W skrzydle szpitalnym należy zachowywać bezwzględną ciszę, o czym informuje tabliczka przybita do drzwi wejściowych. Panuje tu pedantyczna czystość, a w powietrzu unosi się drażniący zapach chloru i środków dezynfekujących.
Też parę godzin później do Skrzydła Szpitalnego zajrzała Bell. Ciekawa była tej dziewczyny, chciała dowiedzieć się O CO CHODZIŁO. Bo Bell była z natury niezwykle ciekawska. Zajrzała przez szparę w drzwiach i stwierdziwszy, że pielęgniarki nie widać, weszła po cichu. Puchonka już nie spała. Leżała z otwartymi oczami. Podeszła do niej i stanęła z boku łóżka. - Cześć. Jak się czujesz? - zaczęła, przyglądając się jej. Pewnie nie miała pojęcia kim ona jest. Albo i miała, wiadomo, może ją kojarzyła? W końcu od paru lat była prefektem naczelnym. Posłała dziewczynie uśmiech. - Jestem Bell. Znalazłam cię pod ścianą zamku - wyjaśniła.
Odczuwałem w tym czasie wewnętrzną dumę, w końcu udało mi się rozśmieszyć dziewczynę, na pierwszy rzut oka ślizgonkę. Jednak wiedziałem, że tego co najważniejsze okiem zobaczyć nie można - nie ocenia się książki po okładce. Gdy @Vittoria Findabair z aprobatą zareagowała na mój pomysł zebrania tego co należało do niej ze schodów i jak najszybszego oddalenia się od nich, natychmiast chciałem powstać, aby jej w tym pomóc. Niestety, prawa noga już wtedy postanowiła odmówić mi posłuszeństwa, trudno było ustać bez przytrzymywania się kamiennej balustrady, o chodzeniu już nie wspominając. - Jesteś pewna, że dasz sobie z tym radę sama? - chyba nie liczyła na moją pomoc, nim zdążyłem dokończyć swe pytanie, ona już wszystko pozbierała i była gotowa do ruszenia w stronę skrzydła szpitalnego. Szedłem za nią dosyć mozolnie, nie ze zmęczenia czy innych widzimisię, a bólu. Kuśtykałem na prawą nogę. Gdy tylko oboje dotarliśmy do właściwego pomieszczenia, nie zwlekając długo, usiadłem na pierwszym-lepszym łóżku, będąc zadowolonym, że przeżyłem tą podróż. - Zamiast zdjęcia może wolałabyś zaproszenie? Mogłabyś zobaczyć go na własne oczy - uśmiech znów zagościł na mej twarzy, kiedy to nawiązywałem do tematu kota. - Myślisz, że ktoś tutaj w ogóle jest? - w sali zdawało się być cicho i pusto, było to z lekka przerażające, nigdy nie lubiłem szpitali i miejsc szpitalo-podobnych.
Generalnie niektórzy mówili, że powinna trafić do Slytherinu. Ona jednak uważała, że nigdzie nie pasuje. Nie nadawała się do zielonych - nie była wredna, tylko szczera. Ambitna też nie za bardzo była. Niebiescy - no jej stopnie mówiły same za siebie. Żółci - słodka, kochana to ona nie była. Pracowita tym bardziej. Ostatecznie pozostał jej Gryffindor. Tu pasował fakt, że dla przyjaciół zrobiłaby wszystko. Pewnie dlatego jej barwy to żółć i czerwień. Nie przywdziewała ich jednak, bo te kolory jakoś jej się nie podobały. Ręka bolała ją strasznie zarówno gdy zbierała swoje rzeczy, jak i gdy je niosła. Nie chciała jednak by w jakikolwiek sposób jej pomagał. Była osobą, która lubi wszystko robić sama. Często nawet kiedy doskonale wiedziała, że z czymś sobie nie poradzi najpierw musiała się na tym potknąć, żeby poprosić o wsparcie. Dlatego wolała trochę pocierpieć szczególnie, że najwyraźniej noga czy tam biodro Blondaska też dawało się we znaki. Strasznie wolno szedł, stąd to wywnioskowała. W końcu jednak dotarli a on usiadła na łóżku obok Philipa i wsunęła pod nie swoje rzeczy. Nikt nie musi jej podglądać co to przyniosła. Pielęgniarka chwilowo była nieobecna. -Bardzo chętnie. Choć muszę przyznać, że nie bardzo lubię zwierzęta. Moja adopcyjna matka się nimi tak fascynuje, że ja mam wręcz uraz - Zaśmiała się przypominając sobie jak to wszyscy jej chcieli na siłę dogodzić każąc głaskać psidwaka, a ten nic tylko na nią warczał jakby była strasznym potworem. Koty natomiast to fałszywe i wredne istoty, więc tym bardziej się z nimi nie dogadywała. "Myślisz, że ktoś tutaj w ogóle jest?" -Duchy... - Powiedziała tonem pełnym sztucznego przerażenia. Zaraz jednak za tym dopowiedziała kilka słów - Ktoś tu pewnie zaraz przyjdzie. A jak nie, to pomożemy sobie sami. To tylko kwestia kilku zaklęć - Których ona kompletnie nie potrafiła, uzdrawianie to dla niej jakaś tajemna magia - Czy jeśli przypadkiem twoje ucho wyląduje na czole, to bardzo Ci to będzie przeszkadzać?
