W tej przestronnej klasie na trzecim piętrze odbywają się lekcje zaklęć. Dwa rzędy dwuosobowych ławek czekają na uczniów. Duże okna przepuszczają wiele światła, co nadaje klasie przestronny wygląd. Na regałach po prawej stronie znajdują się wszelakie przedmioty na których można ćwiczyć zaklęcia. Na ścianach wiszą natomiast tablice na których są wypisane podstawowe zasady pojedynkowania się.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - zaklecia
Wchodzisz do Klasy Zaklęć, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Wybrałeś Zaklęcia. Dobrze. Stajesz więc pośrodku sali, przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znany Ci Marco Ramirez oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Riverside. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Na biurku oprócz pergaminów i kałamarzy stoją dwie czary, z których unosi się czerwony dym. Na jednej z nich świeci się napis „teoria”, na drugiej zaś „praktyka”. Komisja wyjaśnia Ci, że musisz wylosować jedno pytanie z tej pierwszej i jedno zadanie z drugiej. Możesz zacząć od którejkolwiek chcesz. Gdy sięgasz po kartkę i ściskasz ją w dłoniach, ta zamienia się w coś na kształt wyjca, który jednak nie krzyczy, tylko spokojnie zadaje Ci pytanie bądź wyznacza zadanie. Jak Ci poszło?
Zasady: Rzucasz czterema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z OPCM i zaklęć można dodać +1 do punktów.
Opis zadan:
teoria:
Pierwsza kostka:
1 – Podaj ogólną definicję zaklęcia i opisz, co wpływa na jakość czaru. 2 – Przedstaw szczegółowo zagadnienie zaklęć niewerbalnych. 3 – Podaj po dwa przykłady zaklęć z każdej z grup: zwykłe, ofensywne, defensywne. 4 – Podaj dwa rodzaje przysięgi wieczystej i opisz na czym polegają. 5 – Podaj trzy zaklęcia, do których można dobrać inne przeciwzaklęcia (podaj je) niż Finite. 6 – Podaj trzy zaklęcia ochronne (np. zabezpieczenie terenu przed ludźmi) oraz opisz działanie każdego z nich.
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za odpowiedź. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
praktyka:
Pierwsza kostka:
1 – Odpowiednimi zaklęciami uruchom mały tor przeszkód, aby piłka mogła dotrzeć na jego koniec. (Piłka na początku toru - musi spłynąć rynną - wyczarować wodę; dociera do zbyt małej bramki - powiększyć; zbiorniczek z wodą - zamrozić zanim piłka wpadnie do wody; dźwignia - nacisnąć odpowiednim zaklęciem - wtedy piłka dociera na koniec toru). 2 – Zadziałaj na ciecze w wazonach - w pierwszym oczyść, w drugim doprowadź do wrzenia, w trzecim zamroź. 3 – Przejdź przez mały labirynt (musisz obronić się przed stworzeniem, zaatakować jedno oraz pokonać dwie pułapki). 4 – Powiel kamień, a następnie wyrzeźb węża, lwa, borsuka i kruka. Zaznacz ognistym znakiem te zwierzę, do którego domu przynależysz. 5 – Spowolnij trzech przeciwników odpowiednim zaklęciem, a następnie unieruchom każdego za pomocą trzech różnych czarów. 6 – Zadziałaj na cztery przedmioty zaklęciami z każdego żywiołu.
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za wykonane zadanie. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - Zaklęcia:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Wyrzucone kostki - teoria:</retroinfo> wpisz kostki za teorię <retroinfo>Wyrzucone kostki - praktyka:</retroinfo> wpisz kostki za praktykę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek opisujących punkty za praktykę i teorię oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Spoiler:
Wszystkie rozważania o magii przerwał dźwięk tłuczonego szkła w witrażu, który posypał się barwnymi, migoczącymi kolorami. Coś wpadło do pomieszczenia, zatrzepotało ogromnymi skrzydłami. Upierzenie ciała białe z szaroniebieskim nalotem, srebrne pokrywy skrzydeł. Lotki pierwszorzędowe czarne, drugorzędowe szare. Linia upierzenia na czole prosta. Na głowie i szyi nastroszony czub. Dziób długi i potężny, żółty. Odnalazł nieporadnie odbiorcę wiadomości @Alistair Keane. Był ranny, z tułowia sączyła się krew, która tworzyła plamki na posadzce. Wystawił łapę z niewielkim liścikiem, ona też krwawiła.
Professor ordinarius incantationibus et defensio adversus artium obscurorum, carminibus praevaricator, Alistair Keane
Szanowny stryju, zwracam się z prośbą o natychmiastowe pojawienie się w mojej prywatnej posiadłości. Sam wiesz gdzie, sam wiesz jak. Wybacz mi lakoniczność, ale to sprawa delikatna i niecierpiąca zwłoki.
P.S. Zabierz ze sobą Ruth Wittenberg
Minister magia, Nolan T. Kaene
pierwsza sala zaklęć
Autor
Wiadomość
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
To prawda, zaklęcia wydawały się być zdecydowanie bardziej przydatne niż inne przedmioty. Dlatego z chęcią przyłączam się do Boyda i z całkiem sporym zaskoczeniem odkrywam, że zaprasza ze sobą Alise, by towarzyszyła nam w lekcji. Ponieważ to ja zwykle zapraszam jakieś ładne kompanki do lekcji przez chwilę jestem naprawdę zdziwiony i zerkam na przyjaciela z wytrzeszczem. Nie kazał mi wszakże spływać wcześniej, czy coś, a na pewno nie omieszkałby mi to powiedzieć, gdyby chciał z nią pobyć sam na sam. Wobec tego, uznaje ją na tyle poważną, by uznać, że najwyższa pora sprawdzić, czy brat z innej matki będzie się dobrze dogadywał ze swoją przyszłą szwagierką. Ach, ten Boyd, tak szybko zmężniał! Kiedy mija wzruszenie i odzyskuję rezon, witam się ponownie z Alą i zagaduję coś o tym, że już się nieźle znamy, chociaż pierwszy raz ze sobą wymieniamy kilka zdań. Chyba nie kłopoczę specjalnie Boyda takim spostrzeżeniem? Może Ala będzie się czuła tym doceniona! Gadam sobie jeszcze bzdury trzy po trzy opowiadając jaki to z Boyda świetny współlokator, dobry gracz, ekstra przyjaciel. Ale zajmuje mi to chyba niecałą minutę, bo nagle przypominam sobie świetną historię, którą sobie przypomniałem. Dotyczyła tego, że nasz ghul uczy się załatwiać do toalety i nie trzeba z nim wychodzić; jednak jeśli nie zostanie się z nim obok drzwi do końca, ma w zwyczaju łapać swoje gówienka i chować je po domu; dlatego kiedy ostatnio była tura Boyda, bo ja byłem w pracy, a ten zapomniał poczekać na naszego wychowanka, Junior po wyjściu z toalety, widząc, że jego pana nie ma w domu wyłowił skarb i wsadził Boydowi... - Do rękawic miotlarskich! - kończę historię, pewnie ledwo, bo mój przyjaciel nie miał ochoty, bym opowiadał jej Alise, ale dzielnie ją próbuję dokończyć, pokazując jak Boyd wyglądał kiedy je założył. Na szczęście (dla Boyda) wchodzimy do klasy; macham na przywitanie Nessie i unoszę brwi do góry widząc jej towarzystwo (ostatnio jak ich razem widziałem, mieli dość ślimacze relacje); Ale mój przyjaciel już, nawet szybciej niż ja, zauważa Krukonkę. Skoro jednak z pewnością @Victoria Brandon zauważyła jak mój przyjaciel mnie trzącha łokciem uśmiecham się do niej na powitanie i postanawiam zatrzymać naszą grupę po jej wolnej stronie. - Musisz po prostu zaprosić mnie na wspólną lekcję, a nie udajesz, ze przypadkiem pojawiasz się zawsze tam gdzie ja - mówię żartobliwym tonem, podczas gdy urocza parka stoi obok nas.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Tylko się nie posrajcie od tej galopady. Pchali się na te zajęcia, jakby od tego miało zależeć ich życie, chociaż tak po prawdzie, to Max podejrzewał, że większość z nich pędziła tam po punkty dla domów, chwałę i wieczny splendor, po którym mieli przenosić góry i zawisnąć na jakieś pamiątkowej tabliczce, bo w sposób najcudowniejszy na świecie zarzygali najbliższą ścianę w czasie pamiętnych zajęć z eliksirów, czy innego szajsu. Jak zawsze — nigdzie się nie spieszył, szedł wręcz leniwie, z torbą przerzuconą przez ramię, w nieco wymiętej koszuli, bez krawata, z rozpiętym kołnierzem i wywiniętymi rękawami, przez co widać było sporo z jego tatuaży, ale wcale się tym nie przejmował. Zresztą, kurwa, czemu miałby nie epatować tym, kim naprawdę był? Jebaka, który przypadkowo go stworzył, czul obrzydzenie do tego, jak wygląda i zachowuje się jego potomek, co jedynie Maxa cieszyło i podburzało do dalszych eksperymentów, prowadziło go łamania kolejnych granic, ale teraz, kiedy oficjalnie został wyrzucony z domu, nie miał już takiej zabawy, w pojawianiu z zafarbowanymi włosami, czy czymś podobnym. Wszedł do klasy i zerknął kątem oka na grupkę, która uczestniczyła w jakimś pseudopodrywie i aż parsknął pod nosem z ubawienia, po czym poszedł pod inną ścianę, wsparł się o nią stopą i wsunął dłonie w kieszenie spodni, kiedy tylko niedbale rzucił torbę na ziemię. Pieprzone nudy. Ciekawe, co niby mieli dzisiaj robić — rzucać z siebie workami kartofli, czy może wyczarowanymi stogami siana? Bo na chuj nie było ławek? Och, chyba że profesorowi zachciało się w końcu urządzić jakieś prawdziwe pojedynki, ale wtedy Max z całą pewnością podziękuje i powie, że może co najwyżej zajmować się wróżeniem wygranych, zakłady przyjmuje, tylko pięć procent od stawki dla niego, czemu by, kurwa, nie. W końcu w chuj trudno było teraz o jakiś środki i aż go skręcało, że do osiemnastki ma jeszcze parę miesięcy, wtedy będzie mógł sam decydować o skrytce po matce i dziadkach, a jeśli będzie grzecznym chłopcem i wypełni polecenia Rose — które narzuciła na niego nie tylko z dobroci serca, ale wiedząc doskonale, że bez chomąta to on daleko nie zajdzie — to nie będzie musiał spać pod mostem. To i tak miał już za sobą, ale kurewsko nie chciał przerabiać tego zimą.
