Niektórzy zastanawiają się, czy stary John faktycznie istnieje, czy jest tylko postacią fikcyjną. Podobno mieszkał tu przed plagą akromantul i wrócił od razu po niej, ale nikt go jeszcze nie widział... Nie wiadomo nawet, dlaczego wszyscy nazywają go Johnem, skoro nikt go nie zna. W każdym razie obok brzydkiego, zamkniętego na cztery spusty domu znajduje się kawałek ogrodzonego płotem podwórza. Jest tu miejsce na ognisko, drewniane fotele i kilka kłód, a na drzewach wiszą magiczne lampki, które same zapalają się o zmroku i nie gasną aż do rana. Wielu śmiałków przeskakuje przez płot i urządza tutaj imprezy lub po prostu spędza przyjemnie czas, a odkąd ktoś wyłamał furtkę, miejsce to zyskuje na popularności, a ogniska rozpalane są coraz częściej. Co zabawne, wszystkie pozostawione tu śmieci znikają, gdy tylko wszystko opustoszeje... Czyżby stary John nie był tylko legendą?
Autor
Wiadomość
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
KOstka wygląd Levi Masoet a do tego biodrówki, koszula w geometryczne wzory, nieco rozpięta, krawat włożony do kieszeni
To było niesprawiedliwe, że najlepsze imprezy musiały omijać tych, którzy nie byli pełnoletni, albo nie mieli statusu studenta. Kolejny raz przeklinała to, że urodziła się w grudniu, bo wtedy próbowałaby jakoś ugrać możliwość wyjścia. Inna sprawa, że nie miała z kim iść, bo najzwyczajniej nikt jej nie zaprosił, nie wpadł na to, żeby próbować. Nie miała o to żalu, niejako rozumiejąc, ale nie zmieniało to faktu, że była poirytowana na niesprawiedliwość świata. Przecież nikt nie mówił, że od razu będą pić, prawda? Albo inne gorsze rzeczy wyczyniać w krzakach. Kiedy spacerowały po błoniach Hogwartu, czuła się źle, ale zrzucała to na karb chęci pójścia na zabawę. Mimo to powoli zaczęło ją mdlić i robić się duszno, gorąco. Kiedy Victoria przysiadła na ławce, Lou zrobiła do samo, pozwalając włosom opaść nieco tak, że nie czuła ich już na karku. Próbowała oddychać spokojnie, chcąc uspokoić żołądek, ale z każdą chwilą czuła, że szorty, które miała na sobie, uwierają ją. Bez przesady, nie zjadłam tyle na kolację, żeby teraz miał mi odpaść guzik... No do jasnej cholery, co jest z nimi... O rany... Myśli urwały się w momencie, gdy odkryła, że jeansowe spodenki opinają nie jej smukłe nogi. Właściwie jedynie kolor skóry się zgadzał, ale nie miała aż tak umięśnionych, ani owłosionych nóg! Nawet buty zaczęły być za małe, co nie było dziwne. Gorzej, że szorty uwierały w konkretne miejsce. W czasie, gdy Viks dopiero poznawała swoje dłonie, Lou zerwała się na równe nogi, odkrywając, że koszulka, wcześniej luźna, teraz jest ciasna i za krótka, opinająca się w klatce piersiowej. Zignorowała to, próbując rozpiąć spodenki, aby choć trochę było w nich wygodnie i zajrzeć pod... Je baise, j'ai une bite! Zaraz jednak spojrzała na Viks, która zaczęła krzyczeć. - Jak ci się podobam? - spytała, a jej głos brzmiał ciepło, choć nisko. Aż sama uniosła brew ku górze, zadowolona ze swojego głosu. Jeśli wyglądała tak, jak brzmiała, to sama byłaby sobą zainteresowana. - Nie wiem co... Ale zobacz, jakie mamy możliwości! Gdy już poprawisz nam ubrania - dodała, rozkładając ręce. W za małej koszulce, rozpiętych, obcisłych szortach musiała wyglądać jak nieudana wizja hydraulika z miesięcznika dla gejów. Przynajmniej tak się czuła, ale na całe szczęście niewiele później Krukonka zaczęła czynić cuda z ich ubraniami, kolejny raz pokazując, że transmutacja jest potrzebna. Przyglądała się męskiemu wydaniu Victorii i musiała przyznać, że jej się podoba. Te umięśnione ręce, przystojna twarz, jasne oczy, no i głos... Radząc sobie z zaklęciami... Aż poczuła, że serce nieco przyspiesza i... Czy jej się właśnie zaczęło robić ciaśniej w spodniach? Przystanęła w miejscu, odchrząkując, a później myśląc o tym, że w tym atrakcyjnym ciele jest jej kuzynka. KUZYNKA. W końcu doszła do siebie, na całe szczęście nie pokazując po sobie aż tak, jak nowe ciało żywo reaguje, a Viks dała się namówić na spróbowanie szczęścia. Skoro tak, to pora do Doliny! - W porządku, będę wołać cię Don. Od Brandon. Jesteś... bratem mojego szwagra. A ja Louis Girac, miłośnik czekolady, który podróżuje, aby wynaleźć coś nowego, na miarę czekoladowych żab. Poszukuję nowych smaków oraz połączeń - zaczęła tworzyć obraz siebie, nie odbiegający wiele od prawdy, żeby było łatwiej opowiadać o sobie, gdyby ktoś pytał. W końcu dotarły na zabawę, a ich ubrania nagle się zmieniły. Niebieskie spodnie, a do tego koszula w geometryczne wzory i krawat... Od razu zdjęła krawat i rozpięła nieco koszulę. Starała się jak najmniej przypominać ucznia, więc i jak najmniej grzecznie wyglądać, a jednocześnie zachować jakąś klasę. Dało się to w tym stroju? Spojrzała na Victorię i dostrzegła, że ma wyjątkowy problem z chodzeniem, więc nieco ciszej, aby nikt ich nie mógł usłyszeć odezwała się do niej. - Spróbuj na jedną stronę… Jest wygodniej, bo na środku to i mnie uwierało… - po czym odchrząknęła, rozglądając się po okolicy. - Może napijemy się czegoś? Jak wszyscy… Sprawdzimy, czy mają coś ciekawego - dodała, kierując je obie w odpowiednią stronę.
Umówiła się z Lucasem przy podwórku starego Johna, gdzie organizowana była potańcówka. Ali uwielbiała zabawy tego typu, więc z entuzjazmem przyjęła zaproszenie od ślizgona, nie spodziewając się właściwie, że będzie miała okazję się tam wybrać. Wciąż miała odrobinę traumy po Celtyckiej Nocy i przygodzie z Desmondem, która zszargała jej nerwy i wzbudziła panikę na kilka dni, bo w głowie snuły się wizje wywalenia ze studiów, pożegnania ze smokami czy nawet bycie głupim woźnym w Ministerstwie — chociaż to ostatnie było dość nierealne, bo była całkiem inteligentną dziewczyną i miała doświadczenie w pracy asystenta uzdrowiciela zwierzęcego. Spojrzała w lustro, zgarniając pukle jasnych włosów w wysokiego kucyka i poprawiając prostą, sportową sukienkę. Nie była typem dziewczyny, która często nosi spódnice czy sukienki, a już na pewno nieeleganckie. Poprawiła srebrną koniczynkę na szyi, korzystając jeszcze z perfum i wyszła z dormitorium, zbiegając energicznie po schodach i kierując się do wyjścia z zamku, a następnie przez bramę, skąd mogła się teleportować. Po dość nieprzyjemnym uczuciu towarzyszącym w żołądku, była na miejscu. Od razu w uszy uderzyła ją głośna muzyka oraz śmiech gości. Z błyszczącymi oczyma omiotła otoczenie, co rusz wydając z siebie ciche westchnięcia zachwytu nad kreacjami poszczególnych pań lub panów, stwierdzając, że może powinna jednak lepiej dostosować ubranie. Nie mogła jednak przestać się uśmiechać, dostrzegając kolejną, piękną suknię. Stanęła grzecznie na boku, nie chcąc nikomu przeszkadzać, czekając na swoje towarzystwo. Machinalnie zgarnęła włosy za ucho, dostrzegając Lucasa i obdarzając go pociągłym spojrzeniem błękitnych oczu w akompaniamencie delikatnego uśmiechu. - Sinclair, no wiesz co? Żeby kazać kobiecie czekać? Masz aż.. - zaczęła zaczepnie, zerkając na wymyślony zegarek, którego wcale nie było na nadgarstku, zaraz unosząc brwi. - Dwie minuty spóźnienia? Przez chwilę jeszcze jej twarz była poważna, jednak zaraz roześmiała się i zlustrowała go wzrokiem od dołu do góry, zatrzymując się na oczach chłopaka. Miło, że o niej pomyślał, że ją zaprosił. Nawet jeśli to był związek udawany, miał pewnie mnóstwo możliwości towarzyskich. Dlatego też wspięła się na palce, dając mu całusa w polik na przywitanie i złapała go pod rękę, ruszając w stronę niepozornie wyglądającej bramki. Gdy tylko przeszli, poczuła coś dziwnego, zatrzymując się i czując, jak złapane we frotkę włosy nagle rozsypują się po ramionach, układając w delikatne fale. Spojrzała z niedowierzaniem w dół, dostrzegając srebrne iskierki magii zmieniające jej sportowe ubranie na złotą, wytworną suknię balową. Podkreślała ona absolutnie wszystko w jej ciele, a zacisk na piersiach sprawiał, że z trudem mogła brać głębsze wdechy. Przesunęła palcami po delikatnym, zdobionym materiale, zahaczając palcami o odkrytą skórę na brzuchu. Kreacja była złota, zdobiona perełkami tworzącymi swoisty gorset. - Cóż, niepotrzebnie martwiłam się strojem. - mruknęła, ruchem głowy zgarniając na plecy grube, gęste fale i poprawiając futerko na ramionach, podniosła spojrzenie na chłopaka, którego strój również się zmienił. Czyżby trafili na bal przebierańców i nikt im o tym nie powiedział. Oparła dłoń na biodrze, dopiero teraz zauważając, że na stopach pojawiły się również szpilki. Było jej trochę głupio, zważywszy na krój sukni i sposób, w jaki musiała się teraz poruszać. Na bladych wcześniej polikach zatańczył delikatny rumieniec.
Uśmiechał się pod nosem, rozglądając dookoła i obserwując wszystko, co się tam działo. Pierwszy raz od dawna znalazł się w tak zatłoczonym miejscu i... zaczęło mu to sprawiać przyjemność. Miał ochotę się upić, a jakże. Próbowanie alkoholu miał już za sobą na ostatniej randce z Tori, więc teraz mógł bez skrupułów sięgnąć po coś mocniejszego. Gdy witał się z @Katherine Russeau, która obróciła głowę w taki sposób, że zamiast w policzek cmoknął ją prosto w usta, przekrzywił tylko głowę, poważniejąc na moment. Pierwsze koty za płoty - krótkie wyjaśnienie zasad i można bawić się dalej. - Katherine. Jeśli będę chciał Cię pocałować, to nie martw się, na pewno to zrobię. Tymczasem, nie psujmy tego wieczoru i bawmy dobrze - powiedział, patrząc jej prosto w oczy i zastanawiając się, czy ktoś widział sytuację, która wydarzyła się przed chwilą. Westchnął lekko, przypominając sobie, że Kath i Tori niezbyt za sobą przepadają. Jeśli Ślizgonka się nie zmieniła, to z pewnością było to robienie sobie na złość. Znał ją lepiej niż jej się wydawało.- Nie mieszajcie mnie, proszę, w Wasze gierki - dodał jeszcze tylko, pokazując głową w stronę Tori i zaplatając ręce na piersiach. Spojrzał na dziewczynę wyczekująco. Chciał, żeby jakoś zareagowała na jego słowa i potwierdziła, że zrozumiała co do niej powiedział. Po chwili jednak, gdy muzyka się zmieniła i usłyszał jeden ze swoich ulubionych kawałków, dobry humor momentalnie wrócił. - Nigdy nie wątpiłem w to, że jestem wyjątkowy, jednak Ty tak nigdy nie uważałaś - zaśmiał się cicho. - Ale faktycznie, dobrze się spotkać i porozmawiać, tęskniłem za swoimi starymi znajomymi - dodał cicho, kierując swój wzrok w stronę alkoholu. - Napijemy się? - spytał z uśmiechem i wyciągnął ramię w stronę dziewczyny, nie czekając na odpowiedź. Ruszył żwawo w stronę baru, szczerząc zęby jak dziecko. Przepuścił w kolejce Kath, a gdy przyszła jego kolej, chwilę zastanawiał się co byłoby dla niego najlepsze na dzisiejszy wieczór. Leonardo zdecydował się na początek na grzaną whisky, która pachniała jak zawsze wyśmienicie. Zapach goździków i ciemnego cukru był prawie zniewalający. - Jak przyjemnie rozgrzewa.. - wyszczerzył zęby w uśmiechu, upijając łyk i rozglądając się w poszukiwaniu jakiejś wolnej ławki, żeby przycupnąć. Niestety, jedno z niewielu wolnych miejsc, jakie udało mu się zlokalizować było przy @Vittoria Sorrento i @Varian Ironwing. To nie może się udać. W pierwszym odruchu chciał zaproponować Kath, że pójdą się przywitać i przy okazji skończą pić swoje drinki, a później udadzą się na parkiet, żeby troszkę potańczyć. Nie wiedział jednak czy powinien to robić ani czy żadna z nich nie będzie obrażona. Z tego co jednak zdążył już zauważyć, Tori bawiła się dość dobrze ze swoim towarzyszem. Przełknął ślinę, stojąc tak bez większego ładu i składu, nie wiedząc co zrobić dalej. Wziął jeszcze łyka whisky, modląc się, żeby alkohol szybko zaczął działać.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine wiedziała, że chłopakowi się to nie spodoba, jednakże ona już taka była. Lubiła intrygować mężczyzn i uwielbiała, gdy jeszcze bardziej mogła czuć na sobie łakome spojrzenia. Miał rację, że mogła przyjść z każdym, ale może nie bez powodu akurat wybrała TEGO Gryfona. Katherine brakowało czasem ludzi z przeszłości, a druga sprawa: jeśli ktoś aż tak świetnego kontaktu nie miał to i tak wiek robił swoje. Kiedyś ich listy były pełne flirtu i taniego podrywu. -Wyluzuj Leo, nie było to zamierzone z mojej strony- powiedziała przepraszającym tonem, robiąc jedną ze swoich wypracowanych solidnie przepraszających min, która w tym momencie była naprawdę szczera. Nie zaczęło się najlepiej. Nagle wspomniał coś o gierkach i wskazał jej głową w kierunku, no wiadomo kogo, @Vittoria Sorrento". Czy ona naprawdę chociaż przez chwilę mogła o niej nie myśleć i skupić się na przystojnych facetach, a nie jej słodkich dołeczkach policzkowych? Proszę was! -Nie mam pojęcia o czym mówisz. Długo mnie nie było, ale uwierz mi, że ludzie się zmieniają i przede wszystkim z wiekiem przybywa im więcej szarych komórek. Przynajmniej większości ludzi. Ja też wydoroślałam i pewne fakty w moim życiu sprawiły, że też odmieniło mnie to na lepsze- oznajmiła, jakby dając mu do zrozumienia, że już nie jest tą paskudną intrygantką co kiedyś i nie zależy jej tylko na tym, by go wykorzystać, a potem zostawić. Nie miała też przy sobie swojego sztyletu i nie planowała nikogo nim ranić co kiedyś było bardziej niż pewne, że to zrobi.Gdy wspomniał o piciu tylko wyszczerzyła się szeroko i od razu trzymając go pod ramię z marszu ruszyła za nim w stronę baru. -Alkoholu, dobrej zabawy i pacierza nigdy nie odmawiam- powiedziała siląc się na delikatny żarcik w jego kierunku. Chłopak przepuścił ją w kolejce po alkohol, po odbiorze grzanego Dymiącego Piwa Simisona nie do końca była przekonana co do jego picia, jednakże osoba za barem przekonywała ją, że to jedno z najlepszych piw na tej wspaniałej imprezie. -To chyba nie był dobry pomysł- powiedziała cicho, kręcąc przecząco głową, po czym upiła dość spory łyk piwa z dymiącego kufla i nagle para buchnęła jej solidnie z nosa zupełnie jakby się zaciągnęła bardzo solidnie papierosem. No nie, to był już szczyt! Mina od razu zmieniła się z radosnej na podkówkę i biła się z myślami "to był zły pomysł..." Melodia była na tyle przyjemna na parkiecie, że Kath wręcz kołysała się w rytm tej muzyki, wręcz całe jej ciało domagało się tańca, a kończyny żyły chyba własnym życiem. Katherine nie była głupia i wiedziała, że wolne miejsca są tylko obok jednej konkretnej pary obecnie najbliżej, bo na drugi koniec sali nie miała zamiaru iść w swoich szpilkach. Zastanawiało ją czemu u licha Leonardo tak bardzo zależy by tam podejść, czy nie mógł się skupić tylko na jej towarzystwie? Sama sobą wiele oferowała i praktycznie każdy facet, którego by nie zaprosiła, byłby w nią wpatrzony jak słodki szczeniaczek przez całą imprezę. -Podejdźmy usiąść, wydaje mi się, że ten chłopak jest ze Slytherinu, ale to nie mąż Vittorii, Maximilian Solberg. Bardzo dziwne, możemy usiąść i się przywitać- powiedziała bardzo spokojnym jak na nią tonem, zważywszy na fakt, że z nosa buchało jej dymem niczym u wściekłego byka rodem z rodeo. Pociągnęła go w kierunku ławki, a gdy już były blisko usiadła po stronie chłopaka, @"Varian Ironving" i od razu wyciągnęła w jego kierunku rękę na powitanie z szerokim uśmiechem na twarzy. -Hej, my się chyba nie znamy. Katherine Russeau, dla znajomych Kattie- przedstawiła się tym swoim słodkim, przyjemnym głosem. Tylko ten dym psuł cały ten efekt przyjaznego nastawienia jakie obecnie miała. Praktycznie z nikim w Slytherinie nie miała złych relacji, a Slizgoni uwielbiali ją za mecze w jakich brała udział i za sam jej styl bycia. Spojrzała na Leo z uśmiechem, ten też się dosiądzie i pewnie będą mogli chwilę porozmawiać. Nie chciała wszczynać awantury bo nie wypadało w takim miejscu. Ojciec kazał szanować swego rodzaju bale i bankiety i nigdy nie pokazywać się od złej strony. -Vittorio, wyglądasz naprawdę ślicznie w tej sukience- powiedziała siląc się na ponowny uśmiech. Mówiła szczerze bo sukienka naprawdę bardzo jej pasowała. Odstawiła kufel na blat stolika, jednakże stanęła obecnie w dziwnym lagu, nie wiedząc czy wypić go dalej czy zostawić i już nie ruszać tego dymiącego piwa. -Impreza jest naprawdę świetna, nie mogę się doczekać karaoke, uwielbiam śpiewać- zarzuciła tematem na rozluźnienie atmosfery. Doskonale wiedziała, że Sorrento nie potrafi się zachować w tak doborowym towarzystwie i wybuchnie z jakąś głupotą. Cóż, nie miała okazji uczyć się etykiety jak Russeau pod okiem guwernantki.
