Z zewnątrz domek wydaje się niewielki, ale to tylko pozory. Wewnątrz jest naprawdę przestronny, mieści się tu nawet specjalnie ogrzewane pomieszczenie, gdzie pracownicy rezerwatu trzymają smocze jaja. Domek otacza duży wybieg, na którym młode smoki mogą zażyć trochę ruchu. Nauczeni doświadczeniem Shercliffe'owie zadbali o otoczenie wybiegu odpowiednio potężnymi zaklęciami ochronnymi, dzięki którym smoki nie wymkną się spod kontroli, a sam domek jest, jak łatwo się domyślić, ognioodporny.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
W rezerwacie Blaithin z pewnością nie była mile widzianym gościem. Zwierzęta dość szybko wyczuwały negatywne nastawienie Gryfonki, to raz, a dwa, że ze swoją ubogą wiedzą z ONMSu mogło ją tu coś bardzo łatwo zjeść. Ale teraz czuła się o wiele bezpieczniej - mając za towarzysza @Leonardo O. Vin-Eurico spodziewała się, że w razie czego ją uratuje. Czy to w swojej potężnej, niedźwiedziej postaci czy po prostu dzięki temu, że znał się na magicznej faunie jak profesjonalista. Kierowali się na lekcję ze smokami, ale skoro czas ich nie poganiał i akurat byli w Dolinie Godryka... Fire nie omieszkała zaciągnąć Leo na dłuższy spacer. Kupiła chłopakowi i sobie gorącą czekoladę, bo było chłodnawo, a później zahaczyła także o okolice jej dawnego domu. Mieszkanie Dearów zdawało się nieco opustoszałe i pogrążone w spokoju bardziej niż wtedy, kiedy rezydowali tam Fire i Liam. Merlin świadkiem, że to były czasy, kiedy działo się tam wiele. Chociaż jasnowłosa milczała dość często w czasie ich wspólnego chodzenia, w tamtej chwili odezwała się. - Przeprowadziłam się do Londynu. - dziwnie było mówić o tym po dość długim czasie, ale Leo i tak był pierwszą osobą, która wiedziała. Podniosła na niego wzrok i wzruszyła ramieniem. - Nie wiem czy to była dobra decyzja, ale no. To tak, żebyś wiedział gdzie mnie szukać. Wytłumaczyła Leo adres i skręcili w kolejną drogę, żeby już po chwili być w rezerwacie. Fire liczyła na to, że Vin-Eurico lepiej zna ścieżkę i wie, gdzie jest ten cały wybieg. Dreptała przy nim z dość sceptyczną miną, chowając dłonie w kieszeniach ciemnej bluzy. To nie było mądre, żeby po tylu kontuzjach pchała się do smoków... W pewnym momencie zadrżała nieco, przypominając sobie wyraźnie wydarzenia z Islandii. - Nigdy nie widziałam smoka. - popatrzyła na Olbrzyma pytająco, jakby chciała wiedzieć, czy miał inne doświadczenia w tej kwestii. Pewnie tak, w końcu dużo czasu spędzał teraz przy Swannie i uczył się coraz więcej o ONMS. Niewiele było rzeczy w magicznym świecie, których Blaithin nigdy jeszcze nie doświadczyła, więc chyba powinna się ekscytować. - Może zostaniesz ich przekąską, mała. - odezwała się do swojej ognistej salamandry, która wspięła się na ramię dziewczyny. Ostatnio lubiła towarzyszyć Gryfonce nawet na lekcjach i trzeba przyznać, że stanowiła miły dodatek. Taki podnoszący na duchu.
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Zajęcia dla "miłośników smoków", a istniały osoby które tych ogromnych jaszczurów by nie uwielbiały? Osoby których nie fascynowała by ich budowa, wielkość, czy w końcu zdolności latania, oraz ich broń oddechowa? Długo o tym myślał idąc na owe zajęcia. I doszedł do wniosku, że z pewnością byli jacyś pechowcy, którym to owe stworzenia zjadły jakiegoś krewnego, a może porwały połowę stadka, które spokojnie pasło się na łące nieświadome tego, że gdzieś tam niedaleko wysoko w przestworzach leci głodny jaszczur? On jednak do żadnej z tych grup nie należał, dlatego nie zamierzał odpuścić możliwości zobaczenia prawdziwych smoków. Miał tą niby zabawkę, imitującą smoka, ale już dawno zauważył, że to nie to samo. Zabawka szybko się znudziła i co najwyżej trochę lepiej poznał budowę tych stworzeń. Na zajęcia przyszedł poniekąd z tego powodu by przekonać się, czy ten nie odbiega wcale od oryginału. Jak zwykle przyszedł przed czasem przez co usiadł u progu drzwi na betonowym bloczku i czekał nieśpiesznie oglądając rezerwat.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Sam fakt pójścia na opiekę nad magicznymi stworzeniami był absurdem. Isabelle powinna trzymać się od nich z daleka jeśli chciała przeżyć jeszcze kilka wiosen. Mimo to, ubrana w zielony płaszcz pod którym miała standardową szkolną szatę, wyszła z zamku. Chwilę nawet się zastanawiała czy smoki również nie będą tolerowały jej obecności czy może zaskoczą ją jak Nemezis. Z nutą tęsknoty spojrzała na swój nadgarstek. Brak węża nie był czymś normalnym, jednak dziś wolała nie ryzykować. Nie chciała aby smoki go zjadły lub spiekły. Ze spokojem wymalowanym na twarzy doszła do małej chatki, gdzie podobno znajdował się wybieg dla smaków. Żadnego jednak nie zauważyła. Może to i lepiej, pożyje jeszcze kilka chwil nim ją dorwą. Osób również nie było za wiele. Czyżby większość bała się zobaczyć te stworzenia? Na samą myśl o tym zaśmiała się pod nosem. Głupcy. Niespiesznie podeszła do Alka chowając swoje ręce w przestronnych kieszeniach. Może i mieli już wiosnę, jednak na ciepłe dni musieli jeszcze poczekać. - Ty na zajęciach? - uniosła do góry brew stając na przeciwko kuzyna.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Rzadko opuszcza lekcje onms, szczególnie te prowadzone przez Swanna. Tym jeszcze mocniej nie przegapiłby zajęć obejmujących smoki. Co prawda jego domowa kolekcja dziwactw poszerza się o kolejne eksponaty dotyczące tych stworzeń, ale nie odmówiłby następnym łuskom czy kłom. Czy nawet czaszce. Przy pasku pod spodni miał łańcuch Scamandera, w torbie uszkodzony flet Pana. Co prawda ten drugi działał tylko na mniejsze stworzenia, ale warto było zaryzykować, może małe smoki także ulegną jego mocy. O ile nie odstraszy ich niewyćwiczona gra Neirina. Rudzielec nie może pochwalić się talentem do muzyki. Wziął też dla pewności eliksir chroniący przed ogniem i spokoju. Może się przydać, jak nie jemu, to smokom lub pechowcom, co potrafią je zmotywować do kichania ogniem. Innymi słowy, dość dobrze się zabezpieczył, do pary ze swoją wiedzą z uzdrawiania i onms, nic nie powinno go zaskoczyć. Przybył więc w miarę na czas i stanął gdzieś z boku, aby na nikogo nie rzucać cienia.
Anseis Karsinis
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
C. szczególne : Nieuczesane włosy, pierścień z wygrawerowanym „Fortes Fortuna Adiuvat”
Biorąc pod uwagę przyszły zawód Anseis musiał chodzić na wszystkie zajęcia z ONMS. Wciąż mało wiedział i musiał wiele się uczyć by mieć jakiekolwiek szanse podczas egzaminów na magiweterynarza. Szczerze mówiąc wezwanie do smoka było raczej mało prawdopodobne, ale jak mądry człowiek powiedział "przygotuj się na wszystko to nic cie nie zaskoczy". Zabrał ze sobą długopis, notes i rękawice ochronne. Skoro mieli pracować z młodymi smokami, to pewnie w którymś momencie dostaną je pod swoją opiekę. Przed odgryzieniem ręki go nie ochronią, ale przynajmniej nie pokaleczy sobie ostre łuski. Zjawiwszy się na miejscu rozglądnął się po zebranych osobach szukając znajomych, przywitał się z paroma osobami i stanął na uboczu nie widząc nikogo bliskiego. Czekając na profesora zaczął wypisywać w notesie rzeczy które wiedział o smokach. Tak jakby miało to mu w czymś pomóc...
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Lekcje Hala nie miały w sobie tego czegoś. Leonardo nawet nie zamierzał udawać, że satysfakcjonuje go praca u boku tego mężczyzny; zupełnie nie odnajdował się na jego zajęciach. Nie porywało go podejście Cromwella bo zawodu nauczyciela ONMS i nie po to Meksykanin został asystentem w Hogwarcie. Od samego początku zależało mu na pracy Swanna - to właśnie znany podróżnik zaszczepił w Leo pomysł przekazywania wiedzy innym. To jego lekcje były ekscytujące, ciekawe... godne podziwu. W końcu nieustannie serwowane niebezpieczeństwo jedynie zwiększało apetyt. Cieszył się z tej drobnej wycieczki... i nie tylko dlatego, że organizował ją właśnie Swann. Leonardo mimo wszystko nie był takim pracoholikiem, aby przejmować się jedynie swoją profesją. Znacznie bardziej zależało mu na ludziach, zatem rozpromienił się błyskawicznie od pierwszej sekundy spędzonej w towarzystwie Fire. Coś tak czuł, że spacer niezbyt mu przystoi, bowiem powinien bardziej wesprzeć prowadzącego lekcję nauczyciela... ale mieli spotkać się na miejscu. Vin-Eurico bez zastanowienia przystanął na propozycję dziewczyny, rozglądając się z zaciekawieniem po Dolinie, której wcale jakoś bardzo dobrze nie znał. - O, czemu? - Zainteresował się, chociaż było to pytanie bardzo luźne; wiedział, że z Fire lepiej siłą niczego nie wyciągać, ale nie zamierzał też udawać obojętnego. Skoro już postanowiła podzielić się taką informacją, to mogła wesprzeć ją dodatkowym uzasadnieniem... Leo należał do paskudnie ciekawskich stworzeń, które lubiły opowiadać historie, ale też ich wysłuchiwać. - Serio? Spodobają ci się. Smoki są... niezwykłe. - Niezbyt nawet wiedział jak to opisać. Stworzenia niezwykle magiczne, niemożliwe do pomylenia z jakimikolwiek innymi... majestatyczne, groźne i fascynujące. - Aczkolwiek jedno muszę przyznać - wypadałoby nie zabierać innych zwierzaków na takie wyprawy. Ja jednak muszę cię jeszcze wiele nauczyć... - Zaśmiał się krótko, puszczając Dearównie oczko.
