To ciche miejsce, w którym wysoce zakazane jest jakiekolwiek hałasowanie, stanowi dom Znikaczy. Te małe, złote ptaszki o długich i wąskich dziobach, oraz błyszczących jak kamienie szlachetne oczach, zamieszkują pobliskie drzewa. Nigdy nie wiesz, czy w momencie, gdy akurat udasz się tutaj, nie spotkasz gromadki Znikaczy, postanawiającej polatać dookoła Ciebie. A widok ten jest niesamowity, bowiem jak powszechnie wiadomo, to jedne z najszybszych ptaków na świecie.
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Na pomoście przysiada malutki, niebieski ptaszek. Nie wydaje żadnych dźwięków, a wyłącznie uważanie Ci się przygląda. Kiedy się oddalasz, ten leci za tobą, próbując wylądować na twoim ramieniu. Wygląda na to, że ten Memortek jest oswojony. Zapewne należał do jakiegoś czarodzieja, ale ich drogi się rozeszły. Teraz ten mały ptaszek za nic nie chce Cię opuścić. Wygląda na to, że zdobyłeś nowe zwierzątko domowe. 2 - Jest piękny dzień, a ty z wielkim zainteresowaniem oglądasz latające dookoła Ciebie ptaki. Może powinieneś być bardziej uważny, albo nie powierzać takiej wiary w konstrukcje umieszczone w tym rezerwacie. Most wcale nie jest taki stabilny, a ty stajesz na desce, która nagle się obrywa. Wpadasz w dziurę po samo udo. Twoja noga jest potwornie poraniona i pełna drzazg. Lepiej będzie, jeśli po tej wycieczce odwiedzisz kogoś, kto zna się na magii leczniczej (musisz rozegrać wątek leczenia skaleczeń z kimś kto ma przynajmniej 10 punktów z magii leczniczej lub w przypadku gdy posiadasz więcej niż 15 punktów uleczyć się samodzielnie). 3 - Jeden ze znikaczy, który wylądował nieopodal Ciebie, miał w dziobie jakiś błyszczący przedmiot. Zaciekawiło Cię to na tyle, że postanowiłeś rzucić ptakowi dowolne jedzenie, jakie miałeś przy sobie, tak by ten puścił, to co trzymał. Rzuć raz jeszcze kostką, by dowiedzieć się, co właśnie zdobyłeś!
Rzuty:
parzysta - Był to mały, jedwabny woreczek. Kiedy go otworzyłeś, momentalnie poczułeś trudny do opisania strach. Bez cienia wahania odrzuciłeś woreczek i uciekłeś z miejsca zdarzenia. Dopiero później uświadomiłeś sobie, że straciłeś okazję aby zdobyć Kadzidło Trwogi. nieparzysta - Zdobyczą znikacza okazał się być naszyjnik. I to nie byle jaki, bowiem syreni. To przedmiot, który można wykorzystać tylko trzy razy, ale zmusza drugiego rozmówcę do powiedzenia prawdy. Lepiej dobrze zastanów się jak użyjesz swój syreni naszyjnik.
4 - Niedawno musiał tutaj przebywać jakiś miłośnik eliksirów, albo po prostu dzieciaki z sąsiedztwa zasadziły tą małą pułapkę. Dłońmi oparłeś sie o barierkę, nie zauważając tam wcześniej rozlanego płynu. Choć szybko cofnąłeś dłoń, gdy tylko wyczułeś tajemniczą ciecz, dla Ciebie było już za późno! Okazało się, że ktoś zostawił tam kilka kropli mocnego eliksiru bujnego owłosienia. Pierw włosy zaczynają Ci wyrastać na dłoniach, ale jako, że była to naprawdę mocna dawka, owłosienie bujnie występuje na całych twoich rękach, zakrawając o tors i szyję. Niezbyt wyjściowo się prezentujesz, a efekty znikną dopiero po paru godzinach (po pięciu twoich postach). 5 - Próbowałeś znaleźć gniazda znikaczy, gdy wśród bogatej roślinności, dostrzegasz krzew, który wyjątkowo odróżnia się na tle pozostałych. Intryguje Cię na tyle, że postanawiasz zerwać kilka gałązek. Są to liście Oprylaka, magicznego narkotyku. Nie jest to jednak roślina, o której uczą w szkole. Aby móc rozpoznać tą roślinę i następnie ją użyć, sprzedać lub podarować, musisz mieć 15 punktów z Zielarstwa. Jeśli nie masz - wystarczy, że znajdziesz takową osobę, a ona wskaże Ci, czym jest twoje ziele. Co z nią zrobisz - zależy od Ciebie. 6 - Leśniczy usłyszał hałas, o który to właśnie Ciebie oskarżył. Bez względu na to, czy rzeczywiście z kimś głośno rozmawiałeś, czy to osoby, które były tu przed tobą, to ty musisz zapłacić karę. Na nic twoje tłumaczenia. Wycieczka ta będzie kosztować Cię dodatkowe 50 galeonów. Konsekwencji tej możesz uniknąć wyłącznie jeśli posiadasz umiejętność hipnozy, bądź masz minimum 1/4 krwi wili, co za tym idzie, potrafisz wpłynąć na decyzję leśniczego.
Autor
Wiadomość
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Sama nie wiedziała skąd tak mocne zainteresowanie krzakiem, ale jakiś głos z tyłu głowy podpowiadał jej, że nie jest to zwykła roślina. Zresztą nawet jeśli znalazła wyrośnięty koperek, to co szkodziło sprawdzić? Schowała gałązki do torby, ostrożnie, aby się za bardzo nie uszkodziły. - Oj tam, wiosna wzbudza chęć do chłonięcia wiedzy! - Zaśmiała się w odpowiedzi. Nigdy nie była ambitnym uczniem siedzącym nad książkami, ale chętnie uczyła się przez praktykę. Tym bardziej jeśli mowa była o dziedzinach znajdujących się w obrębie jej zainteresowań, a zielarstwo można było jak najbardziej do nich zaliczyć. - Właśnie też nie widziałam nigdy nic podobnego. Może i jest trująca, ale nie zamierzam tego zjadać, czy coś. - Zaśmiała się słysząc obawę w głosie przyjaciółki. - Muszę pomyśleć kogo zapytać, tak będzie na pewno szybciej niż w bibliotece. - Pokiwała głową krzywiąc nieznacznie na myśl, ile książek musiałaby przewertować. Nie, nie, lepiej po prostu udać się do kogoś o większej wiedzy. Gdyby tylko istniało urządzenie, w którym można by umieścić zdjęcie roślinki, aby dowiedzieć się co to za okaz... - Pewnie masz rację i nie ma co się interesować, chodźmy na most, szkoda czasu! Znikacze nam odlecą! - Kiwnęła głową chowając zmarznięte ręce do kieszeni i uśmiechając się do blondynki przepraszająco. Podekscytowała się jak małe dziecko pierwszym lotem na miotle, a pewnie znalazła po prostu roślinkę, która trafiła na lepszą glebę od innych i ot całą tajemnica. Wróciły na drogę i ponownie skręciły w kierunku mostu. Williams skupiła się ponownie na wypatrywaniu ptaszków i ich gniazd. Na jej ustach błąkał się subtelny uśmiech. Czerpała przyjemność z otoczenia przyrody, świergotu ptaków i obecności przyjaciółki. Nic więcej nie było jej potrzeba do idealnego weekendu.
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
- Nie chodziło mi o jedzenie tego, a o kontakt ze skórą… - Zachichotała cicho. – Zobaczysz, że za godzinę będziesz miała bąble na dłoni! - Zaśmiała się i ruszyła w stronę mostu, zaraz za przyjaciółką. Znowu jej uwagę przykuły małe ptaszki. Spacerowała jeszcze kilka minut w ciszy, ale w pewnym momencie przypomniała sobie jedną rzecz: - Wyobrażasz sobie, że w średniowieczu polowali na te ptaszki i używali, jako dzisiejsze znicze? - Westchnęła i znowu podeszła do barierki, a następnie lekko się wychyliła, spoglądając w przepaść. – Przeważnie po takim meczu, znikacz ginął, zgnieciony dłonią przez zawodnika… Barbarzyństwo… - Dodała po chwili. – Na szczęście teraz mają miejsca, takie jak ten rezerwat.. Ciekawe czy tutaj, czyha na nie tyle samo zagrożeń, co kiedyś? - Rozchmurzyła się i odeszła od barierki, po czym szybkim krokiem, dogoniła przyjaciółkę. Współczuła tym latającym stworzeniom. Gdyby nie ich szybkość i zwinność, to byłyby całkowicie bezbronne. - Przygotowujesz się już do egzaminów końcowych? - Zmieniła temat. – Ostatnio chciałam się o to Ciebie zapytać, ale wyleciało mi z głowy. Szczerze nie sądziłam, że studia są tak wymagające. – Westchnęła ciężko. – Czasami nie zauważam, że ten czas mija tak szybko… Czuję się tak, jakbym jeszcze wczoraj odwiedzała cię w skrzydle szpitalnym, po twojej glebie na quidditch’u w 1 klasie.- Zaśmiała się cicho. – Skończymy studia szybciej niż nam się wydaje… Ile zostało? z czternaście miesięcy? - Znowu westchnęła. – Dobra, stop! Jesteśmy na wyjeździe, a ja psuję atmosferę!- Otrząsnęła się, a na jej twarz powrócił delikatny uśmiech.. Nagle, nieopodal dziewczyny, wylądował znikacz. Usadził się na barierce i… chyba odpoczywał? – Czy on trzyma coś w dziobie? - Spytała się przyjaciółki, a w jej głosie można było usłyszeć nutkę zaciekawienia…
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Cóż, taka możliwość akurat nie przyszła jej do głowy. Wyjęła szybko ręce z kieszeni, by się im przyjrzeć, ale wszystko wydawało się z nimi w porządku. Przynajmniej na razie. - Cóż, w takim razie jeśli nie wrócę w nocy do dormitorium to wiesz co się stało... - Zażartowała i przechyliła głowę na bok, zamknęła oczy i wysunęła język udając, że umarła, a zaraz potem wybuchnęła śmiechem. Szybko jednak zasłoniła usta dłonią z przestraszoną miną. Kompletnie zapomniała, że powinny być cicho, aby nie płoszyć ptaków. W taki sposób zbyt wielu raczej nie zauważą... Spojrzała przepraszająco na towarzyszkę, ale ta na szczęście zdawała się nie zauważyć jej małego wybryku i już opowiadała o historii quidditcha. Nancy pokiwała smutno głową na jej słowa. - Tak, nie wiem jaki zwyrol wpadł na ten pomysł... Na szczęście ktoś potem wymyślił, że zamiast zwierząt można łapać kulkę ze skrzydłami. - Stwierdziła zastanawiając się czemu ówcześni czarodzieje stwierdzili, że łapanie ptaka w czasie gry w quidditcha to dobry pomysł. Na szczęście teraz zwierzątka mogły żyć sobie w spokoju nie nękane przez sportowców. - Tutaj to chyba są w miarę bezpieczne. Chyba, że znajdzie się ktoś, kto chciałby przenieść się w czasie i spróbować swoich sił w gonieniu ich na miotle. - Naprawdę miała nadzieję, że nie znalazł się wcale taki geniusz, ale nie zdziwiłaby się gdyby rzeczywiście ktoś kiedyś wpadł na taki pomysł. Ciekawe, czy ktoś sprawował pieczę nad rezerwatem i pilnował, by takie sytuacje nie miały miejsca? A może okolicę otaczały jakieś zaklęcia ochronne? Brunetka nie miała pojęcia, ale była pełna nadziei, że znikacze są w tym miejscu w pełni bezpieczne. Podeszła do barierki w ślad za Willows i oparła się o nią spoglądając w dal. Dziewczyna poruszyła temat, który martwił ją już od dłuższego czasu. - Tylko czternaście? - Zapytała kręcąc głową z niedowierzaniem. - Czas mi ucieka przez palce, nie mam pojęcia kiedy to zleciało... - Westchnęła, bo po raz kolejny odezwał się z tyłu głowy ten głos, który robił jej wyrzuty, że ciągle nie ma pomysłu na siebie. Starała się go ignorować, ale przecież w końcu stanie przed tym dylematem i będzie trzeba się na coś zdecydować. Potrząsnęła głową odganiając natrętne myśli. - Ja i przygotowywanie się do egzaminów? Teraz? Proszę cię... - Wywróciła oczami, a na jej twarz powrócił uśmiech. - Zacznę pewnie na ostatnią chwilę i będę zarywać nocki ze łzami w oczach. - Machnęła ręką. Ile razy postanowiła sobie, że weźmie się za naukę tyle razy nie udawało jej się sprostać postanowieniu. Przestała się już łudzić, że tym razem będzie inaczej. - Mam nadzieję, że ty też jeszcze nic nie robisz, bo dopadną mnie wyrzuty sumienia! - Dodała po chwili obdarzając ją podejrzliwym spojrzeniem, ale na jej ustach błąkał się przyjazny uśmiech. Spojrzała na wskazanego przez blondynkę ptaszka, a oczy błysnęły jej z podekscytowania. - Ojej! Jaki śliczny! Ale ja nie widzę, żeby coś trzymał... - Powiedziała przechylając lekko głowę.