Rzeczywiście, Tori pomogła Varianowi uwierzyć we własną wymówkę, by ją objąć. Była po prostu wspaniała, na pewno domyśliła się, że nie tylko ogrzanie jej było jego celem, ale i też by być jeszcze bliżej niej. W duchu roześmiał się z własnego geniuszu... no bardzo oryginalny pomysł Varian, na pewno nikt nigdy nie zrobił tego przed tobą - pomyślał sobie ironicznie, choć faktem jest, że klasyczne i sprawdzone ruchu, choć tandetne zawsze działają. Byłaś jak ten babeczkowy duch... szkoda, że nie przyszłaś mnie postraszyć- Żałował bardzo, że nie znał Tori wcześniej, że tak jak wszystkich ignorował ją on na korytarzach szkoły... ta myśl nie dawała mu spokoju, ale nie ma co rozpatrywać przeszłości, teraz jest szczęśliwy i to się liczyło. Nie trwało to jednak zbyt długo, Varian poczuł jak ktoś z jego drugiej strony się dosiada. Rozpoznał dziewczynę od razu, wiedział kto to jest, była z domu Slytherina, wiele razy ją mijał korytarzami, ale nie zadawał sobie trudu by z nią porozmawiać. Po chwili namyślenia już wiedział skąd znał jeszcze Katherine, była to osoba, którą Tori wskazała, gdy ten zapytał co ją wyprowadziło z dobrego humoru. Varian nie był zadowolony, że ktoś przeszkodził jemu i Tori w ich rozmowach, więc w tym momencie powrócił do swojego oryginalnego oblicza... przybrał obojętną twarz, by nie poznać po sobię, że gniew w nim wzrasta. Jestem Varian, szybka jesteś w przechodzeniu na ty, Katarino... znaczy Katherino, musisz mi wybaczyć, niezwykle słabo uczę się imion, trochę mi zejdzie- Jego ironiczny humor przeplatany z nutą złośliwości był jego ulubionym sposobem wyprowadzania z równowagi. Impreza, rzeczywiście jest świetna, widzę, że spróbowałaś piwa Simona, uwaga, wali po łbie, my właśnie czekamy również na karaoke, mamy zamiar zamieść na scenie naszym duo, co prawda nie są to zawody, ale gdyby były to nikt nie miał by szans z naszym duo, można nas nazywać "Upadłe Anioły"- Był ciekaw reakcji Katherine, a co istotniejsze, był ciekaw reakcji Tori, bądź co bądź nie widziała go jeszcze jakkolwiek niemiłego, miał nadzieje, że nie zniszczy ich relacji bo ukrywał swoją ciemniejszą stronę, choć tak na prawdę gdy był sam na sam z Tori jego druga strona jakby nigdy nie istniała.
Mieli w ten weekend wyskoczyć gdzieś, żeby "poćwiczyć aktorstwo" Aliny, jednak skończyło się na tym, że dzięki rozmachowi, z jakim została zorganizowana przez profesor Whitehorn potańcówka, dowiedział się o dancingu i zaproponował Krukonce taki wypad. Dla niego było to obojętne, jakie miało być miejsce, ważne, że miał się świetnie bawić ze swoją fejkową dziewczyną. Zdążył już przywyknąć do świadomości, że nie są prawdziwą parą, a jedynie na skutek umowy taką udają. Zatrzaskując drzwi sypialni w lochach, podwinął drugi rękaw swetra, na wzór tego prawego i skierował się do wyjścia podziemi, po to aby wspiąć się po kilkunastu schodach, wyjść na parter zamku, a potem przez drzwi wejściowe opuszczając szkołę. Miał wrażenie, że podróżowanie do Doliny Gogryka wymagało od niego nieco większego skupienia. Nie wiedział dlaczego tak było, ale jak tylko znalazł się poza terenami Hogwartu, miał świadomość, że i tym razem będzie tak samo. I było, bo po kilku chwilach całkowitego oczyszczenia umysłu i magicznego przeniesienia ciała, poczuł się niezwykle zmęczony. Rozchylił powieki, przyzwyczajając wzrok do zmiany otoczenia. Stał przy bramce, prowadzącej do podwórka, gdzie już do jego uszu dobiegała głośna muzyka i gwar tłumu. Wyjrzał nad ogrodzenie, ale tylko na moment, aby zobaczyć czy zebrała się spora ilość tancerzy. Umówił się jednak z Alise, że spotkają się przed wejściem, więc jak tylko dostrzegł z oddali, że zmaterializowała się kilkanaście metrów od ogrodzenia, natychmiast ruszył do niej. Zwolnił kroku, kiedy zauważył, że poprawia włosy, a na jego usta wpełzł łobuzerski uśmiech. Przystanął i przez chwilę tylko patrzył jak dziewczyna obserwuje ludzi, przechodzących obok niej. - Witaj, aniele - przywitał się, kiedy podszedł wreszcie do niej. Planował dać jej buziaka w usta, jednak Argent miała inne plany, bo dosięgając jego policzka, cmoknęła go, zaraz po tym jak zarzuciła mu spóźnienie. - Wybacz, zagapiłem się na taką jedną... wilę. Wiesz jaka ta magia jest silna? - oznajmił, drażniąc się z nią, choć miał świadomość, że dziewczyna nie wie, że mowa tu o niej. Ale uwielbiał się z nią droczyć i ciekawy był co powie na tę wzmiankę. Może będzie choć troszkę zazdrosna... Marzenie ściętej głowy. - To co? Idziemy? - rzucił, kiedy wzięła go pod rękę, a w następnej chwili szli w stronę furtki. Jak tylko przekroczyli granice podwórka dosłownie poczuł czar, który zadziałał na nich, kiedy weszli przez bramkę. Zobaczywszy Alise w pierwszym momencie - zatkało go totalnie. - Bez urazy, ale ten zdecydowanie bardziej mi się podoba - odparł, omiatając wzrokiem odsłonięte fragmenty jej ciała, które elegancka, złota suknia dumnie eksponowała. - Mam najpiękniejszą dziewczynę pod słońcem - oznajmił, nachylając się i muskając krótko jej usta. Posłał jej uśmiech pełen zachwytu. Nie mógł napatrzeć się na jej kreacje i na to jak się w niej prezentuje. Sam miał na sobie w tej chwili śliwkową, flanelową koszulę, różowy wąski krawat, szelki oraz popielate spodnie z niskim stanem, a na nogach brązowe mokasyny. Po wejściu przez furtkę, na podwórko ich oczom ukazał się duży ogródek, oświetlony wydawałoby się setkami lampek. Z jednej strony parkietu znajdowały się hamaki, przywiązane do dni drzew, a z drugiej stoisko z napojami. Dostrzegł z daleka kilka znajomych twarzy ze szkolnego korytarza a nawet kilku profesorów! Zresztą, czego tu się dziwić, przecież to dansing zorganizowany przez nauczycielkę uzdrawiania. - Chcesz się czegoś napić? Czy od razu wbijamy na parkiet? - spytał, zwracając się do Alise. Musieli trochę głupio wyglądać stojąc tak przy bramce, chociaż pewnie prezentowali się razem nie najgorzej. Na Argent na pewno w tej chwili padł niejeden wzrok... - Zaproponowałbym też pieczenie pianek przy ognisku, ale biorąc pod uwagę twój strój, to byłoby jego marnotrawstwo wielkie. - dodał, rozbawiony, ponownie lustrując jej balową kreację.
3 - gorący Miód Barseka. Czujesz znaczący przypływ odwagi... Przez najbliższe dwa posty (bieżący i kolejny) robisz rzeczy śmielsze, niż byś się spodziewał! Pamiętaj, jeśli piłeś ten trunek - jego spożycie może wywołać interesujące konsekwencje później...
Strój krótka sukienka, białe podkolanówki, szpilki pod kolor sukienki
Spoiler:
2, 6 - Lata 60' dwudziestego wieku dopiero były kinky. Jeśli jesteś kobietą: możesz poczuć się jak dzieło sztuki pop-art. Wybrała Cię trapezowa sukienka w kształcie litery A w geometryczne wzory - która jest zadziwiająco... krótka. Nie kicaj za bardzo! Looku dopełniają urocze podkolanówki, stwarzające złudzenie mniej nagich nóg.
