Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Wydawało się, że Daisy gra całkiem spokojnie, bo ani nikt w nią nie uderzał tłuczkami, ani ona sama nie próbowała tego robić. Nic dziwnego, że łapanie kamyków wychodziło jej tak świetnie i miała ich już dobry tuzin. Śmigała na swojej super miotle, nie dając się trafić żadnemu tłuczkowi, które chociaż nie odbijane w jej stronę, to wydawały się same za nią latać. I znowu jeden z nich był wyjątkowo uparty i Daisy już widziała śmierć w oczach i niemalże wyobraziła sobie jak ląduje na ziemi razem z koszem kamyków, które rozsypują się dookoła i może jeszcze połamaną miotłą. Przyśpieszyła jednak i przechytrzyła wszystkie te okropne piłki, w końcu miała z nimi niemałe doświadczenie. Złapała przy okazji jeszcze parę kamyków, szło jej naprawdę wyśmienicie.
To co tu się odpierdalało to był za przeproszeniem jakiś kurwa jebany żart - drużyna Gryffindoru niemalże się rozpadła, kapitan miał wszystko gdzieś (a moja kandydatura była namolnie ignorowana), więc szło nam słabo. Bałem się dostać wpierdol od SLytherinu, bo to było poniżej mojej godności, ale niestety wszystko wskazywało na to, że się tak stanie. Mieliśmy takie braki kadrowe, że dzisiaj zamiast latać na pałce z Etką zostałem ścigającym. Nie czułem się na tej pozycji zbyt pewnie, ale w końcu zawsze mogłem zostać szukającym, a to by była dopiero tragedia. Okoliczności były chujowe, ale nie miałem wyboru. Gdy moja siostrzyczka nie obroniła pętli przejąłem kafla i popędziłem w stronę przeciwległej pętli. Nie znałem się na zwodach, więc zwyczajnie rzuciłem w lewą pętlę.
Obrońca ślizgon był całkiem rozluźniony, w końcu byli taką super drużyną, że musieli wygrać! Śledził całą dziejącą się akcję po drugiej stronie boiska, sam wystawiając twarzyczkę do zimnego wiaterku. Otrzeźwiły go dopiero wrzaski z trybuny, otworzył oczy a tam...! W jego stronę pędził gryfoński pałkarz z kaflem w ręku? Lys rzeczywiście na ściganiu się nie znał, bo ślizgoński obrońca nie miał problemy z obroną. Rzut był dosyć lekki, więc z łatwością wystrzelił w tamtym kierunku, najpierw odbił piłkę, a potem się na nią rzucił i podał do kapitana.
No cholera, ta dziewczyna była wprost niezastąpiona! Lope głośno pogratulował swojej ścigającej i podleciał do niej, żeby przybić z nią piąteczkę, kiedy piękna obrończyni Gryffindoru zbierała się w sobie po tym ataku. Uniknął w popisowym stylu jednego tłuczka, poleciał dalej, kontrolując lot Lysandra i w myślach wręcz wymuszając na nim obronę. Chyba by go zabił, jakby przepuścił kafla już na samym początku. To, że oni zrobią to Gryfonom było oczywiste. Teraz Lope chciał dobić do dwudziestu punktów, więc ryknął na obrońcę i przejął kafla. Pomknął naprzód, próbując jak najlepiej wykiwać przeciwników, kiedy nagle oślepił go ból. Sekundę zajęło mu uświadomienie sobie, że ktoś trafił go tłuczkiem - a pulsujący ból w ramieniu sprawił, że wypuścił piłkę, która zaraz została przejęta przez przeciwników. - ZNOWU TY, SZMATO? - warknął, widząc niedaleko Wykeham z pałą. Chwycił się za rękę, chociaż wiedział, że da radę wytrzymać ból. Ba, uderzenia tak cienkiej i słabiutkiej dziewczynki wytrzymałby nawet pierwszoklasista.
