Niektórzy zastanawiają się, czy stary John faktycznie istnieje, czy jest tylko postacią fikcyjną. Podobno mieszkał tu przed plagą akromantul i wrócił od razu po niej, ale nikt go jeszcze nie widział... Nie wiadomo nawet, dlaczego wszyscy nazywają go Johnem, skoro nikt go nie zna. W każdym razie obok brzydkiego, zamkniętego na cztery spusty domu znajduje się kawałek ogrodzonego płotem podwórza. Jest tu miejsce na ognisko, drewniane fotele i kilka kłód, a na drzewach wiszą magiczne lampki, które same zapalają się o zmroku i nie gasną aż do rana. Wielu śmiałków przeskakuje przez płot i urządza tutaj imprezy lub po prostu spędza przyjemnie czas, a odkąd ktoś wyłamał furtkę, miejsce to zyskuje na popularności, a ogniska rozpalane są coraz częściej. Co zabawne, wszystkie pozostawione tu śmieci znikają, gdy tylko wszystko opustoszeje... Czyżby stary John nie był tylko legendą?
Autor
Wiadomość
Varian Ironwing
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 187cm
C. szczególne : Naczyjnik ze srebrnym skrzydłem, blizny na kolanie i ramieniu
-Hmmm. to zależy czy pewna upadła anielica postarałaby się mnie złapać, gdy skocze- Odpowiedział głębokim uwodzicielskim głosem na pytanie Tori. Był w szoku jak jedna osoba może zmienić wszystko dookoła niego, bawił się razem z nią naprawdę dobrze, czuł się sobą jak nigdy. Być może znalazł tą "bratnią dusze", w której filozofie Varian nie wierzył, aż do spotkania dwójki ludzi w księgarni Bagshot. -Co tylko chcesz- Odpowiedział Varian na propozycje dziewczyny, im dłużej spędzał z nią czasu tym bardziej chciał się do niej uśmiechać. Była zjawiskowa, Varian nawet nie był wstanie stwierdzić dlaczego, była oczywiście piękna a dla niego nawet najpiękniejsza na całej potańcówce ale to nie było tylko to, kryło się w niej więcej, intrygowała Variana całą swoją osobą. Pociągnął więc za sobą Tori na parkiet, objął ją w tali i zaczął balansować ciałem w rytm muzyki, szło mu to coraz lepiej, a przynajmniej tak mu się wydawało, liczył tylko, że Tori też to zauważy. Stał bardzo blisko niej, na tyle by wyczuć na twarzy jej oddech. -Już dawno się tak dobrze nie bawiłem jak dzisiaj, dziękuje Ci upadły aniele- Nie mógł się powstrzymać od wypowiedzenia tych słów, gdy tak tańczyli Varian znowu poczuł, że czas zwalnia a inni przestają mieć znaczenie, jednak tym razem bardziej się kontrolował, co stanowiło nie lada wyzwanie. Tak bardzo był szczęśliwy i cierpiał jednocześnie, nawet nie wie kiedy to się stało, czego by teraz nie robił Tori już na stałe zagościła w jego głowie i... sercu? Nie wiedział czy może to na tak wczesnym etapie znajomości stwierdzić, ale na pewno nie chciał oglądać jej cierpiącej już nigdy więcej, nie pozwoli na to, zrobi wszystko by ją uchronić przed złem, bał się tylko, by to on nie stał się tym złem, tym który ją zrani. Nie ukrywam, że jednak dalej czuje się jak kurczątko na parkiecie- powiedział z uśmiechem do partnerki, licząc, że jeszcze raz ujrzy jej zjawiskowy uśmiech, ten który topił go od środka jak niebiański ogień. Pomyślał sobie To moja nowa definicja szczęścia, czyli twój uśmiech, musiał jednak delikatnie powstrzymać swoje myśli, nie mógł pozwolić sobie na to by jego myśli tak wędrowały, to było nie fiar względem Tori, nie mógł jej narazić drugi raz tego wieczoru na osądzający wzrok innych. Zupełnie tego nie rozumiał, jak ludzie mogą słuchać plotek na czyjkolwiek temat, zwłaszcza takiej osoby jak ona.
Nie spodziewała się tego, że uda się na potańcówkę organizowaną w Dolinie Godryka, ale coś ją podkusiło do tego, by się tam wybrać. I wcale nie chodziło o to, że miała z kim się tam udać. Głównie robiła to dla samej muzyki, która miała towarzyszyć całemu wydarzeniu. Ciągnęło jej do tego, by posłuchać czegoś nowego i ekscytującego, a ta impreza zdawała się dawać jej do tego odpowiednią okazją. Do tego doszły ją słuchy o tym, że całe przedsięwzięcie zostało zorganizowane przez profesor Whitehorn między innymi. Być może dlatego też postanowiła się tam pojawić. Również ze względu na konkurs karaoke, który miał mieć tam miejsce. To mogła być dobra okazja do tego, by móc w końcu wykazać się wokalnie skoro ostatnio nie było jej dane tego robić w czasie występów w pracy. Zaskakujące, że chwilowo wszyscy zdawali się szukać raczej osób, które zajmowałyby się grą na określonych instrumentach, a nie wokalistów. Teleportowała się do Doliny Godryka w jednej ze swoich ulubionych sukni, ale dosyć szybko przekonała się o tym, że szykowanie się na wieczór nie miało większego sensu. Gdy tylko przekroczyła bramkę stanowiącą umowną granicę, za którą miejsce miała potańcówka pewna tajemnicza magia postanowiła niemal całkowicie zmienić jej wygląd. Sukienka stała się o wiele bardziej obcisła i eksponująca jej kształty. Jej krój również się zmienił, by przypominać bardziej lśniące wieczorowe stroje z lat trzydziestych, które musiały być dopełnione puszystym i niezwykle ciepłym futerkiem, które nie tylko wieńczyło skraj jej sukni w kroju syrenki, ale i spoczęło na jej ramionach w niezwykle okazałej etoli. Przynajmniej nie mogła narzekać na chłodne wieczorne powietrze. Tak jak się spodziewała całą imprezę uświetniała pasująca do stylu retro muzyka, a na parkiecie szalały już niektóre pary. Ona sama przystanęła gdzieś z boku, przypatrując się temu wszystkiemu choć nie zatraciła się w otaczającej ją zabawie. Wolała obserwować tłum niż stać się jego częścią.
Fayette Richerlieu
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 177
C. szczególne : tatuaż ćmy pod mostkiem, magiczna proteza prawej nogi
DRINK: grzane whiskey KOSTKA 2 STRÓJ Francuski szyk lat 60'tych z dopasowanymi welwetowymi zakolanówkami kończącymi się w połowie ud oraz długich rękawiczkach. Loki upięte w szykowny kok. Usta czerwone jak wiśnie.
Na wydźwięk pięknego języka romantyzmu z ust towarzyszki Fayette serce się roztopiło. Trudno było o dobrego rozmówcę w tych czasach i w tym kraju, zważając na towarzystwo w jakim zwykła też się obracać sama Richerlieu. Skwitowała cały wywód Ouvrard jednak tylko uśmiechem nim Boris nie postanowił w końcu się odezwać. Biedaczysko przy krukonce na szpilkach wyglądał jak podrostek z liceum. - Je t'en supplie! - Oburzyła się Fayette słysząc jak jej ukochane whiskey jest obrażane ustami Irène. - Whiskey, to nie tylko napój mężczyzn. Szanujące się kobiety równie mocno kochają wytrawne wino jak i wędzone whiskey, moja droga. - Poprawiła ją upewniając się, że panienka przyjęła to do wiadomości. Tymczasem Zagumov nie wykazał się zbyt dużym zapałem co do rozmowy jak i rozrywki. Szczególnie po oznajmieniu, że nie pije. Wydymając policzki Fayette poszukała przy nodze swoją nieśmiertelną podwiązkę, na której trzymała się zawsze jej różdżka oraz pipetka z awaryjnymi papierosami. Zapaliła jedno czekając, aż ktoś inny niż ona opowie historię ich poznania się. Wypuściła nawet lekko znużona dym patrząc jak więcej gości się zbiera. Świerzbiło ją, aby rzucić się w rytm muzyki, ale była o wiele za trzeźwa na to wszystko. - Borisie, współczuję przypadłości abstynenta, ale jeszcze bardziej współczuję braku entuzjazmu na tej przedniej imprezie. - Poinformowała pchając już Irène w stronę babcinych trunków. - Jak skończysz bycie nudziarzem bezalkoholowym to daj znać! - Zakrzyknęła już sięgając rękami po grzana whisky z towarów babuni. @Irène Ouvrard@Boris Zagumov
Ostatnio zmieniony przez Fayette Richerlieu dnia 03.06.20 20:18, w całości zmieniany 1 raz
Słysząc dźwięk otwieranych drzwi i głos Fillina - znajomy, ale jakby inny - oderwał się na chwilę od swoich własnych oczu i otaczających ich zmarszczek i spojrzał w lustrze za siebie. Widok przyjaciela znacznie poważniejszego, wąsatego, mniej głupkowatego niż normalnie był zarazem wstrząsający ale i przynoszący ulgę, bowiem po cichu na taki właśnie obraz liczył. Nie żeby życzył mu źle, ale jednak razem zawsze jest raźniej i przeszło mu przez myśl, że nawet gdyby ta zmiana wieku była permamentna, to dużo łatwiej byłoby mu się z nią pogodzić z czterdziestoletnim Fillinem u boku. - Ryj. Ja uważam, że pięknie obramowuje mi twarz - oznajmił, bo był bardzo zadowolony z tego nabytku - Za to tobie jakaś gąsienica wpełzła nad wargę - odwdzięczył się, bezpardonowo smyrając kolegę palcem po wąsie, niejako zafascynowany tym widokiem, albowiem nie było tajemnicą, że do tej pory żaden z nich nie był w stanie wyhodować na twarzy niczego poza nędznym dziewiczym koprem (w przypadku Boyda jeszcze srogą i zupełnie niepotrzebną brwią, ale to już inna kwestia); przyjrzał się Fillinowi lepiej, gdy ten podziwiał sam siebie w lustrze i musiał przyznać, że - Wyrósł z ciebie nawet całkiem dżentelmen, wiesz? Zawsze myślałem, że zdziadziejesz zupełnie na starość, a tu proszę, jaka niespodzianka. No i jesteś jedną z bardzo nielicznych osób z wąsem, która nie wygląda jak przestępca seksualny - uznał z aprobatą, darując sobie złośliwości i już prawie machinalnie gładząc się po swojej wspaniałej, imponującej, bujnej, wcale nie służącej do przechowywania obleśnych resztek jedzenia brodzie - I urosłeś! - dorzucił na koniec entuzjastycznie, stwierdziwszy, że kolega jakby wyciągnął się o kilka centymetrów, w widoczny sposób zmniejszając dzielącą ich drastyczną różnicę wzrostu. Westchnął ciężko na wzmiankę o powodzie ich przemiany, którą zapewne była owa feralna, felerna wóda zakupiona wcześniej tego dnia z dość niepewnego źródła; zdążył już zapomnieć, jaki był głupi, że ją pił. - Powinni zamknąć cały ten bazar i wszystkich, którzy tam handlują byle gównem, a tych wszystkich gówniarzy, którzy się łaszą na tani bimber z Nokturnu porządnie ukarać ciężką pracą, żeby zmądrzały - potwierdził, zbulwersowany, kręcąc z dezaprobatą głową i gestykulując zamaszyście, po czym tknęła go pewna refleksja - Chociaż... czy nam by to pomogło... Pewnie jakby nas za karę wysłali do jakiegoś kamieniołomu, to byśmy wzięli tę szemraną wódę w termosie ze sobą, żeby się lepiej bawić. Młodzieńcza głupota jest niereformowalna - stwierdził już spokojniej, acz nadal zażenowany własnym idiotyzmem. Mimowolnie zachichotał na wzmiankę o podejrzanym żydzie i szalonym menelu i spojrzał jeszcze raz w lustro krytycznym wzrokiem. - Gdybym miał na sobie taki poważny gajer jak ty, to bym mógł wbiec na polanę z różdżką w pogotowiu, krzyknąć "CENTRALNE BIURO AURORÓW WSZYSCY NA ZIEMIĘ" i byłaby spora szansa, że by mi uwierzyli - powiedział, chociaż oczywiście by tego nie zrobił, w końcu był poważnym człowiekiem i nie chciałby nikomu rujnować zabawy - Chodź, no chodź, co nam pozostało? Jak do rana nie przejdzie, to pójdziemy do pielęgniarki, chociaż wiesz co, wstyd byłoby mi się przyznać, co piliśmy. Wstyd, hańba, komrpomitacja po prostu - podsumował i ruszyli niespiesznie z powrotem w stronę centrum potańcówki - Spróbujemy się zaprzyjaźnić z jakimiś dżentelmenami? Czy może wolisz dla odmiany dojrzale i z szacunkiem potraktować jakieś kobiety? - zaproponował i rozejrzał się po okolicy, dostrzegając parę osób zarówno z pierwszej jak i drugiej grupy, acz ta druga była nieco rozczarowująca - Same małolaty... Jakbym patrzył na własne córki... - mruknął, nie panując zupełnie nad tym wrażeniem, które znacznie utrudniało mu ocenianie ich atrakcyjności. Patrzył na osiemnastolatki w obcisłych kreacjach i wcale nie chciał z nimi flirtować i zaciągać w ustronne miejsca, chciał poczęstować je kubkiem herbaty i się upewnić że dobrze się uczą i nie spotykają z niemiłymi chłopcami. Zerknął na Fillina, ciekawy, jak on to wszystko postrzega.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Wzruszam ramionami z zastanowieniem patrząc na ten zacny Boydowy zarost. Zerkam ponownie na swoje wąsy i również smyram je z fascynacją. Śmieję się ze słów przyjaciela, ku mojemu zdziwieniu dość pochlebnych. - Nie wierzyłeś we mnie - stwierdzam, też przekonany że wyglądam dość elegancko. Patrzę na swoje starsze dłonie z jakimiś mam wrażenie jeszcze chudszymi i dłuższymi palcami jak zwykle. - Ja jakby ktoś mnie zapytał od razu bym powiedział, że będziesz taki wiesz... męski - mówię zastanawiając się odrobinę nad ostatnim słowem. Klepię się po ramionach oraz po klacie, próbując wyjaśnić co mam na myśli. Mój przyjaciel swoją posturą nie przypominał już szczupłego chłopca, którym był jeszcze niedawno. Byłem całkiem pod wrażeniem nowego wizerunku. - Urosłem? - dopytuję jeszcze odrobinę podekscytowany i sprawdzam naszą różnicę wzrostową. - Cóż, chyba tylko odrobinę, a sam nie wiem czy to moje włosy... W każdym razie nie to jest najważniejsze - stwierdzam filozoficznie i wsłuchuję się w tyradę Boyda, której ochoczo potakuję, a na koniec kręcę głową nad naszą głupotą. - Masz rację, niektóre rzeczy trzeba po prostu przeżyć, aby potem z nich wyrosnąć - stwierdzam z nostalgicznym westchnieniem, dotykając swojego nowego wąsa i odrobinę zakręcając go ku górze. - To prawda, wpasowujesz się całkiem w stereotyp groźnego aurora - stwierdzam oceniając cię jeszcze raz. Nie chcę komentować, że ja wyglądałbym nie aż tak poważnie gdybym tam wbiegł w ten sposób, nawet jeśli mój strój był o wiele bardziej poważny. - Pielęgniarka będzie miała nas wkrótce dość - zauważam jeszcze z westchnieniem i wychodzimy w końcu z tej łazienki, by spędzić najwyraźniej dzisiejszą zabawę w ciałach starszych nas. Innej opcji za bardzo nie mieliśmy. Rozglądam się po sali na propozycję przyjaciela. - Dojrzale i z szacunkiem? Mam jakieś 50 lat, nie 70 - żartuję z zadziornym, bandyckim uśmiechem na mojej przystojnej, acz postarzałej buzi. Czuję jakiś konflikt wewnętrzny rozglądając się po sali z ładnymi, młodymi dziewczynami. Z jednej strony wydają mi się nieprzyzwocie atrakcyjne z drugiej... cóż wydają mi się nieprzyzwoite w tej atrakcyjności. W końcu mój wzrok pada na @Perpetua Whitehorn. - Czy Perpetua zawsze była tak ładna? - pytam zastanawiając się dlaczego do tej pory tego nie zauważyłem; kiedy nauczycielka spojrzała na mnie najwyraźniej czując na sobie mój wzrok podniosłem rękę na przywitanie z lekkim uśmiechem. Ponieważ jednak była zbyt zajęta, a ja nie chciałem się niegrzecznie narzucać, zarządzam pójście do baru. Mieliśmy tańczyć, ale to przecież nie przystoi dwóm dorosłym facetom tak skakać jak idioci. W końcu wskazuję na drinki, gdzie dwóch mężczyzn stało nalewając sobie alkoholu. Zerkam jak jeden z nich bierze potężny łyk miodowego napoju. - Zamierza pan dodać sobie odwagi? - pytam zerkając na ciemnowłosego mężczyznę. - To miód Barseka. Ma takie działanie, można go poznać po kolorze innym niż zwykły - tłumaczę młodszemu odrobinę mężczyźnie, bo przecież biedny może nie wiedzieć i jeszcze zrobi z siebie idiotę. - Zajmuję się dystrybucją alkoholu - dodaję jeszcze prędko tłumacząc moją znajomość trunku, jakby to było konieczne. - Benedict. A to mój... pracownik, kierowca i przyjaciel w jednym. Donnchadh - przedstawiam Boyda na poczekaniu mówiąc imię mojego najbardziej irlandzkiego przodka jaki my wpadł do głowy. Moje imię zaś wpadło mi do głowy jak zerknąłem na przyjaciela. Może powinniśmy ustalić to trochę wcześniej, teraz będę się źle kojarzył przyjacielowi. - Ale mówcie mu Tom. Od czasu wypadku i tak używa tylko tego - oznajmiam niefrasobliwie wymyślając mi i Boydowi jakże wiarygodną oraz pochlebną (dla mnie) historię. Ignorując jakiekolwiek niezadowolenie ze strony przyjaciela wyciągam dłoń najpierw w kierunku bruneta, a potem postawnego blondyna obok niego. Zawieszam wzrok na błękitnych oczach i przesuwam spojrzeniem po piegach mężczyzny. Wciąż uśmiecham się uprzejmie, świdrując tylko czujnie wzrokiem nowego towarzysza. Głupio mi powiedzieć, że wydaje się znajomy, bo przecież nawet jeśli mnie kojarzy to z mojej młodszej wersji. - Muszę przyznać, że wszyscy wyglądacie bardzo dostojnie, panowie - komentuję czar, który przy wejściu zmienił moich kompanów tak, że tylko ja wyglądałem jak człowiek.
