Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Wydawało się, że Daisy gra całkiem spokojnie, bo ani nikt w nią nie uderzał tłuczkami, ani ona sama nie próbowała tego robić. Nic dziwnego, że łapanie kamyków wychodziło jej tak świetnie i miała ich już dobry tuzin. Śmigała na swojej super miotle, nie dając się trafić żadnemu tłuczkowi, które chociaż nie odbijane w jej stronę, to wydawały się same za nią latać. I znowu jeden z nich był wyjątkowo uparty i Daisy już widziała śmierć w oczach i niemalże wyobraziła sobie jak ląduje na ziemi razem z koszem kamyków, które rozsypują się dookoła i może jeszcze połamaną miotłą. Przyśpieszyła jednak i przechytrzyła wszystkie te okropne piłki, w końcu miała z nimi niemałe doświadczenie. Złapała przy okazji jeszcze parę kamyków, szło jej naprawdę wyśmienicie.
Zazdrość Vivi była zabawna i urocza, a Rayener miał ją ochotę przytulić, by tylko się uspokoiła. Jak można być takim zazdrośnikiem? W końcu nawet nie byli razem, co sprawiało, że ta sytuacja była jeszcze śmieszniejsza. Poza tym- Ray przyszedł tutaj z nią a nie z tymi cycatytmi, dupiatymi laskami. W rzeczywistości Rayener miał taki gust, że podobały mu się dziewczyny, które po prostu mu się podobały, niezależnie od ich figury, fryzury, oczu czy karnacji, po prostu musiała mieć w sobie to coś, co zwróciło jego uwagę. Zazdrość Vivi była bezpodstawna. Chłopak objął ją swoim ramienem, gdy rzuciła tekstem o ślinieniu się, nawet nie krył uśmiechu, ona naprawdę była urocza, gdy to robiła. -Postaram się nie obślinić, to mogłoby nam przynieść wstydu- westchnął, otulając ją swoją ręką jeszcze mocniej. -Nic jednak nie obiecuję. Gdy rozmowa zeszła na temat alkoholu, Ray naprawdę miał nadzieję, że Vivi coś załatwiła, sam nie pomyślał o tym, żeby coś przemycić, kompletnie zapomniał o tym, że to w końcu bal szkolny, a nie impreza w klubie muzycznym. Tutaj alkohol był całkowicie zakazany, a bycie uczniem poza zasadami raczej do niego nie pasowało. Jeśli chodzi o naukę i zachowanie- Rayener był wzorowy. Nie można mu zarzucić złamania jakiegokolwiek punktu regulaminu (a przynajmniej żaden pracownik szkoły nie ma dowodów na to, że Ray kiedykolwiek złamał regulamin). Ekscytowała go myśl, że w końcu mógłby zrobić coś nielegalnie, ale jednocześnie go to przerażało, więc po prostu cierpliwie czekał na odpowiedź dziewczyny. -Książę Arthas żąda alkoholu! Gdy Vivi powiedziała mu, że pomyślała o alkoholu, jego kąciki ust mimowolnie ruszyły w górę. Wspaniale, dziś rzeczywiście się zabawią. Ślizgonka zmówiła swój napój przy barze, a Rayener poprosił tylko o wodę. Starał się nie pić słodkich napojów pełnych cukru, w końcu był sportowcem i dbał o swoje ciało i zdrowie (paradoksalnie tylko czekał na okazję, żeby napić się czegoś mocnego). -Słuchaj, tak się zastanawiam, czy taniec w basenie jest w ogóle możliwy. Chciałabyś to ze mną sprawdzić?
Nie byłem w stanie zrozumieć jak to możliwe, że dziewczyna każdą moją wypowiedź potrafiła obrócić przeciwko mnie. Jak to możliwe, że z moich własnych - w dodatku bardzo ostrożnie dobieranych - słów, pobierała paliwo do kontynuowania gry w onieśmielanie mnie? O ile to była oczywiście jakaś gra, nie byłem pewien jak zinterpretować jej zachowanie. Wydawało mi się, albo raczej miałem taką nadzieję, że skoro robiła to co robiła musiała mnie lubić, i to wiecie, tak bardziej lubić. Nie jak lubienie tostów z dżemem, czy puree ziemniaczanego. Bardziej jak lubienie zabójczo przystojnego, inteligentnego, zabawnego i wygadanego chłopaka przez jakąś dziewczynę. Sądziłem wtedy, że uskuteczniała flirt. Wprawdzie w sposób zupełnie odmienny od tego co Ja rozumiałem przez to słowo, ale wciąż flirt. Zresztą wszystko wskazywało na to, że Ona wiedziała nieco więcej o tym procesie, przez co w dużej mierze jeszcze trudniej było mi się w tym wszystkim odnaleźć. W momencie w którym Erin chwyciła mnie za podbródek niemal się wzdrygnąłem. Nie dlatego, że to było nieprzyjemne, w końcu palce Erin były miękkie i delikatne, a ja lubiłem jej dotyk. Po prostu akt ten strasznie mnie zaskoczył. O ile dobrze pamiętam, nikt wcześniej nie przekroczył granicy mojej własnej, prywatnej przestrzeni osobistej w tak gwałtowny sposób. Gdy do mnie szeptała czułem się jakby ktoś rzucił na mnie zaklęcie petryfikujące, a na dokładkę dorzucił coś do podwyższenia tętna. Nie chciałem dać jednak tak łatwo za wygraną, wiedziałem, że muszę powiedzieć cokolwiek. - Yyy...Nie pamiętam za dobrzee...to było jeszcze przed naszą zimną wojną - odezwałem się będąc pewnym, że jakoś załagodziłem sytuację. To co jednak powiedziała Erin sekundę później sprawiło, że przełknąłem głośno ślinę i kompletnie zapomniałem języka w gębie. Na wokandzie pojawił się temat tego o czym myślałem, że ona myślała, że Ja myślałem, chociaż tak naprawdę to o tym nie myślałem. A przynajmniej nie tak często jak Ona myślała, że myślałem. Czasem myślałem, to prawda, zwłaszcza gdy dziewczyna niwelowała dystans pomiędzy nami, nachylała się prowokująco, pozwalając delektować mi się pięknem jej ciała i jeszcze podczas szeptania mi do ucha, albo mruczenia - głównie w takich sytuacjach. Strasznie chciałem podchwycić flirt, ale bałem się, że mój brak doświadczenia może jedynie coś zepsuć. Spodziewałem się, że chlapnę coś głupiego, dostanę w twarz, a Erin obróci się na pięcie i odejdzie w stronę zachodzącego słońca. Nie, nie chciałem, żeby to skończyło się w taki sposób, dlatego próbowałem zastanawiać się nad wypowiadanymi słowami, albo przynajmniej obiecywałem sobie tak po każdym wypowiedzianym zdaniu. Co i tak było według mnie sporym sukcesem. Normalnie nie zaprzątałem sobie czymś takim głowy. -Jestem Gryfonem, generalnie mamy to do siebie, że lubimy kłaść was zielonych na łopatki - powiedziałem niby od niechcenia, jakbym opowiadał o jakiejś oczywistej oczywistości i by dodać wiarygodności swym słowom uśmiechnąłem się nieznacznie. Moja strategia miałaby może szansę zadziałać gdyby nie fakt, że całe moje ciało drżało pod jej oddechem a Ja nerwowo zaciskałem pace na naszyjniku siostry zawiązanym na nadgarstku. Ona to widziała, byłem pewien, że to widziała i całkiem możliwe, że właśnie dlatego robiła to co robiła. Co oczywiście nie wykluczało faktu, że oprócz zabawiania się mną, próbowała mnie uwieść czy coś - co zresztą trochę mnie dziwiło, nie należałem do muskularnych samców alfa na których leciały dziewczyny tak ładne jak Ona. A jeszcze bardziej zdziwiła mnie jej reakcja na moje sowa o wątpliwej wartości komplementu. Szczerzenie się i wytykanie języka nie było domeną wielu znanych mi uczennic do których zdarzało mi się wzdychać. A już tym bardziej nie wydawało się to domeną Ślizgonek. Uśmiechnąłem się, ale tak w sobie, w duchu. Czułem się bardzo dobrze w jej obecności, dlatego tym intensywniej zacząłem zastanawiać się co było nie tak z tą dziewczyną. -Daj mi znać jak już jakiegoś poznasz - odparłem na dźgnięcie mnie w pierś, mój ton miał sugerować, że Ja nie uważałem się za wariata - I uważaj, co? Nie chcesz chyba znowu przegrać wojny na łaskotki - dodałem nieco złośliwie i poruszyłem brwiami porozumiewawczo. Szczere mówiąc nie miałbym wtedy nic przeciwko jakiejś małej potyczce, bowiem sprawiłaby, że jeszcze bardziej zbliżyłbym się do dziewczyny. Zrezygnowałem jednak z tego pomysłu na rzecz przyjemnej i równie skutecznej alternatywy jaką był taniec. -Jak to? Nie miałaś nadwornego nauczyciela tańca? Nie