Największe pomieszczenie w zamku, to tu odbywają się wszystkie uczty i bale. Oświetlone jest przez lewitujące w powietrzy tysiące świec. Wspaniałe, wysokie sklepienie zawsze odzwierciedla prawdziwe niebo, bez względu na to czy świeci Słońce, czy pada deszcz. Każdego ranka, przy śniadaniu zlatują się sowy przynosząc gazety i listy od rodziców oraz znajomych. Lądują przy stołach czterech domów - Slytherinu, Ravenclawu, Hufflepuffu i Gryffindoru, które zawsze zastawione są mnóstwem pysznego jedzenia. Na samym końcu sali ustawiony jest mniejszy stół, nauczycielski, gdzie na honorowym miejscu zasiada dyrektor.
Niepewnie spojrzała na niego swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Co jak co ale nie miała zamiaru eksperymentować z alkoholem. Czemu? Zawsze po większej jego dawce zaczynała się śmiać i mówić osobą w okół niej, że ich kocha. Niby nic takiego i niektórzy mogliby to uznać za słodkie, jednak ona sama nie uważała tego za takie. Było to dla niej za każdym razem krępujące przeżycie i nie chciała aby chłopak był tego świadkiem. Czuła jednak, że nie będzie w stanie go oderwać od amfor. Pokręciła głową w rozbawieniu. Czuła, że nie chce o tym rozmawiać tak więc nic więcej nie powiedziała zatapiając się w swoich myślach. Zastanawiała się jak miewa się jej brat. Niby utrzymywali ze sobą kontakt listowy, wiedziała mniej więcej co dzieje się w domu jednak to nie było to samo co kontakt cielesny. Odbierając kieliszek od Rasha uśmiechnęła się, niepewnie spoglądając na trzymany przez nią kieliszek. Czerwona ciecz wyglądała przepysznie, a je zapach aż ślinka sama ciekła do ust. Za wtórowała mu w toaście i uniosła naczynie do ust. Kompozycja smakowa wina uderzyła w jej kubki smakowe. Musiała przyznać, iż było przepyszne. Słodkie. - Pyszne. - uwielbiała słodkie wina. Inne była dla niej gorzkie. Po spróbowaniu tego konkretnego nie miała najmniejszej ochoty przestawać na jednym czy dwóch kieliszkach. Wiedziała doskonale, iż może tego żałować na drugi dzień lecz teraz było jej to obojętne. - Możemy zostać przy tym. Jest wyśmienite. Nie dane jej było cieszyć się tym zbyt długo. Widząc spanikowanych ludzi i słysząc trzask rozbijanego szkła rozejrzała się w około siebie. Scena na której jeszcze chwilę temu grali muzycy była w ogniu przez co dym po woli wypełniał Wielką salę. Jednak na scenie ogień nie poprzestał. Jego zasięg zaczął się niebezpiecznie poszerzać schodząc ze sceny na parkiet na którym była trawa. Ludzie w panice próbowali wydostać się z Sali. Nie chcąc zgubić Rasheeda złapała go mocno za rękę. Nie sądziła, że coś może ją tak bardzo wystraszyć, a jednak. Wystraszona spojrzała na chłopaka. Od dziecka Oriane bała się ognia. Widok jego przywołał wspomnienia które za wszelką cenę chciała ukryć. Chciała jak najszybciej wyjść z sali i uciec od tego miejsca jak najdalej jednak nie było jej to dane. jednak z fontann znajdująca się najbliżej nich eksplodowała. Może i dziewczyna by się tym nie przejęła gdyby nie fakt, iż odłamki tej felernej fontanny wbiły się w jej ramię. Krótki krzyk wydobył się z jej gardła. Szybko puściła rękę partnera i złapała się za zranioną rękę w duchu modląc się aby ten koszmar szybko się skończył.
kostka: 2
Autor
Wiadomość
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Jeśli dotychczas promieniała - to w tym momencie musiała dosłownie błyszczeć, mając przy boku Huxleya, z którym utrzymywała ostatnio kontakt jedynie listowny. Ku swemu rozczarowaniu - dość nieregularny. Nie sposób było doszukać się jednak w jej spojrzeniu żalu czy pretensji - cieszyła się jak dziecko z prezentu niespodzianki. A obecność Butchera - i fakt, że będą razem pracować! - był istotnie wspaniałą niespodzianką. Zwłaszcza, że i mężczyzna zdawał się mieć za nic upływ czasu - i na jej czułe gesty reagował z równym sentymentem. Być może powinna się oburzyć na jego przyjacielskie przekomarzanki o jej własnej, studenckiej i zdecydowanie barwnej przeszłości - ale jasnozielone oczy sypały tylko rozbawione iskry na wspomnienia o 'specjalnym talencie'. — Jeśli Beatrice będzie chciała znać szczegóły, to jej opowiem — odparła, strzelając delikatnego kuksańca pod żebra Williamsa - i puszczając zawadiackie oczko do młodszej czarownicy. — Chociaż ciekawa jestem jak Ty je zapamiętałeś, bajarzu. Nigdy nie wstydziła się swojej przeszłości - choć nie rozpowiadała na prawo i lewo jakie historie się z nią wiązały. Aktualnie w Hogwarcie przebywało niewiele osób, które mogły ją za czasów studiów kojarzyć... Teraz właściwie tylko dwójka. Caine - i splatający z nią palce Hux. Różnica polegała jednak na tym, że Shercliffe nigdy jej występów nie widział - a Butcher wręcz przeciwnie. Nie raz towarzyszył jej za kulisami. Kiedy zwrócił jej broń przeciwko niej - roześmiała się jedynie perliście, dając za wygraną - bo taki przyjacielski, werbalny ping-pong mógł w ich przypadku trwać bez końca. — Nareszcie ktoś wystarczająco szczery, żeby dostrzec moją prawdziwą twarz — sarknęła, nie bez uśmiechu na anty-komplement, samej sięgając po jedną z owocowych tartaletek. Cytrynową - oczywiście. Uwielbiała słodko-kwaśne połączenia. Skubiąc kęs słodyczy, wyprostowała się na krześle - wodząc spojrzeniem to do Beatrice, to do Huxleya, układając w głowie to, co miała im do przekazania. Gdzieś pod mostkiem zatliła jej się radosna iskra - że naprawdę ma z kim porozmawiać na ten temat i mogła liczyć w dodatku na profesjonalną pomoc. — Zacznę może od początku — oparła się o wygodnie o zagłówek krzesła, ujmując w drobne dłonie zdobioną rączkę Jarzębinowej Feruli. Pucharek z sokiem dyniowym zostawiła na wieczne zapomnienie. — W tym roku wakacje odbyły się w Luizjanie, w Nowym Orleanie — zwróciła się tutaj głównie do Huxleya, w końcu młoda Dear także w wyjeździe uczestniczyła. Siłą woli powstrzymała się od zerknięcia na drugi koniec stołu - pragnąc zachować należytą powagę. — Oczywiście, byłam na nich w formie opiekuna. Nie zliczę, ilu uczniom składałam kości albo hodowałam zęby, ale... Odtworzenie strun głosowych wykracza jednak poza moje kompetencje. Chrząknęła - wodząc wzrokiem po sali - sugestywnie, po stole Ravenclawu. Nie zgrywała wszechwiedzącej, ani bohaterki - a choć zaklęcia uzdrowicielskie to był zdecydowanie jej konik - fałszywe przechwałki czy nadmierna pewność siebie w niczym nie pomagały. — Violetta Strauss, obecnie studentka, rozszczepiła się - magia wydarła jej struny głosowe. Dosłownie, nie zostało z nich nic, dokładnie ją zbadałam — wróciła spojrzeniem do swoich słuchaczy, a na jej twarz wypłynął wyraz zatroskania, kiedy myślami wróciła do dnia, kiedy patronus-pustułka zaprowadził ją do pokiereszowanej Krukonki. — Nie znam zaklęcia, które mogłoby je odtworzyć. Poza tym obawiam się, że byłoby zbyt... słabe lub krótkotrwałe. Doraźne. Naturalnie więc, pomyślałam o eliksirach - organi sanentur głównie. Haczyk jednak leży w tym, że regeneruje on organy - a nie... niejako tworzy je na nowo. Zawiesiła głos - kończąc swoją wypowiedź cichym westchnieniem i sięgając po nadgryzioną tartaletkę.
Caine Shercliffe wbrew powszechnej opinii był naprawdę wyrozumiałą, pobłażliwą osobą. Wiele znosił bez protestów. Nie odezwał się choćby, kiedy idąc w kierunku stołu do upragnionego przezeń miejsca, @Beatrice L. O. O. Dear go podsiadła. Skłonił się jej nawet głową i z braku jakiejkolwiek alternatywy zajął jedyne wolne miejsce przy stole nauczycielskim. Prawdopodobnie też jedyne tak dalekie od @Perpetua Whitehorn. Los chciał sobie z niego zakpić, ale przyjął to z całą, bogato rozwiniętą dumą byłego Gryfona. Kilka wymownych spojrzeń posłanych złotowłosej wili, naprzemiennie karcących, porozumowiewawczych i litościwych padło pomiędzy nimi w krótkiej wymianie bez użycia żadnych słów, a później.... Później kaprys następujących po sobie okoliczności działał mu coraz bardziej na przekór. Najpierw oparł przedramiona na stole, a na nich podbródek, obserwując z uwagą, jak Opiekunki Domów oddalają się do centrum wydarzeń z udziałem dwójki uczniów. Później w pamięci przeliczał winę i karę, jaką sam by wymierzył. Jednak kobiety nie wymierzyły żadnej sprawiedliwości. Odchrząknął, popijając sok dyniowy ze złotego kielicha. Ten rodzaj wrażliwej, kobiecej łaskawości jeszcze przełknął bez jakiejkolwiek reakcji. W końcu nie on był Opiekunem i nie jemu było oceniać teatr jaki rozgrywał się na deskach Wielkiej Sali. Sprawy sypały się jednak jak kostki domino. Jedna pociągała drugą, a kiedy dostrzegł @Huxley Williams już wiedział, że zaraz zawali się cały spokój, który jeszcze trzymał w sobie. Nie pomylił się. A ten jeden raz chciałby się pomylić. Perpetua powitała Huxleya pierwsza. Trudno powiedzieć, co na temat zarzucania ramion na jego szyję i soczystych pocałunków myślał Shercliffe. Jedyną jego reakcją było rozluźnienie krawata i zdjęcie marynarki, która zawisła na oparciu krzesła. Wzrokiem odszukał na sali potencjalnych, nauczycielskich obowiązków. Burzowe spojrzenie padało losowo na kilku Merlinowi winnych uczniach, oczekując na ich przewinienia. Ale żadne nie następowały, dlatego ostatecznie sięgnął do kieszonki zdjętej marynarki, wyciagając z niej metalowe pudełeczko cukierków. Postawił je na stole przed sobą, podsuwając je Pattonowi, który siedział obok niego, gdyby chciał się poczęstować. Bez słowa sam sięgnął po szałwiowego dropsa, używając wszystkich sił, żeby nie nasłuchiwać rozmowy, jaka rozgrywała się po drugiej stronie stołu. Ale masaż stóp i tak odbił mu się echem w myślach. Przegryzając pierwszego cukierka, sięgnął po kolejnego, po chwili z podejrzanie nieludzkim spokojem poprawiając mankiety koszuli.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Wiadomo, że wszystko co dobre zbyt szybko się kończy i dokładnie tak było w przypadku pobytu w Luizjanie. Mogłaby przysiąc, że dopiero co pakowała kufry i zastanawiała się gorączkowo, czego jeszcze jej brakuje, a co powinna ze sobą zabrać, a nim się obejrzała już ponownie siedziała w Wielkiej Sali na uczcie powitalnej. Zawsze, po prostu zawsze w takich sytuacjach dopadały ją filozoficzne wręcz przemyślenia o przemijaniu, o czasie, który wcale nie chciał się zatrzymać, choćby człowiek pragnął tego jak niczego innego. Nieubłagany pędził do przodu, jedynie w chwilach nudy zdając się ciągnąć w nieskończoność, jakby chciał specjalnie zrobić na złość. Nie, żeby nie chciała być w Hogwarcie, bo jednak tęskniła za szkolnymi murami, ale... Kto chciałby wracać do nauki po dwóch miesiącach laby? Nie było to ani przyjemne ani łatwe, bowiem trzeba było się z powrotem przestawić na ten 'tryb', w którym to chodziło się prawie jak w zegarku. Nie mogła się jednak doczekać pierwszych dni, bo przecież zaczynała studia. Nowy etap w życiu, choć jeśli miała być szczera - zupełnie tak tego nie odczuwała. Uśmiech praktycznie nie schodził jej z twarzy, kiedy rozmawiała ze znajomymi, a następnie wsłuchała się w krótką przemowę poprzedzającą ucztę. Dobrze było wrócić do drugiego domu, jak zwykła była nazywać zamek. Niebawem półmiski napełniły się jedzeniem i tym samym chyba nie tylko jej w głowie pojawiło się pytanie, od czego w ogóle zacząć? Tyle przepysznych potraw kusiło, że naprawdę ciężko było się na coś zdecydować, w końcu jednak jej się to udało i dokładnie w chwili, w której miała przystąpić do jedzenia, usłyszała ze swojej prawej znajomy głos. Bardzo znajomy nawet. - Hej, Wik! - przywitała się równie entuzjastycznie ze swoim młodszym bratem i przesunęła się trochę na ławce, robiąc mu obok siebie więcej miejsca. - To świetnie, na pewno ci się przyda. I dziękuję, w razie czego będę wiedziała, do kogo się zwrócić - odparła z uśmiechem na jego ofertę i sięgnęła po szklankę z sokiem dyniowym, dopiero po chwili ponownie się odzywając. - Jak ci się podobały wakacje? Wypocząłeś? Niby dwa miesiące, ale jednak nie zawsze było to równoznaczne z odpoczynkiem, a przecież każdemu się on należał. Nałdowanie baterii przed nowym rokiem szkolnym było niezwykle ważne.
