Sala ta jest bardzo nasłoneczniona, a z jej okien widać obszerny dziedziniec. Pełno tu klatek, w których czasami pojawiają się kociaki do ćwiczeń, jedna szafa jest pełna kufrów, a omnikulary ułożone na regale mają tendencję do uciekania, bowiem te egzemplarze mają albo królicze łapy, uszy lub ogony.
Wjechałem do klasy zaledwie kilka sekund przed czasem co doprowadziło do tego, że wszystkie ciekawsze miejsca były zajęte, więc zasiadłem sam z tyłu sali rozglądając się po sali. Chciałam tutaj być dokładnie tak samo jak pragnąłem wymywać dupska wszystkim hipogryfom z Zakazanego Lasu. Jasne, Bergmann nie był wprawdzie chujem jak Craine, ale brakowało mu czegoś co miał Dear, a fakt, że wcześniej uczył mnie w Trausnitz wcale nie ułatwiał sprawy. Mimo że nie byłem fanem tego przedmiotu to lekcje z Dearem jakoś mnie przyciągały, a tutaj pojawiałem się tylko po to by pod koniec roku dostać upragnioną parafkę na świadectwie ukończenia studiów i móc rozpocząć upragnioną karierę. Pewnie normalnie miałbym wszystko w głębokim poważaniu, ale z racji tego, że siedziałem sam to nie miałem specjalnie wyboru i postanowiłem przynajmniej spróbować skupić się na lekcji, a czekając na to aż nauczyciel w końcu zacznie mówić przejrzałem nawet moje transmutacyjne bazgroły z zeszłego roku - wiele z nich nie wyciągnąłem, ale zawsze coś. Musiałem chociaż trochę poudawać, że mi zależy dlatego wpatrywałem się w profesora i zmusiłem się do maksymalnego skupienia - może nie nie przepadałem za przedmiotem, ale starałem się zrobić dobrą minę do złej gry.
SZCZĘŚCIE: 2 PREFERENCJE: 0,5 - bo Bergmann jednak nie jest Crainem XD KONCENTRACJA: 4 TALENT: 1 CAŁOŚĆ: 7,5
Autor
Wiadomość
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Drgnęła odruchowo i skuliła się lekko, kiedy ławka przechyliła się w jej stronę, ale gdy tylko zrozumiała, że woźny udawał, wyprostowała się i spojrzała na niego wyniośle, chociaż z dołu. To było nie fair - cofnięcie się w takiej sytuacji to odruch bezwarunkowy. Powiedziałaby mu to, ale pewnie by nie zrozumiał, więc tylko udawała, że sytuacja nie miała miejsca. - Niektóre rzeczy są bardziej skomplikowane niż struktura twojego mózgu - warknęła, rumieniąc się lekko ze złości - Jestem tu, bo moje zaklęcie było bardziej widowiskowe niż reszty klasy, a Bergmann jest przebrzydłą, wredną purchawą! - w końcu! Powiedziała głośno, co o tym wszystkim myśli. Kompletnie nie widziała w całej sytuacji z transmutacji swojej winy. Dobra, zrobiła trochę bałaganu, ale przecież można było wszystko ładnie i szybko sprzątnąć, co z resztą udowodniła przed wyjściem. O tym, że zamiast przeprosić i cofnąć zaklęcie jeszcze napyskowała profesorowi zdawała się nie pamiętać. A nawet jeśli, to nie miała za co przepraszać - od początku miała rację. Nie jej wina, że Bergamann był takim drażliwym cwelem. Nie spodziewała się tego, że woźny ją popchnie i zrobiła kilka kroków w tył, zanim ostatecznie złapała równowagę. - Nie dotykaj mnie! - krzyknęła trochę wyższym niż zwykle głosem, zaciskając bezradnie pięści. Wkurzało ją, że był taki wielki i to wykorzystywał strasząc ją meblami i przesuwając, gdzie chciał. Nie miał prawa traktować jej z góry - mądrzejszym od niego nie pozwalała. Musiała przypominać teraz małą dziewczynkę, awanturującą się z bezsilności, bo dorosły zabrał jej zabawkę. Niewiele zresztą powstrzymywało ją od tupnięcia nogą. Zamiast tego wyciągnęła ze szlufki spodni szmatkę, którą wcześniej tam wcisnęła i bez ostrzeżenia cisnęła nią w twarz pół-olbrzyma. - Głupi ciul!- wrzasnęła, ale trochę przestraszyła się, że zaraz jej coś zrobi, więc szybko pochyliła się na miotłą i udawała, że zamiata. Z każdym kolejnym ruchem znów starała się jednak coraz mniej. Stanęło na tym, że wolno pokładała się na ławce, przesuwając ją wolno po posadzce, a cały kurz wymykał się spomiędzy wyginanych przez nią witek i zostawał z tyłu. Podniosła wzrok, ponownie słysząc głos mężczyzny. Przyglądała mu się chwilę, nie będąc po ostatnich akcjach pewna tego co zrobi, ale kiedy tylko zrozumiała jego intencje, w jej orzechowych oczach zatańczyły iskierki - jej strategia działała. - Zapewne... - westchnęła teatralnie, spuszczając wzrok. Nie chciała żeby widział, że uśmiecha się pod nosem, bo jeszcze zmieniłby zdanie.
/Ech, szkoda, że mam tak mało czasu, bo bardzo przyjemny wątek. Lekko się pisze :3
spoko, nikomu się nigdzie nie śpieszy. Mogę pisać mega chaotycznie bo ledwo żyje
Mimo lekkiego poirytowania nijak nie mógł się nie zgodzić z dziewczyną, Mormont zdawał sobie sprawę z tego jak bardzo nieskomplikowany był. Uciekanie się do złości i agresji często było jego bezpieczną przystanią, w końcu żadna osoba nie chciała być na wyciągnięcie ręki naprawdę złego olbrzyma. Na wyzwiska skierowane pod adresem profesora transmutacji wyszczerzył zęby w rozbawieniu. Nic do Bergmana nie miał, ale sam pamiętał jak ciężko było mu zrozumieć trudne zdania przekazywane na zajęciach. - Dobrze wiedzieć, że jesteś pyskata do wszystkich, głupich i przemądrzałych. Rozkaz aby nie dotykać dziewczyny wleciał mu jednym, a wypadł drugim uchem ale epitet posłany w jego kierunku był już zupełnie czym innym. Zacisnął swoją wielką łapę na ławce aby się opanować, ale widząc szybką reakcje dziewczyny odpuścił sobie. Po chwili podniósł się i przespacerował w poszukiwaniu swojej miotły, znalazł ją zaraz przy drzwiach gdzie stała oparta o ścianę. Po chwili zamiatał klasę jakieś dwa metry dalej od uczennicy. - Często będę się musiał z tobą użerać? - wypalił chcąc się dowiedzieć jak często Harriette ma kłopoty.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
W gruncie rzeczy nie różniła się od Mormonta aż tak bardzo - ją również było łatwo wyprowadzić z równowagi, a kiedy kończyły jej się argumenty, uciekała się do przemocy fizycznej. Może nie było to tak widowiskowe w przypadku chudego dziewczęcia, ale fakt pozostawał faktem - jej szkolna kariera mimo świetnych wyników w nauce, balansowała teraz nad przepaścią właśnie przez bójki, awantury, pojedynki i niszczenie mienia. No ale co złego, to nie ona. Milczała na jego komentarz, wyjątkowo nie wiedząc czym odpysknąć. Z czystej przekory chciała odruchowo rzucić jakimś "sam jesteś pyskaty", ale zdążyła uświadomić sobie, e byłoby to jeszcze głupsze od woźnego. Zamiast tego udawała, że zamiata dalej. Wydawałoby się to niemożliwe, ale kiedy tylko mężczyzna podjął się zamiatania, ona zaczęła obijać się jeszcze bardziej. Przez chwilę oboje siedzieli cicho, chociaż gdzieś tam w głowie Ettie kłębiły się myśli o kolejnej prowokacji. Wyprzedził ją woźny. Otworzyła usta z oburzonym wyrazem twarzy, żeby jakoś odsarknąć, ale skończyło się na wzięciu wdechu. Pytanie było wyjątkowo trudne. Z jednej strony chciała mu złośliwie powiedzieć, że tak, wiedząc, że nie spodoba mu się ta odpowiedź. Z drugiej strony ona sama wcale nie miała ochoty na więcej szlabanów. To jednak byłoby równoznaczne z tym, że poprzednie czegoś ją nauczyły, a ona uparcie odmawiała wyciągania wniosków z kar. Zamknęła usta, nadal się zastanawiając, a kiedy cisza trwała już zbyt długo, odfuknęła: - Wal się - nie była to zbyt wyszukana riposta, ale przynajmniej na poziomie wielkoluda. Szurnęła miotłą jeszcze kilka razy, ale tak strasznie ją to nudziło, że w końcu przysiadła na jednej z ławek i opierając się o narzędzie, przyglądała się pracującemu za nią mężczyźnie. Mógłby skończyć szybciej...
