli się w środku i grawitacja przestała działać, zaczął robić różne wygibasy w powietrzu. To była dla niego taka frajda! Mógł sobie robić różne, dziwne rzeczy i nie musiał się bać, że coś mu się stanie. Nie, żeby jakoś często się tym przejmował... a na pewno nie od kiedy był czarodziejem! - Już! - zakomenderował. I próbował jakoś "podpłynąć" do Clary, ale to nie było takie proste! W międzyczasie zrobił kilka salt, ale udało mu się w końcu być w miarę blisko dziewczyny. Bo przecież ona też nie była w jednym miejscu, tylko się przemieszczała. - Fajnie tak czasem sobie polatać! - wyraził swoje zadowolenie.
Z wiadomych przyczyn Clara aż takich wygibasów wykonywać nie mogła, przecież miała na sobie tą fikuśną balową sukienkę. No bo jak to tak, zwłaszcza teraz, kiedy gryfonka miała chłopaka? Nie, nikt przecież nie chce dać Obserwatorowi tematu do plotek! A ten Obserwator to chyba wszędzie jest, so. - Pewnie, że fajnie! - próbowała się obok Kevina zatrzymać, ale już po chwili i tak była od niego oddalona o następne kilka metrów. W sumie zawsze dziwił ją fakt, dlaczego uczniowie Hogwartu zazwyczaj spotykają się w jakiś nudnych miejscach, mając do wyboru dajmy na to - taką właśnie kosmiczną salę. No matko, siedzieć na czterech literach to oni będą w wakacje i święta. Życie można sobie naprawdę urozmaicać, zwłaszcza, jeśli jest sie uczniem Hogwartu! - Kevin, jeśli zginę w odmętach tego sztucznego kosmosu, to przekaż Profesorowi Brendanowi, że moja praca z eliksirów leży na stoliku u mnie w dormitorium!
Nieważne, że nie chciała dawać Obserwatorowi powodu do plotek... już je dała. Ale Kevin nie przejmował się plotkami, gdy znał prawdę. Zresztą nie miał swojej księgi wizbooka, nie miał na to tyle pieniędzy, zbierał na swą knajpkę! Ale i tak ciężko mu to szło... dlatego jeszcze jej nie miał! Właśnie to było w byciu uczniem/studentem Hogwartu najlepsze, te wszystkie sale typu sala kosmiczna, sala lodowa, sala tęczowa i inne. Te wszystkie miejsca, których nie było mugolskim świecie. Ale za to mugole mieli wiele rzeczy, za którymi tęsknił Kevin - telewizja, komputer, internet... teraz już aż tak Fleetwoodowi tego nie brakowało, bo się przyzwyczaił, ale jak ciężko było na początku; aż dziwne, że tak się tu jakoś zaaklimatyzował. Chociaż może nie do końca... - Dobrze! - odparł. - Ale nie zginiesz tu, na pewno nie!
Właściwie to Clara też jakoś specjalnie się nie przejmowała plotkami, zwłaszcza jeśli sama doskonale wiedziała jak było naprawdę. Już bardziej była skłonna martwić się o to, czy z powodu owych obserwatorskich plotek nie wynikną jakieś nieporozumienia - jednak z drugiej strony większość osób traktowała te wypociny raczej z dystansem i poczuciem humoru, jakieś grubsze konflikty z tego powodu chyba pojawiały się rzadko. - No, mam taką cichą nadzieję.. - mruknęła, po czym zwiększyła tępo ruchów, i w końcu jakoś udało jej się "dopłynąć" bliżej Kevina. - Ej, ciekawe czy bal jeszcze trwa, czy już wszyscy poszli w nasze ślady i porozchodzili się po zamku... - zaczęła się głośno zastanawiać, odchylając głowę pod takim kątem, aby móc swobodnie patrzyć na te migotające falsyfikaty gwiazd. - Rety, naprawdę wyglądają jak prawdziwe, prawda?
- Może poszli, może się upili i leżą pod stołami... kto wie, zobaczymy, co będzie, niedługo pewnie będzie słychać ploteczki! - zaśmiał się. A potem sobie zaczął "pływać" w powietrzu - to żabka, to kraul... Korzystał ze stanu nieważkości, woda była już zbyt zimna, żeby pływać w jeziorze, czy rzece. - Tak, to magia - odparł, nie siląc się na jakieś wygórowane słowa. Oboje byli w tym pomieszczeniu jeszcze trochę, popatrzyli, pogadali, polatali jak w kosmosie, a potem grzecznie udali się do Wieży Gryfonów. Właściwie można by powiedzieć, że Kevin odprowadził grzecznie Clarę...
