Niezbyt gęsty las, w którym roi się od magicznych stworzeń. Zazwyczaj są one przyjaźnie nastawione do ludzi ze względu na bliskie sąsiedztwo z czarodziejskimi rezydencjami. Ze względu na panujący tu spokój, to jedno z ulubionych miejsc spacerowiczów w Dolinie Godryka. Tutaj również często zapuszczają się twórcy różdżek, kiedy potrzebują odpowiedniego drewna do swoich wyrobów. I nigdy się nie zawodzą.
Magiczne poszukiwania:
Magiczne poszukiwania
Ponoć zobaczenie złotej Lunaballi przynosi niesamowite bogactwo na przyszłość. Jest ona większa niż inne jej rodzaju, cała złota, nawet unosi się za nią migoczący pył. Zaś migoczący tęczowy języczek to czyste szczęście. Języczki są zazwyczaj trudne do znalezienia w naturalnym środowisku. Ten jednak, rosnący raz na rok, jest jak żaden inny przez swoje tęczowe liście i naprawdę magiczne właściwości. Migoczący nad nim pył mieni się hipnotyzującymi kolorami, a cała roślina porusza się w specyficzny sposób. Magiczne działanie tych dwóch przedmiotów sprawia, że wielu czarodziei wyrusza na poszukiwania tych cudów natury.
Rzuć jedną kostką, by zobaczyć ile pól idziesz. Jeśli jesteś w dwójce czy większej grupie rzucacie na zmianę. Jedna osoba pisze na jedno miejsce, chyba że w kostkach jest zaznaczone inaczej. Na końcu wydarzenia możecie znaleźć znaczek jeśli zobaczycie taki: ❀ --> znajdujecie ślad języczek migoczący (tęczowy pył, rozkwitające rośliny, wilgotniejsza gleba itp.) ✷ --> znajdujecie ślad po lunaballi (jej odcisk, złoty pył, odchody itp.) Pamiętajcie, żeby zaznaczyć w poście, w jaki sposób udało wam się na to natknąć, jeśli nie ma tego w kostce. Jeśli uzbieracie 2 znaki z którejś kategorii odnajdujecie magiczne zwierzę, bądź zbieracie migoczący języczek.
1 - Bardzo powoli zaczynacie ten spacer. Może i dobrze? Wchodzicie na polanę pełną magicznych świetlików, czyż to wszystko nie wygląda jak w bajce? Rozejrzyjcie się dokładniej po tej polanie. ❀ ✷ 2 - Las jest zdecydowanie bardziej magiczny kiedy nadchodzi Celtycka Noc. I czujesz to w kościach. Przez następne trzy posty nie chodzisz, a delikatnie unosisz się nad ziemią. ❀ ✷ 3 - Wydawało Ci się, że widzisz jakiś znak, ale oprócz tego znalazłeś ciecz pochodząca z Mimbetusa Mimbletonii. Przez Twoją nieuwagę, bądź niewiedzę, jesteś cały w śmierdzącym odorosoku. ❀ 4 - Magiczne zwierzęta w czasie tej nocy również z większym spokojem przechadzają się po lesie. Mówi się, że lubią przebywać w okolicy lunaballi, więc warto zwracać na nie uwagę. Dlatego warto pójść tam, gdzie widzicie pięknego jednorożca stojącego na polanie, który znika kiedy tylko podchodzicie bliżej. ✷ 5 - W trakcie przechadzki naturalnym jest, że czasem nie zauważacie wszystkiego w okolicy! Na przykład takiej ukrytej płomiennicy, czyhającej na drzewie. Ledwo się do niej zbliżasz, a niepozorny grzyb wybucha ogniem, podpalając Ci fragment ubrania. Prędko ugaś się! 6 - Spójrzcie na tą część lasu, nie wydaje wam się podejrzana? Gdzie wy się zapuściliście? Widzicie te ślepia patrzące na was zza drzew? Może powinniście się wycofać? Rzuć kostką, jeśli wylosujesz liczbę parzystą, możecie wrócić na pole nr 5. Jeśli nieparzystą zerknij na konsekwencje. Możesz również nie rzucać kostką i od razu przystąpić do walki. Każdy rzuca kostką za siebie, osoby które wyrzuciły parzystą mają wybór czy zostają z resztą czy się cofają.
Kostka nieparzysta:
Albo jesteś bardzo nierozsądnym czarodziejem, albo zwyczajnie nie zdążyłeś uciec. Te okropne ślepia patrzące na Ciebie zza drzewa to nic innego tylko bardzo duża akromantula, która właśnie oznajmia jak smakowitym kąskiem jesteś. Masz wybór - stajesz z nią do walki, uciekasz, bądź próbujesz wezwać na pomoc dorosłego. Jeśli sam jesteś osobą dorosłą i stajesz do walki, udaje Ci się wygrać pojedynek jeśli chociaż w jednej statystyce masz powyżej 30 punktów. Jeśli stajesz do walki - Wszyscy którzy zostają rzucają kostką. Jeśli wyrzucicie łącznie 10 punktów lub więcej, udaje wam się pokonać akromantulę. Jeśli wzywacie dorosłego - Jeśli ktoś przyjdzie wam na pomoc 24h po napisaniu posta, odstraszacie akromantulę i możecie iść dalej. Jeśli uciekacie - Rzuć po raz kolejny kością. Nieparzysta - wpadasz do bagna, które skutecznie zakrywa Twój zapach, a akromantula przebiega w szale obok Ciebie. Jesteś trochę brudny, ale możesz kontynuować wyprawę. Jeśli wyrzuciłeś parzystą przy ucieczce, bądź nie udało wam się pokonać akromantulę - następuje okropna bitwa, w której gigantyczny pająk drapie, szarpie was i próbuje zaplątać w paskudne kokony. Jest taki chaos, że przychodzi patrol Czarodziejskiej Policji, która ratuje was z tej jatki. Lądujecie w Mungu, gdzie musicie zostawić posta o leczeniu, by wrócić na event celtyckiej nocy. Nie możecie przystąpić ponownie do poszukiwań legendarnych zwierząt.
7 - O nie, to pole brzytwotrawy! Jeśli ktoś z was ma powyżej 15 punktów z zielarstwa, zauważył to i powstrzymał się od wejścia. Jeśli nie, wszyscy macie poranione nogi, z których teraz sączy się krew. Lepiej się opatrzcie. ❀ 8 - Kontynuujecie tą świetną podróż i nic nie może was dziś powstrzymać! No chyba, że krzaki. Twoje poroża/wianek, wkręciły się w gałęzie rozłożystego drzewa. Nie możesz się z niego uwolnić, Twój partner musi Ci pomóc, zaś jeśli idziesz samotnie, oznacz jedną z osób w lesie, by wyruszyła Ci na pomóc. Jeśli ci nie pomoże, stracicie przez jeden ze znaków i zgubicie drogę. Na szczęście ty sam się w końcu uwalniasz. 9 - Ups! Jest odrobinę ciemno i niewiele widzisz, ale akurat odchody lunaballi mienią się na złoto, a mimo to w nie wdepnąłeś... Cóż przynajmniej wiesz, że tu była. ✷ 10 - Spotykacie na swojej drodze Bobo. Jeśli ktokolwiek w waszej grupie ma powyżej 15 punktów ONMS, wiecie że można przekupić go jedzeniem. Wtedy wskaże on wam drobną podpowiedź. ❀ Jeśli nikt z was nie ma tylu punktów, nie wiecie co zrobić z tym małym, irytującym gnomem, który chodzi za wami jakiś czas, a potem ściąga wam spodnie, albo podwija spódniczki, kiedy tylko myśleliście, że udało wam się go pozbyć. Nie zauważacie też żadnego znaku. 11 - Przemierzając las, nagle jedno z was dostaje w głowę czymś niewielkim i metalowym. To kolczyki z królikiem, które najwidoczniej musiała porwać jakaś wyjątkowo chytra sroka, a teraz najwidoczniej wypadły z jej gniazda. No cóż, chyba możecie je zatrzymać? 12 - Na swojej drodze spotykacie Matagota. Macie wybór, możecie cofnąć się na pole 8, bądź spróbować przejść obok pozornie całkiem niegroźnego zwierzęcia. Jeśli decydujecie się przejść obok, rzućcie kostką. ✷
Kostki:
Parzyste - Bez problemów przechodzicie obok zwierzęcia i możecie ruszać dalej. Nieparzyste - Kot wyczuwa wasze złe intencje i nagle rzuca się na was. Zanim zdążacie się odgonić, jest już za późno, zostawia na twarzy głębokie rany, których nie będzie się dało wyleczyć magicznie. Przez następny miesiąc będziecie mieć paskudne blizny na twarzy i rękach.
13 - Na tą celtycką noc przybył nawet Huldrekall. To niesamowite stworzenie zainteresowane jest kobietami. W zależności od tego jakiej płci masz postać, sprawdź Twoje wyniki.
Mężczyźni:
Magiczne istoty oznaczają, że coś magicznego jest w okolicy prawda? Huldrekall nie interesuje się Tobą specjalnie, ale za to pokazuje Ci tajemnicze ślady. ❀ ✷
Kobiety:
Huldrekall zaprasza Cię do ogniska, by opowiedzieć Ci fascynujące historie. Jeśli jesteś w towarzystwie mężczyzny - Stworzenie opowiada wam jedną inspirująca historię. I puszcza dalej wolno. ❀ ✷ Jeśli jesteś tutaj sama bądź w towarzystwie kobiet. Całkowicie skupiacie się na magicznej istocie i już nie możecie się od niego oderwać. Poszukaj jakiegoś mężczyzny, który wyrywa Cię z zauroczenia. Jeśli nie znajdziesz żadnego chłopca, który Cię uratuje, Hulderkall magią nakłania cię do współżycia.
14 - Na polanie spotykacie... wilę. Piękną, tańczącą, niesamowitą... czy uda wam się przejść obok niej obojętnie?
Mężczyźni:
Wila natychmiast porywa Cię do tańca, chcąc zostać z Tobą na zawsze. Jeśli jesteś w towarzystwie innej dziewczyny - może twierdzić, że jesteś jej i jeśli wila ci w to uwierzy, odchodzi rozzłoszczona. ❀ ✷ Jeśli jesteś tutaj sam bądź w towarzystwie mężczyzn. Całkowicie zatracacie się w tańcu z wilą i będziesz tańczył dopóki nie umrzesz... lub dopóki ktoś Cię stąd nie zabierze. Poszukaj jakiejś miłej kobiety, która pomoże Ci wyplątać się z tej sytuacji. Po spotkaniu z wilą jesteś otumaniony przez kolejne trzy posty i nie możesz się otrząsnąć. Nie możesz też kontynuować poszukiwań.
