Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Wydawało się, że Daisy gra całkiem spokojnie, bo ani nikt w nią nie uderzał tłuczkami, ani ona sama nie próbowała tego robić. Nic dziwnego, że łapanie kamyków wychodziło jej tak świetnie i miała ich już dobry tuzin. Śmigała na swojej super miotle, nie dając się trafić żadnemu tłuczkowi, które chociaż nie odbijane w jej stronę, to wydawały się same za nią latać. I znowu jeden z nich był wyjątkowo uparty i Daisy już widziała śmierć w oczach i niemalże wyobraziła sobie jak ląduje na ziemi razem z koszem kamyków, które rozsypują się dookoła i może jeszcze połamaną miotłą. Przyśpieszyła jednak i przechytrzyła wszystkie te okropne piłki, w końcu miała z nimi niemałe doświadczenie. Złapała przy okazji jeszcze parę kamyków, szło jej naprawdę wyśmienicie.
Przyjął kafla od Thindleya i pomknął w kierunku bramek. Faktycznie podał mu w niezbyt dobrej sytuacji, zamiast polecieć naprzód do bramki to zaczął kombinować. Odbiło się to teraz, bo zawodnicy ravenclawu zdążyli już do nich podlecieć i mieli problem. Próbował ich powymijać, ale niezbyt dobrze mu to szło. Kiedy mało nie stracił kafla postanowił ponownie podać do @Terrey Thìdley. Liczył, że teraz będzie na lepszej pozycji i wykorzysta ogólne zamieszanie osobą Edmunda. Jedno było pewne:gryfon gorszego meczu jeszcze chyba nie grał.
To przerzucanie kafla między sobą było tragiczną strategią. Czułem, że gracze przeciwnej drużyny coraz bliżej nas latają, próbując wyłapać moment, w którym będą mogli przejąć kafla. Wystarczyła sekunda obniżonej czujności. Tak było w chwili, gdy Edmund kolejny raz przerzucił mi piłkę. Nie zauważyłem, ze już za mną, lata ścigający przeciwnej drużyny. Kiedy tylko podleciałem, aby przejąć piłkę, ten także ruszył. Szybko mnie wyprzedził, sprawnie przejmując lecącego kafla. Nie mogłem z tym nic zrobić, jedynie puściłem się pędem za nim, licząc, że mimo dobrego przejęcia, zaraz ją gdzieś upuści.
W gruncie rzeczy to ten nie był zły. Fakt, może nie bardzo widowiskowy z uwagi na małą ilość goli, ale te ciągnące się w nieskończoność podania i przejmowanie piłek też na swój sposób były ciekawe. Ścigający obu drużyn musieli być bardzo zgrani i dodatkowo - czego chyba nikt się nie spodziewał - na mniej więcej tym samym poziomie. A znicza nie było... Oczywiście. Nadine nawet nie zauważyła, że w czasie niezwykle długiej akcji rozgrywanej przez ścigających, przestała wypatrywać znicza i śledzi wyłącznie kafel. Otrzeźwiała dopiero kiedy złota kulka mignęła jej kilka cali od nosa. W pierwszym ułamku sekundy myślała, że jej się zdawało, ale w następnej chwili już wystrzeliła za piłeczką, która oczywiście zdążyła się oddalić. Nie miała czasu rozglądać się co robi Sourwolf, a chyba umarłaby gdyby ubiegła ją w takim momencie. Wychyliła się w locie na miotle, niemal ją wyprzedzając i wyciągnęła rękę. Sekundę później zaciskała już palce na złotym zniczu. - MAM GO! - wrzasnęła, wyrzucając rękę w górę. Merlinie, dzięki! Czyli nikt nie zapomniał go wypuścić.
