To ciche miejsce, w którym wysoce zakazane jest jakiekolwiek hałasowanie, stanowi dom Znikaczy. Te małe, złote ptaszki o długich i wąskich dziobach, oraz błyszczących jak kamienie szlachetne oczach, zamieszkują pobliskie drzewa. Nigdy nie wiesz, czy w momencie, gdy akurat udasz się tutaj, nie spotkasz gromadki Znikaczy, postanawiającej polatać dookoła Ciebie. A widok ten jest niesamowity, bowiem jak powszechnie wiadomo, to jedne z najszybszych ptaków na świecie.
Uwaga! Wchodzisz tu na własną odpowiedzialność! Kostki, które tu wyrzucisz mogą ci dać bardzo duży potencjał magiczny, niesamowite przedmioty itp. Jednak możesz też zachorować na nieznaną chorobę, poważnie się poranić lub stracić dużo pieniędzy. Zanim rzucisz kostką, upewnij się, że znasz zasady wynikające z rzutu.
1 - Na pomoście przysiada malutki, niebieski ptaszek. Nie wydaje żadnych dźwięków, a wyłącznie uważanie Ci się przygląda. Kiedy się oddalasz, ten leci za tobą, próbując wylądować na twoim ramieniu. Wygląda na to, że ten Memortek jest oswojony. Zapewne należał do jakiegoś czarodzieja, ale ich drogi się rozeszły. Teraz ten mały ptaszek za nic nie chce Cię opuścić. Wygląda na to, że zdobyłeś nowe zwierzątko domowe. 2 - Jest piękny dzień, a ty z wielkim zainteresowaniem oglądasz latające dookoła Ciebie ptaki. Może powinieneś być bardziej uważny, albo nie powierzać takiej wiary w konstrukcje umieszczone w tym rezerwacie. Most wcale nie jest taki stabilny, a ty stajesz na desce, która nagle się obrywa. Wpadasz w dziurę po samo udo. Twoja noga jest potwornie poraniona i pełna drzazg. Lepiej będzie, jeśli po tej wycieczce odwiedzisz kogoś, kto zna się na magii leczniczej (musisz rozegrać wątek leczenia skaleczeń z kimś kto ma przynajmniej 10 punktów z magii leczniczej lub w przypadku gdy posiadasz więcej niż 15 punktów uleczyć się samodzielnie). 3 - Jeden ze znikaczy, który wylądował nieopodal Ciebie, miał w dziobie jakiś błyszczący przedmiot. Zaciekawiło Cię to na tyle, że postanowiłeś rzucić ptakowi dowolne jedzenie, jakie miałeś przy sobie, tak by ten puścił, to co trzymał. Rzuć raz jeszcze kostką, by dowiedzieć się, co właśnie zdobyłeś!
Rzuty:
parzysta - Był to mały, jedwabny woreczek. Kiedy go otworzyłeś, momentalnie poczułeś trudny do opisania strach. Bez cienia wahania odrzuciłeś woreczek i uciekłeś z miejsca zdarzenia. Dopiero później uświadomiłeś sobie, że straciłeś okazję aby zdobyć Kadzidło Trwogi. nieparzysta - Zdobyczą znikacza okazał się być naszyjnik. I to nie byle jaki, bowiem syreni. To przedmiot, który można wykorzystać tylko trzy razy, ale zmusza drugiego rozmówcę do powiedzenia prawdy. Lepiej dobrze zastanów się jak użyjesz swój syreni naszyjnik.
4 - Niedawno musiał tutaj przebywać jakiś miłośnik eliksirów, albo po prostu dzieciaki z sąsiedztwa zasadziły tą małą pułapkę. Dłońmi oparłeś sie o barierkę, nie zauważając tam wcześniej rozlanego płynu. Choć szybko cofnąłeś dłoń, gdy tylko wyczułeś tajemniczą ciecz, dla Ciebie było już za późno! Okazało się, że ktoś zostawił tam kilka kropli mocnego eliksiru bujnego owłosienia. Pierw włosy zaczynają Ci wyrastać na dłoniach, ale jako, że była to naprawdę mocna dawka, owłosienie bujnie występuje na całych twoich rękach, zakrawając o tors i szyję. Niezbyt wyjściowo się prezentujesz, a efekty znikną dopiero po paru godzinach (po pięciu twoich postach). 5 - Próbowałeś znaleźć gniazda znikaczy, gdy wśród bogatej roślinności, dostrzegasz krzew, który wyjątkowo odróżnia się na tle pozostałych. Intryguje Cię na tyle, że postanawiasz zerwać kilka gałązek. Są to liście Oprylaka, magicznego narkotyku. Nie jest to jednak roślina, o której uczą w szkole. Aby móc rozpoznać tą roślinę i następnie ją użyć, sprzedać lub podarować, musisz mieć 15 punktów z Zielarstwa. Jeśli nie masz - wystarczy, że znajdziesz takową osobę, a ona wskaże Ci, czym jest twoje ziele. Co z nią zrobisz - zależy od Ciebie. 6 - Leśniczy usłyszał hałas, o który to właśnie Ciebie oskarżył. Bez względu na to, czy rzeczywiście z kimś głośno rozmawiałeś, czy to osoby, które były tu przed tobą, to ty musisz zapłacić karę. Na nic twoje tłumaczenia. Wycieczka ta będzie kosztować Cię dodatkowe 50 galeonów. Konsekwencji tej możesz uniknąć wyłącznie jeśli posiadasz umiejętność hipnozy, bądź masz minimum 1/4 krwi wili, co za tym idzie, potrafisz wpłynąć na decyzję leśniczego.
To nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz jak Moment wyskakuje ze swoich ciuchów w takim pośpiechu. Niekoniecznie w celu zaimponowania swoim kolegom z wycieczki, którym nota bene wcale nie spieszyło się z pomocą. - Musisz mieć strasznie niskie wymagania, skoro nazywasz to striptizem. - Rzucił, wcale się doń nie odwracając. Jak zdążył zauważyć w tym całym podnieceniu, Jack miał na głowie nieco innych adoratorów. Za striptizy się płaci, a dotykać nie wolno! Chciał rzucić jeszcze jakąś uwagę na temat zmiany gaci, jednak powstrzymał się czując na sobie i tak już wystarczająco bolesne kąśliwości. Szczęściem Neirin w niedługim czasie powrócił z niebytu, który go pochłonął i pomógł mu pozbyć się problemu. Tylko czy tak postępuje się na onms? Znęca się nad żabą? Skrzywił się widząc jak ropuch zamienia się w ruchliwy, czarny kopczyk samodestrukcji. Ciężko było jej współczuć, po tym jak samemu zostało się uwolnionym od małych stópek mrowiego wojska. Dla pewności jeszcze wytrzepał ze swojej szaty piach i przetarł ostatni raz kark, zanim wstał z pomocą Neirina. Pośrednio, bo coś ostatnio nie najlepiej u rudzielca z kondycją. Jakieś kontuzje się utrzymywały? Zdaje się, że oboje ze śligonem mieli problem z poruszaniem się. W ogóle był zaskoczony, że mimo szpitala, nie opuścił lekcji ONMS. Zerknął w stronę Mefisto. Nie prędko odbierając odeń pudełko. - Mantykora? Tak. Jak przestanie mnie słuchać, to zawsze będę mógł kogoś dźgnąć nią w oko. - Albo inną cześć ciała. Spojrzał do środka i porównał ze swoją starą różdżką. Wielu wymagań nie miał, byleby łatwo można ją zmieścić w rękawie, albo w kieszeni. Mogłaby być nawet długości długopisu. - Posłałeś go do sklepu? - Zerknął w kierunku Neirina zaskoczony, kiedy zielony oddalił się kawałek. Od kiedy to jego kółeczko znajomości tak się rozszerzyło? Sądził, że rudzielec sam to załatwi. Ewentualnie pójdą do miasta razem. Tak czy inaczej różdżka tylko delikatnie się rozgrzała, kiedy Moment wziął ją w dłonie. Nie parzyła, nie uciekała. Nie syczała jak ta stara... Przyjemnie się ją dzierżyło w dłoni. Może to sprawa tego samego rozmiaru? Zdążył się doń już przyzwyczaić. - Wydaje się w porządku. - Jest też minimalna szansa, że ugryzie kogoś zanim przykładem tej starej wyląduje w krzakach. - Dzięki. Zainteresowanie znikaczami stracił dość dawno, zatem teraz - już ubrany - ignorując dalsze uzupełnianie notatek, słuchał bełkotu jaki popłynął z ust Mefisto. Wyglądało jakby poza znajomością rozwinął z Neirinem także wspólny język. Oboje brzmieli teraz równie niezrozumiale. Z tą różnicą, że u Puchona ten stan przychodził naturalnie. - Jesteście głodni? - Że na takie tematy was wzięło? Sam nabrał ochoty na jakiegoś owoca jeśli już poruszyli ten temat. Jednak znając życie pewnie źle się to dla niego skończy. Ilość katastrof jaka może na niego spaść za sprawą konsumpcji roślin z nieznanego, magicznego lasu, nie imała się wartości tego posunięcia. Niemniej, ciekaw czy w lesie znajduje się coś jadalnego mimowolnie zaczął rozglądać się dookoła, ruszając wolno przed siebie aby dogonić grupę i nie zostawiać Neirina zbyt mocno z tyłu.