Największe pomieszczenie w zamku, to tu odbywają się wszystkie uczty i bale. Oświetlone jest przez lewitujące w powietrzy tysiące świec. Wspaniałe, wysokie sklepienie zawsze odzwierciedla prawdziwe niebo, bez względu na to czy świeci Słońce, czy pada deszcz. Każdego ranka, przy śniadaniu zlatują się sowy przynosząc gazety i listy od rodziców oraz znajomych. Lądują przy stołach czterech domów - Slytherinu, Ravenclawu, Hufflepuffu i Gryffindoru, które zawsze zastawione są mnóstwem pysznego jedzenia. Na samym końcu sali ustawiony jest mniejszy stół, nauczycielski, gdzie na honorowym miejscu zasiada dyrektor.
Niepewnie spojrzała na niego swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Co jak co ale nie miała zamiaru eksperymentować z alkoholem. Czemu? Zawsze po większej jego dawce zaczynała się śmiać i mówić osobą w okół niej, że ich kocha. Niby nic takiego i niektórzy mogliby to uznać za słodkie, jednak ona sama nie uważała tego za takie. Było to dla niej za każdym razem krępujące przeżycie i nie chciała aby chłopak był tego świadkiem. Czuła jednak, że nie będzie w stanie go oderwać od amfor. Pokręciła głową w rozbawieniu. Czuła, że nie chce o tym rozmawiać tak więc nic więcej nie powiedziała zatapiając się w swoich myślach. Zastanawiała się jak miewa się jej brat. Niby utrzymywali ze sobą kontakt listowy, wiedziała mniej więcej co dzieje się w domu jednak to nie było to samo co kontakt cielesny. Odbierając kieliszek od Rasha uśmiechnęła się, niepewnie spoglądając na trzymany przez nią kieliszek. Czerwona ciecz wyglądała przepysznie, a je zapach aż ślinka sama ciekła do ust. Za wtórowała mu w toaście i uniosła naczynie do ust. Kompozycja smakowa wina uderzyła w jej kubki smakowe. Musiała przyznać, iż było przepyszne. Słodkie. - Pyszne. - uwielbiała słodkie wina. Inne była dla niej gorzkie. Po spróbowaniu tego konkretnego nie miała najmniejszej ochoty przestawać na jednym czy dwóch kieliszkach. Wiedziała doskonale, iż może tego żałować na drugi dzień lecz teraz było jej to obojętne. - Możemy zostać przy tym. Jest wyśmienite. Nie dane jej było cieszyć się tym zbyt długo. Widząc spanikowanych ludzi i słysząc trzask rozbijanego szkła rozejrzała się w około siebie. Scena na której jeszcze chwilę temu grali muzycy była w ogniu przez co dym po woli wypełniał Wielką salę. Jednak na scenie ogień nie poprzestał. Jego zasięg zaczął się niebezpiecznie poszerzać schodząc ze sceny na parkiet na którym była trawa. Ludzie w panice próbowali wydostać się z Sali. Nie chcąc zgubić Rasheeda złapała go mocno za rękę. Nie sądziła, że coś może ją tak bardzo wystraszyć, a jednak. Wystraszona spojrzała na chłopaka. Od dziecka Oriane bała się ognia. Widok jego przywołał wspomnienia które za wszelką cenę chciała ukryć. Chciała jak najszybciej wyjść z sali i uciec od tego miejsca jak najdalej jednak nie było jej to dane. jednak z fontann znajdująca się najbliżej nich eksplodowała. Może i dziewczyna by się tym nie przejęła gdyby nie fakt, iż odłamki tej felernej fontanny wbiły się w jej ramię. Krótki krzyk wydobył się z jej gardła. Szybko puściła rękę partnera i złapała się za zranioną rękę w duchu modląc się aby ten koszmar szybko się skończył.
kostka: 2
Autor
Wiadomość
Jeremy Dunbar
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 179
C. szczególne : Ruchome tatuaże na prawym ramieniu, wyszczerz na gębie, kocia sierść na ubraniu, zapach gumy balonowej.
Czekokrólik: wszystkie cztery Wizbook/tablica ogłoszeń:wizbook Wymagania czekokrólika:wątek, zapłata, szybka pisanka Wylosowana litera:A B D E (Felix, omnikulary, jęzlep, punkt)
Skoro w Hogwarcie za darmo rozdawali czekoladę to musiał tu przyjść! Był wszystkożercą, a słodycze zajmowały wysoką pozycję w jego ulubionych przekąskach. Przez pierwsze piętnaście minut ganiał kamiennego królika, aby dał mu swoją czekoladową podobiznę. Pochłonął łakocie w dwóch kęsach, a przedtem wyciągnął ze środka rulon pergaminu z fajnym zaklęciem z magii uzdrawiania. Wcisnął sobie kartkę do kieszeni spodni, aby później się z nią zapoznać. Drugiego czekokrólika musiał podstępem zabrać i niemal pokłócił się z rzeźbami, ale grzecznie narysował im szybką pisankę, byleby móc już pochłonąć drugie łakocie. W środku znalazł omnikulary, a takie mu się przydadzą gdyby planował iść kibicować jakiejś drużynie. W trzecim (wyżebranym za kasę) dostał porcję Felixa i jego gęba cieszyła się nawet i bez tego cuda płynącego w żyłach. W czwartym (złapanym) dostał zaklęciem jęzlepu i oburzony ganiał rzeźby po wielkiej sali za to, że go tak potraktowały. Ostatecznie został wyprowadzony z Wielkiej sali przez prefekta naczelnego, bo zaczynał się już za bardzo burzyć. Ale przynajmniej objadł się czekoladą i zdobył łupy!
| zt
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Widziała biegające po Wielkiej Sali zające, ale nie podchodziła do nich. Dlatego zdziwiła się, pozytywnie, gdy dostała czekoladowego królika. Nie dość, że nie odmówiłaby w życiu słodkości, to jeszcze ten był nad wyraz smaczny. Wręcz rozpływał się w ustach i z typowym działaniem czekolady - chciała więcej. Spróbowała więc pochwycić drugiego, ale kamienny wymagał od niej pisanki. Nie musiał długo czekać, żeby mu narysowała, a ona mogła z radością spałaszować drugiego, spodziewając się również pustego, a tu niespodzianka! Na jej dłoń wypadła porcja Felix Felicis, którą szybko schowała do torby, ciesząc się jak dziecko. Nie wiedziała jeszcze, kiedy miałaby go wykorzystać, ale zawsze lepiej takie cudeńka mieć, niż szukać. Z trzecim wykłócała się o swój udział w śmingusie, ale na szczęście jeden z portretów potwierdził jej słowa, jednocześnie biadoląc, jak to nie dba się już o obrazy. Chciała mu odpowiedzieć w mało elegancki sposób, ale zdążyła otworzyć czekoladkową figurkę, która potraktowała ją zaklęciem jęzlep. Spojrzała więc tylko z irytacją na obraz,a potem na królika, który dał jej pechową czekoladke. Chciała już wyjść, gdy przypomniała sobie, że ma w torbie gałązki z baziami. Wyjęła je i nie musiała nic próbować na migi pokazywać, bowiem w dłonie w nagrodę za przyniesienie bazi, dostała kolejnego czekoladowego kicajca, z którego środka wypadła para nowiutkich omniokularów. Z radością wyszła z Wielkiej Sali, kierując się na zajęcia.
/zt
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
No i nadeszła pora, żeby zapolować na czekoladowe króliki, które widział już jakiś czas w Wielkiej Sali. Z uśmiechem na twarzy, jak zwykle, wkroczył do środka, rozglądając się po otoczeniu. - Wesołych Króliczki! Wiecie jak fajnie, że wpadliście tu rozdawać czkoladowe odpowiedniki! Rany, chyba nie ma osoby, która nie kochałaby czekolady, prawda? A macie może z nutą cynamonu? - zaczął zagadywać króliki, aż jeden z nich podszedł do niego i podał mu czekoladę. Josh, nieświadom zagrożenia, jakie niesie otwieranie słodkości. Właściwie zaczął coś mówić w trakcie otwierania, ale nagle oberwał zajęciem jęzlep i w momencie nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. Spojrzał na króliki z chęcią mordu w spojrzeniu. No jak tak można?! Człowiek przychodzi zagadać, spokojnie, miło, dowiedzieć się co u czekoladowych milusińskich słychać, buchnąć jednego, może dwa, a oni takie świństwo?! Pewnie wykłócałby się, ale, niespodzianka, nie miał jak. Sapnął zrezygnowany, w myślach uznając, że czekolada nie była aż tak dobra, żeby chcieć więcej, gdy przykicał do niego inny zając. Z tego, co zrozumiał, długouchy chciał pisankę. Josh uśmiechnął się lekko, namalował mu pisankę i w nagrodę dostał kolejnego czekokrólika. Wahał się przed otwarciem, ale gdy to zrobił, uśmiechnął się szeroko, aż pojawiły się dołeczki. Świetlik! Obdarowany wyszedł z Wielkiej Sali licząc a to, że w końcu zaklęcie przestanie działać i będzie mógł się do kogoś odezwać.
/zt
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Naprawdę nie spodziewała się tego, że wróci jeszcze po czekoladowe króliki do Wielkiej Sali, ale oto była tu i patrzyła na radosne kicajki. Serce łamało jej się na myśl jak one uroczo wyglądają i .że naprawdę szkoda byłoby je łapać i jeść, ale jednak zdecydowała się na to. Nawet udało jej się upolować dwójkę z nich. Chociaż musiała to opłacić galeonami. Kto by się spodziewał, że będą one takie łase na pieniądze? Przynajmniej dzięki temu mogła przygarnąć dwa króliki oraz zająć się nimi w odpowiedni sposób. I nawet nie spodziewała się tego, że tym razem również jej się poszczęści i dostanie dwa małe prezenty, które były schowane wewnątrz czekoladowych zwierzątek. Wyglądało na to, że los się do niej uśmiechnął. Właśnie z takim przekonaniem opuściła salę.
z|t
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Było już dość późno, jak na kolację, ale nie miał wcześniej czasu pojawić się w Wielkiej Sali. Okazało się, że pracy jest zdecydowanie więcej niż przewidywał i z Dragosem dość długo krążyli po zamku, zajmując się naprawą licznych, zniszczonych elementów, o których nawet nie wiedzieli. Nic zatem dziwnego, że przyszedł właściwie na sam koniec, wyraźnie zmęczony, nie mówiąc o tym, że niemalże wściekle głodny i siadł w końcu, łapiąc głęboki oddech. Wsparł głowę na dłoni, a później napił się wody, starając się zebrać myśli do kupy, ale te rozpływały się leniwie, niczym wielkie ławice ryb, gdy tylko się do nich zbliżyć. Chris zdjął okulary, położył je obok siebie na stole i po prostu zamarł na dłuższą chwilę, ciesząc się tym spokojem, jaki właśnie go dopadł. To był przedsmak tego, co go czeka, kiedy wróci do chaty i będzie mógł wyciągnąć się na łóżku, o ile to nie zostało zajęte przez Wrzos, która wręcz uwielbiała ciepło pościeli, miękkich koców i poduszek, jakby nie była stworzona do dzikości, a do leżenia w piernatach. Zamrugał, starając się odgonić od siebie senność, a później nalał sobie herbaty i zabrał się za kompletowanie ciepłej kolacji, która postawiłaby go jakoś chwilowo na nogi. W końcu nie mógł zasnąć tutaj z głową w talerzu, bo byłoby to całkowicie niemądre i nawet nie chciał myśleć o tych plotkach, jakie zaczęłyby krążyć po zamku. Wystarczyło mu zupełnie, że niektórzy uważali, iż stracił palec. To było tak absurdalne, że aż śmieszne, ale mimo wszystko gajowy wolał do tego nie wracać. Ujął kubek w obie dłonie, usiadł wygodniej i pozwolił, żeby ciepło powoli rozchodziło się po jego zmęczonym ciałem. Może i nie nosili z Dragosem kilogramów drewna do naprawy mostu, czy łódki, ale i tak takie bieganie z miejsca w miejsce, sprawdzanie, co nie jest w porządku, szukanie zaklęć i dokonywanie drobnych, acz koniecznych poprawek, nie należało do najłatwiejszych zadań pod słońcem. Od dziesiątej minęło już naprawdę sporo czasu, a Christopher wiedział, że następnego dnia czekają go kolejne zadania. Musiał zadbać o kwiatowe ogrody na błoniach, bo pilnowanie ich odłożył na późniejszy czas, skupiając się chwilowo na innych kwestiach, bardziej przyziemnych i związanych z koniecznością wysiewu warzyw, jak również szykowania drewna na opał, by skrzaty nie miały powodów do zmartwień. W końcu z czegoś i na czymś gotować musiały, by wyżywić tak liczne towarzystwo, jakie pałętało się po całym zamku. Tak bardzo się w tym wszystkim zapomniał, że chyba nawet nie zorientował się, że kolacja, którą sobie nałożył, właśnie stygnie mu na talerzu. Potrząsnął w końcu głową, starając się wrócić do rzeczywistości i skupić na tym, żeby coś zjeść.