C. szczególne : Mówi pięknym, literackim angielskim, czym wyraźnie zdradza to, że tego języka się nauczyła. Kiedy jest rozemocjonowana, wplata włoskie słowa. Lekko sepleni, nie potrafi poprawnie wymówić "s". Kiedy się uśmiecha, pokazuje się dołek w jej lewym policzku. Uwielbia się stroić i bardzo dba o swój wygląd. Ma ruchy modelki.
Już na początku Graziana miała małe kłopoty. Kiedy tylko wyszła z pociągu, nie wiedziała, czy ma iść razem z pierwszakami do łodzi, czy też ze starszymi uczniami - do powozów. Poszła do łodzi, choć nieco głupio się z tym czuła, że większość z reszty jej towarzyszy sięga jej góra do łokcia. Jeszcze bardziej głupio się poczuła wezwana do włożenia Tiary na głowę, która przydzieliła ją do Hufflepuffu, cokolwiek to właściwie znaczyło. Usiadła przy stole, przy którym były największe oklaski, mając nadzieję, że się nie pomyliła... Zjadła dość mało, bo choć była głodna, północne jedzenie nie było w stanie przejść przez jej południowe gardło. Nie odzywała się do nikogo. Nie była w nastroju. Ten jeszcze bardziej się popsuł, kiedy jakaś dziewczyna obok niej ubrudziła jej szaty swoją kolacją. - W porządku, nic się nie stało... - odpowiedziała jej cicho i nieco przez zęby, co sugerowało, że jest nieźle podirytowana, a jej temperament już się w niej budził. Niemniej, nie chciała jeszcze bardziej psuć sobie pierwszego dnia szkoły, więc tylko wyczyściła się zaklęciem i postanowiła nie zwracać na to więcej uwagi. Odgryzła swoje ciasteczko i odczytała przepowiednię na pergaminie - ta jej lekko poprawiła humor, ale... tylko lekko. - Jestem Graziana, przyjechałam z Calpiatto - odpowiedziała, nie patrząc dziewczynie w oczy. Oczywiście, chciała ją poznać, porozmawiać, ale w tych okolicznościach, kiedy Włoszka była tak zdenerwowana, że jej stan był czymś pomiędzy wybuchem złości a płaczem, nie wiedziała co ma powiedzieć.
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Uniósł brew w lekkim zdziwieniu, łapiąc niewzruszone spojrzenie Victorii, by z krystalicznych tęczówek wyczytać czy wyłapana w pytaniu aluzja faktycznie miałą w nim tkwić, czy tylko to jego umysł perverta podsuwa mu nieczyste myśli już pierwszego dnia powrotu do szkoły, gdy tak dzielnie powstrzymywał odruch szukania swojego Wilka wśród tłumu studentów. - Dużo ćwiczę - odpowiedział lakonicznie, odwracając wzrok z uśmiechem unoszącym kąciki ust, woląc już nie doprecyzowywać jak zazwyczaj wyglądają jego treningi z Mefisto, nigdy zresztą nie pozwalając sobie przy kobietach na zbyt dosadne żarty w tym charakterze. I choć jego myśli zdecydowanie uciekły nieco od tych klasycznych ćwiczeń, to trzeba przyznać, że po kilku miesiącach ze swoim Wilkiem zaczął dochodzić do wniosku, że praca fizyczna w piekarni i kilkugodzinne wymachiwanie różdżką nie są wystarczające, by jego forma była zadowalająca, gdy zestawiało się ją z tą perfekcyjnie wyrzeźbioną, w całości przyozdobioną tatuażami. Mimo wszystko słodkości nie były w jego życiu deserami, a daniami głównymi, więc nigdy nie miewał poważniejszych problemów z wagą, nawet jeśli trafiały mu się okresy, gdy dłoń nerwowo wygładzająca biały materiał koszuli, napotykała zbyt wyczuwalną miękkość na brzuchu. Pobiegł spojrzeniem za linią wzroku Krukonki, by uśmiechnąć się mimowolnie, gdy tylko dostrzegł wyraźniej uśmiech ich opiekunki domu, zaraz już zawieszając się zupełnie na wyrazie twarzy swojej towarzyszki, gdy ta analizowała uważnie jego słowa, nie mogąc nie przypomnieć sobie, jak dużo uroku kryło się za jej inteligencją, której nigdy nie bagatelizował, mimo widocznej różnicy wieku między nimi. - Ciekawe, że to Perpie powierzyli opiekę nad Ravem - zauważył ostrożnie, mile połechtany tym, że miałaby się w nim kryć jakaś istota puchońskości, a jednak próbując jakoś popisać się przed Victorią spostrzegawczością wyrobioną przy plotkach, która zapewniała im w przeszłości długie dyskusje na błoniach - W końcu mogli wybrać jakiegoś mniej zapracowanego nauczyciela… - dodał, próbując ukryć troskę zaklętą w głosie, bo choć ich opiekunka z pewnością jak nikt inny potrafiła przegnać zaklęciami zmęczenie z twarzy, to łatwo było policzyć jak wiele godzin pracy musiała zmieścić teraz w tygodniowym grafiku. - O, właśnie. Jo- Walsh - poprawił się szybko, nie za bardzo przejmując się tym krytycznym podejściem dziewczyny do nauczyciela miotlarstwa - Dziwi mnie, że Voralberg nie poprosił o niego, bo z pewnością ma więcej czasu i wydają się być dość blisko, więc mieliby stały kontakt - rozwinął, próbując wytłumaczyć swój tok myślenia, typowo po puchońsku woląc wybrać zaufanego przyjaciela, niż najbardziej logiczną z opcji. - Jestem pewien, że Walsh dobrze spełniałby obowiązki opiekuna. Może jest trochę... - urwał, szukając odpowiedniego słowa i zaraz uznając, że żadne odpowiednie nie zabrzmiałoby wystarczająco neutralnie, by dojrzałego Borsuka nie obrazić. - Skoro nawet Leonardo sobie radzi jako opiekun… - dodał, jakby jego niechęć do ćwierćolbrzyma miała wystarczyć za argument i zaraz wzruszył ramionami na znak, że w gruncie rzeczy aż tak bardzo to go nie ciekawi, a zwyczainie zastanawia, na chwilę rozstając się z Naczelną Panią Prefekt, by zająć się swoimi najbliższymi Puchonami. Ledwie zdążył zaproponować Krukonce, by usiedli do uczty, a ściągnął brwi w próbie skupienia, by jak najszybciej zorientować się w sytuacji. Te zaraz jednak wygięły się w zmartwione łuki, gdy wyrzucał już sobie, że dał zbytnio uciszyć swoją czujność pozytywną atmosferą, przez co w porę nie dostrzegł szykującej się bójki, by zapobiec jej zanim jakakolwiek interwencja nauczycieli byłaby konieczna. Przygryzł wargę, powstrzymując przeklnięcie ze względu na obecność Victorii u swojego boku i zmrużył oczy, by lepiej rozpoznać kłócących się @Maximilian Felix Solberg i @Felinus Faolán Lowell (taguję, bo o Was ploteczkuję <3) - Hmm, to dziwne. Wydawało mi się, że się lubią - mruknął cicho, przekrzywiając nieco głowę w dezorientacji, gdy przyglądał się postawom chłopaków, gdy nauczycielki ustawiały ich już do pionu, próbując przebić się przez rozczarowanie, które łapało go teraz na myśl o Maxie, którego po spotkaniach eliksowarów uważał za naprawdę ogarniętego dzieciaka. Skrzyżował ręce na torsie, próbując przypomnieć sobie, kiedy właściwie zaczęły się problemy z Puchonem, którego jeszcze kilka miesięcy temu uważał za dość wycofanego i cichego, próbującego nie mieszać się ani w głośne towarzystwo, ani jakiekolwiek awantury. - Chyba trzeba będzie mieć na niego oko cały rok - podsunął Victorii, ruchem głowy wskazując za oddalającym się Puchonem, to w nim dopatrując się winy całego tego zajścia, które nigdy nie powinno mieć miejsce, a już w szczególności nie podczas uroczystości rozpoczęcia nowego roku szkolnego. - Może… Może potrzebuje jakiejś pomocy? Nie wierzę, że zachowuje się tak bez powodu… W tamtym semestrze sprzedawał prace domowe, więc może ma jakieś problemy finansowe i stres go wykańcza? - pociągnął dalej, w głowie tworząc już dziesiątki różnych scenariuszy, które mogłyby spowodować taką agresję u ledwie znanego mu Puchona na pewno nie wpadając jednak na brak jąder, chcąc znaleźć w tym całym zajściu jakieś usprawiedliwienie dla obu chłopaków, samym spojrzeniem pytając już dziewczynę o to, czy powinien się w to wtrącić już teraz czy poczekać czy podobna sytuacja się powtórzy.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie znała jej, choć w pewnym sensie rozpoznawała to spojrzenie. Kim była nieznajoma, że tak mocno przypominała jej wilczy wzrok babci? Przenikliwy, pełen głodu życia, nieco tęskny do cichych wieczorów ozdobionych światłem gwiazd. Pokręciła głową, nie chcąc sprawić, by jej zamyślenie okazało się niegrzecznym przemilczeniem pytania. - Ciastko z wróżbą. Zaryzykujesz? - wyjaśniła pokrótce, sięgając po własny los i na oczach nowej Gryfonki przełamała trzymany wypiek na pół, ukazując skrytą wewnątrz, podłużną karteczkę. Wspomnienie o ukrytym talencie raczej nie było 'przepowiednią od Bogów' - raczej prostym i mogącym dotyczyć każdego prognostykiem ułożonym na kolanie przez kogoś z kadry nauczycielskiej. - Mówią mi Moe. A Tobie? - każdy rok w Hogwarcie oznaczał nowe twarze, nowe znajomości i nowe przygody. Aktualny, będący dla niej ostatnim w ramach podstawówki, brzmiał całkiem wyjątkowo. Czy jednym z jego unikalnych punktów miała być znajomość z nową przyjezdną? Być może to nie był przypadek, że poznały się przy wróżeniu. Niezależnie od tego, co z tych ciastek byłoby im dane wyczytać.