Bergmann postanowił dziś sprawdzić, na ile jeden ze stosunkowo nielicznych wykładów zakorzenił się w głowach odbiorców. Szczerze mówiąc, miał nadzieję nie zderzyć się z gorzkim zawodem.
Praca domowa
1. Wymień główne różnice pomiędzy przemianą animaga a osobą, na której użyto zaklęcie Humanum.
2. Nazwij oraz opisz krótko zaklęcie wymuszające przemianę animaga w zwierzęcą formę. Przy czym posiada ono największe zastosowanie?
Zabawne, powinno zagościć w myślach. Pełna niezależności natura zwykła prowadzić mężczyznę przez wężowiska obranych ścieżek, jak przewodniczka wystukująca rytm nietypowych decyzji przy przekraczaniu rozdroży życia; owszem, Daniel Bergmann był samotnikiem, człowiekiem preferującym pracę oddzielnie. Odpowiedzialność miała w swoim zadaniu spoczywać tylko na jego barkach - o dziwo jednak, swą asystentkę zdołał już w pierwszej chwili polubić, nie nastręczała się, wydawała się bystra oraz wywiązywała się z obowiązków; nie licząc dosyć niedawno rozegranego zdarzenia, incydentu, dziejącego się w gabinecie - fałszywego akordu, od którego powstania wkradł się pomiędzy ich dwoje pewien złowieszczy dystans. Cóż - przynajmniej będzie się mogła wykazać teraz. Ostatnim razem nie wyszło. Nadal, niestety - myślał odrobinę z pogardą o zaistniałym fiasku jej Lividusa, bez choćby oznak uchodzącego z końcówki różdżki błękitu. Wobec swych podopiecznych, prawdziwie zagłębiających się w transmutację bywał kontrastująco wymagający, w stosunku do pospolitej, względnej bezproblemowości - można powiedzieć, w czas prowadzonych lekcji. Pannie Thìdley postanowił się przyjrzeć bardziej, zgodnie z naturą obserwatora wyciągać jeden za drugim wnioski; wreszcie skończył obarczać kobietę (chwilowo) wypocinami strudzonych pierwszoroczniaków. Dzisiejszym razem podobnie, z obrębu zaklęć transmutacyjnych wybrał w swej subiektywnej opinii ciekawe (choć wszystkim mógłby przypisać tę niebywałą wartość) i użyteczne, pewnie goszczące niekiedy w myślach - o ile ktokolwiek reprezentował wobec dziedziny ciekawość. Zjawił się, tak jak zawsze - punktualnie, pewnym krokiem zmierzając w głąb klasy, nienatarczywym spojrzeniem lustrując wszystkie usadowione sylwetki. - Obecny temat poprowadzę razem z asystentką - oznajmił już na początku - panną Thìdley. Wprowadzenie pozostawił w jej rękach; sam oddalił się, wyszukując wolnego i dogodnego miejsca. Niestety, chcąc nie chcąc wachlarz wyboru nie był tym razem ogromny.
Czy obok ciebie…
…usiadł właśnie profesor? W klasie nie ma zbyt wielu miejsc (ach, ci ambitni Krukoni i ich frekwencja). RZUĆ DWA RAZY KOSTKĄ. Pierwsza osoba, która uzyska jeden parzysty i jeden nieparzysty wynik (w dowolnej kolejności) - obok niej usiadł Bergmann. Już wylosowane! (Na to wygląda)
Zbierajcie się; obecnie deadline'u nie ma. Post Tildy powinien wpaść w poniedziałek/wtorek - po tym upływie też będzie można (po raz ostatni) przyjść bez uznania spóźnienia.
Mechanika
Na razie, zgodnie z tym, jak wymyśliłam dawniej , rzucacie kostką, aby uzyskać wynik swojego szczęścia. Wpisujecie również liczbę punktów w kuferku.
Kod:
<zg>Szczęście: </zg> <zg>Kuferek: </zg>
Uwaga - drobna zmiana!
Każda czynność niezgodna z regulaminem lekcji, w tym - robienie czegoś innego, głośniejsze wypowiedzenie słowa ciągnięcie koleżanki za włosy musi być rozpatrzona RZUTEM KOSTKĄ.
Wynik parzysty - udało ci się! Ani Bergmann, ani jego asystentka nic nie spostrzegli. Wynik nieparzysty - och, niestety, czujesz na sobie spojrzenie nauczyciela…
Oczywista oczywistość, jeśli ktoś wydrze się niczym stare prześcieradło na całą klasę, rzucać kosteczką nie musi. Jeszcze nie jesteśmy na tyle głusi i ślepi.
Ostatnio zmieniony przez Daniel Bergmann dnia Nie Mar 18 2018, 11:46, w całości zmieniany 1 raz
David wszedł do klasy. Rozejrzał się po niej i przewrócił oczami, gdy tylko jego wzrok odnalazł w klasie Bergmanna i jego asystentkę. Zajął ławkę na samym końcu klasy, gdyż nie za bardzo mu się podobała myśl, że gdyby usiadł z przodu, nie mógł by nic robić. Podparł brodę ręką i oczekiwał wprowadzenia do lekcji ze strony panny Thìdley. Nie za bardzo był zaciekawiony tą lekcją, pomimo tego, że z transmutacji radził sobie najlepiej. Po chwili jednak wyprostował się i obserwował resztę.
