W skrzydle szpitalnym należy zachowywać bezwzględną ciszę, o czym informuje tabliczka przybita do drzwi wejściowych. Panuje tu pedantyczna czystość, a w powietrzu unosi się drażniący zapach chloru i środków dezynfekujących.
Też parę godzin później do Skrzydła Szpitalnego zajrzała Bell. Ciekawa była tej dziewczyny, chciała dowiedzieć się O CO CHODZIŁO. Bo Bell była z natury niezwykle ciekawska. Zajrzała przez szparę w drzwiach i stwierdziwszy, że pielęgniarki nie widać, weszła po cichu. Puchonka już nie spała. Leżała z otwartymi oczami. Podeszła do niej i stanęła z boku łóżka. - Cześć. Jak się czujesz? - zaczęła, przyglądając się jej. Pewnie nie miała pojęcia kim ona jest. Albo i miała, wiadomo, może ją kojarzyła? W końcu od paru lat była prefektem naczelnym. Posłała dziewczynie uśmiech. - Jestem Bell. Znalazłam cię pod ścianą zamku - wyjaśniła.
Autor
Wiadomość
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine wręcz się zapowietrzyła. Widać było, że oczy wręcz jej płoną z wściekłości, a na jej twarz cisną się przekleństwa. Zacisnęła dłonie w pięści. Miała ochotę wygarnąć mu wszystko. Dawno nikt jej tak nie zirytował. Dawno też nie trafiła na równego sobie. Rzadko zdarzało się, że ktoś jej dogryzał. Zwykle to ona komuś dogryzała, a wtedy osoba poszkodowana po prostu się wycofywała. -Nie, nie lecę do tatusia. Jest wymagający, wymaga doskonałości od nas. Nie wiesz jak to jest być dzieckiem kogoś takiego i wychowywać się bez rodziców więc spadaj- powiedziała niezbyt zadowolonym tonem. -Nikt ci nie każe ze mną rozmawiać. Zjeżdżaj stąd- powiedziała, a gdy ten nagle ją pocałował przez moment nie zdążyła zareagować, a po chwili chłopak mógł tylko poczuć pięść na swoim nosie. -Nie rób tego nigdy więcej bo pożałujesz- warknęła po czym uciekła od niego na najdalszy koniec sali szpitalnej. Tam zajęła się swoim mopem. Lepiej by nie podchodził do niej.
Stał niewzruszony jakby słowa Katherine nie robiły na nim żadnego wrażenia. Co ona miała za pojęcie o problemach rodzinnych? To on był zmuszany do posłuszeństwa, chłostany i wyzywany przez ojca, za każde nieposłuszeństwo. Mimo tego, że matka nigdy nie wymierzała kar, to bała się sprzeciwić woli głowy rodu i pozwalała na to wszystko. Zaśmiał się jej prosto w twarz. - O jak mi przykro. - Powiedział tylko wyśmiewając ślizgonkę. Później przyszła chwila zamroczenia i słodki, metaliczny smak na języku. Kiedy był już świadom tego, co się dzieje dookoła, zlizał krew lecacą z nosa i połknął. Miała dobre uderzenie, aż miał ochotę to powtórzyć. - Jesteś słaba. Boisz się postawić ojcu i uciekasz od konsekwencji swojego zachowania tłumacząc się nim i rodziną. Jesteś tchórzem! Mnie tez ojciec chłostał za każdym razem, kiedy źle zasłałem łóżko, kiedy śmiałem chociażby rozważać o równości z mugolami. Kiedy chciałem się bawić, byłem zamykany w piwnicy z eliksirami i ingrediencjami. To, że rodzina jest jaka jest, nie znaczy, że mam być takim samym bezdusznych zchamiałym fircykowatym chujem! - Wybuchnął ale nie zaczął iść w jej stronę. Wziął nos i jednym ruchem nastawił go sobie dusząc okrzyk bólu.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine zajęta była sprzątaniem i praktycznie ignorowała to co on mówił, udawała po prostu, że go nie słyszy. Nic ją nie obchodziło to, że ojciec go prał na kwaśne jabłko, bo to nie była jej sprawa. W końcu jednak skończyła i usiadła na jednym z wolnych łóżek, które były zaścielone. - Chcesz wywołać we mnie chociaż odrobinę współczucia? Nie działa- powiedziała pewnym siebie tonem. -Ojciec nigdy nie podniósł na mnie ręki, dostawałam co chciałam, ale nie dostawałam rodzicielskiej miłości. Tylko nianie się zmieniały- powiedziała odrobinę beztroskim tonem, ale zaraz szybko się opamiętała. Nie miała zamiaru przecież normalnie z nim rozmawiać. -Szanujemy ojca i stosujemy się do jego zasad. Wtedy nie ma kar- oznajmiła mu dobitnie. Ojciec często był z niej dumny i ona o tym doskonale wiedziała, ten chłopak nie musiał tego wiedzieć. -Nie znasz mnie Bloodcrow i raczej nie poznasz- powiedziała a po chwili spojrzała na jego nos i jakby coś jej się przypomniało. -Boli? -zapytała by po chwili dodać - masz słodkie usta, ale gdybyś był tylko kimś innym....- zamyśliła się na moment, co było wręcz złośliwe i nieuprzejme z jej strony.