kostka:4 wygląd: właśnie taki Była absolutnie podekscytowana tą potańcówką. Tancerką najlepszą na świecie nie była, bowiem jej artystyczne umiejętności zdecydowanie obejmowały nieco inny zakres zajęć, niemniej jednak zdążyła się nauczyć co i jak, żeby nie wypaść na kompletną łamagę. Zresztą, chodziło przecież o dobrą zabawę! Cieszyła się, że Joshua się zgodził pojawić, bowiem nie miała pojęcia kogo innego zaprosić, a ostatnie wspomnienia tańca z balu bożonarodzeniowego nie należały do najprzyjemniejszych, kiedy to ktoś połączył ją w parze z osobą, z którą zdecydowanie nie szło jej najlepiej. Lubiła tańczyć, profesjonalistką nie była, ale też wiedziała, że w tym przypadku aura wili działała na jej korzyść. Ubrana więc w elegancką sukienkę, wybrała się do Doliny Godryka, po raz kolejny tej wiosny, a wspomnienia z Celtyckiej Nocy zalały jej głowę, choć były nieco zamazane przez wszechogarniającą wówczas magię. Spojrzała ostatni raz w lustro, upewniając się, że wszystko jest na swoim miejscu i złapała pierwszego świstoklika do Doliny. Nie przepadała za teleportacją i unikała jej jak ognia, tak więc świstoklik był definitywnie lepszym rozwiązaniem, szczególnie jeśli przemieszczała się między miastami. Z uśmiechem błądzącym na jej pełnych wargach, dostrzegła sporo osób na miejscu i nawet się zestresowała, że się spóźniła. Spojrzawszy jednak na zegarek, z ulgą stwierdziła, że nic takiego nie miało miejsca. Ruszyła z pewnością siebie ku bramce na podwórko, a kiedy przez nią przeszła… Zdumiona spojrzała na swój strój, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Jej elegancka sukienka zamieniła się w jedną niczym wyjętą z Wielkiego Gatsby. Westchnięcie zdumienia wydobyło się z jej piersi, by zaraz potem przypomnieć sobie, że organizatorką tego wydarzenia była przecież Perpetua. Uśmiechnęła się na wspomnienie ciepłej kobiety, którą przyszło jej poznać zupełnie przypadkiem w jednej z jej ulubionych kawiarni. Mimowolnie powędrowała dłońmi do swojej głowy, wyczuwając pod palcami upięte loki. Musiała przyznać, że się tego absolutnie nie spodziewała. Była ciekawa ile jeszcze niespodzianek na nią czekało tego wieczoru. Weszła w głąb podwórka, rozglądając się za znajomymi twarzami, czując jak na jej policzki wypełzają rumieńce podekscytowania. Jedną dłonią bawiła się długim sznurem korali, który również pojawił się znikąd, powoli stawiając kroki w obcasach, które miała na stopach. Długo nie musiała się rozglądać, bowiem oblicze Joshuy w wełnianym garniturze dostrzegła całkiem szybko. Podeszła więc do niego z szerokim uśmiechem na twarzy, lekko kręcąc głową z niedowierzania, że oboje zostali przyprawieni o modę z lat dwudziestych. Co za zbieg okoliczności. – Czy to nie ty miałeś mnie znaleźć, a nie na odwrót? – zapytała ze śmiechem, jeszcze bardziej rozciągając wargi pociągnięte teraz ciemnoczerwoną szminką, ukazując swoje śnieżnobiałe zęby.
1, 4 - Dopadły Cię swobodne lata 20'! Jeśli jesteś kobietą: na głowie zmaterializowała Ci się piękna satynowa opaska, przyozdobiona fantazyjnym piórem. Twoją sylwetkę otuliła luźna sukienka pełna frędzli i cekinów, a jakby tego było mało, na ramiona opadło Ci puszyste boa!
- Teleportacja na pewno jest fantastycznym środkiem transportu, ale chyba bym się bała, że trafię nie tam, gdzie powinnam. - Posłała Borisowi troskliwe spojrzenie upewniając się, że nie był w żaden sposób sfatygowany wylądowaniem właśnie w takim złym miejscu. Gdy spojrzała na zebranych na sali w myśl wkradło się niepokorne „może wszyscy jesteśmy właśnie w takim miejscu, nie do końca czujemy się pewnie” które zostało dopasowane do sylwetki Borisa natychmiast. Irène wszyła mu to już pod skórę, a później uniosła z zaskoczeniem brew pierwszy raz spotykając Rosjanina, który nie pił. Rodzina Zagumova na pewno nie byłaby zadowolona. - W imię swojego kraju się nie napijesz, ani jednego maleńkiego łyczka? - Niesłychane! Dziewczyna stuknęła nawet dłonią o blat, trochę zbyt głośno i agresywnie. Emocje na moment wzięły górę, a przecież robili tak wszyscy – to znaczy, wszyscy pijani w jakimkolwiek barze, a Irène była przecież trzeźwa przynajmniej do czasu, nim nie wyciągnęła prosząco dłoni w kierunku Fayette chcąc skraść przynajmniej łyczka tego paskudnego napoju. - Lille. - Rzuciła krótko, nie wdając się w szczegóły nim nie zrobiła tego co Borys robił swojej koleżance, to znaczy, swoje zainteresowanie przeniosła najpierw na Francuzkę, na trzymanego między jej wargami papierosa z powodu którego zakrztusiła się, machając ręką. - A te, które się nie szanują nie piją czy sięgają po wódkę, zmieszaną z piwem? - Zaśmiała się, nim nie poklepała jej po ramieniu, wstając ze swojego miejsca. - Znajdź mnie, jak skończysz palić. - Zasugerowała, nachylając się nad jej uchem nim nie puściła Borysowi dyskretnie oczka, obróciła się na pięcie zamachnąwszy się pierzastym boa i ruszyła w kierunku następnego zgromadzenia. Nie znosiła dymu papierosowego, mężczyzna nie urzekł ją porywającą historią ani nie zaproponował żadnego napoju, jedynie towarzystwo Richerlieu osładzało ten wieczór ale nie tak mocno, jak jedna z egzotycznych, azjatyckich buziek wychwycona w tłumie, na uboczu. Jeszcze nie tak dawno sama była na jej miejscu, dlatego nie zastanawiała się ani chwilę nad słusznością swoich działań, odważnie do niej podchodząc. - Przepraszam, ale czy żeby wystroić się w tę etolę, musiałaś zabić wielkiego niedźwiedzia z samego serca Syberii? - Zanim przystanęła tuż przy niej zebrała się w sobie i zagaiła, wystarczająco głośno, ażeby usłyszała spomiędzy puszczanych starych piosenek. - Wydaje się być ciężka. - Wtrąciła raz jeszcze nim nie wyciągnęła w jej kierunku ręki, tym samym decydując się, na zagranie poniżej pasa bo nie było to zjawisko często spotykane, żeby tak dziewczyna dziewczynę... - Nie chciałabyś zatańczyć? - Zażartowała, co można było wywnioskować po tym że ukłoniła się nawet lekko, jak gdyby wcieliła się w młodziaka na swoich pierwszych baletach, a szeroki uśmiech wkradł się na moment, na jej wargi. - Szkoda by było, gdybyś musiała podpierać cały wieczór ściany, jak... jak ja! - Upewniła ją w tym, że również zaliczała się do grona samotnych panienek szukających tego wieczoru odważnego księcia, albo jakiegoś wyjątkowo upartego osła, który stanąłby na rzęsach, byleby tylko dowiedzieć się jak ma na imię. Fayette zajęta towarzystwem nieco zbyt powściągliwego Borisa miała, o ile ją to zainteresowało czas, żeby dokładnie przyjrzeć się zagraniom Irène. Azjatka zaś jeszcze nieświadoma tego, że trafiła na kogoś próbującego zebrać większe kobiece grono, do cieszących oczy podrygów rodem z Nocy Celtyckiej, o której tyle się nasłuchała mogła osobiście przekonać się, że zainteresowana Ouvrard szybko się nie poddaje.