Szczęście: 1 Kuferek: 8
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Tradycją już było to, że nie mogło zabraknąć mnie na lekcji transmutacji. Miłym zaskoczeniem było to, że Tilda miała dzisiaj asystować Bergmannowi. Chociaż jego lekcje z reguły były interesujące, naturalnym był dla mnie ten lekki uśmiech, którym obdarzyłem Thìdley’ównę. Może nie tyle była to miła odmiana, ale szczególnie przyjemnym było zobaczenie jej tutaj, w Hogwarcie. Obserwacja jej podczas pracy mogła być niezwykle fascynująca, o ile tylko zadanie nie okaże się być zbyt wymagające. O tym miałem przekonać się dopiero za chwilę. Póki co jedynie znalazłem się w klasie, odnajdując bez trudu jedno z wolnych miejsc w przeciwnym krańcu sali. Nie udałem się jednak na sam koniec, a odnalazłem swoje miejsce z przodu. Nie tylko po to, aby mieć dobry widok, ale również dlatego, by nie rozpraszali mnie inni wygłupiający się uczniowie. Poza tym, chyba po prostu nie mogłem już oglądać cudzych igraszek, gdy odczuwałem tak dotkliwą samotność. Melody rozpłynęła się w powietrzu, Meluzyna także. Palcem kreśliłem w zamyśleniu kółka na ławce. Znowu byłem roztargniony i przytłoczony zwykłą, ludzką samotnością, chociaż klasa za kilka chwil miała wypełnić się rozgadanymi dzieciakami. Chciałbym, aby zajęcia już się rozpoczęły. Nie musiałbym już wtedy myśleć.
Trixie wkroczyła do klasy razem z @Demetria O. N. Travers, jakżeby inaczej. Transmutacja to nie był jej konik i prawdę mówiąc, gdyby lekcję miała poprowadzić Tilda, Gryfonka z pewnością wolałaby zostać w wieży Gryffindoru. Jednakże nie została. Nie tylko dlatego, że kuzynka zdecydowanie bardziej przepadała za tą lekcją (wciąż pracowała nad odkupieniem za te nieszczęsną kartkówkę z eliksirów), ale również ze względu na nauczyciela. Trix nie wiedziała jak to się działo, że jej mózg pracował na kompletnie innych falach. Podczas, gdy Demi obojętnie mijała Bergmanna, ona nie potrafiła się na niego nie zagapić, najpewniej potykając się wówczas o własne nogi. Rumieniła się i wygadywała głupoty, a potem albo wpatrywała się jak w obrazek, albo wprost przeciwnie - zawstydzona uciekała spojrzeniem. To już zakrawało na chorobę psychiczną, czy jeszcze nie? Tak było z każdym starszym i chociaż odrobinę atrakcyjnym mężczyzną. Dlaczego aż tak silnie ją do nich ciągnęło? Cóż, może to ta chęć poznania kogoś doświadczonego, prawdziwie dorosłego? Potrzeba posiadania opiekuna, czy coś podobnego. Nie wiedziała, po prostu dzisiaj przyszła na zajęcia z nadzieją, że będzie mogła bezczelnie się pogapić. Nie sądziła, aby udało jej się dzisiaj produktywnie popracować. Usiadły gdzieś z przodu, gdy Trix nie pozwoliła zmyć się Demi na sam koniec klasy i wtedy go dostrzegła. Przechadzał się po sali i… usiadł obok jej kuzynki. Travers przez moment gapiła się na Demetrię tak, jakby chciała obciąć jej głowę samym spojrzeniem. Szturchnęła ją w ramię. Chyba odrobinę zbyt mocno, ale teraz była naprawdę niepoczytalna, wierzcie mi. - Zamień się miejscami - syknęła jej do ucha, mając zamiar bezczelnie wcisnąć się pomiędzy nią, a Daniela. Bergmann z pewnością wszystko słyszał, ale to nie miało dla niej większego znaczenia. W końcu właśnie na nią s p o j r z a ł.
Za każdym razem, przekraczając próg tejże sali, Holenderka musiała bardzo mocno powstrzymywać się przed natychmiastową ucieczką. Jej niechęć do Transmutacji zapewne nie urosłaby do tak olbrzymich rozmiarów, gdyby miała szansę być uczona tego przedmiotu przez inną osobę. Kiedy dziewczyna usłyszała od ojca, iż przeprowadzają się do Londynu, a ona została przepisana do Hogwartu, nie mogła uwierzyć własnym uszom. Jednakże jej radość nie wynikała ze zmiany miejsca zamieszkania, nowego otoczenia, perspektywy na nowe przygody i znajomości. Dziewczyna była skupiona tylko i wyłącznie na tym, iż już nigdy więcej nie będzie miała do czynienia z nauczycielem Transmutacji z Trausnitz. Niestety jej radość nie trwała długo, gdyż rok po tym jak zaczęła naukę w Hogwarcie nastąpiła zmiana w składzie kadry nauczycielskiej. Tradycyjnie Dyrektorka postanowiła poinformować uczniów o tejże wspaniałej wiadomości tuż przed rozpoczęciem kolacji otwierającej nowy rok szkolny. Wyobraźcie sobie... Profesor Bennett, stojąca przed pięknym drewnianym pulpitem, z szerokim i życzliwym uśmiechem zaprasza do siebie świeżo upieczonego profesora Transmutacji w Hogwarcie, który pierwsze co słyszy to nie gromkie brawa i wiwaty (które oczywiście jak najbardziej nastąpiły, ale później), tylko głośne "O NIEEE!" dochodzące ze stołu domu Ravenclaw. Tak, dobrze się domyślacie, Krukonka po raz kolejny nie była w stanie ugryźć się w język i zanim się zorientowała cała szkoła już została uraczona jej głośnym wyrazem zawodu. Czegóż się Sanne spodziewałaś po takiej akcji? Na zajęciach Bergmanna Holenderka zawsze zajmowała ostatnią ławkę, dlatego też od razu zajęła przy niej miejsce i zaczęła się wypakowywać. Przy okazji bardzo starała się nie patrzyć w kierunku pierwszych ławek, aby przypadkiem nie napotkać na spojrzenie nauczyciela. Ostatnio nie miała szczęścia przy rzucaniu najprostszych zaklęć, które nigdy nie sprawiały jej problemu, dlatego bała się pomyśleć co może się stać, gdy Profesor nakaże im rzucanie zaklęcia maskującego, albo łączącego dwa przedmioty, albo... Mocny dreszcz przemknął po linii kręgosłupa panienki van Rijn kiedy tak w myślach tworzyła coraz to czarniejsze scenariusze, czekając na swój dzisiejszy wyrok.