Współczucie? Dobre sobie. Nigdy nie prosił nikogo o współczucie, a fakt, że nie dostrzegła sensu jego wypowiedzi świadczył tylko o jej powolnym myśleniu. Przynajmniej tak uważał Belphegor. Popatrzył w jej oczy. - Nie ma czego współczuć. To był mój wybór i wiedziałem co mnie czeka. Po prostu nie jestem tchórzem i popychadłem, żeby ktoś, nawet ojciec, mówił mi jak mam żyć. Mogę być ciapą, jednak wolę to, niż sikać ze strachu z powodu tego co powie mój ojciec. - Zaśmiał się sam do siebie. Pokręcił głową i usiadł na wolnym łóżku na przeciwko Katherine. Zlizał jeszcze odrobinę swojej krwi i spróbował wciągnąć powietrze nosem. Zabolało... Czy w tym tygodniu będzie mógł normalnie funkcjonować? Zapomniał na razie o nosie i wrócił do swojej rozmówczyni. - Widzę kim jesteś. I jeżeli nie zmienisz swojej maski, to nawet nie będę się starał poznać. - Uśmiechnął się złośliwie i w końcu położył na łóżku. Były niewygodne, ale już zdążył się doń przyzwyczaić. - Nagle Cię obchodzi czy mnie boli? Lubię to uczucie, więc jestem wdzięczny. - Rzucił byle jak patrząc w sufit. - Gdyby mój nos nie buł już złamany, pozwoliłbym Ci złamać go raz jeszcze, tak mi posmakowały twoje. - Dodał od niechcenia bardziej do siebie.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
-Nikt nam nie mówił jak mamy żyć. Sprawialiśmy wiele problemów, ale wszystko było rozwiązywane polubownie. Ojciec nie miał czasu na rozmowę z nami. Zajmowała go praca- powiedziała po czym podkuliła nogi i usiadła po turecku na łóżku. Zaraz pewnie będą się musieli stąd zmywać albo pielęgniarka ich wygoni. -Nie jestem słabą sierotą która płacze, bo ktoś jej zalazł za skórę. Potrafię się bronić i mam swoje powody by być taką jaką jestem. Taka postawa mi odpowiada. Nie mam powodów by się przed tobą otwierać- oznajmiła dobitnie, aczkolwiek w miarę szczerze. Gdy wspomniał o tym, czy współczuje mu bólu, zaśmiała się dość głośno. -Nie, nie, nie współczuję. Potrafię sobie poradzić bez różdżki, ale chętnie bym powtórzyła. Tak, zadałabym ci ponownie ból bo jesteś zbyt pewny siebie. Nie pozwalam nikomu robić ze mną co sobie zażyczy. Nie jestem zabawką- powiedziała krzywiąc się lekko niezadowolona. -Nie powtarzaj tego, bo kolejnym razem uderzę mocniej. Ciesz się, że nie mam przy sobie różdżki. Tylko dla żartów zmieniłam tamtej dziewczynie kolor włosów na taki który bardziej do niej pasuje. No i rozpętałam nieświadomie piekło. Raz zaklęciem ścięto mi włosy a także pozbawiono ich całkowicie. Nic szczególnego w tym zamku. Nikt nie dostał szlabanu- powiedziała pewnym siebie tonem.
- Dobra, bo widzę, że dowiaduję się o Tobie coraz więcej, a w cale tego nie chcę. Idź już sobie, znudziłaś mnie. Miałem nadzieję, że mi się odgryziesz... - Westchnął i usiadł plecami do dziewczyny. Pokiwał głową i znudzony zaczął kierować się w stronę poduszek, których nie skończył przebierać i poprawiać. Przewrócił oczyma. No shit Sherlock. W cale nie wiedział, że mu nie współczuje. Zawiódł się nieco, jednak później zaczęły się groźby. To mu o wiele bardziej odpowiadało. Odwrócił się powoli po jakimś czasie, jakby dopiero teraz zauważył jej obecność. - Jeszcze tu jesteś? Ech... Nie interesują mnie twoje pobudki. Ty zmieniłaś komuś włosy, ktoś Ci je uciął, ja zamieniłem kogoś w świnie. Wiem jak działa ta szkoła. Jakbyś nie zauważyła zrobiłem to dla żartu. Nie było chyba osoby, której by to nie rozbawiło. No może ten pierdziel od transmutacji. - Dodał szeptem upewniając się, że nie słyszą go pielęgniarki. - Bij mnie ile chcesz, jak tylko na tyle Cię stać. Jak to wszystko, to usługiwanie, jest ponad twój stan to wyjdź. Powiem, że źle się poczułaś czy coś... Ja i tak czekam na eliksir złączający kości. - Pokaż mi, że się nie myliłem co do Ciebie i wyjdź. Dokończył w duchu po czym zaśmiał się na samo wspomnienie o wyzwisku, jakie dla niej wymyślij. - Wymiotku.. - Rzucił pół głosem nie bacząc, czy doleci to do uczu Katherine.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine przez moment doszła do wniosku, że chyba nawet da radę z tym chłopakiem normalnie porozmawiać. Jakże to było mylne wrażenie. Każdy widział ją w gronie swoich przyjaciół. Świetnie się bawiła i potrafiła być naprawdę towarzyską osobą. Dla wielu jednak miała maskę po prostu wrednej i bezdusznej suki. Gdy dostrzegła jak udaje znudzonego i jeszcze dodaje tekst, że myślał, że już sobie poszła, albo że zachowuje się jak jakaś namolna mucha, westchnęła tylko. -Jesteś żałosny. Stać mnie na więcej jednak ty do mnie nie pasujesz. Nie dorastasz mi do pięt Gryfonie- warknęła prychając przy tym jak rozjuszona kotka, a potem wstała gwałtownie z łóżka. Miała zamiar odejść stąd i dalej dokończyć swoją karę. -Nie dam ci tej satysfakcji. To nie mój pierwszy szlaban- powiedziała i ruszyła, tym razem w zupełnie odległy kąt Skrzydła Szpitalnego. Miała nadzieję, że ten już do niej nie podejdzie, a ona za moment opuści to miejsce. Pochyliła się, by sięgnąć mopa leżącego na ziemi.