Co jakiś czas czuła spojrzenie @Leonardo Taylor Björkson, to też zdarzało jej się odwracać wzrok w jego kierunki. Gdy natrafiali na siebie spojrzeniem, uśmiechała się jedynie delikatnie. Nie miało to na celu ani go odrzucić, ani zaprosić. Bardziej przekazywała mu myślami "chętnie pogadam, ale nie z nią". Szkoda, że nie słyszała jak ten ochrzanił Kath za jej buziakowy atak. Natychmiast by mu pogratulowała tego, że nie dał się omamić jak wszyscy inni, przy których ślizgonka udawała słodkie, urocze niewiniątko. Leo był na prawdę w porządku. Cieszyła się, że go ostatnio lepiej poznała. Byli do siebie bardzo podobni pod wieloma względami. Potem jednak już zwracała uwagę przede wszystkim na Variana, bo spędzanie z nim czasu było najmilszym zaskoczeniem dzisiejszego wieczoru. Nawet gdyby @Varian Ironwing chciał ją objąć bez wymówek, to by po prostu na to pozwoliła. Bycie blisko niego było dla niej na prawdę ogromną przyjemnością i nie zamierzała się tego pozbawiać w najbliższym czasie. - Trzeba było mnie wcześniej poznać. Wiesz, wystawić ogłoszenie "Szukam Blond Anioła". Ah, i nie zostać ślizgonem, bo ja raczej nie schodzę do lochów - Prawie jakby mu wyczytała w myślach żal, że nie trafili na siebie wcześniej. Natomiast co do nie chodzenia w okolice jego dormitorium - powód był oczywisty. Światło. Jeśli w lochach zgaśnie, znikąd nie dochodzi - nie ma tam okien. Dlatego wolała nie schodzić do podziemi. Tym bardziej, że co chwilę traciła różdżkę po kolejnym swoim wybryku i używanie zaklęcia "Lumos" stawało się niemożliwe. Lokomotywa @Katherine Russeau dojechała szybciej niż Vittoria zdążyła się zorientować, że nadjeżdża. Gdy usłyszała jej głos było już za późno. Usiadła sobie obok Variana jak gdyby ktokolwiek ją tu zapraszał. Tori wyprostowała się jednocześnie odsuwając trochę od chłopaka i puszczając jego dłoń - gotowa do ewentualnej obrony gdyby Pani "straciłam nad sobą panowanie bo ta gryfonka jest taka niemiła" planowała nieczyste zagrywki... Nie było innej opcji. Inaczej po co by tutaj podchodziła? Na pewno nie po to, żeby poznać Variana - jakoś wcześniej miała go głęboko w dupie mimo iż byli w podobnym wieku. A teraz proszę - zapoznał się z nią i nagle wredna małpa tak się zaciekawiła. Jak milusio... Ten milusi głos... Świdrował jej uszy i był tak mdły, że miała wrażenie iż jej się zaraz cały grzaniec cofnie. Starając się nie denerwować, a raczej nie pokazywać po sobie tego, zerknęła na Leo. - Cześć Panie Czysty - Rzuciła po raz drugi od ich randki nawiązując do upaćkania się przez nich farbą. Uśmiechnęła się przy tym, jednak dość sztucznie i ktoś spostrzegawczy mógł zauważyć różnicę między jej obecnym wyrazem twarzy, a tym gdy była w swym uśmiechu szczera. Dodatkowo siedzący blisko niej ślizgon mógł poczuć, że gdy Kath zwróciła się bezpośrednio do niej, ona spięła każdy mięsień swojego ciała. - Tori... - Mruknęła w odpowiedzi poirytowana brzmieniem swojego imienia w jej ustach. Dama to z niej nie była, co zresztą zawsze powtarzała. Nie zamierzała odpowiadać jej komplementem, tym bardziej że była przekonana iż jest on nieszczery z jej strony. Poza tym każdy (włącznie z Leo) wiedział, że dziewczyna nie używa pełnego imienia od lat. Varianowi też przedstawiła się tylko skróconym. Tak było wygodniej, bo nikt nie przekręcał tego na "Victoria". Tori to Tori, przyzwyczaiła się i pełnym mówiła do niej tylko mama. I Phillip, żeby ją wnerwiać. O boże ile ją to kosztowało, żeby nie rzucić jakiejś nieprzyjemnej uwagi na temat jej sztucznej słodyczy. Co za... Ile jeszcze planowała udawać przy wszystkich niewiniątko, które nie ma nic na sumieniu? Co zaraz? Wypadną jej z tyłka Skitllesy? Doskonale wiedziała, że podchodząc i zachowując się jak aniołek będzie ją tylko prowokować... I nie tylko ją się okazało. Reakcja Variana zupełnie ją zaskoczyła. Chwilę temu siedział obok niej uśmiechnięty, sympatyczny ślizgon o wyjątkowo ciepłym spojrzeniu, którego troska nad tym żeby jej 'nie było zimno' bawiła i rozczulała jednocześnie. Nadejście Kath momentalnie odmieniło go w zupełnie inna osobę. Zerknęła na twarz chłopaka słuchając jego słów. Był dla Królowej Slytherinu niemiły, bo... Bo ona powiedziała, że się nie znoszą? Nabijał się z tego, że jej się dymi z nosa. Okazał zupełny brak zainteresowania jej wspomnieniem o tym, że uwielbia śpiewać - zamiast tego przeszedł natychmiast do pochwalenia się ich jeszcze nie słynnym duetem, wszystko byle tylko być względem niej uszczypliwym. Tori przekrzywiła lekko głowę w zaciekawieniu. On się nawet nie zastanawiał czy czasem to Vitt nie jest ta zła, skoro ślizgonka podeszła i wyrzuca z siebie tyle tęczowej energii, a to Vittoria wewnętrznie osiąga temperaturę wrzenia. Przyjął z góry, że w tym konflikcie to ona ma rację... Facet, który widział ją drugi raz w życiu... To było niesamowite. Julek zdążył ją poznać, a zrobił jej momentalnie wielką awanturę, że "odjebała coś ze ślizgonką". A Varian... No nie mogła opanować lekkiego uśmiechu. Zaczesując kosmyk za ucho zerknęła krótko w stronę parkietu i... No nie. Jeszcze to. Uśmiech tak jak się pojawił, tak szybko zniknął. Jakby Kath to było mało, to oczywiście musiał się też na imprezie pojawić nie kto inny, jak @Lucas Sinclair. Z @Alise L. Argent... Znaczy... Spodziewała się tego. Dziwne by to było, gdyby się tu nie pojawili - przecież to impreza specjalnie zorganizowana dla studentów i dorosłych. Mieli pełne prawo tu być i z tego skorzystali. Alise... Dziwczyna wyglądała przepięknie w tej sukni do samej ziemi, która podkreślała wszystkie jej kształty. Jak prawdziwy anioł... Obserwowała jak para porusza się po podwórku, jak się całuje i miała wrażenie, że jej żołądek obrócił się jakieś 10 razy, a ją dopadły lekkie mdłości (a może to wciąż chęć zwymiotowania tęczą?). Nie mogła powstrzymać się, żeby nie gapić się na nich przez dłuższą chwilę. Potem odwróciła wzrok ku tkwiącej przy niej dwójce pożądanych osób i jednej przybłędy. W tym momencie to już nie marzyła o niczym innym jak pójście sobie stąd. Może nawet karaoke nie jest tego warte, żeby tu nadal siedzieć... Z drugiej strony, przecież nie mogła zawieść diwy, która tak dzielnie jej towarzyszyła. Wytrzyma. Nie ma innej opcji. Postarała się przykleić do twarzy uśmiech i nie zwracać uwagi na szczęśliwą, uroczą parkę. Nic dobrego z tego nie wyniknie. Tak jak z towarzystwa Russeau.
Może faktycznie przesadzasz, co Leo? Przecież ludzie się zmieniają, tak po prostu. Spójrz tylko na siebie, Ty zmieniłeś się prawie o 180 stopni przez ten czas, daj szansę Kath. Tłumacząc tak sobie rzeczywistość, spojrzał na dziewczynę, machając lekko ręką, jakby chciał jej dać znać, że to wszystko co przed chwilą się wydarzyło jest kompletnie nieważne. Po co w ogóle zachował się tak głupio? Może to był po prostu przypadek? Nie mógł jednak nic poradzić na to, że obraz Ślizgonki @Katherine Russeau jaki pozostał w jego głowie był właśnie taki. Sama sobie na to zapracowała, sama też będzie musiała go zmienić. Leonardo nie zamierzał jej tego ani ułatwiać, ani utrudniać. - Na pewno masz rację, ja też przepraszam, ale nie planuję na ten moment żadnych dramatów w swoim życiu. Chciałbym po prostu miło spędzić ten wieczór - wzruszył uroczo ramionami i gdy ta nie protestowała odnośnie zamówienia jakiegoś alkoholu, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Kompanka do picia była z niej pierwsza klasa, odkąd tylko pamiętał. Z niego może teraz nie będzie już większego pożytku, gdy się upije, jednak zawsze musiał przecież chociaż spróbować dotrzymać towarzystwa swojej partnerce. Z lekkim uśmiechem patrzył, jak Kath zamawia swój alkohol, nie mogąc się nadziwić, że starsza kobieta, która ledwo cokolwiek słyszała dalej pracuje w tym barze. Do tego daje klientom nie to, co chcieliby wypić. - Na pewno chcesz to wy.. - zdążył tylko spróbować zaprotestować, po czym zobaczył, jak z uszu dziewczyny leci para. Zaśmiał się szczerze, kładąc rękę na jej ramieniu. - Rany, wiedziałem, że coś z tym piwem będzie nie tak. Dobrze, że moje nie ma żadnych efektów ubocznych - spojrzał podejrzliwie na swoją whisky i dla pewności wziął kolejnego, małego łyka, czując jak przyjemnie rozlewa się po żołądku i powoduje rozluźnienie wszystkich spiętych dotąd mięśni. Czy zależało mu żeby podejść do wcześniej wspominanej już pary? I tak, i nie. Z jednej strony chciał bawić się na tym balu również z @Vittoria Sorrento, która jakimś cudem go zaintrygowała na ich ostatnich spotkaniach. Była zdecydowanie inną dziewczyną, niże te, na które trafiał do tej pory. Z drugiej strony, nie chciał jej przeszkadzać w randce z @Varian Ironwing, szczególnie, że z daleka wyglądało, że bawią się całkiem dobrze. - Kattie, nie wiem czy to jest dobry pomysł - zanim jednak zdążył werbalnie zaprotestować, ta już siedziała na ławce obok Ślizgona, zaczynając rozmowę z nim. Wywrócił oczami, przeklinając w duchu decyzję o przyjściu na ten bal. Dla uwagi upił kolejnego łyka whisky i ruszył za dziewczyną, odliczając w duchu od dziesięciu w dół. Nie był w stanie nad nią zapanować w żaden sposób, a właściwie to nie wiedział czy w ogóle próbować. - Widzę, że moja partnerka zdążyła się już przysiąść, zanim wyraziliście na to zgodę? - rzucił lekko, podchodząc do pary. - Macie coś przeciwko? - spytał, nie patrząc nawet w stronę Kath. Obserwował reakcję Tori, marszcząc lekko brwi. Nie wiedział co myśleć. Nie znał całej historii, jaka między nimi zaszła. - Jestem Leo - uśmiechnął się grzecznie w stronę Variana, wyciągając do niego otwartą rękę, żeby ją uścisnąć. Tak się chyba robiło, prawda? Dawno nie poznawał nowych osób. Jego humor był coraz lepszy, zapewne z powodu wypitego alkoholu. Gdy wrócił wzrokiem do Gryfonki, otworzył szeroko buzię. Wyglądała obłędnie. Podszedł do niej i zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, złapał jej dłoń i cmoknął ją delikatnie na przywitanie, szczerząc zęby w uśmiechu i cały czas podczas wykonywania tej czynności patrząc jej głęboko w oczy, chcąc jakby wypowiedzieć bezgłośne "przepraszam za to, co za chwilę może się tu wydarzyć". - Cześć. Dziwnie oglądać Cię w białej sukience, która nie jest niczym umazana - przekrzywił lekko głowę i stanął tyłem do parkietu tak, żeby dobrze widzieć trójkę siedzącą na ławce. Widać było, że strój Tori bardzo przypadł mu do gustu i dziewczyna z pewnością wyczytała to z jego oczu. Z uszu Kath przestało się już dymić, toteż wyglądała całkiem normalnie. Zauważył jednak, że patrzy z podejrzliwością na swoje piwo, zastanawiając się czy chce pić je dalej. - Karaoke? W takim razie my też weźmiemy chyba udział, co? Ja co prawda nie śpiewam, ale doskonale gram na gitarze, więc może również stworzymy jakiś duet? - uśmiechnął się tym swoim dziecięcym, rozbrajającym uśmiechem, patrząc w stronę Kath z nieukrywaną radością. Szczerze nie pamiętał czy dziewczyna potrafi śpiewać, więc liczył, że jakoś skomentuje jego pomysł, dając mu jakąś wskazówkę.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nie musiała długo szukać ubrań, bo na TAKI rodzaj wieczorowych wyjść najzwyczajniej niewiele miała. Bardziej skupiła się zresztą na pozyskaniu pozwoleń na opuszczenie zamku, niż ubraniach, które przecież w każdej chwili mogła lotem Błyskawicy transmutować. Jak się potem jednak okazało, dobrana przez nią, sięgająca nieco za kolano sukienka koloru wiśni po minięciu progu imprezy zachowała chyba jedynie swój kolor, bo organizatorzy mieli inne plany na dziejące się wydarzenia. I dobrze! - Eli. - przechyliła głowę, ani na moment nie kryjąc rozbawienia jego dotrzymaniem słowa odnośnie przyniesienia kwiatów. Przyjęła tak bukiet, jak i pocałunek, choć oszczędziła mu przy tym jakichkolwiek słów podziękowań, czy, z drugiej strony, kąśliwych komentarzy. Tylko błyszczące oczy zdradzały, że przede wszystkim cieszyła się z tego spotkania, a nie tylko szydziła ze stałego poczucia obowiązku poprawiania swojego zachowania u Krukona. - Od Vin-Eurico, Whitehorn, mamy... Chyba tylko Minister Magii mi tego nie podpisał. Ale kimże on jest przy naszej profesor Ambulans? - swoje wygłupy zaczęła dość teatralnie, jednocześnie jednak potwierdzając, że nie było w szkole osoby poza samym Hampsonem, która miałaby prawo wyprosić ją z balu, choć ten teoretycznie przeznaczony był wyłącznie dla studentów oraz ludzi po zakończeniu podstawowej magicznej edukacji. - Wiesz, że nie będę. - objęła ramieniem jego rękę na wysokości łokcia, mentalnie przygotowując się do przenosin, a z tyłu głowy ponownie mając myśl, by nauczyć się tej sztuki i zdać ministerialne egzaminy na własną rękę - w końcu już bez problemu mogła to zrobić. Tylko kiedy i z kim? Po teleportacji rzeczywiście zbladła, jednak nie było to wywołane samym przeskokiem w przestrzeni. Powoli odwróciła ku niemu głowę, a na jej twarzy wyraźnie było wymalowane przerażenie. No jasne, Davies, a czego się spodziewałaś? To Dolina Godryka, dom wszystkich magicznych rodów, lepiej się przyzwyczaj do wlepionych oczu i plotek. - Łabędzie w komplecie, co? - nie było żadną tajemnicą, że nie przepadała za ptactwem. Jednak rodzina chłopaka póki co nie zdążyła dołączyć w jej głowie do pierzastego grona pomimo wyraźnych skojarzeń w nazewnictwie. Na szczęście ich wzbijanie się było zazwyczaj artystyczną metaforą, na przemian z określeniami typowo sportowymi. Jak jednak Davies miała wypaść przy zebranym w środku towarzystwie? - Spadamy stąd. - pociągnęła go za ramię, jakby rzeczywiście chciała odsunąć go jak najdalej od podwórka, jednak zaraz potem zachichotała, opuściła ręce, aby następnie rzucić się biegiem do wejścia. Bramę wejściową na teren posiadłości minęła sama i w dużym pośpiechu. I to chyba nie było zbyt mądre, bo zaatakowały ją kłęby krwistoczerwonego dymu, jakby nagle miała jej się stać jakaś krzywda. Zabezpieczenia antygówniarskie? - Wyglądam jak moja wstążka z Celtyckiej. - powiedziała dumnie, kiedy już zorientowała się, co się stało. Zapozowała przy tym z gracją gwiazdy Hollywood sprzed blisko stulecia, opierając jedną dłoń na TAK BARDZO podkreślonym przez sukienkę biodrze, a drugą unosząc, jakby okiem profesjonalnej zielarki badała swój stokrotkowy bukiet. - No chodź! - wyciągnęła do niego ręce w milczeniu, bo był to krzyk, jaki posłało w jego kierunku jej spojrzenie, nie usta. Wyraźnie była w nastroju i miała zamiar świetnie się bawić. A to, że jej taniec zwykle należał do największych abominacji oraz kaleczenia wszystkich znanych tańcom towarzyskim zasad? Od tego miała partnera, który choć trochę by ją od tego odwiódł.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine doskonale rozumiała Leonardo, więc po prostu mu przytaknęła, gdy wspomniał o tym, że nie chce obecnie żadnych dramatów w swoim życiu. -Spokojnie Leo, ja nie mam wokół siebie dramatów. Przekonasz się na naszej imprezie. Moi znajomi są naprawdę świetnymi ludźmi- powiedziała z szerokim uśmiechem na twarzy. Nie potrzebowała pocałunków, przyciskania do ściany, ani gorącego seksu po balu. Wystarczy jej fakt, że Leonardo będzie tylko dla niej na cały ten bal, a ona wybawi się tak, że do domu będzie się teleportować bez obuwia, bo tak będą ją boleć stopy, że nie będzie miała siły chodzić w szpilkach. Tylko tyle i AŻ tyle, nic więcej. Na tym balu mieli się pojawić Państwo Russeau, wiec uznała, że będzie grzeczna i nie zrobi nic czym mogłaby przynieść rodzicom wstyd. Evan Russeau był człowiekiem w którego repertuarze mimiki twarzy uśmiech praktycznie nie istniał. Wolała na razie go tutaj nie spotykać. Wiedziała, że jeśli ojciec zobaczyłby ją z kimś kogo on może nie znać to nie będzie zbytnio z tego faktu zadowolony. Uważał, że jako iż ona jest czystokrwista w stu procentach, tak samo jej partner zarówno w życiu jak i czasowo, powinien mieć czystą wręcz błękitną krew. Katherina lubiła jednak często robić mu na złość. Im mocniej ojcu skakały nerwy tym bardziej Slizgonka się cieszyła. W Gryfonce czuła zagrożenie mimo iż nie powinna, bo praktycznie żyły w dwóch różnych, odległych im światach. Tylko, że Kath nie lubiła się dzielić swoimi zdobyczami, a miała wrażenie, że Tori robi wszystko, by doprowadzić ją do szewskiej pasji. Siedząc blisko tej dwójki praktycznie nie zraziła się chłodnym tonem Slizgona, w końcu okazało się , że był rasowym wychowankiem domu Salazara, a nie jakąś ciapą. Oczywiście jej świta zdążyła już jej przekazać kiedyś wszystkie informacje na temat tajemniczego odludka. Nie był nawet godny jej uwagi, wolała obecnych przyjaciół, choćby Dickensa albo Lucasa, którzy byli naprawdę interesującymi ludźmi. Ja już zaczęła tak dopiła to okropne piwo do końca, jednak wiedziała, ze za drugim razem go nie zamówi, a dym jej praktycznie już schodził z niej. Lokomotywa odjeżdżała na inny peron. Uwaga Variana na temat wychowania nie do końca została przez Kath zrozumiana, ale jak to? Miała się przedstawić per Pan? Chyba z konia spadł i do tego wyjątkowo wysokiego... -Nic się nie stało. Nie jesteśmy nieomylni- powiedziała siląc się na sztuczny uśmiech. On grał, to ona też mogła zagrać jak dawniej złą sukę ze Slytherinu, a podobno mówili, że ludzie ze swojego domu powinni się trzymać razem, ten był totalny odludkiem. Czemu wszyscy non stop czekali na jej reakcję, jakby była niezrównoważona i mogła wybuchnąć na każde powiedziane do niej słowo. -Już go nie kupię- powiedziała na wzmiankę o piwie, jednakże gdy usłyszała nazwę, którą powiedział Varian, coś jej się przypomniało. Nazwa brzmiała bardzo znajomo. - Upadłe Anioły? Mój znajomy, Angelus Scorpion miał kiedyś zespół o tej nazwie, powodzenia na scenie, życzę wygranej- powiedziała ponownie z uśmiechem na twarzy. Cieszyła się, że już mniej wyglądała jak jakaś beznadziejna lokomotywa. Dostrzegła jak Vittoria się spięła tak, że lada moment zesra się na tym swoim miejscu siedzącym, jeśli nie wypuści powietrza z płuc albo nie rozluźni pośladków. To było odrobinę zabawne, ale obiecała sobie, że nie będzie na tle rodziców ryzykować skandalem. -Tori, wybacz, mam tą samą przypadłość co Varian - powiedziała przepraszającym tonem, aczkolwiek powszechnie było wiadomo, przynajmniej jej znajomi wiedzieli, że Kath miała pamięć wręcz fotograficzną i ciężko było, aby o czymś sama z siebie celowo zapomniała. Tori nie spodobał się komplement, czyli może skłamała, aczkolwiek miała wielką ochotę wypomnieć jej brak wychowania. Za brak odpowiedzi na szczery komplement otrzymała by od guwernantki różdżką po łapkach, nauczyła by się w moment etykiety i kultury. Dostrzegła nagłą zmianę w mimice twarzy Vittorii i spojrzała się w tym kierunku co ona i aż oniemiała z zachwytu. -Partnerka Lucasa wygląda naprawdę nieziemsko, idealnie do siebie pasują- powiedziała tym razem naprawdę serdeczne. Alice miała na sobie przepiękną suknię w której wyglądała jak jakaś nimfa bądź syrena. Gdyby nie jej partner to pewnie była by głównym obiektem westchnień każdego mężczyzny na tym balu. Widziała jak Leo się zachowuje względem Vittorii, ale przecież nie powinno ją to w ogóle obchodzić. Może tylko odrobinę zakuło. Taka malutka szpileczka. Gdy wspomniał o karaoke trochę się rozchmurzyła, aczkolwiek nie widać tego było po niej, jedynie lekkie zmarszczenie na czole świadczyło o lekkim zmianie jej nastawienia. -Koniecznie musimy wziąć udział, nie umiem grać na gitarze, więc myślę że będziemy się świetnie uzupełniać. Mój głos i twój talent do gry- potwierdziła z lekkim uśmiechem. Spojrzała na Leo po czym wstała i podeszła do niego bliżej. Nie miała zamiaru już siedzieć na tej ławce, była jakaś pechowa. -Chciałbyś poznać mojego przyjaciela Lucasa? Będziemy razem wyprawiać urodziny w mojej rezydencji. Chętnie bym się przywitała z nim- powiedziała delikatnie, mając nadzieję, że zgodzi się by do nich podejść. Czuła się tutaj niezręcznie. Ci ludzie byli tacy drętwi, zwłaszcza Tori, sztywna niczym kołek.