Kobiety:
Magiczne istoty oznaczają, że coś magicznego jest w okolicy prawda? Wila odchodzi od Ciebie szukając mężczyzn do oczarowania, a Ty widzisz tajemnicze ślady. ❀ ✷
15 i więcej - Docieracie na polanę... Tylko czy na dobrą? Policzcie ile znaleźliście znaków. 2 ✷ - Oto ona, na najwyższym pagórku polany tańczy piękna, złota lunaballa. Ma ona ogromną moc, więc stoicie wpatrzeni w nią, oczarowani jej wyglądem, czujecie jak sama magia przepływa przez was kiedy obserwujecie jej niesamowite ruchy. Lunaballa tanecznym krokiem odchodzi dalej. Dopiero wtedy możecie podejść do miejsca w którym przed chwilą była. Znajdujecie jajeczną pozytywkę w miejscu, z którego zniknęła. Po tej przygodzie również zgłoście się po 1 pkt z ONMS. 2 ❀ - Piękna roślina kołysze się na wietrze. A może raczej sama porusza się z gracją? Podejdź bliżej. Możesz zebrać dotknąć kilka liści, które napełniają Cię specyficzną mocą. Roślina pozwoli Ci zebrać jeden liść, za który możesz dostać 50 g, zgłoś się po zarobek w odpowiednim temacie. Dodatkowo po tym spotkaniu zyskujesz 1 pkt z Zielarstwa. Jeśli nie znalazłeś dwóch ❀ ani ✷. Niestety Twoja przygoda zakończyła się bez odnalezienia żadnego legendarnego stworzenia. Jednak kiedy wracasz na celtycką noc, w nagrodę za trudy dostajesz od starej czarodziejki Uszy królika.
Parskam śmiechem, wypowiedziane przez Maxa zdanie brzmi komicznie i gdybym nie wiedziała o co chodzi z tym mówieniem, to mogłabym nie zrozumieć jego sensu. - Domyśliłam się - odpowiadam z uśmieszkiem, którego pewnie i tak nie widać w tej ciemnicy. Nie czuję za bardzo potrzeby, żeby mówić o sobie, więc idziemy dalej aż do momentu kiedy zaplątuję się w krzaki z którymi gryfon radzi sobie bez problemu. Mogę odetchnąć z ulgą, bo nie czuję już, że coś mnie ciągnie za włosy i wianek. - Dziękuję, jesteś kochany. - Nie reaguję w żaden konkretny sposób na złapanie za rękę, po prostu pozwalam to zrobić a nawet sama zaciskam swoja dłoń na jego i tak idziemy. Zobaczenie mężczyzny z lisim ogonem wzbudza ze mnie zadziwiające uczucia - jednocześnie czuję się nim zafascynowana i mam ochotę tam zostać i słuchać jego opowieści w nieskończoność a jednocześnie, dzięki bliskiej obecności Maxa, ciągle pamiętam o reszcie świata i na granicy świadomości wydaje mi się, że coś jest nie tak. Potem nawet nie pamiętam o czym nam opowiadał, bo jedyne co zostało mi w głowie to jak wyglądał. - Co? - Wracam do rzeczywistości dopiero kiedy stamtąd idziemy a raczej pewnie Max mnie zabiera, bo sama to nie wiem czy bym dała radę. - O rety co to było - mówię jeszcze trochę jakby zamroczona. Nie spotkałam nigdy wili, to znaczy pół-wile to chyba prawie normalka, nawet w szkole pewnie się kręcą nawet jeśli nie mam takiej świadomości. - Nie czułeś nic dziwnego? Las się trochę przerzedza, wygląda na to, że doszliśmy do jakiejś polanki. Dostrzegam nawet gwiazdy, jest naprawdę pięknie. Rozciągający się przed nami teren lekko się unosi, tworząc wzgórze na które chyba powinniśmy wejść. Gdzieś międzyczasie wstążka znika ale na początku tego nie zauważam, bo po dziwnym spotkaniu z człowiekiem-lisem nawet nie przychodzi mi do głowy, żeby puścić rękę Maxa, bo kto wie, czy coś innego by mnie nie porwało - jego obecność jest jakaś taka pewniejsza. Dopiero teraz, kiedy chcę wchodzić pod górkę i go puszczam - to odruchowe, tak jest wygodniej - zauważam, że wstążki nie ma. - O patrz, już nie jesteśmy na siebie skazani. - Uśmiecham się, tutaj przy świetle księżyca chyba trochę to widać. - Myślę, że to tam jest lunaballa!
@Maximilian Brewer koniec, 2 ❀ i 2✷, czyli chyba znajdujemy wszystko :D założyłam, że wstążka puściła, bo miały być 3 posty i chyba było więcej.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
KOŚĆ Sophie:6 POLE: 15 + EFEKT: 2 ✷ - Oto ona, na najwyższym pagórku polany tańczy piękna, złota lunaballa. Ma ona ogromną moc, więc stoicie wpatrzeni w nią, oczarowani jej wyglądem, czujecie jak sama magia przepływa przez was kiedy obserwujecie jej niesamowite ruchy. Lunaballa tanecznym krokiem odchodzi dalej. Dopiero wtedy możecie podejść do miejsca w którym przed chwilą była. Znajdujecie jajeczną pozytywkę w miejscu, z którego zniknęła. Po tej przygodzie również zgłoście się po 1 pkt z ONMS. 2 ❀ - Piękna roślina kołysze się na wietrze. A może raczej sama porusza się z gracją? Podejdź bliżej. Możesz zebrać dotknąć kilka liści, które napełniają Cię specyficzną mocą. Roślina pozwoli Ci zebrać jeden liść, za który możesz dostać 50 g, zgłoś się po zarobek w odpowiednim temacie. Dodatkowo po tym spotkaniu zyskujesz 1 pkt z Zielarstwa. ZNACZKI GRUPY: 2 ❀ 2✷
Uśmiechnął się lekko do dziewczyny i nawet do niej mrugnął, ale nie oczekiwał od niej, ze zaraz zacznie mu się spowiadać co do tego, jaka jest, co już w życiu robiła i czy aby na pewno była, kurwa, dziewicą. W końcu nie znali się jakoś niesamowicie dobrze, więc w sumie chuj z tym, Max jedynie rzucał luźnymi uwagami, przy okazji całkiem nieźle się bawiąc. Tak samo było wtedy, gdy wyplątywał Sophie z krzaków, bo było nie było, to też nie było zwyczajne. Zasłuchany w opowieść człowieka lisa, jeśli tak można było nazwać to jakieś dziwaczne gówno, nie zorientował się nawet, że z dziewczyną jest coś nie tak, czy coś tam i dopiero kiedy się do niego odezwała i zapytała, czy nie czuł czegoś dziwnego, uniósł lekko brwi. - Nie. A co? Rączki cię świerzbiły, żeby sobie go całuskować? - spytał, nadal rozbawiony, kiedy wyszli na polanę. Rozejrzał się uważnie i faktycznie dostrzegł złotą lunaballę. Zamrugał, bo miał wrażenie, że srogo się czegoś pod drodze naćpał, ale gapił się na nią, nie mogąc w to, kurwa, uwierzyć. Nie spodziewał się jej, ani trochę, ale kiedy zniknęła, ruszył z Sophie do miejsca, gdzie przed chwilą było jeszcze magiczne stworzenie i znaleźli tam porzucone jajeczne pozytywki. Też coś, kurwa. Max podniósł się i trafił jeszcze na roślinę, która kołysała się lekko, jakby na wietrze, przyjrzał się jej uważnie i dotknął jej, po czym poczuł się jakoś w chuj dziwacznie, jakby napełniła go jakaś dziwna siła. Udało mu się zebrać jeden jej liść, ale nic więcej. - Wracajmy, pora zatańczyć - rzucił jeszcze do swojej towarzyszki, odkrywając, że moc mleka jaka jakoś tak jakby opadła, osłabła albo całkowicie uleciała, a potem poprowadził ich w stronę bawiącej się głośno gawiedzi uznając, że poszukiwania były warte tego całego zapierdalania po lesie. Nie spotkało ich żadne jebane gówno, więc mógł być usatysfakcjonowany.
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Właściwie to nie do końca wiedziała, gdzie w tej chwili podąża - szła praktycznie na oślep, prosto w las - gdzie mijała liczne, związane wstążką (lub nie) pary. Uśmiechnęła się na ten widok gorzko - choć tylko przez chwilę, bo doprawdy miło było obserwować jak inni potrafili się bawić i korzystać z Celtyckiej Nocy w pełni. Niestety - plany Whitehorn spaliły na panewce, właśnie przez druidzką magię. Jej towarzysz, z którym wybrała się na świąteczne obchody - Camael Whitelight, został związany... To ci paradoks - również ze studentką. Młody mężczyzna jednak był albo pod bardzo silnym urokiem - albo rzeczywiście zatracił się w magii wielkiej nocy. Perpetua, choć początkowo zakładała - czuła wręcz - że również dziś ją coś porwie... Nie potrafiła wejść w rytm tego święta i dać się ponieść. Nie kichała już pisankami, jej włosy również odzyskały swój (nie)zwyczajny złocisty odcień, kiedy tak przemierzała wydeptane ścieżki. Uśmiechała się serdecznie do mijanych osób - aż i ich w końcu zabrakło i została sama... a do uszu jej dotarł dźwięk instrumentów. Poczuła ucisk pod mostkiem - podążając od razu w stronę źródła melodii. Aż w końcu wypadła na polanę - na której w najlepsze bawiły się jej... krewne. Dokładnie trzy - czystokrwiste wile. Jedna z nich przygrywała wesołą melodię na klarnecie, gdy pozostałe dwie... Perpetua nie mogła uwierzyć własnym oczom. Porwały do tańca Joshuę i Christophera. Twarz jej stężała, kiedy kierując się w stronę srebrzystowłosych - rysy jej się wyostrzyły, a jasne, niebieskie tęczówki wyraźnie pociemniały. Jak nikt - doskonale zdawała sobie sprawę co też za szkody taniec z leśnymi rusałkami mógł uczynić. A padnięcie z wycieńczenia to najłagodniejsza z opcji. Jak nikt - dokładnie wiedziała jak działa urok wili, z którego kiedyś, wielokrotnie korzystała. Skupiający się tylko i wyłącznie na wyglądzie - i kontakcie wzrokowym. — Przestań! — warknęła do niebieskookiej, która dalej wesoło wygrywała melodię. Istota - chyba zaskoczona, że ktokolwiek był w stanie tak się do niej odnieść - istotnie przerwała swoją grę. Przez krótką chwilę skrzyżowały spojrzenia - póki młodsza kobieta nie zorientowała się, że Whitehorn również zwykłą czarownicą nie była. — Siostro, tak odbierać nam zabawę... — jęknęła ostentacyjnie, a instrument z jej rąk dosłownie rozpłynął się w mgłę. Perpetua jednak nie przejęła się wyrzutem wili - walcząc ze złością kiełkującą jej tuż pod skórą. Podeszła najpierw do Christophera - odrywając jego ręce od smukłej talii leśnej istoty - i stając między nim, a wyraźnie oburzoną wilą. Nie dobyła różdżki - wiedząc, że tak mogłaby wilom podkreślić, że jest bardziej człowiekiem aniżeli krwią z ich krwi. Jedynie jej oczy robiły się coraz ciemniejsze - musiała oddychać naprawdę głęboko, żeby nie posunąć się w swojej złości do niebezpiecznej granicy. Wszystkie z nich wiedziały, co to oznaczało. Szczęśliwie, wile przybyły się tu zabawić - a przyjaciele złotowłosej nie byli jedynymi śmiałkami zapuszczającymi się w ten las. Za to bezsensownym było wykłócanie się o dwie zabawki - z półwilą w roli obrończyni. — Zabieram ich. Są moi. — Język tych istot zazwyczaj wyszukany - w takich sytuacjach sprawdzał się najprostszy, z dobitnym zaimkiem dzierżawczym. Odganiając jedną z wił - zwróciła się ku drugiej, która już przestała wirować w miejscu z Walshem. Zacmokała z dezaprobatą - wypuszczając z objęć apatycznego miotlarza. — Podobno to my jesteśmy samolubne — rzuciła, a chichot całej pięknej trójki poniósł się echem wśród drzew. Perpetua im nie zawtórowała, ciągnąc za sobą O'Connora - by w drugą drobną dłoń ująć przegub Josha - i obu ich wyciągnąć poza kręgi zdradzieckiej polany. Przechodząc przez pierwsze pasma drzew - z zadziwiającą siłą ustawiła jednego i drugiego mężczyznę pod konary drzew. Wyjęła zza paska śnieżnobiałą różdżkę - rzucając na obu niewerbalne Rennervate. Oczy dalej miała ciemniejsze niż zazwyczaj - wpatrując się w tę dwójkę. — Mieliście szczęście, że tędy przechodziłam — powiedziała, miarkując swój uniesiony głos. Zaciskała drobną dłoń na rękojeści różdżki, mierząc kolegów po fachu spojrzeniem. Ich przymglone oczy nie napawały optymizmem - i ciągle przypominały Whitehorn o oplatających ich do niedawna urokach. Jak długo tak tańczyli? — Zanim dojdziecie do siebie trochę minie. Wracam na Aleję, jeśli czujecie się na siłach, chodźcie za mną. Powoli gromadząca się furia bladła, pozostawiając jedynie uczucie... pustki. Takie jak zawsze. Ta Celtycka Noc nie należała do niej - obecnie miała ochotę jedynie wrócić do swojego domu w Hogsmeade. Co też zrobiła.