Szukający latał sobie w miarę spokojnie, trzymając się jak najdalej o walki o kafel. Miał wrażenie, że ludzie zaraz się o niego pozabijają, a kibice zdawali coraz mocniej wczuwać się w swoją rolę i wrzeszczeć, jak gdyby miało to w jakiś sposób pomóc zawodnikom. Jego to w sumie nieco dekoncentrowało, przez co ciągle nie mógł złapać tej małej piłeczki. Raz widział ją całkiem niedaleko, ale musiał uważać, bo kapitan Slytherinu prawie w niego wleciał, więc szukający ponownie zaczynał od zera. Latał od trybun do trybun, przeczesywał niebo i ciągle znicz pozostawał nieuchwytny! Jak oni czarują tę małą kulkę?
4,5
______________________
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Od meczu w Grecji wyczekiwała rozgrywki Gryff vs. Slyth. Pizduś-plastuś Mondragon aż się prosił o zarobieniu tłuczka na ryj. Z tej okazji zakupiła sobie nawet zupełnie nowy komplet wszystkiego – od rękawic po kask. Miała dwa stypendia, więc mogła sobie na to pozwolić. Tylko miota i pała została stara, ale ich zjebistości nikt podważyć nie mógł. Braki w drużynie były dołujące, ale Ettie była pewna, że nawet bez połowy graczy daliby radę takim niedorobom jak Ślizgoni. Najbardziej w tym wszystkim smucił fakt, że Lys miał grać na pozycji ścigającego, a nie z nią na pale, bo byli zabójczym duetem, ale już trudno. Bez ścigających byłoby gorzej, a ona mogła zapieprzać za ich dwoje, przy takim poziomie furii. Stojąc jeszcze na murawie, kiedy Limiere powtarzał im, Merin wie po co, zosady, wyłapała spojrzenie Mondragona. Uśmiechnęła się do niego perfidnie i pokazała język między dwoma palcami, dobitnie demonstrując co jej może (chociaż nawet tego by mu nie pozwoliła). Wzbili się w powietrze i kapitan (sic!) Sythu od razu złapał piłkę. Ku jej uciesze. Nie miała pod ręką tłuczka, ale to nie przeszkadzało jej w natarciu w jego stronę. Zaśmiała się , hamując, kiedy Lope oddał kafla drugiej ścigającej. - PRZESTRASZYŁEŚ SIĘ?! – wywinęła młynka pałką – SŁUSZNIE! Zanurkowała, kręcąc się gdzieś koło Lysandra, który był przy piłce po ich stracie punktu i pilnowała, czy nie leci w niego żaden tłuczek. Nie udało mu się strzelić, ale nie to było teraz ważne. Ważny był ten wymok Mondragon lecący z piłką i głową pełną marzeń, że w końcu coś w życiu osiągnie, a jeszcze ważniejszy był tłuczek, który zmierzał w jej kierunku. Uśmiechnęła się do siebie i zamachnęła się na piłkę, celując w Ślizgona. Zaśmiała się głośno słysząc krzyk Mondragona. - PODZĘKUJ ŁADNIE – odwrzasnęła – OSZCZĘDZAM CI WSTYDU! I TAK BYŚ NIE TRAFIŁ! Pomachała Lysowi, który przejął piłkę wypuszczoną przez Pierwszego Mazgaja Slytherinu i pomknęła tłuc w innych graczy.
W gruncie rzeczy ostatnim razem nie poszło mi aż tak źle - może zjebałem trafienie, ale przynajmniej udało mi się nie spaść z miotły, ani nie stracić piłki. Przejąłem piłkę i popędziłem w stronę pętli - nie miałem szczególnie wyboru. Omijałem przeciwników raz po raz dając któremuś z bara - na coś przydał się ten zestaw dzikich i niezbyt urodziwych ochraniaczy na który wydałem całą fortunę. Byłem już blisko pętli, gdy zamachnąłem się by rzucić, lecz wtem... oberwałem z tłuczka w kolano. Piłka opuściła moje dłonie lecąc w zupełnie inny kraniec boiska. - Kurwa mać! -rzuciłem w stronę Manese starając się nie zesrać z bólu. Moje nogi wciąż były dość mocno obolałe po wypadku na festiwalu, mimo że je złożyli.
