Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Wydawało się, że Daisy gra całkiem spokojnie, bo ani nikt w nią nie uderzał tłuczkami, ani ona sama nie próbowała tego robić. Nic dziwnego, że łapanie kamyków wychodziło jej tak świetnie i miała ich już dobry tuzin. Śmigała na swojej super miotle, nie dając się trafić żadnemu tłuczkowi, które chociaż nie odbijane w jej stronę, to wydawały się same za nią latać. I znowu jeden z nich był wyjątkowo uparty i Daisy już widziała śmierć w oczach i niemalże wyobraziła sobie jak ląduje na ziemi razem z koszem kamyków, które rozsypują się dookoła i może jeszcze połamaną miotłą. Przyśpieszyła jednak i przechytrzyła wszystkie te okropne piłki, w końcu miała z nimi niemałe doświadczenie. Złapała przy okazji jeszcze parę kamyków, szło jej naprawdę wyśmienicie.
Obserwował cały mecz, biorąc w nim aktywny udział. Nie miał co prawda okazji do przejęcia kafla, który to trafiał w zwinne ręce Vivien, to znów został przejmowany przez żółtą drużynę. Wszyscy zdawali się nieźle nakręci na tym meczu i ewidentnie każdemu zależało na zwycięstwie. Także Mondragón starał się jak najlepiej ułatwiać manewry Ślizgonom, co jakiś czas pokrzykując motywująco. Oczywistymi jednak zwycięzcami okazała się drużyna Lope, kiedy Allegra popisała się łapiąc znicz. - Braaawo! - zawołał kapitan z szerokim uśmiechem. Odżywała w nim nadzieja na to, że z tej drużyny coś będzie. Zagwizdał głośno, naprawdę zadowolony. Ale nie tylko ich szukającej należały się gratulacje - także Vivien była fenomelna i to do niej Hiszpan podleciał pierwszy. Zeszli na ziemię, więc mógł przytulić dziewczynę i nawet podnieść ją na moment ponad ziemię. - Świetnie. - rzucił krótko, bo klatka piersiowa nadal szybko unosiła mu się przez szybki lot. Zaraz po tym odnalazł Allegrę, żeby bez ostrzeżenia pochylić się i złapać nisko dziewczynę, żeby razem ze zdobytym zniczem mogła unieść się znacznie wyżej. Zasługiwała na to, żeby każdy na niej skupił spojrzenie. Odstawił Ślizgonkę dopiero po kilku chwilach, kiedy dostrzegł kapitan Puchonów. Nie potrzebował gratulacji. - Eastwood. - złapał za wyciągniętą rękę Cherry, żeby przyciągnąć ją silnie do siebie i szepnąć jej na ucho. Nadzieja matką głupich. - Szczerze wątpię. Odsunął się tyłem, żeby pójść uścisnąć resztę swojej drużyny.
Gra toczyła się tak sprawnie, szybko, przecież dopiero się rozkręcaliśmy. W szoku wszyscy zauważyli, jak prawie na samym początku rozrywek nasza szukająca spektakularnie złapała znicz! To naprawdę robiło wrażenie i w całej naszej drużynie wywołało ogromną radość. To się nazywa refleks. Szkoda, że nie pograli dłużej, ale jakie to miało znaczenie w obecnej sytuacji? Najważniejsze, że wygrane. Podeszłam do @Allegra Miriam Roseberry i pogratulowała jej mocno. Kiedy Lope do nas podszedł chwilę z nimi wspólnie pocieszyłam się z tego zwycięstwa, ale zaraz dostrzegłam @Cherry A. R. Eastwood od której właśnie odszedł i coś tknęło mnie, żeby tam podejść. Zbliżyłam się do puchonki i uśmiechnęła, o dziwo całkiem szczerze. - To uderzenie w Noxa zrobiło wrażenie. Kto by pomyślał, że taka drobna masz taki rozmach. Może mnie kiedyś poduczysz. No i nieźle prezentujesz się na tej miotle. Mam nadzieje, że następnym razem będzie okazja dłużej na to popatrzeć - puściła jej oko i wróciła świętować ze swoją drużyną. Zwycięstwo nad puchonami stawiało nas w bardzo korzystnej sytuacji na tle całych rozrywek, co było podwójnym powodem do szczęścia. Lope pewnie był zachwycony.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Po meczu zbiegła z trybun i poszła ruszyła w stronę boiska, żeby jak najszybciej odzyskać miotłę. Tak naprawdę bała się, że jeżeli pójdzie po nią później, zastanie Hudson płaczącą czy coś i będzie musiała ją pocieszać, więc wolała zrobić to przy ludziach. Jej osobiście humor zupełnie się poprawił po drodze. Znalazła się obok drużyn, akurat gdy kapitan Puchonów gratulowała Mondragonowi. Durna. Stanęła z boku, przysłuchując się jej słowom i parsknęła śmiechem, gdy skończyła. - W przyszłym sezonie? - krzyknęła w ich stronę - Mondragon, znów będziesz kiblował? W sumie to ja też Ci gratuluję - koleżanek, które odwalają za Ciebie całą robotę. Nie czekając na jego odpowiedź, podeszła do Bridget. - Nie zjebałaś - pogratulowała, klepiąc ją po ramieniu, a oczami już lustrowała trzymaną przez nią miotłę, upewniając się, że nic jej nie jest - Ta pierwsza obrona, molto bello - pocałowała czubki palców w geście uznania, oglądając wnikliwie witki - I super, że nie uciekłaś przed tłuczkiem, tylko próbowałaś bronić - wyprostowała się, widząc, że z Nimbusem wszystko w porządku i wyszczerzyła zęby do Puchonki - I tak urwałabym łeb Dear jak coś. Dobra robota, wiedziałam, że dasz radę. Ofermie bym nie pożyczyła.