Ilość punktów w kuferku: 12Wynik Etapu I: 45 - 10 (spóźnienie) + 12 (kuferek) + 5 (student) = 52
Zdobyte pkt do oceny: 6 pkt
Zdarzenie Losowe: dPosłusznie przyspieszam kroku, gdy przyjaciółka pogania mnie na lekcję do Bennett. Wcale nie spieszy mi się do sali, bo tak naprawdę zapomniałem o zajęciach Urszuli, takim jestem wzorem dla innych. Łapię jej rękę i po prostu stawiam większe kroki, w myślach już szykując ewentualną wymówkę dlaczego tacy zziajani wpadamy w trakcie jej nudnego monologu. Odznaka prefekta ciąży mi na piersi; jeszcze się do niej nie przyzwyczaiłem, bo chociaż w końcu ktoś mnie docenił to jednak nie umiem w parę dni z żądnego atencji chłopca zmienić się w autorytet. -
Jak nas spyta czemu to przytakuj, gdy będę tłumaczył, że zaatakowała cię zbroja, a ja cię dzielnie ratowałem - mówię do
@Mererid Tew, przedstawiając jej swój plan, w razie gdyby nauczycielka postanowiła zrobić nam przesłuchanie o powód spóźnienia. Bycie prefektem miało swoje przywileje, z których zamierzałem korzystać, skoro już pełniłem tak
niesamowicie odpowiedzialną rolę.
Szybko na powitanie kiwam głową do kobiety, ale nie mam czasu na tłumaczenie, bo Mer ciągnie mnie do swoich przyjaciół. Od razu chwali im się, że objąłem tak poważne stanowisko, na co czuję przyjemne ciepło w okolicy serca, bo mam szansę choć na chwilę skupić na sobie uwagę innych. Z luzackim uśmiechem przeczesuję włosy i opieram się nonszalancko o ławkę, chcąc sprawić wrażenie bardzo spoko typa pomimo niezbyt przyjemnego wizerunku. Zaraz jednak czujnym okiem ogarniam
@Thaddeus H. Edgcumbe i mierzę go z góry na dół. Dochodzę do wniosku, że wszystkie gwiazdy quidditcha są takie same - wyrośnięte osiłki, które nie mają w głowie nic poza flirtem i robieniem z siebie pajaca (bo jak inaczej nazwać ten kapeluszowy gest?). Zbijam piątkę z Drakiem, któremu też przypadła ta nieszczęsna rola i parskam śmiechem na kondolencje
@Ruby Maguire. Już chcę zażartować, że mam nadzieję, że ja takowych nie będę musiał składać wszystkim Gryfonom, gdy odejmę jej milion punktów za nic, ale rosły Puchon zaczyna swoje przedstawienie. To, że moja przyjaciółka ulega jego urokowi to jedno, ale to, że ten wgapia się na nią jak dureń to drugie. -
Czyżby? - mówię cicho pod nosem na jego uwagę, że wyglądem nadrabia głupotę i brak drygu do zaklęć, ale szybko udaję, że chuj mnie obchodzi jego obecność, odwracam wzrok i krzyżuję ręce na piersi.
Dosyć niemrawo zabieram się za czyszczenie naczyń. Mam wrażenie, że to bardzo durne zadanie, bo nasłuchałem się wystarczająco dużo opowieści ojca o jego przygodach w pracy i nie uważam, żeby zaklęcie
chłoszczyść było jakkolwiek użyteczne. Dlatego trochę niedbale wykonuję zadanie; tu parę talerzy miało ślady jedzenia, tam kilka szklanek dalej miało kilka zacieków, ale kompletnie się tym nie przejmuję. Moją uwagę przyciągają dziwne dźwięki dobiegające z szuflady. Nie wiem czego się spodziewałem, kiedy podjąłem decyzję o uwolnieniu tego
czegoś w środku, ale na pewno nie nietoperza. Jestem na tyle skonfundowany obrotem spraw, że automatycznie robię kilka kroków w tył i przez to wpadam na Mer. -
Pardon - mówię przepraszająco, po czym łapię ją w talii i pokazuję jej urocze stworzenie, które szamocze się przy oknie. -
Wtf, czemu ktoś go tu zamknął? - pytam nieco zaniepokojony, bo chociaż jesteśmy w szkole magii, w której dzieją się różne rzeczy, prędzej spodziewałbym się bogina a nie Draculi. Sprawnym zaklęciem otwieram drzwiczki, dzięki czemu nietoperz może polecieć na zewnątrz. -
Sto punktów dla Slytherinu za tak piękną akcję ratowniczą - szczerzę się szeroko, nagradzając samego siebie za ten imponujący ratunek zwierzaka i opieram brodę o czubek głowy mojej bff.