Elena żadko zapuszczaął się do skrzydła zachodniego, ale jednak jej się to zdarzało. Nie miaął konkretnego celu w przybyci tutaj, po prostu szukała spokojnego miejsca do rozmyślania, a pokuj życzeń chwilowo był zajęty. pomyślałą więc, ze może tutaj cos znajdzie i proszę! Znalazła coś dużo lepszego niż Pokuj Życzeń, a mianowicie Kawałek kosmosu! Od razu gdy zrobiła pierwszy krok jakby się trochę zapadła. Po chwili jednak przywykła do braku grawitacji. "Przeszła" sie po sali krążąc między gwiazdami i innymi ciałąmi niebieskimi. Po cwhili jednak zamknęła oczy i odchyliła się delikatnie w tył tonać w rozmyślanich.
Vercia już sześćset sześćdziesiąty szósty raz podróżowała po Hogwarcie w poszukiwaniu zajęcia. Dziwna to była rzecz biorąc pod uwagę, iż ostatnimi czasy nie wykazywała się ogromną aktywnością fizyczną, wolała raczej leżeć i pachnieć na łóżku, z dormitorium wychodziła jedynie w czasie lekcji. Życie studenckie to jest dopiero coś! Wróćmy jednak do fascynującego spaceru Ver, która to powolnym i chwiejnym krokiem szła korytarzami zamku. Zwiedziła lochy, wlazła na siódme piętro, potem zeszła z powrotem na dół, aż nie wiadomo jak dotarła do skrzydła zachodniego. Sala kosmiczna dziwnym miejscem była - Vercia rozejrzała się wokoło, mówiąc cicho "wtf", gdy nagle zauważyła, że między tymi egipskimi ciemnościami (w kosmosie chyba jest ciemno?) ktoś się rusza! - CO TO JEST?! - wrzasnęła, bo myślała, że dotarła do krainy samej Kostuchy, bo tak ów mroczna postać się prezentowała i dopiero po chwili Ver zorientowała się, kto to - A, to tylko Elenka!
"Dryfowała" sobie w spokoju między gwiazdami, kometami i księżycami, gdy nagle ktoś zaćżęł krzyczeć. Zdegustowana otworzyła oczy. -Mozesz sie uciszyć? nie jesteś tu sama.- powiedziała chłodno wracając do pionu... o ile to był pion, a nie ukos, czy poziom... przez ten brak grawitacji nawet nie wiedziaął gdzie jest dół, a gdzie góra... Fajnie! W każdym razie ustawiła sie tak, ze jej głowa była tam gdzie głowa er, a nogi tam gdzie jej nogi... czyli można to nazwac pionem. -Czego tu szukasz?- spytała chłodno patrząc jej w oczy. W ogole po co ona tu przyszła? Ledwo weszła, już zaczela krzyczeć i denerwować kochaną elenkę... i po co?
Jaki krzyk, jaki krzyk ja się pytam! To nie był krzyk, to był wyraz zdumienia (podziwu?) na widok postaci Elenki, która jak zwykle porażała swoim mrokiem i elegancją. - Nie mogę, bo może lubię krzyczeć? - patrzyła w elenkowe oczka (puste jak dziura), lecz nie z mordem, a raczej z.. kpiną? Tak, Ver patrzyła na Elenkę z kpiną, co za odważne posunięcie - Jak to, czego szukam, jasne, że przyjaciół! Rzuciła głupkowato, jakby chciała zagiąć Elenkę, hehehe. Chociaż, nie sądzę, aby jej się to udało. Z Gryfonki zbyt twarda sztuka, aby tak łatwo było jej dowalić. Pewnie olałaby nawet ciętą niczym scyzoryk ripostę.
Na wzmienke o krzylu Elean tylko zniosla swoje "puste oczoroły" ku potencjalnej górze... Gdy znow spojrzałą na kuzynkę zacisnęła delikatnie zęby. Tylko spokojnie... Odpłacę sie jej w odpowiednim czasie -Tu ich nie znajdziesz... w ogóle wątpie, zebyś gdzieś ich znalazała...- powiedziała odwracajac sie i krocząc znów więdzy ciałami niebieskimi. A gdyby tak ją wciągnąć we wszystko? Tylko czy się nadaję? Czy będzie na tyle posłuszna? Czy bedzie w stanie wykonać każde jej polecenia? Czy będzie potrafiła zabić? Z takimi myślami zatrzymała sie przy jednej z najjaśnieszych gwiazd i patrzyła na nią w zadumie.