Varian Ironwing
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187cm
C. szczególne : Naczyjnik ze srebrnym skrzydłem, blizny na kolanie i ramieniu
Z jednej chwili, gdy cieszył się towarzystwem Tori, nagle Varian był otoczony ludźmi, i cała magia zniknęła, zastąpiła ją dziwna aura, na pewno nie była ona przyjemna. Kath była bardziej opanowana niż Varian mógł przewidzieć, ślizgoni byli dumni i nie lubili, kiedy się z nich otwarcie żartuje, a wtedy popełniali błędy, ona tego nie zrobiła, choć od razu rozpoznał, że jej uśmiech jest bardzo sztuczny i zakuła ją zniewaga Variana, musiała mieć mocną motywację by zachować swoje pozory. Być może chodziło tu o jej partnera Leona. Z nim było inaczej, z jego oczu można było wyczytać, że nie chce brać udziału w żadnych gierkach i chce zachować bezstronność. Musiał przyznać, że gość zrobił na nim dobre wrażenie, pomimo tego co usłyszał z jego rozmowy z Tori, kiedy to Varian prowadził konwersacje z Kath. Trochę go to zakuło, nie był typem zazdrośnika, Tori przecież na pewno chodziła na randki, zanim on zjawił się w jej życiu, to było jak najbardziej naturalne i zrozumiałe. Cześć Leon, jestem Varian- Idąc w ślady Leona, wyciągnął on rękę w geście szacunku do rozmówcy, był ciekaw jaki on jest, na bank jest szczery, to aż nad to z niego bije, ale co jeszcze skrywa ta postać. Przede wszystkim ciekawiło go dlaczego umawia się na spotkanie z tą ślizgonką, wydać by się mogło, że wyznają zupełnie inne wartości w życiu. Jesteś gitarzystą? Nie sądziłem, że mam konkurencje w szkole.- Ta informacja naprawdę zaskoczyła Variana, nigdy nie spodziewałby się, że w szkole może być ktoś kto może podzielać tak nieczarodziejską pasję. W zasadzie to nawet był zadowolony, może kiedyś będą mieli okazję o tym pogadać szerzej, ale teraz chciał sie skupić na Tori. Nie wiem czy Lucas jest zainteresowany, poznawaniem nowych osób, wygląda na zajętego, a po co przeszkadzać dwójce bawiących się ludzi- Varian chciał by żal i ironia wylały się z jego ust, Kath w końcu przeszkodziła jemu i Tori w chwili, gdy bardzo dobrze się bawili tylko i wyłącznie własnym towarzystwem. Do Leona nie miał, żalu, widział że od początku nie chciał im przeszkadzać, choć na pewno miał ochotę podejść i przywitać się z Tori, Ten facet jest bardzo honorowy- pomyślał Varian Varian, nie werbalnie próbował zwrócić uwagę Tori, chciał jej jakoś pokazać, że jeśli ona nie ma ochoty już przebywać na potańcówce, wystarczy tylko jej słowo czy gest, karaoke nie było dla niego jakkolwiek ważne, pomimo tego, że rzucił praktycznie rękawicę Kath, to nie miał problemu by wyjść na zawołanie Tori, po co miała się męczyć, skoro zawsze była szansa, że Varian może choć trochę poprawić jej wieczór samym wyprowadzeniem jej stamtąd. Zastanawiał się jeszcze o co chodzi z tym Lucasem i jaką rolę gra w tym wszystkim. Nie umknęło mu, że Tori spogląda w kierunku pary, ewidentnie ją skręcało na ich widok, a jej uśmiech był bardzo sztuczny i zupełnie niepasujący do tego kipiącego wulkanu energii. Ona była z nim blisko, i ją zranił- pomyślał. Wiele lat w ciszy obserwował ludzi by nauczyć czytać z nich wszystkie emocje i tak jak za ich pierwszym spotkaniem Tori nie można było rozczytać, poza tym, że jest żywiołową osobą, teraz sytuacja była inna, ewidentnie wszystko co się tutaj działo, było to dla niej mordęgą.
3 - gorący Miód Barseka. Czujesz znaczący przypływ odwagi... Przez najbliższe dwa posty (bieżący i kolejny) robisz rzeczy śmielsze, niż byś się spodziewał! Pamiętaj, jeśli piłeś ten trunek - jego spożycie może wywołać interesujące konsekwencje później...
Strój krótka sukienka, białe podkolanówki, szpilki pod kolor sukienki
Spoiler:
2, 6 - Lata 60' dwudziestego wieku dopiero były kinky. Jeśli jesteś kobietą: możesz poczuć się jak dzieło sztuki pop-art. Wybrała Cię trapezowa sukienka w kształcie litery A w geometryczne wzory - która jest zadziwiająco... krótka. Nie kicaj za bardzo! Looku dopełniają urocze podkolanówki, stwarzające złudzenie mniej nagich nóg.
Leoś, w przeciwieństwie do Kath, miał chociaż tyle klasy, żeby zapytać czy ich towarzystwo jest pożądane. W odpowiedzi ona jedynie spojrzała na niego z lekkim uśmiechem wyrażającym jej zakłopotanie całą tą sytuacją. No nie chciała angażować ani jego, ani Variana w spinę z ślizgonką. Ta jednak nieproszona wciągnęła w to ich obu i prędzej czy później domino znów się przewróci, a ona nie będzie mogła go zatrzymać. Gdy ten złapał jej dłoń i jak prawdziwy dżentelmen cmoknął ją, posłała mu ciepły uśmiech pozwalając na to, by ich oczy się ze sobą spotkały na dłuższy moment. Ostatnio prawie każdy facet robi coś, żeby poczuła się jak księżniczka. Julek ją nazywał księżniczka i chciał być jej rycerzem (choć on nazywał ją też krasnalem...), teraz Leo potraktował ją jak prawdziwą damę. W odpowiedzi na jego przepraszające spojrzenie tylko wzruszyła lekko ramionami wypuszczając z siebie powietrze. Rozumieli się bez słów, to też nie czuła potrzeby, by coś więcej mówić. I tak. Widziała w jego oczach, że mu się podoba to, co widzi. Ona też była z siebie zadowolona (no może zanim zobaczyła Alise, potem już mniej). - Wiesz co, ja tu przyszłam cała upaćkana, ale ta bramka na wejściu miała wobec mnie inne plany. I weź tu czuj się sobą - Wyszczerzyła się do niego, a zaraz po tym natychmiast dodała - Wisisz mi w ogóle taniec - Nie mam pojęcia za co miałby jej go 'wisieć', ale skoro Vitt tak uznała, to najwyraźniej tak było i kropka. Z tym się nie dyskutuje. Na wzmiankę o Angelusie lewo powstrzymała sie, żeby się nie roześmiać. To też jest jej znajomy? Facet, z którym ONA mieszka w tej chwili? Poważnie?! No powiedzcie mi, że to nie jest jakaś chora zabawa losu, że wszyscy ludzie, których Tori poznaje mają coś wspólnego z Kath. Lucas. Max. Phill. Angelus. Jezu. Czy ona ma monopol na ludzi związanymi ze szkołą?! - Tak mi przykro - Odpowiedziała na słowa Kath o 'przypadłości' starając się, żeby jej głos był jak najbardziej płaski, ale i tak pojawiła się w nim delikatna nutka ironii. Szkoda, że nie potrafiła być taką aktorką jak ona. Aczkolwiek z drugiej strony, to zdecydowanie nie jest dobra cecha. Ależ ją korciło, żeby jej opowiedzieć o miłym spotkaniu z Phillem. Ale nie. Nie przy Leo. Nie przy Varim. I nie osobiście. Dowie się w swoim czasie... Partnerka Lucasa wygląda naprawdę nieziemsko, idealnie do siebie pasują Oj to poczuła. Uderzyło w punkt, tak że celniej się już chyba nie dało. Ani to jak miły był względem niej Leo, ani obecność Variego nie sprawiła, że dziewczyna miała choć cień szansy się powstrzymać. Tak więc prychnęła, kiwając przy tym lekko głową z niedowierzaniem. Wpatrując się w Kath z czystą, niczym nie przykrytą nienawiścią. I rzucając to jedno, piękne słowo. Pod nosem, ale doskonale słyszalne przez całą trojkę. - Suka... - Pieprzyć kulturę, wyrafinowanie i inne rzeczy, których powinna się nauczyć zważywszy na swoje nazwisko i jego status w Argentynie. Kath doskonale wiedziała, że ona i Lucas byli razem. Coś czuła, że ślizgonka zdaje sobie też sprawę z tego, że to nie do końca jest sprawa 'przeszła'. Mogła powiedzieć cokolwiek... Ale nie. Musiała uderzyć akurat w tą strunę. Na prawdę nie mogła sobie podarować chociaż ten jeden raz? I jeszcze ten głupi uśmiech nie schodzący z jej twarzy. Na prawdę miała szczęście, że Tori nie była agresywna, bo teraz? Balansowała gdzieś na krawędzi siedzenia cicho, a puszczenia jej soczystej wiązanki słownej, która nie przystoi żadnej kobiecie. Nie wiem czy Lucas jest zainteresowany, poznawaniem nowych osób, wygląda na zajętego, a po co przeszkadzać dwójce bawiących się ludzi Kolejne słowa wypowiedziane, tym razem przez Variana, tylko powiększyły jej kiepskie samopoczucie. Choć doskonale wiedziała, że to co mówi ma na celu trochę podrażnić Kath, to i tak... Westchnęła czując, że rozsadza ją od środka. - Muszę się napić, zaraz wracam... - Powiedziała dotykając ramienia ślizgona, zerkając krótko na Leo i starając się ominąć spojrzeniem Kath po czym wstała i przeszła się w stronę napojów. W domyśle bardzo łatwo dało się wyłapać "na trzeźwo to ja tu nie wytrzymam". Niestety ileż można chodzić po grzane whiksy? Już zaledwie po chwili wracała do nich, ale niosąc napój... A właściwie 1/4 zawartości kubka. Nie mam pojęcia kiedy ona to wypiła. Cóż, musiało ja jak widać na prawdę suszyć... (dop. autorki - dogadane z Leo, idzie za mną)
Znalazł się w strasznie durnej i niezręcznej sytuacji. Jak mógł znów wplątać się w jakąś awanturę, którą w dodatku rozpętała jego partnerka? Co prawda wiedząc, jaka jest Ślizgonka, mógł to przewidzieć. Jego wiara w ludzi była jednak tak silna.. cóż mógł poradzić, że miał taką zasadę, że dawał ludziom drugą szansę? Oczywiście, że nie zawsze, ale bardzo często. Tak też było teraz z @Katherine Russeau. Bardzo ją lubił i chciał, żeby relacje z nią pozostały na stopie przyjacielskiej. Była jedyną osobą, która znała dawnego Björksona. Po raz kolejny tego wieczoru wziął głęboki oddech, żeby nie palnąć czegoś głupiego. Niby nauczył się trzymać język za zębami, ale jakoś dzisiejszego wieczoru, może po solidnej dawce alkoholu, wychodziło mu to ciężko. Z tych wszystkich emocji, obserwując rozmowę trójki swoich znajomych, pociągnął ostatniego łyka whisky, zaglądając smutno w szklankę. - Chyba potrzebuję większej dawki alkoholu, żeby to wszystko przetrwać - mrugnął wesoło do zgromadzonych, zakładając ręce na piersi i obserwując bacznie rozmowę dziewczyn. Na chwilę udało mu się jednak z niej wyłączyć, szczególnie, gdy @Varian Ironwing potraktował go kulturalnie i zagadał o jego umiejętności grania na gitarze. Właściwie od dawna z nikim o tym nie rozmawiał i był zaskoczony równie mocno co chłopak, że ktoś w szkole również grywa na tej mogolskiej zabawce. - Daj spokój, żadna ze mnie konkurencja. Coś tam sobie brzdękam. Nigdy nie pokazywałem tego publicznie, ale od jakiegoś czasu znów wróciłem do grania i mam wrażenie, że idzie mi coraz lepiej - uśmiechnął się lekko, zastanawiając się czy nie lepiej byłoby, gdyby faceci po prostu odeszli w stronę baru, zostawiając razem dziewczyny. Ledwo zdążył o tym pomyśleć, a już usłyszał słowa Kath o ich dawnym znajomym. - Faktycznie! Kompletnie nie skojarzyłem tego zespołu Angelusa, dopiero gdy o tym wspomniałaś - starał się skierować rozmowę na jak najbardziej naturalną i normalną, żeby jak najmniej osób na tym ucierpiało. Nie wiedział jak ta rozmowa się skończy, szczególnie, że pierwszy raz widział Tori tak spiętą i zdenerwowaną. Kipiała złością, co nie było do niej podobne i wiedzieli to z pewnością wszyscy zgromadzeni w tym pomieszczeniu. - Hej, jakoś sobie nie przypominam, żebym cokolwiek Ci wisiał? - zaśmiał się cicho, przenosząc swoją uwagę na Gryfonkę. Po raz kolejny rozluźnił się na tyle, że nie spodziewał się kompletnie ataku płynącego ze strony Kath. Błagał w duchu, żeby mogli sobie już pójść i nie psuć wieczoru nikomu więcej. Gdy tak sobie rozmyślał, usłyszał nagle komentarz Ślizgonki na temat jakiejś pary i odpowiedź Tori. Kattie chyba trafiła w czuły punkt, ponieważ rażona piorunem @Vittoria Sorrento zerwała się w stronę baru. W tym samym momencie padła propozycja przywitania się ze znajomymi Kath. Leo podrapał się w głowę, zastanawiając się co mógłby zrobić, żeby jakkolwiek uratować tą sytuację. Znalazł się między młotem a kowadłem. - Jeśli chcesz, to jasne, możemy tam podejść i się przywitać. Daj mi tylko szansę na uzupełnienie naszych szklanek. Czego chcesz się napić? - spytał dziewczyny i gdy udzieliła mu odpowiedzi na pytanie, ruszył żwawym krokiem w stronę baru. Chciał dogonić Tori i przeprosić ją za zachowanie swojej towarzyszki. Przecież nie tak miało wyglądać dorosłe życie, prawda? Gdy dotarł do baru, złapał dziewczynę za rękę i obrócił delikatnie w swoją stronę, zaglądając jej w oczy. Wiedział, że jest wściekła i najprawdopodobniej dostanie rykoszetem, jednak nie przejmował się tym kompletnie. - To teraz powiedz, za co ja Ci wiszę ten taniec, co? - uśmiechnął się nieśmiało, starając się rozładować jakkolwiek atmosferę. Nie chciał wspominać o rozmowie toczącej się dosłownie sekundę temu. - Czego się napijesz? Ja chyba dostałem Miód Barseka, chociaż prosiłem o whisky. Z tą kobietą nie da się kompletnie dogadać.. - wzruszył ramionami i zastanawiał się czy to już dobry moment na wypicie, czy należałoby jeszcze chwilę poczekać. Odebrał też zamówienie Katherine, które jakimś cudem okazało się być nie przekręcone i spojrzał na Tori z uśmiechem błąkającym się gdzieś na twarzy. Jego oczy były jednak niewzruszone, poważne, starające się pokazać, że jest mu strasznie głupio. Bo było mu głupio.
