Niezbyt gęsty las, w którym roi się od magicznych stworzeń. Zazwyczaj są one przyjaźnie nastawione do ludzi ze względu na bliskie sąsiedztwo z czarodziejskimi rezydencjami. Ze względu na panujący tu spokój, to jedno z ulubionych miejsc spacerowiczów w Dolinie Godryka. Tutaj również często zapuszczają się twórcy różdżek, kiedy potrzebują odpowiedniego drewna do swoich wyrobów. I nigdy się nie zawodzą.
Magiczne poszukiwania:
Magiczne poszukiwania
Ponoć zobaczenie złotej Lunaballi przynosi niesamowite bogactwo na przyszłość. Jest ona większa niż inne jej rodzaju, cała złota, nawet unosi się za nią migoczący pył. Zaś migoczący tęczowy języczek to czyste szczęście. Języczki są zazwyczaj trudne do znalezienia w naturalnym środowisku. Ten jednak, rosnący raz na rok, jest jak żaden inny przez swoje tęczowe liście i naprawdę magiczne właściwości. Migoczący nad nim pył mieni się hipnotyzującymi kolorami, a cała roślina porusza się w specyficzny sposób. Magiczne działanie tych dwóch przedmiotów sprawia, że wielu czarodziei wyrusza na poszukiwania tych cudów natury.
Rzuć jedną kostką, by zobaczyć ile pól idziesz. Jeśli jesteś w dwójce czy większej grupie rzucacie na zmianę. Jedna osoba pisze na jedno miejsce, chyba że w kostkach jest zaznaczone inaczej. Na końcu wydarzenia możecie znaleźć znaczek jeśli zobaczycie taki: ❀ --> znajdujecie ślad języczek migoczący (tęczowy pył, rozkwitające rośliny, wilgotniejsza gleba itp.) ✷ --> znajdujecie ślad po lunaballi (jej odcisk, złoty pył, odchody itp.) Pamiętajcie, żeby zaznaczyć w poście, w jaki sposób udało wam się na to natknąć, jeśli nie ma tego w kostce. Jeśli uzbieracie 2 znaki z którejś kategorii odnajdujecie magiczne zwierzę, bądź zbieracie migoczący języczek.
1 - Bardzo powoli zaczynacie ten spacer. Może i dobrze? Wchodzicie na polanę pełną magicznych świetlików, czyż to wszystko nie wygląda jak w bajce? Rozejrzyjcie się dokładniej po tej polanie. ❀ ✷ 2 - Las jest zdecydowanie bardziej magiczny kiedy nadchodzi Celtycka Noc. I czujesz to w kościach. Przez następne trzy posty nie chodzisz, a delikatnie unosisz się nad ziemią. ❀ ✷ 3 - Wydawało Ci się, że widzisz jakiś znak, ale oprócz tego znalazłeś ciecz pochodząca z Mimbetusa Mimbletonii. Przez Twoją nieuwagę, bądź niewiedzę, jesteś cały w śmierdzącym odorosoku. ❀ 4 - Magiczne zwierzęta w czasie tej nocy również z większym spokojem przechadzają się po lesie. Mówi się, że lubią przebywać w okolicy lunaballi, więc warto zwracać na nie uwagę. Dlatego warto pójść tam, gdzie widzicie pięknego jednorożca stojącego na polanie, który znika kiedy tylko podchodzicie bliżej. ✷ 5 - W trakcie przechadzki naturalnym jest, że czasem nie zauważacie wszystkiego w okolicy! Na przykład takiej ukrytej płomiennicy, czyhającej na drzewie. Ledwo się do niej zbliżasz, a niepozorny grzyb wybucha ogniem, podpalając Ci fragment ubrania. Prędko ugaś się! 6 - Spójrzcie na tą część lasu, nie wydaje wam się podejrzana? Gdzie wy się zapuściliście? Widzicie te ślepia patrzące na was zza drzew? Może powinniście się wycofać? Rzuć kostką, jeśli wylosujesz liczbę parzystą, możecie wrócić na pole nr 5. Jeśli nieparzystą zerknij na konsekwencje. Możesz również nie rzucać kostką i od razu przystąpić do walki. Każdy rzuca kostką za siebie, osoby które wyrzuciły parzystą mają wybór czy zostają z resztą czy się cofają.
Kostka nieparzysta:
Albo jesteś bardzo nierozsądnym czarodziejem, albo zwyczajnie nie zdążyłeś uciec. Te okropne ślepia patrzące na Ciebie zza drzewa to nic innego tylko bardzo duża akromantula, która właśnie oznajmia jak smakowitym kąskiem jesteś. Masz wybór - stajesz z nią do walki, uciekasz, bądź próbujesz wezwać na pomoc dorosłego. Jeśli sam jesteś osobą dorosłą i stajesz do walki, udaje Ci się wygrać pojedynek jeśli chociaż w jednej statystyce masz powyżej 30 punktów. Jeśli stajesz do walki - Wszyscy którzy zostają rzucają kostką. Jeśli wyrzucicie łącznie 10 punktów lub więcej, udaje wam się pokonać akromantulę. Jeśli wzywacie dorosłego - Jeśli ktoś przyjdzie wam na pomoc 24h po napisaniu posta, odstraszacie akromantulę i możecie iść dalej. Jeśli uciekacie - Rzuć po raz kolejny kością. Nieparzysta - wpadasz do bagna, które skutecznie zakrywa Twój zapach, a akromantula przebiega w szale obok Ciebie. Jesteś trochę brudny, ale możesz kontynuować wyprawę. Jeśli wyrzuciłeś parzystą przy ucieczce, bądź nie udało wam się pokonać akromantulę - następuje okropna bitwa, w której gigantyczny pająk drapie, szarpie was i próbuje zaplątać w paskudne kokony. Jest taki chaos, że przychodzi patrol Czarodziejskiej Policji, która ratuje was z tej jatki. Lądujecie w Mungu, gdzie musicie zostawić posta o leczeniu, by wrócić na event celtyckiej nocy. Nie możecie przystąpić ponownie do poszukiwań legendarnych zwierząt.
7 - O nie, to pole brzytwotrawy! Jeśli ktoś z was ma powyżej 15 punktów z zielarstwa, zauważył to i powstrzymał się od wejścia. Jeśli nie, wszyscy macie poranione nogi, z których teraz sączy się krew. Lepiej się opatrzcie. ❀ 8 - Kontynuujecie tą świetną podróż i nic nie może was dziś powstrzymać! No chyba, że krzaki. Twoje poroża/wianek, wkręciły się w gałęzie rozłożystego drzewa. Nie możesz się z niego uwolnić, Twój partner musi Ci pomóc, zaś jeśli idziesz samotnie, oznacz jedną z osób w lesie, by wyruszyła Ci na pomóc. Jeśli ci nie pomoże, stracicie przez jeden ze znaków i zgubicie drogę. Na szczęście ty sam się w końcu uwalniasz. 9 - Ups! Jest odrobinę ciemno i niewiele widzisz, ale akurat odchody lunaballi mienią się na złoto, a mimo to w nie wdepnąłeś... Cóż przynajmniej wiesz, że tu była. ✷ 10 - Spotykacie na swojej drodze Bobo. Jeśli ktokolwiek w waszej grupie ma powyżej 15 punktów ONMS, wiecie że można przekupić go jedzeniem. Wtedy wskaże on wam drobną podpowiedź. ❀ Jeśli nikt z was nie ma tylu punktów, nie wiecie co zrobić z tym małym, irytującym gnomem, który chodzi za wami jakiś czas, a potem ściąga wam spodnie, albo podwija spódniczki, kiedy tylko myśleliście, że udało wam się go pozbyć. Nie zauważacie też żadnego znaku. 11 - Przemierzając las, nagle jedno z was dostaje w głowę czymś niewielkim i metalowym. To kolczyki z królikiem, które najwidoczniej musiała porwać jakaś wyjątkowo chytra sroka, a teraz najwidoczniej wypadły z jej gniazda. No cóż, chyba możecie je zatrzymać? 12 - Na swojej drodze spotykacie Matagota. Macie wybór, możecie cofnąć się na pole 8, bądź spróbować przejść obok pozornie całkiem niegroźnego zwierzęcia. Jeśli decydujecie się przejść obok, rzućcie kostką. ✷
Kostki:
Parzyste - Bez problemów przechodzicie obok zwierzęcia i możecie ruszać dalej. Nieparzyste - Kot wyczuwa wasze złe intencje i nagle rzuca się na was. Zanim zdążacie się odgonić, jest już za późno, zostawia na twarzy głębokie rany, których nie będzie się dało wyleczyć magicznie. Przez następny miesiąc będziecie mieć paskudne blizny na twarzy i rękach.
13 - Na tą celtycką noc przybył nawet Huldrekall. To niesamowite stworzenie zainteresowane jest kobietami. W zależności od tego jakiej płci masz postać, sprawdź Twoje wyniki.
Mężczyźni:
Magiczne istoty oznaczają, że coś magicznego jest w okolicy prawda? Huldrekall nie interesuje się Tobą specjalnie, ale za to pokazuje Ci tajemnicze ślady. ❀ ✷
Kobiety:
Huldrekall zaprasza Cię do ogniska, by opowiedzieć Ci fascynujące historie. Jeśli jesteś w towarzystwie mężczyzny - Stworzenie opowiada wam jedną inspirująca historię. I puszcza dalej wolno. ❀ ✷ Jeśli jesteś tutaj sama bądź w towarzystwie kobiet. Całkowicie skupiacie się na magicznej istocie i już nie możecie się od niego oderwać. Poszukaj jakiegoś mężczyzny, który wyrywa Cię z zauroczenia. Jeśli nie znajdziesz żadnego chłopca, który Cię uratuje, Hulderkall magią nakłania cię do współżycia.
14 - Na polanie spotykacie... wilę. Piękną, tańczącą, niesamowitą... czy uda wam się przejść obok niej obojętnie?
Mężczyźni:
Wila natychmiast porywa Cię do tańca, chcąc zostać z Tobą na zawsze. Jeśli jesteś w towarzystwie innej dziewczyny - może twierdzić, że jesteś jej i jeśli wila ci w to uwierzy, odchodzi rozzłoszczona. ❀ ✷ Jeśli jesteś tutaj sam bądź w towarzystwie mężczyzn. Całkowicie zatracacie się w tańcu z wilą i będziesz tańczył dopóki nie umrzesz... lub dopóki ktoś Cię stąd nie zabierze. Poszukaj jakiejś miłej kobiety, która pomoże Ci wyplątać się z tej sytuacji. Po spotkaniu z wilą jesteś otumaniony przez kolejne trzy posty i nie możesz się otrząsnąć. Nie możesz też kontynuować poszukiwań.
Kobiety:
Magiczne istoty oznaczają, że coś magicznego jest w okolicy prawda? Wila odchodzi od Ciebie szukając mężczyzn do oczarowania, a Ty widzisz tajemnicze ślady. ❀ ✷
15 i więcej - Docieracie na polanę... Tylko czy na dobrą? Policzcie ile znaleźliście znaków. 2 ✷ - Oto ona, na najwyższym pagórku polany tańczy piękna, złota lunaballa. Ma ona ogromną moc, więc stoicie wpatrzeni w nią, oczarowani jej wyglądem, czujecie jak sama magia przepływa przez was kiedy obserwujecie jej niesamowite ruchy. Lunaballa tanecznym krokiem odchodzi dalej. Dopiero wtedy możecie podejść do miejsca w którym przed chwilą była. Znajdujecie jajeczną pozytywkę w miejscu, z którego zniknęła. Po tej przygodzie również zgłoście się po 1 pkt z ONMS. 2 ❀ - Piękna roślina kołysze się na wietrze. A może raczej sama porusza się z gracją? Podejdź bliżej. Możesz zebrać dotknąć kilka liści, które napełniają Cię specyficzną mocą. Roślina pozwoli Ci zebrać jeden liść, za który możesz dostać 50 g, zgłoś się po zarobek w odpowiednim temacie. Dodatkowo po tym spotkaniu zyskujesz 1 pkt z Zielarstwa. Jeśli nie znalazłeś dwóch ❀ ani ✷. Niestety Twoja przygoda zakończyła się bez odnalezienia żadnego legendarnego stworzenia. Jednak kiedy wracasz na celtycką noc, w nagrodę za trudy dostajesz od starej czarodziejki Uszy królika.
Wykonanie dobrej różdżki to prawdziwa sztuka. Każda kombinacja odpowiada innym zdolnościom, wyzwala inny potencjał czarodzieja, dlatego tak istotne było, aby @Riley Fairwyn odpowiednio dobrał drewno do swoich aktualnych potrzeb. Nie musiał wcale szukać daleko - Dolina Godryka pełna była drzew o silnie magicznych właściwościach. W teorii nie powinien więc na swojej drodze napotkać zbyt wielu trudności.