Przygotowując się do lekcji zastanawiał się co go natchnęło by zabierać bachorów do rezerwatu. Wzdychał sam do siebie, że na zaproszenie od Shercliffów nie zabrał tylko garstki bardziej utalentowanych i ogarniętych studentów. Większość z nich, o ile nie wszyscy nie widzieli na oczy prawdziwego smoka, przez swój zachwyt popełnią tysiąc błędów i przysporzą mu wstydu. Nawet zgodził się by towarzyszył mu Vin-Eurico, którego w myślach nazywał pieszczotliwie "upierdliwym meksykaninem". Lubił podejście młodego do zwierząt i jego zapał do nauki, ale denerwowało go rycie się wszędzie gdzie popadnie. Przypominał mu przez to siebie samego, na początku swojej kariery podróżniczej kiedy był młody i piękny. Wciąż czuł ból pomimo upływu sporej ilości czasu, było to dobre przypomnienie dla siebie i przestroga dla innych by przy kontakcie być ostrożnym i brać każdy scenariusz wydarzeń pod uwagę. Zjawił się na miejscu przyprowadzając ze sobą uczniów których nie uważał za na tyle tępych, że włożą smokowi rękę do paszczy. Podróż świstoklikiem zawsze go męczyła i była bardziej niewygodna od teleportacji, ale innej formy przeniesienia takiej ilości osób nie znał. Rozglądnął się po zebranych studentach, kiedy zobaczył salamandrę na ramieniu @Blaithin ''Fire'' A. Dear przewrócił oczami i podszedł do niej oraz towarzyszącemu jej @Leonardo O. Vin-Eurico. -Panno Dear, proszę na czas zajęć przekazać salamandrę mnie lub państwu Shercliffe. To nie jest czas ani miejsce na robienie pokazu własnych zwierzątek. Leo, zbierz wszystkich i wyprowadź ich na zewnątrz. Odczekał na reakcję gryfonki, i z salamandrą lub bez niej wyszedł na wybieg. Podszedł do czekających na niego trzech treserów i wymienił z nimi parę zdań w oczekiwaniu na grupę. Kiedy się już przy nim ustawili odchrząknął i wskazał na młode smoki rozmieszczone w bezpiecznych odległościach od siebie i przywiązane na stosunkowo długim łańcuchu. -Witajcie, dla tych co zapomnieli moje nazwisko Swann, i jak sami widzicie tematem naszego spotkania są smoki. Będziecie się dzisiaj zajmować rasą "Walijski zielony", uznawaną przez ekspertów za najbardziej łagodną. Niech Was to jednak zachęca do głupich numerów, bardzo nie lubią nagłych ruchów i są nieufne dla obcych ludzi. Zaznaczam również, że to co dzisiaj będziecie robić pod żadnym pozorem nie można powtórzyć z dorosłym osobnikiem. Uważajcie na uzębienie, które nawet w tym wieku jest dobrze rozwinięte i na ogniste splunięcia którymi mogą od czasu do czasu Was poczęstować. Po tym małym wstępie czas przejść do rzeczy. Po lewej stronie stoją kosze z kilkoma rodzajami owoców. Waszym zadaniem jest zdobycie zaufania smoka poprzez danie mu przekąski. W jaki sposób to zrobicie zależy wyłącznie od Was. Będziecie działać w parach, bo co dwie głowy to nie jedna.
Zasady:
Pary: Blaithin ''Fire'' A. Dear i Leonardo O. Vin-Eurico Aleksander Cortez i Isabelle L. Cortez Neirin Vaughn i Anseis Karsinis
Zajęcia prowadzone są bez kostek. Co to oznacza? Przy moim kolejnym poście rozpisze narrację dla każdej pary co udało się Was osiągnąć. Wszystko co zrobicie wpłynie na zachowanie smoka, czyli jak będziecie robili wszystko dobrze to zje owoc i mruknie zadowalająco, jak zrobicie coś co zeźli smoka to ugryzie Was w rękę albo splunie na Was ogniem. Jak zaznaczyłem w powiadomieniu możliwe są lekkie obrażenia które będą jeśli wystąpią będą towarzyszyć przez kolejne 3 nowo rozpoczęte wątki. Zachęcam do działania zgodnie z charakterem, nastrojem i wiedzą postaci, no i najważniejsze, bawcie się dobrze. Możliwe jest napisanie paru postów, ale prosiłbym z tym nie przesadzać.
Teraz informacja dla spóźnialskim. Do 23.59 dnia 04.04 przyjmuję wszystkich i uznaję to za lekkie spóźnienie bez kary. Po tym terminie przyjmuję TYLKO STUDENTÓW i każdy z nowo przybyłych nie otrzymuje 5 pkt do domu za obecność na koniec lekcji.
Mój kolejny post z narracjami pojawi się w sobotę koło godziny 22. Wszelkie pytania proszę słać na pocztę @Valerian Cairndow.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
- Tak o - odpowiedziała, raczej nie zaskakując lakonicznością. Nie miała konkretnych powodów, więc nie kłamała... zbytnio. W gruncie rzeczy myślała już, jak wymyślić wiarygodną historyjkę, ale nie musiała, bo temat zszedł na smoki. Jako że Blaithin wychowywała się w magicznym świecie miała mocno zaburzone pojęcia niezwykłości. Dla niej tajemnicze zjawiska i potwory z legend były normalne, znane, nie przeżywała żadnego entuzjazmu. Czy smoki naprawdę miały aż tak się wyróżniać? Ściągnęła salamandrę do rąk i przytuliła do siebie. - Ignis jest grzeczna... Nie pozwalali mi w Mungu mieć z nią kontaktu przez cały miesiąc. - otworzyła szeroko oczy, wpatrując się w Leo. Jakoś tak źle się czuła bez swojej salamandry blisko siebie, nawet jeśli każdy, kto minimalnie znał Fire, wiedział, że ma negatywne podejście do zwierząt (do wszystkiego takie miała). Westchnęła, bo Swann podzielał opinię asystenta i od razu przyczepił się Ignis. Że też taki stary, a jednak dalej nie ślepy. - Chyba... - pana Merlin opuścił, cisnęło się pogardliwie na język dziewczyny, ale zacisnęła szczęki. Już i tak miała z nim tak na pieńku, że tylko zaogniłaby konflikt i wpadłaby z ocenami w tarapaty. A i tak do orłów z ONMS się nie zaliczała. Chciałaby nawet zerknąć na Leo w poszukiwaniu wsparcia mentalnego, ale na pewno też popierał decyzję profesora. Z przegranej pozycji nie warto było się nawet kłócić. Pogłaskała salamandrę, maskując swoje odczucia obojętną maską. - Tylko ostrożnie. Wolała oddać zwierzaka obcym ludziom niż Swannowi, to fakt. Grubo jej zalazł za skórę, a też i łatwiej byłoby mścić się na Shercliffe'ach niż na własnym nauczycielu. Ale Ignis na pewno nie spadnie przysłowiowy głos z głowy, zachowywała się spokojnie. Fire zdusiła więc całkowicie niepokój, krzyżując ręce pod piersią. - Chyba już mi nie przystoi narzekać na innych nauczycieli przy tobie, co? - spytała szeptem Vin-Eurico. Właściwie to nie wiedziała jak do tego podchodził. Czy po takim czasie przyzwyczaił się już do nowej rangi? Może to ona przesadzała ze swobodą i mogła przez to wprawić ex Gryfona w zakłopotanie, którego nawet by nie zauważała? Savoir-vivre często umykał Dear, odkąd nikt nie wbijał jej go do głowy. W końcu zobaczyła młode smoki przywiązane łańcuchami. Okropność. Blaithin niczego tak nie nienawidziła, jak braku wolności. Z drugiej strony tylko jeśli chodziło konkretnie o jej wolność i niezależność. Bo czy przejmowała się skrzatami albo zwierzętami? Oczywiście, że nie. Kochała kontrolę. Walijski zielony... to znaczy ten najnudniejszy gatunek. Szkotka nie dogadywała się z łagodnymi zwierzętami. Zapewne dlatego, że sama miała temperamenty charakter, któremu pewnie dorównałby tylko rogogon. Musiała przeprowadzać test sił mentalnych lub fizycznych i dopiero wtedy mogła uszanować jakieś stworzenie, dokładnie tak samo jak i z ludźmi. Smok to jednak smok i go nie bagatelizowała. - Dlaczego jedzą owoce, a nie mięso? - spytała Leo, bo to wydało jej się dziwne. To w końcu były drapieżniki czy nie? Trochę ją rozczarowywało, że naprawdę wydawały się jakieś nieciekawe. Spojrzała na okaz im przydzielony i szczerze mówiąc nawet nie umiała rozpoznać, czy to samiec czy samica. - Wiesz... ty go lepiej nakarm. On tak krzywo na mnie patrzy. - nieufnie spojrzała na smoka. Była pewna, że jak tylko się zbliży to ją pogryzie albo opluje ogniem. Musiał wyczuwać brak chęci współpracy. Wzięła jedno jabłko z koszyka i sama wgryzła się w owoc.
Ogólnie myślę, że Fire idzie NAJGORZEJ jak się da, a ja bardzo chętnie przyjmuję różne obrażenia.
Aiden Nic'Illeathian
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178
C. szczególne : Tatuaż pod obojczykiem: "Envole-moi"
Ty Nic'Illeathian i twoje wejścia. Jak nie wybuchy to spóźnienia. Karcił sam siebie w głowie biegnąc w kierunku miejsca, w którym odbywały się zajęcia. Oczywiście nad wyraz koloryzował wypominając sobie kilka zawstydzających sytuacji z lat poprzednich. Dzięki temu, że starał się hamować w ostatnim czasie wszelkiego typu eksperymenty silnie związane z nieprzewidywalnymi reakcjami to i od dłuższego momentu nie zwęglił żadnej szaty szkolnej. Zależało mu akurat na tych zajęciach ze względu na to co znajdowało się w centrum zainteresowania. Smoki były szalenie ciekawe praktycznie z każdego punktu widzenia biorąc pod uwagę do jakiego konkretnie dąży celu. Potężne i majestatyczne stworzenia, których organy wykorzystywane są w całym przemyśle magicznym. Nieprzeniknione źródło surowców, a także - niebezpieczny drapieżnik. Finalnie kończąc swoją przeprawę dotarł niewiele spóźniony na zajęcia, ale nadal po czasie. Nie chciał specjalnie przeszkadzać profesorowi Swann'owi, dlatego też ciszej niż zazwyczaj wyszeptał przeprosiny i ustawił się tak, by mieć pogląd na całą sytuację. Świetnie, jak zwykle twoje opieszalcze nastawienie poskutkowało tym, że masz siebie jako parę. Możesz teraz przybić sobie samemu piątkę. Nie specjalnie był z tego względu zadowolony, ale musiał sobie jakoś radzić. Zaczął rozglądać się za czymś, co przynajmniej miało symulować zapach bądź wygląd mięsa. Istniał owoc, który pachniał, żeby nie powiedzieć - śmierdział, jak rozkładające się mięso. W sumie podobno percepcja Duriana dla każdej osoby jest inna. Samemu Aidenowi nigdy specjalnie nie udało się posmakować tego cudu natury, chociaż to określenie nie jest nacechowane odpowiednio względem wątpliwej rozkoszy, która towarzyszyłaby temu doznaniu. Usłyszał o nim jednak od swoich dziadków, którzy kilka razy udali się do Azji podczas swoich podróży. Jeżeli nie uda mu się znaleźć tego dość egzotycznego, azjatyckiego skieruje zdecydowanie swoje myśli ku malinom, jeżeli i one się tam znajdują, aczkolwiek poczyni to niechętnie. Nie nastawia się zbytnio pozytywnie ku tej idei.
