Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Wydawało się, że Daisy gra całkiem spokojnie, bo ani nikt w nią nie uderzał tłuczkami, ani ona sama nie próbowała tego robić. Nic dziwnego, że łapanie kamyków wychodziło jej tak świetnie i miała ich już dobry tuzin. Śmigała na swojej super miotle, nie dając się trafić żadnemu tłuczkowi, które chociaż nie odbijane w jej stronę, to wydawały się same za nią latać. I znowu jeden z nich był wyjątkowo uparty i Daisy już widziała śmierć w oczach i niemalże wyobraziła sobie jak ląduje na ziemi razem z koszem kamyków, które rozsypują się dookoła i może jeszcze połamaną miotłą. Przyśpieszyła jednak i przechytrzyła wszystkie te okropne piłki, w końcu miała z nimi niemałe doświadczenie. Złapała przy okazji jeszcze parę kamyków, szło jej naprawdę wyśmienicie.
Rozprasza mnie chyba to wszystko co się dzieje na boisku i nie udaje mi się zareagować, kiedy Wykeham bezczelnie fauluje naszego obrońcę. Widzę to, oczywiście, ale nic nie mogę zrobić, bo sędzia patrzy akurat gdzie indziej, a kto jak nie ja może lepiej widzieć, że takie rzeczy uchodzą płazem, jeśli tylko Lazare tego nie zauważy? Zaciskam zęby i gram dalej, to znaczy, wypatruję okazji. I znowu jest - Mef dostaje kafla od Warren, ale chwilowo nie ma czystek drogi, żeby móc lecieć w stronę przeciwległych pętli. Razem z puchońską pałkarką pomagamy mu w tym - posyłam do niej tłuczek, po czym ustawiam się tak, żeby mogła mi go z powrotem podać. Tak parę razy i jesteśmy przy pętlach, a Mef razem z nami i bez problemu może rzucać - idealnie. Pierwsze punkty dla nas.
6 → Pałkarze odbijają między sobą tłuczka, za nimi leci ścigający z kaflem, przeciwnicy usuwają im się z drogi, obrońca zostaje trafiony tłuczkiem. Obrońca nie może obronić tego zagrania.
Bycie obrońcą było fajniejsze niż jakimś ścigającym, właśnie przed chwilą to wywnioskowała, kiedy udało jej się obronić. Pewnie nie myślałaby tak, gdyby spaprała sprawę. Zresztą dała się przyłapać na faulu jak jakaś trzynastolatka. Kibicowała swojej drużynie, mimo że prawie ich nie znała. Może z widzenia tak, ale... No nie ważne. Towarzyski mecz chyba budził w niej większe emocje niż ten na punkty liczące się do zdobycia upragnionego pucharu Quidditcha. Samo to, że faulowała mówiło samo za siebie. W końcu miała znowu coś obronić. Niestety oberwała tłuczkiem... Nie spadła z miotły, ale cholernie bolało. Nie było szans, żeby to obroniła.
Kostka: -
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Nadal było ciężko. Pogoda niczego nie ułatwiała i Naeris po prostu wlekła się gdzieś w tle, próbując zebrać siły. Raz czy dwa mignął jej znicz, ale nie zdążyła wyhamować, a gdy próbowała gwałtownie skręcić, jęknęła z bólu. Przypieprzył jej w te plecy ostro. Dopiero po dobrych paru chwilach odzyskała werwę i pomknęła trochę szybciej. Rozglądała się wszędzie, ale obserwowała też swoją drużynę. Wygrywali! Akurat znalazła się blisko Ślizgona, który wcześniej jej pomógł. Żałowała, że nie znała imienia chłopaka, ale liczyła na to, że jakoś ją zauważy. - Dziękuję! - powiedziała wyraźniej i nieco speszona zmyła się na przeciwną stronę boiska, żeby wypatrywać złotej kuleczki.
Ten mecz stawał się coraz bardziej agresywny, ale Maili to bynajmniej nie przeszkadzało. Obserwowała grę, mając cały czas na oku Daisy, by być w pogotowiu jakby ta chciała jej podać. Można nawet powiedzieć, że autentycznie miała oczy dookoła głowy. Po przepuszczeniu dwóch bramek przez Sammy'iego miała ochotę go zrzucić z tej miotły. Walka była serio zacięta i nie było czasu na pomyłki. Kiedy zobaczyła, że Demetria ma kafla nie zastanawiała się tylko odbiła w jej stronę tłuczka, z całej swojej siły. Miała nadzieję ją trafić. Taka gra, nie chciała jej robić krzywdy, ale nie chciała, by zdobyli kolejny punkt. Zrezygnowała z jakiejkolwiek kombinacji czy faula, to było czyste odbicie.
Kostki: 6, 5
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Tłuczek ponownie został wycelowany w Dem. Tym razem jednak Ettie nie zamierzała się ograniczać do obrony. Nie kiedy miała taką piękną sytuację z tym wilkiem jak troll Ślizgonem pod ręką. Żeby takiego nie trafić trzeba by się na serio postarać. A Limier? Chędożyć Limiera! Dolatywała już do tłuczka, kiedy kątem oka zobaczyła nadlatującą Manese. Cholera zapluta, znów jej chciała zepsuć akcję. Psia mać, może i miała fory u Limiera, ale grać też umiała i to całkiem nieźle. Ettie w ostatniej chwili oderwała od miotły drugą rękę i zamachnęła się obiema, sama na moment tracąc równowagę. Złapała się miotły i dopiero pozbierawszy się, spojrzała na to, co udało jej się osiągnąć. - HA! - wrzasnęła, pewna już, że z drużyną może się pożegnać - TO JEST QUIDDITCH MIĘKKIE CIOTY! Aktualnie jakoś się tym nie martwiła. Jeżeli nie mogła tak grać, to nie chciała grać wcale. Przynajmnije odejdzie w wielkim stylu.