Katherine uniosła wyżej brwi, gdy tylko Varian przywitał się z Leonem normalnie, a jej wypomniał, że przywitała się na per ty co było dla niej wręcz głupie i było objawem totalnego idiotyzmu albo kretynizmu, jak zwał tak zwał. Miała wielką ochotę tańczyć i się bawić, a takie siedzenie strasznie ją nudziło. W tym momencie praktycznie stała bo uznała że nie ma co siedzieć na tej całej ławce. Varian był nudnym typem niczym flaki z olejem i doszła do wniosku, że raczej ciężko by im było porozmawiać na jakieś inteligentne tematy. Kath była bardzo utalentowana z zaklęć i OPCM i chętnie by się swoją wiedzą dzieliła z innymi, o ile byliby chętni skorzystać. Miała ochotę rzucić w kierunku Tori jakieś niewerbalne zaklęcie. Ta na pewno nie potrafiła rzucić poprawnie niewerbalnego zaklęcia. Z drugiej strony nie chciała obecnie nikomu zrobić krzywdy. Czuła dziwny magnetyzm do blondynki, ale ona ją ciągle odpychała. Zignorowała to co powiedział Varian na temat jej podejścia do Lucasa, nie jego się pytała, więc nie powinien się wtrącać. Nie lubiła, gdy ktoś wtrącał bez sensu swoje trzy grosze. Sam sobie zapracował na relację taką jak teraz. Kath zawsze miała dobry kontakt ze swoim domem, ale wyrzutki się zdarzały w każdym domu. Nawet w Slytherinie. Starała się uśmiechać i robić dobrą minę do złej gry, ale wyglądało to jakoś sztucznie. -Angelus naucza teraz sztuki w Hogwarcie, po Fallen Angels, z Alexisem Blackwoodem. Grali naprawdę niezłą muzę, musimy koniecznie pójść na jego zajęcia- powiedziała pewnym siebie głosem, aczkolwiek czuć było, że wszystko jej się podoba coraz mniej. Chciała stąd odejść i dlatego zaproponowała pójście się przywitać z przyjacielem, ale Leo miał inny plan i jak tylko Tori rzuciła określenie suka w kierunku Kath i ruszyła w stronę baru, a Leo zapytał ją co wypije. -Poproszę grzaną whisky, cokolwiek byle mocne i bez dziwnych efektów specjalnych- powiedziała pospiesznie, bo ten już pędził za Gryfonką. Nie miała ochoty rozmawiać ze Slizgonem ,więc nawet jeśli zagada to pewnie potraktuje go jak powietrze. Gdy Leonardo zniknął, obserwowała tylko co tam się dzieje za barem, a raczek pikowała spojrzeniem. Po chwili jednak wyrwał ją z obserwacji męski głos. -Moja królowo, pozwól się porwać do tańca, nie przystoi byś tak stała sama- powiedział po czym chwycił jej dłoń całując niczym prawdziwy dżentelmen. To sprawiło, że emocje odrobinę odpuściły, a ona z lekkim świstem wręcz wypuściła powietrze z ust. -Scorpius... - zaczęła i praktycznie zabrakło jej słów bo nie wiedziała co powiedzieć, ale gdzieś w tle dostrzegła nagle kątem oka swojego ojca, który uniósł ku niej szklankę. Wkurzyła się okropnie znów, fakt, że Scorpius był czystokrwisty jak ona sama, ale to nie znaczyło, że wyjdzie za niego i może ją nagabywać, bo tak ojciec każe. -Ja nie jestem sama, mój partner poszedł po alkohol, lepiej sobie odpuść i przestań się bać mojego ojca. Jak się postawisz Russeau, nie zamknie cię za to w Azkabanie- powiedziała po czym uściskała go i w następnej scenie odepchnęła. Facet nie chciał z nią walczyć. Wiedział, że to nic nie da i nie wygra z królową lodu. Odszedł zrezygnowany, a jej dalej zostało stanie i obserwacja tłumów. Teraz jednak zaczęła się dodatkowo bujać lekko w rytm muzyki. Kochała tańczyć i odkąd rodzice zaczęli ją zabierać na bale, uwielbiała je.
Im dalej w las, tym więcej drzew. Victoria, chociaż zgodziła się na całą tę mistyfikację i wykorzystanie faktu, że nagle, nieoczekiwanie są starszymi mężczyznami, zaczynała mieć wrażenie, że jeszcze chwila i po prostu zaczną pocić się jej dłonie. Swoją drogą, miała wrażenie, że ma łapy wielkie jak bochny chleba i nie bardzo była w stanie sobie z tym skojarzeniem poradzić. Bała się, że kiedy przyjdzie jej coś wypić albo zjeść, to po prostu będzie trzymała talerz albo szklankę tak pokracznie, że zaraz wszyscy zorientują się, że coś jest nie w porządku. Przynajmniej jej przykrywka była dobra, bo o rodzinie i magicznych pojazdach wiedziała wszystko, liczyła jednak na to, że nikt się do niej nie przyczepi i po prostu zobaczy, co takiego mogło je ominąć, a w efekcie - nie ominęło. Miała nadzieję, że znajdą znowu spokojnie grupkę osób, które będą wracały do wioski, ale doszła prędko do wniosku, że jeśli znowu zacznie rozkładać wszystko na czynniki pierwsze, to będzie bardziej podejrzana, niż wtedy, gdy po prostu spróbuje zachowywać się normalnie. Pytanie brzmiało tylko: jak? - Niby jak? - rzuciła do Lou, starając się mówić, jak najciszej, a potem westchnęła ciężko, starając się poprawić te spodnie, które chyba odsłaniały nieco za dużo. W marynarce było jej zdecydowanie za ciepło, zaraz więc zdjęła ją, przewiesiła sobie przez ramię i starała się wyglądać jak najbardziej nonszalancko, ale była pewna, że akurat w tym to lepiej poradzi sobie Kanadyjka. Chyba miała większe doświadczenie, była mniej sztywna i generalnie mogła zachowywać się całkiem normalnie, a ona sama cały czas myślała o tym, jakie to ciało jest dziwne, niewygodne, i jeszcze Merlin raczy wiedzieć, co z tego powodu się wydarzy. - Niech będzie, może mają tutaj coś interesującego, a nie klasyczne sikacze - rzuciła, mając ochotę walnąć się bardzo mocno swoją wielką łapą prosto w tę głupią twarz. Nie brzmiała ani trochę jak dojrzały mężczyzna, który podróżuje po świecie i robi nie wiadomo co. Musiała nieco wyluzować i spróbować być, chociażby jak Jon, to na pewno pójdzie jej lepiej, ale tak trudno było udawać brata. Nie mogla po prostu się postarzeć? Przynajmniej potrafiła być kobietą. Cóż. Ale wtedy byłoby o wiele łatwiej ją rozpoznać, a tak wyglądała, jak zupełnie normalny, całkowicie przypadkowy mężczyzna, który wziął się znikąd. Ostatecznie jednak to nie była potańcówka tylko dla studentów i pracowników Hogwartu, więc nie powinna się aż tak bardzo denerwować, tym bardziej że ludzi było coraz więcej. Starając się zatem nie robić z siebie błazna, ruszyła dość raźnym krokiem w stronę, gdzie polewano trunki. - Ty pierwsz...y, w końcu poszukujesz nowych smaków po całym świecie, to masz świetną okazję - rzuciła więc i teraz brzmiała już nieco bardziej spokojnie. Położyła jedną dłoń na biodrze, drugą wciąż podtrzymywała marynarkę zarzuconą na ramię i rozglądała się po okolicy, starając się zlokalizować osoby, które mogłyby im w jakimś większym stopniu zagrozić.
Gdy Kath odeszła, Varian został sam, nie wiedział co ma myśleć o całej tej sytuacji, jednak wiedział jedno, bardzo chciał sprawdzić co u Tori. Odszukał ją szybko przy barze, gdzie stała z Leonem... musiał przyznać, że zakuł go ten widok, to powinien on tam stać przy niej, ale nie mógł jej winić, widzą się drugi raz, a teraz pewnie potrzebuje kogoś bliskiego, dość długo zastanawiał się co zrobić, ostatecznie podszedł do Tori i Leona. Czy dacie sobie przeszkodzić? Kath chyba nie chce ze mną rozmawiać, absolutnie nie wiem czemu, przecież byłem taki szarmancki- Spojrzał na Tori, chciał wiedzieć co jej chodzi po głowie, nawet nie zauważył kiedy z jego gardła wydarło się proste pytanie w stronę Tori. Trzymasz się jakoś?- Nigdy w życiu nie wypowiedział z tak wylewającą się troską, jego oczy wołały Oddaj mi część swojego bólu... nie chcę byś cierpiała.- po tym zwrócił sie do Leona, by trochę wprowadzić normalności do atmosfery, zwykła rozmowa mogła zdziałać cuda, odwracając uwagę wszystkich od tego co właśnie się wydarzyło. -Leon, to może powiesz co Cię najbardziej pociąga w graniu na gitarze?- W sumie naprawdę go to ciekawiło, nigdy nie miał okazji pogadać z innym muzykiem, zawsze był sam w swojej pasji, zadając to pytanie zupełnie nie pomyślał o Tori, która mogła poczuć się wyobcowana z rozmowy, musiał szybko wymyślić coś, by włączyć ją do rozmowy. Tori, powiedz dlaczego gitarzyści są tacy pociągający- rzucił z ironią, gdy usłyszał to pytanie z swoich ust, zrozumiał ja głupio to brzmiało..., ale nie mógł wpaść na nic innego co mogło by rozładować napięcie i wprowadzić Tori do rozmowy. W tej całej swojej dobroci i zainteresowaniu, musiał przyznać, że chciał delikatnie mieć na oku Leona, poza tym, że facet wydał mu się przyjazny i szczery, jeszcze mu nie ufał. Tori i tak zrobi co będzie chciała, ale- pomyślał, nie będzie jej zatrzymywał, choć to będzie go wiele kosztowało Jak cos to mogę sobie pójść wystarczy wasze słowo- wypowiadając te słowa, nie mógł się powstrzymać od zwrócenia wzroku na Tori. w końcu to jej zdanie najbardziej go obchodziło.
3 - gorący Miód Barseka. Czujesz znaczący przypływ odwagi... Przez najbliższe dwa posty (bieżący i kolejny) robisz rzeczy śmielsze, niż byś się spodziewał! Pamiętaj, jeśli piłeś ten trunek - jego spożycie może wywołać interesujące konsekwencje później...
Strój krótka sukienka, białe podkolanówki, szpilki pod kolor sukienki
Spoiler:
2, 6 - Lata 60' dwudziestego wieku dopiero były kinky. Jeśli jesteś kobietą: możesz poczuć się jak dzieło sztuki pop-art. Wybrała Cię trapezowa sukienka w kształcie litery A w geometryczne wzory - która jest zadziwiająco... krótka. Nie kicaj za bardzo! Looku dopełniają urocze podkolanówki, stwarzające złudzenie mniej nagich nóg.