Tym razem nie odpowiedział. Wzruszył ramionami jakby jej uwagi spływały po nim jak woda po kaczce. Zupełnie go nie dosięgały jej słowa, a co dopiero z ranieniem. Miał nadzieję, że jednak jej dopiekł, a ona tylko próbuje okłamać samą siebie. Widział w jej oczach, że rzadko kiedy spotyka się ze sprzeciwem, a sprzeciw to drugie imię Belphegora. Kiedy przyszła pielęgniarka łypiąc na Gryfona groźnie, bez sowa dała mu eliksir, a ten krzywiąc się wypił jednym haustem. Wyraz jego twarzy od razu pokazywał moc jego niezadowolenia. Jednak do tego smaku nie da się przyzwyczaić. Był tak okropny, że wolał już nic nie złamać. Kiedy Ślizgonka się odezwała przewrócił oczyma. Nie miał zamiaru odrabiać szlabanu za nią. Wręcz miał nadzieję, że uda mu się jej przysporzyć kolejnej kary. Jego plan spalił na panewce więc nie pozostało mu nic innego jak trzymać się z dala i ignorować ją jak tylko się da. - Co się gapisz szczylu? - Rzucił tylko do drugoklasisty, który patrzył pożądliwie na Katherine. Belph już nie mógł tego gówniarza więc przyczepił się za byle pretekst. Że też nie zrobił tego wcześniej... Miałby spokój. Drugoklasista widocznie wziął sobie do serca ostry ton Gryfona i dał mu spokój na jakiś czas. Bloodcrow rzucił ostatnią poduszkę na łóżko i usiadł na nim przyglądając się z zaciekawieniem pracującej wciąż Ślizgonce.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine miała praktycznie w tym momencie już gdzieś tego całego zarozumiałego i dziwnego w obejściu Gryfona. Skończyła sprzątać i właśnie podeszła do niej pielęgniarka by powiedzieć jej, że wystarczy i pokazać, gdzie ma zanieść mopa. Dostrzegła w międzyczasie spojrzenie drugoklasisty i uśmiechnęła się do niego serdecznie. Potem udała się na zaplecze, by zanieść sprzęt sprzątający, a potem wróciła do sali by zebrać ze stolików puste pojemniczki i fiolki po lekach. Prawie tanecznym krokiem, by dodać sobie trochę rozrywki podczas tego szlabanu ruszyła między łóżkami zbierając wszystkie fiolki i pojemniczki do jednego plastikowego pudła, które trzymała w dłoniach. Przez ten czas ani razu nie spojrzała się na Gryfona. Tylko zatrzymała się przy Slizgonie dosłownie na chwilę. -Nieciekawa sprawa, następnym razem staraj się nie trafić do skrzydła Gregory. Chyba, że lubisz opuszczanie zajęć- zaśmiała się szczerze do dzieciaka. Potem ruszyła dalej mijając Belphegora zupełnie niczym powietrze. Pewnie nawet gdyby ją dotknął, uznałaby że to pewnie był wiatr. Ruszyła w ten sposób do ostatniego stoliczka po prawej stronie sali.
Wszystkie poduszki zostały już poprawione i przebrane, podłoga zamieciona, a mały Ślizgon wyniósł się kilka chwil temu. Belphegor odetchnął z ulgą wciąż ignorując Katherine. Nie miał już powodów, żeby grać jej na nerwach, a jakby tylko się odezwał przegrałby to starcie. Wybór więc był oczywisty i jakoś specjalnie nie przeszkadzało to Gryfonowi. Podszedł do pielęgniarek i powiedział jak się ma cała sytuacja z jego szlabanem. Chciały go jeszcze zatrzymać, żeby do końca naprawić nos, jednak ten wolał już opuścić skrzydło szpitalne i przez następne kilka miesięcy omijać je szerokim łukiem. Kiedy wyszedł od pielęgniarek do skrzydła porozglądał się jeszcze czy aby nie będzie miał problemów za niezrobienie czegoś. Westchnął z ulgą i obrzucił jeszcze odbywającą z nim karę dziewczynę przelotnym spojrzeniem. Coś czuł, że ilekroć będzie ją widział, skończy się to na ostrej wymianie zdań lub na krwi. Najpewniej jego, bo on nie zwykł bić kobiet. Nadstawiał drugi policzek czy coś. Wzruszył ramionami i wyszedł ze skrzydła z zamiarem relaksu.