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
- Właśnie od kwietnia zamierzam się stopniowo do nich przygotowywać. - Zaśmiała się. - Ale nie martw się - udostępnię ci trochę notatek! - Puściła oczko w stronę Nancy. Następnie całą jej uwagę pochłonęło małe stworzenie. Nie wiedziała zbytnio jak ma dostać się do woreczka, który był w dziobie znikacza. Uznała, że nie będzie podchodzić, żeby nie wystraszyć tego magicznego stworzenia. - Przyjrzyj się… Ma coś na sto procent… - Powiedziała cicho, jednocześnie pokazując koleżance znak, żeby się nie odzywała. Nagle, zaczęła energicznie szperać w swojej torbie w poszukiwaniu potrzebnej jej rzeczy. Po krótkiej chwili, wyjęła nadjedzone opakowanie orzeszków ziemnych. – Całkowicie zapomniałam, że wzięłam je ze sobą… - Wyszeptała, po czym wyjęła jeden orzeszek, a następnie przełamała go na mniejszą część, żeby ptaszek był w stanie go spożyć. Delikatnie rzuciła na barierkę pokarm. Znikacz zauważył to natychmiastowo i na początku nie ufnie, podskoczył do orzeszka i upuścił zawartość dzioba, żeby spożyć pozostawiony mu pokarm. W tym momencie, Ofelia szybko tupnęła, a przestraszone zwierzę odleciało w mgnieniu oka. Dziewczyna z podekscytowaniem podbiegła do woreczka. - Misja wykonana - Powiedziała z zadowoleniem i dumą. Podniosła woreczek, po czym bardzo się zdziwiła: - To jest cięższe, niż się wydaje. - Otworzyła i ku jej przeczuciom, okazał się zaczarowany. Było w nim o wiele, wiele miejsca więcej, niż się mogło przeczuwać. W jednej chwili zauważyła tam coś w rodzaju gotyckiego kadzidła i jednocześnie szary dym, który wydostał się z woreczka, wleciał jej do górnych dróg oddechowych, wraz z powietrzem. Dziewczynę natychmiastowo przeszył strach. Odrzuciła woreczek, który z impetem poleciał w dzicz. Było słychać z oddali, jak turla się o leśne runo. Nerwowo odwróciła się, po czym już miała uciekać, gdyby ze strachu nie potknęła się o własne nogi. Jęknęła głośno, chwilę po upadku. Nagle strach minął. Dziewczyna ze zdziwieniem podniosła głowę, po czym skierowała wzrok na przyjaciółkę, a z jej twarzy można było wysunąć pytanie – „co to było?”
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
- Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć! - Uśmiechnęła się szturchając blondynkę łokciem w bok. Oczywiście nie zamierzała jej wykorzystywać, bez dawania niczego w zamian. Też miała trochę notatek, mniej lub bardziej dokładnych, ale coś tam na pewno dało się z tego wynieść. Porzuciła jednak smutny temat egzaminów, by przyjrzeć się uważniej wskazanemu przez Ofelię znikaczowi. Zauważyła, że faktycznie zwierzątko coś tam w dziobie trzymało. - Faktycznie! Skubany zakosił komuś sakiewkę! - Stwierdziła spoglądając na ptaszka z podziwem. A to sprytne stworzonko! Z zainteresowaniem obserwowała polowanie na woreczek w wykonaniu Willows. Stwierdzenie, że zapomniała o orzeszkach skwitowała uśmiechem. Znikacz choć trochę nieśmiało wymienił to co trzymał w dziobie na woreczek, a wtedy Nans nachyliła się nad swoją towarzyszką z zainteresowaniem. - Ciekawe co jest w środku! - Wspięła się na palce, by lepiej widzieć, kiedy blondynka ważyła w dłoniach swoją nową zdobycz. - Otwórz! - Ponagliła ją z lekką niecierpliwością spowodowaną zaciekawieniem. Później wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Zdążyła zauważyć tylko szary dym, a już po chwili tajemnicza sakiewka poleciała w głąb lasu. Nie zdążyła nawet wyrazić swojego zdziwienia, kiedy jej Puchońska koleżanka nagle znalazła się na ziemi. - Ofelia? Wszystko w porządku? - Zapytała z troską podając rękę, by pomóc jej się podnieść. - Nie rozumiem... Co tam było? Nie zdążyłam się przyjrzeć, zauważyłam tylko dym, a potem go wyrzuciłaś. - Stwierdziła spoglądając nieufnie w stronę, gdzie powinna leżeć tajemnicza zdobycz. - Dobrze się czujesz? - Zapytała kładąc ręce na ramionach przyjaciółki i przyglądając jej się uważnie, wyraźnie zmartwiona.
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
Złapała za dłoń Nancy, żeby wstać. Miała skwaszoną minę i czuła się nieswojo. Skrzyżowała ręce i wzięła głęboki wdech. - To b-było jakieś… kadzidło? - Wyjąkała niespokojnie i odwróciła się tyłem od kierunku rzutu. – To musiało być coś czarnomagicznego, nie mam pojęcia co… Poczułam jakąś mieszankę ziół, nie pamiętam nawet tego zapachu, a później przeszedł mnie paraliżujący strach… - Powiedziała zmartwiona. – Pewnie te znikacze pokarały mnie za flash z aparatu. - Zaśmiała się nerwowo, mając nadzieję, że rozluźni atmosferę. Stres zaczynał ustępować, a Ofelia powoli się uspokajała. – Wracając do tematu tajemnic tego rezerwatu – jest ich naprawdę więcej… - Westchnęła ciężko – Nieźle się przestraszyłam, ale chyba już wszystko gra… Mam nadzieję, że to jedyny efekt tego czegoś… - Kontynuowała – Chyba powinnyśmy wracać… Chodźmy coś zjeść, może mają tu jakieś ciekawe knajpki. - Zaproponowała uśmiechając się. Aktualnie nie chciała tu być, ale wiedziała, że będzie chciała po to wrócić. Tylko nie teraz…
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Słuchała słów Ofelii z zaniepokojeniem. To co opisywała zdecydowanie nie brzmiało dobrze, a na twarzy Nancy malowało się widoczne zmartwienie. - Mam nadzieję, że to nie była jakaś klątwa... - Powiedziała myśląc intensywnie nad tym co się właśnie wydarzyło. Nigdy nie widziała niczego podobnego, co tylko utrzymywało ją w przekonaniu, że musiał to być jakiś czarnomagiczny przedmiot. Nie miała żadnej wiedzy na ten temat, ale to co wiedziała, to to, że lepiej mimo wszystko zostawić na ten dzień znikacze w spokoju i wrócić do zamku. Uśmiechnęła się ulgą, kiedy blondynka zażartowała. Wydawało się, że wszystko z nią w porządku i najadły się jedynie trochę strachu. - Albo to przez moje niekontrolowane ataki śmiechu... A pisało nie hałasować! - Stwierdziła szczerząc zęby w uśmiechu. Rzuciła ostatnie spojrzenie za na most, na znikacze, na las w którym leżał tajemniczy przedmiot i złapała Willows za rękaw, tak na wszelki wypadek, żeby mieć ją blisko. - Świetny pomysł! Zrobiłam się głodna a ty oddałaś ptakom wszystkie orzeszki! - Powiedziała robiąc obrażoną minę. Długo jednak nie wytrzymała i zaśmiała się, płosząc ponownie znikacze, które przysiadły na barierce. - Chodź! - Pociągnęła ją w stronę, z której przyszły rozmyślając o wszystkim co się wydarzyło. Wycieczka okazała się wspaniałym pomysłem, a wspomnienia pozostaną z nią na długo, uwiecznione na magicznych zdjęciach. Poza tym coś jej mówiło, że powrót do zamku wcale nie oznaczał końca tej przygody. Jej myśli wciąż krążyły wokół tajemniczej roślinki, która leżała w jej torbie i już wiedziała do kogo się uda, by zgłębić tą jedną tajemnicę.