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget była... Cóż, szczerze zawiedziona. Miała nadzieję, że ten mecz jednak dadzą radę nieco powalczyć. Sama była chyba w topowej formie, zdecydowanie najlepszej w całym sezonie quidditcha i w sumie w całej swojej karierze na pozycji obrońcy. Broniła dzielnie i zanim Puchoni zdążyli się rozkręcić, szukająca Ślizgonów złapała znicza. No trudno, nie było już nic, co mogli zrobić, wobec czego zaklaskała kilkakrotnie w dłonie, po czym zleciała na miotle na murawę. Postawienie stóp na podłożu było w pewien sposób zbawienne. Uściskała członków drużyny, podała ręce drużynie Slytherinu... I zaraz potem Harriette poklepała ją po ramieniu. - Dzięki - powiedziała, uśmiechając się, choć za rzędem ząbków krył się prawdziwy smutek. Chciałaby wygrać... - Ta miotła jest świetna! Chyba muszę zacząć odkładać pieniądze i kupić sobie taką - dodała, kiwając głową z uznaniem. Na szczęście udało jej się nie uszkodzić miotły, z czego sama była zadowolona - prawdopodobnie straciłaby życie z tego powodu. Wymieniły jeszcze kilka zdań, ostatecznie Bri oddała miotłę samej Gryfonce, która chyba czuła się pewniej z myślą, że samodzielnie dostarczy swoje cacko do dormitorium.
Ostatni mecz tego sezonu budził wiele emocji. Ravenclaw musiał się bardzo postarać, jeżeli chciał wydrzeć Puchar z rąk Slytherinu, który miał nad nimi aż 30 punktów przewagi i z pewnością był zdeterminowany, by tak pozostało. Limier liczył na to, że tym razem mecz nie skończy się po zaledwie kilku akcjach i obie drużyny będą miały okazję się wykazać. Aura była wręcz idealna na mecz. Dotychczasowe letnie już upały trochę odpuściły, ale nadal było pogodnie. Po niebie leniwie sunęły nieduże kłębiaste chmury, które zapewniały dość cienia, ale nie gorziły deszczem. Kiedy obie drużyny zgromadziły się na boisku, stanął pomiędzy nimi, przypomniał szybko zasady czystej gry, zagwizdał i wyrzuciła kafla, którego natychmiast przejęli Krukoni.
Był to ostatni mecz w lidze domów tego roku i przyszło nam go rozegrać ze Slytherinem. Nie ukrywam, że srałem pod siebie na samą myśl kolejnego mierzenia się z graczami pokroju Mondragóna czy też mojej własnej siostry, szczególnie że porwałem się na pozycję kapitana i teraz musiałem świecić oczami nie tylko za swój poziom, ale też reszty rodziny. Miałem wiele obaw, ale ostatecznie zapiąłem nowy kask na łbie i ubrałem świeżą koszulkę, i poczułem się troszkę lepiej. Na boisku pogoda dopisywała, a ja miałem szczękościsk. Na szczęście pierwszą piłkę udało się przejąć nam, a w zasadzie mi, bo jako pierwszy znalazłem się w posiadaniu kafla. Lawirowałem przez moment w powietrzu nad boiskiem, po czym wypatrzyłem ścigającego swojej drużyny, Odbyta, po czym podałem mu kafla, nie mogąc powstrzymać śmiechu po dramatycznym, pełnym uczucia krzyku: - URANUS!
kostka: 4 kuferek: 8 + 2 (koszulka i kask)
Ostatnio zmieniony przez Calum O. L. Dear dnia Sob Cze 23 2018, 21:10, w całości zmieniany 1 raz
Uranus Eisenbichler nie czuł się zbyt pewnie na miotle, ale mimo to zmuszony siłą przez Caluma Deara reprezentował barwy swojego domu jako ścigający przez większość czasu obawiając się głównie o odparzenia na tyłku lub spadnięcie z miotły na ziemię. W gruncie rzeczy jedynym co trzymało jego tyłek przy miotle były gniewne spojrzenia innych Krukonów, którym bardzo zależało na wygranej z liderem Pucharu. Tak więc Uranus nie mając zbytniego wyboru przejął rzuconego przez Deara kafla i pomknął w stronę pętli starając się chociaż raz zrobić w swoim marnym życiu coś godnego podziwu, a przynajmniej nieprzynoszącego totalnego wstydu jego niezbyt urodziwej facjacie.
