Niezbyt gęsty las, w którym roi się od magicznych stworzeń. Zazwyczaj są one przyjaźnie nastawione do ludzi ze względu na bliskie sąsiedztwo z czarodziejskimi rezydencjami. Ze względu na panujący tu spokój, to jedno z ulubionych miejsc spacerowiczów w Dolinie Godryka. Tutaj również często zapuszczają się twórcy różdżek, kiedy potrzebują odpowiedniego drewna do swoich wyrobów. I nigdy się nie zawodzą.
Magiczne poszukiwania:
Magiczne poszukiwania
Ponoć zobaczenie złotej Lunaballi przynosi niesamowite bogactwo na przyszłość. Jest ona większa niż inne jej rodzaju, cała złota, nawet unosi się za nią migoczący pył. Zaś migoczący tęczowy języczek to czyste szczęście. Języczki są zazwyczaj trudne do znalezienia w naturalnym środowisku. Ten jednak, rosnący raz na rok, jest jak żaden inny przez swoje tęczowe liście i naprawdę magiczne właściwości. Migoczący nad nim pył mieni się hipnotyzującymi kolorami, a cała roślina porusza się w specyficzny sposób. Magiczne działanie tych dwóch przedmiotów sprawia, że wielu czarodziei wyrusza na poszukiwania tych cudów natury.
Rzuć jedną kostką, by zobaczyć ile pól idziesz. Jeśli jesteś w dwójce czy większej grupie rzucacie na zmianę. Jedna osoba pisze na jedno miejsce, chyba że w kostkach jest zaznaczone inaczej. Na końcu wydarzenia możecie znaleźć znaczek jeśli zobaczycie taki: ❀ --> znajdujecie ślad języczek migoczący (tęczowy pył, rozkwitające rośliny, wilgotniejsza gleba itp.) ✷ --> znajdujecie ślad po lunaballi (jej odcisk, złoty pył, odchody itp.) Pamiętajcie, żeby zaznaczyć w poście, w jaki sposób udało wam się na to natknąć, jeśli nie ma tego w kostce. Jeśli uzbieracie 2 znaki z którejś kategorii odnajdujecie magiczne zwierzę, bądź zbieracie migoczący języczek.
1 - Bardzo powoli zaczynacie ten spacer. Może i dobrze? Wchodzicie na polanę pełną magicznych świetlików, czyż to wszystko nie wygląda jak w bajce? Rozejrzyjcie się dokładniej po tej polanie. ❀ ✷ 2 - Las jest zdecydowanie bardziej magiczny kiedy nadchodzi Celtycka Noc. I czujesz to w kościach. Przez następne trzy posty nie chodzisz, a delikatnie unosisz się nad ziemią. ❀ ✷ 3 - Wydawało Ci się, że widzisz jakiś znak, ale oprócz tego znalazłeś ciecz pochodząca z Mimbetusa Mimbletonii. Przez Twoją nieuwagę, bądź niewiedzę, jesteś cały w śmierdzącym odorosoku. ❀ 4 - Magiczne zwierzęta w czasie tej nocy również z większym spokojem przechadzają się po lesie. Mówi się, że lubią przebywać w okolicy lunaballi, więc warto zwracać na nie uwagę. Dlatego warto pójść tam, gdzie widzicie pięknego jednorożca stojącego na polanie, który znika kiedy tylko podchodzicie bliżej. ✷ 5 - W trakcie przechadzki naturalnym jest, że czasem nie zauważacie wszystkiego w okolicy! Na przykład takiej ukrytej płomiennicy, czyhającej na drzewie. Ledwo się do niej zbliżasz, a niepozorny grzyb wybucha ogniem, podpalając Ci fragment ubrania. Prędko ugaś się! 6 - Spójrzcie na tą część lasu, nie wydaje wam się podejrzana? Gdzie wy się zapuściliście? Widzicie te ślepia patrzące na was zza drzew? Może powinniście się wycofać? Rzuć kostką, jeśli wylosujesz liczbę parzystą, możecie wrócić na pole nr 5. Jeśli nieparzystą zerknij na konsekwencje. Możesz również nie rzucać kostką i od razu przystąpić do walki. Każdy rzuca kostką za siebie, osoby które wyrzuciły parzystą mają wybór czy zostają z resztą czy się cofają.
Kostka nieparzysta:
Albo jesteś bardzo nierozsądnym czarodziejem, albo zwyczajnie nie zdążyłeś uciec. Te okropne ślepia patrzące na Ciebie zza drzewa to nic innego tylko bardzo duża akromantula, która właśnie oznajmia jak smakowitym kąskiem jesteś. Masz wybór - stajesz z nią do walki, uciekasz, bądź próbujesz wezwać na pomoc dorosłego. Jeśli sam jesteś osobą dorosłą i stajesz do walki, udaje Ci się wygrać pojedynek jeśli chociaż w jednej statystyce masz powyżej 30 punktów. Jeśli stajesz do walki - Wszyscy którzy zostają rzucają kostką. Jeśli wyrzucicie łącznie 10 punktów lub więcej, udaje wam się pokonać akromantulę. Jeśli wzywacie dorosłego - Jeśli ktoś przyjdzie wam na pomoc 24h po napisaniu posta, odstraszacie akromantulę i możecie iść dalej. Jeśli uciekacie - Rzuć po raz kolejny kością. Nieparzysta - wpadasz do bagna, które skutecznie zakrywa Twój zapach, a akromantula przebiega w szale obok Ciebie. Jesteś trochę brudny, ale możesz kontynuować wyprawę. Jeśli wyrzuciłeś parzystą przy ucieczce, bądź nie udało wam się pokonać akromantulę - następuje okropna bitwa, w której gigantyczny pająk drapie, szarpie was i próbuje zaplątać w paskudne kokony. Jest taki chaos, że przychodzi patrol Czarodziejskiej Policji, która ratuje was z tej jatki. Lądujecie w Mungu, gdzie musicie zostawić posta o leczeniu, by wrócić na event celtyckiej nocy. Nie możecie przystąpić ponownie do poszukiwań legendarnych zwierząt.
7 - O nie, to pole brzytwotrawy! Jeśli ktoś z was ma powyżej 15 punktów z zielarstwa, zauważył to i powstrzymał się od wejścia. Jeśli nie, wszyscy macie poranione nogi, z których teraz sączy się krew. Lepiej się opatrzcie. ❀ 8 - Kontynuujecie tą świetną podróż i nic nie może was dziś powstrzymać! No chyba, że krzaki. Twoje poroża/wianek, wkręciły się w gałęzie rozłożystego drzewa. Nie możesz się z niego uwolnić, Twój partner musi Ci pomóc, zaś jeśli idziesz samotnie, oznacz jedną z osób w lesie, by wyruszyła Ci na pomóc. Jeśli ci nie pomoże, stracicie przez jeden ze znaków i zgubicie drogę. Na szczęście ty sam się w końcu uwalniasz. 9 - Ups! Jest odrobinę ciemno i niewiele widzisz, ale akurat odchody lunaballi mienią się na złoto, a mimo to w nie wdepnąłeś... Cóż przynajmniej wiesz, że tu była. ✷ 10 - Spotykacie na swojej drodze Bobo. Jeśli ktokolwiek w waszej grupie ma powyżej 15 punktów ONMS, wiecie że można przekupić go jedzeniem. Wtedy wskaże on wam drobną podpowiedź. ❀ Jeśli nikt z was nie ma tylu punktów, nie wiecie co zrobić z tym małym, irytującym gnomem, który chodzi za wami jakiś czas, a potem ściąga wam spodnie, albo podwija spódniczki, kiedy tylko myśleliście, że udało wam się go pozbyć. Nie zauważacie też żadnego znaku. 11 - Przemierzając las, nagle jedno z was dostaje w głowę czymś niewielkim i metalowym. To kolczyki z królikiem, które najwidoczniej musiała porwać jakaś wyjątkowo chytra sroka, a teraz najwidoczniej wypadły z jej gniazda. No cóż, chyba możecie je zatrzymać? 12 - Na swojej drodze spotykacie Matagota. Macie wybór, możecie cofnąć się na pole 8, bądź spróbować przejść obok pozornie całkiem niegroźnego zwierzęcia. Jeśli decydujecie się przejść obok, rzućcie kostką. ✷
Kostki:
Parzyste - Bez problemów przechodzicie obok zwierzęcia i możecie ruszać dalej. Nieparzyste - Kot wyczuwa wasze złe intencje i nagle rzuca się na was. Zanim zdążacie się odgonić, jest już za późno, zostawia na twarzy głębokie rany, których nie będzie się dało wyleczyć magicznie. Przez następny miesiąc będziecie mieć paskudne blizny na twarzy i rękach.
13 - Na tą celtycką noc przybył nawet Huldrekall. To niesamowite stworzenie zainteresowane jest kobietami. W zależności od tego jakiej płci masz postać, sprawdź Twoje wyniki.
Mężczyźni:
Magiczne istoty oznaczają, że coś magicznego jest w okolicy prawda? Huldrekall nie interesuje się Tobą specjalnie, ale za to pokazuje Ci tajemnicze ślady. ❀ ✷
Kobiety:
Huldrekall zaprasza Cię do ogniska, by opowiedzieć Ci fascynujące historie. Jeśli jesteś w towarzystwie mężczyzny - Stworzenie opowiada wam jedną inspirująca historię. I puszcza dalej wolno. ❀ ✷ Jeśli jesteś tutaj sama bądź w towarzystwie kobiet. Całkowicie skupiacie się na magicznej istocie i już nie możecie się od niego oderwać. Poszukaj jakiegoś mężczyzny, który wyrywa Cię z zauroczenia. Jeśli nie znajdziesz żadnego chłopca, który Cię uratuje, Hulderkall magią nakłania cię do współżycia.
14 - Na polanie spotykacie... wilę. Piękną, tańczącą, niesamowitą... czy uda wam się przejść obok niej obojętnie?
Mężczyźni:
Wila natychmiast porywa Cię do tańca, chcąc zostać z Tobą na zawsze. Jeśli jesteś w towarzystwie innej dziewczyny - może twierdzić, że jesteś jej i jeśli wila ci w to uwierzy, odchodzi rozzłoszczona. ❀ ✷ Jeśli jesteś tutaj sam bądź w towarzystwie mężczyzn. Całkowicie zatracacie się w tańcu z wilą i będziesz tańczył dopóki nie umrzesz... lub dopóki ktoś Cię stąd nie zabierze. Poszukaj jakiejś miłej kobiety, która pomoże Ci wyplątać się z tej sytuacji. Po spotkaniu z wilą jesteś otumaniony przez kolejne trzy posty i nie możesz się otrząsnąć. Nie możesz też kontynuować poszukiwań.
Kobiety:
Magiczne istoty oznaczają, że coś magicznego jest w okolicy prawda? Wila odchodzi od Ciebie szukając mężczyzn do oczarowania, a Ty widzisz tajemnicze ślady. ❀ ✷
15 i więcej - Docieracie na polanę... Tylko czy na dobrą? Policzcie ile znaleźliście znaków. 2 ✷ - Oto ona, na najwyższym pagórku polany tańczy piękna, złota lunaballa. Ma ona ogromną moc, więc stoicie wpatrzeni w nią, oczarowani jej wyglądem, czujecie jak sama magia przepływa przez was kiedy obserwujecie jej niesamowite ruchy. Lunaballa tanecznym krokiem odchodzi dalej. Dopiero wtedy możecie podejść do miejsca w którym przed chwilą była. Znajdujecie jajeczną pozytywkę w miejscu, z którego zniknęła. Po tej przygodzie również zgłoście się po 1 pkt z ONMS. 2 ❀ - Piękna roślina kołysze się na wietrze. A może raczej sama porusza się z gracją? Podejdź bliżej. Możesz zebrać dotknąć kilka liści, które napełniają Cię specyficzną mocą. Roślina pozwoli Ci zebrać jeden liść, za który możesz dostać 50 g, zgłoś się po zarobek w odpowiednim temacie. Dodatkowo po tym spotkaniu zyskujesz 1 pkt z Zielarstwa. Jeśli nie znalazłeś dwóch ❀ ani ✷. Niestety Twoja przygoda zakończyła się bez odnalezienia żadnego legendarnego stworzenia. Jednak kiedy wracasz na celtycką noc, w nagrodę za trudy dostajesz od starej czarodziejki Uszy królika.
Autor
Wiadomość
Odetta Lancaster
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170
C. szczególne : Długie, jasne blond włosy- nigdy nie nosi ich upiętych; przenikliwe spojrzenie; roztaczana aura wili
Świat wydawał się być iluzją, skąpany w wielkim teatrze egzystencjalności, zaś oni niczym marionetki na sznurkach - podążali ślepo za czyjąś wolą. To jednak ona tym razem miała prawo decyzji, kiedy niekontrolowanie roztaczała toksyczną aurę wil, by naginać każdego do swoich pragnień. W przypadku Virgila, starała się resztkami trzeźwości hamować, byle na nim nie odbiła się złowieszcza natura najpiękniejszych istot. Równie co urodziwe, bywały też zabójcze. Serce kołotało w piersi Odetty, kiedy tak trwała przed chłopakiem, starając się nie dopuścić do niego jednej z sióstr, jakoby znacząc go w sposób trwały. Błękit powodził za oddalającym się tworem stworzonym z blasku oniryczności, choć pod kształtem ludzkiej postaci. Chciała mieć pewność, że nie powróci i nie znajdzie się więcej w pobliżu Turnera. Nie mogłaby go chronić wiecznie, a przecież wspomnienie Fabiena wciąż było żywe. Cisza spowijająca ich sylwetki sprawiła, że dziewczę zastygło w bezruchu, gdy padło przerywające bezkres pytanie. Wiedziała, że nie jest głupcem, gdyby był - zapewne już leżałby martwy od ogarniającego orgazmu i rozszarpanej skóry po spotkaniu z wilą. Zwróciła się więc do swego towarzysza, opuszkami błądząc po twarzy ślizgona i wtapiając tęczówki w jego oblicze. Przypominała człowieka, choć w pełni nim nie była, a każdy wykonany ruch coraz bardziej go zapewniał, że wszystko staje się jedynie sennym wytworem, bo czy winien o niej pamiętać? - Wróć do domu - głos przyjemny dla ucha wdzierał się do ścian czaszki, dewastując umysł. Pozostawiała po sobie ślady, które być może na zawsze wryją się w jego pamięć, dlatego by posiadał po niej mrzonkę zatrważającą serce - wpiła się w wargi Virgila, dając mu pozorną czułość i świadomość, że przez moment istniała naprawdę. Potem odeszła w tylko sobie znaną stronę.