zt x2
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Skoro poszczęściło jej się nad strumieniem, Keyira postanowiła wybrać się jednak na dłuższy spacer po okolicy; co prawda miała "wolne" i nie musiała stawiać się nad ranem u wuja, by pomóc mu w opiece nad zwierzętami, a mimo to nie potrafiła opanować impulsu, by przy nadarzającej się okazji do nich nie zajrzeć. Prawdę powiedziawszy, był to jedn z niewielu takich dni w ostatnim czasie, kiedy mogła sobie pozwolić na takie przysłowiowe "niecnierobienie", gdyż egzaminy zbliżały się wielkimi krokami, a pracy w rezerwacie właściwie też nie brakowało. Mało tego, całkiem niedawno dziewczyna postanowiła poszukać dorywczego zatrudnienia bezpośrednio w Dolinie Godryka i jakoś tak niefortunnie się złożyło, że jedyną wolną posadą była ta sprzedawcy w sklepie z różdżkami Fairwyn'ów. Chociaż podejrzewała, że dostała ją raczej po znajomości, bo zatargi między tymi dwiema rodzinami były już chyba powszechnie znane. Nic zresztą dziwnego, jako że Shercliff'owie głośno i stanowczo krytykowali praktykę krzywdzenia zwierząt dla zdobywania nowych rdzeni do różdżek tych drugich. Były one dzięki nim, co prawda, bardziej skuteczne, ale cierpienie niewinnych istot nie było warte tej drobnej różnicy, której większość czarodziejów i tak nie potrafiła wykorzystać w praktyce (o czym czarownica nie omieszkała wspomnieć każdemu klientowi). Widok rozciągający się z Mostu Znikaczy zachwycał ją za każdym razem. Keyira cieszyła się, że obowiązywał tam zakaz hałasowania, gdyż wtedy - stanąwszy nad skalną przepaścią - można było o wiele wyraźniej dosłyszeć dochodzący z oddali trzepot dziesiątek, o ile nie setek malutkich skrzydełek, należących do tych specyficznych ptaszków. Czasami podlatywały one bliżej całymi stadkami, by następnie otoczyć przechadzających się tędy turystów. Bywało tak, że przez swoją nieuwagę Ci nieumyślnie przetrącali im skrzydełka, gdyż wyciągali do nich dłonie, a Znikacze wpadały w nie z całą swoją prędkością. Niestety, tym razem dziewczyna musiała obejść się smakiem, choć nie mogła powiedzieć, że przez to lubiła to miejsce mniej. Planowała wrócić tu za jakiś czas, może z nadejściem weekendu... Key zamarła, kiedy na drewnianej barierce pomostu przysiadł mały, niebieskie ptaszek. Przyjrzała się mu nieco lepiej i z niejakim zaskoczeniem rozpoznała w nim Memortka. Zwierzątko przyglądało jej się z charakterystycznym dlań milczeniem, a dziewczyna nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Z jednej strony nie powinno go tu być, a z drugiej nie było reguły, która faktycznie określałaby gdzie i czy w ogóle mogą przebywać inne gatunki skrzydlatych. Chyba, że miejsce było tak charakterystyczne, jak ten Most. Wyglądało na to, że ptaki te wciąż miały zwyczaje, o których wcześniej nawet nie pomyślała; będzie musiała przyjrzeć się temu podczas pracy i przedyskutować to z wujem. Musieli przestudiować czy Memortki przypadkiem nie odbierają Znikaczom żerowisk... — Hej, maleńki — wymamrotała pod nosem, nie chcąc go spłoszyć. W końcu była tylko niejakim intruzem. — Dbaj o siebie — dodała na odchodne i ostrożnie wycofała się do ścieżki. Zdążyła zrobić zaledwie jeden krok, gdy kątem oka wychwyciła jakiś ruch. Niebieska plamka śmignęła obok niej, okrążyła ją, a potem zawisła tuż obok jej głowy. Młoda Shercliffe uchyliła się odruchowo, ale zaraz przekonała się, że ptaszynka nie chce wyrządzić jej krzywdy. Co chwila podlatywała coraz bliżej, domagając się uwagi. — Czego ci trzeba, ptaszyno? — zapytała, jakby miało jej to ułatwić rozgryzienie intencji Memortka. Mały jednak nie odpuszczał i w końcu, kiedy Keyira odgarnęła włosy za ramię, ptaszek przysiadł dokładnie w tym miejscu, jakby tylko czekał aż przygotuje mu lądowisko. Czarownica zaśmiała się, mile zaskoczona i rozpoczęła dalszą wędrówkę. Nie chciała zrzucać maleństwa, a skoro Memortek zdecydował się jej towarzyszyć, to kim ona była, by go odpędzać? — Wyglądasz na oswojonego, zgubiłeś się? — kontynuowała ptasie przesłuchanie, dochodząc jednocześnie do wniosku, że tak właśnie musiało być. Delikatnie pogłaskała ptaszka po łebku i poniżej dzioba. Uznała, że równie dobrze może się nim zaopiekować, jeśli zwierzątko uzna ją za godnego towarzysza. Nie byłby to w końcu pierwszy pupil, którego przygarnęła. — No dobrze, biedaku, możesz zostać ze mną tak długo, jak tylko zechcesz — uznała na głos i ruszyła w drogę powrotną.
/zt
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Gunnar pracował w rezerwacie, więc bardzo dobrze znał zasady towarzyszące na Moście Znikaczy. Było to jedno z najczęściej uczęszczanych miejsc, więc przewijało się dziennie kilka grupek ludzi. Ragnarsson wykonywał swoją pracę. Dzisiejszego dnia miał akurat zadbać o tajemnicze zniknięcia memortków. Zaskakująco wiele z nich siadało na ramionach przechodniów, a Ci myląc je z domowymi zwierzątkami zabierali je ze sobą. Wyrywając z ich naturalnego środowiska. Islandczyk przyglądał się bliżej sprawie. Odbywał wartę, pilnując aby dzisiejszego dnia nie doszło do takiego przypadku. Opierał się rękoma o belkę mostka, obserwując mijające go osoby bez szczególnego zainteresowania. Przed sobą trzymał książkę, o pozaginanych rogach, ponieważ zwijał ją czasem w rulon i chował do kieszeni, kiedy coś wymagało jego interwencji. Nie odzywał się, bo i nie miał do kogo, a mimo to, kilka chwil później leśniczy zagrodził mu drogę, egzekwując od niego kasę za zakłócanie spokoju zwierząt. — Przecież ja tu, kurwa, pracuję — warknął za mężczyzną, który akurat oddalał się między drzewa. W złości rzucił za nią książką, ale ta zamiast dotrzeć do barczystych pleców jegomościa, akurat obiła się kantem o ramię kogoś z deka zupełnie innego. Cali. Ragnarsson nie wiedział, co dokładnie ją tu przygnało, ale oparł się przedramieniem na mostku, taksując ją uważnie spojrzeniem. Nie zmieniła się od ich ostatniego spotkania. Tak samo hipnotycznie atrakcyjna. To znaczy, przyciągała spojrzenie, a jednocześnie budziła wrażenie kłopotów, od samego pierwszego zetknięcia się z jadowitą zielenią jej oczu. Dlatego zachował czujność, patrząc na nią, jak na dzikiego kota, którego najbezpieczniej było po prostu ujarzmić... Stąd może pierwsze słowa, jakie do niej skierował, zahaczały o komplement: — Piękny widok, Reagan. Koisz nerwy po jednym psidwaczym synu. Zerknął za jej ramię, za panem leśniczym, dopiero później wracając z uwagą do jej chudego ciałka. Mimochodem spiął mięśnie, bo minę miała nietęgą, a dodatkowo, jakby w nieumyślnej prowokacji, pytał: — Tylko dlaczego wyglądasz jakbyś się zgubiła?