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Czasem myślał, że jego dobowy rytm dnia nie istniał. Zamiast mieć jakąkolwiek rutynę, albo spał godzin dwanaście, albo cztery – nic pomiędzy. Nie miał pojęcia co było tego powodem, jednak nie potrafił przyzwyczaić się do jednej godziny zasypiania, nie było to dla niego możliwe. Czasem sobie myślał, że to przez zmiany czasowe, które go męczyły podczas podróży, jednakże już dostatecznie długo był w Anglii, by się ponownie przyzwyczaić. Być może po prostu już tak miał? Teraz jednak był ten wieczór, kiedy mimo zmęczenia, nie zamierzał się zbyt szybko kłaść spać, bowiem sterta prac domowych, które ze sobą przytaszczył do Wielkiej Sali do niego krzyczała o sprawdzenie. Właściwie nie wiedział dlaczego to zrobił, niemniej jednak, siedząc i jedząc kolację, patrzyły nań oskarżycielsko, bowiem miał już się za to zabrać kilka dni temu, a przez swoje koszmarne roztargnienie rzecz jasna – zapomniał. Westchnął sobie, widząc jak największe pomieszczenie w Hogwarcie pustoszeje, a on czyta kolejną pracę, zupełnie zapominając o ciepłej kolacji, która zdążyła już dawno wystygnąć. Trudno, zje zimną, albo też nie zje wcale, nie wiedział. Przyzwyczaił się z kolei do swojej nowej pracy i musiał przyznać, że mu się podobała. Miewał gorsze dni, ale powrót do starych murów zamku nie przytłoczyła go aż tak jak się spodziewał. Zupełnie mu odpowiadało wymyślanie lekcji i dzielenie się swoją wiedzą z zakresu transmutacji, którą przecież tak sobie ukochał. Zmarszczył brwi, czytając kolejne słowa i maczając końcówkę pióra w atramencie, ku niezadowoleniu innych jedzących posiłek, i skreślił kilka niepoprawnych zdań. Był przekonany, że jego rodzina trafiłaby do grobu, albo właśnie się w nim przewracała, widząc maniery Camaela. On jednak absolutnie nic sobie z tego nie robił, zwyczajnie stwierdził, że zmiana otoczenia ze swojego gabinetu na Wielką Salę dobrze mu zrobi, choć był przekonany, że tylko sobie tak wmawia, bowiem żadnej różnicy nie widział, a jedynie czuł na sobie wzrok innych, który wyraźnie mówił, że znoszenie pracy do miejsca, w którym się je, jest definitywnie karygodne. Wziął swój ulubiony plastikowy kubek w dłoń i pozwolił sobie wziąć łyka kawy, lekko się krzywiąc, bowiem była już, cóż, zimna. Z żałością spojrzał na swój nieruszony jeszcze pełen talerz jedzenia. Cholera, może jednak faktycznie nie powinien znosić tych referatów do kolacji? Skoro jednak już się oderwał od pracy, przeniósł wzrok na mężczyznę, który opadł na krzesło obok niego i stwierdził, że absolutnie nie jest pewien kim mężczyzna ten był. Zrobiło mu się nawet głupio, bo przecież pracował już ponad miesiąc, powinien się nieco lepiej orientować w swoich współpracownikach, a teraz wypadał na ogromnego ignoranta, którym przecież tak bardzo starał się nie być. Przełknął ślinę, odłożył pergamin, który trzymał w drugiej dłoni i ciepło się uśmiechając, zwrócił się w kierunku mężczyzny. – Ciężki dzień? – zagaił, strzelając sobie mentalnego liścia, bowiem równie dobrze mógł zapytać, czy pogoda dzisiaj była odpowiednia. Może przeforsował już swój mózg, skoro pół dnia sprawdzał te głupie prace, które sam, jak ostatni idiota, zadał uczniom na dwie rolki pergaminu. Sam siebie za to nienawidził, był więc pewien, że uczniowie również przestali go lubić, o ile kiedykolwiek lubili… – Chyba się jeszcze nie poznaliśmy, jestem Camael. – przedstawił się, wyciągając dłoń w kierunku Christophera, sprawiając, że bransoletka z morskiego szkła charakterystycznie zadźwięczała.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Maniery? Dopóki ktoś nie wrzucał na stół ubłoconych butów albo nie paradował po Wielkiej Sali w samej bieliźnie, Christopher raczej nie miał powodów do tego, by czuć się zniesmaczonym. Wielu uczniów pracowało tutaj, powtarzało materiał, czasem nawet odrabiało zadania, więc dlaczego nauczyciele nie mieliby robić czegoś podobnego? Sam należał do tych koszmarnych osób, które wręcz uwielbiały czytać książki w czasie jedzenia i nic nie mogło tego zmienić, jedynie w domu rodzinnym jakoś się powstrzymywał, bo nie miał ochoty na wysłuchiwanie kolejnych uwag ze strony babki, której, jak łatwo się domyślić, nic nigdy nie pasowało. Tak więc teraz nie zwrócił zbyt wielkiej uwagi na to, że mężczyzna faktycznie zajmuje się poprawianiem prac domowych. Do jego zmęczonego umysłu dotarła jednak myśl, że jeszcze go nie zna, a jedynie kojarzy, podejrzewał bowiem, iż ten był nowym nauczycielem transmutacji, który zjawił się w szkole znowu nie tak dawno temu i pewnie był zajęty mnóstwem spraw organizacyjnych. Christopher zaś nie miał powodu do tego, żeby go jakoś specjalnie zaczepiać, więc do tej pory lewitowali gdzieś w swojej obecności, mijając się, ale nie skupiają na sobie uwagi. - Słucham? - rzucił lekko, nieco wybity ze swojego półsnu. - Tak, razem z panem Fawleyem zajmowaliśmy się naprawą usterek na terenie całego zamku - odpowiedział, może nieco mechanicznie, ale faktycznie nie był teraz najbardziej na świecie rozbudzony, na dokładkę spędził niemalże cały dzień na reperowaniu desek, przejść, sprawdzaniu łódek, hangaru i Merlin raczy wiedzieć czego jeszcze, nic zatem dziwnego, iż można było odnieść wrażenie, że zapomniał obecnie języka w gębie i nie bardzo wiedział, od czego powinien zacząć. Wyjaśnił więc dość automatycznie, bez zastanawiania się, co robi, powód swojego dostrzegalnego gołym okiem zmęczenia i dopiero wtedy w pełni skupił się na rozmówcy, przy okazji przyglądając mu się uważnie, jakby starał się zapamiętać, jak ten wygląda, by przypadkiem nie popełnić jakiegoś błędu w nadchodzącej przyszłości. - Christopher - odparł, kiedy ujął podaną mu dłoń i nieznacznie zacisnął palce. Skóra jego dłoni była nieco zgrubiała, spokojnie można było powiedzieć, że jest człowiekiem, który pracuje fizycznie, który nie boi się rozcięć i otarć, więc pewnie daleko było mu do części eleganckiej kadry nauczycielskiej. - Jestem gajowym - dodał jeszcze, by rozwiać jakiekolwiek wątpliwości ze strony mężczyzny. Nie chciał, żeby ten musiał uskuteczniać jakąś trudną gimnastykę w celu dowiedzenia się, z kim właściwie ma przyjemność, bo podejrzewał, że to mogłoby być dla niego dość mocno krępujące. Wydawał mu się, na pierwszy rzut oka, osobą niesamowicie poukładaną, więc O'Connor odnosił wrażenie, że każde odstępstwo od znanych mu reguł mogło być problematyczne, ale oczywiście, mógł się całkowicie w tej kwestii mylić.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Mimo wieloletniego zaprzeczania swojemu wychowaniu, nie mógł wyzbyć się pewnych nawyków, które chcąc nie chcąc były w nim głęboko zakorzenione. Właśnie takim nawykiem były nienaganne maniery, czy uprzejmość, która w wykonaniu większości Whitelightów była wręcz lodowata. On jednak mógł się pochwalić jej zgoła cieplejszą i przede wszystkim – dużo bardziej szczerą – odmianą. Niemniej jednak nie przeszkadzało mu to w rzuceniu między liczne potrawy stosu pergaminów i choć w swojej głowie słyszał ten cichy głos, który beształ go na wszelkie możliwe sposoby, to perfekcyjnie nauczył się go ignorować. Jego rodzina już dawno zagościła na cmentarzu pogrzebanych nadziei, że coś z Camaela wyrośnie, a przez „coś” rzecz jasna należało rozumieć kolejnego, nudnego, urzędnika Ministerstwa Magii, którego posada wśród rodu Camaela była tak bardzo pożądana. Cieszył się jednak, że wyrwał się spod wpływów swoich rodziców, choć nie był pewien czy kiedykolwiek się pod nimi znajdował. Cóż, zawsze, w każdej rodzinie, musiała znaleźć się ta czarna owca, której rola bynajmniej mu nie przeszkadzała, a z której na dobrą sprawę był nawet dumny. Bowiem wybicie się przed szereg takich osób, do jakich Whitelightowie należeli nie było niczym złym, o ile nie należałoby tego zaliczyć do swoich życiowych osiągnięć. Wiedział, że nie zna mężczyzny, niemniej jednak nie przejmował się tym zbytnio, gdyż nie znał większości ciała pedagogicznego jakie bytowało w Hogwarcie. Był doprawdy zdumiony kiedy jego oczy ujrzały Beatrice czy Nathaniela, którzy stanowili cień jego własnej przeszłości. Nie licząc tej dwójki mógł się pochwalić znajomością z Perpetuą… i to by było na tyle. Tak więc czuł się zobowiązany, bo nawiązania kontaktu z mężczyzną, który opadł na krzesło obok Whitelighta, jakby uszło z niego całe życie. Swoją drogą – miał też dosyć sprawdzania prac domowych jak na jeden wieczór, tak więc mógł w całości poświęcić swoją uwagę Christopherowi i ziemnej kolacji. Pokiwał z uznaniem głową na słowa mężczyzny. Camael nigdy nie był typem majsterkowicza i prawdę mówiąc, niewiele potrafił bez magii. Żywe obrazy rozjaśniły jego głowę, kiedy przypomniał sobie jak próbował naprawić wannę bez użycia czarów, a jego dłoń odruchowo powędrowała do miejsca, w którym widniała długa blizna. Cóż, jego prace naprawcze nie skończyły się powodzeniem, ale za to jak szybko! – Oh rozumiem i szczerze podziwiam, osobiście nie jestem fanem tego typu zajęć, chociaż chyba przede wszystkim idą mi one koszmarnie – parsknął – Zazwyczaj transmutuję przedmioty, udając, że problemu nie ma, ale to niezbyt dobre rozwiązanie. – zaśmiał się jeszcze i uniósł kubek zimnej kawy do ust, by zaraz potem skrzywić się jej gorzkim smakiem. Zapomniał posłodzić, z cichym więc westchnięciem, które skomentować miało jego własne roztrzepanie, sięgnął po cukier. Uścisnął dłoń O’Connora, posyłając mu szczery uśmiech, który sprawił, że w kącikach jego oczu pojawiły się niewielkie mimiczne zmarszczki. Cieszył się, że mógł porozmawiać z kimś innym niż uczniowie. Miał wrażenie, że koniec roku szkolnego wszystkich wpędził w wir pracy, z którego niebywale trudno było się wydostać. Camael był mistrzem w grze pozorów, bowiem na pierwszy rzut oka nie pozostawał wątpliwości, że jest dokładnie w tym miejscy, w którym zamierzał się znaleźć. Prawda była jednak taka, że robił niebywale wiele rzeczy „na oko”, udając, że doskonale wie co robi, a tak naprawdę był niczym ślepiec błądzący w labiryncie. Po większych oględzinach, dało się jednak zauważyć te szczegóły, które sprawiały, że bańka pozorów pękała, a jego roztrzepanie wychodziło na jaw. Doceniał jednak brak owijania w bawełnę, nie chciał wyjść na ignoranta. – Miło mi. Wydawać by się mogło, że prawie dwa miesiące to sporo czasu, a paradoksalnie wszyscy są tak pochłonięci swoją pracą, że nie poznałem jeszcze zbyt wiele osób. – powiedział i wzruszył ramionami, na dobra sprawę nie poznał jeszcze nikogo nowego, bowiem z Perp spotkał się przecież na kursie i stażu. Musiał koniecznie to nadrobić.