Nie miałem pojęcia, ile trwał ten mecz, ani jaki był wynik w tej chwili. Zbyt mocno skupiony byłem na samej grze, na obserwowaniu tłuczków, graczy, przejmowaniu i rzucaniu kafla do ludzi i do pętli. Czułem się dobrze z tym, jak grałem - o dziwo nie byłem najgorszy na boisku, moim zdaniem znacznie słabiej prezentowali się gracze Gryffindoru i to napawało mnie jakąś tam nadzieją. Niestety nie wszystko poszło zgodnie z moimi oczekiwaniami - nim się obejrzałem, szukająca Gryfonów złapała złotego znicza. Świat na chwilę stanął i miałem wrażenie, jakbym w zwolnionym tempie oglądał wydarzenia z boiska. Wszelkie emocje malujące się na twarzach graczy - radość i zaskoczenie u czerwonych, złość i żal u niebieskich. Czy mi też było smutno? Jasne, niefajnie się przegrywa swój de facto pierwszy mecz w szkolnych rozgrywkach, jeszcze jako kapitan. Możliwe, że zawiodłem wszystkich, może będą mi chcieli dokopać jak tylko staniemy stopami na murawie boiska. Moich uszu dobiegł ryk Zakrzewskiego, oczyma wyobraźni widziałem, jak unosi zwycięsko pięść w górę, zupełnie jakby zdobył świat. A ja... Jakoś tak chyba się nie zaskoczyłem podobnym wynikiem. Powoli zacząłem opadać na miotle, coraz bardziej zbliżając się do zielonej trawy. Reszta Krukonów też zaczęła lądować w pobliżu. Podszedłem do każdego i uścisnąłem ich (ich lub ich dłonie, w zależności od preferencji) lub zwyczajnie poklepałem po ramieniu na znak, że ja sam byłem dumny. - Super graliście, naprawdę - mówiłem. - Gdyby oceniali styl gry, dziurawe ręce tamtej drużyny na pewno nie miałyby pucharu - dodałem, wywracając oczami. Ale co się stało, już się nie odstanie. Odwróciłem się, gotowy na konfrontację z @Lysander S. Zakrzewski.
W pierwszym momencie, gdy dostrzegłem, że Nadine złapała znicza faktycznie ryknąłem z satysfakcją. Gdy wylądowałem i uściskałem drobną dziewczynę moja radość odrobinę ostygła - gdyby nie szukająca i dwie pałki wynik tego spotkania mógłby być dla nas tragiczny. Teoretycznie nie powinienem przejmować się przyszłością drużyny, bo to był to nas ostatni wspólne mecz, ale mimo to... poświęciłem lataniu dla Gryffindoru trzy lata i nie chciałem, żeby drużyna się rozjebała, a biorąc pod uwagę formę ścigających - wszystko na to wskazywało. Pogratulowałem jeszcze Etce, ale resztę drużyny potraktowałem dość powściągliwie - biorąc pod uwagę jak grali ta wygrana była cudem. Wreszcie doszedłem do @Calum O. L. Dear - zupełnie nie wiedziałem co powiedzieć, ale w końcu poklepałem kumpla po ramieniu i rzuciłem zupełnie szczerze: - Przykro mi, ze tak wyszło. Byliście dzisiaj dużo lepsi.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Oglądanie meczu było w pewnym momencie dla mnie wyjątkowo kłopotliwe. Jeden z tłuczków, odbijając się od mojej ręki, uderzył w obręcz, po czym znowu leciał w moją stronę, ledwie zdążyłam się szybko odsunąć. No, nawet w zasadzie nie do końca zdążyłam tak naprawdę, bo piłka, która przez większość meczu za mną szalała bardziej niż kiedykolwiek jakiś chłopak, musnęła mnie w przelocie i niestety nie był to czuły gest. Dlatego chociaż jestem bardzo smutna, że nie udało nam się wygrać mimo znacznie lepszej gry (ktokolwiek wymyślił złotego znicza, to wykombinował bardzo niesprawiedliwą taktykę), odrobinę czułam ulgę, że mecz w końcu się skończył, bo i tak wirowało mi w głowie. Pewnie dostałabym rangę kolejnego dziurawca, jak ścigający Gryfonów. Trochę pokracznie ląduję na boisku i schodzę poobijana z miotły. Natychmiast Calum mnie krótko ściska, więc zdążyłam się złapać miotły i nie upaść, ale czuję się jak po zdecydowanie przesadzonej imprezie. Bełkoczę do kogoś pytanie pod tytułem Przegraliśmy?, bo wolę się upewnić, może jednak czegoś nie zarejestrowałam moją chorą głową. Widzę, że kapitan przeciwnej drużyny przychodzi do nas i w sumie po raz pierwszy chyba słyszę, że @Lysander S. Zakrzewski mówi coś miłego i na dodatek nie głupiego. Póki co nasze kontakty ograniczały się do wysyłania sobie bąków i walenie tłuczkami. A przynajmniej z jego strony, więc jeśli to jakiś podryw to wyjątkowo chamski. Tak chcę coś powiedzieć jeszcze błyskotliwego, więc podchodzę bliżej kapitanów, ale niestety okazuje się, że łatwiej mi było latać na miotle niż chodzić, więc dość niespodziewanie zamiast zagadać siadam przy @Calum O. L. Dear, by chwilę poczilować, to może przestanie mi wirować w głowie. Podwijam rękaw stroju do quidditcha, żeby zobaczyć swoją chudą rączkę, na której teraz wyrósł gigantyczny siniak. Z przerażeniem podnoszę głowę i staram się skupić wzrok na którymś z kapitanów. - Nie mam nic na twarzy? - pytam zestresowana, mając nadzieję, że odbity tłuczek nie zostawił też śladu na mojej ślicznej buźce. Dotykam kontrolnie bolących skroni (bolącego prawego skronia?), ale czuję... cóż tylko ból. Jestem po tym meczu w gorszym stanie, niż po wyprawie na pustyni. Może Terry słusznie boi się wil?