- Ach tak, czyli z bycia psem na baby się nie wyrasta - skomentował i próbował wyglądać przy tym na oburzonego, ale nie do końca mu to wyszło, bo nie udało mu się powstrzymać śmiechu; wizja Fillina jako podstarzałego, nostalgicznego wąsacza uganiającego się za młodymi pannami na potańcówce była równie zabawna co jego zadziorna riposta. Po jego kolejnej uwadze powiódł wzrokiem po okolicy, by wreszcie napotkać postać pięknej Perpetuy, na którą zapatrzył się chwilę nieco nieprzytomnym wzrokiem - Ona zawsze była... powabna... ale przy tym nieosiągalna. Za to teraz... no... - odparł nie do końca składnie, końcówkę zdania zamieniając na znaczące spojrzenie posłane koledze, który już kombinował, już do niej machał, żeby zwrócić swoją uwagę. Niemożliwy typ. Nawet nauczycielce nie odpuści, chociaż akurat w tym przypadku ani trochę go nie oceniał, bo sam by poszedł za Perpetuą na koniec świata i jeszcze dalej, bo roztaczała wokół siebie jakiś niesamowity urok. Wzdychania do pięknej profesorki nie trwały jednak długo, bo zaraz udali się do baru, przy którym stała już dwójka dżentelmenów w podobnym wieku co oni. Fillin od razu zaczął swoją gadkę, popisując się przy okazji wiedzą na temat trunków, bo ten skurwol jakimś cudem zawsze wiedział, co i do kogo zagadać, żeby rozmowa się kleiła. Pozwolił mu więc jak zwykle zagrać pierwsze skrzypce, a sam zerkał na rozmówców znad jego ramienia i przysłuchiwał się słowom przyjaciela, który już stwarzał im nowe osobowości; skrzywił się mimowolnie na dźwięk imienia, które wybrał sobie towarzysz i które należało też do jego starego, który jak wiemy, był starym capem i zakałą rodziny, słysząc zaś dźwięczne Donnchadh prawie się zaśmiał, ale udało mu się jakoś zamaskować to zwykłym, uprzejmym uśmiechem. Słuchał i nie dowierzał, że Fillin zrobił z niego swojego kierowcę z urazem mózgu, nie dowierzał, ale wcale się nie zdenerwował, bo tak: młody Boyd był głupi i pewnie strasznie by się wściekł, że został potraktowany taką mało prestiżową funkcją w tym wyimaginowanym świecie, przecież on powinien być KIMŚ, stary Boyd tymczasem miał to w dupie, bo żadna praca nie hańbi i jeśli tylko Fillin miał poczuć się lepiej, kreując się na ważniaka przy tych facetach, to czemu nie. On może być jego gorylem, nawet półgłówkiem. Sam nie potrafił kłamać, więc pewnie zapomniałby języka w gębie, gdyby to on musiał wymyślić im jakąkolwiek historię i spaliłby całą akcję. Pokiwał głową, potwierdzając tym samym wersję przyjaciela. - Witam panów - przywitał się, wymieniając z nimi uścisk dłoni i przez ułamek sekundy przyszło mu do głowy, żeby odwdzięczyć się Fillinowi jakąś wzmianką o tym, że kolega w wypadku stracił oba jądra albo coś równie druzgoczącego, szybko jednak rozsądek wziął górę i doszedł do wniosku, że to nie jest najlepsza anegdota na zapoznanie z panami na potańcówce, poza tym nie chciał rujnować zabawy Fillinowi. Może rzeczywiście uda mu się kogoś dziś poderwać? - Poleje pani czegoś dobrego - poprosił mimochodem staruszkę obsługującą bar z alkoholami i nieco bezwiednie odebrał od niej szklaneczkę, słuchając bardziej słów kolegi. Zwracał on uwagę na stroje rozmowców, które rzeczywiście były równie barwne co jego samego - w tym trio to Fillin wyglądał nie na miejscu. - Ha! Wyglądasz przy nas jak stary nudziarz - powiedział, uśmiechając się do nieznajomych i uniósł w ich stronę szklankę z alkoholem jak na toast ku czci idiotycznych garniturów - Klawe biodrówki - skomplementował nonszalanckiego blondyna, i normalnie by w życiu nie użył tak frajerskiego przymiotnika, ale nagle wydało mu się, że to doskonałe słowo, takie nowoczesne i młodzieżowe; gdy zaś łyknął swojego napoju, zorientował się, że to miód, o którym wspominał znajomy dystrybutor alkoholi - O, wygląda na to że pijemy to samo. Odwagi nigdy za wiele - skomentował żartobliwie w stronę drugiego faceta, którego przed skutkami picia tego trunku przestrzegał Fillin (Benedict?). - Słyszałem, że to szkoła organizuje potańcówkę... Panowie z grona pedagogicznego? - zagaił ich jeszcze, chociaż doskonale wiedział, że wcale nie, bo przecież tacy przystojni nauczyciele nie uszliby jego uwadze.
wygląd Levi Masoet a do tego biodrówki, koszula w geometryczne wzory, nieco rozpięta, krawat włożony do kieszeni Napój3gorący Miód Barseka. Czujesz znaczący przypływ odwagi... Przez najbliższe dwa posty (bieżący i kolejny) robisz rzeczy śmielsze, niż byś się spodziewał! Pamiętaj, jeśli piłeś ten trunek - jego spożycie może wywołać interesujące konsekwencje później…
Spojrzała na kuzynkę i spróbowała się nie zaśmiać. Mało obserwowała rówieśników? A może to przez to, że dopiero niedawno dołączyła do swojej drużyny, a Lou jeszcze w Riverside grała i widziała chłopaków w trakcie przebierania się i dostosowywania wszystkich części ciała do ubrania… W każdym razie rozbawienie błyszczało w ciemnych oczach Lou. - Ręką, a jak? - mruknęła cicho, odwracając się tak, żeby nikt ich nie widział i wykonując krótki gest w ramach prezentacji. - Ej, ale jak będzie trzeba lecieć… Na stronę… Idziesz ze mną - dodała jeszcze z pełną powagą w spojrzeniu. Może teorię dotyczącą budowy i zachowania męskiego ciała znała, ale nie znaczyło to, że czuła się komfortowo z myślą, że sama nim jest i ma… Och. No zwyczajnie nie chciała wyjść z zalanymi spodniami z toalety. Podeszły do odpowiedniego stoiska, dostała swoje piwo, z którego upiła łyk i już miała zachwalać je Vicorii, gdy obcy mężczyzna nagle wyjaśnił jej, co pije. Pan? A tak, właśnie, pan. Pora była pozwolić francuskiemu akcentowi działać i nie próbować go kryć, jak zazwyczaj. - Widać mam dziś wyjątkowe szczęście, żeby nie tylko próbować coś pić w ciemno, ale od razu poznać nazwę oraz efekty napoju i choć odwagi mi nie potrzeba… Trudno odmówić wyśpienitego trunku. Chcesz też? - odparła, spoglądając na koniec na swoją, a raczej swojego towarzysza. Viks mogłoby się trochę odwagi przydać, sądząc po jej wielkiej chęci przyjścia w takim stanie na imprezę. Uścisnęła pewnie wyciągniętą dłoń, starając się zapamiętać imiona. Benedict było całkiem proste, ale to drugie… - Louis. Jesteście panowie z Irlandii? - spytała, przesuwając spojrzenie od wąsatego do drugiego. No proszę… Wolną dłoń uniosła na moment do twarzy, aby przeciągnąć nią po brodzie, ze zdumieniem odkrywając, że sama ma zarost, a właśnie w milczeniu podziwiała brodę wyższego z nowoprzybyłych. Zaśmiała się radośnie na komentarz dotyczący ubrań. - Garnitur, stara klasyka, ale nasze spodnie przynajmniej w dość… Mało wygodny sposób, podkreślają niektóre atuty - odparła, uśmiechając się półgębkiem i upijając kolejny łyk miodu, a spojrzenie mimowolnie powędrowało w okolice bioder zarówno Viks, jak i Toma. - Z taką dawką nie wiadomo, co może przynieść noc - dodała ciszej, kiedy ów mężczyzna przyznał, że piją to samo. Wyglądał znajomo, coś w spojrzeniu, coś w akcencie… NIestety szybko padło pytanie, które mogło zacząć ich spokojne spadanie na dno przepaści i wydanie się ze swoim prawdziwym ja. Starając się zachować twarz, co znacznie ułatwiał miód, uniosła brew w udawanym zaskoczeniu, spoglądając to na jednego, to an drugiego z nowych towarzyszy. - A wyglądamy na profesorów? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, uśmiechając się kącikiem ust. Nie widziała właściwie, jak wygląda, nie miała okazji tego sprawdzić, poza faktem, że jest mężczyzną. Jak oni się zachowywali? Jak rozmawiali? Grunt to pilnować końcówek. No i lepiej odbijać zainteresowanie na rozmówców. Nigdy nie wiadomo, kogo można tu spotkać. Znów nie mogła pozbyć się wrażenie, że ta dwójka wyglądała znajomo, a przynajmniej kogoś przypominali, ale doprawdy, było tu tak wiele osób! Co jeśli pracowali w tutejszych knajpach i znali całe grono? Nie było sensu udawać. Zerknęła na Victorię, licząc na to, że dziewczyna nie zacznie się nagle tłumaczyć.
Kostium:2 [*] Ubiór: av pic rel + biodrówki czarne i krawat
Nie mógł się nie uśmiechnąć lekko w kierunku Walsha, kiedy ten rozpylał wokół optymistyczną aurę. Co prawda nieco się denerwował tym, co zastanie na miejscu, a i poznanie się Joshuy i Éléonore mogło zakończyć się w najlepszym wypadku tragicznie, ale jakoś starał się o tym nie myśleć. Przynajmniej do czasu, kiedy w istocie staną wszyscy twarzą w twarz i nastąpi ten niezręczny moment, kiedy trzeba będzie się przywitać. Może zrobi szybką akcję i zabierze dziewczynę czym prędzej na parkiet? Chyba i tak chciała przywitać się z organizatorką imprezy, znajomą matki przez którą w sumie miał tutaj dzisiaj być… nie, nie było szans. Wiedział doskonale, że jak tylko złapie okazję, to jego przyjaciel zadziała jak burza i nawet nie da mu szansy na reakcję. Pozostało mu tylko bezradnie rozłożyć ręce, ewentualnie rzucić w niego jęzlep, względnie bombardę. - Oczywiście, że nie. Dopóki przymkniesz jadaczkę. – mruknął, wkładając ręce do kieszeni czarnych spodni i kopiąc jeden z kamyczków, który akurat podszedł mu pod but. To nie była randka. Przecież to ona go zaprosiła i w ogóle…i w sumie musiała tu iść, a on miał jej tylko potowarzyszyć, tak? Ot, cała historia. Żadnego drugiego dnia… facet i kobieta… na imprezie… razem… to normalne, prawda? Teleportowanie się na miejsce bardzo szybko dało mu odczuć zmianę w postaci innego ubrania. Przede wszystkim poczuł dziwny uścisk w biodrach i o ile ich kolor się nie zmienił, tak jego spodnie były teraz zdecydowanie bardziej… obcisłe u góry i luźne u dołu… co do kurwy. Czarna koszula również przybrała nieco inny kształt, a zamiast jednolitego, ciemnego koloru pojawiły się na niej różnorakie kwiatowe, acz zgrabne wzory. Przeczesał palcami dużo krótsze niż zwykle włosy. - Cudownie. – cynizm wylewał się z niego tak mocno, że można było zbierać go do wiaderka. – Czemu nie mogłem dostać garnituru. – prychnął, unosząc nogę do góry i przyglądając się luźnym nogawkom od dolnej części garderoby. To nie fair, że chłopakom przypadły w udziale dużo bardziej poważne stroje niż jego… dobrze, że chociaż ubrał się na dość ciemny kolor i ten zbytnio się nie zmienił. Jakby miał paradować w oczorypnych kolorach, to chyba by się pochlastał. Poczuł, że na jego szyi wiąże się krawat, natomiast marynarki zdołał jakimś cudem uniknąć. I całe szczęście, bo już teraz było mu cholernie gorąco. Sam nie wiedział czy z powodu temperatury czy nachodzącego go, prozaicznego stresu. Przyglądanie się ubraniom sprawiło, że nawet nie zauważył czy stało się coś, że Christopher ich opuścił. Zmrużył lekko oczy, ale nie miał zamiaru go zatrzymywać. W końcu ten był dorosłym człowiekiem, a najwyraźniej zaproszenie od Perpetuy to zobowiązywało. On sam powinien znaleźć Éléonore, o ile w ogóle już tutaj była. Na tę myśl serce zabiło mu nieco szybciej. Rozejrzał się wokół, próbując skupić się na znajomej sylwetce, ale jego poszukiwania z miejsca zakończyły się fiaskiem. Poza tym ktoś do nich podszedł. Zerknął na nowoprzybyłą dziewczynę i korzystając z okazji, że na niego nie patrzyła zerknął wymownie na Joshuę. I to Ty się czepialeś mnie odnośnie studentek? Miał ochotę prychnąć. Jeśli się takowe pojawiły – to dopełnił wszelkich formalności powitalnych – po czym najzwyczajniej w świecie przeprosił ich na chwilę rzucając dodatkowo krótkie zaraz wracam, bo w końcu dostrzegł osobę, na której zależało mu najbardziej tego wieczoru. - Przepraszam, Pani tu tak sama? Mogę dołączyć? – choć z początku był dość poważny, to po chwili uśmiechnął się lekko i wyciągnął w jej kierunku dłoń, pomagając podnieść się z zapewne niewygodnego kołka. – Pięknie wyglądasz. – dodał, nie odrywając wzroku od jej oczu, jedynie wcześniej pobieżnie przyglądając się jak była ubrana. Na pewno skromnie, jeśli chodziło o ilość materiału. Acz nie można było odmówić uroku temu strojowi. I jej samej.
STRÓJ: lata 20' - sukienka pełna złotych frędzli i cekinów, magicznie pojawił się także sznur pereł i szal boa
...W ostatnim czasie wiele działo się w Dolinie Godryka. Wcześniej zdarzało jej się narzekać na nudę, monotonnie, zaczynała tęsknić za szalonymi studenckimi latami i dusić się w życiu pełnym schematów. A teraz? Cóż, nie mogła wręcz nadążyć za tym wszystkim. I chyba chodziło nie tylko o liczne atrakcje czy festiwale przesycone magią... ...Siedząc i czekając, miała wiele czasu, by rozejrzeć się po podwórzu. Urokliwe miejsce szybko ją oczarowało, zarówno w przenośnym tego słowa znaczeniu, co i w tym dosłownym. Bo czy przyszła na imprezę właśnie w takiej kreacji, jaką teraz miała na sobie? Absolutnie! Ale zdążyła już dostrzec, że zaklęta bramka atakowała każdego, kto przez nią przechodził. Siedziała więc i uśmiechała się sama do siebie, ale tym razem wiedziała, że to po prostu jej dobry humor, a nie dziwne pradawne czary-mary wielkiego drzewa. Zlokalizowała miejsce z napojami i jedzeniem, przypatrywała się tańczącym parom i próbowała dopatrzyć się w tym tłumie swojego brata (@Elijah J. Swansea), bo wiedziała, że przyjdzie na potańcówkę z rudowłosą dziewczyną, z którą ostatnio spędzał tak wiele czasu. Chciała ją w końcu poznać. Usiłowała też doszukać się organizatorki, @Perpetua Whitehorn, bo przecież matka ją zabije, jeśli nie przekaże w jej imieniu pozdrowień i podziękowań za zaproszenie. I gdy tak siedziała, rozglądając się, to nagle... ...Zjawił się i on. Zadrżała, choć z pewnością było to pozytywne uczucie. Uśmiech na jej twarzy poszerzył się, ale czuła wewnątrz odrobinę niepokoju i była... zestresowana? Tylko czym? Przecież sama go zaprosiła. I chciała, żeby tu był. Z nią. - Już nie sama. - podała mu rękę i podniosła się. Mięśnie zdążyły jej już nieco zesztywnieć i czuła ogromną ulgę, że w końcu wstała. Tak niewiele trzeba, by uszczęśliwić kobietę... - Dziękuję. Ty też wyglądasz... nietuzinkowo. - dodała, spoglądając na jego wyczarowany outfit, zatrzymując wzrok odrobinę dłużej na spodniach. ...Przez chwilę miała ogromną ochotę przywitać się z nim żywiej, pokusić się o jakiś niewinny pocałunek, ale coś ją powstrzymało. Zamiast tego patrzyła na niego z niezmiennym uśmiechem, zastanawiając się gorączkowo, co powinna dalej powiedzieć. I w pewnym momencie zbawienie przyszło samo. Wystarczyło wychylić się za alexowe ramię. - Bianca? - zawołała w stronę swojej znajomej, której towarzyszył nieznajomy mężczyzna. Zachowanie Swansea było trochę nieuprzejme w stosunku do Alexandra, ale była zbyt zaskoczona i uradowana obecnością Bianci. ...Przecież mogliby chwilę porozmawiać we czwórkę, prawda?