Zawsze zastanawiałam się nad przebiegiem zdarzeń, kiedy słodkie przerwy mijały przy pomocy spędzania czasu ze znajomymi oraz przesiadywania w mniej zaludnionych miejscach. Czy możemy to wszystko przewidzieć? Czy jesteśmy w stanie oszukać własne przeznaczenie, brnąc nadal do przodu bez opamiętania? Kiedy wystawiono diagnozę, długo się nad tym zastanawiałam. Ostatecznie jednak uznałam to za akt własnego egoizmu, skupiając się na otaczającej mnie rzeczywistości. Nigdy nie rozmyślam na temat samej siebie przez dłuższy czas. Mózg pozostawał na wysokich obrotach, wyłapując wszystkie różnice oraz emocje panujące na twarzach towarzyszy, lecz tym razem pozostało mi dość trudne zadanie do wykonania. Może mogłam się skupić, będąc spokojną, bezkonfliktową osobą, co nie zmienia faktu, iż to nie było to samo. Czułam się słabsza, bardziej narażona na niebezpieczeństwo, które mogło na mnie czyhać dosłownie wszędzie. Całe szczęście, że postanowiłam nie poddawać się bezpośrednio własnym słabościom. Jeżeli chcę pochwycić zawód magipsychologa, nawet jeśli nie mogę w żaden sposób dostrzegać zmian, to nie mogę spuszczać głowy w dół oraz użalać się nad własnym życiem. Rodzice wystarczająco mi pomogli, kiedy to przemierzałam ostrożnym krokiem do miejsca, gdzie miała odbyć się lekcja - a raczej do miejsca, gdzie znajdował się świstoklik, którym przetransportowałam się w miejsce rezerwatu Shercliffów. Zawsze nie lubiłam podróży przy pomocy tego magicznego narzędzia, aczkolwiek nie miałam innego wyjścia, w związku z czym pochwyciłam ostrożnie magiczny przedmiot, skupiając się przy tym, by zobaczyć jego delikatną, bardzo słabą poświatę, ostatecznie udając się na miejsce lekcji. Wiedziałam, że byłam spóźniona - aczkolwiek nie chciałam przegapić tak niesamowitego spotkania ze smokami, choć początkowo zachowywałam wobec tego nieufność. Lekcje Swanna są ciekawe, aczkolwiek posiadają ziarenko goryczy, którego nie jestem w stanie dokładnie zlokalizować. Coś mnie w nich niepokoiło. Poruszanie się bez narządu wzroku było trochę utrudnione. O ile możliwość skupienia bywała przydatna, o tyle jednak nie zawsze korzystanie z niej stawało się komfortem. Uczyłam się żyć na nowo. Poprawiłam ubranie, czując nieprzyjemny brzuch w okolicach pępka, który był defektem korzystania z tego rodzaju przedmiotów. - Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie. - zlokalizowałam nauczyciela po krótszej chwili, choć nadal czułam się niepewnie. Czy aby na pewno mogę tutaj przebywać? Nie chciałam przecież stanowić kłopotu, choć nie zamierzałam ewidentnie kończyć edukacji z powodu ostatecznego rozwoju choroby. Rzuciłam delikatny, okryty nutą jedwabiu uśmiech, mając tym samym nadzieję na to, iż nauczyciel nie będzie zły. Dopiero stawiając kolejny krok zauważyłam, że w moim przypadku nieuwaga bywa wyjątkowo groźna - na szczęście był to tylko człowiek: @Aiden Nic'Illeathian. Tylko - a może aż nadto? Nie wiedziałam, choć było mi zwyczajnie głupio. Powinnam przykładać większą uwagę do tego, gdzie się znajduję. - Przepraszam, nie chciałam. - spojrzałam w stronę nieznajomego, choć zbyt wiele mi to nie mówiło. Nie widziałam. Białe źrenice wlepiały się w jego stronę, nie przekazując mi dosłownie zadnych informacji. Nos wyczuł jednak zapach mięsa - nieprzyjemny, pozbawiony swej naturalności. - Nie jestem pewna, ale owoce tutaj się raczej nie przydadzą... - powiedziałam, być może do siebie, mając tym samym nadzieję na znalezienie dość dobrej przekąski dla smoka. Niestety - tego nie przewidziałam, w związku z czym w moim przypadku poszukiwania były niczym igła w stogu siana. Mięso. Głównie tym żywią się te istoty. A może młode lubują jednak w słodyczach lata?
Aleksander Cortez
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 194
C. szczególne : Kruczoczarne, kręcone, długie włosy (od ostatniego pobytu w szkole jeszcze dłuższe) luźno opadające. Ubrany w wszystko co wygodne i swobodne - brak garniturów. Karnacja skóry znacznie ciemniejsza. Opalił się w tym Meksyku.
Nie pojawiło się za wiele osób co bardzo go zaskoczyło, zważywszy na temat zajęć. A może większość nie mogła przyjść z powodu innych zajęć? Nie rozpieszczali ich po powrocie z ferii, narzucając morderczy plan zajęć. Bez zmieniacza czasu ciężko było by się wyrobić chyba z wszystkimi. Zresztą nieistotne to było teraz. Zaskoczyła go obecność jego kuzynki na zajęciach. - Doprawdy? To chyba ja powinienem się cię zapytać co ty tutaj robisz? - odpowiedział kuzynce podnosząc się z kamiennego bloczka przy schodach. Podchodząc do niej i muskając ustami jej policzek na powitanie. - Ciekawe co będziemy robić. No i młode smoki... Takie prawdziwe. Nie mogę się już doczekać.- powiedział podekscytowany. Przeważnie zajmowali się nudnymi stworzeniami na zajęciach, te miały być jednak inne, zdecydowanie ciekawsze. W końcu przyszedł profesor, przypomniał jak się nazywa i wytłumaczył na czym ich zadanie będzie polegać. Zawsze wydawało mu się, że smoki nie jedzą owoców a mięso. Niezależnie od tego w jakim wieku by nie były. Ale skoro tak mówił ten mężczyzna, to nie zamierzał się z nim sprzeczać, ani dyskutować. Poszukał jedynie owoców, znalazł jeżyny, jakieś jagody, złapał też dwie gruszki. Szukał tych bardziej mięsistych owoców, które wydawało mu się, że bardziej mogą zaspokoić głód, a zarazem pragnienie za jednym razem. Podszedł do stoiska ze smokiem kładąc wszystkie owoce na stole. Poszedł po jakieś dwa krzesełka i postawił je przy stoisku. Sam zajął to bliżej smoka. Cały czas patrząc jak ten się zachowuje. Starał się wszystko robić powoli, tak jak nakazał im to profesor. Teraz wybrał po jednym z owoców z każdego gatunku jaki przyniósł i przesunął go w stronę smoka. Pomału, jednym palcem. Starając się jednak nie zbliżać za bardzo do stworzenia. Wolał wywołać u niego ciekawość i by to on zrobił jakiś pierwszy ruch, przełamując nieufność w stosunku do niego. Nie narzucał mu się na chwilę obecną chciał poznać jego ulubiony przysmak.
Isabelle L. Cortez
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 163
C. szczególne : leworęczna, blizna na ramieniu zakryta tatuażem, hiszpański akcent, szczupła, długie brązowe włosy, brązowe oczy .
Sama zadawała sobie to pytanie od momentu w którym to zdecydowała się uczestniczyć w tych zajęciach. Może faktycznie powinna odwrócić się na pięcie i uciec jak najdalej od tych stworzeń. W końcu nie mieli oswajać druzgotków czy przyglądać się poczynaniom Demimoza, a obcować z żywymi smokami. I zapewne w zagrodzie nie był jeden, a kilka młodych osobników czekających tylko aby wbić swoje zębiska w czyjąś rękę lub nogę. Mimo to została spoglądając na kuzyna i wzruszając ramionami. - Uznałam, że może być ciekawie. - i tyle. Narażała swoje życie dla jakiejś zabawy która tak naprawdę mogłaby nie nastąpić. Ale kto wie, może smoki okażą się równie sympatyczne co Nemezis. Widząc profesora zmrużyła oczy. Ostatnim razem mieli zajęcia z zupełnie inną osobą. Czyżby było kilku profesorów od tych samych zajęć? Miałoby to sens przy liczbie osób chodzących do tej szkoły. Dodatkowo ekscytacja jej kuzyna smokami wywoływała delikatny uśmiech na jej twarzy. Już dawno nie widziała aby czymś się tak ekscytował. Był to dość nietypowy widok przez co na chwilę nie mogła oderwać od niego oczu. - Może i młode ale równie groźne. Nie zapominaj o tym. - mocniej naciągnęła na siebie płaszcz czując jak zimny wiatr owiewa jej szyję. Może wzięcie szalika nie było takim złym pomysłem jak na początku myślała... Teraz jednak było za późno aby wrócić się do posiadłości po niego. Widok młodych smoków przeraził ją. Nie spodziewała się, że mimo wszystko będą takie duże. Jej oczy pod wpływem delikatnego strachu zrobiły się większe. Dodatkowo czuła jak po jej żyłach rozchodzi się adrenalina, a uczucie to było znacznie lepsze. Owoce? Tego się nie spodziewała. Zawsze sądziła, że nawet młode osobniki będą jadły mięso. No cóż, jej wieda na ten temat zdecydowanie był mniejsza. Sama również zabrała się za szukanie odpowiednich owoców dla gada z tych, które znajdowały się w koszach. Pomarańcze, jabłka, gruszki były owocami które wzięła w pierwszej kolejności. Wolała zaspokoić jego głód od razu niż być narażoną na bliskie spotkanie z jego uzębieniem. Spokojnie podeszła do stolika przy którym stał już jej kuzyn. Serce waliło jej szybko przez co miała wrażenie, że każdy znajdujący się obok niej słyszy to. Przełknęła głośno ślinę czując jak jej gardło robi się suche. Położyła owoce na stoliku po czym zajęła miejsce na wolnym krześle, tym dalej od smoka. W duchu dziękowała Ślizgonowi za to patrząc jak zabiera się do pracy. Wszystko co robił, każdy ruch, był powolny i nieśpieszny. Patrzyła na to wszystko starając się zapamiętać każdy jego gest. W końcu i na nią przyjdzie pora. Tylko czy ona chciała go karmić? Z pewnością spróbowałaby. Sama ciekawość czy i ten gatunek będzie się na nią rzucał ciekawił ją bardziej niż strach który w dalszym ciągu odczuwała. - Mogę spróbować? - najciszej jak tylko mogła szepnęła do kuzyna.