Od samego rana wykrzywiała usta w fałszywym uśmiechu, cierpliwie znosząc narzekania i zachcianki kolejnych klientów. Wiedziała, że zatrudniając się u Fairwynów, najgorszą częścią pracy będą ludzie, ale nie spodziewała się, że aż tak. Że tyle ją ta udawana uprzejmość będzie kosztowała. Kiedy tylko skończyła zmianę, chwyciła swoje rzeczy i szybkim krokiem wyszła ze sklepu, nawet nie patrząc gdzie dokładnie idzie. Czuła, że jest na skraju – niewiele dzieliło ją od eksplozji (całe ciało krzyczało, iż zbliża się error), w związku z czym zdecydowała się na spacer po Dolinie Godryka, aby dojść do siebie. Nie miała najmniejszej ochoty na powrót do zamku; Hogwart stał się nieprzyjemną przestrzenią, odkąd dzieliła dormitorium z Krukonami. Szła przed siebie, jak w jakimś letargu, nie zwracając uwagi na nic dookoła. Była tak cholernie wyczerpana i zrezygnowana – jej cierpliwość została mocno nadszarpnięta, a niewiedza gdzie się znajduje, tylko potęgowała złość, która złowrogo wrzała w żyłach. Kątem oka dostrzegła przed sobą pięknego, złotego ptaka i zaciekawiona, przyspieszyła, podążając za nim. Ocknęła się dopiero, czując ból w ramieniu, od którego odbiła się książka. Stanęła jak wryta, mierząc przechodzącego obok mężczyznę złowrogim spojrzeniem; z jej ust wyrwało się ciche przekleństwo. Dopiero wtedy dotarło do niej, że winowajcą jest stojący przed nią – no niech go chuj strzeli – Gunnar Ragnarsson. Zmrużyła oczy, w których pojawiły się ostrzegawcze kurwiki. A słowa, które usłyszała w ramach przywitania, wcale sytuacji nie załagodziły. Wręcz przeciwnie. – Czego nie mogę powiedzieć o tobie – warknęła, masując miejsce, w które trafiła książka Ślizgona. Miał w sobie coś intrygującego – i to właśnie z tego powodu zaproponowała mu wspólne wyjście do kasyna. A fakt, że je zignorował i pozostawił bez żadnego odzewu powodował, iż na sam jego widok zacisnęła pięści, zbierając w sobie resztki zdrowego rozsądku. California jednak nie miała żadnych powodów, aby zachować przy nim jakiekolwiek pozory. – Nagle wykazujesz jakieś zainteresowanie? Jestem pod wrażeniem, Ragnarsson. I chociaż minę miała obojętną, można było wyczuć w jej głosie wyrzuty i żal. Nie przywykła do sytuacji, w których ktoś nią gardził – a tak to właśnie odebrała. Ostrożnie podeszła bliżej, zadzierając delikatnie głowę ku górze – górował nad nią pod względem wzrostu i budowy ciała, co próbowała nadrobić siłą spojrzenia, którym go taksowała. Skrzyżowała ręce na piersi, intensywnie zastanawiając się gdzie, do kurwy nędzy, się znajduje. Choćby miała krążyć po tym lesie przez kilka dni, nie przyznałaby się, że się zgubiła. A to, że miał rację, tylko potęgowało jej poirytowanie.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
To nie tak, że miał wyrzuty sumienia, ze rzucił Cali książką i dlatego próbował jej osłodzić w nietrafiony sposób dzień. Cofnął ręce z balustrady już całkiem, zamiast tego opierając się biodrem o belkę i wbił dłonie w kieszenie spodni, patrząc w zieleń jej oczu bez urazy wywołanej jej agresywnymi zaczepkami. Była dumna. Za dumna. Wyczuwał to w jej głosie i goryczy, jaka się z niego wylewała. Po szybkiej analizie, nawet, wyjątkowo, potrafił chyba stwierdzić, skąd w niej to rozdrażnienie. Przysunął się o jeszcze jeden, solidny krok, przystając dokładnie przed nią. Pochylając głowę w dół, do jej twarzy… po prostu dmuchnął z góry na jej włosy. Zaczepnie, testując jej silną wolę i cierpliwość do niego. — Tęskniłaś? — spytał bezczelnie — Już cię więcej nie zostawię samej sobie. Bądź trochę milsza. Słowa nie miały większej siły, ponieważ zaczepiał ją wymownymi gestami. Powoli wysunął jedną z dłoni z kieszeni bojówek, opierając ją na barierce zaraz obok jej ramienia, przez co mógł pochylić się nad nią niżej, drugą ręką sięgając boku jej twarzy kiedy spojrzał wprost w jej tęczówki. Próbował z nich wyczytać stosunek złości do żalu. Czy też dumy do uprzedzenia. — Miej trochę litości, skoro przeszkadzasz mi w pracy — nie odwrócił przez chwilę spojrzenia. Póki wokół nie było żadnych ludzi, których miałby przypilnować przed kradzieżą Znikaczy. Jedyną obecną w tym momencie była California. Ale sprawiała wrażenie, jakby chciała zabić wszystko w obrębie kilku metrów wokół niej, a nie kraść. Tym bardziej, skoncentrował na niej swoją uwagę. — Raegan… zawsze jestem tobą zainteresowany. Niech cię nie zmyli brak odpowiedzi na wizbooku. Wolę widzieć cię na żywo, niż skrobać z tobą na papierze. Mówiąc to zlustrował spojrzeniem jej sylwetkę, ponownie zresztą. Nie cofnął rąk, po złośliwości trochę, a trochę dlatego, że ciepło jej policzka rozchodziło się mile po opuszkach palców, kiedy głębiej się nad tym zastanowił. Przekrzywił nawet głowę na bok, z lekkim strzyknięciem, nie potrafiąc sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatnio był bliżej z kobietą. Rytuał na wakacjach? Go nie liczył. Tam działał wpływ magii. — Naprawdę będziesz się wkurzać o wiza? Wiesz, że tam nie wchodzę często.
Cali Reagan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 158 cm
C. szczególne : bardzo krucha sylwetka, przenikliwe spojrzenie, ciężki zapach waniliowych perfum
- Umierałam z tęsknoty. Całymi dniami rozmyślałam co robi Gunnar Ragnarsson i dlaczego nie ma go przy mnie – ironizowała, uparcie ignorując jego zaczepki. Była o włos od wybuchu, a każdy kolejny gest Ślizgona coraz bardziej spychał ją na skraj. Przyzwyczajona jednak do jego zagrywek, zbierała w sobie resztki cierpliwości, mierząc go spojrzeniem. – Składasz odważne obietnice. Będziesz się bawił w stalkera? – spytała, nakładając na twarz fałszywy, słodki uśmieszek. Igranie z ogniem ostatnimi czasy było jej ulubioną zabawą. A on, zdawał się być płomieniem, który mógł po sobie zostawić jedynie zgliszcza. Czy to skłaniało ją do wycofania się? Skądże. Jakkolwiek nie była zdenerwowana – bawiła ją ta gra, kto kogo pierwszego wyprowadzi z równowagi. I choć nie należała do osób kontrolujących swe emocje w sposób poprawny, starała się być nieugięta i niezłomna na urok chłopaka. A tego mu odmówić nie mogła. - W pracy? Nie wyglądasz na człowieka zapracowanego. Póki co stoisz jak widły w gnoju i nieudolnie ze mną flirtujesz. Płacą ci za to? Jeśli tak to gdzie można składać CV? – tym razem ona prowokowała, wciąż patrząc mu prosto w oczy i pozwalając na to, aby dotykał jej policzka. Jeśli planował ją odstraszyć zbyt dużą bliskością fizyczną to trafił na nieodpowiedniego przeciwnika. Nigdy nie traktowała dotyku jako coś intymnego, zawsze był to dla niej po prostu kolejny zmysł, za pomocą którego badała otaczający ją świat. Plus tej sytuacji był jeden – wiedziała, gdzie się znajduje. I mimo że kompletnie nie kojarzyła okolic rezerwatu, mogła się jakoś umiejscowić na mapie, gdyby potencjalnie chciała wrócić do domu. Póki co, wolała kontynuować podchody z Gunnarem, którego oceniające spojrzenie coraz bardziej działało jej na nerwy. A jednocześnie schlebiało. Prychnęła na jego kolejne słowa. – Ragnarsson, jesteś doprawdy rozczulający. I jeśli sądzisz, że wkurwiam się o wizbooka to naprawdę się przeceniasz – skłamała, bez cienia zawahania. Nie zamierzała się przyznawać, zwłaszcza jemu, jak mocno odczuwa odrzucenie, w jakiejkolwiek formie by się ono nie objawiało. Odgarnęła włosy za ucho, całkiem przypadkiem muskając palcem jego rękę, którą opierał się o barierki. – Ale ty, jak widzę, tęskniłeś, skoro nawet na moment nie potrafisz utrzymać dystansu i tak gorliwie do mnie lgniesz. Niech cię pochłonie ogień piekielny, Reagan, pomyślała, nie ruszając się ani o milimetr. Cierpliwie (albo i nie?) czekała na jego kolejny ruch, jednocześnie odliczając w myślach do dziesięciu. Wciąż była rozedrgana i niepewna; jak gdyby miała naprawdę zapłonąć w przeciągu kilku najbliższych sekund.
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Postanowiła spędzić kolejny dzień w okolicy Doliny Godryka. Tym razem jednak postanowiła znaleźć się na terenie rezerwatu Shercliffe’ów, licząc na to, że dzięki temu odnajdzie dosyć zaciszne miejsce, w którym nie będzie groziło jej szczególne niebezpieczeństwo jeśli będzie trzymała się wyznaczonych ścieżek. Udała się w okolice mostu znikaczy, gdzie mogła mieć zapewniony spokój i ciszę. Przysiadła niedaleko wejścia na most na jednym z powalonych pni i sięgnęła po notatnik, którego używała nieraz starając się spisywać, coś co można było uznać z pewnością za wiersze. Zwykle były to po prostu teksty układane tak, by dopasowywały się do wybranej przez nią melodii. Liczyła na to, że atmosfera rezerwatu wpłynie pozytywnie na jej wenę i podsunie jej inspirację potrzebną do napisania jakiegoś dobrego tekstu. Rozpoczęła od zapisania kilku luźnych haseł, czegoś co przyszło jej do głowy i mogło stanowić, coś co mogło zostać swego rodzaju motywem przewodnim. Skupiała się na tym, co czuła w danym momencie i na tym, co chciałaby przekazać. Wkrótce pojedyncze słowa przemieniły się w wyrażenia i dwu lub trzysłowowe urywki zdań. To wciąż jednak nie było to do czego drążyła. Starała się odnaleźć słowa, które pasowałyby do siebie w wersach, tworząc mniej lub bardziej dźwięczne rymy. Niekiedy musiała przeinaczać to, co już napisała, szukając synonimów lub lepszego sposobu na to, by wyrazić już raz uchwycony koncept i przemienić go tak, by pasował do całości. Chciała pozostać blisko swoich pierwotnych słów tak, by znaczenie pozostało to samo lecz ujęte zostało w lepszy, o wiele bardziej odpowiedni sposób. Początkowo czysty i nieskazitelny pergamin wkrótce pokrył się potokiem słów, które często uległy krótkim i eleganckim skreśleniom, gdy tylko Puchonka uznała je za nieodpowiednie lub niepasujące do reszty. Chwilami zastygała z piórem nad kartką notatnika w zamyśleniu, starając się odnaleźć w swoim mentalnym leksykonie najlepsze angielskie słowo, w którym mogłaby się wyrazić, co nie zawsze przychodziło jej tak łatwo. W końcu jednak miała jeden fragment, który można było uznać za dokończony i zadowalający ją przynajmniej chwilowo. Będzie musiała jeszcze później na niego zerknąć i zobaczyć czy nie zmieni zdania w jego kwestii. Czasami dopiero po czasie do głowy przychodziły świeższe i o wiele lepsze pomysły na to jak można byłoby uświetnić już raz stworzone dzieło. W czasie pracy nad kolejną zwrotką, którą mogłaby zamknąć w kilku wersach, zauważyła jak tuż obok niej przysiadł jeden ze znikaczy. Uśmiechnęła się delikatnie na jego widok i dostrzegła, że ten trzyma coś w swoim dziobie. Powoli i ostrożnie wsunęła dłoń do spoczywającej tuż przy niej torby, z której wyjęła maślaną bułeczkę, która miała być jej drugim śniadaniem po czym oderwała od niej kawałek, by rzucić ją ptaku, który wypuścił swoją wcześniejszą zdobycz i podfrunął do jedzenia, pozwalając na to, by Kanoe podniosła upuszczony przez niego naszyjnik, który postanowiła sobie przywłaszczyć. Jeszcze przez chwilę przypatrywała się znikaczowi, licząc na to, że przyniesie jej on jakąś ciekawą metaforę lub natchnie ją do jakiś drobnych zmian w tekście, ale tak się nie stało. Po raz ostatni zerknęła na widoczne w notatniku słowa i westchnąwszy cicho, włożyła go z powrotem do torby, by wstać ze swojego miejsca i ruszyć w drogę powrotną do domu.
