Niektórzy zastanawiają się, czy stary John faktycznie istnieje, czy jest tylko postacią fikcyjną. Podobno mieszkał tu przed plagą akromantul i wrócił od razu po niej, ale nikt go jeszcze nie widział... Nie wiadomo nawet, dlaczego wszyscy nazywają go Johnem, skoro nikt go nie zna. W każdym razie obok brzydkiego, zamkniętego na cztery spusty domu znajduje się kawałek ogrodzonego płotem podwórza. Jest tu miejsce na ognisko, drewniane fotele i kilka kłód, a na drzewach wiszą magiczne lampki, które same zapalają się o zmroku i nie gasną aż do rana. Wielu śmiałków przeskakuje przez płot i urządza tutaj imprezy lub po prostu spędza przyjemnie czas, a odkąd ktoś wyłamał furtkę, miejsce to zyskuje na popularności, a ogniska rozpalane są coraz częściej. Co zabawne, wszystkie pozostawione tu śmieci znikają, gdy tylko wszystko opustoszeje... Czyżby stary John nie był tylko legendą?
Należy przyznać, iż Ravinger chciał stąd uciec szybciej niż przyszedł, aby wgłębić się już w bzdury spisane na temat niewidzialnej materii w książce darowanej mu przez Ślizgona. Spojrzał na nią wielce sceptycznie, chociaż bardzo pożądliwie. Od czasów podstawowej szkoły magicznej nikt nie wręczył mu mądrej książki do poczytania, a szkoda. W dziwny sposób ten gest zdał się brunetowi zobowiązujący. Chociaż książkę planował oddać chłopakowi w przeciągu tygodnia. - Uznajmy to za moją pychę, jednak nie lubuję się w czymś takim jak rozchodniak, szczególnie w kwestii zaklęć. - Wyznał dziwnie skwaszony, gdyż ta propozycja wywołała w zaklęciarzu wielce mieszane uczucia, których ona sam nie umiał pojąć swoim małym rozumem. Uśmiechnął się sztucznie, wprowadzając do rozmowy niezręczną ciszę. - Maksymilianie, wspominałeś kiedyś, iż trawi cię jakiś problem związany z magią -m zagaił jeszcze, chociaż jego ton był zaskakująco pokorny niżeli buńczuczny i stawiający się jako alfę i omegę. - Jeśli mogę jakoś pomóc to w taki sposób chętnie się odwdzięczę - wyznał, aby nie pozostać gołosłownym.
+
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ravinger nie wiedział, że nie do końca powinien się przejmować książką i jej zwrotem, bo nie do końca była Maxa. Liczyła się jednak jej treść i chłopak miał nadzieję, że starszy czarodziej wyciągnie z niej odpowiednią wiedzę. -Nie ma sprawy. - Zgodził się, samemu powoli czując, że chętnie odłożyłby różdżkę na bok i zajął się czymkolwiek innym. -Jakbyś chciał rozszerzyć nieco horyzonty i poczytać o herezjach, które w głowie się nie mieszczą, a już na pewno nikt nigdzie o nich nie uczy, to mam w posiadaniu świetną książkę o transmutacji z perspektywy mugolskiej fizyki i w pewnym sensie chemii. Ciekawa lektura, ale na pewno nie łatwa do przyswojenia. - Dodał jeszcze, bo co prawda nie miał tej książki ze sobą, ale wyskoczyć po nią nigdy nie było problemem. Przetrawił chwilę ciszy, a następnie zdziwił się, gdy Ravinger podjął dość istotny temat. Oczywiście Max pamiętał o swojej prośbie, ale nie sądził, że tak szybko do niej powrócą. -Tak, mam spory problem i chociaż mogę domyślać się z czego wynika, nie mam pojęcia, co powinienem z nim zrobić. - Przyznał szczerze, myśląc, czy jest w ogóle ubrać te swoje problemy w słowa. -Daj znać kiedy będziesz mieć czas. Usiądziemy i to obgadamy. Przyznam szczerze, że dzisiaj nie jestem na to gotowy, ale dopasuję się do Twojego grafiku. - Dał znać, że nie jest uwiązany terminowo. Bo nie był. Lekcje były w tym roku tak beznadziejne, że nie zastanawiałby się nawet sekundy, gdyby miał którąś opuścić. Zresztą był pewien, że nikt nie patrzył na niego w tej instytucji poważnie, więc dlaczego miał tracić energię na udowadnianie im, że jest inaczej. Szkoła to jedno, ale Solberg miał na głowie jeszcze własny biznes i to właśnie ten go dzisiaj wołał. -Wyślij mi sowę, albo patronusa z datą i godziną i będę na miejscu. Słowo ślizgona! - Rzucił na odchodne, po czym teleportował się wprost do Londynu.
