W tej przestronnej klasie na trzecim piętrze odbywają się lekcje zaklęć. Dwa rzędy dwuosobowych ławek czekają na uczniów. Duże okna przepuszczają wiele światła, co nadaje klasie przestronny wygląd. Na regałach po prawej stronie znajdują się wszelakie przedmioty na których można ćwiczyć zaklęcia. Na ścianach wiszą natomiast tablice na których są wypisane podstawowe zasady pojedynkowania się.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - zaklecia
Wchodzisz do Klasy Zaklęć, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Wybrałeś Zaklęcia. Dobrze. Stajesz więc pośrodku sali, przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znany Ci Marco Ramirez oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Riverside. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Na biurku oprócz pergaminów i kałamarzy stoją dwie czary, z których unosi się czerwony dym. Na jednej z nich świeci się napis „teoria”, na drugiej zaś „praktyka”. Komisja wyjaśnia Ci, że musisz wylosować jedno pytanie z tej pierwszej i jedno zadanie z drugiej. Możesz zacząć od którejkolwiek chcesz. Gdy sięgasz po kartkę i ściskasz ją w dłoniach, ta zamienia się w coś na kształt wyjca, który jednak nie krzyczy, tylko spokojnie zadaje Ci pytanie bądź wyznacza zadanie. Jak Ci poszło?
Zasady: Rzucasz czterema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z OPCM i zaklęć można dodać +1 do punktów.
Opis zadan:
teoria:
Pierwsza kostka:
1 – Podaj ogólną definicję zaklęcia i opisz, co wpływa na jakość czaru. 2 – Przedstaw szczegółowo zagadnienie zaklęć niewerbalnych. 3 – Podaj po dwa przykłady zaklęć z każdej z grup: zwykłe, ofensywne, defensywne. 4 – Podaj dwa rodzaje przysięgi wieczystej i opisz na czym polegają. 5 – Podaj trzy zaklęcia, do których można dobrać inne przeciwzaklęcia (podaj je) niż Finite. 6 – Podaj trzy zaklęcia ochronne (np. zabezpieczenie terenu przed ludźmi) oraz opisz działanie każdego z nich.
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za odpowiedź. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
praktyka:
Pierwsza kostka:
1 – Odpowiednimi zaklęciami uruchom mały tor przeszkód, aby piłka mogła dotrzeć na jego koniec. (Piłka na początku toru - musi spłynąć rynną - wyczarować wodę; dociera do zbyt małej bramki - powiększyć; zbiorniczek z wodą - zamrozić zanim piłka wpadnie do wody; dźwignia - nacisnąć odpowiednim zaklęciem - wtedy piłka dociera na koniec toru). 2 – Zadziałaj na ciecze w wazonach - w pierwszym oczyść, w drugim doprowadź do wrzenia, w trzecim zamroź. 3 – Przejdź przez mały labirynt (musisz obronić się przed stworzeniem, zaatakować jedno oraz pokonać dwie pułapki). 4 – Powiel kamień, a następnie wyrzeźb węża, lwa, borsuka i kruka. Zaznacz ognistym znakiem te zwierzę, do którego domu przynależysz. 5 – Spowolnij trzech przeciwników odpowiednim zaklęciem, a następnie unieruchom każdego za pomocą trzech różnych czarów. 6 – Zadziałaj na cztery przedmioty zaklęciami z każdego żywiołu.
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za wykonane zadanie. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - Zaklęcia:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Wyrzucone kostki - teoria:</retroinfo> wpisz kostki za teorię <retroinfo>Wyrzucone kostki - praktyka:</retroinfo> wpisz kostki za praktykę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek opisujących punkty za praktykę i teorię oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Spoiler:
Wszystkie rozważania o magii przerwał dźwięk tłuczonego szkła w witrażu, który posypał się barwnymi, migoczącymi kolorami. Coś wpadło do pomieszczenia, zatrzepotało ogromnymi skrzydłami. Upierzenie ciała białe z szaroniebieskim nalotem, srebrne pokrywy skrzydeł. Lotki pierwszorzędowe czarne, drugorzędowe szare. Linia upierzenia na czole prosta. Na głowie i szyi nastroszony czub. Dziób długi i potężny, żółty. Odnalazł nieporadnie odbiorcę wiadomości @Alistair Keane. Był ranny, z tułowia sączyła się krew, która tworzyła plamki na posadzce. Wystawił łapę z niewielkim liścikiem, ona też krwawiła.
Professor ordinarius incantationibus et defensio adversus artium obscurorum, carminibus praevaricator, Alistair Keane
Szanowny stryju, zwracam się z prośbą o natychmiastowe pojawienie się w mojej prywatnej posiadłości. Sam wiesz gdzie, sam wiesz jak. Wybacz mi lakoniczność, ale to sprawa delikatna i niecierpiąca zwłoki.
Całe szczęście, nauczycielka nie zauważyła tego, że nie udało mu się za pierwszym razem, w sumie nic dziwnego, była zajęta czymś innym. Włoch nie miał co do tego obiekcji, pozwalało mu to zająć się sobą, a raczej nic nierobieniem. Nim pani profesor w końcu była w stanie wrócić do prowadzenia, lekcji, zdążył popaść w dość głęboką zadumę i po raz kolejny ominęło go dobieranie się w pary i główna część "zabawy", jakże wielkim zaskoczeniem było to, że nikt z własnej woli nie wybrał go do pary, przecież był taki miły i entuzjastyczny. Zdobył się jedynie, na krzywy uśmiech wyrażający cały smutek z tym związany, a także na delikatny ruch różdżka, w kierunku swojej skroni. Kiedy badyl znalazł się już na swoim miejscu, chłopak wyszeptał Coloravia Alba. Jakież było jego zaskoczenie, kiedy okazało się, że jego włosy naprawdę przybrały śnieżno białą barwe, a pani profesor posłała mu pochwalające spojrzenie. Niby nic, niby miał w dupie lekcje, a i tak ten drobny fakt znacząco wpłynął na jego samopoczucie. Od razu delikatnie uniósł kąciki ust, by wrócić do nic nie robienia, choć odrobinę szczęśliwszym. Kątem oka dostrzegł, że Nessa w parze z jakimś nieznanym mu ślizgonem, zabarwiła swe włosy na zielono, sprawiło to, że jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył, a wątpliwości, nad którymi się rozwodził, prawie całkiem się rozwiały. Może ten dzień nie będzie taki zły? Pomyślał, lecz już po chwili zganił się za naiwny optymizm. Choć jego włosy zmieniły barwę, to oczy pozostały takie same, butelkowo zielone, czujne i badawcze, właśnie nimi biegał po klasie, obserwując każdego ucznia z osobna, raz po raz stukając palcami w blat ławki i czekając na dalszą część lub zakończenie lekcji. Kostki 6
*odpis z pierwszej części z opóźnieniem, bo mi się partnerka z ławki wykruszyła*
Uczniowie pozajmowali miejsca, jedni w ciszy, inni (jak Mefistofeles) robiąc wokół siebie tyle szumu, ile się tylko dało. W końcu jednak ruszyła lekcja, co dziewczyna przyjęła z wielką ulgą. Zaklęcie, które mieli dziś ćwiczyć, nie było zbyt trudne. Powinna bez większych problemów sobie z nim poradzić. Cecily wzięła głęboki oddech i wymówiła formułę zaklęcia. Wiedziała, że przez zakłócenia magii równie dobrze mogłaby tym zaklęciem wyczarować zapach łajnobomby, a nie swoją ukochaną woń, jednak tym razem los był dla niej łaskawy. Z satysfakcją poczuła w nozdrzach zapach mocnej kawy zmieszany z cynamonem i nutą słodkiego mango. Uśmiechnęła się i wyprostowała na krześle, obserwując zmagania innych. Różnie ludziom szło - inni od razu osiągnęli zamierzony efekt, inni nie, ktoś nawet zaklęciem zaczął odtwarzać muzykę - szopka na całego, czyli normalna lekcja w Hogwarcie.
Kolejne zaklęcie, które mieli ćwiczyć, zapowiadało się interesująco. Najlepszą częścią jednak było to, że mogli przećwiczyć je na dowolnej osobie. Cecily szybko rozejrzała się po sali. Bridget, siedząca z nią w ławce, i tak już się wycofała, więc nie było sensu się nad nią pastwić. Na innych Ślizgonach też wolała nie próbować, w końcu trzeba zachować solidarność w obrębie domu. W końcu w gąszczu twarzy dostrzegła @Carson Gilliams. Nie żałowałaby, gdyby tamtej stało się coś złego z włosami w przypadku zakłóceń magii, a jak się uda, to dziewczyna zyska nowy, oryginalny kolor, z którego z pewnością nie będzie zadowolona, pomyślała z satysfakcją. Podniosła różdżkę i wyszeptała - Coloravia viridi. Z zadowoleniem zauważyła, że włosy Carson zaczynają zmieniać barwę. Co prawda nie na zielony, lecz na morski kolor, ale dla Cecily taki efekt był całkowicie satysfakcjonujący. Żeby Krukonka nie miała wątpliwości, kto jej sprezentował taką fryzuję, ostentacyjnie odwróciła się w jej kierunki i posłała oczko z kpiącym uśmieszkiem. "1:0, Carson", pomyślała, kierując swój wzrok ponownie ku tablicy i nauczycielki.