______________________
Never love
a wild thing
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Alise była zaskoczona tym, że gryfon zdecydował się ją zaprosić ze sobą, a do tego wziąć Fillina, z którym miała po raz pierwszy mieć okazję do dłuższej rozmowy. Wiedziała, że są dla siebie jak bracia i nawet sam brunet powiedział, że bardzo go kocha. Nic więc dziwnego, że towarzyszyło jej delikatne zdenerwowanie, objawiające się uściskiem w brzuchu, gdy zbliżała się do miejsca spotkania. Jako przykładna krukonka zmierzająca na zaklęcia prowadzone przez opiekuna domu, miała na sobie mundurek. Tym razem na białej koszuli zamiast wstążki tkwił jednak krawat, natomiast marynarka tkwiła nonszalancko rozpięta. Plisowana spódnica kołysała się na biodrach, sięgając przed kolana, a do tego miała zakolanówki i trzewiki. Kaskady jasnych włosów związała w wysokiego kucyka, pojedyncze kosmyki tkwiły luźne dookoła buzi. Na widok Callahana uśmiechnęła się promiennie, podchodząc do niego oraz ślizgona. Bez cienia skrępowania wspięła się na palce, muskając ustami jego policzek, po czym odwróciła się bardziej w stronę Cealláchaina. - Cześć wam! Mam nadzieję, że nie czekaliście długo! Poprawiła plecak, ruszając z nimi w stronę klasy i zaraz bezczelnie stanęła pomiędzy aby móc lepiej poznać się z przyjacielem bruneta. Przytaknęła mu, a do tego poczuła delikatny rumieniec na polikach, że Boyd cokolwiek o niej mówił. A potem szukający Slytherinu przeszedł do opowiadania bardzo porywającej historii, przez co błękitne ślepia wlepiały się w niego z uwagą, marszcząc przez chwilę brwi. - O nieee! Jak mogłeś zapomnieć o waszym ghulu? - szturchnęła swojego ulubionego gryfona zaczepnie z łokcia, cała rozbawiona i w sumie bardzo zwierzątkiem zainteresowana, bo miała olbrzymią słabość do onms. Szkoda, że nie mieli smoka, ale nie można mieć wszystkiego. Spojrzała znów na Fillina z ciekawością. - Masz więcej opowieści? Słyszałam, że doskonale robisz parówki. A co do tej brudnej sytuacji.. Wyobrażam sobie jego złość, zwłaszcza że to związane z Quidditchem. Biedny junior, pewnie za Tobą tęsknił. Jak mogłeś go zostawić? Westchnęła teatralnie, rozkładając ręce. Weszli do klasy, a Alise rozejrzała się z zainteresowaniem, zaskoczona brakiem ławek. Uczniów było sporo, większość znała z widzenia i z kilkoma osobami nawet się przywitała. Stanęła pod ścianą, przenosząc wzrok na Boyda, przekręcając głowę na bok i odgarniając kosmyk włosów za ucho. - Jak myślisz? Będziemy się pojedynkować? Słysząc głos ślizgona, wychyliła się i zlustrowała wzrokiem jego towarzyszkę. Szeroki uśmiech wpłynął jej na usta, gdy ich spojrzenia się spotkały. Znały się od dłuższego czasu, często rozmawiały w pokoju wspólnym. @Victoria Brandon była przesympatyczną dziewczyną. - Cześć Viki! Dołączysz do nas? Zaprosiła ją tym swoim specjalnym tonem, na który ciężko było odmówić. Czując na sobie kpiące spojrzenie, sama uniosła głowę i odwzajemniła je, jak to miała w zwyczaju — dość otwarcie. Bardzo nie lubiła, gdy ktoś oceniał innych, nie mając z nimi styczności. Twarz @Maximilian Brewer wydawała się jej dziwna znajoma i z każdą kolejną sekundą, jej brew wędrowała wyżej. Rozluźniła ręce, wcześniej skrzyżowana na biuście. - Max..? - rzuciła niemalże bezgłośnie, pytająco, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. Odwróciła wzrok, patrząc gdzieś przed siebie — nie miała pojęcia, czy powinna się ze starym przyjacielem przywitać. Zamiast tego, mimowolnie przesunęła palcami po dłoni stojącego obok gryfona, chcąc się uspokoić. Nie była pewna, czy powinna złapać go za rękę - przecież było dookoła tylu ludzi, mógłby czuć się z tym przytłoczony. Brewer miał trudny charakter i chociaż zawsze byli blisko, dogadywali się, to jednak utrzymywanie kontaktu listownego znacznie różniło się od relacji prowadzonej bezpośrednio. Twardy orzech do zgryzienia. Błękitne ślepia znów powędrowały w stronę Boyda. - Dobry jesteś z zaklęć? O to nigdy nie pytałam.
Prudencia Rosario
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.78 m
C. szczególne : Egzotyczna uroda, grube czarne brwi, piegi na policzkach, nosie, a także subtelnie rozsypane po całym ciele, kolczyki w uszach, hiszpański akcent mieszający się z portugalskim
Nie słychać było jej szybkich kroków, które bezgłośnie rozbrzmiewały w korytarzu na trzecim piętrze. Oglądała się co jakiś czas za siebie, jakby w obawie, że ktoś lub coś ją śledzi. Nerwowo wyjrzała przy kolejnym korytarzowym zakręcie; być może spodziewała się ujrzeć, kogoś, kogo nie chciała. Nie lubiła tych hogwarckich duchów, niespodziewanie wychodzących ze ścian, obserwujących na każdym kroku, siejących spustoszenie. Wydawało jej się, że w tej szkole można było dorobić się paranoi. Głównie nie przepadała za jednym z nich Irytkiem, którego zdążyła już poznać; nie osobiście, ale widziała, do czego mogą doprowadzić jego niebezpieczne psikusy. Szkoła Soletrar obecnie wydawała jej się bardzo odległa. Wcześniej zdecydowanie mieszkała w raju i gdyby zaczęła opowiadać o tym miejscu w Brazylii, gdzie imprezy bez eliksirów odurzających nie istniały, a muzykę było słychać od świtu do nocy, czy mugolskie sporty i parzenie kawy, już dawno wniknęły w ich magiczną krew; nikt zapewne by w to jej nie uwierzył. Za to nie miała pojęcia, jak mogłaby opisać Hogwart i Anglię, w porównaniu z Ameryką Południową, tu zaczęła dostrzegać szare i ponure kolory. Nikt nie chciał ani nie zamierzał rozjaśnić Prudenci tego widoku. Na zajęciach zjawiła się sama i jak zwykle starała się nie zwracać na siebie uwagi. Zapewne i tak to robiła przez egzotyczną urodę, ale Hogwart ostatnio przyjmował uczniów i studentów z różnych zakątków świata, więc nie powinna się rzucać w oczy aż tak. Zastanawiała się, czy @Ezra T. Clarke, którego spotkała na zajęciach u profesora Forestera, tylko dlatego do niej zagadał, bo w jego mniemaniu była Hiszpanką, Portugalką...? To Kolumbijek tutaj nie mieli? Może za bardzo czuła się bezpiecznie, uważając, że ma świetny kamuflaż. Ostatnio i tak z Hogwartem trwała wymiana między szkolna, ale w stronę zachodniej Europy, a tam mieli za zimno na egzotyczne piękno, z tego, co się Rosario orientowała. Miała ochotę usiąść sobie w kącie, ale niestety nie było ławek. Spojrzała pod rozpiętą szatą czy ma przy sobie różdżkę. Tak, włos demimoza, 10 i 3/4 cali, śliwa — była wetknięta za pasek czarnych spodni. Na sobie miała bluzkę w białe i czarne paski, a włosy, jak zwykle układały się na jej plecach i ramionach, niemal idealnie. Usta wymalowała ochronnym błyszczykiem, nie chcąc czuć krwi na wargach od brutalnego zimna. Większość i tak mówiła jej, że jeszcze w życiu nie widziała srogiej zimy, bo zero na termometrze, nie świadczyło o chłodzie. Nie lubiła, kiedy zaczynali opowieści, jaki to kiedyś był śnieg. Na samą myśl usta pękały jej w ciepłych hogwarckich korytarzach.