Ostatnio grałam dawno temu, bo podczas burzy w Grecji. Potem miał być trening, ale sowa Lope tak zapodziała list, że znalazłam go dopiero tydzień później! Więc nawet mu nie odpowiadałam, bo tylko by się zdenerwował. Mimo braku ćwiczeń i tak czuję, że jestem w niezłej kondycji, to pewnie dzięki bieganiu codziennie rano. Bo wiadomo, wtedy trochę wymachuję ramionami, więc to jest niezłe ćwiczenie, żeby potem sprawnie uderzać pałką. Biorę swojego super Nimbusa, zakładam piękną koszulkę quiddichową, a ręce wsuwam rękawiczki z cielęcej skórki. No i jest jeszcze moja własna pałka, która ma jakieś tam ozdóbki grawerowane, więc wygląda pięknie. Tak przygotowana mogę iść i wygrywać. Wskakuję na miotłę i lecę szukać tłuczków. Znajduję akurat gdy jeden z gryfonów leci z kaflem prosto do pętli. Chyba nie kiedy ja mam pałkę w ręku! Uderzam idealnie, celnie, a potem uśmiecham się do niego, kiedy krzyczy w moim kierunku.
Byłam bardzo zadowolona z tego, że udało mi się trafić za pierwszym razem. Nie zamierzałam ustąpić tym lujkom z Gryffindoru - musieli wiedzieć komu należy się palma pierwszeństwa. Nasza drużyna była może strasznie osłabiona, ale nie zamierzałam się poddawać - to, że w zeszłym roku oddaliśmy im puchar nie znaczyło, że mieliśmy zgodzić się na to samo w tym sezonie. Po trafionym strzale przybiłam z Lope piąteczkę, po czym staraliśmy się (bezskutecznie) zabrać Zakrzewskiemu piłkę. Na szczęście nie udało mu się trafić, więc Lope zabrał kafel.... i niestety oberwał tłuczkiem. Zakrzewski ponownie przejął piłkę, a gra robiła się coraz bardziej brutalna, więc Daisy też trafiła go tłuczkiem. Przejęłam piłkę i popędziłam w stronę pętli przeciwnej - niestety nie miałam Lope pod ręką, więc musiałam stanąć sama twarzą w twarz z siostrą Zakrzewskiego. Miałam nadzieję, że tym razem wysiudam ją równie łatwo. Zrobiłam zwód i rzuciłam do prawej pętli.
Mecz trwał, a ja po prostu patrzyłam na rozgrywkę. Obserwowałam kafla i lekko się uśmiechnęłam kiedy kapitan Sytherinu dostał tłuczkiem od Etki. W sumie nic do niego nie miałam, ale to był sport, więc... no bywa! Mój wzrok błądził po boisku i jednocześnie starałam się utrzymać pełne skupienie. No dobra, najbardziej pełne na jakie było mnie stać. Kiedy obrońca ślizgonów obronił moją twarz przyozdobił grymas. Który powiększył się kiedy Lys oberwał tłuczkiem. Okej może i naprawili mu nogi po festiwalu, ale kurde. Zamach na brata trochę mnie rozproszył. Zobaczyłam pędzącą w moim kierunku ścigającą Slytherinu. Gówno, kurwa, ja pierdole. To chyba nie był najlepszy pomysł wsiadać na miotłę. Nie lubiłam przegrywać, a teraz dostawaliśmy w dupę z mojej winy tak właściwie. Znowu nie obroniłam, złe fatum nade mną wisiało. Rzuciłam kafla do Lysandra.
Młody Ślizgon nie przepadał za chłodem, wiec nie za specjalnie cieszył się z meczu przeciwko Gryfonom. Zimny wiatr sprawiał, że chłopak niechętnie wsiadał na swoją miotłę w celu odnalezienia znicza dla domu węża. Nie wątpił, że prędzej czy później mu się to uda, ale istniało jakieś prawdopodobieństwo, że zrobi to przeciwnik. Na samą myśl o tym irytował się. Początek meczu w wykonaniu Monte wyglądał trochę bardziej jak latanie dla zabawy niż poszukiwanie znicza w celu zwycięstwa. Chłopak kręcił się dookoła boiska i robił beczki, które mogły ciekawie wyglądać, ale nie wnosiły niczego do meczu. Z boku obserwował zmagania kolegów i to jak po raz drugi kafel przeleciał przez obręcze Gryfindoru. Przewaga rosła dosyć szybko, ale nie był to jeszcze bezpieczny wynik. Nieco znudzony zapikował w dół i bliżej ziemi rozglądał się za niewielką złocistą kuleczką.
