W tej przestronnej klasie na trzecim piętrze odbywają się lekcje zaklęć. Dwa rzędy dwuosobowych ławek czekają na uczniów. Duże okna przepuszczają wiele światła, co nadaje klasie przestronny wygląd. Na regałach po prawej stronie znajdują się wszelakie przedmioty na których można ćwiczyć zaklęcia. Na ścianach wiszą natomiast tablice na których są wypisane podstawowe zasady pojedynkowania się.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - zaklecia
Wchodzisz do Klasy Zaklęć, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Wybrałeś Zaklęcia. Dobrze. Stajesz więc pośrodku sali, przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znany Ci Marco Ramirez oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Riverside. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Na biurku oprócz pergaminów i kałamarzy stoją dwie czary, z których unosi się czerwony dym. Na jednej z nich świeci się napis „teoria”, na drugiej zaś „praktyka”. Komisja wyjaśnia Ci, że musisz wylosować jedno pytanie z tej pierwszej i jedno zadanie z drugiej. Możesz zacząć od którejkolwiek chcesz. Gdy sięgasz po kartkę i ściskasz ją w dłoniach, ta zamienia się w coś na kształt wyjca, który jednak nie krzyczy, tylko spokojnie zadaje Ci pytanie bądź wyznacza zadanie. Jak Ci poszło?
Zasady: Rzucasz czterema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z OPCM i zaklęć można dodać +1 do punktów.
Opis zadan:
teoria:
Pierwsza kostka:
1 – Podaj ogólną definicję zaklęcia i opisz, co wpływa na jakość czaru. 2 – Przedstaw szczegółowo zagadnienie zaklęć niewerbalnych. 3 – Podaj po dwa przykłady zaklęć z każdej z grup: zwykłe, ofensywne, defensywne. 4 – Podaj dwa rodzaje przysięgi wieczystej i opisz na czym polegają. 5 – Podaj trzy zaklęcia, do których można dobrać inne przeciwzaklęcia (podaj je) niż Finite. 6 – Podaj trzy zaklęcia ochronne (np. zabezpieczenie terenu przed ludźmi) oraz opisz działanie każdego z nich.
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za odpowiedź. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
praktyka:
Pierwsza kostka:
1 – Odpowiednimi zaklęciami uruchom mały tor przeszkód, aby piłka mogła dotrzeć na jego koniec. (Piłka na początku toru - musi spłynąć rynną - wyczarować wodę; dociera do zbyt małej bramki - powiększyć; zbiorniczek z wodą - zamrozić zanim piłka wpadnie do wody; dźwignia - nacisnąć odpowiednim zaklęciem - wtedy piłka dociera na koniec toru). 2 – Zadziałaj na ciecze w wazonach - w pierwszym oczyść, w drugim doprowadź do wrzenia, w trzecim zamroź. 3 – Przejdź przez mały labirynt (musisz obronić się przed stworzeniem, zaatakować jedno oraz pokonać dwie pułapki). 4 – Powiel kamień, a następnie wyrzeźb węża, lwa, borsuka i kruka. Zaznacz ognistym znakiem te zwierzę, do którego domu przynależysz. 5 – Spowolnij trzech przeciwników odpowiednim zaklęciem, a następnie unieruchom każdego za pomocą trzech różnych czarów. 6 – Zadziałaj na cztery przedmioty zaklęciami z każdego żywiołu.
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za wykonane zadanie. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - Zaklęcia:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Wyrzucone kostki - teoria:</retroinfo> wpisz kostki za teorię <retroinfo>Wyrzucone kostki - praktyka:</retroinfo> wpisz kostki za praktykę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek opisujących punkty za praktykę i teorię oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Spoiler:
Wszystkie rozważania o magii przerwał dźwięk tłuczonego szkła w witrażu, który posypał się barwnymi, migoczącymi kolorami. Coś wpadło do pomieszczenia, zatrzepotało ogromnymi skrzydłami. Upierzenie ciała białe z szaroniebieskim nalotem, srebrne pokrywy skrzydeł. Lotki pierwszorzędowe czarne, drugorzędowe szare. Linia upierzenia na czole prosta. Na głowie i szyi nastroszony czub. Dziób długi i potężny, żółty. Odnalazł nieporadnie odbiorcę wiadomości @Alistair Keane. Był ranny, z tułowia sączyła się krew, która tworzyła plamki na posadzce. Wystawił łapę z niewielkim liścikiem, ona też krwawiła.
Professor ordinarius incantationibus et defensio adversus artium obscurorum, carminibus praevaricator, Alistair Keane
Szanowny stryju, zwracam się z prośbą o natychmiastowe pojawienie się w mojej prywatnej posiadłości. Sam wiesz gdzie, sam wiesz jak. Wybacz mi lakoniczność, ale to sprawa delikatna i niecierpiąca zwłoki.
P.S. Zabierz ze sobą Ruth Wittenberg
Minister magia, Nolan T. Kaene
pierwsza sala zaklęć
Autor
Wiadomość
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
- Ha ha... Bardzo śmieszne - przewróciła oczami na komentarz Fire. Przynajmniej jej się udało, nieważne, że musiała się chwilę pomęczyć. W klasie co i raz robiło się zamieszanie, bo ktoś co chwilę podpalał swoje origami. Interweniowali albo uczniowie, albo nauczyciel i do tej pory udawało się uniknąć katastrofy. Spojrzała na swojego wymęczonego hipogryfa, którego teraz mieli pobudzić do życia. Skrzywiła się lekko. Skoro ledwo udało jej się go "złożyć" to pewnie z ożywieniem będzie miała tyle samo szczęścia. Ze sceptyczną miną uniosła różdżkę, zrobiła odpowiedni ruch i wypowiedziała formułę. - Di Siki! Ku jej zdziwieniu hipogryf drgnął i bez problemu zaczął przechadzać się po ławce. Nie miała pary, więc nie miała z kim urządzić walki, ale jakoś z tego powodu nie ubolewała. W związku z tym stwierdziła, że użyje Wingardium Leviosa, żeby hpogryf poleciał jak jego prawdziwy odpowiednik (albo jak różowy penis Ettie, któe kilka chwil wcześniej przeleciał jej nad głową). Skierowała różdżkę na hipogryfa. - Wingardium leviosa! Daisy z zadowoleniem obserwowała papierowego hipogryfa, który wzniósł się w powietrze. Jako, że był ożywiony zaklęciem Di Siki jego skrzydła wznosiły się i opadały. Zwierze co i raz kłapnęło małym papierowym dziobem, latając ponad uczniami i nauczycielem.