Fanny Hyde nie specjalnie czuła się w roli obrońcy. Chciała być ścigającym, ale kapitan stwierdził, że więcej będzie z niej pożytku na bramce. Może i tak. Może i lepiej łapała niż rzucała, ale problem leżał w tym, że obrońca był niezmiernie stresującą funkcją, a Fanny kiepsko radziła sobie ze stresem. Ścigający przerzucali między sobą piłkę cały czas, kiedy jednak akcja zbliżała się do pętli, zostawało się jeden na jednego i wszystko zależało od ciebie. Hyde obserwowała jak dwójka Krukonów z kaflem w rękach zbliża się w jej stronę i czuła podskakujące coraz wyżej do gardła serce. A może to był żołądek. Tak bardzo bała się, że zepsuję tę akcję i... zepsuła. Poczuła, że ze wstydu pieką ją policzki. To było nie fair. Ta akcja była winą każdego. Ścigający mogli przejąć piłkę, pałkarze znokautować przeciwników, ale coś czuła, że winić będą tylko ją. Pozycja obrońcy ssała!
Wiedziałam, że od tego meczu zależy nasz puchar i chociaż w mojej sportowej karierze nigdy nie zawiodłam drużyny to czułam się bardzo zestresowana tą całą sytuacją - mimo wszystko dość duży procent wygranej leżał na moich barkach, a granie przeciw bratu, który mimo życiowego sieroctwa okazał się dobrym graczem Quidditcha wydawało mi się jeszcze większym wyzwaniem. Należy jednak pamiętać, że byłam Vivien Dear i nie było dla mnie rzeczy niemożliwych, a stracona w pierwszych minutach bramka rozjuszyła mnie do tego stopnia, że błyskawicznie przejęłam piłkę i popędziłam w stronę przeciwnej pętli szybkimi zwodami myląc kolejnych przeciwników. Rzut był prosty - pozostawało tylko pytanie czy uda mi się przechytrzyć obrońcę?
Carson grała w Quidditcha dobrze, lecz nigdy nie poświęcała mu tyle uwagi, ile chciałaby. Kochała sport i uwielbiała być aktywna, aczkolwiek szkoła zajmowała ją na tyle mocno, że rzadko kiedy znajdowała czas nawet na przelecenie kilku kółek na miotle wokół boiska. Doszły ją jednak słuchy o niepełnym składzie na ostatni mecz w sezonie i postanowiła spróbować swoich sił, pozycjonując się na pozycji obrońcy. Nie miała swojego sprzętu, nie posiadała też własnej, wypasionej miotły, lecz nie powstrzymało jej to. Wiedziała, że i tak mają szansę na wygraną ze Slytherinem. Już zaraz na początku meczu miała okazję się wykazać, bowiem po zdobytej pętli przez Uranusa, Vivien Dear postanowiła wziąć odwet i wykonać rzut na pętle Carson. Dziewczyna jednak popisała się refleksem i dosięgnęła kafla, blokując go dłonią. Czuła ogromną satysfakcję! Odrzuciła kafel ścigającemu swojej drużyny.
Dick Little chciał złapać znicza jak najszybciej. Mieli trzydzieści punktów przewagi nad Krukonami już na starcie i nie zamierzał dawać im szansy tego wyrównać. Złotej piłeczki nigdzie niestety nie było widać, a oni już stracili jedną bramkę. Byłby zły, ale Fanny była od niedawna jego dziewczyną i byli jeszcze na tym słodkim etapie, w którym nie widziało się wad drugiej osoby. Nagle zobaczył przy jednej z trybun złoty błysk. Poszybował w tamtę stronę, ale po chwili wyhamował zdenerwowany, wyciągając środkowy palec w stronę siedzących na trybunach Puchonów, którzy chyba przyszli pośmieszkować, bo puszczali zajączki małym lusterkiem. Limier powinien wyrzucić ich z trybun.
Wykonałem zwycięski gest, gdy Odbytowi udało się strzelić gola do pętli Slytherinu. Co jak co, nazywał się śmiesznie, ale strzelać jak Odbyt nie umiał nikt! Precyzyjny w każdym calu! Może to źle z mojej strony, że czasem go przezywałem i specjalnie inaczej akcentowałem jego imię, ale w gruncie rzeczy miałem do niego ogromny szacunek! Vivien nie udało się zapunktować, a ja przejąłem kafel od obrończyni i poleciałem wgłąb boiska, lawirując wśród tłuczków i innych graczy, rozglądając się na prawo, na lewo, do góry i w dół w poszukiwaniu kompana do gry. Mieniło mi się w oczach od migających wkoło zielonych szat, aż nagle dostrzegłem go ponownie, w idealnej pozycji do podania: - URANUS - Kafel poszybował i trafił prosto w jego zręczne dłonie.