wierzę! - zażartowałem udając ogromne oburzenie i by dopełnić efektu pokiwałem głową z niedowierzaniem - Ale dobra, mogę Ci pokazać później kilka kroków, jeśli zasłużysz - dodałem uśmiechnąwszy się do niej ciepło, a mój wzrok zupełnie niechcący prześlizgnął się z jej szmaragdowych oczu na rozdygotaną ze zmęczenia klatkę piersiową opiętą seksownym strojem kąpielowym. Tym razem nie miałem sobie jednak nic do zarzucenia, tłumaczyłem się przed samym sobą, że zareagowanie na intensywny ruch było przecież rzeczą w stu procentach normalną. Poza tym, trwało to najwyżej sekundę, nie powinienem oberwać za coś takiego w twarz. Chyba. Gdy wszystko zaczęło wskazywać na to, że dziewczynie moje spojrzenie umknęło ruszyliśmy ku stolikom. -Czekaj, chcesz mi powiedzieć, że Twoja babcia mieszka z mugolami, w sensie wiesz, uciekła z pałacu i takie tam, a Ty lubisz ich kulturę mimo sprzeciwu swojego czystokrwistego taty? - mówiłem z każdym sowem uśmiechając się coraz szerzej – Jesteś dość niesamowita - palnąłem - Znaczy się ta sytuacja jest niesamowita, nie, że Ty sama w sobie jesteś niesamowita...eee...nie, czekaj, to nie tak, nie chciałem powiedzieć, że jesteś zwyczajna, jesteś niesamowita, niesamowicie się uśmiechasz na przykład, albo robisz inne rzeczy niesamowicie, wyglądasz dziś niesamowicie też, mówiłem już, ale nie, że Ja uważam Cię za jakąś niesamowitą, w sensie rozumiesz, straszne Cię lubię i jesteś niesamowita...eee...A czytałaś opowieści z Narnii? - wybełkotałem nieskładnie i gwałtownie wstałem z miejsca czerwieniąc się tak bardzo, że mógłbym służyć za tło do herbu własnego domu – o tak, bardzo lubiłem to porównanie, chociaż wtedy nie było mi do śmiechu. Bawiłem się bardzo dobrze w jej obecności i nie chciałem by jakieś górnolotne deklaracje czy przesadzone komplementy, nawet jeśli były szczere, miały zaburzyć kierunek w któym rozwijała się nasza dyskusja, bowiem w końcu udało mi się uwolnić od flirtu i zaczynałem odnajdywać się w temacie kultury niemagicznych ludzi. Na szczęście Erin wydawała się być rozbawiona całą sytuacją, a jej mina gdy pośrednio wspomniałem o strachu przed basnem sprawiła, że parsknąłem ze śmiechu. Na początku chciałem udać się nad basen gdzie w sumie ciągnęła mnie dziewczyna, ale gdy poczułem jak jej paznokcie wbijają się w moje ramię, uznałem, że to jednak nie jest chyba najlepszy pomysł. W moim twierdzeniu upewniło mnie jedno spojrzenie na twarz Ślizgonki, która mimo, że próbowała udawać odważną obecnie chyba drżała na samą myśl o zetknięciu z wodą. Wiecie, trudno opisać mi słowami uczucie towarzyszące dotykaniu jej dłoni, naprawdę, jednego byłem jednak pewien. Gdy nasze palce się splatały wiedziałem, że chcę troszczyć się o Erin, dlatego postanowiłem nieco skorygować jej plany tak by nawet nie musiała się przede mną tłumaczyć. -Loteria, uwielbiam loterie, chodź! - zawołałem i wskazawszy paluchem na jedną z atrakcji wieczoru ruszyłem w tamtym kierunku – Kiedyś wygrałem czapkę, którą mam do dzisiaj, jest w kształcie głowy pandy, czasem w niej śpię - powiedziałem zanim zdążyłem ugryźć się w język - To znaczy oczywiście gdy byłem młodszy, teraz nie - dodałem szybko nie chcąc wyjść na dziecinnego. Po dotarciu na miejsce i zobaczeniu cen, mina nieco mi zrzedła. Miałem trochę oszczędności, ale zbierałem na nową miotłę, bo latanie na szkolnych staruszkach nie pomagało podczas meczów. To była jednak randka, nie chciałem wyjść na skąpca i biedaka dlatego pozbyłem się całych dwudziestu pięciu galeonów i kupiłem los ze średniej półki. Kilka chwil później wręczono mi całkiem ładny naszyjnik. Co Ja mówię, był naprawdę super, chociaż nie wydawał się w żaden magiczny sposób wyjątkowy. Przyglądając mu się przez dłuższą chwilę, do głowy wpadł mi pewien pomysł, który jak sądziłem, pochwaliłaby nawet sama Valentine. -To dla Ciebie - rzekłem i nie wiedząc jak dokładnie powinienem się zachować uniosłem nieco naszyjnik by zasugerować, że chciałbym zawiesić prezent na jej szyi. Miałem nadzieję, że Erin szybko odczyta moje intencje, bo czułem się nieco dziwnie i nieswojo. Nigdy nie wręczałem żadnego prezentu żadnej dziewczynie - Mam tylko nadzieję, że nie jest czarnomagiczny - bąknąłem trochę w ramach żartu i trochę dla zabicia czasu oczekiwania na reakcję mojej towarzyszki.
Widziała jak próbował przekonać ją i chyba samego siebie, że jest spokojny. Widziała też jakąś bransoletę, którą cały czas się bawił. Ciekawe, nie wyglądała raczej na typowo męską, a on nie wyglądał na kogoś, kto nosiłby męską biżuterię. Chwyciła go za dłoń i przyjechała kciukiem po naszyjniku na jego nadgarstku. Był ładny tylko to raczej dla dziewczyny. Zmarszczyła brwi i przeniosła wzrok z naszyjnika na twarz Erica. Jej wzrok jasno dawał do zrozumienia, że chciałaby wiedzieć dlaczego to nosi. Szybko jednak spojrzała w bok, nie chciała by chłopak pomyślał, że jest wścibska czy go naciska. Juz chciała przestać go męczyć, ale jego następne słowa, zadziałały jak płachta na byka. Oj sam się prosi. -Na łopatki? A mnie też zamierzasz? - Kontynuowała mruczenie. Spojrzała też chłopakowi w oczy. Wiedziała, że to on pierwszy odwróci wzrok i zapewne obleje się przy tym cudownym rumieńcem. Kusiła go i on był tego świadomy, tylko jakie są jej intencje? I czy chłopak ulegnie? - Prawdziwy wariat nie wie, że jest wariatem. - Tylko tyle mu odpowiedziała, widząc jak jasno stawia sprawe. Nie jest wariatem, tak? Ona też nie, a może oboje są. No i znów się plątał. Poczekała aż jego język znajdziesz się na miejscu, ewentualnie poplącze tak, że chłopak skończy mówić. Nie chciała mu przerywac, bo to pewnie poskutkowało by jedynie dodatkowym potokiem słów, w których sam autor by się pogubił. - No to jaka jestem w końcu? - Znów wycelowała palec w jego pierś, wcale nie przejęła się jego wcześniejszymi groźbami. Tym razem jednak go nie dźgnęła, a przejechała paznokciem od mostka aż do pępka. Może gdyby miał na sobie koszulkę to by tego tak nie poczuł, ale już na początku imprezy, skutecznie go jej pozbawiła. Westchnęła na jego słowa o tańcu. Może miał być to żart, ale jej nie było do śmiechu. Otóż miała nauczyciela tańca. Nieprzyjemnego, czarnowłosego faceta, który tylko szukał sobie okazji do stanięcia jak najbliżej swojej uczennicy, zdecydowanie zbyt blisko. W dodatku kazali jej się uczyć wolnych tańców, tych pasujących do bali. Plusem było to, że teraz wyśmienicie sobie z nimi radziła, ale i tak nauki nie wspominała dobrze, mimo, że sama w sobie nie była trudna, tylko nauczyciel do niczego. - Ucieczka to chyba za mocne słowo. Po śmierci dzidka zostawiła rodzicom dom i się wyprowadziła. Z tego co wiem, nigdy nie była fanką mugoli, ale też nie wrogiem. Wybrała mieszkanie między nimi bo tam miała spokój. Później oczywiści znalazła tam znajomych więc jej nastawienie z neutralnego przeszło na przyjazne. - Co prawda ojciec się wtedy sprzeciwiał, ale nie mógł przecież jej w domu zamknąć. - Moja mama jest podobnie nastawiona, neutralnie. Nie chciała żebym straciła kontakt z babcią, tym bardziej, że dziadkowie z jej strony zmarli nim się urodziłam, mąż babci też dość szybko. Nie przeszkadzało jej też to, że poznawałam dzieci mugoli więc często mnie zostawiała u babci. Oh i umiem obsługiwać takie coś... Dobra nie ważne, umiem obsługiwać ale jak się nazywa nie pamiętam. - Nagle jej się przypomniało i przerwała historie by podzielić się tą, jej zdaniem, wspaniałą informacja. No i nie pamięta nazwy, bo