W skrzydle szpitalnym należy zachowywać bezwzględną ciszę, o czym informuje tabliczka przybita do drzwi wejściowych. Panuje tu pedantyczna czystość, a w powietrzu unosi się drażniący zapach chloru i środków dezynfekujących.
Też parę godzin później do Skrzydła Szpitalnego zajrzała Bell. Ciekawa była tej dziewczyny, chciała dowiedzieć się O CO CHODZIŁO. Bo Bell była z natury niezwykle ciekawska. Zajrzała przez szparę w drzwiach i stwierdziwszy, że pielęgniarki nie widać, weszła po cichu. Puchonka już nie spała. Leżała z otwartymi oczami. Podeszła do niej i stanęła z boku łóżka. - Cześć. Jak się czujesz? - zaczęła, przyglądając się jej. Pewnie nie miała pojęcia kim ona jest. Albo i miała, wiadomo, może ją kojarzyła? W końcu od paru lat była prefektem naczelnym. Posłała dziewczynie uśmiech. - Jestem Bell. Znalazłam cię pod ścianą zamku - wyjaśniła.
Autor
Wiadomość
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Rzeczywistość przestała mieć dla niej jakiekolwiek znaczenie, istniał tylko jeden cel, do którego dążyła - chciała ujrzeć brata. Uderzając w szpitalne drzwi nie czuła bólu, a przynajmniej nie tego fizycznego, bo inaczej rzecz miała się z jej duszą, która z każdą upływającą sekundą rozpadała się coraz bardziej. Czując na swoim ciele zaciskające się dłonie zaczęła krzyczeć; rozwara usta spomiędzy których wydobył się jakby zwierzęcy ryk przeplatany odgłosem ludzkiego płaczu. Nie była pewna ile czasu minęło, kiedy pierwsze bodźce zaczęły docierać do jej umysłu, czuła ciepło drugiego ciała, ktoś głaskał jej włosy, próbując w ten sposób zmusić ją do zachowania spokoju. Poznawała ten głos, wciąż odległy, ale znajomy, dzięki któremu powoli wracała. Wciąż szlochając ocknęła się dopiero kiedy na powrót ogarnął ją chłód, a Fillin - bo to do niego należał głos - ruszył w kierunku dziewczyny i jej kury. Czego on chce od kury pomyślała, wpatrując się W Ślizgona wciąż lekko nieobecnym spojrzeniem. Czy zawiniło sobie to biedne zwierzę, przecież to tylko kura. Naprawdę nie potrafiła zrozumieć, co tu się dzieje, zdezorientowany wzrok Olivii błądził pomiędzy Fillinem, jego znajomą i zwierzakiem, który jak się jej wydawało miał jakieś ludzkie odruchy. Dopiero gdy przyjaciel brata rzucił zaklęcie, a z kura przeistoczyła się w Maxa, dotarło do niej, co mogło się tu wydarzyć. Świadomość tego zmusiła ją do gwałtownej reakcji, niestabilna psychicznie ( było to idealne określenie stanu Gryfonki) wstała z zimnej, kamiennej podłogi na chwiejnych nogach, ledwie uchraniając własne ciało przed upadkiem stanęła między chłopakami, odwracając się w kierunku Fillina. Zadarła do góry głowę, patrząc na niego z wyraźnym wyrzutem i złością, objawiającą się ciemniejszym odcieniem tęczówek jej oczu. -Oszalałeś?! I to niby miało pomóc?! - zapytała, wręcz wywrzeszczała, wiedząc, że ten doskonale zdaje sobie sprawę, co Oli ma na myśli. W pierwszym momencie miała ochotę go uderzyć, że się opamiętał, bo takie zachowanie tylko pogarszało sytuację; Solberg był jedyną osobą, poza Boydem, która wiedziała co wydarzyło się w lesie. - Schowaj tą różdżkę i nawet nie waż mi się jej użyć ponownie - ostrzegła, starając się włożyć w swoje słowa tyle mocy, na ile pozwalały jej siły, więc brzmiało to dość słabo, jednak liczyła, że mimo wszystkiego tego, co czuł chłopaka uszanuje niejako jej prośbę. I nie czekając na jakikolwiek sprzeciw, obróciła się na pięcie, tym razem stając twarzą w twarz z Maxem. - Max…..co… co się stało? Czy to…. Czy z tą ręką to prawda? - zapytała, tracąc powoli naturalny kolor skóry, która stawała się coraz bledsza. Czuła ścisk w żołądku i gule w gardle, która utrudniała jej mówienie, ale musiała poznać prawdę. W przeciwieństwie do porywczego Ó Cealláchain zachowywała względny spokój, ale czy to oznaczało coś dobrego, czy wprost przeciwnie?
Cali Reagan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 158 cm
C. szczególne : bardzo krucha sylwetka, przenikliwe spojrzenie, ciężki zapach waniliowych perfum
Westchnęła ciężko, widząc jak Ślizgon próbuje pocieszyć Olivię i w jakim oboje są tragicznym stanie. Dostrzegając złowrogie spojrzenie, skierowane na Maxa, już wiedziała, że jego immunitet, który mu chwilowo zapewniła, skończył się. W sumie to było do przewidzenia, bo marny był z niej ochroniarz, poza tym, niezależnie kto miał rację (wiadomo, że Fillin), stała po stronie przyjaciela. Niepewnie wyciągnęła ręce z kurą przed siebie, pozwalając, aby Fillin brutalnie zgarnął Kurasolberga i odstawił go na ziemi. Nie zamierzała go bronić po raz drugi ani tym bardziej wtrącać się jeszcze intensywniej w to wszystko, bo najzwyczajniej w świecie nie mogła nic więcej zrobić. Kiwnęła głową w stronę przyjaciela, przyznając mu rację. Nikt nie miał podstaw, aby ją wpuszczać do SS, zresztą i tak była w tym całym pakiecie totalnie zbędna, a Boyd raczej wolał tuż po przebudzeniu zobaczyć tylko najbliższe osoby. – Będę czekać – posłała mu słaby uśmiech, pocałowała go w policzek i odsunęła się na bok, kątem oka obserwując co robi Fillin. Nieco uspokojona patrzyła jak z powrotem przywraca Solberga do jego naturalnej postaci, a następnie obrzuca go wyzwiskami i oskarżeniami (w mniemaniu Cali bardzo słusznymi, bo nie potrafiła wyjaśnić tej sytuacji w inny sposób). Zaraz potem do akcji przyłączyła się Olivia, broniąc Maxa (co do kurwy), więc California stwierdziła, że to najwyższa pora, aby stąd spierdalać. Przytłaczał ją nadmiar emocji, których nie umiała opisać, a także bezradność, bo chyba nigdy w życiu nie czuła się tak bezużyteczna jak teraz.
/zt
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W jednej chwili obserwował cały ten rozpierdol, a w drugiej już Filin brutalnie wyrywał go z rąk Cali. Dawał sobą pomiatać, by jakkolwiek pozbyć się dręczącego go poczucia winy. Liczył, że porządny wpierdol wszystko załatwi (jak zresztą zawsze). Sytuacja jednak zdawała się ani trochę nie rozluźniać. Ze zdziwieniem zorientował się, że Filin przywrócił go do jego naturalnej postaci. Nie był w stanie od razu podnieść się z kamiennej posadzki, więc słuchał wymiany zdań ślizgona z Olivią, która uspokoiła się lekko i próbowała jakoś przyprowadzić do porządku starszego ślizgona. I po co to robisz? Zapytał ją w myślach, chociaż wciąż ani jedno słowo nie opuściło jego ust. Cierpliwie przyjął wszelkie obelgi, które słał w jego stronę Irlandczyk, jakby zupełnie ich nie dostrzegał. Wyzywany od pizd, patałachów i innych przyjemniaczków, podszedł do swojej torby, która dawno upadła zapomniana w kącie i wyciągnął z niej różdżkę Boyda. Wyciągnął magiczny patyczek w kierunku Olivii i oddał jej. Przecież nie zgarniał jej po to, by pozbawić gryfona tego przedmiotu, a właśnie by go uchować. Wątpił jednak, że ktokolwiek z nich będzie w stanie to zrozumieć i mu uwierzyć. Kompletnie ignorując Filina, spojrzał siostrze Boyda w twarz. Jego oczy wyrażały kompletną pustkę, chociaż widok jej zapłakanej twarzy rozdzierał mu serce. -Oli ja... Przepraszam, nie mogłem nic zrobić. - Na więcej nie potrafił się zdobyć. Sam nie wiedział, czy uszedł z tego bez szwanku ze względu na to, że wiedział jak się przygotować na wejście w zakazane krzaki, czy po prostu miał więcej szczęścia niż leżący teraz na sali Boyd.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Tak naprawdę krzyk Oliv nie rozdzierał mi bębenków, tylko wszystko wewnątrz. Mam wrażenie, że to co wydała z siebie młodo Callahówna, było dokładnie tym co czułem ja. Dlatego dobrze wiedziałem, że chociaż moja chwilowa bliskość pomaga, to za chwilę będzie czuła się równie parszywie i nawet wspólny ból nic na to nie poradzi. Dlatego muszę skorzystać jeszcze z sekundy w której mogę ukarać Solberga za jego niekompetencję, głupotę i durne zachowanie. Dlatego konfrontuje się z Cali, która mimo widocznej niepewności oddaje mi Kurasolberga. Patrzę lekko nieprzytomnym wzrokiem na przyjaciółkę, kiedy ta daje mi krótki pocałunek w policzek i z wdzięcznością, którą obecnie nie potrafię odpowiednio wyrazić, nieporadnie ściskam jej dłoń na pożegnanie. A swoje emocje kieruję z powrotem do Maximiliana. Przemieniam go z powrotem człowieka, co nawet odrobinę ocuca Olivię, która nie wydaje się być zachwycona moim pomysłem przemiany Solberga w głupią kurę. Ja zaś denerwuję się, że tak broni durnego Ślizgona pomimo tego co zrobił Boydowi. - Co, bardziej Ci szkoda twojego chujowego kochanka? - parskam na początku nieprzyjemnie, nadal z agresywnym nastawieniem, wymierzonym w każdego kto pojawił się w okolicy, nawet jeśli była to na chwilę Oli. Może zrozumie, że taka atmosfera; szczególnie, że mimo tego powoli opuszczam rękę, kiedy ten podaje Oliwce różdżkę mojego przyjaciela. Oczywiście po raz kolejny nie odpowiada nic konkretnego, tylko przeprasza jak debil z ta swoją durną mordą, na co jestem ponownie wściekły; na życzenie Oli nie atakuję go jednak tylko wchodzę w tą i z powrotem łapiąc się za głowę. Max bełkocze, a nie gdacze i już nie mam siły na niego patrzeć. - Albo nam powiedz co się wydarzyło, ale po prostu wypierdalaj stąd szpagatami, dopóki cię nie zajebałem - wrzeszczę do Ślizgona i odwracam się, by nie widzieć co wybierze. Mimo swojej wściekłości, nie opuszczam boku Olivii, stojąc z nią ramię w ramię, jakby to mogło przynieść jakiekolwiek pocieszenie. Ona jednak twarzą do Maxa, zaś ja plecami, żeby tylko nie patrzeć na niego i nie popaść w kolejny szał.