Niezbyt gęsty las, w którym roi się od magicznych stworzeń. Zazwyczaj są one przyjaźnie nastawione do ludzi ze względu na bliskie sąsiedztwo z czarodziejskimi rezydencjami. Ze względu na panujący tu spokój, to jedno z ulubionych miejsc spacerowiczów w Dolinie Godryka. Tutaj również często zapuszczają się twórcy różdżek, kiedy potrzebują odpowiedniego drewna do swoich wyrobów. I nigdy się nie zawodzą.
Magiczne poszukiwania:
Magiczne poszukiwania
Ponoć zobaczenie złotej Lunaballi przynosi niesamowite bogactwo na przyszłość. Jest ona większa niż inne jej rodzaju, cała złota, nawet unosi się za nią migoczący pył. Zaś migoczący tęczowy języczek to czyste szczęście. Języczki są zazwyczaj trudne do znalezienia w naturalnym środowisku. Ten jednak, rosnący raz na rok, jest jak żaden inny przez swoje tęczowe liście i naprawdę magiczne właściwości. Migoczący nad nim pył mieni się hipnotyzującymi kolorami, a cała roślina porusza się w specyficzny sposób. Magiczne działanie tych dwóch przedmiotów sprawia, że wielu czarodziei wyrusza na poszukiwania tych cudów natury.
Rzuć jedną kostką, by zobaczyć ile pól idziesz. Jeśli jesteś w dwójce czy większej grupie rzucacie na zmianę. Jedna osoba pisze na jedno miejsce, chyba że w kostkach jest zaznaczone inaczej. Na końcu wydarzenia możecie znaleźć znaczek jeśli zobaczycie taki: ❀ --> znajdujecie ślad języczek migoczący (tęczowy pył, rozkwitające rośliny, wilgotniejsza gleba itp.) ✷ --> znajdujecie ślad po lunaballi (jej odcisk, złoty pył, odchody itp.) Pamiętajcie, żeby zaznaczyć w poście, w jaki sposób udało wam się na to natknąć, jeśli nie ma tego w kostce. Jeśli uzbieracie 2 znaki z którejś kategorii odnajdujecie magiczne zwierzę, bądź zbieracie migoczący języczek.
1 - Bardzo powoli zaczynacie ten spacer. Może i dobrze? Wchodzicie na polanę pełną magicznych świetlików, czyż to wszystko nie wygląda jak w bajce? Rozejrzyjcie się dokładniej po tej polanie. ❀ ✷ 2 - Las jest zdecydowanie bardziej magiczny kiedy nadchodzi Celtycka Noc. I czujesz to w kościach. Przez następne trzy posty nie chodzisz, a delikatnie unosisz się nad ziemią. ❀ ✷ 3 - Wydawało Ci się, że widzisz jakiś znak, ale oprócz tego znalazłeś ciecz pochodząca z Mimbetusa Mimbletonii. Przez Twoją nieuwagę, bądź niewiedzę, jesteś cały w śmierdzącym odorosoku. ❀ 4 - Magiczne zwierzęta w czasie tej nocy również z większym spokojem przechadzają się po lesie. Mówi się, że lubią przebywać w okolicy lunaballi, więc warto zwracać na nie uwagę. Dlatego warto pójść tam, gdzie widzicie pięknego jednorożca stojącego na polanie, który znika kiedy tylko podchodzicie bliżej. ✷ 5 - W trakcie przechadzki naturalnym jest, że czasem nie zauważacie wszystkiego w okolicy! Na przykład takiej ukrytej płomiennicy, czyhającej na drzewie. Ledwo się do niej zbliżasz, a niepozorny grzyb wybucha ogniem, podpalając Ci fragment ubrania. Prędko ugaś się! 6 - Spójrzcie na tą część lasu, nie wydaje wam się podejrzana? Gdzie wy się zapuściliście? Widzicie te ślepia patrzące na was zza drzew? Może powinniście się wycofać? Rzuć kostką, jeśli wylosujesz liczbę parzystą, możecie wrócić na pole nr 5. Jeśli nieparzystą zerknij na konsekwencje. Możesz również nie rzucać kostką i od razu przystąpić do walki. Każdy rzuca kostką za siebie, osoby które wyrzuciły parzystą mają wybór czy zostają z resztą czy się cofają.
Kostka nieparzysta:
Albo jesteś bardzo nierozsądnym czarodziejem, albo zwyczajnie nie zdążyłeś uciec. Te okropne ślepia patrzące na Ciebie zza drzewa to nic innego tylko bardzo duża akromantula, która właśnie oznajmia jak smakowitym kąskiem jesteś. Masz wybór - stajesz z nią do walki, uciekasz, bądź próbujesz wezwać na pomoc dorosłego. Jeśli sam jesteś osobą dorosłą i stajesz do walki, udaje Ci się wygrać pojedynek jeśli chociaż w jednej statystyce masz powyżej 30 punktów. Jeśli stajesz do walki - Wszyscy którzy zostają rzucają kostką. Jeśli wyrzucicie łącznie 10 punktów lub więcej, udaje wam się pokonać akromantulę. Jeśli wzywacie dorosłego - Jeśli ktoś przyjdzie wam na pomoc 24h po napisaniu posta, odstraszacie akromantulę i możecie iść dalej. Jeśli uciekacie - Rzuć po raz kolejny kością. Nieparzysta - wpadasz do bagna, które skutecznie zakrywa Twój zapach, a akromantula przebiega w szale obok Ciebie. Jesteś trochę brudny, ale możesz kontynuować wyprawę. Jeśli wyrzuciłeś parzystą przy ucieczce, bądź nie udało wam się pokonać akromantulę - następuje okropna bitwa, w której gigantyczny pająk drapie, szarpie was i próbuje zaplątać w paskudne kokony. Jest taki chaos, że przychodzi patrol Czarodziejskiej Policji, która ratuje was z tej jatki. Lądujecie w Mungu, gdzie musicie zostawić posta o leczeniu, by wrócić na event celtyckiej nocy. Nie możecie przystąpić ponownie do poszukiwań legendarnych zwierząt.
7 - O nie, to pole brzytwotrawy! Jeśli ktoś z was ma powyżej 15 punktów z zielarstwa, zauważył to i powstrzymał się od wejścia. Jeśli nie, wszyscy macie poranione nogi, z których teraz sączy się krew. Lepiej się opatrzcie. ❀ 8 - Kontynuujecie tą świetną podróż i nic nie może was dziś powstrzymać! No chyba, że krzaki. Twoje poroża/wianek, wkręciły się w gałęzie rozłożystego drzewa. Nie możesz się z niego uwolnić, Twój partner musi Ci pomóc, zaś jeśli idziesz samotnie, oznacz jedną z osób w lesie, by wyruszyła Ci na pomóc. Jeśli ci nie pomoże, stracicie przez jeden ze znaków i zgubicie drogę. Na szczęście ty sam się w końcu uwalniasz. 9 - Ups! Jest odrobinę ciemno i niewiele widzisz, ale akurat odchody lunaballi mienią się na złoto, a mimo to w nie wdepnąłeś... Cóż przynajmniej wiesz, że tu była. ✷ 10 - Spotykacie na swojej drodze Bobo. Jeśli ktokolwiek w waszej grupie ma powyżej 15 punktów ONMS, wiecie że można przekupić go jedzeniem. Wtedy wskaże on wam drobną podpowiedź. ❀ Jeśli nikt z was nie ma tylu punktów, nie wiecie co zrobić z tym małym, irytującym gnomem, który chodzi za wami jakiś czas, a potem ściąga wam spodnie, albo podwija spódniczki, kiedy tylko myśleliście, że udało wam się go pozbyć. Nie zauważacie też żadnego znaku. 11 - Przemierzając las, nagle jedno z was dostaje w głowę czymś niewielkim i metalowym. To kolczyki z królikiem, które najwidoczniej musiała porwać jakaś wyjątkowo chytra sroka, a teraz najwidoczniej wypadły z jej gniazda. No cóż, chyba możecie je zatrzymać? 12 - Na swojej drodze spotykacie Matagota. Macie wybór, możecie cofnąć się na pole 8, bądź spróbować przejść obok pozornie całkiem niegroźnego zwierzęcia. Jeśli decydujecie się przejść obok, rzućcie kostką. ✷
Kostki:
Parzyste - Bez problemów przechodzicie obok zwierzęcia i możecie ruszać dalej. Nieparzyste - Kot wyczuwa wasze złe intencje i nagle rzuca się na was. Zanim zdążacie się odgonić, jest już za późno, zostawia na twarzy głębokie rany, których nie będzie się dało wyleczyć magicznie. Przez następny miesiąc będziecie mieć paskudne blizny na twarzy i rękach.
13 - Na tą celtycką noc przybył nawet Huldrekall. To niesamowite stworzenie zainteresowane jest kobietami. W zależności od tego jakiej płci masz postać, sprawdź Twoje wyniki.
Mężczyźni:
Magiczne istoty oznaczają, że coś magicznego jest w okolicy prawda? Huldrekall nie interesuje się Tobą specjalnie, ale za to pokazuje Ci tajemnicze ślady. ❀ ✷
Kobiety:
Huldrekall zaprasza Cię do ogniska, by opowiedzieć Ci fascynujące historie. Jeśli jesteś w towarzystwie mężczyzny - Stworzenie opowiada wam jedną inspirująca historię. I puszcza dalej wolno. ❀ ✷ Jeśli jesteś tutaj sama bądź w towarzystwie kobiet. Całkowicie skupiacie się na magicznej istocie i już nie możecie się od niego oderwać. Poszukaj jakiegoś mężczyzny, który wyrywa Cię z zauroczenia. Jeśli nie znajdziesz żadnego chłopca, który Cię uratuje, Hulderkall magią nakłania cię do współżycia.
14 - Na polanie spotykacie... wilę. Piękną, tańczącą, niesamowitą... czy uda wam się przejść obok niej obojętnie?
Mężczyźni:
Wila natychmiast porywa Cię do tańca, chcąc zostać z Tobą na zawsze. Jeśli jesteś w towarzystwie innej dziewczyny - może twierdzić, że jesteś jej i jeśli wila ci w to uwierzy, odchodzi rozzłoszczona. ❀ ✷ Jeśli jesteś tutaj sam bądź w towarzystwie mężczyzn. Całkowicie zatracacie się w tańcu z wilą i będziesz tańczył dopóki nie umrzesz... lub dopóki ktoś Cię stąd nie zabierze. Poszukaj jakiejś miłej kobiety, która pomoże Ci wyplątać się z tej sytuacji. Po spotkaniu z wilą jesteś otumaniony przez kolejne trzy posty i nie możesz się otrząsnąć. Nie możesz też kontynuować poszukiwań.
Kobiety:
Magiczne istoty oznaczają, że coś magicznego jest w okolicy prawda? Wila odchodzi od Ciebie szukając mężczyzn do oczarowania, a Ty widzisz tajemnicze ślady. ❀ ✷
15 i więcej - Docieracie na polanę... Tylko czy na dobrą? Policzcie ile znaleźliście znaków. 2 ✷ - Oto ona, na najwyższym pagórku polany tańczy piękna, złota lunaballa. Ma ona ogromną moc, więc stoicie wpatrzeni w nią, oczarowani jej wyglądem, czujecie jak sama magia przepływa przez was kiedy obserwujecie jej niesamowite ruchy. Lunaballa tanecznym krokiem odchodzi dalej. Dopiero wtedy możecie podejść do miejsca w którym przed chwilą była. Znajdujecie jajeczną pozytywkę w miejscu, z którego zniknęła. Po tej przygodzie również zgłoście się po 1 pkt z ONMS. 2 ❀ - Piękna roślina kołysze się na wietrze. A może raczej sama porusza się z gracją? Podejdź bliżej. Możesz zebrać dotknąć kilka liści, które napełniają Cię specyficzną mocą. Roślina pozwoli Ci zebrać jeden liść, za który możesz dostać 50 g, zgłoś się po zarobek w odpowiednim temacie. Dodatkowo po tym spotkaniu zyskujesz 1 pkt z Zielarstwa. Jeśli nie znalazłeś dwóch ❀ ani ✷. Niestety Twoja przygoda zakończyła się bez odnalezienia żadnego legendarnego stworzenia. Jednak kiedy wracasz na celtycką noc, w nagrodę za trudy dostajesz od starej czarodziejki Uszy królika.