nie mogło być zbyt pięknie. Na jej twarz wstąpił delikatny rumieniec, ale przy okazji też szeroki uśmiech. Jej zachowanie sama ją bawiło. Nigdy z nikim nie rozmawiała tak żywiołowo o świecie niemagicznym. - Eh, serio nie pamietam. Lubię kulturę mugoli, szczególnie książki fantastyczne. Ich magiczny świat jest dla mnie tak samo obcy, mimo, że ja mam swój na żywo. W sensie... Eh. Nasze książki nie są tak fascynujące bo opowiadają o fikcyjnych wydarzeniach, ale świat przedstawiony zgadza się z rzeczywistym. Mugole nie znają magii i potrafią wymyślić takie rzeczy, że nawet dla czarodzieja jest to magiczne. Wiesz, nie wzorują się na znanym sobie świecie i przez to ich magiczny świat jest lepszy... Chyba... Pewnie nie wiesz o co mi chodzi. Wybacz. - Teraz to już w ogóle zrobiła się czerwona. Miała wrażenie, że plecie takie głupoty, że już lepiej się wcale nie odzywać. Przed sekundą Gryfon robił za tło dla herbu swojego domu, teraz ona zajęła jego miejsce. Opuściła głowę zażenowana i spróbowała schować się za włosami, które kolorem przypominały teraz jej twarz. Było jej głupio. Paplala od rzeczy, podekscytowana jak mała dziewczynka. Basen wydawał się ratunkiem, choć nie do końca takim jakiego oczekiwała. Jej myśli zeszły na inny tor, ale ten był równie nieprzyjemny. Tonięcie, woda w płucach... Całe szczęście Eric postanowił zmienić kierunek i pociągnął dziewczynę w inną stronę. Ona nadal mocno tuliła się do jego ramienia. Obrazy, jakie przywołała w głowie zbledły, ale nie chciały jeszcze opuścić jej głowy. Dopiero wspomnienie o spaniu w czapce-pandzie wyrwało ją z tego stanu. Parsknęła śmiechem i spojrzała rozbawiona na towarzysza. - Ja tam nie mam nic przeciwko pandom, szczególnie tym na głowie. - Była rozbawiona. Wyobraziła sobie śpiącego Erica w takiej czapce i jeszcze raz się zaśmiała. - Uroczo w niej wyglądasz, napewno. - Chciałaby to kiedyś zobaczyć. Jeśli tylko kiedyś uda jej się dostać te czapkę w łapki, na pewno, choćby siłą, nałoży mu ją na głowę. Zajęła się tymi myślami, gdy chłopak kupował los. - Dla mnie? Oh, dziękuję. - Naszyjnik był naprawdę ładny. Widząc co robi, odwrócił się do niego tyłem i ogarnęła włosy. Kiedy zapiął jej go na szyi, znów stanęła przodem do niego. Położyła mu ręce na ramionach i wspięła się na palce. Dlaczego musiała być taka niska? Niby niskie kobiety podobają się facetom, ale te pięć czy siedem centymetrów z pewnością nie odebrałyby jej uroku. W każdym razie jak stała na palcach to było znośnie, dodatkowo opierała się o jego ramiona więc nie chwiała się na boki. Przysunęła się do niego i pocałowała go w policzek. Forma podziękowania, liczyła, że Eric nie będzie miał nic przeciwko.
Ruth uważała się za silną osobę. Była zawzięta, nie poddawała się, latami zmagała się z niewygodnymi tajemnicami swojej rodziny, globem zaginionych, wyalienowaniem i marnymi próbami odnalezienia szczęścia w cudzych ramionach. Spadł na nią ciężar pieczy nad przeklętym artefaktem, chorych, matczynych ambicji i postanowienia ograniczenia kontaktu z najbliższą rodziną. Pozbierała się po Mikkelu, po Norbercie, nawet po Ezrze. Potrafiła zapomnieć o zamknięciu jej w ciemnej, ciasnej klatce bez różdżki, bez szans na wydostanie się i bez jakiejkolwiek nadziei. Dała radę ze wszystkim, ale teraz, kiedy usłyszała słowa Caluma, poczuła, jak całe niebo wali jej się na głowę. Jak wielki ból czuje ten, kto musi przeprowadzić taką rozmowę wiedzą tylko ci, którzy w rzeczywistości ją odbyli. Ruth miała wrażenie, jakby ktoś wbijał jej nóż w gardło i przekręcał rękojeść raz po raz, przez co jednocześnie chciała krzyczeć i dusiła się od słów, które nie mogły wydostać się na zewnątrz. -Mam szczęście, że cię poznałam – powiedziała raczej do siebie niż do niego, kiedy odniósł się do przyjaźni z nią. Jaką musiał stoczyć ze sobą walkę przez te miesiące i jaki sztylet wbijała mu Ruth w serce, wiedział tylko on. Mimo to stał teraz przed nią i prowadzili tę rozmowę. Wiele można było powiedzieć o Calumie Olivierze Lionelu Dear, ale nie to, że był tchórzem. Miał odwagę pokonać samego siebie i choćby cały świat brał to za rozmowę przyjaciół ‘jakich wiele’, Ruth swoje wiedziała. Niestety, nie była w stanie przełknąć kolejnych słów mężczyzny. Calum zostawił ją samą z pytaniem, na które dokładnie znała odpowiedź. Podała ją Dorienowi dawno temu. Każdy kiedyś odejdzie. Stała tak jeszcze przez chwilę, wpatrując się w oddalającą sylwetkę przyjaciela i w końcu zdecydowała, że jeśli postoi tak pięć sekund dłużej, popłacze się na środku boiska. Nie chciała tu dłużej być. Odwróciła się i spojrzała na hogwarckie wieże. W jednej z nich kłóciła się nie tak dawno z Morrisem, sugerując mu, że rozważa rzucenie się z niej w przepaść. Wtedy nie mówiła poważnie, teraz… Teraz chciała tylko wrócić do domu. Przestępując z nogi na nogę, powoli, z trochę zadartą do góry głową, żeby utrzymać w ryzach szklące się od łez oczy podeszła do @Dorien E. A. Dear, toczącego rozmowę z profesorem run (@Edgar T. Fairwyn). -Dobry wieczór, profesorze – kiwnęła głową nieznacznie, patrząc w przestrzeń gdzieś za Fairwynem. Jaki by nie był, uratował jej życie i… Gdyby nie on, nie byłaby teraz z Dorienem. – Czy możemy pana przeprosić? Powinniśmy już wracać. – Drugie zdanie skierowała już częściowo do swojego partnera, zwracając nań błyszczące oczy, ale zaraz odwróciła się z powrotem do nauczyciela – Dziękuję za uratowanie mi życia, panie Fairwyn. I za Kylver - urwała na chwilę, nie wiedząc, czy powinna mówić mu takie rzeczy. Oczywiście, że nie powinna. –Do widzenia – skinęła na profesora i złapała Doriena za rękę, o wiele mocniej, niż zwykle – Kotku... – zaczęła, ale już nie skończyła, zamykając na moment oczy i ciągnąc go w stronę wyjścia. Tak bardzo nie chciała tu być. Panowie, możecie założyć, że R przyszła pod koniec waszej rozmowy :3
Lucas postanowił wybrać czerwień z elementami czerni, idealnie do siebie pasowały.. a w dodatku garnitur tylko się kurzył gdzieś w szafie. Najwyższy czas go użyć, a ta sytuacja była idealna, zwłaszcza że był to taki ostatni bal w tym roku. Był także nieco spóźniony, więc czym prędzej ruszył w stronę boiska bo to właśnie tam odbywała się owa impreza. Szedł nieco przyśpieszonym krokiem, patrzył przed siebie i i widział już powoli zarys boiska. Nie minęła chwila kiedy był już między ludźmi których mniej więcej kojarzył, rozejrzał się wokół siebie i zamyślił się. Gdzie mógł szukać swojej drugiej połówki, miał nadzieję że nie poszła sobie. Przedarł się przez drobny tłum i poszedł po coś do picia, zamówił przy barze imbirową mątwę. Oparł się o ladę i skrzyżował ręce na klatce piersiowej, w oddali zauważył @Oriane L. Carstairs. Zamówił dodatkowy drink właśnie dla niej, a mianowicie cytrynowy raj. Zaraz po otrzymaniu drinków ruszył z nimi ku dziewczynie i jak dobrze zauważył Mikkelowi. Cóż, jego akurat się tu najmniej spodziewał ale w końcu był to znajomy Oriane czy mu się podobało czy nie musiał go jakoś znosić. - Hejka Słońce, cześć Mikkel. - Akurat imię mężczyzny powiedział już z mniejszym entuzjazmem, jakby było to nieco wymuszone z jego strony. - Pomyślałem że muszę Ci wynagrodzić czekanie, zgarnąłem po drodze napoje. Czy odpowiada Ci ta chwytliwa nazwa "Cytrynowy Raj"? - Uśmiechnął się delikatnie i podał go dziewczynie, zaraz po tym napił się porządnie swojego imbirowego napoju i skrzywił się delikatnie. Było to dosyć zimne, musiał szczerze przyznać.