Przygotowany byłem na szeroki uśmiech zwycięzcy, tryumfalny chód i postawę mówiącą "jestem królem tego świata", lecz zamiast tego dostrzegłem na twarzy Lysandra jakiś kwaśny grymas i może nawet współczucie? Zamrugałem gwałtownie, nieprzygotowany na taki obrót spraw. Jego ciężka łapa opadając na moje ramię niemal wbijała mnie w podłoże. Jeszcze byłem miękki po całym tym locie i wysiłku, który włożyłem w grę, dodatkowo zwiotczałem z powodu przegranej, a on na to wszystko nabijał mi siniaki. - No trudno stary, taki dzień... dziwny - odpowiedziałem, też nie wiedząc, co w zasadzie miałem mu powiedzieć na to wszystko. Ścigający Gryffindoru się dziś nie popisali, z kolei nasza szukająca nie podołała, no zdarzało się, prawda? Przysiedliśmy na murawie, odpoczywając i w sumie wymieniając się jakimiś suchymi spostrzeżeniami, bowiem każde z nas trawiło wydarzenia z meczu. Kilka sekund później pojawiła się u mego boku @Melusine O. Pennifold. Gdy na nią spojrzałem, akurat podwijała rękaw, ukazując nam w pełnej okazałości niezwykle rosły siniak, który zaczął pokazywać kolory na jej bladej, chudej ręce. Skrzywiłem się. - No i patrz co jej zrobiłeś, Zakrzewski - rzuciłem do Gryfona, kręcąc głową z niedowierzaniem. Umówmy się, że Quidditch nigdy nie uchodził za bezpieczny sport, a sam odniosłem w meczach większych kontuzji niźli siniak, jednak dobrze było pokazać Lysowi, czym kończyła się bycie kompetytywnym. - Na razie nic - rzekłem, omiatając wzrokiem jej twarz. - A poza tym nic Ci nie jest? Kilka razy ładnie oberwałaś... Może potrzebujesz iść do skrzydła? - zapytałem jeszcze, zatroskany jej stanem.
Melusine O. Pennifold
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 169
C. szczególne : turban na głowie z magicznymi wzorami, piegi na twarzy, płynne ruchy, zwiewne ubrania;
Patrzę zafascynowana na mój wielki siniak rozlewający się po moim łokciu. Dotykam go powoli, jakbym mogła sprawdzić jego formułę. Kiedy dźgam palcem w mieniącą się na fioletowo skórę jednak nic się nie dzieje, tylko odrobinę bardziej mnie boli. Dokładnie jak moje skronie. Czy cała ręką będzie niedługo takiego koloru? Mam nadzieję, że nie. W końcu wyglądałabym jak żywy trup, a to z pewnością nie byłoby atrakcyjne dla nikogo. A co dopiero, jeśli na twarzy będzie to samo! Podnoszę trochę nieobecnie głowę i patrze na Caluma, bo coś chyba do mnie powiedziałeś. A może i to nie do mnie. - Co? - pytam głupio na pytanie, które zadałeś Lysandrowi i patrzę to na jednego to na drugiego. Zabieram się za wstawanie! Muszę iść świętować na smutno moją wybitnie dobrą grę. Kładę ręce na trawie i podnoszę się z miejsca, jestem w połowie drogi i kiedy odrywam dłonie od powierzchni, ponownie na nie upadam. Z niezbyt dużą gracją ląduję na tej okropnej, twardej ziemi i łapię się za głowę. Trzeba było zostać w powietrzu. Och to jest świetny plan! Sięgam po swoją szkolną miotłę z którą się tu przypałętałam i próbuję na nią wsiąść, ale dajcie spokój. Teraz ledwo wstaję, a co dopiero wejście na miotłę, to naprawdę brzmi jak tragiczny pomysł. Miotła jest niestabilna, więc po jednej próbie widzę, że jest złą podpórką i nie ma co nawet próbować. Jestem obrazem żałości, więc wzdycham nad tą całą sytuacją i patrzę na Ciebie z bezradnością w oczach. - Chyba muszę iść - mówię i wyciągam ręce do wysokiego jak sosna chłopaka, niewerbalnie prosząc o pomoc, żebym mogła chociaż wstać po ludzku, a nie czołgać się do tego skrzydła szpitalnego.
