Największe pomieszczenie w zamku, to tu odbywają się wszystkie uczty i bale. Oświetlone jest przez lewitujące w powietrzy tysiące świec. Wspaniałe, wysokie sklepienie zawsze odzwierciedla prawdziwe niebo, bez względu na to czy świeci Słońce, czy pada deszcz. Każdego ranka, przy śniadaniu zlatują się sowy przynosząc gazety i listy od rodziców oraz znajomych. Lądują przy stołach czterech domów - Slytherinu, Ravenclawu, Hufflepuffu i Gryffindoru, które zawsze zastawione są mnóstwem pysznego jedzenia. Na samym końcu sali ustawiony jest mniejszy stół, nauczycielski, gdzie na honorowym miejscu zasiada dyrektor.
Niepewnie spojrzała na niego swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Co jak co ale nie miała zamiaru eksperymentować z alkoholem. Czemu? Zawsze po większej jego dawce zaczynała się śmiać i mówić osobą w okół niej, że ich kocha. Niby nic takiego i niektórzy mogliby to uznać za słodkie, jednak ona sama nie uważała tego za takie. Było to dla niej za każdym razem krępujące przeżycie i nie chciała aby chłopak był tego świadkiem. Czuła jednak, że nie będzie w stanie go oderwać od amfor. Pokręciła głową w rozbawieniu. Czuła, że nie chce o tym rozmawiać tak więc nic więcej nie powiedziała zatapiając się w swoich myślach. Zastanawiała się jak miewa się jej brat. Niby utrzymywali ze sobą kontakt listowy, wiedziała mniej więcej co dzieje się w domu jednak to nie było to samo co kontakt cielesny. Odbierając kieliszek od Rasha uśmiechnęła się, niepewnie spoglądając na trzymany przez nią kieliszek. Czerwona ciecz wyglądała przepysznie, a je zapach aż ślinka sama ciekła do ust. Za wtórowała mu w toaście i uniosła naczynie do ust. Kompozycja smakowa wina uderzyła w jej kubki smakowe. Musiała przyznać, iż było przepyszne. Słodkie. - Pyszne. - uwielbiała słodkie wina. Inne była dla niej gorzkie. Po spróbowaniu tego konkretnego nie miała najmniejszej ochoty przestawać na jednym czy dwóch kieliszkach. Wiedziała doskonale, iż może tego żałować na drugi dzień lecz teraz było jej to obojętne. - Możemy zostać przy tym. Jest wyśmienite. Nie dane jej było cieszyć się tym zbyt długo. Widząc spanikowanych ludzi i słysząc trzask rozbijanego szkła rozejrzała się w około siebie. Scena na której jeszcze chwilę temu grali muzycy była w ogniu przez co dym po woli wypełniał Wielką salę. Jednak na scenie ogień nie poprzestał. Jego zasięg zaczął się niebezpiecznie poszerzać schodząc ze sceny na parkiet na którym była trawa. Ludzie w panice próbowali wydostać się z Sali. Nie chcąc zgubić Rasheeda złapała go mocno za rękę. Nie sądziła, że coś może ją tak bardzo wystraszyć, a jednak. Wystraszona spojrzała na chłopaka. Od dziecka Oriane bała się ognia. Widok jego przywołał wspomnienia które za wszelką cenę chciała ukryć. Chciała jak najszybciej wyjść z sali i uciec od tego miejsca jak najdalej jednak nie było jej to dane. jednak z fontann znajdująca się najbliżej nich eksplodowała. Może i dziewczyna by się tym nie przejęła gdyby nie fakt, iż odłamki tej felernej fontanny wbiły się w jej ramię. Krótki krzyk wydobył się z jej gardła. Szybko puściła rękę partnera i złapała się za zranioną rękę w duchu modląc się aby ten koszmar szybko się skończył.
- To bardzo ciekawe – odparła Antoinette – Bo u mnie jest bardzo podobnie. W sensie, mnie też bawi to, co mówisz. Ale najbardziej zabawne jest to, jak usilnie próbujesz mnie przegadać. Mniej to, jakich słów używasz, chociaż fakt, to również jest komiczne. – omiotła wzrokiem cały stół ślizgonów i uznała, że niczego więcej nie przełknie. Może nie była już głodna, najadając się uprzednio tymi pysznymi ziemniaczkami? A może to przez zażenowanie, wywołane wylaniem przez chłopaka gęstego dania na głowę rudej. Albo... no ale nieważne. Kiedy jej twarz była już prawie całkowicie czysta i sucha, co osiągnęła za sprawą pracowitego, nieustannego zmywania dłońmi budyniowej mazi ze swego oblicza, posłała ślizgonowi ten swój osobisty, zniewalający uśmiech. Uśmiech, który krył w sobie wiele jadu. - A co do tej maści – tak, musiała poruszyć ten temat, gdyż chłopak go w żaden sposób nie skomentował, a Antoinette bardzo chciała, by ten jakkolwiek się na ten temat odezwał. Przecież takie "coś" sprawia właśnie, że ruda jest w pewien groteskowy sposób szczęśliwsza! - Aby kupić ją w aptece nie-magicznej, musisz rozmienić walutę. Coś czuję, że nie jesteś na tyle inteligentny i obeznany w świecie, żeby umieć to załatwić samemu, więc wiedz, że w tej kwestii możesz zdecydowanie liczyć na moją niezastąpioną pomoc. – i poklepała go po ramieniu. Wiadomo, jaki wydźwięk ma mieć to, co powiedziała, a że tak naprawdę nie uważała go za dziwaka, w takim razie zdawała sobie sprawę z tego, jak to ma brzmieć. - Ah, zapomniałam! Co do podróży, również mogę ci pomóc. Spojrzała w stronę drugiego chłopaka i nie wiedziała, co mu powiedzieć, bo fakt faktem, milczenie z jego strony nieco ją peszyło, ale dlaczego? Tego nie wiedziała. To było dość osobliwe uczucie. Dlatego się do niego odezwała: - Hej! A ty też chciałbyś pomóc temu biedakowi? Moglibyśmy połączyć siły!
Powoli słowa wypowiadane z ust Ślizgonki były lekko... nużące, rozumiem że chciała rozbawić nowego uczestnika rozmowy, jednak chyba nie za dobrze jej to wychodziło. Wystarczył lekki żart na przełamanie lodów i wszystko byłoby okej. Ale oczywiście nikogo nie obrażam, może to ja się mylę a ona jest ekspertką w nawiązywaniu relacji z ludźmi tak czy siak. Muszę przyznać, że umiejętność milczenia jest bardzo przydatna. Rola obserwatora sprawy daje wiele plusów, na przykład możesz na spokojnie zastanowić się co chcesz zrobić a nie wpadać w wir akcji i zostać źle zrozumianym jak to poprzednio zauważyłem. -Oj, to bardzo miło z twojej strony, że chcesz mu pomóc- powiedziałem uśmiechając się, bo jak widzimy, jednak każdy ma w sobie dobro. -Jednak z tego co widzę, nie należy on do nieśmiałych osób, do niemmych też raczej nie, więc gdyby potrzebował pomocy na pewno by o nią poprosił.- powiedziałem miłym i spokojnym tonem nalewając sobie soku i siadając z powrotem na ławce.
-Widzisz? Jakież to zabawne, najśmieszniejsze jest to, że wcale nie chce cię przegadać, wtedy zapewne byś zamilkła, a przecież tego nie chce. Kto zabawiał by mnie swoimi głupimi tekstami, gdybyś ty przestała mi ich dostarczać? Mimo tego fakt. Konwersacja należy do grupy tych komicznych i bezcelowych. Lecz czy to takie ważne?-Taka była prawda, nie chciało mu się iść na lekcje, po zjedzeniu śniadania miał się udać na błonia, gdzie zapewne leżał by bez celu, co jakiś czas urozmaicając nic nierobienie czytaniem książki. Dzięki młodej ślizgonce mógł, nie ruszając się z miejsca, zaznać trochę rozrywki i urozmaić rutynę. Kiedy wciąż kontynuowała wątek nieśmiesznego żartu o jakiejś mugolskiej maści, przewrócił oczami. Po co, używać żartów, których znaczenie nie jest znane ogółowi. Włoch, nie sądził jednak, by rozbawiło go to, nawet gdyby wiedział, o co jej chodzi. Mała rudowłosa nie bawiła go swymi żartami, a postępowaniem ruchami i błędnym mnienamniem o swojej wartości. Najwidoczniej wydawało jej się, że może z nim konwersować jak z osobą w jej wieku lub młodszą, co było co najmniej zabawne. -Ależ marcheweczko, nie chce od ciebie pomocy, jedyne czego chce, to byś nie pojawiała się więcej w moim życiu i nie denerwowała swoim irytującym głosem. Poza tym raczej obejdzie się bez maści. Jedynym, w czym możesz mi pomóc, jest przedstawienie się, tego wymaga kultura, a ja z chęcią dowiem się jak, nazywa się kolejna osoba, której powinienem unikać ze względu na swoje zdrowie psychiczne.- Coraz to kolejne zdania, które wydobywały się z ust dziewczynki, coraz bardziej mąciły mu w głowie, najpierw uznał ją za głupią, potem za zabawną, teraz sam nie wiedział co myśleć, właśnie dlatego z taką ulgą zareagował na zmiane celu z niego na tego dziwnego puchona. W jego przypadku nie miał wątpliwości, a jedynie pytanie. Naprawde istnieją tak głupi i nawini ludzie? Zabawne.... Na szczęscie z nim nie musiał rozmawiać, puchon raczej obserwował ich konwersacje niż brał w niej czynny udział.
Cała ta sytuacja powoli zaczynała ją nużyć, zamiast śmieszyć (opcjonalnie mocno wkurwiać). I to tyczyło się zarówno jednego chłopaka, jak i drugiego. Jeden najwidoczniej był po prostu tępy, opcjonalnie bezgranicznie naiwny, i już nie wiedziała, jak się z nim obchodzić. Kiedy Warren odpowiedział, Antoinette ukryła twarz w dłoniach. Była po prostu załamana, co by tu więcej dodawać? Gdyby tylko on się tak z nią bawił – wtedy byłoby o wiele lepiej. A jednak, nic na to nie wskazywało. Dlatego nie odpowiedziała na jego ostatnie słowa. A starszy ślizgon? Już nie wiedziała, jak go podejść, co powiedzieć, jaki gest uczynić, a to wszystko przez to, o czym mówiliśmy na samym początku. I nie mogła nic na to poradzić, a trzeba wiedzieć, że zrobiłaby wiele, by tylko z tej dołującej poziomem, dotychczasowej pogawędki móc wyciągnąć jeszcze coś równie zabawnego, jak rozmowa na samym początku. Na jego kolejne słowa, ruda nagle spoważniała. - Skoro nie chcesz, bym pojawiała się więcej w twoim życiu... to pewnie już nie chcesz mnie widzieć, a w takim razie czemu tu jeszcze stoisz? – przestąpiła z nogi na nogę, bo tak, teraz stała – A może masz tak bardzo nudne i nieciekawe życie prywatne, dokładniej to towarzyskie, że musisz, po prostu czujesz wielką potrzebę obcowania ze mną, co? A mówienie, że cię to bawi, to taka tylko przykrywka. – zatrzepotała zalotnie rzęsami – A może zniewala cię mój urok osobisty? – a jednak, może z tej żałosnej sytuacji da się wykrzesać jeszcze coś fajnego, czytaj: zabawnego? Nie przedstawiła się. Wolała to przemilczeć, ale coraz bardziej zastanawiała się nad tym, czy lepiej podać błędne imię i nazwisko?