Wszystko szło w miarę w porządku, ludzie obrywali tłuczkami, bramki wpadały, a szukający dalej przeklinali w poszukiwaniach złotej piłeczki. Niestety, coś niedobrego zaczęło dziać się z miotłami, jak gdyby oddziaływała na nie dziwna magia...
Musisz dodatkowo rzucić kostką, jeśli masz mniej niż 20 pkt z gier miotlarskich.
1-2 - z początku uznałeś, że dziwne drżenie trzonka jest po prostu związane z tym, jak mocno targają tobą emocje. Jednak niespodziewanie twoja miotła wyhamowała i zatrzymała się tak, że poleciałeś do przodu i nie mogłeś zatrzymać swojego pędu. Masz szczęście, że nie byłeś wysoko, ale i tak straciłeś przytomność, gdy uderzyłeś o ziemię. Wystarczyła pomoc ze strony paru uzdrowicieli i niebawem możesz wzbić się ponownie w powietrze, ale trochę szumi ci w głowie. Akcja nieudana. 3-4 - miałeś wrażenie, że nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś osiągnął swój cel. Ba, było tak blisko, kiedy nagłe szarpnięcie miotłą sprawiło, że zmieniłeś kierunek. Utrzymałeś się, ale nie miałeś pojęcia, dlaczego tak się stało. Udaje ci się opanować miotłę na tyle, żeby udało ci się twoje zagranie. 5-6 - twoja miotła zachowywała się dziwacznie. Raz przyspieszała, raz pikowała w dół, a ty z trudem leciałeś dalej. Niestety, przez tak nierówny i niekontrolowany lot obrywasz tłuczkiem (wybierz miejsce). Mimo to udaje ci się wykonać zagranie.
Rzucamy jednocześnie zwykłą kostką na akcję i tą, dopóki ktoś nie wyrzuci 1 lub 2.
To zdecydowanie nie był mój dzień! Mi i całej drużynie szło tragicznie, a Slytherin spuszczał nam regularny wpierdol. Wszystko mnie bolało i nie zdobyłem ani jednego punktu musiałem jednak wziąć się w garść. Po raz kolejny przejąłem piłkę od Bianci i poszybowałem na drugi koniec boiska. Dość mocno wstrząsnęło moją miotłą, ale udało mi się opanować sytuację. Mimo to jakiś cymbał z drużyny Slytherinu brutalnie wyrwał mi piłkę. - MONDRAGON TY CHUJU JEBANY W DUPĘ PRZEZ CRAINA - wrzasnąłem, ale to i tak nie miało sensu.