Weszła do skrzydła szpitalnego czując dziwne zawroty w głowie. Z tego co zdążyła zauważyć nie tylko ona. Fakt, ze nauczycielka kazała im się samym tam przetransportować był wysoce nieodpowiedzialny z jej strony, tak jak zarzucanie prefektowi podważania jej autorytetu wydawało się po prostu śmieszne. Nie komentowała tego w żaden sposób. Gdyby chciała być złośliwa, powiedziałaby to co myślała, że w gruncie rzeczy nie ma jakich kompetencji podważać u Savy, bo Sava ani powołania do uczenia, ani smykałki do tego nie miała, a ze szkolnym regulaminem najwyraźniej się nie zapoznawała, więc… ciężko byłoby rujnować kwalifikacje, których człowiek był pozbawiony. Aż tak zdolna to D’Angelo nie była. Krukonka przysiadła na łóżku w skrzydle szpitalnym, wpatrując się w ściane, cierpliwie czekając aż pielęgniarka do niej podejdzie i zajmie się jej przypadkiem, prawdopodobnie otruciem eliksirowym. Eheee… jakby w obowiązku Savy nie było tego ogarnąć, albo najlepiej zapobiec, nie zgadzając się na otrucie połowy klasy. Czy o to nie można było jej już szarpnąć do odpowiedzialności prawnej, skoro odpowiadała za swoich uczniów i ich zdrowie? Fakt, że 50% z nich po tych zajęciach wyląduje nad kiblem albo w Skrzydle Szpitalnym nie świadczył chyba najlepiej o jej umiejętnościach jako nauczyciel i nie rzutował dobrze w jej dokumentach. Gdyby uczniowie byli mocno zawzięci, mogliby się postarać o zwolnienie jej z pracy i z nadopiekuńczym Hampsonem chyba wyszłoby im to z dziecinną łatwością. Przynajmniej Salemowicze byli szczęśliwi. Ich ta szalona kobieta wyraźnie faworyzowała. Nie ma to jak dobry sadyzm i dobry sposób na wywyższanie „swoich” ponad innych, czy podjudzanie i tak już dużego konfliktu między grupami uczniów. Nie, jakby obowiązkiem nauczycieli wcale nie było łagodzenie tej rywalizacji… Szczęśliwie jej rozwarzania przerwała pielęgniarka, która z rozpędu już obdarowała ją eliksirem (eliksirem, ha! Czyli jednak Sava miała odtrutkę znając życie!) tak jak kilka wcześniej osób i wymruczała coś o niekompetencji naczyciela. W KOŃCU KTOŚ KTO ROZUMIAŁ D'ANGELO W TEJ KWESTII.
Gdyby nie Cyrus dziewczynie pewnie nawet nie udałoby się dotrzeć do skrzydła szpitalnego. Nigdy wcześniej nie było jej tak słabo, nie miała żadnej orientacji w terenie, a do tego te zawroty głowy i nogi jak z waty. Zajęcia Savy były naprawdę wybuchowe. Może i skutki uboczne będą ciągnąć się jeszcze przez długi czas za większością obecnych ale przynajmniej się czegoś nauczą. Caro popierała metody nauczycielki, nie można było całe życie się z nimi pieścić. W sumie to nie pamiętała nic do momentu kiedy zobaczyła stojącą nad nią pielęgniarkę z eliksirem w ręku. Bleee, po woli miała już dość picia eliksirów, przez najbliższy czas na pewno będzie od nich stronić. Z resztą i tak powinna trzymać się od kociołka z daleka bo najwyraźniej była beztalenciem. Szkoda jej tylko było Lynforda, którego otruła. Ale w związku chyba w końcu musi nadejść ten moment, że podajesz facetowi coś, co go wkrótce wykończy, prawda?
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Całą drogę się zastanawiała czy jest to możliwe. Co za głupia myśl... Oczywiście, że było to możliwe. Spała w końcu z Belphegorem. I to w dodatku raz. Tylko raz! Mimowolnie położyła dłonie na swoim brzuchu gdzieś w głębi mając nadzieję, że to może być to. Że naprawdę jest w ciąży i za dziewięć miesięcy zostanie mamą. Perspektywa wydawała się bardzo kusząca pomimo iż była tak młoda. Choć z drugiej strony osiemnaście lat... Może nie była aż tak młoda na dziecko. Martwiła ją tylko reakcja Belphegora. Jeśli jej przypuszczenia okażą się trafne to będzie musiała i jemu powiedzieć. Teraz nie chciała jednak myśleć nad jego reakcją. Chciała się upewnić. Niepewnie stanęła przed drzwiami do skrzydła szpitalnego. Wzięła kilka wdechów i weszła do środka rozglądając się dookoła. Nie było nikogo co znaczyło, że będzie sam na sam z pielęgniarką. Tego właśnie było jej teraz trzeba. Pchnęła drzwi mocniej wchodząc do środka. Rozejrzała się w poszukiwaniu osoby do której tutaj przyszła. I znalazła. @Nora Blanc stała obok jednego z łóżek zbierając puste fiolki po eliksirach. Z wahaniem podeszła do niej stając obok niej. Nie chciała aby kobieta przestraszyła się jej obecności dlatego odkaszlnęła. - Dzień dobry. - a może powinna powiedzieć dobry wieczór. W końcu zbliżała się już noc. Teraz jednak przyszła ta trudniejsza cześć wypowiedzi. No cóż, musiała to z siebie wyrzucić. - Ja... Przyszłam z Panią porozmawiać. Sądzę, że jestem ... w ciąży. - ostatnie słowo powiedziała bardzo cicho jednak pielęgniarka z pewnością je usłyszała. Nie mogła spojrzeć na nią. Tak bardzo bała się jej reakcji, że skoncentrowała swój wzrok na podłodze.