Autor
Wiadomość
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Naprawdę nie miała pojęcia skąd wzięło jej się to nagłe zdrabnianie. Wiedziała tylko, że zapewne brzmi to niezwykle komicznie z jej ust. Zwłaszcza, że nawet @Nancy A. Williams zwróciła na to uwagę z niejakim rozbawieniem. Miała nadzieję, że ten efekt nie będzie się utrzymywał zbyt długo, bo jednak nie chciała się zbytnio kompromitować. Dlatego też nie chcąc zbytnio niczego komentować, bo jeszcze nie daj Merlinie palnie coś, co naprawdę musiało brzmieć głupio. Niewielki las niedaleko miejsca obchodów celtyckiej nocy zdawał się być idealnym miejscem do tego, by się nieco oderwać od tłumów, które zbierały się przy niektórych z głównych atrakcji. Poza tym plotki o rzekomej złotej lunaballi i innych cudach na kiju sprawiały, że warto byłoby spróbować swoich sił w ich poszukiwaniach. Wciąż trzymała mocno dłoń dziewczyny prowadząc ją coraz głębiej w las, gdzie odgłosy świętowania było z pewnością o wiele cichsze. I na pewno bardziej magiczne, bo już po kilku minutach Strauss przestała czuć grunt pod nogami. Odruchowo spojrzała w dół, by odkryć, że z jakiegoś powodu unosiła się razem ze swoją towarzyszką nad ziemią. - Hmm... ciekawiutkie - mruknęła, ale po chwili jej uwagę przykuło coś zupełnie innego. Jakieś kilka kroków od nich znajdowało się coś niezwykle kolorowego. Puszczając na chwilę dłoń Puchonki, aktualnie karmelowowłosa Krukonka podeszła do znaleziska i pochyliwszy się stwierdziła, że właśnie znalazły ślady tęczowego pyłu. Jakże uroczo. Do tego odbity w nich był ślad łapy lunaballi. - Chyba jesteśmy na tropku lunaballusi - oświadczyła znajdującej się zapewne niedaleko Williams po czym najchętniej skrzywiłaby się na własne przesłodzone słowa. - Do jasnej kurewki, przeklęte mleczko ze świętego cycuszka i jego efekciki. Miała tylko nadzieję, że długo nie będzie to jej trzymało. Naprawdę każda jej wypowiedź brzmiała tylko gorzej. Chyba lepiej było się po prostu nie odzywać.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Kość:6 Pole: 8 - Kontynuujecie tą świetną podróż i nic nie może was dziś powstrzymać! No chyba, że krzaki. Twoje poroża/wianek, wkręciły się w gałęzie rozłożystego drzewa. Nie możesz się z niego uwolnić, Twój partner musi Ci pomóc, zaś jeśli idziesz samotnie, oznacz jedną z osób w lesie, by wyruszyła Ci na pomóc. Jeśli ci nie pomoże, stracicie przez jeden ze znaków i zgubicie drogę. Na szczęście ty sam się w końcu uwalniasz. Znaczki: ❀ ✷
Las emanował zupełnie inną energią niż okolice ognisk. Dźwięki imprezy powoli się oddalały, a dziewczyny otoczyła cisza, przerywana jedynie szumem liści potrącanych wiatrem i od czasu do czasu jakimś poruszeniem w krzakach. Gdyby była to jakakolwiek inna noc Nancy pewnie czułaby lekki niepokój błądząc po nieznanym lesie, ale w to pogańskie święto mogła czuć jedynie podekscytowanie związane z magicznymi poszukiwaniami. Beztrosko do przodu pchała ją również ta zupełnie niepodobna do niej pewność siebie, która rozlała się po jej ciele wraz z mlekiem świętego jaka. Szła przed siebie pewnym krokiem, trzymając dłoń @Violetta Strauss i kompletnie nie czując z tego powodu zawstydzenia spowodowanego nieśmiałością. Poczuła za to niemałe zdziwienie, kiedy musiała podnieść rękę wyżej, bo krukonka uniosła się w górę. Spojrzała na nią z niemałym zdziwieniem, a już po chwili i ona oderwała się od ziemi. Wyglądało na to, że magia celtyckiej nocy w lesie była jeszcze bardziej żywa niż na straganach. Po magicznych krążkach i lasku ciężko było Nancy powstrzymać się od śmiechu, ale słysząc o "lunaballusi" już nie wytrzymała i parskneła. - Jesteś doprawdy urocza dzisiaj. - Skomentowała i podleciała do dziewczyny by przyjrzeć się śladom. - Faktycznie, mogła tu być lunaballusia. - Nie mogła się powstrzymać od przedrzeźniania krukonki. - Wydaje mi się, że poszła w tym kierunku. - Wskazała przed siebie i od razu ruszyła do przodu. Nie było na co czekać, skoro znalazły świeże ślady cel ich poszukiwań musiał być naprawdę blisko. Tak się skoncentrowała na wypatrywaniu tropów na ziemi, że kompletnie nie zarejestrowała pewnego dość nisko zawieszonego konaru i wplątała się w sterczące gałęzie. W ust wyrwał jej się krótki krzyk, kiedy nogi chciały iść do przodu, a głowa została powstrzymana przed tym ruchem przez drewniane paluchy drzewa, które ewidentnie chciało skraść jej wianek. Problem w tym, że jej wianek był wpleciony w brunatne kosmyki włosów i nie mógł ot tak spaść z puchońskiej głowy. - Nie przejmuj się, poradzę sobie. - Poinformowała, choć nic nie wskazywało na to, żeby faktycznie była w stanie sama się wyplątać, bo z każdym ruchem było chyba coraz gorzej. Drzewo, niczym diabelskie sidła, z każdą próba uwolnienia wplątywało się coraz bardziej w konstrukcję na głowie Williams. - Na kulawą bahankę, z godzinę układałam te włosy... - Mruknęła niewyraźnie pod nosem, wyraźnie poirytowana całą sytuacją. Cóż, było zbyt pięknie, żeby coś się nagle nie spierdzieliło.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Po tym, co spotkało ją ostatnio w Zakazanym Lesie mogłaby zacząć unikać podobnych miejsc, ale mimo wszystko nie czuła żadnego strachu, ani poddenerwowania. Mimo że może powinna. W końcu nie wiadomo do końca jakie jeszcze stworzenia mogą się czaić gdzieś w gęstwinach i mrokach Doliny Godryka, czyhając jedynie na nieostrożnych wędrowców. Naprawdę nie chciała używać tych cholernych zdrobnień, ale jak widać magia działająca na mleko jaka była zbyt silna i nie pozwalała jej mówić normalnie. Chyba ostatnimi czasy naprawdę nie miała szczęścia do zaprawianych magią potraw i napojów. Jeszcze trochę i przerzuci się na w pełni mugolską dietę jeśli tak dalej będzie. Nie zamierzała dłużej pozwalać sobie na to, by jej zachowanie było dyktowane przez jakieś magiczne sztuczki, bo na pewno nie nazwałaby tego eliksirami lub zaklęciami. Wolała już nic nie odpowiedzieć na komentarze Nancy z obawy o to, że jeszcze palnie coś o wiele gorszego i bardziej infantylnego. Mało tego zarumieniła się jeszcze na uwagę o tym, że według Puchonki zachowywała się uroczo. Zdecydowanie coś było nie tak i nie przyjmowała innego wyjaśnienia do wiadomości jak tego, że to właśnie mleko działało na nią w tej, a nie inny sposób. I odmawiała przyjęcia innego wyjaśnienia takiego stanu rzeczy. Ruszyły dalej, chcąc podążać za tropem lunaballi. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że gałęzie jednego z drzew zwieszały się wyjątkowo nisko na ich ścieżce przez co dosyć łatwo wplątały się one we włosy Williams, przytrzymując ją w miejscu. I choć dziewczyna starała się ją zapewnić, że poradzi sobie z tym sama to Krukonka jakoś szczerze w to wątpiła. - Spokojniutko... - poleciła jej, nawet nie przejmując się tym, że znowu używa idiotycznego zdrobnienia. Przez chwilę przyglądała się tym przeklętym gałęziom, by w końcu sięgnąć po swoją różdżkę. Wpierw jednak upewniła się, że na pewno studentka nie ma nic przeciwko temu, by używała magii. - Zaufaj mi. Może i nie była asem w wielu dziedzinach, ale zdecydowanie zaklęcia były jednym z przedmiotów, w których radziła sobie zadziwiająco dobrze. Dlatego też bez większego trudu zręcznie manipulując różdżką poprzecinała pechowe gałęzie w odpowiednich miejscach tak, by bez trudów i bezboleśnie móc je usunąć z włosów swojej towarzyszki. Co prawda było to nieco czasochłonne, ale na pewno obejmowało o wiele mniej szarpania. - Wszystko w porządeczku? - spytała jeszcze, spoglądając z niejaką troską w czekoladowe tęczówki należące do Puchonki. Nawet nie zorientowała się kiedy jej dłoń ujęła twarz Williams, gładząc delikatnie kciukiem jej policzek. Naprawdę nie wiedziała czemu pewne odruchy przy dziewczynie wydawały jej się być wprost naturalne i przychodziły jej bez większego trudu. Miała tylko nadzieję, że to również nie był efekt uboczny jakiś dziwnych zaklęć, którym była poddawana, gdy tylko znalazła się w towarzystwie Nancy. To nie był jednak ich jedyny problem, na który się natknęły w czasie swojej niewinnej wędrówki po lesie. W końcu natknęły się na kręcącego się po okolicy matagota. Co prawda mogły zawrócić i postarać się jakoś ominąć zwierzę, ale Strauss oczywiście stwierdziła, że lepiej będzie po prostu iść dalej. W końcu co mogłoby pójść nie tak? W razie czego Krukonka postanowiła, że zawsze może posłużyć się różdżką do odgonienia kocura. I ten chyba to wyczuł, bo gdy tylko zwęszył dziewczyny prychnął ostrzegawczo nim w końcu rzucił się na nie z pazurami. Niestety nie miała jak konkurować z kocim refleksem. Różdżka wypadła jej z dłoni i nim w końcu ją odzyskała, by zrzucić z siebie zwierzę szybkim Depulso Matagot zdążył już naznaczyć jej ciało dosyć głębokimi ranami. Dopiero po jakimś czasie odpuścił sobie i uciekł, by skryć się gdzieś między drzewami, pozostawiając swoje niedoszłe ofiary. - Scheißchen... - zaklęła, a następnie jęknęła z niezadowoleniem, gdy zdała sobie sprawę z tego, że klątwa działa także na wyrazy w obcym języku. Ktoś chyba się dobrze przyłożył do swojego zadania. Żeby jednak dodać całej sytuacji jeszcze więcej ironii, Strauss zauważyła, że w czasie upadku jej palce natrafiły na... niezbyt przyjemną w dotyku substancję, która była odchodami lunaballi. Oczywiście wyczyściła dłoń od razu przy pomocy Chłoszczyść, uznając, że z pewnością idą w dobrym kierunku.
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
– Dziękuję za pomoc – powiedziała, wywracając lekko oczami. – Ale chyba i tak straciłam głowę – dodała już ciszej, sama nie wiedząc, czemu. Pewnie ciągle była objęta łaską świętego jaka… i przekleństwem jednocześnie (kto jak kto, ale ona dobrze wiedziała, jak to z tymi rzeczami się sprawy mają). Pokręciła głową i zaśmiała się. Czuła się tutaj z nim, jakby stałą się na powrót nastolatką. Kiedy ostatnio zrobiła coś pierwszy raz w życiu? Zazwyczaj nie była typem, który robi coś, kierując się tyko jednym argumentem: „dlaczego nie?”. I zazwyczaj nie była typem, który ignoruje wszystkie odpowiedzi na to pytanie i robi coś tak czy inaczej. A przynajmniej przestała być kimś takim lata temu – kiedy zdecydowała, że całą swoją energię powinna poświęcić ciężkiej pracy. I taki tryb życia długo sprawdzał się bardzo dobrze – dopiero teraz, dzisiaj, została zmuszona do zastanowienia się: czy aby nie przegapia w ten sposób czegoś równie ważnego? To właśnie ta myśl popchnęła ją do zrobienia tego, co zrobiła. Odwrócona do niego plecami, wciąż czując mrowienie na ustach, nawet niepewna tego, co się wydarzy, uświadomiła sobie: niezależnie od wyniku, nigdy nie pożałuje tego, co przed chwilą zrobiła. I to dzięki temu mogła z względnym, bo względnym, ale spokojem spojrzeć na niego, obserwować, jak przemierza dzielącą ich odległość. Coś w jego twarzy sprawiło, że nadzieja poruszyła się w niej znowu, a kiedy odgarnął jej zbłąkany kosmyk z twarzy, jej serce zamarło. Nawet nie wiedział, co ten prosty gest z nią robił – za sprawą Vasylii (od jej śmierci Valeria nawet nie upinała włosów) kojarzył jej się z największą czułością, jakiej kiedykolwiek w życiu zaznała. A przy nim nabierał nowego znaczenia – to był już drugi raz, kiedy to zrobił. Na co liczysz?, zapytał dowcipniś w jej głowie. Jeszcze kiedyś – albo w dzień inny niż ten – przeraziłby ją w ten sposób, ale w tym momencie, kiedy patrzyła Dragosowi w oczy (jego spojrzenie mówiło więcej, niż cały zaprezentowany od ich spotkania w Londynie wokabularz), wiedziała, że to dobra wizja. A ona z radością pozwoliła jej się przydarzyć. Z ulgą wpadła w jego ramiona, zapominając się na moment w pocałunku. Prawie słyszała jak jej ciało śpiewa harmonijnie pod jego dotykiem, a ona próbowała nucić mu z powrotem tę pełną nadziei pieśń. Burza służy oczyszczeniu, usłyszała szept Akaszy. Słyszała to już wcześniej, ale nigdy nie wierzyła w to bardziej, niż teraz, spowita tym dziwnym magnetycznym polem, które wyrastało wokół nich za każdym razem, kiedy zbliżyli się do siebie na odpowiednią odległość. Coś, czego zupełnie nie rozumiała pchało ją w stronę Fawleya, generując momenty konsystencją identyczne ze wszystkimi, o których kiedykolwiek pomyślała: „nigdy w życiu tego nie zapomnę”. Nie potrafiła się temu oprzeć, chociaż szczerze próbowała, chcąc uszanować narzucony przez niego w gabinecie dystans – nie kiedy sam tak często skracał go jakby mimochodem. Miała wrażenie, że iskry ciągle między nimi przeskakują, kiedy spojrzeli na siebie moment później. Paradoksalnie, ta chwila bliskości wyraźniej nakreśliła głębokość dzielącej ich przepaści – ciągle spowijał ich jeden wielki bałagan, w którym oboje na swój sposób próbowali się odnaleźć, często wchodząc sobie nawzajem w drogę. Ciągle było między nimi wiele nieopowiedzianych historii, wiele niezrozumianych wątków, niewypowiedzianych słów i przemilczanych uczuć w których plątali się, na oślep próbując zrozumieć jedno drugiego. Ale w tym momencie nie potrzebowali słów, żeby móc przekazać sobie to, co najbardziej naglące. Jak to będzie między nimi wyglądało jutro, za tydzień, miesiąc, rok – to nie miało teraz znaczenia. Teraz mogła wyciągnąć dłoń, żeby przejechać opuszkami palców po jago skroni, kości policzkowej, wardze, a potem pozwolić chwycić się za rękę i poprowadzić… tak naprawdę prawie wszędzie mógł ją teraz zaprowadzić. Jakkolwiek między nimi nie bywało, ufała mu. To się nigdy nie zmieniało. – Co? – zapytała rozkojarzona, zastanawiając się, o jaką „ją” mu chodzi. – Ach… lunaballa – przypomniała sobie, śmiejąc się sama z siebie. W końcu właśnie po to tutaj przyszli a przynajmniej taka była oficjalna wersja. Uścisnęła mocniej jego dłoń. Mimo że nie zobaczyli ani jej, ani języcznika, nie czuła, żeby to była stracona wyprawa. Nie było jej żal oddalić się stąd i wrócić do miejsca głównych atrakcji dzisiejszego wieczoru. – Chodźmy – powiedziała (jej głos zatańczył równie dźwięcznie na końcówce my), uśmiechając się do niego. – Noc jest jeszcze młoda – dodała. Chciała spędzić więcej czasu wśród ognia, w magicznej aurze Celtyckiej Nocy, z nim. Kiedy zbliżyli się do alei świetlików, puściła jego dłoń, zamiast tego chwytając się jego ramienia. Oboje nie chcieli raczej, żeby po szkole zaczęły krążyć jakieś plotki, a na imprezie zebrało się dużo więcej osób, niż zanim oddalili się na poszukiwania, a wśród nich było w końcu wiele uczniów i studentów.