Szczęście: 1 Kuferek: 0 ale biednie... xd
Lettice Callaghan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 174 cm
C. szczególne : brak lewej nogi do 1/3 łydki, piegata twarz, krótkie włosy, blada, lekko zielonkawa cera, nieprzyjemny wyraz twarzy;
Zmęczona, korzystając właściwie z ostatków sił, weszłam do sali; powieki samoistnie opadały, a ja czułam, że z kroku na krok coraz trudniej mi się chodzi. Nie mogłam sobie jednak pozwolić na dalsze opuszczanie zajęć, wystarczyło, że choroba zmusiła mnie dorocznego zrezygnowania ze szkoły — teraz mobilizowałam się sama w sobie, bo nie mogłam pozwolić na, chociaż chwilę słabości i leserstwo. Nie widziałam, gdzie podążam, szłam bardzo, bardzo na oślep, usiadłam zdecydowanie za blisko przodu i samego Bergmanna, ale jednocześnie trochę wstyd mi było wstawać (no i zupełnie mi się nie chciało), dlatego też zostałam na swym miejscu. Oparłam brodę o dłonie i przymknęłam oczy, by urwać sobie na chwilę drzemkę przed prawdziwym rozpoczęciem lekcji. Przymuszona do korzystania z nowego dormitorium, nie mogłam ostatnio spać; całe noce spędzałam na rozmyślaniu o wszystkim; nowa proteza gwarantowała wygodę i zmieniała praktycznie całe moje życie, myślałam o Quidditchu, o powrocie do gry, ale strach przed śmiercią, przed uduszeniem w powietrzu był okropny i wzmacniał wszelkie obawy dotyczące tego, co tak właściwie powinnam robić w życiu — razem z wypadkiem stanęłam przed krawędzią i nie wiedziałam jak się stamtąd wydostać, mogłam udawać całkowicie wyluzowaną i pewną siebie, ale w środku dalej byłam rozbita na kawałeczki. Powieki stawały się coraz cięższe, przestałam kontaktować, nie zauważyłam, nawet kiedy osunęłam się na bok na ławkę i oparłam policzek o coś ciepłego i wyjątkowo przyjemnego w dotyku. Wiedziałam, że nieładnie i niekulturalnie jest tak kłaść się plackiem na czyjeś dłoni, ale wypruta z sił, nie potrafiłam podnieść głowy do góry. - Jeśli Ci przeszkadzam, to weź mnie zrzuć, dopóki nie jest za późno i całkowicie nie zasnęłam. - powiedziałam cicho i nie otwierając oczu, jeszcze bardziej wtuliłam twarz w wierzch obcej i chyba męskiej dłoni. Mógł to być mugolak, pierwszak czy nawet najbardziej obrzydliwy czarodziej na ziemi, było mi to całkowicie obojętne, ważny był miły ludzki dotyk i wygoda, którą gwarantowała klasa, a nie dormitorium.
Obiecała, czyż nie? Nie mogła postąpić inaczej, chociaż ten jeden raz, kiedy złożyła słowo związane z pojawieniem się na lekcji. Owszem, wcześniej bywały dni, kiedy nie miała po drodze na wykłady czy zajęcia praktyczne (z jakiegokolwiek przedmiotu - to nie tak, że olewała jedynie transmutację); dzisiaj miało być jednak inaczej, a przynajmniej to wolała założyć, kiedy już nastał ranek, a Marce musiała pogodzić się z myślą patrzenia na Bergmanna, och, profesora Bergmanna - rzecz jasna. Błękit tęczówek Holmes powędrował po zebranych sylwetkach uczniów, zaś widok mężczyzny zmusił ją do przybrania maski dystansu i zimnej obojętności, którą raczyła go tak często jak tylko byli na siebie skazani w murach Hogwartu. Nikt nie wiązał faktów, pomimo plotek jakie początkowo odbijały się od grubych ścian, a teraz kiedy zbliżał się koniec roku (wielkimi krokami), rudowłosa z większą swobodą niż wcześniej poruszała się korytarzami szkoły. Dokładnie z taką samą pewnością przekroczyła też próg klasy, a gdy tylko zbliżyła się do początkowych ławek, dostrzegła @Riley Fairwyn, któremu posłała subtelny, dziewczęcy uśmiech, wszak to z nim miała łamać regulamin. Kto wie... Może w przyszłości te usta dadzą jej więcej perspektyw na łagodny wymiar kary u pana prefekta? Oczywiście, mając za zadanie obdarzać go uśmiechem zbereźnicy. Wzrok Marceline osiadł na nauczycielu, a gdy jej oczom ukazał się widok przesiadającej się uczennicy, nie mogła się powstrzymać od pokręcenia (niemal) z dezaprobatą głową. Owszem, już niejedno usłyszała w damskiej toalecie na temat profesora, ale ona sama pozostawała niewzruszona, maskując w pełni emocje, choć @Trixie N. Travers wydawała się być całkiem urocza w zwracaniu na siebie uwagi. (Ukróćmy kwestię, że Marce mimowolnie ujęła mocniej różdżkę, knując w głowie szalony plan zamienienia gryfonki w jakiegoś szczura czy dżdżownicę.) Krukonka bezceremonialnie wbiła spojrzenie w twarz @Daniel Bergmann, po czym odezwała się grzecznie (o, dziwo): - Dzień dobry, profesorze - tak, chciała mu zakomunikować, że bywa słowna, a świadomość, że to pani Thìdley poprowadzi część zajęć? Wcale nie przeszkadzała Holmes, która mimo wszystko miała wewnętrzną słabość do transmutacji. Usiadła przy drugiej ławce, podciągając nieznacznie prawą nogę ku górze, opierając tym samym stopę o krzesło, zaś brodę lokując na kolanie; to nie był jej dzień, ale słowna potyczka z nauczycielami nie wchodziła w grę (póki jej nerwy były na wodzy).
Kolejna lekcja Transmutacji. Bądź co bądź panienka Na musiała znaleźć się w klasie. Uwielbiała ten przedmiot mimo to, że ostatnio Daniel dość mocno ją rozruszył, ale to przecież tylko lekcja, tak? Była bardzo ciekawa jego zachowania jak ją zobaczy, czy cokolwiek jej powie. Pewnie nie, bo to była lekcja i mieli trzymać typowy standard jeżeli chodzi o jej przeprowadzanie. Sama ona nie chciała być jakoś przez to bardziej faworyzowana. Poza tym nie obawiała się tego, bo czuła, że jest dobra z tego przedmiotu i nie potrzebowała takich metod. Weszła do klasy siadając w ostatniej ławce jaka tylko była wolna. Do nikogo nie kiwała na nikogo nie spojrzała. Tylko jeden osobnik mógł poczuć jej wzrok na sobie. Pan Daniel Bergmann. Nie odzywał się od ostatnich wydarzeń, a ona nie miała zamiaru robić tego pierwsza. Postanowiła, że będzie bardziej cierpliwsza niżeli do tej pory. Miała jego książkę i co prawda mogła się u niego zjawić ją zwyczajnie oddać, bo została już przez nią przewertowana, ale po co? Może sam się po nią zgłosi? Może była dla niego ważna. Coś czuła, że dzisiejszego dnia nie będzie miała szczęścia na tej lekcji, ale co. Nie miała z zamiaru z tego powodu uciekać z lekcji, bo to byłoby niedorzeczne. Po chwilowym wpatrywaniu się w nauczyciela postanowiła w końcu przestać, bo po chwili poczuła inne spojrzenia na sobie, a zwłaszcza uczniów. Dlatego też wyciągnęła jakąś kartkę pergaminu i pióro i czekała na rozpoczęcie lekcji.