Wszystko poszło dokładnie tak, jak się spodziewał, to znaczy: było miło i kulturalnie przez jakieś pięć sekund, kiedy to Fillin i Alise wymieniali uprzejmości na powitanie, a zaraz potem jego najlepszy ziomek otworzył wrota Festiwalu Kompromitacji, opowiadając oczywiście najobrzydliwszą możliwą historię, bo po co się dzielić tymi wesołymi i sympatycznymi, po co podejmować temat małych kotków albo ulubionych słodyczy, kiedy można gadać o gównie w rękawicach? Pokręcił głową, zażenowany i trochę zirytowany, bo jego wcale to nie bawiło (doceniłby komizm sytuacji zapewne wtedy gdyby przydarzyła się Fillinowi), wszak o niespodziance zorientował się dopiero gdy zakładał rękawice na treningu. - O nikim nie zapomniałem, tylko uznałem że to czas najwyższy, żeby gargulec się w końcu wysrał bez asysty – burknął w ramach sprostowania, bo oskarżanie o zaniedbywanie obowiązków mierziło go równie mocno, co wyciąganie na światło dzienne tej fatalnej sprawy – Śmiej się, śmiej, Fillin, ale jak ci ten gówniak wyrośnie na psychopatę i będzie cię maltretował we własnym domu, to już wtedy będzie za późno żeby go wychować na porządnego człowieka, znaczy ghula – dodał złowieszczo, przekonany, że tak właśnie się stanie, jeśli jego koleżka nie przyłoży się lepiej do kwestii dyscypliny wobec adoptowanego syna. Weszli do klasy i z inicjatywy śligońskiego leprechauna przystanęli przy adorowanej przez niego Victorii, którą najwyraźniej Alinka też znała, dlatego Boyd przywitał się z nią, rzucając przy okazji swoje imię, żeby była pełna kulturka i żeby już wszyscy byli zaznajomieni; wtedy usłyszał, jak ktoś przechodzący obok nich buracko parska śmiechem, ewidentnie na ich widok. Niegrzecznym jegomościem okazał się być @Maximilian Brewer, który szybko spierdolił na drugi koniec klasy, zamiast w twarz im powiedzieć, co mu nie pasuje. No tak się nie robi, no. - ORZECHUJSKI – huknął do niego, podchodząc bliżej i ignorując kompletnie Alinkę, która go zalotnie smyrała po ręce i coś tam mówiła, bo sorry, ale draka była ważniejsza od romansów – Z nas się śmiejesz? Jak masz jakiś problem, to wal wprost, a odpierdalaj, że się skradasz i kpiąco obsmarkujesz na nasz widok – dodał zaczepno-bojowo-upominająco, nie bacząc na to, że może to nie jest najlepszy moment, bo zaraz zacznie się lekcja, a on miał przecież imponować Alise, a nie się pogrążać, ale nie myślał o tym, bo tak go zdenerwował ten Maksymilian.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Całkiem myślałam, że jak zwykle spóźnię się na zajęcia, wydaje mi się, że zawsze nie mogę przybyć na czas; dlatego idę bardzo szybkim krokiem do sali, stukot moich eleganckich lakierków rozbrzmiewa po korytarzach i dopiero kiedy zjawiam się pod drzwiami i otwieram je gwałtownie, orientuję się, że jestem tak naprawdę przed czasem. Rozglądam się jeszcze zdziwiona tym faktem, bo już chce otwierać buzię na jakieś przeprosiny i prędką ucieczkę poza zasięg opiekuna mojego domu, ale okazuje się, że nie jest to konieczne. Tak samo jak moja torba przewieszona przez ramię, bo najwyraźniej nie będziemy dziś używać żadnych książek. Staję pod ścianą i rozglądam się wokół, kiedy zauważam w najdalszym ode mnie kącie krukonkę z mojego roku. Ponieważ Boyd właśnie postanawia przedzierać się przez salę, krzycząc przekleństwa i robiąc burdy, nie chcę znaleźć się w ich środku. Dlatego kucam na chwilę, by wyjąć z torby zmiętolony kawałek papieru i pióro. Szybko szkicuję tort urodzinowy, a wokół niego dwa patyczaki latające na miotłach. Dźgam niezbyt ładny rysunek różdżką i dorysowuję znak zapytania. Teraz patyczaki okrążają przynajmniej tort. Zwijam obrazek w samolocik i posyłam go w kierunku @Violetta Strauss. Jej urodziny zwyczajnie przewinęły mi się na wizbooku, dlatego wysyłam ten mniej lub bardziej zrozumiały obrazek. Podnoszę się z miejsca, wrzucając pióro z powrotem do torby. Bransoletki, które dziś założyłam lekko brzęczą, kiedy podnoszę dłonie, by sprawdzić czy mój turban trzyma się na miejscu statecznie jak zawsze. Dzisiaj mam na sobie mój ciemnoniebieski materiał który wygląda jakby właśnie na niego padał delikatny deszcz, gdyż krople powoli rozpadały się na turbanie. Dzięki temu komponowały się z rajstopkami, który miałam do tradycyjnego mundurka, gdyż na moich nogach czarny kolor ledwo zauważalnie przeistaczał się w ciemnoniebieski, a potem odwrotnie. Uwielbiałam ostatnimi czasy magiczne materiały. Bawię się bezmyślnie bransoletką, okręcając ją na palcu, i dopiero teraz podnoszę wzrok na osobę, która stoi obok mnie, kiedy zaczęłam mieć chęci skomentowania ewentualnej burdy i obstawiania wygranego. @Prudencia Rosario nie wygląda jednak jak nikt kogo znam i na chwilę zapominam o czym chciałam zagadać. Zazwyczaj to ja bywałam najbardziej egzotyczną osobą w klasie, dlatego przyglądam się mojej towarzyszce z uwagą; niezbyt dyskretnie przejeżdżając wzrokiem po piegach obsypujących jej buzię nawet w większym stopniu niż moją, włosy, które były zdecydowanie grubsze niż moje ukryte pod turbanem loki; mimo pewnych podobieństw mam wrażenie, że zdecydowanie widać, że moja krew jest odrobinę arabska, zaś Twoja może bardziej latynoska; - Hej - mówię w końcu i obdarzam uroczym, syrenim uśmiechem, uznając, że warto poznać moją atrakcyjną towarzyszkę. - Melusine - przedstawiam się i wyciągam ubraną w pierścionki i bransoletki dłoń, w Twoim kierunku.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Ostatnio był przykładnym studentem z zaskakująco dobrą frekwencją. Lekcji Zaklęć nie chciał jednak odpuścić - do tych zajęć podchodził w bardzo praktyczny sposób, bo jakże być czarodziejem bez umiejętności władania różdżką? Nigdy nie wiadomo, kiedy taka wiedza może się przydać! Zazwyczaj nie przykładał większej wagi do zanotowania sobie planu zajęć. Ten też potrafił być bardzo elastyczny, profesorowie często zmieniali godziny i dni swoich zajęć, zapraszali do udziału uczniów i studentów z różnych Domów, no mogło się to każdemu pomylić... A szczególnie komuś takiemu, jak Tarly. Doczłapał się na trzecie piętro bez większych problemów, tym razem schody nie zmieniły się w karuzelę, a on znalazł się pod drzwiami do Sali Zaklęć o czasie. Przynajmniej tak sądził... Pchnął ciężkie drzwi oburącz, a jego oczom ukazała się niemalże pusta klasa. Ujrzał pojedyncze osoby i brak ławek, co wprowadziło go w pewną konsternację. Zrobił kilka niepewnych kroków naprzód i przystanął, marszcząc czoło w zadumie. Wykonał gest pełen niepewności, oglądając się po zebranych czarodziejach. - Co nas tak mało? Kulawego wilkołaka jeszcze nie ma? - zawołał do obecnych ludzi, nie przebierając w słowach. Zamyślił się przez chwilę, po czym podwinął rękaw szaty i spojrzał na swój zegarek. Czyżby zajęcia miały się odbyć dopiero za..? No tak, był za wcześnie. Pacnął otwartą dłonią swoją twarz, wzdychając głośno z bezsilności. Wolał nawet nie myśleć, ile rzeczy mógłby teraz robić, zamiast stać tutaj jak debil. Usiadłby gdzieś, gdyby tylko była taka możliwość. Cóż, pozostawało mu chyba czekanie na zbawienie. Ospałym krokiem skierował się pod okno i oparł swoim zadkiem o parapet. Przez moment utkwił wzrok w Krukonce z turbanem na głowie, ale szybko powiódł oczami za krzykiem, który wydobył się z gardzieli Boyda. Chyba miał jakąś spinę z Maxem... Przyglądał się zaistniałej sytuacji ze stoickim spokojem i znużeniem wymalowanym na twarzy. Voralberg mógłby już przyjść...
// można zagadywać :))
Lyall Morris
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 196
C. szczególne : blizna na dłoni, cierniowa bransoleta, złe intencje
Nie miał pojęcia po co w ogóle wychodzi z dormitorium na te zaklęcia. Szanował Voralberga jak mało którego ze szkolnych nauczycieli, już nawet nie ze względu na to, że był opiekunem Ravenclawu, ale wydawał mu się po tych wszystkich przedziwnych historiach i perypetiach kimś zwyczajnie spoko. Odczuwał dziwną satysfakcję wiedząc przy okazji, że jest on jego wychowawcą, możliwe, że to głównie to sprowokowało, żeby ruszył suchą dupę z dormitorium i pomimo zmęczenia zmobilizował się do aktywności na zajęciach. Bluza z wielkim herbem rava na plecach miał wystarczająco głębokie kieszenie by pomieścić zarówno jego wielkie łapska, jak i różdżkę, oraz podprowadzone koledze z łóżka obok cukierki, które nierozważnie zostawił na nocnej szafce. Wcale nie przyszedł jako jeden z pierwszych, co wcale dziwne nie było - i tak dobrze, że się nie spóźnił i gdyby jego dom miał jakąś nakręconą na punkty uczennicę byłby spodziewał się pochwały za punktualność. Ściągnął z głowy kaptur przekraczając próg i widząc brak ławek tylko westchnął, jak rak przemykając bokiem, chyłkiem w odosobniony kącik klasy. Ani był ambitny ani mu zależało w ścisłej czołówce stać tam i machać różdżką przed Alexandrem jak jakiś oszołom, widząc jednak kątem oka baranie włosy Tarly'ego nie umiał powstrzymać kretyńskiego uśmieszku kwitnącego na ustach. Podszedł i oparł dupę o parapet obok Bruna, po czym bez słowa wyciągnął z kieszeni rękę z dwoma wesoło wyglądającymi cukierkami. Ani cześć, ani pocałuj w dupę - ot cały Morris, przychodzi znienacka, narobi w życiu bałaganu, pójdzie. Jak bezdomny pies, możesz spróbować adoptować, głaskać i karmić, łóżeczko kupić i obróżkę, a on i tak pewnej noc zerwie się wpizdu i tyle go widać będzie. Lyall był przekonany, że przyszłych ferii nie przyjdzie mu dożyć, więc po co się angażować? Podarowawszy bruniemu jednego z cukierków rozpakował drugiego i wrzucił sobie do japy. Podryw na cukierka to już lepiej niż na kasztana.