Dyżur w skrzydle szpitalnym był czymś normalnym. Co jakiś czas trzeba było przesiedzieć tutaj pewien czas w oczekiwaniu na uczniów, którzy robili sobie krzywdę lub poczuli się dosyć słabo. Chociaż dzisiaj ku jej zaskoczeniu było bardzo pusto i cicho. Może właśnie dlatego panna Blanc postanowiła zająć się sprzątaniem i sprawdzaniem jak tam się mają zapasy. Zrobiła listę tego, co trzeba uzupełnić i co jakiś czas pod nosem powtarzała spis, dla lepszego zapamiętania. W momencie kiedy zbierała puste fiolki po eliksirach usłyszała czyjś głos. Odwróciła się i przyjrzała się dokładnie pannie Grigori. - Dzień dobry – nie wyglądała na chorą, ale na bardzo zmartwioną, co nie spodobało jej się za bardzo. Odłożyła szkło na miejsce, w którym wcześniej leżało i wtedy dowiedziała się co trapi dziewczynę. Spojrzała na nią widocznie zaskoczona, po czym podeszła do niej i pozwoliła sobie położyć dłoń na jej ramieniu. - Spokojnie, chodź usiąść – powiedziała posyłając jej szeroki uśmiech i poprowadziła ją w stronę jednego z łóżek – nikogo dzisiaj nie ma, więc możesz spokojnie, bez skrępowania mówić – usiadła naprzeciwko niej, by móc uważnie obserwować jej reakcje. Musiała wiedzieć, co dokładnie sprawiło, że dziewczyna myśli w ten sposób. To był irracjonalny strach, czy obawy, które miały odzwierciedlenie w rzeczywistości. - Najważniejsze jest to, żebyś się nie denerwowała teraz, zadam Ci kilka pytań i postaramy się rozwiązać tą… sprawę – w ostatnim momencie zmieniła słowo ‘problem’. Dziewczyna mogłaby to źle odebrać . Mogła na samym początku rzucić zaklęcie, które pomogłoby jej sprawdzić tą teorię, ale nie może się na nią rzucić tak po prostu. Na początku musiała ją przygotować psychicznie do takiego testu – Masz jakieś objawy? Jak miesiączkujesz? Opisz mi wszystko co Cię martwi – najpierw wysłucha co ma do powiedzenia, a później zagłębi się w tym temacie dokładniej.
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Wraz z Norą usiadła na jednym z łóżek. Tak bardzo się denerwowała, że zaczęła zaciskać dłonie w pięści przez co całkowicie jej zbledły. Spojrzała na nią niepewnie martwiąc się co tez może sobie ona o niej pomyśleć. Matko, w co ona się wpakowała. Na każde jej słowo kiwała głową potwierdzająco. Nie była w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. Miała taki mętlik w głowie, że myśli zlewały się w jedno. Musiała jednak zacząć mówić jeśli chciała pomocy. Odchrząknęła chcąc przywrócić swój głos. - Od tygodnia wymiotuję. Rano, wieczorem w południe. Przeważnie przez cały czas. Ostatni raz miesiączkę miałam ponad miesiąc temu. Od tamtej pory już się nie pojawiła. Co do innych objawów... Mam strasznie duży apetyt, dziś zauważyła, że na sam zapach alkoholu jest mi nie dobrze... A! I jest jeszcze zmęcznie które zaczęłam ostatnio odczuwać. - dopiero po wypowiedzeniu tego wszystkiego na głos była w stanie zaakceptować, że ciąża może być tym właściwym rozwiązaniem. Bo czy przy grypie ma się chęć jedzenia wszystkiego? Wątpiła w to. Spojrzała wystraszona na Norę. Może jednak powie jej, że to nie jest to i będzie mogła wrócić do zabawy i pić w najlepsze. Oczywiście z tym picie żartuję. Clari nie piła na umór. Była rosjanką, a to znaczyło, że miała również mocną głowę. - Czy ja mogę być naprawdę w ciąży? -spytała Nory bojąc się odpowiedzi. Ale czy po tych pytaniach możnabyło ją stwierdzić? Nie wiedziałą.
