Największe pomieszczenie w zamku, to tu odbywają się wszystkie uczty i bale. Oświetlone jest przez lewitujące w powietrzy tysiące świec. Wspaniałe, wysokie sklepienie zawsze odzwierciedla prawdziwe niebo, bez względu na to czy świeci Słońce, czy pada deszcz. Każdego ranka, przy śniadaniu zlatują się sowy przynosząc gazety i listy od rodziców oraz znajomych. Lądują przy stołach czterech domów - Slytherinu, Ravenclawu, Hufflepuffu i Gryffindoru, które zawsze zastawione są mnóstwem pysznego jedzenia. Na samym końcu sali ustawiony jest mniejszy stół, nauczycielski, gdzie na honorowym miejscu zasiada dyrektor.
Niepewnie spojrzała na niego swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Co jak co ale nie miała zamiaru eksperymentować z alkoholem. Czemu? Zawsze po większej jego dawce zaczynała się śmiać i mówić osobą w okół niej, że ich kocha. Niby nic takiego i niektórzy mogliby to uznać za słodkie, jednak ona sama nie uważała tego za takie. Było to dla niej za każdym razem krępujące przeżycie i nie chciała aby chłopak był tego świadkiem. Czuła jednak, że nie będzie w stanie go oderwać od amfor. Pokręciła głową w rozbawieniu. Czuła, że nie chce o tym rozmawiać tak więc nic więcej nie powiedziała zatapiając się w swoich myślach. Zastanawiała się jak miewa się jej brat. Niby utrzymywali ze sobą kontakt listowy, wiedziała mniej więcej co dzieje się w domu jednak to nie było to samo co kontakt cielesny. Odbierając kieliszek od Rasha uśmiechnęła się, niepewnie spoglądając na trzymany przez nią kieliszek. Czerwona ciecz wyglądała przepysznie, a je zapach aż ślinka sama ciekła do ust. Za wtórowała mu w toaście i uniosła naczynie do ust. Kompozycja smakowa wina uderzyła w jej kubki smakowe. Musiała przyznać, iż było przepyszne. Słodkie. - Pyszne. - uwielbiała słodkie wina. Inne była dla niej gorzkie. Po spróbowaniu tego konkretnego nie miała najmniejszej ochoty przestawać na jednym czy dwóch kieliszkach. Wiedziała doskonale, iż może tego żałować na drugi dzień lecz teraz było jej to obojętne. - Możemy zostać przy tym. Jest wyśmienite. Nie dane jej było cieszyć się tym zbyt długo. Widząc spanikowanych ludzi i słysząc trzask rozbijanego szkła rozejrzała się w około siebie. Scena na której jeszcze chwilę temu grali muzycy była w ogniu przez co dym po woli wypełniał Wielką salę. Jednak na scenie ogień nie poprzestał. Jego zasięg zaczął się niebezpiecznie poszerzać schodząc ze sceny na parkiet na którym była trawa. Ludzie w panice próbowali wydostać się z Sali. Nie chcąc zgubić Rasheeda złapała go mocno za rękę. Nie sądziła, że coś może ją tak bardzo wystraszyć, a jednak. Wystraszona spojrzała na chłopaka. Od dziecka Oriane bała się ognia. Widok jego przywołał wspomnienia które za wszelką cenę chciała ukryć. Chciała jak najszybciej wyjść z sali i uciec od tego miejsca jak najdalej jednak nie było jej to dane. jednak z fontann znajdująca się najbliżej nich eksplodowała. Może i dziewczyna by się tym nie przejęła gdyby nie fakt, iż odłamki tej felernej fontanny wbiły się w jej ramię. Krótki krzyk wydobył się z jej gardła. Szybko puściła rękę partnera i złapała się za zranioną rękę w duchu modląc się aby ten koszmar szybko się skończył.
kostka: 2
Autor
Wiadomość
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
To nie była szczera irytacja, ale przed Liamem czekała długa droga, aby w ogóle zacząć poprawnie analizować zachowania Mefisto. W gruncie rzeczy lubił przecież wygadane osoby - bardziej mu się podobało takie trajkotanie od zawstydzonej ciszy. Cenił ludzi, którzy nie bali się zabrać głosu, a przy tym bardzo lubił posiadać informacje. Obserwacje to jedno, mały wywiad to drugie. Słuchał zatem, tylko trochę wyklinając tę rozkosznie pogodną postawę chłopaka, który niemal mi tu już śpiewał. Przepraszający uśmiech spotkał się z tym tajemniczym. Nox bardzo często przywoływał na usta ten pół-uśmieszek o zabarwieniu tryumfalnym, przez który można było sądzić, że ma jakiegoś asa w rękawie. Teraz faktycznie miał. Pierwotnym planem było sprawdzenie, czy Puchon w ogóle przeżył tamto zdarzenie; w rozmowie zaczął jednak wywlekać sprawę i jakby chełpić się tą niepewnością, zmieszaną ze strachem - Mefisto szczerze wierzył, że nieznajomy zaczynał podświadomie wyczuwać o co chodzi. Dwudziestolatek zupełnie inaczej podchodził do osób, które spotkał w swojej drugiej postaci. Miał przed oczami wizję tego samego dzieciaka, ale jakby wyostrzonego przez niezawodny zmysł wzroku wilkołaka; czuł niby wzmożony zapach i otulał się schowaną w pamięci bliskością. Teraz rozpoznałby już go wcześnie, podobnie jak wyczulony zrobił się na obecność Fire. - Bardziej niż ludzi - przytaknął, choć ostatnio jakby oddalił się od swoich przekonań. W życiu każdego człowieka musiał nadejść moment, w którym kwestionował podjęte decyzje. Fakt faktem Ślizgon dalej uważał wilkołaki za niesamowite stworzenia, bezwzględnie dzikie i wolne, potężne do granic możliwości. - Ale w ogóle mam słabość do zwierząt - dodał, jakby dla złagodzenia, aby pogłaskać zaraz traszkę ze sporą dawką czułości. Dalej pokutował za to, jak zranił w lesie kuguchara; odruch pozbycia się zagrożenia był silny, a likantropia pobudzała zupełnie nowe pokłady agresji. - Mam nadzieję, że nie - zaśmiał się krótko, nagle w wyśmienitym humorze, bo jego rozmówca zaczął kojarzyć fakty. Wzrok Mefisto powędrował również do jego szyi i ostatkiem sił powstrzymał się od złośliwego oblizania warg; jedynie zwilżył dolną koniuszkiem języka, stawiając na subtelność. Dawał mu czas na poskładanie wszystkiego w całość, choć powolutku zaczynał się niecierpliwić. - W tym przypadku nazywam się „zły wilczek”... Ale w papierach mam wpisane Mefistofeles Nox. - Mrugnął do Puchona, nie przejmując się tym, że w jego wykonaniu tego typu „zaczepnie miłe” gesty wyglądały raczej psychopatycznie i niepokojąco.