Z tematu
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Gdyby być szczerym, to Christopher nawet nie wiedział, co dokładnie się wydarzyło. W jednej chwili wszystko było normalnie, szli naprzód, wydawało mu się, że właściwie zaraz może trafią na jakiś właściwy ślad, a chwilę później okazało się, że dali się porwać w jakiś szalony taniec bez wyjścia, w drogę, jaką podążać nie chcieli. Nie wiedział, jak ma się do tego odnieść, ale w gruncie rzeczy nie wiedział nic, jego umysł jakby się wyłączył, nic zatem dziwnego, że kiedy nagle zorientował się, że Perpetua odprowadza go gdzieś na bok, nie był w stanie przypomnieć sobie, co dokładnie się działo. Miał niesamowity wręcz mętlik w głowie, nic nie łączyło mu się w logiczną całość i zupełnie nie wiedział, co ma z tym zrobić, nie miał też pojęcia, skąd nagle wzięła się tam profesor Whitehorn i przed czym dokładnie ich uratowała. Oddychał dość ciężko, widać było, że jest całkowicie skołowany i obecnie byłby w stanie przyjąć dokładnie wszystko do wiadomości, pokiwać na to głową i zapewne - nic z tego po prostu nie zapamiętać. Nie do końca wiedział, co ma ze sobą zrobić, ale kiedy Perpetua wspomniała, że wraca na miejsce, gdzie trwała obecnie główna zabawa, Christopher nie zamierzał protestować i po prostu zamierzał pójść z nią, bo nie wydawało mu się, żeby mieli czego jeszcze szukać w tym lesie. Jeśli miałby do czegoś porównać swój obecny stan, to zapewne do tego, że był niczym pijany, nieświadomy tego, co go otaczało, nieświadomy tego, co się dookoła niego działo, więc po prostu chciał podążać za osobą, która dawała mu - choćby złudne - poczucie bezpieczeństwa. - Chodźmy - powiedział nieco półprzytomnie, spoglądając jeszcze na Josha, jakby chciał go zapytać, czy do nich dołączy, a nawet wyciągnął do niego rękę, ale czy zdołał go chwycić, to już zupełnie inna sprawa. W końcu nie był nawet pewien własnych ruchów! Nie mógł zatem wiedzieć, co się zaraz wydarzy i czy aby na pewno będzie to coś dobrego. Jedyne, o czym był w stanie obecnie myśleć to to, żeby wrócić na miejsce świątecznego przyjęcia, napić się czegoś i po prostu usiąść, nic innego się dla niego już nie liczyło, miał wrażenie, że zmęczenie zalało go jakąś dziką, głęboką falą, której nie był w stanie zrozumieć i która nie miała dla niego tak do końca znaczenia. Gdyby się dało, to pewnie poszedłby wkrótce spać, ale znowu - teleportowanie się do Hogwartu wydawało mu się niesamowicie trudne i odległe, nie był pewien, czy kiedykolwiek będzie w ogóle możliwe... Zresztą, nie mógłby przecież i tak wrócić wprost do chaty, musiałby jeszcze przejść kawałek i dopiero wtedy odpocząć. Odetchnął głęboko, starając się jakoś nad sobą zapanować, ale to było trudne. Nawet później, gdy miał już coś do picia i mógł spokojnie nabierać sił, obserwując dogasające obchody Celtyckiej Nocy.
//ztx2
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Ostatnio zmieniony przez Christopher O'Connor dnia Wto 7 Lip - 9:58, w całości zmieniany 1 raz
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Gdyby tylko wszyscy podchodzi do swoich narzuconych obowiązków z takim entuzjazmem, Cadoganówna pewnie byłaby znacznie szczęśliwszym człowiekiem. Ostatnio miała dwie godziny powtórki z eliksirów z tą nadąsaną prefekt slytherinu i po pierwszych piętnastu minutach puchonce już się chciało płakać. Nie było żadnej wątpliwości w tym, że z Fairwynem miałą lekszy kontakt. Wydawał się być równie zainteresowany wszystkim co ona, a choć z pewnością nie czytał tak bezużytecznych lektur jakimi karmiła się Jurka to jednak mimo wszystko wciąż i wciąż zachwycał ją swoją wiedzą. Poprawiała kubraczek przyglądając się rycinom w książce i przewijając je tak, by starać się dopasować obrazki do mijanych drzew. Milczenie Rileya nie sprawiało jej najmniejszego problemu, wręcz przeciwnie, miała w sobie tak potężne i głębokie źródło ogólnej empatii, że tak długo jak wyrażał i emanował komfortem to odruchowo starała się utrzymywać tę samą, towarzyszącą sytuacji atmosferę. Gdy spojrzał na nią, rzuciwszy ten wysokich lotów żart, uśmiechnęła się tak promiennie jakby słońce pomiędzy drzewami ubodło go prosto w oko, nawet pomimo szpetnych blizn na twarzy wciąż była niewyczerpanym składowiskiem niejasnego samozadowolenia. - No tak. - zachichotała, parsknąwszy kretyńsko i spojrzała w książkę słuchając tego o czym jej mówił. Różdżki były fascynujące same w sobie, tym bardziej niezwykłe, że Eurgain przecież jeszcze nie zdarzyło się mieć różdżki, która byłaby względem niej posłuszna, a przecież miała ich już siedem i pół (jedną przez jakiś czas współdzieliła z koleżanką z klasy, zanim Madog przysłał jej nową).- Czyli dwie różdżki z tego samego rodzaju drzewa, wciąż mogą mieć różne właściwości? A jak są z tego samego drzewa to też? - spojrzała na niego- Rdzeń z tego samego zwierzęcia wywoływał sprzężenie między Harrym Potterem i Voldemortem, czy spotkanie dwóch różdżek z tego samego drzewa mog- - urwała zatrzymana ramieniem Fairwyna. Spojrzała z uznaniem na drzewo, mierząc je daleko od korony po same korzenie i szybko przewertowała swój podręcznik na rozdział poświęcony grabom- Popatrz, wygląda jak drewniany kraken, wystawiający macki spod ziemi - uśmiechnęła się na gęste rozwidlenia konarów rozłożystego grabu przed nimi. Zmrużyła oczy wysilając spojrzenie, miała znacznie mniejsze doświadczenie w wypatrywaniu takich rzeczy, ale nieśmiałek akurat wtedy przeskoczył z gałązki na gałązkę, a twarz puchonki rozświetliła się jakimś kretyńskim, absurdalnym zachwytem- Na brodę merlina, jak ja się teraz z nimi uosabiam..! -powiedziała głośniejszym szeptem, nie kryjąc rozbawienia.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Jej uśmiech był miłą nagrodą. Praktykowanie głupotek, które zasugerowała mi Meluzyna być może faktycznie miało jakiś sens, jeśli miało rozbawiać uczniów i być może nieco ich ośmielać w stosunku do wspólnej nauki. Nie wiedziałem na ile Jurce moja wiedza z zakresu różdżkarstwa przyda się do czegokolwiek innego, poza wypatrywaniem w lesie znajomo wyglądających drzew, ale jeśli była chętna, aby o tym słuchać, to bardzo mnie to cieszyło. Wiedza, którą pozyskałem od Fairwynów tak czy owak skupiała się głównie wokół magicznych rdzeni. To była nasza wyjątkowość. Precyzję i staranność względem drewna czy pozostałych aspektów dobierania magicznego przekaźnika, mógł jej pokazać każdy inny twórca. Nie czułem, że to wiedza zakazana. Wprost przeciwnie. Jak na człowieka, który naprawdę niewiele mówił, gdy wchodził temat różdżek mogłem nawijać bez końca, ale czy tak nie miał każdy specjalista? - Tak. - Kiwnąłem głową po jej pytaniu. - A przynajmniej wedle wiedzy, którą znam. Robiłem wiele różdżek z sosny, a jednak nie każda leżała mi w dłoni tak dobrze jak moja. Moc różdżki pochodzi głównie od rdzenia, który się w niej znajduje. Ta powłoka ukierunkowuje moc, spaja ją w jedno, ale nie jest w stanie wytwarzać jej samodzielnie. Dlatego uważam, że połączenie dwóch różdżek obowiązuje wyłącznie w przypadku rdzeni, bo to one jakby ukierunkowują te moc, pozwalają ją generować. Nie wiem jak to jasno określić. Ty jesteś głównym źródłem magii. Twoja krew współpracuje z magią stworzenia, drewno to muszka do mierzenia do celu. Chociaż, kto wie czy niektóre rodzaje drewna nie są skłonne do takiej współpracy ze sobą. Nigdy nie testowałem naszych różdżek pod tym kątem. - Zawiesiłem głos, realnie zastanawiając się nad tą możliwością w tym momencie. Najprościej byłoby to sprawdzić, podejmując dzisiaj dwie porcje tego samego drewna. - Harry i Voldemort też byli wyjątkowi. - Przyznałem jeszcze, rozważając przez moment w milczeniu, która z tych kwestii była w ich przypadku kluczowa. Nietypowe połączenie ostrokrzewu z piórem feniksa, ich osobista więź czy połączenie rdzeni? Uśmiechnąłem się po jej słowach, chociaż niewiele było we mnie artysty. Patrząc na drzewo widziałem drzewo. Nie było tam miejsca na krakeny czy inne morskie żyjątka. - Dlaczego? - Spytałem, zerkając na nią z nieskrywaną ciekawością. Zaraz jednak zerknąłem na nieśmiałka, jakbym zastanawiał się czy powinienem go stąd wykurzyć. - Nieśmiałki bardzo zażarcie bronią swoich domów. Nie jestem pewien czy uda nam się go przekonać, aby oddał nam dwa kawałki. - Zamyśliłem się na głos, ale i tak wiedziałem, że ten grab nie nada się na różdżkę tak dobrze jak inne drzewa rosnące w Dolinie. - Poszukamy innego? - Zagadnąłem, mimo woli odczytując znad jej głowy kilka zdań w podręczniku, który przytrzymywała.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Od kiedy dostała swoją pierwszą w życiu pracę jako sprzedawca różdżek czuła się niemal zobowiązana by poszerzyć wiedzę w tej dziedzinie,szczególnie, że miała pewne podejrzenia, że Fairwynowie zatrudnili ją z litości. Nie znała się ani na sprzedawaniu, ani na produkcji, ani na składnikach różdżek - kiedy była w pracy głównie zabawiała klientów pozytywną i wesołą osobowością bądź pomagała innym sprzedawcom czy pracownikom zakładu różdżkarskiego obserwując i starając się zapamiętać jak najwięcej. WIdziała, że pracowali tam znacznie bardziej doświadczeni ludzie, szczerze nie była przekonana, czy to w ogóle dobry pomysł szukać pracy, ale po rozmowach z kuratorem, z Jeremym i Madogiem doszła do wniosku, że kiedyś będzie musiała przestać być odpadkiem społecznym, a częścią organizmu magicznego świata. Dobrze by było po to coś jednak umieć. - Z rdzenia... - powtórzyła po nim ciszej, trochę żałując, że nie wzięła żadnego długopisu, żeby sobie gdzieś tę jego mądrość zapisywać.- Dlaczego rdzeń jest taki ważny? - przeniosła na niego zainteresowane spojrzenie- Czemu to musi być magiczne stworzenie, a nie, nie wiem, na przykład żaba. - stali chwilę pod drzewem obserwując nieśmiałki przemykające po gałęziach jak gdyby przeczuwały co się będzie tu zaraz odmerliniać- Przeprowadźmy taki test! - powiedziała z entuzjazmem godnym przedszkolaka- Chce to sprawdzić, to możliwe? - wpatrzyła się z Fairwyna z wielką nadzieją- Może jakieś odpadki? Jakieś nieudane różdżki? Takie do testowania! Są jakieś na zapleczu? - już widziała oczyma wyobraźni, jak staje się prawdziwym naukowcem jak jej mama i tata i zrobiło się jej tak miło w brzuszku, że aż pokraśniała na policzkach. Zaśmiała się znów i wzruszyła lekko ramionami. - Po wypadku też bym się najchętniej tylko chowała przed ludźmi. - nieświadomie i całkiem odruchowo dotknęła policzka. Mimo, że ranę udało się zasklepić i wygoić, blizna wciąż, szczególnie późną nocą, przeszywała ją palącym bólem i nie dawała o sobie zapomnieć.