KOŚĆ: - POLE: 6 EFEKT: Walczymy z akromantulą, już koniec ZNACZKI: - ZNACZKI GRUPY: 2 ❀ 1✷
Prawdę mówiąc, wolała słuchać, że jej kochany (czy naprawdę to pomyślała?) znalazł się za jej sprawą w niebie, niż, że poszli na poszukiwania. Nie brała pod uwagę wcześniej chodzenia po lesie za jakimiś mistycznymi stworzeniami i chciała to powiedzieć na głos, gdy ponownie spojrzała na Boyda i ciepło rozlało się w okolicy jej serca. Przecież nie mogłaby go tak po prostu zostawić. Nie miało znaczenia, że cuchnął, jakby wrócił z obozu przetrwania bez możliwości kąpieli. Taki urok? A może zwyczajnie pamiętała, że przecież codziennie nie doprowadza innych do omdlenia własnym aromatem? Dodatkowo po pewnym czasie można było się przyzwyczaić. W przeciwieństwie do drobnych gestów, jakim było pogładzenie wierzchu jej dłoni, od którego poczuła nieznaczne dreszcze wędrujące leniwie wzdłuż jej kręgosłupa. Nie mogła nie uśmiechnąć się uroczo, spoglądając w górę, wprost w jego ciemne oczy. Prawdę mówiąc, czuła się tak, jakby już znalazła złotą lunaballę, czy czego mieli szukać. Nie potrzebowała niczego więcej. Nie myślała nawet o tym, dlaczego dopiero teraz widziała, jak przystojnego miała partnera na boisku. Nie zastanawiała się nad tym, że w gruncie rzeczy nagle nie ma problemu z trzymaniem się z nim za ręce, za przytuleniem się do niego. Nic nie miało znaczenia, poza tym ciepłem, który czuła, przyspieszonym biciem serca. Oczywiście, jeśli nie wywoływała go akromantula, na którą prawie wpadła, wciągając za sobą resztę wesołej gromadki. Liczyła, że wycofają się, ale Boyd albo by typowym Gryfonem, albo chciał się wykazać, ostatecznie stanął z pająkiem do walki. Na szczęście Fillin mu pomógł, a i one z Victorią nie były dłużne. - Po co obchodzić? - spytała, celując różdżką w akromantulę i skupiając się mocno na zaklęciu, aby nic nie przerwało inkantacji. - La mère... le père... le frère... la soeur - wymawiała spokojnie, pozwalając, aby ojczysta mowa przejęła teraz kontrolę, przez co samo zaklęcie brzmiało nieco bardziej melodyjnie. W miarę jak inkantowała, akromantula była odsuwana coraz dalej od nich, aż w końcu przestała stwarzać zagrożenie, szczególnie przez wcześniejsze transmutowanie jej odnóży przez Fillina. Wyprostowała się, chowając różdżkę do kieszeni i uśmiechnęła lekko do pary gołąbków. - Faktycznie imponująca transmutacja. Udzielasz korepetycji? - spytała, wesoło, zaraz też ściskając dłoń Boyda, zerkając na niego z uśmiechem. Była z niego dumna, że tak odważnie stanął do walki, zadziałał od razu, bez zbędnego zastanawiania się nad zaklęciem. Czyż chwile grozy nie zwiększały jedynie uczuć? - Idziemy? - spytała, chcąc niejako rozładować napięcie, jakie zaczęła odczuwać, zbyt długo patrząc na swojego towarzysza.
KOŚĆ:6, nieparzysta POLE: 12 EFEKT: dostajemy w ryj od matagota ZNACZKI: ✷ ZNACZKI GRUPY: 2 ❀ 2✷
W walce z akromantulą sprawdzili się fantastycznie jako drużyna, zadziałali sprawnie i połączyli swoje siły, nie dając pająkowi żadnych szans. Z wielkim podziwem patrzył, jak Fillin wkroczył po nim do akcji i elegancko popisał się swoimi nadzwyczajnymi zdolnościami transmutacyjnymi, a potem jak dziewczyny spuściły mu zaklęciowy łomot, aż zupełnie przestał sprawiać zagrożenie. - UDAŁO SIĘ! – zawołał z wielkim entuzjazmem, rzucając Lou rozpromienione spojrzenie i z tej radości aż na chwilę zapomniał, że powinni się jak najszybciej stamtąd ewakuować; niewiele myśląc, porwał ją w uścisk i, unosząc nieco, obrócił się beztrosko wokół własnej osi, bo tak się cieszył, że wszystko się udało i wyszli z tarapatów bez szwanku; te spontaniczne czułości nie trwały jednak długo, bo rzeczywiście musieli już biec dalej. - Wszyscy byliście zajebiści – skomplementowa po drodze ekipę, chcąc niejako wyrazić podziękowanie za to, że wkroczyli w sidła akromantuli za nim równie solidarnie, co wcześniej w odorosk, a mogli przecież zawrócić i zostawić go samego, ratując własne tyłki – Ale ty najbardziej – dodał, skupiając swoją uwagę już tylko na swojej partnerce i posłał jej uśmiech; nie było w tym ani trochę pochlebstwa, naprawdę mu zaimponowała tym jak szybko załatwiła pająka swoją inkantacją. Błogie szczęście nie trwało niestety wiecznie; po dość długim i spokojnym spacerze bez napotykania żadnych przeszkód, dotarli w końcu do miejsca, w którym kręcił się zupełnie niepozorny, czarny… kot? - Suń się, pchlarzu – burknął do niego bardzo niekulturalnie, bo przechadzał się tam i z powrotem w poprzek ścieżki, którą szli; nie było to najmądrzejsze posunięcie. Nie spodobało się to zwierzęciu, które rzuciło się na niego z pazurami – trudno było się bronić z kotem na twarzy, w dodatku boleśnie raniącym po twarzy i rękach. Nie wiedział, jak to się stało, ale jakimś cudem udało mu się zaatakować ich wszystkich, i wtedy nabrali pewności, że to nie mógł być zwykły kot. Po długiej i bolesnej szamotaninie, podczas której matagot miał znaczną przewagę, wstrętna kreatura dostała w końcu kopa, który wysłał go na księżyc, a przynajmniej w dalekie krzaki, a oni mogli zająć się swoimi obrażeniami. I dalszymi poszukiwaniami. - Kurwa, daliśmy radę akromantuli, a tu prawie zabił nas jakiś głupi kot – jęknął, czując że ma obolałą twarz; bardziej jednak przejął się stanem swoich towarzyszy i rozejrzał się pospiesznie, żeby zobaczyć jak się trzymają, a wyglądali wszyscy równie tragicznie, co on – Wszyscy żywi? Lou, w porządku? – spytał pospiesznie i wyciągnął odruchowo różdżkę, by jakoś jej pomóc, ale zawahał się – E… zna ktoś jakieś porządne zaklęcia lecznicze? – zwrócił się do towarzyszy, bo sam był w nie naprawdę kiepski i chyba wolał nie ryzykować, że jeszcze bardziej pogorszy sytuację nieudolnymi czarami.
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
Twarz już ją bolała od tego ciągłego uśmiechania się – ale nie mogła przestać. Nie potrafiła przy nim udawać niewzruszonej, nie dało się – zarażał ją tym optymizmem, którego nie potrafiły stłumić nawet coraz nieśmielej przewijające się myślami obawy. Nie chciała myśleć o tym, co będzie, kiedy Celtycka Noc dobiegnie końca i będzie musiała puścić jego rękę – wolała naiwnie wierzyć, że ten efekt jego obecności nigdy nie minie. Może jeśli będzie miała okazję trzymać jego dłoń wystarczająco często...? – Wiesz... mogę ci regularnie koncertować – zaoferowała nieśmiało. Już szukała sposobności, żeby na stałe umościć sobie miejsce w jego kalendarzu, chociaż chyba nawet nie potrzebowała do tego podstępu – w końcu chciał z nią tańczyć dużo dłużej. Zagryzła wargę, przypominając sobie te słowa, zupełnie upojona lekkością w klatce piersiowej. Miała wrażenie, że zaraz wybuchnie od środka. Albo odleci. Jak to możliwe, że całe życie miała tego człowieka praktycznie pod nosem, a jednak – jak sądziła – znalazła go dopiero teraz? – No to naprzód! – zawołała z uciechą, szybko przebierając nogami, żeby nadrobić jego wielkie kroki. Ledwo do niej docierało, że właśnie pierwszy raz życiu szła pod rękę z chłopakiem, który jej się podobał. Zazwyczaj im większym darzyła kogoś zainteresowaniem, tym bardziej oziębła się stawała, nie pozwalając doprowadzić do takich czułych gestów, o których sama myśl wywoływała w niej panikę. A teraz – było wręcz przeciwnie. Kiedy splótł jej palce ze swoimi, czuła tylko spokój promieniujący z miejsc, na których czuła ciepło jego ciała. Dziwne. Jakby skądś już to znała, ale... Nie miała czasu się zastanowić, bo przedarli się akurat przez linię drzew; światło księżyca utonęło w ich koronach, cień spowił sylwetki tej dwójki. Theresa ledwo widziała gdzie stąpa. – Nie masz wrażenia, że jest tu jakoś... – nieprzyjaźnie, chciała powiedzieć, ale jej wrażliwe ucho w tym momencie wychwyciło coś... niepokojącego. Jakby... klekot? Dochodził znad ich głów, trochę z lewej, nie tak daleko. Theresa spojrzała w tamtą stronę, wytężając wzrok. Na początku pomyliła wielkie odnóża z gałęziami w tych ciemnościach, ale po chwili jej wzrok przesunął się po wielkim odwłoku... Czaiła się na nich wielka i tłusta akromantula. Zatrzymała się gwałtownie, przytrzymując Puchona za rękę, głuchy okrzyk wyrwał się z jej ust. – Oj, nie bądźcie już tacy nieśmiali – skrzekliwy głos w akompaniamencie upiornego klekotu potoczył się po lesie. Tessa niewiele myślała – natychmiast sięgnęła po różdżkę, wystrzeliwując w górę snop czerwonych iskier i błagając w myślach, żeby ktoś szybko przyszedł z odsieczą – bo akromantula zeskoczyła właśnie z drzewa i powoli zbliżała się w ich kierunku – a była naprawdę okazała.
W przeciwieństwie do Theresy, Thaddeus zdążył już pomyśleć co będzie po Celtyckiej Nocy. Magia tegoż święta zachęcała do otwartości i zabawy - ale Edgcumbe w życiu nie śmiałby bawić się cudzymi uczuciami, a już na pewno nie takimi delikatnymi. Podjął męską decyzję? Być może. Gdzieś z tyłu głowy wisiała mu pewna obawa - jak każdemu z resztą w takich momentach - ale póki mógł trzymać rękę Theresy, a ona nie uciekała z krzykiem - było po prostu dobrze. Bardzo dobrze. Musiał tylko zadbać o to, żeby nie potrzebowali do tego magicznej wstążki. — Koncertować? — łypnął na dziewczynę spod uniesionych wysoko brwi - uśmiech zdradzał radość z jej propozycji. Łobuzerski błysk zatańczył w zieleni. A może to przelatująca obok nich wróżka? — ... wolałbym być tylko jedyną widownią — dodał lekko. Peregrine zdawała się nieco wycofywać z nieśmiałości - więc analogicznie Edgcumbe zaczął stawiać uparcie małe kroczki naprzód, żeby dziewczyna mu nie uciekła. Choć nie miała akurat teraz ku temu sposobności - wszystko mogło się skończyć, kiedy wstążka w głębokim różowym odcieniu postanowi ich od siebie uwolnić. Puchon już postawił na jedną kartę, starając się grać brawurowo - ale też nie bezczelnie, żeby dziewczyny nie speszyć i nie naruszać tej atmosfery... komfortu. Chciał być po prostu obok - jak dawniej. Zeszli z rozświetlonej Alei Ogników w dużo mroczniejszy bór - Thaddeus nieco zwolnił kroku, i choć dalej uśmiechnięty, dzierżący dumnie dłoń Peregrine niczym Puchar Ligi - zdawał się ostrożniej stawiać kroki. A już na pewno rozglądać się z uwagą na boki - mając wrażenie, że chyba trochę zboczyli z tych przyjaznych, świątecznych ścieżek... A trzeba było po prostu iść za innymi, szlag. Miał widocznie mylne wrażenie, że Złota Lunaballa będzie unikać większych tłumów. Nie masz wrażenia, że jest tu jakoś... — ... nieprzyjaźnie — dokończył za dziewczynę, chcąc przyspieszyć nieco kroku. Nie słyszał nic szczególnego - ale czuł jak włoski stają mu na karku, a to zdecydowanie nie był dobry znak. Chciał ich stąd zabrać jak najszybciej. Ale nie zdążył - widocznie to akromantule unikały tłumów, polując na mniejsze grupki - takie jak ich duet. Zdębiał, kiedy Theresa krzyknęła, wstrzymując go w miejscu - a on wlepił spojrzenie w ogromnego pajęczaka i jego kilka par oczu. I wielkie żuwaczki. — Psidwak by to... — warknął, automatycznie zasłaniając sobą Ślizgonkę, kiedy akromantula z głuchym dźwiękiem opadła na ziemię niedaleko nich. Sięgnął do kieszeni swoich spodni, chcąc dobyć różdżki i niemal momentalnie pobladł. Zacisnął szczęki, aż zgrzytnęły zęby. Znowu zostawił ją w dormitorium. Na szczęście Theresa okazała się mniej roztrzepana - posyłając Perriculum ponad korony drzew. Thad kazałby jej uciekać - gdyby nie fakt, że byli ze sobą związani. Jakakolwiek walka w ich sytuacji wyglądałaby beznadziejnie. Edgcumbe mógłby liczyć tylko na własną siłę - która nie zdałaby się na nic z Peregrine w formie bransoletki. Mogli tylko się wycofywać, licząc na pomoc osób trzecich. — Nie wychylaj się — rzucił tylko do dziewczyny, dalej stojąc między nią a pajęczakiem - on tutaj robił za tarczę, nie mając nawet różdżki.