z|t
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Wzruszył ramionami. Nigdy za nią nie nadążał. Była zdenerwowana, to widział, ale dlaczego tym razem, nie mógł mieć co do tego pewności. Wnioskując po jej reakcji, nie z tej przyczyny, którą zaproponował. W ramach podpowiedzi, nie spuszczał z niej spojrzenia. Licząc na to, że zaraz sama mu to wyjaśni. W innym razie… po prostu zostawią to spięcie tak, jak jest. Nierozwiązane. — Powinnaś już wiedzieć do tego czasu, że nie jestem najlepszy w dotrzymywaniu obietnic – mruknął, nie dlatego, że była tak zwodniczy w swojej naturze, a zwyczajnie do wielu rzeczy absolutnie nie przykładał wagi. Uśmiechnął się kątem ust, trochę sardonicznie, trochę z rozbawieniem, a trochę już z chłodną kalkulacją ich wzajemnego położenia. Nie był jednak zły. Jeszcze. Na razie zwyczajnie brnął w tę dyskusję, na chwilę, w istocie, zapominając o obowiązkach, jakie go tu trzymały. Praca. Na moment dał się pochłonąć jej tęczówkom. Poddał się Intensywności jej spojrzenia i roztaczanym wokół niej elektryzującym wibracjom. — Stoję jak widły w gnoju, nieudolnie z tobą flirtując… – powtórzył za nią w pełnym skupieniu, mimo wszystko w dialogu, choć nie przykładał do niego dużej wagi i do ciętych odzywek, nadążając za jej rozumowaniem dość, by parsknąć, kręcąc z politowaniem głową. — Więc jak rozumiem, ty jesteś tym gównem w tej barwnej metaforze? Podążył spojrzeniem za jej dłonią. Nie dlatego, że jej dotyk aż tak bardzo go poruszył. To było tylko nieznaczne smagnięcie, którego nawet by nie poczuł gdyby akurat w tym samym momencie nie odrywał palców od belki, żeby chwilę później obie ręce ułożyć po bokach jej ciała, na biodrach. Podniósł ją lekko. Dla niego ważyła naprawdę niewiele, więc z łatwością mógł ją usadzić na barierce, opierając się obiema rękoma obok niej, nie nadwyrężając jej uprzejmości, z jaką nie dostał w twarz, jeszcze w tym samym momencie, w którym jego palce zacisnęły się na jej skórze. — Ciągnie mnie… jak muchę do gnoju? – podpowiedział jej ze szczerym rozumieniu, bo to porównanie zaczynało jeszcze bardziej nabierać sensu, chociaż bardzo dobrze wiedział, że całkowicie go przekręcił, bo zupełnie nie o to jej chodziło. Próbowała go znieważyć, ale Gunnar wybitnie nie chciał się dać znieważać, ani tak łatwo obrazić. Wyraźnie dobrze się bawił. — Widzisz te urocze, żółte ptaszki za moimi plecami? — zmienił temat, jak gdyby nigdy nic, jakby byli tu umówieni na tą jakże “miłą” pogawędkę. — Pilnuję, żeby nikt ich ze sobą nie zabrał. Widzisz, mają tendencję do szybkiego przywiązywania się do ludzi, dlatego… musisz mi wybaczyć to chwilowe skrępowanie. Jesteś jedyną podejrzaną w zasięgu wielu mil w tym momencie. Wzruszył ramionami, znów, utkwiwszy spojrzenie w jej zielonych tęczówkach. Z tej niewielkiej odległości zdawały się nawet bardziej magnetyczne niż jeszcze chwilę temu. Nie ukrywał tego wcale, nie odrywając od niej spojrzenia. Stuknął wikińskim pierścieniem kilka razy w belkę pod swoimi palcami i… czekał. Na nią, aż wyjaśni mu swoje zdenerwowanie. — Więc…? – spytał w końcu, mało konkretnie i dość oszczędnie w słowach.
Cali Reagan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 158 cm
C. szczególne : bardzo krucha sylwetka, przenikliwe spojrzenie, ciężki zapach waniliowych perfum
Mury, które dookoła siebie postawiła, powoli kruszały pod wpływem jego spojrzenia. Usilnie próbowała wyczytać z twarzy Gunnara jakieś emocje czy zamiary, które wobec niej żywił, ale bezskutecznie. Niewiele rozumiała z tych ledwo zauważalnych gestów, które powinny jej coś zdradzić. Po raz kolejny przeklęła w myślach swoją nieznajomość i nieumiejętność odczytywania ludzkich emocji. - Czyli mnie zostawisz – stwierdziła z udawanym smutkiem, nawiązując do jego wcześniej złożonej obietnicy. I chociaż bardzo się przed tym broniła, przyłapała się na myśli, że nie chciałaby tu zostać teraz sama. I nie chodziło tylko o to, że nie znała drogi powrotnej do zamku. Ale nie potrafiła też jednoznacznie określić dlaczego zależy jej na jego towarzystwie. Przewróciła oczami – gest ten wykonała automatycznie na jego prztyk, w ostatniej chwili powstrzymując się przed obróceniem się i zostawieniem go bez żadnego słowa. – Jeśli takie myślenie jakkolwiek ci ulży czy też podwyższy twoje ego – proszę bardzo. Mogę być.. Nie zdążyła dokończyć tego zdania, bo zadrżała pod wpływem nagłego dotyku. Miała wrażenie, że przyłożył jej do bioder rozżarzone węgle, a nie dłonie. Lekkość, z jaką ją podniósł, wywróciła żołądek do góry nogami, boleśnie kładąc na pierwszym planie kompleks związany z posturą typowego szkieletu, obleczonego jedynie bladą skórą. Przez chwilę w jej spojrzeniu pojawiło się coś na kształt rozczarowania – sobą, nie jego postawą. Miała jedynie nadzieję, że Gunnar tego nie dostrzegł. I tylko dlatego nie odbiła swojej dłoni na jego policzku, za bardzo zaaferowana wyimaginowanymi wadami, ignorując to, co przed chwilą zrobił. Kolejną uwagę po prostu przemilczała, uśmiechając się enigmatycznie. Zerknęła w stronę ptaków, o których mówił, pochylając się nieco do przodu, nieświadomie muskając jego twarz swoim ramieniem. Była istotą nad wyraz ciekawską, a rezerwat, w którym się znajdowała, do września był poza jej zasięgiem ze względu na status ucznia – nie mogła tu ot tak przyjść. Gdy dostrzegła kilka z nich w niedalekiej odległości, oczy jej rozbłysły szczerą fascynacją. Po chwili jednak przeniosła wzrok na Ślizgona, wpatrując się w jego niebiesko-zielone tęczówki, pierwszy raz zwracając uwagę na ich rzadko spotykany odcień. Parsknęła cicho śmiechem, bo chociaż w istocie była jedyną osobą w okolicy, ostatnimi czasy zdecydowanie zachowywała się mało ludzko i nie wyobrażała sobie, żeby jakiekolwiek stworzenie mogło się do niej przywiązać. Nie zamierzała się jednak tym z nim dzielić, tak jak i początkowo nie planowała otwierać się odnośnie swojego zdenerwowania. Ale sposób, w jaki się jej przyglądał, skutecznie wymusił na niej puszczenie w eter kilku wyjaśniających zdań. – Więc – powtórzyła za nim, dając sobie kilka dodatkowych sekund na przemyślenie własnych słów. – Cierpliwość każdego ma swoje granice. Moja została przekroczona kilka tygodni temu, a mimo to, dalej wspinam się na wyżyny uprzejmości i walczę z ludźmi nad wyraz pewnymi siebie, chociaż nie reprezentują sobą kompletnie nic – ostatecznie postanowiła zdradzić tylko część prawdy, bezpiecznie obracając się wokół tematyki pracy. Nie była gotowa na przyznanie się przed samą sobą co ją naprawdę gnębi – samotność, jedna wielka niewiadoma jeśli chodziło o hipnozę, poczucie braku kontroli, którego tak bardzo potrzebowała – a co dopiero powiedzenie tego Gunnarowi. – To po jakimś czasie jest.. – wzięła głęboki wdech – męczące – dokończyła, nieco zażenowana szczerością, na jaką się zdobyła. Bo choć Ragnarsson mógł to przypisać jedynie do jej poprzedniego zdania, odnosiła się do ogółu, w istocie będąc zmęczona tym wszystkim, co siedziało jej w głowie. – Swoją drogą, skoro te ptaki się do kogoś przywiązują, to czy w porządku jest je tu na siłę trzymać? Podjęła próbę zmienienia tematu, odwracając jego uwagę od niej – bo o ile po części schlebiały jej te elektryzujące wymiany spojrzeń czy najzwyklejsza w świecie atencja względem jej osoby, tak czuła się nieswojo, gdy wymuszał na niej wyduszanie z siebie głębszych wyznań. A Cali jakąkolwiek formę szczerości i mówienia o sobie odbierała jako obnażanie się i nie przywykła do robienia tego zbyt często.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Gunnar widział więcej niż pokazywał, ale w większości, wiele sygnałów ignorował, dla własnego komfortu. Obserwując jej twarz, nie mógł nie zauważyć zmiany w jej spojrzeniu. Z chłodu i obojętności po jakiś rodzaj zawodu czy rozczarowania, albo większego zażenowania. Trudno mu było stwierdzić, choć instynktownie zamiast utrzymać ręce przy jej ciele, rozłożył je szeroko na barierce, zwyczajnie pochylając się do dziewczyny. Subtelny zapach jej szamponu do włosów owiał mu twarz, kiedy pochyliła się w przód. Albo naprawdę nie była świadoma tego ruchu, albo z premedytacją wykorzystywała swoją urodę, żeby zagrać sobie na męskiej sile woli. Do teraz zagadką było dla niego, jak niewiele osób interesowało się jej osobą. Pomimo trudnego charakteru, Cali dalej pozostawała jedną z najbardziej hipnotycznych dziewcząt w Hogwarcie. Uśmiechnął się kątem ust, nie odsuwając się od niej. Nawet kiedy otarła się o jego skórę. Była istną niekonsekwencją. Bo kiedy wróciła do niego spojrzenia, reakcją ciała zaprzeczając swoim słowom, jednocześnie słowami zaprzeczała temu, co naprawdę odczytywał w jej wypowiedzi. Za tym znużeniem wyczuwał inne nuty. Tony, które były mu znacznie bliższe. Nie był tylko pewien, czy mówiła o nim, do niego, czy w eter, albo głośno wypowiadała własne myśli do siebie, przypadkiem z nim u boku. — I to wszystko moja wina…? — parsknął trochę rozbawiony, wiedząc, że właśnie nie. Dlatego ciekawe było, że właśnie na nim wylewała frustracje za całe zmęczenie, jakie ją dopadło. Znał ten rodzaj zmęczenia. Spuścił na chwilę spojrzenie na swoje stopy, oceniając swoją odległość od krawędzi mostka i ostatecznie przysunął się o te pół kroku, naporem swoich bioder poniekąd zmuszając ją do rozłożenia nóg, żeby mógł zmieścić się między jej udami, pochylając się do jej twarzy, kiedy mruknął: — Możemy odpocząć. Razem. Wiedział już, że potrafiła mu pomóc, kiedy sam tego potrzebował. Wyładowania, ucieczki od rzeczywistości. Drugiej osoby, po prostu. Dlaczego więc nie mogliby pomóc sobie nawzajem? Albo w swojej łaskawości, on mógłby pomóc jej. Gdyby tylko wyraziła taką chęć. — To rozwiązanie na chwilę. Ale lepszy krótki moment przyjemności niż żaden. Wzruszył ramionami opuszczając wzrok na jej talię. Po krótkich oględzinach, odnajdując drogę dłoni, pomiędzy fałdami materiału. Wsunął ją pod jej wierzchnią odzież, przesuwając palce już po jej nagiej skórze, pod materiałem odzienia, na jej krzyż i przysunął ją do siebie. — Chcesz o tym pogadać? Nie naciskał. Nie rozczulał się nad jej sytuacją. Każdy miał jakieś problemy. Byli już w tym wieku, kiedy te powoli się bardziej nawarstwiały. Nie znikały, a pojawiały się wciąż nowe do rozwiązania. Na chwilę zapomniał, że jest w pracy. Ale szybko mu przypomniała. Odetchnął, trochę z rezygnacją, trochę z zawodem, odrywając zielono-niebieskie spojrzenie od jej oczu. Wpatrując się z nad jej barku w znikacze, odgarniając jej włosy wolną ręką za jej ramię, niby dla lepszego widoku. — Zostały odebrane od matki. Przywiązałyby się nawet do górskiego trolla.