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Czy to, że nie stanęła od razu po stronie Fillina czyniło z niej złą siostrę? Czy to, że chciała wpierw dowiedzieć się, co takiego wydarzyło się w lesie zamiast rzucać bezpodstawnymi (jeszcze!) w jej mniemaniu oskarżeniami było równoznaczne, że los brata jest jej obojętny? Nie. Absolutnie nie. Widząc pustkę malującą się w oczach dobrze znanego jej Ślizgona wiedziała, że nie wszystko jest takim, jakie się wydaje na pierwszy rzut oka. Może Solberg i Boyd nie przepadali za sobą często okazują wzajemną wrogość, jednak znała ich obu na tyle dobrze, że wiedziała iż żaden świadomie nie wyrządziłby drugiemu krzywdy, a tym bardziej takiej, która rzutować mogła na resztę życia tego drugiego. Obijanie mordy było w tym przypadku tylko chęcią pokazania który ma rację, a że nie potrafili rozmawiać - używali pięści. Fillin bardziej niż ktokolwiek inny podobnie jak ona powinien o tym wiedzieć, więc kiedy z jego ust padały oskarżenia brunetka zareagowała automatycznie; jej dłoń wystrzeliła w kierunku twarzy starszego Ślizgona, spotykając się z jego policzkiem, jeśli nie powstrzymał tego odruchu. - Przesadziłeś - oznajmiła surowym tonem, który nawet u niej wywołał zaskoczenie. Jak mógł sugerować, że Boyd był dla niej mniej ważny?! Nawet nie zamarzała przepraszać, na powrót wróciła, do tego na kogo spadła cała wina. Drżącymi dłońmi chwyciła różdżkę starszego Callahana, by zacisnąć na niej palce. Cichy szloch opuścił jej usta, odwróciła wzrok próbując zapanować nad własnym ciałem, które odmawiało jej posłuszeństwa. - Max, nie interesuje mnie czy mogłeś coś zrobić czy nie! - powiedziała ostrzej niż zamierzała - Co się stało? - po raz kolejny to samo pytanie opuściło jej usta. Chciała wyjaśnień, a nie przeprosin. Mimo emocji, które nią targały, dziewczyna jako jedyna zachowywała trzeźwość umysłu, gdyż przyjaciel jej brata skupiał się jedynie na karze lub groźbach, które był w stanie spełnić.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Normanie za to co wyjebał w tej chwili Filin, Max prawdopodobnie rzuciłby się na niego wymierzając sprawiedliwość, lub chociaż odpłacił się jakimś zgryźliwym komentarzem. Dzisiaj jednak nic nie było normalne. Wszystko szło nie tak jak powinno i Solberg miał już tego dosyć. Dlatego to właśnie Olivia dostała zaszczyt przyfasolenia temu idiocie prosto w mordę. Nadmiar emocji w powietrzu sprawiał, że Solberg jeszcze bardziej uciekał w swoją pustkę. Był pewien, że nie będzie w stanie stawić temu wszystkiemu czoła jeżeli dopuści uwolnienia wszystkiego, co w nim teraz siedziało. Już i tak pozwolił sobie w lesie na panikę z której na szczęście wyrwał go gajowy, by przetransportować Boyda do szpitala. - Nie mogę. - Powiedział tylko, po czym skorzystał ze słów starszego ślizgona i wziął swoje rzeczy, po czym po prostu zaczął kierować się do lochów. Miał w dupie, co o nim teraz myślą. Nie było ich tam. To nie oni musieli patrzeć na całą tę spierdolonoą sytuację. Potrzebował czasu żeby to wszystko jakoś przetrawić a wiedział, że w tych murach tego nie dostanie. Wieści zdecydowanie za szybko się tutaj rozchodziły, a on nie miał zamiaru z nikim na ten temat rozmawiać, nikomu się tłumaczyć. Zawsze mieli Boyda i Chrisa, których mogli zacząć wypytywać (oczywiście o ile ten pierwszy w ogóle się z tego wykaraska i/lub obudzi). On się z tego cyrku wypisywał. Przynajmniej na jakiś czas. Musiał tylko poinformować kilku gamoni, żeby nie szukali go po jakiś melinach.
//zt +
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Oczywiście nie jestem kompletnym durniem owładniętym złością (znaczy, jestem, ale nie w tej akurat kwestii), naprawdę nie wierzę w to, że Max tam w tym lesie zrobił cokolwiek z premedytacją. Założyłem tylko, że była jednak jakaś kłótnia i różdżkę zabrał Boydowi wcześniej zanim wystąpiła cała krwawa masakra. Na dobrą sprawę nigdy go o to nie oskarżyłem i nawet nie pomyślałem. Co więcej, znając ziomka z drużyny, mógł mu nawet próbować na swój sposób pomóc. Rzecz w tym, że mu się nie udało. I kto wie dlaczego Pustnik zdążył mu odgryźć rękę? Musiało to trochę trwać. W mojej wyobraźni widziałem jak wielki pies wyrywa rękę mojego przyjaciela. Gdzie wtedy był Solberg? Jak wolny musiał być, że nie udało mu się mu pomóc? Co się wydarzyło? Jestem ciekawy, ale w przeciwieństwie do Olivii spędziłem wystarczająco czasu z Maxem w depresji, by widzieć, że tego nie zrobi. Jestem zbyt zdumiony wymierzonym policzkiem, by zatrzymać rękę. Jednak czując ból na twarzy, za którą automatycznie się łapię, jest to dla mnie równoznacznie z ponownym poczuciem samotności. Resztki nikłego ciepła wynikające ze wspólnego cierpienia uleciały. Skoro Olivia nie potrafi zrozumieć moich słów przepełnionych złością z żalu, to znaczy, że nasze emocje nie są do siebie podobne. Ona jeszcze dodatkowo próbuje zrozumieć Maxa, co uważam dzisiejszego wieczoru za kompletnie zbędne. W końcu on będzie mógł sobie wymazać wspomnienia pewnego dnia; Boyd nigdy nie odzyska ręki. Cofam się o kilka kroków od Gryfonki, pozwalając jej kontynuować bezowocną rozmowę. Odwracam głowę dopiero by spojrzeć na uciekającego tchórza. - Kiedy Twój chłopak będzie mówił, że to nie twoja wina i wszystko będzie dobrze, pamiętaj o mnie przy łóżku Boyda - mówię do odchodzącego w popłochu Maxa, przekonany tak naprawdę, że pójdzie płakać w ramiona swojego osobistego cienia z Hufflepuffu. Żałuję, że poszedł, bo nie mam teraz na kim się wyżywać. Tak odpędzał moje myśli od Boyda. Jego braku ręki. Jak dużo jej nie ma? Czy będzie mógł zagrać w qudditcha? Co to w ogóle dla niego oznacza? Łapię się za głowę i wracam na poprzednie miejsce pod ścianą, gdzie pochylam się jak starzec, opierając łokcie na kolana i chowam ponownie twarz. Nie chcę patrzeć na Oli, bo kiedy to robię nadal parzy mnie policzek. Część mnie ma wrażenie, że Gryfonka pobiegnie po prostu za Solbergiem, zadając mu nadal te same pytania, na które Ślizgon nie będzie jej odpowiadał. Jeszcze bardziej samotny niż chwilę wcześniej staram odciąć się od świata, nie patrząc na Olivię, po tym policzku czuję niewidzialny mur, który postawiła między nami, który ja nie zamierzałem przekraczać i postanowiłem rozpaczać samotnie w swojej głowie, biernie czekając aż wpuszczą mnie do Boyda. Muszę się pozbierać, bo to ja będę musiał być dla niego oparciem.
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
W przeciwieństwie do myśli które kłębiły się w umyśle Fillina, Gryfonka nie potrafiła skupić własnych, by wydobyć z nich coś poza pytaniem, które wciąż się w nich tłukło i na które tak usilnie próbowała uzyskać odpowiedź. Co się stało? powtarzała to ciągle. Nie chciała uderzyć Ślizgona, była to automatyczna odpowiedź na słowa, które padły z jego ust, bo w tamtej chwili chcąc wyżyć się na Maxie obraził ją. Boyd był dla niej najważniejszy i niezależnie od tego jakie zażyłości łączyły ją z Solbergie w chwili kiedy na szali było życie brata - przestawały mieć znaczenie. Ucieczka Maxa była dla niej na tyle niespodziewana, że w zaskoczeniu nawet kiedy chłopak zniknął z zasięgu ich wzroku wpatrywała się tępo w miejsce, gdzie przed chwilą stał patrząc na nią pustym spojrzeniem. Nie zwróciła też uwagi na słowa którymi pożegnał go Fillin. Nie była pewna ile czasu upłynęło nim do jej umysłu dotarło, co się właśnie wydarzyło. Obróciła się przez ramię, zdając sobie sprawę, że Ślizgona nie ma już przy niej, zamiast tego siedział na podłodze w tej samej pozycji w jakiej zastała go, kiedy tu przyszła. - Ja… Przepraszam - wydusił cichym głosem, jednak nie podeszła do niego. Mimo wszystko czuła, że między nimi pojawiła się swego rodzaju przepaść, nie musiał mówić tego głośno. Nie zamierzała szukać u chłopaka zrozumienia, bo każde z nich przeżywało to wszystko na swój sposób, którego drugie nie rozumiało. Nie stała po żadnej ze stron, chciała zwyczajnie zobaczyć Boyda, mieć pewność, że jego życiu nic nie zagraża. W tym momencie tylko to się dla niej liczyło.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jakim cudem tu dotarł, nie miał bladego pojęcia. Może kojarzył odzyskanie przytomności i coś tam z drogi do szpitalnego, ale ostatecznie najbardziej pamiętał to, jak położyli go na łóżko i ponownie odleciał. Wiedział, że w większości zawdzięcza to sobie i temu, jak bardzo ostatnimi czasy się zaniedbywał, ale przecież nie mógł nic na to poradzić. Jeżeli chciał udowodnić sobie parę rzeczy, to musiał chwytać się każdego rozwiązania, a tych zbyt wiele nie znał. Otworzył ponownie oczy, by zobaczyć spoglądającą na niego z góry niezbyt zadowoloną pielęgniarkę, która przystawiała mu do ust jakiś flakonik z eliksirem. Cudnie, kolejny. Pomyślał posłusznie wypijając zawartość, bo jeden w tę czy w tamtą nie robił mu już różnicy. Wizję miał nadal nieco zamgloną, ale powoli dochodził do siebie. Widział bandaże w miejscach, gdzie oberwał najmocniej i czuł, że zdjęli mu z głowy kask. Dopiero gdy pielęgniarka wyszła zwrócił się do stojącej obok @Julia Brooks. - Dzięki. Ciebie nie...? - Urwał widząc siedzącego obok patronusa. - Błagam powiedz, że tego nie zrobiłaś. - Jęknął opadając na poduszki w geście zrezygnowania. Amortencja zdawała się w końcu opuścić jego organizm, co wcale nie przyniosło mu ulgi. Wręcz przeciwnie. Niezbyt wiedział, jak spojrzy teraz kumplowi w twarz za to wszystko, co ostatnimi dniami odpierdalał. Był taki głupi. - Z Tobą w porządku? - Postanowił kontynuować jednak, udając, że ostatniego zdania wcale nie wypowiedział. Pamiętał przecież, że Brooks też kilka razy oberwała i to dość solidnie.