Drobne speszenie naszło mnie w momencie, kiedy dziewczyna zasiadła tuż obok mnie na łóżku. Nigdy przedtem żadna tego nie zrobiła, oczywiście oprócz matki. Gdy wyraziła swą opinię na temat zwierząt, na początku się ucieszyłem, że zapewne chętnie wpadłaby pooglądać mojego kota, jednak po wspomnieniu przez nią o adopcyjnej matce zamilknąłem. Nie chciałem godzić w jej sferę prywatną, dopytując o rodzinne relacje, nie była to moja sprawa, a jako, iż sam nie byłem fanem tego typu "przesłuchań", za stosowny uznałem brak odpowiedzi. Cisza trwała krótką chwilę, nim zapytałem o czyjąś obecność w celu podtrzymania rozmowy. Nie spodziewałem się zwyczajnej odpowiedzi, stąd po wzmiance o duchach lekko się zaśmiałem. - Znasz się na uzdrawianiu? - dopytałem z pełną powagą, jakby nie wyczuwając sarkazmu wypowiedzi Vittorii. - Myślę, że wątpię... - wyrzekłem z nieopisaną ironią - ...Cenie sobie oryginalność, takie ucho zapewne będzie czymś... - śmiejąc się - ...Super - dokończyłem, ostatecznie łącząc fakty i orientując się, że dziewczyna najpewniej zupełnie się na tym nie zna. Cały czas miałem nadzieję, że na sali rzeczywiście nikogo nie ma i nie przeszkadzam swoimi chichotami, wobec tego co rusz nerwowo rozglądałem się po reszcie łóżek.
Sfera prywatna i Tori... Cóż, to dość zabawna sprawa. Dziewczyna nie lubiła, gdy ktoś przestawiał, dotykał czy nawet komentował jej rzeczy osobiste. To kompletnie nie pasuje do kogoś, kto gada wszystko co mu ślina na język przyniesie i nie ma żadnej tajemnicy. Dwie sprzeczności. W tej dziewczynie jednak łatwo można się było takich doszukiwać, co sprawiało, że ciężko było się z nią nudzić. - Oczywiście, że się znam. Tak się znam, że zrobiłabym nam jeszcze większą krzywdę. A jak z tobą? Coś potrafisz w tych tematach? - Zagaiła mając nadzieję, że okaże się iż to w nim mają jakiś ewentualny ratunek. Nie kojarzyła jednak, czy pochodzi może z krukonów i wszystko umie. Nie spytała też. Nie miarkując się wybuchła śmiechem słysząc o tym jak bardzo spodoba mu się ucho na czole. Wyobraziła to sobie i był to najpiękniejszy widok świata. Fajny ten Blondasek. Ma dystans do siebie. To zdecydowanie się chwali. W przypływie emocji poklepała go po ramieniu jednocześnie ocierając łezkę (puszczoną oczywiście ze śmiechu). -Zawsze lepiej na czole ucho niż nos na dupie - Rzuciła jakże głębokie przemyślenia.
Podczas rozmowy dało się zapomnieć choć na moment o bólu, spowodowanym przez psoty schodów. Śmiech rzeczywiście działał jak najlepsze lekarstwo, wprawdzie szkoda, że tylko tymczasowo, wobec konkretnej chwili, całkowicie absorbującej człowieka. Powoli przestawałem oczekiwać na jakiegokolwiek lekarza, rozmowa była całkiem przyjemna. Mogłem trafić na kogoś znacznie gorszego, przy moim szczęściu pewno zebrałbym jeszcze cięgi, a tutaj taka niespodzianka. - Obawiam się, że w tej kwestii posiadamy ten sam - zachichotałem - zaawansowany poziom - uzdrawianie jakoś niespecjalnie należało do moich hobby. Dystans do siebie traktowałem jako wartość nadrzędną, niestety czasem okazywało się, że nie wszyscy podzielają mój punkt widzenia, niektórych strasznie dotykają żarty na ich temat, za nic nie potrafię tego zrozumieć. Z tego powodu staram się być ostrożny w dobieraniu słów, tym bardziej w stosunku do nowo poznanych osób. - Twarze poszczególnych osób, mniej lub bardziej znanych, przypominają dupy, więc co za różnica? - rzekłem, w uśmiechu wyszczerzając swe zęby. W głębi ducha liczyłem, że nie uraziłem swoją wypowiedzią Vittorii, wszakże to nie ją miałem na myśli.
Nigdy nie wiadomo, czy jeszcze jakiś cięgów nie zbierze. W końcu gdyby zrobił coś nieodpowiedniego, to Titi nie szczędziłaby by słów by mu to uświadomić. Aczkolwiek krukon nie wyglądał na kogoś, kto bez przemyślenia może np. palnąć coś niemiłego. Raczej na kogoś kto na prawdę bardzo się kontroluje. Dziewczyna nie wiedziała na ile to prawda, ale w pewien sposób mu tego zazdrościła. Szczerość to poniekąd przekleństwo. -Czyli jednak umrzemy. Trzeba kupić utuczonego kota. A ja... A ja wykupię kurs prowadzenia koparki - Nie wiedziała jaki status krwi ma krukon, ale jeśli chodził na mugoloznastwo, to powinien choć odrobinę kojarzyć o czym dziewczyna mówi. Skąd jej się wziął ten kurs? Nie miała pojęcia! Rzuciła pierwsze, co wpadło jej do głowy! Nic tylko zastanowić się gdzie panna Fandabair trzyma mózg. -Dobra, zgadzam się - Nie tylko ona ma problemy z uciekającą inteligencją. Tak stwierdziła słysząc jego komentarz o dupach. Najwyraźniej siedząc obok siebie niesamowicie im odwalało. Pielęgniarki nada nie było więc ostatecznie dziewczyna stwierdziła, że nie ma na co czekać. Zeskoczyła z łóżka i podeszła do przeszklonej szafki z eliksirami. Były podpisane, ale jakoś tak dziwnie. Inicjałami, znaczkami. Nie dało się zrozumieć co dokładnie było w fiolkach. Potrzebowali eliksiru uśmierzającego ból. Wzięła więc dwie fiolki, które wydawały jej się być właśnie tym. Miały takie same oznaczania, więc jeśli się otrują to oboje. Podała jedną Philipowi. - Ryzyk fizyk. Do dna! - Zaraz za tym wlała w siebie całą zawartość. Co było w fiolce?