Nie zamierzał nigdzie iść. W głowie wciąż huczało mu po perypetiach z Las Vegas i gdyby tylko w jakiś sposób mógł zniknąć, pewnie z chęcią by to zrobił. Eliksiry Diny niby tym razem poskutkowały, ale sprawiły również, że z jakiegoś powodu przeżywał to odwodnienie o wiele ciężej i dłużej, niż jakiekolwiek inne. Nie potrafił warzyć eliksirów, pić jak widać również nie do końca. Zdziwił się, kiedy ktoś uderzył w jego wyciągnięte nogi swoimi stopami. Uniósł spojrzenie na niewysoką, rudą dziewczynę. Nie uśmiechnął się, nie zdenerwował też. Po prostu szybko ją ocenił, jednocześnie marszcząc brwi na przywołanie jego imienia. To nawet nie tak, że był nie w humorze. Po prostu nie czuł się jeszcze zbyt dobrze, a psychicznie to już w ogóle. Pomimo rewolucji, jaką poczynili z Diną na wyjeździe, Cassius z pewnego powodu czuł się przez to wszystko dotknięty i uwrażliwiony. Otworzył się tam tak, jak nigdzie indziej. Potrzebował czasu na to, aby odziać się na nowo w swoją żółwią skorupę. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że w jego oczach kryło się zadowolenie, dopóki Nessa nie zwróciła na nie uwagi. - Mało mamy szmaragdów w klepsydrze? Dałabyś już spokój. - Odpowiedział, nie wyglądając na szczególnie skuszonego jej argumentami. Jej wzmianka o towarzystwie sprawiła jednak, że wstał. Niestety, nie dla niej. Zaciekawiło go za to to, kogo jeszcze mógłby napotkać w klasie. Wsadził do niej głowę, potem resztę ciała. Szybkimi spojrzeniami obrzucił wnętrze klasy, ale nie znalazł tam tej osoby, jaką spodziewałby się zobaczyć. W pewien sposób wyglądał na zawiedzionego, w inny po prostu na zobojętniałego. Wreszcie, po minucie wewnętrznego zawahania czy powinien tu w ogóle zostawać ruszył w kierunku Nessy, aby stanąć jakiś metr od niej. - Co będę z tego miał? - Zapytał ją, zaczepnie jak zwykle, krzyżując ramiona na piersi i spoglądając na nią z ukosa z tym swoim charakterystycznym uśmiechem. Od razu widać było, że coś knuje.
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Jak zwykle na zaklęciach nie mogło zabraknąć także i mnie. Dopiero co skończyły się ferie, dość ciężkie swoją drogą w kwestii relacji między wszystkimi moimi bliskimi (i dalszymi również), a jednak wcale nie uznałem tego za odpowiednio ważną wymówkę, aby w ostatnim roku nauki tak po prostu z tego zrezygnować. Nawet, jeżeli Alexander jakoś podejrzanie kochał ogień i jakoś szczególnie się z tym nie krył na ostatniej lekcji. Wciąż miałem w pamięci listy od niego i chyba po raz pierwszy od kilku tygodni realnie zastanawiałem się nad przyjęciem jego propozycji. Potrzebowałem zmienić coś w swoim życiu, dopóki nie było jeszcze za późno, a ten strach… to była jedna z niewielu rzeczy, na jakie w życiu nie miałem większego wpływu. Potrzebowałem kontrolować także i to, aby pewnego dnia zbyt wiele rzeczy nie wysunęło mi się niespodziewanie z rąk. Chociaż z drugiej strony to miał być ciężki orzech do zgryzienia, o tym byłem przekonany. Wsunąłem się do klasy zapewne jak zwykle niezauważony. Gdzieś niedaleko widziałem Melu i Nesse, z którymi się przywitałem. Kiwnąłem też Ali i innym, jacy napatoczyli się pod moje spojrzenie, ale jak zwykle nie socjalizowałem się szczególnie. Tendencja do pozostawania samotnikiem chyba nigdy nie miała mnie opuścić. Zaczaiłem się w jakimś rogu, machinalnie poprawiając mundurek i czekając, aż Voralberg pojawi się w klasie. Jeśli nie zrobię tego teraz, nie zrobię tego już nigdy.
Madeleine Ford
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : brunetka,migdałowo-orzechowe oczy,piegi które dodają uroku,specyficzny prawostronny uśmiech,mały niebieski kolczyk w wardze po lewej stronie.
Tak więc Mad po chwili weszła do klasy rozejrzała sie po uczniach ciekawe co dziś będzie.Wzniosłam oczy ku niebu po czym oparłam się o zimną ścianę i czekałam aż przyjdzie nauczycielka zaklęć i rozpocznie lekcje. Osobiście... dzisiaj miałam ochotę tylko siedzieć,albo leżeć i nic nie robić, no ale niestety. Musiałam zdobyć choć parę punktów dla Gryffindoru zawsze trzeba próbować.
An Krawczyk
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Twarz porcelanowej laleczki, blizna na lewym nadgarstku, kilka małych, nie bardzo widocznych tatuaży, wyraźny wschodni akcent
Weszła do klasy, wiążąc włosy w kucyka. Uwielbiała zaklęcia, tym bardziej zastanawiała się co dziś będą robić. Omiotła wzrokiem klasę i usiadła w wolnej ławce pod ścianą, wyciągając podręcznik i różdżkę na stół. Miała dzisiaj bardziej leniwy dzień. Prawie cały go przespała dlatego czuła się jak taka rozgotowana kluska, którą ktoś trąca widelcem na talerzu ale nie chce jej zjeść. Oparła więc policzek na dłoni i przymknęła powieki, skoro nauczyciela jeszcze nie było. Westchnęła cicho, całe ciało opierając o ścianę obok z nadzieją że nie zaśnie. Chociaż by jej to nie zdziwiło.
Annabell Helyey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170,5
C. szczególne : intensywnie niebieskie oczy; tatuaż ciągnący się od uda do żeber; węgierski akcent
Nie pójście na zaklęcia byłoby głupotą, była to taka dziedzina magii, o której pojęcie powinien mieć każdy czarodziej. Umówmy się, nikt nie musiał być orłem z transmutacji czy magicznych stworzeń, a niebywale mała wiedza z tych dwóch przedmiotów w zwykłym i codziennym życiu nie przeszkadzała, z zaklęć – owszem. Annabell więc przemierzała szkolne korytarze, w całkiem dobrym humorze, zupełnie ignorując fakt, że pogoda była okropna, zarwała trzecią nockę z rzędu, przez jej cholerną bezsenność, która nie wiedzieć czemu nie chciała się od niej odczepić i też ten, że z zaklęć nie była wcale aż tak znowu dobra. Ann miała w sobie coś, wewnętrzny głosik, który kazał jej być z wszystkiego najlepszą, chociaż nie, to jej matka. Zresztą nie tylko matka, a cała rodzina Helyey’ów, która miała chore ambicje i nieszczęśliwym dla Ann przypadkiem stwierdzili, że to właśnie ona będzie je spełniać. Często zazdrościła swojemu bratu tej siły przeciwstawiania się im, ale dziewczyna była właśnie taka, że chciała zadowolić wszystkich. Starała się nie zgubić w hogwarckim labiryncie, co nawet po ponad pół roku, wydawało jej się niewyobrażalne, bowiem ruchome schody były największym chujostwem na całym tym czarodziejskim świecie, a ona nadal nie nauczyła się jak dokładnie one funkcjonują. W każdym razie na trzecie piętro dotarła bez większych przeszkód. Po drodze sprawdziła siedem razy czy na pewno ma w torbie różdżkę i notatnik, a także pióro i atrament. Miała na sobie mundurek, ale szatę przewiesiła sobie przez ramię, uznając, że założy ją później. Miała jeszcze czas i wewnętrznie wierzyła, że nauczyciela nie będzie jeszcze w klasie. Węgierka naprawdę nie mogła się przyzwyczaić do tych mundurków i chodzenie codziennie w spódnicy, było dlań największym koszmarem. Przekroczyła próg klasy i odetchnęła, bowiem Volarberga w środku jeszcze nie było. Rozejrzała się po zebranych w środku i ostatecznie podeszła do @Loulou Moreau. – Cześć! – powiedziała z uśmiechem, rozjaśniającym jej twarz. – Potrzymasz? – zapytała, ale prawdę mówiąc nie czekając na reakcję dziewczyny, wcisnęła jej w ręce swoją torbę wraz z różdżką i zaczęła ubierać swoją czarodziejską szatę. Kiedy już to zrobiła, zawiesiła sobie torbę z powrotem na ramieniu i wsadziła czarodziejski przedmiot do odpowiedniej kieszonki w szacie. – Dzięki… Jestem Annabell. – dodała.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max wywrócił oczami, kiedy tylko usłyszał tego zjeba i jego odzywkę numer pięć, która była równie nudna, co flaki z olejem. Jeśli myślał, że jakoś się tym przejmie, czy stchórzy, to mógł to sobie w dupę wsadzić. Zresztą, chłopaka bardziej interesowała dziewczyna, która wcześniej stała z Boydem. Jej obecność go oszołomiła i nieświadomie uśmiechnął się do niej ciepło, aczkolwiek nie zdążył w żaden sposób zareagować na to niespodziewane pojawienie się jego bratniej duszy. - No, Callahan. Gratuluję, mocne dwa na dziesięć, jestem pod wrażeniem - powiedział na to sarkastycznie i uśmiechnął się do niego słodko, tym swoim anielskim uśmiechem, w którym było tyle prawdy, ile kot napłakał. W ogóle nic sobie nie robił z tych popisów Boyda, które były wręcz żałosne, nie chciało mu się nawet do niego skakać, bo typ był totalnie popierdolony i myślał, że jak się żarem zesra, to komuś zaimponuje. Nic zatem dziwnego, że Max parsknął z jeszcze większym ubawieniem na jego kolejny komentarz, a później założył ręce na piersi i niemalże ziewnął na znak, że jest potwornie znudzony tym żałosnym przedstawieniem i za chwilę sobie po prostu pójdzie do innego kąta, bo nie znosił, jak mu ktoś brzęczał nad uchem. - Smarkać to możesz co najwyżej ty swoim marnym chujem - stwierdził jeszcze, dając mu jasno do zrozumienia, że rozmowa zakończona i może już wypierdalać, bo mu się nie chce bawić w to żałosne przedstawienie. Nie miał w tym najmniejszego interesu, a piórka, jakich starał się użyć Boyd, były co najmniej obsrane, jeśli nie znajdowały się w o wiele gorszym stanie. Poza tym naprawdę? Miał mu dać teraz w mordę, za to, jak się do niego odezwał? Wow, niesamowite przekręcenie jego nazwiska, niesamowita postawa, niesamowity strzał w pierdolone kolano. Klękajcie narody.