Cali Reagan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 158 cm
C. szczególne : bardzo krucha sylwetka, przenikliwe spojrzenie, ciężki zapach waniliowych perfum
Zainteresowanie, którym ją obdarzał, powodowało u niej dziwny ścisk w gardle, jakiego nie potrafiła przypasować do żadnej emocji ze swojego notatnika, zawierającego schematy obserwowane u innych ludzi. Tylko w ten sposób była w stanie stwierdzić co tak naprawdę czuje. Nie lubiła przesadnej uwagi, bo miała wtedy wrażenie, że każdy jej gest poddany jest ocenie. Wolała być niewidoczna, ale przy Gunnarze było to niemożliwe. - No a czyja? – spytała retorycznie, unosząc kąciki ust ku górze. – Jak widać, dzisiaj oboje wyładowujemy swoje frustracje na sobie – odparła w nawiązaniu do momentu sprzed chwili, kiedy rykoszetem oberwała od niego książką. Zamarła, kiedy Ślizgon niebezpiecznie zmniejszył dzielącą ich odległość. Posłusznie rozłączyła kolana, pozwalając mu na tę bliskość, jednocześnie tłumacząc sobie w głowie, że każde z nich zasługuje na krótkie wytchnienie. Że ona też ma prawo przez kilka minut poczuć, że nie jest sama. A uczucie samotności ostatnio było obezwładniające i pozbawiające tlenu. Oparła swoje czoło o jego, próbując uspokoić oddech. Propozycja wydawała jej się nie do odrzucenia, nawet jeśli zdawała sobie sprawę z tego, że to tylko chwilowe. Podniosła lekko głowę, spoglądając wprost w jego tęczówki. Nie zdążyła nic z nich wyczytać, bo jego wzrok powędrował do jej talii. Zadrżała pod naporem dotyku, gdy ciepłe palce mężczyzny muskały kości obleczone bladą i chłodną skórę. Automatycznie wstrzymała powietrze w płucach, wystraszona nie tyle bliskością, co zażenowaniem, nieznośnie palącym przełyk. Położyła ręce na klatce piersiowej Gunnara, ni to go stopując, ni to zachęcając do dalszej wędrówki jego dłoni. – Rozmowa z automatu wyklucza odpoczynek – stwierdziła krótko i spojrzała na niego z wdzięcznością. Że to zaproponował, ale jednocześnie do tego nie zmuszał. Sprawiała wrażenie osoby trudnej, ale w gruncie rzeczy instrukcja obsługi zawierała jedynie jeden prosty punkt – pozwól jej myśleć, że o wszystkim decyduje sama i to ona kontroluje sytuację. – Ale powinieneś raczej zadać pytanie „umiesz” a nie „chcesz” – dodała. I chociaż bardzo chciała wyrzucić z siebie te wszystkie rozterki i żale, wolała odczuć szybką ulgę tu i teraz, natychmiast, bez konieczności przebrnięcia przez swoje emocjonalne otępienie i bezsilność. Nie przywykła do użalania się nad sobą. Dlatego w celu odwrócenia jego uwagi, delikatnie chwyciła go za brodę, a kciukiem przejechała po gunnarowych ustach. – Możemy – dopiero teraz przystała na wcześniejszą propozycję, ostrożnie badając krzywiznę jego żuchwy. W tak bliskich kontaktach była jeszcze bardziej krucha niż wskazywała na to jej sylwetka. - Założę się, że choćbym była ostatnią istotą na ziemi, nie podleciałyby do mnie – pół żartem, pół serio skomentowała naturę znikaczy, mając pewność, że te naiwne istoty nigdy nie wybrałyby jej jako obiektu godnego przywiązania się. Po kilku sekundach dołączyło do tego przeświadczenie, że równie dobrze mogłaby mówić o każdym innym stworzeniu czy człowieku. Nie wiedziała tylko czy w związku tym powinna się cieszyć czy być zaniepokojona.
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Trudno było podejrzewać i czym naprawdę myślał Gunnar wpatrując się teraz w jej twarz. Oderwawszy powoli wzrok od znikaczy, patrzył w jej zielone tęczówki ważąc jej słowa w głowie. Jej palce pocierajace jego wargę zdawały się dość wymowne, żeby wiedział co powinien teraz robić. Mimo to, zatrzymał się. To jej słowa były prawie całkowicie sprzeczne z gestami. – To się na Tobie odbije. – stwierdził w końcu enigmatycznie, choć ostatecznie nie powstrzymując się, pochylił się nad jej twarzą, jeszcze w ostatnim momencie chwytając jej spojrzenie zanim przymknął powieki przywierając własnymi ustami do jej. Pocałunek nie był gwałtowny, jak można się było spodziewać. Przytrzymał ja pewniej w talii, żeby po nieznośnie wydłużającej się chwili spokoju, oderwać się od niej odrywajac powoli zarówno dłonie od jej skóry, jak i usta od jej warg. – Przyjmuję zakład – odmruknal jeszcze pozostając twarzą na poziomie jej własnej, a dopiero chwilę potem odsunal się od barierki, kiwając na nią ponaglanąco. – Chodź. Sprawdzimy czy masz rację. Póki co znikacze skumulowały się nad tarasem widokowym, więc nie było lepszego momentu, żeby je podejść. Początkowo miał ruszyć przodem, ale w końcu stał, czekając na jej decyzję. Nie powiedział w końcu jak powinni sobie ulżyć. Można było ukoicc nerwy na wiele różnych sposobów. Niektóre działały lepiej od innych...
Ostatnio zmieniony przez Gunnar Ragnarsson dnia Sob 20 Mar 2021 - 19:55, w całości zmieniany 1 raz
Cali Reagan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 158 cm
C. szczególne : bardzo krucha sylwetka, przenikliwe spojrzenie, ciężki zapach waniliowych perfum
Kalifornijskie usta skrzywiły się nieco, w ramach komentarza na jego słowa. Już od dłuższego czasu odbijało się na niej wiele rzeczy i dzielnie znosiła ich ciężar. Nie miał pojęcia ile siły, wzmacnianej przez wrodzony upór, mieścił jej szkielet i wątłe ciało. Może i uginała się pod naporem czyjejś tężyzny, była słaba fizycznie czy nie miała mocy, aby bronić się przed jego coraz śmielszymi gestami. Ale nosiła w sobie pokłady wewnętrznej energii, o jakich nie wiedział. Dlatego skwitowała tę uwagę jedynie uniesieniem brwi, a jeśli był uważny, to mógł dostrzec w jej spojrzeniu również niebezpieczny błysk. Teraz, chociażby nie wiadomo co się u niej działo, nie powiedziałaby mu o tym, aby nie dawać Gunnarowi satysfakcji, że miał rację. A ją miał, z całą pewnością. Codziennie odczuwała skutki swoich lekkomyślnych decyzji i nieporadnych prób wyjścia na prostą. Wzruszyła jedynie ramionami, a potem zatopiła się w pocałunku, czując jak napięcie opuszcza jej ciało. Podczas gdy jego dłonie przytrzymały ją w talii, jej drobne dłonie zacisnęły się na ślizgońskim karku; wszczepiła ręce w jego włosy, przyciągając go bliżej i chłonąc tę krótką chwilę zażyłości. Odsunęła się od niego, mierząc go roziskrzonym wzrokiem. Właśnie takiej odskoczni potrzebowała po tym ciężkim dniu; była wdzięczna, że pomimo jej nieznośnego charakteru, chłopak był w stanie ukoić zszargane nerwy i choć na moment sprawić, że czuła, że żyje. Westchnęła cicho i zeskoczyła z barierki mostu, podążając za nim. Zatrzymała się na chwilę, nie do końca pewna czy powinna tak testować los i polegać na magicznych stworzeniach. Skoro Gunnar twierdził, iż znikacze przywiązywały się do każdego, prawdopodobnie miał podstawy, aby tak mówić. A ona, teoretycznie, nie była w tym wypadku wyjątkiem. Nie lubiła przegrywać, jednak ostatecznie podeszła do chłopaka, czekając aż zaprowadzi ją na taras, gdzie mieli rozstrzygnąć swój zakład. – Przegrasz – stwierdziła pewnie, uśmiechając się zadziornie.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- A więc płacą ileś pieniędzy co miesiąc żeby oglądać filmy i seriale... na czym? Ktoś przysyła im kasety wtedy pocztą? - dopytywał Darren, pilnując jednocześnie jedną ręką by Klaudiusz nie spadł z jego ramienia. Puszek zdecydował jednak schować się za jego kołnierzem, łaskocząc delikatnie swoim pomarańczowym teraz włosiem kark Shawa. Krukon razem z Felinusem Lowellem wybrali się na kolejną (kolejną!) eskapadę do Doliny Godryka. Tym razem ich celem był tak zwany Most Znikaczy, położony w rezerwacie dzikiej przyrody w okolicy magicznej miejscowości. Z tego co Darren wiedział, było tu o wiele mniej niebezpiecznie niż w jakichś innych, szalonych czy przeklętych miejscach - dlatego też Shaw zdecydował się wziąć tym razem na wycieczkę swojego pupila, szczególnie że podobno Felek także takie zwierzątko przygarnął. - I na tym całym Flixie można oglądać wszystko, tak? Pogromców Duchów, Żółwie Ninja, Za garść dolarów, La Stradę? - zapytał jeszcze Krukon, marszcząc lekko czoło kiedy Klaudiusz na jego karku parsknął lekko, co przypomniało mu kichnięcie, a pufek jeszcze niedawno był lekko przeziębiony - Hobbita z 1977, Labirynt Fauna, Gorresta Fumpa? - nie przestawał wypluwać z siebie potoku filmów które chciałby zobaczyć ponownie Shaw - Będzie nawet Mój sąsiad Totoro? To znaczy... taki film, nie żeby mój sąsiad nazywał się Totoro - sprostował Krukon, kątem oka dostrzegając że zaczęli zbliżać się do celu dzisiejszego wypadu.