Nie zweryfikowałem jeszcze, czy wolałbym się cofnąć do czasów, gdy moja siostra, @Tilda Thìdley nie stała nade mną mogąc zlecać mi paskudne zadania domowe lub gdy nie mogła rozdawać szlabanów. Nie zweryfikowałem, bo naiwnie liczyłem, że nie obce jest jej pojęcie nepotyzmu. I zamiast ścieżki zatruwającej moje życie, wybierze tą, wznoszącą je na sielankowe połacie. Nie musiała mi od razu wstawiać najwyższych stopni - tak naprawdę wystarczyłoby, gdyby nigdy nie przyłapywała mnie na ściąganiu. Albo dyskretnie poprawiała prace dopisując brakujące elementy. No ewentualnie czasem zgodziłbym się na okazyjnego, bezpodstawnego wybitnego. Podwinąłem rękawy w mojej wielkiej żółtej bluzie, doskonale oddającej ducha lat osiemdziesiątych, odsłaniając na mych nadgarstkach trzy zegarki na kolorowych paskach, po czym gwałtownie pociągnąłem za klamkę wchodząc do sali. Wykonałem teatralnie coś w rodzaju półukłonu w kierunku mojej przełożonej, a wyprostowawszy się do normalnej pozycji posłałem jej bardzo szeroki uśmiech, w którym tak naprawdę była zakamuflowana bardzo istotna wiadomość - Jeśli nie chcesz się wstydzić za rodzinę, najlepiej rób jak najwięcej możesz za mnie. Co liczyłem, że sprawnie odczyta w tym wyolbrzymionym powitaniu, które zwiastować mogło jedynie tyle, że nie poszedłem wciąż po rozum do głowy. Wykładowca numer jeden przestał mnie interesować, gdy w pobliżu tego o numerze dwa (który to przy okazji mógł stać się przeszkodą w mojej zaskakującej karierze naukowej) dostrzegłem @Trixie N. Travers, do której to jedynie mrugnąłem okiem, wymijając ją, gdyż zdawała się być bardzo czymś zaoferowana ze swoją koleżanką, i chyba miało to jakiś związek z profesorem. To też zająłem miejsce w jednej z wolnych ławek, delikatnie huśtając się na tylnych nogach mego krzesła i rozglądając za ciekawym biegiem wydarzeń.
szczęście: 2 kuferek: 0
Curtis Mousseau
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 1.88 m
C. szczególne : ślad po ugryzieniu na lewej nodze i wiele mniejszych blizn, wysportowany i zbudowany, lekki zarost, akcent francuski jednak potrafi go maskować
„Transmutacja jest najbardziej złożonym i niebezpiecznym rodzajem magii (...)” Przeobrażenie przedmiotów lub stworzeń w coś innego. Skupienie, koncentracja i uwaga. Jeden błąd może kosztować cię życie. Źle wypowiedziane zaklęcie, błąd w wymowie i efekt jest niepożądany. On coś o tym wiedział, ale nie miał nad tym kontroli. Jego wilkołacza forma nie była nikomu znana (nie licząc rzecz jasna dyrektora i co niektórych nauczycieli). Musiał zachować anonimowość za wszelką cenę. Nie chciał w oczach tych wszystkich ludzi stać się bestią. Transmutacja. Dlaczego jego ciało nad tym nie panowało? Przeobrażał się w coś, co kontrolowało go. Było zarazą, chorobą, bólem... Czuł się taki zmęczony i obolały. Jego życiem rządziła pełnia, która go przerażała. Pragnął to zrozumieć. Zrozumieć to, co siedzi w nim już od jakiegoś czasu. Transmutacja mogła mu w tym pomóc, ale uważał, że każdy przedmiot mógł coś wnieść, dać mu potrzebnej wiedzy. Zaklęcia, eliksiry, runy... Ale nie skrywały one tajemnicy na jego chorobę. Przypadłość, której bardzo się wstydził. Przyszedł na zajęcia, jak zwykle wyglądając jak cień samego siebie. Ubrania wisiały na nim, niczym stare łachy na strachu, który odstraszał ptactwo na mugolskich polach. Chudł w oczach, ale to nie była wina wilkołactwa (co zawsze sobie tak tłumaczył), ale jego anoreksji. Niszczyła jego ciało i umysł. Wieczne odczuwał zimno. Sen morzył go na każdym kroku. Ciężko o koncentracje. Nie powinien tu przychodzić. Skupienie było ważne na tych zajęciach, a jego umysł i ciało, rozpraszało go na każdym kroku. Chaos. Rozejrzał się po sali, szybko znajdując sobie miejsce, gdzieś na uboczu — sam. Wyglądał jak duch. Odwzajemniał uśmiechy, jeśli jakieś padły w jego stronę, bo już taki był. Sympatyczny, troskliwy i pełen życia, mimo że w obecnie chwili to wszystko pękło jak bańka mydlana. Ale stworzył kolejną. Sztuczną. Idealną.
Zasnął. Ponownie. Ostatnimi czasy bardzo dużo spał, jakby obciążony rzeczywistością, w której aktualnie się znalazł. Nie pamiętał nawet kiedy to się spało oraz co to dokladnie bylo za miejsce. Dopiero po chwili zorientował się, że w tym momencie powinien znaleźć się na zajęciach. Nie miewał ich opuszczać, chyba że powód był konkretny i niekoniecznie od niego zależny. Tak jak ostatanio... Nie. Pakuje swoją dupe i zapierdzielaj primadonno. Nie zajęło mu to nawet pięciu minut, aby po chwili rozległo się pukanie do drzwi. Chlopak wszedł do pomieszczenia, witając się z nauczycielem. Prawie można było dostrzec grymas niezadowolenia na jego zaspanej twarzy, kiedy zorientował się, że jego zwyczajowo miejsce gdzieś na tyłach sali zostało zajęte. Jego problem. Dostrzegł Marceline... I wolne miejsce obok niej. Nie zastanawiał się długo, nie bedzie przecież stał tak na środku i szukał teraz idealnego miejsca. Zajął więc to konkretne, posyłając jej porozumiewawcze spojrzenie. Cudem było widzieć Blase'a z kimś kto nie był Ewan'em czy Calum'em. Dzisiaj jednak miał to naprawdę gdzieś... Może gdzieś podświadomie chciał to zrobić? Chciał znaleźć się na odległości mniejszej, niż sobie tego uprzednio życzyła. Jak zareaguje tym razem? Wsunął dłonie do kieszeni spodni i przeniósł spojrzenie na nauczyciela.
Choć początkowo byłam mocno zirytowana faktem, że jedyne, co przypadało mi do roboty w mojej nowej pracy, to sprawdzanie prac uczniów i ich ocenianie, tak tego dnia szczerze wolałabym otrzymać do rąk stos papierów, niż polecenie prowadzenia zajęć. Moich pierwszych. Od czasu tego feralnego zdarzenia z Bergmannem w jego gabinecie, unikałam kontaktu z nim jak ognia, ograniczając nasze relacje wyłącznie od tych profesjonalnych, skupiając się jedynie na powierzonych mi zadaniach i nie ucinając sobie "swobodnych" pogawędek, jak na początku zwykłam to robić. Istotnie wkradł się pomiędzy nas ogromny dystans. Zarówno jego, jak i mnie zawiodła moja porażka, a niestety nie potrafiłam sobie z nią prosto poradzić. Czułam, że kiedyś przyjdzie dzień, w którym nauczyciel zapragnie mnie przetestować i modliłam się, oby nie nadszedł dziś, przy innych ludziach. Frekwencja mnie jednak nie powaliła, co jedynie dodało mi otuchy. Widok Terrey'a kłaniającego się przede mną skwitowałam jedynie wywróceniem oczu, lecz nie potrafiłam powstrzymać wpełzającego mi na usta uśmiechu, niemal siłą rozciągającego moje kąciki. Wodziłam wzrokiem po reszcie wchodzących do sali osób, skinąwszy to tu, to tam, jeśli twarz wydawała mi się znajoma. Stałam jednak dość spięta, w znacznym oddaleniu od profesora, ani na moment nie odwracając w jego stronę wzroku. Drgnęłam, gdy oddał mi głos. - Sumptuariae leges - powiedziałam do klasy, po czym zrobiłam kilkusekundową przerwę, aby formuła zaklęcia dotarła do każdych uszu. - Zaklęcie, za pomocą którego jesteśmy w stanie przetransmutować swoje ubranie w jakiś inny strój. Jedynym podstawowym warunkiem jest dokładne wyobrażenie sobie rzeczy, które chcemy wyczarować, ponieważ brak skupienia może prowadzić do nieciekawych skutków - mówiłam pewnym głosem, wyraźnie i głośno, aby każdy mnie usłyszał. - Mamy na sale jakiegoś ochotnika, który chciałby nową garderobę? - zapytałam jeszcze, gotowa zaprezentować działanie zaklęcia na jednym z uczniów. Z tyłu głowy pewien cichy głosik mówił mi, że mogę się bardzo mocno wyłożyć na takim zagraniu, lecz szybko go wyciszyłam. Powiodłam pytającym wzrokiem po klasie.