Spotkał się niejednokrotnie ze słowami, jakoby niektórzy ludzie mieli cenić sobie zwierzęta bardziej od swoich własnych pobratymców. Sam uchodził raczej za niezwykle towarzyską personę, a przynajmniej w gronie znanych sobie osób. Lubił otaczać się przyjaciółmi, jednak dla każdego przychodziła taka chwila, gdy chciał odciąć się od wszystkiego, co z człowiekiem miało cokolwiek wspólnego. Spędzanie czasu w towarzystwie własnego kota czasami bywało lżejsze w obyciu, niż ugadywanie się z oceniającymi, wymagającymi ludźmi. Przy zwierzętach zawsze można być prawdziwszym… niemniej jakkolwiek zrozumiałby psa, chomika, papugę czy właśnie mruczka… wilkołak wydał mu się osobliwy. Chyba, że faktycznie przemawiają przez niego uprzedzenia i teraz każdy miał swoją ulubioną, ludożerną bestię, a Liam okupuje tyły w podążaniu za zwyczajami. - Oh! – nieco się wyprostował na wzmiankę o słabości do zwierząt, upatrując sobie w tym temacie w końcu coś, co nie przyprawiało go o dreszcze. Pomimo tego, że nie wyglądał na specjalnie rozluźnionego, wciąż starał się zachowywać przyjaźnie, z przyzwoitą dawką pozytywnej energii. – Również lubię zwierzęta. Poza traszką mam jeszcze kota. Ma już trochę lat, więc nie jest specjalnie żywiołowy, ale mnie to nie przeszkadza. – hej, Liam… parę sekund temu nie postanowiłeś przypadkiem, że przestaniesz kłapać jęzorem…? – Czasem mam wrażenie, że przyrósł mi do poduszki. Schodzi z niej praktycznie tylko wtedy, gdy sam zamierzam się położyć spać. Ale… zawsze to nagrzane, prawda? – uśmiechnął się, próbując znowu zagadnąć chłopaka. – Też masz jakieś zwierzę? Pytanie uprzedziło ciekawą informację, że Ślizgon nie tylko lubił zwierzęta, ale na swój sposób sam nim był… a Liam chciał tylko zaszyć się w opustoszałym miejscu, by w spokoju móc odpisać na wszystkie otrzymane w ciągu tego tygodnia listy… Sympatyczny, ciepły uśmiech powoli zszedł mu z twarzy, zostawiając na niej ułamek tego samego przerażenia, które wgniotło go w ziemię ledwie kilka nocy temu. Mężczyzna dość dosadnie przedstawił mu fakty i nie było żadnej możliwości, by Liam nie zrozumiał wcześniej rzucanych aluzji. Poza tym godność Ślizgona faktycznie obiła mu się o uszy. Odsunął się od niego nieznacznie, wydając się trochę skulić, jakby wcześniejsze pytanie o posiadane zwierzę przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, a ekscytacja związana z nowym tematem nagle gdzieś wyparowała. Siedział tak beznadziejnie skołowany, czując, że najchętniej zwiałby teraz do dormitorium, ale chociaż zajęło mu to dłużące się sekundy, w końcu doszedł do wniosku, że w Wielkiej Sali, przy świadkach, nic nie powinno mu grozić; Nox wydawał się raczej świadomą jednostką. Poza tym… wciąż miał traszkę, a Liam nie chciał jej zostawiać samej. - … to trochę niezręczne. – przyznał w końcu, przełamując lekko pobladłą twarz, delikatnym uśmiechem. Pamiętał tego potwora, ale teraz miał przed sobą człowieka, więc nie potrafił się go długo bać, gdy wydawał mu się dość w porządku… jakkolwiek dziwnie nie czułby się na rzucane przez niego gesty. Przez jeszcze jakiś czas nie wiedział co ze sobą zrobić, więc nieporadnie przeczesał włosy ręką, zbierając myśli. – Pomijając fakt, że najprawdopodobniej stałeś się moim nowym boginem, jesteś pierwszą osobą, która na przywitanie postanowiła mnie polizać. – jak zawsze w niewygodnych dla siebie sytuacjach, starał się obrócić wszystko w żart, choć Nox musiał widzieć, że chłopak czuł się przy nim nieswojo. – Dlaczego to zrobiłeś? I... byłeś wszystkiego świadomy? Mefistofeles był pierwszym wilkołakiem, z którym przyszło obcować Liamowi. Nie potrafił nic poradzić na to, że poza strachem i niepokojem, wzbudzał w nim także ciekawość.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Puchon z pewnością nie był zbyt dobrą osobą do wspólnej nauki - Mefisto patrzył na niego i zastanawiał się, czy ten potok słów występował zawsze, czy tylko czasem. Jak spokojnie usiąść nad książkami? Jak zjeść posiłek? Jak odpocząć, jak przetrwać chorobę? Ślizgon był niemal pewny, że niektórzy ludzi są ze sobą w jakiś sposób związani. Siódmoklasista bez problemu wyrobił dzienny limit słów Noxa, a rozmawiali raptem parę krótkich minutek. Dwudziestolatek podparł się o blag stołu, odrywając spojrzenie od rozmówcy i zajmując się traszką. Przynajmniej tematy nie były zbyt nużące - co jak co, ale zwierzęta rzeczywiście stanowiły czuły punkt wilkołaka. - Pracowałem w menażerii - wyjaśnił krótko, pomijając kwestię zwolnienia. Dalej nie rozumiał, czemu właściciel lokalu tak piekielnie uparł się, żeby obarczyć go winą za wszystkie grzechy świata. Mefisto był porządnym pracownikiem, w szczególności kiedy zależało mu na pieniądzach - wolne brał regularnie co miesiąc, aby podczas pełni nie zasiedzieć się w sklepie. Najwyraźniej to było już zbyt wiele. - Teraz mam kotkę. Jak spotkasz kiedyś na korytarzu białą kulkę nieokiełznanej energii, to pewnie będzie to Litka. - Sam już nie wiedział, w co gra. Straszył chłopaka, nękał go i żmudnie naprowadzał rozmowę na odpowiednią ścieżkę, ale jednocześnie jakby w porywie samotności wcale nie chciał kończyć rozmowy. Było coś tak niewinnego w tym dzieciaku, że Mefistofelesowi aż głupio było po tamtej akcji. Nie była zamierzona - na Fire i Biancę wyskoczył, ale siódmoklasistów planował wyminąć. Najchętniej w ogóle by im się nie pokazywał na oczy... Obserwował ten strach, którego chłopak już nijak nie ukrywał. Mefisto poczuł jak wzdłuż kręgosłupa przebiega go przyjemny dreszcz, przypominający jak bardzo odurzające potrafi być tkwienie w takiej sytuacji. Było coś niezwykle władczego na pozycji, którą obrał - którą Puchon mu udostępnił. Cmoknął z niezadowoleniem na to odsunięcie się, bowiem było ono zupełnie zbędne. Chłopak sam szybko do tego doszedł, wyraźnie próbując wybrnąć z zakłopotania. Nox jedynie zapewnił mu czas na przetrawienie informacji. W pokojowym geście zostawił nawet traszkę, aby nie mógł być posądzany o trzymanie małego zakładnika. Nie był aż takim potworem, dobra? - Schlebiasz mi - poinformował swego towarzysza, a skoro traszka dostała nieco spokoju, to Mefisto potrzebował zająć dłonie czymś innym. Początkowo w tak charakterystyczny dla siebie sposób szarpnął za brzeg bandaża, później bezceremonialnie wziął kałamarz stojący na stole, zatkał go i zaczął obracać w palcach. Skupił wzrok na ciemnej cieczy przelewającej się w naczynku. - Ale, jak widzisz, normalnie się tak nie witam. No, to zależy... - W uśmiechu Noxa pojawiło się coś bardziej zaczepnego i niemalże wyzywającego. Aż głupio było się przyznać, ale sam był zaskoczony swoim wilczym zachowaniem - być może problemy emocjonalne odbiły się na nim na tyle mocno, że utrzymanie kontroli w niektórych momentach stało się utrudnione. Ślizgon nie miał siły ani ochoty na dogłębną analizę. - Świadomość to jedno, pełne opanowanie to drugie - mruknął w zamyśleniu. Odstawił kałamarz trochę zbyt gwałtownie, przez co głośne stuknięcie odbiło się echem w wielkim pomieszczeniu; naczynie nie ucierpiało, na szczęście. Z tymi zakłóceniami magicznymi można było zupełnie przypadkiem narobić okropnego bałaganu. - To raczej pokusa, której ciężko się w całości oprzeć. Nie chciałem na was napadać, samo tak wyszło - nie był najlepszy w przeprosinach, nie wiedział nawet czy właśnie to próbował zrobić. - Przypomnij mi swoje imię...? - I co on robił w Slytherinie? Przecież wyraźnie miał słabość do sierotek z Pucholandii...
Miłe rozmowy o kotach zeszły na dalszy plan, choć Liam z pewnością nie przejdzie obojętnie obok wspomnianej przez mężczyznę białej kulki. Jeżeli tylko uda mu się ją dojrzeć wśród potoku uczniów, nauczycieli i innych zwierząt, z pewnością przy niej przykucnie i podrapie za uchem. Miał tylko nadzieję, że mruczek nie szedł w ślady właściciela i nie skrywał drugiej, potwornej natury, która aktywuje się przy pierwszym pogłaskaniu po łbie… Obserwował go wciąż z nieukrywanym dystansem, nie zamierzając reagować na pełne niezadowolenia cmoknięcia Ślizgona. Według szatyna, jego własne reakcje miały swoje dość dobre uzasadnienie i choć naprawdę nie chciał sobie robić w Mefistofelesie wroga, przekonywał się do niego powoli. Wystraszył go niemożliwie… i nie wydawał się specjalnie tym faktem skruszony. Z drugiej strony nie jawił mu się jako ktoś, kto zaraz miał go ukatrupić zielonym światłem czy – po mugolskiemu – dźgnąć nożem. Co prawda aparycja sportowca i rzucające się w oczy ozdoby na ciele przemawiały za taką teorią, ale rozmowa nie ciągnęła się pod dyktandem agresji. - Hej, to prawie jak komplement... – usilnie próbował przywrócić swój lekki ton, jasno określając własne wypowiedzi jako żartobliwe. Spięty, nieco nieswój, ale wciąż trzymał się optymizmu. Chciał zrobić sobie pole do rozluźnienia. - Miło mi, że według ciebie mam na tyle ładną twarz, że zachęca cię do posmakowania jej, ale może poprzestańmy na „cześć”? – zasugerował ostrożnie z trochę szerszym uśmiechem. Nie wiedział jeszcze na jakie gierki mógł sobie pozwolić w towarzystwie nieznajomego, ale nie potrafił się powstrzymać od swojej uwagi. W duchu szczerze się ucieszył, gdy traszka znalazła się z powrotem na jego połowie stołu. Co prawda nie oczekiwał, że Mefisto włoży ją sobie do ust i w bestialskim szale połknie, ale czuł się spokojniej, mając