Uśmiechnął się, otulony jej uwagą, która w każdej innej sytuacji brzmiałaby infantylnie i zbędnie. Dzisiaj, w obliczu tych wszystkich zdarzeń, była po prostu urocza. A Valeria nie była jedyną osobą, która ową głowę straciła, bo Dragos również zachowywał się zupełnie inaczej, bardziej.. ludzko w stosunku do niej. I nie była to zasługa mleka, ale nie potrafił (a może nie chciał, za bardzo skupiony na jej roziskrzonym spojrzeniu) podać przyczyny tych wszystkich zmian. Obserwował ją ukradkiem i gdy się zaśmiała, coś przeskoczyło nie tylko w jego sercu, ale i w twarzy Valerii. Odmalowała się na niej beztroska, której im od tylu lat brakowało. Widok roześmianej kobiety był kojący i dający mu dziwną nadzieję, że może niekoniecznie wszystko zostało spopielone ogniem ciężkiej do strawienia dorosłości. Chłonął ten obraz całym sobą z myślą, że kiedyś przyda mu się to wspomnienie, przypominające o tym, iż usta można wykrzywiać w coś innego niż grymas. Trasa, którą pokonała jej dłoń, badająca miękkimi poduszkami palców jego twarz, pozostawiała po sobie uczucie mrowienia i wręcz palącego żaru pod skórą. Gdy ręka kobiety kończyła kurs na wargach, ucałował delikatnie, jakby przelotem, jej palce, a następnie bez zbędnego skrępowania zacisnął drobną piąstkę Val w swojej dłoni. Zaśmiał się, widząc zdezorientowanie przez chwilę goszczące w jej oczach, zazwyczaj bystrych i wskazujących na to, że doskonale orientuje się w sytuacji. Przytaknął, zgadzając się na powrót do alei. W tamtym momencie mogli pójść gdziekolwiek, byleby razem, z odsuniętymi na skraj świadomości wzajemnymi wyrzutami. Nie miał potrzeby się odzywać, bo cisza między nimi tylko potęgowała wszystkie pozytywne emocje, które zdążyły wykiełkować od początku tego spotkania. A stan ten bardzo mu odpowiadał, jakby na nowo nauczył się oddychać i cieszyć z nawet tych najdrobniejszych rzeczy. Nie tylko ona odkryła dzisiaj w sobie coś z dziecka – on również po raz pierwszy od bardzo dawna był w stanie zrzucić ciężki krawat wszelkich traum, przyduszający go cały czas. Miał świadomość, że rankiem znów go będzie musiał nałożyć i zacisnąć jeszcze mocniej wokół sinej szyi. Ale nie miało to żadnego znaczenia, kiedy czuł ją obok – jeśli taka była cena, nie ma sprawy, zapłaci ją. Reszta wieczoru upłynęła szybko, okraszona szczerym śmiechem, ukradkowymi spojrzeniami, ciepłym uśmiechem, niekończącymi się tematami do rozmów i dyskretnym łapaniem dłoni (konspiracja na tym polu przypominała mu dzieciństwo, kiedy w trójkę – on, ona i Rose – próbowali ukryć coś przed rodzicami bądź nauczycielami). Czuł się tak przyjemnie lekko, gdy krążyli po Alei Ogników, od stoiska do stoiska, czerpiąc garściami magię Celtyckiej Nocy.
Nie teleportował się od razu do domu – zamiast tego postanowił się jeszcze przejść, bez konkretnego celu, z zamiarem oczyszczenia głowy z nadmiaru myśli. Po kilku minutach wędrówki zorientował się, że jest w lesie, w którym jeszcze niedawno szukali lunaballi (przyjemny dreszcz rozpłynął się po jego ciele). Spokój jednak nie trwał długo, rozerwany przez dziewczęcy krzyk. Wyciągnął różdżkę i dostrzegł kawałek dalej czerwone iskry. Nie mógł tego zignorować – przełknął złe przeczucia i pobiegł w kierunku, z którego dochodził hałas. Z każdym kolejnym krokiem jego uszu dobiegał również dźwięk charakterystycznego klekotu, który już dzisiaj słyszał. A więc miał rację – w lesie czaiło się więcej akromantul. Zacisnął palce na różdżce; adrenalina znowu buzowała mu w żyłach. Wiedział, że pająki potrafią być niebezpieczne i nieobliczalne, ale nie mógł zdusić w sobie poczucia, że tak oto los podsuwa mu szansę zmierzenia się nie tyle z akromantulą, co z własną awersją w stosunku do magicznych stworzeń. Przypadek, który dojrzał w oddali, był porównywalnie duży do tego, którego już dzisiaj spotkał. Pająk czaił się na jakąś parę – nie miał zbyt wiele czasu na przyglądanie im się. – Arania Exumai – krzyknął i cisnął zaklęcie w akromantulę, którego siła odrzuciła ją w ostatniej chwili. Zachowując ostrożność i różdżkę w pogotowiu (nauczony doświadczeniem i ze świadomością, że nie ma tu innej doświadczonej osoby, która mogłaby jakkolwiek zareagować), podszedł do chłopaka i dziewczyny, rozpoznając w nich uczniów Hogwartu. Nie umiał powstrzymać westchnięcia, które wydarło się z jego ust, gdy ową dziewczyną okazała się Ślizgonka, parę godzin wcześniej wykonująca pod jego nadzorem szlaban, psiocząc na wszystkich dookoła i wyklinając go na różne sposoby. – Jesteście cali? – spytał, przenosząc wzrok na akromantulę, która powoli dochodziła do siebie po upadku i zbierała się z zamiarem ponownego ataku. Był na niego przygotowany. Niewerbalnie rzucił Conjunctivitis, oślepiając zwierzę oraz Immobilus, spowalniające je. Następnie wyczarował węża, który tak naprawdę załatwił problem za niego – zaatakował pająka, podduszając go, kąsając i ostatecznie zmuszając do ucieczki w bardzo wolnym tempie i na oślep. Zerknął na przestraszoną dwójkę. - Przez chwilę chciałem spytać co myśleliście, gdy zbaczaliście z wyznaczonej trasy, ale odpowiedź jest jedna - nie myśleliście. Panno Peregrine, mało pani szlabanów i problemów? Panie Edgcumbe, spodziewałem się więcej rozsądku z pana strony - zrugał ich, darując sobie dalsze, niepotrzebne wykłady (szukanie lunaballi było wydarzeniem przewidzianym dla wszystkich pełnoletnich uczestników, którzy robili to na własną odpowiedzialność, nie mógł im tego zabronić). Potem wytłumaczył którędy powinni pójść, jeśli chcą zakończyć Celtycką Noc w jednym kawałku. W gruncie rzeczy, w ich wieku również unosił się brawurą i wymykał na nielegalne eskapady do rezerwatu, toteż skwitował ich wyprawę macie więcej szczęścia niż rozumu. Upewniając się, że idą w dobrą stronę, przeczesał ponownie las spojrzeniem, szukając potencjalnego zagrożenia. Zmęczony do granic możliwości (poziom adrenaliny powoli spadał, powodując znużenie) i stwierdzając, że póki co w tym miejscu będzie spokojnie, teleportował się do swojego mieszkania. Teraz niech Merlin ma w opiece tych chojraków.
/zt
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
– Miałam na myśli... właśnie takie... prywatne recitale. – Ugh, dlaczego aż tak brakowało jej powietrza, kiedy to mówiła? Miała wrażenie, że to zdane zabrało cały tlen z jej płuc, przecież tak zaprawionych nauką śpiewu i treningami. Jej głos cichł z każdym wyrazem, ale spojrzenie robiło się coraz bardziej... głośne. Trochę rozbiegane zakłopotaniem, trochę drżące niepewnością, ale ciągle do spółki z rumieńcem zdradzające jej entuzjazm dla myśli, którą próbowała mu przedstawić. To jeszcze nie był ten moment, w którym chciałaby wyrwać rękę z jego uścisku (nie byłoby o tym nawet mowy nawet bez wstążki splatającej ich nadgarstki), ale ta sytuacja wydawała jej się coraz bardziej odrealniona i abstrakcyjna. Aż zachichotała sama do siebie, chociaż nie wiedziała, z czego dokładnie się śmieje. Może po prostu musiała znaleźć jakieś ujście dla tego zbierającego się w niej... czegoś. Ostatnio była aż tak pogubiona w swoich własnych myślach chyba wtedy, kiedy obudziła się z jedną wielką wyrwą w pamięci. Nie znosiła tego uczucia – jakby ziemia osuwała jej się spod nóg. Ale tym razem prowadził ją przez to głęboki i kojący głos Thada, a nie kakofonia ośmiu, sprzeczających się ze sobą i pogłębiających zamęt w głowie. Jeśli to zagubienie i tracenie gruntu pod nogami było ceną za jego obecność... wytrzyma. Albo nauczy się lewitować. Już i tak prawie frunęła pod jego roziskrzonym spojrzeniem. Nie mogła tego samego powiedzieć o wyłupiastych ślepiach akromantuli, zbliżającej się do nich powoli, jakby chciała podroczyć się trochę ze swoim łupem. – O-o. – Zbladła odrobinę, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że Thad nie ma różdżki. I jeszcze zasłaniał ją swoim ciałem, jakby koniecznie chciał zostać pierwszym daniem pająka. Zasłaniasz mi przeciwnika, chciała powiedzieć, ale w tym samym momencie, kiedy otworzyła usta, odezwał się Puchon. Nie wychylaj się? Jeszcze czego. – W razie czego użyj swoich rogów – podsunęła mu myśl, nerwowo pukając go palcem w ramię. A potem wychyliła się zza niego – nie mogła długo wytrzymać, po prostu zdając się na kogoś innego. Nie była typem dziewczyny, która w jakiejkolwiek sytuacji liczyłaby na ratunek, zamiast samej zakasać rękawy i bić się do upadłego. Po pierwsze, jeśli miała zostać pożarta, to przynajmniej z honorem. A po drugie, mimo wszystko to ona dzierżyła bardziej przydatne narzędzie do walki – wycelowała różdżkę w pająka, już otwierała usta... Zaklęcie ugodziło akromantulę, ale to nie ona je rzuciła. Przybyła odsiecz w postaci szkolnego woźnego (w myślach Theresa skreśliła łajnobomby ze swojej sporządzanej podczas szlabanu listy zakupów), który przegonił bydlę jakby robił to już wcześniej. Teraz już całkiem wyszła zza Thada, nie chcąc przegapić tej potyczki, która rozegrała się błyskawicznie przed ich oczami. Zostało tylko poświecić chwilę oczami, kiedy Fawley udzielał im wykładu – niebezpieczeństwo zniknęło. Przynajmniej to pod postacią nieprzyjacielskich stworzeń. – Chodźmy, bo jak tu się czają jeszcze jakieś akromantule... – nie dokończyła. Na wszelki wypadek jeszcze nie chowała swojej różdżki.