Mikkel nie potrafił postawić się w sytuacji Oriane. Sam nie był pewny, czy w swoim życiu kiedykolwiek kogoś kochał w taki sposób, w jaki wiedział, że Lucas i Oriane kochali siebie. Kochał oczywiście swoją siostrę, jednak to nie było przecież uczucie romantyczne. Nie wiedział, czy którąkolwiek ze swoich byłych dziewczyn kochał. Najbliżej temu była chyba Ruth, bo nie było dnia, kiedy nie myślał o tym, co stracili. Z drugiej strony wciąż tęsknił za Winnie, z którą rozstali się niedługo przed zachorowaniem Mikkela. Wciąż nie potrafił sobie wyobrazić, co Lucas musiał teraz czuć. Nigdy gościa nie lubił, ale w tym momencie zrobiło mu się go nawet trochę żal. - Chyba Kath nie byłaby do tego zdolna - przyznał, bo mimo że panna Russeu była wyjątkowo wredna, tak nigdy nie posądziłby jej o coś takiego. W końcu kiedyś tam byli razem - Rozumiem Cię całkowicie. To czyste konto jest naprawdę kuszące. Zgaduję, że Lucas też by to zrozumiał - przyznał. Sam niejednokrotnie myślał, czy nie rzucić wszystkiego i zacząć od nowa. Gdzieś indziej. Może w Stanach. Zawsze go tam ciągnęło. Rzeczywiście hasło "plan Lu" za wiele mu nie mówił, więc Oriane musiała rozwinąć te enigmatyczne stwierdzenie. - Lucas na pewno bardzo się stara. Wiem, że moje słowa nie przypomną Ci niczego, ale zawsze wiedziałem, że to co mieliście, to było prawdziwe uczucie. Może nawet warto by było spróbować je odzyskać. Mimo że nigdy nie lubiłem Lucasa, to myślę, że możesz chociaż dać mu szansę to naprawić. Na pewno się jeszcze pojawi - zapewnił ją, bo wiedział, że skoro Ślizgon umówił się z nią na balu, to na pewno na niego przyjdzie. Szczególnie, kiedy ich sytuacja była tak skomplikowana. - Ja przyszedłem sam - przyznał. Właściwie zupełnie zapomniał, że powinien sobie załatwić jakąś partnerkę. Z drugiej strony nie był w nastroju na umawianie się na randki. Wtem koło nich pojawił się obiekt ich rozmowy, więc Mikkel postanowił się ulotnić. Skinął na powitanie Lucasowi. - To ja Was teraz zostawię - powiedział, nie chcąc przeszkadzać w przywracaniu wspomnień Oriane - Powodzenia - rzucił do obojga i wyszedł z basenu. Szybko osuszył się i ponownie przetransmutował swoje kąpielówki w strój, który miał na sobie wcześniej. Ruszył w kierunku "imprezy". I nagle zatrzymał się. Jego wzrok padł na @Ruth Wittenberg wychodzącą z imprezy trzymając za rękę jakiegoś obcego mu kolesia. To nie tak, że był zazdrosny. Rozstali się już dość dawno, przecież mogła spotykać się z innymi. Jednak widok ten spowodował, że jego serce podskoczyło mu do gardła. Myślał, że jego uczucia do Ruth już dawno zniknęły, a jednak... Czyżby dalej coś do niej czuł? Nie chciał tego nikomu pokazać. Nie wiedzieć czemu, najmądrzejszym rozwiązaniem było dla niego podejść do wychodzącej pary i pogratulować związku.
Na tegorocznym balu kończącym rok szkolny zjawił się rzadko spotykany w tym miejscu przekrój osobowości - wśród uczniów i studentów nie zabrakło nauczycieli, jednak tym razem imprezę urozmaicała obecność absolwentów Hogwartu, na których przybycie Gareth zgodził się pod kilkoma warunkami, spośród których najważniejszy był jeden - brak jakichkolwiek używek. Wniesienie na teren zamku alkoholu, papierosów czy narkotyków przez jednego z dorosłych mogło mieć dla dyrektora opłakane konsekwencje. W dodatku znacząco spadłby prestiż i bezpieczeństwo szkoły, której dobro było dla Hampsona ważniejsze niż posada. Hogwart był przecież szkołą magii, a nie szkołą rozpusty, mimo że wielu uczniów próbowało temu faktowi zaprzeczyć. Zakończenie roku miało odbyć się z przytupem, jednak Gareth nie przewidział fajerwerków w związku ze swoim przybyciem. Najzwyczajniej na świecie stanął przy krawędzi basenu i za pomocą zaklęcia sprawił, że jego głos słychać było nawet w najodleglejszych kątach boiska - miał przecież do przekazania ważne wiadomości. - Drodzy podopieczni, byli podopieczni i szanowne grono pedagogiczne - kolejny rok w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie dobiega właśnie końca - rozpoczął z lekko pobłażliwym uśmiechem. On też miał już w głowie wakacje. - Jestem dumny z tego, co w tym roku osiągnęli nasi uczniowie - zarówno ci, których wyniki są szokująco dobre, jak i ci, których wyniki są szokująco złe, zaliczyli wiele osobistych sukcesów. Wszystko, co wydarzyło się przez te dziesięć miesięcy, pora jednak zostawić za sobą - dodał, mrugając do jednego ze studentów, który akurat stał blisko, a jednym trollem koncertowo zepsuł całe swoje świadectwo. - Dziś na szczególną pochwałę zasługują osoby, które z wielkim zaangażowaniem zbierały punkty, chcąc zdobyć Puchar Domów i Puchar Quidditcha - urwał, by odchrząknąć. - W tym roku, już po raz trzeci, Puchar Domów wędruje do Ravenclawu! Gratuluję - po raz kolejny pokazaliście, że ciężka praca przynosi efekty - uśmiechnął się szeroko i spojrzał wymownie na opiekuna Krukonów. - Moi drodzy, dobrze wiecie, że doceniamy także sportowców. W tym roku o Puchar Quidditcha najdzielniej walczył... Gryffindor!- zawołał, z dumą zerkając na opiekuna Gryffindoru, który ściskał mocno kciuki. - Dziękuję wam za uwagę. Wszystkim życzę zasłużonego, wakacyjnego odpoczynku. Bawcie się dobrze - zakończył swoje przemówienie. Machnął różdżką, zdejmując z siebie zaklęcie. Kilkoma machnięciami różdżki sprawił, że woda zaczęła mienić się na niebiesko i czerwono, barwami Ravenclawu i Gryffindoru, po czym wrócił do zamku, podśpiewując coś pod nosem. Wakacje, wakacje... najpierw trzeba je zorganizować!
Najpierw zmyli się nauczyciele, potem odbiegł ode mnie Calum i w sumie mogłem iść pogadać z jakimiś innymi znajomymi, ale nieszczególnie miałem na to ochotę, więc wskoczyłem do basenu i trochę popływałem. Widząc, że na brzegu toczy się kłótnia pomiędzy @Ezra T. Clarke i @Bridget Hudson zdecydowałem się (dla własnego bezpieczeństwa) opuścić miejsce imprezy - w końcu byłem poniekąd zamieszany w ich konflikt. Zamierzałem już wyjść, gdy dyrektor ogłosił wyniki pucharu, więc pośpiesznie odnalazłem innych członków drużyny i odebrałem wraz z nimi puchar, po czym po kilku okrzykach radości wróciłem do swoich spraw. Osuszyłem ciuchy i szybko znalazłem sobie damskie towarzystwo na afterek, po czym machając w stronę @Bastian K. Lenz opuściłem miejsce imprezy. Wraz z moimi pięknymi towarzyszkami podążyliśmy w stronę Hogsmeade, gdzie trochę pobalowaliśmy.
/zt
Gemma Twisleton
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Dodatkowo : vel ENEMA - one man band, prefekt fabularny
Odpływała sobie spokojnie na środek basenu, kiedy ktoś z zespołu postanowił jej odpowiedzieć. Wow! Nie przywykła do tego, że ktoś rozumiał jej komiksowe nawiązania. - O nie! – odkrzyknęła ze śmiechem, nadal leżąc na plecach i nie patrząc w stronę sceny (i tak nie miałoby to sensu) – Wymieniłeś dwie największe pizdy! Thor jeszcze by przeszedł chociaż zawsze twierdziła, że był tępym osiłkiem, ale Kapitan Ameryka był typowym amerykańskim żołnierzykiem i jego nadmuchana prawość i honorowość przyprawiała o wymioty. Żadnej dyskusji jednak nie podjęli, bo po pierwsze: Gemma odpłynęła i nie za bardzo wiedziała jak wrócić, a po drugie: zaraz zjawił się przy niej @Gregory Wilkox. - Jak dobrze cię nie widzieć! – wyszczerzyła się zawieszając mu się na ramieniu – Zgubiłam oczy. Musisz albo dotransportować mnie do dormitorium, albo niańczyć cały wieczór. To mówiąc wspięła mu się na plecy i owinęła wokół niego wszystkimi kończynami. - Twój wybór – zaśmiała się, domyślając się, której opcji na pewno teraz nie wybierze.