Wymiana chłopaków na temat grania na gitarze była jedynym przyjemnym elementem tej rozmowy. To akurat chętnie podsłuchała jednym uchem, tym bardziej że zarówno jeden jak i drugi wydawali się mówić o tym z pasją. I wolała by cały wieczór słuchać tylko tego, a nie natrętnego komara imieniem Katherine. Niestety, nie było jej to dane. - Masz krótką pamięć najwyraźniej, Leoś - Rzuciła ku niemu chcąc go sprowokować do rozmyślań, czy czasem przy ich ostatnim spotkaniu nie powiedział czegoś z tym związanego tylko mu wyleciało. Jak tylko wchodziła z nim w rozmowę, tak nawet udało jej się na chwilę rozluźnić. Potem jednak zaś odzywała się Kath, a na sam dźwięk jej głosu wszystko diabli wzięli. Aczkolwiek jednym uchem słuchała a propos Angelusa. Chętnie zapyta go w domu o ten zespół. Natomiast wolała by posłuchać o tym od samego zainteresowanego, a nie ślizgońskiej plotkary. Kto wie, co taka może przekręcić nawet w takich normalnych tematach. Gdy Leo złapał ją za rękę przy barze w pierwszej chwili miała odruch się szarpnąć, jakby spodziewała się, że to Kath za nią poszła, ale czując iż jest do dłoń znanie większa niż kobieca, pohamowała się. Pozwoliła się odwrócić i spojrzała na chłopaka w ciszy. Serce biło jej jak oszalałe i choćby nie wiem jak się starała, to nerwy nie chciały z niej zejść. Nie była pewna, czy w jej spojrzeniu nadal widać wściekłość, czy zrobiło się ono trochę puste, bo w między czasie gdy starała się wsadzić wszystkie emocje do kufra i je pozamykać. Bezskutecznie - zanim zatrzasnęła wieko, gnoje znów uciekały. - Obiecałeś mi grę wstępną, a wiesz - Dirty Dancing i te sprawy - Mimo, że żartowała to zdecydowanie nie było tego słychać w jej głosie, ani widać po jej minie. No... Potrzebowała chwili. Dlatego odeszła od towarzystwa. Nie spodziewała się, że gryfon za nią pójdzie. - Whisky mi możesz wziąć... - Poprosiła wzdychając i przecierając oczy dłonią - Przepraszam Cię... Psuję Ci wieczór - Gniew powoli przechodził w coś innego, w bezsilność w walce ze swoimi uczuciami. To tak jakby ktoś wyjął z wielkiej tamy jeden element tak, że ta zaczęła cieknąć - a z uszkodzonego miejsca powoli rozchodzi się pękniecie, które w każdej chwili może sprawić, że wszystko inne puści. Miała ochotę krzyczeć i płakać jednocześnie. Trochę tego było za dużo, a jeszcze lekkie przerażenie tym co się działo między nią i Varim... Szkoda, że nie ma tu Maxa albo Soph, bo miała ogromną ochotę się do któregoś z nich przytulić. Nic więcej jej nie trzeba było. Ich nie było, natomiast pojawił się Vari najwyraźniej niezadowolony z towarzystwa ślizgonki. Zaśmiała się krótko i cicho gdy wspomniał o tym, jak szarmancko się względem niej zachowywał. Już chciała rzucić na ten temat jakiś komentarz, gdy padło zupełnie inne pytanie. Wtedy zdała sobie sprawę, że nie tylo Leo w tej chwili psuła zabawę, ale też jemu. Tym bardziej, gdy popatrzył na nią tym spojrzeniem. Oboje przyszli spędzić tu miło wieczór, a nie łazić i pocieszać biedną gryfonkę z problemami osobistymi, której ślizgonka dokucza. - Nic mi nie jest, nie przejmuj się. Oboje się nie przejmujcie - Rzuciła natychmiast odwracając spojrzenie w stronę kubeczka, który to ogarnął dla niej Leo i upijając łyk. Dwa. Trzy. Na szczęście zaczął się temat gitary, to też przez chwilę mogła po prostu posłuchać. I nie czuła się wyobcowana. Lubiła jak ludzie rozmawiają o swoich pasjach. Mimo to jednak i tym razem Vari postanowił o nią zadbać, co zaskakiwało dziewczynę za każdym razem. Bez zastanowienia odpowiedziała. - Lepiej ja spytam co tak gitarzystów pociąga we mnie, że dzisiaj wszyscy się tak mną zajmujecie - To mówiąc puściła im obojgu oczko. Zerknęła w stronę parkietu. Kath stała tam sama bujając się do muzyki i cóż, Tori zrobiło się jeszcze po prostu głupio. No nie znosiła Kath i odczuwała wewnętrzną satysfakcję związaną z tym, że jej osobisty partner wolał spędzić trochę czasu nie ze ślizgonką, a właśie z nią, ale... Ale Vitt nie była złą osobą. Nawet jeśli miała ostatnio co do tego wątpliwości, to nie była. Przynajmniej starała się taka nie być, jeśli to oznacza wykorzystywanie ludzi, których lubi. Wystarczy już to, co odwaliła względem Phillipa. Leo tym bardziej na to nie zasługiwał. - Zostań - Powiedziała do ślizgona gdy zasugerował, że może zniknąć, by potem przenieść spojrzenie na gryfona i położyć mu dłoń na przedramieniu - A ty może idź do niej? Najwyżej potem się jakoś zgadamy - Zasugerowała mu łagodnie. Nie wyganiała go, ale też nie była kimś, kto koniecznie musiał być w centrum uwagi. Światło jupiterów nigdy ją nie interesowało, szczególnie gdy oświetlało w tej chwili Królową Dramy. Ona zdecydowanie nie nadawała się na tą rolę zatem uznała, że najmądrzejsze będzie jak po prostu Leo wróci do swojej partnerki. Najwyżej jakoś potem się znajdą i sobie zatańczą. Aczkolwiek jeśli zostanie też się nie pogniewa. To był jego wybór.
Chwilowo kompletnie zapomniał o @Katherine Russeau i @Varian Ironwing, których zostawił samych siedzących na ławce. W połowie drogi do baru zastanawiał się nawet czy się nie obejrzeć, ale zdecydował, że najbardziej poszkodowaną osobą jest tutaj nie kto inny jak @Vittoria Sorrento. Musiał sprawdzić co z nią, dopiero później zajmie się naprawianiem wszystkich szkód, jakie zostały wyrządzone dzisiejszego wieczoru. Długo będzie pluł sobie w brodę, że zgodził się na przyjście na ten bal. Mogłem sobie spokojnie siedzieć w domu. Najspokojniej w świecie. To nie, jak zawsze cały ja. Musiałem wpakować się w taki kanał. Największy od dobrych kilku lat. Po tych myślach brakowało tylko, żeby strzelił sobie facepalma. Zamiast tego pociągnął jednak łyk swojego miodu, którego efekt znał aż za dobrze. Najpierw poczuł przyjemne, rozgrzewające ciepło, a dopiero później przypływ jakiejś nieznanej siły i pewności siebie. Co było zdecydowanie dziwne, bo Leonardo był pewny siebie jak mało kto. Wypicie piwa spotęgowało jeszcze to uczucie. Uśmiechnął się więc lekko do Tori, słuchając jej paplaniny na temat gry wstępnej. Podziękował grzecznie starsze pani za whisky, o które prosiła Gryfonka. O dziwo po raz kolejny udało jej się nie pomylić zamówienia. - Kochanie, mam w planach o wiele lepszą grę wstępną niż jakiś marny Dirty Dancing - zaśmiał się cicho, podając jej whisky i podnoszące jednocześnie swoją prawą dłoń do jej twarzy. Położył ją delikatnie na jej policzku i przejechał po nim kciukiem. Oblizał przy tym wargi. Patrzył tak na nią i patrzył.. i jakby czytał jej w myślach. Postanowił, że ją przytuli. Spontanicznie, nagle wpadł na ten pomysł, a dzięki wypitemu wzmacniaczu odwagi zrealizował go zanim zdążył się porządnie zastanowić czy na pewno powinien. Odłożył miód na stolik obok, przekrzywiając wesoło głowy. Położył wolną rękę na jej talii, przyciągając ją delikatnie do siebie, drugą rękę splatając za jej plecami. Przycisnął ją mocno do siebie, szczerząc się przy tym jak dziecko. Może mało było w tym romantyzmu, ale wiedział, że pomaga to znacznie obniżyć poziom stresu, u każdego człowieka na ziemi. Wyglądali mniej więcej tak. Gdy tak sobie stali, zobaczył na horyzoncie nadchodzącego Variana. Uśmiechnął się do niego znad Tori i delikatnie się od niej odsunął. - Mam nadzieję, że trochę Ci to pomogło - mrugnął do niej wesoło, biorąc do ręki zakupiony alkohol. - To ja Wam przeszkadzam, przepraszam. Wypadałoby odnaleźć swoją partnerkę, nie wypada zostawiać jej samej na balu - dodał wesołym tonem, patrząc znacząco na Variana, jakby chciał mu przekazać "nie spuszczaj jej z oczu". - O graniu na gitarze musimy pogadamy innym razem. Może spotkamy się kiedyś w jakimś mniej zatłoczonym miejscu? - zaproponował to szczerze, ponieważ spotkał kogoś, kto podziela jego pasję. Może wreszcie będzie miał z kim wymieniać się doświadczeniami? Rozejrzał się po całej sali, w poszukiwaniu Kath, jednocześnie biorąc do ręki drinka, o którego prosiła. Prawie zupełnie o nim zapomniał i wróciłby do Ślizgonki bez niego. - A Tobie przyślę sowę, odnośnie Naszego spotkania - nie chciał używać słowa randka, był taktownym Gryfonem, który świadomie starał się nie sprawiać nikomu przykrości. Nim zdążyli mu coś odpowiedzieć, obrócił się na pięcie i wesołym krokiem ruszył w stronę tańczącej z jakiś facetem Kattie. Gdy do niej podszedł, popukał ją delikatnie w ramię, uśmiechając się uroczo. - Odbijany! - powiedział, wyciągając w jej stronę rękę z drinkiem. - Chyba musimy porozmawiać Księżniczko - nie chciał na nią krzyczeć, nie chciał jej rugać. Chciał po prostu wyjaśnić sobie tą sytuację raz na zawsze, a wypity alkohol spowodował tylko uwolnienie się nagromadzonych w nim emocji. - Obiecuję, że zaraz po tym wrócimy na parkiet - powiedział, ciągnąc ją delikatnie za rękę w stronę pechowej ławki, na której siedzili wcześniej Tori z Varianem. - Powiedz mi, co masz do Vitttori. Opowiedz mi całą historię. Nie zmienię o Tobie zdania i nie przestanę Cię lubić. Po prostu chcę wiedzieć - dodał, upijając kolejny łyk.
Katherine Russeau
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 170
C. szczególne : kolczyk w języku i pępku, blizna na dłoni od noża, tatuaż jaszczurka na łydce
Katherine ewidentnie nie miała nastroju. Miała wrażenie, że czego by nie zrobiła to każdy będzie stał za Vittorią, nawet jej obecni przyjaciele co było bardzo nie na miejscu, bo Sorrento nie była dzieckiem specjalnej troski. Dodatkowo wszyscy ją opuścili, nawet ten okropny nudziarz i ignorant Varian, chyba tak mu było właśnie na imię. Wolała się stanowczo obracać w towarzystwie osób z wyższych sfer, ponieważ jak sama zauważyła, plebs wiecznie sprawiał problemy i sam był jednym wielkim problemem. Jej mina w tym momencie była taka, że usta były wręcz jedną cienką linią, a jak ona zepsuje sobie humor to nie ma już na to mocnych i nagle nie poprawi go jeden gryfon, który zachowywał się niczym labrador. Gdy jednak podszedł po prostu odebrała od niego swojego drinka i praktycznie wypiła go duszkiem, nie patrząc na to co jej przyniósł i praktycznie nawet nie starając się zwolnić. Może jeśli się upije to wyluzuje bardziej? -Zdania nie zmienisz bo ja nic nie zrobiłam, ale nie ważne co powiem i tak wszyscy będą za nią latać jak jakieś stęsknione głaskania labradory, które uwielbiają każdego i wesoło merdają ogonkiem- powiedziała ponurym, pewnym siebie głosem. Usiadła na ławce, bo przecież nie będzie stać. Mogła się zgodzić na taniec ze Scorpiusem, teraz by nie musiała z nikim rozmawiać. -Jak ci wszystko powiem, kobieta która ci się podoba przestanie być atrakcyjna, jest większą intrygantką ode mnie. Ja już przestałam się w to bawić. Po tych wszystkich wiecznych grach i bycia królową Slytherinu zapragnęłam w końcu stabilności. Kiedyś nastaje ten moment, gdy stajemy się dorośli, dlatego kupiłam właśnie mój dom w Hogsmeade, będę też kupować klub jako dodatkowy zarobek i stałą pracę- oznajmiła dodatkowo, nadal nie zmieniając tonu. Czuła, że alkohol już odrobinę działa, jednakże to nie było jeszcze to. Najgorzej jak za dużo wypije i puszczą jej nerwy i zacznie płakać. Wtedy będzie musiała uciekać. Nie chciała, by ktoś widział jej słabości. -Wyprawiam urodziny z moimi przyjaciółmi,Lucasem Sinclair i Maximilianem Solbergiem. Z pierwszym przyjaźnię się od dawna, a drugi jest dla mnie jak młodszy brat. Z pierwszym Vittoria była w związku, ale się rozstali, jednakże ona nadal coś do niego czuje, to była jej pierwsza miłość. Teraz robi głupstwa i sypia z Solbergiem. Jak można umawiać się z jednym facetem a z kolejnym sypiać? Ironwing jest jej kolejnym nabytkiem, ale nie wiem co mu o mnie nagadała, bo traktuje mnie jako jedyny ze Slytherinu jako zło konieczne- powiedziała po czym przesunęła ręką po swoim udzie. Nadal humor jej się nie poprawił, więc jej mina była niczym grobowa. -Wiesz, że miałam wzloty i upadki. Lucas jest mi bliski, jednakże na ostatnich zajęciach Vittoria przy wszystkich powiedziała, że mój nowy partner woli ją ode mnie i powinien uważać abym mu nie poderżnęła gardła nocą. Wiem jaka jestem i jaka byłam, nie byłam ideałem, ale nie było mnie rok w szkole, bo spędziłam go na oddziale psychiatrycznym. Bardzo przeżyłam ostatnie rozstanie, to sprawiło, że moja choroba się wzmogła. Potrzebowałam pomocy- tutaj zrobiła pauzę jakby patrząc się w przestrzeń. Ciężko jej było mówić o tym wszystkim, to było praktycznie jej prywatną sprawą i nie każdy musiał wiedzieć co siedzi w jej głowie. -Ja też wbrew pozorom mam uczucia, jednakże nie kręci mnie już zmiana facetów jak rękawiczki, nie ja zyskałam miano Hogwardzkiej dziwki, dziewczęta strasznie plotkują w szkolnych toaletach. Po jej słowach po prostu wybuchłam. Nie wzięłam tego dnia leków w pośpiechu i uderzyłam ją. Później przeprosiłam, ale ilekroć próbuję coś powiedzieć, ona odbiera to jako agresję i mnie atakuje- powiedziała smutno po czym na moment schowała głowę w swoich ramionach opuszczając ją w dół. To było dla niej trudne i jeśli Leonardo będzie miał ją za wariatkę to zrozumie i nie musi z nią spędzać czasu. Nie chciała jednak, by jej problemy przekazywał dalej. Chwilę to trwało nim ponownie podniosła głowę wyżej. -Chcę, aby to zostało między nami. Naprawdę staram się zmienić od dwóch lat. Ona jednak robi wszystko, byleby mnie tylko sprowokować. Nie ważne co powiem, odbiera to jako atak. Obiecałam chłopakom, że nie zrobię już nic co by jej mogło zaszkodzić, ale ona sama sobie szkodzi- wyjaśniła. Zerknęła na pustą szklankę po alkoholu i teraz bezmyślnie wręcz obracała ją w dłoniach.