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Zasady, wymagania, zdaje się, że istniały w większości rodzin, a przynajmniej tam, gdzie odsetek czarodziejskiej krwi był naprawdę wysoki. W przypadku Christophera wszystko rozbijało się o jego babkę, która po prostu nie była w stanie zrozumieć, jakim cudem może być inny, jakim cudem może być sobą, a wszystko, co w nim widziała, uważała za marne, mało męskie i po prostu żałosne. Nic zatem dziwnego, że uciekł od niej, najdalej, jak to było możliwe i nie chciał za bardzo się z nią kontaktować, tak samo jak z rodzicami, którzy przygnieceni wiecznym narzekaniem starszej pani po prostu oddalili się od siebie, zgorzknieli na własny sposób i żyli, jakby wcale żyć im się nie chciało. Chris nie miał pojęcia, dokąd to wszystko dalej zaprowadzi, ale nie chciał się tym jakoś szczególnie mocno przejmować, prowadził życie takie, jakiego sam chciał, bo tez nie uważał, żeby musiał się umartwiać, czy robić cokolwiek takiego z powodu tego, iż jego rodzina nie do końca akceptuje jego wybory. Albo inaczej - im dłuższa była smycz, na której się poruszał, tym było mu lepiej. W pewnym sensie żałował, że nie może przyznać się do niektórych spraw, że nie może ich poruszyć, ale przywykł do tego, iż stanowił zagadkę, bo czegokolwiek się nie imał, babka postanawiała bombardować. Nie wiedział, co czekałoby go, gdyby nagle miał przyprowadzić do domu jakiegoś mężczyznę, ale domyślał się, że skończyłoby się to tragedią w jednym akcie. Wolał nie ryzykować, pod wieloma względami. - Och, no tak, jest pan nowym nauczycielem transmutacji - rzucił na to Christopher i pokiwał lekko głową. Mógł się tego oczywiście domyślić wcześniej, ale widać zmęczenie robiło jednak swoje i nie do końca był w stanie połączyć wszystkie wątki w całość. Nie powinno go to co prawda dziwić, bo w końcu miał za sobą naprawdę trudny dzień, ale i tak w pewnym sensie nieco się zawstydził. Ostatecznie bowiem powinien mieć zdecydowanie większą wiedzę, a nie tylko powierzchowną, więc jak widać znajdowali się na podobnej pozycji. Co prawda trudno było powiedzieć, żeby gajowy był jakąś wielką duszą towarzystwa, żeby spędzał cały czas w Wielkiej Sali i ze wszystkimi rozmawiał, ale też trudno byłoby uznać, że chował się gdzieś w kącie pod kocami i do nikogo nie przychodził. - Podejrzewam, że łatwiejsze może to być w czasie wakacji, teraz jest naprawdę wiele zajęć, a przygotowywanie egzaminów na pewno jest wymagające - odparł, starając się nie zabrzmieć jakoś lekceważąco, czy cokolwiek w tym stylu, chciał jedynie pocieszyć mężczyznę, który wydawał się być nieco niepewny? Albo... Sam nie wiedział, jak to ująć, ale jego stwierdzenie spowodowało, że Christopher mimo wszystko czuł, że powinien jakoś mu pomóc.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Camaela czasem dręczyły myśli, które odbiegały w stronę swojego wyimaginowanego życia, kiedy to urodziłby się w innej rodzinie, być może nawet dużo mniej „czystej”, choć tego określenia szczerze nienawidził. Było to jednak skrajnie bezsensowne, bowiem nie mógł zmienić tego kim jest i chociaż dokładał wszelkich starań, by samemu kreślić linię swojego życia, to ciężar nazwiska już zawsze będzie spoczywał na jego barkach. Czasem z kolei był przekonany, że to właśnie w jego rękach tkwiła nadzieja na lepsze jutro dla Whitelightów, którzy aktualnie kojarzeni byli tylko i wyłącznie jako sztywni i skrajnie konserwatywni urzędnicy, którzy do tradycji przykładali większą wagę niż do swoich dzieci. Absolutna katastrofa. Te dwa obozy tkwiły w jego głowie i w zależności od dnia wygrywał jeden z nich. Teraz jednak nie chciał o tym myśleć, bowiem jego mózg przeciążony był sprawdzaniem prac, w których to czasem znajdował takie bzdury, że zaczynał wątpić w istnienie szkolnej biblioteki i setek książek o transmutacji, które tam tkwiły. Wywrócił oczami na zdanie tak bezsensowne, że musiał aż odłożyć pergamin na stół i stwierdził, że na dzisiaj ma zdecydowanie dosyć, w innym przypadku zaraz wyjdzie z siebie i stanie obok. Nie był bardzo niecierpliwym człowiekiem i na pewno był wyrozumiały, każdy jednak miał swoje zasoby cierpliwości, które wykorzystywały się z biegiem czasu. Tak więc na ten dzień uczniów miał już dosyć. Mogli by sobie podać ręce jeśli chodziło niezrozumienie przez rodzinę. Nie znał sytuacji O’Connora, właściwie nic o nim nie wiedział. Jednak na swój sposób obaj zostali uznani za te czarne owcy, którym trzeba wytykać błędy na każdym kroku. Whitelightowi nie chciało się jednak tego słuchać i być może dlatego w domu rodzinnym pojawiał się niebywale rzadko, mimo że przyzwyczaił się do ponurych spojrzeń, które tak często mu rzucali. Widział, że mężczyzna jest zmęczony i nie chciał go męczyć bardziej. Zastanawiał się, czy w ogóle powinien prowadzić jakąkolwiek konwersację, czy po prostu dać mu święty spokój, którego każdy czasem potrzebował. Na zmianę decyzji było już jednak zbyt późno, bowiem pierwsze słowa wydobyły się z jego krtani, urwanie w pół zdania wydawało mu się z kolei absolutnie nieuprzejme. Uśmiechnął się więc ciepło, lub po prostu delikatny uśmiech z jego twarzy nie schodził i pokiwał głową, potwierdzając słowa mężczyzny, choć te w istocie nie były pytaniem, co bardziej zwykłym stwierdzeniem faktu, w dodatku trafnym. – Tak, dokładnie. – powiedział i zaczął nawet grzebać w talerzu widelcem, by po chwili stwierdzić, że nic tego wieczoru raczej nie ruszy, nie cierpiał zimnego jedzenia. Zaczął nawet wytykać samemu sobie, że właśnie zmarnował kolację o takim potencjale, aczkolwiek było już za późno, czasu nie mógł cofnąć. Odłożył więc widelec i cicho westchnął, targanie prac domowych na kolację, było złym pomysłem. – Tak, pewnie tak, masz rację. – odparł do Christophera całkiem szczerze. Nie był pewien czy potrzebował pocieszenia, jednak po tych słowach zrobiło mu się jakby nieco lżej, był więc wdzięczny mężczyźnie za słowa otuchy. Nowa posada sprawiała mu wiele radości, niemniej jednak wciąż się uczył i koszmarnie się obawiał pierwszego potknięcia, choć doskonale wiedział, że było nieuniknione.
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Czarna owca. Cóż, dla babki pewnie wszyscy dokładnie tym byli, Neil, który wczas został ojcem, on, który był właściwie nikim z tym całym zielarstwem, nie wspominając już nawet słowem o sztuce i w końcu ich siostra, która nadal poszukiwała swojej drogi w życiu. Nie lubił o tym myśleć, starał się o tego bardzo mocno uciekać, bo nie chciał zdecydowanie babrać się w łajnie, jakie powstawało w jego rodzinnym domu. I choć brzmiało to okropnie, to czasem naprawdę miał nadzieję, że otrzyma list z wiadomością, że babka odeszła. Nie mógł nic poradzić na to, iż nie umiał żywić do niej ciepłych uczuć, wiecznie o coś oskarżany, z poczuciem, że powinien wszystko przed nią ukrywać, nie czuł najmniejszej nawet potrzeby i chęci do tego, by wracać do rodzinnego domu, by spędzać tam czas, święta, czy cokolwiek takiego. To było miejsce niesamowicie smutne, przesiąknięte gniewem i swoistym marazmem, nic zatem dziwnego, że wolał rozmawiać z rodzicami za pomocą listów albo za pośrednictwem rodzeństwa, które być może miało nieco więcej sił albo charakteru i było w stanie znosić uwagi ze strony babki, albo po prostu pyskować jej, co prowadziło do ciężkich awantur. Christopher zaś po prostu wolał tego unikać, a siedząc tutaj, w Hogwarcie, w którym postanowił ułożyć sobie życie i czując się dobrze w pracy, jaką wykonywał, nie miał najmniejszej nawet potrzeby, żeby wracać ciągle i ciągle do domu. Nie był już nawet pewien, czy chciałby tak nazywać tamto miejsce. Czasem czuł się okropnie, gdy tak paskudnie myślał o części swej rodziny, o miejscu, w którym się wychował, ale nie był w stanie nic na to poradzić, w końcu nie mógł sobie nakazać kochać babki, czy robić coś równie absurdalnego. Mówiąc najprościej - tak to po prostu nie wyglądało. Nie dało się kogoś do czegoś zmusić, a on doskonale zdawał sobie z tego sprawę. - Zawsze fascynował mnie ten przedmiot. Nie tak, jak zielarstwo, czy opieka, ale... To brzmi strasznie źle - stwierdził, rumieniąc się dość mocno i pokręcił głową. Nie do końca umiał wyrazić to, co chciał powiedzieć, ale był już naprawdę zmęczony. Poza tym nie był pewien, czy powinien tak wyskakiwać z podobnymi sprawami, czy powinien na dzień dobry mówić komuś, że fascynuje go transmutacja, bo czuje wewnętrzną potrzebę przekonania się, jaki jest jego zwierzęcy odpowiednik. Wiedział, że teoretycznie animagowie najczęściej przyjmują formę swego patronusa, czy może na odwrót, ale nie czuł tak naprawdę, by miał być jak borzoj, jak wielki pies gończy, który może i budził niepokój oraz podziw, ale nie był na tyle zwinny, by móc przemykać się pomiędzy drzewami, stąpać niepostrzeżenie i kryć się, kiedy była taka konieczność. Poruszył niepewnie kubkiem, w którym miał herbatę, mając wrażenie, że właśnie wpadł w dziurę konwersacyjną i poczuł się nagle, jak na jakiejś nieudanej randce, co było chyba jeszcze gorsze, niż po prostu brak umiejętności prowadzenia zupełnie niezobowiązujących rozmówek. Tak czy inaczej, zaciął się po prostu i nie bardzo umiał coś z siebie wyrzucić, więc po prostu siedział przy tym stole, wyglądając pewnie jak skończony idiota. Pewnie mógłby coś dodać, ale zdał sobie sprawę, że zabrzmiał trochę jak nastolatek, który próbuje zaciekawić sobą profesora i już całkiem zapadł się pod ziemię.