Kostki Di Siki: 6 i 4 + 2 pkt z zaklęć = 12 pkt Kostki Wingardium leviosa: 4
Fakt, tak się przejął że nawet nie zwrócił uwagi na kogo wpada. Gdyby to była drobna dziewczyna, najpewniej zawisłaby w tym oknie, w dość niewygodnej pozycji - o ile wcześniej sama nie znokautowałaby chłopaka. Jack i jego priorytety. Mistrz ignorowania własnego otoczenia. Niechby to był podręcznik, albo jakiś zwój... w tedy zapewne jego reakcja byłaby inna. Znikoma. W końcu kto by się przejmował kawałkiem papieru? Ale już różdżka? Poczuł się jak mugol bez telefonu. 30 galeonów wyfrunęło właśnie przez okno i mógł jedynie mieć nadzieję, że nikt jej nie znajdzie przed nim. O ile w ogóle ktoś ją znajdzie. W najgorszym wypadku, za tydzień dowie się o jakimś magicznym gremlinie, siejącym postrach w zakazanym lesie przy pomocy jego różdżki. - Dzieciaku? - Niechętnie oderwał wzrok od zielonego trawnika, przenosząc spojrzenie na barczystego ślizgona w skórzanej kurtce. Takiego, który według mugolskich stereotypów powinien rozkwasić mu za moment nos na parapecie i oblać sokiem jabłkowym, rechocząc jak jakiś ćwierćinteligenty prosiak. - I nie jestem zdesperowany. - Odparł niemal natychmiast, aby nie próbowano go dodatkowo skasować za przysługę. Gdyby nie ten chwilowy stres jaki owładnął jego umysłem, zapewne szybciej skojarzyłby gęsto wydziaraną zbroję tatuaży z bliskim znajomym Liama. Tym samym, przez którego wspomniany puchon dziwnie majaczy po nocach, nabawiwszy się problemów ze snem. - To dobry pomysł, ale nie zauważyłem aby ktokolwiek przy niej majstrował. - Stwierdził, odsuwając się od okna, by zrobić koledze miejsce. Chyba nie ma co liczyć na cuda? Jeśli nastąpi kolejny samozapłon jak w przypadku origami, to przynajmniej będzie w stanie określić gdzie upadła... aby zebrać jej szczątki. Reklamacja w ogóle jest możliwa w tym wypadku? Chyba brzuch go rozbolał na tę myśl. - Mmmm... Arti? - Rzucił bezmyślnie, nieco oszołomiony zwrotami jakie wypływały z ust tego człowieka, dopiero po sekundzie orientując się, że nie szukają dla siebie pseudonimów tylko pytają go o własną godność. - Znaczy się Moment. Jack Moment. - Poprawił się natychmiast, aby nie wywoływać niepotrzebnych pytań i kolejnych nieporozumień. Podziałało zaskakująco szybko. Może to pora, aby zastanowić się nad sprzętem awaryjnym? - Dzięki. Mefistofelesie. - Odparł wolno, przypominając sobie nagle kto tak właściwie udzielił mu pomocy. Otworzył usta, jakby chciał o coś jeszcze spytać. Powstrzymał się jednak przed tym, po otrzymaniu tegoż niepokojąco łagodnego uśmiechu ze strony ślizgona. Był dziwny, sprzeczny i miły. Cokolwiek nim kierowało, nie miał zamiaru się zastanawiać. Szybko zamykając usta, uznawszy, że to nie miejsce i nie pora na pogawędki, cofnął się i zawrócił do swojej ławki. Problem braku różdżki rozwiązał się praktycznie bez większych problemów. Nic tylko siąść i cieszyć się dalszą edukacją. Kłopoty nie są mu potrzebne, aż tak go nie interesują związki jego kolegów oraz rzeczy, które czynią poza szkołą.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Dziwne rzeczy działy się na tej lekcji. Jakieś latające różowe penisy, nagły pożar, który ogarnął prefekt Hufflepuffu (Fire tylko patrzyła z podniesioną brwią i zastanawiała się, czy Puchonów pogięło), Mefisto, który rzuca się na pomoc temu, komu wyrzucili różdżkę, walki, w które uczniowie zaangażowali się dość mocno. Właściwie to taki chaos podobał się rudowłosej, bo mogła naprawdę wiele zaobserwować, a wnioski planowała wyciągać później, na spokojnie. Grać przy Emily i nikim innym nie zamierzała, więc jedynie przewróciła oczami. W ogóle nie przejmowała się postawionym przed nią zadaniem. Było tak banalne, że Fire współczuła beznadziejnych umiejętności tym, którzy sobie nie dadzą rady. I rzeczywiście, na widok nieudanych prób Emily tylko uśmiechnęła się kpiąco. W razie czego była gotowa pomóc ze złożeniem dwurożca, ale cóż, czasami lubiła patrzeć jak ludzie się meczą. - Jeszcze pytasz? - zapytała z uśmiechem i niewerbalnym Di Siki ożywiła również swój samolot, który wystartował na swoich papierowych silniczkach. Fire z uwagą zaczęła pikować nad dwurożcem Rowle, ale niestety, nie znała się na działaniu tych mugolskich maszyn. Nie ogarniała po co miał takie długie skrzydła po bokach - uznała, że mogły posłużyć za coś do zaatakowania origami Ślizgonki. Spróbowała więc zaczepić przy kolejnym zniżeniu dwurożca i udało się, ale samolot potrącił jeden podręcznik i wybił w górę, jednocześnie uderzając o hipogryfa Daisy i pewnie mocno wybijając go z równowagi. - Ups... A podobno mugole tym ręcznie sterują. Złapała rozpędzoną machinę, która bardzo chciała zaliczyć spotkanie z podłogą. Położyła ją na "grzbiecie". - Pokonany przez magię. - stwierdziła z satysfakcją.
- Mówisz? – zagadnął pokazując maksimum zainteresowania. Uwielbiał pokemony, ale nie miał o nich tak dużej wiedzy, jak Neirin, który przecież się na tych kreskówkach wychowywał. Liam widział telewizor na oczy trzy może cztery razy w życiu. Przyglądał się rozbawiony kolejnym stworkom wchodzącym na ring, praktycznie wybuchając śmiechem na tak przeinaczoną wersję Dugtrio. – Ahhaha! O rany! Wygląda jakby dopiero co wyszedł od fryzjera! - absolutnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest to kanoniczna wersja. – Jaki jest jego atak? Charm…? Pasowałoby. Przeniósł zaraz spojrzenie na Christera, który także postanowił pochwalić się znajomością jednego z tych dziwnych stworzeń, o których wesoły Puchon tak zawzięcie opowiadał. Co prawda zajęło mu aż trzy próby przywołanie kształtu bulbasaura, ale Liam zdecydowanie nie wyglądał na specjalnie rozczarowanego. - Może i długa, ale nie poddawaj się! Złapiesz je wszystkie, Christer. – wyszczerzył się do niego. – Najwyżej nie będziesz trenerem od walk, a pokazów… pokażesz światu swoją wrażliwość na piękno, czy coś… Wszystko faktycznie wróciło do normy. Puchoni własnoręcznie rzuconymi zaklęciami ugasili ogień, naprawili ławkę i wyczyścili bałagan, jaki sami przed momentem wygenerowali. Nie było już żadnych płomieni, rozlewającej się po sali wody, a nawet sadzy oblepiającej blat. Chłopcy znowu przysiedli do zaklęć i zajęli się trochę głupią i dziecinną, ale jednak nieszkodliwą zabawą w walki pokemonów, a gdy na ring miał wkroczyć ostatni z trenerów… ktoś postanowił im przeszkodzić. Wybałuszył oczy na Krukonkę, która bez większego ostrzeżenia rzuciła Expelliarmus w kierunku Jacka, którego jedynym występkiem w tej chwili była przymiarka do rzucenia kolejnego Di Siki na złożoną, papierową rybkę. Zamrugał zaskoczony, ale jeszcze znalazł w sobie siłę, żeby uśmiechnąć się uspokajająco do dziewczyny, nie spodziewając się, że nawet nie zwróci na niego uwagi. Zaczął łagodnie: - Oj… rozumiem, że trochę zepsuliśmy powietrze dymem przez nasze nieudolne próby rzucenia Aquamenti, ale już posprzątaliśmy, a do tego jestem pewien, że Jack nie zamierzał robić niczego złeg-… - a później odjęło mu mowę, jak Krukonka bezpretensjonalnie ujęła różdżkę jego przyjaciela w dłoń i… wyrzuca ją przez okno. Liam natychmiast podniósł się z miejsca, a jego łagodne rysy nieco się zaostrzyły. - Hej! – warknął, mrużąc na nią gniewnie oczy. – Różdżki służą do czarowania, szczególnie podczas Zaklęć, na których aktualnie się znajdujemy. Nie nazwałbym wyrzucanie ich przez okno „dobrą obsługą”. – zirytował się, ale mówił stosunkowo spokojnie. Byłby gotów nawet ją osobiście przeprosić za urozmaicanie lekcji przez zakłócenia magiczne (na które notabene nie mieli zbytnio wpływu), ale narażanie czegoś tak ważnego dla czarodzieja jak różdżka na zniszczenie, było czymś ponad nawet dla łagodnego, wiecznie uśmiechniętego Rivai’a. Prychnął, obserwując, jak pomimo tak haniebnego czynu dziewczyna wykazuje się kompletnym brakiem zainteresowania i kieruje się do wyjścia. – Ravenclaw traci dziesięć punktów. – rzucił za nią, nie mogąc uwierzyć, że wychowanka domu Kruka postanowiła rozprawić się z jego przyjacielem w podobny sposób… przecież ich ognista zabawa nie była ich winą, a zakłóceń. Mało tego, przeprosili za siebie i posprzątali własnymi zaklęciami. Moment chciał tylko kontynuować lekcję… aż go nosiło. - Co za tupet… - prychnął szeptem pod nosem, przenosząc zdecydowanie łagodniejsze spojrzenie na przyjaciela, pozbawionego… w zasadzie jakby ręki. – Jack, znajdziemy Ci ją, a nawet jeśli nie, osobiście dopilnuję, żebyś na nową nie wydał ani knuta. – pocieszył przyjaciela, ale szybko przekonał się, że mieli w pomieszczeniu innego bohatera, który dopilnował, by sprawa różdżki Momenta zakończyła się szczęśliwie. Co prawda trwało to kilka prób, ale ostatnia, ta zakończona sukcesem, zdecydowanie rozpogodziła Liama. „Dzięki. Mefistofelesie.” - Jesteś super, Mefi! – czy tylko on wyczuł ten kontrast w zwracaniu się do Ślizgona? Różnica w tonie rozbawiła nawet Puchona. Wciąż znajdował się przy swojej ławce, więc w zasadzie rzucił swoje przeszczęśliwe podziękowania przez całą salą… ale niekoniecznie się tym przejmował. Uśmiechnął się pogodnie do wytatuowanego mężczyzny, a później odwrócił w kierunku nauczyciela… znów wydając się przepraszać spojrzeniem za całe zajście. Gdy tylko Moment wrócił na miejsce, natychmiast przysiadł obok niego. - Nie została uszkodzona?
