W tej przestronnej klasie na trzecim piętrze odbywają się lekcje zaklęć. Dwa rzędy dwuosobowych ławek czekają na uczniów. Duże okna przepuszczają wiele światła, co nadaje klasie przestronny wygląd. Na regałach po prawej stronie znajdują się wszelakie przedmioty na których można ćwiczyć zaklęcia. Na ścianach wiszą natomiast tablice na których są wypisane podstawowe zasady pojedynkowania się.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - zaklecia
Wchodzisz do Klasy Zaklęć, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Wybrałeś Zaklęcia. Dobrze. Stajesz więc pośrodku sali, przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znany Ci Marco Ramirez oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Riverside. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Na biurku oprócz pergaminów i kałamarzy stoją dwie czary, z których unosi się czerwony dym. Na jednej z nich świeci się napis „teoria”, na drugiej zaś „praktyka”. Komisja wyjaśnia Ci, że musisz wylosować jedno pytanie z tej pierwszej i jedno zadanie z drugiej. Możesz zacząć od którejkolwiek chcesz. Gdy sięgasz po kartkę i ściskasz ją w dłoniach, ta zamienia się w coś na kształt wyjca, który jednak nie krzyczy, tylko spokojnie zadaje Ci pytanie bądź wyznacza zadanie. Jak Ci poszło?
Zasady: Rzucasz czterema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z OPCM i zaklęć można dodać +1 do punktów.
Opis zadan:
teoria:
Pierwsza kostka:
1 – Podaj ogólną definicję zaklęcia i opisz, co wpływa na jakość czaru. 2 – Przedstaw szczegółowo zagadnienie zaklęć niewerbalnych. 3 – Podaj po dwa przykłady zaklęć z każdej z grup: zwykłe, ofensywne, defensywne. 4 – Podaj dwa rodzaje przysięgi wieczystej i opisz na czym polegają. 5 – Podaj trzy zaklęcia, do których można dobrać inne przeciwzaklęcia (podaj je) niż Finite. 6 – Podaj trzy zaklęcia ochronne (np. zabezpieczenie terenu przed ludźmi) oraz opisz działanie każdego z nich.
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za odpowiedź. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
praktyka:
Pierwsza kostka:
1 – Odpowiednimi zaklęciami uruchom mały tor przeszkód, aby piłka mogła dotrzeć na jego koniec. (Piłka na początku toru - musi spłynąć rynną - wyczarować wodę; dociera do zbyt małej bramki - powiększyć; zbiorniczek z wodą - zamrozić zanim piłka wpadnie do wody; dźwignia - nacisnąć odpowiednim zaklęciem - wtedy piłka dociera na koniec toru). 2 – Zadziałaj na ciecze w wazonach - w pierwszym oczyść, w drugim doprowadź do wrzenia, w trzecim zamroź. 3 – Przejdź przez mały labirynt (musisz obronić się przed stworzeniem, zaatakować jedno oraz pokonać dwie pułapki). 4 – Powiel kamień, a następnie wyrzeźb węża, lwa, borsuka i kruka. Zaznacz ognistym znakiem te zwierzę, do którego domu przynależysz. 5 – Spowolnij trzech przeciwników odpowiednim zaklęciem, a następnie unieruchom każdego za pomocą trzech różnych czarów. 6 – Zadziałaj na cztery przedmioty zaklęciami z każdego żywiołu.
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za wykonane zadanie. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - Zaklęcia:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Wyrzucone kostki - teoria:</retroinfo> wpisz kostki za teorię <retroinfo>Wyrzucone kostki - praktyka:</retroinfo> wpisz kostki za praktykę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek opisujących punkty za praktykę i teorię oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Spoiler:
Wszystkie rozważania o magii przerwał dźwięk tłuczonego szkła w witrażu, który posypał się barwnymi, migoczącymi kolorami. Coś wpadło do pomieszczenia, zatrzepotało ogromnymi skrzydłami. Upierzenie ciała białe z szaroniebieskim nalotem, srebrne pokrywy skrzydeł. Lotki pierwszorzędowe czarne, drugorzędowe szare. Linia upierzenia na czole prosta. Na głowie i szyi nastroszony czub. Dziób długi i potężny, żółty. Odnalazł nieporadnie odbiorcę wiadomości @Alistair Keane. Był ranny, z tułowia sączyła się krew, która tworzyła plamki na posadzce. Wystawił łapę z niewielkim liścikiem, ona też krwawiła.
Professor ordinarius incantationibus et defensio adversus artium obscurorum, carminibus praevaricator, Alistair Keane
Szanowny stryju, zwracam się z prośbą o natychmiastowe pojawienie się w mojej prywatnej posiadłości. Sam wiesz gdzie, sam wiesz jak. Wybacz mi lakoniczność, ale to sprawa delikatna i niecierpiąca zwłoki.
P.S. Zabierz ze sobą Ruth Wittenberg
Minister magia, Nolan T. Kaene
pierwsza sala zaklęć
Autor
Wiadomość
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Nie spodziewał się, że sytuacja potoczy się tak gwałtownym torem. Ławka wkrótce zajęła się ogniem, jaki pod wpływem zaklęcia Jacka zrobił się ponuro czarny. Neirin zamiast odskoczyć, tylko się odsunął na krześle. Wpatrywał się w szalejące płomienie i do zwiększenia groteskowego efektu brakowało jedynie podpisu "I am dead inside". Ten ciemny ogień pasowałby idealnie. Powinni nasunąć teraz na głowy kaptury i złożyć dziewicę w ofierze przy akompaniamencie Mayhem albo Cradle of Filth? - Fire is raging on the battlefield while Arwald is fighting the war of kings - zanucił cicho. Cóż, power metal nie pasuje aż tak mocno do okoliczności... Powinien zmienić repertuar. Zastanowił się chwilę, mrużąc oczy od bijącego żaru. - Hellfire wrath has been brought upon us, crimson skies of sinners blood - równie cicho zaśpiewał, patrząc na szalejącą pożogę. Growl nie jest mocną stroną Walijczyka. Ma zbyt miękki akcent, aby brzmieć choć w połowie tak groźnie jak Szwedzi. Odchylił głowę w tył, patrząc na panikujących kolegów. - Szwedzki jest przecież miękkim językiem - czemu więc angielski ze szwedzkim akcentem brzmi twardziej? Za moment Liam uratował sytuację, gasząc płomienie. Rudzielec opadł przednimi nóżkami krzesła znów na posadzkę, patrząc na pobojowisko, jakie zostało z mebla. Oraz przedmiotów na nim. Jak dobrze, że to były tylko kartki do origami. Neirin uniósł różdżkę i po chwili namysłu machnął nią. I tak mała szansa, że pogorszy. Sytuacja była już dostatecznie zła. - Reparo. O dziwo wyjątkowo magia współpracowała, zbierając ławkę do kupy. Co prawda nadal była mokra, a wkoło niej walało się pełno spalonych kartek, ale sam mebel wyglądał nienagannie. Fungielnówka nieśmigana proszę państwa. Przynajmniej do następnej lekcji, która obejmować będzie Aquamenti. Teraz chyba profesor wie, dlaczego nikt z puchońskiego grona do tej pory nie palił się do użycia tego zaklęcia. Kiedy ławka została naprawiona rudzielec podszedł do Liama, przyglądając się jego walce pokemonów i słuchając tłumaczeń odnośnie typów. - Wróżki są za silne - skomentował. Tyle dobrego, że przed nauczycielem powstrzymał się przed komentarzem z gatunku "Fairies are little op cunts". Z jakiej racji Jigglypuff ma mieć przewagę typu nad Rayquazą? To nie miało sensu i ostatnie generacje do tego stopnia poplątały typowanie pokemonów, że nawet Neirinowi nie chciało się tego tłumaczyć Liamowi. Od wyjścia Sun and Moon rudzielec wolał nie mówić o Aloli. Vaporeon nie stanowił poważnego zagrożenia dla Pikachu. Każdy wie, że wodne są wyjątkowo wrażliwe na elektryczne ataki. Lisek niewielkie miał szanse przeciwko myszce (oh, ironio), a Neirin pragnąc pomóc, rzucił "Condere". Chciał zrobić Sandslasha, ale papier miał inne zdanie, układając się w Dugtrio. Na dodatek tę nową wersję. Pokemon pod wpływem Di Siki ograniczył się tylko do majestatycznego zarzucania włosami.
Kostki Reparo:4 Kostki Condere:6 Kostki Di Siki:3 + 6
Zerwał się ze swojego miejsca, w tle słysząc zaniepokojony krzyk Jacka. Zanim zareagował jakimkolwiek okrzykiem, zerknął w stronę Vaughna, by upewnić się, że udało mu się umknąć przed destrukcyjnym żywiołem; Neirin go ubiegł śpiewem. Uniósł w zaskoczony brwi ku górze. — Powinieneś śpiewać częściej— rzucił krótko w jego kierunku ni to ironicznie, ni to poważnie, ale to nie ta kwestia powinna teraz przekuwać zainteresowanie. Nie próbował ugasić ognia, skoro tamte próby okazały się wręcz fatalne w skutkach. Na szczęście Rivai chwycił sprawy w swoje ręce i uporał się z ich małym problemem, który miał predyspozycje, by w każdej chwili przekształcić się w większy, ale ogień nie przemieścił się w kierunku innych mebli w pomieszczeniu. Dopisało im szczęście, o ile można było o takim tutaj mówić; raczej żaden Puchon nie miał aspiracji, by spalić klasy. Był bliski przyłożenia dłoni do czoła po usłyszeniu komentarza Liama, ale w porę się powstrzymał do tego zamiaru; może głównie dlatego, że w prawej dłoni, którą zwykle się posługiwał, w chwili obecnej znajdowała się różdżka. Zanim jakakolwiek komentarz opuścił jego usta, złapał pewniej różdżkę w palce i wypowiedział formułkę zaklęcia. Za pierwszym razem nie wydarzyło się nic. Z końca różdżki padło parę iskier, które sekundę później rozmyły się w powietrzu jak papierowy dym, ale bez żadnej woni. Nie sądził, że tworzenie figurek przy zakłóceniach magicznych może być taka katastrofalne w skutkach. Chłoszczyść po trzecim użyciu spełniło swoją funkcje; posprzątało bałagan, który wyniknął z tytułu ich braku kompetencji w rzucaniu nieszczęsnego Aquamenti. Źródła frustracji zniknęło. Ławka zajmowana przez niego i Neia dzięki Reparo wróciła do swojego poprzedniego stanu wraz z jej najbliższym otoczeniem. Dopiero wtedy skupił wzrok na sylwetce Rivaia. — Niestety miał wściekliznę, stąd ten nieoczekiwany napad szału — rzucił w jego kierunku; na jego ustach mimowolnie pojawił się zarys uśmiechu. Skoro wspomniane przez szatyna Pokemony przypominały wizualnie w większym bądź mniejszym stopniu zwierzęta, to pewnie chorowały, jak one. — Przede mną jeszcze długa droga — dodał bardziej pod nosem niż do przyjaciela, przyglądając się jego poczynaniom. Kojarzył wyczarowane przez niego stworki głównie dzięki jego zawiłym, tonącym w potoku słów opowieściom i zmieszczonym w szkicowniku rysunkom. Primrose miał faworyta, chociaż przyswojenie skomplikowanej nazwy zajęło mu trochę czasu; Liamowi nigdy nie udało się go zarazić swoim uwielbieniem do tego mugolskiego wynalazku. — Condere… — zawahał się nim padła nazwa przedmiotu, dlatego też zielona kartka, którą wcześniej zabrał z sąsiadującego blatu, ledwie poruszyła się, jakby została potraktowana przez lekki podmuch wiatru. Dopiero za trzecim razem, po wyraźnym wypowiedzeniu „bulbasaur”, przybrała kształt stworka z cebulą na plecach. Nie świętował swoje sukcesu. Rzucił zaklęcie ożywiające — Di Siki. Zaklęcie podziałało. Papierowa figura pomknęła w kierunku swoich pobratymców. Nie szturmowała. Hasała w pobliżu, lewitując nad ich głowami, jak źrebak uczący się chodzić.