Żadne wierzę, po za jej wężem, nie toleruje Isabelle rzucając się na nią z pazurami i zębiskami. Obrażenia mile widziane xD
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Bardziej już nie dopytywał odnośnie zmiany miejsca zamieszkania Blaithin. Zajęli się lekcją, albo raczej najpierw nieszczęsną salamandrą. Leo doskonale rozumiał tęsknotę za ukochanym pupilem, ale trzymanie zwierzaka przy tak niebezpiecznych stworzeniach, jakimi były smoki, nie wróżyło dla nikogo niczego dobrego. Na całe szczęście Swann jasno postawił sprawę i Vin-Eurico mógł odetchnąć z ulgą, wzrokiem odprowadzając małą Ignis. Sam zajął się też zebraniem reszty ekipy, wiernie służąc za asystenta przynieś-wynieś-pozamiataj. Może powinien w końcu zebrać się w sobie i namówić Swanna na możliwość samodzielnego poprowadzenia lekcji? Takiej prawdziwej, a nie dla najmłodszych roczników... Po raz kolejny potraktowany został jak uczestnik lekcji, a nie jeden z jej prowadzących. Nie przeszkadzało mu to, chętnie służył za parę Fire. Poszedł z nią w stronę jednego ze smoków, obserwując go uważnie i starając się nie robić jakichś głupio gwałtownych ruchów. - Grunt to opanowanie - stwierdził cicho, z niejakim zachwytem wpatrując się w stworzenie. Z pewnością pozyskali jego uwagę bardzo szybko, kręcąc się przy przygotowanych przysmakach. Leo zerknął kątem oka na Fire. - Najchętniej odżywiają się właśnie mięsem, ale młode osobniki można też dokarmiać takimi przysmakami jak owoce. To pewnie dlatego, że prowadzący lekcję zrobił mały błąd. Co ty taka negatywnie nastawiona jesteś, co? Odsuń się lepiej i nie wżeraj się tak w to jabłko - pokręcił głową z rozbawieniem, biorąc jabłko i powolutku podchodząc do smoka. Ostrożnie, pochylony i spięty, coby w każdej chwili odskoczyć... W końcu wyciągnął rękę z owocem i przysunął ją bliżej walijskiego zielonego. Nie bawił się w żadne karmienie z dłoni, pozostawiając przysmak nieopodal bestyjki. Chciał dorzucić Fire kilka dodatkowych informacji, albo zaczekać na reakcję smoka; niestety dostrzegł @"Cecilia "Cissi" I. Aimont" i trochę go zatkało. Zaraz podszedł do Puchonki, oglądając się w poszukiwaniu Swanna. Niewidoma pomiędzy smokami? To nie był dobry pomysł... mogła nie zauważyć jakiegoś ostrzegawczego sygnału, mogła przypadkiem zrobić coś nierozważnego. Nawet przy małych osobnikach nie było warto ryzykować. - Cecilia? - Zagadnął w końcu, wyraźnie zakłopotany, ale głównie po prostu zmartwiony. - Walijskie zielone należą do łagodniejszych, ale z każdym smokiem trzeba bardzo uważać... - To nie była jego lekcja, zatem nie mógł bezpośrednio kazać jej odsunąć się, czy wrócić do zamku. Zamiast tego tylko zacisnął lekko szczękę, oczekując wsparcia od @Ajax Swann.
Neirin Vaughn
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 196cm/106kg
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Słuchał nauczyciela jednym uchem, drugim wypuszczał. Zapatrzył się na smoki na wybiegu, przywiązane łańcuchami. Mocniej od słów Swanna interesowały go same bestie, nie zdradzał nic jednak z podekscytowania czy zapalenia do pracy. Był spokojny, wręcz obojętny. Jak zawsze obdarty z większości uczuć, w tym też strachu. Powiódł spojrzeniem po uczniach. Uniósł dłoń w stronę @Aiden Nic'Illeathian w ramach powitania, nic jednak więcej nie robił w kierunku Krukona. Lekcja się zaczęła, a on podszedł w stronę stolika z owocami. Miał pracować razem z @Anseis Karsinis. Skinął mu głową w wyrazie akceptacji jego osoby. Nie przeszkadzał mu ale też jakoś nadmiernie nie cieszył się na widok chłopaka. Ot. Obojętnie zabrał się za szukanie najbardziej świeżych owoców. Po głowie rudego chodziły różne myśli. Od pokropienia owoców eliksirem spokoju po zroszenie ich własną krwią. Wydobył z torby dwa przedmioty. Niewielki nóż i fiolkę eliksiru. Ważąc je w dłoniach, spojrzał na stojącego obok chłopaka. - Krew czy eliksir spokoju? - Spytał go. Eliksir może zapewnić im bezpieczeństwo, ale może też być uznany za oszustwo lub wręcz chęć otrucia bestii przez właścicieli rezerwatu. Krew może sprawić, że gad chętniej zje owocka, acz też może go rozjuszyć. Na dwoje babka wróżyła w obu przypadkach. Jeśli Anseis wybrał krew, chłopak przeciągnął sobie nożem po wnętrzu dłoni, brudząc posoką gruszki. Chwilę po tym zasklepił ranę zaklęciem, dłoń myjąc zwykłym Chłoszczyć, a fiolkę i nóż schował ponownie do torby. Jeśli Anseis wybrał eliksir, rudzielec pokropił nim owoce, po czym resztę płynu i samo ostrze wrzucił do bagażu. Chwilę w nim grzebał, zanim dostał fiolkę z eliksirem odporności na ogień. Była pełna, na trzy użycia. Upił porcję, a potem gestem zaproponował, by jego towarzysz smoczej niedoli również sobie chlusnął. Dla pewności. Lepiej nie spłonąć, kiedy ma się możliwość kontaktu z takim nietypowym zwierzęciem. Karsinis mógł też powstrzymać go całkiem, nie dając zrobić niczego poza wybraniem świeżych, soczystych gruszek. Niezależnie jednak od tego, czy owoce te były czymś skropione, czy też sauté, Neirin podszedł z nimi spokojnie do gada. Ruchy miał pewne, ale nie gwałtowne. Pozwolił, by bestia zapoznała się z jego zapachem. Przekonała się, że nie stanowi zagrożenia. Nie wyciągał też rąk w stronę młodzika, nie chciał go głaskać czy klepać. Niech smok wykona pierwszy ruch. A jeśli nie było to nic agresywnego, rudy podsunął mu owoc bliżej pyska, kładąc go na otwartej dłoni. Jak do konia, jeśli nie chce się, by ugryzł przez przypadek palce.
@Blaithin ''Fire'' A. Dear i @Leonardo O. Vin-Eurico Smok przygląda wam się z zaciekawieniem i wszystko wskazuje na to, że jest pozytywnie nastawiony... ale głodny! Wzdycha ciężko, obserwując jak Gryfonka sama częstuje się jednym z owoców, ale zaraz potem chętnie zbliża się do Leo. Jabłko zniknęło w ułamku sekundy i smok wcale nie wygląda na usatysfakcjonowanego. Niestety, asystent oddala się do innej uczennicy i Fire zostaje sama z małym głodomorem. Stworzenie podchodzi bliżej i zasadza się na jabłko spożywane przez dziewczynę. W końcu przewraca Dearównę, wyrywa jej jabłko i siada obok, chrupiąc. Teraz - kiedy już wcisnął ją w ziemię - to z pewnością są przyjaciółmi, prawda?
@Aleksander Cortez i @Isabelle L. Cortez Jesteście bardzo ostrożni - i dobrze, ponieważ trafiła wam się drażliwa mała smoczyca. Początkowo wydaje się zupełnie niezainteresowana jedzeniem i dopiero zachęty Aleksandra sprawiają, że pożera kilka mniejszych owoców. Można byłoby uznać, że to tyle, ale niestety stworzenie bardzo nieufnie pozerkuje na Ślizgonkę. Coś w tej niepewności Isabelle sprawia, że smoczyca czuje się niekomfortowo... I przy pierwszej próbie nakarmienia rzuca się nieco zbyt łapczywie. Ostre ząbki przejeżdżają po przedramieniu Cortezówny, pozostawiając płytkie, długie rany. Nie jest to nic poważnego, ale wygląda nieciekawie i z pewnością boli.
@Neirin Vaughn, pozostawiony sam sobie Decydujesz się na wykorzystanie eliksiru spokoju - i słusznie, bowiem krew prawdopodobnie tylko rozjuszyłaby niespokojnego smoka. Stworzenie przygląda ci się uważnie, machając ogonem na wszystkie strony. Zainteresowany i ostrożny, potrzebuje nieco więcej czasu niż pozostałe smoki, aby pozwolić sobie na podejście bliżej. W końcu nawet zjada zaserwowany mu owoc, szorstkim językiem mocno przesuwając po dłoni Puchona. Chwilę jeszcze wącha, szuka czegoś więcej... i eliksir zaczyna działać! Smok uspokaja się, kładzie obok chłopaka i pozerkuje na niego z zadowoleniem. Jeśli zechcesz go teraz pogłaskać, z pewnością nic nie stanie na twojej drodze!
@Aiden Nic'Illeathian i Cissi Aiden wpada na świetny pomysł, wykorzystując nietypowy owoc. Mało kto zwrócił uwagę na duriana, zaś twój smok wydaje się tym zachwycony. Chętnie zajada, pozwala też przy tym na większe zbliżenie - jest bardzo pozytywnie i łagodnie nastawiony. Nieufnie tylko pozerkuje na Cissi, ale niebezpieczeństwu zapobiega podejście @Leonardo O. Vin-Eurico. Asystent nie pozwala Puchonce zbliżyć się do smoka i całe szczęście, bowiem byłoby to stanowczo zbyt ryzykowne.
Swann początkowo pilnie obserwował poczynania wszystkich uczestników lekcji, jednak po chwili zaczepił go jeden z pracowników rezerwatu. Jak się okazało, niedaleko pojawiło się spore zamieszanie z młodą smoczą matką - cała placówka zerwała się na nogi i doszło do kilku zniszczeń. Dopiero teraz dało się poczuć w powietrzu charakterystyczny zapach spalenizny, który nie zwiastował niczego dobrego. - Najwyraźniej musimy skrócić naszą wycieczkę - poinformował Ajax, zwołując do siebie ekipę. Poprosił każdego o uprzątnięcie stanowisk i zabranie swoich rzeczy. Taka to już praca - nigdy nie wiesz, co może się wydarzyć!