Nancy akurat była bardzo zadowolona z efektów mleka. Zaczęła wręcz się zastanawiać, czy była opcja zabrania porcji na wynos. Chętnie by sobie zaserwowała taki specyfik tuż przed zbliżającym się meczem, bo bez niego istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że ze stresu przywali sobie pałką w łeb albo pośle tłuczek nie w tą drużynę co powinna. Wizja wystąpienia przed publicznością totalnie ją paraliżowała i nie wyobrażała sobie jak to przeżyje. Wszystkie rozgrywki w jakich brała dotychczas udział odbywały się bez obserwatorów i nikt nie przyglądał się jej umiejętnościom. Zerknęła kątem oka na @Violetta Strauss, zastanawiając się czy krukonka przyjdzie na jej pierwszy mecz i czy ta wizja bardziej ją cieszy czy jednak bardziej stresuje. Rozmyślania przerwało jej drzewo, z którego mimo szczerych chęci i nadziei nie mogła się sama wyplątać. Chciała się jeszcze kłócić, że przecież sama da radę i absolutnie nie potrzebuje pomocy, ale to "zaufaj mi" spowodowało, że nic nie powiedziała, tylko spokojnie pozwoliła Violi zająć się swoją fryzurą. Faktycznie jej ufała i nie wiedziała nawet skąd i kiedy się to wzięło. Czekała cierpliwie, aż Strauss skończy swoją robotę, nie mogąc jednocześnie powstrzymać unoszącego się ku górze kącika ust. Kiedy została w końcu uwolniona wyciągnęła ręce w kierunku głowy, by zbadać stan swojej fryzury. - W porządku. Dziękuję. - Uśmiechnęła się ciepło. Kolejny raz podziwiała to przenikliwe spojrzenie ciemnych oczu, których urok dostrzegła na imprezie i od tego czasu nie mogła o nim zapomnieć. Kolejny gest nieco ją zaskoczył. Mrugnęła kilka razy, zupełnie niepotrzebnie analizując sytuację, ale zaraz zganiła się za to w myślach i wypuściła powietrze, które już dłuższą chwilę trzymała w płucach. Przechyliła lekko głowę, by wtulić się w delikatną dłoń i zamknęła na moment oczy, ciesząc się tą chwilą i ich wspólnym czasem. Najchętniej zostałaby w tym miejscu na dłużej, musiały ruszyć w końcu w dalszą drogę, która miała okazać się już nieco mniej przyjemna. Natrafiając na matagona Nancy beztrosko chciała iść dalej, w końcu co mógłby im zrobić taki słodki kociak? Cóż, okazało się, że całkiem sporo i nawet dobra znajomość zaklęć i ogromna pewność siebie nie pomogła im wyjść cało z tego starcia. Do lasu weszła śliczna rusałka, a wyjdzie z niego poharatana wiedźma i tyle z uroku celtyckiej nocy. Rozczochrana, kwiatki jej powypadały, kot podarł jej fragment sukienki, a z policzka ciekła strużka krwi, nie mówiąc już o podrapanych rękach. Obraz nędzy i rozpaczy. Spojrzała po sobie i choć nie widziała całokształtu doskonale wyobrażała sobie jak wygląda. Przeniosła spojrzenie ze swoich dłoni na Violę, która była w podobnym stanie i wybuchnęła śmiechem. - Ja nie wiem, co oni pomyślą jak my stąd wyjdziemy... - Parsknęła kładąc rękę na ramieniu krukonki, by przytrzymać się jej w czasie opanowywania niekontrolowanej salwy śmiechu. Cała sytuacja wydawała jej się komiczna w całej swojej beznadziejności. To miał być niezapomniany wieczór i taki właśnie był, z tym, że nie w taki sposób w jaki by się spodziewała. Już chciała zaproponować, żeby wracały, kiedy dostrzegła błysk na pagórku nieopodal. Chwyciła dłoń swojej towarzyszki, drugą wskazując miejsce w którym zauważyła ruch. - To ona... - Szepnęła zaciskając mocniej palce na ręce Violetty i przysunęła się bliżej, zachwycona tym widokiem. Złota lunabballa tańczyła przed nimi swój dziwny taniec, który można było dostrzec tylko w tą jedną noc w roku. Nancy czuła jak magia przepływa przez jej wszystkie kończyny, patrząc jak zahipnotyzowana w tajemnicze stworzenie. - Niesamowite... - Powiedziała nieco zbyt głośno, bo zwierzę zerknęło w ich stronę i zaraz uciekło. Dziewczyna westchnęła cicho, żałując, że całe widowisko trwało tak krótko. Ruszyła do przodu, pociągając Violę za sobą i podeszła do miejsca, w którym zniknęła lunaballa. Zauważyła w trawie dziwny przedmiot, schyliła się więc by go podnieść. - No to mamy naszą zdobycz. - Uśmiechnęła się i schowała znalezisko do torby, po czym stanęła przed Straus i splotła razem ich dłonie wpatrując się w jej oczy. - Noc warta zapamiętania. Cieszę się, że mogłam z tobą przeżyć tą przygodę. - Przyznała uśmiechając się wesoło. Nadmiar wrażeń zupełnie ją wyczerpał i poczuła, że lekko zaczyna opadać z sił, a jeszcze było tyle do zobaczenia! - Wracamy? - Zapytała, choć wcale nie była pewna czy tego chciała, czy nie wolałaby zostać tu, na uboczu, razem z Violą. Ostrzegawczy pomruk w krzakach niedaleko skłonił ją jednak do mocniejszego rozważenia powrotu do centrum imprezy.
Boris Zagumov
Wiek : 42
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177 cm
C. szczególne : Blizny po gniciu na szyi, klatce piersiowej i górze brzucha, rytualny krwawy znak na małym palcu prawej ręki, naszyjnik Ariadne zawsze zawieszony na piersi oraz mocno zmęczona twarz z widocznie podkrążonymi oczyma, które wydają się zapadać w sobie
Po zakończeniu zwiedzania stanowisk rozstawionych na polanie, Rosjanin wkroczył na ścieżkę wiodącą do niewielkiego lasu nieopodal. Zrobił to, bo nie widział nikogo znajomego oraz nie wiedział co mógłby jeszcze porobić na "głównej" atrakcji wieczoru. Skusiły go też opowieści lokalnych mieszkańców o złotej Lunaballi. Miał to szczęście, że zaraz po wkroczeniu do lasu poczuł się bardzo pewnie, co zostało spotęgowane przez tęczowo-złoty pył znaleziony na ziemi nieopodal starego drzewa. Rosjanin trafnie wydedukował, że taki ślad został zostawiony przez złotego zwierza, dlatego postanowił podążać tym tropem. Po pewnym czasie, gdy wyszedł na niewielką polanę wewnątrz lasu, w oddali dostrzegł pasącego się jednorożca. Piękne, majestatyczne zwierze zniknęło jednak, gdy tylko zorientowało się, że ma nieproszonego obserwatora. Boris intuicyjnie postanowił podejść w miejsce, gdzie stało zwierzę. Oprócz jego śladów, dostrzegł także odciski czegoś innego. Bardzo możliwe, że były to ślady Lunaballi, dlatego postanowił dalej podążać tym tropem. Gdy po krótkim czasie znowu wkroczył na leśną ścieżkę, będąc czujnym, żeby nie przegapić, żadnego ze śladów. Jego wzrok skupiony był na ziemi, dlatego nie zauważył małej płomiennicy, która po znalezieniu się w bliskim otoczeniu Zagumova, wybuchła, podpalając część jego płaszcza. Na szczęście, mężczyzna szybko zareagował na to, gasząc niewielki płomień, zanim ten uszkodził większą połać jego ubrania. Nie zważając na te niedogodności, Boris dalej szedł ścieżką, którą mógł poruszać się ten niespotykany zwierz. Tym razem udało mu się uniknąć niespodziewanych podpaleń, albo innych uszkodzeń ciała... No prawie, bo gdy tak dziarsko przemierzał las, na jego głowę z koron drzew spadły małe, metalowe przedmioty. Gdy je podniósł, zauważył, że są zrobione ze złota i jakiegoś drewna oraz mają kształt królików. Jemu się nie przydadzą, ale z pewnością ładnie będą wyglądały jako niewielka ozdóbka na okapie kominka. W końcu, po krótkiej, lecz trochę męczącej wędrówce, udało mu się wyjść na polanę, na której wznosiły się i opadały pagórki. Na jednym z nich stało wspaniałe, lśniące zwierzę. Zagumov zdał sobie sprawę, z tego, że to musi być poszukiwana przez niego Lunaballa. Gdy tylko zwierzę oddaliło się, mężczyzna sprężystym krokiem udał się na miejsce, gdzie ją widział jeszcze chwilę temu. Nie spodziewał się tego co tam zastanie, a była to mała pozytywka, wykonana z jakiś skorupek. Kolejna ozdoba do domu, pomyślał sobie Rosjanin, który zadowolony z poszukiwań wrócił na polanę z kamiennym kręgiem.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
W momencie, kiedy przybyło jej szalonej muskulatury, trochę się zlękła. Z jednej strony poczuła się wręcz wszechmocna i gotowa do przeniesienia całego lasu pod sam Hogwart, by mieć magię, którą oferował bliżej tego, co znała na co dzień, by była na wyciągnięcie ręki. A przy tym jednocześnie czuła pewien niesmak, trochę jakby ktoś podmienił jej ciała, bo w tym nowym, choć bardzo krzepko i pewnie, czuła się przede wszystkim mocno odmieniona. Nie przepadała za tym. Co brzmiało dość paradoksalnie u osoby, która starała się o opanowanie animagii. A jednak. - Nieźle Ci szło bujanie w obłokach. - skomentowała, kiedy już zszedł na ziemię i wspólnie wyruszyli na zapowiedziane poszukiwania. Rzeczywiście las teraz nie wydawał się zbyt dużym wyzwaniem. Ale to nie on miał być ich przeciwnikiem, przeciwnika chyba w ogóle zresztą nie powinni sobie na siłę szukać. Zamiast tego, należało się chyba skupić na lunaballi i jej śladach. Szkoda tylko, że atmosfera panująca na polanie, na którą trafili tuż po wtargnięciu do lasu wcale w tym nie pomagała. - Ja nigdy tak twardo nie stąpałam po ziemi. - jej uśmiech był trochę prześmiewczy, bo choć rzeczywiście kroki miała nieco bardziej sztywne, a sportowy ubiór nijak nie pasował do wiankowego święta, nie potrafiła się tym szczególnie przejmować. Dość śmiało założyła, że otrzymana sylwetka nie miała jej towarzyszyć na zawsze, a i w żadnym momencie życia nie powinien jej grozić powrót do niej własnymi siłami, czy staraniami. - Na pewno chcemy iść dalej? - zapytała jakby samą siebie, z zachwytem spoglądając ku górze i obserwując wszystkie otaczające ich ogniki. Wyciągnęła w jego stronę dłonie, by zapamiętać ten moment jeszcze silniej i przede wszystkim właśnie przez towarzyszący mu, czuły dotyk na własnej skórze. W pewnym momencie magiczne świetliki rzuciły blask na dwa rodzaje pyłów na raz - zarówno złoty, jak i tęczowy, oba znajdujące się tuż przy jakimś starym pniu. Zauważając to, pociągnęła go za ramię za sobą, a kompletnie nie spodziewając się po sobie takiej siły i nie panując nad nią, prawie sprawiła, że razem z tymi rogami runął na rozciągającą się pod ich stopami trawę. Chwyciła jego bark, zatrzymując go w locie i ponownie będąc zaskoczoną tym, jaka energia towarzyszyła jej reakcjom. Uśmiechnęła się przepraszająco, po czym wskazała na ślady.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Obecność Strauss na trybunach była pewnikiem przy każdym meczu o ile nie znajdowała się na samym boisku lub nie leżała w skrzydle szpitalnym. Dlatego z pewnością obserwowałaby debiut Nancy bez względu na okoliczności. I choć z reguły nie miała faworytów, a oglądała jedynie rozgrywki dla samej gry to jednak coś jej podpowiadało, że jednak tym razem będzie kibicowała Hufflepuffowi. Wiele osób mogłoby mieć pewne obawy odnośnie używania przez nią magii nawet jeśli dosyć dobrze radziła sobie z zaklęciami. W końcu niektórzy mieli pewne obawy, co do tego jak mogłaby się zachować w danej sytuacji i czy jej pomysł z pewnością będzie należał do tych dobrej jakości i inteligentnych. Nawet nie bardzo wiedziała co takiego chciała zrobić. Coś po prostu ciągnęło ją do dziewczyny i sprawiało, że były chwile, gdy wprost nie mogła od niej oderwać spojrzenia ciemnych oczu, które zapewne mogłyby się wpatrywać w Puchonkę przez naprawdę długi czas. Najchętniej również zostałaby dłużej w tym miejscu, ale ich chwilowym priorytetem było odnalezienie lunaballi. Dopiero później mogą sobie pozwolić na dłuższy przystanek. Kiedy nie będą już podążały wciąż jeszcze ciepłym tropem. Szkoda tylko, że wpadły po drodze na tego okropnego kocura, który postanowił je nieźle poharatać. Tyle dobrego, że z tego, co udało jej się zorientować to żadna z nich nie miała większych obrażeń. Czego oczywiście nie można było powiedzieć o ich ubraniach, które padły ofiarą drapieżnego kota. Jeansy by jeszcze przeżyła, ale jedna z jej ulubionych kurtek? Wiedziała, że powinna zainwestować w smoczą skórę. Ona by wytrzymała wszystko. - Na pewno pomyślą, że się dobrze bawiłyśmy - odpowiedziała, odruchowo już obejmując Williams w pasie, gdy tylko ta przytrzymała się jej ramienia. Wyglądało na to, że mała przygoda z matagotem nie była czymś, co mogłoby ją zniechęcić do towarzystwa Strauss, a może nawet wręcz przeciwnie. W sumie powinna jakoś przywyknąć do faktu, że Krukonka zdawała się być wprost istnym magnesem na kłopoty. W końcu jednak ich leśna wędrówka się opłaciła. Violetta spoglądała na roztańczoną złotą lunaballę jakby był to najpiękniejszy widok jaki kiedykolwiek dane było jej ujrzeć. Zwierzę było naprawdę piękne i musiała to stwierdzić nawet ona, a nie była jakimś szczególnym miłośnikiem lunaballi. Ta jednak była niezwykle urokliwa i majestatyczna. Niestety zbyt szybko zwęszyła ich obecność i uciekła w popłochu, a cały cudowny spektakl dobiegł końca. Posłusznie ruszyła za Nancy, gdy tylko ta pociągnęła ją po raz kolejny już tego wieczoru za rękę. Okazało się, że stworzenie zostawiło za sobą jakiś prezent, który mogły sobie przygarnąć skoro nie było nikogo innego kto mógłby to za nie zrobić. Ścisnęła jedynie mocniej dłoń Nancy, gdy ta postanowiła spleść ze sobą ich palce i wbrew sobie zarumieniła się odrobinę, gdy usłyszała tylko jej słowa. Musiała przyznać, że naprawdę wiele dla niej znaczyło to, że Williams ceniła sobie jej towarzystwo i nie żałowała wyruszenia na poszukiwania lunaballi. - Też się cieszę - mruknęła dosyć cicho, ale na tyle głośno, by być słyszalną dla Puchonki po czym pieszczotliwie przesunęła kciukiem po jej dłoni. Najchętniej spędziłaby z nią jeszcze nieco czasu w lesie, z daleka od innych ludzi, ale złowróżbny pomruk, który zabrzmiał z krzaków raczej nie zachęcał do tego. Nie chciała raz jeszcze paść ofiarą jakiegoś dziwnego stworzenia. Takich atrakcji chyba miały już dosyć na jeden wieczór. - Tak, możemy wracać... Jeszcze tylko... - sięgnęła ponownie po swoją różdżkę i przy pomocy zaklęć postarała się doprowadzić stan ich stroju do tego sprzed spotkania z matagotem, aby nie musiały wracać w poszarpanych ubraniach na główne miejsce imprezy. Po wszystkim uśmiechnęła się jedynie delikatnie, stwierdzając, że z pewnością teraz lepiej się prezentują i wciąż trzymając Puchonkę za rękę, skierowała się z nią ku kolejnym atrakcjom.