//zt x2
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Świąteczne ścieżki kariery - Człowiek Nauki Kość:6, czyli 120g
Zabłądził, trzeba to było sobie szczerze powiedzieć. Wszędzie, gdzie się nie obejrzał, panowała jakaś świąteczna gorączka, przygotowania, nie wiadomo co jeszcze, ten odwieczny taniec, który dla niego nigdy nie miał jakiegoś szczególnego smaku. Był na swój sposób gorzki, całkowicie mu obcy, do niczego nie pasujący, ale być może brało się to stąd, że zwyczajnie jego rodzina nie przywiązywała jakoś szczególnie wagi do tego, by faktycznie dzielić się ze sobą świąteczną atmosferą. Albo też, czego nie mógł wykluczyć, to zwyczajnie on nie był w stanie tego poczuć, nie umiał odnaleźć się w tym bałaganie, nie widząc w nim powodów do tego, by się cieszyć, śmiać albo robić cokolwiek podobnego. Dlatego też właśnie zbłądził, uciekając od tych radosnych tłumów, choć jak się okazało, wcale nie trafił lepiej. Wylądował bowiem na podwórku, na którym gromadziło się równie wiele osób, nie do końca wiedząc, o co w tym wszystkim chodziło. Zaczął nawet szukać drogi ucieczki, mając wrażenie, że to jakiś mało śmieszny spęd wariatów, gdy spostrzegł @Laena Aasveig i uniósł lekko brwi w zdziwieniu. Nie spodziewał się, że ją tutaj spotka, nie spodziewał się, że faktycznie na nią wejdzie, na jakimś zapomnianym podwórku w środku Doliny. Nie wiedział, dlaczego nie przebywała w Hogwarcie, ale też nie zamierzał się w to jakoś szczególnie mocno wtrącać, oczywiste jednak było, że na końcu języka miał kolejne złośliwości, jakich nie dało się tak łatwo ukryć. Lubił się do nich uciekać i to właśnie było tym, co zamierzał teraz zrobić, orientując się, że tłum po coś się tutaj zebrał. Przecisnął się zatem do Laeny, przekrzywiając głowę i zaraz spojrzał w niebo, jakby było na nim widać coś szczególnego. - Przyszła pani wróżyć im wszystkim z chmur, czy padającego śniegu? - zapytał, poprawiając zaraz szalik, jaki miał nonszalancko zarzucony na ramiona.
Tłum na podwórku był całkiem spory, pełen trzymających się pod ramię par, rozmarzonych samotników oraz osób wyraźnie zagubionych w swoim własnym życiu. Zbliżający się nowy rok sugerował nowe zmiany, ale nie wszyscy chcieli w nie wierzyć, inni zwyczajnie ich się obawiali. Nie wiadomo, czy panna Aasveig zdążyła zaproponować swoje usługi, czy też sugerowało to miejsce, w którym usiadła, a może po prostu przechodząca obok młoda para usłyszała słowa Fredericka, ale zaraz podeszli do niego. W oczach dziewczyny, wyglądającej na szesnaście lat, wyraźnie odbijała się nadzieja i zachwyt towarzyszącym jej chłopakiem, wyraźnie starszym od niej. - Przepraszam, czy moglibyśmy prosić o wróżbę? Wiem, że będziemy na pewno dalej szczęśliwi, ale martwię się, czy moi rodzice zgodzą się na nasz ślub. Może pan to wywróżyć? - zapytała spoglądając ufnie na Shercliffe'a. Jednocześnie zacisnęła palce na ramieniu swojego chłopaka, który uśmiechnął się do niej lekko i spojrzał na Fredericka z wyraźnym zastanowieniem. Widać było, że nie był aż tak chętny do wróżenia wspólnego ślubu, ale nie był również temu przeciwny. Jednak coś jeszcze zaprzątało jego myśli, aż w końcu się odezwał. - Zapłacę osobno za wróżbę, ale czy można sprawdzić, czy zdołam odnieść sukces w obecnej pracy? - poprosił dodatkowo.