Targanie obitego jak supermarketowe jabło Solberga nie było najłatwiejsze. Zwłaszcza gdy się było głowę niższym i lżejszym z jakieś 30 kilogramów. I gdy Twój przyjaciel musi się co kilkanaście minut zatrzymać, żeby puścić pawia. Droga była długa, wyboista i naznaczona cierpieniem i żółcią. Koniec końców udało jej się jednak nie tylko zaprowadzić ich do skrzydła szpitalnego, ale i nie zapomnieć o miotłach. Pielęgniarka, widząc Brooks, już wiedziała, skąd się wzięły obrażenia na ich ciałach. Kobieta zgromiła ją jedynie wzrokiem, ale nic nie powiedziała. Nie miała na to czasu, bo ledwie Max usiadł na łóżku i ponownie odpłynął w krainę zapomnienia. Upewniła więc pielęgniarkę, że z jej nosem wszystko jest w porządku i pozwoliła jej zająć się Ślizgonem, który wyglądał jak siedem nieszczęść. Kiedy ponownie się ocknął i wypił eliksir, w końcu zaczął kontaktować. I nawet był w stanie artykułować zdania, co oznaczała, że jego mózg nie ucierpiał aż tak bardzo. - To Twój przyjaciel, powinien wiedzieć. A poza tym sam mi trułeś tyłek, że musisz go odnaleźć – powiedziała bez wyrazu, ściągając z siebie kolejne ochraniacze i układając je równo na wolnym łóżku. Kiedy zobaczyła swoje odbicie w lustrze, aż syknęła. Miała nie tylko sine pół twarzy, ale i guza na głowie, w miejscu, gdzie trafił ją tłuczek. Wyglądała gorzej niż Solberg, ale za to czuła się lepiej, a to już coś. - Możesz mi wierzyć lub nie, ale dla mnie to norma. – Starała się uśmiechnąć, ale uśmiech szybko zamienił się w bolesny grymas, a z oczu mimowolnie poleciały jej łzy. – Za kilka dni wszystko będzie jak dawniej – uspokoiła chłopaka, po czym przysiadła na krawędzi wolnego łóżka.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Otrzymał patronusa od Julii, który to spowodował, że na twarzy Lowella pojawił się grymas zrezygnowania, poniekąd żalu, jak również... troski. Sam nie wiedział, jak to wszystko ubrać w uczucia - sam nie wiedział, jak również do tego tematu podejść. Przeczuwał, iż nie było to specjalnie zamierzone, iż jest to efekt uboczny, ale jakiś dziwny żal przedzierał się przez jego struktury tkanek. Trening. Jakieś obrażenia. Max wylądował w Skrzydle Szpitalnym. Ledwo co zdołał odłożyć Wizzboka gdzieś obok, kiedy to na jego ramionach znajdował się tylko i wyłącznie ręcznik, starając się zrelaksować, a tu jednak coś postanowiło ponownie pierdolnąć. Dzik obradował go wiadomością, na którą to położył się już kompletnie zrezygnowany na łóżku, zastanawiając się nad tym, dlaczego akurat teraz. Dużej dozy czasu, by nad tym rozmyślać, mimo wszystko i wbrew wszystkiemu nie posiadał; nie bez powodu wstał, naciągnął na swój własny, obolały tyłek gacie, do tego pierwsze lepsze z brzegu spodnie i podkoszulkę wraz z bluzą. Szybko poprawiwszy własną dłonią pomięte części ubrania, zauważył, jak do kieszeni wpycha mu się puszek pigmejski o iście czerwonej barwie puszystego futerka. Uśmiechnąwszy się słabo pod nosem, pozwolił mu tym samym zamieszkać w jednej z tych kryjówek, jak również cicho westchnął, korzystając tym samym ze znienawidzonej teleportacji, by dostać się do zamku. O mało co po drodze nie puszczając pawia, kiedy to postanowił zaciągnąć bucha z elektronicznego szluga. Przemierzanie przez korytarze nie było przyjemne, bo raz, zapomniał wysuszyć częściowo włosów, dwa, jakoś śmiesznie mu wirowały po korzystaniu ze sztuki deportacji i aportacji. Czekoladowe spojrzenie wędrowało dookoła, starając się znaleźć jakiekolwiek zmiany w otoczeniu, aczkolwiek bezskutecznie - nim cokolwiek dostrzegł, znalazł się tak naprawdę w Skrzydle Szpitalnym. A kroki go wiodły harmonijnie, z odpowiednią dozą równowagi, lecz dla wprawionych - również z delikatną nutą widocznej stanowczości we własnych słowach i czynach. Otworzywszy drzwi, niemal od razu zauważył delikwentów. — Julia, Max, co do cholery? — zapytał się, spoglądając po tej całej karuzeli spierdolenia, przypominając sobie, że Max jest jeszcze pod wpływem eliksiru i może na niego w dość dziwny sposób patrzeć. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, gdy założył ręce na biodrach, a kiedy to pielęgniarka zajmowała się głównie Solbergiem, mając gdzieś z tyłu samą Brooks. — Chodź no tutaj. — kiwnął głową w stronę dziewczyny, by tym samym wyciągnąć różdżkę, na której mocniej zacisnął dłoń, choć tak naprawdę martwił się równie mocno o Solberga, na którego od czasu do czasu patrzył z widoczną, subtelną troską. Jednak, aby nie dokładać jej bólu, poszedł do niej. Z dziecięcą łatwością zaczął korzystać z zaklęć uzdrawiających, by przywrócić jej twarz do pełnego, normalnego stanu; nie wykorzystywał słów przy żadnym z czarów. — Co żeście odpierdolili? — pokręcił głową, zauważając, jak magiczne stworzenie stara się wymsknąć z kieszeni, w której ewidentnie się coś poruszało. Sam nie czuł się jeszcze najlepiej, dupa go bolała, więc nie siadał na twardym i zimnym stołku, ale też, zastanawiał się, co musiało się stać z nimi, że doprowadzili samych siebie do takiego stanu.
Ostatnio zmieniony przez Felinus Faolán Lowell dnia Nie Sty 03 2021, 11:28, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
To, co obecnie siedziało w głowie Solberga było popierdoloną mieszanką wszystkiego. Pielęgniarka sprawnie przywracała go do porządku, a on miał ochotę powiedzieć jej żeby przestała. Żeby dała mu w końcu kurwa odpocząć. Czuł, jak łzy zbierają się w jego oczach, gdy zdał sobie sprawę ze wszystkiego, co skrywa się nie tylko w jego sercu, ale przede wszystkim pod kopułą czaszki, która dosłownie kilka chwil temu przeżyła walnięcie tłuczkiem. Siedzący między nim a Brooks mglisty wilk jeszcze to wszystko pogarszał. - Byłem ućpany do jasnej cholery. - Powiedział trochę bardziej nerwowo niż zamierzał, bo nie mieściło mu się w głowie, jak mógł pozwolić doprowadzić się do takiego stanu. Jebana wdupęHampsonakurwajegomać Amortencja. Poczuł, jak ponownie nachodzi go fala mdłości i odpowiednio nachylił się, by zwrócić zawartość żołądka do miski, choć lepszym określeniem byłaby po prostu żółć, bo nie pamiętał kiedy ostatnio jadł porządny posiłek. - Na pewno? Jezu Brooks, przepraszam. - Wydawało by się, że te słowa weszły mu już w krew. Nie myślał o nich, a machinalnie brał odpowiedzialność za wszystko, co działo się wokół, jakby sam fakt że oddycha mógł zjebać nawet najprostszą czynność. Twarz Juli zdecydowanie nie wyglądała najlepiej, przez co jeszcze bardziej czuł, jak jego wnętrzności się skręcają. W końcu nadszedł moment, którego obawiał się w tej chwili chyba najbardziej. Odgłos otwieranych drzwi, kroki i głos. Tak dobrze mu znany głos. Przymknął powieki, by oddalić od siebie moment konfrontacji. Nie wiedział, jak ma się zachować i co powiedzieć. Czuł się nawet bardziej niezręcznie niż podczas spotkania z Boydem. Poczuł coś dziwnego we wnętrzu, gdy zdecydował się w końcu stawić czoła Felkowi. Nie wiedział, co to było, ale zdecydowanie mu się w tej chwili nie podobało. Zacisnął mocniej rękę na materiale, którym przykryty był materac jego łóżka. Co miał powiedzieć? Zlustrował sylwetkę puchona, by nie patrzeć mu w oczy, a przy okazji sprawdzić, czy temu na pewno nic się nie stało podczas kilkudniowej nieobecności. Wyglądał dobrze. - Co to? - Zapytał dość niezręcznie wybierając neutralny grunt i wskazując na krwistoczerwoną kulkę, wychylającą się z kieszeni puchona. Gdyby mógł jebnąłby się w łeb za to wszystko, ale niestety raczej by to obecnie nie przeszło.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Czy miała pojęcie, że wysyłając świetlistego dzika do Londynu, wyrwie Felka z przyjemnych objęć wizbookowego binge’u? W żadnym wypadku. Nie wiedziała gdzie Puchon się znajduje, co robi i jakie ma plany na resztę dnia. Jedyne, czego była pewna to tego, że wieść o pogruchotanym Solbergu wolałby otrzymać od razu, a nie dowiedzieć się kilka dni później. Ci dwaj byli ze sobą na tyle blisko, że niekiedy przypominali jej bliźniaków brata. Zawsze razem, na dobre i na złe. Słowo się więc rzekło, patronus poleciał, a Brooks zostało nic innego, jak dotrzymywanie Ślizgonowi towarzystwa, przynajmniej na razie.
- Za co ty mnie przepraszasz? To nie ty się nie uchyliłeś przed tłuczkiem. To znaczy ty, i to pięć razy, ale mam na myśli akurat ten jeden konkretny. – Mówiąc to do Solberga, wskazała na swój rozkwaszony nos, który, mimo że nastawiony i udrożniony, wciąż bolał jak jasna cholera.