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Pracę z origami „zakłóciło” nam pojawienie się @Melusine O. Pennifold. Prawdę powiedziawszy, już od dawna nie ucieszyłem się tak bardzo na jej widok… najpewniej dlatego, że w ostatnich dniach raczej nie przytrafiały nam się przypadkowe spotkania. Takie zaplanowane także nie. Dlatego też obdarzyłem ją naprawdę szczerym uśmiechem. - Hej - przywitałem się w prosty sposób, obserwując jej nieszczęśliwą minę, lecz nie komentując w żaden sposób jej niezadowolenia. Livingstone mógł sobie wymyślać różne zasady, ale nie było szans, abym kiedykolwiek miał zwrócić się do niego po imieniu. Uśmiechnąłem się tylko ze zrozumieniem, które rozpłynęło się w powietrzu, gdy dosiadłem łabędzia. Przyjrzałem się obu figurkom, powstrzymując się od parsknięcia. - Brakuje tylko miecza i przyłbicy. - Zauważyłem, porywając z ławki obok luźny kawałek kartki. Oderwałem od niej dwa kawałki, rolując teraz jeden z nich w palcach. Nie byłem szczególnie dobry, gdy chodziło o manualne prace artystyczne, ale stworzenie tak prostego miecza i kulawego hełmu nie nastręczyło mi większych trudności. - Czemu tak sądziłaś? To Lotta lata na smokach, wszyscy to wiedzą. - Podkoloryzowałem trochę, chcąc pokierować rozmowę w inną stronę. Skupiłem się na wsuwaniu miecza w papierową dłoń figurki. Nie chciałem spojrzeć im w oczy, zbyt wiele by teraz z nich wyczytały. Sytuacja, w której stałem naprzeciw smoka, a w dodatku miałem się z nim mierzyć, co zasugerował nam nauczyciel, przyprawiła mnie o mdłości. Robiąc dobrą minę do złej gry, zaopatrzyłem rycerza w odpowiednie narzędzia, przysuwając do niego smoka, a jednak nie zamierzałem zmuszać figurek do starcia w zwarciu. - Przydzielać punkty za fruwające członki… - westchnąłem cicho, wznosząc oczy ku niebu i uprzednio upewniając się, że Robin jest poza zasięgiem słuchu. Potem zaczarowałem swojego smoka, który zamiast zionąć niewidzialnym ogniem, wyjątkowo żywo zatańczył na stole. Chyba udzielał mi się entuzjazm MO. Właśnie wtedy, gdy obserwowałem smocze pląsy, poczułem swąd spalenizny. Przez kilka długich sekund trwałem w bezruchu, przygwożdżony otępiającym strachem, który zmienił krew płynącą w mych żyłach w najczystszy lód. Moja twarz straciła wyraz, zmieniając się w oka mgnieniu w niewzruszoną maskę obojętności, chociaż zdradzało mnie zupełnie nagłe zaciśnięcie szczęk. Rozejrzałem się prędko i niemalże przewróciłem krzesło, gdy odsunąłem je od siebie wstając. Nie odezwałem się do dziewczyn ani słowem, nauczyciela też zupełnie zignorowałem. Po prostu wyszedłem z klasy tak jak stałem, gotowy ponieść absolutnie każdą konsekwencję tego postępowania. Zupełnie nie obeszło mnie też syczenie, towarzyszące gasnącym płomieniom. Drzwi trzasnęły. Było już za późno, abym się zatrzymał. Wcisnąłem dłonie pod pachy, aby ich drżenie nie zwracało uwagi i po prostu odszedłem, starając się nie biegać. Stróżka potu spłynęła mi za kołnierz. Serce miałem w gardle. Nigdy więcej nie przyjdę na zajęcia Robina Livingstone'a.
Zaległości, zaległości i jeszcze raz zaległości. Bianca dopiero co wróciła do szkoły, a już czuła jak przygniatają ją, no właśnie, zaległości. Co więcej, niedługo koniec roku, a co za tym szło – egzaminy. Prawdę mówiąc, Bianca nie miała pojęcia jakim cudem je zda, skoro przez miesiąc ledwo kontaktowała. Miała cichą nadzieję, że jednak nauczyciele wezmą to pod uwagę, chociaż w najmniejszym stopniu i jakoś wszystko zda. Może i była śliczna, może i nie, ale nie było wątpliwości, że urok Mefisto na nią działał i nie można było temu przeczyć. Oczywiście ona sama nie zdawała sobie z tego sprawy, ale było w tamtej chwili coś co ją do niego przyciągało i nie bardzo potrafiła to wyjaśnić. Jej zdaniem była w stanie wyglądać źle, z tą różnicą, że ona na siebie patrzyła zupełnie inaczej niż inni. Nie widziała tego uroku wili, była po prostu zwykłą Biancą, która jeśli chciała mogła przyciągać do siebie ludzi. Nie zamierzała jednak tego robić, w gruncie rzeczy nie znosiła tego uroku i była zadowolona, że potrafiła go już w pełni kontrolować. No może nie kiedy sobie wypiła, wtedy jej bariery puszczały. - Nie znoszę magomedyków, szpitali i wszystkiego tego typu. – odparła, wiedząc, że to było głupie. Miała prawie dwadzieścia lat, a nadal kiedy miała iść do lekarza zachowywała się jak pięciolatka. Nic na to nie mogła poradzić, ona naprawdę tego nie lubiła. Do tego stopnia, że doprowadziła się do takiego stanu do jakiego się doprowadziła. – Fire założyła harem? – parsknęła, jakoś jej to nie pasowało. Przez ostatnie tygodnie Bianca ledwo kontaktowała. Była kompletnie odcięta od świata i nawet jeśli ktoś by do niej pisał, nie była w stanie odpisywać. Dlatego czuła się bardzo zacofana nie tylko pod względem lekcji i nauki, ale także tego co się ogólnie działo. Nie wiedziała co Lysander odwalił na transmutacji, ale w głębi serca nawet się z tego powodu cieszyła. Nie miała pojęcia co znaczyło, że Fire założyła harem. Co do nowego nauczyciela od zaklęć zdążyła się już zorientować, ale może powinna poczytać Obserwatora żeby dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi? Bianca nie zdawała sobie sprawy z jakiejkolwiek relacji Mefisto z puchonami. Była chyba bardziej zacofana niż mogło jej się zdawać. Czekając aż ślizgon będzie kontynuować rozejrzała się po klasie i zauważyła ogień w kilku miejscach. Ona nie była najlepsza z zaklęć, ale żeby od razu podpalać to orgiami? - Właśnie zauważyłam. Może wtedy nie byłoby egzaminów końcowych.. – odparła lekko rozkojarzona ogniem i chodzącym po klasie nauczycielem, który (całe szczęście) nie zwrócił zbytniej uwagi na jej spóźnienie. – Wygrałeś? Gratuluję! Po chwili wysłuchała to co powiedział profesor i lekko westchnęła. To już nie będzie takie łatwe. Bianca była zadowolona, że pamiętała jak się trzyma różdżkę w ręce, ale obawiała się, że poprzednie udane zaklęcie wynikało z jej umiejętności artystycznych, a nie magicznych. Miała jednak tylko jeden sposób żeby się przekonać, czy była tak słaba jak jej się wydawało. - Di Siki. – mruknęła i, o dziwo, zaklęcie jej wyszło. Różowa panna młoda pobiegła przez całą ławkę tylko po to żeby spaść na jej końcu. – I tak oto, ślubu nie będzie. – powiedziała. Nie miała siły na większą kreatywność, Gryffindor i tak prowadził w punktacji domów, więc nawet na tych punktach już przestało jej aż tak zależeć. - A co u ciebie? Wszystko gra? – zapytała @Mefistofeles E. A. Nox z czystej ciekawości.