Hadleya było bardzo ciężko określić. Niby tu się śmiał, żartował, niby sympatyczny, a jednak pozostawał w tym wszystkim taki niedostępny, obcy, chłodny. Pełen dystansu do wszystkiego i wszystkich, chociaż usilnie próbował to zamaskować. Rudej nigdy nie przeszkadzał, chociaż znali się tylko przelotnie. Zdawała sobie sprawę, że jej jestestwo może być raczej irytujące i męczące, nie miała więc nikomu za złe, gdy jej unikano. Stawał się po prostu wtedy dla niej kimś obojętnym, bo osób, których nie lubiła, raczej nie było. Była doprawdy dziwnym stworzeniem. Może właśnie dlatego się do niej przysiadł, chociaż w głębi siebie wcale nie chciał? Czasem robiliśmy rzeczy impulsywnie, bez pomyślunku. Elegancki Potwór z Loch Ness i Gburowaty dziwak, który nie lubił chyba nikogo poza sobą — duet wymarzony, komiczny. Nie dość, że kontrastowali karnacją, to jeszcze byli skrajnie różni. Niczym flip i flap, mogli się lepiej dobrać? — Uuuu, ambitnie. Szkoda, że tak mało zajęć mamy..—rzuciła cicho, odwzajemniając uśmiech, po czym rozejrzała się po sali. Faktycznie, ławki zapełniały się jak szalone nadchodzącymi uczniami, podchodzącymi z entuzjazmem i nadzieją do zbliżających się zajęć. Niesmak po Aidenie został, nawet jak był to całkiem inny przedmiot. Kiwnęła głową na jego słowa, odgarniając kosmyk rudych włosów za ucho i poprawiając podręcznik na blacie, przysuwając go do siebie. Konwersacje były w porządku, o ile wychodziły naturalnie i nie były wymuszone. Nessa w całym swoim irytującym jestestwie była osobą niewątpliwie łatwą w rozmowie i obchodzeniu, swoją nieco męską postawą odwalała za wszystkich całą robotę. Na jego pufnięcię dotyczące całej scenki na środku klasy machnęła ręką, wzdychając teatralnie, z rezygnacją. Mleko się rozlało, nic nie mogła z tym zrobić i z Mefiisto porozmawia sobie później, w pokoju wspólnym ślizgonów. Z początku rudej bardziej zależało na zdobyciu pucharu i aktywnym uczestniczeniu mieszkańców jej domu w zajęciach, jednak teraz cała nadzieja była w tym, aby mieli honorowy tysiąc, bo byli po prostu na dnie. Tak źle chyba nie było dawno. Nadzieją był puchar Quidditcha, na który ich dom miał szansę. Zawsze jakaś rekompensata. Nie mogłaby wyjść z podziwu, gdyby wiedziała, że nie ma rzeczy, o którą czarnoskóry chłopak dbał. Ona miała ich tak wiele! I rzeczy i ludzi! Przecież była jej ferajna, skrzypce, motor... Teraz jeszcze zaangażowała się w perkusję, myślała o gitarze! Westchnęła cicho, skupiając się dyrektorce, która pomimo sceny niczym z telenoweli, kontynuowała zajęcia. Widziała jego minę, gdy się przysunęła, więc jedynie wzruszyła ramionami. To było silniejsze od niej, pachniał naprawdę dobrze. Cholera, strasznie fajnie i przydatne zaklęcie. Oczywiście, że jej słowa powinien uznać za komplement! Halo, no przecież orzechy, ciastka i cynamon! I relacje wcale nie były aż tak trudne, jak sądził. Ona też na początku tak sądziła, a potem pojawiły się persony dziwne i wyjątkowe, zajmujące jej szare dnie, dające powody do śmiechu i do złości. Całą paletę emocji. Rozejrzała się po sali, dostrzegając Enzo, któremu posłała krótki uśmiech, zaraz jednak jej wzrok powrócił do Behemota. — Uwielbiam. Ty też?—odparła szeptem, jakby faktycznie poruszali sprawę wagi państwowej. I jeszcze te spojrzenie i ton głosu, który jej podarował? Rudzielec zmarszczył nos i brwi, posyłając mu krótkie, aczkolwiek intensywne spojrzenie. Widząc, że wycelował w nią różdżką, szykując się do rzucenia zaklęcia. Kiwnęła głową, dając mu nieme pozwolenie i czekając z ciekawością wymalowaną na bladej, drobnej buzi. Gdy zobaczyła, że jej piękne, długie włosy o płomiennej barwie zniknęły, uniosła dłoń i przejechała palcami po łysej głowie, z początku rozdziawiając buzię w akcie zaskoczenia, po czym wybuchnęła gromkim, melodyjnym śmiechem. Miała dużo dystansu do siebie jak na tak małą osóbkę. — Chyba nie powinnam kupować łysej peruki, co? Nie ma sprawy, zaraz ja Cię pięknie urządzę! Chociaż bladość pewnie podkreśla brąz moich oczu..—rzuciła ze śmiechem, machając ostentacyjnie dłonią w powietrzu, że przecież nic się nie stało. Musiała wyglądać komicznie niczym osoba chora na nowotwór. Wciąż chichocząc, wlepiała w niego wzrok i czekała aż ponowni zaklęcie, drżąc na samą myśl efektu, który mógł wywołać. Wydała z siebie ciche "łii" gdy jej włosy powróciły do świata, łapiąc w palce kosmyki. Były piękne, szmaragdowo zielone, długie. Zupełnie jakby cała jej głowa była drogocennym klejnotem. Podniosła na niego zadowolone spojrzenie, w którym krył się jednak cień zaskoczenia. Nie był personą, którą podejrzewałaby o jakiekolwiek komplementy. — Uuuu.... Z Twoich ust takie słowa, to naprawdę muszę wyglądać szałowo. Myślisz, że powinnam się przefarbować?—rzuciła cicho, odrzucając włosy na plecy i uśmiechając się rozbrajająco, niczym udawana modelka na wybiegu. Złapała w końcu za swoją różdżkę, zaciskając na drewnianej rękojeści swoje drobne, blade palce. Wykonała odpowiedni gest, mówiąc cicho, aczkolwiek wyraźnie "Coloravi Argenteus". Zaklęcie wyszło jej perfekcyjnie, a głowę chłopaka pokrył piękny, srebrny kolor. Uśmiechnęła się zadziornie, łobuzersko pod nosem i złapała za szmaragdowy kosmyk swoich włosów, przysuwając je do głowy chłopaka. — Salazar byłby dumny. Zgranie idealne, kolory perfekcyjnie i razem + 200 dla Slytherinu!
Kostki: 6
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Mefisto odsunął się dość szybko, siadając na wolnym krześle. W tym momencie rudzielec zauważył, że obok nie ma Jacka. Spojrzał za nim, nic jednak nie mówiąc, jedynie przelotnie wyłapując rozemocjonowane spojrzenie Cherry, kiedy wracał uwagą do własnej ławki. Już czuł się na celowniku Puchonki. I dopiero szturchnięcie łokciem oraz miękkie słowa Mefisto sprawiły, że przeniósł spojrzenie na studenta. - Rwy'n iawn, hanwylyd - rzadko uciekał się do walijskiego, w szkole niemal całkowicie przestawiając się na angielski nie gorszy niż rodowici Brytyjczycy. Możliwe, że całkowicie zagubiony w myślach użył rodzimego języka, rozproszony na tyle, by nie pomyśleć o czymś bardziej zrozumiałym dla blondyna? To jedno trzeba przyznać - kiedy zniknął efekt broszki, pojawiły się też wątpliwości, mieszające się z nostalgią wywołaną słodkim zapachem. Duchem przeniósł się znów na swą wieś, ciałem niestety nadal siedząc w sali. Muzyka jeszcze mocniej pogrążyła go we wspomnieniach, budując zgoła przyjemną atmosferę. Uniósł na powrót spojrzenie na Ślizgona, wyłapując jego uważny wzrok. Patrzyli na siebie chwilę, zanim Walijczyk schylił się, przysuwając lekko i zaciągając mocniej zapachem chłopaka. Kątem oka, wciąż tak przysunięty, spojrzał po studencie. Starał się wyczuć, czym on może pachnieć, zaklęcie jednak nie pozwalało. Czuł tylko ten sam, słodki zapach jak od własnego uroku. Już miał coś więcej zrobić, kiedy pojawiła się spóźnialska osoba, od razu zbliżając się do ich ławki. Najwidoczniej zapach zaklęcia uderzył i ją, nadzwyczaj silnie, jęła bowiem sunąć sugestywnie palcami po jego ramieniu. Rudzielec wyprostował się tylko po to, aby zauważalnie zagubiona i zmieszana @Katherine Russeau wylądowała mu na kolanach. Do zapachu słodyczy, krwi i Mefisto dołączyła jeszcze woń alkoholu. Piła? Przyszła pijana na zajęcia? - Proszę o wybaczenie pani dyrektor - odezwał się, wychylając zza pleców dziewczyny. Nie było sensu prosić o pozwolenie. Jak to mawiają, lepiej zrobić i przepraszać niż czekać na łaskę bądź niełaskę. Wobec tego po tych słowach odsunął się z Katherine na kolanach, zanim wziął dziewczynę na ręce, prostując się. Chwyt miał mocny, pewny. Wolałby przerzucić ją sobie przez ramię, niestety z wyjściowej pozycji, w której siedziała, było dość niewygodnie. Musiał wziąć ją niby "księżniczkę". Z resztą, nie była też za ciężka. Może tyle, co dwa wiadra z paszą. Nie sprawiło mu zatem wiele problemu przenieść Ślizgonkę do jednej z wolnych ławek. Padło akurat na krzesło obok @Harriette Wykeham. Posadził tam Kathrerine, rozważając, czy życzyć obu paniom dobrej zabawy. Koniec końców nie powiedział jednak nic, wracając na swoje poprzednie miejsce. Kiedy nauczycielka wkroczyła, ochłonąwszy po wytrąceniu z równowagi przez obu panów, wpierw zmieniła spokojną muzykę w kakofonię hałasów. Dopiero któreś z kolei Finite przyniosło pożądany skutek. I proszę, ma szlaban. Czego się spodziewał? Niemniej to ciekawe, że ma go razem z Mefisto. Po tym, co zrobili, logicznym by było, aby dostali osobne kary na jak najdalszych krańcach zamku. Niemniej kimże on jest, aby podważać słowa dyrektorki? Wygląda, że będzie zabawnie. Wziął różdżkę, skończywszy słuchać poleceń nauczycielki. Za pierwszym jednak razem nic się nie stało, a za drugim... Za drugim tradycji stało się zadość. Jak to, Puszek nie podpaliłby czegoś na lekcji zaklęć? Niemożliwe. Patrzył się chwilę na płomyczki na końcach kosmyków Ślizgona. Teraz moi państwo jest ruletka. Uda się rzucić Aquamenti? Nie uda? Ku zaskoczeniu wszystkich - wyszło. Struga zimnej wody chlusnęła na Mefisto, gasząc niewielkie ognisko. Tyle dobrego, że zdjął wcześniej marynarkę, inaczej delikatny materiał zostałby zniszczony. Teraz strugi wody spłynęły po ciele studenta, mocząc jego koszulę. Materiał nasiąknął bardzo chętnie płynem, przyklejając się do skóry, opinając tors studenta i uwidaczniając skryte pod nim tatuaże. Lekko przezroczysta, biała i mokra koszula uwidoczniła także kolczyki w piersiach, jaki blondyn posiadał. Neirin upewnił się, że nic już nie grozi towarzyszowi, nim rzucił ostatni raz zaklęcie, tym razem skutecznie zmieniając mokre kosmyki w ciemny ciemny, kruczy granat, wpadający w czerń. Co prawda miały być zielone jak symbol jego domu... A może były? Teraz jak są wilgotne, ciężko to ocenić. - Zdążyliśmy się tylko raz pocałować, a ty już taki mokry... Co to będzie na wspólnym szlabanie? - Spytał cicho, mrukliwie, na wpół-żartobliwie komentując obecną sytuację. Chyba efekt działania broszki schodził bardzo wolno, potęgowany przez wszechobecny przyjemny zapach zaklęcia.