Ostatnie, czego Frederick się spodziewał to tego, że ktoś postanowi prosić go o jakieś wróżby. To było nie tylko czyste szaleństwo i abstrakcja, ale również coś skończenie głupiego, coś, czego nawet nie był w stanie opisać. Nie wierzył absolutnie w takie rzeczy, nieustannie spierał się o nie Laeną, będąc przeświadczonym, że nie wyjdzie z tego absolutnie nic dobrego, a teraz proszę, ktoś najwyraźniej uznał, że jest świetnym wróżbitą i na pewno doskonale się do tego nadaje. Jakby tego było mało, wręczono mu talię kart tarota, uznając najwyraźniej, że miał być jednym z wróżbitów, którzy zebrali się tutaj dzisiaj, by dokonać wielkiego dzieła. Nie wiedział, co go podkusiło, żeby faktycznie się w to pobawił, bo nie wierzył w te karty, ich interpretacje i cały ten bałagan, ale skoro już wszedł między wrony, musiał krakać, jak i one. Podpatrzył, co robią pozostali, przekładając karty w dłoniach, a później skinął głową i rozłożył je po swojemu, trzy, które niewiele mu mówiły, aczkolwiek kochankowie sugerowali na pewno coś dobrego, chociaż w zestawieniu ze śmiercią nie wyglądało to dobrze. Do tego doszła moc. Frederick był pewien, że wróżbici wiedzieli, jak to odczytać, on nie miał pojęcia, więc najnormalniej w świecie postanowił działać na zasadach logiki. - Moc jest tutaj decydująca, zależnie od tego, jak podejdziecie do ważnych decyzji w waszym wspólnym życiu zwycięży albo radość, albo nieszczęście. To z kolei zależy od waszego przywiązania i zapewne również pracy, bo to są kwestie mocno ze sobą powiązane. Zatem... - rozłożył kolejne trzy karty, dochodząc do wniosku, że to mamrotanie nad kartami, choć idiotyczne w swoim założeniu, mogło być zabawne. Wskazał na kolejne ułożenia, objaśniając chłopakowi, jak miała się sprawa z jego pracą, kręcąc z wyważeniem głową, w końcu dodając jakieś brednie na temat tego, że to najwyraźniej nie była właściwa droga, na co wskazywał kapłan. Co on miał oznaczać, Frederick zwyczajnie nie wiedział, ale zmyślanie, jak widać, szło mu całkiem nieźle. - To potrzeba znalezienia właściwej drogi i właśnie to kryje się za rozdrożem waszego związku. Najpierw trzeba rozwiązać problemy w pracy - stwierdził, jakby był absolutnie pewien swojego bełkotania godnego prawdziwego szaleńca.
- Widzisz? Mówiłam, że wszystko się ułoży - powiedziała dziewczyna, zostawiając galeony za wróżbę, a po chwili chłopak dołożył kolejne za wróżbę, tłumacząc jej, że wpierw musi się skupić na pracy, powtarzając słowa Shercliffe’a. Żadne z nich nie podejrzewało nawet, że mężczyzna mógł kłamać, że mógł zmyślać i zwyczajnie mówić to, co chcieli usłyszeć. Skupieni już tylko na sobie oddalili się snując plany na zbliżający się nowy rok. Przez cały czas wróżenia młodej parze, Frederick mógł czuć na sobie czujne spojrzenie staruszki, która siedziała na ławeczce kawałek dalej. W końcu kobieta podniosła się z ławki, aby podejść powoli do niego. W jej kroku, jak i całej postawie można było dostrzec elegancję, która nie mijała wraz z upływem lat. - Widzę, że przynajmniej częściowo znasz się na wróżbach młody człowieku. Starcze oko nie jest już takie samo i z fusów trudno mi już odczytywać przyszłość. Czy mógłbyś za mnie sprawdzić, czy pisana mi ciężka choroba odnajdzie mnie w przyszłym roku? - poprosiła zaskakująco melodyjnym głosem, wpatrując się w mężczyznę wyczekująco.