Kostki na zawartość fiolki :D:
Wykulaj jedną żeby dowiedzieć się na co trafiliśmy ^^
1 - Eliksir Młodości - na 1 godzinę odmładza o 10 lat. 2 - Eliksir Niewidzialności - na 40 minut pijący staje się niewidzialny. 3 - Eliksir Leczący rany (ale Titi ma wyczucie!) 4 - Eliksir Afrodisia - zwiększa popęd seksualny na 1 godzinę. 5 - Eliksir Rogu - na 1 godzinę na czole wyrasta róg. 6 - Eliksir Tęczowy - przez 20 minut powoduje przyjemne wizje na jawie, najczęściej jednorożce, tęcze, chmurki, kwiatki.
Josephine nie tak dawno wyszła ze szpitala, skuszona wizją kilku dni przymusowego wolnego. Dzisiaj jednak kończyła się sielanka - z ogromną niechęcią zebrała się z przytulnej kawalerki w Hogsmeade do zamku. Szła dość nieśpiesznym krokiem, zastanawiając się nad nowymi bliznami po przeklętym ratuszu. Jednak gdy doszła do skrzydła zdziwiła się odgłosami dobiegającymi z wewnątrz. Przystanęła niezauważona, obserwując wszystko ze stoickim spokojem a zainterweniowała dopiero wtedy, gdy mała gówniara zaczęła grzebać jej po szafkach. - Co wy do cholery wyrabiacie? Pozjadało wam mózgi? - ryknęła. Fiolki zostały opróżnione, niestety. - Odejmuję po pięć punktów i dostaniecie szlaban - krzyżując ręce pod biustem, zerknęła na inicjały na fiolkach.
Vittoria wydawała mi się być w miarę uprzejmą osóbką, stąd moje uradowanie całą sytuacją. Część ludzi mogłaby mieć mi za złe, że choćby śmiałem tknąć ich własność. Z wyjątkową wręcz ostrożnością starałem się dobierać słowa w stosunku do dziewczyny, nie chciałem jej spłoszyć już na samym początku. Po wszystkim mogłaby mnie przynajmniej dobrze zapamiętać. - Kurs koparki? - śmiejąc się - Koniecznie będziesz musiała przewieźć mnie na tym całym chwytaku dookoła Londynu - dokończyłem, wciąż nie mogąc przestać się śmiać. Coraz bardziej urzeka mnie w niej fakt, że spontanicznie wypowiada swe myśli. Uważnie począłem obserwować jej ruchy, kiedy to po skomentowaniu mojego stwierdzenia o dupach, skierowała się w kierunku przeszklonej szafki, z owej natomiast przynosząc dwie fiolki. Raczej nie było w nich żadnej trucizny, w końcu jesteśmy na skrzydle szpitalnym, no nie? Zatem bez większych oporów odebrałem od dziewczyny jedną z nich i nie zwlekając wypiłem, unosząc przy tym lekko głowę. Gdy jednak opuściłem swą twarz okazało się, że nowa znajoma wyparowała, a na dodatek do sali z impetem weszła jakaś kobieta, zapewne pielęgniarka. - Ale przypał... - wyrzekłem dosyć głośno, zupełnie zapominając, że jestem między ludźmi. Wypiłem to samo co Vittoria - ta myśl zupełnie wypadła mi ze łba w tym momencie, toteż początkowo zupełnie nie zdałem sobie sprawy ze swej niewidzialności.
- O boże. Już to widzę! Siedzisz na łopacie koparki wysoko u góry i robisz "Wiiiii" , a ja jeżdżę wokół Big Ben'a - Podzieliła się z nim swoim wyobrażeniem by i on mógł to zobaczyć w swojej głowie. I znów wybuch śmiechu, który ponownie doprowadził ją do łez. To spotkanie robi się coraz dziwniejsze. Szansa, że po tym wszystkim nie będą się do siebie przyznawać z każdą chwilą wzrasta. Z drugiej jednak strony to może być początek na prawdę szalonej przyjaźni, której nikt inny nie będzie w stanie zrozumieć - w końcu już mieli swój prywatny żart o kocie i koparce. Wypicie fiolki było bardzo szybkie. Myk i zawartość zniknęła, a ona czekała aż ręka przestanie ją boleć. Nie stało się to jednak natomiast usłyszała ryk pielęgniarki, która chyba właśnie weszła do sali. - Ups - Rzuciła krótko gdy ta zaczęła im odejmować punkty. Zerknęła przepraszająco na Philipa i... -Blondasku? Gdzieś ty jest? - Zniknął? Wyparował? Teleportował się? Po chwili jednak zrozumiała co się stało gdy zerknęła w stojące nieopodal lustro i zobaczyła w nim tylko Josephine. Są niewidzialni. A skoro są niewidzialni, to skutecznie mogą stąd zwiać zanim pielęgniarka pozna ich nazwiska i dowie się komu właściwie wlepiła szlaban. Podeszła do łóżka spodziewając się, że nadal tam siedzi krukon. Wystawiła niewidzialne ręce do przodu, a one natrafiły na jego głowę. Chyba. Włosy? Tak. To głowa. Zjechała więc dłońmi na jego ramiona aż udało jej się dotrzeć do dłoni (chwilę to trwało, więc Philip mógł się poczuć trochę molestowany) za które go pociągnęła chcąc mu dać do zrozumienia, że spadają. Wolała się na razie nie odzywać co by pielęgniarka nie poznała ich po głowie oraz nie zatrzymała. Ciągnęła go w stronę drzwi starając się być w miarę cicho. Oj, to będzie zabawne. Jeśli się o siebie nie zabiją, to będzie cud. Udało im się jakoś wyjść. Oby pielęgniarka ich nie goniła!