Wrócił na swoje miejsce. Krzyk Liama, jedynie utwierdził go w przekonaniu, że wcale się nie mylił. Super Mefi... kolejny bohater. To już dwa ordery do rozdania. Usiadł ciężko, lekko zaciskając zęby w wymuszonym uśmiechu, gdy tylko Liam dosiadł się do niego. Niemalże zapomniał o tym, że chłopak jest prefektem i może rzucać ujemnymi punktami na lewo i prawo. - Spokojnie. Nic się nie stało. - Uspokoił Rivaia, chcąc uciszyć sprawę jak najszybciej. - To wyglądało naprawdę strasznie. Emocje i te sprawy... poniosło ją. - Nie żeby próbował usprawiedliwić zachowanie tamtej dziewczyny. Zupełnie nie interesowało go dlaczego jej przyjaciel uciekł z zajęć i czy wszystko z nim w porządku. Przynajmniej odruchy ma prawidłowe. Żywcem nie spłonie. - Zaraz sprawdzę. W razie będziesz mógł odłożyć pieniądze na coś fajniejszego. Wyciągnął z kieszeni pomiętą chusteczkę i oczyścił drewno z błota. Miała niewielkie wgniecenie i parę rys, sugerujących zderzenie z jakimś twardszym podłożem, ale to raczej nic groźnego. Po siedmiu latach nauki miała prawo nieco się zużyć. Choćby i w taki sposób. Ujął patyk w obie dłonie i nagiął go lekko sprawdzając czy nic nie trzeszczy i drewno wciąż jest stabilne. -Mmmm... Wygląda w porządku. Przetestujmy teraz. - Przełożył sobie narzędzie do jednej dłoni i zamyślił się chwilę, spoglądając na ławkę obok. - Carpe Retractum. - Wypowiedział, przyciągając do siebie stosik kartek z sąsiedniej ławki. Zaklęcie podziałało wyjątkowo dobrze. Zupełnie jakby ten lot nad błoniami naprawił jego patyk... racja! Kiedy coś nie działa, trzeba w niego dobrze przywalić. Tak mawiał dziadek Krzysztof, gdy telewizor zaczynał źle odbierać. Może to to jest sposób na zakłócenia? Pochwycił fioletową kartkę ze stosu i złożył z niej prymitywną fokę. - Di siki! - Udało się! To naprawdę działa! A wiec prymitywne umiejętności inżynierskie dziadka nie są wcale takie głupie jakby się mogło wydawać. Popatrzył na bujającą się po blacie fokę. Zgniatając kolejną kartkę w kulkę i stawiając jej na nosie. - Nie wiem jak to powiedzieć... ale działa nawet lepiej, jak przed wylotem w nieznane. Świeże powietrze musiało jej wyjść na dobre. - Rzucił naiwnie do Liama, pokazując mu swoje dzieło. Widzisz? Patrz. Nikt dzisiaj nie zbankrutuje. Puścił fokę ponownie na blat, pozwalając sobie na mały meczyk ze zwierzakiem. Całkiem fajne to origami. Szkoda, że wcześniej nie potrafił ich ożywiać. Jego zabawy nabrałyby nowego biegu.
Cóż... plan był taki, że niewinnym żartem straci trochę punków do zakładu i chociaż bardzo chciała go wygrać, to reakcja nauczyciela bardzo jej się podobała. W końcu ktoś z poczuciem humoru, do tego potrafiący docenić jej wkład naukowy w sianie zamętu. Reakcja Thatcheta z kolei... tego można się było spodziewać - jak typowy facet, który nie miał sobą noc do zaprezentowania prócz kutasa, żył zapewne w przekonaniu, że jest to Merlin wie jakie dobrodziejstwo i wszyscy padają przed nim na kolana. - Może powinnam więc zacząć ćwiczyć zaklęcie kastrujące? - przekręciła różdżkę w jego stronę, zastanawiając się jak dużym przegięciem byłoby rozcięcie Holdenowi spodni w kroczu. Doszło jednak do wniosku, że nigdy nic nie wiadomo i gdyby chłopak był commando, to sama by tego nie przeżyła, a ten kretyn pewnie i tak był ekshibicjonistą - A nie, czekaj... zapomniałam, że jesteś eunuchem - przestała w niego mierzyć - Spoko, możesz go sobie zachować, jeżeli pomaga na twoje kompleksy. Wyciągnęła sobie z torby własny kawalek papieru, gorszy tylko w tym, że nie kolorowy, co byłoby może problemem, gdyby miała siedem lat. Tak właściwie o nie była pewna, czy musi rzucać zaklęcie jeszcze raz, skoro już pokazala, że umie, ale i tak się nudziła. Rzuciła niewerbalne Condere bowtruckle i Di siki, a kiedy papierowy niuchacz zeskoczył z jej ławki i gdzieś się schował, nucąc pod nosem zaczęła się huśtać na krześle. Tuż przed koncem zajęć zwierzak wr9cił do ławki. Ette wzięła go do ręki, poczym wytrząsnęła z niego 5 galeonów. - Sor coś zgubił - powiedziała z niewinnym uśmiechem, wręczając nauczycielowie pieniądze, które gwiznęła mu niuchaczem.Miała nadzieję, że jej innowacyjny pomysł na kradzieże kieszonkowe był wystarczająco kreatywny. Przyczepić się raczej nie mógł, w końcu oddała wszystko co do knuta.