Nora słuchała krukonki z wielką uwagą i kiedy wymieniła to wszystko to… prawdę mówiąc nie miała wątpliwości. Mogła to być równie dobrze grypa, ale przeczucie jej mówiło, że jednak tak nie jest. Przy grypie czy innej chorobie czułaby się o wiele gorzej. - Mogłaś przyjść wcześniej z mdłościami, coś by się poradziło – rzuciła i wstała z łózka idąc w stronę miejsca, gdzie zostawiła swoją różdżkę. Nie powinna tak ignorować złego samopoczucia, bo lepiej leczyć chorobę wcześniej niż walczyć z nią kiedy jest w najgorszym stadium. Po chwili wróciła do niej i zanim wykonała jakikolwiek ruch spojrzała na nią uważnie. - Rzucę teraz zaklęcie, które pozwoli mi upewnić się co i jak, tak więc nie bój się – uprzedziła ją i zanim dostała zgodę na wykonanie jakiegokolwiek ruchu po prostu rzuciła zaklęcie i oczekiwała efektów. - Rozumiem… – wyszeptała i zamiast podzielić się wiedzą z dziewczyną wyciągnęła z drugiej kieszeni kilka fiolek, przyjrzała się uważnie zawartości i podała jedną dziewczynie – wypij teraz na jakiś czas mdłości powinny ustąpić, a kiedy znów wrócą, przyjdź po kolejną porcję – przeciągała ten moment w nieskończoność, bo nie do końca wiedziała jak powinna to powiedzieć dziewczynie, postanowiła użyć tricku, który zawsze działał. Wpatrując się jej głęboko w oczy, Nora zaczęła hipnotyzować dziewczynę, by uspokoić jej nerwy i ukoić emocje, które na pewno w niej buzowały. - Masz rację, jesteś w ciąży – powiedziała z delikatnym uśmiechem i wmówiła jej wręcz, że to dobrze i powinna się cieszyć, a nie zamartwić – przychodź do mnie regularnie – dodała po chwili widząc, że hipnoza jest skuteczna – będę sprawdzać twój stan i najważniejsze – ponownie się do niej zwróciła i złapała ją ponownie za ramię – nie zrób niczego głupiego, dobrze? – nie miała zamiaru jej puścić dopóki ta nie zgodzi się z jej prośbą.
Clarissa R. Grigori
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 170
C. szczególne : Rosyjski akcent, rude długie włosy, przeważnie chodzi ubrudzona farbą
Owszem, mogła jednak nie sądziła, że jest to na tyle poważne aby musiała potrzebować pomocy pielęgniarki. Parę dni w łóżku, domowej roboty soczki i powinno przejść. Jednak nie przechodziło, a było coraz gorzej. No cóż dłużej nie mogła tego ignorować tym bardziej jak zdała sobie sprawę co może to być. - Sądziła, że przejdzie mi to. - powiedziała zgodnie z prawdą zaciskając dłonie mocniej na swojej spódniczce. Widząc jak Nora się oddala powiodła za nią spojrzeniem. Czyżby planowała dać jej jakiś eliksir który uśmierzy lub zlikwiduje całkowicie mdłości? Może. Nie spodziewała się jednak, że ta weźmie do ręki różdżkę. W tym momencie naprawdę się wystraszyła przez co zaczął boleć ją brzuch. Po chwili jednak pielęgniarka wróciła do niej. Słysząc jej słowa miała już się zgodzić jednak ta zrobiła to nawet bez jej pozwolenia. No cóż, przynajmniej będzie wiedziała co jej jest. Posłała jej blady uśmiech czekając na rezultaty. Jedyne co poczuła to ciepło i lekkie mrowienie. Nawet było to przyjemne choć miała ochotę się śmiać. Długo nie trwało badanie. Po chwili pielęgniarka osunęła się wypowiadając jedno słowo. Rozumiem. No super, że ona rozumiała ale Clari nie mówiło to zupełnie nic. Spojrzała na nią pytająco lecz zamiast odpowiedzi otrzymała eliksir. Skoro miał jej pomóc z mdłościami to wypiła go od razu. Mdłości zaczęły ustępować i poczuła spokój. Już dawno się tak nie czuła. Jednak stan ten nie trwał długo. Chwilę po tym wróciła spojrzeniem do Nory. Chciała ją już pytać co takiego wykryła, gdy usłyszała te słowa. Długo oczekiwane które utwierdziły ją w tym co już poniekąd wiedziała. Była w ciąży. Jednak zamiast strachu i niepokoju poczuła radość. W tym momencie była spokojna jak nigdy. - Obiecuję. Nie zrobię nic głupiego i będę zaglądać często. - wszystko to mówiła z uśmiechem na ustach obejmując dłońmi brzuch. Będzie mamą, tylko ta myśl krążyła jej po głowie. Czuła się tak bardzo szczęśliwa. Wszystkie troski zeszły na dalszy plan. - Dziękuję. - stała z łóżka kierując się do drzwi. Nawet nie zastanawiała się co teraz będzie - Dobranoc. - jeszcze to jedno słowo padło z jej ust zanim wyszła ze skrzydła szpitalnego udając się do domu. Musiała powiedzieć o tym Lotce jak i reszcie. Ale czy to nie ojciec dziecka powinien dowiedzieć się najpierw? Może lepiej by było jakby się z ty przespała, a dopiero później porozmawiała z resztą.