Do zdjętego kasku i karwaszy dołączył napierśnik, który również wylądował na eleganckiej kupce na łóżku. Nowiutki pancerz od Felka, założony dziś po raz pierwszy, został ochrzczony w boju krwią i łzami. A także resztkami skromnego Solbergowego posiłku. Julia dokładnie czyściła sprzęt za pomocą targeo i chłoszczyść, nie omijając żadnego zakamarka, kiedy do jej uszu doszedł charakterystyczny odgłos szpitalnych drzwi, ciężki i niski.
- Ciebie również dobrze widzieć, Felku – przywitała się bez entuzjazmu z chłopakiem. – Dziś to tłuczki wygrały, nie pałkarze – dodała, a kiedy Puchon podszedł do niej, nie oponowała za bardzo i pozwoliła mu zdziałać cuda swoją różdżką. Kiedy ponownie spojrzała w lustro, wyglądała dużo korzystniej. Z twarzy zniknęła krew, a opuchlizna nieco zelżała, dzięki czemu dziewczyna przestała wyglądać jak bokser po walce. Albo pałkarz po otrzymaniu tłuczkiem w twarz.
- Dzięki – rzuciła krótko, wlepiając przekrwione gałki w chłopaka. – Mi poza nosem nic się nie stało. Za to Pan Pałkarz zapomniał nie tylko o ochraniaczach, ale także o tym, do czego służy pałka. No i efekt jest, jaki jest.
Było to duże uproszczenie całej sytuacji. Mogła jeszcze dodać, że Solberg miał w głowie tylko myśl o Felku. Albo to, że tłuczków było trzy razy więcej niż podczas spotkania. A także to, że tor przeszkód był pełen, no cóż, przeszkód. Wszystko się jednak sprowadzało nie do trudności całego przedsięwzięcia, a do zwykłej koncentracji i odrobiny zewnętrznej ochrony, o których jej przyjaciel zapomniał. A ponoć chcącemu nie dzieje się krzywda...
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Kiedy on wszedł, wilk zaczął naśladować jego ruchy, lecz w ten bardziej zrównoważony sposób; nie wycofywał zaklęcia. Mglisty strażnik znajdował się między łózkami, zgrabnie i z gracją poruszając się tym samym na własnych, czterech łapach. Utworzony z wielu wspomnień, w których to głównym czynnikiem był leżący na łóżku pacjent, posiadał w sobie niewielkie ziarno goryczy, zrodzone spod kopuły jego czaszki. Nie mógł być zły na to za Solberga, choć go to trochę dobiło. Nie bez powodu począł palić, nawet jeżeli wcześniej stronił od używek - zresztą, nie zamierzał się z tym jakoś specjalnie ukrywać. Stukot podeszwy przedostawał się raz po raz do znajdujących się osób, a pielęgniarka go kojarzyła. Wiele razy przebywał w Skrzydle Szpitalnym, zbyt wiele. A przynajmniej tyle, że większość go tutaj kojarzyła. Nie tylko profesor Whitehorn, ale także Williams, tudzież pielęgniarki pieczołowicie wykonujące otrzymane wcześniej zadania. — Wolałbym was widzieć w sytuacji, gdyby pałkarze wygrali. — powiedział, trochę zmieszany, kiedy to zaczął leczyć dziewczynę, nie chcąc, by ta musiała się męczyć z potencjalnymi konsekwencjami. W odpowiedniej ciszy, bez jakichkolwiek problemów, drewniany patyczek z rdzeniem z serca buchorożca, drzemiący w jego dłoni, przywracał pannę Brooks do odpowiedniego stanu. A przynajmniej lepszego, kiedy to wiedział, że musi ją to wszystko boleć. Zaklęcia znieczulające, obniżające ból, leczenie... Nie wymęczało go to. Nawet jeżeli jego chillowanie na łóżku zostało doszczętnie zniszczone. Zdziwiło go to, gdy nie usłyszał żadnych słów, a zamiast tego przyjaciel przymknął powieki, zamiast patrzyć na jego obite cztery litery; amortencja, wraz z otrzymaniem swoistej bęcki, musiała zaprzestać dalszego działania. Felinus poczuł pewnego rodzaju ulgę na własnym sercu, ale też, zastanawiało go to, co tak naprawdę musi czuć teraz Max. Wstyd? — Naprawdę? Zero ochraniaczy, zero nic? Max, do kurwy, czy życie ci niemiłe? — zapytał się dość niezadowolony, choć nie wymagał odpowiedzi, biorąc głębszy wdech. Miał prawo się denerwować, miał prawo się martwić; nie bez powodu przegryzł własną wargę, odczuwając jej metaliczny posmak. O ile rozumiał, że amortencja może w nim jeszcze działać, to nie usprawiedliwiało to jednak szeroko pojętej głupoty. Musiał się opanować. Zastanawiał się, kiedy to czekoladowe tęczówki od czasu do czasu lustrowały sylwetkę kumpla, po tym, jak zakończył leczenie Julii. Pacjent to pacjent, każdym należy się zająć, a trochę go zdziwiło, że nikt się nią nie zainteresował. — Puszek pigmejski. Jeszcze go nie nazwałem. — kiedy usłyszał pytanie, pozwolił na to, by kulka szczęścia opuściła jego kieszeń i zaczęła wspinać się początkowo po bluzie, przechodząc tym samym na ramię, by zakończyć podróż na głowie. Czerwona istotka spoglądała na zgromadzonych z widoczną ciekawością, by tym samym ułożyć się wygodniej na wilgotnych włosach Lowella, który nie miał za złe przyjacielowi takiego zachowania - a przynajmniej tego wynikającego z działania eliksirów. A czuł, że atmosfera nie jest zbyt ciekawa, w związku z czym... wziął ciężki wdech. — Max, zluzuj, nie mam ci niczego za złe. No MOŻE oprócz reprezentowania własnej głupoty podczas treningu. — zapewnił go, spoglądając szczerze w jego stronę, zanim to nie usiadł na własnych czterech literach, zapominając kompletnie o tym, że nadal go tyłek boli po upadku z kilku metrów. Słowa opuszczały jego usta spokojnie, starając się uniknąć oskarżycielskiego tonu, wszak ten znajdował się wcześniej pod wpływem eliksiru; nie wkurzał się o nic, a przynajmniej tak się trzymał. Odruchowo chciał pomasować bolące miejsce; ewidentnie powinien usiąść na czymś bardziej miękkim. — Jak się czujecie? No i, co się stało, że ten stracił przytomność? — zapytał, lustrując go własnymi oczami, jakoby próbując tym samym wychwycić wszystko, co mogłoby znajdować się w patologicznym stanie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wiedział, że Brooks miała rację i to nie była jego wina, że jej twarz wyglądała teraz w ten, a nie w inny sposób. Nie mógł nic jednak poradzić na ten odruch, który wymuszał na nim przeprosiny i pokorne wzięcie wszystkiego na siebie. - Nie powinienem w ogóle się zgadzać na ten trening. Co mi odkurwiło? - Powiedział bardziej do siebie niż do niej, choć jakaś część jego duszy liczyła na to, że dziewczyna znajdzie odpowiedzi na nurtujące go pytania. Nie był sobą i nawet nie pomyślał o ochraniaczach, które nie były kaskiem. Całe szczęście chociaż to założył, bo pewnie tak miło by się cała ta akcja nie skończyła. - A no i za to pierdolenie o Felku. Musiałaś świetnie się bawić. - Posłał jej słaby uśmiech przerwany lekkim grymasem, gdy poczuł ból w mostku, gdzie uderzył pierwszy tłuczek. Pozwolił Brooks zająć się wytłumaczeniem całej tej sytuacji, a on próbował zrozumieć, co się do końca odpierdala w jego głowie. Czym innym było bycie pod wpływem Amortencji przez kilka chwil, a co innego gdy eliksir krążył w żyłach przez prawie tydzień. Solberg srogo zastanawiał się, czy nie będzie miał z tego tytułu jakiś konsekwencji i już wiedział, że pierwsze co zrobi po wyjściu stąd to przyrządzenie sobie antidotum. Tak na wszelki wypadek. Sam nie był pewien co czuł, ale wiedział, że nie było to nic przyjemnego. Po części był zły na Julkę, że od razu zaalarmowała Lowella. Bo przecież ślizgon nie leżał tu umierający, tylko trochę bardziej poobijany. Nie z takich rzeczy już wychodził. Chyba zacznie zmuszać ludzi to przysięgi wieczystej, żeby nie truli Felkowi dupy za każdym razem, jak coś spierdoli. Puchon przecież też ma swoje życie. Wzruszył ramionami na pytanie retoryczne Felka choć tak naprawdę w duszy mu przytaknął. Obrywanie tłuczkiem było w pewien sposób oczyszczające i gdyby mógł, ponownie nastawiłby się na wpierdol od nich. Wiedział jednak, że powiedzenie tego na głos nie jest mądrym rozwiązaniem, więc dalej uparcie milczał. - Czyli jednak w końcu go dorwałeś. Dość oryginalny kolor. - Gadka o puchatej kulce była teraz szczytem jego możliwości. Obserwował jak istotka wspina się po puchonie, a ostatecznie dość uroczo osadza się w jego wilgotnych włosach. Zdecydowanie przerwali mu popołudniowy relaks. - Taki quidditch, co poradzisz. - Nie skomentował pierwszej części, bo o ile Felek mógł całą tamtą szopkę zbyć machnięciem ręki, o tyle Max najchętniej dałby sobie w ryj za to wszystko. No i zdecydowanie sytuacji nie poprawiał fakt, że eliksir zdawał się działać na niego teraz inaczej niż podczas Durnia, co jeszcze bardziej psuło mu krew. - Jest git. Julka się w tańcu nie pierdoli i wie, że trening gorszy niż ten Antoshki to trening do dupy. A odcięcie to pewnie kwestia walnięcia w skroń. Czy coś... - Nie chciał się za bardzo wyspołecznić z tym, jak bardzo zjebał sprawę ostatnimi czasy. Sam przecież prawił kazania, że trzeba dbać o siebie i tym podobne. Po raz kolejny na scenie królował Max hipokryta, który nie miał zamiaru tak szybko kończyć swojego przedstawienia.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
- Czemu on jest czerwony, a nie różowy lub fioletowy? – zapytała Lowella, kiedy dostrzegła znajomą kulkę, wystającą z kieszeni. Drobna zmiana tematu nikomu jeszcze nie zaszkodziła, zwłaszcza gdy atmosfera była tak grobowa, jak obecnie. Trzech jeźdźców wkurwokalipsy. Ból, irytacja i zniecierpliwienie. Z tej mieszanki trzech różnych osobowości mogło wyniknąć naprawdę wiele.