Condere 4 w 6 przerzucie Di aiki nie rzucam, bo mam 70pkt
Theo trochę się zdziwił na propozycję Gryfona. Czy chciał spędzić z nim czas na naukę robienia origami bez użycia magii? Oczywiście, że tak, ale nie był pewny czy jest to dobre rozwiązanie. Co jeśli się pogrąży lub Holden powiedział to tylko z uprzejmości tak naprawdę licząc na to, że Krukon odmówi? Było to jakoś bardziej prawdopodobne. Mimo to słowa zaprzeczenia nie były w stanie przedrzeć się przez gardło. -Czemu nie- powiedział cicho nie patrząc na chłopaka, a z zawodem obserwując swojego, niebieskiego feniksa. Był taki niespecjalny, nudny- Nauczysz mnie robić takie żaby? Wskazał ręką dzieło różowowłosego, które dumnie prezentowało się na ławce, a Theo zdawał się nie widzieć tego, że zwierzę z papieru tak naprawdę wyszło dość krzywe i nieestetyczne. Zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze jakiś przedmiot uderzył w głowę towarzysza, wcześniej powodując nieduże zamieszanie w klasie. Bardzo mały, różowy penis wykonany z papieru zabawnie podrygiwał na środku ich miejsca pracy. Uśmiechnął się lekko rozbawiony na komentarz Holdena i gdy w końcu zdecydował się podnieść na niego swoje błękitne tęczówki zarumienił się widząc jak zwykle wielkie rozbawienie na jego twarzy, do którego powinien tak naprawdę już się przyzwyczaić. W końcu kiedy jego kąciki ust nie był wysoko podniesione w górę? Mimo to Krukon nigdy nie obracał się w zabawowym towarzystwie. A jak ktoś próbował go gdzieś wyciągnąć na imprezy to odmawiał, a osoba zazwyczaj nie nalegała. Po chwili usłyszeli odpowiedź Wykeham. Ah tak, oczywiście. Umilkł nie chcąc się wtrącać w sprawy międzygryfońskie, zresztą co i tak miałby powiedzieć? Wysłuchał w ciszy profesora Zaklęć i Uroków coraz bardziej zadziwiony jego osobą. Czy on właśnie dał punkty za latające członki? Nie skomentował tego, ale na jego miejscu uważałby na te całe grono z domu lwa. Już nie raz nauczyciele się przekonywali o ich problematyczności. Wyciągnął swoją różdżkę, którą odziedziczył po babci ze strony ojca. Nigdy nie działała tak jak powinna w jego rękach. Może w końcu poprosi Caesara o wystruganie mu własnej? Wycelował magiczny patyk na nadal nieruchome origami. -Di Siki- powiedział cicho i ku jego zdziwieniu feniks zadrżał pod wpływem magii. No tak, ale tylko zadrżał, bo po tym już nic innego nie zrobił. Theo westchnął ciężko mając nadzieję, że Holden nie obserwuje jego działań zbyt zajęty własnymi rzeczami. -Di Siki- powtórzył, ale znowu jedynie co niebieskie, sztuczne zwierzę zrobiło to podskoczyło w górę jakby naelektryzowane czymś dziwnym. Krukon zamachnął się kilka razy różdżką próbując zebrać jakieś resztki magii w jej końcu. Szlag by trafił te zakłócenia i bez nich nie dawał sobie specjalnie rady. -Di Siki- znowu rzucił urok, który dzięki bogu w końcu się udał. Feniks rozłożył swoje skrzydła i poderwał się w powietrze przelatując nad głowami klasy. Wtedy ławka puchonów stanęła w ogniu. Na początku czerwone języki płomieni pożerały ich stanowisko, potem któryś z nich zamienił pożar na czarny. Theo delikatnie się wystraszył prędko przywołując znowu swoje dzieło do siebie. Może powinni z Holdenem uciekać z tego miejsca? Jednakże jego uwagę szybko przyciągnęło donośne trzaśnięcie drzwiami i puste krzesło, na którym jeszcze sekundy temu siedział Riley. No tak. Theodore zmartwił się doskonale wiedząc co w przeszłości spotkało chłopaka. Ba! Sam widział to w wizjach kilka lat temu. Nie dziwne, że tak zareagował. Już zaczął wstawać by jakoś załagodzić sytuację? Może pobiec za przyjacielem? Nie wiedział, po prostu musiał coś zrobić. Wyprzedziła go w tym Melusine, która zaczęła awanturę wraz z wychowankami domu Hufflepuff. Mieli co prawda już ugaszoną i naprawioną ławkę, ale według niego należała im się kara. Stał rozdarty nie wiedząc co robić.
KOSTKI- 5,5,9
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Kiwam głową w odpowiedzi na pytanie Theo i podnoszę rękę, by zwrócić na siebie uwagę Robina. Przez zamieszanie w klasie jest jednak dosyć zajęty, więc mówię głośno, żeby nie było przypału: - Psorze, mogę jeszcze trochę kartek do ćwiczenia origami? Pergamin niezbyt się do tego nadaje, więc lepiej, jak sobie zgarnę trochę specjalnego papieru. Zważywszy na to, że i wielkościowo jest całkiem okej, żeby cokolwiek wyszło z tej naszej wspólnej nauki mugolskiej sztuki. Staram się ze wszelkich sił ignorować Wykeham, ale jest to dosyć trudne, zważywszy na to, jak bardzo czepia się zawartości moich spodni. Jakby jej Zakrzewski nie wystarczał. Mimo wszystko powstrzymuję się od jakiegoś komentarza, o rzucaniu zaklęć nie mówiąc. Moja różdżka i tak ma ze sobą jakiś problem – pewnie wpadła w depresję przez posiadanie takiego właściciela jak ja. Poza tym nici z gabloty, bo nowy psor zabiera mi prezent od Ety. Nie mam więc wyboru i muszę po raz kolejny męczyć się z kapryśnym patykiem, by wykonać resztę zadania. Widzę, że Theodore'owi też nie idzie z tym najlepiej, co nieco mnie pociesza. - Di Siki – mówię, celując w żabę, ale jak zwykle nic się nie dzieje. Kolejna próba kończy się fiaskiem, tak jak i trzecia. Już mam ochotę naprawdę złamać tę głupią różdżkę, a potem strzelać palcami w tył żaby, żeby skakała, ale nie miałaby wtedy szans z latającym feniksem. Coś mnie jednak popycha do tego, żeby spróbować po raz ostatni. - Di Siki – wypowiadam zaklęcie, a papierowy zwierzak zaczyna wysoko skakać, jakby próbował doścignąć feniksa. Kieruję niebieską żabę tak, żeby wskoczyła Thidleyowi na ramię, jednak w momencie, kiedy to robi, Puchoni wywołują pożar. Czy ich posrało do reszty? Już nawet na transmutacji zrobiliśmy mniejsze zamieszanie, niż oni tutaj. Odsuwam się od nich jak najdalej, bo niezbyt przepadam za ogniem. Przy okazji wykopują swój plecak pod ścianę w okolicach drzwi, żeby nie dosięgły go płomienie. Na szczęście dla nich szybko jednak zalewają czarny ogień wodą i dobrze, bo bym ich pomordował, gdyby coś mi spłonęło. Wcześniej jednak widzę, jak Fairwyn wychodzi z klasy, a zaraz za nim leci Meluzyna. Nie do końca ogarniam sytuację, ale Theo chyba wie, co się dzieje, a przynajmniej tak wnioskuję po jego minie. Najwyraźniej to sprawa między Krukonami, więc nie drożę.
Widząc wielki zamęt jaki zawrzał w klasie Robin nie tylko się zestresował, ale i zdenerwował. Rozumiał, że można popełnić błędy, ale niestety nie mógł ignorować tego, że dwójka Puchonów przegoniła z klasy jednego z jego uczniów, za którego był odpowiedzialny. Zanim jednakże zdołał zainterweniować Krukonka, najwyraźniej przyjaciółka chłopaka, który wyszedł wzięła sprawę w swoje ręce. Wyrzucanie różdżki, rzeczy bez której żaden czarodziej nie jest w stanie się obyć za okno było kolejną wielką przesadą. Były to jego pierwsze zajęcia i wiedział, że nie jest nauczycielem do końca profesjonalnym czy wzbudzającym w innych autorytet, ale nie pozwoli by komukolwiek coś się stało. Nie kiedy on tu jest. Szybkim, mocnym krokiem udał się do swojej ławki i rzucił niewerbalne Baubillious, by zwrócić uwagę wszystkich jeszcze obecnych, jednakże zakłócenia sprawiły, że efekt był odwrotny i w klasie rozbrzmiał głośny, donośny grzmot. Jakby piorun trafił dosłownie kilka centymetrów od nich. Cóż, zwróciło wszystkich uwagę, więc Robin nie narzeka. -Uwaga- powiedział lodowatym tonem kierując swoje zwykle uśmiechnięte oczy na stolik chaosu- Wam dwóm, za rozpętanie ognia odejmuję minus dwadzieścia punktów dla Hufflepuffu, na głowę. Pani, która postanowiła wyrzucić różdżkę i wyjść traci piętnaście punktów. Dodałby jeszcze kilka punktów i tym dwóm Puchonom co ugasili pożar i naprawili ławkę oraz Ślizgonowi za przywołanie różdżki, ale nie był teraz w humorze na to. Wszystko już później doda, kiedy się uspokoi. Spod zmrużonych powiek przejechał się po twarzach sprawdzając, czy każdy zdążył wykonać swoje zadanie. -Koniec lekcji, proszę wyjść- zapowiedział, a kiedy już wszyscy powoli opuszczali salę zdążył wyłapać wzrokiem jeszcze tych nieszczęsnych Puchonów od ognia- Oczekujcie sowy z wyznaczoną karą. Wszystko mu już powoli przechodziło, ale nadal nie potrafił puścić płazem tego, że ktoś mógł poważnie się poparzyć i wylądować w skrzydle szpitalnym lub nawet Mungu. Westchnął ciężko. -Uważajcie następnym razem- powiedział łagodnie wręczając jeszcze jednemu Gryfonowi, który wcześniej o to prosił plik kolorowych kartek.