Frederick uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie, mając wrażenie, że to, co robił, było co najmniej chore. Chore z urojenia, gdyby miał być dokładny. Nie do końca wiedział, dokąd właściwie zmierza i co ma osiągnąć, nie wiedział, czy to, co mówił, miało jakiś sens, ale jednocześnie nabierał coraz większego przekonania, że wróżby nie były niczym więcej, niż łączeniem za pomocą logiki, tego, co ktoś chciał zobaczyć, z tym, co było oczywiste. Oszustwa, tym właśnie było dla niego czytanie z fusów, czy tak w jego przypadku, czytanie z kart, które przez chwilę przesuwał między palcami, zastanawiając się jednocześnie, jak właściwie można było się interesować czymś podobnym. Ruchy gwiazd były bowiem czymś odmiennym, czymś całkowicie innym, czymś, co można było obliczyć i dodatkowo nadać im znaczenie dla ziemi, jaka ostatecznie była poddana kosmicznym... Frederick uniósł spojrzenie na starszą kobietę, niemalże wybuchając śmiechem. Nie miał bladego pojęcia, jak doszło do tego, że ta uznała, że był w stanie faktycznie coś odczytać z tych kawałków tektury. Uznał jednak, że jej stanowisko, jej pytanie, jej determinacja, potwierdzała jedynie, że wszyscy tutaj byli szaleni. Nie widział w tym niczego innego, nie było w tym niczego innego, ot, czyste wariactwo, jakiego nie dało się w żaden sposób zatrzymać. - Spróbuję, szanowna pani - powiedział. Nie zastanawiał się nad tym, czy to, co robił było złe, czy nie, bo dla niego było po prostu wierutną bzdurą. Czymś, co nie miało żadnej, najmniejszej nawet racji bytu, toteż nie wierzył, że ktokolwiek mógłby traktować cały ten problem poważnie. Zerknął kątem oka w stronę, gdzie powinna znajdować się Leana, ale nie dostrzegł jej pośród innych osób, więc wzruszył ramionami, postanawiając zdać się na siebie. Rozłożył ponownie trzy karty, przypatrując się kapłance, sprawiedliwości i wisielcowi, jakby mogły powiedzieć mu, co się w nich kryło. Zerknął na kobietę, a później powoli skinął głową. - Wszystko wskazuje na to, że czekają panią trudności, jednak nie są one przesądzone. Trudno powiedzieć mi jednoznacznie, czy to coś związanego ze zdrowiem, jednak jestem pewien, że to, co nadchodzi, może zburzyć pani dotychczasowe życie. Widzę tutaj jednak również pozytywne aspekty, być może spokój, którego pani potrzebuje - powiedział powoli, jakby się nad tym zastanawiał, faktycznie żonglując słowami, myślami i kartami, czytając je po swojemu, jak na laika przystało.