Sammy, weź ty się już chłopie nie odzywaj. Nic przez to nie zyskasz, a tyle możesz stracić, widzisz przecież że wszystkich dołujesz. Tia, ja wiem, naiwny wierzący w to, że świat jest dobry. Ale kto inny mógłby tak sądzić? Przecież ktoś kto nie doświadczył zła, nie będzie widział dobra. Okej, w moim życiu nigdy za kolorowo nie było, ale to właśnie sprawiło że jestem niepoprawnym optymistą. Jak nie ma powodu do śmiechu to trzeba go sobie znaleźć i to jak najszybciej. Kurde zabrzmiało poważnie. No cóż, przynajmniej pozostała dwójka nie przejmowała się mną już za bardzo. Przydałoby się zrobić jakiś kawał nieprawdaż? Kurcze, tylko co tym razem, mam tyle możliwości, przez to że ślizgoni zajmują się sobą...
Naprawdę nie chciało mu się dłużej z nią rozmawiać, nowo poznana Marcheweczka była zabawna, ale na dłuższą metę nużąca. O drugim, zdecydowanie cichszym, a także jak zdążył zauważyć Enzo, głupszym chłopakiem, niezbyt się przejmował. Puchon dość szybko zauważył, że nie jest to rozmowa na jego poziomie, i jedynym co może zrobić, jest siedzenie cicho i słuchanie ich konwersacji. Dziewczynka była zabawna, ale do pewnego momentu, potem to, co bawiło go na początku rozmowy, zaczęło go żenować i sprawiać, że irytowała go jej głupota. Mimo tego, jej nawinę słowa, go rozbawiły. -Czyżbyś nie pamiętała, o czym mówiłem na samym początku naszej rozmowy? A więc ci przypomnę, prosiłem o to, żebyście opuścili to miejsce, bo psujecie mi cisze, od samego początku chodziło mi tylko o to, byś opuściła moje życie.- Westchnął i kontynuował swój monolog. -Czemu każdy tak mówi?- Powiedział bardziej do siebie niż do niej, wspominając, jak podobne zdania padły z ust Cecily oraz Nessy i po raz kolejny westchnął. -Twój co? Ile ty w ogóle masz lat?- Powiedział szczerze oburzony taką insynuacją. -Może gdybyś była, trochę starsza mogli, byśmy podyskutować o czymś takim, teraz, nie ma szans.- Korzystając z faktu, że jej włosy wyschły, poczochrał ją po włosach. -Teraz wybacz, ale chyba na mnie czas najwyższy. Jak widze i tak masz pod ręką kogoś bardziej zbliżonego wiekiem.
Teraz już naprawdę nie wiedziała, co począć. Co powiedzieć. Ale nie – nie dała tego po sobie poznać! Dlatego nie uczyniła pauz w momentach, gdy musiała się bardziej nad czymś zastanowić. Spojrzała najpierw na Warrena i posłała mu uśmiech, z którego raczej trudno cokolwiek odczytać. Nie powiedziała nic pod jego adresem. No bo co miała powiedzieć? Sam nie przemówił, a Antoinette nie była w stanie zgadywać, co mu chodzi po głowie. Ale pewnie coś głupiego, coś równie żałosnego i ociekającego tępotą co jego słowa, kiedy był czas, że chłopak coś powiedział. Jednak dość tych przemyśleń na temat milczącego osobnika płci brzydkiej. Jeśli chodzi o to ostatnie, teraz pora, by zwrócić uwagę na tego drugiego. Odgarnęła włosy z czoła, uświadamiając sobie, że jej twarz i włosy już z grubsza zdążyły wyschnąć. Uśmiechnęła się z tego powodu w duchu. Wysłuchała uważnie, co ślizgon miał jej do powiedzenia. -Ja pierdolę – schowała twarz w dłoniach – nie chciałeś, by ktokolwiek ci tu przeszkadzał. To po jaką cholerę tu przychodziłeś? Trzeba było znaleźć sobie bardziej dogodne miejsce, czytaj: bez ludzi. Nawet, jeśli ci ludzie przyszli wcześniej, nawet, jeśli później... Dziwne, ale jakoś nie chciała, by mężczyzna opuszczał jej towarzystwo. Dziwne zwłaszcza, że już dawno przestała czerpać z tej konwersacji radość i satysfakcję. Może po prostu aż nazbyt jej się nudziło? Nie próbowała jednak go zatrzymywać, gdyby jednak zdecydował się opuścić to pomieszczenie, gdyż wiedziała, jakby to wyglądało.
Trudno uwierzyć, że ten emocjonujący rok szkolny nareszcie dobiegł końca. Nie był on tak spokojny, jak oczekiwano i obfitował w różnie przykre wydarzenia - wypadek śmiertelny podczas festiwalu, łapanki, pojawienie się mugoli na balu w Noc Duchów, wyrzucenie dyrektora Hampsona, wypadki podczas meczów, czy zalanie dormitorium Ślizgonów zostawiały niewątpliwą skazę na ostatnich dwóch semestrach. Pozostawało jednak mieć nadzieję, że już wkrótce, wraz z odnalezieniem kolejnych artefaktów, kłopoty osłabną. Na mównicę wyszła Ursulla Bennett, która czułym spojrzeniem objęła całą tę hałastrę - chociaż przejęła stanowisko dyrektora stosunkowo niedawno, czuła się z nimi wszystkimi mocno związana. Jej zaangażowanie sprawiło, że pomimo wszystkich problemów związanych z zakłóceniami magii szkoła funkcjonowała prawie zupełnie normalnie. - Drodzy uczniowie, studenci - zaczęła kobieta - Kolejny rok szkolny, mimo licznych niedogodności, minął w zastraszającym tempie, a wraz z jego końcem mury naszej szkoły już na zawsze opuści grono uczniów i studentów. W tym szczególnym dniu chciałabym Wam powiedzieć, że, po ludzku, czuję się z was dumna. Każdym swoim sukcesem, nawet tym najmniejszym, przynosiliście chwałę naszej szkole, udowadniając mi i reszcie kadry nauczycielskiej, że lata poświęcone na nauczanie Was nie poszły na marne. Nie zamierzam Wam prawić kazań o przykrych obowiązkach dorosłości - cieszcie się nadchodzącymi wakacjami i wszystkim, co Was czeka w przyszłości. Bennett wzięła głęboki oddech i z trochę poważniejszą miną kontynuowała: - Dziękuję całej kadrze, uczniom oraz studentom za ten niezwykle trudny rok. Tylko dzięki współpracy i przyjaźni udało nam się przetrwać liczne trudności, po raz kolejny udowadniając tym samym, że siła nie tkwi w przemocy, a w zjednoczeniu. Wiem, że nasze kłopoty jeszcze nie dobiegły końca, mam jednak świadomość, że wspólnie je przetrwamy. Zanim podamy do stołu, czas ogłosić jedną z najbardziej oczekiwanych informacji tego wieczoru. Puchar Quidditcha trafia do drużyny Ravenclawu, która wyprzedziwszy na ostatniej prostej Slytherin zebrała 180 punktów. Zapraszam Was! Bennett sięgnęła po okazały puchar i wręczyła go członkom drużyny z kapitanem na czele, po czym, gdy ich wyrazista, radosna salwa (tak bolesna dla Ślizgonów) ustała, wróciła do kontynuowania przemówienia. - Pora wręczyć Puchar Domów! Czwarte miejsce - Hufflepuff 1230 punktów! Trzecie miejsce - Slytherin 1283 punkty! Drugie miejsce - Ravenclaw - 1486 punktów! - w tym momencie dyrektorka na moment przerwała pozwalając wybrzmieć wszystkim oklaskom - Niekwestionowanym zwycięzcą Pucharu Domów z 1655 punktami zostaje Gryffindor! GRATULACJE! Nauczycielka z nieskrywanym entuzjazmem wręczyła nagrodę prefektom tego domu, a całą salą zawładnęła nieokiełznana radość Gryfonów, która trwała przez resztę wieczoru. Bennett nawet gdyby chciała, nie miałaby szans na ponownie przebicie się, więc z radością zaprosiła wszystkich zebranych do jedzenia!
______ Kochani, to już koniec roku szkolnego. Do 10 lipca macie czas na zakończenie wątków w Hogwarcie - tego dnia szkoła zostanie ukryta i rozpoczną się wakacje, na które wkrótce otworzymy zapisy. Pamiętajcie o tym, by do końca lipca zgłosić się po wyniki egzaminów na koniec roku, prac dyplomowych oraz Owutemów.
Ursulla Bennett z pewną nostalgią rozglądała się po sali, w której to zgromadzili się wszyscy uczniowie Hogwartu. Ci, którzy już byli przydzieleni do swoich domów oraz Ci, co jeszcze swego losu nie znali. Czuła dumę wynikającą z faktu, że miała okazję nauczać tą młodzież, wpajać im niezbędne do życia zasady i przyczyniać do poszerzania ich wiedzy. Wiedziała, że wielu z pośród grona nauczycielskiego podzielało jej zdanie. Tiara przydziału już czekała na to, aby rozdzielić młodocianych do ich nowych domów. Przez cały rok szkolny miały one być dla nich namiastką rodziny. To razem z innymi uczniami swojego domu, mieli piąć się na wyżyny, bądź spadać. Chwilę później szew tuż przy rondzie tiary rozwarł się, a po Wielkiej Sali potoczyły się te oto słowa:
Na uczniów łepetynach Powinność czynię starą Ich myśli porządkuję, Przydziału jestem Tiarą.
Dzielenie, rozsyłanie, To moje specjalności Więc przywdziej mnie, a dowiedz się, Czyj dom Ci wybrał los dziś...