Oczywiście, że znajdował się tam podtekst. Mogła mieć ledwie siedemnaście lat, ale zdecydowanie dawno przestała być tą głupią dziewczynką, która radośnie chichotała z powodu trzymania się za ręce, czy czegoś podobnego. Była niesamowicie racjonalna, a pewne rzeczy były dla niej wręcz oczywiste, nie widziała zatem najmniejszego powodu w tym, by nie robić sobie, powiedzmy, niemądrych żartów ze Sky'a. Znała go dość długo, wiedziała, jaki jest i nie była w żaden sposób oburzona, zniesmaczona, czy zgorszona tym, jakie życie wybrał i co zamierzał dalej robić, jak chciał je spędzić, czy cokolwiek podobnego. Dla niej to było całkowicie naturalne, tak samo jak kwestie cielesności, czy intymności i była chyba ostatnią osobą, która naprawdę zarumieniłaby się jakoś mocno, gdyby ktoś wspomniał jej, że przez rzekomy tydzień nie wychodził z łóżka. - Chyba raczej często - poprawiła go, a jej oczy nieznacznie błysnęły, później zaś rozejrzała się po prostu po Wielkiej Sali, nie czując najmniejszego nawet skrępowania z powodu tego, co właśnie sugerowała. Dla Sky'a mogła być dalej niewinną dziewczynką, ale naprawdę to do niej nie pasowało. Co nie oznaczało z miejsca, że sama błąkała się po cudzych łóżkach, wręcz przeciwnie, ale mimo wszystko nie była ani głupia, ani ślepa. Uniosła lekko brwi, kiedy jej towarzysz znowu się odezwał, jakby chciała go zapytać, co dokładnie powoduje, że jest w stanie mówić w ten sposób o nauczycielach, zupełnie jakby traktował ich jak swoich przyjaciół. Ona, choćby kogoś z kadry nie lubiła, podchodziła do nich jak do osób starszych, którym należy się szacunek i chyba nigdy w życiu nie nazwałaby nikogo z nich po imieniu, co wydawało jej się po prostu nieco oburzające. Nie zamierzała jednak pouczać Puchona, w końcu to do niego należało decydowanie o tym, jak chce się zachowywać i jak chce się wyrażać, skoro zaś został prefektem naczelnym, to nie było najmniejszych nawet wątpliwości, że spełniał oczekiwania kadry nauczycielskiej, jak również, co było niewątpliwie, idealnie równoważył jej chłodny umysł i rozum, który nastawiony był tylko i wyłącznie na przestrzeganie zasad. - Mnie to nie dziwi. Profesor Whitehorn jest już opiekunką, ma doświadczenie i choć jest naprawdę ciepłą osobą, jestem pewna, że będzie wiedziała, jak sobie z nami poradzić. Nie chcę w niczym umniejszać profesorowi Walshowi, ale nie wydaje mi się, żeby tak naprawdę potrafił zapanować nad Krukonami, potrafimy sprawiać problemy na poziomach, jakie zapewne nie pasują do pozostałych domów, wierz mi, Sky - stwierdziła i uśmiechnęła się lekko. Pomyślała również o tym, że prośba opiekuna Krukonów mogła wiązać się z kwestią tego, że musiał dobrać nauczyciela, który będzie w stanie porozumieć się również z prefektami domu Kruka. O tym nie dało się zapomnieć i chociaż Victoria lubiła profesora Walsha, chociaż ten potrafił być poważny, to nie była przekonana, czy we wszystkim podzielałby jej zdanie na temat łamania regulaminu, czy postępowania w sposób, który był rażąco nieodpowiedni. Później jednak skoncentrowała się w pełni na tym, co się dzieje. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, czy nie powinni jak najszybciej zwrócić się jednak do prefektów Ślizgonów, by oni spojrzeli na tę sprawę, co też zaraz zasugerowała Skylerowi, w końcu mimo wszystko to właśnie oni powinni lepiej znać Maximiliana. Sama nigdy nie powiedziałaby, że ten jest w stanie uczestniczyć w bójce w takim miejscu, aczkolwiek faktem było, iż był człowiekiem, cóż, raczej pchającym się do przodu. Zerknęła zaraz na swojego towarzysza, gdy wyraził swoją opinię, po czym skinęła nieznacznie głową. - Znasz go lepiej, niż ja. Spróbuj z nim porozmawiać, sądzę, że to będzie lepsze niż... gdybym napadła go z pouczającą i moralizującą przemową, sądzę, że jedynie bardziej zamknąłby się w sobie - stwierdziła, mimo wszystko pozwalając sobie na nieco samokrytyki, bo doskonale wiedziała, jaka jest i do czego może ostatecznie prowadzić jej nastawienie. Nie trzeba było tego ukrywać, miała świadomość tego, jak ostra potrafiła być.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Bruno O. Tarly
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183,5
C. szczególne : mocno zarysowane kości policzkowe, baran na głowie, typowo brytyjski akcent
Wahał się, czy po raz kolejny iść na uroczystą kolację rozpoczynającą kolejny rok szkolno-akademicki. Już tyle razy uczestniczył w tym przedsięwzięciu, a rok w rok było niemalże... tak samo. Dyrektor witał kadrę, uczniów, przypominał, że nie wolno łazić po Zakazanym Lesie (blablabla), a potem odbywała się ceremonia przydzielania Domów nowym uczniakom. Lubił na to patrzeć, miał wtedy flashbacki ze swojego spotkania z rozśpiewaną Tiarą Przydziału. Ach, stary, poczciwy kapelusz! I może właśnie ten element przeważył na tym, że wdział szatę i przybył do Wielkiej Sali? Och, no i jedzenie! Nie zapominajmy o uczcie, na którą czekał corocznie. Tego roku nie jechał pociągiem do Hogwartu, a przyszedł do zamku... na pieszo. Na kilka dni przed inauguracją wynajął stare mieszkanko w Hogmseade, w którym chwilowo pomieszkiwał. Zaoszczędził więc na czasie i nie spóźnił się tak bardzo, jakby mógł. Gdy tylko przekroczył próg Wielkiej Sali, dotarło do niego, że przyjście na rozpoczęcie było dobrą decyzją. Nieważne ile razy przebywał w tym pomieszczeniu - za każdym razem się zachwycał. Niesamowite. Zajął swoje miejsce przy stole Gryfonów, na jednym krańcu, gdzie siedziała brać studencka. Przywitał się serdecznie ze wszystkimi i czekał na te stałe elementy. Z entuzjazmem i szczerą radością witał nowy gryfoński narybek, a lakoniczne wieści o profesorze Voralbergu przyjął z wielkim zaskoczeniem zakrapianym odrobiną niepokoju. Nie mógł jednak poradzić nic na to wszystko, a złe wieści szybko przyćmiła radość z tego, że Skyler został Prefektem Naczelnym. Czy to oznaczało włóczenie się po Zakazanym Lesie bez przypału? Szczęśliwie przemowa i wszelkie formalności nie trwały zbyt długo i wkrótce wszyscy mogli cieszyć się z tego, co najważniejsze - z jedzonka! Opchał się dyniowymi pasztecikami, popił bezalkoholowym ponczem, a na deser wciągnął jeszcze ciasto czekoladowe. Był usatysfakcjonowany. I jedyne, co mogło popsuć mu humor tego wieczoru, to... informacja, że Ślizgoni zostali bez Dormitorium i odtąd część z nich będziesz pomieszkiwać w lwiej wieży. Wspa-nia-le.
[zt]
* XD Nie wnikajcie, miałam ochotę napisać, że Bruno był na inauguracji.
Milczała chwilę, wciąż badając ją wzrokiem. Uparcie lustrując jej twarz, jakby próbowała przejrzeć ją na wylot, chociaż bezpośredniego spojrzenia na dłuższą metę unikała. Potrafiła kontrolować swoją moc i emocje, ale moc oraz urok wciąż potrafiły uciec jej spod kontroli. Nie chciała tego, a przynajmniej nie na samym początku swojej przygody w tym kamiennym zamku. Wydała z siebie ciche „hmm”, układając usta w dzióbek, palcami zgarniając jasny kosmyk włosów za ucho. Ładnie pachniała, zaciągnęła nosem kolejny raz. Aromat odwagi, niezależności, element rośliny. Gamma zapachów, która sugerowała, że z dziewczyną trudno było się nudzić. - Wróżba jak od widzącego? Tylko czemu tego nie polizałaś? Teraz Bogowie nie wiedzą, czy traktujesz to poważnie. - wytłumaczyła ze zdziwieniem, obserwując, jak przełamuje ciastko i wyciąga z niej karteczkę. Nie była tchórzem, nie chciała też obrażać Frigg lub Odyna, kusić Lokiego, do zesłania kary. Sięgnęła więc po ciastko, wąchając je i przesuwając po nim językiem, zacisnęła w dłoni. - Moe... Brzmi tak, kocio, wiesz? Uśmiechnęła się z błyskiem w oczach, chociaż dziewczynie bliżej było do wydry lub wiewiórki, niż wielkiego tygrysa. W jej słowach nie było jednak kpiny czy złośliwości, brzmiała dość sympatycznie. Nachyliła się nad stołem jeszcze mocniej, o mało nie przewracając kieliszka i przysunęła nos do jej szyi, wąchając skórę i wydając z siebie ciche mruknięcie, przesunęła po niej językiem, szybko wracając do poprzedniej pozycji, aby kiwnąć głową z uznaniem. - Lubię Twój smak, Moe. Jesteś ciekawa. Astrid, córka Nafniego. - przedstawiła się, przykładając złożoną w pięść dłoń do klatki piersiowej, aby zaraz wyszczerzyć się i otworzyć skryte w niej ciastko. - Powinnam to złamać, jak Ty, czy odgryźć? Zapytała poważnie, kompletnie nie znając tej formy wożenia. - Mam nadzieję, że Odyn Ci sprzyja.
Wakacyjny pobyt w Luizjanie był już tylko miłym wspomnieniem; podziękowała za wszystko Patricii, spakowała walizki (odhaczając na podręcznej liście każdą wrzuconą do środka rzecz) i z otwartym sercem i głową ruszyła w kolejny rok szkolny, ostatni już w edukacyjnej karierze. W jej umyśle przenikały się entuzjazm, ciekawość oraz odrobina niepokoju; wszystko miało wyglądać teraz zupełnie inaczej. Do hogwarckiego zamku wracała ponownie z Aslanem u boku. Tym razem jednak w zupełnie innej roli. Świadomość ta otulała magicznym ciepłem całe jej istnienie, choć nie była w stanie wyplenić z serca obaw o to, jak się w tym wszystkim sprawdzą. Z pozoru wszystko było zwyczajne; droczyli się w drodze do zamku jak zawsze, a ich rozmowy wybrzmiewały tą samą co zwykle kumpelską intonacją. W środku jednak miała świadomość, że może w jego obecności pozwolić sobie na znacznie więcej, a widok aslanowej mordki obejmował ją czule poczuciem bezpieczeństwa i dodawał otuchy. A tej bardzo potrzebowała w momencie, w którym z ust Hampsona poszybowały gratulacje dla nowych prefektów. To była kolejna z ról, którą miała dźwigać na swych barkach. Bardzo chciała iść dumnie, z głową uniesioną do góry i szacunkiem oraz wdzięcznością wobec szkolnych murów, które przyjęły ją trzy lata temu w swe ramiona jak dawno niewidzianego przyjaciela. - Jak myślisz, co się stało z profesorem Voralbergiem? - zapytała cichutko @Aslan Colton, gdy tylko wspomniano, że tymczasową pieczę nad krukońskimi głowami będzie sprawowała Perpetua. Mimo uwielbienia, którym obdarowywała profesor Whitehorn, szczerze zachodziła w głowę, z jakich powodów ich opiekun nie był w stanie pojawić się na dzisiejszej inauguracji. - Dowiedział się, kto będzie tłumaczył zasady i odprowadzał do dormitoriów naszych pierwszorocznych i stwierdził, że przedłuży sobie wolne - mruknęła na wpół śmieszkując, choć w środku była przerażona, czy uda jej się godnie reprezentować swój dom i nie przyprawiać Voralberga swą postawą o zawroty głowy. Hampson nie pozwolił im długo głodować. Kiedy stół uginał się już od ogromu pysznej szamki, Freja recytowała w głowie kolejne podpunkty kodeksu ucznia. Do rzeczywistości przywróciło ją dopiero szczebiotanie Coltona, który zwrócił uwagę na migdałowe półksiężyce; te samoistnie wciskały im się na talerze. - Najpierw nas poją czymś podejrzanym, teraz karmią. Jak żyć? - Zmarszczyła brwi i ujęła w dłonie ciasteczko, które kusiło swym aromatem do jak najszybszej konsumpcji. Odgryzła kawałeczek, a jej uwagi nie przykuł wyjątkowy smak, a złożony w rulonik kawałek pergaminu, który chował się w środku ciastka. - Szlachetny człowiek wymaga od siebie, prostak od innych - Odczytała tajemnicze hasło i mimowolnie parsknęła śmiechem. - Niezłe. Myślisz, że mogę rzucać tym cytatem w czasie lekcji? - zapytała, wyciągając głowę w żywym zainteresowaniu w stronę aslanowej karteluszki.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Naprawdę nie spodziewała się, że nowy rok szkolny od razu będzie obfitował w tak wiele różnorakich emocji. W przeciągu godziny Beatrice czuła więcej niż w przeciągu ostatnich kilku tygodni jej życia! Przewinęła się sprawnie przez pewnego rodzaju tęsknotę, zahaczając o melancholijność, by następnie kłusem udać się w kierunku radości. Tam zabawiła przez chwilę, a potem pocwałowała w stronę gniewu i kompletnej dezorientacji. Tak, zdecydowanie czuła więcej, niż powinna, ale nic nie mogła na to poradzić. Wszyscy wokół działali na nią w ten sposób. Dezorientacja trwa sobie w najlepsze, bo już po chwili Beatrice ponownie unosi jedną ze swoich brwi do góry, kompletnie nie rozumiejąc tego, co jej nowy znajomy, a jak widać, bardzo stary znajomy Perpetuy próbuje jej przekazać. Zerknęła w stronę nauczycielki uzdrawiania, próbując coś więcej zrozumieć z tego wszystkiego, choć nie było to wcale takim łatwym zadaniem. - Specjalnym talentem mówisz? - nutka sceptycyzmu wkrada się w jej słowa, kiedy wypowiada to zdanie. Jeśli Perpa posiadała przynajmniej tak interesujące specjalne talenty, jak Huxley, to z pewnością nie powinna się spodziewać tego, że zaraz usłyszy o konkursie magicznego szydełkowania, w którym to mogłaby zająć pierwsze miejsce. Niemniej, miło było posłuchać ich słodkiego przekomarzania się pomiędzy sobą, bo dowodziło to o fakcie, którego Beatrice i tak zdążyła się już domyślić. Nie trzeba było być tak zaangażowanym w odczytywanie ludzkich emocji i odruchów, jak ona była, aby zauważyć, że tych dwoje naprawdę wiele w życiu łączyło. Patrząc na nich, Trice miała nadzieję, że przyjaźń, którą jej udało się nawiązać z pewną panną ex-prefekt, będzie też trwać, mimo upływu lat. Przywołała na wargi delikatny uśmiech, obserwując ich dokładnie, kiedy to w końcu Perpetua przeszła do interesującego ją znacznie bardziej zagadnienia, o którym miały przecież o wiele więcej dzisiaj podyskutować. Nim jednak to do końca nastąpi, ponownie sięgnęła widelcem w kierunku tarty, tym razem stawiając na znacznie spokojniejszą degustację. Nie zagrażało jej ponownie żadne zadławienie, a na wszelki wypadek, by mieć stu procentową pewność, że nie udusi się za chwilę, upiła jeszcze łyk wody i w ciszy słuchała słów Perpetuy. Bardzo pobieżnie słyszała dotychczas o tym, co się przytrafiło młodej krukonce, ale już teraz miała pewność co do tego, że wszystko, co złe, zawsze spotyka właśnie ją. Miała wręcz ochotę wykonać majestatycznego młynka oczami, ale mimo wszystko, jej maniery na to nie pozwalały w obecnej sytuacji. - Czyli sytuacja wydaje się być naprawdę poważną - skwitowała krótko jej słowa, patrząc gdzieś w eter, bez żadnego, określonego celu. Zawieszenie spojrzenia na całej przestrzeni zawsze pozwalało jej lepiej zebrać myśli. Tak jak i w tym wypadku, kiedy na podstawie strzępów dostarczonych jej informacji, próbowała zrozumieć, jak najlepiej postąpić w danej sytuacji. - A jakby tak posłużyć się dawcą? - mruknęła sama do siebie, nie do końca przejmując się w tym konkretnym momencie swoimi współtowarzyszami. Myślami była już odległe kilometry od Wielkiej Sali i jej problemów. - Tak, to mogłoby mieć jakieś podstawy...