1,4,5 - Krążysz po lesie dłuższy czas; zależy Ci przecież na tym, aby wybrać zdrowy okaz, który zapewni przyszłej różdżce długie życie i sprawi, że będzie nadawać się do nawet bardzo wyrafinowanych czarów. Wreszcie w oko wpada Ci smukły wiąz, kiedy jednak się do niego zbliżasz, dostrzegasz, że w niektórych miejscach pokrywa go pewien rodzaj grzyba. Nie robisz sobie już wielkich nadziei, ale i tak postanawiasz sprawdzić w jakim stanie jest drzewo. 1,2 - najwyraźniej całkiem nieźle słuchałeś na zielarstwie, ponieważ w porę orientujesz się, jaka roślina porasta wiąz. Ledwie zdążasz się cofnąć, gdy płomiennica drzewna wypuszcza smugę ognia, której żar niemal czujesz na skórze. Ostrożnie się wycofujesz, uważając, czy w okolicy nie ma więcej niespodzianek. Może było to całkiem szczęśliwe zrządzenie losu, bo nieopodal napotykasz jeszcze okazalsze drzewo i tym razem bez przeszkód pozyskujesz drewno na swoje różdżki. 3,4 - chyba zapominasz, że nie tylko zwierzęta potrafią być niebezpieczne; grzybopodobna roślina nie robi na Tobie żadnego wrażenia, przez co wpadasz w jej pułapkę. Niespodziewanie wypuszczona smuga ognia mknie w Twoją stronę, zostawiając na Twojej skórze poważne poparzenia. (Możesz wybrać miejsce). W obliczu tego, zupełnie nie w głowie Ci szukanie drewna. Możesz napisać post w skrzydle szpitalnym/mungu, gdzie szybko zostaniesz uleczony. Jeśli tego nie zrobisz przez jeden wątek nosisz opatrunek, pod którym kryje się skóra pokryta bolesnymi pęcherzami. 5,6 - masz szczęście, że w Twojej ręce znajduje się różdżka; kiedy płomiennica atakuje, instynktownie rzucasz Protego - w dodatku skuteczne - które odbija ogień. Nie przewidujesz jednak, że tym samym zmieni on kierunek i trafi prosto w stare, nieco spróchniałe drzewo, które szybko zajmuje się ogniem... Dorzuć jeszcze jedną kostkę. Parzysta - masz dziś dobry refleks, bo niemal w tej samej chwili rzucasz zaklęcie Aquamenti, które bez problemu gasi niewielki jeszcze ogień. Kryzys zażegnany, a Ty możesz spokojnie wrócić do szukania drewna na różdżkę. Otrzymujesz 1 pkt do zaklęć. Nieparzysta - kiedy chcesz zainterweniować, Twoja różdżka jak na złość się blokuje. A ogień się rozprzestrzenia i wkrótce przejdzie na inne drzewa... Zdążasz pomyśleć, że spalisz las, kiedy pojawia się czarodziej wyraźnie zaniepokojony sytuacją. Pomaga on Ci opanować sytuację... A po wszystkim nakłada na Ciebie grzywnę w wysokości 20 galeonów za próbę podpalenia lasu i grzecznie prosi Cię, abyś opuścił to miejsce. Lepiej dla Ciebie, żebyś to zrobił.
2,3,6 - Wydaje Ci się, że znalazłeś drzewo idealne; przyjemne wizualnie, zdrowe, odpowiednio giętkie. Kiedy jednak chcesz pozyskać drewno, okazuje się, że budzisz jego lokatorów. Nieśmiałki to stworzenia, które zazwyczaj są pokojowo nastawione do ludzi, te jednak nie wyglądają na zbytnio zadowolone z Twoich poczynań... Parzysta - doskonale wiesz, że nieśmiałki uwielbiają zamieszkiwać drzewa, z których wytwarza się różdżki i masz na tyle wiedzy, by na poszukiwania nie wypuszczać się bez przysmaku stworzonek czyli jajeczek elfów. Masz ich przy sobie na tyle dużo, że łatwo udaje Ci się obłaskawić nieśmiałki, które pozwalają Ci dobrać się do drewna. Za odpowiednie podejście dostajesz 1 pkt z onms. Nieparzysta - czy to przez gapiostwo, czy z niewiedzy, nie zabrałeś ze sobą niczego, czym mógłbyś obłaskawić nieśmiałki. Nieważne co chcesz zrobić, każdy Twój kolejny ruch rozzłaszcza istoty, które konsekwencji rzucają się na Ciebie, by spiczastymi palcami wydłubać Ci oczy. I o mały włos im się to udaje, ale na szczęście dajesz radę się odpędzić. Tylko na policzkach pozostawiają Ci podłużne ranki, które choć nieszkodliwe, nie będą wyglądać zbyt atrakcyjnie, szczególnie podczas procesu gojenia. Przez jakiś czas może też lepiej nie pokazuj się w okolicy.
______________________
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Znów potrzebowałem więcej drewna. Wytwarzanie różdżek miało swoje plusy i minusy. Jeżeli twórcza nie przepadał za samodzielnym błąkaniem się po lesie, z pewnością łożył tysiące galeonów miesięcznie na odpowiednie materiały. Dobrze przygotowane drewno oraz rdzenie były towarem luksusowym. Nawet najmniejszy błąd wystarczył, a składnik nie nadawał się już do dalszej obróbki. Wciąż można było go sprzedać jako towar kolekcjonerski, lecz wartość drastycznie spadała wraz z każdą niedoskonałością. Dobry łowca miał swoje metody, mające zagwarantować największą trwałość ingrediencji i strzegł ich jak oka w głowie, a chociaż ja uważałem siebie za żółtodzioba, także powoli je wypracowywałem. Praca w sklepie nie pozwalała na samodzielne zakupy, zwłaszcza, gdy chodziło o dobry blok drewna. Żaden Fairwyn nie był skłonny dzielić się rodzinną własnością, a nie płacono mi też na tyle okazale, abym był w stanie codziennie pozyskiwać bloczki do nauki różdżkarstwa. Z drugiej strony, zajęcie to niezwykle mnie fascynowało. Dobór odpowiednich materiałów i subtelne łączenie ich w jedną całość przypominało warzenie eliksirów. Z miksturami szło mi różnie. Mnogość składników i sztywne reguły nie zachęcały mnie do zgłębiania tej dziedziny magii. W swoim fachu miałem większą swobodę. Mogłem bez obaw próbować rozmaitych połączeń, gdyż każdy czarodziej był inny. Ludzie miewali niezwykle różnorodne potrzeby, tak samo jak ich magia. Mnie najlepiej czarowało się przy pomocy sosny, podczas gdy Garrett szczerze nie znosił tego drewna. Do tej pory pamiętałem, jak na jednym z polowań spróbował zaczarować wnyki moją różdżką, a jedynie osmalił sobie nos. Jemu pasowały kapryśne egzemplarze - potrafił wczuć się w ich chwiejność i nieprzewidywalność. Spacer po lasach w Dolinie Godryka sprawiał mi prawdziwą przyjemność. Mnogość silnych, wysokich drzew sprawiała, że nieustannie rozglądałem się wokół, niepewien, które okaże się najlepsze. Nie chciałem wziąć byle czego, nawet jeżeli miało mi ono służyć jedynie za materiał do stworzenia różdżki metodą prób i błędów. Cóż by to była za nauka, skoro chore drewno było zdecydowanie bardziej miękkie i uległe? Ponadto, nie należałem do zwolenników marnowania dobrego zwierzęcego składnika. Może miało się okazać, że dzisiejsza zdobycz dobrze posłuży jakiemuś czarodziejowi? Wreszcie dostrzegłem coś intrygującego. Wiąz. Drewno idealne do skomplikowanych, wymagających wyczucia czarów. Niezwykle potężne w rękach wyznawców czystej krwi. Drzewo wydawało się odpowiednim kandydatem tak długo, aż nie zbliżyłem się do niego na tyle, aby dostrzec zniszczoną wierzchnią warstwę kory tuż przy pniu. Westchnąłem, widząc, że tak piękny wiąz pożera pospolity grzyb. Nagle uświadomiłem sobie co to takiego i ledwo zdołałem odskoczyć. Żar otulił mi ramiona. Niemalże poczułem go także na twarzy. Cofając się, wpadłem plecami na inne drzewo. Przylgnąłem do niego, przez kilka sekund walcząc z drżeniem dłoni. Nie pojmowałem, dlaczego miałem tak ogromne szczęście do napotykania ognia tam, gdzie nie powinno go być. Kiedy wreszcie odsunąłem się od drzewa stanowiącego moje wsparcie, odkryłem, że był to… kolejny wiąz. Tym razem zdrowy i mocny. Zbadałem go uważnie, spodziewając się, że płomiennica zaatakowała także i ten egzemplarz, lecz przeżyłem miłe zaskoczenie. Zero śladu jakichkolwiek pasożytów. Tego dnia moje zapasy uzupełniło kilka solidnych bloków drewna, a po jakimś czasie sklep Fairwynów zyskał nowe wiązowe różdżki.
Pomyśleć - to miał być zwykły dzień w niezwykłości odwiedzin - znanej mu coraz lepiej Doliny Godryka; promienie słońca spływały z błękitu nieba, niezakrytego (jak dotąd) przez liczne, skłębione chmury. Deszczowa wyspa również okazywała dni łaski, ocieplała się, z każdym dniem przewidując aurę letnich okresów. A on - zdecydowanie najczęściej przemieszczał się jako kruk, czerpiąc dodatkowo z podróży walory przyrody, z którą obecnie stanowił jedno bardziej niż w pospolitej, ludzkiej zadumie niespiesznych, pełnych równie - wędrującego spojrzenia - spacerów. Swoim zwyczajem przeczyścił pióra; rozglądał się z podwyższenia, z błogiego dystansu korony drzewa, baldachu liści przemycających cień na podłoże. Chłodne, jasne ślepia błysnęły, kiedy gwałtownie poruszył głową; należało się zbierać. Stosunkowo dość duża powierzchnia rozpostartych, o granatowych refleksach skrzydeł poskromiła powietrze w locie, w tej przyjemności chwili wyobcowania, odejścia od gwaru rozmów, od tłumu, od wiecznie pełnych pośpiechu mieszkańców słynnej stolicy. I wszystko - miało przebiegać dobrze. Nie spodziewał się. Cholera jasna, w ogóle się nie spodziewał. Z początku nie zauważył - później, najpewniej w swoim zwierzęcym, częściowym instynkcie jak kompletnym niedoświadczeniu w kwestii zgłębiania przyrody - porozstawianych sieci; nawet, gdyby potrafił je wyodrębnić stosownie, z czasem na wykonanie manewru, zapewne byłyby pajęczyną w jego mniemaniu, łatwą do poniszczenia, śmiertelną dla nieszczęśliwych, drobnych owadów pułapką. Sieć jednak nie dała się zerwać, wpadł w nią - jak najzwyklejszy idiota. Serce zabiło szybciej, tuż pod kruczymi żebrami. Szlag. Szlag. Szlagszlagszlag. Zamachał gwałtownie wachlarzem skrzydeł, poruszył się - było gorzej, o wiele gorzej niż wcześniej. Zaplątał się znacznie bardziej, całe nogi miał zaplątane i trwał w owym stanie nad ziemią - nie mając pojęcia, co robić. Kiedy postanowił się wtem odmienić - nic. Znów zakłócenia? Pozostawało się łudzić, że nikt nie będzie chciał zrobić z niego ozdoby w klatce. Masywny dziób był już ostatnim ratunkiem.
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Inwentaryzacje prowadzone w pojedynkę były - pomijając fakt, że cholernie niepraktyczne, szczególnie w przypadku odłowów dużych ptaków - beznadziejnie wprost nudne. Pomiędzy jedną a drugą kontrolą sieci, w które i tak nic się nie łapało, miał do zabicia nudy jedynie krzyżówki i piwo, które w gruncie rzeczy wziął tylko po to, żeby nie czuć się jak kompletny stary dziad z tymi krzyżówkami. Zresztą było już obrzydliwie ciepłe, więc trudno byłoby je nazwać jakimś umilaczem czasu. Ostatecznie więc siedział znudzony i patrząc na zegarek, zastanawiał się czy minęło już dość czasu od ostatniej kontroli, od czasu do czasu pociągając łyk piwa, za każdym razem zadając sobie pytanie, czemu go po prostu nie wyleje. W końcu miał już dość. Zebrał cały "obóz" do plecaka i przepastnych kieszeni bojówek, po czym pomaszerował w stronę sieci rozciągniętych na skraju lasu. Nie brał nawet pod uwagę, że po całym nieurodzajnym w ptaki dniu coś mu się złapie akurat wtedy, gdy postanowił się zbierać. A jednak... Już z daleka dostrzegł szamoczącego się w jednej z nich czarnego ptaka i przyśpieszył kroku. Nigdy jeszcze nie spotkał kruka w okolicy Doliny, a właściwie w ogóle nie słyszał, żeby jakieś w tej części kraju występowały. Gdy się zbliżył, jego uwagę od razu przyciągnęły białe, inne niż u kruków zwyczajnych, tęczówki. Jego wzrok od razu powędrował do skoku ptaka, na którym nie zauważył żadnej obrączki. Ta od razu mogłaby wskazać, że był to gatunek obcy i do kogoś należał, ale bez niej sprawa nie była tak jasna. Hal nie był alfą i omegą - oprócz krajowej awifauny potrafiłby oznaczyć tylko te najbardziej charakterystyczne ptaki. Być może ten tu był Corvus coraxem, ale z jakąś mutacją. Cholera wie - musiał przyjrzeć się bliżej. Wyjął z kieszeni i plecaka wszystko co mogłoby mu być potrzebne, bo przy tak dużym ptaku musiał mieć cały sprzęt pod ręką, włożył na nos okulary i obniżył trochę sieć. Nie miałoby sensu bawienie się w delikatne rozplątywanie ptaka, który nie zamierzał się poddać i walczył z siecią, więc chociaż Hala bardzo bolało niszczenie dobrego sprzętu, nakrył ptaka kocem i sprawnie rozciął trzymające go sznurki, niemal jednocześnie przyciskając go lekko grzbietem do swojej piersi. Ostrożnie poprawił koc, tak żeby ptak nie połamał sobie skrzydeł, miał jak oddychać i nie zrobił mu przy okazji krzywdy. Z pewnością nie wyglądał zbyt profesjonalnie, kiedy usiadł z krukiem w powijakach za ziemi i położywszy go między nogami, przytrzymywał udami, ale liczyły się efekty, a te bardzo mu odpowiadały. Mając wolne ręce, chwycił papierowy sznurek, uwolnił spod koca dolne kończyny ptaka i zręcznie związał je na tyle mocno, żeby kruk ich nie rozerwał, ale nie dość, żeby sprawiały mu ból. Następnie, upewniając się, że dziób ptaka nadal znajdował się pod kocem ostrożnie wyjął i rozciągnął jedno skrzydło, chcąc je dokładnie zmierzyć.