z|t x2
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Konieczność udzielenia pomocy słabszym studentom nie była dla mnie karą. Chociaż niektórzy bywali bardzo oporni w chłonięciu wiedzy i cały ten proces bywał okrutnie mozolny, potrafiłem znaleźć w sobie cierpliwość nawet do tych najtrudniejszych z podopiecznych Hogwartu. Przy okazji, miło było przy nich wyjść ze swojej introwertycznej skorupki. Nie chadzałem na imprezy, ani nie wkuwałem też godzinami w swoim pokoju, a jednak miałem zaskakująco niewiele czasu na to (lub chęci), aby rozwijać swoje znajomości. Kiedy jednak Jurka, którą ostatnią katowałem z transmutacji, zaproponowała, abym zaprezentował jej swój zawód, nie mogłem się nie zgodzić. Jeżeli było coś - cokolwiek - o czym mógłbym nawijać godzinami, to z pewnością Ceinwedd natrafiła na właściwy temat. Miły, nawet już ciepły wiatr targał moją lekką szatą, a ja mrużyłem z zadowoleniem oczy. Wiosna była moją ulubioną porą roku. Las ożywał na nowo po zimowej śpiączce. Wszędzie dostrzegałem znajome ślady bytności zwierząt, a drzewa zaczynały szczycić się nowo wyrośniętymi pąkami kwiatów. Nie pamiętałem kiedy ostatnim razem wybrałem się na taki spacer z drugą osobą. Elaine nie była szczególnie chętna do wycieczek do lasu, co z kolei tłumaczyło, dlaczego spróbowałem wyciągnąć ją do niego, chociażby w bezpiecznym pokoju życzeń. Jednak ja, niezależnie od tego jak wiele razy doznałem w tym domie drzew niewyobrażalnej krzywdy, wracałem do niego nieustannie, jakbym doświadczał jednocześnie pokręconego syndromu sztokholmskiego. Do tej pory podczas dłuższych spacerów w chłodne poranki, blizna po dziobie bystroducha rwała mnie i ciągnęła nieprzyjemnie. Może stawałem się już zbyt zmęczony tym wszystkim? Zanadto rozleniwiony przez miłe uczucie, jakie w sobie wytworzyłem, zapomniałem jak bardzo kochałem tę nutkę adrenaliny i satysfakcję z poznania oraz dopięcia swego, jakich doznawałem właśnie tutaj. Pozwalałem sobie długo milczeć. Poruszałem się cicho, ale pewnie, prowadząc nas jedną ze znanych mi ścieżek, na której - jak sądziłem - nie grozi nam nic ponad niespodziewany atak komarów. Korzystając z okazji, chciałem poszukać mojej ulubionej sosny. W tym lesie wręcz się od nich roiło, a jednak ta, której wypatrywałem była dla mnie źródłem szczególnych sentymentów. Oderwałem na chwile spojrzenie od leśnego poszycia, aby rzucić okiem na maszerującą obok Jurkę. - Liściaste nie kłują w palce, kiedy rzucasz zaklęcia. - Czy ja właśnie sobie zażartowałem? - Tak naprawdę nie ma jednej, określonej różnicy. Każde drewno różdżkowe charakteryzuje się innymi właściwościami magicznymi, inną elastycznością, odpornością. Powiedziałbym raczej, że różnica zawsze jest ogromna, niezależnie od tego, na jakie drewno natrafisz. - Spróbowałem wyjaśnić jej swój punkt widzenia, chociaż pewnie brzmiało to dla niej jak gadanie jakiegoś nawiedzonego miłośnika drzew. A ja nawet nie radziłem sobie z normalnym zielarstwem. Znałem się tylko na robieniu różdżek. - Zobacz jaki piękny grab - wyciągnąłem przed siebie dłoń, aby powstrzymać pannę Cadogan i zatrzymałem się przy potężnym drzewie. - Widzisz nieśmiałki? - Spytałem, natychmiast dostrzegając lekki ruch w grabowej koronie. Nie było ich dużo, co mogło świadczyć o tym, że ten okaz przechodził niedawno jakąś zaczarowaną infekcję, ale najwidoczniej dochodził już do siebie.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Złota Lunaballa. Ile będą go kosztować poszukiwania? Nieważne, miał gdzieś konsekwencje, interesowało go tylko i wyłącznie to, co może przynieść mu ta drobna wyprawa. Pierwszą z nich było to, iż chciał poniekąd przezwyciężyć strach życia samemu - chciał przezwyciężyć strach wszędobylskiej ciemności, która najwidoczniej nie zamierzała tak łatwo odpuścić. No cóż, Felinusie, dzisiaj przetestujesz własne możliwości, z tymi śmiesznymi rogami na głowie, które zaoferowała Ci Celtycka Noc - i raczej nie tylko z tym, jeżeli szczerość wydobędzie się ponad gładką skórę kuszącego kłamstwa. Kroki stawiał uważnie - ich stukot nie był zbyt duży. Na chwilę, przed wyruszeniem do lasu, przystanął, biorąc kilka głębokich wdechów. Nie należał do ludzi ryzyka, jak również dopiero ostatnio zaczął się tym interesować. Łamaniem zasad. Przekraczaniem granic. Próbą zmienienia czegoś na lepsze lub gorsze. Nie mógł przecież do końca czekać na rezultaty, jak to miał w swoich możliwościach. Ostatnio ukradł książkę. Ostatnio nauczał się o czarnej magii. Nie mogło być aż tak źle, prawda? Musiał jednak odpuścić te myśli na całkowicie inny plan. Wyciągnął różdżkę i zapalił z niej światło, przy pomocy zaklęcia Lumos. Jasny snop światła objawiał mu ciemne zakamarki lasu, w którym to postanowił trochę popodróżować i sprawdzić plotki. Jednocześnie obserwował uważnie, czy nie ma jakichkolwiek śladów, dzięki którym mógłby odnaleźć odpowiedni trop; jednak bezskutecznie. Zamiast tego zauważył ślepia. Wycofał się natychmiast, nie zamierzając stawać z nieznaną istotą do walki - no ba, nie miał przecież szans na wygraną. Jego strachliwość została nagrodzona jednak wybuchem magicznego grzyba, który podpalił mu ubranie. - Aquamenti. - zanim jednak strach przejął pełną inicjatywę, Felinus ugasił płomień przy pomocy strumienia wody wydobywającego się z różdżki, a na odsłoniętą część ciała, która była delikatnie poparzona, użył Fringere, wyruszając ostatecznie dalej, jednak nie było dane mu się z tego cieszyć. Pole było gęste, a brzytwotrawa - równie niebezpieczna. Felinus, ze względu na nikłą wiedzę z zielarstwa, nie zdołał zauważyć rośliny, która jedynie czekała na nieuważnego śmiałka. Jakby nie było, nie bez powodu miał zaliczenie z tego przedmiotu; podchodził do niego poniekąd z ignorancją, jednak dopiero teraz mógł zobaczyć na własnej skórze, jak to jest w sumie poczuć tego skutki. Krew kapnęła na ziemię, a nogi okryły się wieloma ranami, które spowodowały u studenta syknięcie, a tym samym zacisnięcie zębów. Chłopak cholernie nienawidził tego, jak wiele rzeczy jednocześnie musi się pierdolić - a zanim wyszedł z tego cholerstwa, całe nogi miał pocharatane, jakby przeszedł przez rzeź, zaś kończyny dolne okryły się licznymi, drobnymi strumykami krwi. Musiał usiąść na jakimś kamieniu - i tym samym zająć się wyleczeniem tego cholerstwa. Vulnus Alere, ze względu na jego niezbyt spore umiejętności, musiało mu pomóc, a przynajmniej w tej kwestii, natomiast zwój bandaża, który został użyty przy pomocy Vulnerra Ferre przydał się do opatrzenia bardziej rozległych rozcięć, które wcześniejsze zaklęcie nie do końca mogło pozbyć się skutków biegania po polu brzytwotrawy. Dalsze poszukiwania zdawały się nie przynosić niczego ciekawego. Wraz z różdżką, z której to końca wydobywało się światło, nie zdołał niczego ciekawego znaleźć; żadnego śladu, żadnego tropu, jakoby złote magiczne zwierzę w ogóle nie istniało. Czy to była gra warta świeczki? Nie wiedział, kiedy to myślami był całkowicie gdzieś indziej - w gospodarstwie rolnym, gdzie na różne niebezpieczeństwa mógł zareagować bronią palną, a nie czarodziejskim patykiem, który czasami nie pozwala na wykonanie najprostszych zaklęć. Na szczęście zatrzymał się w porę, zauważając tajemnicze stworzenie imitujące kota. Student postanowił się bez zastanowienia wycofać, by tym samym nie pozwolić na jakiekolwiek gorsze scenariusze. Z ONMS nie był wybitnie dobry, a jego umiejętności sprowadzały się jedynie do drobnych ciekawostek i podstawowej wiedzy. Prędzej jego zainteresowanie znajdował świat mugolski, co było widać, jak chętnie chodzi na lekcje u Harringtona. Cofając się jednak, Felinus natrafił na krzak, z którego to nie mógł się początkowo uwolnić. Najwidoczniej magiczne rośliny uwzięły się na niego bardziej, niż mógł się spodziewać, w związku z czym musiał zmagać się z kolejnymi trudnościami. Felinus wiedział jednak, iż chodzenie ma mu przynieść przełamanie własnych barier, poczuć się z różdżką swobodniej, jednak za każdym razem, gdy napotykał niebezpieczeństwo, jego serce biło niemiarowo, szybko. I nie inaczej było tym razem, jednak ze złości, kiedy to ostatecznie udało mu się wydostać z pułapki, tracąc kompletnie orientację w terenie. Nie mógł jednak do końca się powstrzymywać przed zażegnaniem tego, co go wcześniej spotkało; musiał iść dalej. Pokonując kolejne zakamarki lasu, nie mógł zakończyć swojej wyprawy w lepszy sposób, jak chociażby tańce. Tańce, jakże idealne, jakże z idealną partnerką - o Boże, o kurwa, chciałby powiedzieć, jednak tego nie mógł zrobić. Wyskoczyła kompletnie bez przyczyny, wyskoczyła, by kusić. Jednak, mimo braku jakiekolwiek pożądania, istota ta była na tyle magiczna, iż przyczyniła się do bezpowrotnego udania w swawolność - aż do śmierci. Ciało wykonywało całkowicie inne polecenia, niż chciałby sam Felinus; natomiast w głowie przeklinał każdą możliwą wilę, jaką mógłby poznać w przyszłości. Tak, ta sytuacja spowodowała, iż brak zaufania do tych istot przerodziło się na miejsce granicy nienawiści, przy którym to miał ochotę, po zakończeniu tego cholerstwa, rzucić parę zaklęć, które zna, a które by spowodowały jej cierpienie.