Zadanie z kółka, inny czas Nie była aż tak dobra z uzdrawiania jednak nie mogła odmówić możliwości nauczenia jedenastolatków chociażby podstaw. Wybrała zatem… sposoby bandażowania różnego rodzaju ran oraz złamań. Usiadła w ławce, naprzeciwko piątki trochę onieśmielonych jedenastolatków. Uśmiechała się do nich łagodnie, a i tak chętniej jej słuchali z racji tego, że jako prefekt często im pomagała. Rozłożyła na stole przed nimi kilka rolek bandaży i zapinek, a tuż obok nich rolki pergaminu, na których tkwiły zaczarowane malunki. Wyjaśniła młodym, że czasami trzeba poradzić sobie bez magii, a oni mogą zaimponować swoim kolegom i koleżankom umiejętnością związywania bandaży. Wyjaśniła im, że istnieje kilka rodzajów wiązań, czym ich najwyraźniej zaskoczyła. Zaprosiła pierwszego odważnego, aby użyczył swojej ręki do demonstracji. Zaczęła od najprostszego - kolistego sposobu zawiązywania bandażu. Pokazała im jak warstwy mają na siebie nachodzić, aby rozłożyć bandaż na całej kończynie. Napomknęła, że ten sposób jest dobry przy ranie, z której sączy się krew - stworzona warstwa ochronna zatamuje jej upływ przynajmniej do czasu dotarcia do uzdrowicieli. Inny sposób był tak zwany "śrubowy", zademonstrowała sposób wiązania. Młodym spodobał się sposób "ósemkowy" - według nich najwygodniejszy. Następnie mieli za zadanie zawiązać sobie je wzajemnie w losowo dobranej kończynie. Zadawali pytania, a ona cieszyła się mogąc im opowiedzieć jak to powinno wyglądać. W bardzo okrojonej wersji opowiedziała im jak musiała w stresie owijać głęboką ranę ramienia swojego brata czym chyba im zaimponowała choć nie to było jej celem. Gdy zakończyli ten etap prezentacji przeszła do nauczenia ich sposobu tamowania upływu krwi. Wskazała gdzie uciskać i jak zakładać opaskę uciskową, wyjaśniła dlaczego tak to musi wyglądać. Dodała, że mugole też tak robią i jest to bardzo skuteczne, gdy nie można użyć magii. W następnej kolejności zademonstrowała na innym jedenastoletnim śmiałku jak usztywnić złamaną kończynę i skąd wziąć potencjalne usztywnienia. Pokazała im różne zdjęcia, które wyniosła z biblioteki i zachęciła aby próbowali na sobie wzajemnie usztywnień - pozwoliła nawet na samej sobie przećwiczyć ku uciesze maluchów. Transmutowała oczywiście sztućce na drewniane gałązki i instruowała jak powinno to wyglądać, aby zabezpieczenie kończyny się utrzymało. Napomknęła również, że przecież ktoś może złamać nogę i wówczas trzeba znaleźć odpowiedniej długości gałęzie. W ostatniej części przedstawiła im na rycinach podstawowe rośliny trujące, które można napotkać w różnych wakacyjnych lokalizacjach. Opowiedziała, że dotknięcie niektórych roślin może skończyć się poparzeniem bądź alergią. Wprowadziła ich w wiedzę jak postępować, gdy boli bądź kolega potrzebuje pomocy. Opowiedziała z czym co się wiąże i na co uważać. Chyba trochę ich przynudziła samą teorią, a więc… wyciągnęła ramię przed siebie i zaczęła nakładać na siebie (z pomocą metamorfomagii) potencjalne wyglądające oparzenia bądź rany po kontakcie z trującą rośliną. Z większą ochotą przekrzykiwali się co Elaine "dziabnęło" i próbowali od razu powiedzieć jedno przez drugie co trzeba zrobić, aby jej pomóc. Uśmiechała się do nich łagodnie, bowiem dzięki demonstracji metamorfomagicznej miała pewność, że zapamiętają te zasady. Podziękowała im za wysłuchanie i z trochę lepszym humorem skierowała się w kierunku wyjścia, aby znaleźć Ofelię i poinformować ją o wykonanym zadaniu.
Ten rok z całą pewnością można było uznać za ciekawy. Uczniowie Hogwartu mieli okazję poznać bliżej inne kultury, poszerzyć horyzonty, nauczyć się wyjątkowych umiejętności, poznać nowych ludzi i zobaczyć jak to jest rozwijać się pod pieczą nauczycieli o zupełnie innej mentalności. Z całą pewnością zawiązało się wiele przyjaźni, na pewno zdarzały się też mniej przyjemne sytuację, ale większość roku przebiegła spokojnie i radośnie. Niestety, ostatnie wydarzenia przerwały tę sielankę. Śmierć Ministra Magii pogorszyła nastroje w kraju, a tym samym także w Hogwarcie. Wszyscy byli trochę niespokojni, zwłaszcza, że okoliczności śmierci wciąż były niewyjaśnione, a sytuacja polityczna robiła się napięta.
Dyrektor wciąż był wstrząśnięty tym co się stało i było to widać, kiedy wyszedł przemawiać do uczniów. Nie tryskał radością ani optymizmem, chociaż oczywiście był w pełni opanowany. Poczekał aż szum ustanie i rozpoczął swoje przemówienie. - Drodzy uczniowie, studenci i nauczyciele. Ten rok z całą pewnością można uznać za wyjątkowy. Gościliśmy tu wielu wspaniałych ludzi, którym chciałbym podziękować. Za ich zaangażowanie, chęć poznania naszej kultury i otwartość. Podziękowania należą się wszystkim uczniom i studentom z wymiany, ale przede wszystkim nauczycielom, których w większości musimy niestety pożegnać. Za pracę dziękuje kolejno: Panu Profesorowi Medvedowi, Panu Profesorowi Avgustowi i Pani Profesor Ruchale - przerwał na chwilę, a potem wstał Profesor Bozik, który wcale nie zamierzał opuszczać murów Hogwartu. Spodobało mu się w Anglii, a Hogwart potrzebował nauczyciela od Magicznego Gotowania. - Na szczęście, nie wszyscy wyjeżdżają. Wśród naszej kadry zostanie profesor Bozik. W dalszym ciągu będzie uczył Magicznego Gotowania. Wiem, że wielu z was bardzo polubiło ten przedmiot, dlatego mam nadzieje, że chętnie będziecie uczęszczać na te zajęcia. Na sali rozległa się salwa oklasków. Profesor Bozik zyskał sympatię wielu uczniów, a jego przedmiot, chociaż traktowany raczej jak zajęcia dodatkowe, cieszyły się w tym roku naprawdę dużą popularnością.
Dyrektor kontynuował dopiero, kiedy na sali zrobiło się dosyć cicho. - Niestety, w tym roku mamy nie tylko powody do radości. Większość was pewnie tak jak ja dalej jest w szoku po ostatnich wydarzeniach. Doszło do strasznej tragedii, której na dzień dzisiejszy nie potrafimy jeszcze wytłumaczyć. Teraz z pewnością potrzebujemy dużo siły Wykorzystajcie te wakacje, żeby się zregenerować, odpocząć, bawić jak najlepiej - widać było, że mówi o tym z trudem, temat wciąż był świeży i nie potrafił ubrać tego w słowa, chociaż wiedział, że nie mógł tego całkowicie przemilczeć. Na sali zrobiło się naprawdę cicho, dało się usłyszeć jedynie kilka cichych szeptów.
W końcu Hampson odchrząknął, zbierając się w sobie, żeby przejść do tej bardziej radosnej części zakończenia roku. W końcu należało wręczyć puchary, na które uczniowie pracowali cały rok. Standardowo, przyznawanie zaczęto od pucharu Quidditcha. - Zanim jednak uciekniecie na zasłużony wypoczynek, czas nagrodzić najlepszych. W tym roku puchar Quidditcha trafia do drużyny Ravenclaw! Zapraszam kapitana - uśmiechnął się, a już po chwili przekazał zaszczytną nagrodę w jego ręce. W sali rozległ się radosny gwar krukonów i oklaski uczniów i studentów z innych domów. - A teraz czas na puchar domów! Czwarte miejsce zajmuje Hufflepuff z wynikiem 4090 punków. Trzecie miejsce otrzymuje Gryffindor, 5097 punktów. Ravenclaw otrzymuje drugie miejsce z wynikiem 6692. Puchar domu w tym roku roku trafia w ręce Slytherinu, który zdobył 6889 punktów. Gratulacje! - sale wypełnił hałas, krzyki rozemocjonowanych, radosnych ślizgonów i mniej entuzjastyczne oklaski członków innych domów. Po zeszłorocznej porażce, kiedy Ravenclaw wyprzedził Slytherin o niewielką ilość punktów, a Gryffindor sprzątnął im puchar Quidditcha z przed nosa w finale, to wydarzenie z pewnością zadziałało jak balsam na urażoną dumę ślizgonów. W końcu mogli cieszyć się prawdziwym zwycięstwem, a nie tylko drugim miejscem. Sala przystroiła się w srebrno-zielone dekorację, a już po chwili rozpoczęła się coroczna, pożegnalna uczta.
Rok szkolny dobiegł końca. Do 10 lipca macie czas na zakończenie wątków w Hogwarcie, później zostanie on schowany na czas wakacji.
Nadszedł pierwszy września. Dyrektor Szkoły Magi i Czarodziejstwa w Hogwarcie, Gareth Hampson, omiótł spojrzeniem wypełnioną uczniami Wielką Sale, posyłając stojącym przed kadrą nauczycielską pierwszorocznym łagodne spojrzenie. Przed nimi była Ceremonia Tiary Przydziału, która miała zdecydować o ich dalszym losie i przynależności w murach zamku, stanowiąc pierwszy punkt w ramach dzisiejszej uczty. Ze skupieniem przyglądał się przestraszonym twarzom, które kolejno jaśniały, gdy stary kapelusz przyłożony do głowy wybrał im jeden z czterech domów, wcześniej recytując swój wiersz. Zawsze wzbudzał u mężczyzny nostalgię. Geniusa wyniesiono, a on kiwnął tylko w podziękowaniu głową w stronę jednego z nauczycieli, który się tym zajmował. Wstał z krzesła, gdy jeszcze brawa rozlegały się po sali, stukając w kielich łyżeczką. Wszystkie spojrzenia skierowały się w jego stronę. - Witajcie moi drodzy w kolejnym roku szkolnym! – zaczął donośnie, uśmiechając się i wyłapując poszczególne spojrzenia – Mam nadzieję, że odpoczęliście podczas wakacji, odkrywając sekrety Luizjany, mnie się udało. Po pierwsze chciałbym was zapewnić, że w świetle ostatnich, tragicznych wydarzeń w Ministerstwie, jako wasi opiekunowie i nauczyciele, zrobimy wszystko, abyście czuli się tutaj bezpiecznie. Kolejną ważną informacją, którą kieruję głównie do mieszkańców Ravenclawu, jest to, że przez najbliższy czas rolę waszego opiekuna będzie pełniła Pani Whitehorn, natomiast Pan Volarberg przez swoje prywatne sprawy dołączy do nas odrobinę później, Chciałem was również poinformować, że dostaliśmy mnóstwo nowych tytułów do Biblioteki i przypomnieć, że wstęp do Działu Ksiąg Zakazanych bez zgody opiekuna domu lub Profesora, jest niedozwolony. Nasz Gajowy, Pan Christopher O'Connor prosił również, abym przypomniał, że wstęp do Zakazanego Lasu jest kategorycznie zabroniony. Gratuluję również nowym prefektom oraz życzę powodzenia w pełnieniu obowiązków. Smacznego! Klasnął w dłonie, a złote półmiski wypełniły się potrawami, zachęcając wyglądem oraz smakiem do jedzenia. Zajął miejsce, łapiąc za kielich i upijając swojego wina. Miał nadzieję, że nowy rok przebiegnie spokojnie i bez większych niespodzianek.
Kochani, właśnie rozpoczynamy nowy rok szkolny 2020/2021!