Poniżające - - wzdrygnął się Daniel Bergmann, doprowadzony w czysto zwierzęcą formę, ni mniej, ni więcej miotając się w prymitywnych instynktach. Uznany również za zwierzę, przez szalonego dziadygę starszego od siebie mężczyznę, postury na-pierwszy-rzut kruczych ślepiów podobnej pod względem wzrostu (miał szansę), zresztą - od czego nie były w ewentualnym starciu zaklęcia? Tym razem jednak, uwięziony był w swym-innym ciele, beznadziejnie bezsilny; szarpnął po raz ostatni poddając się rękom albo badacza, amatora-dziwaka bądź, o zgrozo, osoby wyłapującej ptaki. Uwielbiał być dokarmiany ciastkami (szczególnie przez pewną osobę), ale trzymanie na pełnym etacie w ograniczeniu klatki, było co najmniej przesadne. Zdenerwowany, nie miał zamiaru się poddać - nieznajomy był jednak, czemu nietrudno się dziwić - obyty w tego rodzaju kwestiach i nie pozwolił na uczynienie jakiegokolwiek efektywnego ruchu. Masywny dziób nie dosięgnął oraz nie rozciął skóry, ruch skrzydeł oraz ślizganie się tułowia nie pozwalały się wymknąć, wzmożona praca nóg o zakrzywionych jak półksiężyce pazurach podobnie zdała się na nic. Aż w końcu - przyszła żałosna ciemność, spowijająca oczy w formie narzuconej tkaniny. W owym momencie nie zdołał rozważyć jeszcze, w jakiej konkretnie pozycji zdołał się znaleźć; ptasi zew najzwyklejszej ucieczki zdołał wziąć na nim górę, dyrygując symfonią przyspieszonego rytmu drobnego serca, które i tak - zgodnie z uznanym faktem - biegło o wiele prędzej niż odpowiednik ludzki, czyniąc zwierzęce ciało cieplejszym i można wysnuć - zdecydowanie wydolnym. Próba odmiany przewijała się w myślach już naturalnie, niczym błagalna modlitwa o okazanie łaski przez niepoznane bóstwo; o ustąpienie niesprzyjających zakłóceń w magii. Kakofonia przekleństw zwyczajnie wrzeszczałaby w jego czaszce i w sumie - dość niefortunnie, po odwinięciu skrzydła, nieznane bóstwo stało się nagle przychylne. Opierzona kończyna zaczęła się sukcesywnie zwiększać, stawać się całkowicie ludzką oraz odzianą w materiał przylegającej koszuli (całe szczęście, zakłócenia nie były tutaj złośliwe oraz nie zostawiły go nago), męskie nogi rozerwały obecnie niezdatne zabezpieczenie sznurka, dłoń odchyliła się, gwałtownie, dążąc, by zabrać z twarzy tę szmatę. - KURWA - dał popis swej elokwencji, pierwsze, na myśl przychodzące słowo; bez rozważania, czy będzie musiał przepłacić jego rozbrzmienie zakosztowaniem ziemi - MAĆ - wydusił z siebie, wieńcząc w ten sposób przekleństwo. W obecnej chwili zdał sobie sprawę - w jak ŻAŁOSNEJ jest sytuacji, znajdując się między nogami zupełnie innego faceta, to wyglądało co najmniej… wolał nie kończyć. Naprawdę. Szarpnął ponownie, mając w zamiarze pierwotnym przesunąć się oraz przewrócić na plecy; zakończyć ten zaistniały festiwal absurdów. Cóż, jedno pozostawało pewne - nie było już kruka, a zamiast niego miała okazję się aktualnie odwrócić, pokryta rdzawobrązowymi włosami i kilkudniowym zarostem głowa ponad trzydziestopięcioletniego mężczyzny. O jasnych oczach, mających coś pokrewnego z przybraną wcześniej postacią.
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
W pracy ze zwierzętami trzeba było przewidywać wszystko. Hal brał pod uwagę, że kruk może mu się wyrwać, że może zrobić sobie krzywdę, że może zrobić krzywdę jemu i odpowiednio każdą z tych ewentualności zabezpieczył, jednak tego, że ptak mógłby w jego rękach zmienić się w człowieka się nie spodziewał. Kiedy skrzydło zaczęło samo z siebie rosnąć na jego oczach, w pierwszej chwili zupełnie zgłupiał, patrząc na nie wytrzeszczonymi oczami. Dopiero, kiedy zmieniło się w ludzkie ramię, odzyskał zdolność myślenia, chociaż jego mózg musiał zapomnieć wysłać sygnały do reszty ciała, bo początkowo nadal siedział oszołomiony. Z osłupienia wyszedł tak naprawdę dopiero, gdy schwytany przez niego mężczyzna się poruszył. Halowi również nie odpowiadała pozycja, w której się znajdowali i odepchnął go od siebie praktycznie w tym samym momencie, w którym ten się szarpnął i gwałtownie odsunął się kilka stóp do tyłu, szorując po ziemi tyłkiem. Otworzył przy tym usta, chcąc coś wykrzyknąć, ale drugi mężczyzna w gruncie rzeczy wyczerpał już temat. Uniósł do góry palec, usiłując znaleźć jakiekolwiek słowa, nie przestając przy tym analizować sytuacji, ale jego zszargane nerwy chyba nie do końca nadążały za mózgiem. - Mam pozwolenia! - wypalił w końcu, celując palcem w mężczyznę, jakby ostrzegając przed rzucaniem oskarżeń. Z boku mogło wydawać się to zupełnie przypadkowe, ale to nie był pierwszy animag w życiu Hala. Poprzedni był salamandrą z Parku Narodowego, którą Hal podniósł mimo braku pozwolenia na odłów (tak tylko się przyjrzeć) i która okazała się być parkowym strażnikiem, przez co musiał zapłacić grzywnę. Fakt, że był to już kolejny raz, nie sprawiał jednak, że był mniej zaskoczony. W końcu nadal był to jakiś niewielki procent w morzu zwierząt, które przetoczyły się przez jego ręce. Opuścił rękę i podniósł się z ziemi, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. - Coś się pan tak śpieszył z tą przemianą?! - rzucił sarkastycznie, oskarżającym tonem - Trzeba było poczekać aż założę obrączkę! Mielibyśmy wszystko sfinalizowane! - kontynuował w zdenerwowaniu, nie przejmując się w ogóle, czy tamten rozumie, o czym mówił. Skrzywił się wyraźnie, wspominając pozycję, w której jeszcze chwilę temu się znajdowali. Na cholerę facet zwlekał? Diabli go wiedzą, może jest jakimś zboczeńcem?
Zmemłał przekleństwo w ustach, spierzchniętych oprócz tego przez wściekłość; w dupie mam pozwolenia - niewiele brakło, aby wyrzucił, lecz prędko siebie powstrzymał (brzmiało to beznadziejnie w owych okolicznościach zwłaszcza, że to o n leżał na ziemi, na niewygodnym dywanie, uplecionym z listowia). Zamiast tego - w milczeniu, przeszył mężczyznę niezbyt przyjemnym wzrokiem, zbierając resztki godności z ziemi, a uściśliwszy - wstając i otrzepując siebie z ewentualnych pyłów. Prawdę mówiąc, zwieńczona nagle przemiana była poniekąd - również dla niego zaskakująca - w końcu, powtarzał w myślach ten zamiar, jeszcze przed umieszczeniem z głową skrytą pod narzuconym kocem. Ludzie, odznaczali niekiedy się ciekawością, lustrując jego zwierzęcą postać, choć - nigdy nie zaistniało to aż drastycznie i w identyczny sposób. Twarz miał zaciętą, średnio zadowoloną - niemniej, pierwsze przeszycie impulsem złości zdołało nieco wygasnąć. Wyczerpał limit gwałtownych, wulgarnych treści. Oczywiście. Pretensje do niego - to jego wina, rzecz jasna. Przekrzywił nieznacznie głowę, już instynktownie znajdując ukryty przekaz. Na szczęście - albo nieszczęście - nieznajomego, Bergmann należał do grona ludzi nierzadko korzystających z ironii, schowanych między słowami znaczeń - przewijających się w dniu codziennym bez oszczędzania, przy odpowiedniej okazji. Poruszał się, niczym w swoim żywiole. - Całe szczęście, z magią już wszystko w porządku - padła odpowiedź gładko, specjalnie nie zaznaczając drwiny - była ona czymś oczywistym. I tak, chwała Merlinowi - w kwestii nieprzydarzenia się jak ostatnio. Rozszerzające się oczy Tildy, szok a następnie zdegustowanie - oraz powiększająca się między nimi wyrwa narzuconego dystansu. Przy płci przeciwnej, jeszcze - stawać się nagim - pół biedy, przy siedzącym na tobie mężczyźnie po pięćdziesiątce zupełnie inny kształt sprawy. - Przykro mi - odparł - jestem zdeklarowanym kawalerem. - Obrączkować mu się zachciało; siłą, znienacka - gorzej, jeśli odczuwał z tego dziwaczną radość. Nigdy nie dało się ugruntować pewności - choć Bergmann preferował nie drążyć tego tematu. O wiele bardziej miał zamiar zapomnieć. Zapomniałby z wielką chęcią. - Pan na tym zarabia? - Spojrzał jeszcze, na rozerwaną siatkę, w czym - nie ukrywajmy - sam poniekąd miał udział. Cóż - podobno żadna praca nie hańbi.
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
No i co on tak na niego łypał? W którym miejscu to była jego wina? Skąd miał wiedzieć, że złapał animaga? Nieprzychylne spojrzenie mężczyzny podjudzało jego wybuch złości. Facet mógł sobie odpuścić cynizm - zakłócenia magii były dobrym wytłumaczeniem, ale też nie jedynym i chyba miał prawo rozważyć inne opcje, zwłaszcza jeżeli miały by one przysporzyć mu różnych nieprzyjemności. Zdawał sobie sprawę, że był winien nieznajomemu przeprosiny, tak po prostu z grzeczności, nawet jeżeli nie schwytał go celowo i nie miał w zamiarze robić mu krzywdy, ale nadal nie mógł się na to zebrać, zrażony postawą drugiego mężczyzny. Hal był w gruncie rzeczy prostym facetem - chłopem ze wsi, jak sam często o sobie mówił - i również w prosty sposób okazywał emocje. Nie bawił się nigdy w zawoalowane kąśliwości i przeważnie irytowały go one u innych. Nie znosił, gdy ktoś próbował traktować go z góry, choć z wiekiem przestał reagować na to z taką wściekłością jak kiedyś. Również mierzył mężczyznę dość ofensywnym spojrzeniem, zdusił w sobie jednak chęć odwarknięcia czymkolwiek, dochodząc do wniosku, że i tak nie miałoby to większego znaczenia. Złagodniał dopiero, kiedy ten odpowiedział na jego kąśliwe wyrzuty, równie ironicznie. Wyglądało na to, że oboje usiłowali jedynie odreagować jakoś zaistniały incydent, który dla drugiego mężczyzny był prawdopodobnie jeszcze bardziej stresujący. Praktykując od tylu lat, Hal zapominał czasem, że jego praca oraz metody, których używał nie były dla wszystkich tak oczywiste i jednoznaczne - Bóg jeden wie, co sobie myślał, wisząc w sieciach. Podążył wzrokiem w to samo miejsce, co mężczyzna, nieznacznie krzywiąc się ze smutkiem na widok rozerwanych sieci, które teraz wyglądały tragiczniej niż mu się wydawało. - Chciałbym! - parsknął ponurym śmiechem, myśląc jedynie o cenie nowej sieci, jeżeli naprawa tej się nie powiedzie - To znaczy - dodał po chwili, chcąc być jednak całkiem fair - poniekąd. Tak to już chyba bywało, że kiedy praca była również pasją, łatwo dawało się wyrolować, robiąc po godzinach i praktycznie za darmo. Z drugiej strony gdyby miał wskazać coś, czym mógłby się zająć w tym czasie, nie przychodziło mu do głowy nic, co na dłuższą metę by wolał. W końcu co mogło być przyjemniejsze od przebywania na łonie na natury, poznawania jej i przyczyniania się do jej ochrony. Nie niosło to może tak oczywistej radość jak słuchanie relacji meczu quidditcha przy piwie ze znajomymi, w pewien sposób było jednak bardziej satysfakcjonujące. Gdyby nie był tylko prostym chłopem ze wsi, nazwałby to spełnieniem życiowym. Ale był, więc nie używał zbyt często podobnych, wyszukanych określeń.