Drugi mecz Slytherinu w tym roku szkolnym odbywał się w bardzo sprzyjających warunkach pogodowych - wszyscy byli nim bardzo rozemocjonowami, głównie dlatego, że jego wynik mógł odwrócić tabelę do góry nogami. Po przywitaniu sie z graczami i widownią Limier przypomniał wszystkim zasady oraz zwrócił uwagę na grę fair play. Po załatwieniu formalności trener wyrzucił kafel w górę, co natychmiast wykorzystał ścigający Slytherinu przejąwszy piłkę - szykowała się naprawdę porywające spotkanie!
ZACZYNA SLYTHERIN! Zasady są tu (te z pierwszego posta). Graczy zapraszam na czat, tam ogarniamy sytuację! W pierwszym poście każdy musi napisać ile ma punktów z gier miotlarskich (uwzględniamy przedmioty w nawiasie). Pamiętajcie o zapisywaniu swoich kostek.
Lope ekscytował się możliwością rozegrania tego meczu, podobnie jak każdego innego. Lubił rywalizować i lubił zwyciężać, więc do tego typu rozgrywek podchodził bardzo pozytywnie. Co prawda, czasami nieco odbijało mu na punkcie wygranej i zdecydowanie wyznawał zasadę dążenia do celu po trupach albo tę, że cel uświęca środki... Teraz też tak było. Z Hufflepuffem nie mogli przecież przegrać. Zmobilizował więc swoją drużynę, przekazał, że mają być bezlitośni, po czym wzleciał w górę. Zabrał ze sobą wszystko co potrzebne w meczu, zakładając standardowo zielonosrebrną szatę. Uścisnął dłoń Eastwood bez zbędnej agresji, posyłając jej jeszcze tajemniczy uśmiech. Od razu jak tylko Limier wyrzucił kafla, wyminął kapitan Puchonów i złapał piłkę. Nawet się nie oglądał - pochylił miotłę, żeby pomknąć naprzód, wprost do pętli przeciwnika. Liczył na to, że podziała tu element zaskoczenia. Zamachnął się, żeby z całej siły rzucić kaflem w stronę wolnej pętli.
Pkt: 66 Kostka: 6
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget była bardzo podekscytowana kolejnym meczem Quidditcha. Poprzedni wydawał jej się tak odległy, że już nawet zdążyła zapomnieć, z jakim wynikiem się zakończył. Miała jednak nadzieję, że w tym teraz pokażą, na co faktycznie ich stać, a było tego wiele! Cherry jako nowa pani kapitan może i nie była najbardziej stanowczym człowiekiem na ziemi, niemniej jednak przeprowadziła trening i udało jej się zgrać swoją ekipę na tyle, że Bridget była dobrej myśli. Przed meczem skontaktowała się z Harriette, czy byłaby na tyle uprzejma, by pożyczyć jej swoją super wypasioną miotłę, ponieważ ona sama się zagapiła w czasie i zamówiony z pokątnej nimbus nie dotarłby na mecz, ale dziewczyna okazała się być pomocna. Co prawda zapowiedziała, że jeśli Bridget jakkolwiek zniszczy miotłę, zginie bolesną śmiercią, ale o to się już tak nie martwimy. Mecz zaczął się punktualnie i już w pierwszych minutach Bridget miała okazję pochwalić się refleksem, kiedy to wyłapała lecącą do pętli piłkę rzuconą przez ścigającego przeciwnej drużyny. Odrzuciła kafel do swojej ścigającej, Gemmy, po czym zawisła w powietrzu, w gotowości obserwując grę na boisku.