| Potrzebuję pomocy, by wyswobodzić Felinusa z tańca z wilą, także będę wdzięczna, jak jakaś kobieta go od niej uwolni.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Och, bujanie w obłokach było banalne, kiedy przebywało się w jej towarzystwie. A i nawet kiedy nie było jej w pobliżu, ostatnimi czasy unosił się przynajmniej kilka centymetrów nad ziemią, nie potrafiąc w pełni zejść na ziemię i zacząć znów twardo po niej stąpać. Uwielbiał to uczucie – ten chaos nieposłusznych myśli; jedyny nieporządek, jaki lubił widzieć w swoim życiu. — Zatem muszę się lepiej postarać — skwitował, dodając do tego wzruszenie ramion. Pojmował żart, ale mimo wszystko wolałby na randce, którą oficjalnie było to spotkanie, bujała w obłokach równie mocno co on. Z tą sylwetką mogło być to trudniejsze, ale najważniejszy był przecież stan umysłu – a ten niewątpliwie się nie zmienił. Odgarnął jedną z gałęzi, by nie wkręciła się w jego spiralne rogi. Jeśli wcześniej myślał, że są uciążliwe, to okłamywał sam siebie – w pełni przekonał się o tym dopiero kiedy przestrzeń ponad jego głową zaczął wypełniać las. Odetchnął z ulgą kiedy dotarli na polanę i mógł bez przeszkód się wyprostować; rozejrzał się dokoła i aż otworzył szerzej oczy zachwycony tym, co ujrzał. Było bajecznie; magicznie. Wyjątkowo. Kilka świetlików przysiadło na krętym porożu, jeden obrał sobie za cel oplatający nadgarstek Moe wianek, a dwa kolejne oświetlały jej twarz, odbijając się w oczach. — Chcemy zostać? — choć tylko ubrał jej pytanie w inne słowa, zabrzmiała w nim zadziorna nuta. Otoczył ją ramionami w uścisku i oparłszy policzek o jej głowę, przymknął na moment oczy, pozwalając, by obraz magicznej polany zniknął za zasłoną powiek. Nie potrzebował świetlików w takiej chwili, miała w sobie wystarczająco dużo uroku. — Mógłbym zostać. Na długo... zawsze. — Wypowiedział te słowa cicho, bez mała szeptem, kierując je chyba bardziej do siebie niż do niej. Po raz kolejny okazało się, że w istocie to ona dziś mocniej stąpała po ziemi. Sam zapomniał o celu ich wycieczki, przestał się nad nim zastanawiać i dopiero kiedy go pchnęła, uświadomił sobie, że powinni się rozejrzeć. No, w pierwszym momencie poleciał prawie że bezwładnie do przodu. Oświecenie przyszło w drugiej kolejności. — Pozabijamy się zanim wybije północ — stwierdził pod nosem, wzdychając. On miał na głowie dwa śmiercionośne rogi, a ona cała była jak maszyna do zabijania. Jeśli nie będą uważać, naprawdę zrobią sobie krzywdę. Ruszył za nią i tym razem obiecał sobie naprawdę uważać, by nie wyjść na skończoną ofiarę zainteresowaną bardziej romansem, aniżeli czekającą na nich przygodą... nawet jeśli była to prawda. Rozglądał się czujnie, doszukiwał się śladów i jako pierwszy zauważył jednorożca. Zatrzymał się, ciągnąc ją za rękę i z rozbawieniem odnotował, że w obecnym stanie naprawdę trudno jest ją zatrzymać. Tak jakby bez fizycznego wsparcia było to łatwe zadanie... — Popatrz — szepnął, wskazując palcem odpowiedni kierunek. W swoim życiu widział jednorożca zaledwie kilka razy i zawsze było to ogromne przeżycie. Nawet jeśli nie był szczególnym pasjonatem fauny (flory też niezbyt), te zwierzęta miały w sobie coś tak pięknego, czystego i magicznego, że mógłby obserwować je godzinami. — Gdybym tylko miał ze sobą aparat... — był niezadowolony, bo choć nie zabrał go celowo, teraz omijała go szansa na jedno z wymarzonych, perfekcyjnych ujęć. Sfotografowanie jednorożca było wyjątkowo trudnym, jeśli w ogóle możliwym zadaniem. Nawet teraz, choć ośmielała go magia święta, uciekł kiedy tylko zbliżyli się odrobinę, swoją dezercją wyrywając ze Swansea jęk zawodu. Jedynym pocieszeniem był złoty pył, który znalazł w miejscu, gdzie stało zwierzę. — Za rok tutaj wrócę — rozejrzał się, jakby chciał zapamiętać to miejsce, co z jego pamięcią było prawdopodobnie nie do osiągnięcia. Minę miał zaciętą, ton głosu zdecydowany. W grę wchodziły przecież zdjęcia. — Tędy — dodał, ostatecznie dając spokój jednorożcom i uwiecznianiu ich na kliszy. Dość się już namarudził.
Choć Elijah na terenie leśnej gęstwiny nie potrafił już unosić się na życzenie, zmiany w jej ciele miały się całkiem nieźle i ani myślały jej opuścić. Być może na czas przygody była to pozytywna rzecz, skoro czuła się silniejsza i stworzona do osiągania zwycięstw jeszcze intensywniej, niż kiedykolwiek. A mimo to w głowie ciążyła jej coraz bardziej niewygodna myśl, że wolałaby zostać sobą. Zwłaszcza przy nim. Zwłaszcza dla niego. Dla nich. Tak naprawdę to się z nim nie zgodziła. Zostać na tej polanie na zawsze? Nie czuła, by las na tyle był ich sprzymierzeńcem, aby było to wykonalne. Wyglądało zresztą na to, że żadne z nich tak do końca nie przepadało za takim otoczeniem, zwłaszcza na dłuższą metę. Dlaczego aż tak dosłownie wzięła do siebie słowa, które chyba właściwie już w założeniu miały otrzeć się o przesadę? Ta myśl urwała jej się, gdy tylko ją objął, udowadniając, że mogliby trafić gdziekolwiek i na dowolną ilość czasu, a przy tym nadal się tym cieszyć. Tak długo, jak miałaby go obok siebie. - Wolałabym nie. Podobno o północy pryskają wszystkie zaklęcia. - opowiedziała, inspirując się bajkami z dzieciństwa, choć szczerze wątpiła w ich prawdziwość. O ile część błogosławieństw kręgu rzeczywiście przed nadejściem świtu mogłaby zniknąć na dobre, o tyle nie potrafiła wierzyć w wydostanie się spod uroku, którym została potraktowana na wakacjach, a który przez wszystkie kolejne miesiące stopniowo rósł w siłę, by teraz już na dobre mieć ją w garści. Choć starała się dzielnie nie dawać tego po sobie poznać. - Może to tylko rogaty koń. Dziś to nic wyjątkowego. - na czas obserwacji zwierzęcia stanęła za nim i przylgnęła do niego tak subtelnie, jak tylko pozwalała jej nowo nabyta sylwetka, aby jedynie wyglądać na zwierzę zza barku chłopaka. Tego stworzenia nie dało się pomylić z niczym innym. Kiedy jednak spłoszył się, jego zawód skłonił ją do dość nieudolnej próby pocieszenia Krukona. - Za rok to Ty pleciesz mi wianek. - rzuciła z rozbawieniem, zdając sobie sprawę, że to rzeczywiście był pomysł, który przyniósłby same pozytywne rezultaty. Choć z drugiej strony ona już chyba nie miałaby na tyle bezczelności w sobie, by przy następnej okazji również skoczyć przez płomienie. Zwłaszcza, kiedy już wiedziała, że nie powinna... - Na pewno t-... Szlag. - nie zdążyła podzielić się wątpliwościami co do kierunku, w którym ich prowadził, bo trafili na bujnie rosnącą brzytwotrawę, która w kontakcie z ich nogami pociemniała od pozyskanej krwi z licznych rozcięć, jakie u nich wywołała. Ani on, ani ona nie mogli przewidzieć, co czekało ich na tej drodze, a wystarczyło pilnie chodzić na kółko O'Connora. Z tamtych wagarów wynikały same nieszczęścia. Jak nie wianek to rozpoznawanie niebezpiecznych gatunków flory. Dość żwawo poradzili sobie z ucieczką od morderczych źdźbeł, ale ich nogi i tak zdążyły przyjąć sporo ran. Wydostając się na bezpieczniejszy teren postanowiła usiąść i ponownie za pomocą zaklęcia zmienić swój ubiór na wcześniejszą sukienkę (choć chyba rozmiar większą, dramat), by odsłonić powstałe obrażenia. Choć różdżkę trzymała w dłoni, zerknęła z niepokojem na Krukona, najwyraźniej chcąc się przekonać, czy ten był choć odrobinę lepszy z uzdrowicielskiej magii. Bo z czarowania jako takiego, nawet pomimo wypadków przy pracy w postaci Aquamenti, na pewno był pewniejszy z ich dwójki. Jej uwagę od rozcięć na nogach odwrócił widok kilkunastu kwitnących kwiatów w jednym miejscu, jakby było one czymś naznaczone. Czy to znaczyło, że rzeczywiście zmierzali w dobrym kierunku?
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
— Prawie wszystkie — poprawił ją, bo pod wpływem pewnego czaru był już od jakiegoś czasu i pora dnia nie miała tu nic do rzeczy – czy dopiero się budził, czy kładł się właśnie spać, tak samo mocno mącił mu w głowie, znacząco utrudniając logiczne myślenie. Widać Gryfonki bywały znacznie potężniejsze niż relikty przeszłości, jakimi byli druidzi. Gdyby to był tylko rogaty koń, wcale wiele by to nie zmieniło ani dla niego, ani dla zdjęcia. Niemniej docenił, że próbowała jakoś go rozchmurzyć – o ile rzecz jasna nie przypisywał jej zamiarów, których wcale w sobie nie miała. — Kupię Ci nastrojny wianek jak tam wrócimy — bo choć tworzenie wianków wzbudzało w nim ciekawość i pobudzało artystyczny zmysł, nie miał żadnej gwarancji, że poszłoby mu lepiej niż jej. Zresztą nie powiedział, że tego nie zrobi, a jedynie wyraził głośno swój pomysł, zaskoczony, że wpadł na niego dopiero w tym momencie. — Zresztą jak już uplotę Ci wianek, to chcę Ci w nim zrobić zdjęcie. Łatwo było wyobrażać sobie, że za rok znów przyjdą tu razem. Że na randkę, bo innej opcji nie widział. Że będą chodzić tu i beztrosko szukać złotego pyłu. Tak łatwo, że nawet nie dostrzegł, iż jest to tylko pobożne życzenie, które nie musiało się spełnić. Kto jak kto, ale on... powinien w końcu zaczynać to zauważać. — Hm? — zamiast zatrzymać się kiedy zaklęła, wszedł w brzytwotrawę razem z nią i zaraz dołączył do tych przekleństw, choć ciszej i mniej wyraźnie. Wybiegł ze zdradzieckiej gęstwiny i wyciągnął wciśniętą za pasek różdżkę. — Usiądź — powiedział, choć wcale nie musiał; popatrzył ze zmartwieniem na jej poranione nogi gdy je odsłoniła. — Medyk ze mnie żaden, ale... — zmarszczył brwi, przypominając sobie formułkę zaklęcia — vulnerra ferre — dla pewności wymówił zaklęcie na głos i było to chyba dobre posunięcie, bo z różdżki zaczął wylatywać potrzebny mu bandaż. Zanim jednak zaczął ją opatrywać, rzucił niewerbalne aquamenti, którym obmył ranę. I nawet mu wyszło! — Chyba zaczynam się wyrabiać — rzucił z rozbawieniem, trochę po to, by zająć czymś jej uwagę. Dość sprawnie obandażował jedną nogę, a potem powtórzył to samo na drugiej. Dopiero kiedy miał pewność, że jest już w porządku, zajął się sobą. Przetransmutował spodnie w znacznie krótsze, przemył swoje rany i również je obandażował. — Vicario byłaby nami zażenowana. Gotowa? Przywrócił normalny wygląd swojemu ubraniu, wstał energicznie i podał jej rękę. Im dalej w – przysłowiowy i prawdziwy – las, tym robiło się ciekawiej. Czuł dreszczyk emocji i miał ochotę przeć naprzód, aż osiągną swój cel. Na wszelki wypadek nie chował różdżki. — Jeśli trudno Ci iść to możemy zawrócić — zapewnił ją dla pewności, że czuje się dobrze... ale patrząc na jej sylwetkę (Merlinie, jakież miała teraz umięśnione nogi), odnosiło się wrażenie, że nic nie jest w stanie jej teraz zatrzymać. — Niech to ladaco. — wzniósł oczy ku niebu, bo oto pojawiła się przed nimi gnomia sylwetka, która nie zwiastowała niczego dobrego. Właściwie nie wiedział nawet co to za jegomość, wszystkie gnomy i chochliki wyglądały dla niego tak samo... i wszystkie bez wyjątku były zwykłymi szkodnikami. — To jakiś gnom... chodźmy szybciej, może się go pozbędziemy — powiedział do niej cicho. Gnom coś tam gadał, coś tam robił, dreptał za nimi i ewidentnie nie chciał się odczepić. Na wszelki wypadek przyciągnął ją (tudzież sam się do niej przybliżył, w obecnej sytuacji to było łatwiejsze) bliżej, bo nie był w stanie przewidzieć, co zrobi stworzenie. — Gnomy jedzą ciastka? — zapytał, przypomniawszy sobie o wsadzonym do kieszeni czarnym ciastku. Wcześniej był zbyt zajęty skokami nad płomieniami, by myśleć o jego konsumpcji.
Przymknęła łagodnie oczy, wyłącznie tym gestem okazując pełną zgodę z jego słowami. Coś podpowiadało jej, że myśleli właśnie o tych samych urokach, będących niepowstrzymaną siłą dla większości znanych światu przeciwzaklęć. - Wrócimy? - zapytała z lekką trwogą, bo choć ten pomysł wydawał się po prostu naturalną koleją rzeczy to nadal miała spore obawy odnośnie organizatorów zabawy. Jednak myśl o wianku z właściwościami zbliżonymi do metamorfomagii wydawała się całkiem ciekawa. Czy i na jej głowie Eli miał w końcu ujrzeć feerie barw? Na wieść o tym, że szykował zakupy, sama wpadła na pewien pomysł, aby zachować wspomnienie tego wieczoru na dłużej i na życzenie wracać przynajmniej do jakiegoś bladego cienia trwających wydarzeń. - Znowu zaczynasz? - zawołała bojowo, widząc rzucone Aquamenti i pojedynczym ruchem udała, że zaraz gwałtownie zbierze się z ziemi i przyłączy się do wolny na strumienie wody. Na szczęście dała sobie spokój z bardziej porywczymi reakcjami, wciąż mając z tyłu głowy to, że po prostu musiała uważać na nowe ograniczenia swojego ciała. Czy może bardziej ich brak. Roześmiała się, odrzucając zmartwienie gdzieś w kąt. Kiedy już opatrzył ją, wyszeptała słowa podziękowań i śledziła jego dalsze trudy z własnymi ranami. Zdecydowanie było jej głupio, że potrzebowała pomocy. I że nijak nie potrafiła mu pomóc z obrażeniami. Ale na szczęście niedługo było po wszystkim, a Elijah zmyślnie zmienił temat. - Vicario sama wylądowałaby w tych krzakach. - najchętniej z Walshem, sądząc po jej zachowaniu z ostatniej lekcji - Bardziej bałabym się Wespucci'ego. - skwitowała, dość jasno przedstawiając mu hierarchię nauczycieli Zielarstwa, jaką sporządziła we własnym zakresie wśród hogwarckich pedagogów. Co prawda liczyła, że niedługo w zestawieniu mógłby się pojawić O'Connor, ale póki co wolała tego nie mówić zbyt często na głos. - Dam radę, jak Ty dasz. - chyba nie musiała nawet tego mówić na głos, a jednak wolała, by wiedział, że chciała przejść z nim przez to wszystko razem aż do końca przygody. Choć o tym też chyba nie musiała go przekonywać. Po co ona W OGÓLE się odzywała, skoro słowa były zbędne? - Schowaj różdżkę... Lubią ciastka. - ostrzegła go tuż po tym, jak ujrzeli Bobo, a potem odpowiedziała na jego pytanie, aby zaraz również własnymi siłami spróbować jakoś go udobruchać. - Mam coś dla Ciebie. Będziesz pięknie wyglądać. - odezwała się do gnoma i zsunęła z nadgarstka wianek, aby podać mu go do drobnych łapek. Obdarowany ciastkiem i wiankiem odszedł cały zadowolony, wcześniej przywołując ich w jedno miejsce, gdzie znajdowały się ślady języczka. W ten sposób pozbyli się wianka, gnoma, nadgryzionych (albo i nie) słodyczy, a zyskali kolejną wskazówkę. Następnie, jakżeby inaczej, trafili na kolejnego leśnego mieszkańca. Na widok Huldrekalla, Davies zacisnęła nerwowo zęby, a przy tym przysunęła się bliżej Krukona, dłonią rozpaczliwie szukając jego dotyku. Niby zdawała sobie sprawę, że były to stworzenia z natury pokojowe i rozsądne, przynajmniej do czasu, a mimo to chyba powinna się wstydzić swojej tchórzliwej reakcji. Czy naprawdę oczekiwała, że Swansea okaże się jej bohaterem? Czy może raczej - że będzie zmuszony nim być? Zachowaj rozsądek, Davies. To niegroźny, myślący facet z lasu. Zwykle z dobrodusznymi zamiarami. Nie wierz w durne plotki.