/Ze względu na nieobecność prowadzącego, lekcja zostaje zakończona na tym etapie. Zt dla wszystkich!/
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Poproszenie wuja o zezwolenie na zgłoszenie się po przydział do grupy pracującej w sektorze stworzeń ogniolubnych i zajmującej się stricte smokami było stosunkowo łatwe. O wiele trudniej było przekonać go do tego pomysłu i poprzeć go racjonalnymi argumentami, które stary Shercliffe uznałby za wystarczające... Jakkolwiek często pobłażano jej w sprawach związanych z rezerwatem, tak teraz jej prośba została potraktowana w sposób bardzo, cóż, rygorystyczny. Ostatecznie nie było innego sposobu, jak tylko oficjalnie przyznać się do zakupienia bardzo rzadkiego okazu, którym było jej jajo feniksa. Jak się okazało - był to strzał w dziesiątkę. Dziewczyna nie tylko otrzymała upragnioną posadę, ale przeszła również szereg szkoleń, mających ją przygotować do interkacji ze zwierzętami powiązanymi z ogniem. Przygotowano dla niej także specjalnie odizolowany, płonący "inkubator", w którym spoczęło niewyklute jeszcze pisklę. W ten sposób mogła doglądać zarówno młodych smoków, jak i swojego prywatnego pupila, nie zaniedbując żadnego okazu. Tego dnia, tak jak zwykle zresztą, Ślizgonka weszła do chaty odziana w specjalistyczny strój oraz rękawice ze skóry węża morskiego, które otrzymała od Perpetuy. Miała przy sobie porcję eliksiru wiggenowego, a przed przystąpieniem do pracy - zgodnie z procedurą - zażyła także porcję wywaru chroniącego przed ogniem i w pełnej gotowości przystąpiła do rutynowych zadań. Sprawdziła temperaturę pomieszczeń oraz samych smoczych jaj i zanotowała wszystko w specjalnym formularzu, który następnie przekazała opiekunowi smoków. Później przyszła kolej karmienia młodych, które wyjątkowo łapczywie pożerały przyniesione przez nią paski mięsa. Niektóre z nich zaczęły nawet walczyć o pożywienie, czego nie omieszkała zanotować w rubryce z uwagami; mogło to oznaczać zwiększone zapotrzebowanie na pokarm, wywołane wzrostem, a to z kolei wymagało rozpisania nowej diety oraz zmiany wielkości przysługujących im porcji. Zważyła je więc i zmierzyła, dokładnie opisując każdego przydzielonego jej delikwenta. Na koniec uprzątnęła chatę i poukładała cały asortyment w szafkach, by nikt nie zarzucił jej nieróbstwa nim udała się do zabezpieczonej sekcji, w której spoczywał nienarodzony jeszcze, ptasi okaz. Keyira wyjęła swoje notatki, które sporządziła w trakcie ostatnich kilku tygodni, odkąd jajo trafiło do rezerwatu. Feniksy były stworzeniami stosunkowo rzadkimi, ale o dorosłych osobnikach znalazła dosyć sporo informacji. O czym się nie pisało, to właśnie o fazie samego wykluwania, które zdarzało się jeszcze rzadziej biorąc pod uwagę, że stworzenia te po narodzinach zyskiwały nieśmiertelność. Tych danych było naprawdę niewiele i dziewczyna siłą rzeczy była skazana na stosowanie metody prób i błędów. Chociaż jak dotąd, poza stale płonącym w "gnieździe" ogniem, pisklę nie wymagało ani specjalnej opieki, ani też szczególnego zaangażowanie ze strony jego właścicielki. Tak więc studentka monitorowała po prostu temperaturę, wielkość okazu kryjącego się pod skorupką oraz ewentualne zmiany zachodzące w strukturze jaja. Właśnie odkładała notes wraz z ołówkiem do torby, kiedy miała miejsce pierwsza, poważniejsza anomalia w tym zakresie. Shercliffe najpierw usłyszała dziwny trzask, na który od razu poderwała głowę. Utkwiła zaniepokojone spojrzenie w jaju i zrobiła krok ku gniazdu, by lepiej przyjrzeć się zagrzebanemu do połowy w rozgrzanych do czerwoności węglach skarbowi. Na jej oczach jajo gwałtownie drgnęło, a na bladoróżowej skorupie pojawiła się siatka pęknięć. Dziewczyna pośpiesznie nasunęła na dłonie rękawice chroniące przed ogniem i już miała sięgnąć po ognistą pisankę, kiedy kolor skorupy się zmienił. Najpierw przybrał kolor zbliżony do wściekłej fuksji, by sekundę później przejść w czerwień. Jajo znów podskoczyło, powstrzymując Keyirę przed wzięciem go na ręce. Ślizgonka cofnęła się, gdy pęknięcia przybrały barwę sinego fioletu. Siatka szram podzieliła się na mniejsze, a sam okaz zaczął dziwnie drżeć, jak gdyby jajko gotowało się od środka. To wystarczyło, by dziewczyna odskoczyła do tyłu z zamiarem wycofania się poza ewentualną strefę rażenia, ale było już za późno. W tej samej chwili jajo uniosło się i eksplodowało niebieskim ogniem. Studentka zdołała jedynie obrócić się plecami do źródła wybuchu, ale siła uderzenia zwaliła ją z nóg. Zdołała jedynie zarejestrować podniesiony w następnej sekundzie alarm i ludzkie wrzaski, nim zorientowała się, że dochodzą z jej własnego gardła. Ból, który zalazł ją nagle gwałtowną falą, niedługo później odebrał jej przytomność.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Poranek rozpoczął wyjątkowo leniwie, bo najbliższe zajęcia miał rozpocząć dopiero po południu, co było dość dziwne, jako że zazwyczaj były one w godzinach porannych. Mimo to nie narzekał, gdy leniwie, niczym kot, rozsiadł się wygodnie w jednej z kanap w salonie, przeglądając ogłoszenia, które udało mu się ukradkiem dorwać podczas pobytu w Dolinie Godryka. Raz po raz Lowell marszczył brwi, zauważając, że coś jest jednak nie tak - klątwy ciągle wpływały na życie mieszkańców Wielkiej Brytanii, nie dając ani chwili wytchnienia. Raz po raz działy się kolejne tragedie, jakie to przysporzyły czarodziejskiej społeczności (i nie tylko) nadmierną ilość problemów. Nie inaczej było z tym, co udało mu się odczytać - na wybiegu młodych smoków jeden z pracowników spowodował ich rozwścieczenie poprzez starożytną magię okalającą oczy czerwonością, w związku z czym te postanowiły się wydostać i zacząć niemałą rozróbę na terenach nieopodal zagrody. Idealnie, tego właśnie potrzebował - nie bez powodu wepchnął kolejną ilość przesłodkiej owsianki do własnej gęby, by następnie przygotować się do tej jakże ekscytującej wyprawy, ściągając przy okazji kumpla do tego całego przedsięwzięcia, podając milion argumentów, dlaczego powinni się tym zająć. Może nie było kolorowo, ale czuł się znacznie lepiej - miał zatem nadzieję, że misja będzie sukcesywna niezależnie od tego, jakim idiotą byłby podczas próby uspokojenia małej gadziny. Trzask teleportacji towarzyszył mu gładko, a gdy zauważył Kaina, lekko się do niego uśmiechnął i przybił sztamę na przywitanie. - Dawaj, będzie dobrze! Chyba. - lekkie zwątpienie przeszyło jego ton głosu, gdy samemu przedostawał się przez kolejne źdźbła trawy, kiedy mgliste otoczenie znacząco utrudniało przedzieranie się przez kolejne tereny. - To co, jak myślisz, jakie jest prawdopodobieństwo, że coś nas zje, jak... o. - wyciągnął jedną z czekoladowych żab, które miał ukryte głęboko w torbie, by następnie chwycić słodycz i ją całkiem porządnie ugryźć, wpychając ostatecznie do buzi. - Jak ja zjadłem tę żabę? Eeej, słyszałeś o Wilfredzie Elphicku? Typ podobno był tak wytrzymały, że był pierwszym czarodziejem ugodzonym przez buchorożca... Porąbany. - skwitował, gdy odwrócił papier, by co nieco więcej się na ten temat dowiedzieć. Samemu miał rdzeń z serca tego stworzenia. A z czasem wybieg młodych smoków stawał się bardziej widoczny i zauważalny, wraz z całym harmiderem, który był powiązany z działaniem klątw.
Stanowisko rzeczoznawcy miało wiele zalet, do których z pewnością należał również czas pracy wyznaczony wyłącznie wymiarem zleconych zadań. Biuro nie wymagało „odsiedzenia” ośmiogodzinnej normy w budynku banku, a że przed weekendem zgarnął kilka teczek do mieszkania, mógł sobie darować poniedziałkowe rozmowy z goblinami. W piątek przeprowadził pełną diagnostykę znajdujących się w gabinecie przedmiotów, więc pozostało mu wyłącznie wypełnianie raportów i odpowiednich rubryk w formularzach wyceny. Miał zamiar zając się tym od samego rana, ale właśnie wtedy otrzymał wiadomość od Felinusa, a że opieka nad smokami wydawała mu się zajęciem ciekawszym od papierologii, odłożył robotę na później. Działanie pradawnych klątw dawało się we znaki wszystkim angielskim czarodziejom, a chociaż można by rzec, że przypadłość dotykająca Theo wcale nie był aż tak upierdliwa, tak chłopak i tak miał już dosyć. Niemożność skorzystania z teleportacji czy świstoklików sprawiała, że wszędzie musiał drałować pieszo. Oczywiście miało to swoje plusy, przynajmniej miał szansę popracować nad własną kondycję, ale marnował zdecydowanie więcej czasu na podróże. Cóż, przynajmniej zabrał ze sobą czekoladowe żaby, toteż otworzył jedno z pudełek. Nie dbał o uciekającą łakoć. Chciał sobie jedynie umilić spacer jakąś pasjonującą lekturą, co nie do końca mu się udało. Niestety trafił bowiem ponownie starą mateczkę Hubbard, która zwabiała do siebie zwierzynę tylko po to, by zagłodzić ją na śmierć. - Ah, nie zdążyłem ci powiedzieć, że magiczne stworzenia zwykle za mną nie przepadają, ale no… nie mogłem sobie darować ujrzenia na własne oczy małych smoków. – Przyznał kumplowi uczciwie, że niezbyt rozsądnie dobrał sobie kompana. – No nie wiem. Może przeżyjemy, o ile nie będą to dzieciątka Rogogona Węgierskiego. – Skrzywił się na samą myśl o tej agresywnej bestii i teraz sam zaczął się zamartwiać, bo przecież Felinus nie powiedział mu, o jakim majestatycznym gatunku mowa dokładnie. – Ale czekaj… świadomie dał się ugodzić rogiem czy to był przypadek? Bo jak to pierwsze, to mamy do czynienia z kolejnym świtem. – Dopytał o czarodzieja uwiecznionego na zdobytej przez hogwarckiego asystenta karcie, a wtedy przypomniał sobie o swojej, co skwitował donośnym westchnięciem. – Ty… a ja znowu trafiłem tę sadystyczną babę, która głodziła zwierzęta. Mateczka Hubbard mnie prześladuje. – Pokręcił ze zrezygnowaniem głową, krocząc tuż za Lowellem. Wreszcie mogli dojrzeć na horyzoncie kontury wybiegu dla młodych smoków, a ten widok w niewielkim stopniu poprawił mu nastrój, nawet jeśli wkradła się przy tym nuta stresu, a i serce zabiło znacznie szybciej niż zwykle.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Samemu nie musiał aż nadto siedzieć w Hogwarcie - jedynie wtedy, gdy miał dyżury, kartkówki mógł sobie zabrać do sprawdzenia do domu, więc wcale nie było tak źle. Pomijając bezsprzeczną konieczność opieki nad każdą krnąbrną duszą, która rozwali sedes, by następnie umówić się z nią [deską] na randkę podczas sprzątania kibla. Idealny scenariusz, na pewno chciał takie dzieciaki szkolić, ale nie miał wyjścia. Pewnie sami kiedyś tacy byli, tylko teraz zauważał w sumie, jak takie zachowanie mocno utrudnia życie. Nie tylko uczniom, którzy muszą odbębnić swoje, ale także profesorom załamującym ręce nad następną generacją przyszłych, dorosłych czarodziejów. No normalnie dramat, czasami nie wiadomo, czy w ogóle coś z tego wyrośnie. Jakby wewnętrzne drożdże się psuły czy coś. Samemu jakoś nie narzekał aż tak na klątwę, bo ostatnimi czasy działała mniej, co go poniekąd dziwiło. Za każdym razem, jak wychodził do ludzi, ta postanawiała odkryć dosłownie wszystko, byleby zrobić z niego jakiegoś fana widocznego negliżu. Na szczęście tego sprawnie unikał, w związku z czym mógł oddać się w pełni wyznaczonej robocie, choć ona również wynikała z tego, że klątwy dotykały każdego mieszkańca Wielkiej Brytanii. No mogło być jednak gorzej - samemu nie wyobrażał sobie zapierdzielać z buta dosłownie wszędzie, choć jazdę samochodem uwielbiał - choć ceny paliwa zdawały się wyjebać gdzieś daleko w przestrzeń międzykosmiczną. - Spoko, za mną też nie przepadają, więc będzie albo zabawnie, albo tragicznie. - machnął na to ręką, ale oczywiście narzucił na własne ubranie odpowiednie zaklęcia - Absorptio i Protego - by nie musieć liczyć się z poważniejszymi konsekwencjami. - Jak myślisz, na takie by zadziałało Petrificus Totalus? Czy niespecjalnie? - zastanowił się, bo ta kwestia naprawdę wpadła mu do głowy i być może nie musieliby się szarpać ze smokiem, jeżeli zdołaliby go jakoś ładnie ogłuszyć. Mimo to nie wiedział, na kogo trafią, bo nikt mu nie powiedział. Ot, zlecenie nagłe i niespodziewane wręcz. - Nie wiem, ale chyba... nie? Wiesz, rogi tych zwierząt prawie zawsze eksplodują w przypadku kontaktu cielesnego. - zastanowił się, patrząc na kartę Wilfreda. - Ale wygląda na to, że przeżył atak. Chyba jakiś niezniszczalny był, przecież rogi tych zwierząt są ogromne. - widoczne zmarszczenie brwi przeszyło jego fasadę twarzy. - Ej, jak chcesz, to się zamienię. Za tego typa, bo nie jest mi potrzebny. - zaproponował, gdy zbliżali się do wybiegu, a samemu już pochłaniał kolejną kartę, na której to widniał wizerunek Letici Somnolens. - Och. Proszę, oto kolejna wiedźma, tym razem zazdrosna o królewską córkę, która zmusiła ją do nakłucia palca na wrzeciono. To było w jakiejś mugolskiej baśni, co nie? - zapytał się, choć nie wymagał odpowiedzi. Z czasem ich oczom ukazało się smoczątko... norweskiego kolczastego. Lowell zastygł na krótki moment, przyglądając się jego łuskom, bo o ile był to rzadki gatunek, o tyle był również niebezpieczny. - Ej, stary... chyba będziemy mieli problem. - wziął głębszy wdech, trzymając różdżkę w gotowości. - Norweski kolczasty, w wieku od jednego do trzech miesięcy potrafi ziać ogniem, a jego ugryzienie jest toksyczne... - skrzywił się znacząco, dojadając czekoladową żabę, bo o ile zwierzę na razie reagowało spokojnie, tak nie chciało mu się patrzeć na gnijące potencjalnie tkanki i spaloną skórę.