Drugi mecz budził we mnie nie mniejsze emocje niż pierwszy. W dodatku był ostatni i decydujący. Byliśmy blisko zgarnięcia pucharu i miałam nadzieje, że nic nam w tym nie przeszkodzi. A przede wszystkim, że nie będę to ja. Dalej grałam na szkolnej miotle i trochę obawiałam się, że będzie się buntować. Postanowiłam jednak odgonić negatywne myśli, wchodząc na boisko. Trzeba było się skoncentrować i nie nawalić. To nie tak znowu dużo. Kiedy przeciwna drużyna zdobyła pierwsze punkty skrzywiłam się z niezadowoleniem. Początek nie był najlepszy, ale to dopiero wstęp prawda? Kiedy w rękach Uranusa znajdował się kafel, to był moment dla mnie. Nie zawahałam się i trafiłam!
Willie Plonk pomknął za tym samym tłuczkiem co Heaven Dear, przewidując, że będzie chciała zaatakować Uranusa. Miał zamiar go obronić, ale nie zdążył. Kafla przejął Lope, ale jeszcze nie wszystko było stracone. Poleciał za tłuczkiem, który rykoszetował od ich ścigającego i zamierzył się na kapitana Slytherinu. Działał chyba jednak zbyt szybko i nieprzemyślanie, bo tłuczek przemknął obok Ślizgona i ten bez przeszkód mógł lecieć do pętli.
Ostatni mecz. Robiło to wrażenie na uczniach Hogwartu, którzy wiedzieli, że warto się zjawić na trybunach i popatrzeć na ostatnie zmagania drużyn o Puchar. Następny miał nadejść dopiero jesienią, więc ten miał być najlepiej zapamiętany. Z tego powodu Lope liczył na jak najlepszą grę jego zawodników. W szatni przebrał się szybko w zielonosrebrne szaty, sprawdził swoje ochraniacze i wygłosił dość krótką mowę do zebranych Ślizgonów. Przede wszystkim przypominał o braku zahamowań. Wskoczył na miotłę zgrabnie i wzbił się w powietrze, w locie dopinając jeszcze kask. Niestety, nie przechwycił kafla jako pierwszy. Chuderlawy chłopak od Dearów był szybszy i szybko przeciwnicy zyskali punkty. Lope zaklął i rozejrzał się, chcąc ubezpieczać Vivien przy locie do pętli. Ale ta akcja też nie wyszła. Cholera, kiepsko zaczynali, musieli wziąć się w garść! Zacisnął mocniej palce na miotle - ŚWIETNIE, HEAVEN! - zawołał z nieco drapieżnym uśmiechem, gdy zobaczył, jak ścigający Ravenclawu otrzymuje piękne uderzenie tłuczkiem. Wiedział, że Ślizgonka sobie poradzi, naprawdę w to wierzył i nie zawiódł się! Przynajmniej na razie. Odnalazł wzrok Vivien, żeby zakomunikować jej, że muszą teraz pruć naprzód i dać z siebie wszystko. Podleciał blisko krukońskiego ścigającego, zabrał wypuszczony z rąk kafel i przyspieszył w kierunku pętli. Nie znał dziewczyny, która broniła. Włożył sporo siły w zamach, który skierował na prawą pętlę i wyprostował się, chcąc sprawdzić czy się udało.
Carson uderzyła pięścią powietrze, gdy pałkarka Slytherinu skutecznie posłała tłuczka w kierunku Uranusa, ścigającego Krukonów, uniemożliwiając mu tym samym zdobycie kolejnego gola, na którego ewidentnie się zanosiło. Czułaby się pewniej, gdyby chłopak mógł wykonać swój rzut, perspektywa posiadania dwudziestu punktów przewagi nad rywalami dodawałaby jej pewności siebie podczas obrony. Niestety ścigający zielonych niemal od razu natarł na nią i na jej pętle, a Carson z tego wszystkiego zestresowała się i nie udało jej się obronić. Kafel przeleciał przez prawą obręcz. Wymamrotała pod nosem jakąś niezbyt przyjemną uwagę pod adresem Mondragóna, po czym odrzuciła kafel do zawodnika Ravenclawu.