Ostatnio zmieniony przez Morgan A. Davies dnia Czw Maj 07 2020, 08:19, w całości zmieniany 1 raz
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Miał ochotę ją pocałować; tak po prostu, z czystego zachwytu jej postawą i tym jak dobrze odpowiadała jego potrzebom. Bo choć bez wątpienia przerwałby dla niej poszukiwania i wrócił choćby do Hogwartu, nie dało się ukryć, że jakaś jego część byłaby tym zawiedziona. To nie tak, że próbowali się do siebie wzajemnie dopasować – wcale nie musieli do tego dążyć, przychodziło im to naturalnie. Widział, że nie struga bohaterki i nie próbuje jedynie sprawić mu przyjemności, a zwyczajnie towarzyszy jej podobna co i jemu potrzeba parcia naprzód. To prawda, słowa nie były tu potrzebne, ale cieszył się, że zostały wypowiedziane. Jednakże, zamiast brnąć w amory, uśmiechnął się tylko promiennie; towarzyszyło mu silne przeczucie, że na pocałunki znajdzie się znacznie odpowiedniejszy moment. Popatrzył na nią, ale nie protestował i po prostu schował różdżkę w standardowe miejsce za paskiem. Z ich dwójki to ona aktywnie uczestniczyła w zajęciach z opieki nad magicznymi stworzeniami i ani myślał podważać jej opinię; sam był przecież zielony. Wyciągnął z kieszeni zapomnianą czarną owcę i schylił się, by podać ciastko stworkowi. — Smacznego — bawiło go to, że tak mu się przypochlebiają. Nie wyglądał na groźnego, co najwyżej złośliwego... ciekawe czy był w stanie narobić im jakichś poważniejszych problemów. Z drugiej strony z tymi stworzeniami to nigdy nie wiadomo. Liski mogą zmieniać się w węże, a więc co stoi na przeszkodzie, by głupi gnom zamienił się w samego diabła? Przyglądał się, jak oddaje mu wianek, ale nie wyraził nijak żalu związanego z jego utratą – wiedział, że zabrzmiałby nieszczerze i ona świetnie by o tym wiedziała. Wianek nie był dziełem sztuki i nawet jeśli uważał za urocze, że w ogóle podjęła się jego tworzenia, tak bardziej sprawdził się w roli łapówki, aniżeli ozdoby. Milczał więc i jedynie podążył wskazaną przez gnoma ścieżką, która zaprowadziła ich do... huldrekalla. Nie spodziewał się spotkać tu tego stworzenia, kojarzyło mu się nieodłącznie z Islandią – choć były to stworzenia rozumne, więc może nie powinno go to aż tak dziwić? Wbrew wszelkim miłym chwilom, jakie przeżył na zeszłorocznych feriach, wszystko, co związane z Islandią budziło w nim niezmiennie negatywne wspomnienia. Teraz też napiął się nieświadomie, a twarz mu stężała i chyba po raz pierwszy tego dnia całkowicie zniknął z niej uśmiech. Hurdrekalle były inteligentne i niegroźne, ale nie potrafił wiele poradzić na niechęć, jaką budziło w nim samo ich pochodzenie – a przecież do tego dochodziły też zasłyszane od krasnoludów opowieści o tym, co te stworzenia wyprawiają z kobietami. W ciasnym uścisku splótł ze sobą ich dłonie i zerknął na nią kątem oka, przekonując się, że i ona nie wyglądała na zachwyconą. Podeszli do mężczyzny i starał się przy tym wychodzić przed Morgan, by trzymała się nieznacznie z tyłu; choć nie miał ochoty z nim rozmawiać, wiedział, że warto zamienić z nim choć kilka słów – mieszkańcy lasu znali się przecież na skarbach, które w sobie skrywały. Huldrekall postanowił uraczyć ich historią i choć żadne z nich nie paliło się do tego, by rozmawiać z nim dłużej niż potrzeba, musiał sam przed sobą przyznać, że było to dość interesujące. — Co następne, wile? — rzucił trochę żartem, a trochę z niepokojem, dyskretnie wodząc wzrokiem po gęstwinie otaczającego ich lasu. W Dolinie spotkanie wili nie było wcale niczym dziwnym, wręcz przeciwnie – wszyscy jej mieszkańcy wiedzieli, że zamieszkują i lubią te okolice. To ani trochę mu nie pomagało – nie miał ochoty przekonywać się w jakim nastroju byłaby „kobieta”, którą akurat by spotkali, i czy aby dla zwykłej rozrywki nie postanowiłaby namieszać mu w głowie. Nie chciałby przypadkiem sprawić Moe przykrości. Nie spotkali jednak wili, a... złotą lunaballę! Beztrosko odtańcowywała swój magiczny taniec na pobliskim pagórku. — Znaleźliśmy — powiedział z wyraźnym niedowierzaniem, przystając i obserwując jej ruchy. Było w nich coś magicznego, co z łatwością wprawiło go w zupełne osłupienie – ale nie tylko, bo i poczuł się... dobrze. Ogarnęło go coś jakby radość, ale i przypływ magicznej mocy. Stanął za Morgan i objąwszy ją ramionami, poczekał aż do końca magicznego tańca. Dopiero wówczas odważył się ruszyć naprzód, prosto na pokryty złocistym pyłem pagórek. Znaleźli tam kilka przedmiotów... ale nie tylko, bo na wietrze kołysał się łagodnie tęczowy języczek. W ten widok był skłonny wcale nie uwierzyć. Do tej pory w życiu nie udało mu się znaleźć tej legendarnej rośliny, a teraz wyrastała sobie beztrosko, tuż obok miejsca, w którym widział złotą lunaballę. — Przynosisz mi dziś szczęście — kucnął przy języczku i delikatnie zerwał dwa liście, z czego jeden podał dziewczynie. — Pewnie bardziej ucieszyłabyś się z mandragory — uśmiechnął się i wstał, otrzepując spodnie. Jajeczna pozytywka nie była mu szczególnie potrzebna, ale liście niewątpliwie się przydadzą. Poza tym czuł, że to przeżycie było wyjątkowo pouczające. — Powinniśmy wrócić pod dąb przed północą. Deportujmy się, to będzie szybciej... i nie będziemy musieli iść. — Podał jej rękę i upewnił się (tym razem przynajmniej pamiętał), że jest gotowa. Dopiero wówczas teleportował ich pod wielki dąb.
Nie przejmuje się wcale, że zawstydzam Victorię, ostatnio odkryłem, że to chyba mój konik sprawiać, że Viks jest zażenowana moimi błazeńskimi tekstami, więc zaczynam się do tego przyzwyczajać. - Jakąś smrodliwą chorobą - tłumaczę niezbyt dokładnie, wyjątkowo rozbawiony, ponownie bez żadnych skrupułów, czując równocześnie, że moja towarzyszka splata nasze palca mimo moich topornych żartów. W ten sposób, kiedy Boyd się pojawił w końcu obok nie zdążył wcale usprawiedliwić się na czas. Wybornie. Przez chwilę stoję sobie obok Viks spokojnie, jedynie dyskretnie kciukiem przesuwając po dłoni dziewczyny, korzystając z tego, że akurat Boyd i Lou są zajęcie jakimiś przekomarzaniami; które ku mojemu zdumieniu kończą się tak, że mój ziomek podpuszczony jest by złapać wstążkę Gryfonki. W międzyczasie idę wzrokiem tam gdzie na chwilę zagapił się mój przyjaciel i ze zdumieniem widzę jak Alina całuje się z jakimś okropnym typem z domu węża. Zmartwiony aż przestaję przesuwać kciukiem po dłoni Victorii, sprawdzając najpierw reakcję przyjaciela, a w międzyczasie rzucając mojej dzisiejszej partnerce szybkie spojrzenie. - No to dajesz, frajerze - prycham kiedy stwierdza, że pójdzie mu lepiej, żeby odwrócić jego uwagę i oczywiście nie poszło mu lepiej, bo mi poszło super mistrzowsko dzięki magii, którą przyswoiłem. Wstążka związuje dwójkę Gryfonów, a ja kiwam głową Tadkowi na pożegnanie, podejrzliwie patrząc na niego po tym dziwnym, niezbyt męskim komentarzu o tym jacy jesteśmy uroczy. Ale co mi oceniać tak naprawdę, skoro sam spędzam pół życia z Boydem. - Dobra chodźmy - mówię i zarządzam wyruszenie na poszukiwania, odrobinę najpierw oddalając się od pary za mną, żeby poplotkować trochę z Viks. Opowiadam jej o dotknięciu kamienia, jajku wielkanocnym i skakaniu przez ognisko, wypytując co tam u niej przy okazji. Ledwo też usłyszałem wyznanie Boyda, ale założyłem zwyczajnie, że sobie żartuje z tej wstążkowej sprawy. Dopiero kiedy jesteśmy na ścieżce odwracam się do naszej drużyny oznajmiając wszystkim, że jesteśmy na dobrej drodze, robię też wtedy mocno zdekoncentrowaną minę. - Czy oni trzymają się za ręce? - pytam Victorii, pochylając się bliżej ucha dziewczyny. Robię śmieszną, zdziwioną minę. Wtedy też odczuwam nagle słodkie tchnięcie celtyckiej nocy i rozglądając się dookoła widzę złoty pył wokół wyjątkowo żyznego terenu. - Ej, zobaczcie, musimy chyba iść tam - mówię podniecony i wtedy też czuję jak moje nogi odrywają się od ziemi. Ku swojemu zdziwieniu orientuję się, że latam kilka centymetrów nad ziemię. - Hej! Co jest! - mówię zdziwiony i poruszam się niepewnie, ucząc się ruchów w powietrzu bez miotły. Ręka Victorii wtedy dość niewygodnie szarpana jest przeze mnie, na co przepraszam pośpiesznie Krukonkę. - To pewnie ten dziwny las, czy tam noc... Viks, pozwolisz, że chwilę cię ponoszę? Bo wiesz... niewygodnie by nam było inaczej - pytam Brandonówny i wyciągam ręce na początku biorąc Krukonkę w ramiona niczym pannę młodą i teraz lecąc z nią między drzewami, uśmiechając się do mojej pięknej towarzyszki. - Ty też nieźle wyglądasz - mówię jeszcze nawiązując do tego jak Boyd komplementował dziwnie Lou. Po drodze nawet zgarniam jakieś zaginione jajko na gałęzi niedaleko mnie.