Ochłonął; koktajl uprzednio władającego nim gniewu - wymieszanego z dezorientacją - rozproszył się, odszedł - w pozornie wykreowaną niepamięć. W rzeczy samej - powinien był się oddalić (w miarę zdolności uważać już na następne, porozpinane pułapki-sieci), nie spoglądać już dalej - nie wdawać się w żaden kontakt. Pokusa, mimo tego zdawała się nieodparta - nigdy nie postępował w przewidywalny sposób. Mężczyzna wydawał się - sam w sobie - dość sympatyczny, chociaż zarazem dziwaczny. Daniel Bergmann przenigdy - nie umiał pojąć tych pasji, oczekiwania na dzikie zwierzę - aby zaobrączkować? Podle zajęcie; nużące - nie licząc sposobności spacerów pośród malowniczego lasu. Nie rozumiał. Nie zrozumie prawdopodobnie nigdy, co inni ludzie w tym widzą. - Poniekąd... - mruknął, jakby do siebie samego. Więcej razy nie patrzył - na poruszone strzępki gdzieniegdzie zniszczonej sieci. - Nietypowy zawód - ocenił. Nie miał zamiaru przepraszać nieznajomego za zajście - które, po pierwsze, wcale a wcale nie było też jego winą. Nie spodziewał się tutaj porozstawianych zasadzek, nie spodziewał się przedsięwzięcia z obrączkowaniem ptaków. Nie miał - wcale a wcale, wyrzutów swego sumienia. Nie było mu przykro. Już on miał, bardziej normalną pracę. Uporczywą, to prawda - niemniej, wakacje przybliżały się dużym krokiem. - Rozumiem - zaczął, spoglądał mężczyźnie w oczy - żeby przemieszczać się w takiej postaci? - Oczywiście miał teraz na myśli - postać człowieka - w końcu nie patrzył z furią jasnymi, kruczymi ślepiami, nie stroszył się oraz (co najważniejsze) - nie przymierzał się - do przypuszczenia ataku swoim masywnym dziobem.
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Nie mógł się chyba kłócić, że jego profesja była nietypowa, bo chociaż na co dzień tak nie myślał, to jakby się nad tym zastanowić, nie umiał nawet swojego zawodu nazwać. Mógł powiedzieć czym się zajmuję, ale nie jednym słowem. Nawet nie jednym zdaniem. Od biedy mógł nazwać się zoologiem, ale z doświadczenia wiedział już, że ludziom niewiele to mówiło i praktycznie zawsze prosili o doprecyzowanie, co to w praktyce oznaczało. Żaden auror czy uzdrowiciel nie musiał się tłumaczyć, co robi w pracy, więc chyba faktycznie jego zajęcie do typowych nie należało. - Zawsze lubiłem być oryginalny - zażartował, szczerząc się do nieznajomego, co nie do końca było prawdą. Całą młodość łaził za stadem jak skończony baran i mówiąc szczerze, nadal nie lubił zbytnio odstawać od reszty społeczeństwa. Nie wiedział czy mężczyzna był zainteresowany tym co robił, czy tak tylko komentował, żeby uniknąć niezręcznej ciszy. Prosty był z niego facet, toteż ostatecznie - z braku bezpośrednich pytań - nie brnął dalej. Lepiej chyba było czegoś nie zrozumieć niż niepotrzebnie zanudzać niewinnych przechodniów… przelotników? Nie było sensu płakać nad porwanymi sieciami, więc zaczął opuszczać regulowane tyczki, na których były rozpięte, starając się przy tym nie ignorować obecności animaga. Przerwał na chwilę wykonywaną czynność, gdy padło pytanie. - Drugą sieć mam na skraju lasu kawałek dalej na północny-wschód - machnął ręką w tamtym kierunku - O ile nie mu tu żadnych innych obrączkarzy, chyba nie musi się pan niczym przejmować - uśmiechnął się uprzejmie, zastanawiając się jednocześnie jak wyglądałaby przemiana w człowieka z obrączką na nodze. Animgia była dla niego niepojętym, fascynującym zjawiskiem - Pan z Doliny czy przelotem? - nie mógł powstrzymać pytania. Gdyby mieszkał tu dłużej, zapewne by go kojarzył, ale mógł też wprowadzić się niedawno. Z resztą po ogarnięciu plagi akromantul skład mieszkańców Doliny Godryka tak się przetasował, że niekonieczie rozpoznawał wszystkich sąsiadów.
- Zapamiętam. - Pokiwał głową; cholera jasna - wszędzie należało uważać. Jeśli - na każdym kroku nie rozpełzały się towarzystwa nieświadomych mugoli - pojawiały się siatki zapalczywych pasjonatów przyrody - obrączkujących ptaki. Absurd. Jeden, ogromny, przetaczający się absurd; pogodził się jednak ze status quo stosunkowo bez większych problemów, przyjmował z godnym podziwu - stoickim spokojem, zaakceptował. Najwyraźniej swoboda, tak osobliwa dla przybierania postaci kruka, powinna ulegać tutaj zdecydowanym zmianom. Należało uważać, niezależnie od miejsca. Nie pojmował tej całej pasji w wypatrywaniu ptaków; nie chciał, jednakże - okazać się ignorantem do stopnia bezczelnego pytania - z jakiej, u licha, przyczyny, marnuje pan tutaj ogrom drogocennego czasu? Jego sprawa. Jego upodobania. Tego rodzaju rzeczy - nie podlegały dyskusji. - Przelotem - odpowiedział nieznajomemu szczerze; nie widział powodu, aby zaryzykować kłamstwa. - Zdarza mi się zawitać - dodał - rzecz jasna, miał w Dolinie Godryka sporą ilość znajomych; miał również ją, o której nigdy - przenigdy - nie wspomniałby komukolwiek w rozmowie. Większość chwil jednak - ostatnio - zdołał roztrwonić w Hogwarcie; nic dziwnego, praca nauczyciela wymagała w końcu niemałych poświęceń czasu. Zastanawiało go również, właściwie - czy mężczyzna jest z kolei miejscowy, czy może - w swojej kruczej nie-osobie, padł ofiarą jakiegoś wydumanego eksperymentu. Nie znał wszystkich, wywodzących się stąd - nic dziwnego, skoro nie włączał się w grono stałych, przebywających latami mieszkańców. - A pan? - odważył się wobec tego zapytać. - Przyjechał pan na badania?
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Gdyby facet był jednak z Doliny, Hal mógłby w przyszłości służyć jakimś ostrzeżeniem. Właściwie taka opcja byłaby też bardzo wygodna dla niego. Sieci, których zwykle używał na tym terenie były przeznaczone do odłowu mniejszych gatunków i kruk stanowił dla nich większe zagrożenie, niż one dla kruka. Szczególnie kruk-animag, a jednak obecność dzikiego, prawdziwego kruka w tym rejonie była ewenementem. - No to na przyszłość za bardzo nie pomogę - przyznał, choć nie brzmiał na bardzo tym faktem zmartwionego - Na pocieszenie mogę powiedzieć, że nie odławiam tu zbyt często. Ściągnął sieć z kijków i jeszcze raz przyjrzał się zniszczeniom. Nie było to nic, czego nie dałoby się naprawić jednym zaklęciem, aczkolwiek przy zakłóceniach był to trochę niebezpieczny biznes. I tak zamierzał spróbować, skoro i tak - w innym wypadku - sieć była do wyrzucenia, ale nie przy obcym człowieku. Mężczyzna wyglądał w odróżnieniu do niego poważnie i i tak już zapewne musiał widzieć w nim kompletnego wariata, więc Hal mógł sobie chociaż oszczędzić żenujących popisów magicznych. - Przyszedłem - sprecyzował - Mieszkam w Dolinie od ćwiećwieku, ale tutejsza fauna to bezdenna studnia nieopisanych naukowych zjawisk - na jego ustach wykwitł szczery, ciepły uśmiech - nie skierowany jednak tym razem do drugiego mężczyzny - a w oczach zapaliły się iskierki - Wie pan, bliskość rezerwatu te sprawy - dodał ponownie szarzejąc i wracając do zwijania sieci.
Wśród obecności nieznanych osób zarzucenie dystansu - było czynnością wymagającą niewielkiej dozy poświęceń. Z owej przyczyny - Daniel Bergmann wybuchnął gwałtownie i równie gwałtownie ostygał, przybierał maskę nienaruszenia serdecznych zasad; wbrew pozorom zatwardziałego charakteru, motywu przewodniego niezależności - unikał za wszelką cenę konfliktów. Nie włączał się w szereg osób (idąc za tokiem dawnych przekonań) odznaczających się znacznym nadmiarem żółci. Zazwyczaj postępował w złożony i przemyślany sposób - zachowanie mężczyzny nie obnażało jego z sekretów, nie było na tyle upodlające - do przyjmowania postawy ataku oraz ranienia kolejną porcją dźgających sztyletów słów. Daniel Bergmann uspokoił się, złagodniał - niemniej, wciąż pozostawał czujny. Z całą pewnością - nie przejawiał jednakże w tym wszystkim nastawienia wrogiego, nastroszonego i gotowego kąsać. Przynajmniej tyle. - Domyślam się - bez zawahania przyznał mężczyźnie rację w kwestii magicznych zjawisk. Dolina Godryka od lat tętniła magią - co za tym idzie, przepełniona była różnorodnością znanych przez czarodziejów stworzeń. Sam poznał siłę wiążącego uroku, zaległego na obszarze przeklętej, Niebiańskiej Polany - aczkolwiek swoje doświadczenia przemilczał. Nie znał się w kwestii zwierząt - kompletnie - nawet! znienawidzony był przez rozsyłającą korespondencję sowę. - Cóż, pozostaje mi życzyć panu owocnych poszukiwań - przyznał, miał nadzieję - nieironicznie; uczynił wszystko, aby nie wybrzmieć z pogardą - …i nigdy więcej nieznalezienia mnie w swoich sieciach - dorzucił posępny żart - zanim ponownie uległ przemianie w kruka. Odleciał - w bezpieczną stronę.
|Danielo zt
Hal Cromwell
Wiek : 62
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 175cm
C. szczególne : okulary do czytania, bardzo zły tatuaż na lewym ramieniu (podgląd w kp)
Kiwną głową w podzięce. - Z wzajemnością - dodał, uśmiechając się nieznacznie. To drugie jednak bardziej leżało w interesie animaga. Sieci do najtańszych nie należały, ale wpadnięcie w sieci musiało wydawać się poniżające, a dumy odkupić się nie dało. Jako sprawca/obserwator wypadku mężczyzny co prawda nie stracił do niego szacunku, z którym normalnie traktował nowopoznanych ludzi, ale osobiście na jego miejscu i tak czułby się nieprawdopodobnie głupio. - Do wi... - nie skończył, bo nieznajomy już przemienił się w ptaka i odleciał - ...dzenia - dokończył pod nosem po czym parsknął śmiechem. Przewidywał, że to wydarzenie stanie się jedną z jego topowych anegdot, szczególnie wśród znajomych magizoologów. W końcu nic nie bawiło tak, jak wypadki przy pracy.
Ostatnie dni były dla Rileya niebywale trudne, dlatego też musiał on odreagować napięcie, które towarzyszyło mu nieustannie. Święta zbliżały się wielkimi krokami, lecz Fairwyn nie miał do tego zupełnie głowy. Chciał zebrać myśli i przez moment zaszyć się w lesie, który dla wielu niejednokrotnie bywał drugim domem. Na jego drodze stanął jednak przepiękny pegaz, nader oswojony i wyzbyty ze swojego charakteru uniemożliwiającego podejście. Być może wyczuł, że nie krukon nie jest dla niego zagrożeniem lub najzwyczajniej w świecie był już stary, co się nie potwierdziło, gdy Riley podszedł bliżej. Była to młodziutka klacz, która zaplątała się w sidła kłusowników jednym kopytem i nie była w stanie uciec. Zbliżył się do niej ostrożnie, a gdy ta dała się pogłaskać po grzbiecie, zrozumiał, że to może być jego szansa. Oczywiście – chciał pomóc stworzeniu, lecz najpierw Fairwyn przyciął kilka włosów z grzywy pegaza, by schować je do wewnętrznej kieszeni kurtki. Zaraz potem przeszedł do dalszych działań, które mogły skończyć się dwojako…
Rzuć kostką i przekonaj się, co się wydarzyło. 1,2 pegaz faktycznie czuł się przy tobie nader dobrze, nie prychał, nie wyrywał się… Pozwolił ci nawet schylić się i wydostać jego kończynę z przykrej pułapki. Zaraz potem uleczyłeś powierzchowną ranę i na pewno nie spodziewałeś się tego, co miało miejsce kilka chwil później! Koń bez trudu porwał cię i wsunął na swój grzbiet, by przegalopować z tobą pół lasu Doliny. Przejażdżka była tak nieoczekiwana, że jeśli wyrzuciłeś 1 – zgubiłeś wszystkie włosy pegaza, jeśli 2 – wyrwałeś mu kilka dodatkowych, co skończyło się ostatecznie zrzuceniem ciebie z grzbietu. 3,4 magiczny koń nie pozwalał ci kucnąć przy sobie. Nieustannie odwracał się zadem, wierzgał, aż wreszcie nie pozostawało ci nic innego jak wydostać go za pomocą magii. Spłoszone stworzenie uciekło, a ty dostrzegłeś pośród trawy leżącą, srebrną bransoletkę z kilkoma diamencikami. Możesz zachować przedmiot lub wymienić go na 20 galeonów, po które należy zgłosić się w odpowiednim temacie. 5,6 rana magicznego konia była nader duża, niestety… Widziałeś jak stworzenie się męczy, lecz nie byłeś w stanie mu pomóc. Nie wiadomo kto kłusował na te piękne stworzenia, lecz przecież sam byłeś łowcą. Musiałeś wykorzystać swoją okazję i gdy zwierzę tkwiło już na ziemi – zrobiłeś to co do ciebie należało, by nie męczyło się zbytnio. Ciesz się, że nikt cię nie widział, bo za krew pegaza mógłbyś zapłacić ogromną cenę… I karę. Zyskujesz 1 punkt do ONMS, upomnij się po niego w odpowiednim temacie.