Można się zgłosić na ochotnika i dostać nowe ciuszki, mam dobre kostki na zaklęcia!
Etap kostkowy zostanie wstawiony 28.03 - do tego czasu można przychodzić do sali! Później ma się już spóźnienie na zajęcia.
Ostatnio zmieniony przez Tilda Thìdley dnia Pon Kwi 30 2018, 12:15, w całości zmieniany 1 raz
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire szła najwolniej, jak się tylko dało. Do końca miała nadzieję, że zajęcia jednak odwołają, a Bergmanna coś zeżre przy okazji. Mógł wybuchnąć pożar, epidemia smoczej ospy, atak jakichś złych czarodziejów... Tak bardzo nie chciała siedzieć na tej transmutacji i słuchać o nudnych rzeczach. Wagarowała zbyt wiele ostatnio, dlatego nie miała wyboru. Jeśli nie chciała powtarzać klasy, naturalnie. Wiedziała, że Bergmann chętnie by ją oblał i, co najgorsze, miał do tego solidne podstawy. Blaithin musiała nadrabiać materiał i wysilić się choć odrobinę, żeby wygrzebać się z Trolli. Bo była aktualnie głęboko w dupie. Ale też nie potrzebowała przypominania. Weszła do klasy z markotną miną (a czy kiedykolwiek zdarzyło jej się wejść z uśmiechem? nie.), ale ta szybko się rozwiała na rzecz osłupienia. Brązowe, nieco poplątane włosy, zmęczone, niebieskie oczy, żółty, przekrzywiony krawat i ten wygląd, jakby dopiero co wypuścili go z kostnicy (@Curtis Mousseau). - CURTIS! - miała gdzieś, że wyrwało jej się to wyjątkowo głośno i pewnie cała klasa usłyszała. W ułamku sekundy znalazła się przy przyjacielu i dopiero wtedy wyhamowała. Nie mogła go przytulić ani nawet złapać za rękę w opiekuńczym geście - to nie była Fire. Nawet po długim czasie, nawet po męczącej i drażniącej tęsknocie. I choć w pierwszym odruchu bardzo się zmartwiła widokiem Puchona i to w stanie, któremu było daleko od zdrowego, momentalnie twarz Szkotki pociemniała. - Gdzie byłeś? - zapytała sucho, krzyżując ręce na piersiach i lustrując go błękitnymi tęczówkami. Zwiększyła przestrzeń między nimi, cofając się o krok - na wszelki wypadek, gdyby zechciała wziąć go w ramiona i nie wypuścić dopóki nie poczuje się lepiej. To, że asystentka Bergmanna zaczęła coś mówić zupełnie Fire nie obchodziło. Niech wybiera sobie tylu ochotników ilu zechce, dopóki ominie ją i Mousseau.
Szczęście: 5 Kuferek: 11
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Pomimo zazwyczaj lekceważącego podejścia do transmutacji, Ezra bardzo ją lubił jako samą dziedzinę magiczną. Nawet osoba profesora tego nie mogła zmienić. Clarke chętnie więc przychodził na lekcje, a wszystkie jego zachowania, które wychodziły w trakcie, były tylko taką małą, jadowitą szpileczką, którą uwielbiał wbijać w plecy nauczyciela dla samej rozrywki i przypomnienia o sobie. Akurat na transmutacji Ezra lubił za towarzysza mieć @Leonardo O. Vin-Eurico - nie, żeby na innych lekcjach nie, ale tutaj trochę bardziej. Chyba poniekąd chodziło o świadomość, że jeśli coś się zepsuje, to Vin-Eurico będzie w stanie uratować sytuację. Takich momentów warto było być świadkiem... (Za to Leonardo zapewne miał dokładnie przeciwne zdanie, biorąc pod uwagę tendencję Ezry do wybryków.) Ten wyjątkowy raz zamierzał być grzeczny. Co miało wyjść w trakcie to inna sprawa, ale zamierzał. Rozejrzał się po sali, próbując się zorientować kogo tym razem przyniosło do klasy transmutacji. Chyba największy szok przeżył, widząc Marceline przy drugiej ławce - śmiało mógł powiedzieć, że ta dziewczyna wagarowała więcej niż Ezra przez wszystkie swoje lata nauki. I nagle pojawiała się na lekcji? Akurat u Bergmanna...? - A to kto? - zainteresował się na głos Clarke (choć nie było to pytanie skierowane stricte do Leo) postacią obok profesora; dało się słyszeć głosy o jakiejś asystentce Bergmanna, ale mężczyzna dosyć dobrze ją ukrywał, bo nigdy wcześniej Ezra jej nie widział. A może widział, ale tylu ludzi przewijało się przez korytarze Hogwartu, że nie zapamiętał? W każdym razie, kiedy mężczyzna zostawił klasę w rękach pani Thìdley, Ezra natychmiastowo się ożywił. Czyżby jednak ta lekcja mogła być przyjemnością? - Ja chętnie - wyrwał się natychmiast na pytanie Tildy, unosząc też rękę, żeby na pewno nikt mu tego nie odebrał. Ezra Clarke nigdy nie odmawiał nowych ubrań. Poza tym uważał, że należało wspierać asystentkę Bergmanna na jej pierwszych zajęciach, na których miała okazję się wykazać. A nuż, jeżeli się kobieta dobrze zaprezentuje, to częściej będą mogli słuchać jej głosu zamiast Bergmanna?
Ding, dong, ding, dong... czas idzie tylko do przodu, nie cofając się przed niczym i nic tego nie zmieni. Magia nic nie wskóra z żywiołem nieprzemijalnych sekund i godzin, dni i lat. Słyszałam o zmieniaczach czasu, lecz to nie było jego cofnięcie. To jest zmiana danego okresu, choć on nie znikł, wciąż trwa, czas nie zrobił nagle obrotu o 180 stopni i cofał się. Skąd ta myśl? A tam patrzyłam na zegar i poczułam wielką chęć na filozoficzne myśli. Ot tak. Dzięki długiemu wpatrywaniu się w zegar udało mi się też trafić na lekcje transmutacji. Sama w sobie czułam się słaba z tego przedmiotu, choć to głównie przez moje podejście, niż brak umiejętności. Przez całe swoje życie skupiłam się na tajemnicach czarnej magii, a jak wiadomo, niektóre zaklęcia z tej najpiękniejszej dziedziny są powiązane z transmutacją. Słyszałam też, że profesor Bergmann jest dobrym nauczycielem, potrafiącym przekazać wiedzę. Tak też zjawiłam się w klasie, w której odbędą się zajęcia i uśmiechając się promiennie do profesora, pomachałam i przywitałam się na tyle głośno, że na pewno usłyszał (reszta uczniów i asystentka też): - Witam panie Bergmannie, zacnie pan wygląda! - Wciąż z uroczym grymasem na twarzy usiadła w swojej ławce, akurat pustej i wyjęła różdżkę, pergamin i pióro wraz z atramentem. Czekała na dalszy ciąg lekcji w stoickim spokoju, przyglądając się co drugiej osobie, nie próbując ukryć zainteresowania każdą zmarszczką, kolorem tęczówek i tak dalej.