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Przez chwilę tkwimy w swoich czułościach i wspominkach, zadowoleni z siebie jak nigdy. Pewnie dlatego nie zauważam też, że wśród kadry nauczycielskiej przesiaduje również Caine z naszych lat młodości (na pewno nie przez to, że go nie dość dobrze pamiętałem...), który przygląda się nam od czasu do czasu. - Bajarzu? Mówisz jak typowa czterdziestolatka! - parskam śmiechem na to słowo i aż na chwilę odchylam głowę, by pośmiać się odrobinę z tego stwierdzenia. Słysząc lekki sceptycyzm wypływający od Beatrice, wracam jednak do pionu i entuzjastycznie macham głową, by jakoś potwierdzić coś, co w przypadku obecnej, statecznej Perpetuy, wydaje się nie do pomyślenia. - Ja pamiętam ruchy, których powinnaś nauczyć Beatrice. Proponuję też robić konkurs. Ja będę jedyną widownią i sędzią - wysuwam się z bardzo rozsądną propozycją z szerokim uśmiechem. Rozglądam się po potrawach wokół nas, zastanawiając się co wziąć, kiedy przechodzimy do znacznie poważniejszych tematów. Nie przeszkadza mi to, bo przecież pogawędek z Perpą będą mieć na pewno aż nadto, jak również bliższe poznanie nauczycielki eliksirów, która chcąc nie chcąc będzie musiała w pewnym stopniu poznać moją chaotyczną osobowość. Zdążam jedynie wybrać tartę wiśniową i kładąc ją na talerzyku naprzeciwko siebie, nie próbując jej jednak, skupiając się na problemie dotyczącym jednej z uczennic, którą wychwytuję wzrokiem po uprzednim spytaniu Perpy o osobę i jej delikatnym wskazaniu. Również przez chwilę zbieram myśli, starając się coś poskładać jakoś to co usłyszałem i wyjść chociaż z jakimś zaczątkiem rozwiązania tej sytuacji. Pukam palcem po stole z zastanowieniem, słysząc z boku, również przejmującą się tym Beatrice. - Dawcą? - pytam na to, nie rozumiejąc czy miałyby to być organy z innego ciała, a jeśli tak to z jakiego (martwego?) i jak je przystosować do współdziałania z Violą. Przychodzi mi jednak wtedy do głowy inna myśl. - A gdyby była sama dawcą? - Niezbyt wiedząc jak to wyjaśnić biorę do ręki nóż i zakreślam na swojej tarcie wiśniowej kółko w którym rysuję dwie kreski, by przypominało to jakoś miejsce, w których brakuje narządu Violetty. - Nie mamy tylko tego - zauważam i mocniej nożem podkreślam kreski w środku. - A gdybyśmy zrobili eliksir powiększający tkankę, tego przedsionka. Bo rozumiem, że wokół reszta jest nietknięta? - mówię pokazując na tarcie dwa z trzech większych pól w kółku. - I potem spróbowali zmusić nadmiar tkanki do przekształcenia się w struny głosowe? Organi, albo czymś co byśmy wymyślili? - zastanawiam się nad swoja wiśniową tartą, mając nadzieję, że kobiety nadążają za moim tokiem myślenia.
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Mogła tylko przewrócić oczami na słowa swojego przyjaciela, odnośnie jej wieku. Właściwie, to czy nie była właśnie typową czterdziestolatką? Cóż... Jakby się nad tym pochylić, to jednak nie do końca - do typowych przedstawicielek płci pięknej w jej wieku wiele jej brakowało. Na przykład zmarszczek, stonowania, obrączki na palcu, menopauzy za rogiem i gromadki dzieci przy spódnicy... Nie miała absolutnie nic z tej listy. — Myślę, Huxy, że nie robiłabym takiego wrażenia jak dwadzieścia lat temu — zaśmiała się krótko, łypiąc spod ciemnozłotych rzęs na przyjaciela, kręcąc głową z rozbawieniem. Jednocześnie wychyliła się zza niego delikatnie, zerkając na drugi koniec stołu - żeby dostrzec widocznie naburmuszonego @Caine Shercliffe. Uśmiechnęła się z niejakim rozczuleniem - dostrzegając, że mężczyzna pozbył się nie tylko marynarki, ale i poluzował krawat. A teraz z uporem maniaka poprawiał mankiety koszuli, które poprawek na pewno nie wymagały. Znała już jego nerwowe odruchy - naturalnie czując potrzebę ich ukojenia, nawet pomimo dzielącego ich dystansu. Zwinęła ze stołu białą serwetkę - sięgając po srebrzystą różdżkę zza paska swojej szaty. — Condere aetonan — wyszeptała, z wyraźną satysfakcją obserwując jak materiał zgrabnie zagina swoje rogi, przybierając formę małego pegaza. Stworzenia, którego sens zrozumie jedynie Caine. — Di siki — mruknęła jeszcze, ożywiając figurkę, która parsknęła krótko i zaraz wzbiła się w powietrze dzięki papierowym skrzydełkom. Pokierowała aetonanem wysoko nad głowami kadry nauczycielskiej - żeby ostatecznie z gracją, spiralnie opadł tuż przed Shercliffem - obok jego cukierków. Wtedy też ucięła czar - z ukradkowym uśmiechem wracając do swoich rozmówców. W ramach komentarza - gdyby spotkała się z pytającymi spojrzeniami - wzruszyła jedynie ramionami, biorąc kolejny kęs tartaletki. — Taki przeszczep byłby raczej trudny do przeprowadzenia... — zaczęła, poważniejąc, na nowo wchodząc w rolę uzdrowicielki, przejętej stanem własnej pacjentki. Czuła się poniekąd zobowiązana, żeby pomóc Violettcie w jak najszybszy i najskuteczniejszy sposób. Ale i najbezpieczniejszy - nieświadomie powtarzając myśli Huxleya: — Pomijając problem z samym dawcą - pozostaje jeszcze kwestia zgodności tkankowej ze Strauss. To nie są proste sprawy, nawet magia tego nie nagnie, a ostatnie czego chcemy, to zafundować dziewczynie martwicę w gardle... Wyraźnie skrzywiła się na taką myśl - uważnie przysłuchując się Williamsowi i z naprawdę pełną powagą obserwując jak ten 'szkicuje' swój pomysł na wiśniowej tarcie. Przekrzywiła głowę, w zadumie przygryzając delikatnie dolną wargę. — To byłoby chyba najmniej inwazyjne... Choć czy to nie zakrawa nieco o transmutację? Dalej - jeśli uda nam się wyhodować nową tkankę, organi sanentur nie spełni swojej roli, bo nie zregeneruje czegoś, czego nie ma. Z cichym westchnieniem opadła na oparcie krzesła - nie odrywając spojrzenia od zmasakrowanej tarty, która służyła im przy stole za swoisty szkicownik i brudnopis. Widać było, że przez głowę przebiega jej wiele myśli, które z rozwagą obracała na języku, nim ponownie się odezwała. — Mimo wszystko przekształcenie tkanki powinno być prostsze niż odtworzenie strun od nowa. Eliksir musiałby mieć jednak jakiś wzorzec... Wy znacie się na tym lepiej. Jak myślicie? — Zerknęła na Huxa - żeby zaraz potem przenieść pytające spojrzenie na Beatrice.
C. szczególne : Mańkut, Rude włosy, centymetrowa blizna na udzie w kształcie smoka. Na policzkach i nosie ma piegi, które według rodzeństwa dodają mu uroku. Amulet Uroborosa zawsze na szyji +1 ONMS
Wiktor widząc te wszystkie potrawy na stołach jak miło znowu być w domu.-Prawda. Chłopak przeczesał dłonią swe rude włosy w bliżej nieokreślonym nieładzie, które miały jednak swój urok. Chwycił jeden talerz z sałatką i ziemniakami, po czym wepchnął go sobie pospiesznie do ust. - Zamierzasz zjeść to wszystko? - spytał z niedowierzaniem, lustrując sylwetkę @Aleksandra Krawczyk Przewrócił jedynie oczami i wytarł dłonie o jasne jeansy. W szkole jest tyle ciekawych miejsc w tym roku postanowiłem że jakieś odwiedzę co ty na to. - Oj, Olciu Te wszystkie lekcje są taaaaaaakie nudne. Zresztą fajnie mieć starszą siostrę - Wakacje... w porządku, bez rewelacji - uciął krótko temat zajadając się tym razem sałatką. Od ostatniego spotkania z siostrą Wiktor nie był pewny na czym stanęła relacja miedzy rodzeństwem. - Opowiadaj co u Ciebie, jak nowy etap zaczynając od studiów a kończąc na nowej pracy Twoja pierwsza chyba menażeri ze zwierzętami - się za galopowałem, spojrzał na siostrę, dostając nagle słowotoku no cóż różnie bywa w przypadku Wiktora.