Kostka: było 2 i 4, ale nie mam drugiego ścigającego, więc darmowy przerzut na 3 i płatny na 5 XD Przerzuty 1/3
Lope nie wiedział nawet o czym wrzeszczała ta mała gówniara. Miał wrażenie, że siłą próbuje zwrócić na siebie jego uwagę, nie rozumiał niestety po cholerę. I tak nie miała u niego żadnych szans, na pewno nie z taką mordą. Zignorował jej słowa o jakimś przestraszeniu się, bo nawet nie zauważył wcześniej, że w ogóle w jego stronę leciała. Zresztą, wolał skupić się na jakichś realnych przeciwnikach niż podskakującej na miotle dziewczynce. Zaśmiał się sarkastycznie ze słów Wykeham, która myślała chyba, że rzeczywiście ma rację. Po raz kolejny Lope zadawał sobie pytanie z kim on w ogóle gra... - WSTYDEM BYŁO TO, ŻE W OGÓLE WSIADŁAŚ NA TĘ MIOTŁĘ. - odkrzyknął, dając sobie już z gówniarą, udającą pałkarkę spokój. Pochwalił głośno Daisy, unosząc kciuk w górę, kiedy tak pięknie miotnęła w tego przerośniętego idiotę. Mondragón słyszał już w szkole, że odznaczył się durnym bohaterstwem w czasie wydarzeń na festiwalu. Szkoda, że wypuścili go już z Munga. - Zajebiście, Vivien! - krzyknął i skrzywił się nieco, bo ramię znów zabolało. Miał wrażenie, że gdyby nie ochraniacze miałby połamaną rękę, ale nigdy by tego nie przyznał na głos, oczywiście. Ślizgonom szło zajebiście, a lamy z Gryffindoru jak zwykle dawały ciała, więc Lope był dumny ze swojej drużyny. Obserwował kątem oka Monte, kontrolując czy wypatrzył znicza. Miał wrażenie, że niektórzy zawodnicy lecieli jakimiś dziwnymi zygzakami na swoich miotłach, ale nie zwrócił na to uwagi. Bo właśnie wypatrzył łazęgę Zakrzewskiego. Bez ceregieli wbił się w chłopaka, wyrywając mu piłkę zdrową reką i odlatując z drwiącym śmiechem. - MUSISZ MNIE MYLIĆ ZE SWOJĄ MATKĄ? - pomknął bez oglądania się za siebie do pętli, mając nadzieję, że obrońca Gryfu znowu spęka. Rzucił z całej siły w lewą pętlę.
1
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
- CO TO MÓWI O TOBIE, SKORO TO JA MAM WIĘCEJ UDANYCH AKCJI? - odkrzyknęła. Wszystkie kobiety są multitaskerami, mogła grać i ripostować na raz, szczególnie że w obu dziedzinach była świetna. To nie tak, że się uwzięła czy coś, ale… No dobra – to dokładnie tak. Pilnowała tłuczków również w innych częściach boiska, ale przez cały ten czas, szukała okazji do zaatakowania Mondragona. I nie zamierzała odpuścić żadnej. Tym razem strzał nie był taki pewny. Gdyby miała przy sobie Lysa, mogliby to pięknie rozegrać, ale z rezerwowym pałkarzem nie umiała nawet w połowie tak się dogadać. Wolała więc spróbować sama. Zamachnęła się z całej siły na oddalonego o pół długości boiska kapitana Slythu i… nie dała rady. Dobrze, że Mondragon był sierotą i Bianca zapewne da radę obronić jego rzut.
Mecz cały czas trwał i ani widu ani słychu o jakimkolwiek golu dla Gryfonów. Nie wiedziałam czy to ja przynoszę takiego pecha czy co, ale zaczęłam powoli wierzyć, że jestem talizmanem nieszczęścia. W każdym razie nagle poczułam jak trzonek mojej miotły zaczyna się trząść. Doszłam do wniosku, że to po prostu moje emocje tak na nią działają. Dupa, żadne emocje. Moja kochana miotła postanowiła sobie odpocząć i zatrzymać się kilkadziesiąt metrów nad ziemią, bo czemu nie? Poleciałam w dół. Robiłam wszystko, żeby wyciągnąć różdżkę z szaty, żeby jakkolwiek się zatrzymać nad ziemią, żeby nie uderzyć. Nic z tego. Jebłam w ziemię równo i od razu straciłam przytomność. Kiedy się obudziłam jedyne co do mnie docierało to szum w uszach, ból głowy i twarze uzdrowicieli, które się nade mną pochylały. Zamrugałam kilkakrotnie żeby pozbyć się mroczków przed oczami. Mruknęłam, że wszystko w porządku i wróciłam do gry. Nasza drużyna i tak dostawała w dupę. Trochę kręciło mi się w głowie, ale to nie było ważne. Miałam obronić, byłam pewna, że obronię. Merlinie, po co ja się na to pisałam. Najpierw farba na runach, teraz miotła tez zaczęła sobie ze mnie żartować. Może ja powinnam zrezygnować z magii na jakiś czas?
KUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUURWAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA. Nie dość, że moja siostra znów straciła piłkę i boleśnie upadła na ziemię (bidulka) to ja zaraz po przejęciu kafla znowu oberwałem tłuczkiem od tej ciemnej dziołchy i straciłem piłkę. Kurwicy można od tego dostać. Na co dzień byłem piekielnym dzieckiem szczęścia, więc taki pech nie mieścił mi się w głowie. Ja, Lysander Skarsgard Zakrzewski po raz pierwszy od nie wiem kiedy wybuchnąłem płaczem - nie ze smutku, ale ze wściekłej, niepohamowanej złości.
Ostatnio zmieniony przez Lysander S. Zakrzewski dnia Sob Paź 14 2017, 20:34, w całości zmieniany 1 raz
Kwestia pozycji szukającego w Gryffindorze to w ogóle była ciekawa sprawa, bowiem ubiegało się o nią bardzo dużo osób. Koniec końców tuż przed samym meczem kapitan musiał podejmować trudne decyzje, nie mogąc się zdecydować kogo wystawić. Ostatecznie wybrał całkiem nieźle, a przynajmniej taką miał nadzieję. Młodemu Gryfonowi z pewnością nie można było odmówić pewności siebie - pomykał na lśniącej miotle pomiędzy innymi zawodnikami, wypatrując złotej piłeczki. Nie zwracał uwagi na dokonania innych, koncentrując się w pełni na swoim zadaniu. Znicz bardzo ciężko było wypatrzeć, chociaż pogoda wcale nie należała do najgorszych. Tak czy inaczej chłopak miał spore problemy, a każdy promyk nadziei szybko gasł. Kiedy zdawało mu się, że już dolatuje do upragnionej piłeczki, ta nagle jakby rozpływała się w powietrzu. Kto to pomyślał, żeby znicze były takie szybkie?
Latam sobie, patrząc co się dzieje i wypatrując kolejnej okazji na miotnięcie pałką. Nagle dziwne rzeczy zaczynają dziać się z moją miotłą, najpierw myślę, że to ktoś złapał mnie za witki i jakoś dziwnie kręci, albo może rzuca na mnie zaklęcie, ale szybko zauważam, że nie jestem odosobniona. Latam bez kontroli w górę i w dół, na chwilę zapominam, że powinnam zajmować się tłuczkami, bo moja uwaga skupia się na utrzymaniu się na miotle. Ciężkie piłki postanawiają wykorzystać sytuację i jedna z nich uderza mnie boleśnie w ramię. Syczę z bólu, ale szybko gonię za tłuczkiem, żeby w niego uderzyć. I udaje się, ponownie leci w Lysandra. Śmieję się, bo znowu trafiam, a ten się strasznie wkurza, a nawet płacze (?) i bardzo mnie to bawi.
5->6 5 na miotłę przerzut 1/2
Ostatnio zmieniony przez Daisy Manese dnia Sob Paź 14 2017, 20:56, w całości zmieniany 2 razy
Walka była zażarta i Lope doskonale to widział. Nie miał pojęcia o jakich udanych akcjach wrzeszczała Wykeham - jedyne co widział to, że kręciła się swoim chudym tyłkiem na miotle i próbowała machać pałą, a tylko raz jej się udało. Miał ochotę krzyknąć, że ma świetnego cela, kiedy znowu próbowała się na niego zamachnąć, ale była zbyt daleko. Najwyraźniej to pierwsze trafienie było zwykłym szczęściem. Po wyśmianiu dziewczyny pokręcił się trochę przy pętlach Gryffindoru, żeby posmakować satysfakcji płynącej z udanego ataku. O to chodziło! Już nawet ból ramienia nie był tak dotkliwy. Obserwował, jak Bianca podaje do Zakrzewskiego i dostaje od Daisy. Lope zawył z uznaniem dla dziewczyny, która spisywała się fenomenalnie. Chciał od razu pędem lecieć po kafla, ale zobaczył na twarzy Gryfona... łzy? Mondragón zaniósł się takim śmiechem, że o mało co a sam by zleciał z miotły. Złapał kafel, próbując opanować rozbawienie. Naprawdę aż takie cioty przyjmowali do Gryffindoru? Nawet jego siostrunia nie ryczała po tym, jak upadła, z tego co widział Ślizgon, a Lys? Może niech wróci do zamku, skoro tak. ope nadal śmiał się, kiedy chciał podać Vivien, przez co nie zwrócił uwagi na - uwaga, ponownie - Wykeham. Tłuczek prosto w plecy wydusił z Hiszpana powietrze i łzy stanęły mu w oczach. Odwrócił się szybko i skulił na miotle, żeby nikt tego nie widział - hipokryta jeden. Jebać kafla, miał wrażenie, że zaraz umrze przez ból.