- Nie ma co drążyć tematu. Przybyłeś, poćwiczyłeś, zgarnąłeś wpierdol. Nie po raz pierwszy i nie ostatni. Koniec końców nie jest z tobą tak tragicznie, a przynajmniej amortencja przestała działać – stwierdziła bez jakichkolwiek emocji. Co prawda martwiła się o chłopaka i jak mogło być inaczej, gdy ten zemdlał jej na polanie i co chwilę zwracał zawartość własnego żołądka, ale grała w quidditcha tak długo, że wiedziała, iż wystarczy tydzień, aby wrócił do dawnej formy.
- Szczerze? Nie bawiło – westchnęła cicho. Właściwie to nic, co się dzisiaj wydarzyło, jej nie bawiło. Ani bawienie się w medyka polowego, ani dźwiganie ciężkiego przyjaciela do skrzydła, ani cała ta dziwna rozmowa. Miała dziś odbierać mieszkanie w Londynie, które już było gotowe do zamieszkania, a zamiast tego wyglądała jak pół dupy zza krzaka i ledwo stała na nogach, bo obite udo dawało jej znać przy najlżejszej próbie przeniesienia ciężaru na lewą nogę. Pewne rzeczy się jednak działy i jedyne, co człowiek mógł zrobić, to przyjąć to na klatę i nie zastanawiać się, co by było, gdyby. Co by było, gdyby Solberg nie był naćpany. Co by było, gdyby, miał ochraniacze. Co by było, gdyby, tłuczków było mniej, a tor przeszkód był mniej wymagający? Zapewne byłoby inaczej, ale nie mogli cofnąć czasu, więc zostało im grać kartami, które dostali od losu.
- Bywało lepiej, bywało znacznie gorzej – odpowiedziała Lowellowi, po czym podeszła do stojącego przed łóżkiem stolika, podniosła z niego szklankę i napełniła ją zaklęciem aquamenti. W ustach raz jeszcze poczuła gorzki, metaliczny posmak krwi i flegmy i aż się wzdrygnęła. – Właściwie to nie wiem, czy był jakiś jeden konkretny powód, bo oberwał tyle razy, że straciłam rachubę. Może nie zjadł śniadania? – wzruszyła ramionami. Na pewne pytania nie było jednoznacznych odpowiedzi i to było jedno z tych.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Nie Sty 03 2021, 13:43, w całości zmieniany 1 raz
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Raz po raz, nie mógł uwierzyć, a przede wszystkim - nie mógł w żaden sposób nie podchodzić do tego emocjonalnie, nawet jeżeli trzymał to wszystko na wodzy i na jego twarzy znajdował się należyty spokój. Ciche westchnięcie, gdy przemieszczał się od punktu startowego do punktu docelowego, wydostało się z jego ust. Krążył, zastanawiał się, myślał, snuł, kiedy to wiedział, że siedzenie w jednym miejscu nie jest dla niego wskazane. Nawet nie odpowiedział na słowa, które wypowiedział Max na temat puszka pigmejskiego - to nie było to, czym chciał się obecnie przejmować. Jedynie kiwnął głową, pozostawiając temat gdzieś z tyłu głowy, kiedy to magiczne stworzenie znajdowało się na jego własnej głowie. Lowella niezbyt obchodziło to, czy leżał w stanie agonalnym, czy też i poobijany w taki sposób, że stracił przytomność - coś musiało się wydarzyć, że odpłynął w krainę nieznaną. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to usłyszał kolejne słowa na temat tej całej gry i farsy. Szkoda tylko, iż nie wiedział, jak tym samym dolał oliwy do ognia, pokazując ignorancję wobec własnego siebie. I mimo że ten patrzył normalnie, w oczach znalazł się cień, który mógł wskazywać na podwaliny pewnego zrezygnowania, poniekąd bólu, poniekąd niedowierzenia. Pokręciwszy parę razy głową, jakoby w geście niezgody, oparłszy się o komodę znajdującą się nieopodal łóżka, jako że łatwiej było mu się o nią oprzeć, aniżeli siedzieć na drewnianym stołku, zaczął stukać palcami. Raz po raz, zastanawiając się, jak to wszystko ugryźć, choć, słuchając tego wszystkiego, siedział cicho. A każdy, kto zna Felinusa, powinien być świadom tego, że może być to oznaką nadchodzącej fali goryczki i ochrzanu, z którą będą mieli do czynienia. Obydwaj. — Pierwsza rzecz. — wziął głębszy wdech, bo o ile na zewnątrz był spokojny, o tyle jednak wewnątrz buzowały w nim emocje, co niemiara, gotowe wszystko i wszystkich zmieść z pola walki. Uderzanie opuszkami palców nie zdawało się być przerywane, chociaż też, nie spowalniało, ani nie przyspieszało, zachowując ten sam odstęp od kolejnych uderzeń. Tak samo z siłą - pozostawała taka sama. — Julka, widziałaś, że coś jest z Maxem nie tak. Dlaczego nie poświęciliście tych dziesięciu, dwudziestu minut na pójście po odpowiedni sprzęt, tym bardziej, że raczej nie były to dziecinne zabawy? — nie brzmiał oskarżycielsko, starając się prawidłowo dobrać barwę własnego głosu, choć sam już siły nie miał i pewne hamulce w nim puszczały. Tyle w jego życiu się pierdoliło, że patronus dzika, z którym miał do czynienia, spowodował kolejne rozjuszenie jego psów znajdujących się pod kopułą czaszki. Ostatnio było z nim coraz to gorzej, choć tego nie pokazywał. Tyle dobrze, że był w stanie to wszystko kontrolować. — I nie, nie taki Quidditch, Max. Gdybyś miał te pierdzielone ochraniacze, to by do niczego poważnego nie doszło - przynajmniej w założeniach. — założył ręce na piersi, nie dowierzając. Po prostu, kurwa, nie dowierzając. To nie są małe dzieci, by im tłumaczyć, że bezpieczeństwo jest na pierwszym miejscu, chociaż sam się wykrzywił, czując ze stresu i złości ból w obrębie podbrzusza, który to zignorował, a wszystkich ukarał wzrokiem, by się przypadkiem nie wpierdalali i nie zmieniali tematu. Nie teraz, kiedy mają inne, ważniejsze rzeczy do omówienia. — Przynajmniej ci tę amortencję z tego łba kompletnie już wyjebało. — prychnął, choć sam nie wiedział, czy ma się śmiać, czy jednak martwić, kiedy to mogło zabrzmieć komicznie, aczkolwiek... no, było obarczone pewnymi konsekwencjami. Sam nawet nie zauważył, jak zgiął nogę i tym samym jej podeszwę umieścił na jednej ze szuflad stolika.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam nie wiedział już czy chciał, by Julka (wraz z Felkiem który miał zaraz dołączyć) zjebała go od góry do dołu, czy po prostu pragnął świętego spokoju. Mimo wszystko chyba liczył na odrobinę zrozumienia ze strony krukonki, która przecież sama nie gardziła tłuczkowym wpierdolem. Chociaż prawdą było, że miała do tego bardziej rozsądne podejście. Dałby wiele w tej chwili za umiejętność oklumencji, by wyciszyć tę panującą w nim burzę, ale niestety nie dysponował tą sztuką. Mógł tylko jak zawsze trzymać w sobie cały ten wybuchowy rozpierdol i czekać na kolejny wybuch, który w efekcie przynosił kolejne pozornie spokojne dni. - Możemy o tym nie mówić? - Jęknął, bo na sam dźwięk nazwy tego eliksiru czuł, jak żółć ponownie podchodzi mu do gardła. Walcząc z tym przez chwilę zdecydował się jednak poddać odruchom i po raz kolejny ją zwrócić. W pewien sposób liczył, że w ten sposób pozbędzie się reszty tego cholerstwa z organizmu. Na ten widok pielęgniarka znów pojawiła się obok machając różdżką i wlewając mu do gardła kolejny eliksir. Chciał ją odesłać zapewniając, że to nie kwestia urazu tłuczkowego, ale nie miał ochoty wdawać się w niepotrzebne dyskusje, a bardzo dobrze wiedział, jak kobiety tutaj są uparte. Nie pierwszy raz przecież się nim zajmowały. - Nie martw się więcej już nic żywego nie wpierdolę i nie przyjdę na trening pod wpływem. - Próbował się uśmiechnąć, ale coś mu niezbyt wyszło. Atmosfera była na pewno zajebiście rozluźniona i raczej nie zapowiadało się by miała szybko ulec poprawie. Na tekst o śniadaniu oczywiście nie odpowiedział, bo Brooks miała rację. Odurzony eliksirem już całkowicie przestawał odczuwać takie potrzeby jak głód i dziś zaniechał nawet swojego codziennego bazyliszkowego. Z dnia na dzień podejmował coraz lepsze decyzje, nie ma co. Widział w postawie Felka, że szykuje się coś niezbyt przyjemnego i nie pozostało mu nic innego jak wzięcie tego na klatę. Powstrzymał naturalne odruchy, do których zaliczało się przekręcenie oczami i cierpliwie wysłuchał całego opierdolu. Wkurwiony Felek zdecydowanie nie był tak przyjemny jak ten spokojny. - Nie zrozumiesz tego stary. I weź nie marudź na Brooks, gdyby nie ona pewnie byłoby gorzej. - Wiele pytań chodziło mu po głowie. Przede wszystkim zastanawiał się, czy bez eliksiru też postąpiłby tak lekkomyślnie. Odpowiedź niezbyt go zdziwiła, ale i nie ucieszyła. Marzył żeby stąd uciec i nie musieć kontynuować tej rozmowy, ale szanse na to były praktycznie zerowe. Znajdował się między młotem i kowadłem wiedząc, że ciosy wyprowadzone z ich strony zabolą dużo bardziej niż te, którymi uraczył go tłuczek. Wyciągnął z kieszeni mugolską zapalniczkę i zaczął się nią bawić, by czymkolwiek zająć ręce. Czemu w szpitalnym nie można było palić...?
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
O ile na samym początku po przybyciu do skrzydła była jedynie porządnie obolała, zmęczona i lekko zniecierpliwiona, o tyle teraz budziła się w niej ta nieco mniej przyjemna strona jej charakteru. Zamiast odbierać klucze od mieszkania i odpalać uroczystego blanta na nowym balkonie, zmuszona była do udziału w dyskusji, na którą nie miała najmniejszej ochoty. Nie dziwiła się Felkowi i dobrze go rozumiała. On też miał zapewne ciekawsze plany na spędzenie wolnego sobotniego południa, niż aportowanie się z mokrą głową do Hogwartu i doglądanie przyjaciela. Co się jednak stało, to się nie odstanie. Szambo wyjebało i teraz zostało im tylko sprzątanie. - Kurwa, Felek – zaczęła niezbyt miło, choć w jej głosie nie było żadnej złości, a raczej znudzenie, jakby musiała dziecku wyjaśniać po raz kolejny tak prostą czynność, jak prawidłowe trzymanie pałki. – Czy ja ci wyglądam na matkę Maxa? On nie ma pięciu lat, jak bliźniaki, żebym musiała przypominać na każdym kroku, że ma założyć ochraniacze, bo sobie zrobi ziazi. On jest dorosły i może robić, co chce, tylko potem musi się liczyć z konsekwencjami.– Zrobiła krótką pauzę, żeby ponownie napić się wody i raz jeszcze zmyć dziwny posmak z wnętrza ust. Choć nos był naprawiony i udrożniony, wciąż ściekały z niego resztki flegmy wymieszanej z krwią. – Czy ja mu kazałam się spóźnić, nie wziąć sprzętu i nie trafiać w tłuczek? - zapytała retorycznie.