Holmes lubiła zaklęcia, a to głównie dlatego, że mogła ćwiczyć własne umiejętności, które z pewnością w przyszłości okażą się trochę bardziej przydatne niż w Hogwarcie, ale to mogła rozważać za kilka dni - nie musiała teraz, gdy klasa wydawała się pękać w szwach. Na całe szczęście, ona sama siedziała z dwójką krukonów, których zdążyła wystarczająco polubić, by nie odwracać ciągle wzroku i nie udawać zamyślonej. Obecność @Melusine O. Pennifold nieznacznie ją krępowała, ale świadomość, że był obok niej @Riley Fairwyn pozwalała na większą swobodę, aniżeli odczuwała ją dotychczas. Uśmiechnęła się nikle do profesora, który pochwalił ją za łabędzia, a gdy tylko usłyszała informacje o punktach dla szurniętej, zmarszczyła nieznacznie brwi. Och, doprawdy? Miała cichą nadzieję, że słowa wypowiedziane przez Robina miały głębszy sens, niż chwalenie gryffonki za "wybitną" pracę, która zapewne zmierzała w jedną stronę. Pamiętała ostatnie zajęcia u Daniela, a nie chciała żeby cokolwiek potoczyło się w tę stronę, dlatego nie zwracała na dziewczynę uwagi, całkowicie skupiając się na MO i Riley'u. - Może zrobimy ćwiczenie we troje? Ty ujeżdżający mojego łabędzie, będzie... - już chciała dokończyć, ale smród jaki zaczął ogarniać (prawdopodobnie) całe wnętrze był nie do zniesienia. Odwróciła wzrok, by zlokalizować źródło nieprzyjemnego swądu i zrozumiała to nader błyszkawicznie, nim jednak zdążyła się odezwać - Fairwyna już nie było. Przygryzła nerwowo policzek i środka i spojrzała na ciemnowłosą koleżankę, jakby nie rozumiejąc tego zajścia. Może poczuł się źle? Cóż, sama nie była tego pewna, ale póki nie wykona zadania, zapewne Robin nie pozwoli jej wyjść z klasy. - Profesorze, @Riley Fairwyn mówił, że się źle czuję, pewnie pobiegł do łazienki... - chciała załagodzić całą sytuację, dlatego od razu skierowała tęczówki na Melusine i podjęła się próby ćwiczeń. - Di Siki - wyszeptała i nie minęło parę sekund jak jej łabędź wraz z kolegą, którego już nie było, zaczął fruwać między dziewczętami. - Spróbuj ożywić smoka to zrobimy zawody - zaproponowała, choć myślami cały czas była przy krukonie.
Kostki: 5 + 3 = 8 (kuferek 8 + 6)
1 DA i 1 zaklęcia
Ostatnio zmieniony przez Marceline Holmes dnia Sob Kwi 21 2018, 22:15, w całości zmieniany 1 raz
- Lysander - rzuciłem w stronę @Robin Livingstone, który nad wyraz podekscytował się moją pracą. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że nowy nauczyciel uczy także mugoloznawstwa. Z racji tego, że moje imię, tak jak oba nazwiska nie należały do szczególnie łatwych niemal mimowolnie dodałem - Jak bohater Szekspira, ze Snu Nocy Letniej. Jestem z Gryffindoru. Wiedziałem, że profesor skojarzy tą sylwetkę - skoro przejawiał zainteresowanie mugolską techniką i zwyczajami, to bez wątpienia czytał Szekspira. Wydawał się sympatyczny i wszystko wskazywało, że między nami wywiązała się nic porozumienia i szacunku, która w przypadku moich relacji z nauczycielami była czymś co praktycznie nie istniało. - Di siki! - rzuciłem niewerbalnie na mojego smartfona, gdy tylko profesor odszedł od mojej ławki i powiedział co dalej będziemy robić. Nie czekałem na instruktaż, to było całkiem łatwe zaklęcia. Po chwili miałem przed sobą prawdziwy telefon, a nie papierową makietę. Nie zdążyłem jednak zrobić nic innego, bo dostrzegłem panikę w klasie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że w klasie tli się ogień - nie zdążyłem jednak zareagować, bo Puchoni po sobie posprzątali. Westchnąłem nieznacznie - żałowałem, że jednak nie uda mi się wyjść na bohatera. Z racji tego, że nie miałem już nic do roboty zacząłem bazgrać w zeszycie małe szkice sąsiadujących ze mną osób.
Nie rzucam, bo mam koło 80 w kuferku XD
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Cóż, Leonardo chyba powinien przyzwyczaić się do tego, że @Ezra T. Clarke chętnie poprawiał każdego, kogo tylko mógł. To wcale nie musiał być sam jego latynoski chłopak, który dalej potrafił potwornie pokaleczyć język angielski, lub zapomnieć całkiem istotnych słów. Gryfonowi niesamowicie łatwo było odpłynąć myślami do ojczystego brzmienia, które w gruncie rzeczy dalej grało mu w duszy - w momencie, w którym powiedział choćby jedno słowo po hiszpańsku, wszystko w jego umyśle przestawiało się i gubiło ten brytyjski wydźwięk. Całkiem doceniał to, że Clarke z nim wytrzymywał, a jednocześnie nanosił poprawki; Leo nigdy nie uczył się angielskiego, zatem całą swoją obecną wiedzę zbudował metodą prób i błędów, słuchając i powtarzając, sprawdzając w ostateczności. Teraz miał kogoś, kto trochę bardziej go pilnował, a to nie mogło zaszkodzić. Na całe szczęście, przejęzyczenie profesora Livingstone'a zostało potraktowane przez Krukona bardzo delikatnie, zatem jedynie prefekt uśmiechnął się pod nosem, posyłając swojemu towarzyszowi spojrzenie zabarwione dezaprobatą. I kiedy już myślał, że wszystko jest w porządku, to Ezra postanowił wyrwać się do rozpoczęcia drobnej dyskusji - nie, żeby było w tym coś złego. Vin-Eurico podparł się o ławkę, słuchając go i pozerkując na nauczyciela. Byli zupełnie różni, a jednocześnie obaj tak lubili ściągać na siebie uwagę... I nie potrafili wytrzymać, jeśli coś ich drażniło; chociaż akurat w tym przypadku Ezra i tak wygrywał, te poważniejsze sprawy przyjmując z bardziej pokerową twarzą. Jako, że Robin nie obraził się mocno krytyczną uwagą studenta, Leo mógł odetchnąć z ulgą, ignorując zamieszanie panujące w klasie na rzecz obserwowania jak idzie jego partnerowi. Nie szło tak idealnie jak zawsze, co samo w sobie zapewniło Leo, że jednak zakłócenia magiczne doskwierają każdemu. - Umiesz? - Zainteresował się nagle, nie powstrzymując uśmiechu na widok miśka. Na chwilę rozproszyła go mało wyszukana forma origami Etki, ale zbył to jedynie krótkim parsknięciem i zaraz skoncentrował się znowu na swoim rozmówcy. Kątem oka zarejestrował jakieś zalążki ognia, ale przecież Livingstone pozostawał czujny. - W sensie, origami. Umiesz składać? - Sam nie umiał i ośmieliłby się stwierdzić, że to kompletnie nie dla niego; z drugiej strony, jakimś cudem udało mu się odnaleźć w robieniu na drutach. Nic by go już nie zdziwiło, a z natury należał do ludzi, którzy lubili próbować. Zaklęcie Di siki wyszło mu bezbłędnie, tak więc niuchacz zaraz ożył i zaczął przymilać się do ręki Ezry. W międzyczasie sam Leonardo rozejrzał się trochę po sali i poważnie nie miał pojęcia, co tam się działo; Puchoni prawie spalili pół sali, jednak na szczęście sytuacja dość szybko została opanowana. Gryfon dostrzegł pośrodku tej tragedii też prefekta Hufflepuffu i aż pokręcił głową ze współczuciem. - A podobno to wychowankowie Gryffindoru są najbardziej problematyczni...
4 i 5, więc 9! Poproszę 1 z DA i 1 z Zaklęć <3
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Ponownie okazuje się, że wcale nie jestem taka cicha jak mi się wydawało, bo okazuje się, że nauczyciel słyszał mój nieprzyjemny komentarz. Zdziwiona patrzę na profesora, który mnie poucza. Jest przyjazny i wolałabym, żeby wcale nie usłyszał jak źle mówię na jego przedmiot. W końcu po tych wszystkich lekcjach z Edgarem na przykład, przyjemne jest, że ktoś jednak nie wyrzuca nas z klasy za każde przewinienie. - Nie miałam nic złego na myśli. Narzekam z czystej przekory, przepraszam - mówię i uśmiecham się miło do profesora. Kiedy stoi plecami do nas robię do moich znajomych wielkie oczy, ale już boję się cokolwiek powiedzieć głośniej, bo pewnie nauczyciel wszystko usłyszy. Cóż, mój żart miał być bardzo śmieszny i kompletnie nieszkodliwy. Ale fakt, że Riley zrobił smoka, wszystko nabrało jakiegoś drugiego dna, więc po krótkich chichotach, patrzę w milczeniu jak Fairwyn tym razem na spotkanie ze smokiem przychodzi w pełni przygotowany. Marszczę brwi na to przyznawanie punktów za latające członki i inne takie rzeczy, ale rzucam tylko moim towarzyszom wymowne spojrzenia, bo cóż nic mi więcej nie pozostaje, skoro nauczyciel może wszystko usłyszeć. Już unoszę różdżkę, żeby zrobić coś śmiesznego, kiedy czuję ten okropny zapach. Na początku rozglądam się w poszukiwania źródła i szybko mój wzrok pada na ławkę głupich, bezużytecznych Puchonów, gdzie buchają płomienie. - Nie... - zaczynam i od razu odwracam głowę w kierunku mojego przyjaciela z Doliny, który właśnie zrywa się z miejsca i wychodzi bez słowa z klasy. Przez chwilę zastygam w miejscu i patrzę na sprawcę tego wszystkiego z czystą nienawiścią. Ledwo słyszę próbę tłumaczeń Marcelinki i patrzę na nią trochę nieobecnym spojrzeniem, kiedy proponuje mi kontynuowanie ćwiczenia. Wydaje mi się, że nie ma pojęcia co się stało z Riley'em patrząc na jej minę. - Di Siki - mruczę, rzucając zaklęcie na smoka, który po chwili ustawia się z łabędziem na niewidzialnej linii mety i papierowy Riley, pogania swojego rumaka, by ruszyć na wyścig ze swoim koszmarem. - Muszę iść, kochana, zobaczymy się później - mówię nagle do @Marceline Holmes i łapię Cię na krótką chwilę za dłoń. Zanim wstaję z miejsca i rzucam niewerbalnie Expelliarmus w kierunku @Jack Moment. Zaklęcie o dziwo działa idealnie, więc mogę szybko wstać i zgrabnie złapać jego różdżkę. Podchodzę bliżej okna i wyrzucam różdżkę Jacka gdzieś na błonia. - Po co ci skoro nie umiesz się nią obsługiwać - mówię chłodno, nie bacząc na możliwe konsekwencje. - Zrozumiem wszystkie konsekwencje. Przepraszam, bardzo. Muszę iść zobaczyć co u Riley'a - mruczę do nauczyciela, jeśli jest gdzieś obok i szybko wychodzę z klasy. No trudno, najwyżej dostanę kolejny szlaban, ostatnio przecież je kolekcjonuję. Biegnę za @Riley Fairwyn, by nic nie mówić, nie dotykać go, tylko być obok, jeśli tylko będzie chciał.