Ostatnio zmieniony przez Lope Mondragón dnia Sob Paź 14 2017, 20:47, w całości zmieniany 1 raz
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Była zaskakująco spokojna jak na fakt, że przegrywali. Właściwie to w ogóle nie śledziła wyniku. Liczyły się tylko tłuczki i to żeby leciały w konkretną osobę. Ettie nie widziała nawet, że Bianca zleciała z miotły. Przed oczami miała tylko Mondragona przejmującego kafla. Po jej trupie. Zaleciała Ślizgona od tyłu i wykorzystując będącego w okolicy tłuczka, zamierzyła się w Ślizgona. Trafiła idealnie w dół pleców. Miała szczerą nadzieje, że nery będą kurwia rwały jeszcze przez dobrych kilka miesięcy.
Nie wiem na jakiego chuja ja po raz kolejny przejmowałem tego kafla - byłem beznadziejnym ścigającym i równie dobrze mógłbym pokazać białą flagę i skończyć ten festiwal żenady. Musiałem jednak chociaż udawać, że jeszcze się staram, żeby wesprzeć moich wspaniałych przyjaciół, z którymi w zeszłym roku zdobyłem puchar. Mondragón śmiał się ze mnie, a teraz ja wybuchnąłem śmiechem widząc ból na jego krzywej mordzie. Udało mi się przejąć piłkę i tym razem przeleciałem całe boisko bez dostanie wpierdol, więc nie było aż tak źle. Doleciałem do pętli i próbując udawać, że radzę sobie z kaflem zrobiłem coś co udało zwód i rzuciłem w środek.
Kostka: 3 -> 6 (i milion przerzutów bo nie mam drugiego luja) Przerzut: 2/3
W końcu stało się. Nadszedł sędziwy dzień – mecz Quidditcha. Tyle treningów. Tyle stresu. A jednak, nie w przypadku Antoinette, obrończyli ślizgonów. Wiatr był zimny, ale nie przejmowała się tym zbytnio. Nie nasza ruda pannica, która wręcz wiedziała, że muszą wygrać. Dla niej innej opcji nie było. Ale tym, co naprawdę sprawiło, że otrzeźwiała zupełnie, były wrzaski dobiegające z trybun. A co potem się działo? Niemalże wszystko automatycznie. Jak na razie gra toczyła się. Raz było lepiej, raz gorzej, i to właśnie, przynajmniej dla Antoinette, było wspaniałe. Na dodatek szczególnie mocno ceniła ryzyko, które rozbudzało u niej adrenalinę oraz endorfiny. Antoinette nie potrafiła ukryć lekkiego uśmieszku – ten wyskoczył u niej znienacka, całkowicie ogarniając jej bladą twarzyczkę, otoczoną pasmami rudych włosów. Lecąc na miotle, zauważyła coś dziwnego. Początkowo uważała, że to wszystko przez emocje, które ją zaatakowały. Ale nie, przyczyna była jednak inna. Dziewczyna nie wiedziała, co się dzieje. Miotła trzepała nią w te i wewte, ale największym problemem okazał się tu... tłuczek. Ten leciał prosto na nią. Zrobiła unik w bok, ale tłuczek i tak ją znalazł. Broniła się, oczywiście, ale ten i tak ją dopadł, nie tworząc jednak u niej jakichś większych obrażeń. Potarła tylko obolałe ramię, które chwilę wcześniej miało bliski kontakt z tłuczkiem, ale ból powoli słabł, aż w końcu opuścił ją zupełnie. To się musiało tak stać - pomyślała i poleciała, by dalej bronić pętli.