Czy może to Gryffindor, Gdzie cenne męstwo, chwała, Gdzie ważne to, co w sercach I odważna twa postawa.
Lecz jeśli chcecie zdobywać Druchów gotowych na wiele, To czeka was Slytherin, Gdzie cenią sobie fortele.
Ravenclaw bystrych naucza, I tych co pracowici Nie rzadko są to nawet Najbardziej znamienici.
Za to w Huffelpuffie Nie ważna czystość krwi, Nie ważne powiązania Lecz co w sercu Twoim tkwi.
Więc śmiało moi mili, Na głowę mnie wkładajcie Jam jest Tiara przydziału Swój koncert zaraz zacznę!
Po ciszy, która nastała po tej pieśni, rozgorzały gorące brawa. Trwały jeszcze kilka chwil, aż nastąpiła Ceremonia Przydziału. Wszyscy nowi adepci kolejno ruszali w stronę krzesła na środku sali i wkładali Tiarę na swoją głowę. Ta wykrzykiwała co róż inne nazwy domów, tym samym odnajdując w nich samych to, czego oni nie widzieli. Kiedy już ostatni pierwszoroczny usiadł na swoim miejscu, stary kapelusz zabrano, aby znów zaśpiewała, za rok. Wtedy to ze swojego miejsca powstała Ursulla Bennett, a w tym momencie wszystkie rozmowy ucichły. - Witajcie w kolejnym roku szkolnym - zaczęła, omiatając spojrzeniem całą salę. - Zapewne każdy z was nie może doczekać się momentu, w którym to ponownie zacznie napełniać swoją głowę wiedzą. Wiedzcie jednak, że ten rok będzie podobny do poprzedniego. Bądźcie czujni, bo zakłócenia magiczne ciągle nam towarzyszą. Opiekujcie się sobą i innymi nawzajem. A teraz wcinajcie! Złote półmiski, dotychczas zupełnie puste, zapełniły się przeróżnymi potrawami kusząc młodocianych do jedzenia. Ucztę czas zacząć...
_____________________
Kochani, właśnie rozpoczynamy nowy rok szkolny 218/2019! Zachęcamy z tej okazji do udziału w mini evencie!
Oto i ona, jedna z najistotniejszych uroczystości w Hogwarcie! Wszyscy uczniowie zostali już przydzieleni do domów, zajmując miejsca przy odpowiednich stołach. Zgromadzona podobnie została cała nauczycielska kadra, dumnie spoglądająca na podopiecznych - znanych albo dopiero mających być poznanymi. Uczta jest nie tylko momentem tradycyjnego posiłku, przygotowanego przez skrzaty; jest również chwilą, kiedy nawiązywane są więzi, wspominane wakacje - gwar rozmów miesza się wraz ze stukaniem sztućców czy też brzęczeniem kielichów.
Niestety, Ursula Bennett miała zupełną rację - zakłócenia nie ustąpiły, zaś cała Wielka Sala przesycona jest magią, wpływającą na wszystkich tu zgromadzonych.
Z okazji uczty, serdecznie zapraszamy do wzięcia udziału w mini-evencie. Nie jest on oczywiście obowiązkowy, jednak dla uczestników przewidziane zostały nagrody!
Lody o dowolnym smaku Paszteciki dyniowe Tarta dyniowa Biszkopt z kremem Strucla jabłkowa Cytrynowy sorbet
Imbirowa mątwa Cytrynowy raj Malinowy chruśniak Sok dyniowy Woda Sen memortka Wiśniowy gryf Smocza krew (dla nauczycieli)
Zasady
1. Przede wszystkim, poruszaj się oczywiście wśród rang, pozostając skupionym na własnej grupie.
2. Mini-event polega na rzutach kośćmi w dwóch kategoriach. Pierwsza dotyczy wydarzeń losowych, zaś druga - właściwości spożywanego przez ciebie jedzenia.
3. Rzucasz na własną odpowiedzialność! Kostki mogą zarówno sprowadzić na twoją postać nieszczęście jak dodać niezwykłych zdolności.
4. Możesz rzucać ile masz tylko ochotę, z lekkim ograniczeniem - jeśli drugi raz wypadnie tobie taka sama ilość oczek, konieczny będzie do wykonania przerzut. W jednym poście możesz odnosić się do jednego zdarzenia na kategorię (to znaczy - możesz w swym poście maksymalnie zamieścić opis jednego zdarzenia losowego i jednego efektu jedzenia, nigdy inaczej). Pamiętaj, że wciąż niezbędne jest odpowiednie opisywanie rzutów, wykonywanych we właściwym temacie.
5. Każdy, kto odniesie się przynajmniej dwa razy do wydarzeń losowych oraz dwa razy do swojego magicznego posiłku, otrzyma 1 punkt do kuferka.
Kości - wydarzenia losowe
1. Jesteś zajęty rozmową bądź pogrążony we własnych myślach. Niespodziewanie, przez blat stołu przechodzi sylwetka ducha, wprowadzając ciebie w nieuchronne zaskoczenie. Co gorsza, duch odlatuje - przenikając przez twoją postać, pozostawiając przez chwilę odczucie chłodu.
2. Uważaj! Twój talerz zaczyna unosić się i odlatywać, targnięty przez niewidzialną siłę. Musisz go zatrzymać. Rzuć jeszcze raz kością: wynik parzysty oznacza sukces, gratuluję, w porę zdołałeś rzucić zaklęcie! Otrzymujesz +1 punkt do zaklęć i OPCM, o który upomnij się tutaj. Wynik nieparzysty oznacza niestety porażkę; stajesz się niechlubną atrakcją i twoje starania spełzają na niczym.
3. Z bliżej nieokreślonej złośliwości, twoje naczynie co chwilę ulega zmianom - przechodzi z misy w kielich, z kielicha w dzbanek, uniemożliwiając ugaszenie pragnienia. Ostatecznie wyciągasz różdżkę, chcąc ustabilizować ten przedmiot. Gratuluję! Otrzymujesz +1 punkt do transmutacji, upomnij się o niego w tym miejscu.
4. Przez najbliższego posta jedzenie będzie sprawiało tobie ogromną trudność. Każdy z twoich sztućców, ugina się niczym plastyczna masa, uniemożliwiając spożywanie posiłku.
5. W twoim kielichu niespodziewanie powstaje dziura; nieświadomy, zyskujesz plamę na swojej koszuli/górnej części ubrania. Możesz spróbować rzucić odpowiednie zaklęcie, aby się jej pozbyć - pamiętaj jednak o uwzględnieniu zakłóceń.
6. Twoje krzesło wariuje, przez moment niemal wierzgając jak krnąbrne zwierzę; omal nie tracisz równowagi. Usiłując ją spontanicznie utrzymać, niespodziewanie chwytasz osobę znajdującą się obok. Krzesło uspokoiło się, z kolei ty - musisz się wytłumaczyć...
Kości - magiczny posiłek
1. Czyżby twoje jedzenie stało się nagle twarde? Rzuć jeszcze raz kością. Wynik nieparzysty - nie zauważyłeś skostnienia i tracisz w związku z tym zęba. Oby w pobliżu znajdowała się osoba, posiadająca umiejętności z magii leczniczej! Wynik parzysty - cóż potrawa po prostu jest niebywale zimna, niezbyt nadaje się do spożycia.
2. Twoje jedzenie jest niebywale gorące - niestety, na razie nie nadaje się do spożycia. Musisz niestety odczekać.
3. Po kilku kęsach magicznego posiłku, emanujesz niespodziewanym urokiem. Każdy, kto tylko na ciebie patrzy - jest zachwycony zarówno twoim wyglądem jak i sposobem wypowiadania. Czujesz ponadto przypływ siły, która częściowo zostanie z tobą na później. Otrzymujesz +1 punkt do dowolnej umiejętności. Upomnij się o niego w odpowiednim temacie.
4. Posiłek wywołuje u ciebie nagłą utratę pamięci. Przez 2 posty nie będziesz pamiętał osoby, z którą aktualnie rozmawiasz lub (jeśli nie prowadzisz dialogu) osoby, która znajduje się obok ciebie. Nie wiesz nawet, jak ma na imię - uważasz ją za kogoś nowego w Hogwarcie.
5. Jedzenie wydaje się być zwyczajne - początkowo nie odkrywasz zmian, chociaż - twoje włosy zaczynają się mienić feerią kolorów. Paleta barw wydaje się być zależna od twojego aktualnego nastroju, towarzyszących tobie emocji.
6. Jedzenie... jest najzwyczajniej smaczne, pozbawione właściwości nadanych przez zakłócenia.
Szkoła. ZNOWU. Znowu ta szkoła, którą co prawda lubię, lecz jakieś dziwne uczucie zaczęło trwonić w mojej głowie za sprawą... chociażby faktu tego, iż za niedługo czeka mnie dorosłe życie oraz zwyczajne inne rzeczy, na które nie miałem ochoty. Dobra, miałem, chciałem się kształcić, jednak moja dziurawa jak szwajcarski ser głowa jakoś nie czuła się na tyle w porządku, by mogła normalnie wlewać do środka wiedzę. Po prostu dziwnego rodzaju przerażenie opanowało mój umysł - niby ostatnimi czasy zdołałem się przeturlać na kolejny rok i kolejny rok, co nie zmienia faktu, że teraz materiał będzie jeszcze trudniejszy, a przede wszystkim niemożliwy do wpojenia, a nawet jeżeli coś zapamiętam, to będą to nikłe szczątki... Czyżby ten rok szkolny zaczął być moim pierwszym w życiu zmartwieniem? Zawsze podchodziłem do wszystkiego optymistycznie. A może to stres wywołany podróżą, wydzieleniem się od rodziców oraz względnym-niewzględnym zapanowaniem nad swoim własnym życiem? Jedyne, co miałem ochotę, to zasnąć. Usiadłem obok @Silvia Valenti, by następnie z hukiem (niezbyt dużym, na szczęście, by zwrócić na siebie większą uwagę) uderzyć głową o stół, na szczęście nie nakładając sobie jeszcze żadnej z potraw. Lubiłem ją, jednak dzisiaj jakoś nie miałem humoru na rozmowy, dlatego jedyne, co zrobiłem, to jęknąłem cicho pod nosem, obracając głowę na wygodniejszy bok. Jedyne, co wydostało się z moich ust, było przeświadczone pewnego rodzaju cierpieniem, chrypką, czymkolwiek. - Już czuję w kościach, że nie zdam. - powiedziałem szczerze, kiedy to wziąłem głębszy wdech. Nawet pyszności znajdujące się na stole jakoś nie wpłynęły pozytywnie na mój nastrój.