Ursulla Bennett zjawiła się w klasie dużo przed czasem, kiedy jeszcze nie było na horyzoncie żadnego ucznia. Rozsiadła się spokojnie za biurkiem z kubkiem gorącej kawy i zerknęła na zegarek. Miała nadzieje, że uniknie spóźnialskich, chociaż z doświadczenia wiedziała już, że to niemal niemożliwe. Sama zawsze punktualnie zjawiała się na miejscu gotowa do działania. Spokojnie przeglądała jeszcze swoje papiery, oczekując pierwszych, najpilniejszych uczniów. Popijała kawę i spokojnie witała się z nadchodzącymi osobami. Te zajęcia nie miały być specjalnie trudne, nastawiała się raczej na to, żeby każdy był w stanie pojąć wszystko co chce im przekazać i wyciągnąć z lekcji jak najwięcej. Oczywiście tylko pod warunkiem, że będą pracować ze skupieniem i należytą uwagą, odpuszczą sobie głupie pogaduszki i nie będą przeszkadzać innym. Sama miała jeszcze masę papierologii do wypełnienia, na szczęście do zajęć pozostało jeszcze trochę czasu. Z pewnością wymagała od uczniów względnej ciszy w oczekiwaniu na rozpoczęcie.
Pierwszy etap pojawi się 3 czerwca. Można się spóźniać, ale będą odejmowane punkty.
Przechodząc obok tablicy zawiadamiającej o wykładach, uśmiechnęła się zaintrygowana. Była zdziwiona, że po poprzednich przygodach z tym przedmiotem i jego niewątpliwie znanym nauczycielem, nie zdecydują się na przeprowadzenie zajęć jeszcze w tym roku akademickim. Dobrze jednak stało się, że poczciwa Pani Bennett wzięła sprawy w swoje ręce. Zerknęła w lustro, pakując do torby potrzebne przybory i podręcznik, poprawiając kosmyk rudych włosów, który wyszedł jej z koka. Westchnęła z uśmiechem, zainteresowana nadchodzącą lekcją — był to jeden z praktyczniejszych w życiu czarodziejów przedmiot, Nessa więc zawsze bardzo się do niego przykładała. Złapała za różdżkę, przerzuciła torbę przez ramię i wyszła z dormitorium, a następnie pokoju wspólnego. Z lochów skierowała się korytarzami prosto do odpowiedniej sali. Mając zajęcia z głową szkoły, postawiła na zadbany i grzeczny wygląd, odpuszczając nawet pomalowanie ust. Plisowana spódniczka w brawach domu sięgała przed kolano, natomiast w nią wpuszczona była lekka, biała koszula z emblematem domu Salazara dumnie połyskującym na piersi. Na stopach miała delikatne obcasy, do których dobrała podkolanówki w czarnym kolorze. Była ciekawa, jaki temat Ursula wybierze — miała nie lada orzech do zgryzienia, ponieważ w wielu uczniach po spotkaniu z Aidenem został jakiś uraz, pojawiały się dziwne myśli i charakterystyczna dla ludzi z traumą niechęć. Ona jednak nie miała z tym problemu — nigdy nie mówiła tego na głos, jednak wychodziła z założenia, że demonstracja zaklęć niewybaczalnych również była bardzo ważna dla młodzieży. No, tylko może nie koniecznie na ucznia! Nucąc cicho pod nosem, pogrążona we własnych myślach — przecinała korytarze, dopiero teraz zastanawiając się, czemu właściwie nikogo nie zaprosiła ze sobą. Zawsze było raźniej we dwoje, a i praca lepiej szła, o czym przekonała się na ostatniej transmutacji. Ruda weszła do sali, zatrzymując się przy biurku i obdarzając siedzącą tam kobietę spojrzeniem intensywnie orzechowych oczu. —Dzień dobry, Pani Profesor.—rzuciła w jej stronę dość optymistycznie, posyłając krótki uśmiech. Omiotła następnie wzrokiem salę, szukając ewentualnego towarzystwa.. Cóż, była pierwsza. Niewiele myśląc, ruszyła do drugiej ławki od strony okien, siadając właśnie przy szybie. Wsunęła się, oparła wygodnie i kładąc torbę na blacie, zaczęła wyjmować najważniejsze przybory, ostatecznie różdżkę umieszczając po swojej prawej stronie. Torbę przewiesiła na oparciu krzesła, posyłając jednocześnie krótkie spojrzenie światu skrytemu za grubą szybą. Wyglądało na to, że mieli naprawdę piękny dzień, a błonia tętniły życiem. Posłała kobiecie krótkie spojrzenie, nieco pytające, trzymając dłoń na klamce, mającej na celu otwieranie okien. Gdy blondynka kiwnęła głową, podziękowała jej skinieniem i krótkim uśmiechem, uchylając okno i wpuszczając do klasy świeże, rześkie i ciepłe powietrze. Poprawiła się na krześle jeszcze raz, zakładając nogę na nogę i czekając na rozpoczęcie lekcji. Jak to Lanceleyówna znana ze swojej ambicji miała w zwyczaju, złapała za podręcznik z zaklęciami oraz wszelkimi regułami panującymi w związku z ich rzucaniem, zagłębiając się w ciekawej lekturze.
Gdy Cecily dowiedziała się, że profesor Bennett zamierza jeszcze w tym roku przeprowadzić lekcję, stwierdziła, że nie może jej tam zabraknąć. Uważała, że należy wykorzystać każdą okazję, by udoskonalać się w różnych dziedzinach magii, a szczególnie w tych praktycznych i przydatnych na co dzień. Skrupulatnie przygotowała się do zajęć i spakowała wszystko, co mogłoby się jej przydać - podręcznik, pióro, pergamin, różdżka... Miała nadzieję, że o niczym nie zapomniała i nie będzie musiała wracać się w pół drogi. Na wszelki wypadek jednak wyszła wcześniej i w myślach jeszcze raz prześledziła listę rzeczy, które powinna mieć ze sobą. Gdy doszła do drzwi właściwej klasy, utwierdziła się w przekonaniu, że może bez problemów uczestniczyć w zajęciach. Z tą myślą weszła pewnym krokiem do sali, gdzie zobaczyła oprócz profesor tylko jedną dziewczynę. - Dzień dobry. - powiedziała i delikatnie skinęła głową w stronę pani Bennett, a następnie w stronę siedzącej w ławce Ślizgonki. Mimo że uczennica, która także czekała na rozpoczęcie zajęć, należała do jej domu, Cecily nie bardzo miała w tym momencie ochotę na pogaduszki. Wolała posiedzieć w ciszy i spokoju i dlatego ruszyła do trzeciej ławki pod ścianą i tam zajęła miejsce. Wyjęła przybory na ławkę i oparła się wygodnie na krześle, przymykając oczy. Cieszyło ją, że jedyne dźwięki, które słyszała, to szelest przewracanych kartek i skrobanie pióra. Działały na nią odprężająco i pozwalały jej się wyciszyć i nabrać skupienia potrzebnego później w trakcie zajęć.