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Omal się nie zachłysnął sokiem dyniowym, gdy z ust Hampsona padły gratulacje dla nowych prefektów. Powoli przeniósł wzrok na Freję i odłożył puchar z napojem na bok. – Co – wybąknął cicho, wpatrując się w nią uparcie i czekając na salwy śmiechu i okrzyki mamy cię, nabrałeś się!!!. Dopiero po chwili dotarło do niego co tak naprawdę usłyszał – to nie był żart. Przyciągnął ją do siebie, szczelnie obejmując dziewczynę ramieniem. – Jestem taki dumny – wyszeptał jej do ucha, choć tak naprawdę nie marzył o niczym innym, jak o wykrzyczeniu tego na głos. Odszukał frejową dłoń pod stołem i ścisnął ją mocno, jakby na potwierdzenie swoich słów. – Pomijając to, że jestem wściekły, że mi nie powiedziałaś od razu to.. Naprawdę, nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo się cieszę, że to właśnie ty będziesz pełniła rolę prefekta – jego oczy błyszczały z nadmiaru emocji. Pogładził ją delikatnie po policzku, nie zważając na pytające spojrzenia dookoła. Mało kto wiedział, iż wrócili z Luizjany jako ktoś więcej niż przyjaciele, ale nie miało to żadnego znaczenia. Jego dziewczyna została prefektem Krukonów – tylko to się liczyło. – Jestem tak cholernie dumny, Frelson – powtórzył, uśmiechając się ciepło. Zaraz potem wzruszył ramionami, bo ze wszystkich informacji, jakie przed chwilą usłyszał, ta dotycząca nieobecności opiekuna Krukonów nieszczególnie do niego dotarła. – Zważając na to jakim jest koksem w zaklęciach to albo został mocno znokautowany albo chilluje gdzieś na Bahamach, bo nie jest gotowy na powrót na ten kurwidołek – stwierdził, nie widząc innej opcji. Prawda była taka, że raczej się nie dowiedzą, więc drążenie tego tematu nie miało najmniejszego sensu. – Hej, nie stresuj się. Poradzisz sobie w tej roli doskonale. Radzisz sobie z cymbałem alfa, z resztą imbecyli też dasz radę – wyszczerzył się szeroko, a potem parsknął śmiechem. I coś w tym było – Freja Nielsen została pierwszą osobą, która mogła jakkolwiek doprowadzić go do porządku i pomimo że nie był jakimś patusiarzem czy głupim chujkiem, który nie rozumiał zasad, nie zawsze umiał się zachować. Gdy szamka wjechała na stół, nie czekał ani sekundy dłużej – ładował na talerz kolejne potrawy, wypierając z myśli fakt, że to jego ostatnia uczta powitalna. Freja również wydawała się nieobecna, ledwo skubiąc swoją porcję. – Oho, spójrz – szturchnął ją w ramię, wskazując głową na ciasteczka, które się przed nimi pojawiły. – Trochę się cykam to jeść, bo to się nigdy nie kończy dobrze. Ale no chyba nas nie otrują, nie? – zerknął na Krukonkę. Zapach ciasteczka jednak nie pozwolił mu zbyt długo się opierać. – Jebać to, jedzmy – zarządził. Wróżba, którą zobaczył, wykrzywiła jego usta w grymasie niezrozumienia. – Pilnuj sakiewki, galeony lubią uciekać – przeczytał jej treść. – No litości, jestem biedakiem, który sprząta recepcję, żeby mieć na kromkę chleba. Nie chcę gubić hajsu – burknął. – A ty jak zwykle masz jakieś super mądrości. Ale potwierdzam, powinnaś to zacytować na lekcji. Najlepiej na transmutacji u Patola – zaśmiał się na samo wyobrażenie Freli, która właśnie w ten oto sposób komentuje poczynania profesora.
To w jej przypadku bardzo dziwne, bo miała zwyczajnie ochotę parsknąć delikatnym śmiechem, kiedy słuchała dalszych słów Huxleya. Przecież zazwyczaj nie zachowywała się w podobny sposób, trzymając wszystkie swoje emocje na wodzy i kontrolując je doskonale. A tymczasem ten mężczyzna samą swoją obecnością sprawiał, że dziwne rzeczy się działy. - Skoro tak jesteś pewien zdolności Perpetuy, to jestem przekonana, że konkurs nie miałby najmniejszego sensu, bo przegrałabym z kretesem - stwierdziła znacznie luźniejszym niż dotychczas tonem. Uśmiech wciąż błąkał się na pełnych wargach, kiedy obserwowała, jak nauczycielka magii leczniczej składa, by następnie posłać piękne, papierowe origami. Nie obserwowała jednak toru jego lotu, nie bardzo ciekaw, kto jest adresatem dziwnego rodzaju wiadomości. Ponadto po prostu czuła, że nie jest to jej interes i nie powinna wnikać w takie szczegóły. W końcu kimże była, aby móc rościć sobie jakiekolwiek prawo do posiadania tego typu wiedzy? Po chwili jednak przeniosła swoje zamyślone spojrzenie w stronę Huxleya, który również wykazywał chęć pomocy w tym naprawdę trudnym zadaniu. Beatrice nie spotkała się wcześniej z problemem odtworzenia czegoś, czego kompletnie nie ma w ciele poszkodowanego. Przypadek ten z pewnością zaliczał się do wyjątkowych i należało zrobić wszystko, co w ich mocy, aby dziewczyna mogła wrócić do pełnej sprawności w jak najszybszym czasie. W skupieniu przyglądała się nietypowemu „szkicownikowi” nowego nauczyciela, rozumiejąc to, co chciał przekazać. Nie była pewna, czy to rozwiązanie mogło być odpowiednim, nie znała się aż tak na aspektach medycznych. Pod tym względem musiała polegać kompletnie na wiedzy posiadanej przez Perpetuę, co nie do końca było jej na rękę. Nie to, że nie wierzyła w możliwości nauczycielki, notabene byłej uzdrowicielki w mungu, jednak nienawidziła świadomości bycia zależną od kogokolwiek, nawet od kogoś tak wysoce wykwalifikowanego, jak Whitehorn. Nic jednak nie mogła poradzić, że na kolejne słowa wypowiedziane przez nią, uśmiechnęła się nieco wrednie. –Na pewno nie chcemy dla niej takich przygód? – zanim jednak zobaczyła oburzenie swoim ciekawym pomysłem, postanowiła dodać. – No wiesz, w końcu to Strauss. Uczysz tu niemal tak samo długo jak ja kochana i sama wiesz, ile razy zaszła ci za skórę. A pewnie znaczna większość nauczycieli cieszy się niesamowicie, że przez jakiś czas nie będzie mogła mówić – wyszczerzyła zęby w uśmiechu, bo oczywiście wszystko to, co aktualnie mówiła, było tylko kompletnie nieodpowiednim do sytuacji żartem. Nie mogła się jednak powstrzymać i wiedziała, że uczennica słysząc to, również nie miała by jej tego za złe. Słuchała ich dalszych słów, próbując jeszcze wpaść na jakieś inne rozwiązania. Mniej bądź bardziej inwazyjne, ale z pewnością skuteczne. Wiedziała, że przecierpienie odrobiny bólu w zamian za ponowną możliwość mówienia, byłoby dla Violetty czymś prostym do wykonania. Poznała ją na tyle, że domyślała się, do czego jest zdolna. - Perpetuo, a czy ona przypadkiem nie ma siostry? – zapytała po dłuższej chwili, przypominają sobie o tym fakcie. Podniecenie zaczęło ogarniać jej ciało, bo teraz jej plan mógłby stać się znacznie bardziej realnym. – A gdyby tak pobrać niewielki fragment strun głosowych jej siostry i przeszczepić go a następnie odtworzyć, już w jej ciele całość? Nie musimy wtedy martwić się o transmutację, a i sam przeszczep nie byłby nadto inwazyjny. W końcu to jej rodzona siostra, więc mają ten sam genotyp. – nie wiedziała, na ile jej myślenie w tym momencie było prawidłowe, ale sądziła, że to byłoby najciekawszym i najlepszym rozwiązaniem. I gotowa była bardzo mocno je popierać otwarcie. Wytworzenie kompletnie nowego organu zdawało się być poza zasięgiem obecnych zdolności uzdrowicieli w magicznym świecie, a tak mieliby chociaż cień szansy powodzenia.
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
Zawsze była dla niego młoda i niewinna. Do niej jednej nigdy nie dopierał się w ten bezczelny sposób, w jaki potrafił do innych swoich dziewczyn. Dłonie choć pewnie, to zawsze zupełnie grzecznie przemykały po jej ciele z opiekuńczą czułością i jedynie... patrzył w ten inny sposób, jakby samym spojrzeniem mógł uwieść, czy raczej... uzależnić tym, że w jasnych tęczówkach zawsze można było dostrzec jedynie czysty zachwyt i oddanie. W końcu człowiek jest z natury egocentryczny i przecież on sam był przecież zupełnie przeciętny, nie mając nic wyjątkowego, co mogłoby przyciągnąć do niego tyle kobiet. Nieszczególnie zabawny ani inteligentny, zbyt miły i grzeczny, nadopiekuńczy, za łagodny i zdecydowanie niewystarczająco przystojny, by móc te braki nadrobić. A jednak nigdy nie był sam i choć zawsze to on gonił, to niemal zawsze też w końcu zdobywał. Bo we wszystkich tych wadach, znalazła się taka, która potrafiła być zaletą - w jego oczach można było wyczytać każdą, nawet najdrobniejsza emocję i choć kochał często, to przecież zawsze szczerze. I właśnie to przepełnione zachwytem spojrzenie - uczuciem, któremu nie można było zaprzeczyć - było tym, dzięki czemu potrafił wkraść się w czyjeś łaski. Nie potrafił ukryć tego, co o kimś myślał i jakie miał co do niego odczucia, więc teraz, patrząc na Victorię, nie krył wcale mieszanki podziwu i sympatii w jasnym spojrzeniu, przyjmując jej rzeczowe odpowiedzi i cóż, może nieszczególnie będąc zachwyconym jej chłodem wobec Walsha, a jednak zamyślając się na chwilę nad sensem jej słów. Z samej uczt nie skorzystał zbyt wiele, choć zdecydowanie zjadł więcej mięsa, niż miał w zwyczaju, nie do końca wiedząc czy faktycznie jest to sprawka porządniejszego ugryzienia swojego Wilkołaka czy może to placebo zadziałało na niego tak silnie i wmówił sobie, że nagle potrzebuje w swojej diecie więcej odzwierzęcych produktów. Starał się już nie sięgać po deser, mając na uwadze solidne postanowienie zadbania o ilość spożywanego przez siebie cukru, ale gdy pojawiło się przed nim zgrabne ciasteczko szczęścia, nie potrafił odmówić sobie tej drobnej przyjemności, zawsze tak samo zachwycony, jak taka prostota potrafi być dobra. - Szczęście jawi się w jedzeniu, gwiazdach, koniczynie lub jednorożcu - przeczytał ostrożnie na głos, kciukiem ocierając kącik ust z drobinek chrupkiego ciasta, zaraz już unosząc nie tylko brew, ale i kącik ust w szczerym rozbawieniu. - Gdyby zamiast jednorożca był Wilkołak, to nawet musiałbym przyznać, że trafiła mi się niezwykle szczęśliwa wróżba, ale... - pociągnął od razu dalej, gniotąc kartkę papieru w dłoni i wykręcając głowę w bok, by spojrzeć na Victorię. - ...skoro znów mam szukać szczęścia w jedzeniu, to chyba nie wróży za dobrze - dokończył, upuszczając zwitek na swój talerz, nie chcąc wcale zabierać tej myśli ze sobą, jak zwykle widząc tylko pesymistyczną myśl, gdy cokolwiek dotyczyło jego, a nie kogokolwiek obok. - A Tobie co się trafiło? Coś o miłości czy nauce? - zagadnął i choć próbował ukryć swoją ochotę na złapanie jakiejś plotki w komentarzu Krukonki, to ciepły błysk w oku zdradzał już ciekawską naturę.