ją po swojej stronie. Zaraz zaczął ją głaskać. Nauczony tym, że to zazdrośnice, używał do tego dwóch palców, pieszcząc obie główki na raz. Wyglądał trochę dziwnie, ale przynajmniej zwierzątko było zadowolone. - Chyba nie chciałbym cię zobaczyć po raz kolejny w tej formie… - zaczął ostrożnie, patrząc na niego przyjaźnie, jakby już oczekiwał, że jego słowa mogłyby się chłopakowi nie spodobać, więc spróbuje załagodzić je miłym wyrazem twarzy. Nie chciał go obrażać. – Chociaż muszę przyznać, że nie próżnujesz. Poza tym, że jesteś pierwszym… wilkołakiem, którego spotykam… – nie potrafił się nie zawahać, ale jakby próbując zamaskować to małe potknięcie, następne słowa wypowiadał trochę szybciej. - … nigdy nie widziałem też nikogo z taką ilością tatuaży. – rzucił, jakby na lepsze zobrazowanie swoich słów przejeżdżając palcami po swojej szyi, która byłaby dobrym kontrastem do tej Mefistofelesa – biała, gładka nieskalana absolutnie żadnym tuszem. –Straszny w każdej postaci. – zażartował, zdobywając się na siłę, żeby parsknął cicho śmiechem. A zaraz potem zorientował się, że zapomniał się przedstawić. - Jestem Liam Rivai. - przysunął się nieco, chcąc wyciągnąć w jego kierunku rękę i... znowu się zawahał. W połowie drogi do chłopaka, dłoń zatrzymała się i cofnęła, jakby szatyn nagle zaczął się obawiać, że Mefistofeles go dziabnie-… ale nie minęła chwila, jak zbył to naprawdę szczerym śmiechem i przysunął ją już normalnie, chcąc go uścisnąć w ramach przedstawienia się. – Wybacz… to wciąż dla mnie trochę niecodzienne.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Och, Lilith była zdecydowanie gorsza od jej właściciela. Biała kulka włosów i futra uważała, że wystarczy trochę pomajtać tym swoim mięciutkim ogonem, a każdy ulegnie jej urokom. Największy problem był taki, że Mefisto jest nie widział, aby komukolwiek udało jej się udowodnić pomyłkę. Dopiero kiedy kotce znudziło się proszenie o pieszczoty, przypominała sobie o niewątpliwej przyjemności z okazywania swojej siły. Szybko zatem przechodziła do gryzienia i drapania, a jeśli ktoś był większym wielbicielem kotowatych, to mógł dostrzec na jej złośliwym pyszczku uroczy uśmieszek. Bawiła się, ot co - Mefisto nie potrafił jej tego oduczyć, ale nie narzekał. Chodził podrapany i wychwalał diabelski charakterek stworzonka, sprawdzając ile osób złapie się na te bajkowe oczęta. Nie potrafił ukryć rozbawienia, kiedy chłopak w tak subtelny sposób odrzucił jego... zaloty? Groźby? Ciężko w ogóle stwierdzić, o czym tak naprawdę rozmawiali. Konwersacja sama pomknęła w dziwnym kierunku, a nikt nie próbował jej opanować. W tej chwili Ślizgon niemal zatęsknił za kryształową broszką, która z pewnością zmieniłaby zdanie chłopaka. Jak bezczelne byłoby zapewnienie, że jeszcze będzie prosił o polizanie? - Mmm, jak grzecznie. Co, powinienem ci najpierw postawić kolację? - Szczerze pytająca nuta kończąca tę wypowiedź mogła insynuować jakieś rzeczywiste zamiary Mefisto; sam jednak nie koncentrował się na tym, czy żartował, czy też nie. Wszystko zależne było od reakcji szatyna. Nienachalnie obserwował z jaką lubością traszka przesiaduje u swojego właściciela. Zawsze przyjemnie się patrzyło na ludzi, którzy mieli dobrą rękę do zwierząt, albo przynajmniej zaskarbili sobie ogromną sympatię u swoich pupili. Nie zareagował w żaden wyraźny sposób co do tego zwierzenia. Drgnął lekko jedynie w momencie, w którym chłopakowi tak ciężko przeszło przez gardło nazywanie go wilkołakiem. Dalej badał podejście siódmoklasisty, z niejakim zafascynowaniem zbierając fakty. Ciekaw był, czy Puchon widzi w nim zranionego czarodzieja, który zmuszony jest do bolesnych przemian; czy wie, jak bardzo kocha likantropię; czy na ten głupi sposób, niezrozumiały dla Mefistofelesa, brzydzi się. - Zdradzę ci, że wcale nie skończyłem - opuścił wzrok na swoje dłonie, pocierając lekko wytatuowane knykcie. Bądź co bądź w torbie czekały nowiutkie plany i jeszcze więcej źródeł mających przynieść inspiracje. Uśmiechnął się nieco uprzejmiej, kiedy jego towarzysz zaśmiał się w tak przyjemny dla ucha sposób. Może i miało to wydźwięk żartobliwy, ale Nox odbierał tego typu stwierdzenia za komplementy, w dodatku bardzo spersonalizowane. - No już, skarbie, bo się zarumienię. Skinął głową, w końcu uzyskując imię chłopaka - Liam Rivai, godne zapamiętania. Parsknął cicho z rozbawieniem, uważając za rozczulające takie podawanie sobie ręki przez stół i to rozmawiając od jakiejś chwili. Mimo wszystko wysunął dłoń do Puchona i zawiesił ją uparcie w powietrzu. Spojrzenie zielonych tęczówek przybrało jakby chłodniejszego odcienia - choć w przypadku Mefisto nie było w tym złości czy bólu, a raczej beznamiętność bądź minimalna irytacja. - Co jest niecodzienne? - Zainteresował się, przekrzywiając głowę niczym zaintrygowane zwierzę. Co stanowiło problem? Świadomość, że to ten chłopak dopiero co go zaatakował? Nawet w siódmej klasie wiedziało się już co nieco o likantropii i Liam powinien rozumieć, że nie powinien wilkołaka oceniać przez pryzmat zachowań w trakcie pełni. Być może sama "choroba" powodowała u Rivaia takie zawahania - Mefisto nie wiedział z jakiego środowiska chłopak pochodzi, a samo bycie czystokrwistym stanowiło dobre wyjaśnienie. Czarodzieje wciąż byli uprzedzeni do wilkołaków, czyż nie?
Rozbawienie u wytatuowanego chłopaka powoli rozwiewało wątpliwości i niepewność Liama, który zdobywał się na odgonienie od siebie wszystkich potwornych myśli. To naprawdę nie było proste, gdy w głowie wciąż kłębiło mu się wiele pytań, których nie chciał na ten moment zadawać. Niemniej szczere uśmiechanie się było o niebo łatwiejsze, gdy naprzeciw również mógł oglądać uniesione ku górze kąciki ust; choćby ten przyjemny widok miał być najsubtelniejszy na świecie. - Lubię Restaurację „Amica”. – natychmiast podchwycił, zaczepnie puszczając mu oczko, choć cała zalotność i kokieteria utonęły w delikatnym chichocie, który zaraz podsumował jego wypowiedź jako rzuconą dla zabawy. Tak naprawdę podał pierwszą lepszą knajpkę, którą zapamiętał z szyldów, gdy ostatnim razem mijał ulice Hogsmeade. Raczej nie jadał w żadnych wytworniejszych miejscach, uznając żywność z ramienia szkoły jako na tyle dobrą i ekonomiczną, że szkoda było mu wydawać galeony. W jego klimacie zdecydowanie bardziej byłby zwykły deser lodowy czy ciasto (dużo tańsza alternatywa), ale nie chciał psuć pociągniętego tematu, więc wygłupiał się dalej. – A jak już zabierasz się za uwodzenie mnie, to przynieś też kwiaty i napisz wierszyk. Wtedy może pomyślę czy przestać być grzecznym. Nie traktował poważnie wypowiedzianych przez siebie słów, co można było z łatwością wyczytać z jego oblicza. Uśmiechał się cały czas, utrzymując kontakt wzrokowy o jednoznacznym określeniu tylko w czasie „zalotów”. Później jego obiecanki ginęły pod potokiem niewinnego śmiechu, a sam Liam przenosił spojrzenie jak gdyby nigdy nic na traszkę czy kałamarz z czarnym atramentem. Był homoseksualistą i choć w jego kręgach nie stanowiło to wielkiej tajemnicy, Rivai doskonale wiedział, że ograniczając się wyłącznie do jednej płci, szczególnie swojej, będzie miał niewielką szansę na wyjście z tej szkoły z kimś za rękę. Większość osób wolała przeciwności, a szatyn, nie chcąc się przecież nikomu narzucać, po prostu to zaakceptował, z miejsca uznając każdą napotkaną osobę za heteryka. Wszyscy jego znajomi kojarzyli go z głupich żartów, więc nikt nie miał niczego przeciw, by Liam strzępił sobie język na dwuznaczne uwagi. Gdy komuś zaczynało to przeszkadzać – brał to do świadomości i przestawał. Teraz poniekąd badał grunt pod nogami, czy aby Mefistofeles nie zatopi go zaraz w błocie za pozwalanie sobie na zbyt wiele. - Nie? – podchwycił, zerkając za dłońmi studenta. – Może zamiast „Mefistofeles” powinienem nazywać cię „płótnem”? – znowu się wyszczerzył, zaczynając czuć się pewniej w sytuacji. Postrzegając mężczyznę jako kolesia z mnóstwem obrazków na ciele, zdecydowanie łatwiej przychodziło mu nie czuć strachu, niźli miał patrzeć nie na tusz, a futro. – Moja rodzina by mnie wydziedziczyła za podobne hobby, choć idę o zakład, że dziadek Adalbert miał na sobie jakieś akty buntu zmierzające właśnie w ten klimat. – zastanowił się przez chwilę, zaraz wracając do Płótna. – Mogę spytać czy coś znaczą? Mężczyzna trafił w samo sedno, bowiem właśnie to stanowiło problem: Świadomość, że to ten chłopak dopiero co go zaatakował. Liam zrobił odrobinę zakłopotaną minę, próbując szybko ratować sytuację kolejnym przepraszającym wyrazem twarzy. Gdy uścisnęli sobie ręce, wrócił grzecznie na miejsce, z powrotem zajmując się traszką, która tym razem zaniechała stania w bezruchu, a zaczęła szaleńczą wspinaczkę po jego dłoni i przedramieniu, omal nie potykając się o fałdy rękawa koszuli. Zaczął, starając się brzmieć dość swobodnie. - Zakładałbym, że wcześniejsza perspektywa śmierci z powodu kogoś, kto teraz umawia się z tobą na randkę. – zrobił małą pauzę, podkładając pod łapki zwierzęcia palec, by jakoś ułatwić mu wycieczkę. Absolutnie nie mówił tego z wyrzutem. – Ale hej.. może jestem mało rozrywkowy, prawda? Jutro powinienem pójść do Azkabanu i poderwać dementora. – idealny plan, Liam. – Choć przypuszczam, że są słabi w całowaniu… Piekielnie dobrzy, ale nie takim....