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Sam nawet nie zauważył, kiedy to zgodził się na taki układ - znajdujący się na jego ramieniu puszek o barwie czerwonej (przywrócił ją, jak zdał sobie sprawę z tego, że sprawdza co dwie minuty, czy zwierzę jest na swoim miejscu), różdżka w dłoni, torba w celu zabrania ze sobą potencjalnie znalezionych rzeczy i Darren nieopodal. Dziwiło go to, jak mu się z nim dobrze rozmawiało na różnorakie tematy; poniekąd nawet nie mógł w to uwierzyć, kiedy to kolejny odgłos skrzypnięć własnych kroków przedostawał się do jego uszu. Szedł tak zatem, a jako że droga była dość ciekawa, obarczona pewnymi możliwymi korzyściami, nie zamierzał z niej zrezygnować, prowadząc tym samym dialog o Netflixie - platformie, którą doskonale kojarzył. Matka z niego korzystała na bieżąco, by móc oglądać nowe seriale, oryginalne produkcje, czy też i te, na które firma wykupiła licencję. — Nie, nie, nie, kasety VHS to obecnie przeżytek. — zaśmiał się, choć przyjaźnie i łagodnie, kiedy to skierował spojrzenie czekoladowych oczu w stronę prefekta. Kiedy to się z nich korzystało? Prawie czterdzieści lat temu? Jezu Chryste, ale ten czas mija. I jeszcze sobie nieźle liczą za usługi przegrywania, ale nie ma co się dziwić w sumie - magnetowidów nikt już nie produkuje. Ani nikt nie inwestuje w nie - też, rzesza potencjalnych serwisantów kurczyła się z każdym nadchodzącym rokiem. Większość już nie rozumiała, na jakiej zasadzie z kasety wyświetlany jest obraz na ekranie monitora. — To masz internetowo. Możesz poprzez komputer, telewizor, telefon... Tylko no, musisz mieć coś takiego. Ale, przynajmniej jest to wygodne i praktyczne w użyciu. — sam nie wiedział, na jakim poziomie wiedzy stoi kumpel, choć nie mógł się skupić, kiedy raz po raz szkarłatna kulka skakała z jednej strony ramienia na głowę, z głowy na ramię, z ramienia na łokcie, a z łokci chcąc wykonać niebotyczny skok w stronę Klaudiusza - puszka pigmejskiego spod skrzydeł Krukona. — Wszystko, co obecnie mają w ofercie. A mają tego tyle, że nie będziesz się nudzić. — podniósł kąciki ust do góry, kiedy to czuł, jak ból tyłka powoli mu przechodzi i tym samym staje się nikłym wspomnieniem po wyprawie w mugolski las. Sam nie znał bazy filmów, jaką ma okazję pochwalić się Netflix, aczkolwiek wiedział, że jest dość spora, na co się trochę zamyślił. — Mój sąsiad Totoro raczej powinien być. Wspaniała bajka spod skrzydeł studia Ghibli. — uśmiechnął się, przypominając sobie o tym, jakie piękne tytuły stworzyło japońskie studio. — W krainie bogów, Laputa... Ruchomy zamek Hauru, Księżniczka Mononoke. A to akurat było cudeńko. Nausicaa z Doliny Wiatru, jak również ich nowy nabytek Marnie, a także Czerwony Żółw. Podniebna poczta Kiki... — zaczął wymieniać, wspominając ciepło każdy z tych filmów. Nie bez powodu jednak nie powiedział o Grobowcu Świetlików; wiedział, że jest to zbyt wzruszająa i zbyt uderzająca w rzeczywistość animacja, do której nie powracał z entuzjazmem, ale za to wyciągał kolejne wnioski. Miło było tak przypomnieć sobie, na tle ostatnich wydarzeń, te wszystkie produkcje.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Zupełnie nieświadomie Darren zrobił kroczek czy półtorej odchodząc od Felka - Klaudiusz nawet jeśli nieco bardziej puchaty, to i tak był mniejszy od puszka Lowella, jakkolwiek się on nazywał, szkarłatna zmora zaś najwyraźniej zamierzała przeskoczyć na ramię, a potem za kołnierz Shawa i... coś zrobić pufkowi Krukona, a ten nie miał zamiaru mieć dwóch bawiących, bijących lub parzących się zwierzątek za koszulą, jakkolwiek milutkie by nie było. - Prrr, wstrzymaj konie - powiedział Darren do Puchona, mrużąc oczy. Lawina tytułów jaką właśnie zasypał go chłopak mogła wystarczyć Shawowi na długie tygodnie, biorąc pod uwagę niedobory czasu - szczególnie, że Krukon i tak nie posiadał kąputera ani enternetu, więc nie miał nawet możliwości sprawdzenia czy takie dzieła kinematografii w ogóle istniały, a co dopiero je obejrzeć - I jeszcze ten cały enternet, co to dokładnie jest? - dopytał Lowella Darren, zerkając jednocześnie w stronę plamy zieleni pod jednym z drzew, oddalonych nieco od mostku. Drgnął lekko, gdy jakiś kształt mignął mu w tamtejszej kępie krzaków, na których ostało się nawet jeszcze parę uschniętych, jesiennych listków. Być może zauważył właśnie znikacza - w końcu stali przed mostem nazwanym ich imieniem - a być może po prostu jakiś zerwany przez lekki, zimowy wiatr liść sprawiał mu psikusy. - Jak się trzymasz? Wszystko w porządku? - spytał, odwracając wzrok od kępki chwastów i wracając do poświęcania uwagi Felinusowi. Wzdrygnął się, kiedy zauważył że jego pufek, mimo zwiększenia dystansu, nadal był w iście bojowym nastroju. Może powinien nazywać się Magik jeśli miał taką ochotę na skoki. Ewentualnie Małysz.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Sam Felinus nie ogarniał, co się dzieje czerwonej kulce, ale na razie chyba nie chciał w to wnikać, zastanawiając się nad tym, jak na razie powstrzymać tę całą armię nadchodzącą w stronę Darrena. A to skakał radośnie z ręki do ręki, z ramienia do ramienia, przechodząc i miziając po karku własnym futrem, a to chował się na chwilę do kieszeni, by tym samym wyskoczyć i nie dosięgnąć prefekta... Właściciel tego futrzaka mógł tylko i wyłącznie pokręcić własną głową z niedowierzenia, wszak z czasem zdawać by się mogło, iż jest to nurtujące - i było to nurtujące. Ciągłe powstrzymywanie jegomościa o charakterystycznym, szkarłatnym wręcz umaszczeniu sierści, zdawało się być frustrujące, ale sam Lowell nie pokazywał w żaden sposób tego, iż jest na magiczne stworzenie zły. Prędzej na jego twarzy znajdowała się dzienna rutyna wykonywanych czynności, kiedy już instynktownie chwytał nienazwaną kulkę szczęścia w swoje własne dłonie, a innym razem powstrzymywał przed kolejnym skokiem, za który mógłby dostać milion punktów, lądując ryjkiem prosto w obłocone części Doliny Godryka. Zabawa na całego, nie ma co. Przynajmniej mógł zapomnieć o pewnych nieprzyjemnościach, z którymi to miał do czynienia, na rzecz oczywiście bardziej pasujących czynności. Pozwalających odsunąć problemy na bok, choć nie do końca je zlikwidować - gdyż te przyjdą i uderzą z podwójną siłą. Ostrzem rozcinając tkanki, zatapiając się w struktury kolejnych składowych ciała ludzkiego. — Prrr, wstrzymuję konie. — podniósł łapki instynktownie do góry w geście zrezygnowania, starając się przełknąć tym samym w pewien sposób temat, który to rozpoczął. No tak, rozgadał się za dużo, ale nie mógł z tym niczego zrobić, skoro lubił ten temat. Kultura mugolska jest mu znana na tyle dobrze, że mógłby normalnie rozmawiać z inną osobą pozbawioną pierwiastka umożliwiającego rzucanie zaklęć. I tak czy siak na razie mało ich miał, co najwyżej właśnie matka, która lubiła zasiadywać na Netflixie. Oglądanie seriali chyba weszło jej w krew. Na pytanie, wydostające się z ust kumpla, mógł tylko westchnąć, ale i tak tego nie zrobił. Nie wiedział, czy tłumaczyć w taki sposób, czy jednak inny... — Coś na zasadzie lusterek dwukierunkowych lub Wizzbooka wraz z Wizzengerem na czele. — zastanowił się, muskając palcami własny podbródek, jakoby w zastanowieniu, kiedy to drugą rękę położył na własnym biodrze - z delikatnym, widocznym wówczas wcięciem. — To jest połączenie komunikacyjne. Między wieloma, wieloma, naprawdę wieloma punktami, które się rozgałęziają na mniejsze i mniejsze. — starał się do pokazać rękoma, oderwanymi od poprzednich czynności, aczkolwiek, jak podejrzewał - zapewne bezskutecznie. — Wiesz, mugole nie mają magii, więc korzystają z dóbr techniki. Takie połączenie, co prawda bardzo kosztowne, aczkolwiek prawidłowe, pozwala im na przeglądanie rzeczy od innych. Nie musisz przykładowo korzystać ze świstoklika do Niemczech, by móc przeglądać niemieckie źródła informacji. I vice versa. Ogólnie w Internecie możesz udostępniać wszystko, ale należy pamiętać, że ten nie zapomina. — zastanowiwszy się, może nie wytłumaczył tego dokładnie, aczkolwiek miał nadzieję, że Shaw załapie kontekst i tym samym zrozumie, zwizualizuje sobie. Punkty, pomniejsze punkty, ludzie udostępniający sobie nawzajem informacje. No, pomijając sieci globalnej, mniejszych, prywatnych, blablabla, czego on czasami nie pojmował. Zauważył tym samym dziwne stworzenie - niebieskiego ptaka, który usiadł bez problemów na płotku, a który to zdawał im się przyglądać. Wbijając swoje czarne węgliki z widocznym zaciekawieniem, aczkolwiek sam Lowell nie był co do tego jakoś bardzo przekonany. Od czasu do czasu magiczne stworzenie zdawało się zatrzepotać swoimi błękitnymi, okrytymi piórami skrzydełkami, aczkolwiek bez wydawania jakiegokolwiek dźwięku. Niebywale dziwna