W tej przestronnej klasie na trzecim piętrze odbywają się lekcje zaklęć. Dwa rzędy dwuosobowych ławek czekają na uczniów. Duże okna przepuszczają wiele światła, co nadaje klasie przestronny wygląd. Na regałach po prawej stronie znajdują się wszelakie przedmioty na których można ćwiczyć zaklęcia. Na ścianach wiszą natomiast tablice na których są wypisane podstawowe zasady pojedynkowania się.
Opis zadań z OWuTeMów:
OWuTeMy - zaklecia
Wchodzisz do Klasy Zaklęć, być może się denerwując, a być może nie. W każdym razie w tym momencie ważą się Twoje losy jeżeli chodzi o ten egzamin. Wybrałeś Zaklęcia. Dobrze. Stajesz więc pośrodku sali, przed Tobą znajduje się stolik, przy którym siedzi znany Ci Marco Ramirez oraz dwoje nauczycieli ze Szkoły Magii Riverside. Jeżeli jesteś z tej szkoły i ucieszyłeś się, że będziesz mieć fory, to niestety, ale muszę Cię zawieść, bowiem oboje wyglądają na takich, których nie wzruszyła Twoja obecność. To Twoja komisja, która skrzętnie wszystko notuje za pomocą samopiszących piór, więc mają mnóstwo okazji do przypatrywania się Tobie i słuchania tego, o czym mówisz. Także dobrze się zastanów nad odpowiedziami i czynami! Nie zapomnij się także przedstawić na początku. Na biurku oprócz pergaminów i kałamarzy stoją dwie czary, z których unosi się czerwony dym. Na jednej z nich świeci się napis „teoria”, na drugiej zaś „praktyka”. Komisja wyjaśnia Ci, że musisz wylosować jedno pytanie z tej pierwszej i jedno zadanie z drugiej. Możesz zacząć od którejkolwiek chcesz. Gdy sięgasz po kartkę i ściskasz ją w dłoniach, ta zamienia się w coś na kształt wyjca, który jednak nie krzyczy, tylko spokojnie zadaje Ci pytanie bądź wyznacza zadanie. Jak Ci poszło?
Zasady: Rzucasz czterema kostkami w specjalnym temacie do rzutów na egzaminy zgodnie z zasadami owutemów oraz rzutów. W tym temacie powinien pojawić się post z przeżyciami oraz działaniami postaci oraz specjalny kod, podany na dole posta.
Oceny: Ocena z egzaminu to suma punktów za pierwsze i drugie zadanie (plus dodatkowe punkty) według następującej rozpiski: 2-3 - Okropny 4-5 - Nędzny 6-7-8 - Zadowalający 9-10 - Powyżej Oczekiwań 11-12 - Wybitny Dodatkowo, za każde 8 punktów w kuferku z OPCM i zaklęć można dodać +1 do punktów.
Opis zadan:
teoria:
Pierwsza kostka:
1 – Podaj ogólną definicję zaklęcia i opisz, co wpływa na jakość czaru. 2 – Przedstaw szczegółowo zagadnienie zaklęć niewerbalnych. 3 – Podaj po dwa przykłady zaklęć z każdej z grup: zwykłe, ofensywne, defensywne. 4 – Podaj dwa rodzaje przysięgi wieczystej i opisz na czym polegają. 5 – Podaj trzy zaklęcia, do których można dobrać inne przeciwzaklęcia (podaj je) niż Finite. 6 – Podaj trzy zaklęcia ochronne (np. zabezpieczenie terenu przed ludźmi) oraz opisz działanie każdego z nich.
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za odpowiedź. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
praktyka:
Pierwsza kostka:
1 – Odpowiednimi zaklęciami uruchom mały tor przeszkód, aby piłka mogła dotrzeć na jego koniec. (Piłka na początku toru - musi spłynąć rynną - wyczarować wodę; dociera do zbyt małej bramki - powiększyć; zbiorniczek z wodą - zamrozić zanim piłka wpadnie do wody; dźwignia - nacisnąć odpowiednim zaklęciem - wtedy piłka dociera na koniec toru). 2 – Zadziałaj na ciecze w wazonach - w pierwszym oczyść, w drugim doprowadź do wrzenia, w trzecim zamroź. 3 – Przejdź przez mały labirynt (musisz obronić się przed stworzeniem, zaatakować jedno oraz pokonać dwie pułapki). 4 – Powiel kamień, a następnie wyrzeźb węża, lwa, borsuka i kruka. Zaznacz ognistym znakiem te zwierzę, do którego domu przynależysz. 5 – Spowolnij trzech przeciwników odpowiednim zaklęciem, a następnie unieruchom każdego za pomocą trzech różnych czarów. 6 – Zadziałaj na cztery przedmioty zaklęciami z każdego żywiołu.
Druga kostka:
Oznacza ilość punktów, otrzymanych za wykonane zadanie. 1 to odpowiednio 1 punkt, 2 - 2, itd.
Na końcu posta należy dodać następujący kod:
Kod:
<retroinfo>Kuferek - Zaklęcia:</retroinfo> wpisz ilość punktów w kuferku z tej dziedziny <retroinfo>Wyrzucone kostki - teoria:</retroinfo> wpisz kostki za teorię <retroinfo>Wyrzucone kostki - praktyka:</retroinfo> wpisz kostki za praktykę <retroinfo>Suma:</retroinfo> wpisz sumę kostek opisujących punkty za praktykę i teorię oraz ewentualnych punktów bonusowych za punkty z kuferka <retroinfo>Ocena:</retroinfo> wpisz ocenę <retroinfo>Strona - losowania:</retroinfo> Wpisz stronę z odpowiedniego tematu, na której były losowane kostki
Spoiler:
Wszystkie rozważania o magii przerwał dźwięk tłuczonego szkła w witrażu, który posypał się barwnymi, migoczącymi kolorami. Coś wpadło do pomieszczenia, zatrzepotało ogromnymi skrzydłami. Upierzenie ciała białe z szaroniebieskim nalotem, srebrne pokrywy skrzydeł. Lotki pierwszorzędowe czarne, drugorzędowe szare. Linia upierzenia na czole prosta. Na głowie i szyi nastroszony czub. Dziób długi i potężny, żółty. Odnalazł nieporadnie odbiorcę wiadomości @Alistair Keane. Był ranny, z tułowia sączyła się krew, która tworzyła plamki na posadzce. Wystawił łapę z niewielkim liścikiem, ona też krwawiła.
Professor ordinarius incantationibus et defensio adversus artium obscurorum, carminibus praevaricator, Alistair Keane
Szanowny stryju, zwracam się z prośbą o natychmiastowe pojawienie się w mojej prywatnej posiadłości. Sam wiesz gdzie, sam wiesz jak. Wybacz mi lakoniczność, ale to sprawa delikatna i niecierpiąca zwłoki.
P.S. Zabierz ze sobą Ruth Wittenberg
Minister magia, Nolan T. Kaene
pierwsza sala zaklęć
Autor
Wiadomość
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Nowy nauczyciel zaklęć? W takim razie nie mogło mnie tam zabraknąć. Ostatnie coraz bardziej lubię wszelkie nowości, choć dziwi mnie, że zmienili kadrę pod koniec roku szkolnego. Czyżby Bennettowa już nie wyrabiała z obowiązkami? Właściwie jako dyrka jest ciągle wzywana do ministerstwa, więc chyba lepiej dla niej, że ktoś ją zastąpi. No i mam nadzieję na kogoś przyjemniejszego, kto by nie krzyczał za spóźnienia, zwłaszcza że często jestem na bakier z zegarkami. Może powinienem poprosić o jakiś Terry'ego, skoro tyle ich nosił. Byle nie dawał mi więcej tego do hipnozy, bo nie mam zamiaru robić za niego wszystkich prac domowych do końca szkoły. Wchodzę do klasy, chociaż to jest złe słowo. Właściwie wbiegam, bo czuję, że jestem ostro spóźniony. Okazuje się jednak, że psora nadal nie ma, co z jednej strony jest zaskakujące, a z drugiej nawet mnie cieszy, bo postanowiłem sobie, że nie przywitam nowego nauczyciela rozróbą godną zajęć z Bergmannem. Będę grzeczny i liczę na to, że Wykeham się nie zjawi, tak jak i Williams, bo oni tak mnie denerwują, że nie mógłbym się powstrzymać. Są tłumy. Czy ja aby nie pomyliłem klasy? Nie no, wszystko jest tak, jak powinno i na pewno jest to sala przeznaczona do zaklęć. Rozglądam się, szukając wolnego miejsca, ale niewiele go zostaje. Na szczęście dostrzegam wolne miejsce obok @Theodore Thìdleya, którego poznałem na ostatnich runach. Wydał mi się spoko na lekcji Edgara, więc idę w jego kierunku i opadam na krzesło tuż obok, nadal trochę zziajany po biegu. - Siema – mówię i szczerzę się do niego, powstrzymując się przed narzucającym mi się znowu nieszczęsnym elo. Muszę się go oduczyć, zanim totalnie zmienię się w klona Deara. Kładę mój plecak na ławce, ale jeszcze go nie rozpakowuję, bo tak naprawdę nie wiem, czy się opłaca. Nie wiadomo, czy ten nowy psor nie zrobi tylko zajęć organizacyjnych i wywali nas za drzwi, dzięki czemu będę mógł skorzystać z dobrej pogody i wyjść na błonia. Stęskniłem się już za tą zieloną trawą. - Coś nie tak? – pytam, widząc markotną minę chłopaka. Zaczynam bujać się na krześle, jak zwykle, kiedy siedzę w ostatniej ławce, ale w pewnym momencie tracę równowagę i muszę się złapać ławki. Mój plecak ląduje na podłodze, ale nie przejmuję się tym i przyciągam go nogą pod stolik.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Przez Hogwart przetoczyła się fala ekscytacji już w momencie, w którym pierwsza osoba wspomniała o nowym nauczycielu Zaklęć. Błyskawicznie pojawiły się całe teorie i serie ploteczek, przechodzących z jednego hogwarckiego domu do drugiego. Mefistofeles nie miał ostatnio zbyt towarzyskiego nastroju, następnie zaś wyjechał do Egiptu; przegapił całkiem sporo dramatycznych historii. Kiedy w końcu zjawił się w Hogwarcie, niemal natychmiast został zasypany mniej lub bardziej prawdziwymi informacjami. Nie dziwił się wcale, gdy jedna Krukonka szepnęła przyjaciółce o zabójczo przystojnym profesorze, który chyba ma jakąś domieszkę krwi wili, bo jego uśmiech istotnie odbiera zdolności racjonalnego myślenia. Niezbyt zareagował też na wzmiankę o heroicznych czynach tego wielkiego bohatera, który ponoć teraz chciał trochę odpocząć i dlatego zjawił się w szkole. Nie wnikał, nie wierzył i nie ufał, najzwyczajniej w świecie podejmując decyzję odnośnie pojawienia się na pierwszych zajęciach profesora. Wychodził z założenia, że mężczyzna nijak nie przebije potworności Craine'a, a nawet złośliwość Morrisa ciężko byłoby przebić. Wychodziło na to, że całość powinna zakończyć się dość... pozytywnie. Zachłyśnięty luksusami życia codziennego, tak niesamowitymi po czasie spędzonym na okrutnych piaskach egipskiej pustyni, humor miał wyśmienity. Poukładał sobie w głowie wszystko, a nawet i więcej - miał na tyle dość samego siebie, że aż zatęsknił za obecnością innych ludzi. Pomimo przyjaznego nastroju, nie byłby sobą, gdyby nie postanowił nowego nauczyciela odrobinę przetestować. Niezbyt oszczędnie w stosunku do punktów Slytherinu, do klasy udał się w niezbyt mundurkowym stroju. To jest, spodnie były czarne, a na kieszonce koszuli naszyty był herb domu, ale brakowało krawatu, kamizelki bądź swetra. Zamiast tego na ramiona chłopak narzucił ukochaną skórzaną kurtkę, do której przypiętą miał kryształową broszkę. Profesora w sali jeszcze nie było, za to ludzi się trochę zebrało. Mefistofeles obrócił w zębach lizaka befsztykowego, przeczesując spojrzeniem pomieszczenie, wyjątkowo niewiele uwagi przywiązując do poszczególnych jednostek. Kroki i tak kierował w stronę wolnej ławki przy oknie, gdzie mógł nacieszyć się wpadającym przez szybę słońcem. Roztaczał wokół siebie silną woń mentolowych papierosów i krwi, której dodatkowo smak tak rozkosznie oblepiał podniebienie za sprawą nadzianej na patyk słodkości. Otworzył okno na całą jego szerokość, wyglądając na błonia, w oddali przytępione leśną gęstwiną. Dopiero teraz, z okiennicą za głową, usiadł na krześle "po turecku", czekając na nauczyciela i pozerkując na rozmawiających uczniów. @Blaithin ''Fire'' A. Dear towarzystwa miała od groma, gdzieś tam znalazła się nawet @Emily Rowle... obie panie mogły bez problemu wychwycić nienachalne spojrzenie Ślizgona, wsparte tym swoim charakterystycznym uśmieszkiem. Większą powagą została przywitana grupka Puchonów - im poświęcił znacznie mniej uwagi, bardziej skupiony na szkicowniku, którego kartki wertował ze znudzeniem.
