Jest to duża powierzchnia o owalnym kształcie, rozmiarów około 55 na 152 metry. Po dwóch przeciwnych końcach, na polach bramkowych umieszczone są trzy tyczki, każda z obręczą na czubku, do których to wrzuca się kafla. Po środku znajduje się koło środkowe, skąd na początku meczu wypuszcza się piłki. Odbywają się tu wszystkie rozgrywki Quidditcha między domami, a także treningi drużyn. Czasem uczniowie przychodzą sami, bądź większymi grupami by polatać sobie dla przyjemności.
Wydawało się, że Daisy gra całkiem spokojnie, bo ani nikt w nią nie uderzał tłuczkami, ani ona sama nie próbowała tego robić. Nic dziwnego, że łapanie kamyków wychodziło jej tak świetnie i miała ich już dobry tuzin. Śmigała na swojej super miotle, nie dając się trafić żadnemu tłuczkowi, które chociaż nie odbijane w jej stronę, to wydawały się same za nią latać. I znowu jeden z nich był wyjątkowo uparty i Daisy już widziała śmierć w oczach i niemalże wyobraziła sobie jak ląduje na ziemi razem z koszem kamyków, które rozsypują się dookoła i może jeszcze połamaną miotłą. Przyśpieszyła jednak i przechytrzyła wszystkie te okropne piłki, w końcu miała z nimi niemałe doświadczenie. Złapała przy okazji jeszcze parę kamyków, szło jej naprawdę wyśmienicie.
Ich relacja była niekończącą się niespodzianką. Zdawali się prześcigać w tym, kto wymyśli większą głupotę i ciężko było rozstrzygnąć kto ostatecznie wygrywał. - Nie ubolewam przez to jakoś bardzo - Jego puls był zadziwiająco spokojny, jakby pewne rzeczy wciąż do niego nie docierały. Jak na przykład oddech Leonardo, który zawirował na szyi Ezry w momencie, gdy Gryfon się odezwał. - Mhm? - mruknął przyjemnie, mając nadzieje, że chłopak werbalnie podzieli się niektórymi z nich, ale jak zwykle Leo był bardziej narwany. Clarke ledwie zdążył nabrać powietrza i został wciągnięty pod wodę. Hej on tylko żartował, powoli zaczynało go to męczyć... Generalnie znowu dał się zaskoczyć Vin-Eurico, choć teoretycznie powinien być już przygotowany na podobne wybryki. Po ich ostatniej rozmowie był jednak przekonany, że obaj chcą ten epizod z ich życia jak najszybciej zamknąć. I prawie im się udało. Prawie. W wodzie wszystko jakby spowolniło. Nie słyszał muzyki ani rozmów innych ludzi, wszystko zamieniło się w jeden wielki szum. Nie był też przyzwyczajony do patrzenia pod wodą, więc z trudem utrzymywał oczy otwarte. A było warto, bo włosy Leo tak zabawnie okalały całą jego twarz. Z nosa Ezry poleciało kilka bąbelków, bo wtedy jeszcze nie wiedział, że powietrze w płucach przyda mu się do czegoś innego. Nawet kiedy chłopak złapał go za kark, pozostawał nieświadomy. Ba, nawet sam przerzucił rękę przez szyję Leo, przytrzymując się go, żeby nagle nie wyrzuciło go na powierzchnię wody. Ale Leonardo nie przestał się przysuwać. Nie przestawał, aż do momentu, kiedy zabrakło już przestrzeni. Tym razem Ezra nie przeżył żadnej chwili załamania czy paniki. Nie zaczął się wyrywać, ale wzmocnił uścisk, praktycznie w tej samej sekundzie rozchylając wargi i oddając pocałunek. W jednym momencie z jego pamięci zniknęły te poważne rozmowy i odważne założenia. "Nie jestem biseksualny", "To nic nie zmienia"... Teraz Ezra rozkoszował się tym momentem, nie spiesząc się i dostosowując się do tego leniwego wrażenia spowolnienia czasu, które pojawiło się pod wodą. Na moment całkowicie się zapomniał i oderwał usta, by zaczerpnąć powietrza... A wtedy poszła masa bąbelków, powietrze zastąpiła woda (znowu) i Ezra z paniką wyrwał się Leo. Na powierzchni zaczął się krztusić. Jego oczy zaszły łzami, więc na oślep ruszył w stronę, gdzie sądził, że będzie brzeg. Złapał się i podciągnął do góry, nie wychodząc z basenu całkowicie, ale siadając na brzegu. Pochylił się nieco, odkasłując drażniące gardło uczucie i szybko mrugając. - Wow - udało mu się tylko powiedzieć, kiedy był już w stanie unieść wzrok na Leo. Po prostu... Wow.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leo nie dziwił się, że jego działania zaskakują Ezrę - sam siebie zaskakiwał. Teraz kompletnie nie wiedział, co strzeliło mu do głowy, ale nie zamierzał się nad tym nawet zastanawiać. Ostatnio zbyt dużo czasu spędził na zamartwianiu się i panikowaniu, co było dla niego ogromną odmianą. Chciał wrócić do swojej lekkomyślności. Dopiero w tej ostatniej chwili, gdy już prawie czuł wargi Clarke'a na swoich, dopadły go wątpliwości. Nie chodziło o to, że chciał się wycofać i zmienił zdanie, nie... Nagle zmartwił się, że Krukon może chcieć się odsunąć, tak jak tamtej nocy. Leo był prawie pewien, że teraz, gdy jest stuprocentowo trzeźwy, mógłby poczuć się zraniony - co z tego, że nie wiedział, czy w ogóle może poczuć się zraniony! Przecież dopiero co ustalali, że są przyjaciółmi i tamten wyskok nic nie zmienia. A Vin-Eurico właśnie do tego wracał, z własnej nieprzymuszonej woli. Cała niepewność zniknęła w chwili, gdy Krukon oddał pocałunek. Było w nim coś leniwego, ale z każdą chwilą stawał się coraz bardziej żarliwy. Leo nie mógł dopuścić do siebie myśli, że będą musieli w końcu przerwać, odsunąć się od siebie. Mógłby już tak zostać - otulony przyjemnie chłodną wodą, w której światło powoli zachodzącego słońca zabawnie tańczyło, z tym niezwykłym uczuciem, jakie dawał pocałunek. Nie wiedział, na czym polega jego przewaga. Może był bardziej przyzwyczajony do przebywania w wodzie i pod nią? Może po prostu był trochę bardziej psychicznie przygotowany do tej sytuacji, podczas gdy Ezra znowu został wzięty z zaskoczenia i mógł się zapomnieć w kwestii braku tlenu. Leo puścił go błyskawicznie i sam również wynurzył się jak najszybciej, biorąc od razu głęboki wdech. Odgarnął parę kosmyków włosów, które wpadły mu teraz do oczu i podążył za swoim towarzyszem, czując szczery niepokój. - Żyjesz? Odwzajemnił bezpośrednie spojrzenie Krukona i poczuł, że na jego twarz mimowolnie wpełza coraz to szerszy uśmiech. Leo nie obchodziło teraz, czy powinien mieć jakieś wyrzuty sumienia, albo czy postąpił dobrze - czuł się fantastycznie i nawet nie zamierzał tego ukrywać. Zgarnął czapkę, która najwyraźniej spadła Ezrze z głowy gdzieś w trakcie tego wpychania się do wody, zanim odpłynęła za daleko. Założył ją sobie tył na przód, aby utrzymywała chociaż trochę te szalenie kręcone włosy, które nawet zmoczone próbowały denerwować swojego właściciela. - Szczerze? Zajebisty pomysł z tą imprezą nad basenem. - Oznajmił, siadając niewinnie na brzegu obok swojego przyjaciela.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ezra na tym balu ostatecznie podjął decyzję o porzuceniu próby rozumienia wszystkich ewolucji, które dotykały znajomość jego i Leo. Nie było sensu w takim przemęczaniu mózgu. Ciało Ezry widocznie drwiło sobie ze wszystkich postawionych zasad i teorii, wybierając to, co jeszcze niedawno Clarke nazywał "złem". Aż dziwił się, że Leo go nie wyśmiał, bo zapomnienie o litrach wody znajdujących się wszędzie dookoła było trochę żenujące. Co mógł powiedzieć, pocałunki Leonardo sprawiały, że Ezra zapominał, gdzie jest góra, a gdzie dół, nie mówiąc już o tym, że otoczenie stawało się bardzo odległym drugim planem. - Ledwie, daj mi chwilę - Wziął kilka głębszych oddechów, uspokajając się. Z każdą mijającą sekundą coraz bardziej dochodził do niego absurd tej całej sytuacji. Całowali się. W miejscu publicznym, gdzie wystarczyła jedna osoba, żeby wywołać lawinę plotek, ciągnącą się za nimi przez resztę szkoły. No, za Ezrą. Leo przecież spędzał w niej swoje ostatnie dni. A że sytuacja była absurdalna to i reakcja Ezry też. Zamiast się skrępować i poczuć wyrzuty sumienia, zaczął się po prostu śmiać tak szczerze, że aż zaczynała go boleć szczęka. W kącikach jego oczu pojawiły się drobne zmarszczki, które najlepiej ukazywały, jak bardzo Ezra czuł się teraz szczęśliwy i rozluźniony. Pokręcił głową i na moment oparł czoło o ramię przyjaciela. - Szczerze? Nigdy nie zgadzałem się z tobą bardziej. - Gdyby znaleźli się na jakiejś sztywniackiej potańcówce, prawdopodobnie rozeszliby się w poszukiwaniu samotnych dziewcząt do zabawy, a tak znaleźli lepsze rozwiązanie. - Ale mogę wiedzieć, czym sobie zasłużyłem? Muszę pamiętać, co robić częściej. Uśmiechnął się ciepło, mówiąc tylko na wpół żartem. Na wszelki wypadek warto było wiedzieć, prawda?