Nie wytrzymałby chyba nerwowo podczas asystentury w Hogwarcie, bo o ile i w tym przypadku można było mówić o zadaniowym wymiarze pracy, a w konsekwencji możliwością stosunkowo swobodnego dysponowania własnym czasem, tak zdecydowanie nie miał cierpliwości do dzieci. Lubił je, wszak niegdyś nawet często pomagał swoim ciotkom w ogarnięciu ich mugolskich pociech, ale czym innym było takie doraźne, maksymalnie kilkugodzinne wsparcie, a czym innym konieczność obcowania z rozbestwionymi smykami na co dzień. Mimo wszystko cenił sobie spokój, dlatego znacznie lepiej pracowało mu się z magicznymi artefaktami, które podobnie jak i uczniowie mogły coś zniszczyć, ale przynajmniej nie biegały po bankowych korytarzach, wrzeszcząc w niebogłosy. Jeżeli zaś mowa o klątwach, nie miał pojęcia z jaką zmaga się jego puchoński kumpel, ale usłyszane od innych znajomych historie przekonywały go, że nie trafił wcale najgorzej. Tęsknił cholernie za teleportacją i świstoklikami, ale wolał chyba przejść się gdzieś pieszo niż narzekać na stawające w ogniu ubrania albo co gorsza, paskudną łysinę. O nie, gdyby stracił swoją czuprynę, byłby pewnie pierwszym pacjentem w kolejce na długiej liście swojej kuzynki. Inna rzecz, że powinien chyba przemyśleć zakup samochodu lub motocykla, bo rzeczywiście powoli nie wyrabiał z tymi wszystkimi podróżami. Nie miał jednak pojęcia w co celować. Może nowy model Turnova? - Wspaniały duet, nie ma co. Masz wykupioną jakąś polisę na życie? – Zakpił, uważnie przypatrując się jednak poczynaniom Lowella, a że z zaklęć nie był taką dupą jak z uzdrawiania, szybko wyłapał charakterystyczny ruch nadgarstka, domyślając się jakich czarów użył chłopak. Mądrze. Nic więc dziwnego, że zaraz poszedł w jego ślady, narzucając Absorptio i Protego również na własne ubrania. – Hmm, wiesz co… Na zaklęciach to może się i znam, ale nie mogę tego samego powiedzieć o smokach. Podobno są odporne na większość przejawów magii, ale z drugiej strony… może małe osobniki będą bardziej podatne na taki atak? W razie potrzeby możemy próbować. – Nie satysfakcjonowała go jego własna odpowiedź, ale nie zamierzał w tak poważnej sprawie kłamać. Musieli polegać na metodzie prób i błędów. – O cholera… no to faktycznie typ miał sporo szczęścia. – Wtrącił a propos niejakiego Wilfreda, a zaraz uśmiechnął się szerzej na propozycje wymiany, bo niepotrzebne mu było przecież duble. – Pewnie, że chcę. Wolę gościa, który przeżył starcie z buchorożcem niż babsztyla, który się nad stworzeniami znęcał. – Przyjął ofertę, ale zanim oddał koledze swoją kartę, doczytał jeszcze krótką notkę o mateczce Hubbard, wedle której wiedźma żyła w średniowieczu, miała białe włosy i nie poznano jej statusu krwi. Nic nowego, szczątkowe informacje. Z miłą chęcią przekazał więc staruchę Feliemu, a potem wziął się za rozpakowanie kolejnego pudełka. Tym razem przed jego oczami ukazała się o wiele ciekawsza sylwetka. Olbrzym o imieniu Goliat, który wedle zawartego na karcie życiorysu dowodził innymi gigantami podczas bitew z Izraelitami. - Ej, no! Czekaj… To była… Śpiąca Królewna! A wiesz, że podobno w prawdziwej wersji historia kończyła się nie wybudzającym pocałunkiem, ale gwałtem? Zmienili ją później, żeby nie gorszyć dzieci. – Nie zdawał sobie sprawy z tego, że Lowell wcale nie oczekiwał od niego odpowiedzi, ale nawet jeśli odczytałby retoryczny wydźwięk jego pytanie, prawdopodobnie i tak zechciałby się podzielić tą jakże interesującą ploteczką. Problem w tym, że chwilę później zobaczył z jakim smoczątkiem przyjdzie im się zmierzyć. Nie znał się może zbytnio na magicznych stworzeniach, ale akurat o tych majestatycznych, latających stworach wiedział wystarczająco, by nie mieć wątpliwości, że mają do czynienia z Norweskim Kolaczastym. – Lepiej módlmy się, żeby pozostał taki spokojniutki do samego końca… Obawiam się, że ten Petrificus Totalus jednak zda się na niewiele ze zderzeniu z jego twardymi łuskami. – Nie powinien może na głos wypowiadać tak pesymistycznych scenariuszy, ale wolał postawić sprawę jasno. Zamilknął zresztą po tym na dłużej, zastanawiając się, jakich zaklęć mogliby użyć, gdyby jednak mały smok nie zapałał do nich sympatią. Niewidzialny mur wydawał się całkiem sensownym rozwiązaniem.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Sam był łagodny niczym baranek w stosunku do dzieci. Serio. Wkurzenie go i wyrwanie ze stanu spokoju zdawało się być tym samym niemożliwym osiągnięciem, co już dawno próbował przetestować chociażby Eskil. I choć ten zdawał się paplać w nieskończoność, i choć ten co chwilę rozpoczynał jakiś nowy temat, Lowell po prostu stał i go słuchał, wdając się w dyskusję. Sam nie wiedział, z czego to wynika, ale w sumie ludzie przestali go denerwować od momentu, gdy naprawdę zaczął się nimi interesować. Przejawiał to, co przejawiać powinien już znacznie wcześniej - nawet jeżeli czuł się momentami źle i chciał wymiotować - zawsze starał się podchodzić ze zrozumieniem i szacunkiem. Bo co ma zrobić na to, że ktoś nie potrafi zachować ciszy na dłużej niż piętnaście sekund? No właśnie. W sumie taka klątwa miała też swoje plusy, bo Theo mógł poprawić własną kondycję poprzez ciągłe przemierzanie gdziekolwiek albo pieszo, albo Błędnym Rycerzem. I choć czas ten był wyobrażalnie długi, o tyle jednak mogło to wpłynąć na ogólną sprawność fizyczną. Czyli w sumie chłopak trafił na taką klątwę, która nie pozwalała mu nabrać tej negatywnej wagi wynikającej z odkładania się tkanki tłuszczowej w ciele. W sumie... jakby na to spojrzeć bardziej logicznie, układ ten był całkiem niezły. O ile nie zamierzał sobie kupić magicznego pojazdu, bo wtedy jednak koncepcja znajdującej się nad nim klątwy mogła zniknąć siną w dal. Samemu miał do odebrania jeszcze z naprawy Turnova, ale tego nie zrobił. - Niestety nie. Gdybym wcześniej to zrobił, zapewne do końca swojego życia mógłbym się kąpać w galeonach niczym Skwerus McKwacz. - prychnął z widocznym rozbawieniem, nie zagłębiając się w szczegóły. Takie firmy to prędzej by na nim straciły, aniżeli zyskały - koniec końców musiałby dostać odszkodowanie za ponad trzydzieści najróżniejszych urazów, w tym niektóre zahaczające o te poważne. Kątem oka zauważył, że były Puchon rzucił tę samą wiązankę zaklęć, co on własną różdżką. - W razie potrzeby, w innej jakoś chyba nie będzie trzeba... chyba. - wziął głębszy wdech. Dobra, musiał się skupić, bo jeżeli cokolwiek by się stało tu i teraz, przez chłopaka zostałby złojony po dupie tak, że nie mógłby na niej usiąść przez następne dwa lata - a tego jednak nie chciał. - Tak, mało kto w sumie... przeżyłby coś takiego. - zastanowił się, bo karta nie dawała żadnych informacji dotyczących bezpośrednio tego, gdzie dokładnie ten został ugodzony. - No i zajebiście, interesy z tobą to czysta przyjemność. - zgodził się na taki układ, a chwilę później w dłoni znalazła się karta z babsztylem głodzącym niewinne stworzenia. Ach, nie ma to jak zapach okrutnych rzeczy o poranku. - Czemu mnie to nie dziwi? - uśmiechnął się szerzej, bo wiedział, że pierwotne wersje tych wszystkich baśni zakrawały właśnie o gwałty, ucinanie kończyn, egzekucje oraz liczne morderstwa. W sam raz, by zasnąć, będąc przytulonym do poduszki. - Żeby nie gorszyć? Prędzej po to, żeby te mogły spać po nocach, a nie budziły rodziców, bo miały koszmary. - trudno było się powstrzymać przed szerszym wyszczerzem, bo co jak co, ale ten los go na razie nie dotyczył. Inaczej - genów nigdzie by nie zapodał, więc w sumie pozostawał uwolniony od brzdąców i bękartów na lewo. Nie żeby go to jakoś kręciło. Smok spojrzał na nich zaintrygowany, wyszczerzając lekko zęby, na co nie wiedział, jak dokładnie zareagować. - Ta... chyba tak... - przetarł oczy, próbując się skupić na tym, jak zaprowadzić małe gadziątko na wybieg. - Ej, a może zrobimy tak, że postawimy taki mur, który będzie dla niego ścieżką? Nie będzie mógł nigdzie iść, więc uda się w kierunku zagrody. Co ty na to? - wpadł nagle i pstryknął palcami, bo ten sposób wydawał mu się być co najmniej zajebisty. Bez ryzyka, bez łapania, bez pierdzielenia się, że coś pójdzie nie tak - chyba, bo zawsze mogło się to zmienić.