- No tak, tak, oczywiście... - wymamrotał pod nosem nie patrząc na dziewczynę. Nie chciał się z nią kłócić, tym bardziej że najprawdopodobniej przynajmniej na czas tych zajęć zostanie ona jego partnerką w lekcji, musiał zatem starać się utrzymywać z nią stosunki choćby poprawne. Chwilowo w każdym razie... Dało się wyczuć kapkę hipokryzji w jej wypowiedzi, no bo skoro była aż tak dumna ze swojego rodu, musiała być wyniosła i uważać tych z innych za gorszych. Co więcej, Philip nigdy w życiu nie słyszał o takim rodzie, spodziewał się zatem że nic wielkiego nie osiągnęli, a Selwynowie? Toż to najbardziej znani specjaliści od magicznych stworzeń w całej Wielkiej Brytanii! A jednak za nim nie przemawia tak wielka duma... No nic, nieważne, nie miał ochoty się z nią kłócić, więc milczał. Zapewne teraz uznała go za mięczaka, któremu po prostu brakuje argumentów, ale... trudno. Zobaczymy czy w czynach jest tak mocna jak w gębie, kiedy zacznie się lekcja!
Robin specjalnie chciał się trochę spóźnić, były to jego pierwsze zajęcia i wiele osób bało się wpaść nauczycielom już na początku. On sam jednak nie zwracał uwagi na niepunktualność, czy frekwencje. Ważniejsze było to czego osoba się nauczy, a nie jak długo Robin będzie widział jej mordę. Nie wiedział czego się spodziewać, była tak ładna pogoda, że on sam będąc w ich wieku wolałby wyjść wraz z przyjacielem na błonia niż poznawać kolejnego profesora, który został przyjęty już pod koniec roku. Prawda była taka, że dyrektorka i zarówno nauczyciela tego przedmiotu już nie nadążała z obowiązkami. Gdy Robin zobaczył ogłoszenie w sprawie poszukiwań profesora nie wahał się ani sekundy. Miał dość papierkowej pracy w Ministerstwie, on jest człowiekiem, który uwielbia wyzwania, niebezpieczeństwo, a nie nudę i rutynę. Pierwszą lekcję zorganizowałby o wiele wcześniej gdyby nie fakt, że na wyprawie do Egiptu został poważnie ranny i musiał spędzić kilka dni w Świętym Mungu. Od czasu do czasu mógł jeszcze poczuć nieprzyjemny ból na ciele, ale nie był on już tak potężny jak w pierwszych dniach. Gdy w końcu postanowił, że tyle minut po wyznaczonej godzinie będzie wystarczająca ruszył żwawym, ale nie śpieszącym się krokiem do Sali Zaklęć. Był nieco zdenerwowany, słyszał od Daniela nie koniecznie pochlebne rzeczy o dzisiejszych uczniach i nie miał pojęcia co go czeka. Otworzył drzwi i wszedł do klasy z swoim typowym uśmiechem, który dla wielu osób wydawał się dziwny i niepokojący. Miał ze sobą stos kolorowych kartek, które położył na swoim biurku. Rozejrzał się po nowych twarzach, które śledziły go wzrokiem. -Dzień dobry wszystkim- przywitał się głośno ciepłym głosem- Nazywam się Robin Livingstone i od dzisiejszego dnia będę was uczyć Zaklęć oraz Mugoloznactwa. Mówcie do mnie jak chcecie, może być nawet po imieniu. Uczniów było dość dużo co go ucieszyło. Miał nadzieję na szybkie zapamiętanie imion i nazwisk ich wszystkich. -Na razie nie znam waszych imion, więc będę wskazywać niekulturalnie palcem- zaśmiał się lekko-Jak macie jakieś pytania to proszę walić śmiało. Gdy w końcu minął czas na sprawy organizacyjne przeszedł do sedna lekcji nadal się uśmiechając. -Lekcja będzie raczej luźna, trochę artystyczna- zapowiedział odwracając się od nich tyłem by wziąć z biurka kartki, które przyniósł-Jak już zapowiadałem będziemy się bawić origami, więc wybierzcie swój ulubiony kolor. Przeszedł się po klasie wraz z kartkami we wszystkich kolorach jakie tylko znał. Czekał spokojnie aż każdy zdecyduje się na coś, po czym powrócił na wcześniejsze miejsce. Oparł się spokojnie o ławkę słysząc jakieś szepty, ale nie zwracał na nie zbytniej uwagi. To przecież młodzież, nie mógł oczekiwać, że będą mieli buzie na kłódkę całą lekcję. Póki mu to niespecjalnie przeszkadza to niech się wygadają. -To teraz przejdźmy do zaklęcia- wyjął swoją różdżkę z kieszeni szaty. Niezbyt profesjonalnie- Zaklęcie nie wydobywa z siebie żadnego światła, ani charakteryzującego dźwięku. Nie jest trudne, ale z powodu tych wszystkich zakłóceń zawsze może wam coś nie wyjść, więc się nie przejmujcie. Mugole mają takie powiedzenie- „Do trzech razy sztuka”, ale jeśli potrzebujecie nawet dziesięciu prób to wykonajcie i dziesięć prób. Robin wyciągnął różdżkę przed siebie chcąc zademonstrować urok na sucho. Wolał nie zbłaźnić się przed uczniami już na początku z powodu głupich zakłóceń. -Wykonujecie delikatny, nietrudny, okrężny ruch w lewą stronę- wyjaśnił sam pokazując dłonią-Najważniejsza formuła to Condere, a drugi człon zaklęcia to nazwa przedmiotu po angielsku. Czar powoduje, że kartka jaką macie właśnie przed sobą składa się w origami. Może to być zwierzę, fantastyczne stworzenie, roślina, nawet człowiek. Im będzie ciekawiej tym lepiej. Po czym wskazał ręką klasę, by sama zaczęła wykonywać zadanie. -Jeśli macie jakieś pytania, czy problemy śmiało pytać- powiedział jeszcze- A teraz różdżki w ruch!
Mechanika:
Aby było realistycznie to się liczą i kostki i punkty w kuferku. Rzucacie dwiema kostkami, a za każde pięć punktów w kuferku z zaklęć lub DA możecie dodać sobie 1pkt do wyniku
2-4- Co się z tobą dzisiaj dzieje? Miałeś złożyć kartkę w origami, a nie ją podpalić. Mam nadzieję, że twoje plany na przyszłość nie są związane z tym przedmiotem! (Próbujesz jeszcze raz) 5-7- Jesteś pewien, że kartka lekko poruszyła się w prawo, ale mogło być to także złudzenie. Cóż, najważniejsze jest to, że twoja wymarzona rzecz, w jaką chciałeś złożyć origami nadal pozostaje tylko twojej wyobraźni (Próbujesz jeszcze raz) 8-10- Kartka powoli zaczęła się składać w to co zaplanowałeś, jednak gdzieś pod koniec nagle wszystko się zatrzymało. Nie wiesz czego było to wynikiem. Rzuć jeszcze jedną kością: Parzysta- udało ci się doprowadzić dzieło do końca. Nieparzysta- nic nie jesteś w stanie zrobić, musisz zacząć od początku. (Próbujesz jeszcze raz) 11+- Wszystko poszło ci gładko i perfekcyjnie. Robin widząc to z pewnością nagrodzi cię jakimiś punktami dla domu.
Jeśli nie udało ci się zrobić tego trzy razy, za czwartym możecie uznać, że się powiodło.
Ostatnio zmieniony przez Robin Livingstone dnia Pią 13 Kwi 2018 - 19:53, w całości zmieniany 1 raz
Pokiwała tylko z rozbawieniem i w dalszym ciągu z niedowierzaniem głową na jego mamrotanie pod nosem. Miał szczęście, że o rodzinie wspomniał na głos bo by dopiero zrobiłby się dramat i rozpętałby piekło. Nie dość, że była córką jednego z głównych rodów Brytyjskich, tworzących od lat instrumenty i zajmującego się muzyką, to jeszcze była w stu procentach czarodziejem czystej krwi. A on nie wiedział? Oj to by zgotował sobie monolog uzupełniony gestykulacją. Ruda wraz z nadejściem nauczyciela skupiła już swoją uwagę na zajęciach, przysuwając podręcznik przed siebie i szykując pergamin do notatek. Przeniosła spojrzenie orzechowych oczu na mężczyznę, słuchając jego dość nietypowego przedstawienia się, zaprezentowania zasad i omówienia tematyki dzisiejszej lekcji. Cóż, żyletką jak Edgar to ten Pan nie był. Może to i lepiej? Musiała jednak przyznać, że był oryginalny i z pewnością całym swoim podejściem utkwi w głowie studentów. Gdy przechadzał się między ławkami z kartkami papieru przeznaczonymi do praktyk origami, musiała wybrać ten w swoim ulubionym, wiśniowo-czerwonym kolorze. Szybkim ruchem dłoni wyjęła różdżkę i zacisnęła na niej palce, przyglądając się jak prezentował zaklęcie na sucho. Czar nie wyglądał na trudny, jednak drobna pomyłka przy inkantacji bądź ruchu drewnianym, magicznym patyczkiem mogła przy sprawie z zakłóceniami wywołać jakieś nieszczęście. Kiwnęła głową w jego stronę, tym samym dając do zrozumienia, że jest gotowa. Wykonana z czarnego orzecha różdżka, której rdzeń stanowił głos z głowy wilii nie była łatwym do okiełznania kawałkiem drewna. Wymagał od właścicielki całkowitej harmonii wewnętrznej, nie będąc w stanie działać wbrew woli Ness. - Condere Cherry.- rzuciła cicho i wyraźnie, melodyjnym głosem. Wykonała przy tym ruch dłonią pokazany wcześniej przez nauczyciela, nakierowaną na wiśniowy papier różdżką. Cichy szelest dobiegł jej uszu, zaś origami zgrabnie i gładko utworzyło wybrany przez nią kształt. Uśmiechnęła się pod nosem. Pomijając fakt, że dom węża był w punktowej, przysłowiowej "czarnej dupie", że jego mieszkańcy w małej frekwencji brali udział w lekcjach to mogła chociaż ona się wykazać, być czynną. Była ambitna. Nauka i samodoskonalenie się było ważną częścią jej życia i od małego sprawiała tym radość wszystkim swoim nauczycielom. Odłożyła różdżkę na bok, przyglądając się swojemu tworowi z zadziornym uśmieszkiem.
__________
Wynik kości: 9 Kuferek: 2 Razem: 11
Ostatnio zmieniony przez Nessa M. Lanceley dnia Nie 8 Kwi 2018 - 20:50, w całości zmieniany 1 raz
Bianci nie było w szkole, cóż, za długo jeśli ktoś chciałby ją o to spytać. Bagatelizowanie objawów choroby nie przyniosły jej niczego dobrego, a jedynie sprawiły, że spędziła w łóżku naprawdę wiele dni. Nikt nie spodziewał się, że lekceważony Glacialicistus mógł wywołać w jej organizmie takie szkody. Gryfonka nawet obiecała sobie, że już nigdy nie będzie wmawiała wszystkim, że nic jej nie jest. Koniec końców doprowadziła się prawie w stan skrajnej hipotermii, a dni, kiedy była w najgorszym stanie nie pamięta. Zaburzenia świadomości również zdążyły ją dopaść. Leczenie było dłuższe niż mogłoby być, gdyby nie okazała się tak nieodpowiedzialna. Nic nie mogła jednak poradzić na to, że nie znosiła magomedyków. Nie wiedziała nawet dlaczego, zwyczajnie doprowadzali ją do szału, albo może sam fakt, że coś było nie tak i musiała pójść do uzdrowiciela ją irytował. Niemniej jednak tym razem sporo zapłaciła za takie nastawienie. Musiała przyznać, że trochę obawiała się powrotu do szkoły. Zdawała sobie sprawę, że ma mnóstwo zaległości. Nie miała pojęcia jakim cudem uda jej się to wszystko nadrobić. Jej organizm nadal był osłabiony, po długiej walce z pasożytem, co było widać po ciemnych cieniach pod oczami, których nie udało jej się do końca zakryć. Medyk jednak powiedział, że może już wrócić do szkoły, tylko ma się za bardzo nie przemęczać. Nie trzeba mówić, że zrobiła to w trybie natychmiastowym. Nie tylko chodziło o zaległości, ale tęskniła już za swoimi przyjaciółmi. Obiło jej się o uszy, że w szkole był jakiś nowy nauczyciel zaklęć. Nie wiedziała jednak o nim nic, skąd się wziął, ani nawet jak się nazywa – kompletnie nic. Nie miała pojęcia czy to lepiej, że po tak długiej nieobecności będzie miała do czynienia z kimś kogo w ogóle nie zna, czy jednak lepiej by było gdyby tę lekcje prowadził ktoś, kto już zna jej poziom (który nawiasem mówiąc nie był wcale mistrzowski). Miała tylko nadzieję, że da im do zrobienia coś z czym sobie poradzi i nie skompromituje się tak od razu. Bianca przed wejściem do klasy wzięła głęboki oddech. Czym ona się stresowała? Przecież nie wymyśliła sobie tej choroby i już była zdrowa. Mogła wrócić do codzienności, której przez ostatnie dni tak bardzo pragnęła. Spojrzała jeszcze na zegarek i się skrzywiła. Świetnie, była spóźniona, a to był nowy nauczyciel. To będzie perfekcyjne pierwsze wrażenie. Przekroczyła próg sali mocno spięta. - Przepraszam za spóźnienie. – powiedziała wraz z pierwszym krokiem i posłała przepraszające spojrzenie nauczycielowi. Rozejrzała się po klasie i szeroko się uśmiechnęła do @Blaithin ''Fire'' A. Dear. Merlinie, jak dobrze było znów poczuć się całkiem dobrze i normalnie. Jej wzrok padł na @Mefistofeles E. A. Nox, który wyglądał bardzo atrakcyjnie. W przeciwieństwie do niej, jak doszła do wniosku. Obok niego jednak było wolne miejsce, więc nie zastanawiała się dłużej i do niego podeszła. - Wolne? – zapytała, ale nie czekała na odpowiedź i opadła na krzesło obok chłopaka. – Dobrze wyglądasz. – powiedziała, wypakowując podręcznik z torby. – Spóźniłam się, jak zawsze, więc nie mam pojęcia co mamy robić. Chcesz być tak miły i mi powiedzieć? – wyszczerzyła się do ślizgona, mając nadzieję, że ten się nad nią zlituje.