Edgar T. Fairwyn
Wiek : 48
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : kamienny, lekko znudzony i pogardliwy wyraz twarzy
Już od jakiegoś momentu Edgar przysłuchiwał się rozmowie @Liam S. Dear i @Thijs H. Corbijn. Nie interesowała go ona w ogóle, ale siedząc dość blisko, chcąc nie chcąc, słyszał strzępy konwersacji. Jeżeli cokolwiek go w niej zainteresowało, to tylko głupota mężczyzn. Czy ktoś Dearowi płacił za reklamę szkoły, czy on naprawdę uważał uczniów za świetnych? Chyba nauczali zupełnie różne grupy… A ten drugi (Edgar nawet nie zaszczycił go spojrzeniem) był najwidoczniej nieziemsko naiwny. Nie mógł się doczekać aż pozna wszystkich uczniów… Chciał zaszczepiać w nich pasję… Czy on naprawdę nie zdawał sobie sprawy, że ci drący mordę i skaczący do wody kretyni to właśnie jego przyszli uczniowie? Najpierw trzeba by im wszczepić mózgi i dopiero wtedy można byłoby co poznawać. Fairwyna zawsze zastanawiało co kierowało ludźmi, którzy obierali karierę nauczycielską zupełnie z własnej woli. Cóż, najwyraźniej odmóżdżenie. Nasłuchawszy się już wystarczająco dużo głupot, zupełnie odciął się od zewnętrznego świata, analizując w myśli manuskrypt z Gwatemali, który dostarczono mu pocztą przed egzaminami. Opisywał jakiś rytuał i najprawdopodobniej zapisany był w języku Ch'olti', aczkolwiek Edgar nigdy wcześniej nie spotkał się z tą jego odmianą. O ileż wolałby być teraz w swoim gabinecie, niż na tym, pożal się Boże, balu… Z rozmyślań wyrwał go ruch przy jego stoliku. Zmierzył profesora transmutacji rozdrażnionym spojrzeniem, kiedy ten bez zaproszenia się do niego przysiadł. Przed Hogwartem, ostatni raz widział go, gdy ten miał może z 5 lat. Edgar nie utrzymywał kontaktów nawet z najbliższą rodziną od ponad 20 lat i z pewnością wielu swoich krewnych nawet by nie rozpoznał. Mimo wszystko był świadomy, że siedzący przed nim mężczyzna jest synem jego kuzynki i był nawet w stanie przypomnieć sobie jak wyglądał jako kilkuletni smark. - Dobry wieczór, profesorze Dear – odpowiedział oschle na powitanie, nie spuszczając wzroku z Liama. W innych okolicznościach najpewniej zwróciłby się do niego po imieniu, ale po pierwsze: byli w szkole, a otaczający ich z każdej strony uczniowie, byli wystarczająco dobrym powodem, żeby trzymać się formalności (swoją drogą, Edgar był ich zwolennikiem, z uwagi na poukładany i matrycowy wręcz styl). Po drugie zaś: miał nadzieję na szybkie pozbycie się intruzów, a wszelkie spoufalenia zmniejszały jego szanse. Przeniósł wzrok na przedstawianego mu mężczyznę i milcząc, przyglądał mu się badawczo w trakcie prezentacji Liama. Na słowa o ich pokrewieństwie, pokiwał wolno głową - wypieranie się byłoby pozbawione sensu. Niemal natychmiast rozpoznał w Holendrze swojego byłego studenta, szczególnie, gdy usłyszał jego nazwisko. Nie było czym sobie schlebiać - Edgar miał pamięć absolutną. Właśnie teraz, mierząc go pozbawionym wyrazu spojrzeniem, przypominał sobie wszystko co o nim wiedział – od ocen z run na końcowym egzaminie, po rdzeń w różdżce. Robił to mimowolnie przy każdym spotkaniu z drugim człowiekiem. - Znamy się – rzucił niedbale do siostrzeńca i skinął głową Holendrowi – Herr Corbijn… - nie bez powodu zwrócił się do niego w ten sam sposób, w jaki robił to w Trausnitz, ale po chwili poprawił się z lekko wyczuwalną kpiną w głosie - …profesorze. Z przyzwyczajenia uniósł słomkę między dwoma palcami, ale w połowie drogi do ust, przypomniał sobie, że to nie papieros i odłożył ją hamując poirytowanie. Nie można powiedzieć żeby wspominał Corbijna dobrze, ale na jego obronę należałoby przypomnieć, że Edgar nie wspominał dobrze nikogo. Miał tylko nadzieję, że mężczyźni szybko sobie pójdą.
Mikkel był zadowolony, że miał jednak jakieś towarzystwo w wodzie i nie wyglądał jak samotny szczeniak. Wiele osób unikało tej wody jak ognia, ale też całkiem spora grupa zdecydowała się już na kąpiel. On sam zamierzał korzystać z faktu, że słońce było wysoko na niebie i temperatura pozwalała na pływanie. Właściwie koniec czerwca w Wielkiej Brytanii to jeszcze nie pora na afrykańskie upały, więc do zachodu nie chciał wychodzić z wody. Wiedział, że mógł liczyć na Oriane i rzeczywiście Ślizgonka dołączyła do niego w basenie. Zawsze uwielbiał jej bezstresowe podejście do rzeczy. Nie przejmowała się tym, że na pewno wybranie kreacji na bal zajęło jej trochę czasu, albo ułożenie fryzury. Dziewczyny... Mikkel też przejmował się swoim wyglądem i zawsze dbał o to, by wyglądać adekwatnie do sytuacji. Dbał o swoją higienę i nie znosił, kiedy ludzie, a szczególnie chłopcy, nie wykonywali takich podstawowych czynności. - Nie kłamałbym przecież - zaśmiał się krótko i cieszył, że dziewczyna myślała podobnie. Nie wynurzał się już bardziej niż do ramion, tak więc nad wodą wystawała tylko jego głowa - Tak, już w porządku - odpowiedział Ori - Przepraszam, że nic nie napisałem, ale myślałem, że szybciej wrócę - wiedział, że powinien poinformować przyjaciółkę o swoim stanie. Tylko że nie lubił mówić o swoich słabościach, a naprawdę liczył, że choroba nie zabierze mu aż tyle czasu. Cieszył się, że wrócił do szkoły, chociaż na koniec roku. Warto było, przynajmniej ze względu na ten basen - No, ale... Coś mnie ominęło? Jakieś kłótnie, bijatyki? - spytał, chcąc się dowiedzieć jak najwięcej. Właściwie nie rozmawiał z nikim odkąd wrócił. Były to tylko jakieś krótkie wymiany zdań, ale nikt nie kwapił się do opowiadania tego, co go ominęło.