Ten mecz był jedną wielką masakrą, już jakiś czas temu zaczęła się zastanawiać czy nie zakończy go w skrzydle szpitalnym. Pałkarz tu, pałkarz tam, wszyscy na jednego i takie tam inne zagrania, wyglądało to na coś kompletnie bez ładu i składu, po prostu czysta napierdalanka. Cieszyła się jednak, że w tym wszystkim udało jej się trafić do pętli, a chwilę później wciąż prowadzili dzięki Rileyowi (chyba). Zapowiadało się jednak na baardzo długi mecz i spanie przez tydzień ze zmęczenia. Na pewno będzie o czym rozmawiać po wszystkim. Nie wiedziała nawet w jaki sposób, ale znów otrzymała w swoje ręce piłkę, a więc wiadome było co zaraz nastąpi, a nie, właściwie to było pare opcji, więc co tym razem? A niech będzie podanie do kolegi.
Udawało się prawie za każdym razem - byłam naprawdę szczęśliwa. Przyglądałam się dokładnie temu co się dzieje na boisku, obserwowałam Harriette, Lysa i obydwa tłuczki, gotowa w razie konieczności zareagować. Trzymałam pałkę, gotowa w odpowiednim momencie uderzyć. Poprzednim razem nie udało mi się powstrzymać Wykeham przed sfaulowaniem, ale tym razem byłam szybsza - wyczaiłam, że coś kombinuje i chce uderzyć Mefa. Przyśpieszyłam na miotle, żeby być tam w odpowiednim momencie. Tłuczek leciał szybko, prosto we mnie, ale nie bałam się, bo zamierzałam go uderzyć. Zamachnęłam się i... poleciał dalej? Jakimś cudem minął mnie, a pałka ledwo go musnęła. Z przerażeniem patrzyłam jak leci w ślizgona, ale już było za późno, żebym próbować coś robić. To wyglądało naprawdę groźnie - o nienie, co ja zrobiła - albo raczej - czego nie zrobiłam?
2
Ostatnio zmieniony przez Daisy Manese dnia Sob 3 Mar - 21:55, w całości zmieniany 1 raz
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Miał wrażenie, że dziwnie toczy się ten mecz - tłuczki śmigały wszędzie jak szalone, a karne przytrafiały się dosłownie co chwilę. Ścigający przerzucali kafle między sobą, pałkarze wariowali... Na Merlina, co tu się działo? Mefisto przez chwilę zupełnie nie wiedział co ze sobą zrobić i przelatywał tak zupełnie bez celu, gdy obok niego pojawiła się szukająca z Ravenclawu. Nie oczekiwał podziękowań, toteż jedynie uśmiechnął się do niej ze szczerym rozbawieniem. Słodka. Nic jej nie odpowiedział, obracając się nieco na miotle i sprawdzając, co też nowego zadziało się w grze. Mefisto musiał skoncentrować się na cholernych tłuczkach. Zerknął w bok, wychwytując ruch przemykającej tuż obok niego @Daisy Manese - czy słusznie w jej towarzystwie czuł się bezpiecznie? Bo tak szczerze, to nie przeszkadzałoby mu oberwanie wściekłą kulką... I był tego święcie przekonany aż do momentu, kiedy pałka Ślizgonki ominęła tłuczek, a ten z całym swoim impetem wylądował na jego twarzy. Idealne trafienie w oko z pewnością musiało mieć katastrofalne skutki; Nox poczuł się tak, jakby zupełnie nagle ktoś zgasił światło. Dzięki Merlinowi, znajdował się dość nisko. Stracił przytomność momentalnie, nawet niezbyt mając czas na wychwycenie bólu. Zsunął się z miotły, by zaraz uderzyć o ziemię i tam zostać przejętym przez grono magomedyków.
Christina nie wiedziała jak to się stało, że nagle znalazła się na boisku. Wokoło pełno ludzi, wszyscy wpatrzeni w osobę trzymającą aktualnie kafla. Miała ten komfort, że teoretycznie wślizgnęła się na miotłę niezauważona, zastępując koleżankę, która źle się poczuła. Wydawało jej się, że od razu dostrzegła błysk złotej piłeczki. Wyskoczyła przed siebie, ale musiała zwolnić, gdy okazało się, że to jedynie błysk czyjegoś wisiorka. Zawiedziona opuściła nisko głowę. Niby nie pragnęła uwagi, a jednak tak szybkie schwytanie znicza zawsze było jej marzeniem. Może następnym razem.
5 i 3 (szukający druzyny 2)
______________________
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Otrzymałem nagle podanie od Demetrii. Przyznam szczerze, że chyba straciłem na chwilę orientację i naprawdę nie dostrzegłem kafla, dopóki nie wpadł mi w dłonie. Zdezorientowało mnie to na tyle, że przez moment zawisłem w powietrzu, niepewien czy zdołam dorzucić do pętli z tej odległości. Ścigający drugiej drużyny wykorzystał okazję. Wybiwszy mi piłkę z rąk mógł z łatwością zająć się nią po swojemu, co też uczynił. Posłałem Demi przepraszające spojrzenie i wyrwałem za dziewczyną, aby odebrać jej kafla, ale była już daleko poza moim zasięgiem.