Victoria miała wrażenie, że umrze wkrótce z zażenowania, przynajmniej takie odnosiła wrażenie, ale im dalej paradowała w tym ciele, tym bardziej jakoś się uspokajała. Jakby jej umysł powoli, krok za krokiem, dostosowywał się do całkowicie nowej sytuacji, a może do nowego wieku, jakim została przypadkiem obdarzona. Nadal niesamowicie bawiło ją to, że nagle stała się mężczyzną, pewne kwestie ją żenowały, a kiedy kuzynka pokazała jej, co właściwie ma zrobić, parsknęła pod nosem, bo mimo wszystko to było co najmniej absurdalne. Spróbowała jednak dostosować się do jej rady, a później wszystko jakby stało się wygodniejsze i co za tym idzie, o wiele prostsze, co bardzo jej pasowało. I pewnie nawet dałaby radę, gdyby nie to, że nagle zostały zaczepione przez dwójkę nieznanych im mężczyzn. Albo znanych? Zmarszczyła lekko brwi, przyglądając się z uwagą rzekomemu Benedictowi i Tomowi, których wygląd z kimś jej się niesamowicie mocno kojarzył. Zaraz jednak uśmiechnęła się lekko, kącikiem ust, wysłuchując całej tej historii, po czym zerknęła na swoją towarzyszkę, kiedy ta zapytała, czy nie chce się napić. - Don. Właściwie to Gordon, ale to tak potworne imię, że wolę go nie używać - rzuciła, kręcąc przy okazji głową i w ten sposób witając się z nieznajomymi-znajomymi. Im dłużej słuchała tego wszystkiego, im bardziej jej to podpadało, tym bardziej była pewna, że ma przed sobą nikogo innego, jak Fillina z Boydem. Nie dość, że odpowiadaliby mniej więcej aparycjom swoim młodszym wersjom, to jeszcze na dokładkę wyglądali podobnie, koncentrowali się na kwestiach irlandzkich i... skądś musieli wiedzieć o tej potańcówce. Zaraz jednak parsknęła na uwagę Lou, bo to już przechodziło ludzkie pojęcie. Czy ona właśnie zamierzała ich podrywać? Szturchnęła kuzynkę dość znacząco, jakby chciała jej powiedzieć, żeby może założyła okulary i lepiej przyjrzała się tym zakazanym gębom, ale żeby nie było, że odstawia tutaj jakieś nastoletnie bzdury, rzuciła: - Co z tym piciem? - jakby oczekiwała, że to właśnie jej towarzyszka poda jej jakąś szklankę, kufel, czy co tam właściwie było. Mrugnęła do Toma, nim się opanowała, kiedy ten rzucił hasło o biodrówkach, przy czym wsunęła kciuki w szlufki spodni, imitując tym samym nieco zachowanie kowboi, co jeszcze bardziej ją ubawiło. Czuła się przy tym wszystkim kimś zupełnie innym. - Na pewno komuś się to spodoba! - rzuciła zaczepnie, po czym zaśmiała się na pytanie Toma. Nie wiedziała, co takiego dokładnie ją w tym ubawiło, ale odnosiła wrażenie, że faktycznie zaczyna myśleć zdecydowanie inaczej, co jednocześnie było dziwnie frustrujące i motywujące, bo może była w stanie dostosować się do nowej postaci, nowej osoby, którą się stawała. Nie wiedziała tylko za bardzo jak i co dokłądnie bierze w niej górę, bo nie znała tej wersji siebie. - Profesorem? O Merlinie, ale to byłoby nudne życie, ani odrobiny nieoczekiwanego, ani trochę niebezpieczeństwa i codziennie oglądanie tych samych dzieciaków - odparła na to i machnęła ręką, po czym potarła kark, jednocześnie nieco się rozciągając.
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zaśmiał się jedynie na komentarz przyjaciela. No tak, gadulstwo potrafiło przysporzyć problemów, choć nie zawsze jemu bezpośrednio. Jak się przed chwilą okazało, zdołał na głos powiedzieć coś, co nie spodobało się Chrisowi, czy raczej coś, co miało być tajemnicą. Nie rozumiał dlaczego, ale nie zamierzał teraz o to dopytywać. Może kiedy indziej, jeśli nie zdążą się posprzeczać w międzyczasie, a mieli do tego wyjątkowe szczęście. Właściwie miał już sobie odpuszczać, ale dodatkowa praca dla Gringotta wszystko zmieniła. Tak jak pojawienie się na zabawie zmieniło nagle ich ubrania. Garnitur leżał wyjątkowo dobrze i czuł się w nim jak gangster, więc jedynie wsunął dłonie w kieszenie spodni, uśmiechając się zawadiacko. Idealny strój do humoru, jaki mu towarzyszył. Spojrzał na Chrisa, który także został przyozdobiony garniturem i musiał powiedzieć, że dobrze w nim wyglądał. Właściwie nie było tajemnicą, że w takim stroju każdy wyglądał dobrze, ale o tym nie trzeba było mówić głośno. Liczył na to, że złapie wzrokiem spojrzenie gajowego, jednak tak się nie stało, więc odwrócił się do Alexa i aż zagwizdał cicho. - Alex, nie marudź. Pasuje ci ta koszula, co nie Chris? - rzucił radosnym tonem, odwracając się w stronę, gdzie jeszcze przed chwilą stał O'Connor, a widząc, jak ten odchodzi, na moment sposępniał. O co chodziło? Przecież mogli wspólnie pójść do Perpetuy. Zacisnął nieco mocniej szczęki, wypuszczając powoli powietrze. Co tu dużo mówić, poczuł się raczej kiepsko i nie miało znaczenia, że był umówiony z Biancą. Odchrząknął, wracając spojrzeniem do przyjaciela, gdy usłyszał obok siebie kobiecy, znany mu, głos. Spojrzał w stronę Bianci, uśmiechając się do niej czarująco, żeby już po chwili spojrzenie błysnęło mu uznaniem, gdy tylko dostrzegł jej kreację. Zdecydowanie potrafił doceniać piękno innych, a błagam, jej strój był obłędny. Szczególnie przyciągające spojrzenie były jej korale, ale prędko wrócił do oczu dziewczyny. - Bianca! Najważniejsze, że nie musiałaś na mnie czekać, bo tego nie mógłbym sobie wybaczyć - zaśmiał się, po czym przedstawił Alexa, jednocześnie kręcąc mu lekko głową. Nie kręcę z nią, to znajoma tylko. Brakowało, żeby mu jeszcze hipokryzję zarzucił! No i nie miało znaczenia, że nie tak dawno... No dobrze, nie było sensu myśleć o tym, co było, a nie jest. Chwilę spoglądał za przyjacielem, gdy ten odchodził, aby zapamiętać, w jakim kierunku idzie. Postanowił tak łatwo nie dać się spławić i poznać słynną Swansea. - Przepraszam, zaglądam za nim, bo już na Celtyckiej Nocy mnie zostawił, a nie chciałbym, żeby się wykręcił... Wyglądasz pięknie w tej sukni... To są lata... trzydzieste? Nie jestem w tym dobry, ale chyba mamy stroje z tego samego okresu - odezwał się znów do blondynki, kładąc ostrożnie dłoń na jej łopatkach, drugim ramieniem zapraszając do powolnego spaceru śladem Alexa. Będzie go śledzić, choćby miał brać ze sobą Biancę. - Może napijemy się czegoś, zanim porwiesz mnie do obiecanego tańca? - spytał, ale w tej chwili dobiegło go wołanie jego partnerki wieczoru. Spojrzał w stronę, z której dobiegało nawoływanie i nagle uśmiechnął się jeszcze szerzej, ruszając ku przyjacielowi i Swansea. Ach, nie ma to jak żeńskie znajomości. Ciekawe, czy są w tym samym wieku... - Alex, więc to tu uciekłeś - rzucił, unosząc lekko brew, patrząc na przyjaciela spojrzeniem, które mówiło jasno, że nie odpuści teraz i nie da się przegonić. Po chwili przeniósł jednak spojrzenie na kobietę, uśmiechając się równie czarująco, co do Bianci. - Więc to ty musisz być tą z rodu Swansea, która posiadła moc namawiania mojego przyjaciela na imprezy, a wiem, że nie jest to proste. Joshua Walsh, ale wolę, gdy mówi się do mnie Josh - odezwał się, wyciągając dłoń ku kobiecie. Z bliska dostrzegał uderzające podobieństwo do kapitana Krukonów. Czuł się w tej chwili tak, jakby wygrał na loterii, choć do szczęścia brakowało Chrisa obok. Ten jednakże rozmawiał z Perpetuą, więc nie było potrzeby mu przeszkadzać. Szkoda. Wrócił myślami do swojego towarzystwa, postanawiając zrobić jeszcze coś, co ułatwi zatrzymanie Alexa ze swoją randkę przy nich, aż nie pozna dobrze kobiety. Napoje. Przeprosił więc uprzejmie towarzystwo i sam skierował się do odpowiedniego stoiska, gdzie poprosił, na chybił trafił, o trzy trunki oraz jedną pustą szklankę. Kiedy wszystko było gotowe, wrócił do towarzystwa, uśmiechając się promiennie. Koniec szarmancji, pora być znów sobą. - Przyniosłem nam napoje, ale nie wiem, co to jest, więc możecie wybierać. Alex, tobie nie brałem, bo i tak nie czujesz różnicy, więc uzupełnij sobie szklankę wodą i też pij z nami - odezwał się, mrugając zaczepnie do przyjaciela i wystawiając szklanki przed siebie, aby kobiety mogły wybrać, które wolą. Zupełnie nie zwrócił uwagi na to, że właściwie poniekąd wydał jedną z dziwnych cech przyjaciela, dotyczącą odczuwania smaku. Cóż, jeśli miała to być tajemnica, powinien to zaznaczyć, prawda? Teraz pozostało jedynie uśmiechać się i cieszyć z nocy.
Nie wiedziała czego się spodziewać po tym wydarzeniu, ani kim byli znajomi Joshuy, o których wspominał w liście. Z tego też względu znalazła tylko jego, nie mając pojęcia, że na potańcówce znajdą się również inni jej znajomi tacy jak Éléonore – naprawdę nie miała pojęcia, choć musiała przyznać, że to całkiem głupie, że o tym nie pomyślała. Niemniej jednak uśmiechnęła się do Josha, by zaraz potem skierować ten uśmiech do nieznajomego mężczyzny o niezwykle jasnych tęczówkach, którego przedstawił jej Walsh i któremu skinęła głową gdy sama się przedstawiała. Mężczyzna ten, o imieniu Alexander jak już się zdążyła dowiedzieć, szybko się jednak oddalił, a ona przez ułamek sekundy wodziła za nim wzrokiem, by po chwili wrócić swoimi zielonymi tęczówkami do Josha. – Nie ma sprawy – pokręciła głową i machnęła ręką, nie musiał jej przepraszać. – Oh, dziękuję. Co prawda zanim tutaj weszłam wyglądałam całkiem inaczej, ale tak też może być – zaśmiała się, przypominając sobie swoje własne zaskoczenie, kiedy objął ją czar na wejściu, nie żałowała. Zerknęła jeszcze w dół na swoją kreację i zmarszczyła brwi. – Chyba dwudzieste, tak mi się wydaje, ale mogę się totalnie mylić. – wzruszyła ramionami, ponieważ były to wyłącznie jej domysły. Była jednak przekonana, podobnie jak Walsh, że ich stroje należały do tego samego przedziału czasowego. Przeznaczenie? Prychnęła jednak w duchu, nie wierzyła w przeznaczenie, pod tym względem stąpała niebywale twardo po ziemi, nawet nieco zbyt twardo. Nie miała nic przeciwko prowadzeniu przez mężczyznę, podążała za nim w kierunku, który wybrał, lekko bawiąc się palcami długim sznurem korali, które definitywnie mogłyby nie znikać z jej szyi w momencie opuszczenia tego miejsca. Skinęła głową na pytanie o napoje, kierując się w ich stronę, kiedy to usłyszała znajomy głos. Obróciła się w tamtym kierunku i uniosła kąciki swoich ust wysoko w górę. Jasne, że tu była, jakże mogła nie napisać w tej sprawie do Élé? Strzeliła sobie mentalnego liścia i skierowała się w stronę swojej znajomej, zupełnie zapominając o napojach. – Słodki Merlinie, oczywiście, że tutaj jesteś! – zawołała i gdy tylko znalazła się dostatecznie blisko, objęła kobietę w geście przywitania, wprost emanując blaskiem radości. Cieszyła się, że była w tym miejscu, mogąc kompletnie odpocząć od dnia codziennego. Widząc przy niej Alexandra, którego poznała przed kilkoma minutami, doszła do wniosku, że świat chyba rzeczywiście był mały, albo była właśnie świadkiem niebywałego zbiegu okoliczności. – Muszę ze smutkiem uznać, że nikt więcej nie ma szans na tytuł królowej tego dancingu. – zaśmiała się do Éléonore, kiedy Joshua poszedł po napoje. Bądźmy szczerzy, kto mógł się równać z tancerką? Cóż, na pewno nie Bianca, bo chociaż radziła sobie całkiem nieźle, to zdecydowanie posiadała inne talenty. Wzięła jedną szklankę z dłoni Walsha i spojrzała na trunek nieco niepewnie, widząc jak dymi. Już nie raz i nie dwa przekonała się jak zwodnicze są drinki czarodziejów. Zerknęła na resztę towarzystwa, w którym się znajdowała i wzruszywszy delikatnie ramionami z odwagą godną Gryfonki upiła łyka z dymiącego kufla. Jeśli poczuła się zaskoczona zmianą stroju, to jej zdziwienie sięgało już kosmosu, gdy tylko po upiciu ze szkła jej nos zaczął… dymić. – O cholera – powiedziała niezbyt elokwentnie i z iskrami absolutnego rozbawienia w oczach, spojrzała na swoich towarzyszy. – Nie jestem pewna czy zabić cię teraz czy później, Josh. – powiedziała, próbując łapać parę buchającą jej z nosa wolną dłonią, w której nie trzymała kufla, jednak cóż, zupełnie bez skutku.