______________________
Riley Fairwyn
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : cała górna lewa strona mojego ciała jest poparzona - ukrywam to za pomocą metamorfomagii; liczne blizny na dłoniach; blizna po dziobie bystroducha przebiegająca przez całą szerokość pleców
Uciekłem ze sklepu ile sił w nogach. Ręce tak mi drżały, jakby same nie mogły uwierzyć w to co uczyniły. Zaatakowałem kogoś nożem. Jak prawdziwy mugol! W głowie kołatało mi się jedno natarczywe pytanie: co by powiedział ojciec? Niemalże zrobiło mi się słabo na tę myśl. Pobladłem, a jednak wciąż uparcie przedzierałem się przez liście i gęste korzenie. Śnieg był niemalże niedostrzegalnym utrudnieniem. Szybko straciłem odpowiednią temperaturę ciała, a jednak w akcji zupełnie nie zwróciłem uwagi na fakt, że bez szalika zostawionego w sklepie marznę. Kiedy wreszcie brakło mi oddechu, zatrzymałem się rozcierając dłonie. Poklepałem się po kieszeni w poszukiwaniu papierosów. - Kurwa - jęknąłem, gdy nie znalazłem swoich wigilijnych towarzyszy w niedoli. Musiały zostać na ladzie. Ostatkami siły woli powstrzymałem się od plugawego, ale dającego wyraz moim odczuciom splunięcia, jakim mógłbym przyozdobić zaściełający zmarzniętą ziemię śnieg. Odsunąłem włosy z twarzy i podążyłem dalej. Nieco chwiejnie, obejmując ramiona dłońmi. Nie mogłem tam wrócić po prostu nie mogłem. Wciąż jeszcze zażywałem eliksir pieprzowy. Odkąd zaziębiłem się na balu w noc duchów, łamanie w kościach i uporczywe kichanie chronicznie do mnie wracały. Z pewnością pomagałem im teraz, gdy z taką zawziętością wystawiałem się na smaganie chłodnym wiatrem po rozgrzanym karku. Niemniej, nie miało to już większego znaczenia, gdy odnalazłem pegaza. Moje ponure myśli odeszły w kąt na widok młodej klaczy zaplątanej w sidła. Kierowany jakimś dziwnym odruchem postanowiłem jej pomóc. Może dla zrównoważenia szkód jakie uczyniłem w sklepie? Najpierw jednak przyciąłem kilka włosów, które wsunąłem do kieszeni płaszcza. Pogłaskawszy zwierzę po boku, starałem się je uspokoić nim wydostałem jego kopyto z sideł. Zaleczywszy bez trudu drobną ranę jakiej nabawiła się klacz chciałem odejść, puszczając ją wolno. Zamiast tego nieoczekiwanie znalazłem się na jej grzbiecie. Serce podskoczyło mi do gardła, a włosy wyfrunęły mi z kieszeni. Nie to było jednak ważne. Koń pogalopował przed siebie, a ja otoczywszy ramionami jego silną szyję ledwo utrzymałem się na grzbiecie. Po kilku minutach szalonego biegu rozluźniłem się nieco. Cholera… ja się nawet… śmiałem. Donośnie i szczerze, jak dziecko. Śmiałem się przez całą tą zwariowaną przejażdżkę, a gdy wróciłem już do domu świat nie wydawał mi się aż taki ponury jak wcześniej.
1 i 1 | zt bo jestem głupkiem i nie skumałam, że nie muszę rzucać drugi raz
Ponoć zobaczenie złotej Lunaballi przynosi niesamowite bogactwo na przyszłość. Jest ona większa niż inne jej rodzaju, cała złota, nawet unosi się za nią migoczący pył. Zaś migoczący tęczowy języczek to czyste szczęście. Języczki są zazwyczaj trudne do znalezienia w naturalnym środowisku. Ten jednak, rosnący raz na rok, jest jak żaden inny przez swoje tęczowe liście i naprawdę magiczne właściwości. Migoczący nad nim pył mieni się hipnotyzującymi kolorami, a cała roślina porusza się w specyficzny sposób. Magiczne działanie tych dwóch przedmiotów sprawia, że wielu czarodziei wyrusza na poszukiwania tych cudów natury.
Rzuć jedną kostką, by zobaczyć ile pól idziesz. Jeśli jesteś w dwójce czy większej grupie rzucacie na zmianę. Jedna osoba pisze na jedno miejsce, chyba że w kostkach jest zaznaczone inaczej. Na końcu wydarzenia możecie znaleźć znaczek jeśli zobaczycie taki: ❀ --> znajdujecie ślad języczek migoczący (tęczowy pył, rozkwitające rośliny, wilgotniejsza gleba itp.) ✷ --> znajdujecie ślad po lunaballi (jej odcisk, złoty pył, odchody itp.) Pamiętajcie, żeby zaznaczyć w poście, w jaki sposób udało wam się na to natknąć, jeśli nie ma tego w kostce. Jeśli uzbieracie 2 znaki z którejś kategorii odnajdujecie magiczne zwierzę, bądź zbieracie migoczący języczek.
1 - Bardzo powoli zaczynacie ten spacer. Może i dobrze? Wchodzicie na polanę pełną magicznych świetlików, czyż to wszystko nie wygląda jak w bajce? Rozejrzyjcie się dokładniej po tej polanie. ❀ ✷ 2 - Las jest zdecydowanie bardziej magiczny kiedy nadchodzi Celtycka Noc. I czujesz to w kościach. Przez następne trzy posty nie chodzisz, a delikatnie unosisz się nad ziemią. ❀ ✷ 3 - Wydawało Ci się, że widzisz jakiś znak, ale oprócz tego znalazłeś ciecz pochodząca z Mimbetusa Mimbletonii. Przez Twoją nieuwagę, bądź niewiedzę, jesteś cały w śmierdzącym odorosoku. ❀ 4 - Magiczne zwierzęta w czasie tej nocy również z większym spokojem przechadzają się po lesie. Mówi się, że lubią przebywać w okolicy lunaballi, więc warto zwracać na nie uwagę. Dlatego warto pójść tam, gdzie widzicie pięknego jednorożca stojącego na polanie, który znika kiedy tylko podchodzicie bliżej. ✷ 5 - W trakcie przechadzki naturalnym jest, że czasem nie zauważacie wszystkiego w okolicy! Na przykład takiej ukrytej płomiennicy, czyhającej na drzewie. Ledwo się do niej zbliżasz, a niepozorny grzyb wybucha ogniem, podpalając Ci fragment ubrania. Prędko ugaś się! 6 - Spójrzcie na tą część lasu, nie wydaje wam się podejrzana? Gdzie wy się zapuściliście? Widzicie te ślepia patrzące na was zza drzew? Może powinniście się wycofać? Rzuć kostką, jeśli wylosujesz liczbę parzystą, możecie wrócić na pole nr 5. Jeśli nieparzystą zerknij na konsekwencje. Możesz również nie rzucać kostką i od razu przystąpić do walki. Każdy rzuca kostką za siebie, osoby które wyrzuciły parzystą mają wybór czy zostają z resztą czy się cofają.
Kostka nieparzysta:
Albo jesteś bardzo nierozsądnym czarodziejem, albo zwyczajnie nie zdążyłeś uciec. Te okropne ślepia patrzące na Ciebie zza drzewa to nic innego tylko bardzo duża akromantula, która właśnie oznajmia jak smakowitym kąskiem jesteś. Masz wybór - stajesz z nią do walki, uciekasz, bądź próbujesz wezwać na pomoc dorosłego. Jeśli sam jesteś osobą dorosłą i stajesz do walki, udaje Ci się wygrać pojedynek jeśli chociaż w jednej statystyce masz powyżej 30 punktów. Jeśli stajesz do walki - Wszyscy którzy zostają rzucają kostką. Jeśli wyrzucicie łącznie 10 punktów lub więcej, udaje wam się pokonać akromantulę. Jeśli wzywacie dorosłego - Jeśli ktoś przyjdzie wam na pomoc 24h po napisaniu posta, odstraszacie akromantulę i możecie iść dalej. Jeśli uciekacie - Rzuć po raz kolejny kością. Nieparzysta - wpadasz do bagna, które skutecznie zakrywa Twój zapach, a akromantula przebiega w szale obok Ciebie. Jesteś trochę brudny, ale możesz kontynuować wyprawę. Jeśli wyrzuciłeś parzystą przy ucieczce, bądź nie udało wam się pokonać akromantulę - następuje okropna bitwa, w której gigantyczny pająk drapie, szarpie was i próbuje zaplątać w paskudne kokony. Jest taki chaos, że przychodzi patrol Czarodziejskiej Policji, która ratuje was z tej jatki. Lądujecie w Mungu, gdzie musicie zostawić posta o leczeniu, by wrócić na event celtyckiej nocy. Nie możecie przystąpić ponownie do poszukiwań legendarnych zwierząt.
7 - O nie, to pole brzytwotrawy! Jeśli ktoś z was ma powyżej 15 punktów z zielarstwa, zauważył to i powstrzymał się od wejścia. Jeśli nie, wszyscy macie poranione nogi, z których teraz sączy się krew. Lepiej się opatrzcie. ❀ 8 - Kontynuujecie tą świetną podróż i nic nie może was dziś powstrzymać! No chyba, że krzaki. Twoje poroża/wianek, wkręciły się w gałęzie rozłożystego drzewa. Nie możesz się z niego uwolnić, Twój partner musi Ci pomóc, zaś jeśli idziesz samotnie, oznacz jedną z osób w lesie, by wyruszyła Ci na pomóc. Jeśli ci nie pomoże, stracicie przez jeden ze znaków i zgubicie drogę. Na szczęście ty sam się w końcu uwalniasz. 9 - Ups! Jest odrobinę ciemno i niewiele widzisz, ale akurat odchody lunaballi mienią się na złoto, a mimo to w nie wdepnąłeś... Cóż przynajmniej wiesz, że tu była. ✷ 10 - Spotykacie na swojej drodze Bobo. Jeśli ktokolwiek w waszej grupie ma powyżej 15 punktów ONMS, wiecie że można przekupić go jedzeniem. Wtedy wskaże on wam drobną podpowiedź. ❀ Jeśli nikt z was nie ma tylu punktów, nie wiecie co zrobić z tym małym, irytującym gnomem, który chodzi za wami jakiś czas, a potem ściąga wam spodnie, albo podwija spódniczki, kiedy tylko myśleliście, że udało wam się go pozbyć. Nie zauważacie też żadnego znaku. 11 - Przemierzając las, nagle jedno z was dostaje w głowę czymś niewielkim i metalowym. To kolczyki z królikiem, które najwidoczniej musiała porwać jakaś wyjątkowo chytra sroka, a teraz najwidoczniej wypadły z jej gniazda. No cóż, chyba możecie je zatrzymać? 12 - Na swojej drodze spotykacie Matagota. Macie wybór, możecie cofnąć się na pole 8, bądź spróbować przejść obok pozornie całkiem niegroźnego zwierzęcia. Jeśli decydujecie się przejść obok, rzućcie kostką. ✷
Kostki:
Parzyste - Bez problemów przechodzicie obok zwierzęcia i możecie ruszać dalej. Nieparzyste - Kot wyczuwa wasze złe intencje i nagle rzuca się na was. Zanim zdążacie się odgonić, jest już za późno, zostawia na twarzy głębokie rany, których nie będzie się dało wyleczyć magicznie. Przez następny miesiąc będziecie mieć paskudne blizny na twarzy i rękach.
13 - Na tą celtycką noc przybył nawet Huldrekall. To niesamowite stworzenie zainteresowane jest kobietami. W zależności od tego jakiej płci masz postać, sprawdź Twoje wyniki.