Zaczęło się wszystko cudownie i romantycznie. Loty z Viks w moich ramionach, niewinne flirty, ja zapraszający serdecznie do mojej pracy i obiecujący pyszne piwka (nie żadne felerne); zdecydowanie było nam za dobrze dlatego oto stajemy naprzeciwko gigantycznego pająka. Co chociaż będzie mi się śniło po nocach, to co mu zrobiłem, to są też duży plusy tej przygody. Kiedy zerkam na Viks, widzę że moje otwarte obrzydzenie do potwora wcale jej nie przeszkadza, a zdecydowanie jest skupiona na tym w jak spektakularny sposób pokonałem pająka. - Też sobie pięknie poradziłaś, ale skoro tak mówisz to mam nadzieję, że spotkamy więcej pająków - mówię najpierw do Viks na jej pochwałę, machając zalotni brwiami. Ale kątem oka widzę łopoczącą się nogę pająka i znowu krzywię się z niesmakiem. - Nie wiem, powinienem udzielać? - mówię za to na pytanie Lou szczerze zdziwiony, bo w zasadzie to Nessa mi dawała korki, żebym mógł zostać animagiem, raczej nie pomyślałem o tym, że ja mógłbym je komukolwiek dawać. Te rozważania jednak szybko musiały odejść na bok, bo oto po jakichś niefortunnych słowach mojego przyjaciela dziki kot zaatakował go. Wyciągam różdżkę, ale odrobinę bezradnie tym razem z nią stoję, bo zwyczajnie jak rzucę zaklęcie mogę ugodzić śliczną buzię mojego przyjaciela. Za to dziki zwierz zaczął rzucać się po nas jak szalony i bardzo trudno było go odpędzić. A kiedy to się skończyło dotykam swojej obolałej twarzy i widzę, że wszyscy wyglądamy tragicznie. Victoria niepotrzebnie czuła się przym mnie bezpieczna. - Nie umiem nawet opatrzyć małego zadrapania... wynośmy się z tego lasu - mówię zdenerwowany i ruszam jak najszybciej by zakończyć tą tragiczną wyprawę. Ale po chwilę staję gwałtownie. - Ej - mówię i pokazuję na wijącą się niedaleko nas roślinę podchodzę kilka kroków do przodu razem z Viks i podnoszę dłoń, by zerwać z niej niewielki listek. Chcę coś powiedzieć, ale wtedy wszystkim nam udaje się dojrzeć złotą postać, tańczącą na niewielkim pagórku. Przez chwilę gapię się na nią, nie mogąc oderwać wzroku, zapominając o bólu, podrapaniu i pająkach. Dopiero jak odchodzi razem z przywiązaną do mnie towarzyszką idziemy na miejsce w którym była i ze zdumieniem podnoszę jajeczną pozytywkę, a raczej jedną z nich, bo najwyraźniej zwierzę nimi handlowało.
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Prywatne recitale. Kim byłby Edgcumbe, jeśli nie wyszczerzyłby się najszerszym uśmiechem w swoim życiu, słysząc takie zdanie od dziewczyny, która ewidentnie wpadła mu w oko? Choć i to było zwyczajnie za mało powiedziane i zbyt płytko ujęte. Peregrine zawsze była jakąś częścią jego życia - zwłaszcza, że, do cholery - nie wodził za nią wzrokiem tylko w Hogwarcie! Mieszkali obok siebie - a on, debil skończony, dopiero ostatnio i to jeszcze przez wizzengera, zdobył się na to, żeby do ich sąsiedztwa nawiązać. Nie ukrywając - to też był jeden z powodów dlaczego teraz mógł tak śmiało do Ślizgonki podchodzić. Wiedział, że nie stroi sobie z niego żartów i naprawdę go nie pamięta. Cel miał więc jeden - tworzyć nowe wspomnienia. Póki co udawało im się to aż za dobrze. — Taki jest plan! Choć sytuacja była śmiertelnie poważna - w końcu stali niemal twarzą w twarz z naprawdę dorodną akromantulą - Thad nie mógł powstrzymać rozbawionego parsknięcia na słowa Theresy o swoich rogach. Jednocześnie mignęła mu przed oczami jej zarumieniona twarz - kiedy wcześniej, jeszcze w Alei Ogników, po nie sięgała - to się dopiero nazywała sztuka rozpraszania mężczyzn. Szczęśliwie był chyba jedynym rozproszonym - bo odsiecz przybyła w postaci szkolnego woźnego, który z wprawą godną jakiegoś łowcy stworzeń - przegonił akromantulę, która w podskokach zniknęła w ciemnym borze. To było szybkie - i choć Thaddeus przybrał skruszony wyraz twarzy podczas łajanki Fawleya, obiecał sobie, że: po pierwsze, napisze facetowi list z podziękowaniami; po drugie: przywiąże sobie tą jebaną różdżkę do dłoni. Albo najlepiej użyje Trwałego Przylepca i walnie ją sobie na czoło - przynajmniej wiedział, że z rogami mu do twarzy. Pogładził kciukiem drobną dłoń Peregrine, kiedy zostali już sami. Jednocześnie pokręcił z dezaprobatą głową nad samym sobą. — Ruszajmy — jakoś przełknął swoją męską dumę, kierując się na ścieżki wskazane im przez Fawleya. Czasem lepiej było posłuchać kogoś... starszego. A na pewno kogoś, kto tak sprawnie radził sobie z pająkami wielkości kucyka. — Nie wierzę, że to zawodowy cieć... Pamiętasz poprzedniego? Ledwo różdżkę umiał trzymać, mylił miotłę z mopem... I tak się właśnie kończy obgadywanie innych - nawet jeśli niezłośliwe - Edgcumbe. Ledwo zawędrowali we dwójkę na właściwą dróżkę, a Thaddeus mierzący bez mała dwa i pół metra ze swoim majestatycznym porożem - wbił się nim w wiszące nieco niżej gałęzie. I nie przejąłby się tym zbytnio, bo już wcześniej nimi zahaczał - ale teraz aż go wstrzymało w miejscu - poczuł to dotkliwie zwłaszcza w karku, który zasprężynował nim całym i uniemożliwiał zrobienia choćby pełnego kroku wprzód. — Jeszcze tego brakowało... — mruknął, nieco zażenowany, uparcie próbując jedną ręką wydostać swe poroże z liściastych uścisków. Na próżno - próbował nawet kucnąć, acz w rezultacie jedynie zawisł w powietrzu. — Pięknie. Szczęka zacisnęła mu się w napięciu, uwydatniając linię żuchwy, kiedy Thad walczył ze sobą, żeby spojrzeć w oczy Theresy - a było to spojrzenie zrezygnowanego szczeniaka, który potrzebuje pomocy, tylko połknął własny język. Najpierw brak różdżki - teraz to. Jak bardzo można się wygłupić w jeden wieczór? — Kozioł leśny... Znany z chwytnych rogów, którymi porusza się po gałęziach drzew... — Przybrał profesorski ton, plotąc kompletne absurdy. — Jego głównym pokarmem są akromantule... — dodał jeszcze, z zarodkiem uśmiechu w kąciku swoich ust - zerkając przepraszająco na Theresę.
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
– Jest z Rumunii, tam pewnie akromantule się daje dzieciom do przytulania jak zabawki – teoretyzowała. Tak sobie wyobrażała kraj smoków – jako zupełnie dziki i niebezpieczny. Może to stąd brała się wprawa woźnego w walce z niebezpiecznymi stworzeniami? Przy okazji może stąd również wzięła się jego absolutna nieustępliwość – poprzedni woźny dawał jej się czasami namówić na skrócenie szlabanu, kiedy mówiła, że źle się czuje albo że ma pracę domową do odrobienia. Na Fawleya już niestety nie działały piękne oczy. Odwróciła się zaskoczona, kiedy nagle Thad został w tyle... i nie powstrzymała parsknięcia śmiechem, stłumionego lekko wolną dłonią, widząc w jakiej pułapce się znalazł. Widać rogi mogły się przydać do obrony przed dzikimi stworzeniami, ale miały też swoje minusy. – Samica tego gatunku podąża za kozłem nawet w najciemniejszy las... – podchwyciła tonem narratora przedstawienia. – Nie posiada poroża, ale dysponuje magicznym... kopytem – tu uniosła swoją różdżkę, wyciągniętą z cholewki buta, gdzie dopiero co zdążyła ją schować – którym, gdy zajdzie taka potrzeba, jest w stanie uwolnić kozła z pułapek... diffindo! – Wycelowała koniec różdżki w stronę splatających poroże gałęzi. Zaklęcie z cichym świstem przecięło więzy oplatające jeden z rogów. Theresa musiała przesunąć się trochę i powtórzyć inwokację, aby uwolnić i drugi róg. Stała teraz przodem do Thada – na tyle blisko, że czuła bijące od jego ciała ciepło. I wcale nie patrzyła na niego, jakby się wygłupił. Po twarzy może i błąkał się rozbawiony uśmieszek, ale spoglądała na niego spod rozwichrzonej grzywki z czułością. Zamarła tak na chwilę... I wtedy kątem oka dostrzegła ruch miedzy drzewami. Wyczulona po spotkaniu z akromantulą, zwróciła w tamtą stronę czujny wzrok – ale to nie kolejny pająk na nich czyhał, a mały, dziwny człowieczek z zainteresowaniem przyglądający się ich poczynaniom. – Ugh... bobo się na nas patrzy – powiedziała do Thada, rozpoznając stworzenie, które kiedyś widziała na rycinie w podręczniku. Szkoda, że na oglądaniu obrazków się wtedy skończyło. – Chodźmy – powiedziała niechętnie. Jakoś niepokoiło ją to ciekawskie spojrzenie i chciała szybko oddalić się od tego miejsca. Nie zaszli jednak daleko, zanim nie poczuła, jak coś ciągnie ją od tyłu za sukienkę... by następnie podrzucić ją do góry. Materiał załopotał w powietrzu, a zimne, wieczorne powietrze przesunęło się po nagich nogach Theresy, która krzyknęła rozdzierająco – jeszcze głośniej, niż na widok ogromnego pająka. Odwróciła się gwałtownie, czując jak purpura zalewa jej policzki, szyję i dekolt. – ŁAPY PRZY SOBIE TY PRZEBRZYDŁY BOBESRAŃCU – charknęła ze szkocką twardością wyginającą w złości głoski. Ale bobo niewiele sobie z tego zrobiło – zamiast posłuchać jej polecenia, postanowiło ze złośliwym chichotem chwycić za nogawki spodni Thaddeusa i silnym szarpnięciem je z niego ściągnąć.
Na całe szczęście nie bała się pająków, chociaż musiała przyznać, że akromantule w istocie nie należały do najpiękniejszych i najbardziej pożądanych stworzeń, jakie można było spotkać na swojej drodze. W tej chwili jednak liczyło się dla niej coś innego, a mianowicie to, jakich zaklęć użył Fillin. To było coś, co jej imponowała, znajomość sztuki, a nie jakieś podwórkowe nadymanie się, czy coś podobnego. Uśmiechnęła się do niego kącikiem ust. - A mogą być troszkę mniejsze? - spytała jeszcze, patrząc na niego w sposób, który można było na pewno określić jako błagalny, ale później przyszło im ruszyć przed siebie, bo zdecydowanie nie powinni tak stać tutaj w miejscu i dyskutować, podczas gdy akromantula podskakiwała jakoś niepewnie gdzieś w okolicy, przetaczana dalej i dalej ich zaklęciami. Kiedy ruszyli dalej, wszystko wydawało się być całkiem proste i w gruncie rzeczy, przyjemne. Przynajmniej do czasu, aż Boyd nie postanowił przesunąć pewnego kota, co skończyło się dla nich raczej tragicznie, bo nie mogłaby za spokojne i piękne uznać tego, że skończyli z pokaleczonymi twarzami! Może wyrwał się jej jakiś pisk, może była przerażona, ale na pewno była na tyle skołowana, że nie umiała sobie za nic w świecie przypomnieć, jak brzmiały zaklęcia lecznicze, których trochę liznęła. Wolała chyba jednak podążyć za Fillinem i ucieszyła się, kiedy dotarli na polanę. Jeszcze bardziej, gdy spostrzegli tańczące zwierzę, a ona po prostu złapała Fillina za ubranie i lekko rozchyliła usta, bo to mimo wszystko był całkiem przyjemny widok. Nie spodziewała się tego, ale w sumie bawiła się dobrze. - Myślisz, że to jakiś prezent? - spytała, mrugając nieco oszołomiona, kiedy Fillin podniósł pozytywkę i spojrzała na niego, po czym zaśmiała się cicho i dotknęła jego policzka, by zetrzeć z niego krew. Sięgnęła później po różdżkę i skierowała ją w stronę chłopaka, by rzucić na niego vulnus alere z nadzieją, że to chociaż trochę mu pomoże. - Przygody mamy za sobą, czy teraz mogę coś zjeść? - spytała i uśmiechnęła się do niego ciepło.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Thaddeus H. Edgcumbe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 195cm
C. szczególne : Zaraźliwy uśmiech, szkocki akcent, drobna blizna obok ust, wielkie dłonie i jeszcze większa muskulatura