Sama nie wiedziała, co nią wcześniej pokierowało, że posunęła się do sfaulowania pierwszej lepszej osoby. Czyżby aż tak wczuła się w grę? Jedno było pewne - nie żałowała tego, a wręcz przeciwnie, chciała jeszcze raz! Tylko lepiej by było, gdyby Limier już tego nie widział. Wystarczyło jej, że przyłapał ją raz i był oburzony jakby stało się nie wiadomo co. Innym jakoś się udawało zrobić to za jego plecami bez większych konsekwencji, a jej nie? O nie, tak nie będzie. Ta gra obudziła w niej instynkty, które nie wróżyły nic dobrego. W końcu też zdobyli pierwsze punkty i zaczęli odrabiać straty. Kto wie, może nie będzie już tak źle. W jej oczach błyskały niebezpieczne iskierki, kiedy krążyła po boisku. Kafel wędrował od jednej drużyny do drugiej, aż znowu dostał się w jej łapki. Co tu dużo mówić, doskonale wiedziała, co chce zrobić. Sprawnie ominęła przeciwników i będąc w niedużej odległości od ich pętli, chciała oddać rzut. Nagle wyrósł przed nią jeden ze ścigających drugiej drużyny i zabrał jej kafla, a ona sama zła już na to wszystko, natarła na niego i chciała zabrać piłkę siłą. Oczywiście nie chodziło dokładnie o to, po prostu aż ją korciło, żeby jeszcze kogoś sfaulować i nie przejmowała się już, czy sędzia to zauważy, czy nie. Ale zauważył od razu i zdjął ją za karę z boiska. Ostatkiem sił powstrzymała się jeszcze przed powiedzeniem czegoś niestosownego i zleciała na ziemię.
W ten okropny, wietrzny dzień nie mogło zabraknąć atrakcji. Tak się złożyło, że pewien zapomniany tłuczek krążył po boisku w poszukiwaniu ofiar. Pałkarze, najwyraźniej skupieni na jednym z nich, kompletnie przegapili tego niepozornego, cichego mordercę, krążącego niczym najwytrwalszy z sępów. Upatrzył sobie ofiarę. Tłuczek leciał niezwykle leniwie. Zupełnie tak, jakby zapomniał co powinien zrobić. Nieoczekiwanie zmienił kierunek i wymierzył w @Naeris Sourwolf. Z początku zaczął powoli nabierać tempa. Po przebyciu kilku metrów wystrzelił przed siebie, uderzony rykoszetem przez zabłąkaną pałkę. Dosięgnąwszy celu, wbił się zaciekle w nogę dziewczyny. Jej lewa kończyna wystrzeliła w powietrze wraz z właścicielką przy akompaniamencie głośnego chrupnięcia. Naeris cudem utrzymała się na miotle, łamiąc przy tym co najmniej dwa paznokcie i wykonując dzikie salto. Okrążyła latający kijek, spadając ciężko na drżącą, chwiejącą się na boki miotłę. W międzyczasie tłuczek zabójca, najwyraźniej rozochocony złamaniem Naeris kończyny, odbity od jej nogi rąbnął z rozpędu w twarz @Jack Moment, prawie wciskając mu nos w czaszkę. Buchnęła krew, plamiąc całą jego szatę. Diagnoza: nos do naprawy w skrzydle szpitalnym. Póki co, obojgu graczom muszą wystarczyć prowizoryczne opatrunki. Chyba, że znajdą dla siebie zastępstwo. Na szczęście, nie będzie to konieczne, gdyż miotły @Warren Samuel Wilson oraz @Demetria O. N. Travers nagle oszalały. Bez większego trudu zrzuciły z siebie graczy, którzy najpierw zderzyli się ze sobą, a następnie widowiskowo spadli w dół, wprost na krążącego pod nimi @Mefistofeles E. A. Nox. Lazare w porę powstrzymał katastrofę zaklęciem poduszkującym i ściągnął wszystkich na ziemię długim gwizdkiem. Oznajmił, że mecz zostaje przerwany, ale zanim do tego doszło, zaklęcia opatrujące kilkukrotnie mu się nie powiodły. Wreszcie się poddał i po prostu wysłał @Daisy Manese po pielęgniarkę. Demetria miała rozbitą głowę i ogromnego siniaka - ślad po zderzeniu z Warrenem, któremu rzeczoną głową wybiła przedniego zęba. Mefisto trochę się upiekło. Nie doznał uszczerbku na zdrowiu podczas zderzenia z zawodnikami, ale wylądowawszy na ziemi nieco zbyt twardo, zdążył złamać sobie nadgarstek.
MECZ ZOSTAJE ZAKOŃCZONY Z WYNIKIEM 20:10 DLA DRUŻYNY 1.
Jak ktoś chce to niech jeszcze sobie spada z miotły.