Parsknąłem śmiechem, gdy cały basen usłyszał, że jestem frajerem – Bas zdecydowanie nie miał instynktu samozachowawczego. Już po chwili dotarłem do tego ciula (@Bastian K. Lenz), z trudem powstrzymując się przed uściśnięciem go – w gruncie rzeczy i tak dość mocno mu przeszkadzałem podbijając do niego w czasie grania. - Elo Serek – rzuciłem energicznie (ale na tyle cicho, by za bardzo nie rozpraszać towarzysza) – Kupę lat, liczę, że mi to wszystko wyjaśnisz, jak już przestaniesz się błaźnić z tymi swoimi cymbałkami. Oczywiście wiedziałem, że pianino ma chuja wspólnego z cymbałkami, ale lubiłem dokuczać przyjacielowi – poza tym nie ukrywam, ze byłem trochę zirytowany, że chłopak nie wyjaśnił mi całej sprawy zbyt dokładnie. Cieszyłem się z jego przybycia, ale chciałem znać więcej szczegółów. Wiedziałem, że muszę być ostrożny, więc za bardzo nie rozpraszałem Basa – nieszczególnie chciałem dostać w zęby. Z lekką nonszalancją oparłem się o pianino (oczywiście lekko, żeby Szwajcar nie powiedział, że przystawiam się do miłości jego życia). - Bianci nie będzie, pojechała do przyjaciółki do Afryki – rzuciłem od niechcenia, by po chwili dodać ze śmiechem – Masz pozdrowienia. Prawie się posikała z wrażenia jak jej powiedziałem, że przyjeżdżasz. Upewniając się, że nikt nie patrzy pociągnąłem łyka whisky z mojej zaczarowanej buteleczki, po czym dodałem. - Mam trochę whisky – powiedziałem z lekkim przekąsem – Ani mi się waż odmówić staremu druhowi odrobiny. Po za tym wisisz mi przysługę, więc liczę, że mi dzisiaj pomożesz. Nie byłem pewien czy @Harriette Wykeham się pojawi, więc postanowiłem zaangażować do mojego pomysłu - @Calum O. L. Dear. Chociaż znałem go od niedawna i nie byliśmy jakimiś dobrymi ziomkami to połączyło nas jedno – nienawiść do Walkera. Z pomocą Basa (i odrobiny alkoholu) zamierzałem wykręcić całkiem zabawny numer, na razie nie dostrzegłem jednak Caluma, a musiałem go odnaleźć, żeby poinformować go o moim planie.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leo zapomniał o naśmiewaniu się z Ezry, bo zmartwił się, że chłopakowi mogło się coś stać - na szczęście skończyło się tylko na chwilowej panice i kaszelku. Vin-Eurico zapisał sobie w pamięci, żeby następnym razem znaleźć jakąś bezpieczniejszą okazję do pocałunku. I tak, był zaskakująco pewny, że chce następny raz. Skinął głową z łagodnym uśmiechem, dając przyjacielowi czas na złapanie oddechu i uporządkowanie myśli - jemu również się to przydało. Rozejrzał się też dyskretnie, jak gdyby nigdy nic. Wiedział, że dla osoby postronnej cała sytuacja wyglądała jak przyjacielska próba podtopienia Ezry - nie czuł się zatem szczególnie "zagrożony". Prawdziwe zajście mógł dostrzec jedynie ktoś, kto akurat gapił się w basen. Leo miał cichą nadzieję, że wolna muzyka zachęciła wszystkich do tańca i zyskali dzięki temu choć trochę prywatności. Śmiech Clarke'a był tak przyjemny, rozluźniający i zaraźliwy, że Gryfonowi nie pozostało nic innego, jak go odwzajemnić. Położył się plecami na trawie, dalej trzymając nogi w basenie. - Jestem prawie pewien, że kiedyś zgadzałeś się ze mną bardziej. Mówiłem kiedyś, że jestem boski? - Podłożył sobie ręce pod głowę, przeciągając się leniwie. Porobiłby coś, siedział prawie w tym samym miejscu zdecydowanie za długo. To nie tak, że mu się nudziło - Ezra skutecznie zapewniał mu rozrywkę. Gryfon lubił po prostu ciągle robić coś nowego. - Musi być powód? - spytał niepewnie. Sam nie wiedział, czemu to zrobił. Bliskość Krukona sprawiała, że Leo chciał jej jeszcze więcej i przez to przychodziły mu do głowy coraz to głupsze pomysły. Obejrzał się na prowizoryczny parkiet. Gdyby nie towarzystwo Clarke'a, najprawdopodobniej wywijałby tam teraz z jakąś śliczną dziewczyną - o dziwo, nie żałował ani odrobinę.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ezra po prostu stwierdził, że nie będzie zadawał pytań, jeszcze na pewno nie teraz. Był w zbyt dużych emocjach, zarówno tych spowodowanych przez Leo, jak i pozostałe okoliczności . No ludzie, zaczynały im się wakacje, byli młodzi i szczęśliwi, a Leo i tak kończył szkołę... Co, zobaczą się jeszcze parę razy przez wyjazd, a potem? Vin-Eurico wyprowadzi się do Londynu, do Doliny Godryka... może wróci do Meksyku, do rodziny? Czego by nie zrobił, ich kontakt nie miał szans utrzymać się w takim stanie, jak teraz, więc w sumie dlaczego Ezra miał się czymś przejmować? Może to wszystko samo się miało jakoś rozwiązać? - Nie sądzę, żebym kiedykolwiek był tak nieświadomy, żeby nazwać cię "boskim". Raczej użyłbym określeń... "zniewalający"? "Cudowny"? "Oszałamiający"? - zaczął wymieniać, trochę się podśmiewując z chłopaka. Ezra miał niesamowity dar w śmianiu się z ludzi w najbardziej sympatyczny sposób na świecie. - Nie wiem, pewnie tak. Co nie znaczy, że musisz go znać. - Wzruszył lekko ramionami, podążając za wzrokiem Leo do parkietu, na którym bawiło się kilka par. O czymkolwiek myślał, Ezrze jeszcze nie uruchomiła się tak duża złośliwość, by im przeszkadzać, więc położył się na trawie twarzą do przyjaciela. Głowę podparł o rękę, więc przypatrywał się mu trochę z góry. - Jeśli chcesz tam iść i kogoś wyrwać, to zwalniam cię z dotrzymywania mi towarzystwa - powiedział, nie chcąc, żeby Leonardo czuł się w jakimś obowiązku względem niego. Nie mieli się na żadną wyłączność, czy coś w tym stylu. - Swoją drogą, jakie masz plany po wakacjach? - zapytał trochę poważniej, uznając, że temat nie zepsuje im dobrych nastrojów.