Theodore miał szczerą nadzieję przebrnąć tą lekcję w samotności. Żadnych Krukońskich podrywaczy niedaleko niego, żadnej kłótni, czy natłoku osób jakich nie zna. Zdecydowanie tego nie potrzebował. Dzisiaj rano dostał sowę w związku z jego pracą Proroka Imienia, co nie należało do najlepszych wiadomości. Nienawidził swojego daru i nienawidził swojej pracy. Jednakże pieniędzy bardzo potrzebował, więc musiał zacisnąć zęby i przetrwać ten okres w jego życiu. Jak skończy studia będzie mógł w końcu zasiąść w rodzinnym biznesie wśród średniowiecznych książek, tykających zegarów i mistycznej aury. Jeszcze tylko ten rok i następny. Jego uwagę zwrócił chłopak, którego poznał niedawno, ale i tak zdążył nieźle zawrócić w głowie Theo. Krukon jeszcze nie zrozumiał czemu na przerwach widząc różowe włosy i roześmianą twarz zatrzymywał na Holdenie wzrok dłużej niż normalnie. I te niewyjaśnione uczucie ciepła w sobie. Nie był głupi i odpowiedź znajdowała się gdzieś w oddali jego umysłu, jednak był zbyt przestraszony by to zaakceptować. -Hej- przywitał się cicho i wbrew swojej woli na policzki skradł się lekki kolor różu. Mimo, że jeszcze kilka sekund temu bycie samemu było najlepszą opcją towarzystwo Gryfona polepszyło mu trochę marny nastrój. Holden jak zwykle miał na twarzy wymalowany wielki uśmiech i świecące, niebieskie oczy. Na pytanie różowowłosego chłopak się spiął. Nienawidził jak inni się o niego martwili, nie lubił być w centrum uwagi. Wolał poznawać niż być poznawany. -Tylko się nie wyspałem- odpowiedział szybko. Nie było to kłamstwo, tylko lekkie niedopowiedzenie. Thìdley nie wyspał się od siedmiu lat. Westchnął opierając głowę na ramieniu i obserwując swojego towarzysza kątem oka. Chciałby zacząć rozmowę, ale nie potrafi. Zwłaszcza, że przy Holdenie naskakuje go lęk przed skompromitowaniem się. Co się z nim działo. Thatcher przysunął się bliżej ławki i zaczął huśtać się na krześle. W pewnym momencie jedna z nóg krzesła za bardzo posunęła się w przód i Gryfon stracił równowagę. Zachwiał się niebezpiecznie łapiąc się w ostatnim momencie. Mimo to dłonie Theo automatycznie wysunęły się do przodu w razie upadku. -Nic ci nie jest?- spytał szybko wycofując ręce. Nagle do klasy wszedł spóźniony o kilka minut nowy nauczyciel. Theo automatycznie zamilkł słuchając co ma mężczyzna do powiedzenia. Gdy rozdawał kartki wybrał tą ciemnoniebieską. Lubił ten kolor nie tylko ze względu na dom. Origami. Nie mogło być tak źle, prawda? Wyciągnął niepewnie swoją różdżkę z piórem pegaza. Jego zimne palce zacisnęły się na drewnie nagle chcąc za wszelką cenę wykonać zadanie dobrze. -Condere Fenix- szepnął, ale nic się nie stało. Może źle wypowiedział formułę? Odchrząknął lekko próbując jeszcze raz. -Condere Fenix- powtórzył tym razem trochę głośniej i ku jego uldze kartka z szelestem zaczęła przybierać odpowiedni kształt magicznego ptaka. No cóż, przybierała do pewnego czasu. Bo gdzies pod koniec, gdy wydawało mu się, że wszystko skończy się dobrze zatrzymało się. Skupił się mocno próbując coś z tym zrobić. Przecież już prawie było! Po kilku sekundach na jego szczęście dzieło zakończyło się składać prezentując błękitnego feniksa. Spojrzał ukradkiem w bok znowu skupiając całą uwagę na Holdenie.
Kostki- 5,8-6 Kuferek- 0
Ostatnio zmieniony przez Theodore Thìdley dnia Nie 8 Kwi 2018 - 19:15, w całości zmieniany 1 raz
Wydawać się mogło, że Holmes ostatnimi czasy jest nad wyraz rozproszona, zaś w jej kanalikach nerwowych przepływa zbyt wiele emocji, które kierują ją na inne tory niż te właściwe. Oczywiście, starała się skupić na słowach profesora, który wydawał się być nad wyraz luzacki i od razu pomyślała, że na jego lekcjach z pewnością gryffoni mieliby ogromne pole do popisu, jeżeli chodzi o swój brak hamulców. Może powinna to zasugerować Lysandrowi czy tej całej Wykeham? Owszem, znajoma Zakrzewskiego sprawiała, że Marceline miała mieszane uczucia względem niej, ale to nie był odpowiedni czas, by rozważać takie sprawy. Skinęła subtelnie głową na polecenie Robina, po czym ujęła pewniej różdżkę i wycelowała nią w kawałek papieru, myśląc nieustannie o bieli. Owszem, ulubionym kolorem, a raczej kolorami były te okraszoną nutą pasteli, nie chciała zmieniać barwy materiału, który miał posłużyć w dzisiejszej lekcji, stąd powstrzymała się przed urozmaiceniami. - Condere swan - wypowiedziała ze stoickim spokojem. Kilka machnięć nadgarstka, dokładnie wyważonych, przesiąkniętych skupieniem, które malowało się też na jej licu, sprawiło, a raczej zagwarantowało(!) sukces. Było to dla niej nieoczekiwane, wszak jak mogłaby sądzić, że bez trudu da sobie radę z origami, z którym do tej pory nie miała zbyt wiele styczności?, cóż... Nadzieja matką krukonów. Papier przyjął formę łabędzia, a rudowłosa mogła obdarzyć nauczyciela enigmatycznym uśmiechem, który świadczył o powodzeniu zaklęcia.
Kostki 5 i 4 Kuferek 11 (daje 2 dodatkowe punkty do ogółu) Wynik rzucanego zaklęcia 11
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Najwyraźniej nie było mu pisane towarzystwo. Mefistofeles chyba w jakiś pokrętny sposób liczył na to, że Gwiazda Południa ściągnie na niego odrobinę uwagi; chociaż gdyby ktoś go spytał, to z ręką na sercu mógł przyznać, że zupełnie o niej zapomniał. Przypięta kilka dni temu do kurtki, tak jakoś na niej pozostała... Nie narzekał. Po prostu siedział sobie, napawał się świeżym powietrzem wpuszczanym do sali przez otwarte okno, a także czekał na nauczyciela. Robin Livingstone w końcu się zjawił, spóźniony i zaskakująco sympatyczny; właściwie od razu przeszedł do lekcji. Mefisto miał podchodzić do wszystkiego sceptycznie, miał rozrabiać... Ale koniec końców podobał mu się taki temat zajęć. Wziął dwie kartki, jedną zieloną, a drugą czerwoną. Livingstone wypadł naprawdę nieźle i Ślizgon musiał sam przed sobą przyznać, że jeszcze nie miał na co narzekać. Nie zdążył zabrać się za robotę, bowiem w klasie znikąd pojawiła się @Bianca Zakrzewski. Nox nie próbował ukryć uśmiechu, który pojawił się na jego ustach. Pospiesznie wrzucił szkicownik do torby, prostując się nieco. - O, dziękuję - wychylił się do przodu, by musnąć wargami jej policzek, w niemalże czułym buziaku. Zatrzymał się w tej pozycji nieco dłużej, pozwalając sobie na zadowolone mruknięcie. - Ale chyba siebie nie widziałaś, skoro to mnie komplementujesz... - Odsunął się powolutku, szczerze licząc na drobne wsparcie ze strony broszki, ale głównie bazując na swoim szelmowskim uśmieszku. - Ależ oczywiście, że chcę. Robimy... Condere rose - wyjaśnił, rzucając zaklęcie na czerwoną kartkę. Gdy uformowała się już w idealnie poskładaną różę, podsunął ją swej towarzyszce. Z tego co widział, Livingstone miał jeszcze mnóstwo kartek, zatem Bianca nie powinna mieć problemu ze znalezieniem czegoś dla siebie. - Czarujemy cokolwiek... - Dodał jeszcze, przeczesując palcami niesforne loki. Jego wzrok uciekł w bok, gdzieś na drugi koniec sali, gdzieś w stronę znajomych uczniaków w żółto-czarnych barwach... Nox przeklął w myślach, sięgając po pióro i kałamarz. To było banalne, stanowczo zbyt banalne; a jednak kiedy tandetne
Miłego dnia, młody
pojawiło się na zielonej kartce, rzucił zaklęcie Condere raz jeszcze. Tym razem wybrał węża... Przeprosił Biancę cichym mruknięciem i postawił swoje niewielkie dzieło sztuki na podłodze, by zaraz cichutko szepnąć Di siki. Pokierował różdżką ożywionego węża aż do ławki @Liam A. Rivai, czując się tylko trochę podle. Cholera, widział, że Liam miał dość dobry humor - wyglądał naprawdę, naprawdę w porządku. A Mefisto nie mógł się powstrzymać, żeby tego nie zepsuć przypomnieniem o swojej egzystencji... - Czemu tak długo cię nie było? - Zagadnął Biancę, siadając normalnie i odkładając różdżkę. Liczył na to, że Livingstone nie zauważył tego drobnego aktu desperacji.
Kostki: 4 i 5 | 6 i 2 Kuferek: Weźmy DA, więc 17 Łącznie: 9+3 = 12 | 8+3 = 11
Zaklęcie:
Kostka:1 -> 4 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 19 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 1 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 1/1
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Milcząco dosiadł się do niego Moment, a za nim Christer. Kogo jak kogo, ale akurat Szkota się rudzielec nie spodziewał. Ostatnio omijał prawie wszystkie zajęcia, kiedy Neirin i Jack wyrabiali wręcz nadgodziny, chodząc na co popadnie albo ucząc się we własnym zakresie. Co prawda niezwykle bolesne były te ich lekcje, ale to szczegół. Wyłapał kątem oka spojrzenie Christera, za chwilę przekręcając prawą rękę wnętrzem ku górze. Odsłonił blizny na przedramieniu oraz dłoni, pozwalając chłopakowi napawać się ich widokiem. Dziwny fetysz Puchona nie wywoływał nieprzyjemnych myśli w Walijczyku, wręcz przeciwnie. W większości był mu obojętny albo czasami potrafił poprawić dzień. Wobec tego Neirin nie miał nic przeciw oglądaniu lub dotykaniu szram przez Christera. Jeśli mógł zrobić coś miłego dla przyjaciela, robił to. Uniósł wzrok na Liama. Zjawiła się żółta katarynka, która swoim klekotaniem nadrabia za milczącą trójkę. Jak dobrze było widzieć go wesołego. Prawie tak, jakby tydzień temu nie było pełni ani przeklętych wydarzeń w zakazanym lesie. Jeszcze kilka dni i może Bóg da, by Anglik znowu był sobą. - Hej. Niewiele. Moja różdżka trochę mniej kaprysi - rzucił w ramach pochwalenia się, chociaż emocji w głosie miał tyle, co kot napłakał. Nie przejmował się zbytnio nowym nauczycielem, jedynie biorąc od niego kilka kartek. Hurtem dla wszystkich przy ich stoliku, zatem nie oszczędzał się. Szczególnie, że szybko okazało się to potrzebne. Pierwsza próba Neirina - zrobienia owcy z czarnej kartki - skończyła się... podpaleniem arkusza. Jak? Rzucał zaklęcie, które z ogniem miało tyle wspólnego, co słoń z jazdą na wrotkach, a mimo to jakimś cudem zdołał wzniecić mały pożar. Niewiele myśląc, plasnął otwartą dłonią w płomień, gasząc go. Przy okazji parząc się we wnętrze ręki. Cóż, teraz do kompletu obie ma spalone. Na szczęście na lewej kończynie to było tylko niegroźne zaczerwienienie. Parę dni i zejdzie. Westchnął. - Nie chwal dnia przed zachodem Słońca... - skomentował własne słowa odnośnie ujarzmienia różdżki. Jednak nie chce działać. Strzepnął z dłoni zwęglone kawałki kartki, zanim spróbował kolejny raz, teraz zrobić koguta z czerwonej kartki. Papier znowu stanął w płomieniach. Ale tym razem Neirin go nie gasił. Tym razem miał dość zakłóceń magicznych i problemów z własną szyszymorą (czy bardziej precyzyjnie: z jej włosem). Teraz po prostu rzucił zaklęcie kolejny raz. I następny, aż w końcu mu wyszło. Spojrzał na koguta, którego łepek z wolna pożerał ogień. - Zrobiłem feniksa w momencie odradzania - ocenił swoje na wpół spalone dzieło, przyglądając się jego śmierci w płomieniach. Chciał dać kogutkowi się zjarać do końca, niestety pęd powietrza z otwartego przez Mefistofelesa okna zrzucił origami na posadzkę. Kurczaczek spadł akurat na pełznącego do ławki węża, zajmując zielony papier ogniem. Walijczyk wychylił się zza krawędzi stolika, patrząc na ten mały pożar. Ciało kurczaka było już prawie całkiem spopielone, zostały tylko skrzydła, które ciągnęły się za wężem, karykaturalnie doczepione do jego grzbietu. - Mamy też popiełka - dodał, podnosząc nogi, aby wąż nie podpalił mu nogawki.