Ten Maksymilian to był wyjątkowo parszywy typ, bo widzicie – podszedł do niego kulturalnie, z pytaniem grzecznym, sprawę wyśmiewania za plecami chciał wyjaśnić, może nawet pośmiać się razem, a tamten zaraz zaczął rzucać się jak dzika świnia na westernie, obrażać i jeszcze jakby chamstwa było mało, to udawać, że jest ponad to wszystko i robi wielką łaskę, że w ogóle bierze udział w tej wymianie zdań, którą przecież sam zainicjował. Typek wszystko robił zdecydowanie nie tak, jak powinni robić porządni ludzie, bo Boyd naprawdę liczył na to, że jak do niego podejdzie, to usłyszy na przykład: „śmiałem się bo twój kolega ma krzywy ryj” albo „śmiałem się bo jesteś głupim trollem” i to by było zupełnie wporzo, bo przynajmniej byłoby wiadomo o co chodzi. A tak? Dostał w odpowiedzi wyzłośliwianie się plus jakiś pokaz głupich min i kolejnych smarków, okraszony w dodatku lubieżnym uśmiechem posłanym w stronę Alise, i to wszystko razem jak się skumulowało, to nawet nie zdążył tego przetworzyć i nie do końca się zorientował, kiedy jego pięść z całą mocą spotkała się z głupią twarzą Brewera; typ działał na niego jak płachta na byka, i może robił to niechcący, a może zupełnie celowo, nieważne, stało się. Czy powinien był zważać na okoliczności i załatwić sprawę pokojowo? Tak. Czy rozkwaszenie mu nosa było tutaj niezbędne? Nie. Czy jednak pożałował tego, co zrobił? Absolutnie nie. Nie poddawał tego teraz żadnej refleksji, ale gdyby poddawał, to doszedłby do wniosku że każdy stracony punkt i nudny szlaban i to, jak zapewne teraz straci w oczach Alinki, wszystko było warte przyjebaniu Maxowi prosto w ryj.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Było tak pięknie. Ja nabijam się z żenującej historii Boyda, uradowana z niej Ala wytwóruje mi pełnym gracji śmiechem. A jeszcze kiedy nie patrzy to klepię Boyda potajemnie w ramię, aprobując w pełni jego udany podryw. - Parówki, a tak jestem mistrzem tego dania. Kiedyś Ci mogę zrobić jak będziesz u nas nocować - mówię z uśmiechem i macham brwiami, zerkając na przyjaciela, posyłając tym samym dwójce świetny, dwuznaczny żarcik. A potem jeszcze zagaduję drugą ładną Krukonkę i mam nadzieję, że będziemy tam elegancko podrywać mądre, ładne dziewczyny przez całą lekcję. Ale to by było przecież dla nas za proste! - Czy będziemy się pojedynkować? - powtarzam po Alise kiedy odwracam na chwilę spojrzenie od Victorii; wtedy też obok nas głupio rechocze Max Brewer, a jej pytanie w obecnej sytuacji nabrało innego znaczenia. Już czuję jak mój ziomek spina się obok mnie i chociaż ja osobiście mam gdzieś z czego się śmieje ten nieuprzejmy ziomek, to wiadomo, że mój przyjaciel nie podejdzie do tego tak lekko. - Boyd? - zaczynam, ale ten już wyzywa chłopaka i idzie prędko w jego stronę. Przepraszająco dotykam na chwilę dłoni Victorii i wyjmuję różdżkę z kieszeni. - Gorąca krew - mówię do Alise na usprawiedliwienie przyjaciela i już idę kilka kroków za nim, żeby nic się złego nie stało. Ale jak ma się nie stać jak ziomeczek taki nieuprzejmy, a Boyd taki narwany. - Chyba zazdrościsz mu tego gdzie smarka - zauważam jeszcze, bo przecież tylko ślepy by nie zauważył jak patrzył na Alę, która chichotała się jeszcze wcześniej słodko z Callahanem. Ale moje słowa poszły gdzieś w niebyt, bo już widzę zamach mojego przyjaciela. - BOYD!! - krzyczę jeszcze, ale po co w ogóle się wysilać, bo już pięść mojego ziomka ląduje na twarzy drugiego Gryfona. - Protego! - prędko wytwarzam tarczę między dwoma niesfornymi chłopcami i już pokonuję krótką trasę do mojego łobuza, łapiąc go za fraki. Dobrze, że już wcześniej wyjąłem różdżkę, chociaż mogłem mieć trochę lepszy refleks. - Boyd, BOYD - powtarzam jakby to coś miało dać, niczym beznadziejne magiczne zaklęcie i równocześnie odwracam się do tego który to przecież wszystko sprowokował! - Orzechujski, wypierdalaj gdzieś stąd, po chuj w ogóle otwierasz mordę, cwelu. Nie mogę już jeszcze bardziej zeszpecić Twojego ryja co prawda, więc wypierdalaj powtarzam, albo zamienię Ci te twoje łapska w marne chuje- tłumaczę wszystko rozważnie prowodyrowi całej sytuacji (bo przecież to nie wina Boyda, że ma taki temperament chłopak!), równocześnie unosząc różdżkę i starając się powstrzymać Boyda przed walenia głową w barierę, albo próbowanie jej ominięcia. A było to nie lada wyzwanie.
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Parapet nie był najlepszym miejscem na posiadówkę, a już na pewno nie najwygodniejszym. Twarde krawędzie wbijały się w brunowe cztery litery, a on co chwila przestępował z nogi na nogę, by nie zapuścić korzeni. W pewnej chwili poczuł ruch powietrza, zwiastujący to, że ktoś się do niego zbliża. Lyall... Jakaś siła ścisnęła go za gardło, aż nie mógł wydusić z siebie słowa na przywitanie. Szczęśliwie... nie musiał. Krukon nie oczekiwał żadnych zbędnych słów, po prostu się pojawił, znikąd, jak nocna zjawa lub... senne marzenie. Na twarzy Gryfona zamajaczył się tylko błędny uśmiech, gdy Morris wyręczył mu cukierka. Parsknął lekko śmiechem, ale wziął jednego cuksa i skinął głową w niewerbalnym "dzięki, ziom". Poszedł w jego ślady i również odpakował małe zawiniątko, a następnie pochłonął słodki prezent. Wykazał się dużym zaufaniem, przecież cukierek mógłby być wszystkim. Może zaraz wyrosną mu kocie uszy? Albo zrobi się zielony na twarzy? Who knows! - Mam nadzieję, że to nie cukierek z Veritaserum. - rzucił zaczepnie w kierunku Krukona, unosząc jedną brew ku górze. Lyall był nadzieją na to, że razem jakoś przetrwają do rozpoczęcia zajęć. Już miał powiedzieć do niego coś jeszcze, ale... Usłyszał i zobaczył, co odmerliniało się nie tak daleko od nich. Napięcie pomiędzy Boydem a Maxem narastało. A on nie mógł tak stać bezczynnie i tylko na to patrzeć. Oczywiście w całym zamieszaniu maczał swoje ślizgońskie palce Fillin, ale na to Bruno już nie zważał. Nie może pozwolić, by Gryfoni żarli się między sobą, no nie na tym to polega! - Sorry, Morris. Zaraz wracam! - zawołał do chłopaka, unosząc rękę, na odchodne. Ruszył w stronę epicentrum rychłej katastrofy. Wyciągnął różdżkę i chwycił mocno jej rękojeść, czując jak niewidoczna strużka magii przebiega od jego palców wzdłuż przedramienia, aż do barku. Ciarki owładnęły całe jego ciało, zacisnął wargi, a źrenice mu się rozszerzyły. Zanim dotarł do chłopaków, doszło już do rękoczynów, a nawet w ruch poszły różdżki. - Hej, ziomki! SPOKOJNIE! - zawołał, nakierowując różdżkę na ich kółko wzajemnej nie-adoracji. Zbliżył się do nich na odległość mniej więcej dwóch stóp. Serce waliło mu jak oszalałe, nie zważał na to, że zaraz do sali może wparować Voralberg. Darzył sympatią zarówno Boyda, jak i Maxa, nie chciał z nimi zwady. Na Ślizgona nie patrzył, mógłby mu nawet przyłożyć, skoro on sam nie miał z tym problemów. Powstrzymywał się jednak przed użyciem siły nie tylko ze względu na to, że obok stały znajome mu Krukonki, ale też dlatego, że... był z natury pacyfistą. Serio! - HEJ! - wrzasnął jeszcze głośniej, bo sytuacja wymykała się spod kontroli już na dobre - NA RZYĆ SALAZARA, OGARNIJCIE SWÓJ TESTOSTERON, DO KURWY! - jednak co w Gryfonie siedzi, to siedzi. Największy pacyfista poddałby się, gdyby zobaczył taki cyrk i... właściwie sam w nim uczestniczył. Tarly podkasał rękawy i, niewiele myśląc, zamachnął się różdżką w stronę Cealláchain'a. - Expulso! - wrzasnął, ale dosłownie w tym momencie, kiedy wypowiadał ostatnią zgłoskę tego zaklęcia, poczuł czyjeś dłonie na swoich plecach. Ktoś go popchnął, a zaklęcie poleciało wprost na Boyda... Różdżka wyślizgnęła mu się z dłoni i poturlała gdzieś na koniec sali. On sam zaś wpadł na Ślizgona, uderzając barkiem o jego klatkę piersiową. Ała. A miał rozproszyć towarzystwo, nie dołączać to tego kręgu śmierci. Nie mogło być gorzej. Mogło?