Nie bardzo rozumiał, co takiego dziwnego Liam widział w pracowaniu w Hogwarcie. Dla Thijsa było to w pewnym sensie niesamowite, chociaż trochę i przykre. Całe życie w jednym miejscu. Momentami mogło wydawać się to nudne, ale od czegoś przecież byli uczniowie. Z każdym rokiem następowała ich delikatna rotacja, dzięki czemu zawsze na korytarzach zamku było czuć powiew świeżości. Kwestią czasu było przywiązanie się do tych starych kamiennych murów. Dla najstarszych nauczycieli, Hogwart pewnie był już jak drugi dom. Ciekawe czy potrafili wyobrazić sobie swoje życie w innym miejscu? Westchnął cicho pod nosem, bo nieco wątpił w to, że będzie mu dane się tutaj zestarzeć. -Co w tym lepszego? Znasz to miejsce jak własną kieszeń. Korytarze są Ci dużo bliższe niż mi. – odparł, obserwując od dłuższej chwili profesora run. Liamowi również wpadł w oko. Uniósł brwi nieco do góry i otworzył szeroko oczy, gdy nauczyciel transmutacji zaproponował zapoznanie z Edgarem. Powinien go uprzedzić i przyznać się, że już się znają? Zresztą, walić. Zabawnie będzie zobaczyć zdziwioną minę Deara. Wbrew pierwotnemu planu, to Thijs poczuł się nieco zaskoczony. Wujek? Znowu rodzina? Z delikatnym zakłopotaniem na twarzy spojrzał na jednego później do drugiego. Z lekko pomarszczonym czołem zerknął na Liama pytająco. -Wujek? Chyba nie jesteś spokrewniony z całą szkołą, prawda? – zdawał sobie sprawę, że nie było to możliwe, ale nie zdziwiłby się już, gdyby kolejna spotkana osoba okazała się jego ojcem. Jak to dobrze, że nie było tu dzieci, bo jedno mogłoby okazać się Liama. -Goedemorgen, Herr Professor. – odparł, nie do końca pewien jak powinien się zwracać do Fairwyna. Miał on zbyt specyficzne podejście do ludzi, przez co Holender nigdy specjalnie nie przepadał za jego lekcjami. Zresztą o czym my mówimy. Poza lekcjami zielarstwa, eliksirów i uzdrawiania był beznadziejny. Chyba wolałby, gdyby Edgar o nim zapomniał. Byłoby prościej. - Na wat deze beleefdheden? – spytał, chociaż szybko zaczął tego żałować. Czy do Edgara w ogóle można było mówić inaczej? Czy jakikolwiek człowiek na ziemi był z nim na „ty”? Nawet jako młodszy kolega z pracy, nie wierzył, że mu się to uda. W końcu jeszcze kilka lat temu, był głupim gówniarzem. Nieukiem i arogantem, który nie powinien pojawiać się na lekcjach run, bo tylko przynosił wstyd całej szkole. Tak bardzo jak nie lubił tych wszystkich tytułów. Profesorze, doktorze… Dla Holendra to wszystko było zbędne. Nigdy mu nie zależało, by jedno głupie słówko przed imieniem miało tak istotną wartość. Oznaka braku szacunku czy inna pierdoła. Na szacunek trzeba było sobie zasłużyć, a nie mieć go za lata spędzone w książkach.
O nie, nie można powiedzieć, że Lenz nie miał instynktu samozachowawczego – on po prostu czasem nie miał mózgu, bo jak zapakował do torby nuty, teksty i album ze zdjęciami swojego psa to często już mu się nie mieścił w ekwipunku. Priorytety ustalał zawsze z największą precyzją. No ale przecież Lys się nie obraził za takie, w gruncie rzeczy całkiem braterskie, powitanie, był Lysem Skarsgardem-Zakrzewskim, a nie jakimś cipeuszem, którego miałoby obejść darcie się do niego na całą imprezę. Właśnie dlatego tych dwóch było takimi dobrymi przyjaciółmi, Basa też bardzo trudno było obruszyć. Śpiewał właśnie coś szybszego, wspaniałomyślnie przeplatając tempo dla tańczących (co jakiś harcerz (@Eric Henley) wykorzystał do próby uzyskania serca partnerki poprzez wyplucie go przez nią ze zmęczenia), kiedy znajomy gryfon podszedł się przywitać po raz tysięczny nazywając jego instrument (lol, jak to brzmi) cymbałkami. Oderwał na sekundę rękę od klawiszy, żeby pokazać mu środkowy palec i dośpiewał piosenkę do końca, pokazując reszcie zespołu czas. Każdemu należy się przerwa na papierosa, jedzenie, sikanie czy whisky z kolegą. Ktoś ogarnięty z zespołu rzucił zaklęcie, które pozwalało muzyce dalej grać, ale tymczasowo nie śpiewał nikt. -Przez „kupę lat” masz na myśli dwa? Krótko żyjecie w tym Londynie – uniósł jedną brew do góry, ale wyszczerzył do przyjaciela zęby i podał mu rękę. – I coś się tak przylepił do tego fortepianu? Znajdź sobie inną dziewczynę – spojrzał na jego szanowny zad oparty o najdroższą basową ukochaną, cmokając z niezadowoleniem ustami. – A propos dziewczyn… - zaczął, drapiąc się z zakłopotaniem po karku. – Znasz ją? – kiwnął głową na @Gemma Twisleton, mokrą jak sto nieszczęść, wynurzającą się z basenu z włosami przylepionymi do policzków i generalnie może nie wyglądającą jakby się wybierała na wybory miss Zurychu, ale dla Bastiana wcale nie musiała – wygrałaby je nawet tam nie przychodząc. W ogóle wszystkie wybory miss by wygrała. Oczywiście pytając Lysa o Gemmę, zrobił maślane oczy, rozmarzając się na chwilę. – Kurwa, jakbyś mi powiedział, że macie takie piękności w Hogwarcie, to pojechałbym za wami od razu. A tak musiałem się męczyć z niemiecką babiarnią przez rok studiów. Ogólnie dostałem propozycję z tutejszej opery, dlatego się przeniosłem. No i miałem dość Niemiec – podsumował w skrócie, z trudem odrywając się od swojego rudego aniołka i przeniósł wzrok na Lysandra. -O – uniósł zaskoczony brwi, kiedy kolega poinformował zarówno o absencji Bianci, jak i jej radości powodowanej przyjazdem Lenza do Londynu. – Nie wiedziałem, że aż tak tęskni, wysłałbym jakąś laurkę, czy coś – uśmiechnął się, skubiąc zarost, który wydawało mu się przycinał kilka godzin temu. Złe geny będą boleć go (a właściwie jego zarośniętą jak u dziada twarz) przez całe życie. – -Musisz mi to robić? – zapytał, wykręcając z żalem głową półobrót, widząc bursztynową whisky w dłoni kolegi. Napiłby się, oczywiście, choć ostatnio pijał naprawdę znikome ilości, ale nie wolno było mu pić w pracy – może pod koniec imprezy, kiedy nikomu nie będzie już przeszkadzał jego zachrypnięty od alko głos. –Nie mogę, Lys, ale jak pohamujesz swoją żądzę uchlania się w godzinę, to mogę się z tobą napić trochę później. I jaką przysługę? - zapytał, krzyżując ręce na piersi, ale po chwili się odwrócił, bo zawołali go z powrotem do śpiewania. Pokazał im na palcach dwie minuty i ponownie zwrócił się w stronę Lysa. – Zamieniam się w słuch.