Oczywiście odpowiedź Fire na jej pytanie nie była dla niej zaskakująca, wręcz przeciwnie, nie spodziewała się, że będzie ona twierdząca. Znała gryfonkę na tyle, żeby wiedzieć, że z nią nigdy nie ma za łatwo, a Emily to jakoś kompletnie nie przeszkadzało. Lubiła jej specyficzną osobowość, rozmowy z nią nigdy nie były oczywiste i przesłodzone, a jednak było w nich coś przyjemnego. Zawsze stanowiły jakieś wyzwanie. - Oczywiście, że tak. Kiedyś jeszcze przy mnie zagrasz, zobaczysz - powiedziała. Szczerze mówiąc Emily już się w głowie wyknuł pewien plan sprowokowania gryfonki do jakiegoś zakładu... Dobra, stanowczo powinna zahamować swoje skłonności w kierunku hazardu, bo kiedyś zobowiąże się do czegoś głupiego i będzie nieszczęście. Ucieszyła się, że zaklęcie wyszło jej bezbłędnie, ale zaraz profesor powiedział jaka jest dalsza część lekcji i już wiedziała, że i tak i tak będzie musiała wykonać to origami od nowa. No trudno, kolejna próba chyba też powinna wyjść dobrze, prawda? - Condere Bicorn. Chyba trochę się przeliczyła, bo kiedy rzuciła zaklęcie, nie zauważyła żadnego skutku. Westchnęła, w końcu te zakłócenia dawały o sobie znać. Ponowiła próbę i tym razem już naprawdę miała nadzieje zobaczyć efekt. No cóż, nic bardziej mylnego, znowu nie zobaczyła żadnego skutku. Oczami wyobraźni widziała rozbawienie Fire jej marnymi próbami, pokręciła głową i w końcu rzuciła po raz trzeci. Tym razem na szczęście się udało i kartka papieru przerodziła się w dwurożca. Nie zwlekając ani chwili zabrała się za drugie zaklęcie - Di siki - powiedziała spokojnie i na szczęście origami od razu się ożywiło i było na każde skinienie jej różdżki. - To co, Fire, jakiś pojedynek? - spojrzała na dziewczynę, zaczepiając swoim stworzeniem jej martwe póki co origami.
Kostki na zrobienie origami: 5,6, 2 Kostki na ożywienie: 5 i 5
poproszę 1 z zaklęć i 1 z DA
Ostatnio zmieniony przez Emily Rowle dnia Nie Kwi 22 2018, 15:54, w całości zmieniany 1 raz
Kierowanie różdżką smoka origami? Brzmiało to całkiem nieźle, więc bez wahania zabrał się do roboty. Postawił origami przed sobą i trzepnął Percy'ego żeby zostawił swojego kolegę. Skupił się, machnął różdżką i rzucił Di Siki. Widząc jak smok wstaje niczym z długiego snu uśmiechnął się szeroko i nakazał mu podlecieć na wysokość twarzy. Percy patrzył zazdrośnie na to sam nie potrafiąc latać. Wskoczył na Edmunda i wlazł na jego głowę chcąc być jak najbliżej drugiego smoka. Cormac parsknął śmiechem i przybliżył smoka, co Percy wykorzystał i na niego wskoczył przyczepiając się pazurkami do kartki. Wyglądało to przekomicznie, jak dwa walczące kotki, tyle że w powietrzu.
Nie mógł przewidzieć, że zaklęcia za sprawą zakłóceń potoczą się tak fatalnie. Może zamiast starać się przywołać wodę, powinien właśnie odciąć dopływ powietrza? Zły pomysł... Oba pomysły były głupie. Jeden odbije się na opak dokładając do pieca jeszcze więcej, a drugi jedynie wzmocni jego siłę. Trudna zagadka. Może więc szklany klosz? Czy byłby w stanie uczynić komuś nim krzywdę gdyby cokolwiek poszło nie tak? Kiepski był w zagadki. Wolałby odszukać w książkach coś sprawdzonego co mogłoby zapobiec na przyszłość podobnym katastrofom. Tylko te zakłócenia, nie są raczej długotrwałym efektem. Wątpliwe aby ktoś wcześniej je opisywał. Dlaczego w gazetach dla czarodziei nie opisują jak radzić sobie w takich sytuacjach? Jakieś porady może? Westchnął ciężko. Przynajmniej Liamowi coś dzisiaj wyszło. Zapulsował sobie jako bohater, ujarzmiając gorące temperamenty swoich kolegów. - Może następnym razem złożę Ci coś ładniejszego? I order zasługi?- Odparł, bez przekonania. Oddając swoim milczeniem, krótki hołd poległym w czarodziejskiej tragedii zwierzakom origami. -...Reparo. - Przestał stukać swoją różdżką w dłoń i spróbował naprawić rozdartą przez niego rybkę. Jak miło... w końcu coś tu się udało. Płotka jak nowa, nawet prasować nie trzeba. - Powinniśmy nosić przy sobie butelkę wody... Takiej zwykłej. Chyba, że ojciec przyśle mi nagle gaśnice? - Zastanowił się chwilę. Prawdę mówiąc nie pogardziłby teraz jakimś płynem. Odrobiną zimnej, niemagicznej cieczy? Przez moment zrobiło się naprawdę gorąco i pewny był, że ktoś ucierpi... jeszcze ta demoniczna czerń. Wystarczająco mrocznie by wywołać solidną traumę. Totalnie wyschło mu w gardle. Popatrzył ponownie po swoich kolegach, bawiących się teraz w walki pokemonów i kolejne składanki. Zupełnie jakby nic się nie stało. Ławka naprawiona. Sufit nie odpada. Nikt nie otrzymał dodatkowych poparzeń... - Łap Liam. Prawie jak nowa. - Chciał jeszcze ją ożywić aby walka pokemonów z tym pseudo magikarpiem nabrała barw, jednak ktoś mu przeszkodził, gdy próbował poprawnie rzucić zaklęcie. -Di... Co?! - Wydał z siebie zdziwiony odgłos, kiedy krótki prąd przeszył jego dłoń, wytracając mu magiczny patyk z dłoni. Nie spodziewał się tak nagłego ataku. Odwrócił się natychmiast, spoglądając na @Melusine O. Pennifold. Ledwie kojarzył krukonkę i pewnie nawet by jej nie zapamiętał z tej lekcji, gdyby nie incydent poprzez który jego narzędzie... władzy? Magii? To zabawne, że owa może się urzeczywistniać tylko i wyłącznie w połączeniu z tym przedmiotem. Przynajmniej w większości przypadków. Czy to nie jest idiotyczne ograniczenie? Jako mugol, kiedy chciał coś zrobić, a czegoś mu brakowało to zawsze mógł użyć przedmiotu zastępczego. Mało ich zresztą nie było. Do przeprowadzenia samego ataku miał asortymentu, a asortymentu. Od krzesła, po wazon z kwiatami. Zaś czarodziej? Jack uniósł jedynie, nieznacznie brwi nie próbując interweniować. Kogoś jednak dzisiaj sterroryzowali i najwyraźniej nastąpiła potrzeba wyładowania swoich emocji. Padło na Jacka. Wszak majstrował przy płomieniu jako ostatni. - Pewnie z tego samego powodu co tobie. Aby się tego nauczyć. - Odparł bez cienia emocji, stojąc w miejscu do momentu, aż dziewczyna nie opuściła klasy. Dopiero teraz z nietęgą miną podszedł do okna, by zorientować się jak wielki teren ma do przeczesania i czy znalezienie w nim tego wyjątkowo krótkiego i pospolitego patyka było w ogóle wykonalne. - Tsk... to chyba mogę już się zacząć zbierać. - Albo nawet pakować. Pobladł na samą myśl o tym, że jego ojciec mógłby się o tym dowiedzieć. Pewnie w nagrodę za sprowadzenie syna na właściwą drogę, Melusine otrzymałaby dożywotni rabat na usługi sprzątaczy i złoty przepychacz zasługi.
Zaśmiał się cicho na wyznanie Bianci odnośnie magomedyków i skomentował to krótkim "dzieciak", utrzymanym w pozytywnym tonie. Trochę rozumiał taką niechęć, sam wcale nie lgnął do szpitali - a bywał w nich koszmarnie często, ze względu nie tylko na likantropię, ale i własną głupotę. Chyba się już po prostu przyzwyczaił... - Poważnie, Bianca, ja nie wnikam - wzruszył ramionami, nie kontynuując tematu Fire, bo nie miał w nim zbyt wiele do powiedzenia. Jego relacja z Gryfonką sama w sobie była tak poplątana, że jakiekolwiek wyjaśnienia traciły resztki sensu. Zagapił się za to na płomienie buchające ze strony puchońskich ławek, niezbyt rozumiejąc jakim cudem na tak bezpiecznej lekcji zaklęć pojawiło się tyle dziwnych rzeczy. Hogwartczycy jednak stanowili całkiem szczególną grupę, to trzeba było przyznać. Kryzys został zażegnany, a Mefisto postanowił w końcu rzucić Di siki na różę, którą wcześniej podsunął Gryfonce. Nakłoniona ruchami jego różdżki rozkwitła jeszcze bardziej, rozchylając płatki i podrygując leciutko, jakby trącał ją wpadający przez okno wiatr. - Nigdy nie wiem co na to odpowiadać - poinformował Zakrzewski, wzruszając ramionami. Cóż, żył. Wiele się wydarzyło, ale nie był to za dobry moment na opowieści, a przynajmniej Mefistofeles nie czuł takiej potrzeby. - Chyba możemy uznać, że tragedii nie ma. Drgnął zaskoczony, bo zauważył jakiś dziwny ruch i... Zanim zdążył jakkolwiek zareagować, tuż ponad nim przeleciał jakiś drobny przedmiot, wypadając przez okno i, prawdopodobnie, lądując na błoniach. Noxowi mignęło w głowie krótkie hasło "różdżka", a jednak jedyną opcją była bierna obserwacja, bądź wyskoczenie za nią; nie należała do niego, a skoki z trzecich pięter nie należały do tych bardziej rozsądnych. Mefisto oparł dłoń o parapet i miał się wychylić, ale właściciel patyka (@Jack Moment) doskoczył do okna i skutecznie przegonił go bardziej w bok. Ślizgon przysiadł na swojej ławce, krzywiąc się lekko. Puchon, oczywiście. - Trochę wiary, dzieciaku - westchnął, próbując rzucić niewerbalne Accio; nie zadziałało, tak więc obrócił różdżkę w dłoni, bardziej zbierając myśli. No dobrze, zakłócenia magiczne od wszystkich wymagały odrobinę większego zaangażowania. - Świat się jeszcze nie zawalił. Accio różdżka stojącego obok mnie zdesperowanego Puchona. - Zmarszczył lekko brwi, nie widząc żadnego konkretnego efektu; obawiał się, że różdżka może teraz skakać po błoniach. Wypadałoby zareagować, zanim wyląduje w jeziorze... albo Zakazanym Lesie... Merlinie, Nox zaczynał robić z siebie jakąś borsuczą nianię. - Masz na niej urok uniemożliwiający przywołanie, czy po prostu nie umiem czarować? - Zainteresował się, próbując raz jeszcze, z równie niesatysfakcjonującym skutkiem. Dodatkową możliwością było to, że "Accio różdżka tego Puchona" nie było odpowiednią inkantacją. - Imię, skarbie, daj mi imię - i jeśli tylko je otrzymał, to bez problemu przywołał do drugiej dłoni ubłoconą różdżkę chłopaka. Oddał mu ją wraz z pseudopokrzepiającym uśmiechem na ustach, opadając z powrotem na swoje krzesło i modląc się, żeby Livingstone szybko tę lekcję skończył; chciał już wyjść, jak najszybciej, żeby zniknąć gdzieś w tym zamieszaniu.