kostka: 4 - parzysta, obrona kuferek: 12 sprzęt: kask i ochraniacze (+2), do tego miotła pożyczona od @Harriette Wykeham (+6)
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Nie grała jeszcze ze Slythem nigdy w życiu i dziękowała niebiosom, że nie jest już kapitanem. Nie była do końca pewna czy się tego meczu boi - zawsze uważała, że jak o kimś krąży opinia, że jest zajebisty, to w większości jest to przesadzona opinia. Jej niechęć do tego meczu wynikała chyba głównie z tego, że połowa członków przeciwnej drużyny ją wnerwiała i nie chciała im ściskać dłoni i inne takie. Nie było jednak tego złego, złość można było fajnie przekuć na własną korzyść. Zamierzała zmyć zarozumiałe uśmieszki Ślizgonów z ich pewnych siebie twarzy z pierdolnięciem. Wraz z gwizdkiem Limiera wskoczyła na Nimbusa 2016, pożyczonego od @Naeris Sourwolf (god bless you, girl!) i pomknęła za kaflem, którego przejął Lope. Doleciał do bramek, ale Bri fenomenalnie obroniła. - TAK JEST! - krzyknęła jej, przejmując kafla i przepełniona dumą (w końcu to ona odkryła Bri... tak jakby) poleciała w stronę pętli przeciwnika.
Lisa Davies po raz pierwszy grała w meczu nie na rezerwie i trudno ukryć, że bardzo ją to stresowało. Kapitan potrafił być surowy i trochę obawiała się co będzie jeśli nie pójdzie jej za dobrze. Mecz rozpoczął się bardzo szybko i już po chwili, po brawurowej obronie Hudson, w jej stronę leciała ścigająca Hufflepuffu. Lisa strasznie się zdenerwowała, ale po chwili przypomniała sobie co inny Ślizgoni mówili na temat Puchonki i poczuła się zdecydowanie pewniej. Zrobiwszy sprytną pętlę przechwyciła rzuconą w swoją stronę piłkę i od razu podała ją do lecącej nieopodal Vivien.
Byłam zmęczona całym zamieszaniem w moim życiu i nie miałam na nic siły, ale mimo to nie mogłam przepuścić jednego z najważniejszych spotkań w sezonie. Quidditch był dla mnie coraz ważniejszy mimo nadmiaru zupełnie innych zajęć. Brawurowy start Lope został ucięty przez Bridget, na szczęście Twistleton nie miała szans z brawurową Lisą. Od razu przejęłam kafla i popędziłam w stronę Hudsonówny - niestety nie dało się do nikogo podać, więc byłam zmuszona ograć to sama. Zastosowawszy zwód pokierowałam piłkę prosto w stronę pętli modląc się, żeby Bri nie obroniła.
Cieszyłam się na swój pierwszy mecz, chociaż stres i presja była ogromna. Nie chciałam nawalić przez swój brak doświadczenia, sensownej miotły i wszystkiego innego. Czułam, że porywam się na spore wyzwanie i muszę dać z siebie wszystko, żeby temu sprostać. Bardzo zależało jej na wygranej i miała nadzieje, że nie przyczyni się do odwrotnego wyniku tego meczu. Spojrzałam jak Lope i Cherry podali sobie ręce. Domyślałam się, że dziewczyna też niesamowicie się stresuje, w końcu to był jej pierwszy mecz jako kapitana. Ona to dopiero czuła presję. Wszyscy byli ciekawi jak się spisze w nowej funkcji a ja byłam pewna, że jej na tym bardzo zależało. Obserwowałam wszystko uważnie, starając się nie stracić ani na chwili całkowitego skupienia. Moja miotła niestety nie była zbyt rewelacyjna, bo wzięta ze szkoły, ale miałam nadzieje, że mimo to dam radę. Gra toczyła się szybkim tempem i nawet nie zauważyłam kiedy uderzyłam Brigdet tłuczkiem, co uniemożliwiło jej obronę. Udało się!