Sam nie wiedział co za magia sprawiała, że kiedy na nią spojrzał to choć jednocześnie gdzieś bardzo głęboko wciąż miał pewne wątpliwości, to z drugiej strony te wszystkie powierzchowne troski znikały z jego życia jak za pstryknięciem palcami. Widząc jej uśmiech sam nie mógł nie unieść kącików ust do góry, bo też, dlaczego miał tego nie robić? Jej obecność sprawiała mu radość i chyba nie musiał się tego wstydzić, ani tego – jak to zwykle emocje miał w zwyczaju – ukrywać. A przynajmniej nie teraz, kiedy choć nadal mieli pewne obawy, to jednak ich znajomość trochę bardziej ewoluowała i z całą stanowczością można było powiedzieć, że nie są zwyczajnymi znajomymi. - Bez komentarza. – koszulę mógł zdzierżyć, ale jego białe oczy zdecydowanie mówiły, że woli pominąć temat dolnej części garderoby. Miał ochotę utłuc jak gotowane ziemniaki osobę, która to wymyśliła. A taki miał elegancki strój… uch. Nienawidził jak coś szło nie po jego myśli, a kto by pomyślał, że miał być to dopiero początek pasma niespodzianek sytuacyjnych, spadających na niego jak domino – każda kolejna gorsza. W zasadzie chciał już coś powiedzieć, być może zaproponować aby podeszli do jego przyjaciela (i tak Joshua miał mu nie odpuścić) i jego partnerki dzisiejszego wieczoru, ale – co zauważył z lekkim szokiem – Éléonore najwyraźniej go wyprzedziła rozpoznając ową dziewczynę…kobiety. Wspaniale. To był ten moment, w którym sobie uświadomił jak bardzo nienawidzi powiedzenia „jaki ten świat mały!” i nie wiedział dlaczego ludzie przyjmowali je z aż takim entuzmazmem. Westchnął i ruszył za nią z powrotem ku tamtej dwójce. Był aż za spokojny, wiedząc co się zbliża. Nieubłaganie. - Wyolbrzymienie. – mruknął na słowa przyjaciela o ucieczce i uniósł brwi, kiedy ten kontynuował rozsiewanie swojego uroku osobistego z lekką domieszką kompromitowania go publicznie. W ciszy zaczekał do końca pierwszej części, ale okazało się, że nie było tak źle. Cóż, chyba nie doceniał własnego kumpla, jeśli chodziło o jego zachowanie w momentach, którym Alexowi po prostu… no szczerze mówiąc zależało. Zmrużył jednak oczy, kiedy ten zniknął w celu znalezienia im czegoś do picia i choć nie aprobował tego pomysłu, to wciąż pozostawał w błogiej ciszy szykując się na wyciągnięcie przez Walsha najgorszej artylerii tego wieczoru. Niech dziewczyny nagadają się ze sobą, on nie miał potrzeby odzywania się, zresztą w ramach swojej osobistej wizytówki. Co najwyżej co jakiś czas lekko uśmiechnął się, słysząc ich entuzjazm w temacie wzajemnej obecności na jednym wydarzeniu. Nie można było powiedzieć, że powrót Joshuy nastąpił niespodziewanie, bo widział już z daleka jak podążał ku nim z napojami różnej maści. Czy zważywszy na to, jak zmieniły się ich stroje lub mając na uwadze Celtycką Noc i mleko jaka powinien bać się efektu owych trunków? Nawet bez węchu był przekonany, że nie dość ze były magicznie nacechowane, to jeszcze zapewne miały w sobie alkohol. To jednak nie one zmroziły krew w jego żyłach, a blade oczy przez chwilę zastygły na czterech naczyniach, aby po chwili zwrócić się na Walsha z zabójczo neutralnym spojrzeniem. Przez chwilę nie wiedział co ma ze sobą zrobić mając szczerą nadzieję, że dziewczyny puściły tę uwagę mimo uszu. I trochę mu ulżyło, kiedy w istocie Bianca skupiła się bardziej na efekcie własnego trunku niż na tym co powiedział profesor miotlarstwa. Pytanie tylko co na to Éléonore. - Aż dziw, że nie namawiasz mnie na alkoholizm. – sam nie wiedział, czy powinien tę sytuację ratować czy dać jej się rozwijać. Nie powiedział jej o swoim braku dwóch zmysłów, owszem, ale zwyczajnie nie było ku temu okazji, a on sam nie uznał tej informacji za aż tak istotną. Były ważniejsze rzeczy, prawda? Ciekawsze kwestie do omówienia niż to, że nie czuł smaku czy też nie posiadał węchu. Przez chwilę nawet na nią nie patrzył, dopóki nie upewnił się, że przynajmniej po części zachowuje się choć trochę naturalnie. W końcu jednak, kiedy już sięgnął po puste naczynie i istotnie zwyczajowo napełnił je wodą, jego oczy zwróciły się na jego partnerkę. Tego wieczoru. - Na Twoim miejscu bym tego nie pił. – stwierdził, upijając łyk ze swojej szklanki i delikatnie kiwając na puszczającą parę z nosa Biancę.
STRÓJ: lata 20' - sukienka pełna złotych frędzli i cekinów, magicznie pojawił się także sznur pereł i szal boa Pićko:2
...Starała się nie myśleć o tym wszystkim, co działo się podczas Celtyckiej Nocy i tuż po niej. Postanowiła sobie tego wieczoru, że będzie po prostu cieszyć się chwilą i korzystać z możliwości wytańczenia się. Rozmyślanie i rozwodzenie się nad niektórymi tematami nie wychodziło jej ostatnio na dobre. A więc... carpe diem! ...Zaśmiała się, widząc jego zażenowanie związane z wyczarowanym kostiumem. Powinni już przywyknąć do tego, że każda impreza w Dolinie, mniej lub bardziej, poprzez magię stara się urozmaicić uczestnikom zabawę. No ale jak to tak? Złośliwa bramka raczyła zaatakować nauczyciela Zaklęć? Hańba! Tak... było to w pewnym sensie zabawne. - Stylowe. - uniosła jedną brew ku górze, tłumiąc kolejne parsknięcie śmiechem. Był całkiem uroczy w tym swoim lekkim poirytowaniu. ...Tak, świat był niezwykle mały. O ile mogła się spodziewać obecności Bianci na tak artystycznym wydarzeniu, to jednak nie wpadłaby na to, że będzie ona w parze z przyjacielem Alexandra. Przyjacielem! Czy to nie niesamowite? Do tej pory nie poznała żadnej bliskiej mu osoby, a znali się już jakieś dziesięć miesięcy... Wypomni mu to może później, jeśli będzie ku temu sposobność. A teraz: celebracja chwili, o tak. Podeszła do Bianci i przywitała ją serdecznym uściskiem, uśmiechając się szeroko i ze szczerą radością. - Reprezentuję dzisiaj moją rodzicielkę. Trochę bałam się, że spotkam tutaj same starsze osoby, ale na szczęście się myliłam. - zaśmiała się, przypominając sobie swoje wcześniejsze obawy. Długo zastanawiała się, czy aby na pewno powinna skorzystać z zaproszenia. Wizja tańca jednak przeważyła na decyzji. I może nie tylko? - Wyglądasz nieziemsko. - dodała z zachwytem, spoglądając na kreację malarki, która również odzwierciedlała szykowne lata 20. ...Chwilę potem skierowała swoją uwagę na mężczyznę, który uprzednio zdążył już zakłopotać Voralberga i jednocześnie wywrzeć na niej bardzo pozytywne wrażenie. Prawdziwy czarodziej! Emanował taką energią i wydawał się bardzo sympatyczny. Czy też uczył w Hogwarcie? Czy może był malarzem i stąd znał Biancę? Miała ochotę zadać te wszystkie pytania na raz, ale na szczęście, swoje i zapewne Alexandra, poskromiła wszystkie żądze. - Wygląda na to, że tak, choć czasem przydałoby się użyć zaklęcia Imperiusa. Éléonore Swansea. - uścisnęła dłoń mężczyzny, przedstawiając się gwoli formalności i nie kryjąc zbytnio swojego rozbawienia. Miała wrażenie, że on i Alex są jak ogień i woda. Może właśnie dlatego się przyjaźnią? Odprowadziła Josha wzrokiem, a po chwili spojrzała wymownie na Alexandra. ...Ona była zadowolona z takiego obrotu sprawy. Poznawanie nowych osób sprawiało jej przyjemność, a ostatnio spędzała czas wyłącznie wśród tych samych twarzy. Praca, dom i tak codziennie... Ale jej partner wyglądał, jakby był odrobinę... skrępowany? A może tylko sobie to wmawiała? - Już parokrotnie poplątałam swoje nogi na parkiecie. Nadal masz szansę. - odezwała się do Bianci, machnięciem dłoni sugerując, żeby nie zważała na jej wyćwiczone umiejętności. Poza tym liczyła się dobra zabawa, nawet bujanie się w rytm muzyki (albo wbrew niemu!) było na miejscu. ...Gdy Joshua wrócił z naręczem kubeczków, postanowiła zaryzykować i zadać dość zuchwałe pytanie. Była w dobrym humorze i nie zamierzała się ograniczać, a przy okazji... korciło ją, żeby podręczyć się ciut z Voralbergiem. To jego wina, że sam z siebie nie przedstawił jej Walsha! Gdyby nie Bianca... - Czy to w Hogwarcie jest teraz taka... przystojna kadra? Skąd się znacie? - wzięła jeden z kubeczków i posłała mu zawadiackie spojrzenie. Zanim jednak zdążył odpowiedzieć, do jej styków w mózgu dotarł sens wzmianki o alexowej wodzie. I wszystko nagle stało się jasne... Nagle te dziwne sytuacje i nawyki tworzyły jedną, logiczną całość. Czuła się jak detektyw, który rozwiązał skomplikowaną zagadkę zabójstwa. Po takim czasie... - No tak. Woda lub kwaśny sorbet cytrynowy, co za różnica... - mruknęła z ustami tuż przy rancie swojego kubka. Była jednak pewna, że Alex świetnie to dosłyszał. Świadomie o to zadbała. ...Zanim jednak upiła pierwszy łyk swojego grzańca, spostrzegła efekt napoju, na jaki natrafiła jej koleżanka. Było to całkiem... zabawne? Na pewno ją nie zniechęciło, więc wzruszyła beztrosko ramionami, gdy tylko napotkała wzrok Alexa. - Raz się żyje. Wasze zdrowie! - gorąca ciecz przyjemnie rozgrzała jej odrobinę zmarznięte ciało, bo choć było jej zaskakująco ciepło już wcześniej, to wciąż miała na sobie dość... skąpą sukienkę. Ale to nie jej wina. To wina magicznej bramki. ...I... nic się nie wydarzyło. Ot, przyjemny, smaczny grzaniec. Z chęcią poczęstowałaby Voralberga, ale przecież... nie miał smaku. Jakie jeszcze tajemnice wyjdą na jaw tego wieczoru?
napój3 - gorący Miód Barseka. Czujesz znaczący przypływ odwagi... Przez najbliższe dwa posty (bieżący i kolejny) robisz rzeczy śmielsze, niż byś się spodziewał!
Uśmiech nieco porzerzył się na twarzy Josha, gdy dziewczyna zaczęła tłumaczyć zmianę stroju. Coś o tym wiedział! Ale w tej chwili cieszył się, że jego zwykła koszula i spodnie w połączeniu ze skórzaną kurtką zostały zamienione na ten garnitur. - Niezależnie od tego, które to lata, podejrzewam, że nie będziesz narzekać na brak partnerów do tańca, ale oczywiście jeden ze mną obowiązkowo - zaśmiał się, podrzucając zabawnie brwiami. Chciała z nim jeden taniec, więc miała go obiecany tym bardziej, ze to dzięki niej mógł tutaj przyjść. Alex nie powiedziałby, że się wybiera, Chris tak samo, a jego ominęłaby zabawa. Przecież tyle rzeczy mogło tu się dziać! Tak jak uleganie jej urokowi osobistemu, szczególnie gdy bawiła się koralami. Wzrok sam uciekał, na jej dłonie, przywołując wspomnienia pierwszego spotkania, gdy uparcie szukała czegoś w swoich szkicach. Aż chciał o nie spytać, ale wszystkie plany pokrzyżował czyjś głos. Widząc, że jego towarzyszka zna się z randką Alexa, nie mógł się nie uśmiechać szeroko. Nawet mrugnął zaczepnie do przyjaciela, kiedy Éléonore uścisnęła jego rękę. Teraz już ją znam. Już nie uciekniesz, zdawało sie mówić jego spojrzenie i był pewny, że Voralberg to zrozumie. - Przy nim trzeba uważać na zaklęcia i pamiętać o protego - rzucił jeszcze z szerokim uśmiechem, aby po chwili zniknąć po napoje. Brał w ciemno, nie przebierając w możliwościach, nie orientując się za bardzo, z czym wiąże się który napój. Najwyraźniej jednak każdy był inny, bowiem gdy wrócił i przypadkowo wkopał Alexa, okazało się, że raczej każde z nich mogło odczuwać inne efekty. Na komentarz Alexa i jego dziwne spojrzenie nie zareagował, ale bynajmniej nie dlatego, że nie zrozumiał. Jego uwagę odwróciła na moment para buchająca z nosa jego uroczej towarzyszki i groźba, którą wysłała pod jego adresem. - Bianca, wybacz mi, nie chciałem zrobić z ciebie smoka - zaśmiał się, upijając spory łyk swojego piwa. Zdawało mu się, czy usłyszał burknięcie Éléonore? Spojrzał na nią, gdy miała upić swojego napoju, później an Alexa a przyjemnie rozgrzewający miód jedynie dodawał mu odwagi. No przecież nie zaatakuje go Alex przy dziewczynach, prawda? Poza tym dość tego krygowania się. - Alex, to ty jej nie powiedziałeś? Poważnie… Powinna wiedzieć o twoich małych wadach. Wyobraź sobie reakcję reszty rodziny, gdyby się okazało, że nowy przepis nie wyszedł, ty powiedziałeś, że jest dobre, a okazałoby się porażką na jakimś rodzinnym spędzie… Miałbyś połowę szkoły na karku… Wybacz mu Éléonore… Jak będziesz mieć pytania, to wiesz już do kogo się odezwać - odparł szybko, mrugając zaczepnie do dziewczyny, po czym uśmiechnął sie szeroko do przyjaciela. Skoro nie zaprzedał duszy diabłu, to musiał liczyć się z podobnymi konsekwencjami, poza tym… To przecież nie była ważna tajemnica. Josh naprawdę uważał, że o tym Élé powinna wiedzieć. Ponownie upił swojego napoju, przenosząc spojrzenie na dymiącą Biancę i uśmiechnął się do niej lekko. - Jeśli wolisz, możemy się wymienić napojami - zaproponował jej, aby zaraz zaśmiać się cicho, gdy przypomniał sobie o pytaniu zadanym przez Élé, a które niekulturalnie pominął. Spojrzał więc na kobietę, uśmiechając się przepraszająco. - Znamy się od czasów szkolnych, ale użeranie się z młodzieżą bardziej zbliża niż egzaminy. Uczę quidditcha… A Alex dba o moje indywidualne treningi - odpowiedział, nie mogąc powstrzymać się od wytknięcia mężczyźnie ostatniej rozmowy o łydkach. Miał przy tym problem opanować szeroki uśmiech. W trakcie rozmów obserwował nagie ramiona dziewczyn. Éléonore akurat miała Alexa, ale Bianca… - Nie jest ci chłodno? Dać ci marynarkę? - spytał, lekkim tonem, czując, że akurat jemu robi się wyjątkowo gorąco od napoju. Poprawił kapelusz na głowie, rozglądając się w poszukiwaniu Chrisa. - Co do przystojnej kadry… Był z nami jeszcze gajowy, ale postanowił nas zostawić i zniknął w tłumie - dodał, wracając uwagą do towarzystwa. Spojrzał na Alexa i ponownie uśmiechnął się szeroko. No weź się uśmiechnij też!