Dante, odkąd postanowił sobie abstynencję alkoholową i narkotykową oraz częściej zjawiał się na lekcjach, polował na transmutację, chcąc dalej ćwiczyć to, co mu najlepiej wychodziło. Zanim jeszcze poszedł na lekcję, zjawił się w dormitorium wziąć najpotrzebniejsze mu rzeczy, przy okazji trącąc grupkę pierwszoklasistów (przynajmniej tak wyglądali). Niespodziewanie, dało mu to pewną przyjemność i satysfakcję. Faktycznie był stuprocentowym Gryfonem. Ubrany w czerwony sweter, z magicznie doczepionym godłem Godryka, miał nadzieje, że nie zostanie opieprzony za brak wymaganego stroju. O ile wie, że Bergmann to cichy i wydawałoby się złowrogi typek, to myślał, że da mu spokój tylko z ubiorem. Bo przecież Hogwart nie jest już tą jebaną elitą, jak nawet kilka dekad temu, prawda? - Zapewnił się w myślach, wchodząc do sali. Przywitał profesora skinięciem głowy, tak samo asystentkę i usiadł w pustej ławce, widząc ewidentnie znanych mu ludzi, ale nie chciał też psuć tej chwili oazy spokoju, jaka panowała, bowiem wszedł, gdy wszystkie krzyki minęły.
Margo nie sądziła, że w ogóle zdąży na transmutację, bo wizyta w szpitalu trochę jej się przedłużyła. Wizyty u uzdrowicieli zaczynały jej się powoli nudzić, bo nie dowiadywała się niczego nowego. Wciąż wypróbowywali na niej te same sposoby i doszła do wniosku, że o wiele więcej osiągnęła sama, niż z ich pomocą. Powoli zaczynała jej się też rodzić w głowie myśl, że może powinna zasięgnąć wskazówek u źródła i wyciągnąć jakoś od niezbyt skorej do dzielenia się tymi informacjami matki, gdzie znajdował się grobowiec, w którym utraciła głos. I tak czy siak nie miała funduszy na taką wycieczkę, ale gdyby odłożyła co nieco i planowała, być może w wakacje znalazłaby się w Ameryce Południowej. Po drodze do klasy transmutacji zdjęła czapkę i szalik, pakując je na siłę do torby. Mogła nie brać podręcznika od zielarstwa, skoro i tak na nie nie zdążyła, no ale kto mógł to przewidzieć. W szpitalu był jakiś nagły wypadek i przez to musiała poczekać dłużej na swoją kolej, tracąc kolejne zajęcia. Powinna chyba poustawiać sobie te wizyty na weekendy, bo unikanie coraz większej ilości lekcji jej nie służyło. Wślizgnęła się do pomieszczenia, z ulgą przyjmując, że zajęcia jeszcze się nie zaczęły, choć zdziwiło ją, że na miejscu profesora stała jego asystentka, podczas gdy Bergmann siedział w ławce z uczniami. Czyżby chwilowa zamiana ról? Szczerze mówiąc, dzisiaj nawet jej to odpowiadało, bo nie zdążyła się przebrać, a w ten sposób nauczyciel może nie zwróci na to uwagi. Nie zdjęła jednak płaszcza, choć go rozpięła, bo jego czarny kolor zlewał się z szatami pozostałych uczniów, w przeciwieństwie do żółtego swetra i dżinsów, które miała pod spodem. Najwyżej dostanie szlaban za nieregulaminowy strój, trudno. Wolała to, niż nie przyjście w ogóle. Przeliczyła się jednak, sądząc, że nikt nie zwróci uwagi na jej strój, bo właśnie tego miała dotyczyć lekcja. Chciała się nawet zgłosić na ochotnika, obracając swój sweter w żart i pretekst do pokazu dla Tildy, ale Ezra ją wyprzedził, a że mógł krzyknąć, że był chętny do wyjścia na środek, miał nad Margo przewagę.
Kątem oka dostrzegała jedynie to co działo się gdzieś w centrum sali. Była od tego odcięta, nie zamierzając skupiać się na żadnej z sylwetek; wypadało w końcu zaliczyć choć jedne zajęcia, czyż nie? Wbrew pozorom i opinii choćby Clarke'a, którego notabane nie zauważyła, nie chodziła tak często na wagary. Unikała niektórych lekcji, ale żeby perfidne olewanie szkoły? Nic z tych rzeczy, przynajmniej nie na tym roku; z drugiej zaś strony - czy Ezra ją aby na pewno znał? Nie mieli ze sobą od dawna kontaktu, a listy pozostały bez odpowiedzi, dlatego nie chciała mu już wchodzić w drogę i podejmować się kolejnych prób kontaktu. Z tych rozmyślań wyrwał ją Blase na widok, którego usta rudowłosej wygięły się w subtelnym uśmiechu, zaś na jej policzkach usianych piegami wykwitły różowawe wypieki. Nie spodziewała się takiego obrotu spraw, wszak ostatnie spotkanie z Shercliffem należało raczej do tych nietypowych, a tym samym - Marceline odczuwała swoistego rodzaju głęboko ukrytą radość, że zajął miejsce obok. - Łamiesz reguły... - szepnęła z rozbawieniem (oczywiscie nawiązując do "bliskości", o której opowiadała mu nad strumieniem). Głos asystentki Daniela sprawił jednak, że wzrok Holmes powędrował na młodziutką kobietę. W przeciwieństwie do znajomego krukona - ona nie wyrywała się do tego, by wyjść na środek klasy. Wolała przeanalizować ów zaklęcie z ławki, nie dając po sobie poznać, że tak naprawdę było jej już znane, a przynajmniej ze słyszenia. Nakreśliła kilka niewyraźnych kresek na pergaminie, po czym uniosła wzrok i wbiła go w Tildę, która z pewnością miała sporą wiedzę i wystaczyło tylko się ośmielić, by przekazać ją zgromadzonym, prawda? Sama Marce nigdy nie odważyłaby się na stanie gdzieś na środku sali czy jakiegokolwiek innego pomieszczenia, gdy to tęczówki zebranych wlepione byłyby w nią, a ona musiałaby wydusić z siebie choćby słowo. Nierealna perspektywa.