- Poza tym są urocze. - wyciągnęła rękę do góry w stronę drzewa, jak jakaś księżniczka Disney'a chcąc przekonać nieśmiałka, żeby się do niej przyłączył i dał się obejrzeć z bliska. Nim jednak udało się jej zakląć błagalnym wzrokiem magiczne stworzonko, by jednak podeszło, Riley zasugerował dalszą drogę. - Grabu? - spojrzała na niego z uwagą- Tam gdzie rosną graby są też i cisy. Tak pisze tu... - przekartkowała książkę- Jaka jest różdżka cisowa? - miała uwagę intensywną i krótką jak dziecko, poświęcała się każdemu tematowi w pełni, jednak kiedy pojawiał się następny, rzucała wszystko by skupić się na nim. Bez wątpienia to było rdzeniem jej kłopotów w nauce - nieumiejętność skupienia się na dłużej niż kilka chwil na jednej rzeczy.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Jej dociekliwość była taka krukońska, że nie zdołałem ukryć uśmiechu, który wpełzał mi na twarz. Kiedy rozmawiałem z Jurką o różdżkach, niemalże od razu przed oczami stawał mi niewielki lokal z koktajlami, w którym przeprowadziłem już raz bardzo podobną rozmowę. I wspomnienie to było tak miłe, że trudno byłoby mi nie znaleźć w sobie cierpliwości do tego, aby wyjaśniać jej wszystko po kolei. - Magiczne stworzenie, no cóż, nosi w sobie magię. Wila podczas tańca potrafi hipnotyzować, a żaba zazwyczaj po prostu wspaniale skacze. We włosach wili i w jej krwi płynie magia, dzięki czemu można ją wykorzystać do skupiania naszej wrodzonej energii. - Próbowałem jej rozjaśnić, chociaż pod tym względem także czułem pewną niesprawiedliwość. O ile prostsza była praca twórcy różdżek, gdyby do wnętrza drewna można było po prostu wpuszczać kijanki, zamiast ścigać smoki i wycinać im serca. - Nie ma - westchnąłem, czując się niedobrze z gaszeniem jej entuzjazmu. Jednakże Fairwynowie rzadko kiedy pozwalali sobie na niedbalstwo względem różdżek. Kiedy jakaś nie wyszła, natychmiast odzyskiwali tyle materiału, ile tylko się dało. Nie mogli pozwolić sobie na to, aby taka nieudana partia trafiła kiedyś do jakiegoś czarodzieja i wpłynęła negatywnie na ich światową renomę. - Ale to nic nie szkodzi, zrobimy sobie własną. - Zaproponowałem, bo skoro już i tak szukaliśmy tutaj tych drewien to i żabę pewnie też mogliśmy dorwać. Nie byłem pewien co takiego może wyniknąć z tego eksperymentu poza jednym, wielkim zawodem co do tego, że na świecie to nawet jedne zwierzęta są uprzywilejowane w stosunku do drugich. Chociaż, trudno jasno zadecydować, kto ma w tym zestawieniu lepiej. Te magiczne, teoretycznie wartościowsze czy te, których nie trzeba zabijać dla mocy? Zrozumiawszy jej tok rozumowania pozwoliłem sobie wyłącznie na milczenie. Wiedziałem bardzo dużo o chowaniu się przed ludźmi i pewnie moglibyśmy spędzić na omawianiu tego długie godziny, gdybym kiedykolwiek miał stać się bardziej skłonny do dzielenia się swoimi przeżyciami z innymi ludźmi. Otworzenie się na Elaine zajęło mi wcale nie tak dużo czasu, ale miałem wrażenie, że ona była wyjątkowa. Czy i Ceinwedd miała taka być? To miało się dopiero okazać. Niemniej, widząc jak dotyka policzka prawie natychmiast zmrużyłem lekko oczy. Chciałem uciec od niego wzrokiem, ale pamiętałem aż za dobrze jak ludzie odwracali spojrzenie ode mnie, gdy zamiast twarzy miałem na policzku jedną, wielką, zasklepiającą się ranę. Nie chciałem zrobić jej tego samego, chociaż to połączenie wpędzało mnie w dyskomfort. - Więc poszukamy cisu - zgodziłem się, stawiając jeden czy dwa kroki naprzód, aby poprowadzić ją dalej, w głąb tej leśnej ścieżki, na której się zatrzymaliśmy. - Zaciekła, silna, skomplikowana. Cis nie ma w różdżkarstwie szczególnie dobrej opinii, z uwagi na mnogość czarnoksiężników do których należały różdżki z cisu. Chociaż ta opinia jest trochę niesprawiedliwa, gdyż cis zazwyczaj potrafi dopasować się do naprawdę różnych osób. Wybiera ludzi pragnących zmian czy potęgi, ale także i tych, którzy pragną nieść innym pomoc. Kiedy jej właściciel umiera, warto pochować różdżkę razem z nim. Cis kiełkuje i pilnuje grobu czarodzieja przez całe stulecia. - Wyjaśniałem i przewróciłem nawet kilka kartek, aby otworzyć jej podręcznik na stronie poświęconej w całości cisowi oraz najpopularniejszym połączeniom drewno - rdzeń.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Kiedy była małym smarkiem i siedziała na stołku z tiarą przydziału na głowie, magiczny kapelusz rzeczywiście zastanawiał się nad tym, czy nie powinna nosić barw ravenclawu na swoich szatach. Była dzieckiem rodziny o wielopokoleniowej renomie naukowej, jednak stanowczo brakowało jej motywacji i indywidualizmy, by lśnić niczym szafir w tej genialnej kolekcji krukonów jakimi szczyciła się uczelnia Hogwartu. Była dociekliwa, ale wystarczyło spojrzeć na jej wyniki w nauce by zrozumieć, że nie nadawała się na krukona w najmniejszym nawet stopniu. Kiedy się uśmiechnął odpowiedziała mu tym samym. - Wspaniałe skoki nie są wystarczająco magiczne dla czarodziejów? - zapytała głupio- Żaba skacze na prawie trzydziestokrotność swojej długości, to tak.. jakby człowiek skakał na 50 metrów. To nie wystarczająca magia? - dociekała uparcie. Natura była najbardziej fascynującym z elementów świata, a człowiek mimo to wciąż szukał nieodgadnionego, zamiast doceniać te niesamowitości, które mógł spotkać na każdym kroku. Wystarczy otworzyć oczy. Jej nastrój również nieco osłabł, kiedy Riley oznajmił, że Fairwynowie nie mają żadnych odpadków. To się wydawało oczywiście logiczne, znając szczęście i patałachów, jacy się zdarzają na świecie (oczywiście nie myślała przy tym o sobie, o nie!) zawsze istniało niebezpieczeństwo pomieszania różdżki wadliwej z tą na sprzedaż, a wtedy o tragedie wcale nie było trudno. - Taką z żabami? - zapytała z rozbawieniem i machnęła ręką, to nie było przecież ważne. Rozglądała się z wielkim zainteresowaniem po drzewach, starając się je rozpoznać po kształcie liści czy formie pnia. Doceniała taktyczne milczenie Fairwyna, bo choć starała się światu pokazywać, że nic wielkiego się nie stało i nic przecież zupełnie jej nie dolega, nic się nie zmieniło - wciąż nosiła w sobie lęk odrzucenia. Najgorszy z możliwych strachów. Jej usta rozciągnął uśmiech, a dziewczyna napięła ramiona pokazując swoje wątpliwego rozmiaru bicepsy. - Pragnę potęgi! - zakomunikowała- Żeby łapać żaby. - wsadziła ręce w kieszenie i spojrzała na stronę podręcznika, którą jej zaprezentował. Wcale nie. Chciała być potężna, by nigdy więcej nie musieć doświadczyć tego lęku o swoje i cudze życie, jaki zatruł jej serce tamtej nocy oko w oko z wilkołakiem. Chciała mieć pewność, że kiedyś będzie mogła wyjść w samym środku nocy do własnego ogrodu zapewnić bezpieczeństwo swojemu kucykowi wiedząc, że ma umiejętności i siłę by to zrobić. Czuła się bezużyteczna bardziej niż kiedykolwiek, a kucyk przecież i tak już nie żył. - Myślisz, że gdybym miała dobrą różdżkę, to... zaklęcia szły by mi lepiej? - zagaiła niby od niechcenia, biorąc książkę w ręce i czytając o rdzeniach.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Po dogłębnym studium podręcznika do transmutacji, któremu się poświęciła jakiś czas temu, stwierdziła, że z pewnością może sobie pozwolić na to, aby wybrać się na niewielką wycieczkę w pobliże rodzinnego domu i przećwiczyć jedno zaklęcie, o którym tyle czytała. Tym razem jej wybór padł na Funtaeinanimata, które już w piśmie sprawiało jej trudności. Już wolałaby pisać wypracowanie po chińsku niż czytać ten wybryk fonetyczny. No, ale skoro się na coś zdecydowała to zamierzała się tego trzymać. Zatrzymała się w na skraju pobliskiego lasu i spojrzała na niewielki krzaczek jagód, z którego zerwała kilka owoców, bo czemu niby nie miałaby się posilić przed takim wysiłkiem? Przyjrzała się uważnie temu jak wygląda roślinka. W myślach zaczęła też szukać odpowiedniego przedmiotu w jaki mogłaby go przemienić. Zdecydowała się, że najprościej chyba będzie przemienić go w drewniana łyżkę. Pamiętała w końcu, że jeśli oba obiekty są wykonane z tego samego materiału to transmutacja przychodzi łatwiej. Sięgnęła po różdżkę, spojrzała raz jeszcze na nabazgrane atramentem na przedramieniu zaklęcie, którego formułę trudno było jej spamiętać. Powoli starała się je wymówić, wykonując odpowiedni ruch różdżką, który całe szczęście już nie należał do skomplikowanych. Nic. Zero efektów. Przyjrzała się jeszcze raz zapiskom. Tym razem już bez rzucania zaklęcia, powtórzyła na głos jeszcze parę razy inkantację. Plątał jej się przy tym niemiłosiernie język, ale jednak dała radę. To był już jakiś sukces, który jednak wymagał dosyć wielu powtórek, bo albo coś wymawiała nie tak, albo zacinała się w połowie. W końcu jednak udało jej się jakoś opanować tę pokręconą formułkę, którą była już w stanie w miarę płynnie wydukać. Powtórzyła ruch różdżką nad małym krzaczkiem. Był efekt. Niewielki. Liście jakby cofnęły się do rośliny, łodyga stała się grubsza i stwardniała, ale wciąż nie był to efekt o jaki jej chodziło. Zmarszczyła brwi w skupieniu i zamyśleniu. Powtórzyła zaklęcie, starając się skupić na tym, co chciała uzyskać. Widziała oczami wyobraźni zgrabną łyżkę, którą można było mieszać w garkach. Wymówiła raz jeszcze inkantację, pilnując aby na pewno niczego nie przekręcić tak jak nadgarstka przy wykonywanym ruchu różdżką. Krzaczek nabierał coraz bardziej solidnych kształtów. Wciąż jednak nie było to to. Musiała wykonać jeszcze kilka podejść nim w końcu udało jej się uzyskać z krzaczka jagód może i nie najpiękniejszą, ale jednak drewnianą łyżkę. Potem swoje starania postanowiła przełożyć na inne pobliskie roślinki, aby ten sam efekt uzyskać przy mniejszej ilości powtórzeń. Z każdym podejściem szło jej to coraz sprawniej. Najwyraźniej podłapała już na czym to wszystko polegało i potrafiła skupić się dostatecznie na tym, co chciała uzyskać, potrafiąc mentalny obraz przekuć w efekty rzucanego zaklęcia. Jakiś czas później znajdowała się już w otoczeniu mniej lub bardziej udanych efektów swojej pracy. Wokół niej znajdowało się co najmniej kilkanaście drewnianych łyżek, które samodzielnie wyczarowała. I właśnie wtedy, stwierdziła, że osiągnęła co chciała i może ruszać dalej.