Deven był wściekły. Naprawdę miał lepsze rzeczy do roboty, niż odbębniać niezasłużone szlabany! Żeby jeszcze chociaż został przyłapany na jakichś zbereźnościach z Winnie - ale nie! Ukarano go za niekompetencję amerykańskiej nauczycielki, która nie potrafiła nauczyć ich uwarzyć antidotum. Wyglądał jak gradowa chmura, zwłaszcza kiedy zrozumiał, że nie ma szans na odbycie tego szlabanu z Enzo albo Holly, którzy podobnie jak on wykazali się kompletną ignorancją w tej materii. Miał do dyspozycji tylko połamanych i zasmarkanych rezydentów Skrzydła Szpitalnego i ten obrzydliwy zapach eliksirów leczniczych, który drażnił jego delikatny zmysł powonienia. Był zmęczony po imprezie z Salemczykami - niewyspany i zły na Winnie, z którą nie dogadywał się zbyt dobrze, mając wrażenie, że kompletnie nie rozumieją swoich oczekiwań i intencji, co prowadziło do kolejnych spięć. Westchnął ciężko, siadając na wolnym łóżku i czyszcząc pojemniczek po jakiejś maści, która pachniała tak intensywnie, że z oczu pociekły mu łzy. Otarł je rękawem i w milczeniu zajął się pracą. Przy siódmym pojemniczku i piątek fiolce poczuł, że jego głowa robi się straszliwie ciężka, a poduszka wydawała się taka miękka, obleczona w świeżą poszewkę. Przez chwilę walczył ze sobą, ale w końcu doszedł do wniosku, że nic się nie stanie, jeśli na moment, dosłownie na kilka sekund przyłoży głowę do poduszki... ... obudził go czyiś podniesiony głos. Poderwał się natychmiast i zdał sobie sprawę, że to nauczycielka eliksirów. Wyglądało na to, że przysnął i został przyłapany. Pewnie pielęgniarka zorientowałaby się wcześniej, gdyby nie fakt, że Deven siedział ukryty za parawanem. Rozwścieczona Sava oświadczyła, że Gryffindor traci dziesięć punktów. Indianin zdusił przekleństwo, które cisnęło mu się na usta, nie chcąc pogarszać sprawy. Odbiją to sobie na najbliższym meczu. Muszą sobie odbić!
Gdy zobaczył co Norbert robi z jego bratem... Puścił Vittorię. Myślał, że go zabije. Na prawdę to właśnie zamierzał zrobić. Chciał rzucić się na niego i wyrwać mu każdą kończynę po kolei! Zrobił tylko krok w jego stronę gdy usłyszał stukające o posadzki obcasy, a zaraz za nimi głos pielęgniarki. Zignorował to. I tak zamierzał rzucić się na Norberta, jednak Vittoria przytrzymała jego rękę. To jej wina... Szarpnął gwałtownie ramieniem sprawiając, że dziewczyna o mało nie upadła. Potem.. Chaos. Był tak podburzony, że nie wiele z tego pamiętał. Zobaczył jak Norbert z Vittorią odchodzą, a Nora robi jakieś ruchy różdżką nad Edwardem, by ten uniósł się. Poszedł za nimi jak ćma. Jakby nie do końca do niego dochodziło cokolwiek. Myślał o jednym. O zemście. Norbert pożałuje, że skatował jego brata. Zabije go. Po prostu go zabije... Gdy jego brat trafił na łóżko a pielęgniarka zrobiła już wszystko co było niezbędne wydawało się, że z Edem będzie dobrze. Żyli wśród magii więc na pewno nie umarł by od czegoś takiego. Jednak bardzo bał się o brata. Był dla niego oczkiem w głowie. Siedział więc obok jego łóżka wpatrując się w brata i czekając, aż eliksiry i zaklęcia rzucone na niego zaczną działać, a ten otworzy oczy i oświadczy mu, że wszystko jest dobrze.
Ciemność, brak kontroli nad tym co się właściwie teraz stało. Wydawało mu się, że wszystko słyszy i wie co się wokół niego dzieje, a tak naprawdę nie do końca był świadomy. Potrzebował dłuższej chwili, by móc otworzyć oczy. Nie wiedział czemu, ale bolało go kolano. Wyłączmy już z tego fakt, że głowa pulsowała mu tak jakby ktoś postanowił nią zagrać w nogę. Ed wydał z siebie dosyć dziwny dźwięk, który trudno było zidentyfikować. Był to wydźwięk bólu, grymasu, niezadowolenia? - Jestem głodny – wydukał i otworzył w końcu oczy. Zamrugał kilka razy i spojrzał na brata widocznie zdezorientowany – zrobiłeś remont, jak spałem? – wystrzelił z uśmiechem. Nie miał zielonego pojęcia gdzie się właśnie teraz znajduje. A oprócz tego pojawiła się jeszcze jedna bardzo ważna rzecz. Jego twarz jaśniała z szerokim uśmiechu, tak jak kiedyś, za czasów, kiedy jeszcze pewna salemka nie złamała go. - Cholera… – wydukał łapiąc się za czoło. Bolało jak trzy diabły i nie wyglądało na to, by miało przestać.
Słysząc głos brata natychmiast poderwał się do pozycji stojącej. Była to jednak niepotrzebna reakcja i doskonale o tym wiedział, bo chwilę później usiadł na skraju jego łóżka. Wpatrywał się w chłopaka z troską, a gdy ten zapowiedział, że jest głodny już planował mu znaleźć coś do jedzenia. Przypomniało mu się jednak iż Nora wspomniała coś o tym, że nie powinien przynajmniej dzisiaj już jeść, jedynie pić. Może to mogło jakoś źle zareagować z eliksirami? - Jesteś w Skrzydle Szpitalnym. Ten chuj przegiął i zemdlałeś – Mruknął wpatrując się w brata wyraźnie zagniewany. Ten widocznie miał problem z pamięcią krótkotrwałą po tym kopnięciu. Nic dziwnego. Może być otumaniony jeszcze dobre kilka godzin nim pielęgniarka odwiedzi go po raz kolejny.
Chłopak przyglądał się z uwagą bratu nie do końca będąc świadomy, dlaczego reaguje tak intensywnie. O co mu chodziło? Co się takiego stało. - Ten… kto? Co? Ja? Kiedy? Co?! – aż mu się zakręciło w głowie. Na jego twarzy pojawił się grymas, a on złapał się za czoło dosyć skołowany całą tą sytuacją – Powoli, jeszcze raz. O czym ty mówisz? – wydukał niepewnie i zaśmiał się pod nosem. Coś na pewno się stało i to coś złego, skoro bliźniak był taki nerwowy i… no krótko mówiąc wściekły. - Rozumiem, że mocno oberwałem – czuł jak kręci mu się w głowie i noga boli jak cholera. Tego akurat nikt nie musiał mu tłumaczyć. Ale co dalej?