Pusta szklanka wylądowała na stoliku, a dziewczyna ponownie napełniła ją wodą, przyglądając się Maxowi, który po raz kolejny starał się zapełnić własną treścią żołądkową podstawioną miskę. Pielęgniarka chyba nie rozumiała, że podawanie mu eliksirów w tym momencie mijało się z celem.
- Max, nie uważasz, że to nie przypadek, że co chwilę coś ci się przytrafia? – zwróciła się tym razem do Ślizgona, a w przekrwionych oczach Krukonki zalśniły złowrogie ogniki. – Urojona ciąża Callahan, bójki z Boydem i tym drugim Irolem, wyprawa do Zakazanego Lasu, a teraz naćpanie się amortencją i wpierdol od tłuczków. Wyjmiesz w końcu głowę z dupy i zaczniesz używać tego mózgu? A Ty Felek, mógłbyś czasem spojrzeć na niego jak starszy brat. A starszy brat daje po łbie, kiedy robi się coś głupiego, a nie robi kakałko. Zresztą... gdyby nie te tłuczki, to wciąż chodziłby naćpany po błoniach i cię szukał, a tak zwrócił wszystko, co miał. No i będzie na przyszłość pamiętał, że na treningi się chodzi ze sprzętem – dodała jeszcze i znów przysiadła na łóżku, tuż obok własnego sprzętu i założyła dłonie na piersi. Jej również przydałby się dymek w postaci Merlinowej Strzały.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Nie Sty 03 2021, 14:56, w całości zmieniany 1 raz
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Cicho westchnął. Raz po raz wszyscy chcieli go wyprowadzić z równowagi, ale on się nie dawał. Przynajmniej do czasu, kiedy to czekoladowe spojrzenie pozostawało nieobecne, a on sam zdawał się tłumić w sobie wszystkie emocje, dopóki nie postanowił się od nich całkowicie odciąć. Całkowicie, całkowicie - oczy stały się niczym pustka, która mogłaby pochłonąć ludzkie żywoty, a sam odczuwał to wszystko w skutkach znacznie bardziej, ale nie widział sensu w ochrzanianiu żadnego z nich, poprzez swoje wzburzone emocje. Od zawsze wolał wszystko załatwiać na spokojnie, zamiast bawić się w podchody i przyczyniać do większej dawki stresu. Przymknąwszy powieki, nie bez powodu nie spoglądał na żadnego z nich, nie posiadając wzroku wbitego w ziemię; zamiast tego znajdował się on prosto, w kierunku drugiego łóżka, znajdującego się naprzeciwko nich. — Julia, czy ja ci mówię, że masz sprawować nad nim cały czas matczyną opiekę? — to wszystko to chyba jakiś kurwa jebany żart, a puszek zdawał się tego wszystkiego nasłuchiwać, jakoby zaintrygowany - niestety. Sam Felinus miał ochotę wyjebać każdemu z nich porządnie po łbie, ale problem był taki, że nie potrafił. Brzydząc się jakiejkolwiek formy przemocy, po prostu. Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, gdy zacisnął dłoń bardziej na przedmiocie znajdującym się w jego kieszeni. Wkurwiał się, to było wiadome. Niewiadome było jednak to, dlaczego postanowił się od tego wszystkiego odciąć, nożyczkami przecinając więź między sercem a logiką. — Gdybym był podpity i z braku kontaktu z rzeczywistością postanowił siąść za kółko, też byś nie zareagowała? Z góry lepiej jest uniknąć potencjalnych konsekwencji, niż się z nimi mierzyć. — zacisnął mocniej pięść, odpakowując znajdujące się w kieszeni opakowanie. Cichy szelest przedostawał się do ich uszu, a on sam miał ochotę stąd spierdolić, kiedy to czuł, że stres zaczyna przeżerać struktury jego tkanek jeszcze bardziej. Nienawidził cholernie tego uczucia, w związku z czym nie bez powodu się od niego odcinał. Jak od wszystkiego, zresztą, gdy nie szło po jego myśli. Nie wymagał od Brooks tego, by opiekowała się Maxem dwadzieścia cztery godziny przez siedem dni w tygodniu. Wymagał prostej, ludzkiej troski. Sam, widząc znajomego w takim stanie, nie dopuściłby do tego, by ten bawił się z tłuczkami bez ochraniaczy, wszak, na ludzką logikę, może to przynieść większe konsekwencje. A jeżeli ktoś jest nieświadomy własnego stanu i rozkojarzenia, to tym bardziej. — No tak, jak zawsze, chuja rozumiem. — prychnął rozbawiony, choć w jego tęczówkach nic ciekawego się nie znajdowało, co świadczyło o tym, że izolował się i tym samym skutecznie zamykał. Nie miał już sił - na Julkę nie chciał się wydzierać, a na Maxa... nie miał sił, by się wydzierać. Nie bez powodu zatem, kiedy zauważył zapalniczkę, podszedł do niego i wręcz mu ją wyrwał, jeżeli ten nie chciał jej przekazać na otwartą dłoń. — Dawaj. — rozkazał. Na szybko rozpieczętował mugolskie papierosy, by tym samym jednego z nich wepchnąć do własnej gęby i odpalić, rzucając tym samym zapalniczką w stronę kumpla. Dym o niezbyt przyjemnej strukturze przeszył jego płuca, aczkolwiek nie to było najważniejsze - najważniejsze było dla niego znaleźć czynnik, dzięki któremu mógłby się uspokoić. Miał w dupie pielęgniarkę, miał w dupie ujemne punkty, dla niego liczyła się obecnie przyjemność z możliwości zapalenia szluga. Żar skutecznie spalał tytoń, sam natomiast trzymał fajkę przez wcięcia w bluzie. — Przepraszam, jestem pizdowatym starszym bratem. — zaśmiał się. Widać było po nim sporą zmianę w zachowaniu, kiedy to wiedział, że wszystko się pierdoli, a on ma ochotę trochę wyjść i zostawić cały ten bałagan w piździe. Najlepiej z dala od niego, najlepiej bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, kiedy to od zawsze miał problem z relacjami. Oparłszy się wygodniej o stolik, wziął głębszy wdech, zanim to nie wydobył z własnych ust dymu - zaciągnięcie się trwało dłuższy moment, a też nie zwracał uwagi na to, jak popiół ląduje na jego bluzę. Z tym zwróceniem amortencji nie mógł się nie zgodzić; cicho westchnął, ignorując słowa plączącej się nieopodal pielęgniarki.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Czy mógł zrobić cokolwiek innego niż jak zwykle patrzeć na bagno, które się przez jego marną osobę rozpętało? Pewnie tak, ale nie miał zamiaru. Nie miał już kurwa siły na nic. Ani na tłumaczenie się, ani na walkę, ani na zbędne udowadnianie komukolwiek czegokolwiek. Dear widocznie się myliła pokładając w nim jakiekolwiek nadzieje i tym razem jakoś niezbyt chciał się z nią zgodzić. - Tak, kurwa, WIEM! - Wydarł się, bo już powoli miał dosyć tego wszystkiego. Może w końcu zrozumieli to, co próbował im przekazać od zawsze. - Wiem, okej? Że czegokolwiek nie dotknę to spierdolę. Że nie patrzę na konsekwencje i pcham się prosto w ogień. I CO KURWA Z TEGO? Wiecie, jaki jestem więc przestańcie! - Miał wrażenie, że zaraz mimo wszystko wstanie, wyjdzie z siebie i kurwa stanie obok. Czy oni naprawdę nic nie rozumieli? Tak, podjął ostatnio dość ważną decyzję, ale przez to stracił pozorną kontrolę, którą mu dawała. Do tego cała farsa z eliksirem i to, że nadal psychicznie siedział w tym jebanym lesie. Był zmęczony. Najchętniej poprosiłby pielęgniarkę o słodkiego snu, albo jeszcze lepiej, Żywej Śmierci i się z tego wszystkiego wypisał. - Julka, to chuja pana, co Ty myślisz, że jakbym wiedział, że ten piernik jest nafaszerowany tym gównem to bym go zjadł? Że mam kontrolę nad tym, co ludzie sobie myślą i jakie scenariusze w głowie tworzą. SPOILER ALERT: KURWA NIE MAM! - Przypomniał sobie rozmowę z Olivią i ciśnienie wyjebało mu ponad sufit. -A Ty Felek wiesz, że nie musisz mnie z niczego ratować, leczyć ani kurwa nic. Wiecie, gdzie się znajdują drzwi, więc jak tak bardzo uprzykrzam wam życie, zapraszam do skorzystania z nich. - Jedna część jego duszy czuła, że w końcu osiąga upragniony cel, a druga krzyczała, próbując zamknąć mu usta i dziwiąc się, co on odpierdala. Ostatecznie jednak to Felkowi udało się sprawić, że Max zamilkł, gdy wyrwał mu zapalniczkę i na bezczela odpalił szluga. - Ty jarasz? - Powiedział już spokojniej, pełen zdziwienia. Sam aż z tego wszystkiego wyjął swoją paczkę i odpalił bo skoro nie był sam, to co mu szkodziło.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Atmosfera od nieprzyjemnej do bardzo nieprzyjemnej, zmieniła się bardzo szybko. Może to i lepiej? Czasem lepiej otwarcie wyrzucić z siebie to, co leżało ludziom na wątrobie (w przypadku Solberga była to żółć, bo widziała na własne oczy), aby oczyścić powietrze. Zawsze istniała szansa, że ta potyczka nie rozejdzie się jednak po kościach, a zakończy spaleniem mostów, ale jeżeli ich znajomość była szczera i prawdziwa, to powinna przetrwać taką drobną wymianę poglądów.
- Skoro więc nie mam nad nim sprawować matczynej opieki, to czemu do cholery masz do mnie pretensje, że nie wróciłam z biednym Maksiem po ochraniacze? Gdybyś czasem zobaczył jakiś mecz quidditcha, to wiedziałbyś, że niektórzy wolą grać bez nich, bo krępują ruchy. Nie jest to mądre, ale nie mnie oceniać. – Pod bladą skórą twarzy zatańczyły złowrogo szczęki, choć jej glos wciąż był znudzony i zimny. Rzadko krzyczała, co nie zmieniało faktu, ze i tak łatwo było poznać, kiedy jest wkurwiona. A teraz była wściekła jak cholera. - Jak możesz porównywać jazdę po pijaku do biegania po błoniach? To są dwie zupełnie inne sprawy. Zresztą skąd miałam mieć pewność, że jest po amortencji? Nie miał tego napisane na czole – odpowiedziała z zacięciem na twarzy. Najwyraźniej była to jedna z tych dyskusji, podczas której każda ze stron uważała, że ma rację i była głucha na argumenty oponentów. A to oznaczało, że będzie ciekawie.