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Mefisto musiał być bardzo zmęczony, to było jedyne wyjaśnienie. Siedział uparcie przy stole Puchonów i rozmawiał z chłopakiem, który powinien go irytować. I nawet miał w sobie coś denerwującego; nieustannie się śmiał i tak płynnie przechodził spomiędzy rozluźnienia i zakłopotania, że Ślizgon ledwo był w stanie cokolwiek z tego kalejdoskopu wyczytać; wycofywał się, ale żartował. To nie był najlepszy okres w życiu Noxa - po kolei wszystko się sypało, utrzymując go w przekonaniu, że pomimo najszczerszych chęci zupełnie sobie nie radzi. Jego problemami nie były już krzywe spojrzenia w sklepie czy głupie komentarze na szkolnych korytarzach. To wypracował, budując sobie reputację nieustraszonego, niemal niebezpiecznego wilkołaka. Teraz zmagał się z brakiem zatrudnienia, z utratą najbliższych... I jakimś cudem zatracił się w odrywającej od rzeczywistości, surrealistycznej rozmowie z siódmoklasistą, którego słodki uśmiech z pewnością rozjaśniał dni wielu osób. - Oj jeszcze byś się zdziwił... Może być piosenka zamiast wiersza? - Palnął, o dziwo zupełnie bez zastanowienia. Wiedział, że krzywy uśmieszek jest idealną tarczą i może udawać, że niczego nie sugeruje w pełni poważnie; ciężko stwierdzić co w ogóle mogłoby podkusić go, aby w ten sposób się zbłaźnić i faktycznie zorganizować uroczą randkę. Z przerażeniem stwierdzał w duchu, że samo udowodnienie sobie, że mógłby, jest kuszące. Podobał mu się ten subtelny flirt o żartobliwym podłożu, był przyjemnie niezobowiązujący. Mefisto raczej nie miał problemów z podrywaniem osób, które akurat wpadły mu w oko; przekonywał się o ich orientacji gdzieś po drodze, nie zaprzątając sobie głowy tym, czy jego uwagi nie są źle odbierane. Pochylił się bardziej nad blatem, przybliżając tym samym do Liama - sprawiał wrażenie, jakby rzeczywiście zdradzał mu jakąś tajemnicę i nie chciał, aby jego słowa trafiły do niepożądanych odbiorców. W międzyczasie poprawił niby od niechcenia swoją koszulę, prostując drobne zagięcia i sprawdzając, czy na pewno nie ma przypiętej do piersi broszki. Nie chodziło o zaniżoną samoocenę - Mefisto wiedział, że wbrew pozorom niemal zawsze jest w stanie znaleźć sobie towarzystwo. Urok tajemniczego artefaktu mógł uświadomić go, czy Puchon żartował... - Możesz mnie nazywać jak chcesz - mruknął w końcu, nieco ochryple, ale zaskakująco łagodnie. Dopiero gdy ta oferta przecięła powietrze, Ślizgon odchylił się i usiadł zaraz po turecku, zadomawiając się na tej puchońskiej ławie. Blanc zapewne czekała na niego w swoim gabinecie - nie chciał, aby pielęgniarka zastanawiała się, czy zraniony student nie zemdlał gdzieś po drodze. W gruncie rzeczy kobieta znała go już całkiem nieźle i pewnie spodziewała się "drobnej" obsuwy czasowej. - Uhm. W różnym stopniu, ale koniec końców każdy ma jakieś znaczenie. Interesowałem się zawsze wierzeniami i religiami, skąd zaczerpnąłem też trochę wzorów - wyjaśnił. - Ciągle wymyślam też coś nowego, nawet tego popołudnia stworzyłem trzy rysunki. Może i dobrze, że twoja rodzina by tego nie poparła. Łatwo się nieźle wciągnąć - potarł lekko wnętrze dłoni, na której znajdował się tatuaż czaszki. - Ale spokojnie, nie będę cię zanudzać przydługimi historyjkami. W ramach ciekawostki mogę ci tylko powiedzieć, że teraz widzisz tylko malutką część arcydzieła - przerwał, pozwalając aby w powietrzu zawisła niezwerbalizowana propozycja pokazania innych fragmentów wytatuowanego ciała. Uśmiech Noxa tylko się poszerzył. - Musisz przestać - poinformował swojego rozmówcę. - To twoje zakłopotanie, to takie przepraszanie. Zawsze mnie denerwowało, jak ktoś wtrącał co chwilę "wybacz", ale to twoje spojrzenie zbitego szczeniaka jest zdecydowanie gorsze. Rzadko to obiecuję, Rivai, więc słuchaj mnie uważnie - nie pogryzę cię. A przynajmniej postaram się tego nie zrobić. - Przesunął palcami po włosach, rozdzielając kilka kosmyków pozwijanych w drobne loki. Ciche westchnięcie opuściło jego lekko rozchylone wargi; rzeczywiście był zmęczony. Po pełni, natłoku emocji, wielodniowym użalaniu się nad sobą. - Nawet się jeszcze nie spotykamy, a ty już chcesz wzbudzić we mnie zazdrość? Nie, ale tak serio, to dementorzy są zdecydowanie poza twoją ligą. Nie masz szans.
Spojrzał na niego zaintrygowany, znowu przekrzywiając łeb w jedną ze stron, jak szczeniak, który dojrzał dla siebie kolejną możliwość zabawy. Chwilę milczał, zdając się naprawdę rozważać rzuconą propozycję. Wyobrażenie tego rosłego faceta z tatuażami w obcisłych rajtuzach, lutnią i pieśnią miłosną na ustach skutecznie wymalowało Liamowi nieco głupkowaty uśmiech na twarzy, ale powstrzymał się od dzielenia się własną fantazją z rozmówcą, wiedząc doskonale, że najpewniej nie o taki klimat chodziło Ślizgonowi. - Nikt mi jeszcze niczego nie zaśpiewał. – pokiwał głową, próbując znowu nie parsknąć śmiechem. Podparł łeb ręką, uważając, by nie zrzucić traszki z rękawa. – Jeśli masz ładny głos, to chętnie. Zajdziesz pod dormitorium z gitarą i zaśpiewasz mi serenadę? – zagadnął zaczepnie, udając, że rzuca mu na swój sposób wyzwanie. Wolałby nie utożsamiać się z Julią stojącą na balkonie, wyczekującą swojego Romeo, ale chęć podpuszczenia Mefistofelesa sama cisnęła mu się na usta. Niemniej idąc dalej przez takie porównanie, mieliby całkiem prawdziwe zaplecze. Być może wciąż daleko ich domom do „skłóconych rodów”, jednak Hufflepuff różnił się na tyle od Domu Salazara, że można by się zgodzić co do pewnej niechęci. Co prawda Liam machnąłby ręką na podobne słowa; połowa jego rodziny to Ślizgoni. Mógł go nazywać jak tylko chciał? Wyszczerzył się, gdy do głowy wpadły mu kolejne głupie pomysły, choć prawda była taka, że na chwilę obecną nie czuł się na tyle pewnie w tej znajomości, by wyjść z całym wachlarzem propozycji na nowe pseudonimy. Nie znał mężczyzny na tyle, by określić jak elastyczny był co do żartów ze swojej osoby, a Liam wiedział o sobie wystarczająco dużo, by kojarzyć, że czasem potrafił palnąć naprawdę idiotyczne uwagi. Najbliżsi jego znajomi już do tego przywykli, ale Noxa znał ledwie kilka minut. Uznał więc, że lepiej będzie na ten moment założyć sobie smycz i kaganiec. - Chyba poprzestanę na twoim imieniu. – odparł wesoło, wzruszając nieznacznie ramionami. – Dość oryginalne. „Mefistofeles”… - wychodziła jego nieznajomość kultury? Niespecjalnie kojarzył sobie to miano z demonami czy innymi nieczystymi duchami. - … kryje się za nim jakaś historia? Twoi rodzice tak cię nazwali z jakiegoś konkretnego powodu? - zapytał, patrząc na niego z zaciekawieniem. Jednak nim zrobił rozmówcy odpowiednie miejsce czasowe do udzielenia odpowiedzi, oczywiście sam musiał postrzępić jęzorem. – Mnie nazwała babcia. Mugolka. Miała dość wszystkich wymyślnych imiona, z którymi spotykała się w „naszym” świecie, więc uparła się, żeby swojego jedynego wnuka ochrzcić w miarę nieskomplikowanie. – uśmiechnął się ciepło na wspomnienie swojej rodziny, nieco odpływając myślami. – W sumie chyba lepiej na tym wyszedłem. Podobno innymi propozycjami był Horacjusz… Horacjusz Adalbert Rivai… brzmi, jakbym już urodził się dziadkiem. – zrobił nieco żałosną minę, zaraz zbywając śmiechem minięcie się z przeznaczeniem bycia starcem za czasów niemowlęcych. Powstrzymał się jednak od dalszego trajkotania, dając studentowi dojść do słowa. - Rysujesz?! – aż się wyprostował, o mało co nie przyprawiając traszkę o zawał. – Ja też! Znaczy… staram się. W zasadzie nie usłyszałem żadnych innych określeń poza „krzywizna”, „pogwałcenie zasad anatomii” i „Liam, przestań marnować pergaminy”, ale usilnie wmawiam sobie, że nie rozumieją sztuki. – uśmiechnął się niewinnie, próbując samemu uwierzyć we własne słowa. W rzeczywistości wiedział, że nie szło mu najlepiej, ale co mógł poradzić, że po prostu to lubił? Ciężko było mu się rozwijać, gdy inspirację czerpał wyłącznie z jednego źródła i to niespecjalnie popularnego w kręgach, w których się obracał. – Pokażesz mi kiedyś swoje rysunki? I och.. cóż. Nie jestem pewien czy byłbym w stanie się wciągnąć. Jakkolwiek nie uważałbym, że wygląda to ciekawie, widziałeś moją minę, gdy świeciłeś przede mną zębami. Igły do robienia tatuaży też są ostre. – czyli w jak najsubtelniejszy sposób na świecie powiedzieć komuś, że jest się tchórzem. „Musisz przestać” Wysłuchał go cierpliwie, choć Mefistofeles musiał niestety przyjąć efekt odwrotny do zamierzonego. Liam przymknął nieznacznie oczy, czując się tym bardziej głupio, że mężczyzna wypomina mu podobne rzeczy, choć trzeba szatynowi przyznać, że zręcznie wychodziło mu ukrywanie się pod rozbawieniem. - Słyszałem już, że wyglądam jak kretyn, ale chyba pierwszy raz przypominam komuś zbitego szczeniaka. – odparł stosunkowo wesołym tonem, podkładając dłoń pod łapki traszki, żeby zmusić ją do wejścia sobie na rękę. Wolałby znów mieć ją przed sobą. – W porządku. Postaram się wyglądać mniej nieporadnie. Choć nie ręczę za siebie. Moja twarz czasami nie spełnia oczekiwań innych… szczególnie pod względem estetycznym. – pojechał sam po sobie, znowu pokazując zęby w szczerym uśmiechu. - I hej… już doszliśmy do wniosku, że mam brzydki pysk. Dementorzy też za pięknych nie uchodzą, więc może w ich kręgach byłbym nawet atrakcyjny, hm? – oj, Liam.. i tyle z twojego powstrzymywania się przed pleceniem głupot. – Moje szanse mogą nie być wcale takie małe!