Kostki: 2+1; 2+1; 5+1 Kuferek: 9 Łącznie: 4, 4, 7
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Zanim Fire zdążyła cokolwiek odpowiedź do klasy weszła @Emily Rowle i przysiadła się do nich. - Cześć - przywitała się ze Ślizgonką. Po niej zaczęły napływać do klasy kolejne osoby, które Daisy obrzucała obojętnym wzrokiem. Miejsca zapełniały się, ale wolnych było jeszcze sporo, a nauczyciel jeszcze nie dotarł do sali. W pewnym momencie przez otwarte drzwi wszedł @Theodore Thìdley i Daisy pomachała przyjacielowi z uśmiechem, ale Krukon usiadł w samotnej ławce w tyle klasy. Daisy zmarszczyła brwi i zatrzymała na nim wzrok przez kilka sekund i po chwili wróciła nim do swoich towarzyszek. Theo wyglądał na przygnębionego i Gryfonka nieco się zmartwiłą tym stanem, ale nie będzie z nim o tym dyskutować na lekcji. Złapie go może po zajęciach. Poza tym za chwilę przysiada się do niego jeden z Gryfonów. Daisy, nieco zniecierpliwiona, spojrzała na zegarek. Lekcja powinna się już zacząć, uczniowie się zebrali, ale nie ma najważniejszego... profesora. Miał to być nowy nauczyciel i Daisy wyglądała go z zainteresowaniem. W końcu w sali zjawił się @Robin Livingstone. Wywarł na niej całkiem dobre pierwsze wrażenie, wyglądał sympatycznie, a jego głos był ciepły. Dobrze, może nie będzie z nim problemów i jego lekcje będą przyjemne. Profesor zaprezentował im kolorowy wachlarz kartek, mieli składać origami, jakkolwiek dziwnie to brzmiało. Daisy wybrała krwistoczerwoną kartkę i położyła ją przed sobą na biurku. Zastanawiała się czy będą je zaklęciem składać, a może sprawiać, że ożyją? Po chwili potwierdziła się pierwsza opcja. Na transmutacji nie powiodło jej się zaklęcie, więc może chociaż na zaklęciach będzie miała szczęście? Miała nadzieję, bo jak nie to nieźle się wkurzy. Wzięła swoją różdżkę w dłoń i skupiła się. Przez chwilę poćwiczyła ten delikatny okrężny ruch w lewą stronę. W końcu wykonała odpowiedni ruch i wypowiedziała formułę zaklęcia. - Condere hippogriff! Oczywiście, nie udało się. Daisy zmrużyła oczy, a jej źrenice zwężyły się ze wściekłości. Po chwili sama siebie skarciła. Ogarnij się i spróbuj jeszcze raz, nakazała sobie. Zrzuciła wszystko na zakłócenia. Odchrząknęła i westchnęła głęboko, chcąc spróbować jeszcze raz. - Condere hippogriff! - wypowiedziała zaklęcie jeszcze raz. No kurwa mać, pomyślała, ledwo powstrzymując się, żeby nie wykrzyknąć na głos przekleństwa, kiedy kartka zaczęła składać się w małęgo hipogryfa, ale nagle zatrzymała się. Daisy nie opuściła różdżki i niemal czuła jak wysyła do kartki to głupie zaklęcie. I nagle... kartka dokończyła swoje dzieło i zmieniła się w origamimo.. origimami... w hipogryfa z origami, do cholery! Odchyliła się na krześle, czując się zmęczona tak, jakby wnosiła na własnych rękach po schodach prawdziwą wersję tego hipogryfa. Uff!
Kostki 1: 5 + 1 pkt z kuferka = 6 Kostki 2: 9 + 1 pkt z kuferka = 10, później parzysta
Jedna z brwi uniosła się ku górze, niby to w geście zdziwienia, ale drżące kąciki ust stanowiły zaprzeczenie. Brązowe ślepia prześlizgnęły się bezkarnie po odsłoniętych przez ich właściciela bliznach. Jedna z rąk Szkota przemieściła się w kierunku zdezelowanej skóry, ale opuszki palców nie skonfrontowały się z chropowatą powierzchnia starych ran; dłoń zawisła w powietrzu dwa centymetry nad ramieniem Walijczyka. Wyczuł ciepłotę bijającą od ciała, ale zawahał się, gdy w tle rozległ się znajomy głos Liama. Podniósł głowę, by skonfrontować tym razem swoje spojrzenie z posiadaczem ponadprzeciętnego uroku osobistego. Komentarz kolejnego Puchona zbył wzruszeniem ramion, zanim na wargach ułożyły się jakiekolwiek słowa, chociaż w pierwszej chwili miał ochotę zakatować go milczeniem w ramach kary z przełamanie błogiej ciszy i przerwanie kontemplacji znamion Neia. Ostatecznie z jego gardła nie wydostał się żaden dźwięk; mrugnął do Rivaia w niemej odpowiedzi, po czym ułożył podróbek na podręczniku, wyczekując instrukcji nauczyciela, które chwilę potem przekroczył próg klasy. Spóźnił się, dlatego niemal od razu zyskał w oczach Primrose'a uznanie, a po tym, jak usłyszał: lekcja będzie raczej luźna, trochę artystyczna, miał ochotę wstać i zaklaskać, ale ochota wyparowała, kiedy postawiono przed nim kolorowy papier. Wyprostował się, w trakcie wykonywania tej czynności uderzając łopatkami o oparcie krzesła. Sięgnął do swojej szkolnej torby i złapał w między palce różdżkę. Dostosowując się do wytycznych, wyszeptał: — Condere fox. Pomarańczowa kartka na blacie przekształciła się w lisa; oczy Christera zabłyszczały w akcie satysfakcji, ale nie potrwała zbyt długo. Otóż, wyłapując w wydychanym powietrzu woń spalenizny i głośny komentarz Vaughn, zerknął na feniksa. Ogień mu służył.
Kostki: 6, 5 Kuferek: 2 Łącznie: 11
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Niesamowite było to, że odznaka prefekta jeszcze nie odpadła ze szkolnej szaty Leonardo. Nie było to, co prawda, bardziej fascynujące niżeli to, jakim cudem w ogóle się tam znalazła. Gryfon śmiało mógł stwierdzić, że nie uważał siebie za zbyt dobrego przykładu - jednocześnie zależało mu na danej funkcji. Nie tylko czerpał z niej wiele przyjemności, ale przy okazji wiele się zdążył nauczyć. Odznaka wymuszała na nim odrobinę lepsze zachowanie, a to przecież działało na plus... Jak się okazało, nie pomogła zbytnio w kwestii odpowiedzialności. Vin-Eurico dalej był tym, który widowiskowo spóźniał się na zajęcia, wpadając z wielką torbą sportową, albo ubraniami na zmianę. Zrzucił sobie na głowę tak dużo rzeczy, że niemożliwym było ogarnięcie wszystkiego; niekiedy lekcje kolidowały mu z pracą, innym razem brakowało na nie siły i ochoty. Szkoda, bo wcześniej udało mu się poprawić część ocen, dzięki czemu miał szansę na ładne zdanie w tym roku. Teraz też wisiała nad nim wizja spóźnienia, czego bardzo żałował, bo mieli powitać w hogwarckich progach nowego nauczyciela. Leonardo nie był w stanie pospieszyć fotografa na tyle, aby udało mu się na czas stawić w mieszkaniu. Sesja, w której brał udział, niestety nie dała mu możliwości na przybycie od razu do zamku. W wyjątkowo dziwnym stroju (to chyba była spódnica, serio) nie prezentował się zbyt dobrze, a pozował z pegazami, tak więc wszędzie powciskane miał ich pióra. Ostatecznie cały w makijażu i dodatkach niezbyt męskich, zjawił się w mieszkaniu i od razu pomknął wziąć prysznic. Jak się okazało, @Ezra T. Clarke miał dzień dobroci dla zwierząt i zapragnął zaczekać na swojego partnera. Nie spóźnili się tak drastycznie, energicznym krokiem zmierzając do odpowiedniej klasy... Nawet przepraszanie było zbędne, bowiem musieliby się wciąć w wypowiedź profesora. Trzeba było tylko zająć miejsce i słuchać poleceń, ot co. - Och, origami - ucieszył się Leo, zafascynowany cudeńkami tworzonymi zaledwie z cieniutkich kartek papieru. Oj, nie miał cierpliwości do takich skarbów, a dodatkowo jego wyczucie i precyzja pozostawiały wiele do życzenia. Wziął sobie czarną kartkę, bo miał już w głowie gotową wizję stworzonka, które chciał stworzyć. Mruknął poprawnie formułkę zaklęcia, z zadowoleniem stwierdzając, że zakłócenia magiczne wyjątkowo mu odpuściły. - Ha, zwycięstwo - pochwalił się jeszcze, odrobinę głośniej, aby Krukon zwrócił uwagę na słodkiego niuchacza stojącego na ławce.
Kostki: 2 i 6 Kuferek: 17 Łącznie: 8+3 = 11
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
W ostatnim czasie nauczyciele zaklęć zrobili się wyjątkowo aktywni, bardziej niż reszta dociskając swoich uczniów. Ezra należał jednak do tego typu uczniów, którym przyspieszenie tempa zupełnie nie przeszkadzało i tak naprawdę spóźnił się na pierwsze zajęcia profesora Livingstone'a tylko dlatego, że postanowił zaczekać na @Leonardo O. Vin-Eurico, z którym prawie minął się w drzwiach, a który po sesji pobiegł się przebrać. Ezra stwierdził, że jedno spóźnienie w tą czy w tą... (Po prostu zabawnie mu się obserwowało krzątającego się Vin-Eurico, który zmywał makijaż z buzi) Na szczęście ich spóźnienie nie rzucało się tragicznie w oczy. Clarke obrzucił zaciekawionym spojrzeniem nauczyciela, ale chwilę później skrzywił się z odrobinką niechęci. - Mugoloznawstwo - poprawił mężczyznę szeptem, ale skierowanym do Leonardo. Podejrzewał, że było to zwykłe przejęzyczenie, trudno było mu jednak powstrzymać swój językowy pedantyzm. Mężczyzna wydawał się być jednak w porządku, miał sposób bycia, który bardzo przypadł Ezrze do gustu i tę drobnostkę szybko wyrzucił z pamięci. Lubił zajęcia artystyczne - mimo że utalentowany był tylko w dziedzinach operujących głosem i ciałem - więc pomysł origami przypadł mu bardzo do gustu. Do czasu, kiedy dowiedział się, że właściwie i tak sami ich składać nie będą. Z uwagą wysłuchał instrukcji nowego profesora, mając zamiar odtworzyć zaklęcie, nawet jeśli w jego głowie pojawiał się jakiś zgrzyt z tym związany. - Ja mam - zgłosił się Ezra, zwracając na siebie uwagę. - Dlaczego czarodzieje wymyślają takie głupie zaklęcia? Mam na myśli, ożywienie origami jest w porządku, to urozmaicenie zabawki. Ale dlaczego tworzymy zaklęcia, które upośledzają nasze zdolności manualne? - Jakby tak trudno było wręczyć dzieciakom kilka kartek i kazać się wykazać własnymi umiejętnościami. Może nie powstawałyby wtedy smoki, hipogryfy i jeszcze inne cuda, ale przynajmniej cokolwiek by to znaczyło. - W ogólnym kontekście, bo rozumiem, że uczymy się tego dla samego opanowania niezbyt trudnego zaklęcia, dla pierwszych przyjemnych zajęć i przy okazji podszkolenia umiejętności, to nie jest przytyk do pana- dodał zaraz, żeby nie był źle zrozumiany. Potem faktycznie zajął się składaniem origami, ale jakoś nie mógł się skupić na określonym kształcie. Początkowo wpadł mu do głowy hibiskus ognisty - spędził z nim pewnego razu tyle czasu, że odtworzenie go w głowie nie powinno być takim problemem. I choć faktycznie czerwona kartka zaczęła się składać, wszystko skończyło się fiaskiem. Cmoknął na samego siebie z dezaprobatą i zaraz spojrzał na cudownego niuchacza, którego stworzył Leonardo. - O, rozczulający - skomentował, posyłając chłopakowi ciepły uśmiech. To chyba odrobinę go zainspirowało. Może niepotrzebnie szukał pomysłów daleko, bo wizerunek brunatnego niedźwiedzia jeszcze łatwiej pojawił się przed jego oczami. Clarke wziął zatem brązową kartkę i tym razem sprawnym zaklęciem przekształcił ją w uroczego misia.