Di siki: 6 i 6, poproszę 2pkt do Zaklęć! Accio: 5, 1, 6 -> 3, 2 I wykorzystane wszystkie przerzuty.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Po niektórych jego zachowaniach można byłoby wysnuć wniosek, że Ezra dużo rzeczy robił zanim pomyślał. Jego niewyparzony język nie był jednak efektem przesadnej impulsywności, a wyboru. Gdyby tylko chciał, mógłby powstrzymać się od poprawiania innych, mógłby nie zadawać pretensjonalnie brzmiących pytań, mógłby spokojnie odegrać rolę pilnego Krukona, który oddawał się w stu procentach zadaniom... Tylko po co? Ezra wychodził z założenia, że w jego życiu było już zbyt wiele obłudy; zbyt wiele taił, za często wykręcał się z tłumaczeń. Gdyby więc takie zakłamanie wprowadził do najprostszych życiowych sytuacji, czara mogłaby się przelać. To właśnie dzięki takim momentom Leonardo znał jego prawdziwą twarz i dzięki temu mógł rozpoznać, kiedy Ezra jedynie wkraczał w rolę. - Clarke - podpowiedział nauczycielowi, słuchając jego wytłumaczenia. I po prostu skinął głową, przyjmując powód i nadając mu w myślach etykietkę racjonalnego. Jego uwaga sformułowana może była w sposób mocno krytyczny, ale tylko dlatego, że Ezra miał bezpośredni sposób bycia, co można było wywnioskować nawet po samym stylu pisania prac domowych. Nie chciał być dla nowego nauczyciela złośliwy. I w końcu przecież użył tego zaklęcia. - Hm? - Zmarszczył lekko brwi, w pierwszej chwili nie rozumiejąc co ma na myśli Leonardo, skoro było to pytanie rzucone bez kontekstu. - Ach. Coś tam umiem. Może nie jakieś wyszukane figurki, ale to właściwie nie tak trudne, jeśli znasz sekwencję. - Ezra uwielbiał zajmować czymś ręce; czasem bawił się kartami, czasem dla praktyki przekładał monety pomiędzy palcami jak przy sztuczkach iluzjonistycznych, czasem kręcił kostką Rubika, a czasem... Składał papier, dlaczego nie? - No nie robię tego teraz dużo, ale jak byłem dzieckiem to moja mama często robiła dla mnie i Felicity różne wycinanki i papierowe zabawki. Musiałbym sobie tylko przypomnieć - wytłumaczył, nie wspominając jednak powodu takich kombinacji. Zabawki były drogie i jego rodzinę nie zawsze było na nie stać, musieli zatem sobie radzić inaczej, wykorzystując wszystko, co mieli pod ręką. A o kartki papieru lub w ostateczności gazety wcale nie było tak trudno. Uśmiechnął się, z czułością gładząc palcami papierową główkę niuchacza. Sam z zaklęciem ożywiającym origami nie miał już żadnego problemu - może dlatego, że widział w nim sens i jego różdżka uznała, że tę wolę warto spełnić. Nie miał potrzeby imponowania nikomu, więc nie bawił się w żadne cyrki - jego miś przeszedł kilka kroków, po czym niezgrabnie spróbował podnieść się na dwie nogi. Zaraz jednak ponownie opadł na niedźwiedzie, papierowe pośladki i pomachał łagodnie łapką, jakby się witał. Wzruszył lekko ramionami na zachowanie Puchonów - w każdego czasem wstępował diabeł, a wiadomo, że takich żółtych dzieciaków nikt nie podejrzewał o problematyczne pomysły.
6 i 6 więc 12 Poproszę 2 z zaklęć
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
- Ha ha... Bardzo śmieszne - przewróciła oczami na komentarz Fire. Przynajmniej jej się udało, nieważne, że musiała się chwilę pomęczyć. W klasie co i raz robiło się zamieszanie, bo ktoś co chwilę podpalał swoje origami. Interweniowali albo uczniowie, albo nauczyciel i do tej pory udawało się uniknąć katastrofy. Spojrzała na swojego wymęczonego hipogryfa, którego teraz mieli pobudzić do życia. Skrzywiła się lekko. Skoro ledwo udało jej się go "złożyć" to pewnie z ożywieniem będzie miała tyle samo szczęścia. Ze sceptyczną miną uniosła różdżkę, zrobiła odpowiedni ruch i wypowiedziała formułę. - Di Siki! Ku jej zdziwieniu hipogryf drgnął i bez problemu zaczął przechadzać się po ławce. Nie miała pary, więc nie miała z kim urządzić walki, ale jakoś z tego powodu nie ubolewała. W związku z tym stwierdziła, że użyje Wingardium Leviosa, żeby hpogryf poleciał jak jego prawdziwy odpowiednik (albo jak różowy penis Ettie, któe kilka chwil wcześniej przeleciał jej nad głową). Skierowała różdżkę na hipogryfa. - Wingardium leviosa! Daisy z zadowoleniem obserwowała papierowego hipogryfa, który wzniósł się w powietrze. Jako, że był ożywiony zaklęciem Di Siki jego skrzydła wznosiły się i opadały. Zwierze co i raz kłapnęło małym papierowym dziobem, latając ponad uczniami i nauczycielem.
Kostki Di Siki: 6 i 4 + 2 pkt z zaklęć = 12 pkt Kostki Wingardium leviosa: 4
Fakt, tak się przejął że nawet nie zwrócił uwagi na kogo wpada. Gdyby to była drobna dziewczyna, najpewniej zawisłaby w tym oknie, w dość niewygodnej pozycji - o ile wcześniej sama nie znokautowałaby chłopaka. Jack i jego priorytety. Mistrz ignorowania własnego otoczenia. Niechby to był podręcznik, albo jakiś zwój... w tedy zapewne jego reakcja byłaby inna. Znikoma. W końcu kto by się przejmował kawałkiem papieru? Ale już różdżka? Poczuł się jak mugol bez telefonu. 30 galeonów wyfrunęło właśnie przez okno i mógł jedynie mieć nadzieję, że nikt jej nie znajdzie przed nim. O ile w ogóle ktoś ją znajdzie. W najgorszym wypadku, za tydzień dowie się o jakimś magicznym gremlinie, siejącym postrach w zakazanym lesie przy pomocy jego różdżki. - Dzieciaku? - Niechętnie oderwał wzrok od zielonego trawnika, przenosząc spojrzenie na barczystego ślizgona w skórzanej kurtce. Takiego, który według mugolskich stereotypów powinien rozkwasić mu za moment nos na parapecie i oblać sokiem jabłkowym, rechocząc jak jakiś ćwierćinteligenty prosiak. - I nie jestem zdesperowany. - Odparł niemal natychmiast, aby nie próbowano go dodatkowo skasować za przysługę. Gdyby nie ten chwilowy stres jaki owładnął jego umysłem, zapewne szybciej skojarzyłby gęsto wydziaraną zbroję tatuaży z bliskim znajomym Liama. Tym samym, przez którego wspomniany puchon dziwnie majaczy po nocach, nabawiwszy się problemów ze snem. - To dobry pomysł, ale nie zauważyłem aby ktokolwiek przy niej majstrował. - Stwierdził, odsuwając się od okna, by zrobić koledze miejsce. Chyba nie ma co liczyć na cuda? Jeśli nastąpi kolejny samozapłon jak w przypadku origami, to przynajmniej będzie w stanie określić gdzie upadła... aby zebrać jej szczątki. Reklamacja w ogóle jest możliwa w tym wypadku? Chyba brzuch go rozbolał na tę myśl. - Mmmm... Arti? - Rzucił bezmyślnie, nieco oszołomiony zwrotami jakie wypływały z ust tego człowieka, dopiero po sekundzie orientując się, że nie szukają dla siebie pseudonimów tylko pytają go o własną godność. - Znaczy się Moment. Jack Moment. - Poprawił się natychmiast, aby nie wywoływać niepotrzebnych pytań i kolejnych nieporozumień. Podziałało zaskakująco szybko. Może to pora, aby zastanowić się nad sprzętem awaryjnym? - Dzięki. Mefistofelesie. - Odparł wolno, przypominając sobie nagle kto tak właściwie udzielił mu pomocy. Otworzył usta, jakby chciał o coś jeszcze spytać. Powstrzymał się jednak przed tym, po otrzymaniu tegoż niepokojąco łagodnego uśmiechu ze strony ślizgona. Był dziwny, sprzeczny i miły. Cokolwiek nim kierowało, nie miał zamiaru się zastanawiać. Szybko zamykając usta, uznawszy, że to nie miejsce i nie pora na pogawędki, cofnął się i zawrócił do swojej ławki. Problem braku różdżki rozwiązał się praktycznie bez większych problemów. Nic tylko siąść i cieszyć się dalszą edukacją. Kłopoty nie są mu potrzebne, aż tak go nie interesują związki jego kolegów oraz rzeczy, które czynią poza szkołą.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Dziwne rzeczy działy się na tej lekcji. Jakieś latające różowe penisy, nagły pożar, który ogarnął prefekt Hufflepuffu (Fire tylko patrzyła z podniesioną brwią i zastanawiała się, czy Puchonów pogięło), Mefisto, który rzuca się na pomoc temu, komu wyrzucili różdżkę, walki, w które uczniowie zaangażowali się dość mocno. Właściwie to taki chaos podobał się rudowłosej, bo mogła naprawdę wiele zaobserwować, a wnioski planowała wyciągać później, na spokojnie. Grać przy Emily i nikim innym nie zamierzała, więc jedynie przewróciła oczami. W ogóle nie przejmowała się postawionym przed nią zadaniem. Było tak banalne, że Fire współczuła beznadziejnych umiejętności tym, którzy sobie nie dadzą rady. I rzeczywiście, na widok nieudanych prób Emily tylko uśmiechnęła się kpiąco. W razie czego była gotowa pomóc ze złożeniem dwurożca, ale cóż, czasami lubiła patrzeć jak ludzie się meczą. - Jeszcze pytasz? - zapytała z uśmiechem i niewerbalnym Di Siki ożywiła również swój samolot, który wystartował na swoich papierowych silniczkach. Fire z uwagą zaczęła pikować nad dwurożcem Rowle, ale niestety, nie znała się na działaniu tych mugolskich maszyn. Nie ogarniała po co miał takie długie skrzydła po bokach - uznała, że mogły posłużyć za coś do zaatakowania origami Ślizgonki. Spróbowała więc zaczepić przy kolejnym zniżeniu dwurożca i udało się, ale samolot potrącił jeden podręcznik i wybił w górę, jednocześnie uderzając o hipogryfa Daisy i pewnie mocno wybijając go z równowagi. - Ups... A podobno mugole tym ręcznie sterują. Złapała rozpędzoną machinę, która bardzo chciała zaliczyć spotkanie z podłogą. Położyła ją na "grzbiecie". - Pokonany przez magię. - stwierdziła z satysfakcją.