Zdarzały się dni, jakby cały świat chciał zasadzić Momentowi solidnego kopa od życia, patrząc jak chłopak się krzywi i narzeka na wszystko wokół. Oraz takie, w których brutalność losu tylko pozornie usypiała jego czujność, aby następnie uderzyć weń ze zdwojoną siłą. To był właśnie ten dzień. Początek owszem, nie najlepszy. Kolega Neirin mógł mu oszczędzić podobnych widoków. Nie od dziś wiadomo, że Jack nie przepada za Mefisto. Może to nie jest personalne. Jednak jest w nim coś co Jacka od podobnego towarzystwa odpychało - kłopoty. Śmierdział kłopotami nie gorzej od perfum Liama, które dawało się niekiedy wyczuć nawet podczas samotnego spaceru z miotłą po błoniach. Wilkołactwo było co najwyżej jednym z wielu argumentów na zachowanie dystansu, którego jak widać jego koledzy ani trochę nie brali pod uwagę. Z drugiej strony... Zaskakujące, że Jack miewał więcej zaufania do niezbyt roztropnego Neirina aniżeli do starszego ślizgona. Niemniej i rudzielec zdawał się ostatnio go zawodzić. Jeśli kiedykolwiek dojdzie miedzy nim, a Liamem do kłótni, tak raczej Moment nie będzie się w to mieszał. Co gorsza, właśnie ta sytuacja zdawała się pociągać za sobą podobne konsekwencje... ALE... Jack miał to gdzieś i miał nadzieję, że nikt nigdy nie będzie go w takie sprawy wplątywać! Co za upierdliwa sprawa. Lęgli się wokół Noxa jak koty na marcówce. Jeden za drugim, nawet nie zauważając, że obok siedzi puchon. Cieszył się, że zwiał stamtąd póki pora. Aczkolwiek wewnątrz dalej czuł dziwne rozdrażnienie i nawet zapach słodkich i orzeźwiających zapachów, jakie udało mu się przywołać nie był w stanie do końca stłumić owego uczucia. Starając się nie spoglądać w tamtą stronę - na przedzie kolejny raz dochodziło do żenujących wydarzeń - wybijał palcami cichy rytm do jednej z arkadowych melodyjek zasłyszanych w salonie gier. Lubił chodzić w takie miejsca, chociaż się do tego nikomu nie przyznawał. Komputera nie miał, to chociaż tam mógł sobie pozwolić na odrobinę zapomnienia. Choćby w myślach, bowiem za chwilę profesor Bennet zadała swoim uczniom kolejne zadanie, przerywając mu wykreowaną rundkę na DDR. Włosy? Przefarbować? To już nawet tego czarodzieje nie potrafią robić tradycyjnie? Przestał się podpierać o blat, unosząc głowę i zabierając rękę. Musiał przez przypadek trącić osobę siedzącą obok, bowiem nagle jego dłoń została spowolniona i zatrzymana. Prawdę mówiąc wcześniej nawet na nią nie spojrzał i dopiero teraz zorientował się z kim przyszło mu dzielić ławkę. - Fire, kiedy się dosiadłaś? Możesz mnie puścić? - Jęknął, niezbyt mając ochotę na wszelkie zbliżenia z kimkolwiek. - Kolejny raz utrudniasz mi pracę. - Wyciągnął różdżkę drugą ręką, starając się rzucić zadane zaklęcie - Colovaria NIGER. O dziwo wyszło mu całkiem nieźle. Już po chwili włosy Fire zaczęły ciemnieć. Zupełnie jakby niewidzialny ogień wypalał się wraz z jej naturalnym odcieniem, pozostawiając na jej głowie jedynie wspomnienie dawnego żywiołu. - Proszę. Rudy kolor już nie będzie twoim problemem, leć i znajdź sobie jakiś przyjaciół. - Byle nie mnie. Uniósł jej dłoń, skoro i tak ich palce były ze sobą złączone, po czym pociągnął lekko chcąc pomóc jej wstać. Niemal jak dżentelmen - którym nie był - proszący damę do tańca. W ostateczności, maruder utrudniający starej babie zajęcie miejsca w tramwaju - wiekowy feniks spłonął więc nic tu po nim.
Kostka:6 Zlep:1
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Słuchała Bennett ze znudzeniem. Ile oni mieli lat, żeby bawić się w czarowanie zapachów i kolorowanie włosów. Może jeszcze nauczą się tego zaklęcia z muzyką, którego użył Nox? Fire westchnęła cierpiętniczo i nagle Moment wyrwał ją z rozmyślań. - Co? To ty się dosiadłeś, ślepy kretynie. - zmarszczyła brwi, wyrzucając z siebie wyzwisko całkowicie mimowolnie. Przywykła do obrażania ludzi, a pytanie Jacka brzmiało idiotycznie. Zresztą bardziej zaaferowana była tym, że jakimś cudem złapał ją za rękę i nawet błyskawiczne cofnięcie jej nie pomogło wyrwać się z uścisku. Żarty sobie robił, palant jeden? Co to miało być? Pociągnęła znowu, czując ukłucie niepokoju. Nie znosiła kontaktu fizycznego i ograniczała go praktycznie do minimum. Miała już wściec się, żeby ją puścił, kiedy do Gryfonki dotarło, że to musiało być rzucone zaklęcie. Ani Moment nie miałby ochoty jej dotykać, ani tym bardziej ona jego. Przestała się szarpać, bo to było bezcelowe. - Wcale nie - fuknęła ze złością na zarzut utrudniania pracy. No bo... z jakiej paki do cholery? Brakowało mu piątej klepki czy jak? Najpierw zepsuł eliksir, a teraz się jej znowu czepia! Drgnęła niespokojnie, jak za każdym razem, gdy ktoś wyciągał różdżkę i w nią celował. Przez sekundę łudziła się, że po prostu zdejmie działanie czaru, ale ten uparł się na głupie zadanie Bennett. Chyba do niego nie dotarło, że Fire nie dotykała go dla własnej wątpliwej przyjemności. Nie zdążyła powiedzieć, że nie zgadza się na bycie jego parą w każdym możliwym znaczeniu tego słowa. Nie ufała mu, nie ufała tak bardzo, że odruchowo zasłoniła się wolną ręką, skrywając za ramieniem przed różdżką. Głupi instynkt, który kazał jej kryć się, jakby była przestraszona, a przecież wcale nie była. Nic wielkiego się nie stało, bo Momentowi rzeczywiście wyszło i Dear zauważyła, jak czerń pochłania jej rudość. Po ogniu został węgiel. Nic nie mówiąc, opuściła rękę i popatrzyła na Jacka. Mógł pozbyć się płomienia z jej włosów, ale nie pozbył się tego, który żarzył się niebezpieczne w błękitnych tęczówkach i ujawniał, jak bardzo była już poirytowana. Ten żywioł potrafił stanowić poważne zagrożenie, choć Fire wiedziała, że Moment jest zbyt głupi, żeby to zrozumieć. - Colovaria aurum. - machnęła wolną ręką z różdżką, żeby zmienić włosy Puchona w połyskujące złotym blaskiem kosmyki. Wyglądały, jakby pochłonęły w jednej chwili całą energię słońca. Gdyby je tak ściąć i wmówić, że to naprawdę pozłacane to pewnie ktoś by się nabrał... - Ty z kolei możesz się poczuć, jakbyś jednak miał jakąś wartość. - mruknęła ściszonym tonem, a Jack mógł dosłyszeć wyraźne rozdrażnienie wibrujące w chłodnym tonie Gryfonki. Dlaczego mu wcześniej współczuła? Zachowywał się arogancko i bezmyślnie. A potem to i tak Fire wychodziła na tę złą... - Mówi to ktoś, kto uciekł od swojego. Mi nie są potrzebni przyjaciele. W jakim on świecie żył, że nadal uważał rudych za dyskryminowanych? Odruchowo wręcz zacisnęła ręce mocniej, gdy tylko poczuła lekkie szarpnięcie. Choć miała ochotę go przy okazji uderzyć, stłumiła to pragnienie. Zabawne, że odkąd tylko podjęła próbę panowania nad własnymi burzliwymi emocjami, życie wystawiało ją na coraz mniej przyjemne sytuacje, w których nigdy nie chciała brać udziału. Zacisnęła usta w wąską linię, podnosząc się sztywno. Jack nie był dżentelmenem, a Blaithin nie była damą. Szarpnęła niezbyt delikatnie za rękę chłopaka, zmuszając go do uniesienia jej wysoko. Chciała przyjrzeć się ich złączonym magicznie palcom, po czym wycelowała w ich stronę różdżkę. Kusiło, żeby strzelić w Puchona jakimiś iskrami, ale zrezygnowała. Niewerbalnie rzucone Finite natychmiast przerwało niewygodny czar, a Fire szybko cofnęła rękę i wytarła o własną szatę. - Bardzo źle się czuję, pójdę do pielęgniarki, profesor Bennett. - powiedziała zaraz po tym, siląc się na obojętny ton, kiedy wsunęła różdżkę do torby, razem z resztą swoich rzeczy. Nie czekała na niczyją reakcję; ani Momenta, ani dyrektorki. Przelotnie jeszcze tylko powiodła spojrzeniem po uczniach w klasie, choć najdłużej zatrzymała je na ławce, którą dzieliła jej siostra i pewien Krukon. A potem po prostu wyszła z sali i zamknęła za sobą cicho drzwi.