Kobieta przyglądała mu się uważnie, nim w końcu uśmiechnęła się lekko i skinęła głową. - Coś podobnego wyczytałam sobie dokładnie rok temu. Wygląda na to, że w moim przypadku przepowiednie nie chcą się tak szybko spełniać - powiedziała, zostawiając galeony za wróżbę. Chwilę jeszcze przyglądała się Shercliffe’owi, nim spokojnym głosem dodała, że powinien zdecydowanie popracować nad swoim trzecim okiem, skoro potrafił już mówić przekonująco. W końcu odeszła, zostawiając mężczyznę samego pośród tłumu, pogrążona we własnych myślach z lekkim uśmiechem na twarzy. - Drogi panie, jeszcze dla mnie wróżba! Bardzo proszę, niech pan spojrzy, czy nowy rok przyniesie mi spadek? Widzi pan, moja babka choruje na pressurę, a ostatnio naprawdę wiele się działo i podupadła na zdrowiu i oczywiście chciałbym aby żyła długo, ale jakby mógł pan spojrzeć w przyszłość i pomyślność dla mnie - męski głos pojawił się właściwie znikąd obok Fredericka, a dopiero po monologu stanął przed nim czarodziej w kwiecie wieku. Ściskał w dłoniach czapkę-niewidkę i nerwowo rozglądał się na boki, jakby próbował przed kimś się ukryć. Wiedział jednak, że trudno wróżyć komuś, kogo nie było widać, a i nie miał pewności, jak przystojny wróżbita będzie chciał sprawdzić jego przyszłość, bo przecież mógł chcieć wróżyć z dłoni, prawda? Mężczyzna nerwowym ruchem przygładził włosy, zapewniając, że zapłaci za wróżbę i jak dla potwierdzenia poruszył kieszenią, w której zadźwięczały galeony.
Frederick mógłby się zawstydzić, gdyby był takim człowiekiem. Ponieważ jednak był zupełnie inny, ponieważ właściwie nie było na tym świecie niczego, czego by się bał, jedynie uniósł lekko brwi i skinął kobiecie głową. Skoro wiedziała, że jedynie zmyślał, po co chciała od niego tę wróżbę? Trudno było mu powiedzieć, naprawdę trudno, ale też nie zamierzał wdawać się z nią w dyskusję, tym bardziej że zdecydowanie nie zamierzał rozwijać żadnego trzeciego, czy dziesiątego oka. Był człowiekiem nauki, a nie człowiekiem, który zamierzał czytać, czy tworzyć horoskopy, a to były zdecydowanie dwie różne rzeczy. Był o tym przekonany i nie zamierzał od tego w żaden sposób uciekać. Nim jednak jakoś głębiej się nad tym zastanowił, czy zrobił coś podobnego, wyrósł obok niego kolejny jegomość, czy może wyrósł jego głos. I Frederick od razu wiedział, że tutaj mógł sobie dać większe pole do popisu. Spojrzał na mężczyznę chłodno, uważnie, jak to miał w zwyczaju, przesuwając karty między palcami, zupełnie, jakby zastanawiał się, czy powinien coś powiedzieć, czy powinien zrobić coś konkretnego, jakby chciał zapytać, czy w ogóle powinien wróżyć. Ano, powinien, więc bez słowa rozłożył trzy karty, a następnie odwrócił je po kolei wierzchem i przodem do mężczyzny, uśmiechając się złośliwie samymi kącikami ust. Cóż za wspaniały zestaw! Diabeł, sprawiedliwość i sąd ostateczny. Brzmiało doskonale nawet dla niego samego, więc pokiwał głową, a następnie spojrzał na swojego nerwowego rozmówcę, jakby chciał go zapytać, czy nie zechce odczytać sam tej przepowiedni. - Czasami trzeba wiele cierpliwości - stwierdził spokojnie, jakby właśnie nie wyczytał przypadkiem jakiejś zdrady i pomówienia. To mogło być uznane za ostrzeżenie i właśnie tego zamierzał się trzymać, doskonale bawiąc się myślą, że był wróżbitą, który zdawał sobie z czegoś sprawę, który mógł zachować dla siebie jakieś tajemnice, jeśli zostanie za to, a jakże, wynagrodzony.