Zanim Irony się obejrzała, już wysiadała z ekspresu Londyn-Hogwart, już jechała powozem, już wchodziła po schodach, już siadała przy stole w Wielkiej Sali, która jak zawsze – wyglądała dość niesamowicie z setkami świec, wiszącymi w powietrzu nad czterema stołami, wypełniona gwarem rozmów i śmiechami przyjaciół, którzy spotkali się po dwóch miesiącach wakacji. Ona zdążyła nagadać się z @Carson Gilliams w pociągu, ale póki co przyjaciółka gdzieś jej zniknęła bez słowa, zapewne oddalając się na chwilę, by posłuchać najnowszych ploteczek i od razu przekazać je Irony. Sama panienka McGregor natomiast poszukała wzrokiem wolnego miejsca i już po chwili dostrzegła znajomą czuprynę w tłumie Krukonów, zajmujących swoje miejsca. @Ezra T. Clarke, przez niektórych zwany „tym wrednym penisem” siedział już na swoim bez wątpienia zgrabnym tyłku (przypis narratorki, bo Irony nigdy by tak nie pomyślała!) przy stole Niebieskich i po obu stronach szczęśliwie miał wolne miejsce, co rudowłosa natychmiast wykorzystała. Niestety, nie zdążyła powiedzieć do przyjaciela nawet słowa, bo jej krzesło… zaczęło zachowywać się naprawdę dziwacznie! Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że zwariowało zupełnie tak, jakby ktoś rzucił na jego cztery drewniane nogi Tarantallegrę. Wierzgając i rzucając się na wszystkie strony niemal zrzuciło z siebie dziewczynę, która w ostateczności złapała się kurczowo Ezry, omalże nie wywalając również jego. – Merlinie, co znowu! – oburzyła się, odzyskując wreszcie równowagę i puszczając rękaw bruneta. – Wybacz, chyba nie tylko moja babcia chce mnie w dziwny sposób zbliżyć do płci męskiej. Nie zdziwiłabym się, gdyby to ona zaczarowała zamkowe krzesła tak, by spychały mnie na chłopców. Dopiero teraz miała czas, żeby zerknąć uważniej na Ezrę i posłać mu lekki uśmiech, który może bardziej przypominał ironiczny grymas niż szeroki i radosny wyszczerz, ale Clarke znał dobrze Irony i na pewno się nie zamierzał na to obrażać. – Co ciekawego mi poopowiadasz, mój drogi? – zagaiła poważnie, nakładając sobie na talerz pokaźną porcję pieczonych ziemniaków i befsztyk. Dopiero teraz poczuła, jak bardzo jest głodna. Nie czekając więc na odpowiedź przyjaciela, nabiła idealnie przypieczonego ziemniaczka na widelec i zaczęła go z wdziękiem ogryzać. Nie zawiodła się – zresztą przez poprzednich siedem lat w Hogwarcie nie jadła jeszcze nic, co by jej nie zasmakowało.
Warren siedział na sali zwrócony głową do nauczycieli, widział że do jego stołu dosiadają się jakieś tam osóbki, ale jakoś to go nie interesowało. Co ma być to będzie, a jak już będzie to trzeba się z tym zmierzyć - tak powiedział kiedyś Rubeus Hagrid, czyli jedna z niewielu postaci historycznych, którą Sammy jakoś tak podziwiał. Nie ukrywając to właśnie ten cytat przyświeca mu już od kilku lat. Mimo to, że niby w życiu puchoniastego miały pojawić się dosyć duże zmiany, a w sumie już dało się je zauważyć. No cóż, wyprowadzka z domu dziecka była dosyć dużym wydarzeniem, ale w sumie nie byłoby tak źle, gdyby nie fakt, że ojciec nie odpowiada na wiadomości. W pewnym momencie uroczystości Wilson usłyszał głos jego dobrego znajomego, wyraźnie martwiący się swą cudowną przyszłością. Odwrócił się i okazało się, że kumpel siedzi koło niego, nie wiem jak to się stało, że nikt tego nie zauważył... takie życie wśród puchonów. -Spokoojnie, dam ci ściągnąć, zdamy na okropnych- powiedział, wystawiając rękę, aby przybić piątkę z przyjacielem.
Leżałem tak bez sensu na jednym ze stołów, kompletnie nie zważywszy na to, jak to może wyglądać. Siedziałem aktualnie sam, gdzieś obok miałem Silvię, gdzieś obok mniej znane osoby, no i tyle...? Zdziwiło mnie to, bo zazwyczaj bym od razu zagadał, poza tym, nie dołował aż tak, więc może po prostu mi to przejdzie? Kto wie, może mam typowego doła jak dziewczyny podczas okresu, co można uleczyć tylko i wyłącznie czekoladą, która ma w sobie dużo hormonów szczęścia? No tak, ale musiałbym ją chyba zjeść w takich ilościach, by mi brzuch eksplodował, co nie zmienia faktu, iż rzeczywiście miałem ochotę na coś do jedzenia. Wziąłem głębszy wdech, napełniłem płuca powietrzem, pozwoliłem dotlenić swój własny organizm, rozciągając ciało niczym kotowaty. Jednocześnie podniosłem wzrok, przekręcając łeb odrobinę, gdy dostrzegłem sylwetkę ducha, który postanowił sobie ze mnie zażartować. Zbyt długo na skutki takich działań nie czekałem - uśmiechnąłem się ostrożnie i niepewnie, a dziwny, aczkolwiek w miarę przyjemny po tym Meksyku chłód opanował moje ciało. Uczucie to należało na pewno do podejrzanych, niemniej jednak zdawało się nie być do końca jakoś szczególnie uporczywe. Jakbym po prostu wszedł do jednego z marketów i zwyczajnie stanął na wprost jakiejś klimatyzacji. Wtem, usłyszałem głos, aż nagle podskoczyłem w miejscu, zszokowany tym, iż ktoś może mnie tak przestraszyć słowami. Odwróciłem głowę w stronę tego ktosia, by następnie wyszczerzyć oczy oraz je przy okazji przetrzeć. Długo moja obłuda nie trwała - to był Samuel. Znałem go doskonale, no ba, wspólne puchońskie ściągania na egzaminach, choć starałem się tego typu rzeczy unikać, szły nam po prostu doskonale. Od razu wyszczerzyłem uśmiech w jego stronę, by następnie przybić piątkę w epickim stylu. - Partnerzy w zbrodni, jak to mówią, co? - zapytałem się przyjaźnie w jego stronę, by następnie wziąć na talerz jakieś jedzenie. Chyba ziemniaki, nie wiem, sam zaliczałem się pod względem rozpoznawania tego typu rzeczy do kartofli, które znajdują się kilka metrów pod ziemią. Od razu mi się humor poprawił, choć, biorąc sztućce do dłoni, jakoś nie mogłem przegryźć się przez twardą, zimną skorupę, najwidoczniej odmrażanych bulw. Naprawdę? Zacząłem je mielić, aczkolwiek nie zdawały się być zbytnio zjadliwe, dlatego odstawiłem je na talerz, który następnie odsunąłem gdzieś z boku, kiedy to potrawa wylądowała z pewnym uderzeniem na materiał, z którego została wykonana zastawa. - Powiedz mi, do jasnej ciasnej częstochowskiej, jak to możliwe, że nie spotkałem Cię ani razu w Meksyku?! To znaczy się, nie mam tego za złe, ale po prostu chyba musiałem wystarczająco oślepnąć, by zwyczajnie nie dostrzec tego, że przechodziłeś pewnie tuż obok mnie. No i... jak tam minęły wakacje? - zapytawszy się, rzuciłem już o wiele szerszym uśmiechem, zapominając o smutkach dnia studenckiego.
Jak Warren uwielbiał takie spotkania, rzeczywiście nie wiedział jak to się stało, ze nie spotkali się ani razu w Meksyku. W sumie, za dużo w jego mniemaniu nie wydarzyło się na tych wakacjach, może oprócz tego, że na chwilę zgubił mu się Harold, ale spokojnie, wszystko jest już opanowane. A właśnie! Wyciągnął szybko swojego przyjaciela z kieszeni i położył go na ramieniu. -no wiesz... w sumie to nie wiem, jakoś tak mało się pokazywałem w wakacje, jak te ziemniaczki, dobre?- zapytał chcąc nałożyć sobie trochę papu, gdy nagle zauważył, że coś niedobrego dzieje się z jego talerzem. Raz zmienił się w miskę, innym razem w kufel, no co tu się dzieje? -Czy ty to widzisz czy tylko ja mam zwidy?-powiedział troszkę nie wiedząc w to co widzi, ale hellow, jesteśmy w Hogwarcie. Szybko wyjął różdżkę i postarał się wypowiedzieć zaklęcie, cud chciał, że się udało i Sammy nie wysadził wszystkiego w powietrze. -Uf, było blisko, już myślałem, że coś popsuję- zaśmiał się po czym sięgnął po zupę z plumpki -No mam nadzieję, że będzie dobra- powiedział wesoło, po czym wziął do ust dosyć sporą łyżkę zupy i... -Ałćć, czy Hogwart chce mi coś przekazać?- danie było za gorące, Sam odstawił je na później i zabrał się za pieczonego kurczaka.