Colovaria: 3>2>1>5 Finite: 1>2
zt
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Wspólny szlaban? Słodka Morgano, Bennettowa kompletnie tego nie przewidziała. Mefistofeles wyszedł już z ogólnego szoku, zatem mógł spokojnie przywołać na twarz wyraz nonszalancji i subtelnego rozbawienia, przyczajonego w postaci nikłego uśmieszku. Kąciki ust drgały ku górze, gdy obserwował dyrektorkę i czerpał satysfakcję z tego, jak wyprowadził ją z równowagi. W gruncie rzeczy nie zależało mu na traceniu punktów Slytherinu (nie zależało mu też na zdobywaniu ich), podobnie jak i do samej nauczycielki nic nie miał. Nawet możnaby zaryzykować stwierdzenie, że ją lubił - chodziło jedynie o to, że nie lubił być karany za niewinność. Skoro szastała tak szlabanami, to wolał sobie na niego zapracować, właśnie poprzez nieodpowiednie zachowanie na lekcji. Tylko trochę głupio, że wykorzystał - i wkopał - Neirina. Odsunął od siebie poczucie winy, pocieszając się jedynie tym, że Hufflepuff nijak nie ucierpiał. A przynajmniej panowie mieli już plany na popołudnie! Niekoniecznie trafi im się coś niebezpiecznego, ale wspólny szlaban nie brzmiał źle. Nox miał coś nawet w tym temacie zagadnąć, - i dopytać o dziwny bełkot - kiedy znikąd pojawiła się w pobliżu @Katherine Russeau, naruszając jego przestrzeń osobistą; jak normalnie mu to nie przeszkadzało, teraz aż wzdrygnął się zaskoczony. Być może rozstroiło go odrobinę zajście z Puchonem? Odruchowo chciał sięgnąć po broszkę, aby czym prędzej oderwać ją od materiału - nie było takiej potrzeby, bo już spoczywała w kieszeni. - Subtelnie, Russeau. - Modlił się w myślach o szybsze zniknięcie aury tajemniczego artefaktu. Powinien wygasać, a tymczasem Ślizgonkę i tak do niego przygnało; to było o tyle martwiące, że Katherine raczej nie należała do bliższych znajomych Mefisto i tego typu gierki stanowiły większe ryzyko, niż żarty z Neirinem. Wilkołak zmarszczył brwi, spoglądając na dziewczynę, która jakimś cudem wylądowała na kolanach Vaughna - nie to, żeby się dziwił. Jemu też było tam całkiem wygodnie... Ale, no właśnie, jemu. Cięty komentarz cisnął się na usta studenta, ale nie został wypuszczony - zamarł na języku, zduszony poprzez zaskoczenie. Mefistofeles obserwował poczynania siódmoklasisty, ostatecznie po prostu parskając śmiechem. Nie denerwował już Bennett, siląc się na subtelność. Fakt faktem, miło było się przekonać, że nawet nie musiał osobiście walczyć o "swoje" miejsce. Gdzieś w międzyczasie zdjął marynarkę swojego nowiutkiego garnituru - raczej by tu nie zmarzł, a niezręcznie mu było i bez pełnego stroju. Przeczesał palcami włosy, z inkantacji dyrektorki domyślając się, że przybrały niebieską barwę. Sam tego nie zobaczył, wyszczerzył się tylko do Bennettowej. Mógłby być i różowy. - Problemy z koncentracją? - Zagadnął Puchona, kiedy za pierwszym razem urok mu nie wyszedł. Pewnie nie powinien go dodatkowo prowokować, bo zaraz został za to pokarany. Mefisto miał krótkie włosy, po bokach i z tyłu wygolone blisko skóry, by nie zakrywać tatuaży. Płomienie tańczące po "końcówkach" przyszły zatem w akompaniamencie nieprzyjemnego ciepła liżącego skórę. Nie trzymał różdżki w dłoni, idiotycznie po prostu ufając - teraz sięgnął po nią gwałtownie, drugą dłoń unosząc w jakimś bliżej nieokreślonym odruchu. Jego szybka reakcja była niczym w porównaniu do tej Neirina. Ciche przekleństwo dosłownie utonęło, zalane strumieniem chłodnej wody. Nox spuścił lekko głowę, zaciskając powieki i wcale nie chowając się przed obmywającą go falą. Parsknął jeszcze, żeby nie zadławić się tym, co wpadło mu do ust nim zdołał je zamknąć. W końcu zaczesał mokre włosy do tyłu (i przekonał się przy okazji, że nie spłonęły!), łypnął na Puchona i uniósł wyżej kącik ust. Oj, mokro. - Skoro tak na mnie działasz, to chyba powinienem się bać... Ale cholera, doczekać się nie mogę - oznajmił słodko, a następnie rozejrzał się w celu sprawdzenia, czy nie utopili całej sali. Na całe szczęście mokry był jedynie on sam i jego koszula, teraz zjawiskowo prezentująca pokrywające tors tatuaże. Pewnie powinien zaryzykować z zaklęciem suszącym, ale zamiast tego mruknął "Coloravia niger". Miedziane kosmyki wychowanka Hufflepuffu najwyraźniej bardzo nie chciały przybrać kruczoczarnej barwy. Zamiast tego rozjaśniły się gwałtownie. Mefistofeles spojrzał krytycznie na chłodną biel, by zaraz przesunąć po niej dalej wilgotną dłonią. - Nie masz żadnej wili w rodzinie? Pasuje ci. - Mrugnął do chłopaka żartobliwie, zabierając rękę i odkładając różdżkę na ławkę. Kątem oka zarejestrował poruszenie, ale ciemnowłose dziewczę opuszczające klasę nie skojarzyło mu się wcale z Fire; nie zareagował, bardziej zaabsorbowany wodą ściekającą prosto do torby.
3 -> 3 -> 4
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Blond włosa krukonka nie zwracała uwagi na to, co działo się w klasie. Uśmiechnęła się jedynie łagodnie pod nosem. Młodość miała swoje prawa, a w dzisiejszych czasach okazywanie uczuć w miejscach publicznych wydawało się czymś normalnym. Zamiast skupiać się na zamieszaniu, pisała na swoim pergaminie, ładnie podkreślając i ozdabiając notatki dotyczące zaklęć, o których mieli dziś zajęcia. Ala musiała przyznać, że były dość użyteczne, zapach z pewnością działał doskonale na poprawę humoru, a drugie z zaklęć zawsze mogło urozmaicić nieco, strój wyjściowy i odświeżyć wygląd, chociaż ona do farbowania swoich złotych, prostych włosów wcale nie była przekonana. Poprawiła rękawy od koszuli i wyprostowała się, rozglądając po sali z ciekawością. Działo się naprawdę wiele rzeczy! Jedni mieli kolorowe włosy, a drugim wręcz przeciwnie, płonęły. Zaśmiała się cicho pod nosem z nieporadności rudego, całuśnego puchona, gdy podpalił czuprynę swojego kolegi. Następnie zatrzymała się na Carson, posyłając jej długie i ciepłe spojrzenie. Jej popularna przyjaciółka, gwiazda szkoły jak zwykle była w centrum wydarzeń. I po jej minie wywnioskowała, że sprawiało jej to niewymowną wręcz radość. Oczy brunetki aż lśniły z zadowolenia. Może trochę przesadzała, ale znała dziewczynę na tyle, że była w stanie się domyślić. Napotkała też wzrokiem samotną @Finnegan Gilliams, jej młodszą siostrę. Nie wiedziała, czemu dziewczynka siedzi sama. Korzystając z okazji i zamieszania, zaangażowanej w tłumaczenie czegoś jakieś uczennicy dyrektorce, zebrała swoje rzeczy i czmychnęła w jej stronę, siadając obok z sympatycznym, charakterystycznym dla siebie uśmiechem. Zgarnęła kosmyk włosów za ucho i obróciła twarz w jej stronę, rozkładając rzeczy na blacie biurka. Różdżkę zostawiła w ręku. - Cześć Finn! Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, żebyśmy razem popracowały nad tym zaklęciem? Przepraszam, że dosiadłam się bez pytania! - szepnęła w jej stronę, wcale nie zmieniając wyrazu twarzy. Gdy młoda zgodziła się, Alise wycelowała w nią różdżkę i wypowiedziała pewnie inkantacje. Niestety, nie wydarzyło się nic. Uniosła brew w akcie zaskoczenia, nie zamierzając się jednak zniechęcać. To pewnie przez te zakłócenia! Wzruszyła delikatnie, próbując raz jeszcze. - Coloravia Callainus- tym razem wszystko się udało, a ciemne włosy dziewczyny zaczęły zmieniać swój kolor na piękny, pastelowy turkus. Blondynka kiwnęła głową z zadowoleniem, odkładając różdżkę i krzyżując ręce pod biustem. Wlepiła w nią spojrzenie jasnych oczu. - Pasuje Ci! Podkreśla Twoje oczy Finn. Myślę, że powinnaś zacząć nosić turkus! Twoja kolej.. Ciekawa jestem, jaki kolor wybierzesz. Ewentualnie skończę łysa. Dodała z rozbawieniem, przekręcając głowę na bok. Osobiście widziałaby się w jakimś różu czy fiolecie, które idealnie oddawałyby jej ciepłe usposobienie.
— Ja czuję skarpetki mojego brata idioty — odpowiedział cicho, po usłyszeniu pytania @Emily Rowle o to, co czują. Z początku miał nie odpowiadać, bo w gruncie nie wiedział, czy przyjaciółka zadała je tak o, ogólnie, czy tylko do Annie lub kogoś innego, ale postanowił zaryzykować. Chyba nie będzie się na niego gniewać, skoro się przyjaźnią, nie? Zerknął na @Annie Nemo i zatkał nos. — Połączenie zapachu spalenizny ze skarpetami Axela wcale nie jest przyjemne... — mruknął, załamując się nad swoją niekompetencją w sprawie tego rzuconego zaklęcia. Naprawdę nienawidził tych głupich, okropnych i utrudniających życie zakłóceń magii. Szczerze mówiąc, był tak pochłonięty zaklęciem, że wcześniej nie zwrócił większej uwagi na Neirina i dopiero po chwili zaczaił, że jego przyjaciel całował się z Mefisto, a teraz na jego kolanach siedziała ta Ślizgonka, która go przerażała za każdym razem, gdy tylko mijał ją na korytarzu. Miał ochotę na głos rzucić pytanie „co tu się odwala?”, ale dobrze, że tego nie zrobił. Jeszcze straciłby punkty, a tego... Tego zwyczajnie nie chciał. Gdy profesor Bennett zaczęła mówić o tym, że następnym razem im się uda, zrobił naburmuszoną minę. Szczerze wątpił, że i jemu się uda cokolwiek następnym razem, bo zakłócenia sprawiały, że w zaklęciach był po prostu do bani, a zawsze były one jego konikiem i naprawdę je kochał. Nawet nie liczył na to, że tym razem cokolwiek mu wyjdzie. Gdy usłyszał, jakie jest kolejne zaklęcie, westchnął ciężko, bez żadnego entuzjazmu. Spojrzał po chwili na @Carson Gilliams, uśmiechając się słabo i już, gdy miał pytać, czy rzucają na siebie wzajemnie, zauważył, że jej włosy zmieniły swój kolor na morski. Zmarszczył lekko brwi, stwierdzając, że lepiej, jeśli nie będzie jej już męczył. Skierował różdżkę na siebie i odchrząknął. Nie wiedział, na jaki kolor chce zmienić swoje włosy, ale i tak sądził, że mu się to nie uda, więc nieważne co to będzie, byleby było. — Coloravia hyacinthum — rzucił, odpowiednio ruszając dłonią i już nastawił się na klęskę. Zacisnął powieki, skrzywił się, a gdy w końcu zaryzykował otworzenie oczu i zobaczenie koloru, jaki wyszedł, uśmiechnął się wesoło. Błękitny, tak jak planował. Jednak zamierzał pochodzić w nim dzień, może ewentualnie tydzień i potem wrócić do swojego typowego, brązowego koloru, który mimo wszystko podobał mu się najbardziej. Poza tym nie wiedział, czy mu niebieski pasuje. Musiał przekonać się o tym w dormitorium lub w łazience.