Kiedy Theresa podłapała to desperackie przedstawienie wystawiane przez Thada - wyraz twarzy studenta zmienił się diametralnie. Zażenowanie ustąpiło miejsca rozbawieniu i - nawet nieukrywanej - wdzięczności. To był ten moment, kiedy ktoś wpadał nieumyślnie do rzeki - a jego towarzysz dla niepoznaki, że tak właśnie miało być - sam wbiegał do niej na wariata. I tak z krępującej sytuacji wychodziła kolejna, wspólna przygoda. Wspomnienie. Więc nawet jak nie wychodziło, to jednak, z czynną pomocą Peregrine - wychodziło. Uwolniony z ciasnych objęć drzew - odzyskał swoje rogi, wolność i dumę, rozmasowując sobie wolną dłonią mięśnie karku i zerkając wprost na uśmiechniętą buźkę Theresy. Sam nie mógł powstrzymać uśmiechu - widząc te błyszczące jak koraliki oczy. — Samiec kozła jest dozgonnie wdzięczny... — ... swojej partnerce - chciał rzec, ale spojrzenie dziewczyny dosłownie wytrąciło go z równowagi, puszczając przyjemny dreszcz po kręgosłupie, aż po sam czubek rogów. Przynajmniej miał takie wrażenie - tak samo jak miał wrażenie, że wokół nich rozmyło się wszystko i widział dokładnie tylko te subtelnie uśmiechnięte usta Peregrine - którym miał chęć przyjrzeć się zdecydowanie bliżej... Gdyby nie Bobo. Zamrugał gwałtownie, próbując podążyć za spojrzeniem Ślizgonki - również dostrzegając małe, łyse stworzenie, podobne do gnoma. Zmarszczył brwi, zaciskając dłoń na palcach Peregrine. — Chodźmy — przytaknął, prowadząc ich dalej w las - i tym razem uważając na poszycie nad swoją głową. Omal jednak znowu nie wpadł w zawieszone niżej gałęzie, kiedy Theresa... krzyknęła to mało powiedziane. Aż bębenek w uchu mu zatrzeszczał z bólu - bo miała kawał głosu. Odwrócił się do niej gwałtownie i niemal równie gwałtownie uciekł spojrzeniem - a rumieniec dotychczas czający mu się pod kołnierzykiem koszuli, wpełzł na jego szyję i policzki. Zgrabne kobiece nogi to nic - zgrabne kobiece pośladki odziane w dopasowaną bieliznę to było jednak coś. Zwłaszcza należące do Theresy Peregrine. Nawet jeśli by chciał - a nie chciał, na pewno nie w takich okolicznościach - zawiesić spojrzenie na dziewczynie nieco dłużej, to nie było mu to dane. Bo zaraz, zupełnie magicznym sposobem, pomijając zapięcie spodni i sprzączkę paska - Bobo i jego obnażył. — Szyszymorysyn — dołączył do szkockich charknięć Theresy, nie tyle zły o swoje spodnie - co o roznegliżowanie swojej towarzyszki. W końcu czego Edgcumbe miał się wstydzić? Bokserek w Strażników Galaktyki? Pochylił się do ziemi - ale nie po to, żeby podciągnąć wolną dłonią spodnie, tylko żeby chwycić jeden z większych kamieni. Bobo już chyba zorientował się, co się święci - bo jego chichot ustał, zastąpiony przez gorączkowy tupot nóg na żwirowej ścieżce. Kamień to nie kafel - łatwiej się nim rzucało - Edgcumbe biorąc więc półzamach, cisnął swoimi pociskiem jak z procy - wprost w głowę uciekającego gnoma. A oko miał dobre. — Chodźmy, bo takie smarki na pewno nie łażą same... — mruknął, z nieukrywaną satysfakcją przyjmując do uszu jęk bólu Bobo. Jedną ręką - nie chcąc angażować w tę czynność i tak całej bordowej z oburzenia Theresy - podciągnął swoje spodnie na miejsce i zapiął, nieco się tylko przy tym miotając. Minusy dużych dłoni. — Wszystko w porządku? — spytał z wybrzmiewającą w tembrze głosu troską, zerkając na dziewczynę przez ramię i prowadząc ich dalej w las. W końcu wyszli na jedną z leśnych polan - Thaddeus już miał przybrać pełen tryumfu uśmiech, pewien, że to tutaj spotkają Złotą Lunaballę - jednak Celtycka Noc miała zupełnie inne plany. Spotkali coś, owszem - Złotowłose Wile. Z deszczu pod rynnę. Zdążył się tylko spiąć cały, desperacko zaciskając dłoń na szczupłych palcach Peregrine - kiedy dwie wile ich dostrzegły. Thaddeus doskonale zdawał sobie sprawę z czym urok wili się wiąże - miał w końcu za sobą dość zażyłą relację z półkrwi wilą i jej odziedziczona po matce magia i jego nie ominęła. Jednak to było nic w porównaniu do mocy jaką reprezentowały sobą te czystokrwiste istoty. Choć chciał z tym walczyć, zwłaszcza z Theresą u boku - jego oczy zaszły mgłą, kiedy tylko skrzyżował spojrzenie z jedną złotowłosą, nie mogąc oderwać od niej oczu. Stał jak ten kołek, zupełnie nieruchomo, jak pod wpływem Drętwoty i Trwałego Przylepca - kiedy jedna z wil się do nich zbliżała. — Śliczny... — Jasnowłosa zaświergotała perlistym głosem, stając zdecydowanie zbyt blisko Edgcumbe'a i przyglądając mu się... drapieżnie. Jednocześnie delikatny, rozbawiony uśmiech tańczył na jej pełnych wargach, kiedy bez skrępowania przebiegła palcami po barkach i torsie studenta. Dopiero wówczas, zauważyła łączącą Thaddeusa i Theresę wstążkę - przenosząc obłędnie błękitne spojrzenie wprost na - ewidentnie zawadzającą jej - Ślizgonkę. — Oddaj nam go — to nie była prośba, acz wyjątkowo lekko ujęty rozkaz - równie lekko jak drugie ramię Puchona, które wila przycisnęła do swojego ciała. Gdzieś w tle rozwiał się śmiech tej drugiej - obserwującej poczynania siostry z daleka.
Theresa Peregrine
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 164 cm
C. szczególne : konwaliowe perfumy | bardzo donośny, niski głos | lekki szkocki akcent, który intensywnieje wraz z emocjami | broszka w kształcie muszli ślimaka przypięta zazwyczaj do szkolnej torby
– Samica kozła przyjmie w podzięce czarujące towarzystwo samca – powiedziała, z jakiegoś powodu bardzo cicho, prawie szeptem. Wolna ręka zaczęła lekko drżeć pod spojrzeniem Puchona, w którym pojawiło się coś dziwnego. Nie wiedziała, co to było, ale poczuła się, jakby serce zaczęło pompować nie krew, a płynny ogień. Głupie bobo. Podwójnie. W panice przycisnęła materiał sukienki do kolan, na wypadek gdyby ten mały zasmarkaniec próbował powtórzyć swój dowcip. A gdy jego ofiarą padł Thad... cóż, nie mogła zarumienić się jeszcze bardziej, ale od twarzy wciąż buchało ciepło, kiedy wzrok mimowolnie powędrował do jego silnych ud, a potem Puchon się pochylił i... chyba zaraz zemdleje. Zakryła oczy dłonią, bo niewierne tęczówki nie chciały współpracować. Usłyszała tylko tupot, a później głuche uderzenie i jęk. Zerknęła przez uchylone palce, akurat żeby móc z satysfakcją przyjrzeć się, jak bobo przewraca się prosto na twarz. Zasłużył sobie. Zabrała rękę z twarzy – teraz mogła już to zrobić bezpiecznie, o czym poinformował ją szczęk paska. Na pytanie Edgcumbe'a pokiwała głową. – Mmmhm... w porządku – powiedziała. Głos drżał odrobinę, ale kąciki ust unosiły się lekko. Cieszyła się, że coś takiego przytrafiło jej się akurat kiedy obok był Thad, a nie ktoś inny – on przynajmniej zareagował z wyczuciem, dzięki czemu była nawet w stanie zauważyć komizm tej sytuacji. Parsknęła krótkim, nerwowym śmiechem. – Fajne... – bokserki, chciała powiedzieć, ale na szczęście zorientowała się, jak to brzmi, jeszcze zanim słowo zdążyło opuścić jej usta. – Fajny rzut... to znaczy, dobry rzut... dziesięć punktów – próbowała wybrnąć. Udało się prawie zgrabnie, ale dobrze się stało, że akurat wypadli na polanę i lunaballa zaraz miała odwrócić jego uwagę od tego, co paplała Peregrine... Tyle tylko, że na polanie nie czekała na nich lunaballa. Chłód uderzył ją w twarz, kiedy uświadomiła sobie, na co patrzy – nigdy wcześniej nie widziała wili. Patrzyła, jak jedna z nich podchodzi w ich kierunku, płynąc w powietrzu lekko jak chmura dymu. Theresę zamurowało, gdy ta zaczęła tak bezceremonialnie dotykać Thada i gdy zobaczyła jego kompletny brak reakcji i zamglone spojrzenie wbite prosto w bezkresny błękit tęczówek stworzenia. Dopiero prośba – czy też raczej polecenie – wyrwała ją z tego otępienia. – N i e m a o p c j i. – Mimo znów uwydatnionego zdenerwowaniem szkockiego akcentu, Theresa wymówiła bardzo dokładnie i z naciskiem każdą głoskę, walecznie patrząc w oczy wili, która wyglądała na zirytowaną stawianym oporem. – Ten pan ma już z kim tańczyć – dodała równie stanowczo, zupełnie nieświadomie mocniej zaciskając uchwyt na dłoni Puchona. Wila uśmiechnęła się trochę upiornie, powątpiewająco. – Nie chcesz go aż tak bardzo – powiedziała. Theresa spostrzegła, że palce pięknego widma mocniej zaciskają się na ramieniu Thada, które zaczęła ciągnąć w stronę swoich sióstr. – A on chce iść z nami... – skierowała głodny wzrok na jego twarz. Wszystkie mięśnie Ślizgonki stężały na chwilę, gdy i ona zerknęła na Thaddeusa – był zupełnie otumaniony czarem wili, na którą kierował błędny wzrok... i chociaż Tessa wiedziała, że to działanie czaru, mroził ją ten widok, rosnący w żołądku irracjonalnym żalem rozlewającym do żył panikę. Ale zaraz zmarszczyła gniewnie brwi, znów odwracając wzrok na złotowłosą kobietę, w której oczach już wykwitał triumf. Zetrze jej jeszcze ten głupi uśmiech z twarzy. Zrobiła krok, żeby znaleźć się naprzeciwko Thada i objęła go mocno, blokując go w miejscu swoim ciałem, nie pozwalając wili pociągnąć go dalej. – Zostaw go w spokoju. Jest mój – wycedziła. W normalnych warunkach nigdy nie zdobyłaby się na odwagę, żeby powiedzieć coś takiego – nie teraz, kiedy tak naprawdę dopiero co zaczęli się poznawać – ale mówiła z siłą i pewnością, których nie spodziewała się w sobie znaleźć. Z satysfakcją zaobserwowała, że na wili ta scena wywołała odpowiednie wrażenie. Odrzuciła ramię Puchona, oczy pociemniały jej w złości; kątem oka Theresa dostrzegła, że dłonie zaciśnięte w pięści obnażyły szpony. Kobieta odwróciła się z niezadowolonym warknięciem i zaczęła odchodzić. Jej siostra wydała z siebie jęk zawodu. – Co za szkoda... – usłyszała jej głos dochodzący gdzieś zza pleców, ale ledwo do niej docierał. Tessa trochę bała się zobaczyć teraz wyraz jego twarzy. Czy dalej był otumaniony urokiem tej zwodniczej kreatury? Nie miała wcześniej do czynienia z wilami i nie miała pojęcia, jak to opętanie wyglądało z perspektywy osoby, która pada jego ofiarą. Czy urok mija, kiedy wila straci zainteresowanie? Czy kiedy straci je ofiara? Przełknęła głośno ślinę, ciągle obejmując Thaddeusa w pasie. Z czołem przyciśniętym do jego piersi czekała, aż coś powie.
Ostatnio zmieniony przez Theresa Peregrine dnia Sro 20 Maj 2020 - 23:06, w całości zmieniany 1 raz
Wchodzimy do lasu. Jak wcześniej wszędzie był gwar, mnóstwo latających ogników, palące się ogniska, ludzie całujących wszystkich dookoła... tak teraz jest cisza. Czuję się trochę dziwnie, szczególnie, że kiedy wchodzimy między drzewa nagle otacza nas mrok. Słońce zaszło już jakiś czas temu, chociaż niebo nie jest jeszcze idealnie szare, to pomiędzy drzewami jest prawie całkiem ciemno. Widzę unoszące się pyłki, które trochę jakby wszystko rozświetlają ale i tak nie jest zbyt widno. Wciąż trzeba stąpać ostrożnie, żeby nie potknąć się o wystający korzeń i wytężać wzrok w poszukiwaniu czegokolwiek. - To co teraz? - zatrzymujemy się na skraju, przed nami jest ciemność a za plecami niknący gwar imprezy. - Tak po prostu wchodzimy i liczymy, że nic nas nie zje? - pytam chyba niepotrzebnie, bo przecież wiadomo, że idziemy. Zanurzamy się coraz bardziej w ciemność ale oczy z biegiem czasu się do niej przyzwyczajają. Nasze nadgarstki związane są wstążką i jak żadnemu z nas jakoś to bardzo nie przeszkadza, bo nawet nie próbujemy się uwolnić, tak trzeba przyznać, że odrobinę to niewygodne. Stosuję więc najlepsze chyba rozwiązanie i łapię Maxa normalnie za rękę. Schylam się do jakiegoś maciupkiego kaktusa rosnącego przy drzewie (i zmuszam - a przynajmniej próbuję - swojego kompana do zrobienia tego samego) ale kiedy go tykam, żeby sprawdzić czy jego kolce rzeczywiście są ostre, zostaję opluta przez paskudne, błotniste coś. Całe ramie w tym mam, odskakuję jak poparzona, chociaż już nic to nie może pomóc, bo jestem cała wybrudzona tym czymś. W dodatku śmierdzi. Wyjmuję różdżkę i wolną ręką (załóżmy, że to prawa) próbuję rzucić sama na siebie Aguamenti co nawet mi wychodzi, przy okazji ochlapuję też wodą Maxa, bo jakżeby inaczej, skoro jest tuż obok a nie do końca to wszystko kontroluję. - Oj, sorki, dostało ci się też tym błotem, chcesz wody? - pytam, gotowa jeszcze jednym Aguamenti wycelować prosto w gryfona.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Serce miało jej wyskoczyć z piersi, gdy nagle znalazła się w objęciach Boyda, kręcąc się z nim. Złapała się go mocniej, śmiejąc się radośnie i spoglądając na niego ze szczęściem wymalowanym na twarzy. Tak, udało się pokonać paskudnego pająka i wyjść z tego bez obrażeń! A do tego taka nagroda i słowa uznania! - Dziękuję - odparła cicho, z rumieńcem na policzkach, poprawiając włosy, które przez kręcenie się, opadły na jej twarz. Uśmiechnęła się szeroko do chłopaka Victorii, kiwając przy tym ochoczo głową. Tak, zdecydowanie tak. Ona potrzebowała korepetycji z transmutacji i choć w planach miała prosić, chociażby Krukonkę o pomoc, tak skoro nawet panna Brandon była oczarowana zdolnościami Fillina, dlaczego Lou miałaby nie poprosić go o pomoc? Inna sprawa, że pewnie nie powtórzy swojej prośby po celtyckiej, zwyczajnie mając z tym problem. Teraz jednak nic nie miało szczególnie dużego znaczenia, o niektórych sprawach dość szybko zapominała, a wszystko za sprawą zbawiennej, czy przeklętej wstążki. Co kto wolał. Ona patrzyła na nią jak na szczęście, bo miała obok siebie najlepszego pałkarza Hogwartu i najprzystojniejszego Gryfona. Lepiej, żeby nikt tego w tej chwili nie podważał. Jedyne, czego w tym wszystkim brakowało, to odrobiny szczęścia. Jeśli coś mogło pójść nie tak, to oni byli tego idealnym przykładem. Najpierw akromantula, a później dziki kot, który zdążył przerobić im twarze tak, że z całą pewnością zostaną po tym blizny. Nawet nie wiedziała, co mogłaby zrobić i nie wyciągała różdżki, uśmiechając się krzywo do Boyda, kręcąc przy tym głową. - Co najwyżej mogłabym znieczulić na chwilę... - odpowiedziała nieco smutno, bo nie mogła zrobić niczego, żeby pomóc ukochanemu(?). Otarła twarz, zaciskając zęby i starając się nie syknąć z bólu, który rozchodził się od ran. Zacisnęła więc nieco mocniej dłoń na dłoni gryfona i ruszyła z nim za Fillinem i Viks, również chcąc już jak najszybciej wyjść z lasu. Nie miała nic przeciwko towarzystwu, ale magiczne stworzenia mogłyby znaleźć sobie lepsze zajęcie, niż utrudnianie im życia. Przystanęła, gdy Fillin wskazał na coś. Natrafiając spojrzeniem na złotą lunaballę, nie mogła nie wyjść z podziwu. Obserwowała jej taniec, czując, że to jest jedna z prawdziwie magicznych chwil. Potarła kciukiem wierzch dłoni Boyda, stając bliżej niego. Kiedy stworzenie kończyło swój przedziwny, ale jakże wciągający i urzekający taniec, Lou podniosła spojrzenie, żeby uśmiechnąć się ciepło do swojego partnera. Gdyby nie on, nie zobaczyłaby tego widowiska, które zdecydowanie było warte kilku bliznom na twarzy. Przygryzła nieznacznie wargę, czując, jak serce bije jej w szalonym rytmie, gdy tak spoglądała na chłopaka, nie potrafiąc oderwać wzroku. Magia tańca złotego stworzonka?