Ciastko z Wróżbą
Pojawiły się na talerzu po skończonym posiłku, zanim zdążyłeś wstać od stołu. Skrzaty wraz z pomocą nauczycieli przygotowały dla uczniów specjalne, magiczne ciasteczka. Wyglądały niepozorne, na wyjątkowo chrupkie i aromatyczne, unosił się z nich zapach mąki migdałowej. Kształtem przypominały małe księżyce, nawiązując poniekąd do tkwiącego w nich sekretu. Wewnątrz każdego z nich znajdował się fragment pergaminu, na którym pojawiała się wróżba w momencie, gdy przekąska została przełamana tak, aby papier dotknął skóry jedzącego i tym samym indywidualnie przepowiedział mu przyszłość. Towarzyszył temu wybuch małego, brokatowego pyłku — który w zależności od wróżby, miał inny kolor. Zielony symbolizował szczęście, żółty był ostrzeżeniem, a szary zwiastował nadchodzącego pecha. Każdy uczeń otrzymał tylko jedno. Co kryje się w Twoim ciastku?
Wróżby
Rzuć dwiema kostkami k6, aby przekonać się, co przydarzy Ci się w szkole!
Kostki:
2"Pilnuj sakiewki, galeony lubią uciekać." - uwzględnij, że zgubiłeś 30 galeonów i próbowałeś je odnaleźć, jednak bezskutecznie. Wspomnij o tym w swoim poście. 3"Miłość przyprawia o zawrót głowy." *- zależnie od Twojej orientacji, podczas następnego wątku z nowo poznaną osobą interesującej Cię płci, okaże się, że w Twoim napoju znajdowało się kilka kropel amortencji! 4 "Szczęście jawi się w jedzeniu, gwiazdach, koniczynie lub jednorożcu." - otrzymujesz dodatkową, 6 samonaukę do wykorzystania w tym miesiącu z wybranego przedmiotu Magiczne Gotowanie/Astronomia/ONMS/Zielarstwo. 5"Schody bywają zdradliwe, sznurówki jeszcze bardziej."* - niestety, to zły omen i spadniesz ze schodów. Złamiesz sobie nogę lub rękę, przez co będziesz musiał odwiedzić skrzydło szpitalne, chyba, że masz 25 punktów z Uzdrawiania. Rozegraj wątek lub napisz post na 2000 znaków. 6"Prędzej czy później będziesz bogaty!" - znajdziesz 30 Galeonów podczas wycieczki na błonia! Napisz post na 2000 znaków, zanim zgłosisz się po nagrodę. 7"Szlachetny człowiek wymaga od siebie, prostak od innych." - otrzymasz prezent od rodziców w postaci podręcznika z Eliksirów/Starożytnych Run/Zaklęć lub Numerologi (+1 do danej dziedziny). Wspomnij o tym w swoim poście, zanim zgłosisz się po nagrodę. 8"Drzemie w Tobie ukryty talent." - znajdujesz w swoich rzeczach Magiczna Kredkę (+1 DA), chociaż nie masz pojęcia, skąd się tam wzięła. Wspomnij o tym w swoim poście, zanim zgłosisz się po nagrodę. 9"W tym roku czeka cię burzliwy romans."* - wrześniowa pogoda nie sprzyja nastrojowi, a Ty pokłócisz się z kimś dla Ciebie ważnym, dając upust frustracji. 10"Bądź jak kwiat lotosu, rozwiąże to wszystkie Twoje problemy" - od znajomego otrzymujesz fiolkę z Eliksirem Spokoju, bo ostatnio sporo się denerwujesz. Wspomnij o tym w swoim poście, zanim zgłosisz się po nagrodę. 11"Podróż tysiąca mil… zawsze zaczyna się od jednego kroku"* - w weekendowe popołudnie, podczas spaceru, natkniesz się na starą konewkę. Okazuje się, że to świstoklik, który na kilka godzin zabiera Cię jedno z odległych miejsc na świecie (Grecja/Egipt/Hiszpania/Malediwy/Japonia). Czy to nie wspaniała okazja, na spędzenie wyjątkowych chwil z kimś, kogo lubisz? Nikt nie zauważy kilku godzin waszej nieobecności. 12"Komu w drogę, temu miotła" znajdujesz na szkolnym korytarzu zagubiony Bon do sklepu miotlarskiego, upoważniający Cię do uzyskania jednorazowego rabatu 50%. Wspomnij o tym w swoim poście, zanim zgłosisz się po nagrodę.
• Rzut musi być podlinkowany na górze posta i zobowiązuje on do wykonania zadania. • Za wykonanie przepowiedni wymagającej rozegrania w wątku na minimum 4 posty, po jej zgłoszeniu przyznany zostanie +1 punkt do Dowolnej Umiejętności. Będą one oznaczone gwiazdką. • Czas na realizację wróżby - 30 września.
Nikola Brandon
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : Dość niedbały wygląd, ubranie często połatane kolorowymi materiałami. Szeroki uśmiech z dołeczkami. Świeża blizna na prawej łydce.
Nie można powiedzieć, żeby Niko z utęsknieniem wypatrywał powrotu do szkoły. Nie śpieszyło mu się do nauki, więc gdyby to od niego zależało, zapewne zabawiłby w słonecznej Luizjanie jeszcze kilka tygodni, a przynajmniej parę dni dłużej. Z wielką chęcią wygrzałby się odrobinę bardziej w południowym słońcu, nie wspominając o byczeniu się w łóżku do południa, z czym musiał się pożegnać wraz z nadejściem września. Niestety, błogie dwa miesiące wakacji dobiegły końca, nadszedł więc czas powrotu do rzeczywistości...w tym roku może nawet bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Siódmy rok, ostatnia klasa...ilekroć Niko wypowiadał te słowa na głos, ogarniało go przedziwne uczucie, jakby coś było w tych sformułowaniach nie tak - jakiś niepasujący element układanki. Spędził w Hogwarcie sześć wspaniałych lat, zamek stał się więc dla niego praktycznie drugim domem, stałym elementem w życiu. Wchodząc jednak przez ogromne drzwi do Wielkiej Sali, Puchon zdał sobie sprawę, że być może po raz ostatni uczestniczy w Uczcie Powitalnej. Jasne, planował zostać w Hogwarcie na studia, ale to już przecież inna para kaloszy, zresztą kto wie, czy w ogóle się na nie dostanie? Z niepodobną do niego, lekką zmarszczką na czole zajął jednak miejsce przy stole swojego domu, który z każdą chwilą zapełniał się coraz bardziej. Na widok znajomych twarzy, spośród których część widział pierwszy raz od dwóch miesięcy, chłopak ponownie zapomniał o zmartwieniach i sentymentach, porywając się w wir rozmów, żartów i powitań. Z niecierpliwością obserwował ceremonię przydziału, próbując stłumić coraz głośniejsze burczenie w brzuchu. Ostatni posiłek jadł jeszcze w pociągu, o ile posiłkiem można nazwać kilka dyniowych pasztecików kupionych od pani z wózkiem. Całe szczęście przemowa dyrektora nie trwała długo, mogli więc czym prędzej zająć się pałaszowaniem potraw, które pojawiły się znikąd na wszystkich czterech stołach. Pomieszczenie rozbrzmiało od gwaru głosów i brzdęku sztućców, w powietrzu unosiły się zapachy, od których aż ślinka ciekła, a złote patery i talerze odbijały płomienie świec tak, że wszystko zdawało się lśnić ciepłym, pomarańczowym blaskiem. Jedzenie znikało równie szybko, jak się pojawiło, ginąc w żołądkach zgłodniałej młodzieży. Gdy wszyscy skończyli, zapełniwszy brzuchy i powoli zaczynali marzyć o świeżej pościeli, czekającej na nich w dormitoriach, Nikola dostrzegł w tłumie kolejną twarzyczkę, której widok ogromnie go ucieszył, bardziej nawet niźli starych, długo niewidzianych znajomych. Od tej pory, do momentu rozejścia się uczniów, próbował złapać wzrokiem jej rozmarzone spojrzenie, a gdy tylko mógł, prędko wstał z miejsca, niemalże biegnąc przez Wielką Salę w kierunku stołu Krukonów. -Kuku!- powiedział delikatnie, nie chcąc wystraszyć kuzynki. Nie pytając o zgodę, zajął miejsce obok niej, uśmiechając się szeroko i od razu zamknął drobniutkie dziewczę w czułym uścisku. Było w tym geście mnóstwo czułości, nie brakowało jednak nabytej w ostatnim czasie ostrożności, jakby w obawie, że młody piegus lada moment rozsypie się, niczym zmiażdżona porcelanowa lalka. -Witamy z powrotem! Super, że udało Ci się wrócić do szkoły!- dodał, uwolniwszy ją wreszcie z objęć.-Jak się czujesz?- zapytał już trochę ciszej, ze szczerą troską w głosie, chociaż w jego kasztanowych oczach nieprzerwanie skrzyły się iskry wesołości.
Wakacje minęły szybciej, niż jej się wydawało. Tak po prostu. Jak zawsze. Były, a teraz już znajdowali się znowu w szkole, znowu mieli zasiąść do nauki, znowu mieli się nad tym wszystkim pochylić, znowu mieli poznawać nowe rzeczy, a życie miało toczyć się podobnym torem, jak robiło to co roku, nie zbaczając za mocno z kursu. A jednak - coś się zmieniło i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie tylko została członkiem szkolnej drużyny, ale nosiła również odznakę prefekta, a od dzisiejszego dnia - prefekta naczelnego. Uśmiechała się lekko pod nosem, gdy ją przypinała, gdy ostrożnie przesuwała po niej palcami, czując jednocześnie, że to spora odpowiedzialność, ale tak naprawdę, co w jej życiu nią nie było? Przywykła już do myśli, że jako córka Brandonów nie może pozwalać sobie na zachowania niegodne jej rodu, przywykła do myśli, że jako wnuczka swojego dziadka została namaszczona do wielkich rzeczy, jakkolwiek by to nie brzmiało, więc po prostu wiedziała, że jedyną właściwą drogą, jaką może obrać w życiu, to przestrzeganie pewnych reguł. Skoro zaś dyrektor, skoro zaś nauczyciele, cała rada pedagogiczna, pokładała w niej wiarę i zakładała, że jej dotychczasowe zachowanie jest odpowiednim symbolem świadczącym o tym, że będzie wypełniała właściwie obowiązki, że będzie pilnowała porządku, to cóż innego jej pozostawało, niż to wszystko przyjąć? Być może dobrze, że obok niej miał stać Sky, być może dobrze się stało, że ten miał równoważyć jej chłód, jej ciężar, jej lodowate spojrzenie, którego nie zamierzała nigdy ukrywać. On miał łagodzić jej zapędy, a ona miała pilnować, żeby nie był zbyt łagodny w stosunku do tych, którzy pozwalali sobie na zbyt wiele. Victoria rozumiała, że wiele osób chce czegoś spróbować, że chce sprawdzić, jak daleko może się posunąć, zanim pewne rzeczy przyjmą zdecydowanie gorzki smak, wiedziała doskonale, że sama była w wieku, w którym powinna te granice przekraczać, ale nie robiła tego, nie czuła potrzeby, by tak postępować. Poza pewnymi sytuacjami, poza pewnymi wyjątkami, kiedy stąpała po naprawdę cienkim lodzie. Bo czy ktokolwiek podejrzewałby ją o to, że używała dość zaawansowanych zaklęć, biorąc udział w czymś na kształt pojedynku? Nie sądziła i zamierzała zachować to dla siebie, tak samo jak wiele innych rzeczy, jakie być może nie zostałyby pochwalone. To jednak chwilowo nie miało znaczenia, skoro faktycznie została wybrana na prefekta naczelnego, skoro od tej pory miała wypełniać wszystkie obowiązki, jakie spadły na jej barki. Miała reprezentować wszystko to, co w szkole było najważniejsze, nie miała odwracać wzorku od łamania regulaminu i miała być tak prawa, jak tylko się da. Cóż, to akurat nie było dla niej żadnym problemem, a teraz, kiedy wiedziała już również, co ostatecznie pragnie robić w życiu, odeszły od niej niektóre obawy, pozostawiając ją z jasnym umysłem, ze spokojem ducha i przekonaniem, że ze wszystkim sobie poradzi. - Wyglądasz, jakbyś zjadł na raz cały wiśniowy placek - powiedziała cicho, dość ciepło, kiedy spojrzała raz jeszcze na Sky'a. Miała wrażenie, że faktycznie zostali wybrani wspólnie dlatego, że dobrze się równoważyli i na całe szczęście, nie czuła żadnego ciężaru wywołanego myślą, że będą od tej pory współpracować zdecydowanie ściśle. Nie była sentymentalna, nic jej nie bolało, przeszłość stała się szybko przeszłością, a skoro Sky'a lubiła, to nie miała najmniejszego powodu do tego, by z jakiegoś powodu od niego uciekać. - Gotowy? - spytała jeszcze, ciekawa, co właściwie dalej się stanie. Nie mówiła nikomu znajomemu o tym mianowaniu. Ciekawa była, jakie miny zrobi Niko i Zoe, która - nareszcie - do nich wróciła. Była pewna, że będą co najmniej skonfundowani, a biorąc pod uwagę jej rozmowę z kuzynem w czasie wakacji, pewnie za chwilę załamie ręce na znak, że rozpacza nad obowiązkami, jakie będzie na nich nakładać. Ale to nie miało aż takiego znaczenia. Miała wrażenie, że i tak będą cieszyć się razem z nią, a przynajmniej w to wierzyła, kiedy wchodząc ze Sky'em do Wielkiej Sali, dostrzegła kuzynostwo i posłała im lekki uśmiech, który właściwie jak zawsze, nie objął jej oczu.