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Umiejętności wokalne Mefisto były owiane taką tajemnicą, że w danym momencie sam nie potrafił przed sobą przyznać, czy dałby radę pokusić się na jakiś większy występ (a to oznaczało widownię rozszerzoną z Litki do jakichś innych istot żywych). To było zawsze takie jego malutkie hobby, swego rodzaju sposób samodoskonalenia się, choć w tej dziedzinie popisów nie przewidywał. Nie miał pojęcia skąd w ogóle wyrwała mu się ta uwaga, ale skoro brnęli coraz dalej... - Nikt? No nie, co za niedopatrzenie... - Skrzywił się lekko, jakby faktycznie wyklinał w tej chwili nieszczęsne pokolenie, które o romantyczności w ogóle zapomniało. Ton głosu Mefisto był subtelnie kpiący, tak typowo pasywno-agresywny. Większość znajomych (mógł ich tak nazywać? Może po prostu ludzi, którzy mieli pecha rozmawiać z nim więcej niż tylko raz?) przyzwyczaiła się już, że to nie musiało oznaczać szczerej irytacji; było barierą ochronną. Zdawała się Noxowi tak naturalna, jak czynność oddychania. Fakt faktem Liam wyraźnie niczym się nie zrażał i posiadał takie zapasy optymizmu, że nawet nie musiał przebijać się przez ten mur - czyżby posiadł tajemną zdolność ignorowania go? - Bez gitary i mimo wszystko wolę trochę więcej prywatności - nie było to wcale takie prawdziwe, bo tego typu robienie scen równałoby się zdruzgotaniu budowanej przez lata reputacji; nawet, jeśli odbiorca byłby tylko jeden. Mefisto większość czasu spędzał w błogim stanie zwanym "I don't give a fuck". Potrafił idiotycznie się wygłupić, aby potem zastraszyć każdego, kto śmiałby wyciągnąć występki przeciwko niemu. Otworzył usta, chcąc odpowiedzieć - zacisnął je zaraz w wąską kreskę, bowiem nie został dopuszczony do słowa. Beznamiętnie zatem wysłuchał chłopaka, tkwiąc wytrwale w jednej pozycji. - Przez chwilę myślałem, że rozmawiamy - wtrącił, przebijając się dopiero przez śmiech Puchona. Mefistofeles z natury nie miał problemów z jakimiś przemówieniami, ale wyjątkowo nie miał ochoty na bardziej agresywne zagrywki. Jeszcze nie wiedział czemu, ale nie planował zbyt mocnego dręczenia Liama. - Potem przypomniałeś mi, że jestem jedynie słuchaczem... - Pokręcił ledwie zauważalnie głową, po prostu porzucając temat. Rivai ożywił się niemiłosiernie na wieść o rysunkach, a Ślizgon aż pożałował swoich słów. Nie był jakimś wielkim specjalistą i obawiał się, że chłopak zaraz nabawi się jakichś zupełnie błędnych oczekiwań; na szczęście z jego wypowiedzi można było wywnioskować, że nie jest alfą i omegą i być może powstrzymałby się od ostrzejszej krytyki. - Mhm. Tylko w formie wymiany za twoje i tylko przy kolacji. - I co z tego, że w torbie miał przepełniony projektami notes? O wiele przyjemniej było pobawić się trochę i pociągnąć dalej tę gierkę; nie wiedział nawet o jaką nagrodę walczy. Kwestię igieł zbył poprzez poszerzenie uśmiechu, jednocześnie zapewniając Liama, że właśnie ta mugolska i bolesna forma bardziej mu odpowiadała. Nie skomentował również jego drobnego aktu tchórzostwa, chyba w jakiś pokrętny sposób doceniając tę szczerość. Mimo wszystko śmiał twierdzić, że takich igiełek nijak nie da się porównać do zębów wilkołaka. - Chyba rozumiem, czemu "kretyn" - podsumował, przeciągając się lekko. - Ale momentami nawet całkiem uroczy. - Powoli zaczął się jakby odsuwać; sięgnął po torbę i przerzucił nogi przez ławę, aby na Rivaia zerknąć nieco przez ramię. Blanc czekała, przedramię bolało, a listy z natury same się nie pisały. - To chyba mało konsekwentne z mojej strony, żeby najpierw próbować cię poderwać, a potem nazwać cię za słabym nawet dla dementora. - Zaśmiał się cicho, w końcu podnosząc do pozycji stojącej. Nasunął pasek torby na ramię i krótką chwilę rozważał, co w ogóle powinien powiedzieć. Bądź co bądź nie przewidział, że rozmowa potoczy się w ten sposób i w dodatku będzie przyjemna. - Nie zaczynaj randkować z dementorami, bo mogę się odezwać w sprawie naszego wyjścia... - Puścił Puchonowi oczko i obrzucił go jeszcze przeciągłym spojrzeniem, nawet kiedy kierował się do drzwi. Opuścił Wielką Salę w dobrym humorze i z dziwnym poczuciem, że trochę brakowało mu takich drobnych znajomości, od których ostatnimi czasy jakby się powstrzymywał. A wystarczyło po prostu poszaleć podczas pełni!
Chyba tylko jawna agresja ze strony Mefistofelesa mogła zniechęcić Liama do dalszej rozmowy. Siedział rozweselony, wgapiając się w niego lekko wyzywająco, jakby chciał sprawdzić ile Ślizgon miał we łbie wyobraźni. Weryfikował to z uśmiechem wysłuchując wkładu wilkołaka w odpowiedzi na jego zaczepki. - Występ sam na sam…? Huhu. – zagwizdał pod nosem, udając szczere zaintrygowanie podobną propozycją, zdając się z miejsca zapomnieć, że w ogóle zasugerował uczestnictwo gitary. Prawda była taka, że Liam niekoniecznie przepadał za instrumentami samymi w sobie. Nigdy nie ciągnęło go do nauki grania na czymkolwiek, jakkolwiek nie lubiłby od czasu do czasu posłuchać muzyki. Wszystko za sprawą dziadka, który potrafił niemożliwie naciskać na naukę wnuka. Sam mężczyzna uchodził za wspaniałego muzykanta i pomimo lat, wciąż zaczarowane przez niego skrzypce czy pianino potrafiły odgrywać najwspanialsze melodie. Nic dziwnego, że miał pewne oczekiwania wobec jedynego syna swojej córki. Szkoda, że Liam nie miał serca, by powiedzieć dziadkowi, że nie to mu w duszy gra, więc męczył się z praktykami, niekiedy gwałcąc słuchaczom uszy swoim biadoleniem na (na przykład) wiolonczeli. A później Mefistofeles go zgasił. Momentalnie poczuł się głupio, gdy wytknięto mu beznadziejne gadulstwo. Schował delikatnie łeb w ramionach, upodabniając się do zwierzęcia, które nie było do końca pewne czy wypada już wyjść z ukrycia czy jeszcze nie. Cóż, zdawał sobie sprawę ze swojego tytułu spersonalizowanej katarynki, ale to nie oznaczało, że był przy tym ignorantem, skupionym wyłącznie na sobie. Też chciał dowiadywać się o innych różnych rzeczy i zrobiło mu się nawet trochę przykro, że na tym polu odebrał Mefistofelesowi chęci do pociągnięcia tematu dalej. - Och, pewnie. – przytaknął na wzmiankę o rysunki, tym razem grzecznie trzymając język za zębami, żeby znowu nie przytłoczyć sobą Ślizgona. Co prawda trochę obawiał się następnej krytyki jego beznadziejnych rysunków, ale z drugiej strony nasłuchał się jej tyle, że był w stanie zapłacić następnym przemęczeniem się z obelgami dla zobaczenia prac Mefisto. - Uroczy? – przechylił nieznacznie łeb, wpatrując się w niego zdecydowanie mniej głupiutko, niż do tej pory. Próbował wybadać na ile poważnie wyrażał się Nox o jego osobie, choć zaniechał dalszych analiz, jak zawsze sprowadzając wszystko do drobnych zaczepek. - Będę cierpliwie wyczekiwać zaproszenia na kolację. – uśmiechnął się do niego ciepło z nutą zaczepności, odprowadzając go wzrokiem. Musiał przyznać, że pomimo tej końcowej gafy całkiem przyjemnie rozmawiało mu się z mężczyzną. Na tyle miło, że jeszcze przez długi czas nie potrafił ściągnąć z twarzy uniesionych ku górze kącików ust, choć zaraz po zniknięciu Mefistofelesa powrócił do odpisywania na niezbyt przyjemne listy od rodziców.