Od kilku lat mieszkał sam, więc niewykluczone, że po prostu zdążył się już przyzwyczaić do ciszy i spokoju, którą niewątpliwie zburzyłyby wszędobylskie dzieciaki. Problem w obcowaniu z młodszymi osobami polegał jednak nie tylko na konieczności znoszenia chaosu i harmidru, ale i umiejętności komunikowania się z nimi w odpowiedni sposób, co osobiście nie zawsze mu wychodziło. Podziwiał więc wszystkich pracujących w Hogwarcie nauczycieli i asystentów, bo nie był pewien, czy potrafiłby dostosować swoją narrację tak, by nauczyć chociażby pierwszorocznych czegokolwiek sensownego. Magia była na tyle złożoną i skomplikowaną sztukę, że niekiedy trudno było przetłumaczyć jej tajniki nawet dorosłemu osobnikowi, a co dopiero jedenastoletnim świeżynkom. Wolał sobie nie wyobrażać jak poradziłby sobie w roli członka grona pedagogicznego, podobnie jak i wolał nie myśleć o towarzyszącej mu klątwie. Praca nad formą ewidentnie była czymś dobrym, ale powiedzmy sobie szczerze, nie był spasionym kanapowcem, żeby musieć na nią narzekać. Nigdy nie miał problemów z odkładającą się tkanką tłuszczową, a jeśli już chciał cokolwiek zmienić w swojej aparycji, to raczej zbudować trochę mięśni, bo na ten moment miał wrażenie, że silniejszy wiatr mógłby go zdmuchnąć. Życie. - Galeonów nigdy za wiele. – Wzruszył bezwiednie ramionami, nie kontynuując jednak tematu ubezpieczeń, który w porównaniu ze spotkaniem ze smokiem aż raził swoim nudnym tonem. – Nie martwy się lepiej na zapas. Zobaczymy, co się wydarzy. – Starał się również uspokoić swojego kumpla, ale nie wybrzmiał chyba zbyt wiarygodnie, skoro sam stresował się spotkaniem z niby niedorosłą, ale nadal groźną bestyjką. Strach mieszał się jednak z podekscytowaniem, bo przecież od początku nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa zachwycał się tymi stworzeniami, nawet jeśli nie opieka nad magicznymi stworzeniami nie była jego konikiem. – A może to po prostu historia wyssana z palca? – Zagadnął a propos bohaterskiego starcia z buchorożcem, bo kronikarze z pewnością wypisywali w swoich dziełach wiele bzdur. Niektóre dementowane były dopiero po dłuższym czasie. – Dzięki. Również liczę na dalszą i owocną współpracę. – Dodał zaraz z uśmiechem, kiedy wymienili się już kartami. Zerknął raz jeszcze na tył tej z Goliatem, dowiadując się że olbrzym podczas jeden z bitew zginął z rąk niejakiego Dawida, a potem schował obie karty do kieszeni kurtki. Podniósł głowę, obdarowując Lowella jednym z tych spojrzeń mówiących „co złego, to nie ja”, a chwilę później parsknął śmiechem, z opóźnieniem zdając sobie sprawę z tego, że jego słowa mogły wybrzmieć niefortunnie. – Masz rację. Słabo to ująłem. W każdym razie… chętnie poczytałbym kiedyś te baśnie w ich pierwotnych wersjach. – Przyznał nieco zakłopotany, bo czy przypadkiem źle to o nim nie świadczyło? No cóż… takie szokujące historie po prostu przyciągały ludzką uwagę. Otwierał już usta, żeby rozwinąć myśl, kiedy jego oczom rzuciły się ostre, smocze zębiska, na których widok zapomniał języka w gębie. - No to nieźle. – Wymownym ruchem głowy próbował nakierować wzrok Feliego na te niebezpieczne kły, nie będąc pewnym czy chłopak zdołał je dostrzec. Kąciki jego ust uniosły się za to wyżej, gdy były Puchon postanowił podzielić się z nim swoim planem. Zabawne, że pomyśleli dokładnie w tym samym momencie pomyśleli o tożsamym zaklęciu, tyle że o innej metodzie jego wykorzystania. – Masz na myśl czar Accenure? Moglibyśmy spróbować, ale musielibyśmy działać szybko i synchronicznie... – Mruknął zamyślony, kalkulując na chłodno czy mają jakiekolwiek szanse na osiągnięcie oczekiwanego rezultatu. – Za jednym machnięciem różdżką jesteśmy w stanie stworzyć niewielki fragment ściany, może o szerokości dwóch, może trzech metrów. Musielibyśmy rzucać zaklęcie z obu stron w tym samym momencie, sukcesywnie przemieszczając się coraz bliżej zagrody. – Sam scenariusz brzmiał pięknie, toteż zdecydował się go uszczegółowić. Niestety jego realizacja nie należała wcale do najłatwiejszych. – Tyle, że jest jeden mały mankament. Jeżeli nam się nie uda, to ten mały może się wkurwić. – Nie omieszkał o nim wspomnieć, krzywiąc się przy tym lekko, ale tak czy inaczej czekał na decyzję kolegi, który mimo wszystko o magicznych zwierzętach wiedział prawdopodobnie wiedział od niego wiele więcej.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Samemu mieszkał sam od ponad roku i wcześniej musiał dzielić dormitorium z innymi studentami. Osobiście wolał ciszę, ale hałas przestał mu przeszkadzać wraz z kolejnymi miesiącami spędzonymi wśród ludzi. Po prostu nie widział sensu, by się denerwować z tak błahego powodu - dzieci dorastają, stają się mniej głośne, by wkroczyć tym samym w dorosłość, być może bez problemów, jakie to on miał na początku własnej kariery. Nauka dzieciaków natomiast opierała się na prawidłowym przekazie wiedzy w sposób interesujący i zachęcający do podejmowania się tej aktywności. Jeżeli nauczyciel przynudza, to... no cóż. Nikt nie chce się go słuchać. A jeżeli opowiada z pasją o rzeczach, które go interesują, to jednak zmienia się wydźwięk całej scenerii. Samemu wyglądał w sumie... jak wyglądał. Ćwiczyć ćwiczył, choć ostatnio mniej. Blady był, ale pozostawało to ciut mniej widoczne względem tego, co miało miejsce parę dni temu. Ogólnie wyglądało na to, że wychodzi na prostą - czysto teoretycznie. - A to prawda. Pieniądze szczęścia nie dają - dopiero ich wydawanie sprawia radość. - prychnął z lekkim rozbawieniem, bo to była najprawdziwsza prawda i z tym raczej nikt nie zamierzał walczyć. Też, dzięki pieniądzom można przecież usprawnić leczenie i powrót do zdrowia, co w przypadku osób mniej zamożnych wcale takie proste nie jest. - Wiesz, nie jestem fanem podchodzenia całkowicie na yolo... - pokręcił głową. Gdyby ciągle tak podchodził, to zapewne by go tutaj nie było, a kreacja z Perpetówki ziściłaby się, bo leżałby pięć metrów pod ziemią w jakimś ładnym garniaku, pozwalając na to, by robaki zżerały jego gnijące powoli tkanki. Na samą myśl robiło mu się niedobrze. - Kto wie, ile z tych rzeczy jest prawdą, a ile opowieścią dla dzieciaków, by w to uwierzyły. - wzruszywszy ramionami, tak naprawdę nie wiedzieli, z czym mieli do czynienia. Prawda? Może kłamstwo ubrane w piękne ubrania? Nie mieli pojęcia, a świat wbrew pozorom nie był jawny. Wiele rzeczy umykało im pod nosami i tego nawet nie wiedzieli - bo po prostu nie mieli prawa wiedzieć. Na kolejne słowa jedynie kiwnął głową, ostatecznie akceptując babuszkę, która torturowała zwierzęta. Przypominało mu to Luizjanę, gdy zaatakował kojota poprzez czarną magię, a potem łatwo powiązał fakty i pewien tatuaż. Na krótki moment zrobiło mu się wyjątkowo niedobrze wewnątrz. Pierwotne wersje baśni mogły być dramatyczne, ale tym się jakoś nie przejmował, skoro przecież prawda prędzej czy później by wyszła na jaw. - To co, wspólne czytanie i dzielenie się wrażeniami z nowych, dramatycznych i krwawych opowieści bajkowych? - zaśmiał się głośniej, przytykając na chwilę własne usta dłonią, bo co jak co, ale sobie to wyobraził. Dwóch dorosłych mężczyzn czytający sobie na dobranockę krwiożercze opowieści z lat przeszłych, przeznaczone na rynek... no cóż. Dziwny. - Jest co najmniej zajebiście i nie zamierzam się z tym kryć. - pokręciwszy głową, spojrzał na istotę, która najwidoczniej trochę się stresowała nieproszonymi gośćmi. Pozostawało mieć nadzieję, że to jakoś poprowadzą w odpowiednim kierunku, bo nigdy nie czuł się dobrze w towarzystwie czegoś, co nie dość, że może ziać ogniem, to jeszcze przy okazji może ujebać do śmierci. Westchnąwszy ciężko, kontynuował. - Tak, tak, właśnie to zaklęcie. Chyba że masz jakiś inny pomysł, ale kompletnie nie wziąłem ze sobą żadnej przekąski, a przyprowadzenie jego matki... byłoby bardziej ryzykowne. - uśmiechnął się na samą myśl. - To by dało rady, kwestia odpowiedniego zgrania, jak właśnie mówisz. Nawet nie tyle, bo jeżeli wcześniej stworzymy taki tor, to łatwiej będzie kontrolować tego małego... smoka. - odsunął się, gdy ten zionął przy kichnięciu ogniem, by przypadkiem nie stać się kimś potrzebującym pierwszej pomocy. - Myślę, że w każdym przypadku się wkurwi... chyba. - skrzywiwszy się, nie mieli innego wyjścia, jak po prostu spróbować. - Dobra, dajemy. Synchronicznie, na raz-dwa-trzy? Najwyżej będziemy spierdalać w podskokach... - pokręcił głową, będąc gotowym do akcji.
Mechanika:
Oboje rzucamy sobie kostką literką na koordynację, synchronizację i co tam jeszcze jest potrzebne. Za każde 15pkt z Zaklęć obowiązuje jeden przerzut.
A, B - nie tak to powinno wyglądać, ewidentnie! Twoje ruchy są tak opóźnione, jakbyś miał do czynienia ze sobą w przypadku bycia warzywem. Musisz się bardziej postarać, bo smoczek zaczyna się wściekać!
C - w pewnym momencie zaklęcie nie działa i Twój mur kończy żywot w pewnym miejscu, gdy okazuje się, że zwierzątko po prostu poszło sobie inną trasą, mając w dupie to, co chcieliście zrobić.
D, E - idzie Ci całkiem nieźle, wręcz doskonale! Do tego stwarzasz tyle przestrzeni, że smoczy kumpel jakoś się nie denerwuje specjalnie, w związku z czym możesz kontynuować dalszą przygodę.
F - norweski kolczasty się trochę denerwuje, posyłając falę widocznego ognia w Twoim kierunku, która sprawnie odbiła się od ściany. Całe szczęście! Może się trochę odsuń? Atmosfera robi się gorąca, gdy okazuje się, że w sumie to część trawy uległa podpaleniu.