Mężczyźni:
Magiczne istoty oznaczają, że coś magicznego jest w okolicy prawda? Huldrekall nie interesuje się Tobą specjalnie, ale za to pokazuje Ci tajemnicze ślady. ❀ ✷
Kobiety:
Huldrekall zaprasza Cię do ogniska, by opowiedzieć Ci fascynujące historie. Jeśli jesteś w towarzystwie mężczyzny - Stworzenie opowiada wam jedną inspirująca historię. I puszcza dalej wolno. ❀ ✷ Jeśli jesteś tutaj sama bądź w towarzystwie kobiet. Całkowicie skupiacie się na magicznej istocie i już nie możecie się od niego oderwać. Poszukaj jakiegoś mężczyzny, który wyrywa Cię z zauroczenia. Jeśli nie znajdziesz żadnego chłopca, który Cię uratuje, Hulderkall magią nakłania cię do współżycia.
14 - Na polanie spotykacie... wilę. Piękną, tańczącą, niesamowitą... czy uda wam się przejść obok niej obojętnie?
Mężczyźni:
Wila natychmiast porywa Cię do tańca, chcąc zostać z Tobą na zawsze. Jeśli jesteś w towarzystwie innej dziewczyny - może twierdzić, że jesteś jej i jeśli wila ci w to uwierzy, odchodzi rozzłoszczona. ❀ ✷ Jeśli jesteś tutaj sam bądź w towarzystwie mężczyzn. Całkowicie zatracacie się w tańcu z wilą i będziesz tańczył dopóki nie umrzesz... lub dopóki ktoś Cię stąd nie zabierze. Poszukaj jakiejś miłej kobiety, która pomoże Ci wyplątać się z tej sytuacji. Po spotkaniu z wilą jesteś otumaniony przez kolejne trzy posty i nie możesz się otrząsnąć. Nie możesz też kontynuować poszukiwań.
Kobiety:
Magiczne istoty oznaczają, że coś magicznego jest w okolicy prawda? Wila odchodzi od Ciebie szukając mężczyzn do oczarowania, a Ty widzisz tajemnicze ślady. ❀ ✷
15 i więcej - Docieracie na polanę... Tylko czy na dobrą? Policzcie ile znaleźliście znaków. 2 ✷ - Oto ona, na najwyższym pagórku polany tańczy piękna, złota lunaballa. Ma ona ogromną moc, więc stoicie wpatrzeni w nią, oczarowani jej wyglądem, czujecie jak sama magia przepływa przez was kiedy obserwujecie jej niesamowite ruchy. Lunaballa tanecznym krokiem odchodzi dalej. Dopiero wtedy możecie podejść do miejsca w którym przed chwilą była. Znajdujecie jajeczną pozytywkę w miejscu, z którego zniknęła. Po tej przygodzie również zgłoście się po 1 pkt z ONMS. 2 ❀ - Piękna roślina kołysze się na wietrze. A może raczej sama porusza się z gracją? Podejdź bliżej. Możesz zebrać dotknąć kilka liści, które napełniają Cię specyficzną mocą. Roślina pozwoli Ci zebrać jeden liść, za który możesz dostać 50 g, zgłoś się po zarobek w odpowiednim temacie. Dodatkowo po tym spotkaniu zyskujesz 1 pkt z Zielarstwa. Jeśli nie znalazłeś dwóch ❀ ani ✷. Niestety Twoja przygoda zakończyła się bez odnalezienia żadnego legendarnego stworzenia. Jednak kiedy wracasz na celtycką noc, w nagrodę za trudy dostajesz od starej czarodziejki Uszy królika.
______________________
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
- Jakbym miał wymieniać co mi jest to stalibyśmy tutaj do usranej śmierci – zażartował. – Tak naprawdę to sam nie wiem, to mleko to jakieś lewe jest albo przeterminowane, bo czuję trochę.. nieswojo – podjął nieudolną próbę opisania swojego samopoczucia. Zmierzył ją spojrzeniem i obiecał sobie w myślach, że jak Valeria jeszcze raz coś powie przemądrzałym tonem to tego nie zdzierży i znów chlapnie o parę słów za dużo albo ewentualnie dojdzie między nimi do jakichś rękoczynów. Merlin mu świadkiem. – No, coś z tym mlekiem jest nie tak, bo jesteś bardziej nieznośna niż zwykle – dodał rozbawiony. O jakiż on był zdziwiony, gdy Albescu bez zbędnego gadania zaproponowała szukanie lunaballi. Spodziewał się po niej wszystkiego – od „czyś ty oszalał”, „jesteś nudziarzem” aż po „chyba cię pojebało”. Taki był skonfundowany tym jej zdecydowaniem, że dopiero po chwili zauważył, iż Val stoi i czeka aż on łaskawie ruszy dupę. - No powiem ci, że tego to się nie spodziewałem – przyznał, nieco zaskoczony swoją szczerością. Gdy wkroczyli na polanę, na której roiło się aż od świetlików, otworzył szeroko buzię, no taki to był piękny widok, sprzyjający romantycznym uniesieniom. – No to zaczynamy! – zakomenderował. - Weź się rozejrzyj i szukaj na ziemi odcisków, lunaballe mają wielkie i płaskie stopy – zaczął jej tłumaczyć. Z błyskiem w oku przemierzał polanę w poszukiwaniu śladów po stworzeniu. - Mogą też zostawiać po sobie złoty pył - dodał, czując zadziwiającą lekkość ducha. Kiedy ostatni raz był taki wyluzowany i zaaferowany jakąś sprawą? Z dużym skupieniem przyglądał się glebie, mając w pamięci szczątkowe informacje na temat tych zwierząt. Jego uwagę przykuł tęczowy pył, migoczący w trawie. Pociągnął Valerię za ramię i schylił się, aby dokładniej przyjrzeć się temu zjawisku. – Wiesz co to jest? – spytał jej, a chwilę później dostrzegł kawałek dalej ślad lunaballi. – O, spójrz, one naprawdę tu są, bo jestem niemal pewny, że to ich odcisk – pokazał jej palcem w kierunku odbitej stopy.
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Pole: 1 -> 6 (bez rzutu na cofanie, dejcie tę akromantulę) znaczki: ❀ ✷
Na wzmiankę o jej byciu nieznośną, uderzyła go pięścią w ramię – nie za mocno, ale na pewno poczuł. – Och, przepraszam, to chyba ciągle to mleko – skomentowała to zaraz z przewrotnym uśmiechem. Może faktycznie mleko świętego jaka miało nieprzewidziane właściwości, bo najwyraźniej oboje rozluźnili się, pozwalając sobie cieszyć się wieczorem z dziecięcą wręcz beztroską. A może to nie mleko tak działało, tylko po prostu Celtycka Noc? Nie byliby Valerią i Dragosem, gdyby zrezygnowali z ciągłych wzajemnych przytyków, ale przynajmniej wyzbyli się śmiertelnej powagi, która towarzyszyła zazwyczaj ich rozmowom. Na jedną noc można było w końcu trochę zwolnić, prawda? Westchnęła z cichym zachwytem, kiedy wyszli na polanę obleczoną świetlistą chmurą magicznych owadów. Ja też nie do końca, prawie mu odpowiedziała, ale ostatecznie skomentowała jego słowa jedynie tajemniczym uśmiechem. W normalnych warunkach nie była pierwszą osobą skorą do przygód, to fakt. Sama nie wiedziała, co ją takiego podkusiło – a przynajmniej tak sobie powiedziała, bo chyba najprostszą odpowiedzą na to pytanie było: Dragos, podkusił ją Dragos. I nawet nie musiał się szczególnie starać. Szybko przejął inicjatywę, na co liczyła – w końcu to on z ich dwojga był znawcą magicznych stworzeń. Valeria co prawda nie była w temacie zupełnie zielona, ale i tak przez chwilę była odrobinę bezużyteczna w poszukiwaniach. Słuchała go z uwagą – przemawiał z taką pasją i zdecydowaniem, jakich dawno u niego nie widziała. I to one przykuwały jej wzrok, odciągając uwagę od jakichkolwiek śladów, które mogliby znaleźć. O właśnie tym błysku w jego spojrzeniu myślała niedawno, odwiedzając go w świętym Mungu i zaobserwowała jego pojawienie się z szerokim uśmiechem. Dopiero pytaniem o tęczowy pył wyrwał ją z tej myśli. Przyjrzała się wskazanemu przez niego miejscu. – To wygląda na pył języcznika – zauważyła, otwierając szeroko oczy. – Już prawie nie występuje w naturalnym środowisku – powiedziała w zadumie. Mimowolnie wyciągnęła rękę, żeby dotknąć palcem tęczowych drobinek. Nigdy nie widziała tej rzadkiej odsłony rośliny. Już ten jeden ślad wystarczył, żeby zrobić na niej wrażenie, a zaraz potem Dragos zwrócił jej uwagę na odcisk, który wpasowywał się podany wcześniej przez niego opis. Valeria uśmiechnęła się do niego z ekscytacją, po czym przyjrzała się tropowi. – Chyba szła w tamtą stronę – stwierdziła, oceniając kąt, pod jakim pozostawiony był odcisk. Wskazywał w stronę części lasu, która nie wyglądała zbyt przyjemnie... ale dobre rzeczy nigdy nie przychodzą łatwo, więc Valeria z miną chojraka ruszyła w tamtą stronę. Była zdeterminowana, żeby znaleźć lunaballę, a może nawet zobaczyć tęczowy języcznik? Czemu aż tak bardzo ci zależy?, zapytała sama siebie, ale nie znalazła odpowiedzi. Spojrzała tylko znowu na rozjaśnioną ekscytacją twarz Dragosa. – Ty mnie też dzisiaj zaskoczyłeś – przyznała, mając na myśli jego obecność na Celtyckiej Nocy. Maszerowała odwrócona w jego stronę i tak bardzo skupiona na tym widoku, że nie zauważyła świecących w ciemnościach oczu. Dreszcz przeszedł jej po plecach jedynie ułamek sekundy przed tym, kiedy rozległ się stłumiony, wynaturzony głos. – Co za tłuste kąski... Valeria odwróciła się raptownie z cichym okrzykiem zaskoczenia. Mięśnie spięły się na widok owłosionych szczęk poruszających się pod zestawem czerwonych ślepi. Jej ciało zadziałało automatycznie. Próbowała cofnąć się o kilka kroków, jednocześnie sięgając po różdżkę, ale zaczepiła nogą o wystający korzeń. Runęła na ziemię, różdżka wypadła jej z rąk i potoczyła po leśnej ściółce. – Moja różdżka – wysapała, szukając jej po omacku drżącymi od adrenaliny dłońmi. – Dragos, zrób coś! – Jej głos też drżał. Oby Fawley miał więcej gracji w obliczu niebezpieczeństwa.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Pole: wciąż 6 (chcemy rozegrać akcję z pajączkiem) Znaczki: ❀ ✷
Dobrze, że chociaż Dragos wykazywał się w ich duecie rozsądkiem i był niebywałym dżentelmenem, bo ten gong prosto w ramię to cios zakrawający o pomstę do nieba. Spojrzał na nią z wyrzutem i teatralnie rozmasował miejsce, w którym trzasnęła go pięścią. – Ciekawe jakie jeszcze właściwości ma to, które wypiłem – uśmiechnął się zaczepnie i zanotował w pamięci, żeby wszystkie swoje przewinienia i objawy cymbalstwa tłumaczyć tymże właśnie napojem. Kto wie, może trafił na jakiś naprawdę felerny towar, który działa przez całe życie? Z tymi druidami to nigdy nie wiadomo! Wydawać by się mogło, że jest zajęty tylko i wyłącznie tropieniem lunaballi, ale prawda była taka, że co chwilę zerkał na Valerię. Pozbawiona otoczki ciężkiej milkliwości i zapachu tych przeklętych kadzideł była o wiele bardziej znośna i z trudem przyznawał, ale – byli w stanie się dogadać. Bez kłótni, wiecznych pretensji i niedomówień (wyjaśnienie ich zajęłoby im spokojnie z dwadzieścia lat, a w międzyczasie zebrałoby się miliony kolejnych) czuł się w jej towarzystwie swobodnie i przede wszystkim spokojnie. A nie pamiętał kiedy ostatni raz zrzucił ze swych ramion ten okropny ciężar, ale musiał przyznać, że szło się bez niego znacznie szybciej i łatwiej. - Języcznika? – powtórzył zdziwiony. Zielarstwo zdecydowanie nie było jego najlepszą stroną, a fakt, że Valeria się na tym znała lepiej, wcale go nie zdziwił. Wręcz przeciwnie – w tej sytuacji to działało na ich korzyść. Kto by pomyślał, że kiedykolwiek połączą swoje siły i będą się wzajemnie słuchać (!!!), krocząc w kierunku tego samego celu. Bo Dragos z każdą kolejną chwilą był tym coraz bardziej zdumiony. Szybko jednak porzucił te myśli i powiódł wzrokiem za jej palcem. Porównał wskazany kierunek z odciskiem i kiwnął głową. – Masz rację, zdecydowanie poszła tamtędy – powiedział i podniósł się, aby ruszyć w tamtą stronę. Zawzięta mina Valerii trochę go bawiła, a trochę cieszyła, bo nie mógł tego przed sobą nie przyznać, że taki flashback do swojej pracy w jej towarzystwie był mniej bolesny niż to sobie wyobrażał, a jednocześnie bardzo potrzebny. Zgubił gdzieś w sobie tę radosną iskrę, z którą kiedyś kroczył przez życie