kostka: 5
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Naeris była bardzo zdeterminowana i aż sama się sobie dziwiła. Wiedziała, że to ostatnia szansa Ravenclawu na wygranie Pucharu... i zamierzała z całych sił o niego walczyć! Uwielbiała tę zdrową rywalizację i poczucie, że mogą coś osiągnąć. Pamiętała, jak świetnie poszło Calumowi na poprzednim meczu i liczyła na to, że tym razem kapitan też pokaże na co go stać. Gdy wsiadała na miotłę, odczuwała drobne zdenerwowanie, ale starała się je ignorować. Pogoda była w sam raz, tłumy na trybunach kibicowały z pasją, a Naeris uśmiechnęła się do pozostałych zawodników. Kiedy tylko Limier rozpoczął mecz rzuciła się w górę, żeby odnaleźć złotą piłeczkę. Niestety, wiatr zawiał w oczy dziewczynie i przez chwilę walczyła o utrzymanie równowagi. Kołem przecięła boisko, zniżając się, żeby nie zawadzać walczącym o punkty drużynom. Pisnęła jednak radośnie, gdy usłyszała, że Calum zdobył punkty. Wtedy przed jej oczami mignął znicz. Rzuciła się chaotycznie w jego stronę, pędząc ile sił w miotle. Wstrzymała oddech, wyciągając rękę i... miała go! Złota piłeczka trzepotała w rękawicach szukającej Ravenclawu. - WYGRALIŚMYYYYYYY! - zawołała.
Wierzyłem w Uranusa z całych sił, ale niestety moja wiara nie powstrzymała Heaven od posłania w stronę chłopaka tłuczka. Wybity z jego rąk kafel poszybował i wylądował niemalże idealnie w dłoniach Mondragóna, który postanowił ruszyć z zawrotną prędkością na nasze pętle. Trzymałem kciuki, by obrońca wyłapał piłkę, lecz niestety przeleciała ona przez obręcz, dając Slytherinowi 10 punktów. Było mi szkoda, lecz mieliśmy przed sobą jeszcze trochę czasu, by nadrobić i zrobić przewagę! Ale czy na pewno? Nie zdążyłem się nawet rozpędzić na miotle, trzymając w rękach kafel, gdy moich uszu dobiegł gwizdek kończący grę. Zatrzymałem się gwałtownie, prawi wypuszczając piłkę z rąk i rozejrzałem się po boisku, modląc się, aby nie był to Slytherin, który złapał znicza... Dostrzegłem Naeris, usłyszałem jej krzyk, ujrzałem błysk w jej ręce... I dalej już nie widziałem nic. Oczy mi się zaszkliły, z ust wydobył się tryumfalny okrzyk. Na gacie Merlina, wygraliśmy to! Wygraliśmy mecz! @Naeris Sourwolf złapała znicza! Czym prędzej poszybowałem w kierunku murawy, rzucając kaflem przez ramię, nie dbając o to, gdzie spadnie. Gdy tylko stanąłem chwiejnie na nogach, pierwszą rzeczą było wzięcie Krukonki w objęcia i podrzucenie jej do góry. Chyba z dziesięć razy. Rozpierała mnie energia, czułem się taki lekki, taki szczęśliwy! - Na sto gargulców, Naeris, normalnie jakby nie fakt, że ja to ja i ty to ty, ucałowałbym Cię z wdzięczności - wymamrotałem, wciąż w szoku.
Chyba każdy już zorientował się, jak bardzo Cherry zależało na odznace kapitana. Cieszyła się z niej pod koniec poprzedniego roku, a kiedy dotarła do niej informacja o propozycji przedłużenia pełnienia danego stanowiska, nie mogła posiąść się z radości. Doskonale wiedziała, że hogwarckie drużyny jedynie w niewielkim stopniu przypominają te w pełni profesjonalne; mimo wszystko byli uczniami i studentami, mieli mnóstwo na głowach, a zamiast martwić się o wypłatę, to chcieli odpocząć i się pobawić. Cieszyło ją takie podejście, bo w ten sposób nie tylko mogli opiewać wygrane, ale i bez bólu znosić ewentualne porażki. W tym roku, oczywiście, mieli bardziej skupić się na tym pierwszym. Puchar Quidditcha już od dawna nie zagościł u Puchonów, chociaż zdaniem Cherry pod opieką Gemmy mieli ogromne szanse i szczerze na to zasługiwali; teraz to ona chciała zawalczyć, żeby starania przyjaciół zostały zwieńczone bajeranckim tytułem zwycięzców. Początek roku jeszcze dała wszystkim na odsapnięcie i przyzwyczajenie się do trybu nauk, sama zresztą potrzebowała chwili. Ostatecznie jednak nadszedł weekend, w którym zarezerwowała boisko, a wtedy szybko poszły wieści do wszystkich wychowanków Hufflepuffu. Pogoda była koszmarna. Wiśnia z typowym dla siebie entuzjazmem wyskoczyła z zamku, bez problemu lewitując obok torbę z miotłami i innymi niezbędnymi do ćwiczeń obiektami; wpadła prosto w błoto, co być może miało niewielki wpływ na jej humor. Zaraz uznała, że nie ma co się martwić niestabilnym gruntem, pochłaniającym jej nogi aż do kostek - w końcu wszyscy wskoczą na miotły i nie będą się podłożem przejmować! Nim dziewczyna dotarła na boisko, dwukrotnie zmoczyły ją krótkie mżawki, niezbyt zimne ale i tak nieprzyjemne. Kłębiące się na niebie chmury upewniały Puchonkę w przekonaniu, że wkrótce lunie... Ale słowo się rzekło, a gdy rezerwowała termin to nie było wiele opcji. Szkoda jej było przesuwać trening zbyt mocno, nie widziała sensu w pisaniu do wszystkich chętnych; nie mieli wpływu na warunki, a może to by ich nieźle zmotywowało? Przysiadła na trybunach, czekając na drużynę i wszystkich tych, których szare niebo jeszcze nie zraziło.