G, H - znajdujesz się tak blisko malca, że ten o mało co nie dziabie Cię w rękę, wykorzystując ten moment nieuwagi. Ostre zęby mijają Twoją skórę o milimetr, serce przyspiesza, a samemu wykonujesz tak szybki unik, że o mało co się na dupę nie wywracasz.
I, J - kto by pomyślał, że jest z Ciebie taki spec? No, gdyby nie to, że zwierzak się zatrzymał, nie wiedząc, co począć na ten krótki moment. Dopiero się odlagował po czasie, idąc w wyznaczonym przez Ciebie kierunku.
Niewykluczone, że była to wyłącznie kwestia przyzwyczajenia i nabrania wprawy, a on po prostu obawiał się tego, co nieznane. Lubił nieraz pobawić się z małoletnimi kuzynami, ale jakoś nigdy nie miał wśród nich posłuchu. Musiałby zapewne popracować nad wyrobieniem sobie autorytetu i odsunąć na bok nawyki nabyte podczas pracy w banku Gringotta. Jednym z nich, który z pewnością utrudniałby kontakt z dzieciakami, było nazbyt częste uciekanie się do skomplikowanej, fachowej terminologii. Niektórych słów nie rozumieli nawet dorośli, a takie brzdąca najprawdopodobniej patrzyłyby na niego jak na jakiegoś przybysza z kosmosu. Nie skomentował aparycji kumpla na głos, ale już przy przywitaniu zauważył, że wygląda znacznie lepiej niż ostatnim razem. Bladość jego skóry nie raziła po oczach tak jak wtedy, co oznaczało, że chyba udało mu się wykorzystać zwolnienie lekarskie i czas następujący po nim we właściwy sposób, a i lepiej zadbał o swoje zdrowie. Rad był z tego powodu, bo przy opiece nad małym smoczątkiem nie chciałby mieć u boku mdlejącego kompana. - Gorzej jeśli nie ma się czasu, żeby je wydawać. – Akurat on wtrącił dość poważnie. Daleko mu było od śmiechu, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że za wiele czasu poświęca ostatnio zawodowym obowiązkom. Nie to, żeby nie miał chwili na zrobienie zakupów, ale już na przemyślenie tych większych, jak chociażby Turnova, nie miał kompletnie sił. Mówi się, że kto z kim przystaje, takim się staje, a on chyba za bardzo wdawał się w George’a, nie mogąc sobie odpuścić kilkugodzinnego ślęczenia nad przydzielonymi mu artefaktami. Na szczęście, nie powrócił jednak jeszcze do wlewania w siebie hektolitrów kawy i palenia liści raptuśnika kosztem regeneracyjnego snu. Póki co zafascynowanie pracą udawało mu się utrzymać w kłopotliwych, ale nadal rozsądnych granicach. – Niby przezorny zawsze ubezpieczony, a jakoś o polisę nie zadbałeś. – Wytknął Felkowi żartobliwym tonem, ale w sumie trudno było się z nim nie zgodzić. Może rzeczywiście lepiej było opracować jakiś awaryjny plan. - Mnie nie pytaj. Smokami to się jarałem, ale samego ONMSu uczyłem się tylko po to, by mieć dobrą ocenę na egzaminie i dostać się na kursy aurorskie. Metoda pod tytułem: zakuć, zdać, zapomnieć. – Przywdział na twarz mimikę przekazującą mniej więcej tyle, co „cóż więcej mogę ci powiedzieć”, ale i tak próbował wytężyć swoją mózgownicę, by przypomnieć sobie jak najwięcej informacji o Norweskim Kolczastym ze szkolnych podręczników. Tylko czy taka wiedza byłaby wystarczająca? Targnęły nim wątpliwości, które i tak nie miały najmniejszego znaczenia, skoro pamięć zawodziła. Wyglądało na to, że muszą polegać na własnej intuicji. - Brzmi jak Opowieści z Krypty, tyle że jeszcze bardziej popieprzone. – Skwitował pomysł kumpla, chociaż jego wyobraźnia także spłatała mu figla. W sumie… przeczytanie kilku takich wiekopomnych dzieł i omówienie na wizbooku najbardziej pikantnych fragmentów mogło okazać się zabawnym doświadczeniem. Pokręcił głową ze zrezygnowaniem, obdarowując zarazem Lowella pobłażliwym spojrzeniem, mimo że wiedział że w istocie chłopak wcale nie podchodzi do całej sytuacji tak beztrosko. – Nie no. Nie mam nic poza żabami, a gdyby zaczął ganiać po całym wybiegu za czekoladką, to mielibyśmy raczej większy problem. – Westchnął głośno, oddalając się kilka kroków od smoczego dziecka, które przy kichnięciu zionęło groźnie płomieniem. – Gdybyś sprowadził tutaj jego matkę, to uwierz że byłbym pierwszym, który pośle cię do Munga. Na oddział magipsychiatrii, rzecz jasna. – Pozwolił sobie na ten przyjacielski przytyk, ale nie ciągnął niepotrzebnie żartu, w pełni koncentrując się na wymyślonym na poczekaniu planu. – Byleśmy sami się w ten mur nie wpieprzyli, skoro nie będziemy go widzieć. – Znów przypomniał o potencjalnych wadach tej taktyki, ale w końcu odpuścił, nie mając tak naprawdę innego wyjścia. – Taa… im dłużej tu siedzimy, tym bardziej wrogo łypie na nas tymi swoimi ślepiami. Musimy próbować. – Nie kłócił się z Felkiem, wiedząc że nie ma w zanadrzu żadnej rozsądniejszej strategii. Uniósł do góry kciuk na znak, że jest gotowy, ale… kiedy Lowell zaczął odliczać, zapatrzył się na smoczy, zielony pysk i niestety zareagował z niemałym opóźnieniem, tworząc fragment ściany w wyjątkowo niefortunnym miejscu, bo tuż przed człapiącym niezdarnie smoczątkiem. Stworzenie zderzyło się łbem z niewidzialną przeszkodą, a po chwilowym szoku, zmarszczyło łuski na czole, zerkając niebezpiecznie w jego kierunku. Dzieciak chyba trochę się wściekł. – Szlag by to… sorry, zamyśliłem się. Odczekajmy chwilę, żeby go bardziej nie wkurzyć i spróbujmy raz jeszcze, ok? – Przeprosił za ten moment nieuwagi, po czym zaproponował, że naprawi swój błąd po tym, jak ich podopieczny zapomni o nieprzyjemnym spotkaniu z niewidzialnym murem.
Z takiej zaawansowanej terminologii korzystał sobie Lowell, gdy jednak chciał kogoś czegoś nauczyć. Mimo to przy najmłodszych starał się ją dostosowywać w taki sposób, by nie przeszkadzała w większym, bardziej odczuwalnym spektrum trwania lekcji. Ot, musiał je dostosowywać do każdego z roczników, jako że różnice były zauważalne i dostrzegał je z każdym kolejnym dniem pracy jako asystent. Może był tylko asystentem, ale za to mógł z tego wyciągnąć znacznie więcej wniosków niż podczas prowadzenia spotkań Laboratorium Medycznego. W sumie to by był poniekąd zabawny widok - czysto teoretycznie. W przypadku omdlenia stanowiłby idealną przekąskę, z czym raczej nie byłby w stanie walczyć, bo nie miałby w sumie jak. Na szczęście nie umierał, na szczęście nie mdlał, w związku z czym mogli przejść do działania bez najmniejszej krzty zastanowienia. No dobra, prawie, bo jednak jeszcze nie wyzdrowiał w pełni. - Czas jest. Zależy, jak go rozdysponujesz. - w sumie była to prawda, a kwestia tego, jak zawód pochłonął mu wolne chwile, a do tego ten cały remont, którego tykał jak najmniej, bo nie chciał przypadkiem się przesilić, udowodniły, jak wiele stracił czasu. Jak wiele rzeczy przeminęło, jak z łatwością oddał się działaniu eliksirów czuwania. Nadal odczuwał ich brak w organizmie, nadal chciał do nich powrócić, niemniej jednak trzymał się w miejscu i nie pozwalał na to, by umysł jakoś na to wszystko wpłynął. Nie teraz. - Serio, nikomu by się to nie opłacało, za dużo razy by mi musieli horrendalne kwoty wypłacać! - podniósł obronnie ręce, jakoby stawiając się w świetle tego dobrego, który dba o interesy innych. - O, moja ulubiona metoda, też ją często praktykuję. - uśmiechnął się szerzej, bo o ile jednak większość rzeczy starał się zapamiętać, o tyle jednak nie zawsze było to możliwe. Umysł, który i tak musi przetwarzać sporo informacji, nie ma miejsca na tak... niepotrzebne dane. Ich wyrzucenie zatem jest optymalnym sposobem zachowania czystego umysłu, a im mniej człowiek wie, tym lepiej śpi. - Kto powiedział, że nie będzie popieprzone? - w sumie była to prawda. Jakoś porzucali tę fasadę masek, po prostu oddając się dyskusji, a kwestie baśniowych rzeczy wydawały się być warte przeczytania ich oryginalnych wersji, na bazie których powstały łagodniejsze odpowiedniki. - W sumie nie wiem, czy przypadkiem by się tym nie otruł. Wiesz... one mają dostosowane żołądki do trawienia mięsa, a nie czekolady. - to w sumie jak z innymi zwierzętami, ale w sumie nawet nie wiedzieli, czy jednak by to zaszkodziło. Mimo to lepiej było uniknąć tragedii w postaci ganiania za smokiem po całej Dolinie Godryka, bo ten akurat uparł się na brązową żabę. - Idealnie, ale nie wiem, czy farmakologicznie by uleczyli takie zjebanie umysłowe. Pewnych rzeczy nie da się naprawić. - prychnął z widocznym rozbawieniem, bo jednak nikt nie wynalazł lekarstwa na głupotę, a nie kojarzył, by akurat psychotropy działały właśnie w tym kierunku. - Mur działa jednostronnie, więc... w sumie mamy możliwość uspokojenia takiego stworzenia. Jeszcze myślałem nad jedną rzeczą, ale byłaby ona zbyt ryzykowna... - nie był uzdrowicielem, ale nie bez powodu Whitehorn dała mu możliwość korzystania z pewnego zaklęcia. Ale czy zadziałałoby ono na smoka? No właśnie nie podejrzewał. Wyrzuciwszy ten pomysł z głowy, kontynuował. - Pewnie jesteśmy dla niego idealnym żarciem, więc w sumie... - między miłością a nienawiścią jest cienka granica. Może smoczek tak naprawdę ich kochał i chciał zjeść? Ta wizja również była na swój sposób urocza. Jego Accenure było wręcz perfekcyjne, bo zostało ustawione w idealnej odległości, by tym samym zapewnić odpowiednią dozę bezpieczeństwa. W tym przypadku jednak to Theo miał problem, bo postawił barierę za blisko stworzenia, które niespecjalnie było z tego powodu zadowolone, być może szykując się do potencjalnego plunięcia ogniem. Idealnie rzec by się chciało. - Jasne, nie ma problemu. Szkoda by było, gdyby nas zaatakował... jak szybko potrafisz spierdalać? - wyszczerzył się, powoli poruszając nadgarstkiem, w którym to znajdowała się różdżka, by jeszcze raz - gdy smok się uspokoił, a błąd został poniekąd naprawiony - postawić kolejny mur, dzięki któremu zaprowadzenie go do wybiegu było jeszcze łatwiejsze.