Tradycja jedzenia razem ku celu uciśnienia więzi. Teoretycznie dobry sposób, w praktyce już całkowicie odmienny, posiadający wiele plusów i wad. Niewątpliwie pozytywny jest fakt tego, iż można legalnie porozmawiać z innymi osobami o wielu rzeczach, do negatywów skłonny byłbym zaliczyć to, że po prostu za dużo się dzieje. Może nie byłem jakimś wielkim przeciwnikiem dużej ilości akcji w życiu, bo tak naprawdę miałem ogromny talent do wejścia w największe konflikty wojenne w przeciągu ostatnich osiemnastu lat, co nie zmienia faktu, iż dość trudno było się komunikować z osobami oddalonymi ciut więcej niż Samuel. Może jeszcze nie zostałem w żaden sposób zmuszony do wymiany zdań na większą odległość, aczkolwiek byłem niemalże w stu procentach pewny, że musiałbym wziąć te takie wielkie urządzenie w celu przekazania wiadomosci na koniec tego samego stołu. Poza tym, całość istnienia faktu podsycali nowi uczniowie, z którymi na razie nie mieliśmy w żaden sposób do czynienia - nie zmienia to faktu, iż każdy w szeregach Puchonów był bardzo mile widziany, ha! Nawet Ci z innych domów, nie oszukujmy się. No, pomijając w znacznym stopniu istnienie Ślizgonów, z którymi relacje wręcz prosiły o dodatkową porcję pomsty do nieba. Uśmiechnąłem się szczerzej, kiedy to postanowiłem nałożyć sobie tym razem jakieś mięso. - A szkoda, złapałbym Cię podczas festynu! - odpowiedziałem, kiedy to ziemniaki byly wręcz... dobra, nawet nie chciało mi się tego komentować w umyśle, zamiast tego skupiłem się na rzeczywistości. Odstawiłem talerz, wziąłem coś innego, nawet nie zważywszy na to, co to dokładnie jest. - Eee, wiesz, tak szczerze, to... lepiej ich nie bierz. Chyba odmrażane są, a cholera wie, czy tam salmonelli nie ma. - powiedziałem szczerze i bez bicia, mając na myśli dobro przyjaciela. Byłbym oczywiście chamem i prostakiem, gdybym postawił na żałosne, godne politowania kłamstwo, zamiast tego przyszło nam się zmierzyć z kłopotami, jakie działy się przy stole. Wyszczerzyłem oczy, kiedy to Warren musiał zająć się dziwnie zmieniającym naczyniem, a mój talerz z mięsem... poleciał do góry! Zszokowany wstałem w stylu drama queen i spojrzałem zrezygnowany na latające sobie i góry danie... Ale przypał. Czemu to zawsze musi się zdarzać zawsze mi?! - Wiesz, jak mi lata u góry talerz, to myślę, że raczej niczym żeśmy się nie naćpali... JEDZENIE, WRACAJ TU, GDZIE INDZIEJ SIĘ NAJEM?! - powiedziałem pierwsze w stronę Puchona, by ostatecznie, zauważając to, że raczej nie dostanę wspaniałych nóżek do skakania, wyciągnąć różdżkę i skierować ją prosto na lewitujący spodek UFO. Rozbawiła mnie ta sytuacja, no ba, nawet jak się odezwałem do dostającego skrzydeł jedzenia, podniosłem delikatnie głos, by następnie się roześmiać, gdy udało mi się prawidłowo przywołać naczynie do porządku - pojawiło się ono z powrotem na wskazanym przeze mnie miejscu. Usiadłem, chowając tym samym drewniany patyczek - czyżby lekcje i dodatkowa nauka się opłaciły? Uśmiechnąłem się szeroko. - To byłby wręcz przypał, żeby coś zepsuć. Nie chciałbym otrzymać kolejnego szlabanu... a wiesz, że udało mi się spalić drzwi? Niby nic godnego pochwały, a jednak Relashio zadziałało także na ścianę! Ale potem właśnie musiałem odbębnić karę. No tak, sławna sytuacja z komunistą Bergmannem. Co prawda nie powinienem go tak nazywać, ale doskonale wiedziałem, kto jest dokładnie winny za tamto zamieszanie i jakoś miałem ochotę gdzieś w duszy mu to wygarnąć, aczkolwiek wiedziałem jedno - że nie mogę. Nauczyciele już za bardzo zdołali się do mnie przyczepić, bym ryzykował to samo z nauczycielem od transmutacji. Nie chciałbym zwracać na siebie tej negatywnej uwagi, a do tego jeszcze ostatnie sytuacje w Meksyku utwierdziły mnie w przekonaniu, że należę do najbardziej pechowych osób w całym Hogwardzie. Westchnąłem, biorąc tym samym na widelec kawałek ukrojonego mięsa. - Nie no, aż tak być zła chyba nie może... - oznajmiłem, biorąc nabraną porcję do ust. Długo jednak moja obłuda nie trwała, kiedy to... oj, kompletnie zapomniałem, z kim rozmawiam! Wyszczerzyłem oczy w jego kierunku, nie mogąc uwierzyć, że mam do czynienia z nowym uczniem.... Chociaż jednocześnie cisnęło mi się na język coś w rodzaju przeprosin. Podrapałem się po głowie, rozwalając te dziwne kudły, by następnie bardzo mocno zastanowić się nad tym, czy mam tym razem ogromne szczęście, czy może ogromnego pecha. A co, jak coś było w tym mięsie? - Kurde, przepraszam! - odpowiedziałem natychmiast, penetrując tęczówkami sylwetkę Warrena. - Jak masz na imię? Ja... ja kompletnie zapomniałem, kim jesteś! To znaczy chyba, bo Cię w ogóle nie kojarzę... aaa, czemu mi się to dzieje...! - przywaliłem łbem o stół, raz jeszcze, z hukiem.
Jak dobrze mieć w Hogwarcie kogoś, kto nie będzie robić ci psikusów i ułatwi Ci życie. No dobra, może pomimo paru śmiesznych zagrań ze starć ze strony przyjaciół, Sammy i Charlie raczej zawsze sobie pomagali. Głównie przy sprawdzianach... i psikusach dla innych. Ale też byli sobie na tyle bliscy, że potrafili się przed sobą otworzyć, przynajmniej tak się zdawało Warrenowi. Charls to zdecydowanie jedna z nielicznych osób, z którymi Wilson rozmawiał o czymś więcej niż o pogodzie, żartach, czy szkole, jeśli nie jedyną. Pogłaskał swojego puszystego zwierzaczka i kiedy i on i Puchon obok uspokoili swoje talerze wybuchnął śmiechem, serio. Sam nienawidził poważnych sytuacji, a jeśli cokolwiek wydawało mu się zabawne, to zdecydowanie to okazywał. Uszczęśliwianie ludzi to rzecz, którą kochał, dlatego na pewno nie zostanie politykiem haha. -Oj ty i te twoje szlabany, stary jak już coś psujesz, to z wyczuciem- zaśmiał się Warren i sięgnął po swojego kurczaczka, gdy jednak to zrobił zorientował się, że jego talerza nie ma! Spojrzał w górę i... ach lewitująca zastawa, zmieniająca kształty miska, coś jeszcze magio? Z racji iż jego przyjaciel miał przed chwilą ten sam problem szybko uporał się z tym tematem i mógł przejść do dalszej dyskusji. Okazało się, że jednak talerz dalej pozostał na swoim miejscu, więc zaczął skakać i wić się na wszystkie strony co oczywiście dokumentował jego wielki śmiech, jego i całej sali. Miło jest czasem być w centrum uwagi. -Pomożesz?-zaśmiał się Sam. Ach, znowu biedny Charle ma zanik pamięci, to zdarzało się ostatnimi czasy często, więc puchon nie zdziwił się zbytnio. Przez chwilę przemknęła mu przez myśl zażartowanie z kumpla, ale lojalność za lojalność. -Słuchaj stary, jestem Sammy Wilson, twój przyjaciel, wieloletni.- powiedział po czym roześmiał się i miał nadzieję, że puchonowi się coś przypomni. Zjadł kawałek swojego mięska i jakoś dziwnie się poczuł. Spojrzał na chwilę na kubek i w niewyraźnym odbiciu na szklance było widać jakieś kolorowe włosy. -Ej słuchaj stary co z moimi włosami?
kostki: jedzonko 5 zdarzenie 2, 5
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Nie mógł uwierzyć, że znowu jest w Hogwarcie. Tyle czasu przygotowywał się na rozłąkę z tym miejscem, że aż nie mógł uwierzyć w to, jak ładnie udało mu się wszystko poukładać. Leonardo pokochał tę szkołę, nawet bardziej niż swoją pierwszą; pomimo wszystkich niedogodności, problemów i niejasności, to właśnie brytyjska placówka skradła jego serce. Leo nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że bardzo chciał usłyszeć jeszcze jedną piosenkę Tiary Przydziału, bardzo chciał zobaczyć nowe i stare twarze czarownic i czarodziejów porozdzielanych na cztery domy. To była niespodzianka. Chociaż z dyrektor Bennett kontaktował się już wcześniej, formalności zostały dopięte dopiero co; nie spodziewał się wcześniej poprawek na kursie, z czego nie był zbyt dumny. Do ostatniej chwili zatem nie wiedział, czy profesor nie zmieni zdania i nie uzna, że Gryfon się nie nadaje - nie chciał robić nadziei innym, bo wtedy narobiłby ich też sobie. Ostatecznie zjawił się w zamku, uśmiechnięty od ucha do ucha i zestresowany jak chyba nigdy. To miała być odpowiedzialność jeszcze większa niż noszenie odznaki prefekta, a i z tym miewał problemy... Nie miał pojęcia, czemu w Hogwarcie tak często dawano mu szansę. Musiał po prostu przyznać, że dzięki temu zyskiwał wiarę we własne możliwości, bo wyraźnie ktoś postrzegał go za lepszego, niż on sam. Wszystko uspokoiło się w momencie, w którym wszedł do Wielkiej Sali. Leo odetchnął z ulgą, pewnym krokiem ruszając przed siebie i lawirując pomiędzy niesfornymi uczniakami. Zupełnie na oślep, bez cienia zawahania czy stresu, pokierował się do stołu Gryffindoru i, na Merlina, już przerzucał jedną nogę przez ławę, gdy zrozumiał swój błąd. Zamrugał z zaskoczeniem, pospiesznie się wycofując i robiąc miejsce jakiemuś pierwszoklasiście; ktoś zaśmiał się do niego przyjacielsko, ktoś poklepał go po ramieniu. I chyba nikt nie rozumiał, o co chodziło Vin-Eurico, ale przecież on zawsze był nierozgarnięty... Pewnie sporo osób podejrzewało, że wielkolud powtarza rok, znowu. A on zwyczajnie odwrócił się, potrząsnął lekko głową i poszedł do stołu nauczycielskiego, tak dziwnie obcego. Usiadł, czując się nieswojo przy patrzeniu na stoły domów z zupełnie innej perspektywy. Przeczekał ceremonię przydziału, nie szczędząc gromkich braw każdemu pierwszoroczniakowi i tylko trochę entuzjastyczniej podchodząc do Gryfonów (chyba nie wypadało mu faworyzować? Nie zamierzał tego robić w żadnych kluczowych sytuacjach, ale przecież to była jego rodzina!). Za jedzenie zabrał się bardzo ochoczo, bo przynajmniej mógł zapchać sobie usta i w ten sposób ukryć, że było mu tragicznie głupio, nie wiedział jak się zachowywać i najchętniej zapadłby się pod ziemię. Uczepił się jednej myśli, żeby po prostu zachować spokój i przypadkiem nie przemienić się w niedźwiedzia, co w nieodpowiednich sytuacjach zdarzało mu się stanowczo zbyt często. A wtedy jego krzesło zaczęło wariować, Leo wierzgnął jak na jakimś rumaku i runął w bok, w sekundę przed tym jak wszystko się uspokoiło. Ręka sama poleciała mu wprzód, poszukując jakiejś stabilizacji; Gryfon odnalazł ją pod postacią @Donna Jenkins. - O Merlinie, przepraszam - wyrzucił z siebie pospiesznie. Humor miał trochę lepszy, jedzenie jakoś podniosło go na duchu; może to dlatego wykrzesał z siebie taki uroczy uśmiech? Była to też pierwsza sytuacja, w której konfrontował się z kimś, kto teraz był "współpracownikiem", a nie "kimś z kadry". - Już się trochę odzwyczaiłem od tych zakłóceń... Nie wiem, czy była pani na wyjeździe w Meksyku? Pomijając drobnostki w pensjonacie, to było tam rajsko!