z|t +
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Od dawna nie miała przyjemności, aby przećwiczyć swoje umiejętności miotlarskie w lesie położonym na terenie Doliny Godryka. I z pewnością zdawała sobie sprawę z tego, że będzie to niezwykle trudna jazda bez trzymanki, bo zamierzała pracować nad wykonywaniem szybkich i precyzyjnych zwrotów w czasie rozwijania ogromnych prędkości. Co mogło pójść nie tak, prawda? Sięgnęła jedynie po swoją różdżkę, aby przy jej użyciu rzucić odpowiednie zaklęcie, które miało utworzyć między drzewami trasę ułożoną z jarzących się niebieskim, lecz nieszkodliwym ogniem obręczy zawieszonych w powietrzu, przez które musiała przelecieć w jak najkrótszym czasie. Oby tylko to wszystko się udało. Usiadła na swoim starym i wiernym Nimbusie 2015, który widział już niejeden pokaz jej umiejętności i niejeden trening przeżył nieważne jak hardkorowy by on nie był. Powoli uniosła się w powietrze, aby ustawić się na odpowiedniej wysokości, gotowa do tego, by ruszyć przed siebie, gdy tylko wzięła głęboki oddech i odpowiednio usadowiła się na miotle. Stopy ułożone równo na podnóżkach, dłonie zaciśnięte na trzonku, do którego niemalże przylegał tułów. Była gotowa. I ruszyła. Pierwszy odcinek drogi był naprawdę prosty i nie wymagał od niej większej gimnastyki. Po części dlatego, że nie wymagał on drastycznej zmiany kierunku oraz dlatego, że Strauss dopiero nabierała prędkości, która nie stanowiła większej przeszkody w wykonywanych manewrach. Dopiero później zaczęły się schody. Nagły zwrot w prawo, który okazał się niezwykle ostrym zakrętem, w czasie, którego doszło do nie do końca kontrolowanego dryftu skutkującego lekkim obiciem się żeber o pobliskie drzewo, ale nie było to nic, co przeszkodziłoby jej w dalszym locie. Kolejno czekały ją niezwykle precyzyjne zmiany wysokości w czasie lotu i wlatywanie pomiędzy coraz gęstsze wiązanki koron porastających polanę drzew. Czuła jak drobniejsze gałązki smagały ją po policzkach. Była pewna tego, że miała kilka zadrapań. Być może niektóre z nich nawet lekko krwawiły, ale nie przejmowała się tym. Miała przed sobą kolejne obręcze, które musiała pokonać. Skierowała trzonek miotły ku ziemi, musiała obniżyć swój lot, aby trafić w wyczarowany pierścień i przelecieć przez niego. Niestety dokonała niezbyt dobrej kalkulacji, która wyszła nie na jej korzyść. Zahaczyła czubkiem miotły o jeden z konarów, co przy takiej prędkości poskutkowało tym, że na jakiś czas niemalże straciła panowanie nad swoim Nimbusem, który zachowywał się jakby chciał ją z siebie zrzucić. Chwilę walczyła zarówno z pędem powietrza jak i wierzgającą w locie miotłą, starając się odzyskać nad nią kontrolę i wyrównać lot, aby dokończyć swoją trasę. Była poobijana. I doskonale zdawał sobie sprawę, że ten trening był niezwykle debilnym pomysłem, ale jednak jakoś dawała sobie radę. Było dobrze. Było stabilnie. I nic nie mogło tego zmienić. W końcu mogła odetchnąć spokojnie choć niezbyt głęboko ze względu na znajdujący się w okolicach żeber ból, gdy nareszcie dotarła do skraju polany i przeleciała przez ostatni z wyczarowanych ognistych pierścieni. Ogólnie rzecz biorąc nie było źle, ale mogło być lepiej.
z|t
+
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Od kiedy tylko Mulan pamiętała, mama zawsze mówiła jej, że nie powinna bawić się ogniem, bo się posika w nocy. Cóż przez osiemnaście lat jej życia nic podobnego się nie zdarzyło, a nawet, jeśli to była skora zaryzykować, jeśli nagrodą miało być nauczenie się nowego zaklęcia. Coś za coś. Całe szczęście, że jej braciszek, ekspert od smoków, miał w swoim posiadaniu maść na oparzenia. Przynajmniej w ten sposób jakoś zminimalizuje obrażenia jakby coś poszło nie tak. Za doskonałe miejsce do ćwiczeń uznała pobliski las, w którym od razu przygotowała miejsce na niewielkie ognisko. Poukładawszy znalezione kawałki drewna w zgrabny stosik, sięgnęła po swoją różdżkę, aby wpierw rzucić dobrze jej znane Incendio, żeby rozniecić ogień. Wyjęła z wcześniej położonego na ziemi plecaka podręcznik do transmutacji i raz jeszcze przeczytała uważnie wszystkie przydatne informacje na temat zaklęcia Frigidum Ignio, które zamierzała wypróbować. Nie spodziewała się, by miało ono jej sprawić większe trudności, ale różnie mogło być. Sam ruch różdżką był nieco podobny do tego, który towarzyszył zaklęciu Incendio. Żeby tylko jej się to nie pomyliło, a będzie dobrze. Chwyciła, zatem swój magiczny kijek, aby zatoczyć nim w powietrzu odpowiedni kształt, wypowiadając przy tym formułę zaklęcia. Widziała jakiś błysk, coś tam się zadziało, ale nie była pewna czy na pewno efekt był taki jak trzeba. Inaczej nie mogła tego sprawdzić jak tylko wyciągając dłoń w kierunku ognia. I przez jakiś czas wydawało się jej, że wszystko było w porządku, ale im bliżej płomienia się znajdowała tym bardziej utwierdzała się, że jednak zaklęcie nie zadziałało do końca tak jak powinno. W pewnym momencie odsunęła się gwałtownie, czując gorąc, grożący niechybnym oparzeniem. Kolejna próba okazała się już o wiele bardziej skuteczniejsza. Być może, dlatego, że bardziej pilnowała swojej wymowy oraz starała się, aby jej ruchy były bardziej precyzyjne. Tym razem jednak również musiała sprawdzić, jaki dokładnie efekt udało jej się uzyskać. I owszem Frigidum Ignio poskutkowało i pozwoliło jej tym razem na dotknięcie płomieni, choć jego efekt wbrew zapewnieniom podręcznika wcale nie był stały. Zamiast się utrzymywać zniknął nagle, sprawiając, że Huang musiała natychmiast cofnąć rękę, czując jak płomień zaczyna ją parzyć. Czerwony ślad wykwitł szybko na jej skórze, a ona mogła jedynie syknąć cicho z bólu, gdy zaczęła nakładać na dłoń maść mającą złagodzić podrażnienia. I chociaż było blisko to jednak nie udało jej się to do końca. Mogła jedynie ponowić swoje starania i raz jeszcze powtórzyć ruch różdżką oraz wymówiła formułę zaklęcia, które wycelowała w płomienie. To zdawało się zadziałać. Tym razem druga dłoń powędrowała w płomienie, a Mulan testowała czy faktycznie tym razem Frigidum Ignio zadziałało dokładnie tak jak powinno. Przez jakiś czas ruszała ręką w ogniu, aby sprawdzić czy na pewno efekt się utrzymuje tak jak powinien i chyba jej się to udało. Dla pewności jednak jeszcze kilka razy postanowiła przy pomocy zaklęć zgasić i rozniecić ponownie ogień, aby przetestować na nim ćwiczone zaklęcie. Wszystko po to, by nabrać jeszcze nieco wprawy i móc wrócić do domu.