Nieco zgłodniała dlatego dzisiaj postanowiła zajrzeć do Wielkiej Sali. Zazwyczaj jadała w kuchni w lochach z prostego powodu. Było tam zwyczajnie blisko z pokoju wspólnego puchonów. Dzisiaj jednak poczuła chęć pójścia do Wielkiej Sali. Może spotka kogoś? Szczerze powiedziawszy cicho liczyła, że spotka tam Daniela, jednakże wchodząc do sali nie zauważyła go. Ba! Było bardzo mało osób, a jedynie grono pierwszaków siedziało w pierwszych ławkach. Co jak co, ale nie miała ochoty rozmawiać ze smarkaczami, zresztą o czym? Ona starała się wycofywać się z tego grona. Owszem, kilka razy pomogła jednej czy drugiej osobie w dostaniu się do odpowiedniego miejsca, ale to tylko tyle. Doskonale pamiętała czasy kiedy to sama wypytywała o klasę transmutacji, czy wróżbiarstwa. Ale zachowywała się tak jak się zachowywali inni, którzy wcale jej nie pomagali. Skoro sama dała radę to i wierzyła w nich. Westchnęła i znalazła dość puste miejsce pod jedną ze ścian. Rozejrzała się po stole za czymś ciekawym do zjedzenia i nałożyła sobie jakąś galaretkę. Do pucharku zaś nalała sobie rumianek, który od jakiegoś czasu bardzo jej posmakował. Założyła nogę na nogę i zaczęła konsumować to co sobie naszykowała. Po chwili czasu wyciągnęła jedną z książek, które zawsze nosiła ze sobą w torbie i zaczęła wertować. To była książka o transmutacji oczywiście z półki Daniela.
Ciężko stwierdzić, co tak naprawdę skłoniło go do wypełznięcia z dormitorium. Otrząsnął się już jednak po ostatniej miłości na tyle, że mógł spokojnie wyjść do ludzi. Trudno, nie była to Pani jego serca, ale nie tracił nadziei, że jeszcze kiedyś spotka właściwą dziewoję. Przecież miał dopiero dwadzieścia lat, całe życie przed sobą i setki kobiet do spotkania, wśród których musi znaleźć swoją ukochaną. Zamyślony dotarł na parter. Podjęcie decyzji ułatwiło mu spojrzenie w kierunku Wielkiej Sali, przed którą mignęła mu znajoma postać. Z uśmiechem godnym kota z Cheshire popędził w kierunku pomieszczenia. Nie ma to jak przyjazna dusza, gdy przechodzi się zawód miłosny... kolejny już w sumie. Wszedł do sali i rozejrzał się w poszukiwaniu Puchonki. Przecież to niemożliwe, że pomyliłby ją z kimś innym. Musiała gdzieś tu być. Dopiero po dłuższej chwili wypatrzył sylwetkę dziewczyny przy stojącym pod ścianą stole. Ruszył w jej kierunku, lawirując pomiędzy uczniami niczym baletnica. Gdy w końcu dotarł na miejsce, przysiadł na stole i wyciągnął książkę z rąk Li. - Co tam czytasz, Księżniczko? - zapytał, rzucając okiem na jedną ze stron i ze zdumieniem odkrywając, ze to podręcznik.
Dość mocno pogłębiła się w lekturze. Szczerze powiedziawszy książka bardzo jej się podobała. Można powiedzieć, że opowiadała o animagii więc to ją z pewnością interesowało. Co prawda wiele ciekawostek w niej było jej doskonale znane. Przecież nie jest to pierwsza książka, którą czyta na ten temat. No tak. Wiele osób mogłoby marzyć o tym, żeby być animagiem. Panience Li udało się i była z siebie bardzo dumna. Co prawda z biegiem czasu już się do tego przyzwyczaiła i jakoś specjalnie nie przemienia się ostatnimi czasy. Nie potrzebowała tego. Ostatni raz było to w gabinecie Daniela udowadniając, że potrafi się przemieniać. Biła się z myślami jeżeli chodzi o psora. Ich relacja była na tyle dziwna, że zgłupiała czy dobrze robi. Raz się do niej uśmiecha, raz żegna się bez słowa i wyprasza ją z gabinetu. Może i być odważnie się wtedy zachowała, ale przecież mu tylko podziękowała, tak? Nic przecież złego nie zrobiła, a pocałunek w policzek to jeszcze nie jest koniec świata. Ni z tego ni z owego jej książka została jej odebrana. Sama nie wiedziała co się tak naprawdę stało. Była myślami z książką i z Danielem i tak się wyłączyła, że nawet nie słyszała rozmów w sali. Lekko podskoczyła i spojrzała w stronę z którego dobiegał męski głos. Quinn. Nawet się za nim stęskniła, wypuściła głośno powietrze z ust. - Chcesz, żebym dostała zawału? - spojrzała na niego nieco agresywnie, przenosząc wzrok na książkę. Jeżeli przeczyta tytuł pewnie dowie się o czym jest ta książka, chyba nie jest wielką tajemnicą, że uwielbiała Transmutacje i przecież gryfon doskonale o tym wiedział.
Obrócił książkę w dłoniach. Transmutacja. Nie był to przedmiot należący do kręgu jego zainteresowań, ale wiedział, że dziewczyna lubiła te klimaty. Odłożył podręcznik na stół, a sam opadł na krzesło obok Puchonki. Dawno jej nie widział. Nie było w tym w sumie nic dziwnego. Inni uczniowie, w przeciwieństwie do niego, chociaż trochę skupiali się na szkole i lekcjach. Wiedział, że wypadałoby wziąć z nich przykład, ale poszukiwanie Tej Jednej Jedynej były dla niego ważniejsze od czytania nudnych podręczników. Edukacja niestety nie znajdowała się zbyt wysoko na liście jego życiowych celów i priorytetów. - Wybacz. Czyżbyś na mój widok miała problemy z sercem, Księżniczko? - zapytał, uśmiechając się szeroko i z rozbawieniem unosząc jedną brew. Wiedział, że Li na pewno nie obrazi się za takie żarty. Trochę już się w końcu znali. - Nie widziałem cię ostatnio. Gdzie cię życie zjadło? - zapytał, rozglądając się za czymś do jedzenia. Skoro już tu był wypadało skorzystać z dobrodziejstw Wielkiej Sali. I chociaż był romantykiem do szpiku kości, wiedział, że nie samą miłością człowiek żyje.
No ostatnimi czasy Li faktycznie nie miała czasu na spotykanie się ze znajomymi. Czy tylko nauka była tego przyczyną. W pewnym stopniu na pewno, jednakże miała też wiele więcej innych problemów, które musiała rozwiązać jak najszybciej i jak najmniej bezboleśnie. Z Quinnem swego czasu dość często się widywała. Mimo tego co było pomiędzy nimi to jednak dziewczyna go bardzo lubiła. Czy coś do niego nadal czuła? Li bardzo się przywiązuje do osób, więc możliwe jakby poszukiwać dość głęboko mogłaby do niego jeszcze coś czuć. Ale powiedzieli sobie jasno jak to będzie wyglądało i nie mogła się temu przeciwstawić. Przecież jego nie mogła do niczego zmusić, prawda? A bardzo ją cieszyło to, że mogła z nim nadal normalnie rozmawiać, stać się przyjaciółmi. To na pewno w nim ceniła. Nie lubiła zachowania kiedy to po rozstaniu kompletnie się nie odzywać, chyba że faktycznie ktoś zasłuży na takie traktowanie, ale gryfon w jej oczach tak naprawdę nie zawinił, więc dlaczego miał cierpieć z tego powodu. - Quinn przestań sobie ze mnie żartować... To już minęło, serio. - mruknęła do niego. Spędzili wiele czasu na wspólnym konwersacjach i doszli do takiego wniosku, więc nie było o czym rozmawiać. - Bo tak chciałeś mnie widzieć... Jestem cały czas w zamku od świąt więc gdybyś chciał nie miałbyś najmniejszych problemów mnie znaleźć... - mruknęła do niego przenosząc podejrzliwy wzrok na chłopaka. - Zbyt bardzo Cię pochłania szukanie kolejnych swoich ofiar. - poruszała brwiami i wystawiła mu język. Nie miała mu tego za złe, ale przecież mogła sobie zażartować, tak? Kto jak kto, ale Quinn chyba zna się na żartach.
Ciężko powiedzieć, żeby Quinn nie czuł zupełnie nic do Li. Spójrzmy prawdzie w oczy - on kochał wszystkie panie. Nie była to jednak miłość taka, którą obdarzyłby Jedną Jedyną Panią swojego serca, a właśnie takiego uczucia poszukiwał. I chociaż przez pewien czas w obecności Li miał problemy z oddychaniem i motylami w brzuchu, to jednak nie było to uczucie tak szalone, jakiego oczekiwał i szukał. Dziewczyna pozostała jednak dla niego bliską przyjaciółką, z którą zawsze mógł pogadać, pożartować czy ponarzekać na życie i szkołę. - Oj wiem, wiem, Księżniczko. Wiesz przecież, że nie mam na myśli nic złego - powiedział, kręcąc głową i unosząc obie dłonie do góry, na znak niewinności. Jego żarty czasem były jak strzał w kolano, ale cóż, taki już po prostu był. - Parę razy cię szukałem, ale musiałaś siedzieć w dormitorium, albo byłaś wybitnie zajęta... transmutacją - powiedział, wskazując wzrokiem na leżący na stoliku podręcznik. - Poza tym, ja nie szukam ofiar. Ja szukam miłości. Jak możesz tak mówić? - dodał, dramatycznie łapiąc się za serce. Szeroki uśmiech jednak zdradzał, że zrozumiał żart Puchonki. - Opowiadaj, co tam u ciebie? Kogo poderwałaś? Kogo zniszczyłaś? Mów mi wszystko jak na spowiedzi! - Zasypał Li pytaniami. Właśnie wypełzł ze swojego barłogu po kolejnym nieudanym zauroczeniu, więc był spragniony wszelakich informacji dotyczących tego, co go ominęło.