Będę wdzięczna za napisanie ilości punktów kuferkowych z gier miotlarskich! Zbieramy się, a kolejnego posta dodam najpewniej w niedzielę, żeby nie bujać się tu za długo bez sensu.
Oczywiście, że wiedział, iż Cherry w pewnym stopniu wybroniła odznakę, którą to otrzymała, trzymając dumnie oraz promując zdrowy styl życia jak Mefistofeles. Nie miałby nic przeciwko, gdyby nie to, że wiadomość ta dostała się w tak sporym odstępie czasowym od otrzymania informacji, której oczywiście nie zapisał w swoim notesie, że nawet nie pamiętał o tym, iż Wisienka zwyczajnie jest kapitanem drużyny Quidditcha. Mówiąc wprost - taka ameba umysłowa jak Charlie nie miała prawa zdać do następnej klasy, co najwyżej pląsać się jak ryba na niezbyt przyjemnym gruncie, która chce zaczerpnąć powietrza, szturchana kijem ku radości wszystkich nauczycieli. Nie przejmował się tym jednak aż tak - pęknięte żebro zrosło się w zaskakującym tempie, zaś ręka również powróciła do pełnej sprawności, przez co młodzieniec nie odczuwał aż nadto skutków wcześniejszej bójki, wynikającej z czystego nieporozumienia między studentami. Wszystko to sięgnęło dna okrytego gęstą mazią, mułem zajmującym szczątkowe miejsce w jego umyśle. Chwycił swój odpowiedni sprzęt, który wziął z odpowiedniego schowku na przybory do ćwiczeń i następnie ruszył na zewnątrz, trzymając to wszystko we względnym porządku. Niestety lub stety, jak to przystało na pana Charliego Chapmana, musiał zaliczyć glebę. Poślizgnął się, kiedy to mżawka przykryła okulary kroplami niefortunnej wody, nie zauważając błotowiska i lądując dupskiem na ziemi. Nie przejął się tym aż tak, zamiast tego - uśmiechnął do siebie, zauważając Cherry siedzącą na trybunach, dla której w sumie zmusił się do aktywności fizycznej. Nie potrafił zbytnio latać na miotle, aczkolwiek po cichu liczył, że czegoś się po prostu nauczy. - Czeeeść, Cherry! - przedłużył zaskakująco pierwszy wyraz w swojej wypowiedzi, kiedy to znalazł się w odpowiedniej odległości, żeby dziewczyna mogła go usłyszeć. Mimo pobrudzonych ciuchów, nie wskazywał żadnego zainteresowania na wygląd, poza tym prędzej czy później deszcz to po prostu zmyje. - Paskudna pogoda, co nie? Czyżbym był pierwszy na czas? - rzucił pytaniami w jej stronę, myśląc nad tym, gdzie postawić te wszystkie rzeczy, przysiadając się tym samym luźno na jednym z krzeseł trybun.
Tylko ktoś taki jak Cherry mógł się cieszyć z fatalnej pogody i jeszcze trwać w przekonaniu, że na boisku pojawią się tłumy uczniów - już o tych specjalistach nie wspominając. W świecie czarodziei nie mieli czegoś takiego jak długoterminowa prognoza pogody? Przecież nawet mugole wiedzą kiedy nie wychodzić z domu. Chociaż jak się nad tym dłużej zastanowić... na wyspach pogoda od zawsze była niczym kapryśna panna na weselu. Albo to połamie Ci parasolkę i wydłubie oko dysząc z zawiści, albo zapłacze rzewnie nad byle miasteczkiem, albo dla odmiany spali Ci kark w przypływie euforii. Nic tylko odizolować się w jakimś bezpiecznym i ciepłym budynku. Z drugiej strony miał nadzieję, że brzydka pogoda odstraszy większość osób i trening potrwa nieco krócej niż zwykle. Jak na razie przed oczyma miał jedynie tuziny robali, wyczołgujących się spod ziemi z obawy przed utopieniem. Zapowiada się niska frekwencja. Docierając na miejsce, uniósł odrobinę głowę i spojrzał spod kaptura na panią kapitan. Nawet jej uśmiech nie był w stanie poprawić jego krzywego wyrazu twarzy. - Ten dzień jest idealny, aby złamać nogę jeszcze przed treningiem. - Skomentował, nie wyciągając dłoni z kieszeni, zaraz potem zwracając uwagę na obecność Charliego. Co takiego obiecano temu chłopakowi, aby zwabić go na boisko tego dnia? Cukierki z Piniaty? Wyglądał równie radośnie co Wiśnia. Cokolwiek sprawiało, że ludzie wstają z łóżka by z takim entuzjazmem biec poprzez bagna i ulewy, ku jeszcze cięższemu niż zwykle wysiłkowi fizycznemu musiało być nielegalne. - Hej. - Mruknął krótko, opierając się o oparcie pierwszego rzędu krzeseł na trybunach.