Kostki: 1,1 | 1,3 Kuferek z da: 42 -> 8 pkt Razem: 10 i uznałam bez rzutu, że mu nie wychodzi. | 12
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
W przeciwieństwie do niektórych z moja pracą trafiłem świetnie. No bo gdzie indziej pasuje taki wiecznie uśmiechnięty idiota jak ja, jeśli nie do Zonka? I sam szef jest chyba nawet zadowolony z mojej roboty, bo przyciągam klientów, pokazując im nowe gadżety. Nadal mam chyba nawet cukierki czkawkowe w plecaku, tak na czarną godzinę, gdyby chciało mi się kogoś wkurzyć. Muszę się jednak powstrzymywać, by nie sprawić przykrości nowemu profesorowi. Chociaż może to typ człowieka, który nawet by się ubawił, gdybym go poczęstował? Nie będę jednak ryzykować, póki się nie przekonam. - Gorąco tu, co nie? – stwierdzam, patrząc na Thidleya. W klasie robi się strasznie tłoczno i mam ochotę pootwierać wszystkie okna na oścież, ale pozrzucałbym wtedy wszystkie pierdoły stojące na parapetach. Ściągam więc swoją szatę i wieszam na krześle, co staje się późniejszą przyczyną wywrotki podczas bujania. Cudem łapię równowagę, przytrzymując się ławki, a krzesło na szczęście nie opada z hukiem, tak jak tamo na transmutacji wywrócone przez Harriette. Z ulgą przyjmuję, że Wykeham nadal się nie pojawiła, chociaż pewnie się spóźni. Może mnie jednak nie zauważy i nawet mam ochotę zmienić sobie kolor włosów, ale nie chcę eksperymentować z zaklęciami przy zakłóceniach. I właściwie to różowy nadal mi się nie znudził, więc po co się tuszować przed natrętną siódmoklasistką? - Nic mi nie jest – odpowiadam z automatu. - Żyję, chyba mam się dobrze. Oglądam się wokół, jakbym szukał jakiś ran, ale wszystko jest w porządku. Nadal jestem trochę obolały po Egipcie, ale staram się tego nie ukazywać. Zresztą mam na sobie szkolną koszulę z długim rękawem, więc nie widać licznych zadrapań na rękach po spotkaniu z buchorożcem i wściekłym Calumem, rzucającym mną o ziemię podczas ucieczki przed szafiarką. - Ja ostatnio przespałem dwadzieścia godzin – mówię Krukonowi, zakładając ręce za głowę. - Aż dziwne, że mnie nie zostawili na pastwę nundu. Egipt nadal wywołuje u mnie dreszcze na samo wspomnienie, ale nie zmienia to faktu, że nikt poza Calumem i Mallory nie wie, co się naprawdę wydarzyło. Mogę więc zgrywać bohatera, któremu niestraszne są wszelkie przygody. Nie zdążam opowiedzieć o tym, jak to magicznie pokonałem nundu, chociaż w rzeczywistości spieprzałem przed małymi kociakami z tego przeklętego baobabu. W klasie pojawia się bowiem nowy nauczyciel i ten facet jest tak świetny, że zaczynam go z automatu lubić. Chociaż jeden rozumie nasze potrzeby i to, że niektórzy nie są w stanie wysiedzieć cicho nawet przez czterdzieści pięć minut, nie mówiąc już o półtorej godziny. Taki Edgar chociażby potrafił zgromić wzrokiem za zwykłe: cześć kierowane do kolegi z ławki. Słucham go więc uważnie, gdy opowiada o mugolach, a potem o origami. Moja mama strasznie lubi składać różne rzeczy z papieru i to bez pomocy magii i o ile dobrze pamiętam, jestem w stanie stworzyć jedną rzecz bez różdżki. Nowe zaklęcie i tak mnie cieszy, bo mógłbym się popisywać w domu, udając przed Isobel, że sam coś złożyłem. Chociaż znając ją, pewnie by się zorientowała. Gdy Robin podchodzi do nas z kartkami, zamykam oczy, by zdać się na losowość. Trafia mi się jakiś dziwny odcień, ni to niebieski, ni to zielony. Jakiś taki morski, kojarzący się z głębokim oceanem, co wygląda nawet spoko. Ktoś, kto zna się na kolorach, pewnie nazwałby to turkusowym. Obserwuję najpierw, jak Theo rzuca zaklęcie i za pierwszym razem nic się nie dzieje. - Znowu zakłócenia? To bardziej pytanie retoryczne, ale wypowiadam to na głos, by nieco pocieszyć Krukona, że to nie jego brak umiejętności, tylko magia sama w sobie. Posyłam mu pokrzepiający uśmiech, bo nadal wygląda na trochę przybitego, ale skoro twierdzi, że się nie wyspał, to mu wierzę. - Ładne to – dodaję, gdy na naszych oczach kartka sama składa się w błękitnego feniksa. Gdy gotowe dzieło staje na ławce, trącam je ręką. Papierowe zwierzę nie porusza się jednak, tylko przewraca. - Sorki – dodaję i ustawiam origami Thidleya tak, jak stało pierwotnie. Nie chcę go przypadkiem zniszczyć. Odchrząkuję, trochę teatralnie, a trochę dlatego, że zaschło mi w ustach i celuję w moją morską kartkę. - Condere Pegasus – mówię, wyobrażając sobie skrzydlatego konia. Skoro Theo stworzyl feniksa, to czemu by nie pójść w mityczne stworzenia? Nic się jednak nie dzieje, papier tylko się trochę przesuwa, ale jestem pewien, że to nie efekt zaklęcia, a wiatru, jaki robię, wymachując rękami. - Condere Dragon – wypowiadam formułę, trochę ją zmieniając, bo może po prostu morskie odcienie nie przepadały za końmi, ale znów to samo. Macham różdżką zbyt mocno, więc kartka „rusza” w kierunku Theodore'a. Sfrustrowany rozglądam się po klasie, szukając jakiejś inspiracji i dostrzegam pracę Nessy. - Condere... cherry? – znów rzucam zaklęcie, tym razem z mieszaniną wściekłości i błagania, ale po raz kolejny kończy się to fiaskiem, więc mam ochotę rzucić różdżką przez całą klasę. - Niech to szlag! Zepsuła się?! Odkładam bezużyteczny patyk na ławkę i sięgam po kartkę, by stworzyć origami bez pomocy magii. Profesor i tak akurat na nas nie patrzy, więc może nie przyuważy, że tworzę niebieską żabę bez zaklęcia, którego nas uczył. No bo pomimo jego „do trzech razy sztuka” nadal mi się nie udało, a nie chcę się ośmieszać przy czymś tak banalnym. - Co myślisz? – pytam Theodore'a i opieram głowę na ręce, by na niego spojrzeć. W przeciwieństwie do jego feniksa, moja ropucha jest krzywa, ale wciąż wygląda lepiej niż kupki popiołu, które stworzyli inni.
I próba: 1 + 4 = 5 II próba: 1 + 4 = 5 III próba: 2 + 3 = 5 :') Kuferek:
Finnegan Gilliams
Wiek : 20
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 173
C. szczególne : blizny: podłużna na lewym nagarstku, po pogryzieniu na prawej kostce, pooperacyjne na klatce piersiowej
Trochę się spóźniła. Nie było to nic dziwnego w jej przypadku, chociaż biorąc pod uwagę, że to była pierwsza lekcja z nowym nauczycielem trochę to było ryzykowne. Mógł się okazać pomylonym fanem szlabanów jak Bergmann. Weszła akurat, kiedy nowy profesor się przedstawiał. Mruknęła nieśmiałe "przepraszam za spóźnienie", którego pewnie i tak nikt nie usłyszał i usiadła w pierwszej lepszej ławce, która szczęśliwie była jeszcze wolna. Luźna lekcja brzmiała dobrze, gorzej z tym "trochę artystyczna". Nie była uzdolniona artystycznie pod żadnym kątem i była tego stuprocentowo pewna - próbowała chyba wszystkiego, czego się dało. Z zaklęć też była cienka, więc ogólnie nie wróżyła sobie dobrze (z drugiej strony wróżyć też nie umiała...). Gdy profesor przeszedł się po klasie rozdając kartki, wyciągnęła sobie jakąś na chybił trafił i nawet z tym nie miała szczęścia, bo wypadł jej jakiś pomarańczowo-brązowo-skurwiały, podobny zupełnie do niczego. Siedziała chwilę gapiąc się na brzydki świstek. Kiedy w końcu przyszło jej do głowy co z nim zrobić, wszyscy inni już zaczęli. - Condere maple leaf - rzuciła pierwszy raz i ku jej własnemu zaskoczeniu kartka zaczęła się składać. W momencie, w którym zdążyła się ucieszyć przestał. Życie w pigułce... - Condere maple leaf - spróbowała jeszcze raz, ale tym razem nie stało się nic. Serio? Dopiero co prawie jej wyszło i nagle chuj? W sumie... życie w pigułce - Condere maple leaf- rzuciła jeszcze raz, pamiętając o tych trzech sztukach czy jak to tam szło. Mugole gówno jednak wiedzieli, bo jej kartka zamiast się złożyć, stanęła w ogniu - Aquamenti - rzuciła szybko, gasząc - ku własnemu zdziwieniu bezproblemowo - mały pożar, który spowodowała. Musiała poprosić o kolejną kartkę, chociaż szczerze mówiąc, to ona by już sobie dała spokój. Jeżeli tendencja miała pozostać ta sama, to przy kolejnym podejściu papier wybuchnie albo coś w ten deseń. - No dobra... - mruknęła do samej siebie, kładąc przed sobą kartkę i wyobrażając sobie, to co chciała stworzyć - Condere maple leaf - rzuciła . Papier zaczął się składać, a Finn aż podskoczyła lekko w miejscu z radości. Oczywiście za wcześnie, bo właśnie wtedy przestał. No przecież, że tak. Rozłożyła kartkę i zaczęła od nowa -Condere maple leaf - karteczka lekko się chyba poruszyła, ale była już tak pogięta, że równie dobrze, mogła to być grawitacja. W każdym razie na pewno nie był to liść klonowy - Condere maple leaf- kolejna próba, kolejne fiasko. Może wzięła sobie za trudny kształt? Może powinna zacząć od zwinięcia kartki w lunetę? Wciąż jednak myślała o tym, że dwa razy prawie jej się udało, więc kontynuowała - Condere maple leaf - kartka już jakby zaczęła się składać, kiedy ponownie się zapaliła. To chyba był znak, że powinna sobie darować. Rzuciła ponownie Aquamenti, ale ku jej przerażeniu z jej różdżki zamiast wody, wyleciało więcej ognia, wprost na ławkę. Okej - to już na bank był znak! Odskoczyła od ławki, przewracając po drodze krzesło i nieświadomie wypuściła z ręki różdżkę. O tyle dobre, że ta wtedy przestała pluć ogniem. Zanim cokolwiek się komuś stało, albo zanim ogień zdążył poważnie uszkodzić ławkę, nauczyciel go ugasił i wręczył jej kolejną kartkę. Pojebany jakiś? Finn wzięła ją, bo co niby miała powiedzieć i wróciła do osmolonego nieco stolika, podnosząc krzesło. Położyła przed sobą papier i różdżkę, założyła ręce na piersi i wlepiła w nie spojrzenie. Pierdolić, nie zamierzała robić. Jeszcze znowu by coś podpaliła i byłby przypał. Trzeba było wiedzieć, kiedy przestać. Siedziała tak chwilę, myśląc o różnych rzeczach, ale przede wszystkim o papierowych tworach, które zdobiły teraz inne ławki. Po krótkim czasie podniosła jednak różdżkę. Ostatni raz. - Condere maple leaf - nic. Kto by się spodziewał. Odrzuciła różdżkę, ale jeszcze zanim ta zdążyła się zatrzymać podniosła ją znowu - Condere maple leaf- złożyło się kawałek. Starała się nie orgazmować się tym zbyt wcześnie, ale i tak w pewnym momencie przestało. Miała ochotę wydrzeć się na ten przeklęty kawałek papieru, rozerwać go na kawałki zębami, zgnieść te kawałki i wepchnąć do gardła najbliżej siedzącej osobie. Poprzestała na uderzeniu czołem w blat ławki i pełnym irytacji kilkukrotnym machnięciu nogami, po czym zerwała się z blatu i wycelowała różdżkę w kartkę - Condere maple leaf! - rzuciła i... -FUCK YEA! - wyrzuciła z siebie, nie angażując jednak w tę radość strun głosowych. Nie mniej jednak przed nią leżał piękny klonowy liść, a Finn miała dziką ochotę odtańczyć jakiś taniec radości. Wyszło! Nie ma chuja, żeby miała próbować tego ponownie, ale wyszło.
No więc tak... Link do całości i: I próba: 8 i 3 II próba: 7 III próba: 3 IV próba: 10 i 3 V próba: 6 VI próba: 5 VII próba: 4 VIII próba: 5 IX próba: 9 i 1 X próba: 12!!!!