Po sromotnej porażce w starciu z kotem wszyscy członkowie ekipy zgodnie postanowili, że wystarczy już tych przygód i czas najwyższy ewakuować się z tego lasu; nie liczyli, że uda im się znaleźć jeszcze jakieś atrakcje, a wręcz stracili na nie ochotę. Myślał już, że to koniec wyprawy, ale wcale nie był rozczarowany brakiem spektakularnych odkryć – skupiał się przede wszystkim na towarzystwie Lou, które było zdecydowanie najlepszym, co przytrafiło mu się nie tylko tego wieczoru, ale chyba w ogóle w życiu, bo w najśmielszych snach by nie marzył, że kiedykolwiek będzie miał u swojego boku taką dziewczynę; nie dość, że bezapelacyjnie piękną i inteligentną, to jeszcze nieustraszoną nie tylko na boisku ale i w starciu z niebezpieczną akromantulą! Jeśli to nie był ideał kobiety, to Boyd nie wiedział, kto był. Z zachwytów nad Loulou wyrwał go Fillin, który znalazł jakąś dziwaczną, kołyszącą się roślinkę; poszedł w jego ślady i schylił się, by też zerwać listek i się mu przyjrzeć, ciekawy, cóż to takiego – sam nie wiedział, bo na zielarstwie znał się jak świnia na gwiazdach. - Zobacz, wiesz co to? – mruknął, podsuwając liść Lou; była mądra, nie to co on, na pewno będzie wiedziała lepiej. Nim jednak odpowiedziła, ich uwagę zwróciła kolejna niespotykana rzecz: na pobliskim pagórku, oświetlonym jakby blaskiem księżyca, tańczyła najprawdziwsza, złota lunaballa. Wpatrywał się w ten widok jak zaczarowany, czując, że ulatuje z niego całe to zmęczenie wycieczką, ból po pazurach matagota, a on chyba unosi się nad ziemią,bo zrobiło mu się tak lekko na duszy. Ale nawet ta magiczna lunaballa i jej hipnotyzujący taniec nie były dla niego tak pociągające jak ciemne oczy panny Moreau, w które spojrzał zaraz po tym jak oderwał wzrok od występu zwierzęcia. Wiedziony mocą wstążki, zapomniał zupełnie o tym, jak nieładnie potraktowały go czary druidów, nie pamiętał też, że słabo się z Lou znają i że magia celtyckiej nocy nie będzie trwała wiecznie i niewiele właściwie myśląc, poza tym że łapiąc tę tasiemkę wygrał najlepszy los na loterii, pogładził ją delikatnie po policzku, lawirując między zadrapaniami, żeby nie sprawić jej dotykiem bólu, po czym pocałował i to tak, jakby świat miał się zaraz skończyć, a w sekundzie, w której ich usta się zetknęły, poczuł się jakby niebo spadło na ziemię, a wszystkie trudy związane z tą podróżą zostały wynagrodzone i to z nawiązką. Nie wiedział, ile to trwało, nie wiedział, czy Fillin i Vicky nadal stoją obok i niezręcznie się na nich gapią, czy zaraz nie wyskoczy na nich kolejny gigantyczny pająk, nic się nie liczyło - tylko ich kwitnąca miłość i ten pocałunek.
/zx4
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nie miał nic przeciwko temu, żeby udać się na poszukiwania skarbów, czy co to tam, kurwa, było. Zamierzał bawić się tak dobrze, jak to możliwe, a był właściwie pewien, że takie popierdalanie po lesie w towarzystwie całkiem atrakcyjnej dziewczyny nie może być złe. Bo do chuja pana, czemu by miało być? Wyglądało na to, że mogą się wykurwiście dobrze bawić, więc nie zamierzał się zupełnie powstrzymywać, skoro zaś sama zaproponowała to ściganie magicznego stworzonka, to protestować nie zamierzał. Zamiast tego, nieco rozbawiony, szturchnąwszy ją lekko ramieniem, spróbował złapać ją za dłoń, chociaż robił to bardziej w formie dowcipu, niż czegokolwiek innego. Całą tę sytuację traktował jako coś komicznego, w czasie czego może po prostu odpierdalać jakieś gówno i z tego powodu być szczęśliwym, jak jasny chuj. - Wchodzimy szybciutko - powiedział na to, śmiejąc się przy okazji i rzucił jeszcze jakimś pytaniem o to, czy przypadkiem nie boi się ciemności, kiedy chwilę później zostali czymś oblani, czy opluci. No kurwa, jasna cholera i pierdolony chuj! Co to znowu było. Max potrząsnął głową, a później spróbował sięgnąć lewą ręką do kieszeni, by wydobyć różdżkę, po czym wykonał nią jakiś dziwny ruch, czy co to tam było. - By to chujek! Przecież nie rzucę zaklęćka lewą rączką! - stwierdził, nadal ubawiony tym, co się działo, ale również tym, jak się wyrażał, zaraz jednak spróbował podziałać z chłoszczyść, co było mało efektywne, ale w gruncie rzeczy miał to w dupie, bo mieli się nieźle bawić, a nie robić jakieś debilne problemy. Zaraz zresztą rzucił: - O kurweczka! - i pokazał dziewczynie jednorożca, który stał na polanie nieopodal. Spróbował do niego podejść, ale co było raczej do przewidzenia, ten umknął, gdy tylko zorientował się, że nie są tutaj sami, ale w sumie chuj tam z tym, nie zamierzał się tym jakoś niesamowicie mocno przejmować, w końcu to nie była jakaś kwintesencja jego życia i mógł sobie poradzić bez przytulania się do rogatego konia. Zresztą, do dziewicy to mu w chuj daleko było.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
KOŚĆ:3 POLE: 3 EFEKT: Wydawało Ci się, że widzisz jakiś znak, ale oprócz tego znalazłeś ciecz pochodząca z Mimbetusa Mimbletonii. Przez Twoją nieuwagę, bądź niewiedzę, jesteś cały w śmierdzącym odorosoku. ZNACZKI: ❀ ZNACZKI GRUPY: 1 ❀
Opuścił głowę, odwracając spojrzenie. Tak, w gniewie mówi się wiele, zawsze jednak wierzy się w swoje słowa. Przynajmniej on tak miał i choć żałował ich całym sobą, nie mógł powiedzieć, że było inaczej. Słowa Chrisa dotyczące jego zajęć również trafiały z pewnością w punkt. Ostatecznie nie powinien był dopuszczać możliwości, aby dzieciakom stała się szczególna krzywda, a przecież pozwolił im okładać się rękawicą bokserską, co część skrzętnie wykorzystała. Z drugiej strony, dzięki temu poprawiła się ich zdolność uników. Mimo to nie powinien organizować zajęć, na których ryzykowaliby swoim zdrowiem. Wpatrywał się więc jedynie w jego jasne oczy, szukając słów, które jeszcze mógłby powiedzieć, próbując nie spojrzeć niżej, na jego usta. W innej sytuacji po prostu nachyliłby się i pocałował, ale nie teraz. Nie świeżo po przeprosinach, nie, gdy nie miał pewności co do reakcji drugiej strony. Inna sprawa, że przecież sam w niego się wpatrywał a później ten lekki uśmiech, jakby smutny? Czyżby mimo wszystko miał pozwolenie, którego nie wykorzystał? Nie, z pewnością tak nie było. Obawiał się, że mężczyzna nie zgodzi się iść z nim na poszukiwania, biorąc pod uwagę ich romantyczny wydźwięk, ale na szczęście się udało. Dotarli na miejsce w ciszy, choć tym razem Josh nie oponował. Co jakąś chwilę kicając, aż w końcu kicał tylko w chwilach zaskoczenia. Rozejrzał się spokojnie po okolicy, próbując nie patrzeć na Chrisa, który z kwiatami na głowie oraz rogami, wyglądał, jakby został wchłonięty przez las i przebrany na jego wzór. Wprawiał go w drżenie, sprawiał, że miał ochotę pytać o sprawy, których nie powinien ruszać. Wolał więc iść spokojnie przed siebie, słuchając śmiechu innych w tle. Wstążka, owinięta wokół nadgarstka nie pomagała. Poszukiwania były zarezerwowane dla par... A oni... - Istnieje naprawdę złota lunaballa, czy raczej mit? - spytał lekkim tonem, gdy wchodzili do lasku, gdzie należało prowadzić poszukiwania. - Byłoby śmiesznie szukać czegoś, co właściwie nie istnieje - dodał, rozglądając się na boki, aż dostrzegł coś, co wyglądało jak tęcza. Myśląc, że w krzakach znajdzie Alexa, którego włosy przez mleko jaka przybrały kolory tęczy, skierował się w tamtą stronę. Niestety, gdy zbliżył się, dostrzegł, że tęcza jest jakimś pyłkiem, a do tego ciesz... Nagle, nie do końca wiedząc, jak to zrobił, zobaczył, że cały jest czymś oblany, co potwornie śmierdziało. - Co to jest...? Chłoszczyść - rzucił, od razu wyjmując różdżkę i inkantując konkretne zaklęcie w nadziei, że choć trochę z siebie usunie tego okropnego soku. W końcu zaczął się śmiać cicho z samego siebie. Pięknie. Dopiero początek, a on już śmierdział. Jeśli było niezręcznie do tej pory, teraz zaczynał czuć się o wiele swobodniej.