Varian Ironwing
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187cm
C. szczególne : Naczyjnik ze srebrnym skrzydłem, blizny na kolanie i ramieniu
To co zobaczył i usłyszał Varian, zmroziło mu krew w żyłach, Leon i Tori ewidentnie nie są jedynie przyjaciółmi, ale łączy ich jeszcze więcej, gotowała się w nim niepewność i strach. Gdy na nią patrzył i czuł jej bliskość, czuł się pełniejszy... po prostu szczęśliwszy, nie była to desperacja i pożądanie ludzkiej uwagi, chciał tylko uwagi jego upadłej anielicy, było to samolubne z jego strony, ale czy w takich sprawach można zachować obiektywność i zdrowy rozum? Leon zrobił naprawdę dobre wrażenie i serio gdyby nie to co zobaczył jeszcze przed chwilą, tulący się Leon do Tori po czym, ten rzucił do niej, że jeszcze dogadają następne spotkanie, z wielką chęcią wyszedłby z nim na piwo, aby pogadać o muzyce... teraz, Varian miał wielką ochotę rzucić na niego jakieś ośmieszające zaklęcie. Zacisnął pięść i powstrzymał złość, Nie chciał, by Tori widziała cały jego gniew, tylko lata praktyki duszenia w sobie emocji uchroniły go od popełnienia tak wielkiego błędu. Zamiast tego, przybrał swój ironiczny zimny uśmiech i powiedział do gryfona:-Jakoś się na pewno zgadamy- i uciął temat. Gdy Tori powiedziała, że Varian ma zostać, znowu przyjemne uczucie rozlało się po jego ciele, to jedno słowo "Zostań" znaczyło dla niego więcej niż można sobie wyobrazić. Jeśli tego sobie życzysz, już ustaliliśmy, że Tobie nie można odmówić- odpowiedział, szarmancko z już o wiele szczerszym i weselszym uśmiechem niż tym, którym obdarował Leona. Varian delikatnie ujął Tori za nadgarstek po czym przesunął dłoń delikatnie w dół i wplótł swoje palce z jej. Nie wiem czy w tej sytuacji, chcesz jeszcze tu zostać, szkoda tego karaoke, serio chciałem posłuchać jak śpiewasz, ale zrozumiem jeśli będziesz chciała się stąd ulotnić... jako twój nowy ochroniarz będę ci towarzyszył... niezależnie co postanowisz- powiedział ze szczerym rozbawieniem, uśmiech jednej osoby mógł zdziałać cuda, miał nadzieje, że Tori się udzieli jego postawa i też choć trochę bardziej się rozpromieni, ze smutkiem nie było jej do twarzy. W głowie Variana była tylko jedna myśl, która powtarzała się jak mantra No dalej aniele, uśmiechnij się do mnie, choć ten jeden ostatni raz.
Zaśmiała się słysząc, że Leo planuje dla nich zupełnie coś innego. I już miała mu coś na to odpowiedzieć, gdy ten podniósł dłoń i położył na jej policzku. Zamrugała zdziwiona wpatrując się w niego. Raczej nie spodziewała się tak czułego gestu zważywszy na to, że nie przyszedł tu sam. Przyszedł tu z Kath i... I ona też tu z kimś była. Kompletnie ją tym zaskoczył. A jeszcze bardziej tym, że ją przytulił dokładnie tak, jakby jej czytał w myślach. Odkąd się poznała miała wrażenie, że ten to robi, ale teraz... To było niemal niemożliwe, żeby aż tak idealnie trafił swoim działaniem w jej potrzebę. Gdy więc ten wciągnął ją w swoje ramiona pozostało jej jedynie zamknąć oczy i się do niego przytulić. Momentalnie całe to napięcie z niej zeszło. Jakby ktoś wziął i ściągnął z niej wielki głaz. Odetchnęła głęboko. Każdy jej mięsień ciała powoli się rozluźniał. I gdy odsunęli się od siebie tak miała wrażenie, że znów jest wszystko w idealnym porządku. Może Kath nadal był wredną suką, Lucas nadal bawił się tu z Alice. Jednak chwilowo nie dobijało ją to aż tak bardzo, jak jeszcze chwilę temu. Tym bardziej, gdy jeszcze obok pojawił się Varian. - Będę czekać - Odpowiedziała odnośnie sowy, puszczając mu oczko i nawet nie myśląc w takim momencie o tym, że tu chodzi własnie o randkę. Jakoś tak... Jej mózg zupełnie odłożył to na dalszy plan. I tak chciała się z nim kiedyś spotkać, żeby odwdzięczyć mu się za to, jak się zachował. I żeby przeprosić to, że wpadł między dwie szatańskie pożogi jaką były ona i Kath, gdy postawiono je obok siebie. Leo odszedł, a ona skupiła się już w pełni na Varianie. Ciesząc się oczywiście, że został. To on dzisiaj do niej przyszedł i do jego partnerką została w bardzo spontaniczny i zupełnie naturalny sposób. To z nim chciała spędzić jak najwięcej czasu tego wieczoru. Tym bardziej, że gdy tylko gryfon zniknął z pola widzenia, tak ten znowu uśmiechał się tak, jak wcześniej... Jak przez cały czas, gdy byli obok siebie. W takim uśmiechu było mu najlepiej. -Czyli co? Gdybym kazała Ci skoczyć z wieży zamku, to też byś to zrobił? - Spytała ze śmiechem zerkając w dół, gdy ten dotknął jej ręki. Gdy natomiast splótł ich palce, ona z automatu również zacisnęła na jego dłoni swoje. Jedno jest pewne. Zdecydowanie będzie chciała się z nim spotkać po tej potańcówce. - Chcemy się jeszcze trochę pobujać? - Spytała mając oczywiście na myśli taniec.
Leonardo zdecydowanie nie był towarzyszem z wyższych sfer. Jego maniery, styl i życie nie były podszyte nienawiścią do osób półkrwi czy też mugoli. Od zawsze stanowiło to częściową kość niezgodny pomiędzy nim, a jego dzisiejszą partnerką @Katherine Russeau. Do tej pory jednak udawało im się jakoś pokonywać wszystkie przeciwności losu i głupie spojrzenia znajomych Kath, którzy często uważali go za kogoś gorszego sortu. Miał nadzieję, że tym razem też wszystko obejdzie się bez echa i przy następnym ich spotkaniu będą mile wspominać bal, bo żadne wydarzenie po tym nie sprawi, że stanie się jeszcze gorszy. Wyrządzone do tej pory szkody dało się bardzo łatwo naprawić. Björkson postanowił skupić się tylko i wyłącznie na swojej partnerce. Dlaczego miałby tracić głowę dla dziewczyny, którą widział dopiero drugi raz w swoim marnym życiu? - Fakt, może zwróciła mogą uwagę, ale jest to stosunkowo świeża znajomość i nie przywiązuję do niej większych oczekiwań. Po prostu chcę zobaczyć co z niej wyniknie. Dlatego jeśli coś jest nie tak, to oszczędź mi proszę kolejnego rozczarowania i powiedz co wiesz, bo nie mam ochoty i czasu na to, by ganiać za kimkolwiek niewartym mojej uwagi - dobry humor nie opuszczał chłopaka, a wypity alkohol zdecydowanie dodawał mu odwagi. Sam po sobie nie spodziewał się takich słów, ale jednak trochę zakuło go dzisiejsze zachowanie Gryfonki i Ślizgonki. Rozmawiając z Kath kompletnie się nie hamował i powiedział to, co od momentu pojawienia się na dzisiejszym balu myślał. Szczerze, bez ogródek. Tyczyło się to każdej relacji w jego życiu - przyjaźni, miłości, zwykłego kumpelstwa. Nie można biegać w nieskończoność za kimś, kto nigdy nie będzie tego wart. Taką zasadą kierował się w życiu. Wysłuchał opowieści dziewczyny, przyglądając się jej z nutką zmieszania i.. może trochę troski? Gdy skończyła, musiał bardzo długo zastanawiać się co może jej odpowiedzieć. Nic nie wydawało się odpowiednie. - Nie chcę brać niczyjej ze stron. Nie znam Was. Nie było mnie tu tyle czasu, nie wiem ile w tym wszystkim prawdy ani jaka jest druga wersja. Nie będę się w to mieszał. Mogę Ci tylko powiedzieć, że jeśli będziesz kiedykolwiek potrzebowała pomocy, możesz na mnie liczyć. Zawsze - uśmiechnął się lekko, biorąc jej dłoń w swoje ręce, uprzednio odstawiając pusty kufel z miodem na ławkę obok siebie. - Nie musisz męczyć się z tym sama. Mogłaś na mnie liczyć w przeszłości i teraz też się to nie zmieni. Wiem, że nie jestem z Twojego świata, ale wydaje mi się, że właśnie przyjaciela nie ze swojego świata potrzebujesz - dodał, wylewając przy tym trochę goryczy związanej z tym, że zawsze będzie od niej "gorszy". Sam wyznawał inny system wartości od Kath, dlatego też nie żałował, że jego życie nie jest w stu procentach magiczne. Bycie czarodziejem półkrwi w niczym mu nie umniejszało, jego zdaniem. Wiedział, że nie wszyscy tak myślą. Odgonił od siebie huragan myśli i przysunął się do Ślizgonki na ławce, obejmując ją jedną ręką w pasie, a dłoń kładąc na biodrze. - Obiecuję, że więcej nie zostawię Cię dzisiaj samej. Jestem cały do Twojej dyspozycji. Jeśli chcesz iść na parkiet, powiedz tylko słowo. Przywitać się ze znajomymi? Już biegnę! Wyjść? Mniej chętnie, ponieważ naprawdę nie mogę się doczekać tego karaoke - wyszczerzył zęby w uśmiechu, zastanawiając się, za ile może się ono rozpocząć. Pod wpływem miodu był odważny i zdecydowany na wzięcie udziału w występie. Nie grał jednak nigdy w życiu przed tak ogromną publiką. Nawet Kattie nie widziała nigdy jak gra, nie mówiąc już o reszcie uczniów.
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Lubiła takie wydarzenia – już nawet nie chodziło o to, ze sama mogła ubrać tak nielubianą przez siebie część garderoby, jak sukienka, a o fakt, że ludzie zwykle byli uśmiechnięci i zadowoleni. Cieszyli się chwilą, zamykali ją w dłoniach i nie analizowali, nie szukali wpływu na przyszłość i nie porównywali do przeszłości, a przynajmniej taką nadzieję miała blondynka, obserwując bawiących się w najlepsze ludzi. Przesunęła palcami po luźnym kosmyku, który uciekł z kitki i machinalnie zgarnęła go za ucho, wypuszczając cicho powietrze w oczekiwaniu na ślizgona. Na dźwięk jego głosu niezauważalnie podskoczyła, zaraz kierując błękitne ślepia w stronę bruneta, obdarzając go zaczepnym uśmiechem, kiwając głową i nie mogąc powstrzymać się od drobnego żartu, zaczęła udawać, że ma zegarek. Dała mu zaraz całusa na przywitanie, unosząc brew na jego wymówki i krzyżując ręce na biuście, prychnęła z udawanym oburzeniem, przekręcając głowę na bok. - Oho, teraz też wile się dookoła Ciebie kręcą? Cudownie, zamiast maleć, to sprawiam, że grono fanek Ci rośnie. Jeszcze Cię omami, porwie i zrobi z Tobą nieprzyzwoite rzeczy w schowku, a potem złapie was woźny. - zaczęła z westchnięciem i z całkiem bezradną miną, wzruszając delikatnie smukłymi ramionami tak, jakby nic nie mogła z tym zrobić. Przesunęła zaraz palcami po brodzie, zahaczając o usta w zamyśleniu. - Nie wiem, powinnam może lepiej Cię przed tymi szalonymi kobietami chronić? Zapytała całkiem poważnie, zaraz puszczając mu oczko, szturchając go zaczepnie łokciem i śmiejąc się pod nosem. Lubiła spędzać z nim czas przez te ich dyskusje, które właściwie nie miały końca. Podobnie było z Boydem, tylko miała wrażenie, że wtedy znacznie więcej słuchała – zwłaszcza o mugolskim świecie, o którym gryfon w przeciwieństwie do niej wiedział tak dużo. Wzięła go pod rękę, kiwając jeszcze głową na jego propozycję. Raz jeszcze omiotła wzrokiem mijających ich ludzi, a także pary znajdujące się gdzieś przed nimi – tonące w ferworze dobrej zabawy, w pięknych strojach i wirujących w rytm muzyki. A potem zadziała się magia. Ruchem dłoni przeczesała złoty, lejący się materiał, który aż nazbyt przywierał do jej ciała, eksponując dokładnie jego kształt. Z niedowierzaniem pokręciła głową, całkiem nie spodziewając się takiego efektu magicznego. Mimowolnie naciągnęła futro mocniej na ramiona, wcześniej zrzucając burze złotych loków na plecy. Spojrzenie błękitnych tęczówek powędrowało w stronę Lucasa, którego strój również się zmienił. Dość bezczelnie przesunęła spojrzeniem po jego sylwetce, ostatecznie napotykając jego spojrzenie. Wygląda na to, że magiczna potańcówka Pani Profesor nie zamierzała oszczędzić nikogo. - No tak, coś mniej sportowego i proszę, Sinclair, jaki zadowolony.- zauważyła z teatralnym wywróceniem oczu, ignorując delikatny rumieniec wywołany komplementem, którym ją obdarzył. Nie spodziewała się aż takich deklaracji, zwłaszcza że nie spotykali się na poważnie. Chciała coś dodać, jednak chłopak nachylił się i pocałował ją krótko, subtelnie i delikatnie, sprawiając, że w nozdrzach zatańczył jej zapach jego perfum, a przyjemne ciepło rozeszło się po ciele. Zamrugała zaskoczona, całkiem odzwyczajona od bycia w jakimkolwiek związku – nawet tym udawanym, przez co nawet tak drobne gesty zdawały się dla niej naprawdę dużą niespodzianką. - Uważaj, bo się przyzwyczaję, Lucas. Śliwkowy pasuje Ci równie mocno, co zieleń. Skomentowała jeszcze, patrząc mu krótko w oczy i poprawiając krawat, a następnie kierując się ze swoim towarzyszem w głąb zaczarowanego podwórka, gdzie potańcówka trwała w najlepsze. Oddychanie w syreniej sukni nie było najprostsze, podobnie zresztą jak chodzenie. Na szczęście Ali nie miała problemu ze szpilkami, bo brakowałoby jeszcze tego, żeby się pięknie wywróciła. Czuła jednak na sobie spojrzenia, kilka z nich nawet odwzajemniła, posyłając w kierunku gapia łagodny uśmiech, bo co innego mogła zrobić? Nie lubiła być w centrum uwagi, to zawsze była rola Carson. - Może najpierw zatańczymy? - odparła, wymijając alkohol, bo bała się efektu, który mógł wywołać na kimś, kto jeszcze nie pił. Oczywiście wiedziała, że Lucas nie da jej zrobić czegoś bardzo głupiego, ale dostrzegając kolejnych profesorów i znajomych, naprawdę chciała uniknąć wpadki. Zwłaszcza po Celtyckiej Nocy i Desmondzie. - No tak, wyglądam już wystarczająco, jak świetlik – w blasku płomieni mogłabym robić za główne oświetlenie. Jesteś pewien, że żadna z tych gapiących się na nas dziewczyn nie wbije mi noża w plecy? Rzuciła pół żartem pół serio z niewinnością w głosie, chociaż faktycznie, niektóre spojrzenia były dość intensywne. Kojarzyła też brunetkę, którą minęli i która wydawała się Sinclairowi dość bliska. Złapała głębszy wdech, czując ucisk opiętego na piersiach materiału i błyszczących perełek, które były najszlachetniejszą biżuterią tamtego okresu. Niewiele myśląc, zsunęła futro z ramion i zostawiła gdzieś na jednym z hamaków, a następnie pociągnęła go za sobą na parkiet, zaciskając palce na jego dłoni. Odwróciła głowę, patrząc na niego przez ramię z wyjątkowo naturalnym, zadowolonym uśmiechem, decydując się chyba ignorować to rzucanie się w oczy. - Skoro już mnie tu zaprosiłeś, to taniec Cię nie ominie. Niezależnie od tego, czy lubił kołysać się w rytm muzyki, czy raczej nie. On lubiła, trochę tańców umiała – przecież czarodziejskie rody często organizowały przyjęcia czy bankiety, a na nic innego poza klasycznymi ruchami w złotej sukni pozwolić sobie nie mogła.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