Wybuchu Maxa się nie spodziewała, właściwie to nie przypominała sobie, żeby ten kiedykolwiek krzyczał. Częstszym widokiem była mina zbitego psa, wymuszony uśmiech i rzucana od czasu do czasu zabawna, choć złośliwa uwaga. Takiego Solberga nie miała okazji jeszcze poznać.
- Zamknij się i słuchaj, Solberg – mruknęła ostro, kiedy ten już skończył. – To, że masz ochotę zjebać sobie życie i wjebać się przedwcześnie do grobu nie oznacza, że mam ci na to pozwalać. Co ty sobie, kurwa wyobrażasz? Że będę patrzyła z boku, jak odpierdalasz kolejne dziwne akcje, a potem popatam cie po główce i powiem, że wszystko się jakoś ułoży? Jeżeli chcesz, żebym była właśnie takim przyjacielem to źle trafiłeś. Przestań się w końcu użalać nad sobą i zacznij coś zmieniać. I rób to każdego dnia. Bo mam wrażenie, że na twój każdy drobny krok do przodu, przypadają trzy kroki w tył. A dałoby się tego uniknąć, gdybyś myślał, ale jak widzę, wymagam niemożliwego.
Nie miała pojęcia, w jaki sposób amortencja dostała się do organizmu Ślizgona. Możliwości było naprawdę sporo. Jego tłumaczenia nie uspokoiły jej jednak, a dodatkowo podkurwiły.
- I o tym właśnie mówię, o braku myślenia. W którym momencie stwierdziłeś, że zjedzenie ożywionego piernika nieznanego pochodzenia, jest dobrym pomysłem?
Solberg nie był jednak jedyną osobą, z którą musiała dyskutować. Nic z tych rzeczy, niczym Hitler w czasie II wojny światowej, tak i ona musiała walczyć na dwa fronty, a jak historia uczy, takie wojny rzadko się wygrywa. Spojrzała na Puchona z niedowierzeniem, kiedy ten odpalił fajkę, a w nozdrza uderzył ją dobrze znany zapach mugolskich papierosów. Cała ta sytuacja zakrawała o jakiś ponury żart. Trzech uczniów wchodzi do skrzydła szpitalnego… Czarna komedia szybko zamieniła się jednak w horror, kiedy Solberg postanowił raz jeszcze pokazać, jak wielkim jest debilem. Kiedy tylko odpalił papierosa, tego było dla niej za wiele. Wystrzeliła w jego kierunku różdżkę i trafiła go w twarz aquamenti, mocząc go do suchej nitki i gasząc przy tym papierosa.
- Jebany idioto. Skończony kurwa debilu. – syczała wściekle przez zęby, wciąż zalewając Ślizgona kolejnymi litrami wody. – Chcesz, żeby cię wyjebali ze szkoły? – Różdżka przestała w końcu strzelać wodą, ale zamiast tego ślizgon uniósł się nad łóżkiem za sprawą mobilicorpus i wylądował na ziemi. Uniosła go na tyle delikatnie, że mógł bez problemu postawić nogi na posadzce. – Zbieraj się! Idziemy do Hampsona, złożysz prośbę o wykreślenie z listy uczniów. No już! Ruchy, kurwa! Bierz rzeczy i rusz dupę! O to ci przecież chodzi, do tego dążysz, prawda?!– Twarz jej poczerwieniała ze złości, a oczy zaszły złowrogą mgłą. Miała ochotę rozszarpać tego idiotę na strzępy, a potem poskładać go do kupy jakimś zaklęciem. I znowu rozszarpać.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć, a kiedy słowa Julii dotarły do jego uszu, pokręcił głową. I uznał, że najwidoczniej nie ma sensu żadnej dyskusji, bo najwidoczniej jej nie wygra. Nie podniósł rzuconej rękawicy - nie zamierzał tego robić - kiedy pod kopułą czaszki znajdowało się za dużo żalu, jak i samokontroli, którą przejawiał w każdym kroku. Nie pozwalając na to, by emocje przedostawały się przez jego ruchy, był jedną z osób, które pozostawały w świetle enigmy, jakoby otaczającej jego sylwetkę, niezwykle trudnej do zrozumienia. I taki stan rzeczy mu po prostu odpowiadał, bo mógł spojrzeć na to logicznie, aczkolwiek nadal gdzieś przejawiał prostą, ludzką troskę. Troskę o innych. A to, że podał może nie do końca trafną sytuację, nie zwalniało jej z tego, że jeżeli zauważyła coś dziwnego w zachowaniu przyjaciela, powinni przerwać trening. W trybie natychmiastowym, a nie brnąć w to wszystko dalej, jak gdyby nigdy nic. Absurd goni kurwa absurd i nie ma z tym nic do gadania. Jedyne, co zrobił zatem Lowell, to wsłuchał się w słowa, które posiadały w sobie za dużo emocji, a które to przyczyniały się do poniekąd jego ranienia. A im bardziej uderzał go sens tego wszystkiego, tym bardziej miał ochotę wykonać parę kroków do tyłu i tym samym cofnąć się do wydarzeń sprzed wakacji. Gdy był starym, socjopatycznym Lowellem, a nie tym przyjaznym, postawionym przede wszystkim na odczucia społeczne. Kusiło go to - jakoby stary charakter wyciągał w jego stronę otwartą dłoń, próbując go tym samym przekonać na własną korzyść. A on sam nie wiedział, co z tym wszystkim zrobić, gdy stał, z przymkniętymi oczami wsłuchując się w słowa, które wydobywały się z ust każdego z uczestników tego całego kurwidołka. Ale szambo wyjebało wtedy, gdy Maximilian się wkurwił, a go coś ponownie ukłuło. Nienawidził tego uczucia, tej troski, tych niespełnionych poniekąd myśli - chciał szczęścia przyjaciela, do czego on doprowadził? Do kolejnej ruiny, kiedy to został wezwany przez Brooks. Może ta, mimo iż o tym nie wiedział, myliła się co do słuszności wysłania świetlistego strażnika celem powiadomienia o stanie Solberga. Całość pierdolnęła przyzwoicie, a i on miał ochotę pierdolnąć, bo sam był na krańcu załamania nerwowego, działając na korzyść każdego. Zapominając w tym wszystkim o sobie, jak to miał w zwyczaju. I chociaż było to znacznie mniejsze odczucie, to teraz czuł, jakby każde słowo mogło go sprowadzić ku przepaści. Owszem, nie musi ratować przyjaciela, ale tego chce. I nigdy nie wymagał niczego w zamian, dlatego na te słowa podniósł brwi do góry, jakby go uderzyły bardziej, niż chciał jeden z rozmówców. Ale też, szambo wyjebało wtedy, gdy odezwała się Julka, gdy Max zapalił papierosa, gdy ta rzuciła Aquamenti, traktujac przy okazji chłopaka Mobilicorpusem. Faolán miał ochotę im teraz wszystkim wyjebać, bo zamiast zachowywać się jak dorośli, zachowywali się jak pięciolatkowie, którzy najwidoczniej nie znają słowa dyskusja. — Dosyć, KURWA, dosyć. — wypowiedział stanowczo, kiedy to Julka zabawiała się w "zmuś Solberga do pójścia do dyrektora", kierując tym samym różdżkę wprost z własnej kieszeni, aczkolwiek jeszcze jej nie podnosząc. Miał ochotę rozjebać im czaszki jak wtedy, gdy postanowił potraktować za pomocą Rumpo pustnika. I co najlepsze? Nie miałby z tym żadnego problemu, bo mógłby rzucić zaklęcie niewerbalnie! Ale nie, postanowił jeszcze zachować resztki rozumu, by przypadkiem nie dać się wjebać w tak prosty sposób. Co nie zmienia faktu, iż przydałoby im się obu porządne manto, specjalnie od niego, z miłością do korzystania z czarnej magii. — Zachowujecie się jak, kurwa, dzieci w przedszkolu. Co mam teraz powiedzieć? Julka, odstaw Maximiliana z powrotem na łóżko? Max, nie wkurwiaj Julii? — parsknął, nie mogąc powstrzymać się od takiej reakcji, choć w środku czuł się jak gówno, myśląc nad tym, jak to dalej rozegrać. — Poza tym, stary dziad pewnie zdychnął, pierdząc w stołek, więc nie ma sensu go tam targać. — a to była akurat prawda. Zanim by się dostali do gabinetu, minęłoby sporo czasu, a do tego jeszcze wiązałoby się to z minięciem kary, jaką to otrzymał Ślizgon. Pokręcił głową, raz po raz, a szkarłatna kulka schowała się wprost do jego kieszeni, trzęsąc się tym samym ze strachu. Najwidoczniej ona również wyczuła pewne emocje krążące w powietrzu, na co westchnął cicho. Niedopałek papierosa zgasił za pomocą lewej dłoni na prawej ręce, coby go przypadkiem nie kusiło jakiekolwiek leczenie kończyną niewiodącą. — Gratulacje, festiwal spierdolenia po całości. I wiecie co? Przepraszam, że postanowiłem zainteresować się zdrowiem któregokolwiek z was. — uśmiechnął się słabo. — Gdybym nie ruszył dupy z własnego domu, może inaczej by się to wszystko potoczyło. Zaszczyciłem was rollercoasterem zepsucia, nie musicie dziękować. — westchnął, kierując się powoli w stronę drzwi. Z pewnym zrezygnowaniem, choć w oczach można było zauważyć tę charakterystyczną nutę zobojętnienia wobec tego, co ma tutaj miejsce. Na chuj go wzywali, skoro okazało się, że przynosi tak naprawdę nieszczęście? Następnym razem, kurwa, nie odezwie się. Nie przyjdzie, nie zaszczyci ich własną obecnością, byleby uniknąć czegoś takiego. Bo najwidoczniej przedwczesna troska nie jest mu dana, a do tego wiąże się z większymi konsekwencjami. Obwiniał się w chuj, chociaż nie powinien. — Następnym razem mi nic nie mów. Dowiem się we własnym czasie. Albo w ogóle. — parsknął, nie mogąc uwierzyć w to, co mówi. Obojętność weszła mu w cholerę, sam już przestał zwracać na nich uwagi. Pokręcił głową.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Co tu dużo mówić, żadne z nich nie zachowało się dorośle. Ani Solberg, wrzucając w siebie ciastka nieznanego pochodzenia i robiąc całą długa listę rzeczy, które doprowadziły do tej sytuacji. Ani Brooks, która zamiast zachować zwyczajową obojętność, postanowiła zmusić Solberga do konfrontacji z dyrektorem i potraktowała go aquementi. A do tego, to po jej treningu ślizgon wylądował w SS. Bez winy nie był i Lowell, który bądź co bądź bolesny, choć niezagrażający życiu uraz, przyozdobił w szaty urazu stulecia. No i zaczął tę całą karuzelę, odpalając szluga w Skrzydle Szpitalnym, pokazując, jaki to nie jest dorosły i odpowiedzialny.