Nie sądziła, że luźna propozycja pójścia na tę potańcówkę w ogóle zostanie przez Walsha przyjęta, a już na pewno nie sądziła, że spotka tutaj więcej znajomych, choć wciąż miała ochotę zakopać się pod ziemią za brak zorientowania się, że Éléonore na takim wydarzeniu pasowała niczym klucz do zamka. Chyba nieco zbyt dużo ostatnimi czasy pracowała, chociaż pracowała tyle samo co zawsze. Niemniej jednak to się rozumiało samo przez się i Zakrzewski zdecydowanie powinna nieco zwolnić, bowiem każdy potrzebował paru chwil wytchnienia. Ten wieczór miał być taką chwilą. Szybko więc odepchnęła od siebie myśli o pracy, bo nawet jeśli kochała ją nad życie, to nie mogła przecież tym żyć w każdej sekundzie swojego życia. Jakkolwiek trudne to nie było, a do łatwych zadań nie należało na pewno, to odsunęła się od upartych i natarczywych myśli, skupiając się na tu i teraz, przestając błądzić w zakamarkach własnego umysłu. Uśmiechnęła się do mężczyzny na jego komentarz, nie uszło jej uwadze, że pamiętał o obiecanym tańcu i naprawdę nie zamierzała tego odpuścić. Trochę dlatego, że była zwyczajnie ciekawa jak jego niewątpliwy talent do miotlarska, bo choć na własne oczy nie widziała, to wierzyła na słowo, miał się do perspektywy tańca. Nie była pewna czy to się jakkolwiek łączyło, tak jak jej pasja do malowania. Owszem był artystką, jednak cóż, nie można było wszystkiego aż tak generalizować. – Oh rozumiem, to jak tak, to zdecydowanie powinnaś to wygrać. – odparła do Élé i mrugnęła doń jednym okiem, po czym lekko się uśmiechnęła i ponownie tego wieczoru spuściła wzrok na swój strój, bowiem wciąż musiała sobie przypominać jak wygląda. – Dziękuję ślicznie. – powiedziała, z lekkim rumieńcem na twarzy, choć była pewna, że był on spowodowany bardziej ogólną atmosferą niżeli komplementami, które otrzymywała. Bądź co bądź była przyzwyczajona do wzroku na jej sylwetce i mierzyła się z nimi od lat, niemalże każdego dnia. Krew wili jednak robiła swoje i nieważne jak bardzo chciała temu zaprzeczyć, to nie mogła oponować przed tym, że była widoczna w jej aparycji. Cicho się zaśmiała na uwagę Swansea o jej rzekomej szansie, będąc jednak pewną, że definitywnie jej nie miała. Szczególnie gdy przez dosłownie ułamek sekundy dostrzegła tańczącą Perpetuę. Oh, zdecydowanie nie miała tej szansy. Jednak w tym wieczorze chodziło o zabawę, dobą zabawę, która nie miała nic wspólnego z konkursem tańca. Wyłączyła się na chwilę, wodząc wzrokiem po innych zebranych na podwórku, będąc ciekawą czy dostrzeże jeszcze kogoś znajomego. Wróciła do rzeczywistości w momencie, gdy Josh kończył swój mały wywód, na którym Zakrzewski wcale się nie skupiła, a jednak wciąż starała się „zatamować” lecącą parę z nosa. – Grunt, że nie zieję ogniem. – parsknęła gdzieś w międzyczasie, mając jednak ogromną nadzieję, że efekt nie będzie się utrzymywał przez cały wieczór, albo nawet i dłużej, bo tego nie zniesie. Nie uszło też jej uwadze, że nowo poznany mężczyzna, Alexander, przy Walshu był naprawdę małomówny. Nic jednak z tą myślą nie zrobiła, ot co, zwykłe spostrzeżenie. – Nie ma potrzeby, ale chyba zrezygnuję z dalszego picia. – zaśmiała się i pokręciła głową, para z nosa była już coraz rzadsza. Uśmiechnęła się jeszcze na toast Élé i uważnie się jej przyglądała, a raczej efektowi napoju, który… nie pojawił się. No tak, to Bianca zawsze miała to „szczęście”. Słuchała słów Josha, będąc zafascynowaną faktem, że jakimś cudem Élé okazała się być związana jakąś relacją z Alexandrem, o którą wypyta ją rzecz jasna innym razem, który był przyjacielem, z tego co zrozumiała, Josha, na którego Bianca wpadła tego pamiętnego dnia. Słodki Merlinie, skomplikowane niczym moda na sukces. – Oh… Właściwie to chętnie. – skinęła głową, dopiero po słowach nauczyciela miotlarstwa orientując się, że mimo poprawiającej się pogody wieczory wciąż były chłodne. Przyjęła więc oferowane okrycie, zastanawiając się czy gdyby przyszła w płaszczu, o którym rzecz jasna i tak zapomniała, to również zniknąłby pod wpływem zaklęcia na wejściu. Uniosła wzrok na Joshuę, lekko marszcząc brwi. – Gajowy? Christopher prawda? – zapytała i wzruszyła ramionami. – Miałam okazję go poznać. – dodała jeszcze, przypominając sobie naprawdę ładny rysunek Chrisa, który dostrzegła przy ich pierwszym i ostatnim spotkaniu.
Spragnieni wrażeń? Startujemy z konkursem karaoke! Chętnych zapraszamy na scenę, by spróbowali sił w wylosowanej piosence, niechętni - niech zajmą wygodne miejsca lub śmiało bawią się na parkiecie. Kto pierwszy, ten lepszy! Nasz zespół postara się nie przeszkadzać wykonawcom... Na uzdolnionych wokalistów czekają nagrody!
UWAGA! - Osoby, które korzystały ze stoiska z napojami alkoholowymi i wylosowały trójkę (gorący Miód Barseka) czują w sobie taki przypływ odwagi, że, bez względu na chęci - ruszają na scenę! Życzymy wam powodzenia!
Część I - losowanie piosenki. Podchodzisz do sceny, kontrabasista wyciąga w twoją stronę piękny cylinder. Sięgasz do środka i... co nam dziś zaśpiewasz? Rzuć kostką w odpowiednim temacie, by się dowiedzieć!
Piosenki:
1 - najnowszy przebój Don Lockharto! Musisz znać ten tekst o magii przyjaźni, nawet jeśli wiekiem znacząco odbiegasz od odbiorców młodego muzyka. Grają to wszędzie! 2 - „Do the Hippogriff”! Przebój Fatalnych Jędz zna każdy szanujący się czarodziej! Przypomnij wszystkim swoim głosem lata dziewięćdziesiąte. Tylko nie pomyl tekstu! 3 - w twoim wykonaniu zabrzmi znana piosenka Felix Felicis! Miłosna ballada na pewno złapie wszystkich za serca. Chyba że jesteś mężczyzną - Felix Felicis to przecież girlsband... 4 - Lady Morgana! Tak, to ta oklepana piosenka o budzeniu się rano pod stolikiem... Raczej mało kto w tym towarzystwie jest fanem disco, ale powinni znaleźć się jacyś entuzjaści! 5 - znasz zespół Zobacz Testrala? Na pewno kojarzysz tę smutną piosenkę, którą wylosowałeś. Na pewno doprowadzisz kogoś do łez, o ile sam się nimi nie zalejesz! 6 - musisz znać tę piosenkę Celestyny Warbeck! Wszyscy z przyjemnością cofną się z tobą w czasie i wsłuchają w jazzową melodię. Pamiętaj, że to legenda, nie zepsuj tego!
Część II - występ. Zapraszamy na scenę! Twój głos zostaje wzmocniony zaklęciem i rozbrzmiewa muzyka. Powodzenia! Rzuć kostką w odpowiednim temacie, by dowiedzieć się, jak ci poszło! UWAGA! - Każde 10 punktów z działalności artystycznej pozwala skoczyć o oczko. To znaczy: jeśli wylosujesz X oczek, a masz 10 punktów z działalności artystycznej, twój wynik to X+1, 20 punktów - X+2 itd.
Występ:
1 - To chyba nie jest twój najlepszy dzień, a może to nie jest piosenka dla ciebie? Merlinie, fałszowałeś tak, że któryś z członków zespołu w trakcie występu zdjął z ciebie zaklęcie nagłaśniające! Proponujemy próbować swoich sił w innych dziedzinach sztuki! 2 - Zupełnie nie mogłeś zgrać się z zespołem. Wciąż śpiewałeś za szybko lub za wolno, a w dodatku spóźniałeś się na kluczowe wejścia... Brawa były mierne, a pianista poklepał cię z politowaniem po ramieniu, gdy schodziłeś ze sceny. 3 - Chyba nikt cię nie zapamięta... Z jakiegoś powodu twój głos drżał albo urywał się nagle. Masz potencjał - może coś cię rozpraszało, a może zaparło ci dech z wrażenia? Sugerujemy ćwiczenia oddechowe! 4 - To był całkiem niezły występ! Zaśpiewałeś bardzo poprawnie, zebrałeś trochę braw, wszyscy wydają się być zadowoleni. Szkoda, że potknąłeś się przy schodzeniu ze sceny i rozbawiłeś większość zebranych... Ale było dobrze! 5 - Brawo! Wszyscy dobrze się bawili podczas twojego występu, i nawet członkowie występu wyglądają na szczęśliwych. Inwestuj więcej w śpiew, masz szansę na karierę! 6 - Wymiatasz! Czy to nie ty powinieneś śpiewać na tej imprezie? Zebrałeś owacje na stojąco, a wokalista zespołu uścisnął ci dłoń. Gratulacje!
Część III - nagrody. Najlepsi, oczywiście, zostają nagrodzeni! Sprawdź, czy udało ci się coś zdobyć!
Nagrody:
Jeśli w części II zdobyłeś 1 lub 2 - niestety, wędruje do ciebie jedynie skromna nagroda pocieszenia. Skromne 10 galeonów - po tyle możesz się zgłosić w odpowiednim temacie.
Jeśli w części II zdobyłeś 3 lub 4 - twoje wykonanie było w porządku. Postanowiono nagrodzić cię 20 galeonami - po tyle możesz się zgłosić w odpowiednim temacie.
Jeśli w części II zdobyłeś 5 - gratulujemy! Twoje wykonanie wyróżniono. Tutaj zgłoś się po 30 galeonów!
Jeśli w części II zdobyłeś 6 - to twój dzień! Jedna z głównych nagród trafia właśnie w twoje ręce! Tutaj zgłoś się po 30 galeonów, a tutaj - po punkt do działalności artystycznej!