Szedł sam - oczywiście. W dłoni ściskał skórzaną torbę, ostatni krzyk mody prawdopodobnie lat 80-tych, wypełnioną księgami o stronach odpowiednio, klimatycznie pożółkłych. Zanim jeszcze wszedł do pokoju, zdecydował, że będzie dziś skupiony na zajęciach i nie da sobie przeszkadzać. Zaklęcia i Obrona Przed Czarną Magią były właśnie tym przedmiotem,, który wychodził mu wyśmienicie. Powiódł spojrzeniem po klasie, z niewidzialną aprobatą mrużąc oczy na widok dwóch Ślizgonek, pań z tak bliskiego jego sercu domu. - ... bry, pani profesor - powiedział głośno i jeszcze raz spojrzał po sali, wybierając miejsce, przy którym usiądzie. Naturalnie dla siebie, ruszyłby w kierunku tylnego rogu sali, z którego widziałby wszystkich, jednoczenie pozostając w - powiedzmy - ukryciu. Od zawsze był przekonany, że to, jakie miejsce człowiek sobie wybiera, bardzo go definiuje. A i większość pewnie już to spostrzegła i zaczęła na tej podstawie oceniać innych, prawda? Behemot kochał fałszować swój wizerunek. Dlatego uśmiechnął się nieco i ruszył w kierunku starszej Ślizgonki, w stronę oświetlonego wpadającym przez okno światłem biurka. Kolistym ruchem dłoni postawił torbę na wolnej połowie ławki. Ruch ten wykonał bardzo swobodnie, jakby wchodził do siebie, bez zbędnej nieuprzejmości, ale jednak pewnie. - Aye - przywitał się krótko, jakby ucinając zwyczajowe formalności do minimum. - Można? - uniósł brew, nadal lekko krzywiąc wargi w uśmiechu. Rzadko kiedy z własnej woli wybierał obecność innej istoty ludzkiej, ale to była Ślizgonka! Tu sprawy miały się zgoła inaczej. Trzeba było zrobić mały rekonesans. Odsunął krzesło, nie bacząc na wydawany przez jego nogi dźwięk, i usiadł, prostując się, a przy okazji i rzucając okiem na książkę, którą dziewczyna trzymała w dłoni. - Fascynatka omawianego zagadnienia? - spytał półgłosem, by nie naruszać ściszonej atmosfery sali lekcyjnej. Obserwował też nauczycielkę spod jednej, zmarszczone brwi, jakby próbując wydedukować z jej twarzy, jakie rzeczy dziś sobie omówią. Czekał na wykład z prawdziwą niecierpliwością, bębniąc stopą o podłogę.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget zjawiła się w klasie zaklęć trochę przed czasem i ze zdziwieniem zorientowała się, że jest jedną z pierwszych osób, które w ogóle postanowiły zaszczycić te zajęcia. Dało się wyczytać z jej wyrazu twarzy tuż po przekroczeniu progu sali, że nie czuła się z tym zbyt pewnie, a to dlatego, że w obecnych na sali osobach nie znalazła ani jednej bliskiej sobie. Jasne, że ich kojarzyła, Bridget kojarzyła wiele twarzy i nawet bez większego problemu łączyła je z nazwiskami, dlatego też bez problemów rozpoznała Nessę czy Behemota ze swojego roku. Trzecia osoba, dziewczyna o bardzo wyrazistym, charakterystycznym wyglądzie, niestety nie miała w jej głowie imienia. Niemniej jednak to za nią Puchonka zajęła miejsce, uprzednio oczywiście witając się w uprzejmy sposób z nauczycielką i jednocześnie opiekunką swojego domu, Ursullą Bennett. - Cześć - mruknęła do @Cecily Rosewood, niekoniecznie świadoma faktu, iż dziewczyna nieszczególnie miała ochotę na zakłócanie jej ciszy i na jakiekolwiek interakcje. Niestety z potylicy bardzo ciężko wyczytać emocje... - Masz bardzo ciekawy kolor włosów. Robiłaś je może tu gdzieś w okolicy, sama? Czy to jakieś super zaklęcie, którego nie znam? - zagaiła jeszcze, korzystając z chwili czasu przed rozpoczęciem faktycznych ćwiczeń. W istocie bardzo podobały jej się włosy koleżanki.
Ben, jako absolutny fan każdych zaklęć, uroków i wszystkiego, co wymagało wymachiwania różdżką, nie mógł ominąć zajęć organizowanych przez profesor Bennett. To byłoby do niego zwyczajnie niepodobne, gdyby ot tak ominął tę lekcję. Już przemilczmy to, że był na tyle kujonowaty, że by się zwyczajnie obwiniał, gdyby na nią nie przyszedł. W końcu byłby wtedy uboższy o dwa zaklęcia, a to było dużo. To znaczy, nie dużo, ale w jego mniemaniu każde jedno zaklęcie, każda magiczna inkantacja była cenna i po prostu nie chciał jej... Nie umieć. Może przez ambicje, może przez to zacięcie do nauki, nie wiedział. I nie zastanawiał się nad tym, gdy wchodził do klasy. — Dzień dobry, pani profesor — powiedział uprzejmie, uśmiechając się przyjaźnie i od razu zajął jedno z miejsc. Na lekcji było dopiero kilka osób, w jednej z ławek zauważył Nessę, ale powstrzymał się przed machaniem. Na co by mu było machanie, i tak by go pewnie nie zauważyła. Otworzył więc podręcznik i cicho zacząć coś czytać. Ruszał przy tym ustami, choć wcale nie wymawiał słów na głos, ale to zawsze pomagało mu w nauce. Sam nie był do końca pewien czemu, bo w końcu od kiedy pamiętał tak właśnie robił i jakoś nie potrafił się tego oduczyć, jak i nie minęło mu to z wiekiem, bo miał już dziewiętnaście lat, był coraz starszy, a wciąż robił tak samo. No ale wszystko było okay dopóki nikomu nie szkodził, nie?
/jakby ktoś chciał się dosiąść to na luzie, zapraszam!
Agnes szybkim krokiem weszła do klasy, z wypchaną po brzegi, skórzaną torbą, dyndającą na ramieniu. Kilka tomów nie udało jej się upchnąć, więc trzymała je w ręce, przyciskając do piersi. Ramię zdążyło już zesztywnieć pod ciężarem książek, więc dziewczyna chciała jak najszybciej dotrzeć do ławki, na którą mogłaby odłożyć nadprogramowe podręczniki. Mijała właśnie biurko nauczycielki, trącając przy okazji ramieniem stojący na nim przedmiot, o bliżej nieokreślonym zastosowaniu. Zatrzymała się gwałtownie, starając się wolną ręką utrzymać w miejscu chwiejący obiekt. Przez chwilę walczyła z niestabilną konstrukcją, jednak koniec końców udało jej się wprawić ją w bezruch. Posłała nauczycielce przepraszające spojrzenie. -Dzień dobry pani profesor. - powiedziała lekko zdyszana, czując pojawiający się na jej policzkach rumieniec. Dzięki ci Merlinie, że Ursulla Benett była nie tylko nauczycielką zaklęć, ale także opiekunką domu dziewczyny i doskonale wiedziała, jaką niezdarna potrafi być jej podopieczna. Odwróciła się na pięcie i ruszyła wgłąb pomieszczenia, rozglądając się w poszukiwaniu znajomych twarzy. Część zebranych kojarzyła z widzenia, w końcu uczęszczali na te same zajęcia od ładnych paru lat, jednak z żadnym z nich nie rozmawiała, nie licząc dopytywania się o prace domowe lub pożyczania notatek. Jej wzrok ślizgał się po uczniowskich twarzach, aż wreszcie spoczął na drobnej puchonce, siedzącej z tyłu klasy. Uśmiechnęła się i ruszyła w stronę @Bridget Hudson. -Hej, można? - po czym nie czekając na odpowiedź, rzuciła trzymane w ręku książki na drewniany pulpit i zajęła miejsce obok dziewczyny.
No, właśnie na to czekała. Lekcja zaklęć! To było coś co uwielbiała i na co zawsze warto było zwlec się z łóżka. Choćby miała najbardziej leniwy dzień, nigdy nie rezygnowała z tych zajęć i zawsze dawała z siebie wszystko. Ciekawe jak będzie tym razem, bo chęci to jedno, a to co z tego wszystkiego wychodzi (zwłaszcza przy zakłóceniach) to drugie. Miała nadzieje, że nie będzie aż tak źle. Kolejny naprawdę ciepły dzień, dobrze, że za murami zamku było minimalnie chłodniej i nie dusili się w szatach. Po drodze spotkała @Annie Nemo, razem spokojnie szły korytarzem. - Hejka. Jak tam, chętnie na zajęcia, czy raczej masz ochotę zawrócić? - spytała rozbawiona, wiedząc, że podejście dziewczyny do nauki nie było aż tak entuzjastyczne, jakby pewnie oczekiwali tego nauczyciele. Może nie w przypadku tej lekcji, ale szerzej patrząc bardzo dobrze to rozumiała. Razem spokojnie wkroczyły do klasy jeszcze trochę przed czasem. Usiadły w jednej z wolnych ławek przed Benem. - Hej, co za punktualność. Długo już czekasz? - Emily spojrzała na chłopaka, wyciągając wszystkie pergamin i wszystkie potrzebne rzeczy na stół. Nie miała pojęcia, czy te zajęcia będą bardziej praktyczne, czy jednak będzie trzeba coś pisać? Miała nadzieje na to pierwsze, chociaż zdawała sobie sprawę, że i to i to jest potrzebne. Kiwnęła jeszcze głową w kierunku @Nessa M. Lanceley na przywitanie.