Nieznajomy wpatrywał się w karty stopniowo blednąc, uważnie czytając kogo przedstawiały. Nie słyszał do końca słów Fredericka, zaczynając nagle mamrotać przeprosiny, których nie kierował jednak ku wróżbicie. Wpatrywał się w kartę diabła, aż nagle drgnął, spoglądając z przerażeniem w oczy Shercliffe’a, nim zatoczył się, jak pijany. Cokolwiek działo się w jego życiu, zdecydowanie zależało od spadku, a wieść o nieotrzymaniu go tak szybko, zdecydowanie nie była tą, na którą liczył. Mężczyzna wyjął z kieszeni galeony, rzucił je na stolik i odszedł, znikając w tłumie, gdy tylko założył czapkę na głowę. Dramaty ludzkie bywały jednak różne, a i różni ludzie różne tajemnice przyszłości chcieli odkryć za pomocą wróżb. Dotyczyło to zarówno starych, jak i młodych, a nawet sceptyków, choć ci zwykli ukrywać się za zwyczajnym zainteresowaniem. Nie wyglądało jednak na to, aby sceptycy znajdowali się w tłumie tego dnia. Byli za to poszukujący miłości, czy też nadziei na jej odwzajemnienie. Do nich należała nieznajoma, młoda kobieta, ubrana elegancko, choć krocząca samotnie w stronę Fredericka. Zaczerwienione z zimna policzki oraz nos dodawały jej uroku, tak jak okulary w cienkich srebrnych oprawkach i ciemne kręcone włosy, częściowo skryte pod czapką. Smukłe palce zaciskała na rękawiczkach, które zdjęła niewiele wcześniej, szykując się do wróżenia z dłoni, nie będąc pewną, czy mężczyzna wróży jedynie z kart. - Chciałam się dowiedzieć, czy pisany jest mi samotny los. Mój pierwszy narzeczony zginął przez klątwę, drugi został pożarty przez smoka. Jest ktoś nowy, dla kogo moje serce zaczyna bić mocniej, ale jeśli i jemu pisana jest straszna śmierć… Chcę wiedzieć, czy powinnam o nim zapomnieć, żeby mógł przeżyć - powiedziała cicho, po czym położyła na stoliku galeony, płacąc z góry za wróżbę.
Frederick niemalże parsknął z rozbawienia, kiedy zobaczył, co dzieje się z mężczyzną, jaki poszukiwał odpowiedzi na pytania dotyczące spadku. Prawdę mówiąc, spodziewał się, że ten gwałtownie poblednie, że zacznie zachowywać się, jak pomylony i wszystko wskazywało na to, że rozgryzł go o wiele lepiej, niż przypuszczał. To zaś potwornie go bawiło, tym bardziej że ten najwyraźniej wierzył we wróżbę, jaka została ujawniona w kartach. To było z kolei niesamowicie interesujące i pokazując, że ludzie faktycznie wierzyli w to, co pokazywały im jakieś obrazki. Niedorzeczne, zdaniem Shercliffe'a, ale ostatecznie każdy miał prawo do własnych decyzji, nawet jeśli były całkowicie nieprzemyślane. Zaraz też zerknął na kobietę, która do niego podeszła, ledwie widocznie unosząc brew. Jej historia mogłaby dla niektórych być wzruszająca, ale dla niego była raczej idiotyczna. Najwyraźniej ta wierzyła, że spadła na nią jakaś klątwa albo że jeśli zostawi mężczyznę, którego podobno kochała, jego los magicznie się odmieni. Niedorzeczność i Frederick był o tym zwyczajnie święcie przekonany, wiedząc, że takie rzeczy nie miały w ogóle miejsca i nie działy się w taki sposób. Patrzył na nią przez chwilę, jakby chciał jej to wszystko wygarnąć, ale przecież nie z tego powodu ci wszyscy ludzie do niego ciągnęli, chodziło o coś innego. Tak więc ponownie sięgnął po karty, a gdy je odsłonił, miał przed sobą głupca, kochanków i koło fortuny. Zagryzł policzek od środka, by nie parsknąć z całkowitego ubawienia, dochodząc do wniosku, że być może w talii było trochę magii, jaka odpowiadała na jego przemyślenia. - Los zdecydowanie nie jest przesądzony, ale jeśli będzie pani myślała o przyszłości, jaką sobie pani wyobraża, to z pewnością z kochanka nic nie pozostanie, bo zwyczajnie sam odejdzie. Czasami sami prowokujemy, to, co się dzieje i radzę to pani zapamiętać - skomentował, wiedząc, że nie był zbyt delikatny, ale skoro karty mu to podpowiadały, to nie widział nic złego w tym, że zwyczajnie stanowczo postawił całą tę sprawę.