Najwyraźniej Edward kompletnie nie miał pojęcia co się wokół niego dzieje. Czy powinien mu to tłumaczyć? Targał nim dylemat, który ciężko mu było rozwiązać. Może nie powinien go dodatkowo martwić. Lub... Może to dobry moment by jakoś odsunąć brata od Vittori, przez którą to wszystko się zaczęło? Wtedy tym bardziej będzie miał wolną rękę do zamordowania pewnego puchona. Tak. To był najlepszy wybór. Odrobinę nagiąć prawdę. Niestety odrobinę, bo sporo w tym jednak było realiów. - Sprałeś na zwiędłą mandragorę puchona, z którym Vittoria spotyka się za twoimi plecami – Tylko tyle mu powiedział i uśmiechnął się delikatnie. Wiedział, że go to zaboli. Jednak tak powinno być chwilowo lepiej.
Chłopak obserwował go z uwagą. Znali się jak dwa łyse konie, dlatego bez najmniejszego problemu wiedział, kiedy brat kłamie. Nie potrzebował potwierdzenia. On po prostu to wyczuwał. - Czyli przegrałem - Podrapał się zakłopotany po głowie i zaśmiał się pod nosem. Eeee… naprawdę go to nie ruszało? Naprawdę miał to gdzieś? I OPRÓCZ TEGO BYŁ TAKI ROZLUŹNIONY. Śmiał się i… coś było nie tak. Coś było stanowczo nie tak, ale co? - A i jeszcze jedno pytanie – wystrzelił do brata i padł na łóżko widocznie zmęczony wszystkim. Ed zamknął oczy i zamyślił się głęboko nie do końca wiedząc jak ubrać to w słowa. Sam zauważył, że jest z nim źle. Bo skoro brat powiedział to z taką pewnością, to znaczy, że powinien być tego świadomy, a on nie miał zielonego pojęcia – kim jest Vittoria? – po tym pytaniu podejrzewam, że nastała długa, nieznośna cisza.
No przegrał, ale Jay nie zamierzał mu tego potwierdzić. Jego zdaniem walka była nie fer i zdecydowanie nie powinna się rozegrać w ten sposób. Edward był przejęty czymś innym niż żałosną bójką i tylko dlatego przegrał. Nie było innego wytłumaczenia. Tylko dlaczego ten się nie przejmował? Faktycznie, to było niepokojące. Zachowywał się jak... Jak kiedyś. Zanim poznał Titi. Zanim złamała mu serce. Zanim weszła z butami w ich życie... Otworzył usta słysząc to, co mówił. Jak to? Nie wiedział kim dziewczyna jest? Krótka amnezja po uderzeniu w głowę? Westchnął głęboko. Może to dobrze. Miło było zobaczyć na chwilę tego Edwarda, który był kochanym facetem podrywającym mnóstwo panienek, niż tego zaborczego faceta biorącego wszystko na co ma ochotę. - Odpoczywaj braciszku. Wpadnę niebawem – Tylko tyle powiedział nim wstał i wyszedł ze Skrzydła Szpitalnego w sobie tylko znanym kierunku.
Niewiele powiedziano Marcelkowi. Tylko tyle, że odbyła się jakaś bójka, a w Szkrzydle Szpitalnym wylądował Gryfon. Wiadomo - ten sam dom, podobny wiek (bo poszkodowany był studentem, o ile można wierzyć krzykom dzieciaków na korytarzu), więc zsolidaryzować się trzeba. Tak więc kilka minut zastanawiał się, czy powinien przemycić w jakiś sposób polską wódkę dla osoby leżącej w SS, ale ostatecznie uznał, że on sam zrobi z niej większy pożytek, a chory nie powinien się upijać. Może jak już go wypuszczą. Tak więc zebrał swoje leniwe dupsko i chyba jako jedyny poszedł obejrzeć sobie poszkodowanego i z pierwszej ręki dowiedzieć się, co się stało i DLACZEGO, DO CHOLERY, MARCELEK NIE WIEDZIAŁ O BÓJCE. Chętnie by tam stał i zakładał się, kto wygra. Wszedł do Skrzydła Szpitalnego i z ulgą zauważył, że nie ma tam nikogo oprócz bardzo dużego cielska leżącego na jednym z ostatnich łóżek. Podszedł doń i przystanął obok, z rękami w kieszeniach. Leżący tu chłopak miał zamknięte oczy. Może spał, może jeszcze go nie wybudzili, a może tylko udawał, spodziewając się kogoś, kogo nie chciał zobaczyć. Wtem Marcelek wpadł na najgłupszy pomysł świata i pochylił się nad twarzą Edwarda. -Pobudka, księżniczko! - Ostatnie słowo wypowiedział po polsku, bo tak jakoś zapomniał mu się angielski odpowiednik. Schylił się jeszcze bardziej, opierając dłonie na poduszce po obu stronach głowy Harpera i złożył na jego ustach delikatny pocałunek, bo... w zasadzie to bez powodu. Tak, żeby było śmiesznie!