Ostatnio zmieniony przez Joshua Walsh dnia Wto 26 Maj 2020 - 20:04, w całości zmieniany 1 raz
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Kość:4 Pole: 7 Efekt: O nie, to pole brzytwotrawy! Jeśli ktoś z was ma powyżej 15 punktów z zielarstwa, zauważył to i powstrzymał się od wejścia. Jeśli nie, wszyscy macie poranione nogi, z których teraz sączy się krew. Lepiej się opatrzcie. ❀ Znaczki: ❀ Znaczki grupy: 2 ❀
Mógł odmówić. Tak pewnie byłoby lepiej, ale skoro już Walsh przeprosił, skoro już zażegnali pewien konflikt i niepewność, to nie chciał tego na nowo psuć. Nie dlatego, że jakoś niesamowicie mocno zależało mu na mężczyźnie, ale po prostu nie chciał być z nim w żaden sposób skłócony, nie chciał również, by ich relacje wpływały na innych, a podejrzewał, że chadzając jak chmury gradowe, jedynie sobie zaszkodzą. Idąc na te poszukiwania czuł się całkowicie neutralnie, po prostu mieli zrobić coś razem, trochę jak dzieciaki i nie szukał tutaj żadnych podtekstów, po prostu szedł przed siebie, wypatrując znaków, które pomogłyby dotrzeć im na właściwą polanę i przekonać się, czy istnieje złota lunaballa. Ona albo magiczne rośliny, a może coś jeszcze innego, kto wie? - Sądzę, że to raczej legenda, związana z Celtycką Nocą, ale nigdy nie próbowałem się przekonać, jaka jest prawda, więc kto wie, co nas czeka? - powiedział na to, marszcząc lekko brwi, ale jednocześnie mając poczucie, że nie chce odrzucać tej możliwości. W końcu nawet on czasem chciał oderwać się od rzeczywistości, a nie tylko skupiać się na tym, co pewne, oczywiste, co zawsze doskonale widoczne. To nie prowadziłoby w żadne dobre miejsce, bo chyba przestałby tak naprawdę żyć. Uśmiechnął się lekko, słysząc nawoływania innych osób, ale nie przejmował się tym za mocno, w końcu nie chciał im przeszkadzać i miał nadzieję, że bawią się naprawdę dobrze. On, wbrew pozorom, nie czuł się źle. Być może dlatego, że nie myślał o Walshu jako swojej parze, być może dlatego, że traktował to po prostu jako przygodę, przyjemny dodatek do obchodów tej czarownej nocy, a może dlatego, że w pewnym sensie chciał, żeby Josh znalazł magiczną roślinę albo lunaballę, trudno powiedzieć. Nie miał również pojęcia, na co jeszcze trafią, więc nie koncentrował się w pełni na jego obecności, chociaż nagle zaśmiał się w głos, gdy mężczyzna trafił po prostu na Mimbetusa Mimbletonii. - Odorosok. Zdaje się, że tej nocy zdobędziesz wszystkie niespotykane elementy dekoracyjne - rzucił jeszcze lekko, nawiązując do jego rogów i uszu, aczkolwiek postarał się mimo wszystko ominąć wstążkę, a później ruszyli dalej. Wędrowali między drzewami, nie spiesząc się zbytnio, kiedy Chris dostrzegł nagle pole brzytwotrwawy. Momentalnie złapał Josha za dłoń, usadzając go w miejscu i rzucając tylko: - Stój! - dość mocno zresztą zaciskając palce na jego ręce. Nie zamierzał pozwalać na to, żeby mężczyzna coś sobie zrobił, w końcu brzytwotrawa nie była zbyt przyjemną rośliną, doskonale było wiadomo, że można było się nią pociąć, ale również nabawić większych konsekwencji, o których lepiej nie wspominać na głos. - Musimy pójść na około, bo przed sobą mamy samą brzytwotrawę, nie dotykaj jej, bo od razu rozetnie ci skórę, uważaj, żeby w ogóle się do niej nie zbliżyć - dodał jeszcze, pociągając Walsha za sobą i wybierając drogę pomiędzy dębami, które rosły na lewo od nich. Jakoś zupełnie nie koncentrował się na tym, że dalej trzyma go mocno za dłoń i prowadzi za sobą, by profesor przypadkiem nie zrobił sobie niepotrzebnie krzywdy.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
KOŚĆ: 4 POLE: 11 EFEKT: Przemierzając las, nagle jedno z was dostaje w głowę czymś niewielkim i metalowym. To kolczyki z królikiem, które najwidoczniej musiała porwać jakaś wyjątkowo chytra sroka, a teraz najwidoczniej wypadły z jej gniazda. No cóż, chyba możecie je zatrzymać? ZNACZKI: - ZNACZKI GRUPY: 2 ❀
Poszukiwania po prostu przyjemniej było robić z kimś. Nie uśmiechało mu się chodzić samemu po lesie, kiedy wokół było pełno par. Nie miało znaczenia, że z Chrisem nie byli razem, że prawdopodobnie nie będą, biorąc pod uwagę ich trudności w zrozumieniu się wzajemnie. Szedł ze znajomym, który dzielnie zastępował Alexa. Przynajmniej na tym wolał się skupiać i nie komentować, że mężczyzna wygląda dość osobliwie w rogach i z wiankiem. Niczym faun z mitologii, jedynie brakowało, żeby był w połowie kozłem. Najzabawniejsze, że w pewnym sensie było to pociągające. Chris, który dobrze czuł się przy kwiatach, który wyraźnie ożywiał się pośród flory i fauny, nagle wyglądał, jakby stawał się z nią jednością. Josh musiał się pilnować, aby nie wpatrywać się zbyt długo w mężczyznę, żeby w żaden sposób go nie spłoszyć, choć nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu. Nawet nie wiedział, co powinien powiedzieć, zwłaszcza że przeprosiny wyszły dość pokrętnie. Na szczęście temat sam się nasuwał, ale wolał nie myśleć, czym był taniec lunballi. - Dla mnie znalezienie nawet zwykłej byłoby dużym sukcesem - przyznał lekkim tonem, wciskając dłonie w kieszenie, żeby nie kusiło go nawet przypadkowe dotknięcie gajowego. To nie była ich noc, choć czuć było magię, a świadomość, że wszystko wraca na normalne tory, była odprężająca. Nie musiał się jednak przejmować wszystkim, gdy został oblany czymś, co dość szybko Chris określił odorosokiem. - Rogi mam, uszy mam, śmierdzę… Może zagramy w bingo? Co jeszcze mogę mieć? Ślady po spotkaniu z tentakulą? - zaśmiał się, wpatrując roziskrzonym spojrzeniem na Chrisa, który chwilę wcześniej sam śmiał się radośnie. To było miłe, słyszeć śmiech gajowego, tak naturalny i niewymuszony, skierowany do niego. Aż sam nie mógł się nie uśmiechać szeroko. Nawet fakt, że został oblany śmierdzącym sokiem z kwiatu, nie był dla niego problemem. Ruszył śmiało za Chrisem, nie czując już skrępowania i zwyczajnie trzymając ręce po bokach, jakby miał za chwilę zacząć nimi wywijać w dzikim tańcu. Pewnie zacząłby to robić, nieznacznie naśmiewając się z sytuacji, może nawet zacząłby nucić "przecieramy szlak" z Drogi do El Dorado, gdyby nagle nie został zatrzymany w miejscu przez złapanie go za dłoń. Nie wiedział nawet, co bardziej go wmurowało. Pole brzytwotrawy, w które tak łatwo można było wejść i poprzecinać sobie ważniejsze żyły, ścięgna, czy to, że Chris trzymał go za dłoń. Wpatrywał się przez moment w ich ręce z szeroko otwartymi oczami, zupełnie zaszokowany tym, co się stało, aż gajowy nie pociągnął go za sobą bezpieczniejszą ścieżką. Z każdym kolejnym krokiem serce wracało do normalnego rytmu, po chwilowym szaleńczym biegu, a uśmiech na nowo rozciągał się od ucha do ucha na twarzy Josha. Ostrożnie, aby nie spłoszyć O'Connora, zacisnął palce na jego dłoni, pozwalając sobie na cieszenie się tym niepozornym gestem. Dawno nie czuł się tak spokojnie, jak teraz. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że brak mu takich czułości. - Jak rozpoznałeś brzytwotrawę? - spytał, gdy tylko cichy głos zaczął w nim krzyczeć, żeby jakkolwiek się odezwał, zrobił cokolwiek, zanim przyciągnie do siebie mężczyznę i pogrzebie to, co już w miarę naprawił. Zaraz też nie musiał się niczym przejmować, bo z drzewa spadło coś, co wpierw trafiło go w głowę, a później wylądowało w dłoni, którą unosił, aby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Przyjrzał się uważniej, co takiego dostał, po czym zaśmiał się cicho. - Będę mieć na przyszłość, może kiedyś zapomnę o czyichś urodzinach i będą jak znalazł - skomentował kolczyki, po czym schował je do kieszeni.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Kość:1 Pole: 12 -> 8 Efekt: 12 - Na swojej drodze spotykacie Matagota. Macie wybór, możecie cofnąć się na pole 8, bądź spróbować przejść obok pozornie całkiem niegroźnego zwierzęcia. Jeśli decydujecie się przejść obok, rzućcie kostką. ✷ 8 - Kontynuujecie tą świetną podróż i nic nie może was dziś powstrzymać! No chyba, że krzaki. Twoje poroża/wianek, wkręciły się w gałęzie rozłożystego drzewa. Nie możesz się z niego uwolnić, Twój partner musi Ci pomóc, zaś jeśli idziesz samotnie, oznacz jedną z osób w lesie, by wyruszyła Ci na pomóc. Jeśli ci nie pomoże, stracicie przez jeden ze znaków i zgubicie drogę. Na szczęście ty sam się w końcu uwalniasz. Znaczki: ✷ Znaczki grupy: 2 ❀ 1 ✷
- Wbrew pozorom ich znalezienie nie jest aż tak trudne - stwierdził, aczkolwiek nie zamierzał teraz za mocno ciągnąć tematu, bo wiedział, że nie o to tutaj chodziło. Ma uwagę Walsha pokręcił lekko głową, bo chyba jednak wolałby nie grać w takie bingo, kto wie, co faktycznie mogli jeszcze znaleźć na swojej drodze? Wkrótce zresztą się przekonał, a jego myśli z miejsca pobiegły w stronę pytań dotyczących tego, jakich rytuałów tutaj dokonywano, bo brzytwotrawa nie rosła sobie tak o, gdzie popadnie. To Chrisowi zdecydowanie się nie podobało, nic zatem dziwnego, że ciągnął za sobą Josha, jakby bał się, że mężczyzna zaraz wejdzie prosto w pole tej zdradliwej rośliny, a przecież nie znał się na uzdrawianiu i podejrzewał, że to mogłoby się co najmniej źle skończyć. Zamrugał, kiedy profesor zadał pytanie, bo dla niego sprawa była całkowicie oczywista, jednak jak widać - nie każdy miał takie rozeznanie w zielarstwie, jak on. Czasami chyba jednak o tym zapominał, co było wręcz śmieszne. - To całkiem proste. Brzytwotrawa, poza tym, że ma diabelnie ostre krawędzie, ma przede wszystkim niezdrowy ciemnozielony kolor, który bierze się z tego, iż jej wnętrze wypełnia krew zamiast wody. To nią się odżywia - powiedział prosto, łagodnie, jakby to było całkiem oczywiste. Dla niego - owszem, było. Nie czuł się w żaden sposób zdziwiony faktem, że rozpoznał brzytwotrawę, ale miał z nią do czynienia, nie tak dawno zresztą pokazywał profesorowi Wespucciemu, gdzie ta roślina jest możliwa do odnalezienia na terenie Hogwartu. Uśmiechnął się lekko, kiedy nagle nie wiadomo skąd pojawiły się kolczyki, a później przystanął. Przed nimi znajdował matagot, wydawało się, że całkiem spokojny, ale Christopher wolał nie ryzykować. - Lepiej się wycofajmy - szepnął i zrobił kilka kroków w tył, chyba dopiero teraz orientując się, że dalej trzyma Josha za rękę. Zamrugał zdziwiony, poruszył głową i wpakował głowę prosto w krzaki. Wianek i rogi cudownie wplątały się w gałązki, a on aż lekko się szarpnął, próbując uwolnić się z tej pułapki, ale trzeba przyznać, że nie szło mu zbyt dobrze. - Chyba nie najlepsi z nas poszukiwacze skarbów - powiedział, uśmiechając się kącikiem ust i puszczając dłoń Josha, by spróbować wyplątać się z pułapki, ale widać było, że sam sobie nie poradzi.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
KOŚĆ:2 POLE: 10 EFEKT: Spotykacie na swojej drodze Bobo. Jeśli ktokolwiek w waszej grupie ma powyżej 15 punktów ONMS, wiecie, że można przekupić go jedzeniem. Wtedy wskaże on wam drobną podpowiedź. ❀ Jeśli nikt z was nie ma tylu punktów, nie wiecie co zrobić z tym małym, irytującym gnomem, który chodzi za wami jakiś czas, a potem ściąga wam spodnie, albo podwija spódniczki, kiedy tylko myśleliście, że udało wam się go pozbyć. Nie zauważacie też żadnego znaku. ZNACZKI: ❀ ZNACZKI GRUPY: 3 ❀ 1 ✷