z/t x2 [Bwahahaha! Akcja ucieczka! @Philip Connolly http://czarodzieje.forumpolish.com/t21p300-schowek-na-miotly#366966]
The author of this message was banned from the forum - See the message
Siedziała lekko się trzęsąc z emocji i bólu. Była bardzo blada, na tle tej bieli jaśniały tylko granatowe szafirki, jej piękne oczy. Miała smutną, przerażoną nieco minę. Było jej dodatkowo zimno, można było to wnioskować po drgającej wardze. Co ją podkusiło by samodzielnie zająć się tymi pegazami? Szlag by to wszystko trafił. Chociaż, pewnie jak wyzdrowieje znowu do nich polezie, żeby zobaczyć jak się czują i czy tym razem się uda. Położyła blond czuprynę na ramieniu pół-olbrzyma. Oboje byli pół na pół. Cieszyła się, że tu jest, zapewne będzie jej milej siedzieć w gabinecie z kimś niż samemu. - Dziękuję - szepnęła niemal niesłyszalnie, bo głos w pół ugrzązł jej w gardle. Chrząknęła zasłaniając usta dłonią. - Myślisz, że zostanę tu na noc? - chciała wiedzieć co o tym sądzi. Zawsze to było lepiej znosić takie fakty. Może ją jeszcze odwiedzi? Przynajmniej rano. Byłoby jej niezmiernie miło. Tuląc się do Leo czuła ciepło, fizyczne ciepło, a była przemarznięta. Przymknęła oczy czekając w kolejce na jej kolej. Jej myśli były zupełnie pozbawione sensu.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Dotarli do Skrzydła Szpitalnego cali przemoknięci, bo koszmarna angielska pogoda z tym swoim śniegiem wcale nie ułatwiała sprawy. Leonardo martwił się o swoją towarzyszkę - obrażenie raczej nie było szczególnie niebezpieczne, ale jednak... Poza tym, posypały im się plany i biedna dziewczyna musiała siedzieć w części szpitalnej. - Nie ma sprawy, no coś ty. Nie zostawiłbym cię tak samej na śniegu - uśmiechnął się lekko, siadając na jednym z wolnych łóżek obok Deb. Dobrze, że dziewczyna znała się trochę na magii leczniczej, bo przynajmniej nie doskwierał jej jakiś potworny ból. Obejmował ją tak lekko ramieniem, rozglądając się po sterylnym pomieszczeniu (a przynajmniej takie sprawiało wrażenie). Od razu przypominały mu się wszelakie urazy, jakich doświadczył w trakcie swojej kariery sportowej. Nawet różne obrażenia nie były w stanie odciągnąć go od swojego hobby. - Hm, możliwe. - Przytaknął, chociaż nie znał się na uzdrawianiu i nie miał pojęcia, czy jest jakaś różnica gdzie Deb będzie spała - we własnym łóżku, czy szpitalnym. - Ale jeśli tak, to wpadnę do ciebie jeszcze rano, spokojnie. - Dodał wesoło, po czym rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejś profesjonalnej opieki medycznej. Przydałby się ktoś...
Dojście do skrzydła było wyzwaniem. Na szczęście nie musiała patrzeć na prawie ucięte palce, więc nie obawiała się, że zemdleje na ten widok. Bardziej z bólu, bo rana rzeczywiście paliła i Candy zastanawiała się, czy śnieżna bawełna nie jest przypadkiem trująca. Chyba była jedynym takim pechowcem, który na każdym zielarstwie zrobi coś źle. Zaskakujące, że nagle w Hogwarcie zaczęła być dobra z przedmiotów, za którymi nie przepadała, a to, co lubiła, w ogóle jej nie szło. Dowlokła się do królestwa pielęgniarki i od razu zajęła wolne łóżku. Oczekiwała uzdrowicielki, coraz bardziej obawiając się, że jeszcze chwila i straci palce. Odważyła się nawet rozwinąć bandaż, ale gdy zobaczyła płynącą ciurkiem krew – zrezygnowała. Odwróciła spojrzenie i rozejrzała się po sali, jako że bywała tu naprawdę rzadko. Nie lubiła odwiedzać tego miejsca. W skrzydle nie była sama, ale para wydawała się zajęta rozmową (warto zaznaczyć, że dla Candy wszyscy byli bardzo zajęci rozmową, jeśli już wymieniali jakiekolwiek słowa). Ach tak, teraz musiała czekać.