Kość:1 Pole: 3 Efekt: 3 - Wydawało Ci się, że widzisz jakiś znak, ale oprócz tego znalazłeś ciecz pochodząca z Mimbetusa Mimbletonii. Przez Twoją nieuwagę, bądź niewiedzę, jesteś cały w śmierdzącym odorosoku. Znaczki: ❀ Znaczki grupy: ❀ ✷ + ❀
Cóż, nie we wszystkim nadawali na tych samych falach, taka była prawda, ale mimo wszystko Victoria nie zamierzała tak z miejsca uznawać, że ma to wszystko w nosie. W końcu, mimo wszystko, było całkiem miło, prawda? Na dokładkę, mimo wszystko, trochę się przy tych nieco żenujących żartach uśmiechała, co raczej świadczyło o tym, że bawi się całkiem nieźle. Uniosła lekko brwi, kiedy Fillin wspomniał o tym, co się stało z Boydem i spojrzała na chłopaka, gdy ten się tylko pojawił, po czym zamrugała chcąc coś powiedzieć, ale fakt, że Ślizgon właśnie próbował złapać ją za rękę, całkiem skutecznie ją rozproszył. Na całe szczęście nie zauważyła również Alise, bo chociaż oczywiście to, co robiła, było tylko i wyłącznie jej sprawą, to mimo wszystko na pewno dziewczyna chciałaby się przekonać, o co w tym wszystkim chodzi i dlaczego wygląda tak, a nie inaczej. Teraz jednak miała inne sprawy na głowie. Zerknęła na Fillina, kiedy Boyd i Lou przekomarzali się w najlepsze, a później zaśmiała się nawet cicho na te ich głupie popisy, aż w końcu spróbowała ostrożnie poklaskać, kiedy Gryfonowi się udało i tym samym na wycieczkę w poszukiwanie skarbów mogli udać się we czwórkę, co w gruncie rzeczy było całkiem przyjemną perspektywą. W końcu mieli się dobrze bawić, prawda? Pożegnała się jeszcze z Teddym, a później ruszyła razem z Fillinem, słuchając tego, co ma do powiedzenia, kiwając lekko głową i rzucając, że właściwie one z Lou zdążyły tylko zapleść wianki i na pewno nie ma ochoty pić tego mleka, bo po nim dzieją się naprawdę dziwne rzeczy, z tego co widziała. Przystanęła jeszcze, by dotknąć jego rogów, mniej więcej wtedy, kiedy on zwrócił uwagę na to, co dzieje się z Boydem i Lou, i zaśmiała się w głos. - Mamy w końcu Celtycką Noc, dzisiaj wszystko jest możlwie - rzuciła na to, uśmiechając się do niego nieco zaczepnie. Ale dopiero później zrobiło się zabawnie, kiedy Fillin nagle poszybował gdzieś w górę, a później wylądowała w jego ramionach. Uśmiechnęła się do niego, przymykając nieznacznie powieki, bo uznała to za zdecydowanie intrygującą przygodę i pewnie byłaby taka dalej, gdyby nie to, że dzięki niej trafili na Mimbetusa Mimbletonii i... skończyli w odorosoku. Tego nie planowała, ale z roślinami miała całkowicie nie po drodze, nic więc dziwnego, że okolicę przeszył najpierw jej pisk, a później głośny śmiech. - Chyba ci pozazdrościłam, Boyd! - rzuciła, zerkając ponad ramieniem Fillina na Gryfona, zastanawiając się jednocześnie, czy on nagle się z miejsca zakochał w Lou, czy co tutaj właściwie było grane.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
KOŚĆ:3 POLE: 6 EFEKT: Rzuć kostką, jeśli wylosujesz liczbę parzystą, możecie wrócić na pole nr 5. Jeśli nieparzystą zerknij na konsekwencje (parzysta, ale zostanę z Boydem) ZNACZKI: - ZNACZKI GRUPY: 2 ❀ 1✷
Uśmiechała się z rozbawienia, gdy pochylił się, aby mogła zobaczyć jego włosy. Jeśli takie efekty dawało mleko, czy cokolwiek innego ze straganu, to ona chętnie! Problem polegał na tym, że Victoria nie chciała, a sama nie miała ochoty tam iść. Z kimś zawsze weselej. Zaraz jednak zaczęła podśmiewać się z Boyda i wszystko potoczyło się dość szybko. Łącznie z dostrzeżeniem jego reakcji na widok Alise. Właściwie ciężko byłoby tego nie widzieć, skoro patrzyła na niego, czekając na odpowiedź. Miała się już zaśmiać i odpuścić, kiedy Boyd wrócił do rzeczywistości, aby po chwili rzucić się w wir wstążek. Zamierzała, dla odciągnięcia myśli chłopaka, zawiązać mu ją na rogu. - To już oświadczyny, czy mam zaczekać? - spytała ze śmiechem, wyciągając dłoń po wstążkę, aby już po chwili spojrzeć na nią z zaskoczeniem. Dlaczego zaczęła oplatać się wokół ich nadgarstków? Jednak, gdy podniosła wzrok na Boyda, żeby sobie znów zażartować, poczuła, że serce zaczyna jej dziwnie łomotać w piersi. Zarumieniła się, poprawiając kapelusz z wiankiem i uśmiechnęła się lekko. Chciała odpowiedzieć, ale nie potrafiła dobrać słów. Na szczęście Fillin coś powiedział, co sprawiło, że wszyscy ruszyli się z miejsca. Nie zwróciła uwagi, dokąd idą, mimowolnie skupiając się na splecionych palcach dłoni jej i Boyda. Miała też problem, aby nie spoglądać na niego z ukosa, żeby zaraz nie zacząć się uśmiechać szeroko pod nosem. Przystojny, zabawny, może nieco śmierdzący teraz, ale za to, w pewnym sensie, jej. To wystarczało. Kiedy dotarli na ścieżkę Lou nieznacznie oprzytomniała. Wciąż większą uwagę poświęcała Boydowi, którego bliskość była mocno elektryzująca dla niej, ale zauważyła, że weszli do lasu. - Tak właściwie to gdzie my jesteśmy? - spytała, zadzierając głowę wyżej, aby spojrzeć na Gryfona. Ile on miał wzrostu? Z tymi rogami wydawał się ogromny. Zaraz też usłyszała głos Fillina, który przykuł na moment jej uwagę nagłym lotem. - On też dotykał kamieni? Chyba trafił na lepszy - zaśmiała się, ściskając trzymaną dłoń, aby złagodzić tym samym przytyk. Widok Ślizgona z Viks w ramionach, jak lecą przed nimi był dość zabawny, ale też romantyczny. Przynajmniej do chwili, gdy dziewczyna nie trafiła w roślinę, której nazwy Lou nie pamiętała i została oblana śmierdzącym sokiem. - O nie, teraz idziecie za nami, więcej zapachów nie zniosę - rzuciła ze śmiechem, wspinając się na palce, żeby pocałować swojego partnera w policzek, po czym pociągnęła go, przyspieszając, aby rzeczywiście znaleźć się przed drugą parą. Czuła się, cóż, szczęśliwie. Cokolwiek się działo tej nocy, było przyjemne. Niestety jej wesołość nie trwała długo. Zaczęła mieć wrażenie, że prawdopodobnie ruszyli w złę stonę, gdy nagle przystanęła, wpatrując się w coś, co zdecydowanie nie było mile widziane w tej chwili. Ślepia należące do akromantuli, wpatrujące się w nich, raczej nie zwiastowały wesołego plecenia nici na kołowrotek, czy inne druty. - Chyba jednak Fillin musi prowadzić… - odezwała się, starając zachować spokój i powoli wycofać. Ostrożnie prawą ręką sięgnęła po różdżkę, aby na wszelki wypadek mieć ją w gotowości. Nie wiedziała, jaką decyzję podejmie Boyd, ale wolała się wycofać. W razie, gdyby on miał chęć walczyć, cóż, gotowa była stanąć obok niego i to nie tylko ze względu na trzymającą ich wspólnie wstążkę!
Virgil H. Turner
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178cm
C. szczególne : dysharmonia znamion; cienie zmęczenia osiadłe pod linią oczu; niesforne, kręcone włosy
Każdy centymetr lasu wydawał się przesiąknięty magią; pod ażurowym sufitem stworzonym przez rozłożyste korony drzew odnajdywał silniejszy niż kiedykolwiek spokój. Nawet ból głowy umiejscowiony na horyzoncie przeklętej, spowijającej go świadomości był ledwie szczątkowo obecny i wyjątkowo możliwy do wytrzymania. Na firmamencie, który przyjmował odcień granatu odciskały się srebrne gwiazdy niczym diamenty wszywane w rozłożystą, imponującą tkaninę nocy. Szedł pewnie, tuż obok niej, modląc się bezustannie w duchu by jego wizja najczęściej niosąca ze sobą hiobowe wieści nie okazała się spełnić. - Słyszałem, że można tu znaleźć złotą Lunaballę - przełamał po chwili milczenie które zdołało zapleść się między ich sylwetkami. Spoglądał - to na nią, to uważnie obejmował spojrzeniem przestrzeń porozdzielaną od pni starych drzew. Miał wiedzę, że w owym miejscu z racji nieobecności mugoli roiło się od magicznych stworzeń. Intuicja szeptała że w pewnym znaczeniu znajdował się oprócz tego na jej terenie, pośrodku jej żywiołu któremu musiał się poddać. Szedł dalej aż wreszcie zamarł. Przed nimi nakreśliła się nieco niedbale postać jednorożca; nigdy dotąd nie widział tych pięknych, niezwykłych stworzeń, a jego wiedza ograniczona została do rycin zatartych od kurzu czasu, rycin które postrzegał czytając podręcznik do opieki nad magicznymi stworzeniami. Jednorożec, niemniej, wkrótce zniknął (zastanawiał się czy przez niego, podobno preferowały obecność kobiet). Nie zastanawiał się dłużej - po dumnej zwierzęcej sylwetce nie pozostały choć nikłe zdolne do uchwycenia szmery. Tchnięty przeczuciem postanowił się nieco rozejrzeć; zatrzymał się tuż przy śladach, spoglądając wymownie w stronę Odetty. Wydawało się że odciski pozostawione na ziemi mogły należeć do Lunaballi; nie był jednakże pewien - nie ukrywał że jego wiedza na temat magicznych stworzeń nie była imponująca.
KOŚĆ:nieparzysta POLE: 6 EFEKT: Stajemy do walki z akromantulą i wygrywamy, bo mamy 3+4+2 + 4=13 ZNACZKI: - ZNACZKI GRUPY: 2 ❀ 1✷
Wędrowali dziarsko tym lasem pośród nocy, gotowi na niezapomnianą przygodę, przedzieranie się przez czyhające między drzewami niebezpieczeństwa zwieńczone spotkaniem tajemniczych, magicznych stworzeń, które można było znaleźć tylko tej jednej, jedynej nocy w całym roku – tymczasem jedyne, o czym był w stanie myśleć Boyd, to elektryzująca obecność maszerującej obok niego Lou, jej dłoń w jego dłoni i jej głos, porywający niczym syreni śpiew. Chciał powiedzieć coś mądrego, gdy spytała, gdzie są, ale zupełnie stracił głowę, gdy tylko spojrzał w oczy dziewczynie. - Ja to chyba w niebie – wyrwało mu się i patrzył na nią bardzo rozmarzony, aż po chwili potknął się o wystający kamień i trochę się opamiętał, orientując, że nie może pierdolić takich głupot bo mu dziewczyna ucieknie – Znaczy no… na tropie złotej lunaballi. Chociaż Fillin ze złotych rzeczy to najlepiej tropi piwo, nie zdziwię się jak prędzej dotrzemy do jakiegoś baru – dodał, śmiejąc się z przyjaciela, który wyczyniał właśnie jakieś niestworzone podniebne akrobacje z Wiktorią w ramionach, niczym supermen; Boyd od razu poczuł się zobowiązany do równie męskiego czynu, obawiał się jednak porwać Lou w ramiona z bardzo prozaicznego powodu. - Słuchaj, też bym cię poniósł ale obawiam się że mogłabyś się utopić – wyjaśnił jej, bo nadal był pierdoloną ludzką fontanną; o dziwo, dziewczyna szła dość blisko i jeszcze się nie dusiła, więc albo nie było tak źle albo miała upośledzony węch (obie opcje były dla niego spoko). Zaśmiał się gromko, kiedy frunące gołąbki wylądowały w cuchnącym odorosku i zdążył tylko powiedzieć coś o tym, że bardzo docenia taką solidarność, gdy już został pociągnięty do przodu przez swoją partnerkę, lecąc jak na skrzydłach po uroczym całusie w policzek, który, miał nadzieję, był miłą zapowiedzią tego, co czekało ich jak już się uporają z tymi poszukiwaniami; idąc, pogładził czule wierzch jej dłoni, a wszystkie te gesty przychodziły mu tak łatwo, jakby w normalnych okolicznościach wcale nie miał z tym problemu. Wtedy dziewczyna zatrzymała się niespodziewanie; spojrzał w miejsce, w które się wpatrywała i na chwilę wszelakie romanse wyleciały mu z głowy. Stali oko w oko (oczy?) z akromantulą. Wielką, obleśną, niebezpieczną, krwiożerczą akromantulą. To był idealny moment na to, by odwrócić się na pięcie i spierdalać w podskokach, i pewnie tak powinni zrobić, ale Boyd nie był rozsądnym człowiekiem tchórzem, był głupcem Gryfonem; zerknął więc na Fillina i zamiast się wycofać, postąpił krok na przód, ściskając w dłoni różdżkę. -Ale smakowite kąski! A w dodatku zupełnie bezbronne – oznajmił pająk zaskakująco głębokim, kulturalnym głosem, łypiąc na nich wszystkimi ośmioma ślepiami, które błyszczały jak u dzieciaka stojącego przed ladą w McMagic. Pewnie w jego oczach wyglądali jak zestaw powiększony. - Chyba ty, stawonogu – zdążył tylko odpowiedzieć, bo nie będzie mu tu kurwa jakiś pająk wygrażał, zanim akromantula zaklekotała groźnie szczękoczułkami i rzuciła się w ich stronę z prostym zamiarem zeżarcia całej grupy na kolację. Potraktował go pierwszym zaklęciem, które przyszło mu do głowy i wydawało się stworzone na tę okazję; Arania Exumai spowodowało, że niebieskie światło z różdżki odrzuciło pająka do tyłu, dając im tym samym więcej przestrzeni do walki. Powtór, upadając, przewrócił się na grzbiet i machał wściekle odnóżami, próbując wstać, był więc chwilowo spacyfikowany, ale wciąż nie ostatecznie unieszkodliwiony – w każdej chwili mógł się podnieść, w każdym momencie z zarośli mogli wyjść jego pobratymcy. Do ostatecznego zwycięstwa potrzebowali połączonych sił.
Ostatnio zmieniony przez Boyd Callahan dnia Pon Maj 11 2020, 21:22, w całości zmieniany 1 raz
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Rozkoszowała się obecnością chłopaka. Mogłaby go porwać w zmysłowy taniec i chełpić się przewagą, ale czy nie przysięgała przed sobą, że nigdy tego nie dokona? Ponowny błąd mogłaby przypłacić najwyższą z możliwych kar, a przecież wydawał się nią być szczerze zafascynowany; po co popełniać blagierstwo, skoro wszystko dostała bez obłudnego przymusu? Błękitne tęczówki osiadły na twarzy Virgila, którego lustrowała w sposób przenikliwy, a słowa jakich użył zmusiły ją do poszerzenia niewinnego uśmiechu. Gdyby wiedział… Gdyby t y l k o wiedział. - Mogłabym ci pokazać świat, którego na pewno nie zdołałeś poznać… – szepnęła ledwie słyszalnie, spoglądając na oddalającą się sylwetkę jednorożca. Niejednokrotnie miała okazję ich dotykać, rozczesywać gęstą grzywę i chełpić obecnością, która działała na zeń kojąco. Im dłużej jednak trwała ulotna chwila w towarzystwie Turnera – tym bardziej zaczynała tęsknić za perspektywą długofalowej relacji, bo czy dla nich była przyjaźń? Zawiłości strudzonych dusz? Niestosowne zauroczenie, któremu uległby pod naporem intensywnej aury roztaczanej przez półwilę? Ileż ona dałaby za bycie inną; realną, pozbawioną efemerycznej nuty mirażu. (Kurwa!) Nie spodziewała się, że zaliczy dzisiejszej nocy faux pas, ale skoro już to musiało się wydarzyć – wykorzystała moment na gwałtowną reakcję, a z różdżki uleciała inkantacja. Chłoszczyć miało załatwić sprawę i pozbawić delikatne pantofelki nieprzyjemnej wpadki, którą pozostawiła lunaballa. Co za cholerny pech! - Wierzysz w przeznaczenie? – zapytała nagle, potrzebując uzyskać potwierdzenia bądź zaprzeczenia. Było ono wybawieniem, wszakże struny melodii, którą szarpana była dusza – nieustannie wskazywała na poczucie wyrzutów sumienia, że być może zbyt mocno oddziaływała na kolejnego nieszczęśnika. Dziwnym trafem, chciała by polubił ją całą – bez względu na to, kim w rzeczywistości była.