Zaklęcia zawsze należały do jednego z moich ulubionych przedmiotów i chodziłam na nie z wielką radością i pokładami pozytywnej energii. Różdżka już od śniadania tkwiła w gotowości w mojej dłoni, a myślami uciekałam do tego, czym ciekawym będziemy się zajmowali pod okiem profesor Bennett. Pod salą zjawiłam się punktualnie, chcąc zająć sobie dobre miejsce i nie przegapić niczego istotnego z instrukcji lub jakiegoś wstępu teoretycznego, jeśli takowy zaistnieje. Przed wejściem do klasy postanowiłam jeszcze zajrzeć do łazienki, by poprawić włosy i zadbać o to, aby moja szata była czysta i wyprasowana. Gdy tylko odhaczyłam te rzeczy z listy do zrobienia, udałam się na zajęcia. - Dzień dobry - przywitałam się głośno i z uśmiechem jeszcze niemal będąc w progu, po czym rozejrzałam się szybko po klasie, szukając jakiegoś miejsca, by usiąść. Moją uwagę przykuło wolne miejsce obok chłopaka, @Ben Rogers i to w tamtym kierunku ruszyłam. - Cześć - rzuciłam nie tylko do niego, ale także do siedzących przed nimi dziewczyn, które kojarzyłam. @Annie Nemo oraz @Emily Rowle. - Mam nadzieję, że mogę się dosiąść - powiedziałam, zajmując krzesło i wyciągając z torby wszystkie potrzebne przybory.
Była pewna, że się spóźni - zaczytała się bez granic w nowej książce, którą jej brat podesłał. W tak ciekawy sposób opisywała quidditchowe manewry, że w głowie Cherry rozegrało się już chyba sto różnych meczyków. Najchętniej to wskoczyłaby na miotłę i polatała wokół zamku, ale obiecała sobie bardziej systematyczną naukę Zaklęć... No i głupio byłoby ominąć zajęcia prowadzone przez dyrektorkę. A co, jeśli sobie pomyśli, że Wiśnia dostała odznakę kapitana i teraz wszystko olewa? Bądź co bądź, o nauce nie można było zapomnieć. Pognała zatem do odpowiedniej klasy... po drodze robiąc sobie jeszcze przystanek w kuchni. To był beznadziejny pomysł, żeby Pokój Wspólny Hufflepuffu ulokować tak blisko kącika z pysznymi smakołykami. Ostatecznie siódmoklasistka skusiła się tylko na kanapkę z masłem orzechowym, przygotowując sobie na szybko truskawkowo-bazyliową mrożoną herbatę. Dobrze, że jej skrzaty pomogły, bo nie było już czasu na ochładzanie napojów zaklęciami... Ostatecznie jednak chłodny napar wyszedł idealnie, słodko pachnąc i poprawiając humor przeżuwającej z zaangażowaniem dziewczynie. - Dzień dobry - przywitała się kulturalnie, chowając kanapkę na chwilę za sobą, żeby nie wpadła Bennettowej w oko. Bo chyba termosik z herbatką problemu nie robił? Tak czy inaczej, Puchonka wskoczyła do jakiejś wolnej ławki, dyskretnie kończąc swój prowizoryczny posiłek. Fajnie, gdyby ktoś się dosiadł... Miała sporo herbaty i mogła częstować!
Wisienka poszukuje towarzystwa!
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Cieszyła się na kolejną lekcję zaklęć. Serio. W końcu zmobilizowała się do nauki i myślała, że im więcej ćwiczeń, tym lepiej przed egzaminami. Z mocnym postanowieniem przyłożenia się do lekcji i pełnym skupieniem zjawiła się w klasie. Pani profesor już była w sali, ale nie zaczęła jeszcze lekcji, czekając aż uczniowie się zbiorą. Daisy zerknęła na zegarek. Rzeczywiście, było jeszcze trochę czasu. Omiotła wzrokiem klasę. Pomachała do @Nessa M. Lanceley, która jednak już miała towarzystwo. Następnie jej wzrok powędrował do kolejnych osób, w kierunku których ruszyła. Obie ławki jednak były zajęte, a w pobliżu zobaczyła puste miejsce obok @Cherry A. R. Eastwood. W związku z tym przywitała się z @Ben Rogers, mierzwiąc mu fryzurę oraz z @Emily Rowle, @Annie Nemo i @Carson Gilliams*. Po przywitaniu się ruszyła do ławki Cherry**. - Hej, hej, mogę się dosiąść? - zapytała, siadając jednak obok Puchonki. Gdyby na kogoś czekała to najwyżej Daisy się przesiądzie. - Smacznego - powiedziała, zerkając na posiłek dziewczyny. Postawiła sobie torbę na kolanach i poczęła wyjmować rzeczy na ławkę. Chyba musiała tam posprzątać, bo miała już problem z wygrzebaniem wszystkiego, co potrzebne. Ale w sumie po co? Zaraz koniec roku i tak będzie musiała torbę opróżnić.
*obie VII rok, więc obstawiam, że się znają :) **j.w.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Powoli nadchodził okres wakacyjny, a to poprawiało Leośkowi humor. Grafik dalej miał cholernie napięty, więc znalezienie czasu pomiędzy pracą w klubie, pracą przed obiektywami, a nauką... cóż, było to dość skomplikowane. Rzecz w tym, że Gryfon całkiem nieźle sobie radził, jakimś cudem ciągnąc tę trzecią klasę z przyzwoitymi wynikami - a tak mu się przynajmniej zdawało. Wszystko wskazywało na to, że porażki w życiu prywatnym odbiły się w formie sukcesów na tle zawodowym i szkolnym. Planował nawet odpuścić sobie jedną lekcję z Bennett, żeby sobie troszkę odpocząć; poszedłby na błonia, zachęcony przygrzewającym przyjemnie słoneczkiem. A potem... Cóż, potem przypomniał sobie o tym, że akurat jako prefekt nie prezentował się ostatnio za dobrze, zawodząc dyrektorkę. Dotelepał się zatem do odpowiedniej sali, poprawiając nieco nerwowo pasek torby na ramieniu. Liczył na coś spokojnego i normalnego. Przemknął zaciekawionym spojrzeniem po pomieszczeniu, witając się krótkim "dzień dobry" z nauczycielką. W końcu podążył do jakiejś wolnej ławki bardziej z tyłu sali (ot, przyzwyczajenie, coby ludziom nie zasłaniać swoją postawną sylwetką), modląc się w duchu o ciekawe towarzystwo. W końcu była jeszcze chwila do rozpoczęcia lekcji... Leonardo bawił się swoją bransoletką z ayahuascą, mało przytomne spojrzenie zawieszając na krajobrazie widocznym przez szybę pobliskiego okna.