Emily zdecydowanie nie była fanką quidditcha. Nie lubiła latać na miotłę, a całą te grę uważała za kompletną stratę czasu i energii. Nie kibicowała specjalnie swojej drużynie, a już na pewno nigdy nie miała aspiracji żeby do niej dołączyć. Zrobiła by to chyba tylko z przystawioną do głowy różdżką. Boisko quidditcha zdecydowanie nie było miejscem, w którym ktokolwiek próbowałby jej szukać. No właśnie. Poza meczami i treningami, było tutaj dosyć pusto i o ile nikt nie wpadł na pomysł indywidualnych ćwiczeń, można było znaleźć tutaj cisze i na chwile oderwać się od zgiełku zamku. Emily lubiła przyjść się tu pouczyć, lub poczytać. Oczywiście lubiła też bibliotekę, ale tam szła raczej, jak przy okazji miała ochotę trochę poobserwować innych i pobyć w ich towarzystwie, przy okazji zaglądając do książek. Tutaj natomiast przychodziła, kiedy chciała kompletnie się wyciszyć i skupić tylko i wyłączenia na lekturze. Na dobre zagłębiła się w książce "Moje życie jako mugol". Sama pochodziła z czystokrwistej rodziny, gdzie o ludziach pochodzenia niemagicznego się praktycznie nie rozmawiało, albo mówiło raczej w negatywnym kontekście. Emily jednak była ciekawa świata i ludzi - również tych niemagicznych, których nie uważała za gorszych od siebie w żaden sposób. Od dawna planowała znaleźć chwile, żeby przeczytać te książkę i dowiedzieć się czegoś nowego, spojrzeć na sprawę z innej perspektywy. Jednak po chwili, w której istniała dla niej tylko błyskotliwa powieść, usłyszała jakiś hałas. Tak, zdecydowanie ktoś zbliżał się w tym kierunku. Podniosła głowę i zobaczyła jakąś dziewczynę, która idzie na boisko. Emily siedziała na samym boisku, na miękkiej trawie. Dziewczynę, która przyszła poćwiczyć trochę kojarzyła, wiedziała że jest rok wyżej i że jest gryfonką. Poza tym niewiele więcej.
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Jakiś czas temu zaczęło robić się cieplej, temperatura wzrastała, a opady śniegu ustały. Zbliżała się wiosna, co niezmiernie cieszyło Daisy. Zdecydowanie była ciepłolubem, więc zimowe mrozy męczyły ją okropnie. Wiecznie miała zimne ręce i nos, a jak w tym roku złapała przeziębienie w listopadzie, tak nie mogła doleczyć się aż do połowy lutego. Koszmar. Od kilku dni jednak temperatura w dzień była niezmiennie na plusie, a dziś słońce zachęciło ją do wyjścia na dwór. Postanowiła polatać na miotle (po prawdzie to tylko kiedy siedziała na miotle i grała w quidditcha czy inne gry, aż tak nie odczuwała niskiej temperatury). Uwielbiała quidditcha, chciałaby się kiedyś wybrać na Mistrzostwa Świata. Nie była w składzie szkolnej drużyny, można powiedzieć, że panuje tam przepełnienie - komplet głównej drużyny plus rezerwowi. Nie ma co się pchać. Nie zmieniało to faktu, że od czasu do czasu lubiła wyjść na boisko i poczuć ten wiatr we włosach! Często czytała książki na ten temat i próbowała nowych kombinacji i zwodów. Pożyczyła jedną ze szkolnych mioteł i weszła na boisko. Cóż, nie miały jakiejś zawrotnej prędkości, ale latać się dało. Nie rozglądała się wokół, widziała, że nikt nie ma treningu, a na trybunach nikogo się nie spodziewała. Przerzuciła nogę przez miotłę i odbiła się od ziemi. wiatr był nieco większy i chłodniejszy niż się spodziewała, ale trudno. Zawisła na moment w powietrzu, naciągając mocniej czapkę na uszy. Nie ma zamiaru być znów chora! Najpierw leciała powoli, nabierając prędkości, a po chwili okrążała już boisko maksymalna prędkością na jaką stać szkolną miotłę. W pewnym momencie jednak poczuła silniejszy podmuch wiatru. Mocno przechyliła się na bok i znalazła się nad trybunami, ręka zsunęła jej się z miotły, a Daisy zachwiała się, próbując ochronić się od upadku. Złapała się mocniej rączki i wysunęła jedną nogę, aby złapać równowagę. Niespodziewanie dla niej nagle znalazła się nad jakąś blondynką, która - o dziwo - siedziała na trybunach i teraz wpatrywała się w nią zszokowana, bo noga Daisy niemal zahaczyła o jej głowę. - Przepraszam! - wykrzyknęła od razu, złapała równowagę, siadając pewniej na miotle.
Chociaż Emily potrafiła być naprawdę chłodna i złośliwa, to do nowo poznanych osób podchodziła dosyć obojętnie. Starała się być jak najbardziej neutralna, żeby na chłodno zobaczyć, czy coś pozytywnego może z nowej znajomości wyniknąć. Nie była też może jakoś szczególnie wybuchowa, dopiero kiedy ktoś droczył się z nią, celowo denerwował czy obrażał, potrafiła wydobyć z siebie prawdziwy ogień. Była drobną istotą, więc jej złość czasami bardziej wzbudzała rozbawienie, niż faktyczny lęk. Jednocześnie zdecydowanie potrafiła wyprowadzić człowieka z równowagi. Miała jednak takie dni, kiedy była bardzo przewrażliwiona i troszkę obrażona na cały świat. Wtedy byle co potrafiło wyprowadzić ją z równowagi. No i to był właśnie taki dzień. Kiedy poczuła podmuch wiatru i zobaczyła dziewczynę krążącą nad jej głową, oraz niebezpiecznie zbliżającą się do jej twarzy nogę, pisnęła przestraszona. Jak dziewczyna odzyskała równowagę, a Emily wzięła większy oddech spojrzała na nią zła. - Chyba wystarczy patrzeć, jak się lata, a nie wpadać na niewinnych ludzi, którzy próbują się skupić? Właśnie dlatego nienawidzę tego głupiego sportu - warknęła. - Popracuj trochę nad równowagą, jak chcesz latać tak szybko, bo w końcu naprawdę zrobisz coś sobie, co by jeszcze nie było wielką stratą, albo co gorsza innym - rzuciła zdenerwowana i znowu beznamiętnie wbiła wzrok w książkę, ignorując istnienie dziewczyny.