Relację z Samuelem mogłem określić prosto i jednoznacznie - byliśmy jak bracia. Co prawda nie łączyły nas żadne więzy krwi i nie mogliśmy w żaden sposób stać się taką prawdziwą rodziną, co nie zmienia faktu, iż znajdowaliśmy się na dość podobnym gruncie. Być może nie na aż tak podobnym, co nie zmienia faktu, iż mimo odmiennej sytuacji rodzinnej, czuliśmy się całkiem podobni. On, bez rodziny, ja zaś z matką i ojcem próbującymi ściągnąć mnie do poziomu podziemnego parkingu samochodowego. I może nie miałbym nic przeciwko, co nie zmienia faktu, iż ostatnio zbyt negatywnie wpłynęło to na moje zdrowie, a omdlenia trafiały się dość często, nawet za często. Niemniej jednak, na razie nie przejmowałem się tym aż tak - skoro mogłem wreszcie zapomnieć o tym, iż będę musiał ściągać, ale z gościem, którego znam i o którym wiem tyle, że mnie nie wsypie - i vice versa. W sumie, razem nieraz wpadaliśmy na dość szalone pomysły uprzykrzania życia innym, chociaż powoli zaczęliśmy dorastać i zwyczajnie stawać się mężczyznami. No, kto się stawał, ten się stawał, bo ja najwidoczniej pod względem fizycznym utknąłem gdzieś w piątej klasie. Heh. - Stary, wiesz, jak to się paliło? Nie jestem jakimś pyromaniakiem czy coś, ale sam nie mogłem uwierzyć, że po prostu mogę doprowadzić do takich zniszczeń... No i oczywiście brak czasu na jakiekolwiek wytłumaczenia, bo i po co, lepiej jest rąbnąć szlabany bez wysłuchania tego, że drzwi nie chciały się słuchać...! - dodałem, lekko podirytowany. Śmieszyło mnie to, że zostaliśmy posądzeni na równi, jednak nadal nie mogłem znieść lekką ręką myśli, że ktoś zwyczajnie otrzymał karę bez jakichkolwiek podstaw. Zawsze miałem profesora za człowieka spokojnego, opanowanego, a nie pamiętałem o tym, że nie potrafi ważyć w jakikolwiek sposób winy. Czy stracił w moich oczach? Nie wiem. Zwyczajnie wydawało się być to dla mnie wyjątkowo niespójne, przynajmniej jak na standardy pracy, do której raczej bym się nigdy nie dostał. Ostatecznie pozwoliłem samemu sobie się uśmiechnąć, kiedy to zauważyłem, jak talerz Samuela niefortunnie, jak wcześniej mój, wzbija się w powietrze, a mój kielich na wodę zwyczajnie przybiera różnych kształtów i barw. Co do licha? Chciałoby się rzec, rzucić niefortunną wiązankę przekleństw uderzająca pod koniec języka. Pierwsze uznałem jednak, że mimo wszystko zajmę się tym uciekającym talerzem Warrena, albowiem sam przed chwilą znałem ten ból niefortunnej niemożliwości skonsumowania jedzenia. Poza tym! Mój portfel ostatnio wszedł w niedożywienie, więc tym bardziej musiałem napełniać brzuch - a przynajmniej tak mi się wydawało. - Kurczę, nadchodzi inwazja latających talerzy. Myślisz, że ma to jakiś związek z badaniami dotyczącymi płaskiej Ziemi? Wiesz, Ci, co starają się na siłę udowodnić, że planeta podtrzymywana jest przez ogromnego żółwia. - wypowiedziałem monolog myśli, pomagając tym samym Puchonowi w odzyskaniu jedzenia. Całe szczęście, że nie zapomniałem, jak to wcześniej zdobiłem - jednak krok do przodu został szybko odbierany, kiedy to przyszło mi przypomnieć samemu sobie o tym, z kim mam tak naprawdę do czynienia. Ze zmarszczonymi brwiami odstawiłem zastawę w odpowiednim miejscu przed chłopakiem, by następnie zająć się niefortunnym kielichem zmieniającym kształt niczym lampki na choinkę, a przynajmniej z taką częstotliwością. Uśmiechnąłem się szerzej, kiedy to zaklęcie dało sobie radę z zakłóceniami. - Okej, Sammy Wilson, mój przyjaciel, wieloletni. Zapamiętam - a przynajmniej powinienem!- dodałem, mając nadzieję na to, że ktoś sobie ze mnie żartów nie robi. Długo na skutek jedzenia własnego posiłku nie musiałem czekać - i vice versa. Usłyszałem pytanie, z łatwością spojrzałem w stronę Warrena, by nagle się zaśmiać, głośno, aczkolwiek nie na tyle irytująco, by zwrócić na siebie uwagę większej ilości ludzi. - Ej, stary...! Ale masz kolorowe włosy! Ale nie, naprawdę, pasują Ci! Tylko na razie są takie trochę pomarańczowe, trochę żółte... - oj, głupi nie wiedziałem, że sam również zaczynam się z tym wzmagać, a pod wpływem emocji brązowe włosy stały się żółte jak słoneczko.
Wrzesień w tym roku miał wyglądać trochę inaczej - Ezra wiedział, że w tym momencie powinien być w drodze do londyńskiego teatru, w którym mógłby złożyć aplikację na stanowisko pełnoprawnego artysty, powinien wysłać sowę z propozycją przeprowadzki się matki gdzieś bliżej jego i Felicity, powinien... robić wiele innych rzeczy. A zamiast tego znowu był w pociągu wiozącym go w mury Hogwartu. I patrząc na tych wszystkich roześmianych i rozgadanych uczniaków w przedziałach, Ezra pierwszy raz czuł się zupełnie nie na miejscu. Powtarzanie roku było ogromną ujmą dla wychowanka Ravenclaw, nieważne jakie były tego powody. Chyba po prostu obawiał się ocenienia... Z tym, że naprawdę nikt (a przynajmniej, kto się liczył dla niego) nie wydawał się go w żaden sposób osądzać i po chwili Ezra oddychał już swobodniej. A kiedy opadł na krzesło przy stole Krukonów i po obejrzeniu przydziału pierwszorocznych spojrzał na te wszystkie cuda rozpościerające się na talerzach, zupełnie zapomniał o swoich zmartwieniach. Podejmował właśnie trudną decyzję, czy złamać krępujące konwenanse i swój posiłek zacząć od deseru (czy wszyscy widzieli ten smakowity i pulchny biszkopt z kremem? Ezra potrzebował rozgrzeszenia) kiedy miejsce obok niego zaczęło... skakać. Ze zdezorientowaniem przyglądał się rudym puklom, które rozrzucane były na wszystkie strony, nie wiedząc czy powinien spróbować zatrzymać krzesełko, czy może po prostu przesiąść się o jedno miejsce. Decyzja została podjęta przez @Irony McGregor, która kurczowo się go chwyciła, nieomal także poddając siłom grawitacji. - Hej, hej, hej, spokojnie. Też się cieszę, że cię widzę - parsknął, poprawiając swój rękaw i sprawdzając, czy nie wygniotła go za bardzo. Musiał się jakoś prezentować, pierwszy raz przed pierwszorocznymi... Z lekkim uśmiechem słuchał jej wymyślnej teorii. - Skarbie, jak uszczęśliwi to twoją babcię, to mogę cię nawet na kolana wziąć. Wiedział, jaki stosunek miała do jego sposobu bycia, ale absolutnie nie stanowiło to dla niego przeszkody, by raczyć ja podobnymi komentarzami, dodatkowo okraszonymi krótkimi spojrzeniem i porozumiewawczym mrugnięciem. - Cóż, jeszcze może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale właśnie rozmawiasz z nowym prefektem Ravenclaw - pochwalił się, przekręcając się nieznacznie, by zaprezentować jej wypucowaną i błyszczącą odznakę. - Strzeżcie się, hogwarckie urwisy! - Żartobliwie pogroził powietrzu widelcem, zaraz potem wbijając go w kawałek ciasta. - Albo kawałki biszkoptu. Wszystko jedno. Ezra, jako bardzo, bardzo mierny kucharz, szczególnie doceniał posiłki serwowane w Hogwarcie. Fakt faktem, dla samego jedzenia warto było kiblować. Jedne rok w tę czy w tę... Clarke od razu po spróbowaniu poczuł, jakby wypełniła go jakaś dziwna siła. Cukier to jednak potrafił działać cuda! - Szkoda, że nie było cię w Meksyku. Wiesz, że jakimś zbiegiem okoliczności zostałem wciągnięty w meksykańskie przedstawienie? Jakaś tam historia, aktor się pochorował czy coś takiego. Przysięgam, że potem kilka dziewczyn mnie zaczepiło o autografy. To już sława międzynarodowa! - W międzyczasie sięgnął po dzbanek z Wiśniowym Gryfem i nalał sobie herbaty do kielicha. Uniósł też brwi, niewerbalnie pytając Irony, czy również miała ochotę. - No, a jak tam u ciebie? Co robiłaś? Pro nie dawał za bardzo w kość? Przychylił kielich, aby się napić i zupełnie nie zauważył, że w spodzie naczynia zrobiła się dziura - wiśniowy płyn zostawił brzydką i wyraźną plamę na jego koszuli. Jęknął ze zgrozą, natychmiast odkładając zdradzieckie naczynie. - Och, poważnie? Przedmioty się na nas uwzięły? - Miał nadzieję, że zakłócenia nie zdążyły się nasilić przez czas ich pobytu w Meksyku...