i naiwnie myślał, że ją znajdzie w trakcie szorowania szkolnych korytarzy. – Ja? Czym cię zaskoczyłem? – spytał zdziwiony. Oprócz tego, że rozmawiamy jak dorośli ludzie, dodał w myślach. Przestało mu jednak zależeć na odpowiedzi w momencie, w którym ujrzał najpierw jej przerażoną reakcję, a następnie powód strachu Valerii – parę lśniących oczu. Automatycznie sięgnął po różdżkę, czując jak adrenalina buzuje mu w żyłach. Co za tłuste kąski. Nie miał żadnych wątpliwości, że natknęli się na akromantulę, pytanie tylko – jak kurwitną. Po jego plecach przeszedł dreszcz. Błędem byłoby stwierdzenie, że się nie bał, ale zdecydowanie przeważała ekscytacja i ożywienie, bo ta sytuacja obudziła w nim pokłady dawno wyciszonego ognia. Gdyby nie to, że stali oko w oko z potworem, skomentowałby leżącą na ziemi Valerię salwą śmiechu. Teraz jednak nie miał na to czasu. Stanął przed nią, żeby w razie czego osłonić ją przed ciosem (mówiłam, że dżentelmen!!!) i przygotował się do ataku. Miał nadzieję, że ten gejzer wróżbiarstwa czyt. Albescu wkrótce odnajdzie swoją różdżkę i będzie miała możliwość jakkolwiek się bronić, gdyby jednak się okazało, że cała jego wiedza z ONMS w obliczu niebezpieczeństwa nagle wyparowała. - Arania Exumai – nie czekając aż akromantula łaskawie wyjdzie po swój tłusty (ewidentnie miała na myśli Valerię) posiłek, wymówił wyraźnie inkantację i skierował różdżkę na pająka. Siła zaklęcia odrzuciła go spory kawałek dalej, dając Dralerii trochę czasu na ogarnięcie. Wciąż z różdżką w pogotowiu, schylił się nad kobietą i ujmując jej brodę w dłoń, spytał: - Wszystko w porządku? – a gdy zarejestrował, że Val (w końcu) znalazła swój magiczny patyk, przeczesał teren wzrokiem. – Ona zaraz tu wróci podwójnie wkurwiona, więc albo spierdalamy albo ją dojebiemy – wyciągnął rękę w kierunku Albescu, aby pomóc jej wstać. Jego wzrok wyraźnie podpowiadał, że woli opcję numer dwa, bo czymże była akromantula w porównaniu do chińskiego ogniomiota? Nie chciał jednak decydować za nią, bo nie każdy jest gotowy na taką dawkę adrenaliny.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
– Ciekawe, jak długo działają – dorzuciła do tych rozważań Valeria, a w jej głosie zabrzmiała nuta wyzwania, majacząca też w uśmiechu. Właściwie to pytanie powinno brzmieć: jak długo byliby w stanie używać tego argumentu, żeby móc wydać samym sobie pozwolenie na dokazywanie i kto oszaleje pierwszy? I ona z ostrożnością przyznawała przed samą sobą – kiedy akurat jedno nie próbowało zabić drugiego, tworzyli zaskakująco zgrany zespół, a ona dawno nie czuła się tak swobodnie, jak dzisiaj – jakby na chwilę oderwali się od znanej im rzeczywistości i przenieśli do jakiejś równoległej, w której nie istniał pomiędzy nimi wyścig na wylewanie pomyj i doprowadzanie się nawzajem do gorączki, a Dragos był w stanie powiedzieć do niej: masz rację. W normalnych warunkach pewnie skomentowałaby to jakoś uszczypliwie – dzisiaj tylko otworzyła usta ze zdziwieniem, czego chyba nawet nie zauważył, akurat wpatrzony w kierunek ich dalszej wędrówki. – Po pierwsze... pojawiłeś się tutaj – zaczęła wyliczać, w tym samym momencie uświadamiając sobie, że w zasadzie Dragos zaskakiwał ją dzisiaj na każdym kroku, a to był tylko początek tej listy. – Po drugie... nie uciekłeś z krzykiem na mój widok – dodała dodała do listy. Pewnie z łatwością wymieniłaby jeszcze kilka podpunktów, ale nie zdążyła wymyślić nic więcej. Klęła cicho pod nosem, na klęczkach wodząc dłonią po ściółce. Gałąź, zwykły patyk, mech kolejna gałąź, więcej mchu... Rozbłysk zaklęcia rzuconego przez Dragosa na chwilę rozjaśnił okolicę, pozwalając jej w końcu zlokalizować różdżkę. Chwyciła ją z ulgą na moment przed tym, kiedy Fawley pochylił się nad nią z troską. Przełknęła głośno ślinę, czując jego dotyk na twarzy; pokiwała tylko głową w odpowiedzi, po czym chwyciła jego dłoń, podciągając się z ziemi. Nie zdążyła podjąć decyzji, którą jej przedstawił. Zrobiła to za nią akromantula, której wściekły klekot zbliżał się do nich w zastraszającym tempie. Zanim zdążyła mrugnąć, pająk już prawie sięgał pleców Dragosa, odwróconego tyłem do niebezpieczeństwa. Zareagowała błyskawicznie i tym razem – skutecznie. – Aerudio! – wykrzyknęła, wyciągając rękę z różdżką w górę. Znaleźli się oboje wewnątrz wiru powietrza. Akromantula zawyła przeraźliwie, a jej skowyt rozniósł się echem po lesie. Kilka sekund działania zaklęcia wystarczyło, żeby zwierzę zrezygnowało z jakże smakowitych kąsków, którymi byli w jego oczach. Popiskując z bólu i ciągnąc zraniony odwłok siłą powyginanych odnóży, zaczęło oddalać się w pośpiechu. Albo nieszybko dojdzie do siebie, albo padnie gdzieś niedługo. Zapadła absolutna cisza; słychać było tylko ich przyspieszone niebezpieczeństwem oddechy. Palce Valerii zacisnęły się mocniej na jego dłoni, którą wciąż trzymała, z westchnieniem ulgi oparła na chwilę czoło o jego ramię. Stała tak przez chwilę, zanim nie zaśmiała się z ulgą. – Mało brakowało – powiedziała, zadzierając głowę, żeby na niego spojrzeć i uśmiechając się szeroko, jakby przed chwilą wcale prawie nie zginęli. Chyba zaczynała rozumieć, skąd brała się jego miłość do smoków, co takiego w tym widział, chociaż przez lata było to dla niej zupełnie niezrozumiałe.
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Będzie działać tak długo dopóki nie zachorujesz na zupełny mutyzm i nie zamilkniesz na wieki, dodał w myślach, w ostatniej chwili decydując się o zachowaniu tego zdania dla siebie. Był to dopiero początek ich spotkania, nie chciał ot tak prowokować imby i wzajemnego wydzierania się. Wyczuwał jednak nadchodzącą burzę (nieważne które z nich ją sprowokuje) w kościach. Wysłuchiwał jej wyliczanki i z zaskoczeniem po raz kolejny musiał przyznać Valerii rację. Zachowywał się zupełnie jak nie on, nie do tego ją przyzwyczaił. Czy to znak, że powinien znowu założyć maskę zobojętnienia, żeby nie poprzewracało jej się w dupie od tego dobrobytu? Akcja działa się bardzo szybko i to właśnie jej hipnotyzujące spojrzenie spowodowało, że stracił czujność. I gdyby nie to, że Valeria poczuła nagle przypływ super mocy, prawdopodobnie by skończył jako przekąska dla tej przeklętej akromantuli. Zaklęcie Albescu było imponujące – nie spodziewał się, że będzie stał w epicentrum wiru, który skutecznie oddzielał ich od pająka. Przywarł do kobiety, chcąc odciągnąć ją od czyhającego nań niebezpieczeństwa (w życiu by się nie przyznał, że po prostu wykorzystał okazję, aby mieć ją chociaż na krótką chwilę tak blisko siebie) i wziął głęboki wdech. Największe zaskoczenie stanowił dla niego fakt, że ani razu nie pomyślał dotychczas o sobie. Jego głowę wypełniała troska o Valerię, którą za wszelką cenę chciał uchronić, nie zważając na konsekwencje. W ciągu tych kilku lat kariery smokologa nie było ani jednej sekundy, w trakcie której przestałby uważnie obserwować otoczenie w trakcie akcji. A tymczasem tutaj, pierwsze co to spytał ją czy wszystko w porządku, zapominając, że stoi jako pierwszy do odstrzału. Nie podejrzewał się o to, że będzie gotowy poświęcić swoje zdrowie za kogoś, a zwłaszcza że zrobi to nieświadomie, jakby to serce (napędzane adrenaliną i dziwną lekkością istnienia) dyktowało warunki w tej rozgrywce. Inkantacja bez problemu pokonała akromantulę, która mocno zraniona, odeszła w poszukiwaniu spokojnego miejsca. Cisza, która spowiła las, była dla niego oznaką, że zagrożenie minęło (lub tej krążącej gdzieś w głowie burzy, ciszy przed burzą). Palce Val zaciśnięte na jego dłoni, a także jej czoło palące ramię przez warstwę ubrań nie ułatwiały mu procesu uspokojenia się. Dopiero śmiech kobiety przywrócił go do rzeczywistości – do tego, że stali w lesie, że trwają obchody Celtyckiej Nocy, a oni właśnie, wspólnymi siłami, rozkurwili wielkiego pająka. – W zasadzie to nie poszło nam tak źle, zważając na to, że byliśmy – zajęci sobą – nieco rozkojarzeni – odpowiedział, odwzajemniając jej uśmiech. – Ale na wszelki wypadek chodźmy w przeciwnym kierunku, bo może ich tu być więcej, a nie wiem czy nie wyczerpaliśmy limitu na powodzenie w akcji – dodał i ruszył w drugą stronę, zapominając o śladach lunaballi. Najważniejsze było to, aby nie natknąć się na kolejną akromantulę, bo choć walka z nią rozbudziła Dragosa, za którym w duchu tęsknił to nie wiedział czy był w ogóle gotowy na drugą taką przeprawę. Tak samo jak nie wiedział w jaki sposób poruszyć temat, który od dawna męczył go niesamowicie. List, jaki jej wysłał w dniu urodzin to było nic w porównaniu z odpowiedzią, którą otrzymał. Czytał go jakieś pięć tysięcy osiemset dwadzieścia cztery razy, dopóki nie był w stanie rozszyfrować niektórych skreśleń – a te zdecydowanie pobudzały jego zmęczony umysł do wędrówki w najciemniejsze zakamarki swoich własnych uczuć. – Swoją drogą, jestem ciekawy czego się nie domyślam – odważył się w końcu odezwać (to, że znał treść listu na pamięć, nie powinno stanowić żadnych wątpliwości). – Albo jakie zwroty akcji masz na myśli – nie zdążył się zastanowić, a najbardziej dręczące myśli znalazły miejsce wylotu i poszły w eter, odbijając się od zdziwionej twarzy Valerii. Nie miał odwagi na nią spojrzeć – szedł więc przed siebie, przemierzając kolejne chaszcze i krzaki, udając wielce zaabsorbowanego poszukiwaniami lunaballi. Podejrzewał, że szli w złym kierunku, ale nie mógł pozwolić na to, aby wrócili w miejsce, w którym jeszcze chwilę (a nie wieki?) temu walczyli z akromantulą. Gdy między nimi zapadła cisza, a odpowiedź Valerii długo nie nadchodziła, zebrał się w sobie i utkwił w niej szaroniebieskie spojrzenie, oczekując na jakąkolwiek reakcję. Wybrał odpowiedni moment, bo od głowy Albescu odbił się mały, błyszczący przedmiot. Schylił się, aby go podnieść – z dużym rozbawieniem obserwował Val, masującą miejsce, w które przed sekundą oberwała i podał jej kolczyki z królikiem. – Chyba wybrały ciebie – parsknął śmiechem, próbując udawać, że poprzednie pytania nigdy nie padły z jego ust. I choć bardzo pragnął o całej sprawie zapomnieć to mimo wszystko chciał, aby się jakoś do tego odniosła.
Ceinwedd Eurgain Cadogan
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 171
C. szczególne : Ma na twarzy dwie gojące się blizny, resztę ukrywa pod ubraniami.
Nie wiedziała czym zajmują sie różdżkarze i nigdy nie sądziła, że ta dziedzina nauki ją jakoś specjalnie zainteresuje - wiadomo nie od dziś, że Jurka i różdżki to niestety słaba historia, mimo to, kiedy zaczęła rozmawiać z prefektem naczelnym Fairwynem, w związku z narzuconymi obowiązkowo douczkami dla najgłupszych i najsłabszych studentów, zainteresowało ją bardzo, co robią różdżkarze w ramach swojej pracy. Namówiwszy go na to, by wspólnie wyjść na łono natury w jakiś ciepły dzień dziś przemierzała gęstwinę z książką zielarską w rękach. Śledziła wzrokiem treść zawartych w niej informacji. - To tu są... liściaste. - rozejrzała się- Czy to las mieszany. Jaka jest różnica pomiędzy różdżkami z drzewa liściastego a iglastego? - spojrzała na krukona z uwagą.