z|t
Hawk A. Keaton
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : miodowe końcówki włosów, blada twarz, blizna na prawym przedramieniu po szponach sokoła, blizny na lewej dłoni i ręce po kugucharze, nosi mugolskie ciuchy
Dolina Godryka jest miejscem znanym przeze mnie w ten dokładny sposób. Wynika to z paru prostych rzeczy - przede wszystkim tutaj znajduje się dom moich rodziców, w związku z czym logicznym pozostaje to, iż to w tym miejscu działy się wszystkie wydarzenia z moich młodzieńczych lat. Nie bez powodu postanawiam tutaj poszukać składników do stworzenia eliksiru migrenowego, jako że od dłuższego czasu bóle głowy dają o sobie znać. Przeskakuję zatem przez jedne, spore korzenie drzewa, by za innym razem wstąpić na znaną mi ścieżkę i udać się w kierunku miejsca, gdzie najczęściej można znaleźć chociażby taką walerianę bądź cokolwiek innego; przygotowałem się już wcześniej, zabierając ze sobą najbardziej przydatne rzeczy. Różdżka tkwi tym razem w mojej kurtce, jako że chcę mieć realną możliwość obronienia się, gdyby zaszła taka potrzeba. Chłodne powietrze dociera do moich płuc, a ja oddycham pełną piersią, zaznając smaku wolności. Długo to nie trwa, gdy rozpoczynam dalszą wędrówkę, która ma mi zapewnić odpowiednią ilość składnika. Niestraszne są mi owady bądź inne tego typu rzeczy - błoto powodujące ślizganie się podeszwy obuwia omijam w miarę gładko, a moja blada skóra w nieco przyciemnionym otoczeniu okolic Doliny Godryka zdaje się być jeszcze bardziej niezdrowa. Wiatr uderza w skórę, a ja idę po prostu dalej, szukając jakiejkolwiek rośliny, która może mi się przydać. Jasnobłękitne obrączki źrenic dostrzegają znajdujące się nieopodal jednego z obumarłych drzew skupisko waleriany. Cieszę się w duchu, że w sumie idzie mi to prosto i przyjemnie, w związku z czym ostrożnie do niej podchodzę, by przypadkiem nie nadziać się na imitującą trawę brzytówkę. Kucam, opieram ciężar swojego ciała o jedno kolano, zaczynam zbierać odpowiednie części rośliny. Robię to ostrożnie, bez pośpiechu, choć nadal brakuje mi nieco umiejętności - mimo to widocznie się staram. Lekkie obłoczki pary wydostają się z moich ust, a gdy pierwsze partie zioła zostają zebrane sukcesywnie, odczuwam tym samym nieco błogi spokój. Zawsze jest to oszczędnością pieniędzy, gdy można zapłacić mniej za resztę składników. Gdy kończę zbieranie, wstaję z kolan i decyduję się udać w dalszą, bardziej przychylną mi podróż. Być może po drodze jeszcze coś uda mi się zdobyć? Kto wie.
[ zt ]
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Jak zawsze skontrolowała stan miotły, chociaż jej konserwacją zajmowała się jeszcze poprzedniego wieczora po czym po raz kolejny odbyła swoją typową rozgrzewkę przed wejściem na Nimbusa. Musiała dbać nie tylko o sprzęt, ale i własne ciało, które również służyło jej do rozgrywek Quidditcha. Przynajmniej tego zawsze uczyła ją matka, podkreślając, że to zmniejsza ryzyko kontuzji. Dopiero po serii ćwiczeń rozciągających, w których dominowały wszelkie skłonny i tym podobne oraz krążenia rąk i nóg w stawach, mogła pomyśleć o tym, by wskoczyć na wybraną do dzisiejszego treningu miotłę. Wzbiła się powoli w powietrze i po rundce kontrolnej, na którą złożyło się zatoczenie wąskiego kręgu w powietrzu przystąpiła do realizowania swojej nietypowej trasy. Postanowiła polatać między drzewami, co z pewnością nie było zbyt spotykanym ćwiczeniem. Jednak na pewno mogło pomóc jej w ćwiczeniu refleksu. Zwłaszcza jeśli miała w meczach unikać nadlatujących tłuczków, gdy przyjaźni pałkarze zawiedli. Skierowała swoją miotłę w kierunku jednego z dębów, starając się przelecieć ponad jednym z konarów w mniejszym tempie niż do tego przywykła, by zminimalizować ryzyko kolizji lub zaczepienia o inną z gałęzi, przed którą musiała się albo uchylić lub wykonać odpowiedni ruch miotłą, by zmienić w odpowiedni sposób kurs. Oczywiście lot w takich warunkach nie mógł skończyć się dobrze i Violetta kilkukrotnie kończyła na jednym z drzew lub poharatana przez jakąś mniejszą gałązkę, ale mimo wszystko satysfakcja z lotu była niesamowita, a adrenalina wprost rozsadzała jej żyły z każdym uderzeniem serca. Po krótkim czasie poderwała się, by przelecieć między koronami drzew ponad ich poziom i móc odetchnąć nieco spokojniej. Pomimo związania uprzednio włosów w dosyć ciasny koński ogon i tak skończyła z liśćmi, żołędziami i fragmentami mikroskopijnych gałązek we włosach, bo coś takiego chyba w podobnej sytuacji było chyba nieuniknione. Jeszcze przez chwilę pozwoliła sobie na nieco spokojniejszy lot po wolnej przestrzeni, zataczając nieco większe koła ponad polanką, aż w końcu ostatecznie zdecydowała się obniżyć swój lot i wlecieć ponownie między drzewa lekkim korkociągiem. Czuła dudnienie pulsu w uszach, które stało się tym głośniejsze im szybciej zbliżała się do gruntu. Jednak jeszcze na bezpiecznej wysokości, zdecydowała się wyrównać lot i znaleźć się na nowo pomiędzy pniami drzew, które tym razem postanowiła wymijać ćwiczonym jakiś czas wcześniej lekkim slalomem. Miała wrażenie, że w ostatnim czasie zdecydowanie poprawiła się jej precyzja przy prowadzeniu miotły choć może było to jedynie złudne wrażenie wywołane tym, że najzwyczajniej w świecie na treningach rozwijała nieco mniejsze prędkości niż w czasie meczy, pędząc na pętle lub wykonując jakieś manewry we względnej linii prostej. Dopiero, gdy zauważyła, że zaczyna się robić coraz ciemniej, a słońce zaczęło ginąć na horyzoncie, stwierdziła, że warto jednak skończyć swój trening i wrócić do domu. I tak poświęciła na niego już sporo czasu. Miała tylko nadzieję, że przełoży się to na jej formę w czasie meczy.
Poszukiwanie składnika - blekot x1 Dla odmiany od charakterystycznego dla Friedy uciekania w samotność, panna Keaton dziś zdecydowała się na spontaniczną rodzinną wyprawę. I akurat, gdy miała ochotę na tę odrobinę integracji, niemal wszyscy najbliżsi, wymówiwszy się innymi obowiązkami, podziękowali jej za propozycję wspólnej przygody. Pozostał chętny tylko Noah, co w zasadzie składało się całkiem dobrze, bowiem rzadko mieli okazję zrobić coś razem w innych okolicznościach, niż przy wspólnym obiedzie. Im starsi byli oboje, tym i o normalną rozmowę było im łatwiej, co wcale nie oznacza, że często z tej możliwości korzystali. Postanowiła nie zapuszczać się daleko - w okolicy Doliny Godryka Frieda napotkała już kiedyś na małe skupiska blekotu, a to właśnie tego składnika dziś potrzebowali - niech żałują ci, którzy wzgardzili dziś towarzystwem Friedy, bo w ramach wolnego czasu i dobrego nastroju zaproponowała bratu małą psotę. Każde ćwiczenie dobrze im zrobi, zwłaszcza, że oboje mieli dziś wolny czas i spokojne głowy. Czekała na niego na skraju lasu, uzbrojona w różdżkę, mały nożyk i torbę na zioła. Sama wcześniej wybrała się na krótki spacer, potrzebowała tego po atrakcjach minionych dni. Dziś znów była w znacznie lepszym nastroju, niż jeszcze kilka dni temu i zamierzała to dobrze wykorzystać.
C. szczególne : jasnoniebieskie oczy,dwie blizny: jedna biegnąca ukośnie w poprzek brzucha, a druga po skosie pleców, mugolski lużny styl, deuteranopię- daltonizm.
Wkrótce po dotarciu na miejsce, Noah zaopatrzony w różdżkę i mały plecak, jakiś woreczek na zioła z książką pod pachą żeby wiedzieć gdzie w ogóle szukać i jak wygląda owe ziele. Chłopak zatrzymał się obok siostry, czekając co dalej. Obrócił głowę w kierunku lasu wskazując palcem mamy tam wejść? [b-Jak wakacje mijają ci humorek dopisuje też chyba co jakoś ostatnio nie miałaś go za dużo?[/b]To chodźmy na te poszukiwania ale nie ręczę jak mnie zje lub ciebie jakieś zwierzę na przekąskę. Gdzie zaczynamy szukać i w którym miejscu. - Oczywiście - odpowiedział na jej prośbę bez cienia sprzeciwu. Przeglądał każdy centymetr ziemi i każde krzaki z siostrą sprawdzał każde możliwe miejsce, gdzie mógł być bełkot.
Zmierzyła zbliżającą sie do niej postać od stóp do głów, kiwając głową z uznaniem. - Książka? Dobrze. Trakujesz nasze zadanie poważnie - rzuciła na powitanie, z powaga udawaną w sposób więcej, niż oczywisty. - Nie bierz tego do siebie, ale ja zwykle nie mam za dużo humoru - odpadła już nieco poważniej - ale tylko nieco. Bo zaraz wyobraziła sobie, co niewątpliwie wprawiłoby ją w wesołość, a w tej wizualizacji ujrzała, jak Payton upada i sobie głupi ryj rozwala. Mimowolnie znów uśmiechnęła się półgębkiem, prowadząc młodszego brata krętą ścieżką. Bo i owszem, kierowali się wgłąb lasu. Ale to nie w ściółce znajdą to, czego szukają, a na polanie. A jeśli spotkają jakieś zwierzę… Cóż. Znając talenty Friedy w tej materii, może się to skończyć albo absolutną potrzebą ewakuacji siebie, albo ewakuacją dziczyzny. Obie opcje równie prawdopodobne. Wkroczyli na polanę. - Póki nie będziesz stuprocentowo pewny, nie zrywaj niczego. Zawsze lepiej sprawdzić przed zerwaniem, niż po. Pamiętasz, jak wygląda kwiatostan? - Dopytała, jak przystało na dobrą zielarkę. Oboje radzili sobie z tą działką nawet nieźle, przypuszczała więc odpowiedź twierdzącą. Rozejrzała się raz jeszcze i albo pomyliła polany, albo ktoś wcześniej przejął upatrzoną przez nią kępę chwastu. Jęknęła rozczarowana.
2
Noah I. Keaton
Rok Nauki : V
Wiek : 17
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 182
C. szczególne : jasnoniebieskie oczy,dwie blizny: jedna biegnąca ukośnie w poprzek brzucha, a druga po skosie pleców, mugolski lużny styl, deuteranopię- daltonizm.