Gry miotlarskie - 15pkt
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Tak naprawdę ciężko określić, co takiego musiało się stać, aby Silvia nie zjawiła się na treningu quidditcha. Przecież od momentu, kiedy przekroczyła próg zamku Hogwart w tym roku szkolnym, nie mogła się doczekać momentu, w którym Cherry ogłosi pierwszy w tym sezonie trening. Próbowała polatać kilka razy na własną rękę, ale wiedziała, że to nie to samo, co spotkanie z całą drużyną. Dlatego właśnie czekała na ten dzień z taką niecierpliwością. Obudziła się tego dnia wcześnie i nic nie mogło się liczyć prócz latania na miotle. To chyba miał być najprzyjemniejszy aspekt kilku poprzednich dni, które do łatwych w wykonaniu Włoszki nie należały. Bo jak to zwykle bywało, nic nie mogło w życiu iść po prostu łatwo i przyjemnie, musiało się chrzanić w najmniej odpowiednim momencie. Dlatego musiała udać się na boisko czym prędzej. Już z daleka zauważyła panią Kapitan i... Charliego. Ale ale! Postanowiła tym razem być dla chłopaka milsza niż zazwyczaj. Dlatego, gdy do nich podeszła, uśmiechała się szeroko. Nie przeszkadzało jej błoto po kostki, czy mżawka, która zaatakowała ją 2 razy po drodze. Nic nie mogło jej popsuć nastroju. -Gratulacje obrony tytułu, pani kapitan - powiedziała w kierunku Eastwood zamiast zwyczajowego dzień dobry i dopiero po tym odwróciła się w kierunku Charliego i Jacka, który pojawił się w międzyczasie. -Miło Cię widzieć Charlie. Hej Jack - nadal się uśmiechała, ale chyba troszeczkę mniej, niż jeszcze przed chwilą. -Gdzie reszta?
Gry miotlarskie: 10pkt
Ostatnio zmieniony przez Silvia Valenti dnia Nie Wrz 16 2018, 12:51, w całości zmieniany 1 raz
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget nie potrafiła ukryć podekscytowania swoim nowym nabytkiem - kiedy miała nastąpić lepsza okazja do jego przetestowania, jeśli nie na treningu? Bardzo szczęśliwym zbiegiem okoliczności zamówiona przez nią miotła dotarła do zakładu miotlarskiego w Hogsmeade o poranku tego samego dnia, w którym Cherry zarządziła spotkanie członków drużyny Quidditcha na boisku. Puchonka z wypiekami na twarzy przemierzała rozmokłe błonia ściskając pod pachą nową miotłę. Poniekąd bała się jej użyć - po pierwsze ze względu na fakt, iż była zupełnie nowa i taka... pięknie nienaruszona. Trzon połyskiwał, witki były również błyszczące, idealnie uformowane w opływowy, dynamiczny kształt, spięte pozłacaną (a może złotą?) klamrą. Po drugie nieco obawiała się prędkości i tego, że spanie, a kąpiel w błocie nie należała do jej skrytych marzeń w tej chwili. Dotarłszy na miejsce zdołała dojrzeć, że niektórzy już mieli okazję na spotkanie się z glebą. - Cześć wam! - krzyknęła już z daleka, ostrożnie brodząc w kleistej, ziemistej mazi. Gdy spod jej butów niósł się obleśny odgłos cmokania, krzywiła buzię w geście obrzydzenia. Nagle perspektywa latania nie była wcale straszna... Spojrzała na Charliego i oniemiała. - O rany... Ty tutaj? Punktualnie?! - rzuciła, a jej buzia rozjaśniła się w uśmiechu. Była naprawdę zaskoczona, ale jednocześnie uradowana widokiem kolegi na treningu. Cieszyła się z każdej nowej duszyczki chcącej grać w szkolnych rozgrywkach i choć nigdy nie podejrzewała Chapmana o podobne zapędy, liczyła, że nie zapomni, komu powinien podawać kafle. - Cześć Jack, Silvia - rzuciła jeszcze, rzucając spojrzenia na poszczególnych znajomych z drużyny. - Cherry, wybrałaś sobie... Świetny moment na trening - skomentowała, wcale nie chcąc być w tej uwadze niemiłą. Jej uśmiech mający świadczyć o zadowoleniu z pogody był jednak nieco wymuszony. Dobrze, że zabrała gogle...