Kostka na wróżbę: 5+1=6 ("Prędzej czy później będziesz bogaty!" - znajdziesz 30 Galeonów podczas wycieczki na błonia! Napisz post na 2000 znaków, zanim zgłosisz się po nagrodę.) Kostka na zdarzenie losowe: 6 (osioł) - rozegram później kostki są tu
1 września, wieczór
- No dobra, teraz musimy się rozejść. Zaraz O'Connor po was wyjdzie i popłyniecie łodziami do zamku, potem wam wszystko powiedzą - kiedy tylko ekspres Hogwart-Londyn zaczął zwalniać, wjeżdżając powoli na stację Hogsmeade wśród gwieździstego nieba oświetlanego rozpoczynającą się dziś pełnią Księżyca, Noah trzymał za ramiona swojego młodszego brata, a obaj ubrani byli już w szkolne szaty. Thomas wpatrywał się w Gryfona lekko przerażonymi, ale wesołymi i błyszczącymi z podniecenia oczami. - Bądź dzielny, Thomas! Pamiętaj, jesteś Williams! Zobaczymy się na uczcie, wtedy ja, Nancy albo Orla cię przejmiemy, w zależności od tego, do którego domu trafisz. No, a teraz leć! - dodał, po czym przytulił brata. Choć Noah nie był aż tak wysoki, Thomas sięgał mu może do połowy klatki piersiowej, a przecież był tylko cztery lata młodszy! Obserwował jego i innych pierwszoroczniaków ładujących się do łodzi na wielkim jeziorze, podczas gdy on poszedł za innymi starszymi uczniami w drugą stronę. Wzrokiem wypatrzył @Nancy A. Williams, której pomachał, choć nie był pewny, czy siostra go widzi. Szukał w tłumie wylewających się z pociągu uczniów @Odeya Worthington, ale jej też nie mógł znaleźć - pewnie poszła z @Olivia Callahan, a ona przecież była prefektem, więc wyszły na samym początku. Średniej siostry (@Orla H. Williams) również nie wypatrzył, ale ona trzymała się dziś z tamtą drugą Krukonką przez cały niemal dzień, uznał więc, że po prostu spotkają się na uczcie, podobnie, jak z Nicole, która trzymała się ze swoimi koleżankami. Tak czy tak, był jednym z ostatnich uczniów, którzy opuścili pociąg i skierowali się ku bramie do zamku, tuż za którą czekały na nich powozy. Siłą rzeczy, musiał też wsiąść do jednego z ostatnich... - O, cześć Liv! - przywitał koleżankę z Gryffindoru (@Livianna Addington), którą dopiero teraz wypatrzył, a która stała obok niego w kolejce do powozów. Wsiedli razem, tylko we dwójkę, do jednego z ostatnich, jakie zostały, a ten ruszył w kierunku Hogwartu. - Jak wakacje minęły? - zagadnął Gryfonkę, siadając naprzeciwko niej i uśmiechając się do niej. - Nie byłaś w Luizjanie, prawda? Nie widziałem cię tam...
Rozmawiali przez całą drogę do zamku, a kiedy już dojechali, tradycyjnie, w określonym porządku weszli do Wielkiej Sali, jak zwykle olśniewającej, z zaczarowanym sklepieniem ukazującym aktualny stan nieba - bezchmurne, gwiaździste, z Księżycem w pełni - oraz z zawieszonymi pod sufitem świecami. Przy stole Gryfonów usiedli obok siebie. Dopiero tutaj Noah wypatrzył Odey i Oliv siedzące jednak dość daleko od nich. Trudno, zagada do nich później... - Wiesz, w tym roku do Hogwartu przyszedł mój brat! Trzymajmy kciuki, żeby trafił do Gryffindoru! - zagadnął Liv, kiedy usiedli już przy stole. Nie mógł się doczekać uczty powitalnej - przez cały dzień jechał tylko na zjedzonym w domu śniadaniu i szybkim lunchu w pociągu, specjalnie szykując miejsce w żołądku na wszystkie te smakowitości, którymi ich tu zawsze raczono. - W ogóle... znasz moje rodzeństwo? - spytał, zdając sobie sprawę z tego, że ona wcale nie musi znać pozostałych Williamsów, nawet tych z Hogwartu...
Kiedy wprowadzeni zostali pierwszoroczni, podniecony gwar ucichł, a w Wielkiej Sali zapadła grobowa niemal cisza - wszyscy nagle zapadli w nastrój oczekiwania. Wprowadzona została Tiara Przydziału, a kolejni pierwszoroczni podchodzili do prezydium i wkładali kapelusz na głowę, a ten wykrzykiwał nazwę jednego z czterech domów, do którego trafiała dana osoba. - Ile zastanawiała się nad twoim przydziałem? - zapytał koleżankę, oklaskując nieśmiało nowego Puchona, który zasiadł przy stole obok i próbując przypomnieć sobie swój przydział. - U mnie chyba nawet nie zdążyła dotknąć moich włosów, a pewnie jakby mi ją wtedy założyli całą, opadłaby mi na nos... - zaśmiał się cicho. Wyczekiwał z wielką niecierpliwością przydziału brata, więc kiedy usłyszał Williams Thomas, serce zabiło mu pewnie wcale nie mniej szybko i głośno, niż to jego brata. Hufflepuff! - zawołał kapelusz. Noah potrząsnął sobą bezgłośnie, bo jednak liczył na to, że będzie z młodszym bratem w jednym domu, ale i tak oklaskiwał jego przydział i uniósł kciuk do góry, kiedy zajął miejsce pomiędzy Nancy a Grubym Mnichem, duchem Hufflepuffu.
Kiedy ceremonia przydziału wreszcie dobiegła końca, a dyrektor skończył swoje przemówienie, stoły uginały się już pod ciężarem jedzenia przygotowanego na ucztę powitalną. Było ono może nieco mniej różnorodne, niż przed rokiem, kiedy pojawili się tu uczniowie z wymiany, ale bez wątpienia tak samo smaczne! Noah nałożył sobie przysmażony stek wieprzowy, frytki i surówkę z marchewki z kwasem cytrynowym, po czym zajął się jedzeniem. Jego brzuch już od dawna wołał o jedzenie, ale on specjalnie kazał mu wytrzymywać aż do tej uczty - teraz pochłaniał kolejne posiłki z jeszcze większym smakiem! Na deser zjadł wielki puchar lodów waniliowych, a kiedy już skończył - na jego talerzu pojawiło się ciasteczko. - O, co to?! - zawołał, po czym zaczął je dokładnie oglądać. Kiedy odgryzł kawałek, okazało się, że było bardzo smaczne. Wydobył się z niego zielony dymek, zaś wewnątrz znajdował się kawałek pergaminu. Rozwinął i odczytał wróżbę na głos, po czym roześmiał się głośno. Na ogół nie wierzył w takie rzeczy, uważał wróżbiarstwo za co najmniej bardzo nieścisłą dziedzinę magii, do której nigdy się nie przykładał ani się jej nie uczył. - No, taka przepowiednia to mogłaby się spełnić, nie? A ty, co masz? - zapytał Liv.
Kiedy uczta dobiegła końca, wszyscy uczniowie udali się do swoich dormitoriów. Gryfoni, Puchoni i Krukoni z niezbyt tęgimi minami przyjęli informację o tym, że będą gościć Ślizgonów w swoich sypialniach, no ale co zrobić... Mus to mus, wyższa konieczność. Minąwszy portret Grubej Damy Noah zdał sobie sprawę z tego, jak naprawdę jest śpiący. - To co, widzimy się na śniadaniu, nie? - zagaił znów Liviannę, z którą spędził ten wieczór. - I musimy wreszcie się umówić na szachy! Dawno już nie grałem, ciekawe jak mocny jeszcze będę! - uśmiechnął się, po czym powiedział koleżance dobranoc i zniknął za drzwiami dormitorium.