/przed imprezą Ubrał się na czarno. W sumie przepadał za ciemnymi kolorami i był to jedyny powód, a nie bynajmniej żałoba po swojej godności, dlatego że szedł na jakąś potańcówkę. Z jednej strony chciał zrobić przyjemność Éléonore, z drugiej okazało się, że wybiera się tam również Walsh i kilka innych osób, więc już od samego początku wiedział, że szykuje się tam jego osobista katastrofa. Jego hmm… bardzo-dobra-znajoma-którą-nie-wie-jak-określić (spokojnie, miotlarz na pewno wie) lub jak kto woli kobieta-której-mniej-nienawidzi-niż-inne i jego przyjaciel na jednej imprezie to był bardzo kiepski pomysł. Bo to nie tak, że już na jednej nie byli, z tym że wtedy Joshua nie miał pojęcia o jej istnieniu, a później jak już się dowiedział to był zbyt zajęty ogarnianiem wstążki z gajowym. W każdym razie… Nie wiedział nawet kiedy rozpoczął swoją wędrówkę w kierunku chatki O’Connora, ale poprawienie mankietów koszuli bynajmniej nie odrywało go wystarczająco od monologu przyjaciela na temat randomowych faktów z życia obiektu jego westchnień. Voralberga nie oszuka, zresztą Alexander jego również nie jak widać. Rzucił coś o wspaniałym humorze nauczyciela gier miotlarskich, bynajmniej nie będąc krytycznym, a jedynie rzucając luźny fakt, zupełnie jakby nie szli na prawie-pewną-porażkę w postaci wyciągania Christophera na imprezę. Z drugiej strony… on idzie. Ale jego… - Nie ma sensu zmyślać, że nie. – skwitował, nawet na niego nie patrząc i pozostając w swojej, typowej dla niego posturze neutralności. Co z tego, że by skłamał, jeżeli za jakieś trzydzieści minut i tak by ją zobaczyli? A raczej nie miał zamiaru odgrywać scenki typu „ooo Éléonore, a co Ty tu robisz? Co za niespodzianka!”. O nie, zdecydowanie to nie było w jego stylu. Nie będzie robił z siebie błazna i no cóż, jakoś to przeżyje. – Jeśli nie będziesz trzymał języka za zębami, to skończysz jako rozwiany na wietrze popiół. – no tak, jego subtelność armaty była już chyba dobrze znana Walshowi i choć Voralberg mówił to w żartach, to jednak…nie no dobra, nie żartował. Spojrzał na niego wymownie, unosząc brwi do góry. Wystarczy, że narobił mu już niezręczności przy Elijahu i chyba nie chciał mieć powtórki, tym samym w przypadku samej zainteresowanej. I wtedy dotarli do drzwi. W zasadzie nie miał zamiaru się nawet odzywać, tak jakby przewidując to co się stanie. Tak więc pozwolił mówić Joshowi, aczkolwiek z każdą chwilą obracając wzrok w jego stronę z delikatnym „co do kurwy”, jakby to co mówił nie miało odzwierciedlenia w rzeczywistości. - To nie randka. – burknął, patrząc z lekka zażenowanym na gajowego i mając nadzieję, że ten zrozumie jego położenie, w którym to był kompromitowany coraz bardziej tylko dlatego, że … no właśnie, co? I czy był to powód do jakiejkolwiek niezręczności? Stracił czujność w monologu stojącego obok profesora, a ocknął się dopiero w momencie, kiedy ktoś wypowiedział imię „Perpetua”. Zaraz, zaraz, ona też tam będzie? Chyba powinien przejrzeć listę swoich priorytetów na tej wieczór i stwierdzić, że chyba jednak jest chory. Ale przecież obiecał Éléonore. A on nie lamie obietnic. - Po prostu chodźmy.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
On się zwyczajnie śmiał z radości przez całą drogę do chatki. Nawet nie uśmiechał się, bo uśmiech nigdy nie jest aż tak szeroki. Nie potrafił tego opanować, nawet zagryzając wargę. Szli na imprezę. W trójkę, bo nie dopuszczał do siebie myśli, że Chris może im odmówić, skoro nawet Alex idzie. Trzech przystojnych na imprezę. Z pewnością pozna słynną już Swansea, której nazwisko stale przyprawiało go o dobry humor. Mieli spotkać się też z Biancą, którą naprawdę polubił, a do tego kiedyś grała w drużynie Gryfonów, więc nie dość, że była po prostu sympatyczną, atrakcyjną kobietą, to jeszcze plusowała znajomością gry. Wszystko było idealne i nic, absolutnie nic nie mogło popsuć mu teraz humoru. Nawet groźby Alexa, na które jedynie zaśmiał się, rozkładając lekko ręce na boki, jakby chciał powiedzieć, że niczego nie obiecuje. Cóż, mówił czasem szybciej, niż pomyślał, co kolejny raz udowodnił, gdy wyrzucał z siebie kolejne zdania w stronę Chrisa, a który najwyraźniej nie chciał, aby inni wiedzieli o jego rysunkach. W każdym razie lodowate spojrzenie mówiło więcej, niż można było przypuszczać. Odchrząknął, nieznacznie doprowadzając się do porządku i nawet poważniejąc. Odrobinę, bo jednak musiał nadrabiać entuzjazmem za pozostałą dwójkę, ale przynajmniej nie szczerzył się już jak dziecko. Spojrzał za to na Alexa, gdy ten znów wypierał się, mając na to prostą radę. - Jeśli to nie randka, to nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli porwę ją na tańce? - spytał spokojnym tonem, ale całym sobą zdawał się prowokować go do... czegoś. Sam nie wiedział do czego, ale nie przejmował się tym, że może za chwilę oberwać jęzlepem. Powoli przyzwyczajał się do tego zaklęcia. Kto wie, może zacznie się za niedługo uczyć migowego? Spojrzał na nowo na Chrisa, gdy ten wychodził z chatki z pudłem i nie mógł nie uśmiechnąć się szerzej, z zupełnie szczerej radości. Teleportowali się i niedługo byli na miejscu zabawy. Pierwsze, co rzuciło się w oczy Josha to fakt, że zniknęła jego ulubiona kurtka, a także koszula uległa zmianie. Nagle miał na sobie wełniany garnitur z rozpiętą, dwurzędową marynarką, spod której widać było kamizelkę. Gangsterskiego smaczku dodawał złoty łańcuszek przyczepiony do niej i chowający się w kieszeni, a także kapelusz, który wyczuł na swojej głowie. Poza czapkami z daszkiem nie nosił nic, więc było to co najmniej dziwne teraz. Mimo to uśmiechnął się kącikiem ust na ten widok i spojrzał na swoich towarzyszy. - Wygląda na to, że impreza sama wie, jaki dress code narzucić - rzucił, przyglądając się temu, jak wyglądają Chris i Alex. - Jeszcze trzeba będzie znaleźć kobiety, odpowiedzialne za nasze zaproszenia... Gdzieś w tłumie - dodał, rozglądając się w poszukiwaniu @Éléonore E. Swansea, którą pamiętał z Celtyckiej Nocy i chciał w końcu poznać, @Bianca Zakrzewski, której obiecał taniec, a także @Perpetua Whitehorn.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Wyglądało na to, że Josh naprawdę miał talent do tego, żeby robić innym problemy, a już na pewno miał problem z tym, żeby trzymać język za zębami. Wystarczyło, że sam wiedział o wielu rzeczach, jakie dotyczyły gajowego, nie musiał o nich opowiadać na lewo i prawo. Christopher uniósł lekko brwi, kiedy mężczyźni jeszcze wymieniali się uwagami, potem zaś upewnił się, że Wrzos została w chacie i w trójkę ruszyli po prostu w drogę. Nie zamierzał się jakoś szczególnie mocno narzucać, a już na pewno nie chciał zaczynać żadnych niepotrzebnych rozmów, więc tak naprawdę obowiązek ten spoczywał niewątpliwie na Walshu, w końcu to on nie znał umiaru i chyba nigdy nie milkł, a przynajmniej takie wrażenie miał gajowy. Kiedy dotarli na miejsce, Christopher zdziwił się, gdy tylko ich stroje się zmieniły i zerknął spod przymkniętych powiek na @Alexander D. Voralberg, uśmiechając się lekko pod nosem, bo trzeba przyznać, że widok był raczej dość komiczny. Walsh, jak na złość, wyglądał zaś naprawdę dobrze w tym garniturze, więc Christopher nie chciał się na nim za mocno skupiać. Zresztą, czy przypadkiem mężczyzna nie mówił, że był tutaj z kimś umówiony? Nie chciał im zbyt długo przeszkadzać, zwłaszcza po tym, czego się nasłuchał po drodze, rozejrzał się zatem uważnie, by znaleźć @Perpetua Whitehorn. - Bawcie się dobrze - powiedział jeszcze, nie chcąc zabierać im zbyt wiele czasu, a później skierował się do profesor Whitehorn, czując się nieco dziwnie w tej marynarce, nie mówiąc o dodatkach, jakie mu się trafiły. Uśmiechnął się lekko do Perpetui, a później przywitał się ostrożnie, nie chcąc w niczym przeszkadzać, w końcu nie był tym typem człowieka. Niemniej jednak nie zamierzał biegać przez cały wieczór z pudłem, w którym spoczywał prezent. Czy raczej - jego forma przeprosin za to, do czego udało mu się doprowadzić przez swój całkowity brak rozwagi i pomyślunku. Wiedział oczywiście, że kobieta również sama mogła i powinna za siebie decydować, ale mimo wszystko wciąż pamiętał to wszystko, co powiedział mu Josh i nie sądził, żeby był w stanie to jakoś od siebie odsunąć. - Mam coś dla... ciebie. I nie nazywaj się więcej tak okropnie, jak w liście - powiedział, uśmiechając się do niej lekko, a następnie skinął jej głową i wycofał się, kiedy już wręczył jej pudło. Nie chciał niepotrzebnie skupiać na sobie uwagi, tym bardziej że Perpetua raczej dobrze się bawiła, więc nie zamierzał zabierać jej czasu. Ledwie chwila i już go nie było, ruszył gdzieś dalej, rozglądając się po tym, co działo się dookoła i jakie proponowano im atrakcje, nie za bardzo chcąc pchać się prosto w tłum. Drgnął lekko, kiedy usłyszał głos Charliego i zamrugał, po czym obejrzał się i dostrzegł przyjaciela. Rozchylił lekko wargi, bo wcale się go tutaj nie spodziewał, ale potem uświadomił sobie, że przecież przyjęcie organizowane przez Perpetuę nie było skierowane jedynie do kadry Hogwartu, a na dokładkę Paul uwielbiał tańczyć, nic zatem dziwnego, że się tutaj zjawili. Na dokładkę, kiedy nieco uważniej się nad tym zastanowił, to przypomniał sobie, że mężczyzna wspominał mu już nieco wcześniej o tej potańcówce, na której miał pewnie połamać nogi i zrobić nie wiadomo co jeszcze. Christopher domyślał się, że to była próba wyciągnięcia go na zabawę, ale nie miał zbyt wielkiej ochoty robić za piąte koło u wozu, tym bardziej że tajemnicę swoich uczuć dzielił z Paulem, co było niesamowicie niezręczną sytuacją i po prostu unikał spotykania się z nimi, jak tylko było to możliwe. Nie chciał wpychać się w ich szczęście, nie mając pojęcia, co dzieje się z nim samym i jak właściwie zapatruje się na to, co w nim siedzi. To, że coś tam jeszcze było, było wręcz oczywiste, dla niego, dla Paula, ale oczywiście nie dla Charliego. Z tego ostatniego właściwie dość mocno się cieszył, bo nie miał pojęcia, jak miałby sobie poradzić z jego kolejnymi, niezbyt mądrymi poradami, jakie niewątpliwie kierował do każdego, znajdował dla niego pocieszenie i rozwiązanie, ale nie był w stanie zrobić tego w stosunku do swojego przyjaciela, z tego prostego powodu, że sam był przeszkodą. Chris odetchnął głęboko, nie chcąc teraz o tym myśleć i uśmiechnął się do Charliego, który wsunął dłonie w kieszenie garniturowych spodni, w jakich musiał teraz występować. Marynarkę gdzieś już posiał, więc kręcił się tylko w koszuli, której wywinął rękawy i w kamizelce, która leżała na nim bardzo dobrze. Christopher przeczesał niepewnie włosy, pytając go, gdzie właściwie zgubił swojego chłopaka, a ten wskazał na stół, przy którym znajdowały się napoje. Gajowy skupił się zatem na blondynie, niekoniecznie chcąc przyglądać się przyjacielowi. Czuł się... dziwnie. Przypomniał sobie nieoczekiwanie pytanie Josha, które padło w banku i aż na chwilę zatchnął się powietrzem, po czym zamrugał i zerknął na Charliego spod przymkniętych powiek, kiedy go o coś zapytał. Nawet nie do końca wiedział o co. Przyjaciel objął go ramieniem, ciągnąc w stronę Paula, ale Chris właściwie z miejsca się zaparł, próbując zdjąć z siebie rękę mężczyzny i wymawiając się od tej wątpliwej przyjemności spędzenia czasu w trójkę. Po prostu bawcie się dobrze - rzucił, kiedy już przywitał się z Paulem i zrobił kilka kroków w tył, kręcąc głową i uśmiechając się lekko w ich stronę. Gdy w końcu odeszli, złapał głęboko oddech i zamknął na moment oczy, czując, jak krzywo, mimowolnie się uśmiecha. Spojrzał za Charliem spod przymkniętych powiek i zmarszczywszy brwi, aż pokręcił głową nad własną głupotą. Nawet nie wiedział, czym dokładnie była ta resztka uczucia, jaka mu została, ale dalej tam była. Wzniósł oczy ku niebu, a potem wsunął dłonie w kieszenie spodni i odwrócił się, by ostatecznie odejść gdzieś na bok i oprzeć się plecami o drzewo, o które wsparł również głowę i zamknął oczy. Starał się oddychać głęboko, by pozbyć się zupełnie niepotrzebnych myśli z głowy. Nic mu nie dawały, a jakieś robienie zestawień, czy zastanawianie się nad tym, co dalej, nie miało żadnego sensu. Zdjął marynarkę, którą rzucił na najbliższy hamak, a potem rozpiął górne guziki koszuli, by zaraz znowu przeczesać włosy, jednocześnie pochylając głowę i patrząc na czubki swoich butów. Można było być w ogóle aż tak zagubionym, jak on w tej chwili? Spojrzał w stronę bawiących się osób, znowu czując się, jakby znajdował się gdzieś poza tym wszystkim. Zawsze od tego uciekał, a teraz chciał zniknąć jeszcze bardziej, po prostu wejść pomiędzy drzewa i iść przed siebie, pozwalając, by otaczająca go natura zabrała od niego wszystkie myśli, rozważania, wszelkie poczucie, że stawiając na szczęście Charliego, przekreślił całkowicie swoją własną radość. Potarł skronie, bo miał wrażenie, że chociaż okolica była naprawdę czarowna, to właśnie udało mu się wpaść w prawdziwe łajno.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you