kuferek: 18 Mam ze sobą gogle i Nimbusa, więc sumarycznie mam 25 punktów
Rano Sammy obudził się z tak cudownym humorem, że chyba nic nie mogło przyćmić tego cudownego nastroju... do czasu gdy otworzył okno. Postanowił jednak nie dać się siłą zła! Wiedział, że dziś jest trening i znowu będzie mógł polatać troszkę na swojej ukochanej miotełce. Kiedy przyszedł na miejsce zbiórki troszkę się zdziwił, że było troszkę mało osób... a do tego, co tu robi Charliee? nie przypominał sobie, że jego najlepszy kumpel grał w drużynie, a z racji iż z tej dwójki raczej to on zawsze pamiętał o wszystkim, raczej marne prawdopodobieństwo, że zapomniał. - Hejo Charliee - krzyknął i przybił z nim piąteczkę. To taki miły równie pozytywny świr co on, chyba jednak ten trening nie będzie taki zły, skoro jest takie doborowe towarzystwo. -Witam kochaną panią kapitan - jak zawsze miło przywitał się Samuel i czekał na dalsze instrukcje.
11 punkcików + 5 za błyskawicę.
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Nie narzekała na pogodę. Jakby nie patrzeć mecze też czasem odbywały się w kiepskich warunkach atmosferycznych, więc nawet dobrze było się na to przygotować. Była skora stwierdzić, że zawsze powinni ćwiczy w najgorszą pogodę, żeby potem wydawało im się łatwiej. Co prawda zanim doszła na boisko i zdążyła już trochę zmoknąć, doszła do wniosku, że to był jednak kijowy pomysł. - 'Sup, bitches! - przywitała wszystkich zbiorowo, kiedy znalazła się już w zasięgu ich wzroku - Czyżbym była ostatnia? - zapytała, zdejmując z czoła mokre kosmki rudej grzywki i wpychając je pod założony już różowy kask od Bridget. Frekwencja była zaskakująco wręcz dobra w porównaniu do jej kapitańskich czasów. Nie chciała zapeszać, ale wszystko wskazywało na to, że zapowiadał się dobry rok. Może jednak istniała sprawiedliwość i wszechświat wyrównywał jej za wszystkie nieszczęścia z tego poprzedniego. Wyciągnęła gogle i przetarła je o magiczną koszulkę, która teraz zamiast kolorów Huffelpuffu miała narodowe barwy Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Zapomniała już dlaczego, ale nie miała kiedy zmienić. Opierając się o wypożyczoną szkolną miotłę, poprawiła ochraniacz na prawej łydce. W sumie to było zabawne, że miała cały ten własny sprzęt do quidditcha, oprócz miotły. Posiadała nawet aż trzy kompasy miotlarskie, a nawet nie wiedziała do czego mogłyby jej się przydać i tylko łapały kurz po łóżkiem. Jakoś jej nigdy nie było jednak po drodze, żeby wydać morze hajsu na zupełnie nową miotłę. Może jak skończy Hogwart i nie będzie już miała skąd wypożyczać?
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Gemma nie była ostatnia. Chociaż Neirin de facto na sam trening nie przyszedł, a mocniej dotrzymać towarzystwa. To był pomysł Liama, aby zapisać się do drużyny. Patriotyzm go złapał czy inne nacjonalistyczne poruszenie, aby nagle uznać, że będzie latał na miotle w śniegu, deszczu, słońcu czy wietrze i przynosił chlubę żółtemu domowi? Posada prefekta uderzyła do głowy, by uznać, że będzie dawał przykład innym borsukom oraz udzielał się wszędzie, gdzie tylko może? Cokolwiek to było, rudzielec oberwał rykoszetem. I to on teraz zbierał najgorsze cięgi od pogody, bo Liam uznał, że będzie wygrzewał się w ciepłym łóżku niekończące się "jeszcze 5 minut". Zapętlone niczym na zepsutym nagraniu "już wstaję" przemieszane z "mamy nadal czas..." I na tym skończył się zapał Londyńczyka do wspierania drużyny. W którymś momencie Walijczyk uznał, że zostawi go, aby dogorywał pod kołdrą, a sam przejdzie się na spacer i poobserwuje trening. Chyba powinien pożałować decyzji. Powinien. Ale zamiast tego dotarł na stadion i zerknął po borsukach, zanim usiadł na widowni. Nie miał miotły. Nie miał niczego. W zasadzie on i jakakolwiek szczotka tworzą dobrą parę tylko do sprzątania, o ile akurat nie ma pod ręką różdżki. Oparł się zatem o balustradę trybun, zajmując miejsce w pierwszym rzędzie, niedaleko miejsca zbiórki. - Chyba nie będę wywierał presji? Opuściłem mecze, to chociaż na treningu popatrzę, jak latacie - miał wyjątkowo dobry humor, że sam zagadał innych. I można było mieć wrażenie, że nawet lekko się uśmiechnął.