Do Noaha uszu dobiegał różne odgłosy z lasu wsłuchał się w niego, aby nie przegapić żadnej informacji. Nie było tak ciemno a las nawet zachęcał do spaceru, lecz bliskość siostry sprawiał, iż coraz bardziej pogrążał się dalej szukając ziół, nie zwracał na nic innego uwagi. Szybkim krokiem poszedł w kierunku miejsca wskazanego przez siostrę. Ni to jasno ni to ciemno ale za to nie ułatwiała poszukiwań. Chociaż poszukiwania w dalszym ciągu jeszcze nie przynosiły żadnych rezultatów. Młody chłopaczek nasłuchując odgłosów(zwierzat), jego uwagę przykuł znów te sam zioła co chwilę je mijał. Po chwili skierował się w kierunku ziół by zebrać bełkot, tak wyglądają co Robin smiejąc się do niej. Plątanina uschniętych cierni i krzaków nie wyglądała zachęcająco. Kolejny raz ciekawość wzięła górę nad zdrowym rozsądkiem i skierował się w tamtą stronę. Wchodząc między krzaki czuł, jak ciernie i kolce wybijają się przez ubranie w jego ciało. Chcąc mieć to jak najszybciej za sobą, dalej przeciskał się przez kującą barierę z krzaków o ostrokrzewu. Kolejne kolce pozostawiały głębokie bruzdy na Noaha twarzy, z których sączyła się powoli krew. Nie było to mądre posunięcie, zwłaszcza, że w lesie mieszkało dużo zwierząt żywiących się ludzkim mięsem, których ten zapach mógł zwabić. Im bardziej zagłębiał się w zaschnięte krzewy, tym ciaśniej Cię oplatał i boleśniejsze były dla Ciebie ukłucia jego kolców. -Ałć..jęknoł tylko ale sie tym nie przejmował.
Nie ulega wątpliwości jedna, ważna rzecz: może i Mirta nie miała szczęścia w zakresie poszukiwań kamieni szlachetnych, co nie zmienia faktu, iż sama Dolina Godryka obfitowała - zgodnie z jej obserwacjami i zdecydowanie mniejszymi umiejętnościami - w najróżniejsze elementy stanowiące jedną, odpowiednią całość flory tutejszych terenów. Wiele rzeczy się różniło, począwszy chociażby od tego, ze w Wielkiej Brytanii nie korzystali z tukanów, a ze sów właśnie, co wynikało bezpośrednio z różnych w zakresie zwierząt zamieszkujących naturalnie dane tereny. Chciała trochę się dowiedzieć, skoro już tutaj i tak była, a Błędnego Rycerza mogła wezwać w każdej chwili. Przyglądała się zatem nie tylko stworzeniom, ale także i roślinom. Były to takie, których nie miała okazji u siebie spotkać, co w sumie zachęcało do dalszych eksploatacji tych terenów. Nie bez powodu zatem szła, chociaż z oczywistych względów miała przy sobie różdżkę, aby na wszelkie zagrożenia odpowiednio reagować. W końcu nie wiedziała, co może ją spotkać i chociaż mogła dać do pogryzienia jakiemuś psidwakowki protezę bez obawy, że ten ją uszkodzi, o tyle jednak nie mogła mieć pewności, czy przypadkiem nie zetknie się z czymś zdecydowanie gorszym. Większość roślin widziała co najwyżej w podręcznikach, przypominając sobie pod kopułą czaszki czasy szkolne, aczkolwiek tego, jak wygląda jedna, specyficzna, nie mogła sobie odmówić. Napotkanie się na drzewo wiggen nie było jako tako specjalnie trudne - podeszła do niego ostrożnie. Nie chciała wkurzyć ewentualnych nieśmiałków, które zauważała na innych, magicznych drzewach, wykorzystywanych prawdopodobnie we wróżbiarstwie. Całe szczęście, że los jej w tym przypadku sprzyjał, bo w przeciwnym razie musiałaby sobie znaleźć jakieś inne drzewo. Ostrożnie zatem zaczęła powoli zdzierać należytą korę. Odpowiednio pomagała jej w tym różdżka, której zaklęcia wykorzystywała nieustannie, nie martwiąc się o to, czy akurat w tej sytuacji rdzeń postanowi zanegować jej chęć rzucenia danego czaru. Też, brała pod uwagę inne aspekty, jak chociażby chęć pozostawienia drzewa w nienaruszonym stanie; nie miała przy sobie żadnego, adekwatnego narzędzia, dlatego posługiwała się tym, co dawała jej właśnie magia. I każdą część zebranej kory chowała skrupulatnie, choć szło jej to całkiem markotnie z początku. Przyznać musiała sobie, że wyjątkowo rzadko zbierała tego typu składniki, skupiając się na tym, co mają sklepy do zaoferowania we własnym zakresie. Mimo to nie zamierzała uważać, że jej się ten składnik nie przyda, tak więc po kolejnych minutach działań zebrała go tyle, że była ze swoich starań zadowolona. Nawet nie naruszyła integralnych części, z czego mogła być dumna, odchodząc od rośliny w należytym spokoju i pogodzie ducha. Powróciła na ścieżkę, poszła dalej. Miała nadzieję, że ta ją na pewno doprowadzi do wioski - bo któraś na pewno musi.
Czego jak czego, ale takiej determinacji w pozyskaniu ziół na byle pospolitą miksturę się Frieda nie spodziewała. Zamarła, obserwując wyczyny brata w zdobyciu tej jakże niezdobytej, ale nie odważyła się ruszyć za nim na namiętne spotkanie z cierniem i chłostą maleńkich, mściwych gałązek. Ktoś złośliwy mógłby pomyśleć, że sobie osła znalazła, co to wszystko jej pod nos podetknie ale nic bardziej mylnego. Panna Keaton dla odmiany przed działaniem postanowiła ocenić sytuację, by znów nie wyjść z twarzą tak nędzną jak po pamiętnym spotkaniu anonimowego nieśmiałka z podeszwą jej bucika numer trzydzieści pięć. - Nie jesteś normalny - pozwoliła sobie na skromny komentarz, obchodząc krzaki dookoła. To, że Noah wykazał się lepszą spostrzegawczością, a może także i pamięcią nie oznaczało jeszcze, że ona nie mogła się wykazać przynajmniej rozumem i wytyczyć nieco mniej bolesną trasę do wypełnienia swojej małej misji. - Jak stracisz oko, to nie oddam ci swojego. Mam dwa, ale obu potrzebuję - uprzedziła roztropnie, coraz więcej sobie pozwalając swoimi przezabawnymi komentarzami - a jak się zaklinujesz, to uwolnię cię przy pomocy incendio, może być? - Jednak bawiła się na tej wyprawie coraz lepiej. Nawet uśmiechnęła się szeroko, od ucha do ucha, nożykiem uwalniając od macierzy małą gałązkę blokującą jej drogę. Odrapana nieco, ale bez przesady, mierzyła swojego brata wzrokiem z lekko kpiącym uśmiechem, torując sobie drogę do celu jakieś dwadzieścia kroków od niego.
C. szczególne : jasnoniebieskie oczy,dwie blizny: jedna biegnąca ukośnie w poprzek brzucha, a druga po skosie pleców, mugolski lużny styl, deuteranopię- daltonizm.
W końcu Noah udało się uporać z krzakami chcąc uwolnić się z kolców. -Pomóż mi a nie tak patrzysz, zrobimy wywar z bełkotu w zamku Rozejrzę się dalej za rośliną, czy za drzewami, nic nie ma i upewnię się że gdzieś w krzakach będę uważać. Kiedy już upewnił się że niczego nie widzi w krzakach, ruszył się z miejsca, idąc powoli w stronę drzew, tak się chłopakowi przynajmniej wydawało. Szedł, wytężając wzrok, mając nadzieje że zaraz zobaczy kolejny bełkot, znalazłaś bo ja tak zobacz. Szczerze mówiąc, kruknowi wydawało się, że wcale nie odszedł tak daleko... w pewnym momencie, uświadomił sobie ,że sam nie powyciąga kolców i potrzebna mu pomoc. Próbował przyspieszyć, żeby jak najszybciej znaleźć siostrę będę się trzymał blisko ciebie nie zgubimy się wtedy no i może i wydostaniemy się z polany. Było już późno, więc ściemniło się, przez co polana nie była widoczna z daleka, wracajmy przed ciszą nocną chyba nie chcemy szlabanów na początku roku. Kiedy zebrali odpowiednią ilość bełkotu do eliksiru udali się razem do wieży Krukonów. z/t
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Kiedy zabrał Xìngyùn - Szczęściarza - z Avalonu, był naprawdę młodym świnksem. Przez jakiś czas zupełnie nie latał, mając poparzoną skórę oraz skrzydła. W końcu wszystko się zagoiło i zwierzak buszował w najlepsze po mieszkaniu, podkradając mniejsze, błyszczące rzeczy i chowając je w swoim legowisku pod łóżkiem Huanga. Jednak to, co niepokoiło coraz bardziej mężczyznę to fakt, że zwierzątko nie próbowało latać. Biegał po mieszkaniu z wiecznie złożonymi skrzydłami. Rozkładał je jedynie, gdy układał się do snu, albo gdy był wyjątkowo podekscytowany jedzeniem. Nie próbował jednak uderzać nimi w powietrze, aby wznieść się choć odrobinę. Longwei postanowił w końcu przyjrzeć się temu uważniej i zabrał swojego pupila do Doliny Godryka, uznając, że ulica Tojadowa może nie być zbyt bezpiecznym miejscem do podobnych prób. Po dłuższej chwili spaceru dotarli wspólnie do niewielkiego lasu, gdzie było dostatecznie wiele miejsca, żeby próbować ćwiczyć. Longwei rozłożył niewielki koc na ziemi, na którym postawił Szczęściarza, kładąc też sakiewkę z przysmakami świnksa. - Dobra, to będzie miejsce, gdzie będziesz miał próbować lądować - mówił powoli do stworzenia, pamiętając, że właściwie świnksy były rozumne i komunikatywne, co sprawiało, że powoli zastanawiał się, czy trafił na malucha, który miał problem z wieloma sprawami, czy zwyczajnie Szczęściarz był leniwy i nie chciał mówić. Jeszcze istniała możliwość, że mówić zaczynały dopiero po jakimś czasie… - Rozkładasz skrzydła i musisz zacząć nimi machać, żeby wzbić się w powietrze - instruował zwierzątko, które spoglądało na niego z zaciekawieniem, choć Huang nie wiedział, ile tak naprawdę zrozumiało. Nagle jednak Szczęściarz rozłożył swoje skrzydła i rzeczywiście poruszył nimi powoli, wzbijając się w powietrze. Longwei, sięgnął po nagrodę dla niego, kiedy uderzył w nich mocniejszy powiew wiatru, a Szczęściarz, zamiast lądować, został porwany dalej, obijając się nieco o pnie drzew, przez które Longwei nie potrafił trafić w niego zaklęciem, aby go złapać, więc ruszył biegiem, dostrzegając, jak jego pupil uderza w obcego czarodzieja. - Proszę go przytrzymać, zanim znów wiatr go porwie! - krzyknął Huang, dobiegając do pozostałej dwójki.