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Z jednej strony William na pewno był egoistą, z drugiej jednak wiedziałam, że mnie kocha i chce, żebym była szczęśliwa, a przecież to poniekąd wyrzeknięcie się egoizmu – dopóki mnie kochał byłam w stanie wybaczyć mu przejawy zbytniego zapatrzenia w siebie. - Nie zesraj się z tą swoją idealnością – rzuciłam sarkastycznie (i odrobinę zbyt wulgarnie), ale uśmiechnęłam się lekko i dałam mu poprowadzić się na parkiet. Faktycznie się przekonałam – tańczył świetnie, byłam ciekawa gdzie się tego nauczył. Moje umiejętności w materii tańca nie były perfekcyjne, ale na tyle dobre, że gdy rzucił mi wyzwanie to podjęłam je – zresztą z tak dobrym partnerem nie dało się zatańczyć źle. Wykonaliśmy kilka skomplikowanych figur, a nasz układ był bardzo efektowny, aczkolwiek w moim mniemaniu odrobinę przypominał pojedynek – oboje próbowaliśmy sobie udowodnić, że umiemy tańczyć. W końcu zmęczeni tymi pląsami spoczęliśmy w tańcu-przytulańcu – na co dzień nie wykazywałam entuzjazmu wobec tej formy, ale w tym momencie czułam się niesamowicie wtulona w mojego wspaniałego mężczyznę.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Miałem to do siebie, że zawsze wszystkim udowadniałem, jaki to jestem świetny. Nie wiem dlaczego, chyba chciałem udowodnić wszystkim, że mimo tylu strat nadal jestem silny i nie powinno się ze mną zadzierać. Z drugiej strony lubiłem być podziwiany, po prostu. – Język, dziewczynko. – rzuciłem ze śmiechem. Nie do końca mogłem ja poprawiać kiedy to ja przeklinałem co drugie zdanie. Nie no, nie przesadzajmy, ale często, rzecz jasna. Nie żebym się tym chwalił, ale nie miałem co ukrywać. Prowadziłem Lottę w tańcu. Wirowaliśmy w rytmie muzyki nie tracąc odpowiedniego rytmu. Krukonka również potrafiła tańczyć, mogłaby nieco popracować nad techniką, jak stwierdziłem po chwili, ale była całkiem niezła, oddawała charakter tańca. Zgodnie wirowaliśmy na parkiecie. Rozumieliśmy się w ruchach, nasze ciała do siebie pasowały, a kroki się dopełniały. Melodia już się kończyła, więc wypadałoby zakończyć nieco bardziej widowiskowo. Upewniłem się, że mam przestrzeń po czym zakręciłem Lottą, a ta wpadła w moje ramiona, bym mógł przytrzymać ją zaledwie kilka centymetrów nad ziemią. Muzyka ucichła, a ja szeroko się uśmiechnąłem, patrząc w jej oczy. To był dobry taniec. Podciągnąłem Lottę do pionu i szczelnie zamknąłem w swoich ramionach. Rzadko tak tańczyłem, ale im dziewczyna była bliżej mnie tym lepiej się czułem. Kochałem ją całym swoim sercem, a temu uczuciu jak zawsze towarzyszył strach. – Będę za tobą tęsknił. – powiedziałem i złożyłem na jej ustach delikatny pocałunek.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Uwagę na temat mojego języka skwitowałam śmiechem, ale później byłam raczej poważna. W naszych idealnych ruchach było widać jak dobraną parą byliśmy - nawet w takich banalnych rzeczach jak taniec dopełnialiśmy się jakbyśmy byli dla siebie idealnie stworzeni. Mimo, że wcześniej nie ćwiczyliśmy to nasz układ był idealny. I tak było w życiu - byliśmy różni i w gruncie rzeczy to co się między nami stało nie było w żaden sposób planowane, ale jednak byliśmy do siebie cudowni dopasowani i mimo wszystkich sporów i niezgodności dobrze się rozumieliśmy. Byłam naprawdę szczęśliwa i po raz pierwszy w życiu naprawdę zakochana. Lekko bujaliśmy się w wolnym tańcu, a ja odwzajemniłam pocałunek chłopaka. - Kłamiesz - zażartowałam - Wyrwiesz sobie jakąś egzotyczną piękność i już do mnie nie wrócisz. Wtuliłam się mocniej w chłopaka chcąc wykorzystać każdą sekundę z najbliższych chwil, nacieszyć się Williamem na zapas. Odgarnęłam włosy z jego czoła i uśmiechnęłam się do niego teatralnym tonem mówiąc: - A ja umrę z tęsknoty i to wszystko będzie Twoja wina. Jak dobrze, że Will tak mnie rozumiał - kto inny mógłby nie załapać żartu i się obrazić.
William Walker
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Dodatkowo : legilimencja i oklumencja, prefekt fabularny
Czasami zastanawiałem się jak to się w ogóle stało, że między nami było to co było. Można by powiedzieć, że byliśmy swoimi przeciwnościami, więc jakim cudem rozumieliśmy się tak bardzo. Lotta była pierwszą dziewczyną, którą tak naprawdę pokochałem. Jasne, inne kobiety mi się podobały, ale żadna nie skradła mojego serca. Co więcej na początku postąpiłem z Lottą tak samo jak z resztą, a ona nadal przy mnie była. Mogłem to uznać za cud. Tak naprawdę Lotta nie miała się o co martwić. Bądźmy szczerzy, ja nie widziałem świata poza tą dziewczyną. A kiedy znajdowała się w zasięgu mojego wzroku nie zwracałem uwagi na nic innego. Mógłby przejść obok sam Minister Magii, a ja bym go zbył ręką. - Cóż, skoro umrzesz to już nie będę miał problemów z tą egzotyczną pięknością. – odgryzłem się jej. – Przynajmniej oszczędzisz mi problemów. Nie sądziłem, że Lotta się obrazi. Doskonale wiedziała, że żartowałem, a nawet jeśli nie, to jakoś z tego wybrnę. - Wiem... – westchnąłem. – Szybko zleci.
- Nie no, olej, ja tylko tak sobie mówiłem. Nie zależy mi na tym, żeby Cię rozebrać, co nie? - rzuciłem i zaśmiałem się, chociaż może nie był to dobry powód do żartów. Generalnie nie chciałem, żeby laska zwiała, skoro już udało mi się ją tu zaciągnąć, ale też nie miałem chęci targać ją za sobą na wszystkie atrakcje, a już w szczególności nie do basenu. Patrząc na wodę głośno przełknąłem ślinę. Miałem nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy żaden głupi żart, żeby mnie wepchnąć do basenu, ponieważ przez moją białą koszulę mógł zacząć prześwitywać tatuaż na prawym ramieniu, a do tej pory trzymałem go w sekrecie i wolałem, by tak pozostało. Tak samo sprawa miała się jeśli chodzi o transmutowanie ciuchów w strój kąpielowy. Raczej nie chciałem prezentować tym ludziom mojej suchej klaty czy też białej jak kreda skóry... Nawet ucieszyłem się, że przystała na propozycję loterii. Spoko, wygra sobie coś ładnego i będzie zadowolona. W sumie to zaskakujące, jak bardzo zależało mi, by jednak wyniosła jakieś dobre wspomnienie z tego wyjścia ze mną na bal. - Okej, to chodź - powiedziałem i poprowadziłem ją do miejsca, gdzie widziałem całą tą loterię. Stanęliśmy przy kolejce do kupienia losów. - Wybierz sobie, jaki los chcesz - rzekłem, po czym sięgnąłem do kieszeni, by wyciągnąć z niej pokaźną garść galeonów... Nie chodziło o popisywanie się ani nic z tych rzeczy, po prostu nie chciałem, żeby sobie żałowała i martwiła się o moją kieszeń.
@Isilia Smith, losuj sobie co chcesz i za ile chcesz :* napisz tylko w następnym poście, który los wybrałaś, żebym wiedziała za co zapłacić!