Aż dziwnie poczułam się z tym, że to ja zmotywowałam nas do pójścia na lekcję. Z tej dwójki to zdecydowanie nie ja byłam tą sumienną uczennicą. Mimo to uznałam, że warto od czasu do czasu się przemóc, a skoro miałam siedzieć w klasie to chociaż z dobrym towarzystwem. Faktycznie, pierwsze zaklęcie obojgu nam poszło świetnie. Nawet się zdziwiłam - rzucałam je pierwszy raz i nie spodziewałam się, że dobrze pójdzie. A jednak poczułam bardzo przyjemny zapach, więc może to był mój dobry dzień. Ezrze też poszło jak należy, co było już znacznie mniej zaskakujące. Spojrzałam na niego, kiedy wykonywał zaklęcie i uśmiechnęłam się pod nosem. Niestety Fire złączyła się z puchonem w minimalny sposób, ale domyślałam się, że to wystarczy, żeby ją zdenerwować. Atmosfera w klasie faktycznie prosiła się o to, żeby nie siedzieć bezczynnie. Dostrzegłam spojrzenie chłopaka w kierunku @Allegra Miriam Roseberry i @Leonardo O. Vin-Eurico. Chyba kusiło go trochę zaburzyć im spokój, ale mimo wszystko się powstrzymał. Ja nie musiałam. Skierowałam dyskretnie różdżkę w stronę chłopaka i wypowiedziałam niewerbalne immobilus. Udało się, chłopakowi najmniejszy ruch zaczął wyjątkowo się przeciągać. Wykorzystałam dobrą passe i rzuciłam te same zaklęcie na Allegre. Tym razem także zadziałało. Oboje teraz poruszali się w zwolnionym tempie. Za chwilę przeszliśmy do kolejnej części lekcji. Byłam pewna, że dalej trzyma się mnie szczęście więc skierowałam różdżkę na Ezrę i wymówiłam Coloravia aureus. Niestety z tego farta to chyba byłoby na tyle, bo zamiast zmiany koloru włosy chłopaka zwyczajnie...zniknęły. Nagle zrobił się łysy i ten widok był naprawdę dziwny. Zamrugałam kilka razy patrząc na niego. - Ups? - spytałam niewinnie, starając się ze wszystkich sił powstrzymać śmiech. Nie było to proste, więc uśmiechałam się jak nienormalna i zakryłam usta dłonią. Kiedy włosy wróciły na miejsce odetchnęłam i zanim chłopak zdążył zaprotestować ponowiłam zaklęcie. Tym razem się udało. No, powiedzmy, nie do końca wyszedł złoty, raczej intensywnie żółty, ale lepsze to niż być łysym, prawda? - O, widzisz, teraz jest okej...
Kostki na immobilus: 4 na Leo, 6 na Allegre Kostki na zajęcia: 1, 4
Emily z niedowierzaniem patrzyła na wszystko co dzieje się w klasie. Nawet nie wiedziała jak się do tego odnieść, po chwili z zamyślenia wyrwało ja pytanie Annie. Poprawiła się na krześle i kiwnęła głową. - Tak, Noxa - powiedziała i dodała po chwili zastanowienia: - robił mi tatuaż - nie za bardzo wiedziała jak inaczej określić relacje z chłopakiem, więc to chyba miało najwięcej sensu. Nie miała pojęcia co tutaj się dzieje, ale już po chwili wrócili do lekcji. Cieszyła się z udanego zaklęcia, ale już nie z tego że Annie nie wyszło. Uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco, kiedy opadła załamana na ławkę. - To i tak niezbyt użyteczne - stwierdziła, bo naprawdę nie miała pojęcia, czy kiedykolwiek go jeszcze użyje. Może jedynie, żeby poprawić sobie nastrój przyjemnym zapachem. Jak się skończą zakłócenia, bo przed tym wolała nie ryzykować takich niepotrzebnych prób. Kolejne zaklęcie również nie należało do najtrudniejszych, ale już się bała co będzie, jak ono w jakikolwiek sposób nie wyjdzie. Spojrzała na przyjaciółkę i uśmiechnęła się. Miała szczerą nadzieje nie zepsuć jej włosów. Złapała pewnie różdżkę i skoncentrowała się. - Coloravia ruber - kolor włosów dziewczyny przybrał intensywny odcień czerwieni. Emily zadowolona ze swojego dzieła zwróciła się do dziewczyny: - O, do twarzy ci w czerwonym.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Najwyraźniej każdy od czasu do czasu potrzebował motywacyjnego kopnięcia; dobrze, że Heaven miała dostatecznie silną wolę, by nie ulegać marudzeniu Ezry i dobrze, że Ezra miał wystarczające poczucie solidarności, aby nie zostawić jej samej. Nie spodziewał się, by lekcja sama w sobie sprawiła mu dużo problemów. Był już na takim etapie edukacji, że mało co było w stanie to zrobić. Był za to całkiem dumny z Heaven. Odrobinę zawiódł się na działaniu zaklęcia, które miało silnie połączyć Jacka i Fire; nawet jeśli samo trzymanie za paluszki mogło rozdrażnić Fire, to było to nic w porównaniu do tego, co mogłoby się stać, gdyby zlepiły się ich dłonie lub - o zgrozo - całe ramiona. Cmoknął więc z dezaprobatą na samego siebie i z ciekawością podążył wzrokiem za różdżką Heaven. W pierwszym odruchu chciał ją powstrzymać, źle kojarząc różdżkę wyciągniętą w stronę Leonardo. Na szczęście, choć Clarke potrafił zareagować błyskawicznie, potrafił też powstrzymywać takie impulsy. Poniekąd wiedział, że Heaven wręcz nie byłaby w stanie zrobić niczego poważnego Gryfonowi (wybacz Heaven). Poza tym, to były tylko drobne żarty. Szeroki uśmiech pojawił się na jego ustach. Potraktowanie energicznego i żywego Leo zaklęciem spowalniającym było doprawdy ironiczne. W ty wszystkim bawiła go również Allegra... Nie spodziewał się, że kolejną zaatakowaną osobą będzie on sam. Sapnął z oburzeniem, kiedy poczuł, że pod wpływem zaklęcia dziewczyny z jego głowy zaczynają znikać włosy. Natychmiast jego ręce znalazły się na łysej skórze, jakby chciał sprawdzić, czy to naprawdę się wydarzyło. - Heaven! Oby to nie było permanentne. Mam przed sobą świetlaną przyszłość, nie mogę być łysy! Dlaczego moi najbliżsi znajomi nie powinni dotykać się różdżki? - zalamentował przesadnie dramatycznie i wzniósł oczy ku sufitowi, jakby rzeczywiście cierpiał wielkie katusze. Szczęście Heaven było takie, że Ezra nie miał lusterka i był po proszku rozweselającym. Gdyby nie to, nic nie uratowałoby Ślizgonki przed pedantycznym przyjacielem. A teraz nawet się uśmiechnął! - Fryzjerką to ty nie będziesz - poinformował ją, uważając jednak, że żółte włosy są lepsze od braku włosów. Miał nadzieję, że nikt (Bridget szczególnie) nie patrzył w ich kierunku. Wziął do ręki różdżkę i znowu na jego ustach pojawił się uśmiech. Złowrogi. - Coloravia aureus - wypowiedział, wcale nie przykładając się do wymówienia wyraźnie formułki i nie skupiając się na zadaniu dostatecznie mocno. W obliczu zakłóceń było to bardzo ryzykowane... Cóż, kolejne udowodnienie, że Ezra Clarke był mściwy, nawet wobec swoich przyjaciół. Piękne włosy Heaven w jednym momencie zaczęły znikać. - Witaj w klubie. Przewiewna fryzura, nie? - Nie ośmielił się zaśmiać otwarcie, ale niekiedy złośliwy wygięty kącik ust Ezry był bardziej znaczący niż lawiny śmiechu u innych osób. Kiedy włosy dziewczyny wróciły na miejsce, Ezra ponownie wziął się za zadanie, tym razem wesołym mrugnięciem sygnalizując jej, że przyłoży się do roboty. I rzeczywiście, brązowe kosmyki jej włosów pod wpływem zaklęcia zaczęły tracić swój kolor, aż stały się niemal całkowicie białe, tak jak wymarzył sobie tego Ezra.
3>2>2>1 6 Kuferek: 41 Wykorzystane przerzuty: 3/4
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
W pewnym momencie przestała zwracać uwagę na to, co się działo w klasie. Bennettowa chyba też w końcu straciła cierpliwość i poodejmowała trochę punktów osobom, które przeszkadzały w zajęciach. W końcu przyszła kolej na drugie zaklęcie. Miało zmieniac kolor włosów i Daisy nieco się obawiała tego, co może wyniknąć, kiedy wszyscy w klasie zaczną rzucać zaklęcia na swoje włosy. Przy obecnych zakłóceniach może to być nieco niebezpieczne. I chyba pomyślała o tym w złej godzinie. Uśmiechnęła się do @Cherry A. R. Eastwood i uniosła brwi pytająco. Uniosła różdżkę i powtarzając sobie zasady zaklęcia, wypowiedziała formułę. - Colovaria lividus! Krzyknęła krótko, kiedy końcówki włosów Cherry zajęły się ogniem! Merlinie, co ona narobiła! Musiała szybko zareagować! - Agumaneti! - machnęła różdżką, modląc się w duchu, żeby zaklęcie zadziałało. Niestety, dwie próby zakończył się dmuchaniem gorącego powietrza z różdżki zamiast wody, a przy trzeciej niz się nie wydarzyło. Na szczęście zauważyła, że ogień nie idzie wyżej. Tak czy siak z przerażeniem patrzyła na ogniste końcówki Puchonki i jeszcze raz wypowiedziała zaklęcie. Tak! Nareszcie! Z różdżki chlusnął strumień wody, gasząc ogień na włosach Cherry. - Boże, Cherry, jak ja cię przepraszam! Cholerne zakłócenia, przecież to zaklęcie powinno wyjść od razu! - zaczęła się tłumaczyć, bo naprawdę była już wściekła, że tak proste zaklęcie sprawiło tyle kłopotów. Bała się ponownie próbować na Cherry, ale dziewczyna jakoś się zgodziła. Daisy aż się zdziwiła, że obdarzyła ją zaufaniem. - Colovaria aureus! - niepewnie wypowiedziała zaklęcie i ku jej uldze włosy Cherry zmieniły kolor na lśniące złoto. Stwierdziła, że po tym wybryku da jej jakiś ładniejszy kolor niż niebieski. Odłożyła różdżkę na ławkę. - Mam już dzisiaj dość zaklęć - powiedziała, krzyżując ręcę na klatce piersiowej.