Podróż w kierunku ścieżki przebiega nam bardzo przyjemnie. Plotkujemy sobie o dzisiejszym wieczorze, Viks nie jest zniesmaczona moimi żarcikami, a nawet wyraża zainteresowanie moimi rogami, które usłużnie pokazuje jej by mogła sobie dotknąć, o ile znajdzie te bycze rogi w bujnych lokach. A po chwili już lecę w ramionach z Viks, a wszyscy są pod niezwykłym wrażeniem, nic tylko oklaski i westchnięcia nad romantycznością tej chwili. Ale Boyd już się coś podśmiechuje ze mnie, chociaż średnio ma prawo, bo w końcu to on ma największy przypał tego wieczoru, czyli koszulę mokrą od potu. Pocieszając się tym po prostu parskam śmiechem na to stwierdzenie. - To prawda, świetnie tropię piwko - oznajmiam, zgadzając się ze słowami przyjaciela. Kontynuuję romantyczny przelot, dopóki Victoria nie postanawia tego odrobinę popsuć wpadając prosto na jakąś obrzydliwą roślinę, na którą krzywię się paskudnie. Równocześnie stawiam na ziemi na chwilę Brandonównę, by wyjąć z kieszeni spodni różdżkę i rzucić na dziewczynę chłoszczyść. Tym razem udało się to bez problemu, nie tak jak u Boyda. No może nie udało mi się doprowadzić partnerki do połysku, ale przynajmniej pozbyłem się większości okropnych plam. - Proszę bardzo - mówię zadowolony z siebie i postanawiam nie chować przezornie jeszcze różdżki do kieszeni, bo te loty z Viks utrudniały mi do niej dobry dostęp, a w takim miejscu jak to, wypadałoby z łatwością ją wyciągnąć. W międzyczasie zerkam na wyprzedzających nas parę Gryfonów, którzy faktycznie wyglądali na szczerze zakochanych, a nawet składali sobie jakieś pocałunki na policzkach. - Czujesz się przez to inaczej? - pytam aż Victorii, nie wiedząc czy coś jest nie tak z nami, nimi, naszą wstążką czy o co tutaj chodzi. Jednak zanim zdążam wyrazić swoje zaniepokojenie jeszcze dogłębniej, Lou coś mówi o mnie, a na początku w ogóle nie rozumiem skąd stwierdzenie, że ja powinienem prowadzić dopóki nie widzę co stoi naprzeciwko nas. I do nas mówi. I jest bardzo obrzydliwe. Nie lubię natury, zwierząt, roślin, tak naprawdę nic z tych rzeczy. Jestem bardzo miastowym chłopcem. Jednak jedno zerknięcie na Boyda wystarczyło, że już zdaję sobie sprawę, że mój ziomek się nie wycofa i nie mogę zostawić mojego pajaca samego. Dlatego z westchnięciem wyciągam różdżkę przed siebie. Śledzę wzrokiem odrzuconego pająka, myśląc nad jakimikolwiek przydatnymi zaklęciami; co nie było takie proste w tym momencie paniki. Stawiam jak najprędzej Viks na ziemię. - Crura - krzyczę na poczekaniu, kiedy pająk podnosi się w końcu z miejsca i zaczyna szarżować na nas. W tym momencie jego grube osiem odnóż zamieniają się nagle w cieniutkie, długie nogi pająków, które zazwyczaj czają się w kątach naszych mieszkań. Akromantula momentalnie traci rozmach i nie mogąc utrzymać ciężaru tułowia pada na brzuch, machając cienkimi nóżkami. Tylko jednej nogi nie udało mi się zaczarować, więc pająk próbuje jeszcze przybliżyć się do nas, szorując odwłokiem po ziemi i odpychając się zdrową nogą . - Fuj. Czy nie zrobiłem go jeszcze bardziej obleśnego? - mówię z obrzydzeniem przekonany, że niewiele nam może zrobić, a wtedy pająk jeszcze próbował plunąć na nas jakąś trucizną. - Lubię transmutację - tłumaczę jeszcze Viks moją niesamowitą zdolność, jakby przypadkiem nie zauważyła, albo nie słyszała jak o tym ględzę. - Ominiemy go, czy zawracamy? - pytam jeszcze, nie będąc pewny jak można inaczej otępić zwierzę. Mogłem co najwyżej spróbować mu podmienić głowę na coś innego, ale aż skrzywiłem się myśląc jak by to wyglądało. Już teraz będę miał koszmary.
Virgil H. Turner
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178cm
C. szczególne : dysharmonia znamion; cienie zmęczenia osiadłe pod linią oczu; niesforne, kręcone włosy
Uśmiech, dość blady, wspiął się po jego twarzy - miała zupełną rację. Nie zwykł obcować z naturą dość często; wychowany wśród murowanych wnętrzności miasta, wśród asfaltowych języków ulic tnących gęsto dzielnice, nie spędzał wiele chwil na jej łonie. Nie wtapiał się w szumy drzew, o wiele częściej słuchając szmeru plączących się konwersacji, zmuszony snuć się w bezładnej pieśni brudnego, obojętnego miasta. W każdym momencie kiedy spoglądał z wysokich pięter budynków, wspominał znów swoją matkę, tragicznie zmarłą przez katujące ją wizje - które najbliżsi uznali za zwykły wymysł szaleństwa. - Chciałbym, by nie istniało - odpowiedział przesadnie poważnie. Przeznaczenie dla niego miało o wiele większe znaczenie niż tylko miłość, niż tylko zetknięcie dwóch niezależnych ścieżek, dwóch osób. Przeznaczenie - bezwzględne, skrawek przyszłości który miał prędzej czy później nastać, miał przylgnąć, zapadać jak sądny dzień. Nie znała jego obsesji - na całe szczęście. Merlinie, chciałby się mylić. Chciałby być chory psychicznie, chciałby nie wiedzieć że wszystko kiedyś się zdarzy, zaskoczy jak sztylet zdrajcy tonący pod skórą pleców. Szli dalej oraz spotkali kolejne, nieznane jemu stworzenie. Początkowo spiął mięśnie, a rękę zacisnął na różdżce ukrytej w kieszeni płaszcza. Nieznany stwór (rzecz oczywista - nie był uważnym uczniem który wnikliwie rozważał nauczycielskie słowa, zwłaszcza podczas opieki nad magicznymi stworzeniami) okazał się mimo to nastawiony przyjaźnie. Pokazał im nawet ślady, mogące stanowić kolejną z poszlak w poszukiwaniu złotego legendarnego zwierzęcia. Wkrótce potem oddalił się w ciemność, rozpłynął, utracił kształty. - Myślałem, że będzie mniej pokojowy - ocenił wyłącznie Turner, zanim ruszyli dalej. Czy ona wiedziała z czym mieli do czynienia przed chwilą? Z pewnością.
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
- Naprawdę? Przeznaczenie jest psotliwe, robi z nami co zechce… – zażartowała nieznacznie, nie widząc nic złego w tym co niejednokrotnie krzyżowało drogi zagubionych w tłumie ludzi. Ona sama pojawiała się niespodziewanie na ścieżce życia wielu osób, które zdołały odznaczyć się w jej egzystencji, toteż starała się obecnie spoglądać na Virgila przez pryzmat pobłażliwości; nigdy nie mieli się już bowiem spotkać, czyż nie? Serce zatrzepotało w piersi, kiedy spojrzenie osiadło na niespodziewanym gościu. Czuła nawarstwiającą się feerie emocji, dlatego też z taką skrupulatnością zaciskała smukłe palce na nadgarstku swego towarzysza, by żadna z magicznych istot nie zdołała go skrzywdzić - Są stworzenia mniej pokojowe niż ten tutaj – odpowiedziała, cały czas mając wrażenie, że coś ciąży nad ich sylwetkami. W pierwszej chwili była to myśl haniebna, wszakże wciąż mogła być obserwowana przez swe siostry krwi, które musiały mieć pewność, że nawet po opuszczeniu rajskiego terenu – pozostała skąpana w blasku wil. Odetta jednakże była zupełnie inna, walcząc wciąż naturą, która niejednokrotnie przejmowała nad nią kontrolę. Wspomnienia niemalże sprowadziły wilę do niewielkiego lasu, a ciało Lancaster w gwałtowności stanęło przed Turnerem. Błękit tęczówek wbijał się w postać zbyt dobrze znanej przedstawicielki nie-człowieka, która tańczyła przed nimi, sprawiając wrażenie nader efemerycznej, odartej z wszelkich rzeczywistych pragnień. Zbliżenie zmusiło jasnowłosej do sięgnięcia po różdżkę, byle tylko bronić Virgila przed złowieszczą aurą. Opuszki palców musnęły policzek krukonki, sunąc wzdłuż jej policzka, zaś rozkoszny śmiech wypełnił najbliższą przestrzeń. Ona sama wciąż trwała w jednym miejscu, mając chłopaka za plecami i stając się jego tarczą w starciu z tą, która skrzywdziła jej przyjaciela. - To miejsce nie jest bezpieczne… – odezwała się spokojnym tonem, nagle zwracając się w stronę ślizgona. Musiał zrozumieć, co chciała mu przekazać – łaknąc jedynie jego bezpieczeństwa.
Prawda była taka, że Victoria często za mocno się spinała. Za bardzo czegoś chciała, za mocno się na czymś koncentrowała, za mocno wszystko czuła albo raczej - chciała wszystko brać rozumem, a nie sercem i potem robiły się z tego powodu pewne komplikacje. Teraz zaś całkiem swobodnie trzymała Fillina za rękę, uśmiechając się do niego i przesuwając palcami po rogach, jakimi został obdarzony. To było w gruncie rzeczy całkiem przyjemne i podobało jej się znacznie bardziej, niż przypuszczała, nic zatem dziwnego, że ostrożnie przesunęła opuszkami palców po jego dłoni i zerknęła na niego ukradkiem, nim wylądowała faktycznie w jego ramionach, co było dla niej niesamowicie przyjemne i w pewien sposób ekscytujące. I pewnie byłoby jeszcze lepsze, gdyby nie to, że wpadła prosto w tę paskudną roślinę! - Ja za to chyba świetnie tropię nieszczęścia! Muszę kiedyś przyjść i zobaczyć, jak sobie radzisz w pracy - stwierdziła, a kiedy rzucił na nią zaklęcie czyszczące, dygnęła rozbawiona. Jej oczy w tej chwili akurat się śmiały, a kiedy chłopak zadał pytanie, przysunęła się do niego bliżej i musnęła nosem jego policzek, by z bliska spojrzeć w jego oczy. Uśmiechała się wciąż, kiedy składała lekki pocałunek na kąciku jego ust, trochę zaczepnie, jakby obiecywała, że dla zwycięzców czeka nagroda. - Nie - zdążyła jeszcze powiedzieć, choć nie dodała nic więcej, gdyż została zmuszona do gwałtownego powrotu do parteru z uwagi na znalezisko, jakim mogła pochwalić się Lou. Tego to na pewno nie grali i Brandonówna niekoniecznie chciała patrzeć prosto w oczy akromantuli, która właśnie zaczęła do nich przemawiać. Błyskawicznie sięgnęła do różdżki, którą miała schowaną przy pasku sukienki i zacisnęła na niej palce, starając się skoncentrować i przypomnieć sobie właściwe zaklęcie, które rzuciła, gdy akromantula otrzymała już swoje paskudne nogi i potoczyła się na ziemię. - Arania exumai - rzuciła, ale nim jeszcze nawet zaklęcie trafiło w pająka, spojrzała na Fillina, a jej oczy błyszczały dość mocno. Wyraźnie zaimponował jej tym, co właśnie zrobił, widać było, że go z tego powodu podziwia, w końcu wykazał się naprawdę wysokimi zdolnościami, nie mogła mu tego odmówić. - Lubię cię jeszcze bardziej - rzuciła na jego stwierdzenie, nieco żartobliwie, ale podziw nadal wyraźnie błyszczał w jej oczach, kiedy spoglądała w stronę wstrętnego pająka, dochodząc do wniosku, że naprawdę nieźle sobie z nim poradzili. - Może lepiej go obejdźmy? Chyba nie ma sensu się cofać - powiedziała na to jeszcze z namysłem, a potem spróbowała ponownie zbliżyć się nieco do Fillina. Nie była słabą niewiastą, którą należy ratować z opresji i jak widać sama również potrafiła zachować zimną krew i rzucać zaklęciami, kiedy potrzebowała, ale mimo wszystko, gdzieś w jej głowie zapaliła się myśl, że przy Ślizgonie jest na pewno bezpieczna i teraz z całą pewnością nic im już nie grozi.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Virgil H. Turner
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178cm
C. szczególne : dysharmonia znamion; cienie zmęczenia osiadłe pod linią oczu; niesforne, kręcone włosy
Nie wszystkie spotkania ze stworzeniami przepełnionymi magią były fortunne, bezpieczne i co najwyżej zwieńczone ucieczką zwierzęcia w nieodgadnione gąszcza. Nie musiał się wdrażać w dziedzinę magizoologii z oddaniem, by posiąść zresztą tę wiedzę, wystarczył ledwie niedbale uwydatniony rozsądek. Skinął wyłącznie głową, zanim ruszyli dalej krocząc w nieznane okryte głębią granatu. Zamarł. Ponownie. Przez krótką chwilę odczuł wrażenie że widzi ją po przeciwnej stronie. Istota była podobna - zrozumiał, przypomniał sobie - to była wila, to musiała być wila. Stał, oniemiały w zachwycie nad pięknem jej ciała i zmysłowością melodyjnego głosu. Poruszała się z gracją, niewymuszoną, nieludzką, każdy cal jej istnienia był przepełniony perfekcją jakiej nie umiał pojąć. Aura, roztaczana przez jasnowłosą postać, była przedziwnie znajoma. Nagle zrozumiał, wszystko, kiedy Odetta stanęła przed nim zmuszając wilę do wycofania się, oszczędzenia go przed doszczętną utratą swych schorowanych zmysłów. Zamrugał. Wila zniknęła. Milczał przez dalszą drogę, tłamsząc w sobie te wszystkie, nowo zebrane prawdy; podejrzenia, wnioski, których niemal był pewny. Znaleźli się na polanie, gdzie zobaczyli nie tyle złotą Lunaballę - cel ich wędrówki - co również tajemniczą roślinę. Bez większych wahań zdecydował się zerwać jej liść. Cały, obecny ich teren wydawał się przesiąknięty silniej niż dotąd magią. Wreszcie przełamał napięte pomiędzy nimi milczenie. - Ty… - zaczął i zebrał się w sobie, dodając wkrótce: - Ty jesteś jedną z nich - pytał i jednocześnie nie pytał, głos miał przesycony pewnością; musiał wiedzieć, cholera jasna, musiał, choćby ta wiedza miała kosztować go srogą karą jej gniewu. Zastygnął, czekając na upragnioną reakcję, na jej odpowiedź, na cokolwiek co miało się wkrótce zdarzyć.