Valeria Albescu
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : przenikliwe spojrzenie, bladość, silna obecność pomimo milkliwości, ciężki akcent, blizna po poparzeniu na lewym ramieniu powyżej łokcia
Pole: 11 -> 15 Znaczki: już whatever, nic nie znajdujemy
Czy to nie było dziwne, że nawet stojąc w samym centrum wiru wydarzeń, i to nawet dosłownie, była w stanie zwrócić uwagę na dymno-korzenny zapach? Wiele myśli przelatywało jej przez głowę w momencie, w którym wznosiła różdżkę. Zastanawiała się, jak to możliwe, że nie posłuchała swojej intuicji, która odradzała zapuszczanie się w tę stronę (bo była nieuważna), jak mocno chciała go uderzyć za odwrócenie się plecami do akromantuli (dosyć mocno) i jakim cudem dwójka dorosłych czarodziejów, zazwyczaj z głowami na karku, dało się tak łatwo skusić złotym pyłem do zapuszczenia w takie rejony (ale czy na pewno złotym pyłem?). A kiedy Dragos przywarł do jej ciała, a wspomniany zapach otoczył ją jeszcze ciaśniej, połowa tych myśli wyparowała z jej głowy. Czy to nie dziwne?, zapytała znowu sama siebie. Potrzebowała kilka sekund więcej od niego, żeby rzeczywistość przestała mieć konsystencję zawiesiny – najwyraźniej to była kwestia doświadczenia. – Czy ty straciłeś głowę, że wystawiasz się jak na tacy? – zrugała go ze zmartwieniem palącym w przełyku. W końcu mało brakowało, a faktycznie straciłby głowę. – Masz rację – dodała. Nie wiadomo, czy akromantula nie popędziła do gniazda, żeby wysłać swoich braci na mściwe starcie z dwójką rozkojarzonych imbecyli. Spojrzała w stronę, w której zniknął pająk i nie dostrzegła żadnych niepokojących sygnałów, ale lepiej było nie wywoływać wilka z lasu. Schowała różdżkę i ruszyła za Fawleyem. Nie od razu zrozumiała, co czego Dragos pije, kiedy powiedział w zwrotach akcji. Najpierw zmarszczyła lekko brwi, dopóki jej nie olśniło. List. List, który pisała w przypływie emocji wywołanych urodzinowymi życzeniami (pamiętał o jej święcie, o którym ona sama zapomniała). List pisany trzęsącymi dłońmi, do którego przelała więcej swoich uczuć, niż była w pełni świadoma – i z tego właśnie powodu również list, o którym wolała nie myśleć zbyt dużo, żeby przypadkiem nie wyobrażać sobie jego reakcji w różnych wersjach i okolicznościach. Nie pamiętała, co dokładnie tam napisała i jakich słów użyła, ale… była prawie przekonana, że nic o zwrotach akcji nie skończyło w ostatecznej wersji, a to znaczyło… Po otrzymaniu wyniku tych rachunków spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami wiszącymi na jej twarzy jak dwa znaki zapytania. Czy Dragos właśnie nawiązywał do czegoś, co starała się zamazać na pergaminie, który mu wysłała? Jak dokładnie przeczytał list? Udało mu się rozszyfrować wszystko, co impulsywnie zapisała i próbowała przed nim ukryć? Czy tylko część z tych rzeczy, i jeśli tak, to którą część? Dlaczego w ogóle tak intensywnie przyglądał się jej słowom? Szukał w nich czegoś konkretnego? Znalazł to, czy nie? Pytania pączkowały z sobie nawzajem, a pośrodku tego kryzysu logicznego umysłu nadzieja (która nigdy nie umarła) wychyliła głowę z kryjówki. I w tym samym momencie coś odbiło się od jej głowy, wyrywając ją z tej gonitwy myśli. Chociaż przedmiot był drobny, musiał spaść z dosyć dużej wysokości, bo werżnął się dosyć boleśnie w jej skórę. Musiała rozmasować miejsce, na które spadł. Kiedy Dragos jej go podał, przytrzymała jego rękę, zaskakując nawet samą siebie. Przez chwilę patrzyła na niego z dziwną zadumą. W gabinecie (wydawałoby się, że to było w poprzednim życiu) to on się wycofał. Nie miała gwarancji, że nie zrobi tego znowu, a stawka zdawała się być jeszcze wyższa, niż poprzednim razem. Nie miała gwarancji, że stawiając na jedną kartę, nie straci znowu wszystkiego, ale dzisiaj najwyraźniej była hazardzistką z krwi i kości. Czując, jakby jej serce miało zaraz eksplodować w piersi, wspięła się na palce i przycisnęła usta do jego ust, wolną dłonią ujmując jego twarz. Czas zmienił konsystencję w znajomą jej już nieskończoność, która otuliła ich jak kokon. Niechętnie się odsuwała choćby na tych kilka milimetrów dzielących ich twarze. – Takie zwroty akcji – tu przełknęła głośno ślinę – mam na myśli – powiedziała cicho. I zanim zobaczyła jego reakcję, odsunęła się i odwróciła, by zacząć zmierzać w kierunku, w którym przed chwilą maszerowali. Jej twarz płonęła rumieńcem, palce zacisnęły się na przed chwilą jeszcze chłodnym kawałku metalu, teraz nagrzanym od ciepła ich dłoni. Ciągle nawet na niego nie spojrzała, nie wiedziała, co właściwie przed chwilą uderzyło ją w głowę – to znaczy poza nagłym przypływem brawury, której limit najwyraźniej się wyczerpał, bo teraz bała się odwrócić, żeby zobaczyć jego reakcję. – Mocne było to mleko – powiedziała zdławionym głosem na wypadek, gdyby trzeba było odwrócić ten śmiały gest w żart. I dopiero z tym asekuracyjnym kołem ratunkowym odważyła się odwrócić przez ramię, żeby spojrzeć na Fawleya.
Ostatnio zmieniony przez Valeria Albescu dnia Sro 29 Kwi - 23:53, w całości zmieniany 2 razy
Dragos Fawley
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185
C. szczególne : agresywne rysy twarzy, poparzone prawe ramię, blizna na lewej łopatce, czasami dziwny akcent
Na chwilę zastygł, bo nie wiedział co jej odpowiedzieć. Nie miał w sobie na tyle odwagi, aby przyznać się wprost – stracił czujność i przestał zwracać uwagę na otoczenie z powodu troski, wychylającej się znienacka i obierającej za cel właśnie ją. Jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło zapomnieć o własnym bezpieczeństwie, ale w obliczu tamtej katastrofy miał przed oczami tylko Valerię. – Naprawdę nie musisz dziękować za pomoc i upewnianie się, że to właśnie ty nie straciłaś zarówno głowy, jak i różdżki – bardzo szybko zarzucił ironiczną uwagą, maskującą prawdziwe powody własnej nieuwagi. Zaraz potem spojrzał na nią zdziwiony – spodziewał się wszystkiego, ale na pewno nie przyznania mu racji. Albo ten las ma jakieś dziwne, magiczne właściwości albo w Valerię Albescu wstąpił szatan, dla żartów robiąc inwersję jej osobowości. Nie wierzył, że zrobiła to z pełną świadomością owych słów. Nie spodziewał się, że zwykłe przekazywanie przedmiotu uruchomi taką lawinę wydarzeń. Gdy jej dłoń ścisnęła tę jego o kilka sekund za długo (ciepło skóry Valerii było bardzo przyjemne, ale jednocześnie palące – jak gdyby wkładał rękę do ognia, który ogrzewał i pozostawiał po sobie osmolone ślady; wciąż się wahał czy był gotowy znieść kolejne poparzenie) jeszcze nie przeczuwał co się zaraz wydarzy. Odwzajemnił jej spojrzenie, próbując wybadać co czuje, myśli i przede wszystkim co zamierza. Ostrożnie sprawdzał grunt, powoli zatapiając się w tej brązowej plamie, otoczonej niebieskim oceanem (heterochromiczna tafla wciąż go zachwycała tak samo). To, co zrobiła, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Gdy poczuł jej usta, a następnie dotyk dłoni na twarzy, przez jego plecy przeszedł dreszcz, rozbijający się o falochron lekko odstających kręgów. Stracił poczucie czasu, a świat rozbił mu się nagle na dwie części – to, co było w gabinecie i to, co działo się teraz. W obu sytuacjach ich wargi ostatecznie odnalazły te drugie i złączyły się niczym brakujące puzzle, ale uczucia, które towarzyszyły Dragosowi, różniły się niebotycznie. Jakby postawiła go w dziwnym polu, naznaczonym podwyższonym stężeniem elektryczności. Nie wiedział co go do tego skłoniło, wszechobecne napięcie czy po prostu tłumione od dawna emocje, ale odwzajemnił pocałunek, wkładając w niego wszystko to, co próbował wypierać podczas ich poprzednich spotkań. Może to właśnie w taki sposób powinien przekazywać i przetransferowywać jakiekolwiek informacje, nadzieje czy rozczarowania – pocałunkami, nie słowami. Zamarł – sam nie wiedział czy to przez to, że przerwała czy że była wciąż na tyle blisko, iż różany zapach otulił jego twarz. Dodatkowo zmroziła go odpowiedź, na którą tak niecierpliwie czekał, a która zmieniała jego spojrzenie na ich relację. Nie zdawał sobie wcześniej sprawy jak jego kroki mogą mieć na Valerię wpływ – robił to, co podpowiadała mu intuicja i ledwo podrygujące serce. Inicjowanie dotyku czy bliskości nie stanowiło dla niego większego problemu, bo było to jak impuls. Dopiero w momencie, gdy to ona postawiła wszystko na jedną kartę zrozumiał, że zaskoczenie wzmacnia woltaż i rozszerza pole rażenia. Co do chuja, miał ochotę powiedzieć, nawiązując do gabinetu (był wtedy tak samo sfrustrowany jak teraz, ale z innych powodów), ale bał się powielać schemat ich zderzenia na wieży. Nie chciał znowu mijać się bez większych emocji (gówno prawda, rozsadzało go od środka) i udawać, że ledwo się znają. Wiercił jej dziurę w plecach, bo to, iż się odsunęła to jedno, ale to, że nie uraczyła go ani jednym spojrzeniem i zaczęła udawać, że nic się nie wydarzyło, trochę go zabolało. Gdy wreszcie napotkał jej wzrok, poczuł jakiś dziwny przypływ odwagi, napędzanej złością i żalem, że nie pozwoliła mu wcześniej odpowiednio zareagować. Odgarnął zbłąkany kosmyk z twarzy Valerii i wpatrywał się w nią przez chwilę, sczytując wszystko to, co próbowała mu niewerbalnie przekazać. – To może skorzystajmy, póki jeszcze działa – uśmiechnął się lekko i znowu ją pocałował. Tym razem intensywniej, jakby chciał spić z jej warg wszystkie troski, bolączki i niepewności. Nie wiedział co ten ruch oznacza, tym bardziej bał się myśleć o konsekwencjach, ale nie mógł ot tak pójść dalej, obracając to wszystko w żart. Stracił zupełnie nadzieję na to, że między nimi kiedykolwiek będzie spokojnie, bez spojrzeń podszytych niezrozumieniem (paradoksalnie łączące doświadczenie bardziej ich dzieliło), ze wzrokiem utkwionym w tym samym miejscu na horyzoncie. Byli zupełnie odmiennymi jednostkami, mającymi inną perspektywę, stanowiącą fundament postrzegania rzeczywistości – a skoro ta zaprowadziła ich aż tutaj, to czemu by trochę nie poigrać z ogniem i nie zrobić zwrotu akcji raz jeszcze? Nie potrafił wydusić z siebie ani jednego słowa, a jakikolwiek komentarz w jego mniemaniu był zbędny. Odłamki dzisiejszych czynów jeszcze niejeden raz pokaleczą ich pancerz, docierając do najgłębiej skrywanych wrażliwości, ale nie chciał, aby nastąpiło to w tamtej chwili. Wolał pozostawić wszystko tak jak było, z kolejnym niedomówieniem i niewypowiedzianym. Nie był to objaw tchórzostwa czy chęci ucieczki, a najzwyklejszej ludzkiej potrzeby złapania oddechu. Wiedział, że jest zbyt wcześnie na wszelakie analizy, bo za dużo w nim było żalu o wcześniejsze sprawy (które również czekały na wyjaśnienie). Dlatego bez słowa, z nadzieją, że jego spojrzenie opowiedziało wystarczająco dużo, złapał ją za rękę i ruszył do przodu. Przestał zwracać uwagę na ślady lunaballi, po prostu szedł przez siebie, starając się nie myśleć o niczym, a na pewno nie o ciepłej dłoni Valerii schowanej w imadle jego palców. Dopiero, gdy dotarli na polanę, przypomniał sobie cel wyprawy. Zaśmiał się cicho, rozbawiony faktem jak szybko się rozkojarzyli i zmienili priorytety. – To zdecydowanie nie jest miejsce, w którym ją znajdziemy. Albo wracamy przez las z pełną świadomością, że grasuje tam przeurocza rodzina akromantul albo pójdziemy tamtędy – wskazał palcem kierunek prowadzący do alei świetlików – i będziemy kontynuować obchody celtyckiej nocy. Był zaskoczony z jaką łatwością przestawił się na formę my.