cisza przeszyła tym samym otoczenie, kiedy to Felinus skupił się głównie na memrotku; jakoby zauważając w nim błysk pewnej nadziei. I tym samym słysząc pytanie, skierowane w jego stronę. Niezbyt typowe, na które odpowiedziałby najchętniej, że jest do dupy, ale jakoś względnie się trzyma; nie posępniał, ale też nie zareagował wielkim entuzjazmem. Na twarzy znajdował się ten sam, harmonijny uśmiech, jak również oczy wbite spokojnie w stronę towarzysza, kiedy to przystanęli na chwilę - a przynajmniej on sam przystanął. — Tak, jest wszystko w porządku. Co prawda sporo nauki, roboty też, ale tak jest chyba zawsze. — pod kopułą czaszki narzekał na samego siebie, aczkolwiek nie mógł z tym niczego zrobić. Jakby niechęć do samego siebie wzrastała jeszcze bardziej, kiedy to wiedział, że pewnych rzeczy nie będzie mógł tym samym zmienić, a które chciałby zmienić. Na szczęście dobrze się z tym krył; oklumencja mu w tym pomagała, kiedy z czasem nauczył się wybierać emocje, którymi emanować, by nie zwracać na siebie żadnej uwagi. Nawet jeżeli wewnątrz trwał kryzys, a i z nim starał się jakoś zawalczyć. Nawet jeżeli uczył się jeszcze odgradzania samego siebie od własnych myśli, zauważał postępy. I to duże. — A u ciebie? Nadal sporo sytuacji w związku z polityką? — zapytał się, choć nie mógł zaprzestać narastających myśli, kiedy to memrotek wpatrywał się w niego z większą dozą uwagi. Coś tutaj ewidentnie nie pasowało - i nie, nie był to Magik lub Małysz, który chciał zeskoczyć w stronę Kladiusza.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Czy Darren mógł powiedzieć że zrozumiał o czym dokładnie mówił Lowell? Cóż... na pewno próbował. Najbardziej pomogło mu oczywiście porównanie do wizbooka - bo ciężko ukryć, że czarodziejski portal był takim "internetem lite" - choć Shaw szczerze mówiąc nie wiedział, czy korzystać można było z niego poza granicami Wielkiej Brytanii. Albo raczej - czy używał go ktokolwiek poza Wyspami, bo przecież wizbook radził sobie świetnie w Luizjanie. - Ku-mam - powiedział nadal nieco niepewnie Shaw, marszcząc czoło. Mugolski świąt był tym bardziej skomplikowany im bardziej się w niego zagłębiał. Z zewnątrz - całkowitego zewnątrz - wyglądało to całkiem prosto. Mugole używali telefonów zamiast różdżek i samochodów zamiast mioteł albo kominków. Jeździli do pracy, gdzie robili mugolskie rzeczy, po czym wracali do domu i tam też robili mugolskie rzeczy, na przykład rozmawiali trzy godziny przez telefon albo wypełniali zeznania podatkowe. Jednak to były tylko pozory - to Shaw już wiedział. Krukon uniósł brwi, słysząc odpowiedź Lowella. - Tak, widzisz, ja też się ostatnio wysypiam, mam nawet czas na gargulki - powiedział z przekąsem. W gargulki nie grał od pół roku. Jednak jeśli Puchon postanowił robić dobrą minę do złej gry, to Darren nie zamierzał być mu dłużny - Czuję się prawie jakby wszędzie nie było roz-pier-do-lu - dodał nieco głośniej, odchodząc parę kroków od Felinusa i jego zdziczałego Puszka, po czym nachylił się nad kępą krzaków i zaczął w niej grzebać - może znajdzie zaraz gniazdo znikaczy?
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell podejrzewał, że zrozumienie tego wszystkiego może być czymś w rodzaju problemu dla Darrena - nie urodził się (raczej) w typowo mugolskiej rodzinie, w związku z czym miał prawo czuć się z tym niezbyt oswojony. Niewątpliwie uważał jednak, że niemagiczne techniki pod tym względem mają swój pewny, bliżej nieokreślony urok; istniejący w odmętach podświadomości, gdy to mógł zapoznawać się z najważniejszymi informacjami z całego świata. Za tym wszystkim szła odpowiednia myśl, a mugole, nie posiadając możliwości użytkowania magii, musieli sobie jakoś radzić. Jeżeli nie w taki sposób, jak czarodzieje, to w inny, bardziej zrozumiały. Przynajmniej są w stanie wszystko wytłumaczyć; magiczne społeczeństwo nadal nie jest w stanie określić, co odpowiada tak naprawdę za bycie czarodziejem. Gen? Stricte krew? A może coś innego? Nie westchnął, gdy nad tym rozmyślał, niemniej jednak dość mocno go to zastanawiało. I o ile podjął się pisania pracy na zaliczenie, o tyle jednak nadal pojawiały się na horyzoncie nowe pomysły, które mógłby wykorzystać, posiadając całkiem spore doświadczenie. Przynajmniej pod względem uzdrawiania - z innych przedmiotów ewidentnie musi się poduczyć. — Chy-baaaaaa. — uśmiechnął się pod nosem, bo, tak jak podejrzewał, temat ten nie był prosty. Porównywanie do Wizzengera, tudzież Wizzboka, zdawało się być najodpowiedniejsze, ale nadal, Shaw nie miał z tym w ogóle do czynienia, więc, statystycznie rzecz ujmując, nie wiedział, jak to wszystko działa. Nie bez powodu jednak Lowell nie porzucał własnych, pierwotnych korzeni, często do nich sięgając dłonią; nim się obejrzał, a już posiadał dom w mugolskiej dzielnicy i tym samym samochód na mugolskich rejestracjach, aczkolwiek z drzemiącą pod maską mocą magiczną. I o ile telefonu nadal nie odzyskał, mając nadzieję, że kumpel nie robi z nim nic głupiego (de facto nie mógł), o tyle jednak nie uważał go za swój swoisty odpowiednik różdżki. Prędzej... portfel. Czy coś w ten deseń. Wbrew pozorom aktywności mugoli zdawały się wykraczać poza wszelkie obramowania, niemniej jednak, obecnie nie miał zbytnio możliwości rozważania nad tym wszystkim. Memrotek spoglądał na niego czarnymi oczami, jakoby znajdując w nim upodobanie. Student jednocześnie wystawił w odpowiednim ruchu dłoń do przodu, by tym samym zobaczyć, jak istota bez jakichkolwiek najmniejszych skrupułów postanawia podlecieć, by następnie się po niej wspiąć. Drobne nóżki wykonywały odpowiednie skoki. — Oswojony...? — mruknął cicho, jakoby sam do siebie, kiedy to odwrócił się w stronę Darrena. Czerwona kulka już chciała pchać swój długi jęzor w stronę magicznej istoty, zamiast tego Lowell schował ją do kieszeni. Niebieska istota zamiast tego usiadła mu koniec końców na ramieniu, a Felinus mruknął coś pod nosem niezrozumiałego. Ledwo co powrócił z ekspady, a zaskrobał sobie sympatię kolejnego stworzenia... Coś musiało być chyba na rzeczy. — Co tak z ironią w głosie? — zapytał ostrożnie, spoglądając na niego w dość niepewny sposób. Nie wiedział, z czego to dokładnie wynikało, aczkolwiek nie zamierzał doklejać żadnych wymyślnych scenariuszy. Nie widział żadnego magicznego stworzenia, do tego sam Shaw nie zdawał się być pod wpływem jakiejkolwiek rośliny, jak chociażby szeptnika, w związku z czym zmarszczył mimowolnie własne brwi. Coś powiedział nie tak? Nie zmieniał mimo wszystko swojego nastawienia, kiedy to wiedział, że jakiś błysk mógł przyczynić się do zmiany w głosie, dlatego cicho westchnął, kiedy to wystawił rękę do przodu, a na palcach usadowił się memrotek. Promyczek nadziei.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren pokręcił głową i syknął, kiedy jedna z odchylonych gałęzi uwolniła się z jego uścisku i odbiła prosto w jego twarz. Tak czy siak, dotarł do samego środka kępy krzewów - nieco podrapany i obity, a i tak niezadowolony z tego co tam zobaczył. Te "błyski" innego koloru które widział były najwidoczniej po prostu zielenią jakichś niewielkich, drobnych krzaczków które - mimo że był środek zimy - wyglądały jakby był środek lata. Ba, mało tego. Sześć czy siedem roślinek posadzonych było - bo widać było wyraźnie, że nie wyrosły dziko - w równych odstępach, ziemia dookoła nich była wyplewiona, a i na ziemi widać było niewielką dawkę nawozu. Shaw zmrużył oczy, domyślając się CO to może być, jednak nadal nie miał stuprocentowej pewności. Wyciągnął lewą dłoń i złapał jedną z roślinek kciukiem oraz palcem wskazującym nieco ponad ziemią. Zmrużył oczy. Łodyga nie była twarda, wręcz przeciwnie - była jeszcze miękka i giętka. Urwanie jej nie wchodziło jej tak łatwo w grę, wyciągnął więc prawą ręką różdżkę i rzucił niewerbalne Diffindo przy ziemi. Zaklęcie oczywiście podziałało, a Darren po chwili stał wyprostowany nad kępą ciernistych krzaków z zieloną łodyżką w dłoni. Odwrócił się do Puchona i podszedł do niego - ostrożnie, kiedy zauważył że ten zaprzyjaźnił się z jakimś tutejszym przedstawicielem fauny. Puścił mimo uszu pytanie o ironię - być może źle ocenił sytuację, to teraz zresztą nie było ważne. Cóż, zielona łodyga też nie była zbyt ważna - ale bardziej zaprzątała głowę Krukona. - Masz może pojęcie, co to może być? - spytał, podtykając Felinusowi roślinę pod twarz. Sam nie był zbyt dobry z zielarstwa - jeśli nie powiedzieć, że był z niego "nogą" - więc nie miał najmniejszych szans na odróżnienie trawy od pszenicy, ale Lowell być może był w tym temacie nieco głębiej.