Punktów - 0 XD Kostka - 1
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Wow, akcja na boisku działa się bardzo szybko! Ledwo Bridget odrzuciła kafel Gemmie, a ta już leciała w kierunku pętli Slytherinu, wykonując atak na jedną z nich. Bridget uśmiechnęła się pod nosem, mimo że dziewczynie nie udało się trafić. Wciąż pamiętała, jak to właśnie Gemma zaciągnęła ją na trening Hufflepuffu i stwierdziła, że ma potencjał do gry w Quidditcha i obsadziła ją w pozycji obrońcy. Co prawda początki były trudne, lecz minęło już trochę czasu i Hudson czuła się na miotle coraz pewniej. Otrząsnęła się z myśli, gdy ujrzała, że w jej kierunku leci Julia... To znaczy Vivien, niedawno obsadzona w roli Julii w przedstawieniu. Bridget zacisnęła wargi, skupiając się na kaflu tak bardzo, że nie dostrzegła zamachującej się z boku pałkarki, która posłała w jej stronę tłuczek. Nie oberwała jakoś mocno, ale wystarczająco silnie, by zniosło ją z miejsce, w którym zawisła. Kafel przeleciał przez środek jednej z pętli, a Bridget poczuła, jak buzia się jej czerwieni i krew gotuje. O nie... Podała kafel do @Jack Moment.
Kolejny raz nie wiedział co tutaj robi, i co się dzieje. Szybkie ogarnianie sytuacji nie było jego mocną stroną. Brakowało aby wyciągnął ściągę z poprzedniego treningu i zaczął ją czytać czekając aż coś się stanie... i stało się. Chyba stracili właśnie jakieś punkty? To dopiero początek nie ma co się tak spinać. Dostał kafla i natychmiast odrzucił go ponownie do Gemmy, przelatując kawałek bliżej w stronę pętli przeciwnika. To było ciut niespodziewane i zareagował odruchowo wymijając innych zawodników... znaczy się. Pozbywając się problemu jak tylko szybko mógł.
Kuferek: 15 Kostka: 2
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Jej wkurwienie rosło z każdą sekundą i miała ku temu powody. Najpierw jakaś cipa obroniła jej kafla, potem Bri dostałą tłuczkiem, stracili bramkę i Ślizgoni byli jacyś tacy w pizdu wkurwiający, a w ogóle to chyba była przed okresem. Chuj z tym, jebać to. Ostatni raz czułą się tak na swoim pierwszym kapitańskim meczu. Najwidoczniej najbardziej odczuwała ducha rywalizacji w tych meczach o honor. No cóż. Po straconej bramce kafla przejął Jack i podał do niej. To było w gruncie rzeczy to, co ćwiczyli na ostatnim treningu i Gemmie bardzo podobała się ta podaniowa strategia. Złapała kafla, zrobiła jakiś zwód i oddała go Jackowi. Trzeba było zmylić te spierdoliny.
Rory Nimoy zawsze byłą strasznie mała, strasznie chuda i strasznie niezauważalna. W życiu nie sądziłaby, że mogłaby być w drużynie. Tak się jednak jakoś złożyło, że nowa kapitan Huffu doszła do wniosku, że powinna spróbować, bo ma do tego warunki (sic!) i chyba poszło jej nieźle, o wzieli ją na mecz. Stresowała się potwornie i bardzo bałą tłuczków chociaż o tyle dobrego, że gdy krążyła ponad boiskiem, największa rozpierducha była kilka stóp pod nią. Pozostawało się modlić, żęby znicz pojawił się gdzieś z daleko od tego zamieszania.
Zmylić, nie zmylić. Jack po prostu nie chciał trzymać tego kłopotliwego przedmiotu zbyt długo, bo inaczej znowu co wściekłego odeśle go do szpitala ze zdeformowaną twarzą na parę godzin. Wkurwienie Gemmy mu się udzielało. Podbijała dawkę stresu dwukrotnie. Na dodatek jej podania były dość silne... takie męskie. Chyba nie chciałby mieć z nią zwady. W sumie z żadną dziewoją w stanie napięcia. Złapał kafel ponownie, czując to wkurwienie nawet mimo rękawic i póki piła gorąca, ruszył na obręcze ślizgonów. Nadając jej podwójnego pędu... i udało się! Piłka wpadła prosto do obręczy przeciwnika! Brawo Jack, nie spierdoliłeś tego. Kto byłby w stanie powstrzymać piłkę napompowaną tak morderczymi emocjami.