Oraz:
I Aquamenti:
Kostka:2 Punkty w kuferku: • z zaklęć - za mało Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 0
II Aquamenti:
Kostka:3 Punkty w kuferku: • z zaklęć - za mało Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 0
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Nie planowała się spóźniać, ale kto niby planuje spóźnianie. W drodze do klasy pękła jej torba, co musiało w końcu nastąpić, biorąc pod uwagę, ile barachła w niej nosiła. Nie chciała spóźniać się jeszcze bardziej (zakład, zakładem, ale to był nowy nauczyciel jednego z jej ulubieńszych przedmiotów), nie zawracała się po drugą torbę, tylko wzięła wszystko pod pachę, zostawiając te mniej ważne rzecy na korytarzu dla jakichś uczniów w potrzebie, ewentualnie dla skrzatów do sprzątnięcia. W ten oto sposób weszła do klasy w połowie tłumaczenia czym mieli się zajmować, targając ze sobą beret uroków, podręczniki do zaklęć, transmutacji i historii magii, fałszoskop, paczkę musów-świstusów, wełniane skarpetki, ujawniacz, termos z herbatą, zestaw do gargulkówi dwukierunkowe lusterko, ale bez ani jednego skrawka pergaminu czy jakiegokolwiek przyboru do pisania. I tak prawie nigdy nie robiła notatek. Podręcznika do eliksirów, który porzuciła po drodze też nie używała. Przeprosiła za spóźnienie, zrzucając na wolną ławkę cały swój podręczny majątek i nie wiedząc jeszcze o co chodzi wybrała sobie różową karteczkę. Szybko załapała o co chodzi i mogła przystąpić do zadania. Nie śpieszyła się jednak, bo... w sumie to zadanie nie było jakieś wymagające i zaczynała mieć wrażenie, że mogła nie tracić czasu i robić teraz coś ciekawszego. Rozejrzała się po sali szukając jakiejś inspiracji, ale patrzenie na dorosłych ludzi bawiących się w zgniatanie papieru w zwierzątka tylko ją zażenowało. Cóż... skoro już tu siedziała, to mogła się trochę pobawić i przy okazji podciągnąć swój wynik w zakładzie z Lysem. Rzuciła niewerbalnie Condere penis, a kartka leżąca przed nią natychmiast złożyła się w męski narząd rozrodczy. Na tym jednak nie skończyła. Również niewerbalne Di siki sprawiło, że papierowy penis na przemian podnosił się i opadał. Nadal było jej mało. Skoro już miała kręcić bekę, to przynajmniej niech wszyscy to zobaczą. Chciała jeszcze powiększyć kartkę, ale przy Engorgio, ale podziałało odwrotnie i zmniejszył się dwukrotnie. Wzruszyła ramionami, bo w końcu rozmiar nie miał znaczenia - ważne, że był wariat - i przeszła do kolejnego etapu. Chwilę później przyrodzenie z origami unosiło się nad jej ławką, a wykonywane przez nie ruchy upodabniały go do jakiegoś bardzo chujowego ptaka. Sterując nim różdżką, Ettie przeleciała penisem (hehe) nad głowami @Daisy Bennett, @Emily Rowle i @Blaithin ''Fire'' A. Dear. Następnie, skoro zaliczyła (hehehe) już jednego prefekta Gryffindoru skręciła do @Leonardo O. Vin-Eurico i siedzącego z nim @Ezra T. Clarke. Lecąc dalej zahaczyła swoim tworem o włosy losowo wybranej osoby (@Philip Michael Selwyn), przefrunęła przed twarzą najmłodszej uczestniczki zajęć, zatrzymując się przed nią na chwilę, po czym przyśpieszając lekko pokierowała penisa w stronę @Holden A. Thatcher II, uderzyła nim w jego głowie i opuściła różdżkę, pozwalając, by jej dzieło wylądowało na ławce przed chłopakiem. - Różowy kutas - wyjaśniła, choć nie było chyba takiej potrzeby - Zgadnij kto był inspiracją? Uśmiechnęła się do niego słodko i zamrugała zalotnie. Gdzie wtedy był profesor i czy ja słyszał? Nie interesowała się. W końcu to wszystko było tylko niewinnym dowcipem.
Na Condere nie rzucam, bo mam 14 z samego kuferka.
Di siki:
Kostka: [/url]2 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 70 (67+ujawniacz, fałszoskop, beret) • z transmutacji - 16 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 7 • wg statystyki z transmutacji - 1 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 0 • wg statystyki z transmutacji - 0
Engorgio:
Kostka:6 ->6 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 70 (67+ujawniacz, fałszoskop, beret) • z transmutacji - 16 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 7 • wg statystyki z transmutacji - 1 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 0 • wg statystyki z transmutacji - 1
Wingardium leviosa:
Kostka:5 -> 2 Punkty w kuferku: • z zaklęć - 70 (67+ujawniacz, fałszoskop, beret) • z transmutacji - 16 Liczba możliwych przerzutów w wątku: • wg statystyki z zaklęć - 7 • wg statystyki z transmutacji - 1 Wykorzystane przerzuty: • wg statystyki z zaklęć - 1 • wg statystyki z transmutacji - 1
Moment podniósł swoją osobę z ławki, spoglądając na Rivaia i robiąc mu miejsce. - Cokolwiek dobrego przyniosłeś, mógłbyś się tym podzielić? Humor Ci dzisiaj dopisuje. Zerknął na Christera i Neirina... Wygląda na to, że znają również zwycięzcę tych niepisanych zawodów. To dobrze, że nie pomylił sali. Tym bardziej, że nie znał nauczyciela jaki po chwili pojawił się wewnątrz. Nie miał zamiaru ich męczyć i testować? Dość niespotykane u nowych nauczycieli, którzy zwykle walczyli o respektowanie swojej osoby poprzez krnąbrnych uczniów. Niemniej, nie byli już dziećmi. Ciut za późno na nauki wychowawcze. Przyciągnął do siebie szarą i żółtą kartkę, z kupki przywłaszczonej przez Neirina po czym zastanowił się chwilę. Myślenie szło mu dość ciężko tego dnia, także i pomysły nie były nadto wyszukane. Panujący wokół gwar nie sprzyjał zbytnio koncentracji. Moment gapił się więc przez dłuższy czas na swoją kartkę bez większego rezultatu machając nad nią różdżką. Zaś kiedy już naprawdę myślał, że mu się udało kartka przestawała się składać burząc jego oczekiwania. - Condere seagull... - Condere seagull... - Condere SEAGUL... Ah, do diabła z tym... Widząc iż nawet wyraźniejsze wypowiedzenie zaklęcia nie daje porządanego rezultatu, odłożył swoją różdżkę na bok by poskładać upartą kartkę ręcznie. Zajęło mu to o wiele mniej czasu i wcale nie musiał przy tym wiele myśleć, aby uformować pergamin w niezbyt piękny stateczek ale zgrabny stateczek. Ustawił go przed sobą, po czym z premedytacją zdmuchnął owy z ławki, prosto na płonące szczątki wężo-feniksa. - Trafiony zatopiony. - Mruknął nie zaszczycając tej kartki większą uwagą, po czym z żółtej stworzył złotą rybkę i podsunął do @Liam A. Rivai. - W rejs już nie popłyniemy... ale mamy zaczarowaną złotą rybkę. Masz jakieś specjalne życzenia na dzisiaj?
Kostki: 5+1, 4+4(5), 6+1(5)... same nieparzyste więc pasuję z dalszymi rzutami (link do całości) Kuferek: 9
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
To nie był pierwszy raz, gdy zaspałem na zajęcia. Jeśli weźmiemy pod uwagę, jak bardzo upodobałem sobie nocne wędrówki i towarzyszące im zasypianie o świcie, mamy już gotowy przepis na nieustanne omijanie run oraz historii magii. Wolałem poświęcić tę godzinę czy dwie na sen we własnym łóżku, aniżeli w klasie, lecz w przypadku zaklęć było inaczej. Naprawdę chciałem być punktualny, lecz po drodze nawalił nie tylko mój budzik, ale i zegar biologiczny. Po prostu nie mogłem dzisiaj oddzielić się od pościeli, jak nigdy. Kiedy wreszcie mi się udało i zobaczyłem, że już jestem spóźniony, na szybko narzuciłem na siebie czystą szatę, wyszczotkowałem zęby i złapałem torbę z przyborami szkolnymi. Nie kłopotałem się nawet ułożeniem fryzury, co zacząłem robić dopiero po przekroczeniu progu klasy. Przeprosiłem nowego nauczyciela za spóźnienie, mając nadzieję, że to nie ten typ, który obdziera za to ze skóry. Nie zdążyłem na wyjaśnienia dotyczące ćwiczonego zaklęcia, więc musiałem wywnioskować wszystko na podstawie tych latających po klasie różowych penisów, et cetera. Swoją drogą, zdaje się, że Harriette Wykeham zaczęła w końcu dorastać, skoro jedynym kształtem, jaki zapragnęła widzieć w swoim origami było właśnie prącie. Wywróciłem oczami na jej niedojrzałość, zgrabnie wymijając latającego potworka (niech Robin sam się z nią użera) i znalazłem sobie towarzystwo, nie mając ochoty na samodzielne ćwiczenia. - Ładny łabędź - skomentowałem, gdy zbliżyłem się do @Marceline Holmes na tyle, aby mogła mnie usłyszeć. Wciąż jeszcze przygładzałem sterczące na głowie kosmyki włosów, ale niewiele to pomagało, więc chociaż poprawiłem poluzowany krawat. Gdy byłem taki nieporządny, zupełnie nie przypominałem samego siebie, ale starałem się udawać, że to wszystko, łącznie ze spóźnieniem jest całkowicie zaplanowane. To był klucz do pewności siebie. - Czarujemy origami, tak? - Podpytałem jeszcze, ale raczej wyłącznie po to, aby skłonić Marce do zamienienia ze mną kilku słów. Zdążyłem już zorientować się co powinienem robić, więc natychmiast wziąłem dla siebie fragment czarnego papieru. Ciemne kolory nie były moimi ulubionymi, aczkolwiek czarny nadawał się do mojego origami idealnie. - Condere dragon - szepnąłem, celując różdżką w kawałek papieru, który zwijał się tak długo, aż wreszcie uformował się w niewielkich rozmiarów, czarnego hebrydzkiego. Jego łuski nie lśniły tak pięknie jak musiały błyszczeć w rzeczywistości, ale wszelkie inne szczegóły, między innymi takie jak ogon, zakończony szpikulcem w kształcie grotu strzały, zaklęcie odwzorowało idealnie. Wziąłem do ręki mój twór, przyglądając mu się niby to krytycznie, chociaż po mojej twarzy zaczął błąkać się nieznaczny uśmiech. Kochałem smoki, nawet jeżeli jeden z nich prawie zrujnował całe moje życie.
Kostki:9 + będą co najmniej 2 za zaklęcia, więc max (przez pomyłkę rzuciłam dodatkową kostkę, nie umiem czytać, wiem)
Bianca liczyła na to, że nowy nauczyciel jej nie zje za to spóźnienie. Nie zrobiła tego specjalnie, a i tak była mocno spięta powrotem do codzienności. Udawała, że wcale tak nie jest, ale obawiała się, że nie da sobie rady nadrobić wszystkich zaległości. Gdyby tylko była geniuszem miałaby to najpewniej w nosie, ale nie była, a pozdawać przedmioty musiała. Osłabiony organizm jej nie pomagał, ale starała się być dobrej myśli, odnośnie... wszystkiego. Choroba jej nie pokonała, więc da sobie już radę ze wszystkim, prawda? Musiała przyznać, że takiego powitania ze strony Mefisto się nie spodziewała. Tym bardziej, że wcale nie byli jakimiś przyjaciółmi, a nawet pewnego razu wywaliła na niego tubkę farby, która potem znalazła się dosłownie wszędzie. Tak, to był pamiętna lekcja run. To jednak było naprawdę miłe, a nawet lekko się zarumieniła, co nie było do niej podobne. Róż na policzkach był doskonale widoczny na tle jej bladej jeszcze skóry. Nie wiedziała czemu tak na nią zadziałał, normalnie takie reakcje były jej obce. Tłumaczyła sobie, że w grę wchodziło osłabienie i mocne zaskoczenie. - Daj spokój, wyglądam jak trup. – powiedziała, przywołując w głowie swoje poranne odbicie w lutrze. Miała nadzieję, że te oznaki długiej walki z pasożytem szybko miną, a ona nie tylko zacznie znowu normalnie żyć, ale też wyglądać. Nie przejmowała się tym jednak, wracała do swojej dawnej rutyny i to ja naprawdę cieszyło. Najbardziej uszczęśliwiała ja możliwość powrotu do malowania. Długie dni bez chwytania za pędzel, czy nawet ołówek ją dobijały i sprawiały, że przestawała czuć się sobą. Była artystką w każdym tego słowa znaczeniu i nie mogła się tego wyprzeć, a co więcej nigdy nie chciała tego robić. Odpowiadały jej głęboko zakorzenione w jej osobowości cechy artystki, które upodabniały ją do prababki Heleny, którą ceniła sobie nad życie. Dlatego też kiedy @Mefistofeles E. A. Nox pokazał jej co mieli zrobić, doszła do wniosku, że temat naprawdę jej podpasował. Że też tak się martwiła, że się skompromituje przed nowym nauczycielem, miała przecież nawet okazję żeby zabłyszczeć! - Cokolwiek.. – powtórzyła po chłopaku i wstała z miejsca, by pójść po kartkę dla siebie, jednocześnie zastanawiając się co mogłaby zrobić. Doszła do wniosku, że jest w stanie trochę zaszaleć i wróciła na miejsce z różową kartką, chociaż gdyby ktoś ją zapytała odparłaby, że to amarantowy. Bianca przykładała dużą wagę do kolorów. - Condere bride. – powiedziała, a z kartki uformowała się idealna panna młoda. Twarz Bianci rozjaśnił szeroki uśmiech, była zadowolona. Kiedy skupiła się na zadaniu, przestała zwracać uwagę na Mefisto, dlatego nawet nie zauważyła, że jego druga praca zaczęła pełznąć po podłodze. Dopiero kiedy zadał jej pytanie przeniosła na niego swój wzrok. - Okazało się, że nieleczony Glacialicistus to nie najlepsza rzecz. Dostałam prawie skrajnej hipotermii i leczenie trwało znacznie dłużej niż normalnie. – odparła lekko się krzywiąc. Miała do siebie żal, że zignorowała początkowe objawy. Ta nieobecność była tylko i wyłącznie winą jej głupoty. – Działo się coś ciekawego kiedy mnie nie było? – zapytała i aż bała się usłyszeć ile ją ominęło.