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Generalnie w kwestii nowopoznanych osób Daisy była dość podobna do Emily. Starała się nie kierować stereotypami ani nie oceniać z góry. Nie szukała przyjaciół na siłę, ale nie stroniła od towarzystwa. Raz chciała pobyć sama, a raz musiała mieć kompana. Jeśli chodzi o droczenie się to na codzień raczej nie wszczynała dyskusji, bywały takie dni, że musiała kogoś pozaczepiać, ale z wiekiem zdarzało się to sporadycznie. Teraz to jednak była przesada! Nie dość, że była zła na pogodę i to, że wyszła na pokrakę to jeszcze dziewczyna w dole zarzucała jej brak umiejętności i zdenerwowała się, jakby to była wina Daisy. No, naprawdę miała właśnie taki plan, żeby kogoś stratować, taki kaprys. W dodatku przeprosiła, a to też nie było słowo, którego Daisy nadużywała przy byle okazji, dziewczyna powinna to docenić! Wbiłą w nią wzrok i złośliwie zaczęła krążyć niemal tuż nad jej głową, ale w ten sposób, by blondynka nie dała rady jej dosięgnąć. - Wydawało mi się, że nawet największy idiota zauważy porywisty wiatr, który od czasu do czasu zawiewa i to, że w takim starciu szkolne miotły mają raczej marne szanse. Ciesz się, że dzięki moim umiejętnościom Twoja nadęta głowa nie dostała z kopa - prychnęła, cały czas latając nad dziewczyną jak natrętna mucha. - Poza tym zdaje się, że znajdujesz się na stadionie "tego głupiego sportu", więc, wybacz, ale mogłaś się spodziewać, że ktoś przyjdzie tu potrenować. Bezczeczelność. Totalna bezczelność, że też musiała dzisiaj trafić na taką laskę. Miała pokojowe zamiary, a cały spokój szlag trafił.
Emily naprawdę starała się zatopić w lekturze, ale dziewczyna najwidoczniej nie zamierzała dać jej spokoju i po prostu sobie odlecieć jak najdalej stąd. Zmarszczyła nos, patrząc na latającą nad nią w kółko Daisy. Jak widać to nie był jej dzień i spokój po prostu nie był jej pisany. Wiedziała, że dosyć mocno... wybuchła, jak na zwykły wypadek, a nie celowy zamach, ale jakoś wyprowadziło ją to z równowagi. Nawet jeżeli teraz wiedziała, że trochę przesadziła, oczywistym było, że nie przyzna się do błędu tylko będzie brnąć w to dalej. W końcu nazywała się Emily Rowle. - Umiejętnością? Najpierw trzeba coś takiego w ogóle posiadać - prychnęła. - Skoro tak szybko tu wleciałaś, to szybko możesz stąd odfrunąć, boisko jest wielkie a ja bym wolała, żebyś ty znajdowała się na drugim końcu - stwierdziła nieprzyjemnie i przesiadła się kawałek, żeby odsunąć od krążącej u góry dziewczyny. - Mogłam spodziewać się, że ktoś przyjdzie tu potrenować, ale nie, że będzie się tu rozbijał i taranował innych. Szczególnie niewinnie siedzących na trybunach. Poza tym, nie żebym przykładała szczególną wagę do składu zespołów, ale nie kojarzę, żebyś grała dla Gryffindoru. A robienie tego dla własnej przyjemności chyba nie jest zbyt normalne... Emily nigdy nie była w stanie pojąć, co fajnego może być w lataniu na miotle w kółko, za jakimiś głupimi piłkami. Przecież to do niczego konstruktywnego nie prowadziło.
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Daisy widziała, że dziewczyna usiłuje czytać, więc tym większą przyjemność sprawiało jej rozpraszanie blondynki. Normalnie pewnie już dałaby jej spokój, ale widząc zbulwersowanie dziewczyny nawet zaczęło ją to bawić. W końcu nic się nie stało, a blondynka zachowywała się jakby Daisy kopnęła ją co najmniej kilka razy i jeszcze na nią spadła. Zdanie o umiejętnościach skwitowała ironicznym śmiechem. - Wiesz, wydaje mi się, że osoba, która nie ma zielonego pojęcia o tym sporcie nie bardzo może wypowiadać się na temat cudzych umiejętności - uniosła jedną brew. - Ja bym wolała, żebyś w ogóle nie znajdowała się na tym stadionie, ale chyba żadna z nas i tak nie ma zamiaru podporządkować się temu, co a druga by wolała, nieprawdaż? - zaśmiała się krótko. Dziewczyna przesiadła się nieco dalej, a Daisy nie podlatywała bliżej. Mogła się w ten sposób uważniej przyjrzeć dziewczynie. Miała czerwone usta, krótkie blond włosy i skrzywioną minę spowodowaną sprzeczką z Gryfonką. Zdaje się, że jest ze Slytherinu, pomyślała Daisy. - Uwierz mi, że gdybym chciała celowo taranować ludzi na trybunach to poniosłabyś o wiele większe straty niż wystraszone serduszko - skomentowała kolejne słowa dziewczyny i uśmiechnęła się kątem ust. - Potrenować może przyjść każdy i zdaje się, że nie tylko szkolne drużyny przychodzą tu polatać. Nauka na stadionie przy takim wietrze dla mnie też nie jest zbyt normalna, ale czy będziesz się tym przejmować? Raczej nie. Tak samo ja nie będę przejmować się tym, co Ty uważasz za nienormalne, nie ma co przerzucać się takimi opiniami, bo i tak do niczego to nie prowadzi - wzruszyła ramionami. Złość jej przeszła, odczuwała już raczej rozbawienie irytacją blondynki, ale lepiej nie wdawać się już w dalsze dyskusje. - Może ty byś spróbowała polatać, może byś trochę rozluźniła ten gorset - powiedziała, ale już raczej z wesołym przytykiem niż ze złośliwością.