Zastanawiać mógł fakt, że Gemma zwracając się do Basa w dwóch zdaniach, w obu jej język dalece odbiegał od profilu księżniczki, za którą Szwajcar ją uważał. Prawda była natomiast taka, że po pierwsze był nią tak zamroczony, że prawie nie docierał do niego sens słów kobiety a po drugie – dla niego to właśnie był basowy „profil tej jedynej”. Nie znosił napompowanych, sztucznych i kłamliwie uprzejmych lasek z kijem w dupie, które za wszelką cenę próbowały zrobić z siebie inną osobę. Stąd też Gemma paradoksalnie tą autentycznością zyskała w jego oczach jeszcze więcej, o ile w ogóle dało się ją postawić jeszcze wyżej w wyobrażeniach mężczyzny. Odwrócił się na chwilę (ciągnięty przez innego muzyka do fortepianu), kiedy krzyknęła mu w odpowiedzi. No trudno, żeby na dziecięcych bluzach widnieli najgorsi kryminaliści, ale nie zmieniało to faktu, że ten moment był zobrazowaniem w pigułce przedstawienia „jak przegrać życie w dwie minuty: w roli głównej pianista ze szwajcarskim serem zamiast mózgu”. I oczywiście zauważył tego typa, który wyrwał mu żonę (bo przecież nie można mu było wmówić, że Gemma sama się na Gregu uwiesiła, dla Basa to było ciut nie porwanie jego księżniczki) i mimo swojej lekkoduszności coś zakuło go w sercu. Widział dziewczynę pierwszy raz na oczy, rozmawiał z nią, o ile można to nazwać rozmową, może niecałą minutę i był bardziej zazdrosny niż o swoją własną siostrę. No, może nie AŻ tak jak starszy brat bywa zazdrosny o młodszą siostrę, ale w każdym razie bardzo. W tym momencie wyciągnął sobie dwa wnioski. Po pierwsze nie ma szans u Gemmy Twisleton, kapitan Hufflepuffu, najpiękniejszej kobiety pod słońcem, a po drugie – ten typ od noszenia jej na barana ma u Basa przesrane. Wypluł się też o ten bar zupełnie niepotrzebnie, bo okazało się, że po prostu jego ulubiona tańcząca para zniknęła mu na chwilę z oczu i kiedy spojrzał na parkiet jeszcze raz, oni wciąż tam byli. -A, cholera, coś mi się pojebało, sorry – machnął ręką na muzyka obok, który tylko popukał się po głowie. Musiał się uspokoić a właściwie zająć myśli czymś innym, więc grał i śpiewał coraz bardziej skomplikowane utwory, kiedy nagle chłopak z tej laurkowej pary pchnął dziewczynę do basenu. -Jasny pies… - Bas aż otworzył usta ze zdziwienia, a śpiewająca obok uczennica chyba też wystraszyła się Theo, bo na moment oboje urwali śpiewanie. Wrócili do umilania czasu bawiącym się studentom już po chwili, ale Szwajcar przestał patrzeć na klawisze i odwrócił się sprawdzić, czy ktoś tę bidulkę wyłowił, bo był gotów w tej chwili rzucić się do basenu na ratunek, po czym kontrolnie (strzałem w łeb) przypomnieć koledze, że nie wrzuca się kobiet do wody bez pozwolenia. Ale to, co się wydarzyło chwilę potem sprawiło, że Bas roześmiał się w głos. Zmoczona dziewczyna (@Bridget Hudson) należała do tych walecznych i jednego z delikwentów opieprzyła na czym świat stoi a na drugiego rzuciła się z pięściami. Lenz oderwał ręce od fortepianu i kiedy oczy obojga na chwilę się spotkały, pokazał dziewczynie dwa uniesione do góry kciuki. Mimo wszystko wciąż kołatał mu się w głowie obraz jego rudej księżniczki porwanej przez jakiegoś oprycha (drugą wersją było to, że jest tak popularna w szkole, że ma swoich własnych giermków) i po kilkunastu utworach zaczął mylić nuty. Mylił nuty to on w pierwszej klasie, a nie teraz – po dwunastu latach nieprzerwanej gry, dlatego od razu doszedł do wniosku, że i tak impreza się kończy, a z niego niewiele już tutaj będzie w tym depresyjnym stanie. -Zieg.. Znaczy, kochana koleżanko solistko, dasz radę dociągnąć parkiet do końca? – zapytał, kiedy mieli przerwę i do końca imprezy nie została więcej niż godzina. Nie chciał zostawiać uczniów z jej wyjącym głosem, ale miał serdecznie dość i jedyne, o czym myślał to powrót do domu i posłuchanie normalnej muzyki. Kochana koleżanka solistka aka kozi głos zgodziła się niechętnie, ale ważne, że Bas mógł zebrać się do mieszkania, uprzednio informując osobę zatrudniającą (mniemam profesora Forrestera), że powoli zamykają parkiet i on ulatnia się na chatę. I tak będzie musiał grać na każdej szkolnej uroczystości w tym domu wariatów, więc godzina w tę czy we w tę nie powinna zrobić nauczycielowi różnicy.
- Jak przyniesiesz mi wstyd to następnym razem zabieram kogoś innego – rzuciłam ironicznie, niechętnie (a przynajmniej udawałam, że niechętnie) pozwalając @Rayener Arthas się objąć. Trudno ukryć, że moja groźba mogła stać się prawdą – w końcu otrzymałam na ten bal kilka innych zaproszeń, ale tak naprawdę Ray był jedyną osobą, z którą chciałam spędzić ten dzień, więc mój szantaż był jedynie głupim żartem. Byłam zdecydowanie bardziej skłonna do łamania regulaminu niż chłopak, ale starałam się zachować ostrożność – w końcu jeden z moich starszych braci był nauczycielem, a wolałam mieć z nim dobre relacje. Gdy Ray zajmował się zamawianiem wody wydobyłam z biustonosza maleńki flakonik, który wyglądał jak butelka perfum – dzięki zaklęciu zmniejszającemu miał trochę większą pojemność (niestety wciąż nieszczególnie dużą), ale pozwalał zachować pozory. Wlałam trochę czterdziestoprocentowego trunku do mojego napoju, po czym gdy Ślizgon do mnie wrócił wyciągnęłam dłoń w jego stronę. - Chcesz trochę? – zapytałam puszczając mu oczko i popijając swój lekko wyskokowy napój. Spojrzałam na basen i po chwili spojrzałam na Raya z uśmiechem, który mówił wszystko. - Pewnie, że chcę sprawdzić! – rzuciłam uradowana. Byłam niemalże pewna, że to niemożliwe (a jeśli nawet to najprawdopodobniej będzie wyglądać żenująco), ale nie mogłam przegapić takiej okazji do wygłupów.
Poważnie, na tej imprezie było zbyt dużo Dearów i ich krewnych. Liamowi aż głupio się robiło, jak na każdym kroku musiał wyjaśniać swoje pokrewieństwo z kimś. Za kogo Thijs go już musiał mieć? Znaczy wiadomo, wielki ród, o którym głośno w Wielkiej Brytanii i poza nią... Ale mimo wszystko, robiło się to już nużące. Profesorowi zaczęły chodzić po głowie plany zmiany nazwiska. - Nie, z takim nastawieniem mógłby jednak siedzieć w samotności. Myślisz, że Expecto Patronum na niego działa? - Mrugnął żartobliwie do swojego rozmówcy. Dobrze, Corbijn już się przestał denerwować. Może papierosy pomogły, może po prostu musiał z siebie wyrzucić parę nienawistnych słówek, może potrzebował chwili. - Szczerze? Chciałbym to usłyszeć... - Pokręcił głową z rozbawieniem i podążył wzrokiem za profesorem zielarstwa. Spoważniał od razu, widząc tam Doriena. Liam był całkiem zadowolony z tego, jak ładnie udało mu się odciąć od swojego najbardziej znielubionego brata. Jakimś cudem nie wpadali na siebie, nie rozmawiali ze sobą, nie mieli najmniejszej styczności... Już spory kawał czasu! Starszy Dear był zachwycony, poważnie. Teraz jednak okazało się, że jedna z jego najlepszych uczennic musiała się zakochać akurat w Dorienie, przyprowadzić go na szkolną imprezę i wszystko zepsuć. Liam nie chciał wiedzieć, czy młody pracownik Ministerstwa Magii bardzo się zmienił, czy miał dłuższe włosy, czy wyglądał poważniej, czy cokolwiek. Wolał o nim nie myśleć. - Najchętniej przykleiłbym go do tego krzesła, żeby nie miał jak uciec. - Odparł spokojnie, próbując powstrzymać myśl, że hej, to całkiem kuszące i proste do wykonania. Nie był jednak jakimś dzieciakiem i głupawym żartownisiem, więc zostawił różdżkę w spokoju. - Prawdopodobnie jest piekielnie inteligentny - Liama nie interesowały starożytne runy i się w tych tematach nie odnajdował, a wręcz nawet nie próbował. Fairwyn mógł robić, co tylko chciał. - Dobra, koniec. Nie psujmy sobie imprezy - zarządził i zamilkł, żeby posłuchać, jak dyrektor oznajmia wszystkim wygraną Ravenclaw. Nie mógł powstrzymać dumnego uśmiechu.