UWAGA TECHNICZNA - Cały przebieg występu prosimy zamieścić w jednym poście, a na jego końcu umieścić wypełniony kod:
Kod:
<zg>Punkty w kuferku z DA</zg> liczba <zg>Wynik w części pierwszej:</zg> [url=LINK DO RZUTU]wynik[/url] <zg>Wynik w części drugiej:</zg> [url=LINK DO RZUTU]wynik[/url] (jeśli przysługuje ci bonus za punkty z DA - umieść go w nawiasie) <zg>Nagroda:</zg> nagroda
______________________
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Sam biorę sobie grzane wino, które dobrze wiem, że jest bezpieczne i przyjemne. Normalnie na pewno szukałbym wzrokiem jakiegoś piwka, ale dziś jakoś miałem ochotę na jakieś bardziej wykwintne picie. - To prawda - komentuję ze wzruszeniem słowa o tym, że wyglądam jak stary nudziarz. Naprawdę czuję się odrobinę jak takowy, więc nie mam co dyskutować z Boydem, czy tam Tomem; wzdycham dlatego tylko nostalgicznie. Nawet jakieś zbereźne żarty bruneta nie wydają mi się dziś śmieszne i tylko unoszę brwi widząc co tam próbuje szeptać do przyjaciela. Zerkając na dwóch panów, kiedy pada pytanie mojego przyjaciela o to czy nie są ze szkolnej kadry, chociaż obydwoje doskonale wiedzieliśmy, że nie są. Moje brwi wędrują jeszcze wyżej kiedy na oczywiste pytanie jeden z mężczyzn odpowiada pytaniem. - Czy wygląd daje jakiekolwiek papiery na bycie nauczycielem? - kontynuuję wymianę pytań, popijając swoje winko. Przyglądam się teraz Donowi, który wcześniej trącił swojego kumpla w dziwny sposób kiedy tylko zaczął mówić jakieś niegroźne uwagi w kierunku mojego. Dłużej milczę przyglądając się temu Gordonowi, który zachowywał się... cóż dziwnie. A może po prostu to ten wygląd? Stoję sobie cicho (najwyraźniej starszy ja stracił odrobinę zdolność sromotnego pierdolenia), zastanawiając się dlaczego Gordon tak mi się z kimś kojarzy. I kiedy po raz kolejny spotyka się nasze spojrzenie, w końcu wiem dlaczego. Kojarzy mi się z Victorią! Ostatnio też latałem po zamku z Bohdaną, która miała cyce jak donice i cóż... z sobą ze znacznie mniejszymi. Jednak gdyby to samo je dopadło nie byłyby w tym samym wieku? To odrobinę psuje tą możliwość. Może to po prostu kuzyn Viki, czy coś takiego. - A która praca jest faktycznie interesująca? Lepiej szyć dywany? - pytam blondyna ze wzruszeniem ramion, sprawdzając jak zareaguje na moją prowokację. Mimo to nie podoba mi się takie udawanie przed kuzynem Viks, czy w ogóle to jakaś podejrzana sytuacja. - Tom! Obiecałeś mi... - patrzę głową w prawo i w lewo powoli. - Karaoke - mówię pierwszą, beznadziejną rzecz, która wpadła mi do głowy. Łapię ramię przyjaciela i ciągnę go w stronę estrady, jednak jego nowy przyjaciel nie chce się odczepić od nas i upojeni odwagą mężczyźni wspólnie klepiąc się po ramionkach, biodrach czy czymś tam, ruszają za mną, by też śpiewać. I nagle z mojej wymówki stoję na scenie, a do tego leci melodia Lady Morgany. - Fajna dżaga z ciebie jeeeest... - śpiewam bez większego zaangażowania (dlatego nie poszło mi tak świetnie jak ostatnio na musicalu), by zejść ze sceny jak najszybciej.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Wiedział doskonale, że w trakcie tej potańcówki będą działy się rzeczy niestworzone, jeśli chodziło o jego przyjaciela, natomiast w żadnym wypadku nie spodziewał się, że Éléonore złapie z nim aż taką nić porozumienia. To znaczy, nie miał nic przeciwko i w istocie byłby z tego faktu na pewno zadowolony, gdyby nie fakt, że Ci podli zdrajcy skierowali wszystkie dostępne działa w jego kierunku i walą z nich z dwóch burt. Czy zamierzał się bronić? A skądże, z jednej strony dawało mu to pewność, że nie pogrąży się bardziej a po drugie i tak doskonale wiedział, że co aktualnie by nie zrobił to i tak był na straconej pozycji, może nie tyle co ze strony dziewczyny, co Walsha. - Ja tu stoję. – mruknął, kiedy ostentacyjnie już nawet nie próbowali się ukrywać z tym, że go obgadują. Przekręcił oczami, ale nie miał im tego za złe, a z tego wymownego spojrzenia przyjaciela nie zrobił sobie absolutnie nic. Nie chciał mu rzucać jakiegoś niewerbalnego, wyimaginowanego wyzwania pod wdzięcznym tytułem „nie zrobisz tego” bo bardzo dobrze wiedział, że zrobi. A Josh miał to do siebie, że nie potrzebował zbyt wiele do zapalnika. Éléonore Swansea. Merlinie. - W przeciwieństwie do Ciebie ona nie musi się mnie bać. – delikatnie zacisnął palce, aby już wkrótce zmrozić napój, który profesor miotlarstwa miał w swoim naczyniu. Ku jego niepocieszeniu ten zdążył się napić, zanim zastał w szklance sporą bryłkę lodu. Prawda była taka, że poza zwykłymi prztykami jakie wymieniali między sobą: Josh werbalnie – Alex zaklęciowo, tak naprawdę Walshowi nie groziło kompletnie nic ze strony Voralberga i obaj zdawali sobie z tego doskonale sprawę. A szczególnie główny prowodyr rozmowy o rzeczach, o których nie powinni w tym momencie rozmawiać. Jak na przykład jego niedobory zmysłów. Albo przystojna kadra. Jasne oczy zwróciły się na dziewczynę z udawanym zaskoczeniem. A więc to tak? Nie zbił go z pantałyku nawet jej tekst o cytrynowym sorbecie. - Nigdy nie mówiłem i nie udawalem, że go mam. – nie wiedział, czy w sumie zakopuje się bardziej niż powinien, ale mało brakowało, żeby jego mimika przybrała wyraz zmrużonych od droczenia się oczu. Zaczyna się. Znowu nie zachowywał się normalnie. Co ona z nim robiła? To było pytanie retoryczne zarzucone w jego myślach, bowiem doskonale wiedział co. Wywalała jego życie do góry nogami. - Co? – o mało nie zadławił się kolejnym łykiem chłodnej wody, kiedy Joshua znów rozpoczął swój monolog, tym razem stricte znów wycelowany w niego. Ale zaraz zaraz, jaka rodzina? Jaki zjazd rodzinny? Na Merlina, w ogóle nie pomyślał o tym w takiej perspektywie, ale chyba nie chciał się teraz nad tym zastanawiać, bo autentycznie przerazi się prawdziwością jego stwierdzenia i to bynajmniej nie tylko w kontekście wpadek przy obiedzie. – Nie wiem czy jesteś aż tak dobrym źródłem informacji. – skwitował jego końcówkę wypowiedzi, bo cóż mu pozostało. Zerknął niepewnie na Biancę, która była chyba nieco skonfundowana tym całym zajściem, ale jakby nie patrzeć to doskonale ją rozumiał. Może skoro ta dwójka chce sobie porozmawiać, to powinien zgarnąć koleżankę swojego kolegi i wziąć ją na przykład na parkiet? Czy przemawiała przez niego zazdrość? Być może. - Zrzucam go czasami z wieży i sprawdzam czy lata bez miotły. – dopowiedział historię rozwiewając wątpliwości dotyczące wspomnianych treningów. Jego mina pełna znów tej samej neutralności zwróciła się na przyjaciela, kiedy ten kontynuował wywód czy też co gorsza zaczął odpowiadać na pytania Éléonore. Z drugiej strony to akurat nie było takie złe, a przynajmniej do momentu, w którym ten nie dodaje własnej intepretacji i szczypty dodatkowych informacji. Westchnął. - W zasadzie kto jest odpowiedzialny za tę zabawę? – zapytał z nagła, bowiem to pytanie mu przyszło do głowy, kiedy rozejrzał się po zbierającej się grupie ludzi. Jedyne informacje jakie posiadał, to te że organizowała ją przyjaciółka matki Éléonore, ale nie miał nic poza tym. Szczerze mówiąc, chyba wolałby jej nie spotkać, bo kto wie, co by przekazała w relacji z imprezy w gronie rodzinnym „kochana, twoja córka przyszła z jakimś mężczyzną! Na dodatek miał stylowe biodrówki!”. Brrr. Z wrażenia przeszły go niewidoczne dreszcze. Poza tym, jakoś trzeba było zmienić temat, bo ile można gadać o nim… Obawiał się, że w mniemaniu Joshuy zdecydowanie zbyt długo.
Vittoria Sorrento
Rok Nauki : I
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Tatuaż dinozaura na szyi i koszulki z różnymi napisami
Punkty w kuferku z DA 6 pkt Wynik w części pierwszej:2 - „Do the Hippogriff”. Wynik w części drugiej:6
Spoiler:
6 - Wymiatasz! Czy to nie ty powinieneś śpiewać na tej imprezie? Zebrałeś owacje na stojąco, a wokalista zespołu uścisnął ci dłoń. Gratulacje!
Nagroda: 30 galeonów, +1 pkt DA
- Upadła Anielica jest zdecydowanie kiepska w ogarnianiu chodzenia i mówienia jednocześnie, a Ty mi jeszcze o łapaniu kogokolwiek mówisz! Ja bym nie liczyła na moją koordynację ręka-oko - Zasmiała się, choć faktycznie był z niej mistrz potykania się o własne nogi. Aczkolwiek cóż, stracenie Variana przez głupi pomysł skakania z mostu nie wydało jej się szczególnie dobrym pomysłem, zatem tym razem odpuści sobie sugerowanie mu czegoś takiego. Chociaż jakieś bangee... NIE! Stop! Prrrr! Zatrzymajcie się, galopujące myśli! Z chęcią poszła z nim na parkiet, w końcu sama to zaproponowała. Obserwowała chlopaka gdy szli, jeszcze raz wykorzystując moment by zbadać wzrokiem jego strój od góry do dołu. Zdecydowanie podobał jej się w takim zestawie, utwierdzała się w tym przekonaniu za każdym razem, gdy pozwalała sobie zajść myślami w te rejony. - Ja... Ja też dziękuję. Ratujesz ten wieczór - Wyszeptała czując, że i tym razem próbuje ją dopść speszenie, więc potrząsnęła głowa lekko na boki, by jakoś temu zaradzić. Postanowiła skupić się na jego oczach i po prostu nie kombinować, nie myśleć. Ani o Kath będącej nieopodal, ani o Lucasie. - Nie jest wcale tak źle, jak sądzisz - I tym razem wywołał jej śmiech gdy nazwał się kurczakiem - Nawet bym powiedziała, że jest bardzo dooooo KARAOKE! - Przerwała swój komplement w połowie, ponieważ W KOŃCU doczekała się tego, po co tu tak na prawdę przyszła. I choć jeszcze chwilę temu jej myśli były skupione na ślizgonie, tak teraz? Złapała go i pociągnęła w stronę sceny. Normalnie by się tam rzuciła, a Miód Berserkera sprawiał, że nie miała już żadnych oporów! Podeszłą do sceny gdzie okazał się, że niestety nie moga wybrać piosenki sami (smutne Baby Shark), zatem wylosowała i... „Do the Hippogriff”. To chyba jest od Fatalnych Jędz? Jak to leci. Przenuciła szybko pod nosem, dobra. Pamięta. - Przygotuj się moja wierna fanko - Rzuciła jeszcze do Variana i weszła na scenę jako jedna z pierwszych osób, które się do niej dorwały. - Can you dance like a hippogriff? Flyin' off from a cliff. Swoopin' down, to the ground. Na na na na na na na na na - Cóż... Nie można było się dziwić jej entuzjazmowi związanego śpiewaniem, bo nie oszukujmy się - była w tym świetna. Niemal tak, jakby urodziła się z piosenką na ustach. Nic więc dziwnego, że gdy skończyła dostałą owację na stojąca, a wokalista podszedł do niej gratulując i sugerując, że powinna śpiewać przez całą imprezę. I to nie wszystko, bo okazało się, że została jedną z najlepiej śpiewających osób wieczoru i należała jej się za to nagroda! Podziękowała za komplementy i wygrane galeony szerokim uśmiechem, po czym zeszła ze sceny, wracając do Variana zaciekawiona jego opinią. Kątem oka zerkała też na @Leonardo Taylor Björkson i @Lucas Sinclair po cichu licząc, że ta dwójka też słuchała.
3 - gorący Miód Barseka. Czujesz znaczący przypływ odwagi... Przez najbliższe dwa posty (bieżący i kolejny) robisz rzeczy śmielsze, niż byś się spodziewał! Pamiętaj, jeśli piłeś ten trunek - jego spożycie może wywołać interesujące konsekwencje później...
Strój krótka sukienka, białe podkolanówki, szpilki pod kolor sukienki
Spoiler:
2, 6 - Lata 60' dwudziestego wieku dopiero były kinky. Jeśli jesteś kobietą: możesz poczuć się jak dzieło sztuki pop-art. Wybrała Cię trapezowa sukienka w kształcie litery A w geometryczne wzory - która jest zadziwiająco... krótka. Nie kicaj za bardzo! Looku dopełniają urocze podkolanówki, stwarzające złudzenie mniej nagich nóg.
Elijah J. Swansea
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Wiedział. Głupio liczył, że przywyknie; może nawet się nie mylił? Na wszystko trzeba było jednak czasu, często więcej niż by się chciało. Sam nieco gubił się w tym czy aby na pewno pytał ją o teleportację – może upewniał się, że jest pewna, że chce wsiąkać w ten świat? Niby ich, a jednak wciąż bardziej jego. Czy w Dolinie Godryka poczuje się kiedyś tak swobodnie jak w domu? Może niepotrzebnie martwił się na zapas? Trącił palcem jej podbródek i ułożył wargi w uśmiechu, który przybrał na sile przy jej aktorskiej próbie ucieczki. Chciał na złość jej przygarnąć ją blisko siebie i zaprowadzić na podwórko starego Johna, ale zwiała mu, dość dosłownie. Wystraszył się kiedy spowiła ją chmura czerwonego dymu, ale nie zdążył nawet zareagować; chwilę potem stała przed nim zupełnie odmieniona. — Niech to ladaco, znowu mieszają — niby zamarudził pod nosem, choć w rzeczywistości zajęty był pochłanianiem jej wzrokiem. I po co tracił czas na dobieranie koszuli do marynarki, a potem wybór paska? A przecież i tak miał w domu wsparcie modowe w postaci bliźniaczej siostry. — Jak znów wyrosną mi rogi, idziemy tańczyć u mnie salonie — zapowiedział i był chyba całkiem poważny, bo naprawdę nie miał ochoty na powtórkę z celtyckiej nocy – w każdym razie pod tym jednym względem. Uśmiechnął się jednak, wyprostował i, wyraźnie zachęcony przekroczył próg, zaraz zanosząc się kaszlem od gryzącego bardziej niż by się spodziewał dymu. W jego stylu właściwie nie zmieniło się wiele, może poza tym, że teraz wyglądał bardziej formalnie i elegancko niż w luźniejszej marynarce jaką miał na sobie wcześniej. — Wyglądasz... — zawiesił się, nie do końca radząc sobie z dobraniem odpowiednich słów — jak najpiękniejsza wstążka na świecie — dokończył z bezradnym wzruszeniem ramion i roześmiał się sam z siebie. Potrafił określić ją milionem barw; wymienić co najmniej piętnaście detali, które zapadały w pamięć do tego stopnia, że nie pozbędzie się ich z głowy przez najbliższych kilka dni. Każdy zmysł, jakim ją odbierał chciał prawić jej komplementy, ale kiedy przychodziło do mówienia, pozostawał zupełnie beznadziejny i tylko łakomy wzrok sugerował, że myślał znacznie więcej niż mówił. Objął ją ramieniem, nie potrafiąc odmówić sobie przesunięcia palcami po podkreślonej suknią talii i poprowadził ją między zgromadzonych na podwórku ludzi – prosto na parkiet, rzecz jasna. Tanecznym krokiem zmierzał już w jego kierunku, a kiedy tylko pod stopami poczuł deski, złapał ją za rękę i przyciągnął ją do siebie. — Tęskniłem — przyznał, tylko odrobinę przekrzykując się z głośną, dość energiczną muzyką. Choć Morgan wyglądała zjawiskowo, do jego dzisiejszych planów znacznie lepiej pasowałaby krótsza i luźniejsza kreacja. Przyszedł tu przecież, by tańczyć, a obcisły strój komplikował nieco to zadanie. Uniósł rękę, by umożliwić jej obrót i w tym samym momencie w oczy rzuciła mu się @Éléonore E. Swansea. Kiedy jego partnerka się zatrzymała, złapał ją i skierował ją w taką stronę, by mogła zobaczyć to co i on. — Widzisz tamtą blondynkę? To moja starsza siostra, chciałem ci ją przedstawić zanim... – zanim zjem albo wypiję coś, przy czym znowu ktoś majstrował i wyjedziesz do Czech — W każdym razie chyba się do niej nie dopchamy. — Wymownie wzniósł oczy ku niebu, komentując w ten sposób towarzystwo dwóch profesorów z Hogwartu i Bianci, choć to ostatnie w ogóle go nie dziwiło. Starał się nie ciskać gromów na sam widok siostry w towarzystwie Voralberga.