Wiele osób dziwiło się, że przy obecnych zakłóceniach szkolne rozgrywki quidditcha nie zostały wstrzymane. Daisy Bennett chyba jednak nie należała do tego grona, biorąc pod uwagę, że zdecydowała się na samotny trening. Być może była w tej drugiej grupie czarodziejów, która uparcie starała się nie zauważać problemu - o jednak nie wystarczało, żeby przestał istnieć. Dyskusję dziewcząt przerwało nagłe podrygiwanie miotły Gryfonki. Przez moment przypominało to bardziej rodeo niż latanie. Daisy dzielnie utrzymywała się jednak na rozbrykanej miotle, usiłując ustawić ją w miejscu i po chwili - przez ułamek sekundy - myślała, że jej się udało. Nie o takie uspokojenie miotły jednak jej chodziło. Okazało się, że miotła zupełnie straciła magiczne właściwości i jak bezużyteczny patyk poleciała w dół. Bennett w ostatniej chwili złapała się dłońmi barierki na trybunach. Wisząc na krawędzi, spojrzała w dół i dostrzegła miotłę, która uderzyła o ziemię i złamała się wpół.
----------------------------- Któraś z Was rzuca kostką: parzysta - Daisy podciąga się sama nieparzysta - nie daje rady, Emily musi jej pomóc i wciągnąć ją na trybuny
Była zdecydowanie zdenerwowana. Dziewczyna absolutnie nie zaskarbiła sobie jej sympatii, wręcz przeciwnie, wątpiła, żeby jakkolwiek zeszły na właściwe tory. Spojrzała na nią pogardliwie i zamknęła książkę. Nie lubiła, jak ktoś zarzucał jej brak umiejętności w jakiejkolwiek dziedzinie, chociaż w tym wypadku faktycznie, zbyt wielkich ich nie miała. Latania na miotle unikała jak ognia. - Mogłabyś po prostu latać z dala odemnie i obie byśmy miały spokój - powiedziała nieprzyjemnie. Nie miała nastroju na kłótnie. - Ale widzę, że lubisz zakłócać spokój innych - pokręciła głową. Ona również zmierzyła ją spojrzeniem. Jej zachowanie pasowało jej zarówno do ślizgonów, jak i do gryfonów, jednak z pokoju wspólnego Slytherinu pewnie chociaż trochę by ją kojarzyła. Założyła, że w takim razie pewnie jest Gryffindoru. Stąd ta irytująca natura i bezczelność stwierdziła w myślach. - Od pewnego czasu to jest najbardziej opustoszałe miejsce w tym zamku, więc to całkiem uzasadnione, że można tu przyjść, żeby pobyć samemu. Za to głupotą jest wpaść na pomysł polatania sobie tak po prostu, przy obecnych zakłóceniach. W dodatku w samotności, widzę życie ci nie miłe. Na szczęście to nie moje zmartwienie - z powrotem otworzyła książkę, kiedy znowu usłyszała głos dziewczyny. Przewróciła oczami - Nie bawię się w takie rzeczy i nie potrzebuje się wyluzować - prychnęła oburzona. Nagle zobaczyła, jak dziewczyna leci w dół i trochę się przestraszyła. Od razu podeszła do barierki, żeby jej pomóc
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Daisy wzruszyła ramionami. - Może i bym mogła, ale jak sama zauważyłaś lubię zakłócać innym spokój. Zaczęło mnie to po prostu bawić - parsknęła śmiechem, kręcąc głową. Przewróciła oczami, kiedy dziewczyna powiedziała, że nie potrzebuje się wyluzować. Nie, wcale nie. Minę ma jakby jej ktoś łajnobombę pod nos podstawił i Daisy podejrzewała, że ma taką na codzień, ale co ją to obchodziło. Nie chce to nie. Chciała zakopać topór wojenny, ale nie będzie tego robić na siłę, bez łaski. Zaniepokoiła sie nieco jej słowami o zakłóceniach. Rzeczywiście, może głupio zrobiła, przychodząc tu dziś samotnie, ale jakoś wypadło jej z głowy, że miotły też są zaczarowane. To, że latają było dla niej tak naturalne, że nie pomyślała, że na nie również działają zakłócenia. - Może rzeczywiście zlecę na d... - ledwo zaczęła mówić, gdy poczuła, że jej miotła zaczyna wyczyniać jakieś dziwne rzeczy. Gryfonka ledwo utrzymywała się na miotle, starając się nie spaść z miotły, która podrygiwała wściekle w powietrzu. Nagle zakończyła swoje tańce i Daisy odetchnęła z ulgą. Nie na długo jednak, ponieważ miotła nagle zaczęła spadać, a serce Daisy niemal przestało bić z przerażenia. Miotła straciła swoje magiczne zdolności, a ona miała za kilka sekund rozbić się o ziemię. W ostatniej chwili złapała się barierki, a miotła poleciała w dół. Daisy zdążyła jeszcze zobaczyć jak rozbija się o ziemię. Serce na powrót zaczęło jej walić w piersi, jak pomyślała sobie, że mógł ją czekać ten sam los. Na chwile uspokoiła się i wisiała w bezruchu, dziękując w myślach za uratowanie życia, choć jeszcze nie znalazła się na pewnym gruncie. Spojrzała w górę, gdzie ujrzała twarz blondynki. Mocniej ścisnęła barierkę i wytężyła wszystkie mięśnie, aby podciągnąć się do góry. Zadarła nogę, aby stanąć na barierce, a drugą nogę przerzuciła i stanęła na trybunach. Jeszcze przez chwilę trzymała się barierki, a ręce lekko trzęsły sie z przestrachu i wysiłku. W końcu oderwała dłonie i usiadła na ławce. - Merlinie... Całe życie przeleciało jej przed oczami. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie pomyślała, że kiedyś będzie to wspominać jako ciekawą przygodę.