Curtis Mousseau
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 1.88 m
C. szczególne : ślad po ugryzieniu na lewej nodze i wiele mniejszych blizn, wysportowany i zbudowany, lekki zarost, akcent francuski jednak potrafi go maskować
Wpatrywał się przed siebie. Dokładnie to jego wzrok lawirował między asystentką profesora a nauczycielem. Jego zdolności z transmutacji nie należały do najlepszych. Eksperymenty związane z tą dziedziną zawsze go przerażały. Najlepiej byłoby zdać się na specjalistę. Miał ochotę zgłosić się na królika doświadczalnego, ale @Ezra T. Clarke widocznie go ubiegł. Właściwie wiele nie tracił, ponieważ gdy się zastanowił, doszedł do wniosku, że szkoda mu byłoby nowych ubrań i nie miał siły na robienie z siebie błazna przed całą szkołą. Nie wątpił w umiejętności @Tilda Thìdley, ale może należała do grona pedagogicznego, które lubiło poniżać uczniów lub z nich kpić? W Hogwarcie wszystko było możliwe. Nie mógł skoncentrować się na zajęciach. Odczuwał chłód, głód i sen. Dużo osób przyszło na zajęcia, może jak zaśnie, nikt nie zauważy? Bergmann zapewne uważnie im się przyglądał, więc nie było szans na drzemkę. Jego spojrzenie momentalnie zaszło mgłą, wpadł w trans. Ta dziura w głowie to zagapienie się i nagle jego imię, które usłyszałby nawet trup zakopany pięć metrów pod ziemią. Spojrzał w kierunku @Blaithin ''Fire'' A. Dear. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, twarz rozjaśniała i miało się wrażenie, że Mousseau to nie ten sam człowiek, który przed chwilą wszedł do klasy. Nie miał zdolności Metamorfomag, ale widocznie wyglądał zdecydowanie lepiej. - Ciii...- Szepnął. - Fire, umarlaka byś obudziła. Siadaj grzecznie i... Na przesłuchanie będzie pora. - Nie chciał zatajać przed nią jego wyjazdu do szpitala, gdzie musiał pod okiem lekarzy przybrać na wadzę. Jego ciało nie wyglądało na takie, które by widziało jakiekolwiek jedzenie, ale musiało mu się poprawić, skoro go wypuścili. Wrócił do nauki, do ludzi i zapewne powinien dostać solidny ochrzan za to, że nie poinformował nikogo ze szkoły, a szczególnie Fire. Nie chciał, żeby wszyscy wiedzieli. Zwłaszcza że już znali jego imię — oczywiście to wszystko wina tej hałaśliwej gryffonki. Najlepszej przyjaciółki Curtisa.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Na Merlina, rzeczywiście tęskniła, a to było uczucie wyjątkowo nieprzyjemne. Przez większą część życia nie musiała go znosić, bo do nikogo nie przywiązywała się na tyle silnie, że gdyby straciła wszelki kontakt, umierałaby z drażniące poczucia bezsilności i irytującej nieświadomości tego, co się z daną osobą dzieje. A później zaczęli pojawiać się ludzie, którzy chcąc nie chcąc zyskiwali znaczenie w oczach tej pełnej chaosu i negatywnych emocji dziewczyny. @Curtis Mousseau zdecydowanie był jedną z tych osób. Widziała, że potrzebuje pomocy, widziała, że sobie nie radzi, ale nie znajdywała żadnego rozwiązania. Pragnęła otoczyć go barierą, przez którą nie przedarłoby się żadne cierpienie. Sama dziwiła się temu, jak silna była ta potrzeba zadbania o jego bezpieczeństwo. Zazwyczaj przecież miała gdzieś szczęście innych. - Nie cichaj na mnie. - mruknęła, z całej siły próbując okazywać złość z powodu jego nieobecności... ale nie za bardzo umiała się wściekać. Nie wtedy, kiedy widziała, że czuje się słabo. Czasami Fire odnosiła wrażenie, że Curtis niknie w oczach i któregoś dnia nie pozostanie po nim żadne ślad. Taki właśnie był - cichy, spokojny, nieodłączny fragment tła, ale jednocześnie zapewne niewiele osób zorientowałoby się, gdyby go nagle zabrakło. Siadła tak, jak powiedział, ale dalej nie mogła się skupić. Chciałaby z nim porozmawiać, nie na lekcji, nie przy Bergmannie, ale gdzieś indziej. Był jej przyjacielem, musiał czytać między wierszami i drobnymi zmianami w oczach Blaithin. - Okej. - odpowiedziała, wyjmując niechętnie pióro i pergamin do zapisywania notatek, których nie robiła. Splotła łokcie na ławce, starając patrzeć się gdzieś indziej. - Okej. - powtórzyła bezsensownie. - Ale jesteś głupkiem i będę obrażona.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Przyszła na lekcję, kiedy asystentka zaczęła już lekcję, więc nie rozglądała się za towarzystwem do ławki, tylko usiadła w pierwszej lepszej. Decyzja ta okazała się jednak nietrafiona już po chwili. - Serio? - zapytała głośno @Tilda Thìdley, kiedy ta zadała pytanie - Przy zakłóceniach? Psorze, tu są dzieci! - przeniosła wzrok na @Daniel Bergmann i wskazała kciukiem na dziewczynkę z Ravenclawu, która akurat pojawiła się w drzwiach. Doskonały zbieg okoliczności! Wszyscy chyba wiedzieli, że problemy z magią zdarzały się ostatnio nawet przy największym skupieniu. Asystentka nie sprecyzowała co prawda, jakie "nieciekawe skutki" miała na myśli, ale nastoletni mózg Ettie w pierwszej chwili podsunął jej obraz znikających ubrań. Nie potrafiła siedzieć cicho, kiedy już jakaś uwaga przychodziła jej do głowy. Gdyby miała w ławce jakiegoś partnera zapewne ograniczyłaby do szeptanych podśmiechujek i zakładów o to, kto dziś będzie świecił tyłkiem, ale że siedziała sama, jej przedstawienia była zmuszona oglądać cała klasa. Zresztą... czy aby na pewno nie miała racji? Sama w życiu nie pozwoliłaby nikomu rzucić na siebie takiego zaklęcia przy panujących anomaliach. Jeszcze przed całą klasą... Była pewna, że nikt się nie zgłosi. O dziwo, wyrwał się jednak Clarke. Ekshibicjonista, czy wyobraźni nie miał?
Szczęście: 1 Kuferek: 16 Kostką na bycie wrzodem na dupie nie rzucam, bo się odezwałam głośno.
Ostatnio zmieniony przez Harriette Wykeham dnia Sob Mar 24 2018, 23:42, w całości zmieniany 2 razy
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Zwykle spóźniała się na lekcje, ale do Bergmanna wolała nie. On dawał szlabany, a na te szkoda jej było czasu. Ravanclaw sabotowała, nie siebie. Tym razem chyba trochę jej nie wyszło, bo kiedy dotarła pod drzwi klasy, z wnętrza dochodził już czyjś głos, tłumaczący jakieś zaklęcie. Nie był to co prawda głos Bergamanna, ale może wziął kogoś do odpowiedzi czy coś. Weszła do klasy, najciszej jak się dało, ale z całą pewnością, nie została niezauważona. Była to zasługa Gryfonki, która wskazała Finn, gdy tylko przeszła przez próg. Skonsternowana Krukonka stanęła osłupiała w otwartych drzwiach przenosząc wzrok to na Gryfonkę, to na profesora i na młodą kobietę pod tablicą, która - jak już zdążyła się domyślić - musiała być asystentką. - Eeee... - wydusiła z siebie - To mam wyjść? - zapytała cicho, a jej wyraz twarzy wyraźnie wskazywał na to, że nie miałaby nic przeciwko. Teraz, kiedy uwaga sporej części klasy była skoncentrowana na niej, każda komórka jej ciała krzyczała, żeby się wycofać.