Kostka: 1
Ostatnio zmieniony przez Jack Moment dnia Nie 3 Cze - 19:20, w całości zmieniany 1 raz
Cherry była niesamowicie zdenerwowana przed tym meczem, ale o wiele bardziej od strachu rozpierała ją energia. Podekscytowana do granic możliwości, od rana przebierała nóżkami w miejscu, by w końcu pomknąć w stronę boiska. Chciała jak najlepiej pokazać się w roli kapitana Hufflepuffu, chociaż chyba trochę zapominała chwilami o odznace, po prostu ciesząc się ze wszystkimi. Wybiegła za to ochoczo uścisnąć rekę @Lope Mondragón, uśmiechając się do niego promiennie - jeszcze promienniej, gdy sam wydał się dość sympatyczny. Rzuciła mu nawet "Powodzenia", ale nie była pewna, czy usłyszał, bo musieli już zbierać się do mioteł. Pilnowała tych tłuczków, jak tylko mogła. Kiedy wzbiła się w powietrze, to zaraz zmartwiła ją obecność Heaven... I jak się okazało, słusznie. Ślizgonce udało się raz uderzyć w Bridget, a ta - po swojej poprzedniej udanej akcji - tym razem nie obroniła, a za to oberwała. - ZARAZ TO NADROBIMY - wrzasnęła, przelatując w pobliżu obręczy i szczerząc się do Bridget i każdego Puchona, który jej się tam napatoczył. Odbiła jakiegoś tłuczka, żeby nie uderzył znowu przypadkiem obrończyni, a potem śledziła uważnie manewry Jacka i Gemmy. Podawali sobie ładnie kafla, aż w końcu... - MOMENT, NADSZEDŁ TWÓJ MOMENT! - No, nie mogła się powstrzymać. Zamachnęła się i z całej siły odbiła tłuczka prosto w obrońcę Slytherinu, jednocześnie zapewniając akcji Jacka sukces.
Kuferek: 17pkt
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Ciekaw był, jak będzie przebiegał ten mecz - Slytherin znany był ze świetnej drużyny, ale Hufflepuff potrafił zaskakiwać. Mefisto chyba nawet całkiem podekscytował się na myśl śmigania po boisku razem z taką, dajmy na to, Gemmą Twisleton. Bardzo miał ochotę na pochwycenie pałki i walnięcie kilku osób tłuczkami... A potem okazało się, że nie mają obrońcy i ktoś musi wskoczyć na wolne miejsce, żeby w ogóle mecz miał jakiś sens. No i oczywiście, kto był rezerwowy? Nerwowo poprawiał swoje rękawice, niezbyt zadowolony z takiego obrotu spraw. Niewiele miał jednak do powiedzenia, a też nieszczególnie narzekał; grunt, że coś mógł porobić. A może okaże się, że na obronie idzie mu lepiej, niż na pałce? Slytherin zdobył swoje pierwsze punkty, a Hufflepuff tylko przerzucał się kaflem, do chwili... aż Moment zaszarżował na obręcz, gotów do oddania strzału. Och, nie ma takiej opcji. Mefistofeles był pewien, że obroniłby to bez problemu - niestety nie miał takiej możliwości, bo poczuł jak tłuczek odbity przez puchońską kapitan trafia go prosto w udo. Zachwiał się, opadając nieco na miotle w dół... a kafel przeleciał przez obręcz.
Mecz był względnie stabilny, ale mim oto czułam się mocno zdenerwowana, bo nasza drużyna straciła jedną piłkę. Po raz kolejny byłam zmuszona wziąć sprawy w swoje ręce. Już pochwili mknęłam na drugąstronę boiska w przemocnym uścisku trzymajac kafla i stosując poszczególnie zwody, tak by wyminąć każdego z przeciwników. Po chwili byłam przy pętli i musiałam zetrzeć się po raz kolejny z Bridget. Z pomocą szybkiego zwodu starałam się ją trochę oszukać, ale czy mi sie to udało? Mój rzut nie był jakiś szczególnie spektakularny jak na moje możliwości.