- Mówisz? – zagadnął pokazując maksimum zainteresowania. Uwielbiał pokemony, ale nie miał o nich tak dużej wiedzy, jak Neirin, który przecież się na tych kreskówkach wychowywał. Liam widział telewizor na oczy trzy może cztery razy w życiu. Przyglądał się rozbawiony kolejnym stworkom wchodzącym na ring, praktycznie wybuchając śmiechem na tak przeinaczoną wersję Dugtrio. – Ahhaha! O rany! Wygląda jakby dopiero co wyszedł od fryzjera! - absolutnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że jest to kanoniczna wersja. – Jaki jest jego atak? Charm…? Pasowałoby. Przeniósł zaraz spojrzenie na Christera, który także postanowił pochwalić się znajomością jednego z tych dziwnych stworzeń, o których wesoły Puchon tak zawzięcie opowiadał. Co prawda zajęło mu aż trzy próby przywołanie kształtu bulbasaura, ale Liam zdecydowanie nie wyglądał na specjalnie rozczarowanego. - Może i długa, ale nie poddawaj się! Złapiesz je wszystkie, Christer. – wyszczerzył się do niego. – Najwyżej nie będziesz trenerem od walk, a pokazów… pokażesz światu swoją wrażliwość na piękno, czy coś… Wszystko faktycznie wróciło do normy. Puchoni własnoręcznie rzuconymi zaklęciami ugasili ogień, naprawili ławkę i wyczyścili bałagan, jaki sami przed momentem wygenerowali. Nie było już żadnych płomieni, rozlewającej się po sali wody, a nawet sadzy oblepiającej blat. Chłopcy znowu przysiedli do zaklęć i zajęli się trochę głupią i dziecinną, ale jednak nieszkodliwą zabawą w walki pokemonów, a gdy na ring miał wkroczyć ostatni z trenerów… ktoś postanowił im przeszkodzić. Wybałuszył oczy na Krukonkę, która bez większego ostrzeżenia rzuciła Expelliarmus w kierunku Jacka, którego jedynym występkiem w tej chwili była przymiarka do rzucenia kolejnego Di Siki na złożoną, papierową rybkę. Zamrugał zaskoczony, ale jeszcze znalazł w sobie siłę, żeby uśmiechnąć się uspokajająco do dziewczyny, nie spodziewając się, że nawet nie zwróci na niego uwagi. Zaczął łagodnie: - Oj… rozumiem, że trochę zepsuliśmy powietrze dymem przez nasze nieudolne próby rzucenia Aquamenti, ale już posprzątaliśmy, a do tego jestem pewien, że Jack nie zamierzał robić niczego złeg-… - a później odjęło mu mowę, jak Krukonka bezpretensjonalnie ujęła różdżkę jego przyjaciela w dłoń i… wyrzuca ją przez okno. Liam natychmiast podniósł się z miejsca, a jego łagodne rysy nieco się zaostrzyły. - Hej! – warknął, mrużąc na nią gniewnie oczy. – Różdżki służą do czarowania, szczególnie podczas Zaklęć, na których aktualnie się znajdujemy. Nie nazwałbym wyrzucanie ich przez okno „dobrą obsługą”. – zirytował się, ale mówił stosunkowo spokojnie. Byłby gotów nawet ją osobiście przeprosić za urozmaicanie lekcji przez zakłócenia magiczne (na które notabene nie mieli zbytnio wpływu), ale narażanie czegoś tak ważnego dla czarodzieja jak różdżka na zniszczenie, było czymś ponad nawet dla łagodnego, wiecznie uśmiechniętego Rivai’a. Prychnął, obserwując, jak pomimo tak haniebnego czynu dziewczyna wykazuje się kompletnym brakiem zainteresowania i kieruje się do wyjścia. – Ravenclaw traci dziesięć punktów. – rzucił za nią, nie mogąc uwierzyć, że wychowanka domu Kruka postanowiła rozprawić się z jego przyjacielem w podobny sposób… przecież ich ognista zabawa nie była ich winą, a zakłóceń. Mało tego, przeprosili za siebie i posprzątali własnymi zaklęciami. Moment chciał tylko kontynuować lekcję… aż go nosiło. - Co za tupet… - prychnął szeptem pod nosem, przenosząc zdecydowanie łagodniejsze spojrzenie na przyjaciela, pozbawionego… w zasadzie jakby ręki. – Jack, znajdziemy Ci ją, a nawet jeśli nie, osobiście dopilnuję, żebyś na nową nie wydał ani knuta. – pocieszył przyjaciela, ale szybko przekonał się, że mieli w pomieszczeniu innego bohatera, który dopilnował, by sprawa różdżki Momenta zakończyła się szczęśliwie. Co prawda trwało to kilka prób, ale ostatnia, ta zakończona sukcesem, zdecydowanie rozpogodziła Liama. „Dzięki. Mefistofelesie.” - Jesteś super, Mefi! – czy tylko on wyczuł ten kontrast w zwracaniu się do Ślizgona? Różnica w tonie rozbawiła nawet Puchona. Wciąż znajdował się przy swojej ławce, więc w zasadzie rzucił swoje przeszczęśliwe podziękowania przez całą salą… ale niekoniecznie się tym przejmował. Uśmiechnął się pogodnie do wytatuowanego mężczyzny, a później odwrócił w kierunku nauczyciela… znów wydając się przepraszać spojrzeniem za całe zajście. Gdy tylko Moment wrócił na miejsce, natychmiast przysiadł obok niego. - Nie została uszkodzona?
Wrócił na swoje miejsce. Krzyk Liama, jedynie utwierdził go w przekonaniu, że wcale się nie mylił. Super Mefi... kolejny bohater. To już dwa ordery do rozdania. Usiadł ciężko, lekko zaciskając zęby w wymuszonym uśmiechu, gdy tylko Liam dosiadł się do niego. Niemalże zapomniał o tym, że chłopak jest prefektem i może rzucać ujemnymi punktami na lewo i prawo. - Spokojnie. Nic się nie stało. - Uspokoił Rivaia, chcąc uciszyć sprawę jak najszybciej. - To wyglądało naprawdę strasznie. Emocje i te sprawy... poniosło ją. - Nie żeby próbował usprawiedliwić zachowanie tamtej dziewczyny. Zupełnie nie interesowało go dlaczego jej przyjaciel uciekł z zajęć i czy wszystko z nim w porządku. Przynajmniej odruchy ma prawidłowe. Żywcem nie spłonie. - Zaraz sprawdzę. W razie będziesz mógł odłożyć pieniądze na coś fajniejszego. Wyciągnął z kieszeni pomiętą chusteczkę i oczyścił drewno z błota. Miała niewielkie wgniecenie i parę rys, sugerujących zderzenie z jakimś twardszym podłożem, ale to raczej nic groźnego. Po siedmiu latach nauki miała prawo nieco się zużyć. Choćby i w taki sposób. Ujął patyk w obie dłonie i nagiął go lekko sprawdzając czy nic nie trzeszczy i drewno wciąż jest stabilne. -Mmmm... Wygląda w porządku. Przetestujmy teraz. - Przełożył sobie narzędzie do jednej dłoni i zamyślił się chwilę, spoglądając na ławkę obok. - Carpe Retractum. - Wypowiedział, przyciągając do siebie stosik kartek z sąsiedniej ławki. Zaklęcie podziałało wyjątkowo dobrze. Zupełnie jakby ten lot nad błoniami naprawił jego patyk... racja! Kiedy coś nie działa, trzeba w niego dobrze przywalić. Tak mawiał dziadek Krzysztof, gdy telewizor zaczynał źle odbierać. Może to to jest sposób na zakłócenia? Pochwycił fioletową kartkę ze stosu i złożył z niej prymitywną fokę. - Di siki! - Udało się! To naprawdę działa! A wiec prymitywne umiejętności inżynierskie dziadka nie są wcale takie głupie jakby się mogło wydawać. Popatrzył na bujającą się po blacie fokę. Zgniatając kolejną kartkę w kulkę i stawiając jej na nosie. - Nie wiem jak to powiedzieć... ale działa nawet lepiej, jak przed wylotem w nieznane. Świeże powietrze musiało jej wyjść na dobre. - Rzucił naiwnie do Liama, pokazując mu swoje dzieło. Widzisz? Patrz. Nikt dzisiaj nie zbankrutuje. Puścił fokę ponownie na blat, pozwalając sobie na mały meczyk ze zwierzakiem. Całkiem fajne to origami. Szkoda, że wcześniej nie potrafił ich ożywiać. Jego zabawy nabrałyby nowego biegu.