-Raczej nie. Ciekawe czy był jakiś desperat, który tego próbował. – mruknął rozbawiony, ale szczerze mówią, to sam by tego spróbował przy ich kolejnej rozmowie. Był tylko jeden mały problem – nie potrafił. Nie chciał jednak się tym chwalić. Holender nie był jakimś wielkim mistrzem zaklęć. Nigdy nie przykładał do nich zbyt wielkiej uwagi. Potrafił sobie radzić bez nich, a w razie czego, znał kilka podstawowych. Pewnie gdyby mógł, to pisałby nawet kredą po tablicy. Już bez przesady, po co wyręczać się z takich pierdół? Otworzył nieco szerzej oczy, a mina na twarzy Thijsa wyglądała na nieco przerażoną. W przeciwieństwie do Liama, nie chciał usłyszeć śpiewającego Edgara. Głównie dlatego, że czuł się, jakby to on miał być głównym bohaterem jego piosenki. Z jednej strony, nie wierzył, że Fairwyn potrafiłby ułożyć piosenkę, z drugiej bał się, że jakimś cudem potrafiłby skleić kilka sensownych i bardzo nieprzyjemnych wersów. -Nieee… - odparł kręcąc przecząco głową na boki. Nie było trudno dostrzec, gdy Liam przestał żartować na widok kolejnej ofiary nauczyciela run. Pierwsza rzecz jak przyszła na myśl Holendrowi, to że ktoś bliski Dearowi i zechce mu pomóc. Słowa profesora transmutacji zaskoczyły zielarza i spojrzał na swojego rozmówce pytająco. -Coś nie tak? –spytał, bo nie wyczuł w tym żadnego żartu. –Ktoś znajomy? – dodał, chcąc się upewnić. Nie miał zamiaru roztrząsać bardziej tego tematu. Raz jeszcze spojrzał na Doriena stojącego przy Edgarze. -A co z jakąś pasją czy coś? – mruknął, wzdychając cicho pod nosem. Thijs kierował się chęcią przekazania wiedzy swoim podopiecznym, a nie jakąś inteligencją. Do tej pory integracja z uczniami sprawiała mu radość. Fakt, nie miał do tego zbyt wielu okazji, ale po krótkim okresie przygotowawczym już wiedział, że to lubi. –Nie wierze, że nie potrafił znaleźć ciekawszej pracy. Znaczy nie mam na myśli, że bycie nauczycielem jest nudne. To świetna zabawa, ale nie dla kogoś takiego jak Edgar. Przecież ta praca wymaga jakieś integracji z uczniami, a on nie sprawia wrażenia, jakby mu to odpowiadało. – wręcz przeciwnie, gdyby mógł to pewnie zamknąłby przed nimi drzwi do gabinetu z tabliczką „nie przeszkadzać”. Lekkim skinieniem głowy przytaknął Dearowi i z uśmiechem na twarzy wysłuchał dyrektora. Przez moment miał nadzieję, że ten go przedstawi przed uczniami na balu, ale jak widać nie wyszło. Może we wrześniu się uda. Nieco szerszy uśmiech pojawił się na twarzy Holendra, gdy Hampson wspomniał o Gryfindorze. No nieźle, zwycięzcy Pucharu Quidditcha. Szkoda, że nie było go z nimi, gdy wygrywali swoje mecze. Miał zostać ich opiekunem, wiec chciał poczuć ten niesamowity klimat i cieszyć się z nimi. Zaklasnął kilka razy, gdy dyrektor skończył przemowę. Spojrzał pytająco na Liama. -Co dalej? – spytał, chociaż szczerze mówiąc, to miał ochotę wziąć rozbieg i wskoczyć do wody, miedzy uczniów. Ciekawe jakby zareagowali na dwóch nauczycieli w swoim towarzystwie.
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 48
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
Młodzi nauczyciele, na szczęście sobie poszli i Edgar znów mógł zająć się kontemplacją manuskryptu. Jednak jego spokój nie mógł oczywiście potrwać nawet chwilę. Po pewnym czasie zorientował się, że ktoś mu się przygląda i napotkał wzrok @Dorien E. A. Dear. Merlinie, a ten czego chciał? Fairwyn spojrzał w innym kierunku, żeby chociaż nie zachęcać impertynenta do zbliżenia się, ale najwidoczniej robił to za późno. Słysząc pytanie zamknął oczy i głośno wypuścił powietrze, odszukując wewnętrzne pokłady cierpliwości, po czym powoli zwrócił wzrok na młodego mężczyznę. - Owszem – odparł obojętnie – Jeden z nich w każdym razie. Jednak dalsze słowa intruza wyraźnie wskazywały na to, że miał na myśli konkretnego Fairwyna. Tylko fanów mu tu do szczęścia brakowało. Zdążył się już przyzwyczaić, że z osób zachwycających się jego pracą, zaledwie garstka była możliwa do strawienia. A że zawsze na początku myślał o ludziach jak najgorzej (potem mimo wszystko i tak potrafili zejść poniżej jego oczekiwań), już miał tego człowieka dość. Mimo wszystko nie dał po sobie tego poznać, zewnętrznie okazując tylko, tę co zwykle, chłodną obojętność. - Dziękuję – skinął nieznacznie głową, bo tego wymagała forma – Mam nadzieję, że się panu przydały. Miał to w głębokim poważaniu. Nie kojarzył go, a więc wątpił w to, że mężczyzna coś w interesujących go dziedzinach osiągnął. Chyba, że to miał być wstęp do prośby o konsultowanie jakichś badań, wtedy był on zbyt długi, zbyt nudny i przede wszystkim wystosowany w dziwnych okolicznościach. Ale czy po czterdziestu latach mniej lub bardziej intensywnego obcowania ze skretyniałą rasą ludzką coś go jeszcze mogło zaskoczyć? Nie skomentował uwagi o świadomości uczniów. Po ich stanie wiedzy wnosił, że większość z nich nawet koło żadnego z jego płodów* nie stała, zaś Ci którzy się z nimi kiedyś tam zapoznali, wcale nie byli mniej irytujący. Odchąknął tylko, do tego nawet niezbyt wymownie. Zastanawiał się, czy mężczyzna zamierza mu coś w końcu konkretnego powiedzieć, czy tylko przyszedł zawracać mu gitarę.
*chyba, że obok Ceasara, huehuehuehue Nie dogadaliśmy się w końcu, kiedy Ruth do nas podeszła, więc założyłam sobie, że jeszcze nie, bo już nie dam rady pisać ;p Najwyżej jej odpowiem później.
Alkohol rozcieńczony z wodą mógł nie smakować tak dobrze, więc Ray szybko dopił to, co zamówił i podsunął szklankę pod nos Vivi. To musiało wyglądać naprawdę podejrzanie, że dziewczyna nalewała mu zawartość flakonika na perfumy, a ten pił to ze smakiem. Gdyby ktoś ich zobaczył, za picie na terenie szkoły, mogliby nawet zostać wyrzuceni, może dziewczyna dostałaby łagodniejszą karę, w końcu jej brat jest nauczycielem, ale Rayener? Ależ skąd, wyrzuciliby go na zbity pysk i to tuż przed ostatnim rokiem nauki. Po takim ciosie chyba by się nie pozbierał, tym bardziej, że ambicje miał niemałe i cały rok harował na jak najlepsze oceny. Naprawdę, to byłby koszmar. W rzeczywistości Ray nie lubił chodzić do szkoły, mimo, że Hogwart dawał mu dużo swobody i możliwości wyrażania siebie, chłopak czuł się tak, jakby był poddawany jakiejś tresurze, uczono ich tylko tego, co było wygodne. Dlaczego nauczyciele nie przekazują im pełnej wiedzy? A zaklęcia niewybaczalne? Jak mają się bronić przed czymś, czego nie znają? Tak, wystarczył łyk alkoholu, by ślizgon znów zaczął swoje rozkminy o życiu, naprawdę musiał ograniczyć spożywanie tej używki. Koniecznie. Basen zapełniał się ludźmi, a dalej od brzegu stali ci, którzy byli niezwykle rozczarowani tym, że zamiast parkietu, cały teren pokrywa woda. Rayenerowi to nie przeszkadzało, bo kochał pływać i wiedział, że Vivien również to kocha. Ale co to za bal bez tańca? Oczywiście nie mógł być to byle jaki taniec na boiskowej trawie (chociaż w rzeczywistości i tak nie byłby byle jakim- w końcu byli w strojach kąpielowych!). Ray postanowił pójść o krok dalej, więc zaprowadził swoją partnerkę do wody, w której mieli odbyć balowy taniec. Zapewne musiało wyglądać to niezwykle komicznie, gdyż już samo chodzenie, czy bieganie w wodzie było hardcorowe, taniec wydawał się tutaj niemożliwy. Tylko ktoś musiał w końcu podjąć wyzwanie, więc Rayener objął Vivi, zaczynając walca. -Szybsze tańce pod wodą muszą być zajebiste, tylko wyobraź sobie breakdance albo... albo balet- zaśmiał się, wykonując powolny obrót. Szybsze ruchy pochłaniały tyle energii, że Ray wolał ich unikać. -Jak się bawisz, moja piękna? Wśród tych wszystkich ludzi, którzy raczej pływali (zamiast tańczyć- o ironio!), czy odbijali do siebie piłkę plażową, taniec Rayenera i Vivien wyglądał przezabawnie. Ale czy oni mieli się tym przejąć? Oczywiście, że nie, robili już o wiele głupsze rzeczy (bywały też mądre rzeczy, ale teraz rozmawiamy o tych głupich, jasne?). Nie obchodziło ich to, że ktoś patrzy, przecież to tylko zabawa. Są wakacje! Chłopak podniósł ją tak, jak w dirty dancing i obrócił się kilka razy, trzymając ją w powietrzu. Wielkim plusem tej kruszynki było to, że była niezwykle leciutka, każdy obrót był dla niego przyjemnością. Jednak niebyłby sobą, gdyby ta chęć zrobienia czegoś głupiego, która była niepowstrzymana. Trzymał dziewczynę w powietrzu, pod nią była woda, co mogłoby pójść nie tak? Ray po prostu wrzucił ją do wody, a czy ona się tego spodziewała, czy nie, to już inna sprawa. Nie mógł powstrzymać napadu śmiechu, romantyczny taniec (w wodzie, masakra), przerodził się w ofiarę głupkowatości ślizgona. No nie można mu ufać.