zapraszam kogokolwiek, muszę tutaj napisać kilka postów, fajnie, jakby ich było sześć, nie muszą być długaśne ♥ tematyka też jest mi obojętna, dostosuję się do każdego
Dziś akurat postanowiła przejść się trochę po szkole. Bardzo dawno tego nie robiła. Taki spacer był dla niej zawsze bardzo odmóżdżający. Szła tak sobie, myśląc o wszystkim i o niczym zarazem. Cudowne uczucie. Jednak krople krwi na podłodze, które zauważyła, wyprowadziły ją z tego stanu. Przystanęła na moment, sprawdzając czy to krew. Pierwsze, co przyszło jej do głowy to to, że musi znaleźć osobę, która tak brzydko krwawi. Być może potrzebuje pomocy. Szybkim krokiem podążyła śladami i w mig znalazła się w skrzydle szpitalnym. Rose wiedziała, że ta osoba na pewno już otrzymała pomoc i jest bezpieczna, ale skoro już tu jest, to co jej szkodzi. Od razu w oczy rzuciła jej się Candy z owiniętą ręką. Tamtą parą w ogóle się nie zajęła, nie bardzo ich znała. Znalazła się przy jej łóżku w moment. - Cześć, szłam twoim tropem. - Zachichotała i próbowała dojrzeć, co kryje się pod bandażem.
Wprawdzie jeszcze pomocy nie otrzymała, ale liczyła na to, że mimo wszystko ręka okaże się sprawna. Co ją podkusiło, żeby głaskać roślinę dominującą ręką?! Nie wiedziała, jak to się stało, że w ogóle głaskała niebezpieczną roślinę. A profesor uprzedzała. Candy nawet nie miała na kogo złorzeczyć. Gdyby powiedziała „patrz, co zrobiłeś!” tylko by się ośmieszyła, więc siedziała zgarbiona na łóżku i nie odzywała się. A jakby tak teraz zmienić szkołę?, pomyślała. Zawsze mogła ją po prostu rzucić, studia w życiu jej się już nie przydadzą, zwłaszcza że chciała po prostu prowadzić jakąś restaurację, a do tego magiczna szkoła niespecjalnie jej potrzebna. Nie wspominając o tym, że w Hogwarcie nie było studiów gastronomicznych, nawet zajęcia z gotowania nie odbywały się w ramach dodatkowych zajęć, więc tym bardziej Hiszpanka nie rozumiała, co ją tu trzymało. Strach, podpowiedział jej cichy głosik w głowie. Samotność byłaby o wiele gorsza. Już popadała w najczarniejsze myśli, gdy nagle pojawiła się roześmiana Puchonka, która ratowała jej ten dzień. – Czesć – odparła. Próbowała się uśmiechnąć albo chociaż nadać głosowi trochę więcej wesołości, ale jeszcze nie potrafiła. – Nie chcesz wiedzieć – dodała, kręcąc głową. – Profesor od zielarstwa chyba pokłada w nas zbyt duże nadzieje – stwierdziła. Przesunęła się na łóżku, żeby zrobić dziewczynie miejsce. Co z tego, że przecież na łóżkach mogą leżeć tylko pacjenci.
Uczniowie zaskakiwali ją coraz bardziej. Kiedy tylko ta dwójka przyłapana na gorącym uczynku, czyli haniebnym grzebaniem po jej szafkach, zniknęła, Josephine machnęła ręką. Prędzej czy później dowie się jak się nazywali a poza tym miała idealną pamięć, jeśli chodzi o kojarzenie po twarzach. Dlatego wiedziała, że wkrótce ich dopadnie. Po całym zamieszaniu wyszła do gabinetu, gdzie położyła się na moment, biorąc ówcześnie lekarstwo na ból głowy i wprawdzie zaczęła przysypiać, kiedy usłyszała ponowne szmery dobiegające ze skrzydła. Wstała z lekkim ociąganiem a potem pojawiła się z powrotem w sali. Tym razem napotkała bardziej zdyscyplinowanych pacjentów a w komplecie ze wszystkim jeszcze jedną parkę. Świat się walił? - Och, drodzy państwo... - przywitawszy się z bladym uśmiechem na wargach, stając pomiędzy dwiema dziewczynami a parką. - Co się stało? - spytała. Nie wiedziała co się komu stało, ale żadne z nich nie wyglądało tak, jakby umierało. (w związku z tym, że Deb zdejmuje rangę uznajmy, że Jose opatrzyła ją jako pierwszą i wypuściła wolno z zaleceniem nie przemęczania się i ponownej wizyty na drugi dzień...) Później podeszła do Krukonki i Puchonki, opierając się ręką o metalową ramę łóżka, na którym dziewczęta siedziały. - No dobrze. A wy? - przyglądnęła się pobieżnie to jednej, to drugiej, oczekując odpowiedzi. Jej nowe blizny po oparzeniach zaczęły ją dziwnie piec, ale nie zwróciła na to uwagi.