No co prawda rozstali się w bardzo pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie mieli do siebie razy. Zwyczajnie do siebie nie pasowali. Na pewno teraz by nie zrobiła tego samego błędu. Quinn jest jej przyjacielem i tego się trzymała od jakiegoś czasu. Może i kiedyś coś było, ale dość szybko jej przeszło więc to chyba nie było prawdziwe uczucie, a jedynie zauroczenie. Może trochę szkoda, może nie. Czas pokażę. Quinn szukał tej jedynej, a najwyraźniej Li nie była tą jedyną, więc niech szuka dalej. Miała nadzieję, że znajdzie, ale szczerze powiedziawszy obawiała się tego jak będzie się przy nich wtedy zachowywać. A jak będzie o niego zazdrosna? Teraz wszystko było okej, ale jak zobaczy obściskujących się pod jedną ze ścian? Miała nadzieję, że gryfon będzie jej oszczędzał tego widoku. - Szukasz miłości, to chyba jak każdy... - mruknęła do niego odwlekając wzrokiem na talerz ze swoim jedzeniem. Li naprawdę marzyła już o prawdziwym związku, ale wiedziała, że musi na to poczekać. To nie jest jak książka, którą można znaleźć w bibliotece. Nie chciała być kolejny raz zraniona. - Nic się u mnie nie wydarzyło od naszego ostatniego spotkania Quinn. Wszystko po staremu... - oznajmiła wypuszczając powietrze z płuc. Zabrała znowu widelec do ręki i zaczęła powoli konsumować swój wcześniejszy posiłek. Szczerze powiedziawszy to jej się odechciało jeść, bo wróciły wspomnienia.
W Wielkiej Sali ludzie powoli zbierali się do wyjścia i udania się do swych domów, gdyż wszyscy najedli się obficie, i teraz z pełnymi brzuchami chcieliby trochę poleżeć na swoich łóżkach. Rozchodzili się powoli, stopniowo, dlatego przy drzwiach nie było tłumów. Niektórzy jeszcze kończyli swój posiłek, ale takich osób było naprawdę mało. I wśród tych ostatnich była Antoinette. Zajadała się pyszną, warzywną sałatką i popijała sokiem dyniowym. I czekała w ten sposób, aż wszyscy opuszczą Wielką Salę, gdyż miała wielką ochotę, by pozostać tu jeszcze przez jakiś czas. Sama. Nie chciała iść do żadnej łazienki. Nie chciała ukryć się w jakimś zapuszczonym korytarzu. Chciała być sama tu i teraz. To coś, czego aktualnie najbardziej pragnęła. Wielkie, monumentalne wręcz pomieszczenie i ona sama, zostawiona sam na sam z resztkami jedzenia. I teraz przypomniała sobie, że i tak nie będzie tu sama. A personel szkolny? Wciąż siedzieli na swych miejscach na podium. Nie miała wyjścia, musiała ich ignorować. Miała nadzieję, że nie zwrócą jej uwagi, pytając, czemu nie udaje się do dormitorium. Siedziała tak sobie, aż z nudów zaczęła skubać resztki jedzenia ze stołu. Nie patrzyła w kierunku podium. Nie chciała połączenia wzrokowego z żadnym z nauczycieli. W końcu zaczęła wiercić się na siedzeniu i zastanawiała się, czy może powinna jednak przejść do domu Ślizgonów?
Troszkę się spóźniłem. No dobra, bardzo. Wszyscy już zjedli a ja dopiero co postanowiłem się zjawić w tym jakże wspaniałym miejscu. Lekko się ukłoniłem patrząc na podest nauczycielski i usiadłem przy stoliku puchonów. Na szczęście mili domownicy zostawili mi jeszcze parę kawałków kurczaka i ziemniaczków. Nakładając sobie te dobrocie na talerz poczułem, że ktoś mnie obserwuje. Rozglądnąłem się i zobaczyłem, że na sali jest ktoś jeszcze, ślizgonka która widocznie nie była zachwycona moim towarzystwem. A przynajmniej tak mogłem odczuć na pierwszy rzut oka, jednak później stwierdziłem, iż na pewno jest głodna i dlatego ma taki wściekły wyraz twarzy. Zająłem się jedzeniem, a było ono wyjątkowo wyborne, jednak zdecydowanie wolałbym jakieś słodycze z Miodowego Królestwa. Oj tak słodycze... Zrobiłem sobie wielką ochotę na deser, rozglądnąłem się po stole i nic dla nie zostało, tylko sernik z rodzynkami. Fuj. Muszę znaleźć inne źródło cukru. Spojrzałem jeszcze raz w stronę stołu ślizgonów. Zobaczyłem budyń, budyń stał zaraz koło głodnej ślizgonki. -Będziesz to jeść?- zapytałem miło wskazując na przysmak każdego pożeracza słodkości.
Enzo uwielbiał takie dni jak ten, gorące głośne i ogólnie irytujące. Właśnie takie dni sprawiały, że szczerze nienawidził życia i miał ochotę się zabić na samą myśl o tym, że więcej dni mogło, by wyglądać tak jak ten. Właśnie dlatego, jako jeden z ostatnich maruderów, pozostał w wielkiej sali, kiedy większośc uczniów, zdecydowanie bardziej radosnych i optymistycznych, opuściło sale. Prawie że cisza, jaka nastała w sali, była dla niego bardzo przyjemną odmianą, dla męczącego harmidru, jaki panował w sali do tej pory. Jedynym, co zakłócało symfonie ciszy jaka nastała w jego najbliższym otoczeniu, była rozmowa dwójki młodszych uczniów. Westchnął i wolno obrócił się w ich stronę. Jakaś banalna rozmowa, czy będzie to jeść. Enzo uznał, że skoro przeszkodzili mu w kontemplowaniu, ciszy to też będzie trochę niemiły. Wstał, złapał budyń i powiedział. -Ja będę, skoro już wiesz, to możesz sobie iść.- To powiedziawszy posłał mu jadowity uśmiech i rozbawione spojrzenie swoich mętnie zielonych oczu. Jeszcze przez dłuższą chwilę patrzył na młodego puchona, po czym znowu przeniósł wzrok na ślizgonke. Kolejna ruda? To jakąś klątwą? Czemu musi spotykać na swojej drodze irytujących rudowłosych ludzi? Taki najwidoczniej jego los. -Koleżanko możesz zabrać swojego kolegę w inne miejsce? Psujecie mi cisze
Kiedy kończyła sałatkę, wyczuła w swojej okolicy czyjąś obecność. Przeczucie jej nie zwiodło – tuż obok stanął jakiś uczeń, którego Apsley nie kojarzyła z jego godności, ani z tego, do jakiego domu należy. Wiedziała tylko tyle, że na pewno nie jest Ślizgonem – wtedy na pewno bardziej by go kojarzyła. A kojarzy go na razie tylko z wyglądu. Może to ulegnie zmianie, i to za chwilę? - A masz, weź sobie wszystko – odpowiedziała mu z kpiącym uśmieszkiem, podając mu budyń – A żebyś się udławił. – po chwili zastanowienia, dodała coś jeszcze – Bierz, bo pewnie osoby z twojego dormitorium odsuwają od ciebie wszystko, co dobre, więc musisz żebrać od ludzi spoza swojego domu. – zachichotała cichutko – Może po prostu mają zdanie, że nie powinieneś zajadać się tego, po pyszne, bo uważają, iż nie warto tobie dawać jedzenia, a jak już to możesz jeść ze świniami, w korycie. Ale nie bierz tego dosadnie do siebie! Ja tam nie wiem, nie znam cię. To tylko domysły... – zamrugała powiekami – A ty nie znasz mnie. Więc, masz coś jeszcze do powiedzenia? Albo chcesz wyżebrać coś jeszcze? Śmiało, na stole jest jeszcze wiele potraw. Spojrzała w jego oczy, chcąc by ten uczynił tak samo. Żeby z jej tęczówek i źrenic wyczytał niechęć. Po chwili wyczuła kolejną osobę. Z ciekawością odwróciła się w tamtą stronę. I usłyszała głos jakiegoś mężczyzny, którego kojarzy bardziej niż tego pierwszego. A kiedy usłyszała jego słowa, zaśmiała się głośno. - No wiesz, odbierać jedzenie potrzebującym?! Poza tym on był tutaj pierwszy, więc tobie muszą wystarczyć jakieś resztki... w sumie, pewnie się przyzwyczaiłeś do ich jedzenia, prawda? – przechyliwszy nieco głowę, zastanawiając się co by tu jeszcze od siebie dodać, usłyszała, jak ten ponownie zabiera głos. I nie wytrzymała, ogarnął ją szyderczy, głośny śmiech. Spojrzała na niego z rozbawieniem. - Jak chcesz ciszy, to idź se do toalety i zamknij się w kiblu, gdzie całkowicie oddasz się oddawaniu kupy. Pewnie to jedyna rzecz, która naprawdę sprawia ci przyjemność, prawda? – i znowu zatrzepotała rzęsami, tym razem z nutką zalotności. Wkrótce potem wzięła pieczone ziemniaki, a przynajmniej ich resztki i położyła na swój talerz. Wzięła się za jedzenie, bezczelnie ignorując chłopaków, z którymi tu i teraz dane jej było się spotkać. Jaka ona bezczelna! I pomyśleć, że zdarza jej się być miłą... ale to takie anomalie.