5 i 3 MOŻNA EZRĘ RATOWAĆ CHŁOSZCZYŚCIEM, JEŚLI KTOŚ CHCE SIĘ DOSIĄŚĆ A NIE MA POMYSŁU
Kolejny rok. Czy ta praca nie miała być trochę tymczasowa? Nie, żeby Donna spędziła w Hogwarcie pół życia, ale zadomowiła się tutaj i nie wyglądało na to, żeby miała szybko uciec. Z jednej strony kochała swoją bibliotekę, uwielbiała uczniów, czuła się tutaj naprawdę dobrze. Z drugiej strony nie był to najbardziej rozwijający zawód. Miała dostęp do masy książek i sporo czytała, ale to było trochę za mało. Jej ogromny projekt, jakim było przedstawienie zakończył się dość dramatycznym wydarzeniem. Mimo wszystko miała nadzieje dalej iść w tym kierunku i pomagać rozwijać się młodzieży w tej dziedzinie. Może to kółko teatralne wypali i okaże się naprawdę dobrym pomysłem? Zajęła miejsce przy stole nauczycielskim, rozglądając się wokół. Zastanawiała się, czy ktoś nowy pojawił się w tym roku szkolnym. W pewnym momencie dostrzegła, jak pewien uczeń, a w zasadzie były student dosiada się blisko niej. Chyba był nawet prefektem? Z całą pewnością był nowy w gronie nauczycielskim. W zasadzie już zamierzała go przywitać, kiedy poczuła jego rękę na ramieniu. Wyglądało na to, że biedny stracił równowagę. - Nic nie szkodzi. Byłam, byłam, to prawda, do dobrego łatwo się przyzwyczaić. Tylko bez tego pani - pokręciła głową od razu. - Jestem chora na ten zwrot nawet ze strony uczniów, a co dopiero nauczycieli... Donna. A ty, Leonardo, tak? Dobrze kojarzę? Były prefekt gryfonów? Widzę nie miałeś ochoty uciec za daleko - powiedziała i wzięła kilka kęsów dania, które znajdowało się na jej talerzu. Donnie nigdy nie brakowało pewności siebie, ale po tych ugryzieniach poczuła wyjątkowo mocny jej przypływ. Posiłek miał nietypowe, magiczne właściwości i sprawił, że teraz we wszystkich wzbudzała zachwyt. W dodatku naprawdę to czuła.
Magiczny posiłek - 3, wzbudzam zachwyt
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leonardo ogólnie nie należał do grupy największych bystrzaków i teraz cudownie się tym popisał; na chwilę zawiesił się, wpatrzony w bibliotekarkę z kompletnym brakiem zrozumienia. Nie wziął wcześniej pod uwagę, że rzeczywiście teraz trochę zmienia się perspektywa i bliżej mu do nauczyciela, niżeli ucznia; nie spodziewał się, że będzie miał z kimkolwiek z kadry przejść na "ty". Mógł mówić po imieniu do Tildy, którą znał jeszcze w gryfońskiego dormitorium, ale do bibliotekarki? Broń Merlinie do któregoś ze swoich dawnych nauczycieli... I nie miał pojęcia, dlaczego aż tak go poraziło. W Tecquali do wszystkich zwracał się po imieniu i był to jawny znak, jak bardzo Hogwart go zepsuł. Donna nie powinna za bardzo czepiać się tego zagapienia - Leonardo był pewny, że taka piękna kobieta już się do tego typu zachowania przyzwyczaiła. Na całe szczęście coś w jej pewności siebie sprawiło, że chłopak szybko odzyskał grunt pod nogami i zaraz powrócił do promiennego uśmiechania się. Był smakoszem i doskonale wiedział, że w jego sałatce Rozhasany hipogryf było coś więcej; nie narzekał, bo czuł się fantastycznie. - Aaaaha. Ja z kolei na Leonardo choruję, Leo brzmi jakoś lepiej... Ale chyba trzeba się kiedyś przyzwyczaić - uznał, bo głupio było powiedzieć "wydorośleć" - to powinien mieć dawno za sobą. - Miło, że pamiętasz. Z bólem przyznaję, że chyba nigdy nie zasłużyłem na kartę stałego bywalca biblioteki... A teraz z kolei by mi się to przydało, bo w ogóle jestem tu jako asystent Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami i tak przeglądałem materiały i kompletnie nie rozumiem, czemu pierwsze klasy mają takie słabe podręczniki. Tam prawie niczego nie ma, poważnie, chciałem się rozejrzeć za czymś dodatkowym, żeby mieli trochę więcej rzeczy powyjaśnianych; o ile mi profesor Swann pozwoli, oczywiście. Albo profesor Cromwell. - I było to o tyle dziwne, że oni wcale nie siedzieli tak daleko, a Leo aż zerknął dyskretnie w ich stronę. - To jedna z najdziwniejszych sytuacji w moim życiu - dodał, spuszczając lekko głowę i pozwalając sobie na odrobinę śmiechu.
– Uwierz mi, że gdyby chodziło tylko o moją radość, okazałabym ją zdecydowanie mniej wywrotowo – stwierdziła Irony, z rozbawieniem przyglądając się, jak Ezra poprawia rękaw. No tak, on zawsze musiał wyglądać nienagannie, w razie gdyby w okolicy zjawiła się jedna z jego miłości, obecnych, przyszłych czy też tych przeszłych. W końcu Ezra Clarke był nie lada partią i musiał prezentować się nienagannie… tym razem miał jednak też inny powód, który kazał mu jako tako wyglądać, lecz o tym Irony miała dowiedzieć się dopiero za kilka chwil. Gdyby wzrok mógł zabijać, Ezra już od kilku lat spoczywałby w grobie, bo wraz z pierwszym „skarbie”, które rzucił do panienki McGregor zmieniłby się w kamień albo w rozjechaną żabę. Niestety, Irony nie posiadła jeszcze zdolności bazyliszka w tym temacie, dlatego mogła co najwyżej rzucać oburzone spojrzenia i… czerwienić się jak burak, bo robiła to zawsze, kiedy ktoś zaczynał się za bardzo spoufalać. A Ezra T. Clarke był mistrzem w nadmiernym spoufalaniu się. – Ty już lepiej się nie zajmuj uszczęśliwianiem mojej babci, bo pomyślę, że wciągnęła cię w jakąś konspirację przeciwko mojej cnocie – zakpiła Irony, stukając paznokciami w krawędź talerza. To oczywiste, że otwarcie gardziła pewną rozwiązłością uczuciową Ezry, ale w końcu wybiera się tylko przyjaciół, a ich wady trzeba brać takimi, jakie są. Ciekawe tylko, co by było, gdyby Clarke odkrył podłóżkową kolekcję książek Irony… pewnie miałby używanie, jak nic! No cóż, całe szczęście panowie nie mieli wstępu do damskiego dormitorium. – Nowy prefekt? No proszę, Ezra, a więc spełniły się twoje mokre sny o władzy – rzuciła, śmiejąc się lekko pod nosem. Błyszcząca odznaka do nikogo nie pasowała tak dobrze, jak do zawsze perfekcyjnie wystrojonego i uczesanego Clarke’a. – Jeszcze tylko firmowy uśmiech numer siedem, ojcowski ton w stosunku do pierwszoroczniaków i oto mamy prefekta idealnego! Parsknęła lekko, słysząc groźby rzucane biszkoptowi. Właśnie, chwileczkę, czyżby Ezra zaczął kolację od deseru? Irony była zbyt głodna, żeby zaczynać od razu od dawki cukru – zjadłaby zdecydowanie zbyt dużo słodkich przysmaków i potem nie mogłaby zasnąć, tylko zarzucałaby Carson i inne koleżanki z dormitorium opowieściami o spektakularnych zwycięstwach w gargulki, które odniosła w te wakacje, a rano byłoby jej wstyd. Jedni mają odjazd po ognistej whisky, a osoby takie jak Irony… cóż, wstydziły się swoich reakcji na cukier. – Też żałuję, zwłaszcza po tym, co Carson mi opowiadała. Ale czasem trzeba odpocząć od rówieśników i spędzić trochę czasu z babcią. Wiesz, posłuchać o przystojnych kawalerach i tak dalej. – Przewróciła oczami, przypominając sobie babcine mądrości przy herbatce. Słysząc jednak o autografach, uniosła lekko brwi i zerknęła na Ezrę znad kawałka befsztyku. – Miałeś się im podpisać szminką na biuście? – rzuciła niewinnym tonem, biorąc do ust kęs mięsa. Wolną ręką podsunęła przyjacielowi swój kielich, żeby jej również mógł nalać napoju. Zanim się zorientowała, jej talerz już był pusty i lśnił czystością, zachęcając do nałożenia sobie jakiejś innej potrawy. Tym razem wybór Irony padł na cytrynowy sorbet – uwielbiała ten konkretny deser nie mniej niż ciasto dyniowe. I wybór najwyraźniej był dobry, bo już po kilku pierwszych łyżeczkach dziewczyna poczuła się… dobrze. Jakby nagle jej pewność siebie urosła jeszcze trochę (co było chyba niemożliwe), a wszystkie komórki ciała wypełniła zaskakująca moc. – Całe szczęście Pro wyrósł już z dawania w kość, chociaż nie powiem, jego komentarze czasem sprawiały, że miałam ochotę go złapać i… – Trzasnęła dłonią w stół, prezentując, co właśnie miała ochotę zrobić ukochanemu braciszkowi. – Ale ogólnie nie nudziłam się. Moja babcia, chociaż jej gadanie o moich rychłym zamążpójściu bywa denerwujące, to jest przeurocza. Zwłaszcza kiedy przywołuje Pro do porządku… I w sumie też mam dla ciebie nowinę! – Przypomniała sobie, że jeszcze nie pochwaliła się Ezrze nową pracą. Może i nie było to stanowisko pomocnika uzdrowiciela, ale na to miała czas. Przecież dopiero co skończyła Hogwart, prawda? – Od tego tygodnia jak wpadniesz do Trzech Mioteł na coś bezalkoholowego, to całkiem możliwe, że ja ci to podam – powiedziała z dumą. Była zdania, że żadna praca nie hańbi, a ona miała konkretny cel – chciała mieć pieniążki na mieszkanie i książki, a bynajmniej nie zamierzała ciągnąć galeonów od rodziców. Była już dorosła i tak też zamierzała się zachowywać. Może jej posada wypadała blado przy zajęciu Ezry, który był, bądź co bądź, aktorem, ale jej to najzupełniej nie przeszkadzało. Już miała odpowiedzieć, ale machinalnie uniosła puchar do ust… i niestety, pech chciał, że przydarzyło jej się to samo, co Clarke’owi. Na jej białej bluzce i części krukońskiego krawata pojawiło się kilka brzydkich, różowo-czerwonych plam, które wsiąkając w materiał zlały się w jedno wielkie skupisko. – Chyba tak – mruknęła gniewnie, wyjmując różdżkę. Była beznadziejna w magii gospodarczej, ale przecież nie będzie przez resztę uczty siedziała tutaj z taką plamą! – Chłoszczyść – mruknęła, celując różdżką w plamę na bluzce… A plama, zamiast zniknąć, rozlała się jeszcze bardziej po bluzce Irony, tak że teraz dziewczyna wyglądała tak, jakby co najmniej pół dzbanka napoju na siebie wylała. – Galopujące gorgony… – warknęła, rozeźlona. Zakłócenia w działaniu zaklęć już od dawna dawały się wszystkim czarodziejom we znaki, ale to była chyba gruba przesada!