Kostki: 2 i przerzut na 2 ;/ Kostki na aguamenti: 3, 6, 5, 2! Kostki na zaklęcie: 5!
- Woow, ale super. - Annie otworzyła szeroko buzię, patrząc na Emily i wyobrażając sobie tatuaż. Czy był wyzywający? W to wątpiła, Ślizgonka nie należała do typu osób, które lubiły kontrowersje tego typu. Pewnie było to coś drobnego... W ogóle była pod wrażeniem, że się na to odważyła, w dodatku u Noxa! Sama nie wiedziała, czy kiedykolwiek chciałaby mieć jakiś tatuaż. Z tonu przyjaciółki nie wywnioskowała niestety czy chłopaka lubi, czy też wręcz przeciwnie. Nie dopytywała jednak, uznając, że jeśli Emily zechce w jakiś sposób rozwinąć temat to po prostu to zrobi. Tutaj czy na osobności. - No to w ogóle nie jest użyteczne. - stwierdziła, odsłaniając nieco usta. Zaklęcie nie działało w nieskończoność, więc paskudny zapach spalenizny zaczął słabnąć. Uśmiechnęła się współczująco do Bena, słysząc, że on z kolei cierpiał przez skarpetki swojego brata. Chłopak pewnie gorzej znosił porażkę. Zazwyczaj mu się to nie zdarzało, bo przykładał się do nauki i nieraz Annie dziwiła się jak można lubić aż tyle siedzieć w książkach. Los pokarał ją utalentowanymi, inteligentnymi przyjaciółmi. I tak, Nemo naprawdę wierzyła w to, że Emily poradzi sobie z zaklęciem i nic się złego nie stanie. Z całkowitym spokojem przyjęła rzucone na siebie zaklęcie i podciągnęła jeden z krótkich kosmyków, żeby zobaczyć ich odcień. Czerwony był niezłym zaskoczeniem, ale w gruncie rzeczy wydawał się całkiem ładny. Dodawał jej... powabu? - Ładnie ci to wyszło! Na dłuższą metę mogłoby mi się naprawdę spodobać w takim chodzić. - uśmiechnęła się, żeby zatuszować to, że trochę boi się rzucać zaklęcia na Ślizgonkę. Zapytała ją więc spojrzeniem czy jest pewna, że chce jej na to pozwolić. Zebrała się w sobie, wzięła wdech i wyraźnie wymówiła czar, jak najmocniej skupiając się na zaklęciu. - Coloravia hyacinthum! Niestety, nie wyszło tak jak powinno. Jasne kosmyki Emily nagle rozgorzały pomarańczowym płomieniem, a Annie nieźle się przeraziła. Drobna panika pojawiła się w piwnych oczach, gdy zrozumiała, że niechcący podpaliła włosy przyjaciółki. Nawet nie chciała sprawdzać czy ogień przeniesie się na całą głowę dziewczyny. - Jezu! Przepraszam! Aquamenti! - machnęła szybko różdżką i o dziwo, pierwszy raz jej ten czar wyszedł w pełni poprawnie, a strumień letniej wody łagodnie ugasił włosy Rowle. Przez co były mokre, ale przynajmniej nie spalone... - Naprawdę przepraszam... - wybąkała Nemo, zaczesując własne w kolorze czerwieni za ucho. Wymamrotała coś jeszcze pod nosem w stylu "wiedziałam, że to się tak skończy" i westchnęła, bo Bennett i tak kazała znowu próbować. Annie z nadal przepraszającym spojrzeniem spróbowała ponownie rzucić czar, ale nic się nie stało. Dopiero za trzecim razem, włosy Emily rozbłysły na moment, żeby zmienić się w czysty błękit. Były nieco jaśniejsze od niebieskich oczu dziewczyny, ale nadal prezentowały się nie najgorzej. Poprawne użycie zaklęcia trochę poprawiło humor Annie, ale dalej miała nadzieję, że Ślizgonka nie będzie na nią zła za tę wtopę.
Dyrektorka nie skomentowała zachowania Neirina, jedynie posyłając mu ganiące spojrzenie. Nie było sensu odejmować już punktów i tak czekał ich szlaban, na którym nie zamierzała być ani trochę łaskawa. Niektórzy chyba potraktowali tę lekcję stanowczo zbyt luźno i profesor Bennett już wiedziała, że drugi raz nie popełni tego błędu. Widocznie nacisk na dyscyplinę jest potrzebny zawsze i wszędzie, żeby sytuacja nie wymykała się spod kontroli. Na szczęście miała naprawdę dobry humor, więc poza rozdaniem dwóch szlabanów i ujemnych punktów dla Noxa nie zrobiła wiele więcej. Obserwowała za to uważnie jak wykonują swoje kolejne zadanie. Tych, którym wyszło za pierwszym razem pochwaliła, a reszcie posłała pocieszający uśmiech. Spodziewała się różnych wypadków, dlatego ani podpalone włosy, ani nagła łysina jej nie przestraszyły. Grunt, że uczniowie umieli poradzić sobie z tymi sytuacjami i w większości zaraz się poprawiali. Kiedy wszyscy skończyli swoje zadanie, rozejrzała się po klasie i pokiwała głową. - Świetnie. Całkiem nieźle wam poszło. Na przyszłość proszę jednak przychodzić na moje zajęcia tylko jeżeli zamierzacie skupić się na nauce - zatrzymała wzrok na chwilę dłużej na Mefisto i Neirinie. Po chwili jednak znowu posłała wszystkim uśmiech i poprosiła o opuszczenie klasy.
/zt wszyscy
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Rozpoczęły się egzaminy, które miały sprawdzić ich wiedzę z ostatnich siedmiu lat nauki w Hogwarcie. Trochę się denerwowała, przecież od tych wyników zależała jej przyszłość! Wstała wcześniej, uszykowała się i poszła jeszcze przed egzaminem z Zaklęć do Wielkiej Sali, chcąc zjeść śniadanie. Nie uczyła się od ostatniej doby, wiedziała z wcześniejszego doświadczenia, jak kończyły się próby utrwalenia materiału na ostatnią chwilę. Wsunęła tosta do ust, rozglądając się po pełnej bladych i przestraszonych uczniów siódmego roku sali. Każdy czuł to samo. Westchnęła cicho, dopijając kawę i ruszyła się z miejsca, kierując do sali egzaminacyjnej, poprawiając jeszcze mundurek i szkolną szatę. Podeszła do biurka, losując z czarki związanej z teorią. Była nieco blada. Przejrzała treść i uśmiechnęła się pod nosem zadowolona. Czuła się pewnie z zaklęć do użytku codziennego, była z dobrego rodu i praktykowano je pod jej okiem od maleńkości. Wzięła pergamin, pióro i kałamarz, kierując się do jednej z ławek i biorąc się za pisanie. Wylosowała pytanie dotyczące zaklęć niewerbalnych. Miała przedstawić szczegółowo to zagadnienie, na co czas miała ograniczony, więc od razu wzięła się do pracy, a jej wypowiedź zajęła niemalże dwie strony! Było tam sporo informacji o tym, że czary bez użycia różdżki są praktyczne, jednak bardzo trudno opanować tę sztukę i trzeba mieć predyspozycję. Oddawała odpowiedzi z uśmiechem, wstając i łapiąc za różdżkę, kierując się do drugiej czarki, gdzie znów musiała wylosować zadanie. Przez chwilę zastanawiała się nad brzmieniem zaklęcia, jednak szybko odzyskała pamięć i w okamgnieniu — pamiętając o odpowiednim chwycie i dosadnej inkantacji, wzięła się za czarowanie. Zaklęcia związane z wodą były tymi, które opanowała wyjątkowo dobrze, zważywszy na ich użyteczność i praktyczność. Wazon stanowiący naczynie błyszczał delikatnie, pokryty jeszcze kroplami wrzącej wody, a drugi natomiast tkwił jako lodowa rzeźba, gdy skończyła. Zadziałaj na ciecze w wazonach — w pierwszym oczyść, w drugim doprowadź do wrzenia, w trzecim zamroź. Poszło jej naprawdę dobrze, zakłócenia nie działały i szybko poradziła sobie z zadaniami tkwiącymi na wylosowanym świstku. Podziękowała nauczycielom, wychodząc następnie z sali. Po ich minie łatwo było zauważyć, że nie powinna się obawiać i poszło jej naprawdę dobrze.
Nie obawiała się owutemów, a tych z zaklęć szczególnie. Tak na prawdę nie poświęcała tej dziedzinie jakiejś szczególnej uwagi. Był to jej konik przez jakiś miesiąc po kupnie pierwszej różdżki, ale potem nie uczyła się więcej niż musiała. Nie mniej jednak w kwestii rzucania zaklęć miała chyba po prostu naturalny talent. Swoje robiła też genialnie dobrana różdżka, z którą dogadywał się jak z niczym innym już od siedmiu lat. Nawet teraz, wśród szalejących zakłóceń utrudniającym wszystkim życie, jej momenty, w których jej różdżka ją zawiodła mogła zliczyć na palcach. Pewna siebie weszła do sali, przedstawiła się i wylosowała pytanie oraz zadanie. Teoria wydała jej się bardziej z dziedziny obrony przed czarną magią, ale niespecjalnie jej to przeszkadzało, bo z tym przedmiotem również nie miała większych problemów. Praktyczne zadanie było zaś bardzo przyjemne i miała w nim sporą dowolność, wobec czego mogła popisać się jakimiś kreatywnymi zaklęciami. Komisja wydawał się być równie zadowolona co ona, więc wychodząc z sali, Ette była przekonana, że otrzyma wybitny.