Emily pokręciła głową. Nie mogła tak całkiem powiedzieć, żę nie rozumie Daisy. Sama uwielbiała się kłocić, przekomarzać i robić wszystko, żeby trochę poddenerwować drugą osobę. Sama akurat jednak nie była jakoś w humorze, pogoda która była w ostatnim czasie kiepsko na nią wpływała i irytowała się jeszcze ładniej niż zwykle. - Różne rzeczy ludzi bawią... - przewróciła oczami. W momencie, kiedy dziewczyna zaczęła spadać, Emily nie na żarty się przestraszyła. Pisnęła i podbiegła, żeby jej pomóc, ale Daisy okazała się zwinna i silna, więc poradziła sobie sama. Mimo wszystko naprawdę obszedł ją strach. Spojrzała na dziewczynę - Żyjesz? Właśnie dlatego latanie samemu to nie jest najlepszy pomysł - pokręciła głową, patrząc na nią.
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
Naprawdę się przestraszyła. Jeszcze nie miała sytuacji, gdy jej życie było, aż tak bezpośrednio zagrożone. Przeklinała swoją głupotę, że nie pomyślała, że zakłócenia dotyczą też mioteł. Może i czasem lubiła ryzyko, ale ryzyko kontrolowane! Przez chwile siedziała jeszcze w milczeniu, uspokajając oddech i drżenie mięśni. - Żyje, żyje - odpowiedziała dziewczynie z uśmiechem. Widziała, że blondynka autentycznie się przestraszyła. - Nie zdawałam sobie sprawy, że zakłócenia działają na miotły, głupia - pokręciła głową. Nie miała zamiaru złośliwie zaprzeczać. Dziewczyna miała rację i to był fakt. - Ale wrażeń chyba mi starczy na najbliższy... tydzień - zaśmiała się, przykładając dłoń do serca. Chyba napięcie z niej schodziło, serce uspokoiło się, a Daisy odczuwała ogromna ulgę, ciesząc się, że wszystko skończyło się dobrze. - Tak w ogóle to jestem Daisy - przedstawiła się w końcu. W normalnej rozmowie od tego powinny zacząć, ale ich znajomość nie zaczęła się normalnie.
Emily akurat w tej chwili bardzo dobrze ją rozumiała, sama niejednokrotnie nawet sięgając po różdżkę dopiero po chwili zdawała sobie sprawę, że wiąże się to z pewnym ryzykiem. Jakoś nie potrafiła przestawić się na te zakłócenia. Coraz częściej zauważała, że odpuszcza sobie magiczne rozwiązania, tak na wszelki wypadek. Jej ojciec na pewno nie będzie zadowolony, jak dowie się, że coraz częściej sięga po mugolskie rozwiązania. Z lataniem na miotle na szczęście nie miała tego problemu - nie lubiła tego robić, więc nie musiała się o nic martwić. Naprawdę mocno się przestraszyła, kiedy Daisy spadła z miotły. To się mogło skończyć całkiem nieciekawie. Przez chwile było jej trochę głupio, że nie wykazała się większym refleksem i nie zatrzymała w powietrzu dziewczyny, ani nie zdążyła pomóc jej się podciągnąć. Na całe szczęście poradziła sobie sama. - To dobrze - odetchnęła. - No, niestety, są strasznie irytujące. Strach rzucać proste zaklęcia, a co dopiero latać... - pokręciła głową. - No, na twoim miejscu powstrzymałabym się póki co przed samotnymi treningami - pokręciła głową. - Emily - przestawiła się dziewczyna i nawet się uśmiechnęła.
Daisy Bennett
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Tatuaż na żebrach w kształcie różdżki z trzema gwiazdkami; czarodziejski tatuaż z ruszającą się palmą na nadgarstku.