Nieszczególnie bałam się tego, że ktoś nas nakryje - po pierwsze zachowywałam się bardzo dyskretnie, po drugie najprawdopodobniej za taką akcję dostalibyśmy co najwyżej zawieszenie, a tego typu karą nieszczególnie się przejmowałam. Zamierzałam iść na studia głównie z ciekawości i ambicji, ale także dlatego, że nieszczególnie śpieszyło mi się w stronę dorosłości - marzyłam o tym by śpiewać, a do tego studia nie były mi potrzebne, poza tym miałam zapewnioną posadę w rodzinnym biznesie. Studiowanie było poniekąd moją fanaberią. Weszliśmy do basenu i rozpoczęliśmy nasz niezdarny taniec - w normalnych warunkach najprawdopodobniej rozgromilibyśmy parkiet, ale tańczenie w wodzie nie było zbyt łatwe - mimo to było bardzo miło. To była jedna z takich bardzo wyjątkowych chwil, które jakimś dziwnym trafem zostają w głowie na całe życie. W gruncie rzeczy był to moment zwyczajny, jeden z wielu - z drugiej jednak to właśnie z takich drobnych, miłych składa się szczęście. Właśnie dlatego kochałam Raya - w jego towarzystwie nawet w najgorszych chwilach dało się znaleźć łut szczęścia. Gdy przyjaciel mnie podniósł - czułam się doskonale. Wirowanie w powietrzu sprawiało mi tyle radości, że zupełnie straciłam czujność i nawet nie spostrzegłam, że mój przyjaciel chce mi zrobić nieśmieszny żart. Wleciałam do basenu przy okazji łykając mnóstwo wody. Wynurzyłam się lekko wkurzona, by po chwili wykorzystać element zaskoczenia i wciągnąć Raya pod wodę w ramach zemsty. Chwilę się powygłupialiśmy, ale byłam już trochę zmęczona, więc wypiliśmy jeszcze trochę i opuściliśmy miejsce imprezy zadowoleni z takiego przebiegu imprezy.
Ups. ‘Wujek’ chyba faktycznie był taki, jak o nim mówili. Niezbyt sympatyczny, bardzo oschły i nad wyraz znudzony. Siedział na balu jak za karę i to taką niesłusznie wymierzoną, zero skruchy. Wydawałoby się, że osoba o tak ogromnym ego i wysokim mniemaniu na temat samego siebie ulegnie nieco po serii komplementów. No… niestety nie tym razem. Dorien stał tak przed nim, jak kretyn, z sekundy na sekundę coraz bardziej zażenowany. Miał wrażenie, że wręcz się zbłaźnił, choć przecież nie palnął głupoty, nie popełnił gafy. Uhum, problem musiał leżeć po tej drugiej stronie. – Emm… tak, oczywiście – odpowiedział, chociaż Edgar wyglądał na niezbyt zainteresowanego dalszą rozmową – Te wspaniałe opisy niesamowicie poszerzają horyzonty. Na pomoc przyszła mu Ruth. W porę uratowała swojego księcia z bajki, jeszcze za coś Fairwynowi podziękowała. Niestety nie wyglądała na szczęśliwą, a zaszklone od łez oczy widział pewnie nawet Edgar, który automatycznie zszedł na dalszy plan. Dziewczyna nalegała, by zwinęli się z imprezy, zatem Dorien podążył za nią, nie pytając o powód. Porozmawiają później, w bardziej odpowiadającym temu miejscu.
Bal był bardzo przyjemny, a trzynastolatek świetnie bawił się w tłumie wszystkich uczniów. Źle się czuł, gdy powoli wszyscy wychodzili. Wyszedł z wody, wysuszył się i przysiadł gdzieś przy barze, wyglądając przy tym przekomicznie. Zamyślony, sączył jakiś napój przez rurkę, obserwując przy tym wszystkich. Śmiać mu się chciało, gdy co chwilę ktoś zagadywał Edgara, a później odchodził z niezbyt zadowoloną miną. Czy Ci wszyscy ludzie, naprawdę nie wiedzieli jakim ten stary pryk jest człowiekiem. Pewnie psując innym zabawę, przez sam swoją obecność czuł jakąś chorą satysfakcję. Pech chciał, że ostatnia osoba zostawiła portfel na krześle i ani Edgar, ani właściciel dokumentów z pieniędzmi tego nie zobaczył. Serio, nie wróci się? Z odrobiną nadziei, że Dorien zawróci, patrzył jak po prostu kieruje się w stronę wyjścia. Westchnął bardzo zrezygnowany i szybko podszedł do Fairwyna. Nie odezwał się nawet dzień dobry, a tylko posłał mu jedno przelotne spojrzenie i zabrał portfel z krzesła. -Ej! – zawołał, biegnąc lekkim truchtem w kierunku Deara. Zajrzał jeszcze do środka, by upewnić się czy to na pewno jego. Na zdjęciach dokumentów był chyba on. Więc pociągnął go delikatnie z koszulkę, by się zatrzymał. Ehh, jak on nie lubił rozmawiać z wyższymi osobami. -Yy… Współczuję. – zaczął trzymając w dłoni portfel. –Z nim nawet nie warto próbować rozmawiać… Twój portfel, wypadł Ci. – dodał oddając własność Deara i uśmiechnął się do niego i jego partnerki. Lekkim skinieniem głowy pożegnał się i wyprzedził parę, kierując się do wyjścia.
Nie wspomniał Edgarowi o ich pokrewieństwie. Nie było sensu. Starszy mężczyzna był na tyle niezainteresowany jakąkolwiek rozmową, że Dorien wręcz żałował podjęcia próby. Czy był rozczarowany? Może troszkę. Nie wierzył matce, że ten wujek Edgar faktycznie jest taki, jak o nim mówią. Ruth wyciągnęła go z tej niekomfortowej sytuacji, uratowała ukochanego z opresji. Nie chciała za wiele tłumaczyć, także mężczyzna pozwolił jej pociągnąć się za rękę. Wmieszali się w tłum, Dorien szedł krok w krok za Ruth. Nagle poczuł szarpnięcie z tyłu. Za koszulę pociągnął go jakiś niewysoki chłopaczek, piętnastu lat na pewno nie miał. Musiał być uczniem, choć Dorien zorientował się wtedy, że większość uczestników balu byli raczej w wieku Vivien. Chłopak podał Dearowi portfel, który najwidoczniej wysunął mu się z kieszeni, kiedy pochylał się nad stolikiem Fairwyna. Dead podziękował młodemu, pogrzebał w swojej sakiewce i wcisnął chłopakowi w rękę kilka galeonów znaleźnego, a potem pognał za Ruth.
//zt
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Boisko, dawno tutaj nie był no i miał przeczucie, że nikomu nie będzie się chciało tutaj przychodzić zaraz po rozpoczęciu roku. Było więc to idealne miejsce na to by pobiegać. O dziwo przyniósł ze sobą dwie butelki wody. Gdzie zazwyczaj brał tylko jedną i to na dodatek pustą. Zakłócenia jednak były zbyt wielkie by ryzykować tym że chcąc nalać wodę zacznie pluć z różdżki strumieniami ognia i jeszcze spali trybuny oraz całą zieleń dookoła. Zaczął jak zwykle od truchtu, przemieniając go od czasu do czasu w szybszy bieg lub nawet krótko trwały zryw i sprint. Właśnie przed chwilą taki skończył przez co znów przeszedł do ciężkiego stawiania kolejnych kroków i truchtania kolejnego okrążenia wokoło całego boiska - a to do najmniejszych nie należało z pewnością.