Kostki: 4 i 1 Kuferek: Biorę DA tj. 32pkt Łącznie: 5+6 = 11
Ostatnio zmieniony przez Bianca Zakrzewski dnia Pon 9 Kwi 2018 - 18:04, w całości zmieniany 1 raz
Przeniósł spojrzenie na nauczyciela, orientując się, że faktycznie go nie kojarzył. Umknął mu fakt, że zajęcia miały zostać poprowadzone przez kogoś nowego z kadry? Chyba przez swoją niedyspozycję doczekał się małych tyłów w kwestii szkolnych informacji. Zmrużył podejrzliwie oczy, w zaciekawieniu przyglądając się sylwetce profesora, by zaraz… kompletnie się nad nim rozpłynąć. Ale pozytywny..! Podparł łeb ręką, z delikatnym uśmieszkiem przysłuchując się dalszym instrukcjom mężczyzny. Punktował sobie u Puchona każdym kolejnym zdaniem i choć jego twarz momentami wydawała się uczniowi nieco niepokojąca, wrażenie odpływało, gdy wnosił na oblicze wyjątkowo ciepły uśmiech. A później Neirin przytachał im cały stos kartek. - Zaklepuję niebieski! – poinformował, od razu wyciągając łapy w kierunku wspomnianego koloru. Ułożył papier tuż przed sobą, jednak nim udało mu się wypowiedzieć formułę zaklęcia, rudzielec zdekoncentrował go wznieceniem ogniska na ławce. Wybałuszył na niego oczy, a widząc, że chłopak bezprecedensowo gasi płomyki otwartą dłonią, pochylił się bardziej w jego kierunku. – Na Merlina, Nei! Aquamenti załatwiłoby sprawę. – niemal od razu skrzywił się na wspomniany czar, przypominając sobie nieszczęsny pojedynek z Mefisto. No, dobra… może lepiej, że nie użył wodnego uroku? Jeszcze zgotowałby im prawdziwy pożar. – Nic ci nie jest? – zapytał zaraz, próbując szybko zmienić temat. Uśmiechnął się delikatnie na uwagę Walijczyka i upewniając się, że nie zadziała mu się poważna krzywda, wrócił do czarowania. Chciał złożyć delfina. Niestety wypowiedział formułę zaklęcia już dwa razy, a jedyne do czego zmusił kartkę, to delikatne poderwanie się z ławki, co w gruncie rzeczy mógł zwalić na podmuch wiatru. Westchnął zawiedziony swoimi próbami, by… znowu zdekoncentrował go Neirin. - Chłopie… - odparł, wpatrując się w uparte próby złożenia palącego się papieru w origami i chociaż w pierwszej chwili niespecjalnie go to wszystko bawiło (ogień nie kojarzył mu się dobrze po ostatnim starciu w Sali Treningu Magicznego), to uwaga Walijczyka tak mocno rozbawiła szatyna, że parsknął głośno śmiechem, nie zdążając zatkać się ręką. – Najlepsza wizualizacja feniksa, jaką widziałem. Myślisz, że jak chwilę odczekamy, wyjdzie z popiołów kolejny kurczaczek? – zagadnął całkiem wesoło, przypatrując się pożeranemu przez ogień papierowi. Zaraz spojrzał sugestywnie na Walijczyka, nie mogąc powstrzymać się od innego komentarza. – Ostrzegaj dziewczyny, Nei. Nie każdej może się spodobać, że masz „ognistego koguta” – puścił mu oko, bezwstydnie wykorzystując drugie znaczenie angielskiego określenia zwierzęcia, by znów wpatrzyć się w gorące origami. Zaraz w płomiennym morzu zatonął również stateczek Jacka, który doczekał się cichego chichotu Liama, a także wzroku pełnego podziwu – Rivai niczego składać nie potrafił. Wtem zorientował się, że pod ich nogami błyszczało również trochę zieleni. – Skąd ten wąż? – zapytał kolegów, mrużąc nieznacznie ślepia. Zbyt zaaferował się kogutem Neirina, by zwracać uwagę na cokolwiek innego. Podniósł zaraz łeb w kierunku, z którego najprawdopodobniej przypełznął do nich ożywiony zwierzak, napotykając tym samym na sylwetkę Mefistofelesa, póki co zajętego rozmowną z Gryfonką. Przygryzł nieco wargę, czując, że wciąż było między nimi trochę dziwnie po ostatnim spotkaniu ostatnich spotkaniach, niemniej przecież nie będzie udawać, że Ślizgon nie istnieje. Szczególnie, że za sprawą broszki trzymał na nim wzrok o kilka sekund za długo. Przechylił łeb w prawo, kierując w jego stronę pytające spojrzenie. Miał jednak zwierzątko do złożenia! Odwrócił się z powrotem do kartek, zauważając, że Christer zdołał wyczarować liska. – Nieźle! – uśmiechnął się do niego ostrożnie. – Hej, może też go podpalisz? – nagle zaświeciły mu się oczy. – Zrobilibyśmy z niego Vulpixa! Pamiętasz, jak opowiadałem Ci o Pokemonach? To był taki ognisty lisek… chociaż nie wyglądałby wiarygodnie tylko z jednym ogonem… ale może Flareon…? – zastanowił się, sięgając pamięcią do wszystkich opowiadanek z kieszonkowymi potworkami, jakie kiedykolwiek przewinęły mu się między palcami. Nie przejmował się, że najpewniej brzmiał dla kolegów kompletnie niezrozumiale. Powinni być przyzwyczajeni, że Liam pasjonował się dziwacznymi mugolskimi komiksami wprost z Dalekiego Wschodu. Odwrócił głowę w kierunku Momenta i przekręcił łeb z rozczuleniem na twarzy, gdy ten podarował mu złotą rybkę. Zaczął ją dokładnie oglądać, uśmiechając się zdecydowanie szerzej, niż do tej pory. - Rany… że też potrafisz składać takie rzeczy ręcznie. – znów obdarzył go pełnym aprobaty spojrzeniem, kładąc sobie rybkę obok siebie. Jeśli nikt nie postanowi jej usmażyć, z pewnością położy sobie na półce przy łóżku. – I skoro mogę wykorzystać życzenie, to chcę, żebyś mnie tego nauczył! Też chcę składać rybki i stateczki bez różdżki. Oby szło mi lepiej, niż za pomocą magii… A później westchnął cierpiętniczo i odłożył niebieską kartkę. Kompletnie nie chciała współpracować… więc zgarnął różową. - Condere pygmy puff! – i ku jemu zdziwieniu, czar zadziałał perfekcyjnie. Kartka momentalnie złożyła się w uroczego pufka, który mimo iż nie wydawał się szczególnie puchaty, to zdecydowanie przypominał wspomniane zwierzę. - Panowie, chyba odkryłem swój kolor… - skrzywił się, trochę nie wierząc, że tak dobrze radził sobie na różowych materiałach. A co jeszcze było różowe? - Hej, Nei… Twój „ognisty kogut” ma konkurencję… - odparł z głupim uśmiechem przypatrując się latającemu po sali penisowi.
Wiedział, czym są zaległości - jemu wystarczyło kilka dni choroby, żeby zakopał się w pracach i sprawdzianach. Miał o tyle niewygodną sytuację, że w ostatniej klasie wszyscy cisnęli; rozumiał zatem, jak wielki problem musiała mieć młodsza studentka, której nie było znacznie dłużej. I chociaż współczuł, tak niezbyt wiele uwagi przyłożył do tego konkretnego aspektu jej nieobecności. Bardziej przejął się tym, że wieki jej nie widział, a Bianca Zakrzewski to prześliczna panna i serce się kraja, gdy nie ma jej na horyzoncie. Teraz nie potrafił przestać się uśmiechać, nieco nieświadomie rozsiewając dookoła broszkowy urok. - Przesadzasz - uznał jedynie, nie słodząc jej już jakoś przesadnie. Nie sądził, żeby Zakrzewski była w stanie wyglądać źle. Miała w sobie coś niesamowitego, przez co nawet pobladła wyglądała rozkosznie. A kiedy jeszcze na jej policzkach pojawiły się rumieńce... Cóż, tę papierową różę podarował jej nie bez powodu. Na chwilę zostawił blondynkę w spokoju, pozwalając jej na zajęcie się zleconym zadaniem. Sam z kolei zdążył jakieś milion razy zestresować się i uspokoić własnymi poczynaniami, porzucając węża z prostym poleceniem dotarcia do Liama. Nie zauważył drobnych komplikacji, które wystąpiły po drodze. - O Merlinie - skrzywił się również, wracając do Bianci. - I po co ci to było, co? Nawet ja zastopowałem, żeby wyleczyć brzytwówkę, jak mnie złapała... - Zacmokał z dezaprobatą, stukając palcami lekko w blat ławki. Spoglądał na różową pannę młodą, nawet nie dopytując skąd wziął się w głowie dziewczyny taki pomysł. - Och... Nie wiem. Pewnie dużo, jak na złość. Fire chyba założyła jakiś harem, Lysander postanowił doprowadzić do szału Browna na wykładzie, mamy nowego nauczyciela od Zaklęć, Ślizgoni dalej nie odzyskali dormitorium, a Puchoni... - Urwał, wychwytując ponad ramieniem panny Zakrzewski pytające spojrzenie @Liam A. Rivai. Wystarczyła mu sekunda pochwycenia kontaktu z tymi błękitnymi ślepiami, aby zupełnie automatycznie uśmiechnął się szeroko. Szczerze, bez tej cynicznej nuty. Może wysłanie węża nie było złym pomysłem? Niby nie chciał zwracać na siebie uwagi Rivai'a, obawiając się, że stanowi ucieleśnienie nieprzyjemnych wspomnień; teraz doszedł do wniosku, że trudno, bo nie mogło być aż tak źle. Nagle dostrzegł coś znacznie bardziej dziwnego, toteż zjechał wzrokiem niżej i wgapił się w płonące origami. Zacisnął mocniej szczękę, powstrzymując się cudem od mentalnego zamordowania @Neirin Vaughn (bo chociaż skojarzyło mu się to z nim, to żadnych dowodów nie posiadał). Ostatecznie machnął lekceważąco ręką w odpowiedzi na "pytanie" Liama, nie ukrywając faktu, że jego uśmiech trochę przygasł. No i to się właśnie dzieje, kiedy Mefistofeles próbuje być miły. - A Puchoni chyba próbują podpalić szkołę. Z kolei Wykeham - wspominałem, że wygrałem z nią w pojedynku? - jak zawsze usiłuje ściągnąć na siebie uwagę.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Nie jestem w zbyt dobrym humorze po tej całej wycieczce. Można nawet powiedzieć, że od kilku dni chodzę najeżona jak osa. Chyba po prostu wciąż nie opadły ze mnie emocje, złe samopoczucie, niepewność związana z sytuacją na pustyni i na dodatek dalej mnie cholernie bolały nogi. Dlatego znowu jestem spóźniona i modlę się się, żeby ten nauczyciel przynajmniej nie stawiał szlabany za spóźnienie. Na szczęście okazuje się być wyjątkowo swobodny i nawet nie zwraca uwagi jak kuśtykam przez salę. Swój zmęczony kuper sadowię naprzeciwko @Marceline Holmes, którą znałam wystarczająco, jak to osobę na tym samym roku z tego samego domu, ale nie aż tak dobrze, skoro nie jest w Hogwarcie od zawsze. Na dodatek siedzi z nią @Riley Fairwyn, który jest moim dobrym ziomkiem. Witam się z wami skinieniem pomarańczowego dziś turbanu i wyjmuję różdżkę, wahając się czy podręcznik też mam wyjąć. - Po imieniu? - odwracam się wprost do krukonów z ławki za mną, słysząc ten dziwny pomysł i unoszę do góry brwi. Prędko wracam do kulturalnej, prostej pozycji, kiedy nauczyciel rozdaje kartki papieru jednak jak tylko znika nam sprzed oczu, ponownie zawracam głowę dwójce za mną. - Przepraszam, Robinie, czy znalazłoby się jakieś mniej przydatne zaklęcie niż to? - udaję cicho, że pytam nauczyciela, oczywiście sprawdzając, czy przypadkiem nie ma go obok. - Po imieniu - powtarzam jeszcze prychając jak niezadowolona kotka pod nosem. Ależ jestem dziś marudna. W pierwszym odruchu chce stworzyć syrenę. Albo kraba. Ale szybko zmieniam zdanie i mruczę pod nosem Condere Riley Fairwyn, zastanawiając się czy zadziała i myśląc o moim przyjacielu. W zasadzie zadziałało, a nawet poszło mi zaskakująco szybko jak na obecny stan magii, chociaż myślę, że wielu chłopców wyglądałoby podobnie jako origami, skoro rysy twarzy nie są specjalnie wyraźne. No może większość nie byłaby taka długa. Po raz trzeci dziś odwracam się dziś do krukońskich ziomków i stawiam przed Riley'em figurkę chłopca w ubranku koloru grynszpanowego, jeden z moich ulubionych odcieni niebiesko- zielonego. - Patrz, Riley - origami - mówię do przyjaciela i usadawiam Cię na łabędziu Marceliny, bo chyba zabawa nimi to jedna z nielicznych pożytecznych rzeczy, które możemy zrobić tym zaklęciem.