Zaśmiała się lekko, słysząc padające z ust młodszego brata pytanie. Niestety nie byłaby w stanie zjeść nawet połowy z tego, co znalazło się kilkanaście minut temu na stołach, nie wspominając o wszystkim. Porcja, jaką sobie nałożyła do ogromnych co prawda nie należała, ale Puchonka była pewna, że i jej nie da rady w całości zjeść. - A w życiu! Prawdopodobnie w pewnym momencie bym pękła i na tym by się skończyło - odparła ze śmiechem i wróciła do spożywania posiłku, słuchając oczywiście wszystkiego, co miał jej do powiedzenia Wiktor. Byli rodzeństwem, chodzili do tej samej szkoły, przynależeli nawet do tego samego domu, a mimo jakoś stosunkowo rzadko ze sobą rozmawiali tak na spokojnie, nie zerkając przy tym na zegarek. Koniecznie musieli to nadrobić, więc naprawdę się ucieszyła, że nadarzyła się po temu okazja. - Jestem pewna, że przesadzasz, chociaż nie mogę się nie zgodzić, że niektóre faktycznie nie są jakoś szczególnie interesujące... Ale to tylko niektóre! - dodała pospiesznie, jakby nie chciała, żeby pierwsze zdanie młody Krawczyk uznał za swego rodzaju zachętę czy coś i przestał chodzić na lekcje. - Poza tym, rok szkolny dopiero się zaczyna, więc nie warto się już na wstępie negatywnie nastawiać. A może właśnie będzie inaczej i nagle odnajdziesz się w czymś, o czym nawet byś wcześniej nie pomyślał? No i jeśli dobrze kojarzę, to chyba dobrze radziłeś sobie z opieką nad magicznymi stworzeniami, więc nie powinien być to dla ciebie nudny przedmiot - powiedziała, zerkając na niego, jakby czekała na potwierdzenie lub też zaprzeczenie tych słów. Nie da się ukryć, że kontakt ze zwierzętami - tymi magicznymi jak i nie - mieli od dzieciństwa, a to wszystko przez ojca, który z nimi pracował. Nic więc chyba dziwnego, że niektóre z jego dzieci postanowiły iść tą samą drogą. Pokiwała jedyni głową, kiedy krótko, dosłownie kilkoma słowami odpowiedział jej na pytanie o wakacje. Nie drążyła tematu, bo szczerze mówiąc nie była pewna, czy może nie przytrafiło się na nich coś, o czym chłopak nie chciałby opowiadać. W takim wypadku naciskanie nie byłoby dobrą opcją. Jej oczy natomiast roziskrzyły się na wspomnienie o nowej pracy, którą podjęła pod koniec sierpnia. - O studiach jeszcze wiele ci nie powiem, bo to dopiero przede mną, ale zapowiadają się obiecująco. A praca... Lepiej chyba nie mogłam trafić! Jestem tam zaledwie od kilku dni, ale to był strzał w dziesiątkę. Robię to co lubię i tak naprawdę nie odbieram tego jako pracowanie, a po prostu zajmowanie się tymi wszystkimi stworzeniami. Trochę jak w domu. - Uśmiechnęła się z lekkim rozmarzeniem, kiedy wypowiedziała na głos ostatnie słowo. Co do nowo objętej posady nie kłamała - czuła się w swojej roli doskonale, choć w głębi duszy wiedziała, że chce jeszcze czegoś ciut innego. I nawet wiedziała czego, ale z podjęciem ostatecznej decyzji musiała jeszcze chwilę się wstrzymać. Poza tym praktyki w Menażerii na pewno na złe jej nie wyjdą.
Paliła się ze wstydu. Płomienie obejmowały jej skórę i krtań nie dlatego, że przed chwilą nazwisko Nielsen padło z ust samego dyrektora, a raczej z powodu niepodzielenia się w porę faktem uzyskania odznaki prefekta z Aslanem; osobą, przed którą nie powinna budować żadnych nowych tajemnic. Było jej niewypowiedzianie głupio, a jego pozytywna reakcja pogłębiała uczucie dyskomfortu i zawstydzenia, które wykwitło różanie na jej policzkach. - Przepraszam - bąknęła tylko cichutko, aby po chwili wtulić nosek w zagłębienie jego obojczyka. Nie chciała, aby tak wyszło. Nawet jeśli Aslan tym razem wziął to za drobnostkę, to w jej umyśle zaczynał kiełkować niepokój podsycany tym, że już na samym początku bez większych powodów postanowiła zataić coś, co i tak by wyszło przy pierwszej lepszej okazji. Taką okazją było właśnie rozpoczęcie roku szkolnego. Na aslanowe uściśnięcie ręki odpowiedziała słabym zaciśnięciem palców na przegubie jego dłoni, nie mając w sobie sił na jakiekolwiek żywsze reakcje. Entuzjazm z bycia prefektem tkwił zawieszony gdzieś wysoko w powietrzu, ale jeszcze nie osiadł na jej ramionach; teraz uginała się wyłącznie pod poczuciem winy i złożonej na jej barkach odpowiedzialności, której będzie musiała sprostać. Dekoncentrujące myśli wyplenił jednak ciepły dotyk dłoni Krukona, która spoczęła na jej rozgrzanym policzku. Uśmiechnęła się nieśmiało, po raz kolejny doceniając jego obecność w swym życiu. - Nie jesteś cymbałem - powiedziała w końcu, bo wcale tak w tej chwili nie uważała (co ta miłość robi z ludźmi, zaślepia, ogłupia i wyłącza jakąkolwiek trzeźwość umysłu). Z ulgą zasiadła przy przepełnionym smakołykami stole, mając nadzieję na to, że uczta upłynie jej na tyle szybko, że widmo odprowadzenia pierwszorocznych do dormitoriów z Darrenem u boku w końcu odejdzie w niepamięć. Wtedy będzie mogła usiąść na kanapie w Pokoju Wspólnym z książką w dłoni, oprzeć głowę na aslanowym ramieniu i czekać na moment, aż zmęczenie odetnie jej świadomość, skutecznie przekierowując w stronę krainy snu. Teraz jednak jej uwagę zwracały migdałowe ciasteczka; niecierpliwie oczekiwała na odczytanie hasła schowanego w tym przeznaczonym Aslanowi. - Nie mogą nas otruć już na uczcie rozpoczynającej rok szkolny - zapewniła głupio, opierając łokcie o blat stołu i podpierając na dłoniach podbródek. - Na żadnej innej też nie mogą - zreflektowała się po chwili, ponaglając go do szybszego rozwinięcia rulonika. Jego treść nie była szyta na miarę słów Paulo Coelho, które najwyraźniej schowano tylko w jej ciastku. - Nie chcę cię martwić, ale masz dziurę w kieszeni szaty - powiedziała, wskazując mu dokładnie miejsce, które mogłoby przyczynić się do faktycznej utraty galeonów. W tym całym zaaferowaniu i próbie pocieszenia Coltona nie zauważyła nadlatującej w jej kierunku sówki. - Poczta? Już? - Zmarszczyła brwi i rozdarła papier, w którym chował się podręcznik do zaklęć. Nie takiego podarku od rodziców się spodziewała, ale może faktycznie nowa funkcja wiązała się z tym, że profesor Voralberg będzie miał ją częściej na oku? Warto było wobec tego nie dawać mu podstaw do wytykania braku wiedzy. Zakodowała w główce, aby poświęcić później chwilę na odpowiedź dla rodziców. Teraz jednak przyglądała się badawczo Aslanowi, który wyraźnie niepocieszony swoją wróżbą próbował osłodzić sobie życie Solonym Karmelem. - Daj spokój, to zapewne jakieś głupoty. Taka niezobowiązująca zabawa. Nalać ci kawy? - Nie czekając na odpowiedź przejęła jego filiżankę i wypełniła ją wspaniałą kapucziną; nie ma nic lepszego niż sto procent arabiki zalanej spienionym (ehe) mleczkiem sojowym.
Czas spędzony poza szkołą dłużył jej się tak niemiłosiernie, że miała wrażenie, że od chwili, gdy ostatni raz zasiadała w Wielkiej Sali, minęło jakieś milion lat i jak przez mgłę pamiętała te trzy Wielkie Uczty, w których miała okazję wziąć udział. Najbardziej wyryła się jej w pamięci oczywiście ta pierwsza, która teraz kojarzyła się jej z bardzo podobnymi do tych odczuwanych obecnie emocjami, wśród których dominowała szaleńcza ekscytacja i niemożliwa do opanowania chęć podskakiwania w miejscu, żeby jakoś dać ujście rozpierającej ją energii; wtedy też towarzyszył jej zarówno Niko, jak i Victoria, a także poznana przypadkowo w pociągowym przedziale Orka, o której wtedy jeszcze nie wiedziała, że zajmie w jej sercu miejsce tuż obok ukochanego kuzynostwa i pozostanie tam po dziś dzień; pamiętała, jak potknęła się idąc w stronę stołka z Tiarą Przydziału, a także jak bardzo się stresowała, oczekując na jej werdykt - czy będzie miała dołączyć do srebrzystoniebieskich Krukonów, wśród których siedziała już dumnie Victoria, czy może do słonecznych Puchonów u boku Nikoli, a może do któregoś z pozostałych domów? Tiara wahała się dość długo, ale ostatecznie Zosia trafiła do grona wychowanków Roweny - choć nigdy do końca nie rozumiała tej decyzji, ale absolutnie na nią nie narzekała, zwłaszcza, że dziadkowie byli bardzo dumni, że trafiła do "najmądrzejszego" domu (pewnie liczyli, że sama przy okazji zmądrzeje; no niestety, nie wyszło), obawiała się tylko nieco, że przez taki podział jej kontakt z beztroskim Niko, z którym zawsze można było wybrać się na ciekawą przygodę, zostanie ograniczony - na szczęście jednak tak się nie stało i mimo dzielących ich dormitoria setek schodów nadal byli nieodzownymi kompanami do pakowania się w tarapaty, eksplorowania tajemniczych zakamarków zamku podczas ciszy nocnej i folgowania swojej wyobraźni podczas wymyślania niestworzonych historii. Nigdy nie zastanawiała się nad tym, jak dałaby sobie radę, gdyby nie nieocenione wsparcie kuzyna podczas choroby - jego listy były tak wesołe, serdeczne i pełne ciepła, że czytając je, czy nieraz tylko słuchając jak odczytuje je na głos domowy skrzat, bo sama nie miała siły podnieść pergaminu, nie potrafiła się nie uśmiechać, choćby słabo i niemrawo, ale zawsze. Wszystkie pamiątki od chłopaka skrzętnie gromadziła w przeszklonej gablotce, a nieco pokracznie przerobioną plakietkę w lepsze dni nawet przypinała sobie do szpitalnej piżamy, paradując tak po korytarzach i opowiadając z dumą każdej pielęgniarce, która tylko miała ochotę jej słuchać, o swoim super kuzynie w Hogwarcie. Wiedziała, że chłopak tak jak wszyscy inni martwi się o nią (zupełnie niepotrzebnie oczywiście), ale uwielbiała sposób, w jaki to okazywał - zamiast załamywać ręce i zakazywać jej wszystkich uciech (jak babcia), fundował jej przygody, ale dbał przy okazji, żeby miała na sobie ciepły sweter i nie przemęczyła się za bardzo. Pomagał stwarzać w jej świecie pozory normalności, a teraz, gdy już oficjalnie mogła powiedzieć, że do tej normalności wróciła, wiedziała, że czeka ich tylko jeszcze więcej miłych, wspólnych chwil. Chwilę wodziła wzrokiem za dostojną Victorią i towarzyszącym jej milusim chłopcem, a na komentarz kuzyna rzuciła mu pytające spojrzenie znad kawałka ananasa na widelcu. Nie żeby miała ochotę na walkę o względy "spoko ziomka Sky'a", ale żywo zainteresowała się jego osobą. Chciała wiedzieć wszystko o każdym. - O, dlaczego? Wątpisz w moje uwodzicielskie zdolności? - zachichotała, bo to słowo było chyba ostatnim, którym mogłaby się opisać, a gdyby próbowała kogoś celowo poderwać, to pewnie tylko narobiłaby sobie wstydu. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej (czy to w ogóle było możliwe) na niefrasobliwy komentarz kuzyna - zazdrościła mu tego luzu, który właściwie sama też w pewnym stopniu posiadała, ale któremu towarzyszyło jednocześnie mniejsze lub większe poczucie winy, że zawodzi dziadków i odstaje od rodziny. Rozmowę o szkole przerwała im dość niespodziewana atrakcja, która przyciągnęła uwagę Zoe, ale niekoniecznie wzbudziła jej aprobatę; wysłuchała z uwagą relacji kuzyna o tym, co się dzieje i kto jest kim, z dość nietęgą miną, która jednak rozjaśniła się po wzmiance o nazwiskach nauczycielek. Zwłaszcza profesor Whitehorn - cóż za majestatyczne nazwisko! - wzbudziła w niej autentyczny zachwyt, bo wyglądała znacznie mniej groźnie od towarzyszki i przypominała jej piękną żółtą frezję. - Ooooch, w takim razie już nie mogę się doczekać magii leczniczej! Ale macie wspaniałą opiekunkę. Bije od niej coś takiego, że mam ochotę pójść do niej na herbatę i spędzić miło wieczór. A kto będzie moim opiekunem? Nie pamiętam, czy dyrektor coś o tym mówił, trochę odpłynęłam jak przemawiał... strasznie przynudzał, a gwiazdy na suficie są takie piękne... - powiedziała, zerkając na gwieździste sklepienie, teraz szalenie zaintrygowana tym, kto zajmie się jej domem - miała nadzieje, że ktoś równie miły i ciepły, co nauczycielka sprawująca pieczę nad Hufflepuffem. Z wdzięcznością przyjęła od kuzyna szklankę soku, dopiero teraz uświadamiając sobie, że cały wieczór przesiedziała bez napoju, a straszliwie zaschło jej w gardle od nieprzerwanej gadaniny. Jak miło, że pomyślał o tym za nią! Chwilę obserwowała uczniów opuszczających Salę, raz po raz wyłapując znajome twarze z innych domów, którym zaraz energicznie machała, choć nie była pewna, czy wszyscy jeszcze ją pamiętali i poznali - w końcu minęło parę lat, nawet jeśli jej piegowata twarz była całkiem charakterystyczna; gdy szum ich rozmów i kroków ucichł, zwróciła się znów w stronę Nikoli, i pokiwała energicznie głową w odpowiedzi na pytanie. - Tak, muszę zdać wszystko, i to wyobraź sobie, że jak najlepiej - dziadek powiedział, że jeśli dostanę coś poniżej Zadowalającego, to oni się poważnie zastanowią, czy ta szkoła to rzeczywiście taki dobry pomysł. Mam wrażenie, że robią wszystko, żebym tylko wróciła do domu. Będę więc zakuwać! - oświadczyła gorzkie wieści dość wesołym tonem, zbyt jeszcze podekscytowana, by przejmować się tym problemem - Jestem kompletną nogą z zaklęć... z transmutacji... eliksirów... bądźmy szczerzy, jestem nogą prawie ze wszystkiego oprócz astronomii i zielarstwa, więc nie mam pojęcia, jak to zrobię. Jak znasz kogoś mądrego, głupku, to załatw mi korepetycje - dodała, szturchając zaczepnie kuzyna i zamyśliła się na chwilę - Albo poproszę Victorię, żeby się pode mnie podszyła i napisała je za mnie... Jak myślisz, wyglądamy na tyle podobnie? Jakbym zrobiła poważną minę? - zastanowiła się, ściągając na chwilę usta w prostą linię i usiłując wyrazem twarzy upodobnić się do kuzynki, ale zaraz parsknęła śmiechem, bo nie była w stanie się nie uśmiechać. Nie dopuszczała do siebie zupełnie na poważnie myśli, że egzaminy mogłyby jej pójść niewystarczająco dobrze i dziadkowie mogliby ją ściągnąć z powrotem, zbyt cieszyła się obecną chwilą, tak przyjemną i tak wyczekiwaną.