Kurwa mać. To proste zdanie towarzyszyło jej od samego rana i nic, naprawdę nic, nie wskazywało na to, aby cokolwiek tego dnia miało się zmienić na lepsze. Chyba już po pierwszej godzinie po wstaniu z łóżka straciła na to nadzieję. Każda kolejna tylko podsycała jej paskudny nastrój usiłując przekazać, że lepiej było pozostać w dormitorium i mieć ten dzień w dupie. W końcu nie zdążyła z referatem na zielarstwo, bo miała ważniejsze sprawy na głowie poprzedniego dnia. Nie nauczyła się na odpowiedź z historii magii, przez co oczywiście zarobiła najgorszą z możliwych ocen. I jeszcze te zaklęcia. Gdyby tylko wiedziała, co zastanie, po przekroczeniu progu klasy... Kurwa mać... Biegła jak na złamanie karku. Po kamiennej posadzce roznosił się tylko dźwięk jej butów, odbijających się od podłoża w naprawdę dużej prędkości. Zapewne gdyby nie pogłębiana stale chętka na papierosa, jej płuca pracowałyby lepiej i po przebiegnięciu takiego odcinka, nie rzęziłyby niczym stary volkswagen jej dziadka. A musiała przecież biec jeszcze dalej, o ile chciała zdążyć na zajęcia i jednocześnie nie mieć cholernie wielkiego spóźnienia. W końcu było już kilka minut po dzwonku. A jeśli chciała przeżyć jakkolwiek ten dzień, musiała zdążyć przed nauczycielem. Im dalej w las tym mniej wierzyła w to, że się uda. Jednak nic nie mogła poradzić na to spóźnienie, które jej towarzyszyło. Chciała, aby zaklęcia były choć jednym przedmiotem, który dobrze jej pójdzie tego dnia. Dlatego wróciła się w połowie drogi do dormitorium po pracę domową. Dlatego też teraz gnała ile sił w nogach, narażając się na nieprzychylne spojrzenia wszelkich mijanych przez nią duchów. Jej i tak nie do końca odpowiedni ubiór, teraz wyglądał jeszcze bardziej niekorzystnie przez to wszystko. Krawat przekrzywił się i rozluźnił, spódniczka była zabrudzona od jednego upadku po drodze. Prezentowała się jak siedemdziesiąt, nie siedem, nieszczęść, a mimo to, bardzo chciała być na tych zajęciach. Gdyby tylko wiedziała...
Kurwa mać! Mocno pchnęła masywne drzwi z impetem na nie wpadając. Jakoś nie przeszło jej przez myśl, że może powinna choć delikatnie zwolnić, zanim osiągnie swój cel. Kto by się tam tym przejmował... Chyba każdy normalny człowiek, który pomyśli w zdrowy, racjonalny sposób. Ale nie, Lara tym razem nie myślała w tak pospolitym stylu. Otóż drzwi nie były zamknięte na klamkę, przez co gryfonka nie zatrzymała się na nich z głośnym hukiem. Zamiast tego, wpadła razem z nimi do środka, kompletnie tracąc równowagę i orientację w czasoprzestrzeni. -KURWA MAĆ! - zdążyła tylko krzyknąć, nim bezpardonowo zatrzymała się na jakimś chłopaku, który na swoje nieszczęście, stał najbliżej drzwi! Dopiero po chwili rozpoznała w nim @Bruno O. Tarly, ale przecież było już za późno. Nie mogła wcześniej zauważyć, że ma w dłoni różdżkę i właśnie zamierza rzucić jakieś zaklęcie. Jej efektowne wejście do klasy zniweczyło jego zamiary a przynajmniej połowicznie; cel nie został osiągnięty. Odbiła się mocno od chłopaka, dopiero po sekundzie łapiąc jako taką równowagę. Oddech uwiązł jej w gardle, kiedy zobaczyła, co tu się w ogóle dzieje. -Ja pierdolę... - wyszeptała sama do siebie, nie mając świadomości, że za chwile może rozpętać się tu piekło. -Stary, żyjesz? - zwróciła się jeszcze bezpośrednio do staranowanego przez nią gryfona, nawet nie zauważając, kto znajduje się wokół niej w klasie
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Boyd próbuje się wyrwać, co idzie mu całkiem nieźle. Max jest zbyt zajęty swoim rozpaćkanym nosem, a ja obrzucam go trochę niepotrzebnie wyzwiskami. Jakbym to trochę przemyślał wcześniej raczej bym tego nie robił, ale zapomniałem o pięknych kobietach pod ścianami, gotowy bronić honoru Boyda do ostatniej kropli krwi. A najwyraźniej ta na twarzy Orzechujskiego nie będzie dziś ostatnia, bo okazuje się, że nie jestem jedynym rycerzem, który rusza na pomoc Boydowi, chociaż okazuje to w bardzo dziwny sposób. Słyszę jak ktoś krzyczy i w międzyczasie szukam spojrzeniem kto próbuje ich uspokoić i mam cichą nadzieję, że pomoże mi jakoś przytrzymać Boydzika, bo coś nie mogę zaklęcia dobrego wynaleźć, żeby go przytrzymać w tym ferworze walki. I już chcę to krzyknąć nawet, ale ku swojemu zdumieniu widzę, że Bruno podchodzący do nas celuje... We mnie. Nie jestem pewny skąd pomysł atakowania osoby, która próbuje uspokoić ziomka, więc na mojej twarzy maluje się czyste zaskoczenie. - Co do chu... - zaczynam elokwentnie kiedy nagle Burke wpada z impetem na chłopaka, a jego różdżka toczy się po podłodze, przez co zaklęcie uderza w Boyda, który leci przez salę, a ja wobec tego również cofam się rażony odrzutem kilka kroków; wszystko to sprawia że tracę różdżkę, a prosto na mnie ląduje Bruno. Łapię go za koszulę, bo tracę równowagę, ale patałach zamiast utrzymać nas w pionie sprawia, że lądujemy razem na ziemi. I chociaż na pewno nasze loki wyglądają pięknie tak zmieszane wspólnie na brudnej posadzce, to mi wcale nie jest do śmiechu, szczególnie że Gryfon przygniata mnie tak, że brakuje mi tchu; nie w takim romantycznym sensie. I ponieważ wiem, że chłopak planował mnie zaatakować, nie mogę mu pozwolić tego zrobić drugi raz! Muszę działać pierwszy! Co prawda moja różdżka potoczyła się gdzieś obok Brunowej, ale wciąż miałem swoje pięści. Dlatego to po mugolsku łapię go znowu za koszulę i zrzucam z siebie, eleganckim ciosem w szczękę; a przynajmniej celowałem w szczękę, ale trafiam gdzieś w okolice oka; kiedy jestem pozbawiony ciężarku Brunka, trochę przerażony łapię się za lekko bolącą pięść i szukam pośpiesznie różdżki i gdzie odleciał Boyd.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wszystko zapowiadało się całkiem spokojnie i tak jak zwykle. Ludzie powoli schodzili się do sali. W tym również @Melusine O. Pennifold, na którą zwróciła szczególną uwagę w momencie, gdy dziewczyna posłała w jej kierunku kartkę, która jak się okazało zawierała dosyć prosty rysunek urodzinowego tortu i dwóch postaci oblatujących go na miotłach. Na sam widok tego małego dzieła uśmiechnęła się. To było miłe. Nawet bardzo. Spojrzała w kierunku starszej Krukonki i skinęła jej głową w odpowiedzi na znajdujący się na papierze znak zapytania. Co innego mogłaby jeszcze zrobić? Niestety coś musiało zakłócić tę jakże przyjazną atmosferę sielskiego oczekiwania na naukę. Jej uwadze nie uszło oczywiście to jak Boyd przyjebał prosto w nos Maxowi, co potem wywołało dosyć żywą reakcję od innych zgromadzonych. Pierwsze do akcji rzucił się Bruno z Filinem i wtedy... coś poszło wyraźnie nie tak. Bruno został popchnięty przez jakąś Gryfonkę, a przez to rzucone przez niego zaklęcie trafiło w Callahana i wywołało prawdziwą bijatykę. Najlepsze urodziny ever. Przynajmniej nie było nudno. Lepsze to niż jakieś drętwe przyjęcie, gdzie trzeba się zachowywać. Dłoń Strauss powędrowała niemalże bezwiednie do jej różdżki, by już po chwili wycelować nią w dziewczynę, która zaatakowała od partyzanta Tarly'ego. - Incarcerous! - wypowiedziała, miotając w jej kierunku zaklęcie. W tej chwili ograniczenie ruchu blondynki wydało jej się najlepszym rozwiązaniem. Zwłaszcza jeśli miałoby być dosyć nieprzyjemne w skutkach. Może wtedy następnym razem pomyśli nim zaatakuje od tyłu swojego pobratymca?