"Dlaczego ty nie chcesz grać w Quidditcha?", "No spróbuj - może się okaże, że masz naturalny talent?", "Marie przecież to będzie takie spontaniczne, jak nagle wystartujesz do drużyny - cała ty!". I jak tu wszystkim powtarzać, że ona tak właściwie to nie za dobrze lata na miotle? Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że robi to fatalnie. Wołanie miotły potrafi przez 10 minut nie przynosić efektów, a kiedy już jest w powietrzu... Lepiej uważać na spadające z nieba puchonki i wyciągnąć jakiś porządny parasol. Rozmyślania na temat zapisu do drużyny poprowadziły ją w stronę boiska. Nogi instynktownie niosły ją przed siebie, a ona nie zastanawiała się nad celem podróży. Pojawiała się tu tylko podczas lekcji, a i tak nie zawsze (czasem z roztrzepania zapominała, że przecież na miotlarstwo też powinna uczęszczać). Dlatego przez pierwsze kilka sekund miała problem ze znalezieniem wejścia. Kiedy się to jednak udało pierwsze co zauważyła to fakt iż nie jest tutaj sama. Jakiś chłopak biegał sobie w okół boiska. Spoglądała na niego przez krótką chwilę wiedząc, że jeszcze nie dostrzegł jej obecności. Właściwie to powinna sobie stąd pójść żeby nie przeszkadzać mu w treningu, ale... O tym pomyślała już po fakcie. Najpierw jednak przyłożyła dłonie do ust robiąc z nich rodzaj nagłośni i zawołała: - I proszę państwa, Thomas biegnie przed siebie jak burza! To bieg jego życia, nic go dzisiaj nie powstrzyma! Jeszcze kilka metrów dzieli go od zwycięstwa! I.. I... PRZEBIEGŁ LINIĘ METY! Tłumy wiwatują! - Zaraz po zakończonym monologu wydała z siebie odgłos wiwatującego tłumu "Waaa! Wooow!" i kilka klaśnięć. Dlaczego Thomas? Bo to jedno z imion, z którymi w Anglii spotykała się najczęściej. Więc uznała, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że trafi. Niestety nie kojarzyła tego chłopaka, ale to nic dziwnego. Bardzo dużo osób w szkole wciąż było dla niej zagadką. Uczyła się w Hogwarcie dopiero rok, podczas gdy inni mieli za sobą już 9 lat w jednej szkole.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Każdy normalny faktycznie by zawrócił i odszedł, albo zajął się sobą i również rozpoczął jakiś trening. Przez co odwrócił głowę w stronę skąd nadbiegały do niego okrzyki jakiegoś dziewczęcia. O dziwo nawet go to rozbawiło, co było widać po nim, że zaczął z trudem łapać oddech podczas biegu, poprzez chichot jaki go napadł. Ruszył sprintem jakby dzieliły go ostatnie metry do osiągnięcia celu i po tym jak przebiegł przez "linię mety" zaczął biec truchtem, podnosząc przy tym teatralnie ręce bardzo wysoko, okazując, że zwyciężył ten bój. Cały czas truchtając tym razem w stronę swojej torby - którą zostawił mniej więcej na środku boiska, zaczął machać w stronę trybunów, pozdrawiając swoich wszystkich wiernych kibiców, którzy to przyszli go dzisiaj dopingować. Wysyłając w te tłumy kilka buziaków poprzez przyłożenie ręki do ust i skierowaniu ją później w losowe trybuny, a także na samym końcu w stronę blondynki która, to zdawała się krzyczeć najgłośniej. Zatrzymał się przy torbie i wyciągając z niej ręcznik otarł nim swoją twarz i zaczesał włosy do tyłu układając go sobie zwiniętego niedbale, mniej więcej po środku na karku. Wyciągnął butelkę z wodą i odkręcając zaczął pić kilka łyczków, na końcu ruszając w stronę dziewczyny. Miał do niej kawałek, więc na razie szedł. To była dla niej okazja by jeszcze uciec, albo poczekać i wysłuchać historii jego życia, jak to przez wiele miesięcy przygotowywał się do tego biegu, że robił to z jakiegoś szczytnego celu i medal odda na rzecz jakiś biednych stworzeń - na przykład rudych mugoli. Po tym jak zbliżył się do dziewczyny, ta zamarła. Aż tak bardzo złą sławę posiadał, że przed chwilą wrzeszcząca i odważna osoba straciła język w gębie? Nie chcąc by dostała zawału odwrócił się na pięcie i ruszył do swojej torby, gdzie się spakował i wrócił do zamku. z/t
Pierwszy mecz w sezonie zgromadził wielu uczniów i studentów na trybunach. Pogoda była wietrzna, nie rozpieszczała również temperaturą, ale emocje sprawiały, że wydawało się jakby było cieplej. Całe szczęście też nie padało, zapowiadała się więc całkiem przyjemny mecz. Zawodnicy przywykli już pewnie do trenowania w znacznie gorszych warunkach! Lazare jak zawsze przypomniał o przestrzeganiu zasad, prosił o czystą grę. Potem uwolnił znicz i tłuczki i wziął kafel pod pachę. Gracze mogli już pomknąć na swoje pozycje, tylko ścigający zostali przy środku boiska. Wyrzucił piłkę, która trafiła w ręce ślizgona.
zasady Proszę o napisaniu ile ma się punktów z gier miotlarskich w pierwszym poście!
Lope dosłownie nie mógł się doczekać pierwszego meczu w tym roku. Kiedy Hiszpan dowiedział się, że będą grać z Gryffindorem tylko roześmiał się pod nosem - doskonale zdawał sobie sprawę, jak wygląda sytuacja w ich drużynie. Kapitan miał wszystkich głęboko w dupie, zainteresowania drużyną nie przejawiał od dobrego roku. Z zawodników kojarzył tylko rozwydrzoną smarkulę, która wcześniej go zaatakowała. Wydawało się, że nie będzie miał z kim rywalizować... Zresztą, powinien się już do tego przyzwyczaić w Hogwarcie. Jego własna drużyna niestety też zawodziła - próbował ich rozruszać już we wrześniu, ale najwyraźniej resztę niezbyt to obchodziło. Lope nie próbował usprawiedliwiać Ślizgonów, czy to brakiem czasu, czy może prywatnymi sprawami. Widział, że współpraca podupadła i jedyną osobą na którą mógł naprawdę liczyć była Vivien. Nawet Drama kompletnie go olała i wyjechała po prostu do Meksyku. A Monte...? Był tak zapalony do bycia kapitanem, tymczasem w meczu w Grecji nie uczestniczył. To, że oberwał piorunem nie robiło już większego wrażenia na Mondragónie. On sam nigdy nie pozwoliłby niczemu, żeby odciągnęło go od Quidditcha. Ćwiczył bez przerwy, chociaż więcej uwagi poświęcał teraz nauce - musiał jakoś nadrobić zaległości, żeby w końcu przejść na trzeci rok studiów. Jednak wyczekując na mecz nie mógł praktycznie myśleć o niczym innym. Brakowało mu tego niesienia wpierdolu i obrał sobie za cel sprawienie, że Gryfoni ze wstydu sami rzucą się z mioteł. Zabrał swojego Nimbusa, założył pełny strój do gry w szmaragdowo-srebrnych barwach i przyszedł do szatni, gdzie przywitał graczy. Kapitana ogarnęła taka pewność siebie, że nawet nie krzyczał na nich za to, że trening kompletnie nie wypalił. - Zero litości. - powiedział, poprawiając swoje ochraniacze i wskakując na miotłę. Ocenił wzrokiem drużynę Gryffindoru, ale zaraz potem przeniósł wzrok na Limiera. Złapał kafla w ułamku sekundy i przemknął w górę, kierując się w stronę pętel przeciwników. Nie zamierzał lecieć na pałę, więc odnalazł Vivien i rzucił jej piłkę, wskazując, żeby próbowała zdobyć punkty.
To był pierwszy mecz w którym brałam udział od wypadku w Grecji i miałam nadzieję, że mimo przerwy treningi dały mi tyle, że będę w stanie zagrać tak znakomicie jak podczas lata. W naszej drużynie ostatnio ze względu na ukończenie szkoły przez Lucasa, Ori i Larissę był pewne braki, ale staraliśmy się je za wszelką cenę "ogarnąć". Wiedziałam, że w tym momencie ja i Lope jesteśmy najsilniejszymi ogniwami. Odziałam się we wszystkie konieczne ochraniacze i nastawiłam kompas, po czym wysłuchałam przemowy Lope i... Wystartowaliśmy. Lope zaczynał, lecz po chwili otoczyli go zawodnicy Gryffindoru, więc bez wahania podał do mnie. Przechwyciłam kafel i korzystając z braku ścigających przeciwnej drużyny na mojej drodze podleciałam kawałek i zwodząc obrońcę rzuciłam
Pierwszy mecz, w którym miałam grac w drużynie szkolnej. mecz w Grecji to zupełnie co innego. Byłam tak zestresowana, że nie wiedziałam jak mam na imię. Weszłam na boisko zupełnie nie słuchając co mówili inni. Jedynie istotny fakt, że Lysander też grał jakoś mnie pocieszał. Wzbiłam się w powietrze i przeleciałam kilka kółek, próbując się rozgrzać. Mimo, ze było całkiem ładnie na dworze, czułam się jakbym była kostką lodu. Niezbyt dobrze radziłam sobie ze stresem. Po rozpoczęciu meczu starałam się jak najbardziej skupić, ale cholera nie szło mi to. Obserwowałam zawodników. Po kilku minutach kafel wylądował w ręku Vivien, która rzuciła, żeby strzelić... no i strzeliła. Nie obroniłam, ale postanowiłam się tym nie przejmować i po prostu grać dalej. Przecież to jeszcze nic nie znaczy. Dobra Bianca, weź się w garść. - pomyślałam. Odszukałam wzrokiem mojego brata i podałam do niego kafel. Następną obronię, no przynajmniej taka miałam nadzieję.