Nieznajoma wpatrywała się w karty w zamyśleniu, nie przestając zaciskać palców na rękawiczce. Trudno było ocenić, czy wierzyła w to, co usłyszała, czy zgadzała się ze słowami mężczyzny i je analizowała, czy może żałowała wydanych galeonów. W końcu uśmiechnęła się delikatnie i podziękowała za wróżbę, aby życząc szczęśliwego nowego roku oddalić się w stronę centrum miasteczka. Jak wiele wróżb można wymyślać i zastanawiać się nad tym, co powiedzieć innym? Zastanawiała się nad tym reporterka magazynu Czarownica, która ustawiła się jako kolejna w kolejce po przepowiadanie przyszłości. Z początku chciała podejść do kobiety, która zajmowała się innymi przechodniami, ale w końcu zajęła miejsce przed Frederickiem, gdy tylko zrozumiała, skąd kojarzy jego twarz, czy raczej do kogo jest łudząco podobna. Postanowiła iść za ciosem, aby zdobyć nowy artykuł, jak i sprawdzić co szykował dla niej los. - Czy moje artykuły zostaną wkrótce dostrzeżone, a magazyny będą zabiegać się o moje teksty? - zapytała, a lewitujące obok niej samopiszące pióro zaczęło przebiegać po notesie, spisując dokładnie każdą zmianę w mimice Shercliffe’a. Kobieta nachyliła się nieznacznie w jego stronę, kładąc na moment dłoń na talii tarota, aby wstrzymać jeszcze wróżenie. - A po wróżbie proszę o komentarz, czy jako jeden z rodu Shercliffe uczył się pan wróżbiarstwa od centaurów, czy to zwykłe hobby. Jest pan niezwykle podobny do Vespera, jak bracia - dodała półszeptem, prostując się i czekając na swoją wróżbę, za którą zapłatę umieściła na stoliku.
Frederick zastanawiał się właśnie, jak powinien się stąd wymknąć, nie do końca wiedząc, czy powinien dłużej tutaj zostawać. Nie był w stanie porozmawiać z Laeną, która wyraźnie była zajęta innymi, napierającymi na nich przechodniami, a zabawa we wróżby również miała swoje ograniczenia. Widział także spojrzenia innych osób, które brały w tym udział, zupełnie, jakby chcieli go zapytać, czy nie miał już aby na pewno dość. Skinął właśnie głową jednemu z nich, a ten ruszył ku niemu, żeby faktycznie zwolnić go z posterunku, kiedy na miejsce przed nim wcisnęła się jakaś czarownica. Frederick spojrzał w stronę pióra i pergaminu, jakby chciał ją zapytać, czy aby na pewno była normalna, jednak jego twarz nie wyrażała absolutnie niczego. Jego mimika zawsze była chłodna i niesamowicie ograniczona, a teraz było to widać wręcz doskonale. Nie dało się po nim odczytać absolutnie niczego, więc kiedy wspomniała o Vesperze, jedynie na nią spojrzał, unosząc lekko brwi. - Schlebia mi pani, skoro uważa, że jestem do niego podobny - stwierdził, w żaden sposób nie zamierzając odpowiadać na jej idiotyczne pytania, nie potwierdzając nawet, że był jednym z Shercliffów. To nie miała w ogóle znaczenia, tym bardziej że położył przed nią właśnie trzy karty. Świat, pustelnika i wisielca, które jego zdaniem nie tworzyły najlepszej konfiguracji i odpowiadały raczej wygórowanym i nierealnym pragnieniom, jakie żywiła kobieta. - Odpowiedź na pani pytanie brzmi: nie. Widać tutaj wiele samotności w wielkim świecie i kłopoty związane z własnymi marzeniami. Sądzę, że ma pani jeszcze rzeczy, nad jakimi powinna pani popracować - powiedział, a potem złożył karty, by oddać je człowiekowi, który wcześniej mu je podał. W ten sposób zakończył tę zabawę, nie komentując już nic i po prostu oddalił się z zapłatą, wielce rozbawiony faktem, że wróżenie okazało się aż tak proste. Było czytaniem pragnień i logicznym odczytaniem obrazów, jakie mu przedstawiały karty tarota. Nie kryło się w tym nic więcej i niczego więcej na tę chwilę nie chciał.