Idąc za poradą sklepikarza w Dolinie postanowił wybrać się na spacer i powoli pozwiedzać okolice, jako, że skoro planował tu zostawać na dłużej, może warto byłoby rozejrzeć się za jakimś domem, lub choćby mieszkaniem. Wciąż nie był przekonany do rezydowania w Anglii na dłużej, Anna długo przekonywała go do tego, by w ogóle tu przyjechać, więc początkowo to jej towarzystwo miało mu osłodzić deszczową pogodę i słotę. Ale teraz? Gdy jej zabrakło? Z jednej strony cieszył się pracą i możliwością kontaktu z uczniami, z drugiej, kraj ten, to miejsce, wciąż przypominało mu o porażce jego nieudanego narzeczeństwa. Wychował się w rodzinie, która uczyła, by nie poddawać się bez walki, więc zdecydował, by samemu dalej kuć swój los i choć była to decyzja okupiona pewnym żalem, to jednak mógł chociaż zacząć od zapoznawania się z okoliczną fauną i florą. Zawędrował pomiędzy drzewa w niewielkim lasku nieopodal szeregu pokaźnych rezydencji, obserwując małe jackelope, które pokrywały się już śnieżnobiałym, zimowym futrem i pewnie niedługo zaczną gubić poroża. Podążając to za jednym, to za drugim, obserwując kilka nieśmiałków, czających się w gałęziach drzew, z uwagą obserwujących, czy nie dybie on na ich drewno, zabłąkał się całkiem w stronę przeciwległego krańca lasku. Niespodziewanie zderzył się z czymś latającym, co odruchowo pochwycił w ręce, początkowo nie będąc w stanie określić nawet co to jest. Skrzydła? Nogi? Podniósł wzrok na nabiegającego czarodzieja i uśmiechnął się pięknie, miękko, przechylając lekko głowę. - Świnks? W tych stronach? Nie spodziewałbym się. - przyznał, czekając, aż właściciel stworzonka zapnie go na smycz czy też zabezpieczy w inny sposób przed wiatrem, który dla nich mógł być zwykłą niewygodą, a dla świnksa ewidentnie był wichurą stulecia. -Młodziutki. Czy już mówi? - zagaił z ciekawością, czując nagle przemykające po ciele, zimne dłonie, zupełnie znienacka. Zmarszczył brwi, rozglądając się niepewnie.
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Jakie można mieć szczęście, aby wychodząc z domu trafić na kogoś obdarzonego genami wili? Z pewnością mogłoby się wydawać, że mniejsze niż w rzeczywistości miał Longwei, którego zdolności do poznawania osób oscylowały wokół słowa "niezręczność". Teraz przynajmniej nie został wzięty za nowego pracownika, nie grali w niebezpieczna grę, ani nie musieli uciekać przed dementorem, ponieważ teleportował ich w antymagiczne miejsce. Huang musiał przyznać, że nawet dobrze się stało, że miał przed sobą potomka wili, bo nie od dziś wiadome było, jaką mieli rękę do zwierząt. Skąd jednak opiekun smoków wiedział, na kogo, przynajmniej częściowo, patrzy? Z powodu nienaturalnego dla niego zadowolenia ze spotkania oraz równie delikatnym uśmiechu na własnej twarzy, gdy tylko usłyszał głos nieznajomego. - Przywieziony z Avalonu, gdy uratowałem go od pożaru i nie chciał odstąpić mnie na krok - odpowiedział, odbierając Szczęściarza od mężczyzny, zaraz też zakładając mu szelki. Nie odstawił jednak od razu zwierzaka na ziemię, zamiast tego chwilę pozwalał świnksowi przytulać się do siebie, starając się zrobić ze stworzenia niemal barierę między nim a nieznajomym. - Jeszcze nie mówi i dopiero zaczynamy naukę latania. Myślałem, że powinien już to potrafić, ale podejrzewam, że w mieszkaniu nie czuł potrzeby używania skrzydeł - odpowiedział na pytanie, wpatrując się w swojego pupila, nim znów uniósł spojrzenie na niezwykle atrakcyjną twarz. Chwilę przesuwał ciemnym spojrzeniem po jego rysach, skupiał się na oczach, jakby tam miał znaleźć jakieś odpowiedzi, nim pokręcił głową, upominając samego siebie. Jakkolwiek miał pewność, że nie ma przed sobą po prostu atrakcyjnego blondyna, tak nie mógł pozwalać sobie na podobne gapienie się w drugą osobę. Było to co najmniej niekulturalne, jeśli nie powiedzieć że zupełnie nieodpowiednie zachowanie, a ostatnim czego chciał było urażenie mężczyzny, który uratował jego zwierzaka. - Proszę mi wybaczyć, nie miałem do tej pory okazji być tak blisko kogoś, kto ma w sobie krew wili… Chyba że się mylę. Nazywam się Longwei Huang, a to jest Xìngyùn - Szczęściarz - odezwał się od razu przedstawiając. Świnks powoli przestawał wydawać z siebie ciche kwiknięcia i trząść się ze strachu. Jeśli tak wyglądały pierwsze próby lotu, to mogło się okazać, że przypadkiem zwierzątko nabawiło się traumy i w takim wypadku nie będzie chciało więcej latać.
Syknął dziwnie, uszczypnięty niewidzialną, zimną ręką, jednak zamknął oczy, starając się zignorować to niewygodne uczucie. Zdawał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie to jedna z tych niewygodnych chorób i przypadłości, które teraz dotykały magiczne społeczeństwo, niestety, dyskomfort związany z doświadczaniem ich był jak najbardziej prawdziwy. I męczący. Gładka i powabna twarz nieznajomego miała egzotyczne rysy, tak miłe dla oka, że i Atlas miękł, pomimo, iż rozmówca nie miał we krwi genów wili. - Z Avalonu! - pokręcił głową, przyglądając się wieprzykowi. Podrapał go po pokrytej szczecinką głowie- Po umaszczeniu poznaje, że to młody chłopiec. - powiedział, spoglądając ponad uszami zwierzaka na jego właściciela- Prążki u młodych przedstawicieli tu i tu - dotknął okolic pach świnksa, na co ten kwiknął prawie jakby miał łaskotki- wskazywały by na samiczkę. - wytłumaczył z zainteresowaniem, zaglądając zwierzakowi najpierw w oczy, a potem ciekawsko w uszy- Naprawdę duży jak na młodzika. - zauważył i zaśmiał się perliście. Czuł na sobie badawcze spojrzenie mężczyzny, choć nie potrafił ocenić z czym było ono związane. Czy był nim zaintrygowany? Czy o coś go podejrzewał? Rosa odwzajemniał tę ciekawość równie ciepłą ciekawością ze swojej strony, na uważne spojrzenia odpowiadając uważnymi spojrzeniami, na delikatny uśmiech niemal identycznym, równie sympatycznym. - Świnksy hodowane w niewoli czasami robią się leniwe i w ogóle nie decydują się latać. - przyznał, co pamiętał z kursu szkoleniowego i późniejszych, poznanych z kolekcjonowanych materiałów o egzotycznych zwierzętach, informacji- Żołędzie. - dodał- I pieczone kasztany. - wyprostował się dając świnksowi chwilę na poprzytulanie się i pochrumkanie w bark swojego właściciela, po czym skinął głową, słysząc kolejne słowa czarnowłosego nieznajomego. Przechylił lekko głowę, przestępując z nogi na nogę, próżny jak zawsze, słysząc wspomnienie swoich genów opuścił lekko wzrok, uśmiechając się minimalnie, prawie, jakby się rzeczywiście speszył. Wdzięczył się przed Longweiem, jak zwykle, chcąc utrwalić pierwsze, piękne wrażenie. Był w swoim mniemaniu taką chodzącą marmurową statuą, stworzoną dłońmi magicznego rzeźbiarza, puszczoną w świat, by cieszyć ludzkie oczy. - Atlas Rosa. - odpowiedział na uprzejmość wymiany nazwisk, uścisnął mu dłoń i zaśmiał się, zerkając na świnksa, który poruszył uszami- Rozpoznaje już swoje imię! - uśmiechnął się do Longweia- Powiedziałem to z takim zaskoczeniem, bo to nie jest wybitnie bystra rasa. Zazwyczaj zaczynają więcej rozumieć dopiero z wiekiem. - ukucnął przy zwierzaku- -Tak jak mówiłem, musisz zaopatrzyć się w żołędzie, a jeśli ich brak to pieczone kasztany. Ważne, żeby były pieczone, surowe mogą wywołać u młodych świnksów rozwolnienie, a tego w domu lepiej nie doświadczać...
Longwei Huang
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177cm
C. szczególne : krwawa obrączka na serdecznym prawym palcu, tatuaż chińskiego smoka na lewej ręce, runa jera na karku, blizny na łydce i na plecach, łagodny uśmiech
Zdecydowanie coś było nie w porządku z Longweiem, skoro zawsze miękł w towarzystwie magicznych stworzeń, ale do tej pory nie podejrzewał samego siebie o podobne odczucia w stosunku do potomków wili. Było to coś nowego, ekscytującego i Huang starał się czerpać z tego jak najwięcej, mimowolnie analizując to, co się z nim działo, to przyciąganie, jakie odczuwał. Śmiech nieznajomego był przyjemny, nic więc dziwnego, że uśmiech na twarzy Longweia jedynie się poszerzył, aż mężczyzna zmrużył nieznacznie oczy. Prawdę mówiąc nie wiedział, w jaki sposób mógłby odróżnić samca od samicy w tak młodym wieku, ale zawierzył znachorce z Avalonu, swoją drogą - wili. Jednak w trakcie rozmowy ze znachorką nie czuł takiego mimowolnego przyciągania jak w tym momencie, więc albo kobieta nie chciała mieć z nimi za wiele wspólnego, albo nieznajomy lubił otaczać się swym wdziękiem, roztaczać go wokół. Cóż, przynajmniej swobodniej biegła rozmowa, choć Longwei nawet nie wiedział, kiedy stanął bliżej mężczyzny, pod pozornym ułatwieniem drapania za uchem Szczęściarza. - Znasz się na świnksach konkretnie, czy interesują cię magiczne stworzenia? - zapytał, gdy tylko usłyszał o przysmakach, które powinien mieć zawsze pod ręką. Wiedział o tym, pamiętając przykaz znachorki, ale również starał się, żeby zwierzątko mogło samo coś znajdować dla siebie, przez co, gdy mógł, wybierał się z pupilem na spacery po okolicznych lasach - zawsze w Dolinie, narzekając na brak dostatecznej ilości zieleni w Londynie. Nie potrafił powiedzieć, żeby coś w postawie mężczyzny było fałszem, odnosił wrażenie, że ten nieznacznie się speszył, a przecież nie taki był zamiar Huanga. Mężczyzna przez moment wahał się, czy nie powinien przeprosić, ale nieznajomy przedstawił się, poprawiając tym humor opiekuna smoków. Longwei postawił malucha na ziemi, ostrożnie przesuwając palcami po skrzydłach świnksa, sprawdzając ukradkiem, czy nie zrobił sobie większej krzywdy. - Tak, jak na świnksa jest dość bystry, choć obawiam się, że skończy się na rozpoznawaniu swojego imienia i swojego miejsca w mieszkaniu, do którego znosi najróżniejsze przedmioty - przyznał, a w jego głosie słychać było cień rozbawienia. Zaraz też pokiwał głową na wspomnienie o pożywieniu, jakie powinien mieć dla niego, przyznając, że nie wiedział o pieczonych kasztanach. - Mam w domu i ze sobą żołędzie… Zostawiłem je na kocu, na którym zaczęliśmy trening. Może chciałbyś przejść się z nami kawałek? - zaproponował, wskazując kierunek, z którego przybiegł za Szczęściarzem. - Mógłbyś jeszcze zdradzić mi czy powinienem się martwić, że jeszcze nie próbuje ze mną się komunikować w inny sposób niż chrumknięciami - dodał, czując, że bardzo nie chciał rozstawać się teraz z Atlasem. Jakaś część Longweia przypominała mu, że nie było to w pełni jego własne odczucie, że część była po prostu urokiem, jaki mimowolenie na niego działał, ale druga część mężczyzny widziała możliwość rozmowy o magicznych stworzeniach, którym nigdy nie mógł się oprzeć.