Theo na wyraz „nundu” skrzywił się nieznacznie przypominając sobie poobijane dłonie i ból w kolanie, który sprawiał, że dużą część wyprawy do Egiptu spędził kulejąc. W ogóle nie wiedział po co wybierał się na gorące piaski pustyni w poszukiwaniu jakiegoś przedmiotu. Nie był dobry z Zaklęć, a to była sztuka chyba wtedy najbardziej przydatna. - Dwadzieścia godzin?- wybałuszył zdziwiony oczy. Była to taka absurdalna, niemal abstrakcyjna ilość czasu poświęcone na spanie. On w dobrych warunkach ledwo docierał do czterech. Holden z minuty na minutę wydawał się być coraz bardziej nieprzewidywalny i ciekawy. Theo westchnął lekko widząc pewną minę Gryfona. Prawdopodobnie mu także udało się w nienaganny sposób pokonać tamte stworzenia i nie musiał liczyć na pomoc dorosłej, kompletnie nieznanej mu osoby. Wydaje się, że chłopak chce coś jeszcze dodać jednak szybko zamknął widząc wejście nauczyciela. Szkoda. Theo lubił słuchać ludzi, ale Holdena to uwielbiał słuchać. Miał bardzo ładny głos. Taki ciepły, pozytywny i zawsze można było wyczuć w nim zalążki śmiechu. Podczas jego prób wykonania zaklęć rozpętał się w klasie typowy dla uczniów Hogwartu nieporządek. Można było zobaczyć w kilku miejscach niewielkie pożary, ale sytuacja wydawała się względnie opanowana. Nie tak jak to było na pamiętnej lekcji Transmutacji. -Mam dość zakłóceń- odpowiada lekko zdenerwowany czując na sobie niebieskie spojrzenie towarzysza. I może Theodore polubił ten kolor jeszcze bardziej. -Chociaż pewnie i bez nich by mi się nie udało- mruknął cicho przygotowując się do kolejnej próby. Zerknął na chwilę kątem oka, czy faktycznie Gryfon go tak obserwuje, czy po prostu jego wyobraźnia płata mu figle. Chyba jednak nie był to najlepszy pomysł, bo widząc Holdena podpierającego głowę dłonią i uśmiechającego się do niego ciepło róż znowu wpłynął na zwykle blade i zimne policzki. Ostatnio rumienił się i o wiele za często, było to dla niego bardzo niepodobne. Nie wiedział z czego to wynikało. A może doskonale wiedział. Kiedy za drugim razem origami się złożyło oczy Gryfona natychmiastowo się znalazły na przedmiocie. Theo nie był pewny, czy Holden bawi się niebieskim feniksem, czy go chce obejrzeć i wybadać. Mimo to uśmiecha się lekko nagle wielce dumny ze swojej, złożonej kartki papieru. Nawet totalnemu beztalenciu może coś czasem wyjść. Bo chyba wyszło, prawda? Skoro Holden mówi, że wyszło to wyszło. Opinię reszty Krukon miał tak naprawdę głęboko gdzieś. -Teraz ty- mówi niepewnie, gdy chłopak zostawił dzieło w spokoju. Młodszy student wziął energicznie do ręki drewniany, magiczny patyk, który wycelował w turkusowy papier przed nim. Niestety nic się nie stało. Za drugim razem zresztą też nie. Thatcher macha mocno różdżką jakby chciał wywołać zamieć. Kartka lekko przysunęła się do Krukona. -Dlatego w sumie nie lubię zaklęć- mruknął sam sobą zdziwiony, że zaczyna rozmowę. Aż chyba zapisze to sobie w swoim nieistniejącym zeszycie dokonań- Raz masz szczęście, raz pecha, wychodzi, nie wychodzi. Nic nie jest tu pewne. Zwłaszcza ostatnio. Theo przysunął z powrotem turkus do towarzysza. Gryfon po trzeciej próbie już się poddaje i ku kolejnemu zdziwieniu Theo rzuca różdżką na ławkę jak zwykły kijek i sam zaczyna składać papier. Ciemnowłosy na razie się nie odzywa zaciekawiony patrząc jak Holden w koncentracji marszczy nieznacznie brwi i wysuwa język próbując jak najlepiej dopasować róg do rogu. -Umiesz składać?- w końcu zapytał zanim ugryzł się w język. Oczywiście, że umie. Przecież właśnie to robi. Aż czasem dziw jak Theo trafił do domu Roweny Ravenclaw. Chłopak patrzy zafascynowany jak w końcu Holden na ławce kładzie żabę. - Wow- mówi cicho Theo wyciągając swoje palce, by dotknąć dzieła, jednak niepewny czy może. Używanie magii to jedno, ale prawdziwe zdolności to drugie. -Ale ładna- mówi w końcu zawiedziony, że on sam nie umie robić niczego kreatywnego. Dla obcej osoby feniks wydawałby się o wiele piękniejszy od krzywej żaby, ale tak szczerze to ona miała o wiele większą wartość. Przynajmniej dla Theo
Emily patrzyła jak do klasy wchodziły kolejne osoby, z czasem zrobiło się z tego naprawdę sporo ludzi. Widział, że prawie każdy kto wchodził albo witał się, albo zerknał, albo robił cokolwiek w kierunku Fire. Pokręciła głową w końcu rozbawiona, widząc to. - Ty to się cieszysz popularnością... - stwierdziła i pomachała do Jacka, kiedy wszedł. Uśmiechnęła się do @Theodore Thìdley, naprawdę lubiła chłopaka. Kiedy wszedł Mef i zerknął w ich kierunku, uśmiechnęła się uroczo. Wciąż cieszyła się swoją ostatnią wygraną, ale pamiętała też o jego sprawie. Powoli już czaiła się, jak zagadać do niego o lekcje, ale wiedziała, że ten temat musi dobrze ugryźć. Kiedy nauczyciel zaczął prowadzić lekcję, Em się uśmiechnęła i od razu skupiła tylko i wyłącznie na nim. Przyszłą tu, żeby naprawdę solidnie poćwiczyć. Była też ciekawa nowego nauczyciela, miała nadzieje, że będzie wymagający i będzie można sporo się u niego nauczyć. Słuchała spokojnie jego instrukcji. Kiedy usłyszała, że lekcja będzie artystyczna, jeszcze bardziej się ucieszyła i już mu dobrze rokowała. Emily wybrała kolor czerwony, oczywiście. No, może patrząc na dom, powinien być to zielony, ale patrząc na gust w makijażu... - Condere valerian - wymówiła zaklęcie i wyszło jej idealnie, kartka przekształciła się w kwiatek waleriany. Nie miała pojęcia, skąd akurat taki pomysł, ale rzuciła po prostu to co jej pierwsze przyszło do głowy. Zależało jej raczej na samym zaklęciu, niż na tym co ma wyczarować.
Kostki - 10 Kuferek - 10 W sumie - 11+
Holden A. Thatcher II
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175
C. szczególne : anorektycznie chudy, ma kilka tatuaży i kolczyków, naderwane ucho, blizny na twarzy, rękach i plecach, bardzo widoczne cienie pod oczami
Kiwam głową na potwierdzenie tej jakże absurdalnej godziny snu i stwierdzam, że wrócę do tematu, gdy nowy profesor skończy swój wykład. Po minie Thidleya poznaję jednak, że sam musiał mieć do czynienia z nundu i że chyba nie najlepiej to wspomina. Sam chełpię się swoim zwycięstwem trochę dlatego, żebym uwierzył, że naprawdę nie było żadnych problemów. Że wcale nie naraziłem grupy na niebezpieczeństwo, a potem nie podpaliłem tego małego nundu. Przygryzam usta, by usunąć z głowy to wspomnienie i skupiam się na zajęciach. - Nie spaliśmy większość nocy, bo ktoś nam się zgubił, a potem złapała nas burza piaskowa, więc w końcu padliśmy całą trójką – tłumaczę mu w końcu, gdy mamy zająć się tworzeniem papierowych figurek. Nie wspominam o tym, że tak naprawdę szukałem Caluma tylko przez wgląd na Mallory, w której byłem chwilowo zakochany. Theodore nie musi o tym wiedzieć, zwłaszcza że to głównie ta sytuacja miała pozostać tajemnicą w naszym gronie. Gorzej, że Selwyn wszystko widział, ale w razie czego jesteśmy w stanie go uciszyć. Troje na jednego nie jest fair, ale on sam nie zachował się sprawiedliwie, zostawiając nas w najgorszym momencie i wracając do mamusi. Widzę, że usiadł z Nessą Lanceley i nie wiem, kogo z tej dwójki bardziej mi szkoda. - Też mam dość – mówię, co brzmi trochę jak burknięcie, ale jestem zły wyłącznie na szwankującą magię. - Nie lubię zaklęć, nie wychodzą mi. I skąd możesz wiedzieć, czy bez zakłóceń nie wyszłoby za pierwszym razem? Znów próbuję go jakoś pocieszyć, bo nie mogę znieść tego, że jest taki przybity. Większość ludzi, których znam, jest głośna i dosyć atencyjna, podczas gdy on chowa się w sobie i milczy. Nie będę go przecież zmieniać na siłę, ale markotnego nastroju łatwiej się pozbyć niż nieśmiałości. Nie jestem pewien, czy pasuje mu tykanie jego pracy, więc zostawiam feniksa w spokoju, choć wciąż zazdroszczę, że mu się to udało, nawet jeśli dopiero za drugim razem. Ja dość łatwo się niecierpliwię. Niektórzy próbują po dwadzieścia razy, ale po co marnować czas na bezużyteczne machanie różdżką? Ja swojej nie ufam i mam zamiar w końcu wymienić ją na lepszą, bo chyba zniszczyła się przez zakłócenia w Egipcie, skoro wciąż odmawia mi posłuszeństwa, nawet gdy znajduję się w miejscach, gdzie panuje mniejsze ześwirowanie magii. - Ale zawsze warto je znać, choćby po to, żeby wiedzieć, jakie są na nie przeciwzaklęcia – stwierdzam, kierując wzrok na właśnie wchodzącą Wykeham. Od razu zaczynam się zastanawiać, co tym razem wykombinuje, by uprzykrzyć mi życie i czy wytrzymam w moim postanowieniu bycia grzecznym na pierwszej lekcji z Robinem. Znów w odpowiedzi na pytanie Theo kiwam głową, by nie odrywać się od mojej pracy. W sumie to i tak widzi, że właśnie coś tworzę, ale origami jest jak magia – nigdy nie wiadomo, czy podpasuje ci papier i czy w ogóle uda się to złożyć. Czasem w połowie pracy okazuje się, że kwadrat tak naprawdę nie jest kwadratem i nawet jeden nadmierny milimetr może zniweczyć plany każdego perfekcjonisty. Tak jest i w tym wypadku, bo kolorowa kartka od profesora nie jest wcale doskonała i pewnie zaklęcie zniwelowałoby ten błąd, ale ja sam nie jestem w stanie tego teraz zrobić i żaba wychodzi krzywa. - Hmm, dzięki – stwierdzam i mimowolnie się uśmiecham, bo ktoś docenia to, że nie trzymam się poleceń. Ciekawy jestem, czy profesor zauważy, że nie użyłem do tego zadania magii, bo przecież zakłócenia mogły sprawić, że papierowy zwierzak wygląda jak przetrącony. - Jak chcesz, to mogę cię nauczyć, ale po lekcji, żeby psor nie zauważył – proponuję mu, kiwając głową w stronę profesora, który jest zajęty obserwowaniem podpalających wszystko Puchonów. Ale z nich łajzy. Ostatecznie kieruję swój wzrok na Theodore'a, bo nie wiem, czy nastawiać się na uczenie go mugolskiej sztuki. W sumie zawsze mnie cieszy, kiedy mogę pokazać tym czystokrwistym, że można sobie spokojnie radzić bez magii. Poza tym musiałbym wtedy zakosić trochę kartek z klasy, bo pergamin niespecjalnie nadaje się do składania. Wokół robi się zamieszanie, ale nie zwracam na nie uwagi, myśląc, że to kolejny Puchon wywołuje pożar. Dopiero oberwanie czymś w głowę i wrzask @Harriette Wykeham sprawia, że podnoszę na nią wzrok, a następnie na coś, czym raczyła mnie obdarować. Podnoszę jej dzieło i stawiam na środku ławki. - Gustowne – mówię, ledwo powstrzymując się przed parsknięciem śmiechem przez fakt, że zmusza mnie do oceniania papierowego penisa, który na dodatek się porusza. - Subtelna robota, nie sądzisz, Theo? – pytam towarzysza z ławki, a potem dodaję jeszcze na tyle głośno, by mogła to usłyszeć: - Myślę, że wstawię to w gablotę z podpisem „Niespełnione pragnienia Wykeham” i umieszczę nad kominkiem w pokoju wspólnym. Każdy będzie mógł podziwiać. Nie daję się sprowokować. Obiecałem sobie, że będę się zachowywał poprawnie przynajmniej u nowego profesora, ale najwyraźniej Harriette nie ma za grosz wyczucia i ogłady. Nie wiem tylko, czy bardziej żenujące jest jej zachowanie, czy to, iż uwierzyłem, że przynajmniej raz czegoś nie odwali, skoro przez kilka minut był spokój.