Wbrew powszechnej opinii, jakoby każdy Ślizgon miał olewczy stosunek do większości przedmiotów, panna Roseberry jest całkiem pilną uczennicą. Trudno co prawda porównywać ją do ambitnych Krukonów, ale naprawdę, naprawdę stara się, jak może. I gdzieś między fotografowaniem pięknych ludzi a bieganiem po łąkach niczym rącza łania, próbuje znaleźć czas na książki. Już w zeszłym roku doszła do wniosku, że wyjdzie jej to na lepsze, jeśli przestanie unikać lekcji, odbębni te kilka godzin codziennej męczarni i pozwoli sobie na całe popołudnie wolnego! Weszła do Klasy Zaklęć prawie punktualnie, choć większość uczniów zdążyła już zająć swoje miejsca. Była i całkiem nieprzeciętnej urody pani profesor, obok której Ally udało się przemknąć prawie niezauważalnie, wydając z siebie tylko mrukliwe "dzień dobry". Rozejrzała się po sali, przesunęła ciekawskim wzrokiem po twarzach znajomych dzieciaków, by w końcu wybrać sobie miejsce na samym końcu i uradować swoją obecnością samego Leonarda. - ¡Hola! - rzuciła z przyzwyczajenia, kiedy już jej szanowne cztery litery opadły na miejsce przy imponującej postury mężczyźnie. Nieważne jak Allegra by się starała, za żadne skarby nie da rady dorównać mu wzrostem - nawet na swoich najwyższych szpilkach! Pozostawało więc tylko nadrabiać charakterkiem, co przychodziło jej przecież z zadziwiającą lekkością. - Na twoim miejscu bym uważała. - Pochyliła się w stronę Gryfona, wbijając spojrzenie dwukolorowych tęczówek w bransoletkę na jego nadgarstku. - Ktoś lepiej zaznajomiony z tą rośliną mógłby założyć, że użyjesz jej jak narkotyku - mruknęła, uśmiechając się pod nosem. Widziała to zielone cholerstwo nie raz i nie dwa, bo szamańskie rytuały i rozmawianie ze Wszechświatem to dokładnie to, czym zajmuje się w czasie wolnym. Jeśli akurat nie rzuca nożami w bogu ducha winnych Puchonów, ma się rozumieć! - Bardzo ładna - dodała już nieco poważniej, poprawiając szatę. Nie prezentowała się co prawda najlepiej w ciemnych strojach, których od nich wymagano, a i za zielonym nie przepadała, ale - nieważne, jak bardzo by jej to nie odpowiadało - musiała się dostosować. Albo chociaż spróbować, wyskakując z tych ciuszków tak szybko, jak tylko kończą się zajęcia.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Nie powinien raczej pokazywać się na lekcjach z dyrektorką. A może wręcz przeciwnie, tym mocniej wypadało na nich być, aby udowodnić, że jego reputacja - poza tym jednym wyskokiem - nadal jest względnie niezszargana? Że to dobry uczeń i przykłada się do nauki? Ha. Zabawne. Nie śmiał się jednak, wchodząc do klasy. Owutemy się zbliżały i wypadało nieco przyłożyć się do nauki. Szczególnie, że niektóre zaklęcia z "wyższych półek" bardzo mogły mu się przydać w najbliższym czasie. To mocniej go motywowało do pracy niż czające się za rogiem egzaminy. Zjawił się w klasie pod koniec. Rozejrzał się po twarzach, wyłapując część znajomych, część obcych, w tym kilka żółtych krawatów. Nie czuł jednak potrzeby do nikogo się dosiadać. Może naprawdę chciał przed Bennettową udawać porządnego? Albo nie chciał paść ofiarą czyjegoś żartu czy nieudanych zaklęć. Lekcję organizowaną przez Robina wciąż miał w pamięci... Ale podejrzewał, że tym razem nie będzie aż tak tragicznie. Usiadł w zupełnie losowym miejscu, nie przejmując się tym, kto będzie w pobliżu. Dostając zaraz po tym różdżkę i kładąc ją na ławce przed sobą. I tylko zerknął w pewnym momencie, czy @Cherry A. R. Eastwood nie ma przypadkiem na sobie jego koszuli, bo nie mógł jej rano znaleźć.
Miejsce losowe, kto chce go zaczepić, niech uzna, że siedzi obok.
Zaklęcia.... jedna z niewielu lekcji, na które Enza nie trzeba było namawiać. Lubił zaklęcia, nauczycielka nie była jakoś bardzo irytująca, a chłopak uważał, że to jeden z niewielu naprawdę przydatnych przedmiotów, właśnie to sprawiło, że chłopak wybrał się na lekcje. Nie wiedział, czy spotka tam kogoś znajomego, poza tym jego myśli były zajęte czymś zupełnie innym. Zamyślenie było tak głębokie, że wyrwał się z niego, dopiero stając przed drzwiami klasy. Dotarł aż tu całkowicie bezwiednie, zapominając o całym bożym świecie. Ostatnie dni były dla niego bardzo stresujące, otrzymał kolejny list obwieszający o pogorszeniu się stanu jego babci. Cały świat mógł, by się skończyć, ale jedną z niewielu rzeczy, której by żałował, była jego babcia. Spędził jeszcze dłuższą chwilę przed drzwiami i starał się uspokoić, by nie nikt na lekcji nie zdał sobie sprawy z jego stanu. W końcu otworzył drzwi i zajął najbliższe ściany wolne miejsce i zaczął się rozglądać po klasie, w poszukiwaniu znajomych twarzy. Kilka znajomych ślizgonek, Nessa, Emily, ostatnio poznana Daisy, resztę kojarzył tylko z widzenia, lub nie dostrzegł wszystkich obecnych. Uznawszy, że nie ma ochoty na rozmowę z którąkolwiek ze znajomych osób, wygodniej rozsiadł się na oparciu krzesła i zapatrzył w przestrzeń. Miał nadzieje, że lekcja będzie przyjemna i przebiegnie bez zbędnych komplikacji, o co ostatnimi czasy było trudno, biorąc pod uwagę ostatnio odbytą wycieczkę i lekcje miotlarstwa, Enzo naprawdę chciał wierzyć, że tym razem nic go nie pogryzie, nie zaatakuje, lub po prostu nie osra. Cicho westchnął i zastygł, oczekując na rozpoczęcie lekcji. Mam nadzieje że Gremlin mnie nie zauważył....
Annie nieco zasiedziała się w dormitorium Gryffindoru. Chyba mimowolnie wyrzucała z głowy myśl o zbliżającej się lekcji zaklęć. Nie była z tego przedmiotu najlepsza, a szczerze mówiąc to nie dostawała się nawet do rangi "przeciętnej" uczennicy. Nie wiedziała nawet jak to jest dostać PO z zaklęć, a profesor Bennett musiała uważać ją za miłą, ale wyjątkowo niechętną do nauki dziewczynę. Wyszła z niezbyt pewną siebie miną na zewnątrz. Towarzystwo Emily było znakiem, że może jednak nie będzie aż tak źle i nie zrobi z siebie kompletnej ofiary. - Chętnie na zajęcia? Mówisz do mnie, Ems. - zaśmiała się Annie, idąc razem z przyjaciółką do klasy. Przywitała się z profesor Bennett uprzejmie. Uśmiechnęła się także do @Ben Rogers, zajmując miejsce i zdejmując z ramienia lekką torbę. Zbyt wiele w niej nie miała... jedynie pergamin i pióro. Merlinie, żeby tylko nie było jakiejś wejściówki... albo niezapowiedzianego testu... Odchrząknęła, nie chcąc stresować się zajęciami. Może będzie tylko słuchać i nie zmuszą jej do jakichś popisów? - Hejo, Carson. - przywitała się ze starszą Krukonką, podobnie jak i z Daisy. - Może jak posiedzę z kimś mądrzejszym od siebie to i na mnie przejdzie trochę wiedzy. Mrugnęła do Rowle.
Wpadł do sali niemalże w ostatniej chwili. Nie przez to, że nie chciał się spóźnić. On w ogóle nie chciał przychodzić na tę lekcję. Był zmęczony. Za dużo ostatnio tych zajęć. Wciąż wyrabia lekcji ponad normę, a i tak czuje, że to za mało. Cały czas powtarzał sobie, że to potrzebne. Że teraz jest łatwiej. Natomiast później będzie to istna tragedia. Zebrał swoje rzeczy z pokoju i pobiegł w stronę sali zaklęć, na schodach niemal nie zwichnąwszy sobie nogi. - Dzień dobry - Powitał dyrektorkę nieco zdyszanym głosem, starając się uspokoić swój oddech. Chyba jeszcze nie zaczęli? Dobrze. Wręcz fantastycznie. Wyłapał wzrokiem rudego Puchona i pomachał mu lekko dłonią, za moment kierując się w tamtą stronę. Czyżby pająk od Craina zdziałał cuda? Jack wstaje w o wiele lepszym humorze niż dotychczas miał w zwyczaju? To na pewno przejściowe. Póki mu się pluszak nie znudzi, zapewne większość poranków będzie wyglądała w ten sposób. Później wszystko wróci do normy. Zje go rutyna oraz upierdliwe obowiązki, czy ojciec. - Suń się. - Wręcz przepchnął @Neirin Vaughn na miejsce obok, zajmując jego wygrzane siedzenie. Był zbyt zmęczony biegiem, aby przeciskać się między innymi ławkami i uczniami. - I hej w ogóle. Wcześnie dziś jesteś.