Nie była pewna czy da radę dojść w to miejsca. Zapach krwi przyprawiał ją skutecznie o mdłości co nie pomagało w trzeźwym myśleniu jak i przemieszczaniu się. Co chwila ją mdliło i czuła jak obiad który zjadła skutecznie próbuje znaleźć drogę ucieczki z jej żołądka. Czy ta nauczycielka powariowała? Owszem, była w grupie tej bardziej doświadczonej, jednak nie powinna aż tak trudnego zadania im dawać. Komuś mogło stać się coś bardziej poważnego niż tylko pocięte ręce. Krzywiąc się spojrzała na nie. Blizny może i nie zostaną, jednak jak miała iść z takimi dłońmi do ołtarza... Chyba ślub trzeba będzie przesunąć. N chyba, że pielęgniarka da coś naprawdę skutecznego i w ciągu kilku dni nie będzie po nich śladu. Ramieniem pchnęła drzwi przeciskając się przez utworzoną szparę. Najwidoczniej nie ona jedna ucierpiała na zajęciach. Kilkoro uczniów zmierzało właśnie do wyjścia, a inni czekali na pomoc fachową. Wzdychając dość głośno skierowała swoje kroki w stronę jednej z krukonek. Z tego co zapamiętała miała na imię Candiciana...? A może Cándida...? No nie ważne. Na pewno jedno z tych. - Ciebie również nie oszczędziła ta bawełna, Co? - skinęła na jej dłonie aby zrozumiała o co jej chodziło. Zanim Krykonka jej odpowiedziała podeszła do ich łóżka pielęgniarka. Przynajmniej ktoś szybko się nimi zajmie.
Zdyscyplinowani, niezdyscyplinowani – za bardzo przejmowała się stanem ręki, żeby zachowywać się niewłaściwie. Czekała cierpliwie, bo miała nadzieję, że pielęgniarka coś z raną zrobi, jeżeli nie, pozostało jej pójść do profesora zaklęć albo kogoś, kto zna się na uzdrawianiu. O ile się nie myliła, mieli profesor specjalnie od tych zajęć. – Skaleczyłam się śnieżną bawełną – wyjaśniła w skrócie, ale wciąż nie rozwijała bandażu. Wyciągnęła tylko rękę w kierunku pielęgniarki, żeby sama obejrzała jej palce. Odwróciła spojrzenie, żeby łatwiej jej było ignorować poczynania specjalistki, i zobaczyła wchodzącą dziewczynę, która również miała pokiereszowane dłonie. Czyli Candy nie jest ostatnim pechowcem? – Najwyraźniej stwierdziła, że dwie ofiary wystarczą – zauważyła z krzywym uśmiechem. – Myślisz, że zostaną ślady? – Czym się właściwie przejmowała?
Przycupnęła obok dziewczyny z uśmiechem. - Dzięki. - Usadowiła się wygodniej. Popatrzyła uważniej na nią. - Nie wygląda dobrze, musi boleć. - Powiedziała bardziej do siebie, niż do niej. Przecież było oczywiste, że nie łaskocze... Raczej nie była w stanie jej pomóc, więc mogła chociaż dotrzymać dziewczynie towarzystwa. Przynajmniej milej spędzą czas. - Lubię zielarstwo, ale jakoś ostatnio średnio mi po drodze na jakiekolwiek lekcje. - Postanowiła jakoś zagaić rozmowę. - Może to i lepiej, patrząc na to, co ci się stało. - Zaśmiała się cicho, żeby nie przeszkadzać pozostałym osobom w skrzydle. Nie minęło wiele czasu nim przyszła pielęgniarka. W sumie Rose też mogła uchodzić za poszkodowaną, a ona tu tylko rekreacyjnie. W między czasie podeszła do nich Ślizgonka. Chyba nawet nie zauwazyła Puchonki, cóż. Kiedy pielęgniarka podeszła do nich, szybko powiedziała, że jej nic nie jest. Miała nadzieję, że nie ma dziś złego dnia i nie wywali jej za robienie tu sztucznego tłumu.
Puchonka wreszcie przysiadła obok i, chociaż to chyba niehigieczne i niewskazane, żadna nie przejmowała się karcącym wzrokiem pielęgniarki. Szpitalne krzesła bywały niewygodne, zdecydowanie za bardzo niewygodne, nawet jak dla zdrowego człowieka. Czy bolało? Starała się o tym nie myśleć, więc nie potrafiła racjonalnie ocenić. Właściwie nic nie było już dla niej takie straszne – na zajęciach w Calpiatto przez zrządzenie losu… odrąbała sobie palce. Prawie. Na szczęście mieli wyszkoloną kadrę i opiekunka szybko wszystko naprawiła, więc teraz nie pozostały żadne blizny, tylko wspomnienia. – Trochę boli – przytaknęła. Bardziej przerażało ją to, że w środku była jakaś trucizna… Jednak zajmowała się nią pielęgniarka, dlatego powoli strach znikał. – Czasami trzeba się wylenić, co? – zażartowała. – Ja nie potrafię przepuścić żadnego zielarstwa, ale biorąc pod uwagę to, jak kończę, zaczynam się zastanawiać, czy jeszcze nie postradałam zmysłów – powiedziała. – Nie jesteś takim pechowcem, reszcie poszło o wiele lepiej. – Pominęła, że wiele osób bój ze śliwkami przegrało i pożegnało się z punktami dla domu. Pielęgniarka właśnie zniknęła na zapleczu, chyba po jakiś eliksir albo jakąś maść. – Pewnie większość czasu spędzasz na projektowaniu, co? – Miała nadzieję, że nie palnęła żadnej gafy, ale tak dawno nie widziała @Rose Nelson…
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Kiedy Padme jakimś cudem doczołgała się do skrzydła szpitalnego, swoją nowiuteńką miotłę rzuciła w kąt a potem usiadła na jednym z łóżek. Nie była pewna czy chce jej się wymiotować, czy może tak boli ją głowa, że najlepszym rozwiązaniem byłoby pójście spać, ale wiedziała, że wygląda okropnie. Nos bolał jak cholera - nic dziwnego, skoro był złamany - a zaschnięta krew na twarzy i koszulce wyglądała tak, jakby stoczyła walkę stulecia. Oczywiście nie miała zamiaru odchodzić z drużyny, bo skoro już w niej była i wzięła pozycję obrońcy, to nie mogła nikogo zostawić na lodzie. Choć z drugiej strony nagle każdy miał aspiracje do bronienia pętli, więc nie sądziła, że jej nieobecność jakkolwiek zostanie zauważona... tymczasem cierpliwie czekała na pielęgniarkę, której dalej nie było i czując w pewnym momencie jak robi jej się słabo, położyła się niezbyt mądrze na boku, jednocześnie chowając twarz w brudnej koszulce.