* rzucałam tak dawno, że już chyba tego nie odgrzebię...
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Strój:Ciemnozłota, mieniąca się w światłach lamp kreacja oraz sznur pereł puszczonych w dekolt
....— Tak właśnie myślę... — przytaknęła, wypuszczając cicho powietrze, kiedy poczuła na ramionach dłonie Caine'a. W pierwszej, krótkiej chwili pomyślała, że ją teraz stanowczo od siebie odsunie, ale nic takiego nie nastąpiło - a wypowiadanym przez niego pytaniu (choć nie widziała teraz jego twarzy) wyczuła nikły uśmiech. I choć porcelanowa skóra ani myślała odzyskać swój mleczny kolor, tak napięcie z jej ciała powoli się ulatniało - kiedy przez te kilka dłuższych chwil mogła opierać się policzkiem o tors Shercliffe'a, czując jego ciepło. Niemal już zapomniała jak zwykły uścisk potrafił działać na nią kojąco. Choć było to doprawdy dziwne uczucie... przytulać akurat tego mężczyznę. ....Drgnęła, czując jak zaciska swoje palce na jej ramionach - a potem usłyszała... znajomy głos. ....— Xavier! — rzuciła, zaskoczona nagłą obecnością Needle'a - choć od historyka nie odsunęła się nawet o cal, jedynie odrywając policzek od jego koszuli. Podświadomie - a może nawet nie do końca - zacisnęła drobne dłonie na pasie Shercliffe'a, jakby - pomimo obecności młodszego mężczyzny, którego sama w końcu zaprosiła - nie chciała ruszać się z miejsca. Nie w tym momencie. ....Xavier był miły, młodzieńczo szarmancki i zadziwiająco pewny siebie - ale... Bez słowa odprowadziła go wzrokiem, który wyraźnie posmutniał - bo ciepłe dłonie Caine'a zniknęły z jej ramion. Iskra irytacji znów rozjarzyła się pod jej mostkiem - by zaraz zostać po raz kolejny zduszona, tym razem ramieniem - i słowami, które owiały jej szyję. ....— Nie — odparła szybko, zbyt szybko - przenosząc spojrzenie na twarz Shercliffe'a. Twarz, która była zbyt blisko - co dały jej do zrozumienia dreszcze przebiegające po obojczyku i ramionach, aż do samych dłoni, w których uparcie ściskała materiał jego koszuli. Nie odsunęła się jednak - czerpiąc całymi garściami z chwili, kiedy w końcu sama przełamała te magiczne dwa kroki, które zawsze zachowywała przy historyku. — Nie, nie skończyliśmy — chrząknęła, uśmiechając się półgębkiem i opuszczając wzrok na klapy marynarki Caine'a. Odjęła jedną dłoń od jego pasa - chwytając materiał nakrycia w swoje palce, badając jej fakturę. Jej brew drgnęła nieznacznie, a usta rozchyliły się - nie wypowiadając jednak żadnego słowa. ....Bo właśnie obok nich zjawił się tak dobrze im znany - O'Connor. ....— Przyszedłeś Chris! — Radosna, wszystkim znana Perpetua właśnie wróciła na salony. — Nawet nie wiesz jak dobrze Cię widzieć! Widzę, moje zaklęcie Cię rozpieściło! — zachichotała, widząc doskonale skrojoną marynarkę na ramionach gajowego. Puściła tym samym Caine'a, chcąc uściskać Christophera na powitanie - jednak ten wetknął w jej ręce duże pudło. I niemal natychmiast zniknął w tłumie. ....Złotowłosa pokręciła rozbawiona głową z niedowierzaniem, zerkając spod złotych pukli na Shercliffe'a. Nie komentując jednak - otworzyła pudełko, w środku dostrzegając... ....— Chyba nie tylko Ciebie mierzi widok kalekiej kobiety — rzuciła do Caine'a z lekkim przekąsem, choć wzruszenie ścisnęło ją za gardło, kiedy wyjęła ze środka laskę. Lakierowaną, drewnianą z pięknym - ręcznie malowanym? - wzorem kwiatów. Kolejne kwiaty. Zacisnęła na niej drobne dłonie - i choć dzisiaj akurat nie potrzebowała laski, nie odesłała jej do swojego domu tak jak rozpakowanego pudła. Rozejrzała się za to za Christopherem - chcąc mu przynajmniej od razu podziękować - i wtedy dostrzegła... Kogoś wysokiego. Wyższego od większości kręcących się w pobliżu ludzi (choć dla Whitehorn wysocy byli wszyscy). ....— Wybacz Caine — zwróciła się do Shercliffe'a, układając czerwone usta w śliczny, szeroki uśmiech. Iskry zatańczyły w niebieskozielonych tęczówkach - kiedy ujmowała dłoń mężczyzny w swój uścisk. — Nie skończyliśmy, ale muszę przywitać kilka osób. Potowarzyszysz mi? — Pytała jednak czysto proforma - bo zaraz pociągnęła go za sobą - zamieniając jednak uścisk dłoni na bardziej eleganckie ujęcie pod ramię. Bliższe. Ale przede wszystkim powstrzymujące przed unikiem w postaci ucieczki. ....— Kogo moje oczy widzą! — uradowała się prawdziwie, podchodząc do Voralberga, Joshuy... i błyszczącymi ze szczęścia tęczówkami przesuwając po ich towarzyszkach. Uśmiechnęła się do kobiet promiennie - w jednej z nich rozpoznając malarkę, którą poznała w Londynie. — Panna Zakrzewski, dobrze pamiętam? Panienki z kolei jeszcze nie miałam przyjemności poznać... Perpetua Whitehorn, pięknie Ci w tej sukience! — Nie wiedzieć kiedy, od razu porzuciła wszelkie formalności. — Och nawet nie wiecie jak się cieszę, że przyszło tyle osób! — choć miała wielką ochotę rzucić się każdemu z osobna w objęcia, pozostała jedynie przy zaciskaniu drobnych dłoni na ramieniu Shercliffe'a. — Josh, rewelacyjnie wyglądasz! Idzie się zakochać! — trajkotała wesoło, kierując swój wzrok na Alexandra - którego darzyła szczególnym rodzajem sympatii. Zlustrowała go spojrzeniem od góry do dołu - z rozbawieniem zauważając opinające mu biodra spodnie. Nie skomentowała tego jednak - wyszczerzając się jedynie, aż drobne zmarszczki wykwitły wokół jej błyszczących oczu.
Sukienka: tutaj Punkty w kuferku z DA 54 Wynik w części pierwszej:4 Biorę tę piosenkę Lady Morgany! Wynik w części drugiej: 6 (także nie podnoszę XD) Nagroda: 30galeonów i punkt z DA
Przez chwilę przyglądała się scenie z zespołem, wsłuchując się w wygrywaną przez nich muzykę. Idealnie nadawała się do tańczenia oraz dobrej zabawy. Potrafili się dobrze ze sobą zharmonizować i współgrać, tworząc cudowną melodię, którą wzbogacał jeszcze równie świetny wokal. W takich warunkach nie od razu zauważyła krótko ostrzyżoną dziewczynę (@Irène Ouvrard), która podeszła do niej. - Nie sądzę, żeby to był niedźwiedź. I nie musiałam nic nikomu robić - odpowiedziała jedynie na zaczepkę odnośnie futra, które znajdowało się na jej ramionach. W zasadzie nawet sama go nie wybrała. Po prostu jakaś magiczna moc zmieniła w ten sposób jej zdecydowanie niefuterkowy strój. Może w ogóle to było sztuczne futro? Kto by to wiedział. Nie bardzo zdawała sobie sprawę z tego jakie właściwie były zamiary nieznajomej. Z pewnością jednak przynajmniej zdawały się one przyjazne. Uśmiechnęła się do niej delikatnie jak to miała w zwyczaju i przyjrzała się uważnie jej kreacji, która pochodziła zdecydowanie z lat dwudziestych. I musiała przyznać, że akurat na dziewczynie prezentowała się wyjątkowo przez jej ogólną aparycję. - Cóż jakoś... nie ciągnie mnie wystarczająco mocno do tańczenia - odpowiedziała, nie bardzo sobie chwilowo zdając sprawę z tego, że miało to być swego rodzaju zaproszenie do tańca. Ze swojego błędu zdała sobie sprawę dopiero w momencie, gdy spostrzegła ukłon, którym zaszczyciła ją nieznajoma oraz zarejestrowała jej kolejne słowa. Już miała coś odpowiedzieć, gdy nagle ogłoszono wyczekiwany przez nią konkurs karaoke. Uśmiechnęła się do swojej tymczasowej towarzyszki przepraszająco, spoglądając jeszcze przelotnie w kierunku sceny. - Może to jeszcze chwilę zaczekać? - spytała, nie chcąc od razu odrzucić propozycji. Po prostu zbyt długo czekała na okazję do tego, by wykazać się w dziedzinie, na której naprawdę dobrze się znała. Bo może i tańczyła dość dobre, ale z pewnością to śpiew był jej pasją. Przebiła się przez podwórko do sceny, na której już znajdowali się chętni do wzięcia udziału w konkursie. Co prawda miała pewne obiekcje co do tego czy na pewno powinna startować w tym skoro zajmowała się śpiewaniem zawodowo. Z drugiej strony ten występ miał być spontaniczny. I nie sposób było się przygotować do niego skoro miała losować piosenkę, która równie dobrze mogła nie pasować do jej głosu. W końcu udało jej się uzyskać odpowiedź na to, co dokładnie będzie śpiewać. Lady Morgana... Cóż z pewnością będzie ciekawie. Przeszła na sam środek sceny, gdzie chwyciła za mikrofon i skupiła się na emocjonalnym podkładzie, który otrzymała od znajdującego się w pobliżu zespołu. Spokojna melodia idealnie nadawała się do spokojnych przytulańców na parkiecie. Ona z kolei po krótkim wstępie instrumentalnym dołączyła do utworu z delikatnym wokalem utrzymanym w podobnej tonacji. Rzewne piosenki były czymś, co zdecydowanie dobrze jej wychodziło. Tym bardziej, że mogła dostosowywać się do niezbyt szybkiego tempa, które pozwalało jej na łagodne wspinanie się po kolejnych dźwiękach skali. Zwłaszcza przy zamykających samogłoskach. Nie starała się zbytnio szaleć. To nie była piosenka, w której można było sobie pozwolić na wiele wokalnych ekscesów i o jej zdecydowanie odpowiadało. Nieważne jednak jaki był jej repertuar to zawsze dawała z siebie wszystko na scenie, starając się idealnie oddać jego naturę nie tylko poprzez zastosowane w trakcie śpiewu techniki wokalne, ale i poprzez dodanie do tego emocjonalnego ładunku, który mógł pojawić się w utworze dopiero, gdy wkładało się odpowiednie uczucia w swój głos. I za każdym razem chciała, by jej występy potrafiły zarówno zachwycić jak i poruszyć jeśli mogły. Do tego dążyła. I chyba jej się to udało. Kiedy tylko ostatnie dźwięki utworu umilkły na podwórku rozległy się owacje zgromadzonych tam imprezowiczów, którzy wydawali się być zachwyceni jej wykonaniem popularnego utworu. Ukłoniła się delikatnie i odwróciła się do wokalisty zespołu, który towarzyszył jej na scenie. Wymienili krótki uścisk dłoni po czym Kanoe ruszyła w kierunku zejścia ze sceny, by dołączyć do innych imprezowiczów.
Punkty w kuferku z DA 4 Wynik w części pierwszej:6 Wynik w części drugiej:6 Nagroda: splendor, chwała, 30 galeonów i punkt z DA
Zaśmiał się na uwagę Louisa o atutach, choć nie do końca był pewny czy to zwykły żarcik czy odważny flirt pod wpływem grzanego miodu; następnie zajął się sączeniem trunku i przysłuchiwaniem konwersacji pomiędzy panami, która nagle zamieniła się w jakąś dziwną wymianę pytań o zabarwieniu myślicielsko-tajemniczym. Czy wyglądali jak profesorowie? Czy jakakolwiek praca może być ekscytująca? Kurwa, on tylko chciał wiedzieć czym się faceci zajmują, ale najwyraźniej nie mieli ochoty tego zdradzać i zamiast tego wdali się w pytającą dysputę z Fillinem. Przyglądał się to jednemu, to drugiemu, coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że gdzieś już te mordy widział, ale nijak nie mógł sobie przypomnieć gdzie; przyszła mu do głowy nawet idiotyczna myśl, że Louis wygląda trochę jak Lou w męskiej wersji, mógłby może go spytać, czy ma krewną w zamku, ale powstrzymał się, bo gdyby się okazało że to prawda, to jak, na Merlina, wytłumaczyłby, skąd taki stary pryk zna nastoletnią uczennicę? Chyba, że... A jeśli... jeśli one też padły ofiarą szemranej wódy z bazaru? Nie, niemożliwe. No gdzie tam, takie damy? Całe szczęście, że Fillin w końcu szturchnął go i wyciągnął w stronę karaoke, bo zaczynał już łypać na nowych znajomych nieco podejrzliwie; z ochotą przystał na tę propozycję, prawie pobiegł w stronę sceny, choć na co dzień entuzjastą śpiewania wcale nie był. Niestety, przyjaciel został wciągnięty na scenę pierwszy, dlatego Boyd, rozochocony działaniem miodu, w czasie jego występu do wspaniałego hitu Lady Morgany, porwał Louisa i jego biodrówki do jakiegoś dzikiego tańca i bawił się przy tym przednio, potem zaś nagrodził kolegę srogimi oklaskami, choć jego wykonanie nie powalało na kolana, i sam już wtargnął na podest, by z cylindra wylosować jeden z nieśmiertelnych hitów Celestyny Wareback. Trochę liczył na "Czarostatek" pana Kristoffa, ale nie narzekał! - JESTEŚ STEREM, BIAŁYM CZARODZIEJEM, NOSISZ RÓŻDŻKĘ, WIĘC WAAALCZ - śpiewał, a raczej wymiatał na scenie jakby był samą Celestyną w przebraniu i robił to całe życie, wyciągał wszystkie wysokie nuty i bez zająknięcia jęczał te wszystkie "Heeeeieeee" i "Ooouuuuuu"; porwał tłum zupełnie jak na musicalu u Howarda, część czarodziejów machała nostalgicznie nad głowami różdżkami zapalonymi Lumosem, a na koniec rozległy się takie brawa, że było je słychać w Dublinie. Może rzeczywiście powinien zostać piosenkarzem zamiast napierdalać się na boisku, pomyślał, odwzajemniając aprobujący uścisk dłoni gitarzysty, i zszedł ze sceny, bardzo z siebie zadowolony.