Kostka: 1
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Starali się, naprawdę się starali! Nie dawali sobie w kaszę dmuchać i wzięli się w garść po nieczystym zagraniu Ślizgonów. Bridget nawet nie czuła delikatnie pulsującego bólu w ramieniu, ot, zwykły siniak zostanie na pamiątkę z meczu. Skupiła się na tym, co się działo na boisku. Puchoni nie zdobyli punktu pod obręczami przeciwników, za to Ślizgoni zebrali się na kontratak i już niedługą chwilę później nieopodal Bridget pojawiła się Vivien, chcąca ponownie wykonać rzut na pętlę w celu zdobycia gola. Bridget ponownie popisała się refleksem, tym razem nie oberwawszy żadnym tłuczkiem. Przytuliła do siebie kafla na kilka sekund, nie umiejąc ukryć satysfakcji wymalowanej na twarzy, po czym oddała szkarłatną piłkę w ręce jednego ze swoich ścigających.
Allegra obserwowała mecz z brzegu boiska, starając się uniknąć pędzących tłuczków i ogromnego kafla. Raz czy dwa nawet zdarzyło się, że prawie wpadła na przelatującego pałkarza własnej drużyny, bo starała się wypatrzeć wzrokiem złoty znicz. Zadanie nie należało do najprostszych, bo panna Roseberry nie pojawiła się na ostatnim treningu, ale naprawdę starała się, jak mogła! Czy to przez adrenalinę, czy przez chęć wygrania, a może dziwną satysfakcję płynącą z pokonania Ziemniaków, dała nura w dół dokładnie w momencie, gdy kilka metrów dalej mignęło małe światełko. Pojawiło się na sekundę i... zniknęło równie szybko, a Allegra poleciałą za nim. Nie widziała nigdzie szukającego przeciwnej drużyny, ale w tamtym momencie niespecjalnie się nim przejmowała. Tak długo, jak dziewczę nie będzie jej przeszkadzało i pogodzi się z myślą, że Ślizgoni wygrają, Meksykanka się nie zdenerwuje i będzie grała czysto. Słyszała krzyki na trybunach, słyszała krzyki współzawodników i krzyki dostających po dupsku Puchonów, więc skupiła się na znalezieniu złotej, latającej kulki, której skrzydełka zdecydowanie za szybko pozwalały uciekać. Spięła się, odetchnęła głęboko, wyciągnęła rękę... cap! Chłód metalu i przyjemne drżenie w dłoni, gdy znicz chował skrzydełka, wywołał na jej twarzy szeroki uśmiech, a chwlę później głośny okrzyk, tak bardzo podobny do jej meksykańskiej natury. - JEŻU SŁODKI NA JABŁUSZKACH, ZŁAPAŁAM! - wyrwało jej się nawet, kiedy tak, szczerząc się, przeleciała na sam środek boiska, trzymając w zaciśniętej pięści złoty znicz.
Była dumna z tego, jak Bridget pięknie broniła. Mieli teraz remis, ale dopiero przecież zaczynali, dopiero się rozkręcali... Cherry obracała pałkę w dłoniach, uparcie wypatrując tłuczków, coby posłać je w podstępne żmijki. Liczyła na ładną akcję swoich kochanych ścigających, ale w tej samej chwili okazało się, że piękna - nieznośna, okropna i w ogóle przebiegła, ale piękna - szukająca Slytherinu złapała znicza. Eastwood aż otworzyła buzię z zaskoczeniem, wpatrując się w Ślizgonkę i kompletnie nie rozumiejąc, jakim cudem mecz skończył się tak tragicznie szybko. W sercu jej coś chyba pękło, gdy powoli obniżała swój lot. No i jak miała teraz spojrzeć na swoją drużynę? Jak się zaprezentowała jako kapitan? Panika ogarniała powoli siódmoklasistkę, gdy podlatywała do Puchonów. - Ej... Ale graliśmy super! Gems, Jack, wasze manewry były świetne! I Bri, jak broniłaś! A ten rzut do obręczy! - Piała entuzjastycznie, zatracając się w tych sukcesach, które zdobyli i których nic im nie mogło odebrać. Przytuliła kogo mogła, a potem obejrzała się w stronę Ślizgonów i przełknęła z trudem ślinę. - Chodźcie, pogratulujemy - rzuciła do swojej drużyny, by jako pierwszą pomknąć do zwycięzców. Odnalazła najpierw @Lope Mondragón, chociaż z uśmiechem spoglądała na @Allegra Miriam Roseberry. - Hej! Gratulacje! Świetny mecz - krótki, ale odgryziemy się w przyszłym sezonie - zapewniła, wyciągając rękę do kapitana.