Mniejsza o to, dlaczego Lope opuścił jeden z meczy. Ważne, że interesował się tym co działo się na boisku i dlatego wszystko obserwował z trybun. Jego wzrok podążał głownie za dwoma postaciami, z uznaniem nawet spoglądał na ich manewry w powietrzu. Powstrzymywał się od jakiegokolwiek kibicowania, a już na pewno nie darł się jak niektóre pierwszaki. Było strasznie zimno, ale nadal tkwił na meczu otulony swoim długim płaszczem. Dopiero, gdy zobaczył, jak tłuczki nagle rzucając się na Pandę na twarzy Hiszpana pojawiło się ożywienie. Widział, że z dziewczyną nie jest najlepiej i gdyby się nie pospieszył zapewne szybko by mu umknęła. Nie wiedział, po co to robi, ale po prostu poszedł za Naberrie prosto do skrzydła szpitalnego. Otworzył drzwi na salę i jego wzrok padł na skuloną na jednym ze sterylnie czystych łóżek postać Krukonki. Lope podszedł spokojnie i powoli, spodziewając się, że nie będzie mile widziany. - Przesadzasz, masz jedynie złamany nos. - rzucił, przewracając oczami i siadając obok. Lope nie chciał powiedzieć czegoś głupiego, więc przez chwilę milczał. Liczył, że Panda się ogarnie i przestanie zachowywać jak małe dziecko, które zrobiło sobie kuku. Spoglądał na nią dość surowymi, brązowymi oczami. - Gdzie ta cholerna pielęgniarka? Zaraz wszystko pobrudzisz krwią. - wymamrotał, krzyżując ramiona.
Padme A. Zakrzewski
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : liczne pieprzyki i lekko widoczne piegi na policzkach
Chyba powoli zasypiała, co nie było jednak najlepszym rozwiązaniem. Co jeśli miała wstrząs mózgu? Albo zadławiłaby się własną krwią? Miała umrzeć na niewygodnym łóżku w skrzydle szpitalnym? Teraz czuła się na tyle zmęczona tym wszystkim, że nie miała ochoty myśleć o ewentualnych skutkach swojej drzemki. Nos bolał, chociaż po chwili zaczęła jakoś odrzucać od siebie ten ból, ale gdy tylko usłyszała otwierające się drzwi, spojrzała w tamtą stronę. Myślała, że pielęgniarka nareszcie ruszyła swoje cztery litery, zamiast tego zobaczyła chłopaka, którego tak bardzo chciała unikać od pewnego czasu. Zresztą, co on na litość Boga tutaj robił? - Jak zwymiotuję, to na ciebie - odparła krótko, robiąc mu miejsce na łóżku. Idąc jego śladem, zamilkła, nie wiedząc co powiedzieć. Ostatnim razem nosiła się z zamiarem małego, miłosnego wyznania. Lope jednak skutecznie ją unikał od pewnego czasu, a więc zdążyła przemyśleć to wszystko jeszcze ze sto razy i ostatecznie nie wiedziała ani co do niego czuje, ani czy powinna w ogóle mu o tym powiedzieć. - Nie bój się, nie dotknę jaśnie panicza swoimi brudnymi rękami, a co dopiero twarzą - ciężko jej było cokolwiek powiedzieć, w związku z niezbyt komfortowym bólem całej głowy, lecz sama obecność Ślizgona ją drażniła. Krukonka zerknęła na chłopaka, dotykając lekko palcem swój nos. - Co ty tu w ogóle robisz? - spytała nareszcie, nieco ciszej i spokojniej, chociaż dalej była nastawiona bardzo bojowo do jego obecności.
Nebraska przywlokła się do Skrzydła Szpitalnego aż z polany do opieki nad magicznymi stworzeniami, ponieważ podczas zajęć została ugryziona przez smoka miniaturkę. Chociaż początkowo była podekscytowana pomysłem zajmowania się uskrzydlonymi gadami, gdy przyszło co do czego zestresowała się i nie miała pojęcia, dlaczego w ogóle zjawiła się na lekcji. Przecież to było niebezpieczne! Starsi uczniowie poradzili sobie zdecydowanie lepiej niż niedoświadczona Gryfonka, obyło się bez ran i zadrapań - w sumie chyba tylko Nebbie była zmuszona iść do skrzydła. A przynajmniej przyszła tam jako pierwsza. Co prawda nie podejrzewała, by ktokolwiek inny się zjawił (ludzie tutaj wydawali się mieć o wiele więcej szczęścia niż ona, w każdej dziedzinie...), nie była też z tych ludzi, którzy życzyli komuś źle, gdyby jednak ktokolwiek przyszedł do skrzydła w tej samej sprawie, na pewno poprawiłby dziewczynie samoocenę. Przedstawiła sprawę szkolnej pielęgniarce, jej zraniony palec został odkażony i opatrzony, a sama Nebraska przestrzeżona przed następnymi kontaktami ze smokami. Miała zjawić się jeszcze raz za dwa dni na zmianę opatrunku i obejrzenie, czy rana dobrze się goi, na co pokiwała głową i wyszła. Skierowała się od razu w kierunku wieży Gryffindoru. Nie było sensu wracać na polanę, prawdopodobnie wszyscy i tak skończyli już swoje zadania w tym czasie.