Julii ulało się po sam kurek, słysząc karcący głos Lowella. Miała dość. Po raz kolejny została wplątana w jakąś gównoburzę, za którą kryło się coś znacznie więcej, niż by się mogło wydawać. Niewypowiedziane słowa, głęboko skryte żale, wzajemne pretensje i niesnaski, skrzętnie ukrywane do tej pory przez uczestników całej tej hecy pod płaszczem sympatii, akceptacji i uśmiechów. Dziś wszystkie te prawdziwe emocje znalazły ujście, czego świadkiem było kilku leżących w łóżkach uczniów oraz pufek pigmejski o czerwonym namaszczeniu.
- Jak dzieci w przedszkolu? – Twarz dziewczyny zwróciła się w kierunku Puchona, i do złości w oczach, dołączył złowrogi uśmiech. – I kto to mówi? Wielki Pan Dorosły, odpalający fajkę w skrzydle szpitalnym. Jak chcesz być traktowany jak dorosły, to wyhoduj w końcu jaja i zachowuj się jak dorosły. – Resztę słów puściła mimo uszu. Nie interesowało ją szczególnie, co ma do powiedzenia i nie miała zamiaru ciągnąć tej dyskusji. Zamiast tego odezwała się ponownie do Maxa. – Rób, co chcesz, Solberg. Ćpaj, szlajaj się po Zakazanym Lesie, odpierdalaj na każdym kroku. Ja mam dość i nie zamierzam już na to patrzeć.
Puściła rękaw Ślizgona i schowała różdżkę do kieszeni, po czym podniosła z łóżka sprzęt oraz miotłę i ruszyła w kierunku drzwi. - Miłej soboty, chłopcy. – Podniosła jeszcze niedbale dłoń w geście pożegnania, a mijając Puchona, któremu najwyraźniej również przestała się podobać ta cała szopka, trąciła go barkiem z całych sił. Już po chwili zniknęła za drzwiami, które zatrzasnęły się za nią ze złowrogim hukiem.
/ode mnie zt
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Nie Sty 03 2021, 17:53, w całości zmieniany 2 razy
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zostawił Brooks wyjaśnianie quidditcha bo sam nie widział w tym sensu. Zresztą, to nie było istotą sprawy, przynajmniej dla ślizgona, który to po prostu nie zniósł już tego co siedziało w jego wnętrzu, a pretekst zdawał się sam znaleźć. Prawdą było, że Brooks jeszcze go takiego nie widziała i pewnie średnio cieszyła się z odblokowania akurat tej wersji Solberga. -TO TY KURWA POSŁUCHAJ! - Wydarł się bo naprawdę nie widział już jak inaczej wjebać im do łba to, co chciał przekazać. - W dupie mam wasze patania, pocieszenia i inne chuje, które nic nie zmienią. NIC A NIC KURWA. Tak trudno wam zrozumieć, że macie się po prostu odwrócić i zająć swoim życiem?! Czy mam wam to wyryć czymś na czole, czy kurwa co? Może niejasno się wyrażam, a może to wy nie umiecie słuchać. Nie mam zamiaru się wam tłumaczyć, ani niczego udowadniać bo i tak skończy się na tym, że coś jebnie. Zawsze coś kurwa jebnie. Ja już się z tym pogodziłem, więc może teraz czas na was. - Zgaszony pet i użyte na nim zaklęcie jeszcze bardziej podsyciły całą tę złość. Ponownie się zrzygał, bo już nie tylko obrażenia, ale i choroba lokomocyjna obudzona zaklęciem użytym przez Julkę ścisnęły mu żołądek, a następnie wziął pustą fiolkę po eliksirze, którą pielęgniarka zostawiła na skrzyni obok jego łóżka i z całej siły jebnął nią o ścianę patrząc, jak szkło rozpryskuje się na wszystkie strony. - UWAŻAJ BO SIĘ ROZPŁACZĘ! Gdyby Hampson umiał coś poza wysyłaniem bezsensownych listów już dawno by zrozumiał, że wcale nie mam ochoty się tu kurwa kisić. PIERDOLĘ TO WSZYSTKO! - Nie ruszył się o krok, a mimo ogromnej agresji, którą prezentował na zewnątrz jego oczy przejawiały tę samą pustkę co wtedy, gdy dyniowy piernik zaatakował Lowella. Gówno się rozlało i zalało Solberga po szyję. - Nie wiem po co Cię tu ściągała, ale nie pierdol. Bo to raz ktoś oberwał tłuczkiem? Są ważniejsze rzeczy w murach tej spierdolonej szkoły niż moja połamana ręka. JA JĄ PRZYNAJMNIEJ KURWA MAM! - Kolejny znak, że kompletnie stracił kontrolę. Normalnie przecież nawet nie pomyślał by o tym, żeby wspominać o Callahanie, z którym o dziwo nie tak źle mu się rozmawiało jak początkowo zakładał. Choć mógł to być wpływ Amortencji. - A wiesz co? KURWA BĘDĘ i nic wam do tego. - Powiedział kompletnie oderwany od rzeczywistości na ostatnie słowa Brooks, która postanowiła opuścić ten żałosny teatrzyk. -A Ty co się tak gapisz? Wiem, że też nie chcesz tu być, więc nie krępuj się. - Powiedział patrząc spode łba na Felka. Chciał zostać sam. Miał dosyć wszystkiego i wszystkich. Czuł, jak nogi mu wiotczeją i usiadł ponownie na łóżku. Marzył tylko o tym, by znów odlecieć i nie musieć się już nigdy budzić.
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Szambo się rozlało porządnie, a on już w tej farsie nie zamierzał uczestniczyć. Pierwsza rzecz - za bardzo się martwił, za bardzo pochodził emocjonalnie, a to nie działało na jego korzyść. Nie potrafił odwrócić się od tak od przyjaciela, nie potrafił podejść do tego inaczej, a kiedy usłyszał komentarz o paleniu papierosa, roześmiał się wniebogłosy. Czemu? Bo to oni wykazywali większy idiotyzm, pchając się w to wszystko, rzucając zaklęciami (a przynajmniej Brooks), co przy papierosie było czymś w rodzaju czynu lekkiego. Na nic się nie zdawały jego słowa, bo najwidoczniej w trójkę nic nie zdziałają, w związku nie bez powodu westchnął cicho, czując, jak wszystkie wnętrzności mu się skręcają, a tym samym powodują nieznaną falę zdziwienia. Czyżby Julia wiedziała? Sam nie pozostawał tego świadomy, kiedy to usłyszał jej słowa, ale tak, mógłby sobie zawrócić do tej pierdolonej Luizjany i może je wyciągnąć z mułu. Po takim czasie ewidentnie by się nadały do ponownego umieszczenia. Jeżeli zamierzała mu to wypominać z posiadaną potencjalnie wiedzą, on nie zamierzał tak łatwo tego odpuścić. Zauważył, jak fiolka ląduje na ścianie, na co ani nie drgnął, choć przypomniało mu to o flaszkach, które, w wyniku rozwścieczenia ze strony ojczyma, po prostu kończyły w dość podobny sposób. Nie było mu dane zaznać ciszy, kiedy to wiedział, że wszystko się skończyło. Jego starania na marne, bo postanowił przekroczyć pewną granicę, martwiąc się aż nadto. Nie docierały do niego żadne słowa; nie, nie reagował na nie, wiedząc, iż tak to nie ma żadnego sensu. Walka pozostawała poza zasięgiem jego ręki, a gdyby chciała go wepchnąć w wir tego wszystkiego, warknąłby siarczyście, udowadniając, że to wcale nie jest taki dobry pomysł. Widział żal, widział to, że sytuacja Boyda nadal dotyka Maximiliana, widział wszystko; widział tę samą pustkę, gdy wypowiedział słowa, gdy pozostawał świadom konsekwencji własnych czynów, gdy wtedy puścił hamulce i poleciały mu z oczu łzy. Teraz się jednak dystansował. Odpowiednio, z czasem przejawiając czystą obojętność, na co zacisnął mocniej powieki. Nie odpowiadał. Nie widząc w tym żadnego realnego sensu, pozostało mu tylko zwrócić się w stronę drzwi. Nie chciał dokładać żadnego stresu, choć na chwilę się zatrzymał, kiedy to usłyszał słowa skierowane w jego stronę. Mylił się - mimo tego, co się wydarzyło, chciał tutaj być. Widząc jednak odmienne stanowisko, nie zamierzał się wpychać na siłę; kiedy to spojrzał na niego w łagodniejszy sposób, kiedy to Julka opuściła salę, uderzając go z całej siły własnym ramieniem w jego, na co nawet nie zareagował jakoś szczególnie. Chciał coś powiedzieć, zaprzeczyć, ale sam nie wiedział, jak ma na to wszystko zareagować. Mógł coś odpowiedzieć, mógł zaprzeczyć - zaprzeczenie było widać na jego twarzy, gdy obrócił głową raz w lewo, raz w prawo, zaciskając mocniej własne, popękane wargi, zanim to nie wyszedł, zamykając drzwi i tym samym się o nie później opierając. Wszystko się pierdoliło; na szczęście na korytarzu nikt się nie znajdował, w związku z czym ukrył własną twarz w dłoniach, jakoby chcąc tym samym zniknąć przed całym światem. Czerwona kulka stanęła przed nim, poniekąd w zastanowieniu, kiedy to sam jej nie zauważył i nie skierował Colovaria, wypowiadając łacińską nazwę koloru czarnego. Byleby się aż nadto, jak na mutanta, nie rzucał w oczy. Nadal miał dość, nadal był wkurzony na wszystko, a i tak czy siak nie potrafił znaleźć żadnego sensownego rozwiązania. Był najzwyczajniej w świecie wkurzony, a jedyne, co miał ochotę obecnie zrobić, to rozjebać lustro znajdujące się w jakiejkolwiek ubikacji, byleby móc spoglądać na to, jak czerwona posoka zdobi posadzkę i tym samym powoduje jej piękny, szkarłatny kolor. Po parunastu minutach wstał; rozprostował nogi, zachowując maskę spokoju, którą wcześniej miał nałożoną. Nie chciał niczego psuć, a jak się okazało, jego słowa zniszczyły w pewnym stopniu to, co starał się budować. Był na siebie zwyczajnie wściekły i na zgaszeniu papierosa na własnej skórze kończyć nie zamierzał.