Zaśmiałem się cicho. - Stary, zazwyczaj w ciągu dwóch lat mieszkałem w trzech czterech państwach – powiedziałem rzeczowym tonem siląc się na resztki powagi – Jakbyś tak często się przeprowadzał to czas mijałby Ci szybciej. Spojrzałem na wskazaną przez chłopaka dziewczynę i ku mojemu zdziwieniu była to @Gemma Twisleton – nie że miałem coś do niej, wydawała mi się spoko, ale chyba nie nazwałbym ją pięknością, mimo to na pytanie przyjaciela odpowiedziałem w standardowy dla takich sytuacji sposób – wyrzucając z siebie skrót faktów o danej osobnicze. - Hufflepuff, rok młodsza od Ciebie. Kapitan drużyny Quidditcha, basistka w zespole Enema, który co chwila się rozpada. – po chwili parsknąłem śmiechem przypominając sobie pewną sytuację – Ma charakterek, raz tak zwyzywała tego chuja od transmutacji, że pisali o tym na wizbooku. Uwagę o pięknościach skomentowałem śmiechem – baby w Trausnitz były serio okropne. Moja siostra jako Słowianka w jednej czwartej i wila w innej jednej czwartej robiła tam wielką furorę, ale szczerze powiedziawszy nie była z tego szczególnie zadowolona. Nie była tak zainteresowana kontaktami damsko-męskimi jak ja. To dobrze, nie chciałbym, żeby moja siostra była tak puszczalską szmatą jak ja. - Ejej, opanuj się Bas – rzuciłem ze śmiechem – Nie mam już osiemnastu lat, czekam z nachlaniem do końca imprezy. Rozumiałem, że Bas nie pije, bo ma jakieś swoje ideały związane z przyszłym zawodem, ale nie mógł odmówić mi odrobiny whisky późniejszym wieczorem, w końcu mieliśmy co świętować. Widziałem jednak, że chłopak się śpieszy, więc postanowiłem szybko powiedzieć mu co to za przysługa. - Jest taka Bridget, moja przyjaciółka – uprzedzając pytanie dodałem – Tak, spałem z nią, ale to nie istotne. Bridget ma siostrę, ta siostra ma przyjaciela Caluma i chłopaka Williama Walkera. Walker to straszny chuj i mój największy wróg, Calum ma taki sam stosunek do niego, więc gdy już trochę rozkręci się impreza chciałbym wraz z nim zaśpiewać przy akompaniamencie najwspanialszego cymbałkomistrza świata balladę do tego chuja – spojrzałem na Basa błagalnie nie do końca pewien czy ulegnie mojej propozycji – Nie daj się prosić! @Calum O. L. Dear jeszcze nie wiedział, o moim planie, byłem jednak pewien, że się zgodzi – tak jak ja kochał szkalować Walkera, lepszej okazji nie będzie!
W sumie to lubiła bale. Zawsze panowała taka lekko podniosła, uroczysta atmosfera, można było zintegrować się z ludźmi nieco bardziej niż normalnie... Chociaż chyba i tak nie miała zamiaru z tego za bardzo korzystać. Założyła CYJANOWĄ sukienkę (pozdro @Dorien E. A. Dear) i jasne buty na lekkim obcasie. Przygotowana w pełni ruszyła na miejsce, a to, co zobaczyła, przerosło jej oczekiwania. Basen. O nie, tylko nie to. Trzeba trzymać się jak najdalej od niego i w ogóle od wody, przecież nie chciała skończyć w przemoczonym ubraniu, włosach i rozmazanym makijażu. Właśnie zamierzała zrobić obchód i poszukać znajomych, ale coś, a raczej ktoś, jak przeszkodził. Owy ktoś podniósł ją i wrzucił prosto do basenu, a Jean nie zdążyła nawet krzyknąć j już znalazła się na powierzchni. Za to wykrzyczała się już po wydostaniu się, bo, fakt faktem, pływać to ona nie umiała zbyt rewelacyjnie.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- No, dokładnie. Cały ja - przytaknął, zgadzając się z każdym określeniem, jakim obrzucił go Ezra. Wolałby porzucić ten temat, ale wciąż pamiętał, gdzie ich wcześniej doprowadziła słaba komunikacja. Mimo wszystko nie był w stanie zmusić się do rozmyślania nad tym, co robi i czemu. - Chyba po prostu chciałem to zrobić. - Stwierdził w końcu, mając nadzieję, że Krukon nie będzie naciskał na jakieś lepsze wyjaśnienia. Wyglądało na to, że sam ma dobry humor - więc raczej nie chciałby tego psuć, prawda? Zerknął w górę, na Clarke'a, po czym zaśmiał się krótko. Jakoś wcale nie brakowało mu męczenia jakiejś panny. Przyjemnie spędzał czas w towarzystwie przyjaciela... - Już kogoś wyrwałem - mrugnął do niego radośnie. W ogóle nie czuł się do niczego zobowiązany, co odgrywało wielką rolę. Leo lubił być takim lekkoduchem, który niczym nie musi się przejmować. - Czekałem na to pytanie - jęknął i schował twarz w dłoniach z zawstydzeniem. Bardzo próbował odwlec ten moment, a teraz, gdy między nimi znowu coś zaszło, czuł się jeszcze gorzej. - Nie pozbędziesz się mnie tak łatwo, wracam do Hogwartu. - Rozchylił lekko palce, aby zerknąć na Krukona w celu sprawdzenia jego reakcji. Jakoś tak ciężko było powiedzieć wychowankowi Ravenclaw, że nie zaliczyło się aż trzech przedmiotów... - To nie jest mój rok - podsumował krótko.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget wcale nie zapomniała, że miała się tu spotkać z Theo - zdecydowali, że lepiej będzie, jeśli spotkają się od razu na balu, aby nie krążyć po szkole i nie stresować się nawzajem ewentualnymi spóźnieniami. Mimo to gdy usłyszała jego głos w pobliżu, poczuła się zaskoczona, a zaraz potem zarumieniła się słysząc jego komplementy pod jej adresem. Bardzo schlebiał jej fakt, że podobała mu się jej kreacja i w ogóle ona cała, bardzo było to budujące, tym bardziej po tym roku zupełnego braku randkowania i braku zainteresowania ze strony chłopców. Czy warto było czekać, aż Theo zwróci na nią uwagę? Oj, warto... - Cześć - przywitała się z delikatnym uśmiechem i ledwo powstrzymała się od chichotu, gdy obdarzył ją całusem w policzek. Zerknęła na Lottę z wyraźnym podekscytowaniem w oczach - akurat ona powinna wiedzieć, jak bardzo Puchonka cieszyła się z takiego obrotu spraw... - Ty też świetnie wyglądasz. Jak zawsze zresztą - odpowiedziała. Osobiście nie pozbyła się jeszcze swojej sukienki i chyba nie zamierzała. Raczej nie przepadała za pływaniem i nie uważała, by w ogóle była to jej mocna strona, toteż wolałaby się nie ośmieszać, tym bardziej przed Krukonem, który znając życie był niesamowitym pływakiem. - Nikomu chyba nie powiedzieli. Nawet ja i Will nic nie wiedzieliśmy - powiedziała, nawiązując do tego, że ona i Walker posiadali odznaki prefektów i mimo tego nie zostali wtajemniczeni. Niezbyt dobre posunięcie ze strony organizatorów, ale skoro na posterunku był profesor Dear... - Będziesz chciał się kąpać? - zapytała, gdy Lotta i William zmyli się, by trochę potańczyć.