2 i 5
Ostatnio zmieniony przez Antoinette Apsley dnia Sob Paź 14 2017, 21:27, w całości zmieniany 1 raz
Poszukiwania znicza ani trochę nie szły młodemu Ślizgonowi. Latał od jednych pętli do drugich i rozglądał się na wszystkie strony, w poszukiwaniu małego świecidełka. Latający nad głową tłuczek ani trochę nie ułatwiał chłopakowi zadania. Momentami skupiał się bardziej na unikaniu go, niż poszukiwaniu znicza. Zdecydowanie nie był to dzień trzynastolatka. Nieco zirytowany zatrzymał się na moment, by ogarnąć całą sytuację panującą na boisku. Zdziwił się nieco, kiedy prowadzili już czterdziestoma punktami. Najwyraźniej Vivi i Lope byli dziś w szczytowej formie, a może to po prostu Gryfoni byli tacy słabi. Było to bardzo możliwe. Z drugiej strony przecież drużyna francuza była najlepszą w cały Hogwarcie.
Gryffindor przypominał w tym momencie przejechanego chomika - większość zawodników albo była poraniona albo beczała. Było mi żal Bianci, ale widząc minę Zakrzewskiego chciało mi się śmiać. Powstrzymałam się jednak, bo jeśli mam być szczera trochę bałam się agresji ze strony lekko niezrównoważonej Wykeham. Mogłabym godzinami opowiadać o kolejnych kilkunastu minutach, ale trudno mi przypomnieć sobie szczegóły. Pamiętam tylko jak przejęłam piłkę, po tym jak Tosia obroniła i popędziłam na drugą stronę boiska. Lope był obstawiony, więc poleciałam przed siebie robiąc kilka naprawdę zajebistych zwodów. Przeleciałam podwójną pętlą wokół Zakrzewskiej i wyrzuciłam piłkę w stronę prawej pętli.
Wróciłam do gry. Musiałam. zacisnęłam zęby i po prostu latałam wokół obręczy. Moja miotła nadal zachowywała się jakby miała okres. Raz przyspieszała, raz zwalniała, raz lekko spadała w dół. No z ziemią przynajmniej już zaprzyjaźniona byłam, więc może powtórka z rozrywki? Miałam trochę dość. Ze względu na to, że i tak przegrywaliśmy dużą ilością punktów, to może niech ślizgoni po prostu złapią już tego znicza i po sprawie? Rzadko się poddawałam, ale nadal czułam się jakbym dopiero co zeszła z karuzeli. Szkoda, że nie karuzeli śmiechu. Zobaczyłam lecącą ku mnie Vivien, ale zobaczyłam też lecącego ku mnie tłuczka i szczerze powiedziawszy to na nim skupiłam swoja uwagę. Chciałam się jakoś odsunąć, no cokolwiek, ale moja miotła była dzisiaj głupią pizdą i się chyba zablokowała. Poczułam jak moje ramę przeszywa ból. Czułam się tak jakbym złamała obojczyk na małe kawałeczki. Moją twarzy wykrzywił dość spory grymas. - Ja pierdole. – powiedziałam przez zęby, powstrzymując łzy. Bolało, po prostu bolało.
JUż nawet nie będę opisywał moich przemyśleń, bo ten mecz sprawił, że po raz pierwszy w życiu miałem wątpliwości czy życie ma sens i jedyne czego chciałem to zakończyć ten okropny festiwal żenady. Moja biedna siostrzyczka oberwała tłuczkiem, a ja nawet nie mogłem jej bronić. Wiedziałem, że muszę zabronić jej brania udziału w Quidditchu, bo nienawidziłem gdy nie mogłem dać jej stu procent bezpieczeństwa. I kurwa, jakbym miał jakieś jebane deja vu. Znowu ta sama laska i tłuczek. Po raz trzeci straciłem piłkę w ten sam sposób.