W sumie dobrze się złożyło, że matka Daisy jest mugolaczką, dzięki czemu dziewczyna znała, i świat magiczny, i świat mugolski. Umiała poradzić sobie bez magii, nie to, co niektórzy czystokrwiści, którzy bez różdżki to jak bez ręki. Jednakże świat magiczny wydawał jej się zdecydowanie ciekawszy i cieszyła się, że może z tej magii korzystać. Było to w wielu przypadkach ułatwienie i urozmaicenie, a te nieszczęsne zakłócenia tylko ją irytowały. Ile razy się denerwowała, że nie wychodzi jej najprostsze zaklęcie. Okropne. Ciekawa była kiedy to się skończy i będzie można nareszcie normalnie funkcjonować. - Zdecydowanie... W ogóle chyba powinno się przestać trenować i teraz dziwi mnie, że mecze nie zostały wstrzymane. Wyobraź sobie co by się stało, gdyby wszystkie miotły straciły zdolność latania! - pokręciła głową z przerażeniem. Klasnęła dłońmi o uda i zdecydowanie wstała z miejsca. Nogi jeszcze nieco jej się trzęsły, ale miała nadzieję, że zaraz się uspokoją. - Chyba muszę iść się zrelaksować. Nie wiem, nażrę się albo po prostu pójdę spać, za dużo wrażeń, jak na jeden dzień - zaśmiała się i ruszyła w stronę wyjścia. - Cześć! - pożegnała się z Emily i wyszła ze stadionu. Zaraz stadion opuściła także Ślizgonka.
Cóż, Lope może i miał dość mało czasu ostatnio przez pracę, ale na wyjście, żeby nieco poćwiczyć też umiał znaleźć chwilę. Wszystko w życiu młodego Ślizgona kręciło się wokół tego jednego sportu. Nawet rodzice Mondragóna zaakceptowali to, jaką karierą chce podążać ich dziedzic. Mógł niemalże w pełni poświęcić się treningom i pracy w sklepie, ale pozostawała jeszcze nauka. Zapuścił się, powinien już dawno skończyć szkołę... Spieszyło mu się do końca roku jak nigdy. Kuł najważniejsze przedmioty, co nie było aż tak trudne, ale dość nudne. Po paru godzinach nad eliksirami, poczuł ogromną ochotę, żeby wskoczyć na miotłę. Pobiegł do szatni, żeby przebrać się w swój strój kapitana Slytherinu. Zapiął na piersi zieloną pelerynę, poprawił długie buty i sprawdził czy zapiął ochraniacze. Niegdyś nie zwracał na nie zbyt wielkiej uwagi - teraz pilnował, żeby jakąś kontuzja nie zrujnowała mu wizji przyszłości. Miejsce w drużynie narodowej było tak blisko... Zgarnął swojego Nimbusa 2015, na którego zaraz wskoczył. W pojedynkę nie miał zbyt wielu rozrywek do wyboru. Drużyną jednak planował zająć się nieco później. Cudownie było poczuć wiatr igrający z ciemnymi włosami Ślizgona i szczypiący zimnem jego policzki. Cholera, tęsknił za latem tak bardzo. Dość miał przymarzania do miotły i wiecznego kataru. Tęsknił też za Hiszpanią. Myślał głównie o tym, gdy łagodnie wzbił się w górę i przyspieszył, żeby wielkimi kołami szybować przy wieżyczkach boiska. W czasie meczu zupełnie inaczej się na to wszystko patrzyło. Było przede wszystkim bardzo głośno - teraz panowała cisza, ale ona równie mocno dudniła w uszach chłopaka. Brakowało tłumów, brakowało zawodników... Wszystko zamarło, a Lope zastanawiał się nad tym, czy okrążenie boiska zawsze zajmowało tak długo. Zazwyczaj rzucał się po kafla w kilku sekundach i strzelał do pętli. Teraz miał wrażenie, że mocno zwolnił. Leniwie zrobił beczkę, wyprostował lot. Mimo, że znajdował się wiele metrów nad ziemią, powoli wdrapał się na miotłę, żeby stanąć na niej jak na desce surfingowej. Krzyknął coś, pracując nad utrzymaniem równowagi. Kochał to i nie sądził, że kiedykolwiek przestanie. Skierował miotłę nieco w dół i wyskoczył do przodu, co musiało wyglądać jak kompletne szaleństwo. Ostatecznie złapał się dłońmi o trzonek miotły i rozjubał na tyle, żeby wskoczył na Nimbusa z drugiej strony. To było tyle co do zabawy - powrócił do szatni, żeby zabrać jeden tłuczek. Całkiem lubił się z nim ganiać i odbijać raz po raz. W jednej chwili prawie trafił go prosto w głowę, ale Lope zdołał odbić piłkę. Tym razem musiał być szybki i polegać na swoim refleksie. Wyginał się przy unikach, wkładał siłę w uderzenia i nim zauważył, minęła tak kolejna godzina. Palce zdążyły mu nieco zdrętwieć, ale jeszcze nie kończył. Uciekał przed tłuczkiem przez całe boisko, zniknął za wieżyczką, a piłka postanowiła wbić się prosto w drewnianą podporę byleby tylko dopaść Ślizgona. Zielona peleryna załopotała ponownie i Mondragón niebawem pikował bardzo blisko ziemi. Wyrzucił pałkę i złapał obiema rękami za trzonek miotły. W jednej chwili zakręcił ostro i złapał rozpędzonego tłuczka z trudem. Przez chwilę ciężko mu było oddychać, ale uśmiechnął się i przycisnął do siebie wierzgającą piłkę. Mógł w końcu wracać, dlatego zabrał pałkę, zamknął tłuczek i przebrał się w szatni. Gorący prysznic był wyjątkowo przyjemny po takich ćwiczeniach.