Im bliżej było do balu na zakończenie roku szkolnego, tym Dorien stawał się bardziej podekscytowany. Głównym powodem była oczywiście wspaniała impreza do rana u boku ukochanej Krukonki, ale Dead miał też inne motywy. Chociażby sam powrót do Hogwartu, za którym czasem nawet tęsknił. Bynajmniej nie za lekcjami, ale za samym zamkiem, tą tajemniczą atmosferą, rozgrywkami Quidditcha i wyśmienitą lemoniadą, którą dostawał zamiast znienawidzonego soku dyniowego. @Ruth Wittenberg nie odpisała mu już na ostatni list. Nie miał zatem pojęcia jak ubrana będzie dama jego serca, ale przecież od czego mają różdżki! Dorien przyszedł w dobrze skrojonym, dopasowanym, ciemnym garniturze, białej koszuli, której kolor miał zamiar zmienić zaklęciem tak, by pasował do (jak się okazało – przepięknej) sukienki Ruth, i z dużą muchą pod szyją. Przybył oczywiście z kwiatami, wystrojony, wypachniony i z czarującym uśmiechem na ustach. Gdy dziewczyna potwierdziła gotowość, wyruszyli z Hogsmeade do zamku. Ciężko stwierdzić, które z nich było bardziej zdziwione, gdy okazało się, że na boisku był ogromny basen. Co więcej, na twarzach reszty uczniów i gości również widniało zaskoczenie, przynajmniej tych, którzy jeszcze nie zmienili stroju. Hmm, gdyby Ruth wiedziała, na pewno by go uprzedziła. Zresztą, sama pewnie też przywdziałaby coś lżejszego. – Nie musisz wchodzić do wody, jeśli się boisz – odpowiedział jej, obserwując uważnie pływających chłopaków – Będę cię pilnował. Nie utopisz się, obiecuję. Wyglądał, jakby jeszcze chciał coś dodać, ale Ruth nagle się oddaliła (tuż po tym, jak usłyszeli wyraźny plusk), zostawiając Doriena może nie w szoku, raczej lekko zaniepokojonego. Dostrzegł, że pobiegła z pomocą chłopakowi, który najwyraźniej wpadł bądź został okrutnie wepchnięty do basenu. Szczęśliwie, wygramolił się z wody, ale wyglądał, jakby miał zepsuty humor już do końca imprezy. Zanim partnerka Deara zdążyła wrócić, pojawił się ktoś inny. @Vivien O. I. Dear, młodsza z sióstr Doriena, która właśnie kończyła szkołę. Był z niej niesamowicie dumny, bo wiedział, że jest zdolna i na pewno świetnie zda egzaminy. Wiedział też, że na pewno się spotkają i że Vivi nie będzie musiała wyduszać z niego odpowiedzi na to tak bardzo nurtujące ją pytanie. Sama zobaczy, z kim jej ulubiony brat przyszedł na bal z okazji końca roku szkolnego. – Cześć Słonko! Jak bardzo się cieszysz, że mnie widzisz? – przywitał się z siostrą, ściskając ją mocno i chwilowo ignorując fakt, że przyprowadziła kogoś ze sobą – Wyglądasz nieziemsko, idealny strój na bal! – podsumował, uśmiechając się przy tym szczerze – Chyba też powinienem się przebrać. Ktokolwiek wiedział wcześniej, że zamiast parkietu będzie pływalnia? W życiu bym się tego nie spodziewał. Zauważył @Rayener Arthas dopiero po tym, jak Vivien go przedstawiła. Uścisnął dłoń młodzieńca, gestem nie tylko się z nim witając, ale też niejako dziękując za uratowanie siostry dwa lata wcześniej. Mówiła o nim kiedyś, to prawda. Może nie wspominała o Rayu przy każdej możliwej okazji, ale nazwisko nie brzmiało Dorienowi obco. – Dzielnie zniosłaś życie w niewiedzy, chociaż Calum mógł ci powiedzieć. Widział nas – mruknął, nie zdradzając więcej szczegółów dotyczących tego niezbyt przyjemnego spotkania z młodszym bratem w mieszkaniu Ruth – No, naczekałaś się wystarczająco długo. Właśnie idzie – dodał, wyraźnie rozchmurzony, wskazując kiwnięciem głowy w kierunku, z którego nadchodziła Ruth.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Ciekawość była cechą, która towarzyszyła Krukonom przez większość życia. Tym bardziej więc odpowiedź Leo prosiła się o kolejne łaknące prawdy "dlaczego"? To chyba jednak byłoby już trochę irytujące dla Gryfona, tak cały czas się tłumaczyć z tego samego. Clarke po prostu zaakceptował, że stał się zachcianką Vin-Eurica. Skinął głową z krótkim "w porządku". - Patrzcie tylko, jaki pewny siebie - prychnął z rozbawieniem. - Ja tam nie czuję się jeszcze wyrwany. Ale jesteś na dobrej drodze. Będę ci kibicował Wewnętrzna argumentacja motywacji Ezry zaraz została zmieciona. Jak to "wracał do Hogwartu"? Raczej nie jako asystent nauczyciela, a to znaczyło tylko jedno. Oj, niedobrze, niedobrze... Znaczy, wiedział, że Leo swojej edukacji z wybitnymi nie kończył, nie mniej nie podejrzewał, że było aż tak źle. - Och, zaskoczyłeś mnie, kolego. - Nie był właściwie pewien jakie uczucia dominowały na jego twarzy - współczucie? Rozczarowanie? Jakiś przebłysk... Zadowolenia? Lepiej po prostu było w to nie wnikać. - Ale wiesz co? Ty to jednak jesteś trochę głupi. Bo nawet się nie zająknąłeś, że masz problemy. Przecież mógłbym ci pomóc. - Może jakimś orłem nie był, ale jego wyniki zawsze ostatecznie były naprawdę zadowalające i podejrzewał, że w tym roku też się wyciągnął. Ezra jednak nie chciał robić towarzyszowi wyrzutów, skoro już i tak było po fakcie i nic nie mogli zmienić. Zmusił się więc do złagodzenia potępiającego spojrzenia. - Ostatnie pytanie na ten temat i więcej cię nie męczę. Czego nie zaliczyłeś? Przecież każdy miał jakąś swoją piętę achillesową. Ezra nawet sobie nie wyobrażał, co by się działo, gdyby próbował przystępować do takiej historii magii... Ale, na brodę Merlina, jak oni mieli spędzić kolejne dziewięć miesięcy razem i nie wysadzić przy tym Hogwartu?
Bawiło mnie to jak zaczęła krzyczeć ale po chwili dotarł do mnie fakt że chyba aż tak dobry pomysł to, to nie był tym bardziej że dziewczyna nie umiała za dobrze pływać. Odrazu popłynąłem do niej i obejmując ją pewnym chwytem zaczął płynąć do krawędzi basenu. - Przepraszam, nie wiedziałem że ty.... No wiesz nie radzisz sobie za dobrze w wodzie. - Powiedziałem zaraz po tym jak ręką przetarłem twarz by móc spojrzeć na dziewczynę. Jej tak samo mokre włosy zaczęły utrudnić możliwości obserwowania tego co się działo. Powoli sięgnąłem do jej twarzy i odgarnąłem mokre pasemka za ucho. Cały czas byłem w jej pobliżu by móc jej pomóc w razie czego wkońcu chociaż tyle teraz mogłem zrobić. -Tak po za tym to Gregory. - Może i był to trochę zły moment ale no przecież nie można zapomnieć o dobrym wychowaniu. Przedstawiając się uśmiechnąłem się do dziewczyny i spojrzałem w jej oczy.