Poradziłby sobie z opatrzeniem ran, choć z pewnością nie zaleczyłby ich aż tak dobrze, jak zrobiłąby to Perpetua. Pora skupić się na nauce zaklęć leczniczych, żeby móc sobie poradzić ze wszystkim w warunkach polowych. Mimowolnie zaczął się zastanawiać nad tym, co mówił do niego Chris, odpowiadając na pytanie o brzytwotrawę. Żywiła się krwią. Dlaczego więc było tu małe pole ten odmiany trawy? Tak wiele osób w trakcie poszukiwań w nią weszło, czy raczej było to miejsce druidzkich rytuałów, o których nie mówiło się głośno? Aż poczuł mimowolne dreszcze i chłód na plecach. - Warto zapamiętać, nie chciałbym zostać jej posiłkiem - stwierdził, wciąż czując się nieco nieswojo po nowej dawce wiedzy. Szybko jednak skupił się na tym, że Chris nie puszczał jego dłoni, co było na swój sposób elektryzujące. Uśmiechał się pod nosem, przyglądając się, jak zwyczajnie to wygląda, jak gajowy zdaje się nie zauważać tego, że wciąż go nie puścił. Nie zamierzał o tym przypominać, ciesząc się jak dziecko z wykradzionej chwili. Niestety nagle trafili na kota, który wyglądał całkiem zwyczajnie i Josh poszedłby dalej, ale ufał Chrisowi. To on się znał na zwierzętach i nie zamierzał z nim dyskutować, posłusznie się wycofując. Nagle jednak Chris wplątał się w gałązki i musiał puścić jego dłoń. Uczucie nagłej, dziwnej pustki uderzyło na krótką chwilę Josha, ale zaraz uśmiechnął się lekko, podchodząc bliżej mężczyzny, aby pomóc mu się wyplątać z krzaków. - Ja tam świetnie się bawię. Zwykły spacer byłby nudny, a tak jest trochę... Przygody - odparł lekko, ostrożnie wyplątując gałęzie spomiędzy kwiatów z wianka. Spojrzał na moment w dół, w oczy Chrisa, czując się tak, jakby na moment zgęstniała atmosfera. To była jedna z tych chwil, gdy zwyczajnie nachyliłby się i pocałował, niespiesznie, poddając się magii chwili. Zrobiłby to, gdyby nie wewnętrzne postanowienie, że nie całuje nikogo, jeśli to nie znaczy czegoś więcej z jego strony. Tym samym, choć spojrzenie przesunęło się na usta mężczyzny, nie zrobił nic. Uśmiechnął się jedynie, wracając wzrokiem do ostatnich zaplątanych gałązek. - No, gotowe - poinfomrował, odsuwając się na pół kroku. Nie przeszli daleko, gdy spotkali gnoma. Spojrzał pytająco na Chrisa, a słysząc, że może udałoby się im przekupić stworzenie jedzeniem, szybko wyjął z kieszeni batonik, który, prawdę mówiąc powinien był już dawno z niej zniknąć, ale nie miał na niego takiej ochoty, jak myślał, gdy go kupował. Miał nadzieję, że gnom da im spokój, co rzeczywiście po chwili miało miejsce i mogli iść dalej.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Kość:3 Pole: 13 Efekt: Na tą celtycką noc przybył nawet Huldrekall. To niesamowite stworzenie zainteresowane jest kobietami. W zależności od tego jakiej płci masz postać, sprawdź Twoje wyniki. Magiczne istoty oznaczają, że coś magicznego jest w okolicy prawda? Huldrekall nie interesuje się Tobą specjalnie, ale za to pokazuje Ci tajemnicze ślady. ❀ ✷ Znaczki: ❀ ✷ Znaczki grupy: 4 ❀ 2 ✷
Gdyby tylko Josh chciał, Chris na pewno mógłby mu opowiedzieć bardzo wiele na temat ziół, magicznych i niemagicznych roślin, jak również zwierząt, które mogli spotkać właściwie na każdym kroku. W końcu znał się na tym, fascynował się tym i był w stanie wyciągać niektóre informacje, niczym króliki z kapelusza. Podejrzewał, że podobnie było w przypadku Walsha, gdy byłaby mowa o czymkolwiek związanych z przedmiotem, którego nauczał. Gajowy co prawda nie czuł potrzeby, by wiedzieć wszystko o drużynach, jakie obecnie grały, ale w gruncie rzeczy nie miałby chyba nic przeciwko temu, by posłuchać ciekawostek o dawnych grach, jakie odeszły w zapomnienie. Nie czuł jednak potrzeby, by mówić o tym na głos, gdyż nie miało to dla niego chwilowo zbyt wielkiego znaczenia. - Nudny? Nigdy nie podchodziłem tam do spacerów - powiedział na to, unosząc lekko brwi i chyba właśnie wtedy udało mu się wplątać w krzaki, które tak pięknie zawinęły się wokół kwiatów z wianka i wczepiły się w jego rogi. Spojrzał na Josha, kiedy ten zabrał się do pomocy i przez chwilę miał wrażenie, że włoski na karku podnoszą mu się w jakiejś parodii obawy, jakiej nie umiał do końca sprecyzować, ostatecznie jednak ruszyli dalej, a kiedy tylko spotkali pewnego przekupnego Bobo, od razu powiedział Joshowi, że trzeba przekupić go jedzeniem, nic więc dziwnego, że szybko się z nim uporali i wędrując dalej trafili na Huldrekalla, który zupełnie się nimi nie zainteresował. Zaraz jednak zostały przed nimi odsłonięte tajemnicze ślady, a Chris skinął na Josha, by poszli dalej. - Nie sądziłem, że w tej okolicy aż roi się od tak wielu ciekawostek. Może to z powodu święta? - rzucił jeszcze, całkiem swobodnie, nie mając pojęcia, na co jeszcze mogą się dziś natknąć, ale właściwie zaczynał podejrzewać, że na wszystko.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Nie boję się ciemności - w sumie to jak tak pomyślę to mało czego się boję, a przynajmniej niespecjalnie o tym myślę, zakładając, że jeśli tylko ktoś inny może coś zrobić, to ja nie jestem gorsza i również jestem w stanie. Ciemność to coś w czym może ukrywać się wszystko, dlatego jestem jej bardzo ciekawa i wytężam wzrok, żeby zobaczyć to coś wcześniej nim to dostrzeże mnie. A przynajmniej, nim to coś mnie zaatakuje. Ciągamy się nawzajem po tym lesie i jest tak dziwnie - całkiem zabawnie a jednocześnie trochę niezręcznie. - Mogę być taka uczynna i cię wyczyścić. Chłoszczyść. - Robię użytek ze swojej wolnej, prawej ręki i już jest cały pachnący, chociaż ja to ciągle mam wrażenie, że tak okropna maź gdzieś na mnie została. - Dobrze się bawisz? - pytam, bo w sumie to nie wiem czy lubi chodzić taki brudny po ciemnym lesie - ja na przykład bardzo przepadam za takimi zabawami. - Ciekawe czy znajdziemy lunaballę. Ona spełnia jakieś życzenia czy coś? - Moja wiedza o magicznych stworzeniach jest na niskim poziomie ale akurat jednorożca potrafię rozpoznać, wydaje mi się też, że żeby do niego podejść trzeba być bardzo ostrożnym. Wpatruję się w białe zwierzę przez chwilę, aż pojawia się we mnie potrzeba pogłaskania go, jednak wystarczy, że robimy parę kroków za dużo i już go nie ma. - No nie, co narobiłeś. - Trochę marudzę, bo przecież nie widzi się jednorożca codziennie, ja to właściwie nie wiem czy kiedykolwiek widziałam. - A mogliśmy do niego powolutku podejść, rzucić jakieś zaklęcia maskujące czy coś. - W sumie nawet nie wiem jakie, bo nic mi nie przychodzi do głowy ale kiedy idziemy dalej to przez nieuwagę (i ciemność, to na pewno) nie zauważam zdradzieckich krzaków, które wplątują się w moje włosy a przede wszystkim wianek i chociaż najpierw próbuję je od siebie odciągnąć, to one nie chcą puścić, jakby były magiczne i z każdą chwilą zaplątywały się bardziej. Szamoczę się z gałęziami i przywiązaną do mojej ręką Maxa, najbardziej się chyba obawiające, że te wstrętne badyle popsują mi mój cudowny wianek, aż moje włosy robią się czerwone. - Max... zrób coś - poddaję się, stwierdzając wreszcie, że chyba muszę się zdać na niego i to czy dostatecznie delikatnie wyplącze mnie ze szponów krzaków.
KOŚĆ:1 POLE: 14 EFEKT: Wila natychmiast porywa Cię do tańca, chcąc zostać z Tobą na zawsze. Jeśli jesteś tutaj sam bądź w towarzystwie mężczyzn. Całkowicie zatracacie się w tańcu z wilą i będziesz tańczył dopóki nie umrzesz... lub dopóki ktoś Cię stąd nie zabierze. Poszukaj jakiejś miłej kobiety, która pomoże Ci wyplątać się z tej sytuacji. Po spotkaniu z wilą jesteś otumaniony przez kolejne trzy posty i nie możesz się otrząsnąć. Nie możesz też kontynuować poszukiwań. ZNACZKI: - ZNACZKI GRUPY: 4 ❀ 2 ✷
Wbrew pozorom, lubił słuchać ciekawostek. Od małego lubił gdy ktoś potrafił swoją wiedzą dzielić się w sposób "czy wiesz, że". Stąd wiedział o gatunku pingwinów, którego samce dają swoim wybrankom kamień i jeśli ona go przyjmie, są już razem. Wiedział, że na Islandii spożywa się tylko te maskonury, które nie mają rodziny, albo to, że kruki, podobnie do wilków, potrafią podążać za wzrokiem człowieka. Wciąż nie wiedział, do czego ta wiedza mogłaby się mu kiedykolwiek przydać, ale zbierał podobne ciekawostki, jak niektórzy karty z czekoladowych żab, aby użyć ich w odpowiednim momencie, który pojawiał się niespodziewanie. Co właściwie było ciekawe, miał wiele nowinek spoza swojej dziedziny, ale i tak najczęściej zgrywał tego, co nic nie wie, aby dać drugiej stronie mówić. Wtedy więcej zapamiętywał. Uśmiechnął się jedynie lekko, nie będąc w stanie powiedzieć czegokolwiek, aby nie spłoszyć zupełnie mężczyzny. Konieczność wyplątania go z krzaków w trakcie trwania tej nocy była... Trudna. Wymagająca dużych pokładów silnej woli, żeby zwyczajnie nie nachylić się i nie pocałować go. W wyobraźni widział, jak przyciąga go do siebie, pozwalając wszystkiemu dziać się, zgodnie z pulsującym rytmem nocy. Czuł, że wstążka pali go swoją obecnością, ale jedynie uśmiechał się, a gdy skończył, cofnął się o krok. To byłoby za szybko i niezgodnie z własnymi zasadami. Nie robił niektórych kroków, gdy nie był pewny, jak teraz. Dodatkowo wiedział, wszystko w nim wiedziało, że nie byłoby tak łatwo przejść nad podobnym zachowaniem do porządku dziennego, a on sam nie potrafiłby za to przeprosić. - Nie pamiętam, żebym widział tyle magicznych stworzeń w ciągu jednego dnia wcześniej - przyznał, nieco zaskoczony obecnością Hulderkalla i faktem, że nie był nimi zainteresowany. Może to przez rogi? Przecież nie gustował tylko w kobietach... Zaraz jednak wszystko się wyjaśniło. Nie był jedynym, który złakniony był towarzystwa. Proponujesz spacer, poszukiwania złotej lunaballi, próbujesz nie myśleć, że jest to randka, a później trafiasz na wilę i wszystko szlag trafił. - Myślisz, że daleko jeszcze? - spytał Chrisa, zanim dostrzegł ją... Nic nie miało znaczenia, a własne zainteresowanie gajowym nagle zniknęło. Liczyła się tylko ona, srebrzysto włosa piękność, która chciała z nim tańczyć. Nie mógł jej odmówić, och, nie mógł. Objął ją więc i rozpoczął taniec, nie odrywając spojrzenia od jej oczu i choć podświadomie wyczuwał niebezpieczeństwo, tak niemożliwe było przerwanie tego czaru.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
KOŚĆ:5 POLE: 13 EFEKT: Na tą celtycką noc przybył nawet Huldrekall. To niesamowite stworzenie zainteresowane jest kobietami. W zależności od tego jakiej płci masz postać, sprawdź Twoje wyniki. Huldrekall zaprasza Cię do ogniska, by opowiedzieć Ci fascynujące historie. Jeśli jesteś w towarzystwie mężczyzny - Stworzenie opowiada wam jedną inspirująca historię. I puszcza dalej wolno. ZNACZKI: ❀ ✷ ZNACZKI GRUPY: 2 ❀ 2✷
Łażenie po lesie po chuj wie co może nie było jakąś zajebistą rozrywką, ale w gruncie rzeczy teraz bawił się naprawdę dobrze. Bo dlaczego miałoby być inaczej? Był tutaj z ładną dziewczyną, robili jakieś dziwaczne rzeczy, łazili z miejsca w miejsce i spotykały ich różne przygody, prawie jak w jakiejś jebanej powieści, co nie? Nie miał powodów do tego, żeby narzekać i nie czuł konieczności marudzenia, więc na jej pytanie przyznał, że jest po prostu zajebiście i nawet parsknął ubawiony, kiedy skończył w tym jebanym smrodzie, bo to w gruncie rzeczy było naprawdę komiczne. Ciekawe, w co jeszcze uda im się wdepnąć, skoro mieli już takie przygody. Kiedy zawiedziona wspomniała o tym, że jednorożec uciekł, zerknął na nią, a jego ciemne oczy błysnęły. - To pewniutko dlatego, że nie jestem dziewiczką - stwierdził, nadal zdrabniając słowa, a potem zaśmiał się ciepło, bo brzmiało to strasznie głupio i mrugnął do Sophie na znak, żeby się nie przejmowała jego strasznym pierdoleniem o niczym. Wędrowali więc dalej, aż nie musieli przystanąć, gdy dziewczyna zaplątała się w krzaki. - Ależ do usług, dziecineczko - powiedział i zadziwiająco ostrożnie pomógł jej wydostać się z tej pieprzonej sytuacji, by później uśmiechnąć się do niej i rzucić jakimś: ta dam, po czym złapał ją za dłoń, sprawdzając, jak na to zareaguje i ruszyli dalej, aż spotkali Huldrekalla, choć Max nie do końca wiedział, co to właściwie jest, czy tam, kto to właściwie jest. Ostatecznie jednak stworzenie zaprosiło ich do ogniska, przy którym usiedli, by wysłuchać fascynujących historii, a Max nie odsuwał się zbyt mocno od Sophie. Chyba dobrze, że ta wstążka ich powiązała i w ogóle, bo chuj wie, co by było dalej. Tak czy inaczej, nie było aż tak źle, jak podejrzewał, nie wdepnęli w żadne jebane gówno, więc chyba mogli chwilowo uznać to nawet za sukces, a teraz mogli już po prostu zapierdalać dalej. - No, kurweczka, to było w sumie niezłe - stwierdził jeszcze, kiedy odchodzili.