Czas nie stał w miejscu. Robili się coraz starsi, zmieniali się, a ona w końcu stawała się faktycznie tym, kim miała już być zawsze, wyrastała na kogoś, kogo chciano w niej widzieć, ale przede wszystkim na kogoś, kto czuł się dobrze z samym sobą, a to było według niej najważniejsze. Nie musiała przecież być taka, jak inni, nie musiała tak po prawdzie spełniać cudzych zachcianek i nie istniał powód, dla którego miałaby nagle stać się kochliwą dziewczyną, nie istniał również powód, dla którego miałaby tak naprawdę rozumieć miłość, czy coś podobnego. Właśnie dlatego sprawiała wrażenie dość oschłej, dostrzegając jednak doskonale pewne sprawy, dlatego też wiedziała, że jej towarzyszowi nadal zależy, choć oczywiście na zupełnie innym poziomie, mogła spokojnie uznać, że był niczym jej starszy brat, który chciał, żeby spędziła swoje życie jak najlepiej, co w pełni jej odpowiadało, ale nie czuła, żeby się jej narzucał. Ani trochę, a jego niemądre zachowania, uwagi, czy po prostu ciepło, jakie od niego biło, choćby wtedy, gdy po prostu siedli, by coś zjeść, było właściwie zaraźliwe, a na pewno bardzo, ale to bardzo miłe. - Szlachetny człowiek wymaga od siebie, prostak od innych - przeczytała, spoglądając na karteczkę, a następnie uśmiechnęła się kącikiem ust, zastanawiając się, czy nie było to raczej podsuwanie jej własnego życia. Można było mówić o tym, że stara się, żeby inni Krukoni uczestniczyli w zajęciach, żeby należycie się uczyli, szykowali na spotkania, chodzili na korepetycje i spotkania kół naukowych, ale nie było nikogo innego, niż ona sama, od kogo wymagałaby tak wiele. Miała być idealna, miała być najlepsza, miała być najmądrzejsza, by móc osiągnąć dokładnie to, czego oczekiwała. I nie liczyła na to, że dostanie to dlatego, że będzie smagać batem innych, powinna otrzymać to jedynie dzięki swojej ciężkiej pracy, której nie zamierzała odpuszczać, chciała ostatecznie pokazać wszystkim, że zasługuje na to, by patrzono na nią z należytą uwagą. - Miłość i ja nie idziemy w parze, Sky - rzuciła jeszcze i żachnęła się aż, po czym spojrzała na niego nadal lekko uśmiechnięta. Widać było, że ta wróżba jej nie przeszkadzała, a słowa, jakie właśnie wypowiedziała, nie bolały jej, ani nie mierziły, były po prostu prawdą. Nadawała się na zakochaną pannę, jak na mugolską celebrytkę, to po prostu się ze sobą nie łączyło i miała tego pełną świadomość. Inni nad tym rozpaczali, mówili jej, że pewnego dnia się zakocha, ale dla niej to nie miało znaczenia, czuła się naprawdę dobrze z tym, jaka była i ze świadomością, że sama chce coś osiągnąć, nie potrzebowała do szczęścia niczego innego, tak po prostu. - Poza tym, daj spokój, to wszystko da się doskonale rozłożyć i stworzyć z tego... Niech pomyślę... Wspaniały nocny piknik na polanie, gdzie z reguły przebywają jednorożce - stwierdziła, kiedy spojrzała na jego wróżbę, zagryzając nieznacznie wargę i starając się złożyć z tych kilku słów coś, co miałoby sens. Nie umiała brać tego w przenośni, nie umiała szukać w tym jakiegoś cichego przesłania, które byłoby jedynie zabawną uwagą, nawet w takim wypadku musiała robić coś, co doprowadziłoby do jedynie sensownych wniosków, co było niesamowicie męczące. Oczywiście, czytywała poezję, ale nie była jej największą fanką, nic zatem dziwnego, że układanie dla niej miłosnych wierszy nie miałoby najmniejszego nawet sensu, bo z miejsca zaczęłaby dopatrywać się w nich czegoś, czego tam nawet nie było. W przeciwieństwie do swojego byłego chłopaka była potwornie wręcz racjonalna, a z wiekiem coraz chłodniejsza, czego nie dało się w żaden sposób pominąć, czy ukryć. Uśmiechnęła się jednak lekko, jakby czekała na to, co na to powie Sky i czy może dostrzeże chociaż kawałek tego, co ona widziała w tej prostej wróżbie.
Wróżba:7otrzymasz prezent od rodziców w postaci podręcznika Zaklęć (+1). Wspomnij o tym w swoim poście, zanim zgłosisz się po nagrodę.
Miał wrażenie, że od tygodnia Odeya próbuje go za coś ukarać, choć kompletnie nie potrafił zrozumieć jakimi pobudkami motywuje swoje zachowanie; unikała go. To była trochę, jak zabawa w kotka i myszkę, a jego z każdym dniem wkurwiało to coraz bardziej. Dziewczyna zawsze dbała o to, by w jej pobliżu znajdowała się któraś z przyjaciółek, w dodatku jako obstawę wzięła sobie panią kurwa prefekt, przy której choć bardzo chciał, to niestosowne zachowanie było w jego przypadku bardzo niewskazane. Jedyna bliskość na jaką mógł sobie pozwolić to przeciągłe spojrzenia, które zatrzymywał na jej postaci kiedy znajdowała się gdzieś niedaleko. Napawał się jej widokiem, choć czuł, że jest to zbyt mało, nawet jeśli budziło w nim niejako uczucie radości. Oczywiście jak tylko zdawał sobie z tego sprawę szybko uciekał wzrokiem, udając obojętność. Tego poranka było podobnie; siedział w Wielkiej Sali przy śniadaniu pogrążony w mało znaczącej rozmowie, jego stalowo-niebieskie tęczówki skupiały się nie na rozmówcy, lecz ciemnowłosej Gryfonce, która z typową dla siebie zaciętością dyskutowała na jakiś temat z koleżanką, kiedy pojawiała się przy nich Olivia Callahan - tak, ustalił kim jest brązowowłosa niewiasta z którą Odey wydawała się być w naprawdę bliskich stosunkach. Dostrzegając znaczne poruszenie, wychylił się lekko do przodu, gdy zobaczył, jak pani kurwa prefekt wręcza jego Worthington prezent. Jebany. Urodzinowy. Prezent. - Że co kurwa?! - warknął ledwie dosłyszalnie, a potem zupełnie ignorując otoczenie - również to należące do Odey - podszedł do niej. - Chodź ze mną - oznajmił z niebywałym spokojnie, chwytając ją za łokieć. - Lepiej bez scen - dodał, posyłając jej lodowate spojrzenie. Tylko w nim widoczne były jakiekolwiek uczucia. Choć był zły - nie to było ogromne niedopowiedzenie. Stan w jakim obecnie się znajdował był czymś na kształt agonalnej furii, która w jego przypadku odznaczała się obrazem stoickiego spokoju.