Cóż... plan był taki, że niewinnym żartem straci trochę punków do zakładu i chociaż bardzo chciała go wygrać, to reakcja nauczyciela bardzo jej się podobała. W końcu ktoś z poczuciem humoru, do tego potrafiący docenić jej wkład naukowy w sianie zamętu. Reakcja Thatcheta z kolei... tego można się było spodziewać - jak typowy facet, który nie miał sobą noc do zaprezentowania prócz kutasa, żył zapewne w przekonaniu, że jest to Merlin wie jakie dobrodziejstwo i wszyscy padają przed nim na kolana. - Może powinnam więc zacząć ćwiczyć zaklęcie kastrujące? - przekręciła różdżkę w jego stronę, zastanawiając się jak dużym przegięciem byłoby rozcięcie Holdenowi spodni w kroczu. Doszło jednak do wniosku, że nigdy nic nie wiadomo i gdyby chłopak był commando, to sama by tego nie przeżyła, a ten kretyn pewnie i tak był ekshibicjonistą - A nie, czekaj... zapomniałam, że jesteś eunuchem - przestała w niego mierzyć - Spoko, możesz go sobie zachować, jeżeli pomaga na twoje kompleksy. Wyciągnęła sobie z torby własny kawalek papieru, gorszy tylko w tym, że nie kolorowy, co byłoby może problemem, gdyby miała siedem lat. Tak właściwie o nie była pewna, czy musi rzucać zaklęcie jeszcze raz, skoro już pokazala, że umie, ale i tak się nudziła. Rzuciła niewerbalne Condere bowtruckle i Di siki, a kiedy papierowy niuchacz zeskoczył z jej ławki i gdzieś się schował, nucąc pod nosem zaczęła się huśtać na krześle. Tuż przed koncem zajęć zwierzak wr9cił do ławki. Ette wzięła go do ręki, poczym wytrząsnęła z niego 5 galeonów. - Sor coś zgubił - powiedziała z niewinnym uśmiechem, wręczając nauczycielowie pieniądze, które gwiznęła mu niuchaczem.Miała nadzieję, że jej innowacyjny pomysł na kradzieże kieszonkowe był wystarczająco kreatywny. Przyczepić się raczej nie mógł, w końcu oddała wszystko co do knuta.
Condere 4 w 6 przerzucie Di aiki nie rzucam, bo mam 70pkt
Theo trochę się zdziwił na propozycję Gryfona. Czy chciał spędzić z nim czas na naukę robienia origami bez użycia magii? Oczywiście, że tak, ale nie był pewny czy jest to dobre rozwiązanie. Co jeśli się pogrąży lub Holden powiedział to tylko z uprzejmości tak naprawdę licząc na to, że Krukon odmówi? Było to jakoś bardziej prawdopodobne. Mimo to słowa zaprzeczenia nie były w stanie przedrzeć się przez gardło. -Czemu nie- powiedział cicho nie patrząc na chłopaka, a z zawodem obserwując swojego, niebieskiego feniksa. Był taki niespecjalny, nudny- Nauczysz mnie robić takie żaby? Wskazał ręką dzieło różowowłosego, które dumnie prezentowało się na ławce, a Theo zdawał się nie widzieć tego, że zwierzę z papieru tak naprawdę wyszło dość krzywe i nieestetyczne. Zanim zdążył powiedzieć coś jeszcze jakiś przedmiot uderzył w głowę towarzysza, wcześniej powodując nieduże zamieszanie w klasie. Bardzo mały, różowy penis wykonany z papieru zabawnie podrygiwał na środku ich miejsca pracy. Uśmiechnął się lekko rozbawiony na komentarz Holdena i gdy w końcu zdecydował się podnieść na niego swoje błękitne tęczówki zarumienił się widząc jak zwykle wielkie rozbawienie na jego twarzy, do którego powinien tak naprawdę już się przyzwyczaić. W końcu kiedy jego kąciki ust nie był wysoko podniesione w górę? Mimo to Krukon nigdy nie obracał się w zabawowym towarzystwie. A jak ktoś próbował go gdzieś wyciągnąć na imprezy to odmawiał, a osoba zazwyczaj nie nalegała. Po chwili usłyszeli odpowiedź Wykeham. Ah tak, oczywiście. Umilkł nie chcąc się wtrącać w sprawy międzygryfońskie, zresztą co i tak miałby powiedzieć? Wysłuchał w ciszy profesora Zaklęć i Uroków coraz bardziej zadziwiony jego osobą. Czy on właśnie dał punkty za latające członki? Nie skomentował tego, ale na jego miejscu uważałby na te całe grono z domu lwa. Już nie raz nauczyciele się przekonywali o ich problematyczności. Wyciągnął swoją różdżkę, którą odziedziczył po babci ze strony ojca. Nigdy nie działała tak jak powinna w jego rękach. Może w końcu poprosi Caesara o wystruganie mu własnej? Wycelował magiczny patyk na nadal nieruchome origami. -Di Siki- powiedział cicho i ku jego zdziwieniu feniks zadrżał pod wpływem magii. No tak, ale tylko zadrżał, bo po tym już nic innego nie zrobił. Theo westchnął ciężko mając nadzieję, że Holden nie obserwuje jego działań zbyt zajęty własnymi rzeczami. -Di Siki- powtórzył, ale znowu jedynie co niebieskie, sztuczne zwierzę zrobiło to podskoczyło w górę jakby naelektryzowane czymś dziwnym. Krukon zamachnął się kilka razy różdżką próbując zebrać jakieś resztki magii w jej końcu. Szlag by trafił te zakłócenia i bez nich nie dawał sobie specjalnie rady. -Di Siki- znowu rzucił urok, który dzięki bogu w końcu się udał. Feniks rozłożył swoje skrzydła i poderwał się w powietrze przelatując nad głowami klasy. Wtedy ławka puchonów stanęła w ogniu. Na początku czerwone języki płomieni pożerały ich stanowisko, potem któryś z nich zamienił pożar na czarny. Theo delikatnie się wystraszył prędko przywołując znowu swoje dzieło do siebie. Może powinni z Holdenem uciekać z tego miejsca? Jednakże jego uwagę szybko przyciągnęło donośne trzaśnięcie drzwiami i puste krzesło, na którym jeszcze sekundy temu siedział Riley. No tak. Theodore zmartwił się doskonale wiedząc co w przeszłości spotkało chłopaka. Ba! Sam widział to w wizjach kilka lat temu. Nie dziwne, że tak zareagował. Już zaczął wstawać by jakoś załagodzić sytuację? Może pobiec za przyjacielem? Nie wiedział, po prostu musiał coś zrobić. Wyprzedziła go w tym Melusine, która zaczęła awanturę wraz z wychowankami domu Hufflepuff. Mieli co prawda już ugaszoną i naprawioną ławkę, ale według niego należała im się kara. Stał rozdarty nie wiedząc co robić.
KOSTKI- 5,5,9
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Kiwam głową w odpowiedzi na pytanie Theo i podnoszę rękę, by zwrócić na siebie uwagę Robina. Przez zamieszanie w klasie jest jednak dosyć zajęty, więc mówię głośno, żeby nie było przypału: - Psorze, mogę jeszcze trochę kartek do ćwiczenia origami? Pergamin niezbyt się do tego nadaje, więc lepiej, jak sobie zgarnę trochę specjalnego papieru. Zważywszy na to, że i wielkościowo jest całkiem okej, żeby cokolwiek wyszło z tej naszej wspólnej nauki mugolskiej sztuki. Staram się ze wszelkich sił ignorować Wykeham, ale jest to dosyć trudne, zważywszy na to, jak bardzo czepia się zawartości moich spodni. Jakby jej Zakrzewski nie wystarczał. Mimo wszystko powstrzymuję się od jakiegoś komentarza, o rzucaniu zaklęć nie mówiąc. Moja różdżka i tak ma ze sobą jakiś problem – pewnie wpadła w depresję przez posiadanie takiego właściciela jak ja. Poza tym nici z gabloty, bo nowy psor zabiera mi prezent od Ety. Nie mam więc wyboru i muszę po raz kolejny męczyć się z kapryśnym patykiem, by wykonać resztę zadania. Widzę, że Theodore'owi też nie idzie z tym najlepiej, co nieco mnie pociesza. - Di Siki – mówię, celując w żabę, ale jak zwykle nic się nie dzieje. Kolejna próba kończy się fiaskiem, tak jak i trzecia. Już mam ochotę naprawdę złamać tę głupią różdżkę, a potem strzelać palcami w tył żaby, żeby skakała, ale nie miałaby wtedy szans z latającym feniksem. Coś mnie jednak popycha do tego, żeby spróbować po raz ostatni. - Di Siki – wypowiadam zaklęcie, a papierowy zwierzak zaczyna wysoko skakać, jakby próbował doścignąć feniksa. Kieruję niebieską żabę tak, żeby wskoczyła Thidleyowi na ramię, jednak w momencie, kiedy to robi, Puchoni wywołują pożar. Czy ich posrało do reszty? Już nawet na transmutacji zrobiliśmy mniejsze zamieszanie, niż oni tutaj. Odsuwam się od nich jak najdalej, bo niezbyt przepadam za ogniem. Przy okazji wykopują swój plecak pod ścianę w okolicach drzwi, żeby nie dosięgły go płomienie. Na szczęście dla nich szybko jednak zalewają czarny ogień wodą i dobrze, bo bym ich pomordował, gdyby coś mi spłonęło. Wcześniej jednak widzę, jak Fairwyn wychodzi z klasy, a zaraz za nim leci Meluzyna. Nie do końca ogarniam sytuację, ale Theo chyba wie, co się dzieje, a przynajmniej tak wnioskuję po jego minie. Najwyraźniej to sprawa między Krukonami, więc nie drożę.
Widząc wielki zamęt jaki zawrzał w klasie Robin nie tylko się zestresował, ale i zdenerwował. Rozumiał, że można popełnić błędy, ale niestety nie mógł ignorować tego, że dwójka Puchonów przegoniła z klasy jednego z jego uczniów, za którego był odpowiedzialny. Zanim jednakże zdołał zainterweniować Krukonka, najwyraźniej przyjaciółka chłopaka, który wyszedł wzięła sprawę w swoje ręce. Wyrzucanie różdżki, rzeczy bez której żaden czarodziej nie jest w stanie się obyć za okno było kolejną wielką przesadą. Były to jego pierwsze zajęcia i wiedział, że nie jest nauczycielem do końca profesjonalnym czy wzbudzającym w innych autorytet, ale nie pozwoli by komukolwiek coś się stało. Nie kiedy on tu jest. Szybkim, mocnym krokiem udał się do swojej ławki i rzucił niewerbalne Baubillious, by zwrócić uwagę wszystkich jeszcze obecnych, jednakże zakłócenia sprawiły, że efekt był odwrotny i w klasie rozbrzmiał głośny, donośny grzmot. Jakby piorun trafił dosłownie kilka centymetrów od nich. Cóż, zwróciło wszystkich uwagę, więc Robin nie narzeka. -Uwaga- powiedział lodowatym tonem kierując swoje zwykle uśmiechnięte oczy na stolik chaosu- Wam dwóm, za rozpętanie ognia odejmuję minus dwadzieścia punktów dla Hufflepuffu, na głowę. Pani, która postanowiła wyrzucić różdżkę i wyjść traci piętnaście punktów. Dodałby jeszcze kilka punktów i tym dwóm Puchonom co ugasili pożar i naprawili ławkę oraz Ślizgonowi za przywołanie różdżki, ale nie był teraz w humorze na to. Wszystko już później doda, kiedy się uspokoi. Spod zmrużonych powiek przejechał się po twarzach sprawdzając, czy każdy zdążył wykonać swoje zadanie. -Koniec lekcji, proszę wyjść- zapowiedział, a kiedy już wszyscy powoli opuszczali salę zdążył wyłapać wzrokiem jeszcze tych nieszczęsnych Puchonów od ognia- Oczekujcie sowy z wyznaczoną karą. Wszystko mu już powoli przechodziło, ale nadal nie potrafił puścić płazem tego, że ktoś mógł poważnie się poparzyć i wylądować w skrzydle szpitalnym lub nawet Mungu. Westchnął ciężko. -Uważajcie następnym razem- powiedział łagodnie wręczając jeszcze jednemu Gryfonowi, który wcześniej o to prosił plik kolorowych kartek.