Lazar Grigoryev
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 182cm
C. szczególne : Tatuaże, kolczyk w języku, przekłute uszy, silny rosyjski akcent
Fakt, że nie przyszedł na zajęcia z zaklęć jako jeden z pierwszych nie powinien nikogo dziwić – i zapewne w istocie nie zdziwił. Spokojnie dokończył posiłek spożywany w Wielkiej Sali i niespiesznie doczłapał na trzecie piętro, ryzykując, że jeśli coś zatrzyma go po drodze, być może nie da rady zdążyć na lekcję punktualnie. Zaklęcia zdecydowanie nie były przedmiotem, który uważałby za priorytetowy na świadectwie, ale nabrał dziś ochoty na rozruszanie swojej różdżki, więc poszedł tam, gdzie spodziewał się znaleźć Bruna na zajęcia z Voralbergiem, licząc, że w końcu zrobi z niej jakiś pożytek. Kiedy był tuż wejściem, wyprzedziła go pędząca jak na złamanie karku Gryfonka, która z impetem wpadła w drzwi tak, jakby jutra wcale miało nie być. To go zaniepokoiło. Nie rozumiejąc o co chodzi, na wszelki wypadek popędził za nią – może zegar w Wielkiej Sali się zepsuł i tak naprawdę był już spóźniony? Wpadł do sali korzystając z otwartych przez różowowłosą drzwi i zatrzymał się w progu, zaskoczony odgrywającą się wewnątrz sceną. To co zastał na miejsce przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Zdążył zarejestrować jakąś irlandzką sprzeczkę i Bruna, który stał na środku z wyciągniętą różdżką, potem biegnąca dziewczyna wpadła na niego, wytrącając go z równowagi i sprawiając, że zaklęcie poleciało nie w tę stronę co planował. Gdyby ktoś zapytał go co działo się potem, pewnie nie byłby w stanie powiedzieć co tak dokładnie się wydarzyło – zapanował ogromny chaos, nad którym nikt nie był chyba w stanie zapanować. Zdążył zarejestrować toczącą się po ziemi różdżkę Bruna, którą podniósł i zaraz wcisnął za pasek tuż obok swojej, widząc, że sytuacja robi się naprawdę gorąca. W takich chwilach zaklęcia nie były pierwszym co przychodziło mu do głowy – nie, do niego przemawiała przede wszystkim siła pięści. Pięści, która waliła przeciwników po mordach tak, jak robił to właśnie ten pieprzony Ślizgon, na którego upadł Bruno. Zawrzała w nim złość, której nie tylko nie potrafił, ale przede wszystkim nie miał ochoty powstrzymać. Nawet nie zauważył, że Violka zajęła się Gryfonką, która tak bardzo tutaj namieszała. — Co jest, kurwa?! Zostaw Bruna, zawszony irlandzki kutasie! — wrzasnął, z wrażenia wypowiadając to wszystko w języku Rosyjskim. Ledwo to powiedział, a już pędził na Fillina, odpychając go od Gryfona i z miejsca lejąc go po mordzie – na oślep, gdziekolwiek, żeby tylko go bolało. Celował w nos, licząc, że chłopak łzami odkupi swoje winy. — Zginiesz — warknął, celując w jego twarz po raz drugi. Czy mogli go za to deportować z kraju?
Wszystko jest ugadane z Alexem, ingerencja osób niezainteresowanych samą lekcją nie jest ani potrzebna, ani wskazana.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Nareszcie coś konkretnego w repertuarze zajęć – zaklęcia. Jeden z nielicznych przedmiotów, na które Fitzgerald uczęszczał całkowicie z własnej oraz nieprzymuszonej woli, bez nacisku ze strony sapiących mu nad głową starych, bo nie tylko był w stanie docenić użyteczność pozyskanej tam wiedzy, ale i w jakimś stopniu go to zwyczajnie interesowało. Tej lekcji więc ani myślał sobie odpuszczać; wolałby się też raczej nie spóźniać, więc ślizgońskie dormitoria opuścił z dokładnie wymierzonym zapasem czasu, w którym uwzględniona była duża poprawka na hogwarckie schody od siedmiu boleści, które wprost uwielbiały robić na złość w najmniej odpowiednich momentach. I dobrze zrobił, bo owe w istocie miały dziś bardzo średnią ochotę na współpracę i kręciły się jak chciały, prowadząc kompletnie nie tam, gdzie potrzebował. W pewnym momencie zupełnie stracił rachubę, ile właściwie czasu kosztowało go użeranie się z tym dziadostwem, nim w końcu dał radę dostać się na trzecie piętro. Nieco żwawszym krokiem ruszył korytarzem ku odpowiedniej klasie, nie miał w końcu pewności jak dużo zostało jeszcze do rozpoczęcia zajęć, pieprzone schody; od razu dojrzał kogoś idącego przed sobą – chyba jednego z tych przyjezdnych – a kiedy już znalazł się bliżej drzwi, pędem minęła go jakaś Gryfonka, która następnie z impetem tarana wpadła do środka sali. Okej…? Czyżby postradał przy tych schodach aż tyle czasu, że był jednak spóźniony? Chłopak przed nim też nagle przyspieszył, więc i on ruszył nieco żywiej, wchodząc do pomieszczenia jakiś moment za nim. I to prosto w sam środek chaosu. Wszystko w zasadzie rozegrało się w przeciągu niemal sekund. Ledwie zdołał zarejestrować, że Callahan – czemu go to akurat nie dziwiło? – żarł się z jakimś typem, mignął mu gdzieś tam także Fillin, jakiś inny Gryfon próbował ogarnąć to towarzystwo przy pomocy zaklęcia, ale dziewczyna, która wleciała kilka chwil przed nim nie zdołała wyhamować i na niego wpadła, co sprawiło, że tamtemu omsknęła się różdżka i zaklęcie poleciało zupełnie nie tam, gdzie miało. William odruchowo uskoczył na bok – bo nie miał za bardzo czasu na dobycie własnego magicznego kijka i próbę obrony – żeby nie zostać przypadkiem trafionym… … tylko po to, żeby znaleźć się dokładnie na trajektorii lotu Boyda, który nim z kolei oberwał. Gryfon pizgnął w niego z całym impetem, jaki nadało mu zaklęcie, wyduszając powietrze z płuc i na chwilę pozbawiając aż tchu; wcale nie w pozytywnym tego zwrotu znaczeniu, ma się rozumieć. Oczywiście jednocześnie zaliczył wraz z brunetem bliskie spotkanie z podłogą, samemu znajdując się w zdecydowanie gorszym położeniu. Nieco oszołomiony w pierwszej chwili nawet nie do końca uświadomił sobie kim właśnie dostał. — Kurwa mać, ja pierdolę! — warknął, próbując zrzucić z siebie niespodziewany ciężar, a że włożył w to zdecydowanie więcej siły niż było potrzeba i – zupełnym przypadkiem – jeszcze mu przy tym przyłożył, nie celując w żadne konkretne miejsce, to już inna sprawa. Adrenalina robiła swoje, po prostu.
Ostatnio zmieniony przez William S. Fitzgerald dnia Nie Mar 15 2020, 05:48, w całości zmieniany 1 raz
W najśmielszych snach nigdy by nie wymarzył, że prosty cios w nos kutasiarzowi Orzechujskiemu może zakończyć się grupową napierdalanką zupełnie przypadkowych osób zgromadzonych akurat w klasie zaklęć. Do akcji szybko wkroczył Fillin, wykazując się doskonałym refleksem, w końcu był przyzwyczajony do takich akcji i nie raz już stawał pomiędzy Boydem a jakimś przypadkowym typem; zainterweniował sprytnie jakimś zaklęciem tarczy, które robiło dużo większą robotę w oddzielaniu go od rywala niż trzymający go za sweter cherlawy Ślizgon; sytuacja mogłaby się wtedy nawet i uspokoić, gdyby nie dalsze niefortunne wydarzenia, których nie widział, bo stał tyłem. Zarejestrował jedynie znajomy głos Bruna, który niby najpierw coś majaczył o byciu spokojnym, ale zaraz rzucał czarodziejskie wulgaryzmy, a potem niespodziewanie rzucił zaklęcie, ale o tym ostatnim to Boyd zorientował się dopiero po chwili, bo nagle jakaś imponująca, tajemnicza siła wypierdoliła go na drugi koniec klasy, i to nie byle gdzie, bo na drugiego człowieka. Byłby leżał przez moment mocno oszołomiony takim obrotem spraw, ale nie bardzo miał szansę, bo został brutalnie zdzielony w ryj przez… - Fitzgerald – wycedził, bez wahania oddając mu dwa razy mocniej, nawet nie patrząc gdzie; trafił w oko, ale walił na oślep, zaskoczony, wkurwiony, chcąc oddać mu nie tylko za dziś, ale i za pamiętny bal, na którym przerwał im nauczyciel. Okładali się tak przez chwilę wzajemnie, nim jednak doszło do poważniejszych niż podbite oko i krew cieknąca z obitego nosa uszczerbków na zdrowiu, do jego uszu dotarły jakieś dzikie ruskie okrzyki. Podniósł wzrok i zobaczył jak Fillin, okładający bojowo pięściami Bruna, zostaje zaatakowany przez Lazara, który zjawił się znikąd w klasie. - O TY CHUJU RUSKI PSIDWAKU – huknął na niego, ekspresowo wyswobadzając się z szamotaniny z Willem i zrywając się na równe nogi. Generalnie Boyd uważał go za przyzwoitego ziomka, ale w zaistniałych okolicznościach nie miał innego wyjścia, niż w paru susach znaleźć się przy nich, złapać Łazarza za fraki i brutalnie zrzucić z leżącego na podłodze Ślizgona. - Ej, ej, mordo, ale do Fillina to trochę grzeczniej – zagadnął gniewnie, acz po kumpelsku, bo przecież się lubili, co nie znaczy, że chwilę później nie przyłożył mu solidnie w żebro z buta; powinien był rzucić na niego Crucio, gdyby tylko potrafił – Albo ci takiego kopa zasadzę, że cię wypierdoli z powrotem za Kaukaz – pogroził, na potwierdzenie swoich słów poprawiając kopniaka jeszcze raz, tym razem niżej, z nadzieją że kurwiowi popękają jelita albo coś, a potem, korzystając z tego że Rosjanin był chwilowo spacyfikowany, wyciągnął rękę by pomóc Felkowi wstać. Postawił go do pionu i, nieelegancko ocierając nos rękawem koszuli, rozejrzał się pobieżnie po zgromadzonych, gotów przyjebać każdemu, kto się nawinie.