-Kurde dzięki! Jesteś bardzo miła - powiedziałem z entuzjazmem, naprawdę nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Ochoczo zabrałem budyń z jej rąk i położyłem go bliżej siebie na stole. Zaśmiał się, ta dziewczyna była naprawdę bardzo zabawna, chociaż mogła od razu powiedzieć smacznego, bo ktoś inny mógł pomyśleć, że jest arogancka czy coś. -Nie musisz się tak martwić- posłałem jej oczko- No wiesz, mój dom chyba zaczął mnie nie lubić, tak to jest z ludźmi jak łapiesz znicze cię lubią, jak nie łapiesz to nagle mają wyrzuty- zaśmiałem się z siebie. - Sammy Wilson - no i już się znamy, już miałem zabrać posiłem odwrócić się i iść z budyniem do swojego stolika, gdy zabrał mi go pewien ślizgon. -No cóż, jemu widocznie się bardziej przyda, biednym trzeba pomagać- zaśmiałem się po wypowiedzi ślizgonki, ale ona zabawna.
Fakt, pierwsza część jej przemowy, była niezwykle zabawna, a raczej tak głupia, że aż zabawna. Enzo poczuł tak duże rozbawienie, że nie mógł się powstrzymać od szerokiego uśmiechu i cichego, lecz szybko urwanego śmiechu. Jak widać wszystkie rudowłose miały talent do wprowadzanie go w błogi stan rozbawienia. Ponadto spora część nie wykazywała się zbyt dużą inteligencja, najpierw Cecily i jej idiotyczna prośba o naukę run, teraz ta dziewczynka i słowa, jakie wypowiedziała, poniżej wszelkich standardów, wśród tej menażerii rudych dziwactw, Nessa niewątpliwie wiodła prym w byciu normalnym, chociaż także bywała irytująca, Enzo nie odczuwał tego aż tak bardzo. Cóż, wyjątek potwierdzający regułę. Po wysłuchaniu części wypowiedzi skierowanej, w jego stronę, rozbawiony uśmiech, zastąpił równie szeroki, ociekający jadem i złośliwością grymas. Najspokojniejszym jak się dało, cichym i aksamitnym głosem, przemówił. -Obawiam się, że nie mogę prowadzić z tobą równorzędnej konwersacji, bowiem twoja twarz zdradzająca niezwykłą tęsknote za inteligencją uniemożliwia mi branie cię na poważnie marchewczko.-Zaraz po tym, jak skończyła mówić o tym, że musi jeść resztki, jego uwagę przyciągnął ten idiotycznie radosny puchon. -Chłopcze, jedynymi biednymi osobami w promieniu kilkunastu metrów jesteście wy i nie chodzi mi o biedę materialną.-Dzieci, bo tak zachowywała się zarówno dziewczyna, jak i chłopak, zasypywały go idiotycznymi tekstami. Dopiero zakończenie, jakie zastosowała dziewczyna, minimalnie wyprowadziło go z równowagi. Podszedł do niej i przechylił miske z budyniem tuż nad jej głową. Wystarczyło kilka sekund, by budyń pokrył całe jej włosy, a Enzo tonem rozradowanego dziecka oznajmił. -No! W końcu twoje włosy mają normalną ładną barwę!-Korzystając, z zaskoczenia podszedł do chłopaka i siłą usadził go na ławce.-Tobie, przydałoby się trochę zdrowego rozsądku.- Górował nad chłopakiem zarówno wzrostem, jak i masą jeszcze zanim usadził go na ławce, teraz jednak różnica ta była ogromna, a Enzo przybrał na twarz najbrzydszy uśmiech, jaki potrafił. -Trzeba.... jak to się mówi, mierzyć siły na zamiary....
Cholercia, pomyślała. Znowu jakaś osoba z poziomem IQ poniżej przeciętnej. I tak zaiste sadziła o tym chłopcu, którego ona wciąż obrażała, a ten nie zachowywał się adekwatnie. W najmniejszym nawet procencie. Albo... on po prostu tak się z nią droczył? By doprowadzić ją do szewskiej pasji. Ale nie. Ona się nie da. Będzie grała w to dalej. A kiedy jej się przedstawił, Antoinette zatkało. Nie wiedziała, co zrobić, aż w końcu wymyśliła, chociaż nie była do końca z siebie zadowolona, że tak a nie inaczej ułożyła słowa. No ale trudno się mówi, powiedziała, co powiedziała. - Moje imię i nazwisko jest na pewno zbyt długie i trudne, byś mógł je spamiętać. – i znowu to mrugnięcie powieką. Ale zaraz! Zupełnie zapomniała o tym drugim chłopaku. Przecież przy nim również miała wiele radości z życia. Nie chciała tego zmarnować. - Skoro, jak mówisz, nie możemy rozmawiać na tym samym poziomie, bo jestem głupia, co mi właśnie sugerujesz, to po cholerę się do mnie odzywasz? – przyglądała mu się z dziką fascynacją. - Teraz popadasz w hipokryzję w najwyższym jej stadium, rozmawiając ze mną. I – tutaj podeszła do niego i położyła mu palec wskazujący na ustach – Nie mów, że robisz to dla uciechy. Bo uciecha należy do mnie, widząc, jak popadasz w hipokryzję, siwy pod człowieczku. Oj tak, nie mogła nie oddać pałeczki, słysząc jak ów człowiek nazwał ją marcheweczką. Ale coś czuła, że strzępek słów, które niedawno wypuściła z ust, nie są wystarczająco przyprawione jadem. No ale kolejne "trudno". Może to dlatego wzięła się za jedzenie resztek pieczonych ziemniaczków? Wszystko było dobrze, do czasu aż... poczuła, jak coś spada na jej głowę, a po czole spływało coś gęstego, wkrótce potem docierając do powiek dziewczyny. Przez jakiś czas nie wiedziała, co się dzieje. A potem... z jej ust wypadło wiele niekontrolowanych przez nią obelg, które wzmocniły swą siłę, kiedy zorientowała się, kto stoi za wylaniem budyniu na jej głowę. A była tego pewna tym bardziej po jego kolejnych słowach. Uspokoiwszy się nieco, powiedziała: - Co, zabrakło ci słów, by mnie przegadać, więc uciekłeś się do takiej metody, co? – dłońmi pracowicie odgarniała budyń z twarzy. - Naprawdę, powinieneś udać się do jakiejś mugolskiej apteki i kupić sobie maść na ból dupy.
Dlaczego zawsze jak chce się pośmiać, albo po prostu zażartować to trafiam na ludzi, którzy akurat mają gorszy dzień, czy zły humor. Nie uwierzę jednak, że takiego osoby są niemiłe zawsze i wszędzie, przecież każdy jest w pewnym senie dobry! Tylko trzeba umieć to z nich wykrzesać... niestety ja nie posiadam tej umiejętności. Siedziałem tak na tej ławce z myślą, że chyba narobiłem sobie wrogów. I ten budyń... jak można tak zmarnować ambrozje dla mojego serduszka. Patrzyłem jak mój ulubiony deser zsuwa się po włosach dziewczyny i czułem lekko nieprzyjemny wzrok ślizgona. Postanowiłem się jednak nie odzywać, mowa jest srebrem, a milczenie złotem.
Jedynym plusem tej idiotycznej i niezmiernie irytującej sytuacji, był fakt, że puchon zrozumiał, że nie ma nic ciekawego do powiedzenia i że zdecydowanie lepiej dla niego, będzie siedzieć cicho i nie mieszać się w konwersacje, jaką Włoch prowadził z dziewczynką. Sam nie wiedział, po co przeciąga te idiotyczną wymianę zdań, dziewczyna używała sformułowań godnych pięciolatki i nawet to, że niewątpliwie była młodsza od Włocha, tego nie usprawiedliwiał. W pewnym sensie było to marnowanie czasu, gdyby nie fakt, że Enzo nie miał co robić, właśnie dlatego w ogóle kontynuował tę konwersację. Dziewczyna była wręcz ponadprzeciętnie arogancka, głupia i irytująca, a chłopaka to tylko bawiło. Dziewczyna, a raczej dziewczynka, była zbyt mała i używała takiego kalibru żartów, by mógł ją brać na poważnie. Zaśmiał się i powiedział. -Dlaczego z tobą rozmawiam? Bo mnie bawisz marcheweczko, jesteś niezwykle zabawna, kiedy się denerwujesz, poza tym nie mam co robić. Poza tym nie używaj takich brzydkich słów, to już nie jest zabawne tylko chamskie i przekracza granice dobrego smaku. Nie, nie jestem hipokrytą, bo nie powiedziałem, że nie mogę z tobą prowadzić konwersacji, powiedziałem jedynie, że nie mogę prowadzić równorzędnej konwersacji. Nie wyklucza to jednak prowadzenia żadnej.- Lekko zdziwił go jej gest, kiedy położyła mu palec na ustach, zdziwił się, że w ogóle go dosięgnęła. Mimo tego to również go rozbawiło, dziewczyna naprawdę zachowywała się jak by była o wiele młodsza niż była w rzeczywistości. Jeżeli tak samo, jak Nessa, była przewrażliwiona na punkcie pigmentu swoich włosów, to używanie przezwiska Marcheweczka, było strzałem w dziesiątkę i świetnym sposobem na jeszcze większe zirytowanie rudzielca. Wylanie budyniu na jej głowę, było dość spontaniczną decyzją, a Enzo sam nie wiedział, czy zrobił to celowo, czy naprawdę aż tak go zirytowała. Pewnikiem było to, że po zrobieniu tego poczuł się zdecydowanie lepiej niż wcześniej. Jej mina po tym, co zrobił, była bezcenna, a chłopak cudem powstrzymał się od wybuchnięcia śmiechem. -Dokładnie tak było marcheweczko, brak mi słów, by opisać, jak zabawna jest twoja mina.- Drugiej częśc jej wypowiedzi nie zrozumiał do końca, ale nie przeszkodziła mu w dalszym wyśmiewaniu jej wyglądu.