zt
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Minęło dość sporo czasu, zanim Bridget przyszła do skrzydła szpitalnego prosto z cieplarni. Była zła, że aż tak źle poszło jej na swoim ulubionym przedmiocie, bo przecież spędzała nad zielarstwem naprawdę mnóstwo czasu, a na co jej przyszło? Została skaleczona w ramię przez jadowitą tentakulę i po kilku minutach, podczas których szybkim tempem przemieszczała się przez błonia w kierunku zamku, zaczynała tracić czucie w ręce. Bała się, że nie zdąży w odpowiednim momencie dostać odtrutki na jad tentakuli, dlatego też ostatnie dwa korytarze pokonała sprintem. Wpadła do skrzydła szpitalnego, szybko wyjaśniła sytuację i niecierpliwiła się obserwując pielęgniarkę przygotowującą lekarstwo. Wszystko skończyło się dobrze i Bridget wyszła ze skrzydła niewiele później z opatrzonym skaleczeniem i po wypiciu odtrutki na jad rośliny. Udała się do dormitorium, by wymienić książki i ruszyć na kolejne zajęcia tego dnia.
Całe wakacje spędziłam w milionowych temperaturach na plusie. Najpierw miesiąc w Afryce, potem miesiąc w Grecji. Cholera, kochałam Anglię i deszcz, ale nie w tej chwili. Minął dopiero pierwszy tydzień szkoły, a ja już zdążyłam bardzo zmoknąć. Może i nie było bardzo zimno, mogłoby być gorzej, zimniej, ale przyzwyczaiłam się do znacznie cieplejszych temperatur. Miałam całkiem dobrą odporność, aczkolwiek chyba każdy kto biegłby przez całe błonia w deszczu, wieczorem, nie najlepiej by się czuł. W każdym razie ja się czułam paskudnie. Miałam jakiś wodospad Niagara w nosie i robiłam wszystko byleby tylko nie musieć mówić, bo przychodziło mi to z trudem. Zachrypłam, nienawidziłam tego i modliłam się do wszystkich znanych mi bóstw, żebym tylko nie straciła głosu. Niech to szlag! Widziałam, że po powrocie na Wyspy tak to się skończy. Pieprzoną chorobą. Nie byłam jakaś chorowita, więc za każdym razem czas kiedy źle się czułam był po prostu katorgą. Miałam na sobie jakieś milion warstw, a nadal czułam się jakbym była wystawiona na lodowaty wiatr. Merlinie, pomocy! Nienawidziłam Skrzydła, nienawidziłam lekarzy i leków, ale nie dawałam już sobie rady. Nie mogłam się skupić i takie tam, więc zmusiłam się do postawienia stopy w tym miejscu.
Choroba? Och, proszę, to nic nowego. Boo był specjalistą w tym temacie! Kiedy tylko rozpoznawał u siebie najdrobniejsze oznaki przeziębienia, już zasuwał po mugolskie lub czarodziejskie leki. Ogólnie preferował te zawierające mniejszą ilość magii, a większą naukowo sprawdzonych związków... Przyzwyczaił się również do witaminek, które tak ochoczo wciskali mu rodzice. Nawet teraz dosłali mu kolejną paczkę pełną medykamentów, chociaż wcale im nie napisał, że czuje się trochę gorzej. W rzeczywistości Puchon naprawdę się zaniepokoił. Ta burza, która złapała go na błoniach, nie wróżyła nic dobrego. Spędził za dużo czasu przemoknięty i wystawiony na zimno. Ze swoją beznadziejną odpornością nie spodziewał się niczego pozytywnego - a i tak teraz było lepiej, niż kiedyś! W każdym razie, opatulony w ciepłe sweterki i bluzy, z setkami chusteczek zawsze pod ręką, kubkiem z herbatą przyklejonym do dłoni i różnymi pigułkami, próbował się wyleczyć. Niestety nie widział żadnych zachęcających efektów i uznał, że zanim sprawy się pokomplikują (a jak dostanie jakiegoś, broń Merlinie, zapalenia płuc czy innego cholerstwa?), to powędruje do Skrzydła Szpitalnego i tam zasięgnie pomocy. W drzwiach dostrzegł znajomą jasnowłosą Gryfonkę, toteż przyspieszył i z krótkim kaszlnięciem postanowił się przywitać. - Bianca! Hej! - Wyrzucił z siebie radośnie, zupełnie zapominając o tym, że nie wygląda zbyt ciekawie. Wiecznie blada skóra teraz przybrała bardziej szarawy odcień, mocniej pokazując cienie pod oczami. Jedynie nos pozostawał piekielnie zaczerwieniony. Runner uśmiechnął się nawet, ignorując nieprzyjemne drapanie w gardle. Miał na sobie ciemne spodnie i szarą bluzę, w której miłej fakturze najchętniej by się utopił. - Już myślałem, że tylko mnie brytyjska pogoda tak zwala z nóg... - Zażartował, rozglądając się za pielęgniarką. Po zamkniętych drzwiach jej gabinetu wywnioskował, że albo jest zajęta, albo jej tutaj po prostu nie ma - tak czy inaczej, usiadł na jednym łóżku i sapnął ze zmęczeniem.