Po lekcji wudeżetu, nie miała ochoty rozmawiać z Daemonem. Była zła przede wszystkim na siebie, za to, że pozwoliła, aby ją sprowokował i podszedł przy wszystkich. Skutki tego, wcale ją nie obchodziły; zwyczajnie nie mogła znieść przegranej w ich prywatnych "bitwie". Właśnie dlatego nie zwracała uwagi na jego osobę, mijającą ją na korytarzu, czy też zaczepne spojrzenia podczas posiłków w Wielkiej Sali czy na zajęciach. Ignorowała go. Tak. Bo wiedziała, że im dłużej to robi, tym bardziej zdaje sobie sprawę z tego, że cholernie za nim tęskni. Przecież mnie masz... Te słowa odbijały się echem w jej umyśle raz po raz, kiedy łapała się na tym, że analizowała ich chorą znajomość. Miała go, ale tylko wtedy, kiedy on tego chciał i jednocześnie - co było jeszcze bardziej pojebane z jej strony - kiedy ona na to pozwoliła. Czy ona sama wie czego konkretnie chce? Powinna sobie odpowiedzieć najpierw na to pytanie, zanim zacznie z kimkolwiek rozmawiać o jakichkolwiek relacjach. Podobnie było z Noah... Pora śniadaniowa przebiegała spokojnie. I zanim Odeya zdążyła zjeść to co nałożyła sobie na talerz, ktoś zaczął temat Quidditcha i już było po jej jedzeniu. Rozmowa rozwinęła się do tego stopnia, że nawet nie zauważyła, kiedy przy niej pojawiła się Liv z pakunkiem i życzeniami urodzinowymi. Wytuliła ją za wszystkie czasy i już miała dorwać się do prezentu, aby zobaczyć co przyjaciółka jej podarowała, kiedy znikąd obok niej pojawił się Daemon, ciągnąc ją za rękę w stronę wyjścia. - Ej... - zaczęła pretensjonalnym tonem, jednak ostatecznie postanowiła poczekać z wrzaskami, aż wyjdą na przed salę. - Co Ty sobie wyobrażasz?! - wypaliła do niego, wyszarpując rękę z uścisku chłopaka. Przystanęła, wbijając w niego wściekłe spojrzenie. Twarz Ślizgona za to, nie okazywała żadnych emocji. Była jakby martwa, nie mogła z niej nic wyczytać, dopiero kiedy przeniosła wzrok na jego oczy, było jasne, że jest równie rozjuszony co ona. - Masz jakiś problem? Spłoszyłam Ci blondi koleżankę i nie masz się z kim zabawiać po kątach? - dodała po chwili, zakładając ręce na piersi i przypominając sobie tamtą Krukonkę, która miała czelność przerwać im na huśtawce. W tej chwili Ode nie była już tak wkurzona tą sytuacją, jedynie chciała jej użyć jako zaczepki, żeby się odegrać za wyciągnięcie jej siłą z Wielkiej Sali.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Bycie dla Odey niczym powietrze było ciekawą odmianą od tego, czym do tej pory charakteryzowała się ich znajomość. Dziewczyna stroniła od jego towarzystwa bardziej niż kiedykolwiek i niż by sobie tego życzył. Nawet nie próbował doszukiwać się w jej zachowaniu logiki, bo przecież to, co robiła było wręcz irracjonalne, zwłaszcza, że spore grono osób - w tym również nauczyciele - dowiedziało się o łączących ich koneksjach. W dodatku sądził, że bardziej zła była o to, co wydarzyło się podczas ich przypadkowego spotkania przy huśtawce, kiedy to jego towarzyszka - nie będąca Gryfonką - wykazała się większą niecierpliwością niż przypuszczał wywołując złość u panienki Worthington. Czyżby zazdrość? Prawdopodobieństwo tego, że Odey w tamtym momencie towarzyszyło właśnie to uczucie było duże, zaś u Daemon myśl, że ciemnowłosa mogłaby być o niego zazdrosna wywoływała coś na kształt satysfakcji, która unosiła kącik jego ust ku górze. W rzeczy samej - czarownica miała go wtedy, kiedy on tego chciał, ale jednocześnie uzależnione było to również od niej samej, choć może dopiero niedawno sobie to uświadomiła. Nie mając jej przyzwolenia, nie dostając z jej strony żadnego znaku zdegradował się do roli obserwatora, uparcie wmawiając sobie, że była to również jego decyzja, nawet jeśli każdego kolejnego dnia coraz dotkliwiej odczuwał, iż wcale tak nie jest. Jak długo będzie w stanie wytrzymać ten rodzaj rozłąki? Nie zdążył odpowiedź na to pytanie, kiedy w jednej sekundzie wzburzony malującym się przed jego oczami obrazkiem znalazł się przy Odey. Nie zamierzał rozmawiać z nią przy wszystkich, a i ona po raz pierwszy postanowiła wykazać się rozsądkiem powstrzymując wyrażenie swojego oburzenie do momentu, aż drzwi wielkiej sali się za nimi zamknęły. Pociągnął ją w jedną z odnóg korytarza, która była rzadko używana, a dodatkowo pozwalała im na odrobinę prywatności. Nawet nie mrugnął kiedy zatrzymała się tuż przed nim. Bawiła go jej złość, którą wręcz ociekała. Uśmiechnął się do niej ironicznie. Doskonale wiedział, że niczym tak bardzo nie doprowadzał jej do szaleństwa jak właśnie tym drobnym, aroganckim gestem. Jego rozbawienie pogłębiało się z każdym kolejnym wyrzuconym przez dziewczynę pytaniem. Była na niego wkurzona, zaś jego ogarnęło rozbawienie, choć kilka sekund wcześniej miał ochotę coś rozwalić. Nie zamierzał odpowiadać, na a jego twarzy zagościł ten charakterystyczny kpiący uśmiech, którym zawsze podczas potyczek słownych doprowadzał ją do szału. Przyciągnął ją do siebie, zaciągając się powietrzem, chłonąc tę chwilę niczym orzeźwiającą zimową bryzę, po czym pewnie popchnął na pobliską ścianę, uniemożliwiając jej ucieczkę; położył dłonie po obu stronach drobnego ciała. - Okłamałaś mnie - stwierdził, wpatrując się w nią stalowym, lodowatym spojrzeniem. - Nie wiesz, że nie ładnie tak kłamać? - zapytał czysto retorycznie, choć spodziewał się usłyszeć odpowiedź z ust Gryfonki. Zaśmiał się gardło, sunąc opuszkiem palca po jej lekko zaróżowionym ze złości policzku.
Skoro tak mu się podobało bycie ignorowanym, to dlaczego tego dnia to przerwał i znowu zaczął ją zaczepiać? Czego on znowu od niej chciał, kiedy było tak ciekawie, gdy mijali się bez słowa na korytarzach? Tylko czy unikała go bardziej przez lekcję wudeżetu czy przez sytuacje na błoniach? Chyba chodziło o całokształt. Przez to, że uświadomiła sobie wreszcie, że ma on nad nią większą kontrolę niż myślała, próbowała odciąć się od niego. Przeraziło ją troche to, że się zmieniła. Owszem, zawsze była zawzięta, uparta i nie bała się konsekwencji, jednak przez to, że pozwoliła sobie na takie zachowanie na lekcji... była pewna, że w tamtej chwili nie panowała nad sobą. I to nie tak, że chce zwalić winę na Ślizgona. Naprawdę była bardziej wkurzona na siebie za to, że pozwoliła sobie tę kontrolę odebrać. Dlatego musiała działać i uciąć ten wpływ, który na nią miał. Nawet była w stanie dość długo wytrzymać dystans, który sobie sama nałożyła, o ile nie słyszała jego głosu. To była ta część Daemona, która czasami wystarczyła, aby poczuła dreszcze na plecach. Starała się przyzwyczaić jak najbardziej do tego tembru, który dźwięczał jej w uszach jeszcze długo po wypowiedzeniu przez chłopaka słów, jednak ile razy by go nie słyszała, za każdym razem było to samo. Już nawet sam jego widok, po jakimś czasie wywoływał u niej mniejszą "wewnętrzną fascynację", dopóki nie otworzył ust... Więc najprościej było jej zwyczajnie go ignorować. Tym razem jednak została zmuszona przez niego do opuszczenia znajomych i wyciągnięta za ramię z Wielkiej Sali. W tej sytuacji, nawet głęboki, niski głos nie był w stanie go uratować. Czy jemu rozum odebrało? Na jakiej podstawie ma czelność tak ją traktować? Czy pomyliła się mu z którąś z tych pustych lasek, które latają za nim jak szczeniaczki? Te wszystkie myśli zajęły jej głowę, kiedy przemierzała korytarz, niedaleko wielkiej bramy wejściowej na dziedziniec, ciągnięta (dosłownie) przez Ślizgona. Jednak kiedy w pobliżu nie było już nikogo, nie mogła na to już dłużej pozwalać. Wyswobodziła się z jego uścisku i zalała go potokiem słów (jak to zawsze miała w zwyczaju, kiedy była rozwścieczona). Pretensja w głosie, która wysuwała się na pierwszy plan, stała się dla niego czymś zabawnym, a Gryfonka zupełnie nie wiedziała na jakiej podstawie. Czy wyglądała jakby żartowała? Jednak zobaczywszy jeden z jego ironicznych uśmieszków, nie była w stanie powstrzymać naturalnej reakcji, którą chłopak powinien już doskonale znać. Zmrużyła oczy, nieco napinając mięśnie ramion i tułowia, po czym wzięła gwałtowny wdech i już miała zamiar wyskoczyć do niego z kolejnym tsunami słów, kiedy przyciągnął ją, aby za chwilę przyszpilić do ściany i uwięzić między swoimi ramionami. Zacisnęła zęby, wydając z siebie dźwięk poirytowania. - I Ty mówisz, że nie traktujesz mnie jak swojej zabawki?! Rzucasz mną jak jakąś szmatą! - wycedziła przez zęby, zbliżając twarz ku niemu, tak aby dzieliły ich jedynie milimetry i patrząc mu prosto w oczy, usłyszała kolejne słowa Ślizgona. - Odezwał się Pan Nieskazitelnie Czysty. Dobrze, że Ty nie robisz "nieładnych" rzeczy. - rzuciła ironicznie, już nieco spokojniej, odrywając gwałtownie twarz od jego dłoni, którą dotknął jej policzka. - Mów o co chodzi, a nie prawisz mi jakieś moralne kazania, jak mój ojciec. - mruknęła w końcu, przenosząc wzrok na powrót na jego szaro-błękitne tęczówki. Naprawdę nie miała pojęcia o czym on pieprzy. To, że nie rozmawiała z nim od kilku dobrych tygodni oraz jego prostackie zachowanie, jakim się pochwalił, wyciągając ją siła z Wielkiej Sali, sprawiły, że na moment zapomniała o jego idealnie wyrzeźbionym ciele, seksownym głosie czy hipnotyzujących oczach. Z każdą sekundą nakręcała się coraz bardziej, a ograniczenie jej ruchów w tym momencie zupełnie nie pomagało jej się opanować. Znów robił wszystko aby przejąc nad nią kontrolę, a ona wreszcie zaczęła wykazywać prawidłową reakcję obronną - przeciwstawiać się mu.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Czy w jego przypadku słowo ciekawe było jednoznaczne ze stwierdzeniem, że coś mu się podoba? Absolutnie nie. Daleki był od czerpania przyjemności jedynie z widoku Odey gdzieś pośród innych osób, braku możliwości dotknięcia jej rozgrzanej skóry czy poczucia upajającego, słodkiego zapachu jaśminu. Były to rzeczy, które niejako doprowadzały go do szaleństwa, jednak starał się zachować spokój i dystans, jakiego oczekiwała dziewczyna. Argumenty, którymi Gryfonka tłumaczyła swoje zachowanie brzmiały tak, jakby próbowała się za wszelką cenę usprawiedliwić i nie chodziło o to, co wydarzyło się na lekcji. Ona chciała w głupi, trochę naiwny sposób uzasadnić to, dlaczego go unikała. Chłopak w zasadzie ani razu nie zrobił czegoś, czego ona by nie chciała; za każdym razem dawał jej wybór i to Odey podejmowała ostateczną decyzję, do której on się dostosowywał. Prawda. Były momenty w których wywierał na niej pewnego rodzaju nacisk, czasem używając przewagi w postaci siły, zupełnie tak jak teraz, kiedy przywodził ją do kamiennej ściany, niemniej nigdy świadomie fizycznie by jej nie skrzywdził. Wola walki Odey, próba przeciwstawienia się mu chociażby za pomocą słów była dla niego czymś niezwykle pięknym. Choć twarz ciemnowłosej czarownicy stanowiła idealny obraz wkurwienia, a jej lazurowe tęczówki ciskały w niego gromami, nie mógł powstrzymać uśmiechu zadowolenia, który uniósł kąciki ust Daemona delikatnie ku górze. Jednak wystarczyło, że Od skończyła mówić a twarz Ślizgona zmieniła się w posągową maskę. - Dobrze. Inaczej - oznajmił chłodno, aczkolwiek niezwykle spokojnie, co w obecnej sytuacji musiało być dla dziewczyny zaskakujące, zważając na fakt, że kiedy ostatni raz określiła siebie w taki sposób spotkała się z jego gniewem. Opuścił ręce wzdłuż ciała, tym samym uwalniając ją zza "krat", ściągnął łopatki, wyprostował się, przez co wydawał się być wyższy niż w rzeczywistości, a w dodatku jego aura nabrała nieco arystokratycznego obrazu. Odwrócił się do niej bokiem, jakby w zamyśleniu opuszkami palców przejeżdżając po brodzie, która nosiła na sobie ślady dwudniowego zarostu. Wciąż milcząc zrobił kilka kroków naprzód, by następnie obrócić się na pięcie i wrócić do poprzedniej pozycji stając naprzeciwko Odey, jeśli ta nie postanowiła sobie tak po prostu pójść, czego mógł się po niej spodziewać. Niemniej liczył na to, że jej wrodzona ciekawość nie pozwoli, by ruszyła się z miejsca. - Masz dziś urodziny - oznajmił, choć nie było to wiekopomne odkrycie, raczej stwierdzenie faktu, który początkowo wywołał w nim furię. Oczywiście całkowicie zignorował każde ze słów Gryfonki, nie komentując ich w żaden sposób, pewne kwestie już sobie wyjaśnili i powinno to do niej dotrzeć, jeśli nie - cóż jej problem. - Nie w grudniu - dodał na powrót stając od niej w odległości kilku centymetrów, z tej odległości poczuć mógł woń słodkich perfum. Położył dłoń na zimnej ścianie, tuż obok głowy brunetki. - Nie ładnie tak kłamać, Worthington - powtórzył, przytykając swoje czoło do jej. - Z twojej winy, nie mam dla ciebie prezentu, a miałem plany… - mówił daje, nie pozwalając by mu przerwała. Lewa dłoń chłopaka zaczęła błądzić po ciele Gryfonki; wpierw dotknął jej policzka, następnie sunąc niżej zjechał na odsłoniętą skórę szyi, była taka przyjemnie ciepła i delikatna w dotyku. Westchnął przeciągle. Zbadał owal jej ciała, zaciskając dłoń na biodrze, mocniej niż powinien. - Trochę je pokrzyżowałaś, ale… - urwał, pochylając się w stronę jej ucha, którego płatek lekko przygryzł - Dziś spełnię twoje jedno życzenie, jakie tylko chcesz. Masz minutę na zastanowienie - wyszeptał.