JEDZONKO 3 (olśniewam ) i ZDARZENIE 5, CHŁOSZCZYŚĆ 3
Ach i za to właśnie Warren kochał Hogwart. Zawsze coś się działo, a przynajmniej na początku roku i na końcu, no czasem pomiędzy. Chociaż teraz, kiedy Sam planował się przeprowadzić do mieszkanka, możliwe że parę akcji go ominie. Jak na razie jednak zostawał w dormitorium i chyba do czasu święta zmarłych to się nie zmieni. Tia, dorastanie dogoniło także wybujały i dziecięcy umysł Sama, i chodź dalej podchodził do życia lekko zbyt pozytywnie, to zmiany były już widoczne. Teraz dużo częściej wspominał swoje żarty niż je robi. No i zaczął się trochę przejmować swoją przyszłością, ale to tam. -Czego ty oczekujesz po Hogwartskich profesorkach? Dodam jeszcze, że no, nie mamy zbytnio dobrej reputacji w tej szkole, no może oprócz mnie.- zaśmiał się Sammy i wyprężył się robiąc pozę idealnego ucznia i pupilka wszystkich nauczycieli. Nie wiadomo dlaczego przy tej czynności przypomniał mu się jego ukochany Quiddich. Ach już marzył, aby wyfrunąć daleko w górę i z tej pozycji obserwować świat. To zdecydowanie jego największa pasja. Kiedyś coś tam kminił z robieniem fotek, ale jednak miotły i piłki to lego konik. -Pomarańczone? a to dobre.- powiedział po czym spojrzał na swojego kumpla i... wybuchnął śmiechem -Ach, jak to dobrze być rudzielceem- zaśmiał się i dusił jeszcze krótkie-ja dziś chyba już nic nie jem
Jakoś nie przepadałem osobiście za trwającą powszechnie nudą w Hogwarcie, a mimo iż jest to najbezpieczniejsze miejsce na świecie, a tak przynajmniej mówią, to nie ma żadnej bariery na Zakazany Las. Tyle dobrego, bo przynajmniej można tam pójść, chociaż względnie wejście tam jest po prostu zabronione. Powracając jednak do tematu rozpoczęcia jakże nowego roku szkolnego w tym samym stylu - nie miałem co narzekać na nudę, a towarzystwo Sammy'ego po prostu było dla mnie w pewnym stopniu błogosławieństwem, bo utwierdzało mnie to w sytuacji, że nie jestem sam w tym całym bagnie z ocenami. Może nie szło mi aż tak źle, co nie zmienia faktu, iż jakoś przeczuwałem wewnątrz mojego serca, iż zwyczajnie ta klasa będzie zbyt trudna, zbyt wymagająca... A może po prostu za bardzo się stresuję i tyle? Przecież aż tak źle być nie może, a na pewno znajdzie się ktoś, kto podchodzi do nauki gorzej niż ja, ale ma większą, a na pewno lepszą pamięć... Dobra, mniejsza! - Sprawiedliwości, względnego zachowania rozsądku... no i może wysłuchania wytłumaczeń? Chociaż, czego jaaa oczekuuuję... - zapytałem się, co było odpowiedzią jednak na słowa wypowiedziane przez mojego kumpla, którego wraz z kęsem przestałem kojarzyć. No tak, ale całe szczęście, już po chwili przypomniałem sobie, z kim mam tak naprawdę do czynienia, a przede wszystkim o tym, jak zabawny kolor włosów ma mój stary dobry kumpel. - Ha, widzisz? Wygrałem! Jeszcze niektórzy będą mi stopy całować za to, iż znajduję się na podium uczniów o najgorszej opinii. - rzekłem rozbawiony, nie mogąc uwierzyć, że Sammy tak łatwo oddał mi ten tytuł. Oczywiście nie był on powodem do dumy, prędzej czymś w rodzaju skazy na skórze, co nie zmienia faktu, iż jednak udało mi się coś w tej szkole osiągnąć - jeżeli nie na tle edukacyjnym, to chociażby na tle rozrabiaki. Teraz jednak zacząłem dojrzewać, jak to się mówi, faceci są o dwa lata w plecy za dziewczynami, więc powoli przechodziły mi ochoty na żarty i skupiałem się bardziej na przyziemnych sprawach. - Neirinem, Pro albo Bergmannem - masz tyle opcji do wyboru, że aż żal nie skorzystać. Tego ostatniego nie polecam, bo się jeszcze komunistą staniesz. - dodałem rozbawiony, nie zauważając tym samym zmiany na moich włosach. - Lodów nie zjesz? Żałuj! - no cóż, zdarza się, ostatecznie dojadłem mięso i postanowiłem skorzystać z uroków deseru. Wziąłem pucharek z lodami, chwyciłem za łyżeczkę w celu wzięcia odrobiny do ust, a tu nagle zastawa się ugięła i wygięła niczym plastelina, nie pozwalając skonsumować jedzenia. Co do cholery?! Spojrzałem smutnymi, pieskimi oczami w stronę słodyczy, ostatecznie przysuwając pucharek bliżej siebie i go liżąc, jednak odsunąłem go tak gwałtownie, że zacząłem mieć wręcz poparzony język. - Czemu te lody są gorące?! - zapytałem się, zszokowany, bo to przecież przechodziło wszelkie prawa fizyki i łamało zasady.
Gdyby Ezra przejmował się opinią ludzi na temat tego, jak chcą być nazywani i jaki ton najbardziej im odpowiadał, prawdopodobnie nie odzywałby się wcale. Całe szczęście, że nie zwracał uwagi na takie drobnostki. Na rumieniec jedynie uśmiechnął się jeszcze promienniej. - Nie, spokojnie, nie porywam się na plany kilkuletnie, nawet za szczęście najdroższej babci. - Było zbyt wiele kobiet, które łatwiej ulegały jego urokowi. Zresztą, Ezra nie rozumiał skąd taka krzywdząca opinia wśród ludzi; to, że flirtowanie traktował jako dobrą rozrywkę, nie oznaczało od razu, że każdą kobietę w otoczeniu postrzegał w kryteriach miłosnych. - Prawda? Jeszcze nie wiedzą, co zrobili - parsknął. Nie uważał się za idealnego kandydata na prefekta, szczególnie wobec takich osób jak Nessa, Bridget czy Liam... Zbyt często zdarzało mu się naginać regulamin, a dana odznaka była jedynie swego rodzaju ułatwieniem. - Przynajmniej wizualnie, tak - zgodził się z dziewczyną, unosząc wzrok, by powłóczystym spojrzeniem ogarnąć całą salę. I była to zła decyzja - Clarke o mały włos nie zadławił się kawałkiem biszkoptu. Zakasłał głośno, nawet nie udając, że nie wgapia się w @Leonardo O. Vin-Eurico, który... nie usiadł przy stole Gryffindoru? Ten świat wariował? Przypadkiem wpadł do alternatywnej rzeczywistości, w której Vin-Eurico należał do elity intelektualnej? - Czy ja mam jakieś zwidy, czy mój były facet siedzi przy stole nauczycielskim? - Cóż, jeśli to było to, na co wyglądało, to Ezra podejrzewał, że ten rok może należeć do wyjątkowo niezręcznych. Jeszcze chwilę wpatrywał się w chłopaka, a drobny uśmieszek pojawił się na jego ustach, kiedy zauważył, że Leo spotkało to samo, co jego przyjaciółkę. Ale zresztą, kto by się przejmował Vin-Eurico? Z uwagą słuchał słów Irony, bo choć mówcą był doskonałym, to nie można było mu zarzucić, że nie rekompensuje się swoim znajomym identyczną dozą uwagi. Tak więc był gotowy posłuchać przełożenia tych babcinych mądrości. Było to o tyle ciekawe, że sam Clarke praktycznie nigdy nie miał kontaktu z własnymi dziadkami lub wyparł to z pamięci. - Masz wyjątkowo niegrzeczne skojarzenia, jak na taką żelazną dziewicę, czołowe niewiniątko Hogwartu, pannę cnotkę niewydymkę - przemnożył należne jej tytuły, jednocześnie mierząc rozbawionym spojrzeniem i powstrzymując się od wymierzenia pstryczka w nos. Zaraz jednak dodał z głupim uśmieszkiem czającym się w kąciku ust. - Ale jakby poprosiły, to nie wypadałoby odmówić. Skradł z półmisków dwa dyniowe paszteciki - kiedy się tyle mówiło, aż brakowało czasu, żeby jeść. Dobrze zatem, że teraz Irony przejęła pałeczkę. Clarke mógł spokojnie podgryzać słodycz, nie zdając sobie sprawy, że jego włosy zaczęły mienić się komfortową zielenią i zrelaksowanym błękitem, gdzieniegdzie rozjaśnionymi szczęśliwą żółcią. Jego uwaga pochłonięta była przez Irony, która wyglądała niesamowicie korzystnie. Clarke nie miał pojęcia, jakim cudem uderzyło go to dopiero teraz. - Z dokuczania siostrom się wyrasta? O nie, muszę poważnie z nim porozmawiać. - Pokręcił głową, sprawdzając czy młody Gryfon wybija się gdzieś z tłumu, ale najwyraźniej na razie nikt nic nie broił. - Czekaj, czekaj. Moja mała Irony dostała pierwszą pracę? A dostanę wtedy zniżkę? - zainteresował się natychmiast. - Żartuję, jestem bardzo dumny, skarbie. Nie miało znaczenia, co w tym momencie robił Ezra. Nie należało zapominać, że zaczynał jako sprzedawca w Magicznych Dowcipach i wspominał ten okres bardzo pozytywnie. Irony miała jeszcze czas na to, by piąć się na jakieś poważniejsze stanowiska. Ostrożnie obejrzał swój kielich, ale dziura zdążyła się już zasklepić... Strasznie dziwne. Nie zdążył jednak zainterweniować, kiedy to samo przydarzyło się Irony. - Czekaj, czekaj, pomogę ci. - Nie zdążył wyciągnąć różdżki, kiedy Krukonka tylko pogorszyła sprawę. Posłał jej wymowne spojrzenie, niewerbalnym chłoszczyść szybko pozbywając się problemu. Miał to samo zrobić z własnym strojem, ale w tym momencie jego talerz zaczął się unosić i mu uciekać. Jako że Clarke miał akurat różdżkę w ręku, udało mu się nad nim zapanować. - Świat mi chyba chce powiedzieć, że czas przejść na dietę...