Na tym polega właśnie dorosły związek. Oboje wyglądali jak wyrwani z kontekstu wchodząc na teren balu, a sam basen sprawił, że zarówno Ruth jak i Dorienowi trochę przywiesił się system i krótką chwilę wpatrywali się w wodę usiłując pojąć sens tej szczególnej niespodzianki dla uczestników. Mężczyzna jednak potrafił dobrze pływać, w przeciwieństwie do swojej wybranki, jednak zamiast robić jej wyrzuty, czy planować mało dojrzały żart wrzucenia jej do basenu, zapewnił ją, że przy nim jest bezpieczna. Ruth doskonale wiedziała, że jest. Przyjaźń z Ezrą trwała jednak prawie dziesięć lat i kobieta nie wyobrażała sobie, żeby miała mu nie pomóc, ale widok roześmianego, machającego do niej Leo tak ją rozbawił, że obdarzyła obu pobłażliwym uśmiechem i chciała zostawić w spokoju. W końcu swoje zdanie o tej relacji miała już dawno wyrobione i kibicowała im całym sercem, ale Ezra śmieszek nie mógł się – oczywiście - powstrzymać przed głupim komentarzem o zabawach dla dorosłych. Kobieta obróciła się gwałtownie i wyciągnęła do niego rękę, ale tę, w której nie trzymała różdżki, jakby chciała w niego rzucić niewidzialnym dyskiem. Na jego szczęście nic się nie stało, ale – panie Clarke, takie komentarze to nie do sztywniackiej przyjaciółki, proszę! -Ezra! – skarciła go wzrokiem, ale opuściła dłoń i pokiwawszy głową z dezaprobatą wróciła do Doriena. Kilka kroków przed partnerem dostrzegła, że stoi przy nim @Vivien O. I. Dear z jakimś chłopakiem, przebrani w stroje kąpielowe. No tak, może czas zmienić się z księżniczki Arendelle w normalną dziewczynę w zwykłej koktajlowej kiecce? Ruth, zanim tych dwoje odwróciło się w jej stronę przetransmutowała sobie dół sukienki w ołówkowy krój, sięgający przed kolano. Wciąż niebieska, ale zero trenu kasującego ludzi po drodze. Zdążyła tylko opuścić różdżkę, kiedy Vivi (i jej towarzysz?) odwróciła się w stronę Ruth. -Dobry wieczór, Vivien – uśmiechnęła się ciepło i kiwnęła w stronę @Rayener Arthas na przywitanie. Nie słyszała, o czym ta trójka rozmawiała, ale w pamięci błyskawicznie zaczęła szukać nazwiska dziewczyny. No tak, transmutacja, jad Kirlija, Dear. Ilu ich tam było w tej rodzinie? Nie widziała sensu, żeby ukrywać się dalej ze związkiem, więc całkiem naturalnie podeszła do Doriena i pogładziła go krótko po barku. -Śliczny strój. Profesorowie zmieniają ubrania, czy wiedzieliście o tym basenie? – zwróciła się do dziewczyny, pociągając w gruncie rzeczy ten sam temat, co Dorien, ale ona z kolei z lekkim przerażeniem w oczach rozejrzała się po obiekcie, bo trudno było jej teraz określić, z którym nauczycielem transmutacji wolałaby się teraz konfrontować. Liam był bratem Dorka i mieli raczej niespecjalnie ciepłe stosunki natomiast Craine… Nie, to niemożliwe, że ten „człowiek” miałby zostać dopuszczony do transmutowania uczennicom ubrań w bieliznę kąpielową. Nawet jeśli zaklęcie było tak trudne, że byłby jedyną zdolną do tego osobą. Po prostu nie.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
- No, właśnie. Kwestia czasu. - Leo cieszył się, że nie musi wszystkiego tłumaczyć. - Dużą mam konkurencję? Z doświadczenia wiedział, że w takich sytuacjach wychodziło na jaw, jak bardzo sam siebie nie rozumiał. Nie miał pojęcia, co chodzi mi po głowie. Dawał się ponieść emocjom i działał pod wpływem pojedynczych impulsów... z tym, że teraz przestały one być już pojedyncze. Pijacki pocałunek można było uznać za mały eksperyment, nic nie znaczący wyskok. Tym razem jednak Leo wyraźnie chciał się zabawić i zrobił to tak, jak jeszcze nigdy. Próbował poszerzyć horyzonty, czy jak? Rada Fire faktycznie była złota, ale Vin-Eurico nigdy nawet nie zastanawiał się nad swoją orientacją. Był heteroseksualny i tyle. A jednak całował przyjaciela tej samej płci! Fascynujące... Ezra nawet nie wiedział, jak Leo doceniał to jego opanowanie. Krukon nie robił z tego wielkiej afery, po prostu zaakceptował ten fakt i... - Miałem nadzieję, że jesteśmy już ponad to "kolego" - westchnął, bo ten zwrot zwyczajnie nie mógł przestać go drażnić. - Ach, dzięki. Niestety przejąłem się sprawą trochę za późno. Ogólnie, zawaliłem szkołę na rzecz zawodów - ale je też w końcu zawaliłem, więc... - zabrał dłonie z twarzy i zaśmiał się szczerze, słysząc kolejne pytanie. Bardzo chciał powstrzymać się od głupiego żartu, ale... - Oprócz ciebie? - Ugryzł się w język za późno. - Transmutacja, zaklęcia i opcm. Tu już chyba nawet nie było sensu czegokolwiek udawać. Uśmiechnął się gorzko i podniósł z powrotem do pozycji siedzącej. - Dobra, ruszmy się, nie ma co tak leżeć plackiem - zarządził, szturchając swego towarzysza. - Wiem, wiem, pewnie jesteś teraz podjarany tym, że spędzisz ze mną jeszcze rok, ale przetrawisz to sobie później. Mamy wakacje, nie?
- No właśnie, nic nowego - przytaknął. Czasem zastanawiał się, czy zostanie w Hogwarcie na długo. Chętnie pozwiedzałby świat, zajrzałby do innych szkół... tutaj zawsze miał dom, tego był pewien. Och, tak bardzo tego nie przemyślał! Błyskawicznie zaczął żałować podejścia do Edgara. Uczyli w tej samej szkole, a jakimś cudem kompletnie na siebie nie wpadali - co podkusiło Liama, aby zmniejszyć między nimi dystans? Chyba chciał przekonać się, czy nie dogaduje się z całą rodziną, czy tylko z jej częścią. Fairwyna ledwo pamiętał, bo widział go ostatnio jak był małym dzieckiem. Mężczyzna szybko się odciął... co Dear zawsze uważał za pozytyw. - Na szczęście nie... chociaż mam sporą rodzinę - odparł na pytanie Thijsa, uśmiechając się lekko - jakby podszedł do Edgara bez niego, najprawdopodobniej uciekłby czym prędzej i spędził resztę wieczoru latając jako rozedrgany emocjonalnie nietoperz. Szybko jednak okazało się, że ta wizja nie jest tak odległa. Mężczyźni najwyraźniej się znali, Edgar nie pałał entuzjazmem na ich widok (ani na nic innego), a Liam siedział i czuł się głupio za nazwanie go wujkiem. Dodatkowo jego zdolności lingwistyczne ograniczały się do języka hiszpańskiego i francuskiego. Profesor transmutacji zastukał palcami w blat stoliku, dyskretnie oglądając się na basen. Walić uczniów, gotów był tam teraz wskoczyć w celu ucieczki!
Theo nie był w stanie ukrywać entuzjazmu, że jest tutaj z Bridget. Ciągnęło go do tej Puchonki i tyle, nie potrafił sobie odpuścić. Cieszyło go, że dziewczyna nie ma problemu z jego towarzystwem, a wręcz chętnie na nie przystaje. - Doskonale, więc do siebie pasujemy - podsumował, po czym zerknął z rozbawieniem na Willa. Bawiła go ta sytuacja - dwóch przyjaciół spotyka się z dwiema siostrami! Panny Hudson wyraźnie miały w sobie to "coś". Lotta i Will byli cudowną parą, Theo im niesamowicie mocno kibicował i cieszył się ich szczęściem, jak głupi. - Och, to dobrze. Byłoby mi przykro, gdybyście wiedzieli i mi nie powiedzieli. - Zaśmiał się krótko, przeczesując palcami włosy. Właściwie, nie zaszkodziłoby się przebrać - wtedy nie obawiałby się, że ktoś go zachlapie i zmoczy lub zniszczy ubranie. Odprowadził Williama i Lotkę wzrokiem i miał zaproponować Bridget udanie się na parkiet, ale dziewczyna ubiegła go innym pytaniem. - Nie wykluczam takiej możliwości... trochę szkoda nie skorzystać z basenu. A ty jak uważasz? Swoją drogą, najpierw chyba powinienem zaprosić cię do tańca... - Zauważył, chwytając delikatnie dłoń Bridget i składając drobny pocałunek na jej wierzchu. - Co myślisz? - Spytał nieco ciszej, pozwalając aby sama zadecydowała, co będą robić. Jego ucieszyłoby wszystko, byle tylko u jej boku.