Jako że dzień zapowiadał się naprawdę udany, Harry liczył, że jego uczniowie również to odczują, jak tylko przejdą przez próg klasy. Na początek zaklęcie, które pomoże im w porozumiewaniu się z osobami spoza wysp brytyjskich, jak na przykład Francja, Włochy, choćby Niemcy lub Rosja przyjdzie im z łatwością i na to liczył. Stanął na środku klasy i machnął różdżką, przez co uczniom przed twarzami pojawiły się kilka stron pergaminu postrzępionego na brzegach. Uśmiechnął się i skinął ku nim głową. Vertere sam używał zasadniczo rzadko, chwilę po przyjeździe do Londynu przed rozpoczęciem kursu na nauczyciela, jak tylko natknął się na kogoś ciekawego w barze. I oczywiście jeśli była atrakcyjna do tego stopnia, że pisał z nią w innym języku. Pokrótce przedstawił czym jest to zaklęcie oraz oznajmił wprost, że jeśli jest ktoś kto nie mówi w innym języku niż angielskim zastąpił zaklęciem Embracio, a zamiast pergaminów pojawiły się skomplikowane więzła na grubych metrowych linach.
ZASADY Dla uczniów, którzy znają więcej niż jeden język ma napisać post związany z sytuacją z rzuconej kości i tekst do kogoś bliskiego lub kolegi/koleżanki (może być zmyślony przyjaciel). Potem na pocztę Harry'ego wyśle tekst w innym języku (jaki zna). Jeśli mu się nie uda za pierwszym razem nie otrzyma punktu, lecz będzie musiał i tak wysłać na pocztę tekst. Minimum 1500 słów.
Za to dla tych co nie znają języków, mają za zadanie rzucić zaklęcie, które samoistnie i bezproblemowo rozwiąże skomplikowane więzła na linie. Trzeba napisać post oraz sytuację, która mu się przydarzy po rzuceniu kością. Natomiast jeżeli mu się nie uda za pierwszym razem, nie otrzyma punktu.
Dla tych co znają języki:
1,4 - Przychodzisz zadowolony na lekcje, podzielasz humor nauczyciela i bez trudu udaje ci się napisać tekst na więcej niż 1500 słów. Za wykonane zadanie dostajesz dodatkowe 5 punktów dla domu! 3,2 - Coś tam pamiętasz z języków obcych, parę słówek, zaimków, czasowników, a nawet gramatykę. Zajmuje ci trochę czasu na wymyślenie tekstu do kogoś bliskiego, bowiem nie w głowie ci pisanie listów miłosnych, ani zażaleń. Jednak w trakcie głębszego rozmyślania dostajesz olśnienia i piszesz tekst na 1500 słów. 5,6 - To nie jest twój dzień na pisanie listów. Nie masz weny i nie wiesz co zawrzeć w liście. Zaklęcie nie jest dobre, a tekst jest nieczytelny i niechlujny! Nic nie da się z niego odczytać. Zdenerwowany wychodzisz z klasy, wiedząc, że nic nie wskórałeś.
Dla tych co nie znają języków:
3,1 - Na widok liny lekko się wzdrygasz i nie jesteś pewny jak właściwie wyjdzie ci to zaklęcie. Jednak po wymówieniu zaklęcia zauważasz, że lina zaczęła lewitować przed twarzą i z łatwością rozwiązała więzy, które rękoma raczej nie dałoby się tego zrobić. Brawo! Otrzymujesz dodatkowe 5 punktów dla domu! 2,5 - Pewny siebie rzucasz zaklęcie i spoglądasz na nauczyciela, który uważnie przygląda się twoim poczynaniom. Przez małą nieuwagę lina zaczyna wariować, robiąc kolejne nader skomplikowane więzły przez co sznur pęka, a twój uśmiech nagle znika z ust. Jednak nauczyciel za tę próbę przeznacza tobie 1 punkt do kuferka! 4,6 - Brzydka pogoda, a może to tylko twój pech sprawił, że lina nie ruszyła z miejsca? Zrezygnowany czekasz na koniec zajęć, choć do ich końca wielokrotnie próbujesz rozwiązać więzadło.
Marjorie wcześniej poszła do biblioteki, tuż przed zajęciami z zaklęć, po czym jakoś się zmobilizowała i ucieszona szła na lekcje. Jako że z zaklęć radziła sobie nad wyraz dobrze, nie zabrakło tutaj dobrego humoru. W międzyczasie oddała książkę, którą wypożyczyła na czas pobytu w Islandii, a weszła do klasy z nową, tym razem starym egzemplarzem starożytnych run. Szczerze powiedziawszy sama nie miała pomysłu co zacząć czytać najpierw. Do klasy wszedł profesor Dechart, uśmiechnięty od ucha do ucha, chociaż miała wrażenie, że zawsze był taki wesoły i szedł do klasy wyraźnie zmobilizowany do pracy. Nie wiedziała zaś dlaczego i czym się to objawiało, bo wiedziała z autopsji, że dni w Hogwarcie bywają uciążliwe, wręcz nudne, a melancholijny nastrój doskwierał jej bez względu na pogodę. Tym razem było inaczej. Siadła na swoje miejsce, a profesor Dechart wyjaśnił dzisiejsze zajęcia. Ucieszona wieścią, że może zaszczycić go znajomością języka francuskiego napisała list i bez trudu udało jej się przebrnąć przez godzinę lekcyjną. Zamyślona i natchniona napisała list na więcej słów niż to było konieczne, jednak dumna z siebie uśmiechnęła się do nauczyciela. Poprawiła się na siedzeniu i wyciągnęła różdżkę. ─ Vertere! ─ szepnęła do siebie. Chwilę później jej list zmienił język na francuski, a kaligrafia jaką się popisała była wisienką na torcie tego sukcesu. Profesor Dechart z oddali zobaczył, że dziewczyna bez trudu poradziła sobie w wykonaniu zadania, po czym schowała pergamin, który miała następnie przekazać sową dla nauczyciela. Rozglądnęła się wokół klasy, dostrzegłszy skupionych uczniów, tymczasem gdy Marjorie triumfowała swoje zwycięstwo. Inaczej tego nie mogła nazwać. Pogoda za oknem może nie była zachwycająca, ale wiedziała, że to nie był przypadek. Pobyt we Francji dużo jej dał, a nauka u boku francuskich kuzynów tym bardziej.
Kostka dla tych co znają języki: 1
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Z wielu przedmiotów na jakie uczęszczał zaklęcia należały do jego ulubionych. Być może przez to, że przykładał się do nich najbardziej, nie pomijał żadnej lekcji i dawał z siebie jak najwięcej. To przedmiot iście przyszłościowy, przydatny bardzo w życiu, a więc Gard zamierzał go opanować tak dobrze jak będzie w stanie. Znacznie w lepszym nastroju przyszedł do klasy, uśmiechnął się całkiem naturalnie do nauczyciela, powitał go skinieniem głowy i zasiadł na tylnych ławkach. Oparł się o krzesło, wyprostował nogi pod stołem i wsłuchał się w milczeniu w rzeczowy ton psora. Uśmiechnął się kącikiem ust do samego siebie. Choć nie zdradzał się akcentem, był rodowitym Szwedem, stąd jego wyraz twarzy gdy zapoznał się z zadaniem. Niestety w trakcie pisania listu stwierdził, że brakuje mu pomysłu i weny. Lanie wody nie było takie łatwe skoro nie miał nawet pomysłu na treść. Westchnął z frustracją, kreślił, poprawiał, przepisywał i sprawdzał czy zdania brzmią sensownie. Był wyuczony w pisaniu eleganckich, nieco formalnych listów, ale takie osobiste i tak cholernie długie (wątpił, by nauczyciel miał to wszystko czytać i nie zasnąć w trakcie) wpedzały go w znużenie. Uwielbiał twarde brzmienie swej ojczystej mowy, choć bardziej cierpiał na brak weny. Cieszył sie, że z matką koresponduje tylko i wylacznie w ojczystym dialekcie mimo, że od lat mieszkają w Glasgow. Czas upłynął szybko, Finn złożył starannie list, róg do rogu i westchnął że zmęczenia i znużenia. Co prawda żywił nadzieję na większą aktywność magiczna lecz nie zamierzał na głos narzekać. Przetarł twarz dłonią i stłumił ziewnięcie.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Dzień faktycznie zapowiadał się doskonale, a przynajmniej taki był do czasu aż nie przekroczyło się drzwi do klasy, nie zajęło się miejsca w jednej z ławek i poczekało, aż profesor przedstawi im ich dzisiejsze zadanie. Bowiem czy mogło być coś gorszego niż pisanie listu na ponad tysiąc słów, dla kogoś kto w swoich listach kończył wiadomość na jednym zdaniu? A jeszcze częściej na zwyczajnym "Ok", "Będę" lub podaniu daty, godziny i miejscu spotkania?
Istna tortura, męczarnia i pomimo, że zna się dwa jeszcze inne języki - szmat czasu spędzony na gapieniu się w pustą kartkę. Szukaniu odpowiednich słów, które to mógłby przelać na papier. Nigdy nie był dobry w wylewaniu z siebie wszelkich emocji, nie żalił się, nie opowiadał o tym co mu się przytrafiło. Więc jak to teraz zrobić? O czym miałby niby pisać? Lał więc wodę, zmyślał, pisał byle co nie zważając na prawdopodobieństwo tego, czy mogło by mu się to przytrafić. Pisał więc o latających wróżkach, wilach wyskakujących za drzewa i smokach. Bowiem co to za bajka bez smoków? Udało mu się skończyć, lecz wyszedł jako jeden z ostatnich zostawiając na biurku nauczyciela pergamin, na które rzucił zaklęcie i zmienił angielski na hiszpański. Ostatnio często go używał, choćby w rozmowie z kuzynkami. Więc i tak wszyscy już wiedzieli, że się nim posługiwał równie dobrze co angielskim.