Ursulla Bennett zjawiła się w klasie dużo przed czasem, kiedy jeszcze nie było na horyzoncie żadnego ucznia. Rozsiadła się spokojnie za biurkiem z kubkiem gorącej kawy i zerknęła na zegarek. Miała nadzieje, że uniknie spóźnialskich, chociaż z doświadczenia wiedziała już, że to niemal niemożliwe. Sama zawsze punktualnie zjawiała się na miejscu gotowa do działania. Spokojnie przeglądała jeszcze swoje papiery, oczekując pierwszych, najpilniejszych uczniów. Popijała kawę i spokojnie witała się z nadchodzącymi osobami. Te zajęcia nie miały być specjalnie trudne, nastawiała się raczej na to, żeby każdy był w stanie pojąć wszystko co chce im przekazać i wyciągnąć z lekcji jak najwięcej. Oczywiście tylko pod warunkiem, że będą pracować ze skupieniem i należytą uwagą, odpuszczą sobie głupie pogaduszki i nie będą przeszkadzać innym. Sama miała jeszcze masę papierologii do wypełnienia, na szczęście do zajęć pozostało jeszcze trochę czasu. Z pewnością wymagała od uczniów względnej ciszy w oczekiwaniu na rozpoczęcie.
Pierwszy etap pojawi się 3 czerwca. Można się spóźniać, ale będą odejmowane punkty.
Przechodząc obok tablicy zawiadamiającej o wykładach, uśmiechnęła się zaintrygowana. Była zdziwiona, że po poprzednich przygodach z tym przedmiotem i jego niewątpliwie znanym nauczycielem, nie zdecydują się na przeprowadzenie zajęć jeszcze w tym roku akademickim. Dobrze jednak stało się, że poczciwa Pani Bennett wzięła sprawy w swoje ręce. Zerknęła w lustro, pakując do torby potrzebne przybory i podręcznik, poprawiając kosmyk rudych włosów, który wyszedł jej z koka. Westchnęła z uśmiechem, zainteresowana nadchodzącą lekcją — był to jeden z praktyczniejszych w życiu czarodziejów przedmiot, Nessa więc zawsze bardzo się do niego przykładała. Złapała za różdżkę, przerzuciła torbę przez ramię i wyszła z dormitorium, a następnie pokoju wspólnego. Z lochów skierowała się korytarzami prosto do odpowiedniej sali. Mając zajęcia z głową szkoły, postawiła na zadbany i grzeczny wygląd, odpuszczając nawet pomalowanie ust. Plisowana spódniczka w brawach domu sięgała przed kolano, natomiast w nią wpuszczona była lekka, biała koszula z emblematem domu Salazara dumnie połyskującym na piersi. Na stopach miała delikatne obcasy, do których dobrała podkolanówki w czarnym kolorze. Była ciekawa, jaki temat Ursula wybierze — miała nie lada orzech do zgryzienia, ponieważ w wielu uczniach po spotkaniu z Aidenem został jakiś uraz, pojawiały się dziwne myśli i charakterystyczna dla ludzi z traumą niechęć. Ona jednak nie miała z tym problemu — nigdy nie mówiła tego na głos, jednak wychodziła z założenia, że demonstracja zaklęć niewybaczalnych również była bardzo ważna dla młodzieży. No, tylko może nie koniecznie na ucznia! Nucąc cicho pod nosem, pogrążona we własnych myślach — przecinała korytarze, dopiero teraz zastanawiając się, czemu właściwie nikogo nie zaprosiła ze sobą. Zawsze było raźniej we dwoje, a i praca lepiej szła, o czym przekonała się na ostatniej transmutacji. Ruda weszła do sali, zatrzymując się przy biurku i obdarzając siedzącą tam kobietę spojrzeniem intensywnie orzechowych oczu. —Dzień dobry, Pani Profesor.—rzuciła w jej stronę dość optymistycznie, posyłając krótki uśmiech. Omiotła następnie wzrokiem salę, szukając ewentualnego towarzystwa.. Cóż, była pierwsza. Niewiele myśląc, ruszyła do drugiej ławki od strony okien, siadając właśnie przy szybie. Wsunęła się, oparła wygodnie i kładąc torbę na blacie, zaczęła wyjmować najważniejsze przybory, ostatecznie różdżkę umieszczając po swojej prawej stronie. Torbę przewiesiła na oparciu krzesła, posyłając jednocześnie krótkie spojrzenie światu skrytemu za grubą szybą. Wyglądało na to, że mieli naprawdę piękny dzień, a błonia tętniły życiem. Posłała kobiecie krótkie spojrzenie, nieco pytające, trzymając dłoń na klamce, mającej na celu otwieranie okien. Gdy blondynka kiwnęła głową, podziękowała jej skinieniem i krótkim uśmiechem, uchylając okno i wpuszczając do klasy świeże, rześkie i ciepłe powietrze. Poprawiła się na krześle jeszcze raz, zakładając nogę na nogę i czekając na rozpoczęcie lekcji. Jak to Lanceleyówna znana ze swojej ambicji miała w zwyczaju, złapała za podręcznik z zaklęciami oraz wszelkimi regułami panującymi w związku z ich rzucaniem, zagłębiając się w ciekawej lekturze.
Gdy Cecily dowiedziała się, że profesor Bennett zamierza jeszcze w tym roku przeprowadzić lekcję, stwierdziła, że nie może jej tam zabraknąć. Uważała, że należy wykorzystać każdą okazję, by udoskonalać się w różnych dziedzinach magii, a szczególnie w tych praktycznych i przydatnych na co dzień. Skrupulatnie przygotowała się do zajęć i spakowała wszystko, co mogłoby się jej przydać - podręcznik, pióro, pergamin, różdżka... Miała nadzieję, że o niczym nie zapomniała i nie będzie musiała wracać się w pół drogi. Na wszelki wypadek jednak wyszła wcześniej i w myślach jeszcze raz prześledziła listę rzeczy, które powinna mieć ze sobą. Gdy doszła do drzwi właściwej klasy, utwierdziła się w przekonaniu, że może bez problemów uczestniczyć w zajęciach. Z tą myślą weszła pewnym krokiem do sali, gdzie zobaczyła oprócz profesor tylko jedną dziewczynę. - Dzień dobry. - powiedziała i delikatnie skinęła głową w stronę pani Bennett, a następnie w stronę siedzącej w ławce Ślizgonki. Mimo że uczennica, która także czekała na rozpoczęcie zajęć, należała do jej domu, Cecily nie bardzo miała w tym momencie ochotę na pogaduszki. Wolała posiedzieć w ciszy i spokoju i dlatego ruszyła do trzeciej ławki pod ścianą i tam zajęła miejsce. Wyjęła przybory na ławkę i oparła się wygodnie na krześle, przymykając oczy. Cieszyło ją, że jedyne dźwięki, które słyszała, to szelest przewracanych kartek i skrobanie pióra. Działały na nią odprężająco i pozwalały jej się wyciszyć i nabrać skupienia potrzebnego później w trakcie zajęć.
Szedł sam - oczywiście. W dłoni ściskał skórzaną torbę, ostatni krzyk mody prawdopodobnie lat 80-tych, wypełnioną księgami o stronach odpowiednio, klimatycznie pożółkłych. Zanim jeszcze wszedł do pokoju, zdecydował, że będzie dziś skupiony na zajęciach i nie da sobie przeszkadzać. Zaklęcia i Obrona Przed Czarną Magią były właśnie tym przedmiotem,, który wychodził mu wyśmienicie. Powiódł spojrzeniem po klasie, z niewidzialną aprobatą mrużąc oczy na widok dwóch Ślizgonek, pań z tak bliskiego jego sercu domu. - ... bry, pani profesor - powiedział głośno i jeszcze raz spojrzał po sali, wybierając miejsce, przy którym usiądzie. Naturalnie dla siebie, ruszyłby w kierunku tylnego rogu sali, z którego widziałby wszystkich, jednoczenie pozostając w - powiedzmy - ukryciu. Od zawsze był przekonany, że to, jakie miejsce człowiek sobie wybiera, bardzo go definiuje. A i większość pewnie już to spostrzegła i zaczęła na tej podstawie oceniać innych, prawda? Behemot kochał fałszować swój wizerunek. Dlatego uśmiechnął się nieco i ruszył w kierunku starszej Ślizgonki, w stronę oświetlonego wpadającym przez okno światłem biurka. Kolistym ruchem dłoni postawił torbę na wolnej połowie ławki. Ruch ten wykonał bardzo swobodnie, jakby wchodził do siebie, bez zbędnej nieuprzejmości, ale jednak pewnie. - Aye - przywitał się krótko, jakby ucinając zwyczajowe formalności do minimum. - Można? - uniósł brew, nadal lekko krzywiąc wargi w uśmiechu. Rzadko kiedy z własnej woli wybierał obecność innej istoty ludzkiej, ale to była Ślizgonka! Tu sprawy miały się zgoła inaczej. Trzeba było zrobić mały rekonesans. Odsunął krzesło, nie bacząc na wydawany przez jego nogi dźwięk, i usiadł, prostując się, a przy okazji i rzucając okiem na książkę, którą dziewczyna trzymała w dłoni. - Fascynatka omawianego zagadnienia? - spytał półgłosem, by nie naruszać ściszonej atmosfery sali lekcyjnej. Obserwował też nauczycielkę spod jednej, zmarszczone brwi, jakby próbując wydedukować z jej twarzy, jakie rzeczy dziś sobie omówią. Czekał na wykład z prawdziwą niecierpliwością, bębniąc stopą o podłogę.