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Uśmiechnęła się szeroko do Vic, gdy podeszła w ich stronę grupka dodatkowych osób. Tuż obok stanął chłopak, którego Lou zapamiętała z zajęć artystycznych. Widząc, że znów zaczyna się moda na podryw, nieomal parsknęła śmiechem, ale zdążyła zagryźć policzek od środka. Przesunęła wzrokiem z Fillina na Vic, do której nieco się nachyliła - To ja was zostawię - rzuciła cicho, z wyraźnym rozbawieniem, po czym odsunęła się na parę kroków. Bawiła się różdżką, kręcąc nią między palcami. Zastanawiała się mimowolnie, jakiego typu zaklęcia przyjdzie im ćwiczyć. Czy przydatne w życiu codziennym, czy użyteczne w trakcie pojedynku? Rozglądając się po sali, natrafiła spojrzeniem na chłopaka, który na artystycznych do niej mrugnął. Teraz gdy sam spoglądał po innych, stojąc w nonszalanckiej pozie, przypominał jej kuzyna, któremu najchętniej podpaliłaby szatę. Cóż, teraz też miała taką ochotę. Na całe szczęście, podeszła do niej jakaś dziewczyna, wciskając w ręce swoje rzeczy. Brwi Lou powędrowały ku górze w geście zaskoczenia i aż parsknęła śmiechem, oddając w końcu rzeczy nieznajomej. -Loulou - przedstawiła się również i chciała coś jeszcze powiedzieć, ale usłyszała, że prychnięcie chłopaka nie tylko jej nie przypadło do gustu i zaczęła się pyskówka, aż w końcu chłopak oberwał w nos. Prawdę mówiąc, nie wiedziała, co bardziej teraz ją kusiło. Zacząć się śmiać na głos, czy wykorzystać zamieszanie na przetestowanie paru prostych zaklęć. - Annabell… Na kogo stawiasz? - spytała nową znajomą, uśmiechając się kącikiem ust. Nie zdążyła poznać dobrze żadnego z Gryfonów, więc było jej jedno, który wygra. Zaraz jednak zaczęło się robić jeszcze ciekawie, gdy do dwójeczki dołączył podrywacz Viks, puszczając wiązankę, na którą Lou cicho zagwizdała. Spojrzała na Krukonkę, jakby chciała spytać, czy to jest normalne. Wciąż obracała w palcach różdżkę, zastanawiając się, czy nie skorzystać z zamieszania i sprawdzić co się stanie, kiedy ktoś przypadkiem rzuci jakieś niegroźne zaklęcie. Nawet, ktoś spoza grupki bijących się. W końcu Podrywacz sam wyjął różdżkę, a później wszystko potoczyło się tak szybko, że aż nieprawdopodobnie. Choć w Riverside były pojedynki, to nigdy nie ubawiła się tak, jak w tej chwili. Ostatecznie pojawiły się zaklęcia, mniej lub bardziej trafione. Widziała, że Lara została trafiona, choć chyba niewiele miała wspólnego z bójka, albo nie zdążyła zauważyć jej udziału. Spojrzała ponownie na Victorię, a dostrzegając jej minę, uznała, że zamiast rzucać zaklęciem w bijących się, lepiej powstrzymać od tego Krukonkę. - Chodźmy do niej, zanim i ona się wmiesza - rzuciła cicho do Annabell, chowając różdżkę i podchodząc do Victorii, aby złapać ją lekko za rękę, powstrzymując przed wmieszaniem się w bójkę. - Więc tak wyglądają tutejsze lekcje? - spytała cicho, próbując się nie śmiać.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Cyrk obwoźny przyjechał! To, że Callahan był za tępy, żeby zrozumieć, co się do niego mówi, było wręcz oczywiste, to, że ten jego wykurwiście wkurwiający ratlerek zaraz za nim przyleci, ujadać jak popierdolony przy nóżce pana, też. To, że Boyd mu przypierdoli, było już mniej oczywiste, ale Max nie był jakimś tam pierdolonym chuchrem i doskonale wiedział, jak się bić. Tylko na chuj miał to robić na środku klasy, na dokładkę użerając się z dwójką pojebanych ujadaczy, którzy myśleli, że jak się posrają, to życie wygrają. Warknął, kiedy Boyd mu naprawdę przypierdolił, ale w gruncie rzeczy tego właśnie się spodziewał i jedynie splunął, by pozbyć się krwi zmieszanej ze śliną, po czym z wielkim rozbawieniem spojrzał na Fillina. - Płyta się wam zacięła, Cealláchain. Za mało styków na jeden mózg, co? - stwierdził rozbawiony, chociaż nieco charczał z tego wszystkiego. Max śmiał się. Głośno, z wyraźnym rozbawieniem wskazującym na to, że reakcja Callahana i tego jego szczekającego pieseczka, który myślał, że jest taki fajny, bo potrafi rzucić paroma przekleństwami, była dla niego wybornym przedstawieniem. W dupie miał to, że ten zjeb rozpierdolił mu nos, że krew płynęła mu po wargach i miał pewien problem ze złapaniem oddechu. Obserwowanie awantury, bójki i srogiego rozpierdolu, który powstał tylko i wyłączenie z powodu bólu dupy Boyda, który nawet chujem myśleć nie umiał, było wybornym rarytasem w tym dniu. - Wy to jednak jesteście, kurwa, popierdoleni - stwierdził, ocierając krew z twarzy. Nie darł się, nie miał zamiaru uczestniczyć w tej bójce na jedzenie, bo na chuj, skoro i tak czuł się w tym wszystkim największym wygranym? Był pewien, że ta czystokrwista pizda po prostu zaraz się posra ze złości, po tym, co zrobił jej kochaś. Żal mu było tylko Alise, której musiał wszystko wyjaśnić. Dziewczyna wiedziała, że nigdy nie należał do najbardziej układnych, a im robił się starszy, tym bardziej zasłaniał się cynizmem, ironią i zachowaniami godnymi prawdziwego dupka, ale jej akurat, tej swojej przybranej siostrze, nigdy w życiu nic by nie zrobił i nie pozwoliłby, żeby ktokolwiek inny ją skrzywdził. - Czasy samczej dominacji imponującej kobiecie, minęły kilka tysięcy lat temu, złamasy - dodał jeszcze, chociaż nadal się nie darł i jedyne co robił, to opierał się teraz wygodnie i bezpiecznie o ścianę. Nie zamierzał zapierdalać z płaczem do Skrzydła Szpitalnego, czy robić czegoś podobnego, chociaż oczywiście, nos napierdalał go w chuj i oddychanie nie było łatwe, ale nie był takim cieniasem, żeby z tego powodu zacząć się płaszczyć, czy prosić kogokolwiek o pomoc. - Chyba że którejś z pań się to bardzo podoba - dodał jeszcze, rechocząc sobie z rozbawienia i spoglądając w stronę dziewczyn, od których całe to zamieszanie się zaczęło, próbując złapać spojrzenie Alise, a jeśli mu się to udało, to na pewno posłał jej zadziwiająco smutny uśmiech i wzruszył ramionami na znak, że on się w takiej zjebane pierdolenie nie bawi.
______________________
Never love
a wild thing
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Mój interes do Alexandra wyleciał mi z głowy tak prędko, że nawet nie zdążyłem się jeszcze z tego wszystkiego wycofać. Myśl przygasła mi w głowie, kiedy zaczęli krzyczeć, a potem to wszystko już po prostu poszło. Ktoś wyciągnął różdżkę, ktoś inny zaczął się szarpać. W ruch poszły nie tylko pięści i wyzwiska, ale także i jakieś dziwne groźby po rosyjsku, których nie potrafiłem zrozumieć, ale właśnie tak odczytałem po tonie jakim posłużył się Lazar. Zamiast jednak rzucać się od razu w sam środek bitwy, zerknąłem najpierw w kierunku drzwi. Zawahałem się, widząc w nich twarz Voralberga. Zareaguje czy to my powinniśmy? Szybkie spojrzenie na Nessę nie pozostawiło mi już żadnych wątpliwości co do tego. Wycelowałem w swoje gardło różdżką. - Sonorus - szepnąłem, a potem dotknąłem lekko ramienia Lanceley, aby zasugerować jej, że to jest właśnie odpowiedni moment. - Uspokoić się. Reszta proszę pod ścianę. - Machnąłem lekko ręką, chcąc aby faktycznie ci co nie brali udziału w drace po prostu nie narażali się na zbędny uszczerbek na zdrowiu. Z tego co widziałem to nie potrzeba było wiele, aby w bójkę wciągnąć przypadkowe osoby. W emocjach starczyło tylko na kogoś wpaść, aby dostać w zęby. Witamy w Patogwarcie. Zespół uderzeniowy ds. imigrantów mniej i bardziej legalnych (tj. z Irlandii) już zacierał ręce. Wyciszyłem swój głos niewerbalnie, a widząc, że rudowłosa pospieszyła interweniować w sam środek akcji, chętnie zająłem się jedną z najbardziej pokrzywdzonych osób w całym tym rozgardiaszu. - Na Merlina, Fillin… - westchnąłem, wymijając Boyda z lekko uniesionymi dłońmi, aby przypadkiem nie uznał, że i ja pragnę nakopać jego kumplowi. Dzika szarża Lazara nie pozostała bez efektu. Za którymś razem trafił wreszcie w nos czy w łuk brwiowy, bo cała twarz Ślizgona spłynęła już szkarłatem. Przysunąłem różdżkę do jego twarzy, aby za pomocą haemorrhagia iturus zatamować krwawienie, skądkolwiek by ono nie pochodziło. Potem w ruch poszło episkey lub vulnus alere, w zależności od tego co w końcu tak dziko krwawiło. Jeśli zauważyłem jeszcze, że któreś z uderzonych miejsc wymaga interwencji, tam również skorzystałem z czaru, ale w zasadzie po lepszą pomoc i tak będzie musiał udać się do skrzydła szpitalnego. Kiedy skończyłem, obróciłem się przez ramię, aby zobaczyć czy Nessa nie potrzebuje czasem mojej pomocy.