Dziś nikt nie patrzył dziewczynie w oczy, a wręcz każdy jej unikał. Może to i lepiej, gdyż nie był to jej najlepszy dzień. Jak mówią to mugole "wstała dziś lewą nogą". Wylanie na siebie soku jabłkowego podczas śniadania? Bardzo proszę. Potknięcie się na schodach przed wejściem ko lasy na wróżbiarstwo? Bardzo proszę. Zgubienie pióra? Czemu by nie. Całe szczęście, że jeszcze głowę miała na swoim miejscu. Po wejściu do klasy kiwnęła głową w stronę nauczyciela i nie rozglądając się nawet po klasie usiadła w pierwszej wolnej ławce. Chciała mieć jak najszybciej te zajęcia za sobą, więc gdy tylko nauczyciel skończył tłumaczyć im zadanie od razu się za nie zabrała. Szło jej strasznie opornie. Nie miała przede wszystkim weny i kompletnie nie wiedziała co powinna zawrzeć w liście pisanym do... Do nikogo. Miał to być zwykły list do losowej osoby. Zaklęcie również jej nie wychodziło przez co cały tekst był nieczytelny. Zła na siebie jak i cały świat zostawiła kartkę na blacie nauczyciela i jak najszybciej wyszła z klasy. Poprawianie tego listu i tak by nic nie dało,
Na zaklęcia chodziła zawsze. Od zawsze uważała, że był to najprzydatniejszy przedmiot, nawet jeżeli nie były jej największą pasją i nie wiązała z nimi przyszłości bezpośrednio. Umiejętność rzucania zaklęć była zresztą równie przydatna dla jakiegoś aurora, co dla prawnika, czy nawet jakiegoś zielarza, czy kogoś. Do tego czarowanie zawsze przychodziło jej z łatwością. Podobno w szkole był jakiś nowy nauczyciel. Ettie nigdzie go jeszcze nie widziała i w zasadzie w całej szkole nie było nikogo, kto coś by o nim wiedział. W każdym razie kim by nie był, zmiana była chyba Ettie na rękę. O ile kiedyś lubiła Bennett i to chyba nawet z wzajemnością, to ich wzajemny szacunek poszedł w diabły, kiedy kobieta została dyrektorką i to akurat w czasie zakładu z Lysem i jeszcze tych jazd z Limierem. W skrócie - świeży start był dla Ettie zawsze na korzyść. Weszła do klasy, stwierdzając ze zdziwieniem, że jest w niej pusto, a wcale nie było jakoś wcześnie. Zawróciła za drzwi, sprawdzając, czy na pewno jest w dobrej klasie, na dobrym piętrze, ale najwidoczniej naprawdę była pierwsza. Wzruszyła ramionami i usiadła w środkowej ławce jednego z bocznych rzędów. Rzuciła z boku torbę i położywszy ramiona na blacie ławki wbiła wzrok w zegarek, z postanowieniem, że jeśli za 5 minut nikt nie przyjdzie, to znaczy, że coś pokręciła i pójdzie poszukać innej klasy.
Weszła do pomieszczenia pogrążona we własnych myślach. Trzymając w rękach stosik książek, porzuciła myśl o noszeniu ze sobą całej torby. Mając ją ze sobą przywlekała ze sobą też szkicownik, przybory do rysowania, farby, tak na zaś, gdyby przyszło jej ich nagle użyć. Tak, jak podczas, kiedy naszła ją wena, żeby namalować ich przyjezdną znajomą i rychło zaczęła poszukiwac płótna żeby wyładować się artystycznie. Tym razem nie mogła sobie na to pozwolić. Do jednej kieszeni mundurkowej peleryny wrzuciła skrupulatnie zakręcony kałamarz, a do drugiej przybornik z piórami. Między książki wcisnęła pergaminy. Oszczędzając na ciężkości i ilości zabranych ze sobą rzeczy. Zajęła miejsce w pierwszej ławce na samym środku, ponieważ zajęcia z Zaklęć, mimo, ze nie była w nich omnibusem, okazywały się jednymi z przyjemniejszych w szkole. Skłamałaby, gdyby powiedziała, ze nie miał na to wpływu atrakcyjny wygląd profesora. Winiła za to wychowanie Swansea. Uczonych na docenianiu piękna i estetyki. A Alexander D. Voralberg zdawał się tego poczucia nie dość, że nie zakłócać, to nawet balansować, na tle zróżnicowanej, niezawsze porządnie ubranej młodzieży. Wszystkie książki w stosiku położyła na krawędzi ławki, zdejmując wierzchnią szatę uczniowską, narzuconą na mundurek, tylko po to aby położyć ją na swoich kolanach. Przezornie, gdyby ktoś chciał ją pokopać, jak wcześniej jej torbę. Chociaż nie sądziła, żeby Blaithin zrobiła to złośliwie. Była spokojniejsza myśląc, że po prostu jej torba znalazła się w niefortunnym miejscu.
Louis Blackbourne
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 186 cm
C. szczególne : tatuaże na całym ciele; czuć od niego dobrej jakości perfumy; wielka blizna na brzuchu; magiczna proteza prawej nogi
W ostatnich dniach nic się w moim życiu szczególnego nie działo i nie zapowiadało się, jakoby miało się to zmienić. Panoszyłem się po zamku, czasem rzucając różne losowe słówka do nieznajomych mi ludzi z wymiany. Szczególną rozrywkę sprawiało mi podsłuchiwanie rozmów czarodziei z Durmstrangu, który z góry zakładali, że nie znałem ich języka – a się srogo mylili, dzięki czemu mogłem poznać parę sekrecików. Niektóre były nic niewarte, ale znajdywały się też i takie perełki, które momentalnie mnie pobudzały. I tak mijał mi wrzesień, czując, że za dużo mam stabilizacji, że chodzenie do tej szkoły rozpocząłem od natychmiastowej rutyny. Jedyne wyrwanie się z transu, były listy z Lettice, do których przelewał swoje najabsurdalniejsze myśli. Niektóre były nawet przesadzone, choć umyślnie. Szukałem czegoś, co by dało mi jakąś rozrywkę, w każdym kącie tego cholernego zamku. Na zaklęcia szedłem z spuszczoną głową, nie mając nawet nadziei na coś, co by mnie zaciekawiło. Od jakiegoś czasu przychodziłem tylko na takie lekcje, gdzie akurat przedstawiana była jedynie teoria. Zwykle cały pergamin zamiast tekstu, miał kreskówkowe rysunki, czasem nawet związane z lekcją. Tym razem jednak zapomniałem wziąć pióra i atramentu, dlatego łudziłem się, że nie będą mi owe narzędzia potrzebne. Wszedłem do klasy i zauważywszy, że prawie nikogo nie ma, zająłem jedną z wielu ławek, w której mogłem pokontemplować samotnie o własnym losie. Przy okazji mój mózg buzował, czasem zaczynał przekierowywać moje myślenie na inne tory, mniej racjonalne, a bardziej związane z moją mroczną stroną, którą się nie dzielę z nikim. Zacząłem sobie wyobrażać różne scenariusze lekcji zaklęć, podczas których następuje katastrofa i każdy bez wyjątku leży w własnej kałuży krwi, bez życia. Tylko ja, stałem nad każdym i podziwiałem ich wiotkie ciała, ułożone w nienaturalnych pozycjach, zbyt męczących, żeby wytrzymać w nich dłużej niż kilka sekund. Wyobrażałem sobie zapach włosów poszczególnych osób, wpatrzonych w martwy punkt przed sobą. I nagłe bum. Znów wróciłem świadomością do ciemnej, ponurej klasy, w której byłem tylko ja i jakieś dwie dziewczyny. Przetarłem oczy i skupiłem się, żeby nie odpłynąć ponownie w odmęty własnej wyobraźni.
Zaklęcia były jednym z fajniejszych i bardziej przydatnych zajęć, które były prowadzone w szkole. Miały zastosowanie w każdej dziedzinie życia, a do tego wymagano pozytywnych ocen z nich na aplikacji do większości ambitnych stanowisk w Ministerstwie. Nessa też po prostu je lubiła, była dobra w machaniu patyczkiem i inkantacjach, więc uczęszczała na nie zawsze z ciekawością, a wręcz odrobiną przyjemności. Dodatkowo skupienie na nauce było doskonałą metodą unikania długich rozmyślań na temat otaczającej jej rzeczywistości. Miała w końcu puchar do wygrania, więc uruchomił się jej tryb superkujona. Było teraz jednak coś, co napawało ją znacznie większym entuzjazmem, niż sądziła-kuzynka. Blaith zdecydowanie jest jedną z najważniejszych osób w życiu rudzielca, a perspektywa jej towarzystwa na zaklęciach sprawiała, że ich wizja wydawała się jeszcze jaśniejsza, bardziej różowa. Prawda była taka, że obydwie miały dość intensywne miesiące za sobą, a listy nie oddawały spotkania twarzą w twarz, dzięki któremu mogłyby nadrobić stracony czas. Wiedziała, że mają sobie wiele do powiedzenia, najgorzej było zacząć. Nie lubiła mieć przed Fire tajemnic, więc z każdym krokiem w stronę sali, serce kołatało jej w piersi mocniej, a w głowie przewijały się filmy ze scenariuszami możliwych reakcji jasnowłosej na ostatnie wydarzenia w jej życiu, a najgorsze było to, że chyba żaden nie był z pozytywnym zakończeniem. Odetchnęła głośniej, zatrzymując się przed salą i poprawiając swój mundurek, wstążkę pod szyją. Stukała nerwowo paznokciami w klapę skórzanej torby, która tkwiła przewieszona przez ramię, kołysząc się leniwie pod wpływem zniecierpliwionych ruchów Lanceley. Stanęła przed klasą, krzyżując ręce pod biustem. - Blaith!- przywitała ja pogodnie, podchodząc i wyciągając ręce. Przytuliła ją krótko i niezbyt natrętnie, uważnie lustrując wzrokiem sylwetkę dziewczyny. Niczym pirat z opaską na oku, wyglądała dobrze, kobieco. W jakiś sposób ów dodatek nie ujmował jej nic kobiecości. - Dobrze Cię widzieć! Stęskniłam się za Tobą.. Idziemy? Jestem ciekawa dzisiejszych zajęć! Ruszyła w stronę drzwi, otwierając i puszczając ją przodem. Gdy zajęły miejsca, rozpakowała z torby rzeczy i usiadła wygodnie, zakładając nogę na nogę. Myślała, cały czas. Aż dziwne, że głowa jej jeszcze nie eksplodowała od tych wszystkich scenariuszy. Wiedziała, że jej ojciec był chory oraz o prawie całej sytuacji z Holdenem, oraz o tym, że wciąż miała Tofu u siebie, więc przynajmniej tego tematu nie musiała poruszać. Wciąż ciężko było jej o tym rozmawiać. Odgarnęła kosmyk włosów za ucho, lustrując jej twarz wzrokiem. Ciepłym, łagodnym, ufnym — dawno na nikogo tak nie patrzyła. Jakoś było jej lepiej z faktem, że dziewczyna gdzieś się kręcić po zamku. - Jak tam nowa szkoła? Zadowolona jesteś? Pewnie bardzo różni się od Hogwartu. Zapytała cicho z nutką ciekawości, nie chcąc przeszkadzać innym uczniom. Ona sama miło wspominała Amerykę i stypendium z transmutacji, dzięki któremu mogła być tam na wymianie rok temu. Zaczęła stukać palcami o kolano, a właściwie materiał spódnicy. Zupełnie, jakby bała się odpowiedzi. Fire nie była wylewna, nie wydawała się jej osobą sentymentalną. - ciekawe, czy trochę za tym wszystkim tęskniła? Nessa martwiła się też, aby nie była w Drumstrangu sama.