Ostatnio zmieniony przez Noah P. Williams dnia Sro Wrz 02 2020, 10:39, w całości zmieniany 1 raz
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zasługujesz. To słowo właśnie padało najczęściej, gdy przez ostatnie dni chwalił się bliskim swoim nowym stanowiskiem i to właśnie je powtarzał sobie z takim uporem za każdym razem, gdy tylko łapało go zwątpienie. Chciał wierzyć, że mają rację, a jednak przypominał sobie o tych kilku dyżurach, o których zapomniał pod wpływem chwili, poddając się zachciankom swojej fizyczności; pamiętał wszystkie te wypalone ukradkiem papierosy, które sprzątał po sobie zaledwie od kilku ostatnich miesięcy; i w końcu - niemal czuł na sobie ciężar wspomnień tych wszystkich zdecydowanie nieprzepisowych zbliżeń, których dopuszczał się przez ostatnie lata w Hogwarcie, mogąc stworzyć żałośnie długą listę miejsc, które naznaczył swoją obecnością. Nie zasługiwał. Ale naprawdę chciał przez ten rok sprawić, że nie tylko stanie się godny, ale i sam uwierzy w to, że jest więcej niż wystarczający na tę funkcję, więc starał się ignorować wszelkie wątpliwości, wyciągając od Mefisto lawinę komplementów i zapewnień, stale nakręcając się pozytywnie na to, z jak cudownymi ludźmi przyjdzie mu spędzić cały najbliższy rok szkolny - już wśród samych Puchonów potrafiąc wymienić całą listę osób, których nigdy nie miał dość. Uśmiech sam pojawiał mu się na ustach, gdy tylko myślał o momencie, w którym odnajdzie w Wielkiej Sali @Yuuko Kanoe i @Ignacy Mościcki, by poprosić kogoś o pamiątkowe zdjęcie trójcy puchońskich prefektów na tle wyzerowanych klepsydr, zaraz domagając się jeszcze jednego z cudowną panią kapitan @Nancy A. Williams; gdy porwie w ramiona swoją najukochańszą @Flora J. Martell, pokazując jej w końcu swoją odznakę, gdy ta dumnie już przypięta była do jego piersi; gdy dostrzeże w końcu @Gabrielle Levasseur, ciekawsko próbując zgadnąć jaki chłopak aktualnie się za nią ugania; gdy złapie @Bonnie Webber, by zachęcić ją do zjedzenia nieplanowanej porcji zachwalanego deseru; lub gdy będzie mógł już sprawdzić w jakim stanie jest aktualnie @Finn Gard, mogąc jedynie trzymać kciuki za to, że jego poprawiające się samopoczucie w czasie wakacji nie uległo pogorszeniu. Nie mógł doczekać się gdy podczas herbatki podzieli się nie tylko ciastkami, ale i pierwszymi wrażeniami czy pomysłami z niezastąpioną @Perpetua Whitehorn, ale przede wszystkim niecierpliwił się na współpracę z @Victoria Brandon, nie mogąc uwierzyć jak zrównoważony duet mają szansę stworzyć. Momentami trudno było mu uwierzyć, że Krukona jest od niego kilka lat młodsza, bo choć instynktownie zawsze otaczał ją swoją nadopiekuńczością, to ta zawsze zdawała się być dojrzalsza od wielu jego rówieśniczek, swoją zaradnością bijąc nie jednego dorosłego o głowę. Skłamałby, gdyby powiedział, że nie obawia się w żadnym stopniu tego, że przez różnicę charakterów dojdzie do pogorszenia ich relacji, jednak wierzył silnie, że jej perfekcjonizm dogada się z jego pedantyzmem i zamiłowaniem do organizacji. Gdy w końcu złapał ją ponownie, tym razem już przed Wielką Salą, podchodząc do niej żywszym niż zazwyczaj krokiem i gdy starł już jej uprzejmą powściągliwość ze swoim wielkim uśmiechem, ciepłym spojrzeniem łapiąc jej kryształowe oczy, to bez najmniejszego zawahania porzucił wszelkie lęki, wskakując ku czystej ekscytacji. - Blisko. Pół sernika z wiśniami - odpowiedział jej z cichym prychnięciem rozbawienia, odruchowo poprawiając włosy ze stresu, choć te wciąż skręcały się w perfekcyjnie wystylizowane loczki, nieco uspokajając się tym wytknięciem mu słabości do słodyczy, która nasilała się w nerwach, bo… zwyczajnie przypominało mu o tych czasach, gdy bliskość i zażyłość między nimi była codziennością. I właściwie nigdy do końca nie przestawił się z tego trybu, instynktownie sięgając po przytulenie dziewczyny na powitanie lub mimowolnie kładając jej dłoń między łopatkami, gdy zachęcał ją do pójścia przodem przez otwarte przez siebie drzwi. - Ciekaw jestem jak dogadasz się z Perpcią przez ten czas nieobecności Voralberga. Wiesz co, oni nawet trochę naszą parę przypominają, nie wydaje Ci się? - zagadnął pogodnie, pilnując by niski głos nie wybrzmiał zbyt donośnie w niezapełnionej jeszcze komnacie, nie chcąc publicznie zdradzać tej informacji, skoro oficjalnie dopiero zostanie ogłoszona podczas przemówienia dyrektora, za chwilę już rozglądając się po Wielkiej Sali, w pierwszej kolejności sprawdzając czy przypadkiem nikt nie pozajmował już miejsc wyznaczonych tylko dla pierwszorocznych. - Uwielbiam ją. Hufflepuff nigdy nie miał lepszego opiekuna, a Voralberg- Nie żebym coś do niego miał, wydaje się naprawdę sumienny i, wbrew pozorom, całkiem miły, a o jego lekcjach słyszałem, no… całkiem sporo plotek, ale głównie pozytywnych - nakreślił nieco chaotycznie, bo przez nabuzowanie emocjami i cukrem porzucił też swój powolny sposób wypowiedzi, przyspieszając nieco tempo, a więc i tracąc na poprawności.
| Kosteczkami rzucę dopiero po fabularnym rozegraniu uczty.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Podczas pierwszej wizyty w nowym roku szkolnych ponownie czuła się trochę nieswoja. Jasne, z jednej strony szalenie tęskniła za tymi murami, a swój ostatni rok 'podstawówki' miała zamiar zacząć z niezły przytupem, aby potem ani na chwilę nie odpuszczać. Sobie ani innym nieszczęśnikom, którzy mieli tego pecha znaleźć się pod jej kapitańskimi skrzydłami w roku następującym po żenującej klęsce z Krukonami, do której sama zresztą również się przecież przyłożyła. Czy znicz nie chciał już podtrzymywać przyjaźni z Gryfonką i wolał ciepło innych dłoni zamiast szorstkiego chwytu zdesperowanej Lwicy? Miała gdzieś zdanie przeklętego znicza, jakkolwiek to brzmiało już w pierwszym dniu szkoły. Nie była zła. Nie była nawet szczególnie bojowo nastawiona do nadchodzącego sezonu Quidditcha. Po prostu zdawała sobie sprawę, że wszyscy wśród czerwonych musieli powtórzyć wysiłki z zeszłego roku i unikać przykrych wpadek na drodze po puchar. Teoretycznie powinna się czuć okradziona z tytułu przez nowy sposób organizacji turnieju, ale takimi argumentami tłumaczyli się ci, którzy nie posiadali argumentów na boisku. A jej drużyna miała je wszystkie, by gnębić rywali nokautującymi przewagami podczas oficjalnych rozgrywek. Musieli po prostu dać sobie czas, poczekać na odpowiedni moment, skoro czerwiec nie był jeszcze tym, kiedy wszystko poszłoby po ich myśli. W pewnym momencie zorientowała się, że ślepo gapiła się w stół, nie dając właściwie żadnych oznak życia. Rozpoczęcie roku szkolnego i nowe obietnice z nim związane nieco ją porwały, zupełnie odrywając dziewczynę od rzeczywistości. A przecież chyba powinna być jedną z najbardziej reprezentatywnych i rozmownych osób na Sali, aby nie dać po sobie poznać wypominania sobie rezultatów minionego sezonu. - Bądź dobrą wróżbą. - powiedziała przed siebie, sięgając po jedno z ciastek, dopiero po chwili orientując się, że na przeciwko niej siedziała zupełnie obca jej osoba. A przecież reprezentująca Gryffindor. Nowy rok, nowe twarze. Twarze zadziorne, ambitne, urokliwe, a niekiedy również w pewnym sensie nieco dzikie. Czy to był opis wielu, czy może tylko jednej z nich? Posłała nieznajomej zakłopotany, ale i chyba krzepiący uśmiech. W końcu nie wszyscy przy pierwszych spotkaniach mieli się dla blondynki okazać ostatnimi dziwakami, prawda?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wakacje. Jakże były dla niego cholernie nieszczęśliwe. Jakże zaczęły stanowić odłam kompletnej porażki, z której nie mógł się wydostać za jakąkolwiek cenę. Utrata jąder, liczne połamania, atak aligatora, atak syren błotnych... jakoby stanowiąc magnes na problemy, jeszcze bardziej je przyciągał, co go po prostu denerwowało. Noga w pełni się zregenerowała, ale bóle fantomowe nadal pozostały. Jak również chęć wymiotowania od czasu do czasu, łącząca się ze zmniejszeniem tkanki mięśniowej i wzrostem tłuszczowej w nieznacznej mierze; wkurzające. Cholerne gówno - Przyczyniało się do wzrostu frustracji płynącej w żyłach, której nie mógł powstrzymać; jakoby będąc niezależną od jego myśli i starań, niewidoczna dla ludzkiego oka, aczkolwiek trudna do okiełznania, gdy emocje idą po prostu w górę. Skrzydła, które ze sobą nosił, stawały się ciemne, czarne wręcz, przypominając te krucze, zhańbione. Umysł powoli i coraz bardziej wypełniała wiedza na temat sztuk zakazanych; dlaczego w ogóle postanowił przyczynić się jeszcze bardziej do własnego gnicia? Rozpoczęcie roku szkolnego miało zakończyć jego smutki ganiania za grappą oraz wplątywania się w istne tarapaty. Świątynia, którą budował od wielu lat, została wystawiona na okres próbny w ciągu dwóch miesięcy - i w tymże terminie zaczęła mieć coraz to więcej zniszczeń, aczkolwiek jeszcze nie upadła. Ciche westchnięcie przeszyło ciszę... jaką ciszę? Masa gówniarzy przecież biegła z uwagą do Wielkiej Sali, by zostać przydzielonymi do domu. Wstyd. Od początku Felinus uważał, że Tiara Przydziału już dawno powinna wyjść z użytku i kompletnie zniknąć na rzecz normalnych klas. Bez zbędnej rywalizacji. Bez jakiegokolwiek wykłócania się o wyższe wartości. Nie bez powodu również miał zatem gdzieś ubiór. Nie zamierzał bawić się w śmieszne szaty, a zamiast tego, jak to zawsze, postawił na czarną podkoszulkę i spodnie. Skoro nauczyciele od lat łamali zasady ubioru, to on też może, prawda? Jeżeli nie, to jest to ostateczny moment, by wszcząć jeszcze większą rebelię i tym samym wytknąć wszelkie błędy w stronę obecnie panującego dyrektora. Blada skóra, w połączeniu z ciemnymi ciuchami, zdawała się być jeszcze bardziej niepokojąca, niż zazwyczaj w sumie była. Żółta wróżba, po zjedzonym posiłku (którego zwyczajnie nie tknął), zdawała się zwiastować coś, czego w obecnym stanie Felinus po prostu wolałby uniknąć. Burzliwe romanse? Dobre sobie. Szkoda tylko, że nie wiedział, w jak ekspresowym tempie postanowi się to wszystko spełnić, gdy stał gdzieś nieopodal, a w czyimś zasięgu wzroku stał się obecnie celem.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
W końcu nadszedł czas powrotu do szkoły. Po wakacjach, Max cieszył się z powrotu do szkoły, chociaż wiedział, że ostatni rok nauki wiąże się dla niego z wieloma poważnymi decyzjami, których podjąć jeszcze nie potrafił. Już samo to, że postanowił kontynuować naukę było dla niego wielkim zaskoczeniem, ale musiał przyznać, że szkoła zapewniała mu środki potrzebne do wykonania jego planów. Rozmowa z Beatrice pomogła mu zrozumieć, że nie może tak łatwo odpuścić eliksirów i powinien korzystać ze szkolnych zasobów tak długo, jak może. Dlatego też nie miał zamiaru rezygnować ze stanowiska przewodniczącego kółka Laboratorium Medycznego. Miało to zdecydowanie więcej plusów, niż stron ujemnych, z których widział aż jedną. Przygotowanie zajęć zawsze zajmowało mu trochę czasu, ale w pewien sposób sprawiało też i ogromną radość. Nie mógł już się doczekać, aż znów zacznie prowadzić zajęcia. Na ten moment jednak Solberg miał zamiar cieszyć się ucztą powitalną. Wiele starszych roczników nie przepadało za początkiem roku, ale Max zawsze czuł do tego dnia sentyment. Hogwart bardzo zmienił jego życie i bardzo dobrze pamiętał dzień, gdy to on został posadzony na stołku, a Tiara Przydziału po krótkim namyśle oznajmiła, że następne lata spędzi jako ślizgon. Właśnie sięgał, po ciasteczka z wróżbą, które wydawały mu się jakimś dziwnym dodatkiem, gdy zobaczył w oddali Felinusa. Nie widział go od ich wyprawy na mokradła i był ciekaw, jak puchon się czuje. Najpierw jednak musiał napchać żołądek do granic możliwości. Przełamał więc ciasteczko i odczytał "Bądź jak kwiat lotosu, rozwiąże to wszystkie Twoje problemy". Nie mógł nie uśmiechnąć się pod nosem. Przecież wcale nie był nerwowy, chociaż były sprawy, które faktycznie spędzały mu sen z powiek. Gdy już uznał, że jest wystarczająco najedzony, podniósł swój ślizgoński tyłek i ruszył w stronę Felka. -Siema stary! Jak tam noga? - Zapytał witając się z puchonem. Na pierwszy rzut oka ciężko było mu określić, czy rana była już całkowicie zagojona, czy też nie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Kolejny rok szkolny. W zasadzie nie bardzo miała ochotę w obecnej sytuacji na to, by wracać do Hogwartu, ale w sumie może było to o wiele lepsze niż siedzenie w czterech ścianach i wieczne katowanie się coraz to nowszymi lekturami, które miały pomóc jej w odzyskaniu głosu, co wcale nie było takie łatwe. Gdyby tylko rozwiązanie było takie łatwe i przyszło do niej samo. Niestety tak nie było. Po raz ósmy w swoim życiu wysłuchiwała przemowy wygłaszanej na rozpoczęciu roku szkolnego po czym przyjrzała się suto zastawionemu stołowi. Te uczty naprawdę ją nudziły i męczyły. Nie lubiła słuchać litanii nieznanych sobie nazwisk, która przerywana była mamrotaniem i krzykami zakurzonej Tiary. Jedyne na co miała w tej chwili ochotę to łóżko i sen. Dużo snu. Była po prostu zmęczona po podróży... Choć ostatnio zdawała się być wiecznie zmęczona... Niechętnie dźgnęła widelcem znajdujące się naprzeciw niej spaghetti. Zapewne powinna coś zjeść, ale nawet nie wiedziała czy była głodna. Zamiast tego po prostu ruszyła makaron z widelcem i wyraźnie zmarszczyła brwi, gdy natrafiła widelcem na coś twardego. Nani the fuck? Wszystkiego mogła się spodziewać, ale z pewnością nie tego, że w jej porcji obiadu znajdzie się magiczna kredka. Ten wieczór był coraz dziwniejszy...
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nawet nie wiedział, co tak naprawdę zaserwuje mu dzień. Może wcale nie powinien tutaj przychodzić? Może powinien zająć się tak naprawdę matką, by móc w jakiś sposób odwdzięczyć się jej za trud i starania, jakie włożyła, by wyszedł na ludzi? Ale, czy przypadkiem sam siebie nie doprowadził do upadku i nie przerwał jej metod nauczania, skoro... no właśnie. Skoro obecnie posiadał również wahania nastroju i równie łatwo było go zdenerwować; mimo wszelkich chęci, mimo modłów do istniejących (bądź też i nie) bóstw - nawet jeżeli Felinus przeczytał karteczkę, to tak naprawdę nie wiedział, co ona może do końca znaczyć. Nie wiedział również, że po wakacjach dziwna fala nieszczęścia postanowi przetrwać i przedrzeć się do jego umysłu, pasożytując na nim niezwykle skutecznie. Wystarczył jeden gest, jeden pomysł, jeden zwyczajny impuls - ot, powód, wydobyty poprzez duszę, którą zwyczajnie zna, by tym samym rozpocząć kłótnię; może sam fakt posiadania takiej wróżby postanowił wywrzeć na nim jeszcze bardziej niespotykane emocje? Westchnięcie, coraz to cięższe, gdy włożył papierek do kieszeni spodni, wydobyło się z jego ust, jakoby próbując tym samym znaleźć wymarzony spokój. Niestety, nie tym razem, bo oczywiście coś musiało mu popsuć plany. Albo ktoś. Czekoladowe tęczówki przeszyły z nadmierną skutecznością Ślizgona. Maximilian Felix Solberg. Wiodący prym przedstawiciel Domu Salazara, który postanowił zapytać o tę cholerną nogę, jakoby nie znajdując innego tematu do rozmowy. Odwróciwszy się na jednej pięcie, w stronę znajomego, pod kopułą czaszki zaczęły zbierać się myśli nieokiełznane, zdające się posiadać wyjątkowo wiele słabych punktów. Nawet pomimo próby zachowania spokoju, jako przyszły oklumenta. To było coś, na co zwyczajnie nie miał wpływu; poziom hormonów, wystarczająco zaburzony, postanowił odcisnąć piętno na otaczającej go rzeczywistości. — Czy ty, naprawdę, nie masz innych tematów do rozmowy, niż ta pierdolona noga? — nadal miał mu za złe to, że postanowił zawołać nauczycielkę. Sam dałby radę - a tak przynajmniej sądził, kiedy to czuł ból przeszywający jego tkanki. Teraz zmagał się z fantomowym, co nie zmienia faktu, iż zwyczajnie Maximilian zaczął go wkurzać. — Jest poskładana. Sam również bym to zrobił. A teraz, proszę cię, idź zakłócać spokój gdzieś indziej. — syknął, przechodząc tuż obok niego. Może to nie do końca był dobry pomysł?
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Początkowo chciała swój pobyt w Japonii przeciągnąć nawet na pierwszy tydzień września, ale wiedziała, że nie może na tak długi czas zostawić szkoły i obowiązków prefekta. Wiedziała, że powinna wrócić, ale nie było łatwo jej rozstać się z dawno niewidzianą siostrą. Całe szczęście i na ten problem znalazło się rozwiązanie, bo państwo Kanoe stwierdzili, że ich młodsza pociecha może wybrać się w podróż do Anglii jeśli tylko Yuuko będzie się nią odpowiednio zajmować. I tak oto... była na uczcie powitalnej, uśmiechając się do innych uczniów i spoglądając na pierwszorocznych, którymi musiała się zająć po zakończeniu uczty. Poczuła niemal od razu jak coś ściska ją w klatce piersiowej na samą myśl, że Yukariko mogłaby za rok znajdować się w podobnej sytuacji. Sama nie wiedziała czy wolałaby, aby siostra została wysłana do Mahoukotoro, co oznaczałoby, że miałyby dla siebie jeszcze mniej czasu czy może by zaczęła naukę w Hogwarcie, gdzie chociaż przez rok mogłyby się widywać w zasadzie codziennie. To jednak znaczyłoby, że obecna dziesięciolatka zostałaby wypchnięta na głębokie morze: w obcym kraju, bez żadnych znajomych. Nie chciała odbierać jej tego, co mogło na nią czekać w Japonii. I miała nadzieję, że uczta powitalna nie będzie trwała zbyt długo i będzie mogła wrócić do domu, gdzie siostra czekała na nią w towarzystwie jednej z odkrytych w jej pokoju książek i puszystej kocicy. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, gdy tylko @"Schyler Schuester" zgarnął ją do pamiątkowego zdjęcia w prefekciarskim składzie. Nie wiedziała jak to robił, ale zawsze potrafił sprawić, że czuła się lepiej i pewne rzeczy przychodziły jej wtedy po prostu łatwiej. Ufnie objęła go w pasie, chcąc przysunąć się do niego bliżej w czasie robienia zdjęć. Zerknęła jeszcze na znajdującego się po drugiej stronie naczelnego @Ignacy Mościcki. Kto by się spodziewał, że kolejny mieszkaniec ich komuny obejmie to zaszczytne stanowisko? - Jeszcze raz gratulacje dla was obu. Wiem, że się spiszecie - zapewniła ich jeszcze w drodze do stołu Hufflepuffu. Naprawdę nie sądziła, że tak dobrze się odnajdzie w Hogwarcie, a jednak... Przez chwilę przyglądała się jeszcze temu, co działo się wokół niej, rejestrując urywki rozmów i spoglądając na to czym zajmują się inni. Dopiero po jakimś czasie poczuła na swoim ramieniu czyjąś dłoń i natychmiast odwróciła się, by dostrzec za sobą nieco młodszego od niej Puchona, który stał przed nią zdecydowanie nieco zdenerwowany. Kanoe uśmiechnęła się do niego łagodnie i spytała czy czegoś potrzebuje. Chłopak niemal od razu potrząsnął głową, zaprzeczając i wcisnął w jej dłonie jakiś pakunek. Przyjrzała mu się odrobinę podejrzanie, ale ten wyjaśnił jedynie, że postanowił sprezentować jej Eliksir Spokoju. Wszystko dlatego, że praca prefekta musiała być niezwykle stresująca i mogła tego potrzebować. Cóż... to chyba był jej szczęśliwy dzień. Podziękowała mu szczerze, a gdy tylko odszedł, schowała pakunek do swojej torby.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Już wzrok, jakim Felinus obdarzył młodszego ślizgona sprawił, że Max poczuł pewien niepokój. Zapewne był to moment, w którym powinien się po cichu wycofać i skierować powoli do dormitorium, jednak Solberg jak zwykle zdusił w sobie ten odruch. Najzwyczajniej w świecie martwił się o puchona. -Ej, weź się uspokój! Chciałem tylko zapytać, w jakim jesteś stanie, bo jakby nie patrzeć, to przeze mnie ujebał Cię ten aligator. - Ślizgon sam nie wiedział, dlaczego tak zareagował. W myślach zaśmiał się zdając sobie sprawę, że żadnym jebanym kwiatkiem lotosu to on nie jest i nie musi nagle nawracać się na wiarę we wróżby i inne tego typu bajki. Ciasteczka może sobie jeść, ale w przepowiednie nie zacznie wierzyć. Gdy Felek zaczął przechodzić obok niego, Max szturchnął go w ramię, jakby zmuszając starszego kolegę do pozostania w miejscu. -Nie liczę na peany wdzięczności, ale nie musisz znowu się na mnie wyżywać. - Nawiązał do chwili, gdy próbował sprowadzić dla puchona pomoc, tuż po powrocie z mokradeł. Solbreg nie wiedział, dlaczego Felinus wtedy tak ostro zareagował na jego chęć pomocy i dzisiaj też nie był pewien, co się stało, że puchon tak do niego podchodził. Wtedy jednak ważniejsze było poskładanie chłopaka. Dzisiaj, gdy okoliczności nie były już tak awaryjne, Max mógł na spokojnie zażądać od puchona wyjaśnień. A przynajmniej mógł próbować. Widział, jak kilka twarzy odwróciło się w ich stronę i słyszał nieśmiałe szepty dochodzące z kierunku pierwszorocznych puchonów.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Spojrzenie, utkwione w tym należącym do Ślizgona, niepokojąco... przeszywające. Zdające się zaglądać do każdego zakamarka duszy, zdające się siłą wyciągać wszelkie pytania i odpowiedzi, na które nigdy wcześniej nie znał jakichkolwiek słów. To wszystko... zdawało się być jedynie snem na jawie, kiedy to próbował się otrząsnąć, ale agresja drzemiąca w środku, spowodowana zwyczajnymi niedoborami, zdawała się jeszcze bardziej wpływać na percepcję rzeczywistości i tym samym ostatecznie zbierać żniwa - jak chociażby w przypadku biednego kolegi, na którego Felinus postanowił się zwyczajnie uwziąć. Przynajmniej na ten jeden dzień pobawić się kimś niczym szmacianą laleczką. Zauważył jednak postawę, z której zapewne Maximilian nie zamierzał tak łatwo rezygnować. Faolán wiedział, jak przedstawiciele Domu Salazara Slytherina potrafią być uparci, chociaż nie aż tak, jak Ci z Domu Gryfa. Westchnięcie cicho przeszyło zmniejszający się dystans, a blada skóra zdawała się być jeszcze bardziej blada, mimo ciepła emitowanego przez świece w Wielkiej Sali. — Jakoś się trzymam - czy to wystarczy? — mam blizny, miałem połamane żebra, nie mam jąder. Zacisnął zęby, spoglądając na niego, by następnie poczuć szturchnięcie w ramię i tym samym zacisnąć dłoń na nadgarstku należącym do młodszego, aczkolwiek znacznie wyższego kolegi; powinien się uspokoić, powinien przede wszystkim pomyśleć, zamiast pchać się w stronę walki, której nie ma szans wygrać - a przynajmniej w bezpośrednim starciu. Płytka paznokcia zdawała się powoli wbijać, ale nie do końca - ręce nadal miał słabe. Szlag by to - pomyślał, słysząc namacalne szepty pierwszoroczniaków. — I tak nie ma to sensu. — przeszedł w stronę obojętności. — Czy ja się wyżywam? Możliwe, że po prostu jestem powściągliwy. — uniósł jedną z warg w krzywym, widocznym uśmiechu, patrząc wprost na przeciwnika, jakim obecnie był Solberg, aczkolwiek nie do końca prosto w oczy. Jako osoba o niższej masie i niższej sile, nie czuł się aż tak pewnie; zmuszał się wręcz do utrzymywania kontaktu wzrokowego, zamiast do patrzenia po bokach. — A przynajmniej nie zapominam i działam rozważniej. Nie to co ty. — nawiązanie do przeszłości, którą być może zamierzał teraz ujawnić; pozostał w tej samej pozycji, czekając na cokolwiek.