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Spotkanie po drodze Ezry było dla Bridget nie lada niespodzianką, którą przyjęła z szerokim uśmiechem na ustach i z ogromnymi pokładami optymizmu. Nie umknęło jej uwadze to, że ostatnimi czasy chodził nieco przybity i o ile starała się nie zaczepiać go zbyt często, żeby się przypadkiem nie narzucać czy też nie psuć mu dodatkowo humoru swoimi próbami poprawienia tak, tak teraz aż nie mogła się nie zatrzymać. Biła od niego trochę inna energia, może sam też chciał po prostu z kimś pogadać - jakoś tak wyszło, że początkowy small talk przerodził się w całkiem wartką, ciekawą rozmowę, na tyle absorbującą, że obojgu wypadła z głowy zbiórka na wycieczkę... Dziewczyna bardzo chciała wybrać się z profesorem Swannem do Doliny Godryka. Co prawda bywała w niej dość często - może nieco rzadziej odkąd Lotta postanowiła porzucić macierzyństwo dla smoków, lecz samego rezerwatu Shercliffe'ów jeszcze nie miała okazji zwiedzić. Podobno tereny, które wchodziły w jego obręb, były dość niebezpieczne, w związku z czym wolała nie zapuszczać się w nie samodzielnie. Jednak pod nadzorem kogoś takiego jak nauczyciel Opieki, czemu nie? Szkoda tylko, że nie wyrobili się czasowo na tego nieszczęsnego świstoklika... Gdy przybyli na miejsce zbiórki, okazało się, że nikogo tam już nie było poza nową asystentką nauczyciela. Prawdopodobnie czuwała, aby każdy zainteresowany trafił dokładnie tam, gdzie miały odbywać się zajęcia. Wytłumaczyła im wszystko, a w następnej kolejności Bridget zdała się na Ezrę, który chwycił jej dłoń... I nie puścił jej jeszcze przez chwilę, gdy wylądowali w Dolinie Godryka. Bridget jakoś tak po prostu pozwoliła, by ich ręce pozostały splecione, a kiedy zreflektował się, jej buzię oblał rumieniec. No tak, chyba nie wypadało... Dość ciężko było jej skupić się na samym zadaniu, wypisywanie informacji o znikaczach w momencie, gdy jej głowa pełna była myśli o czymś innym, było niezwykle trudne. - Możesz spróbować - stwierdziła z uśmiechem, mówiąc półgłosem, po czym postarała się skupić na zadaniu. Było jej jednak bardzo ciężko, ponieważ Ezra zaczął strasznie bełkotać. - Co? - zapytała w pierwszej chwili, nie rozumiejąc jego wypowiedzi. On sam wyglądał na trochę zaskoczonego, a potem zaczął mówić o zaliczeniu jej... Zdumienie malujące się na twarzy dziewczyny było ogromne, a oczy urosły jej do rozmiarów galeona, po czym wybuchnęła śmiechem. - O rany, Ezra, chyba jesteśmy kwita po naszej ostatniej rozmowie - stwierdziła, ledwo tłumiąc wybuchy chichotu. Przechadzka po lesie może byłaby przyjemniejsza, gdyby nie fakt, że podczas jej trwania Bridget poczuła, że coś łazi jej po plecach. Myślała, że to coś nieszkodliwego, lecz gdy tylko jej ręka powędrowała w kierunku karku, szybko stało się jasne, że nie był to zbłąkany listek... - MERLINIE, CO TO - wrzasnęła i zaczęła skakać w kółko, strząsając i strzepując z siebie to, czymkolwiek było owe monstrum. - Chyba mnie coś ugryzło, auć! Profesorze! - biadoliła, omacując opuszkami palców obolałą, piekącą skórę.
Pierwsza kostka: 2 Druga kostka: 5 + nieparzysta :( Ostateczna ilość informacji: 4 (+2 z kuferka, 26 punktów)
- Pięć punktów dla Ravenclaw - nagrodził @Melusine O. Pennifold, bo obiecał sobie, że to zrobi. Fakt faktem odpowiedzi spodziewał się prostej, ale bardziej jasnej... I ostatecznie otrzymał ją, od jeszcze innej osoby. - I dziesięć dla Hufflepuffu. Pan Vaughn chyba nie będzie miał problemu z pierwszym zadaniem... Nie sądził, żeby z zapisaniem kilku faktów był wielki problem. Jak się okazało, samo przemierzanie lasu było już wyzwaniem dla uczestników wycieczki - co chwilę tylko Ajax odwracał się, aby chłodnym spojrzeniem obrzucić grupę spóźnialskich, gadatliwych uczniów. Rzucali na siebie zaklęcia, wpadali w mrowiska, dawali się złapać chochlikom kornwalijskim... Merlinie, był nianią w przedszkolu, czy jak? Nie odzywał się jednak zbędnie, przystając jedynie na chwilę, aby sprawdzić czy @Bridget Hudson nie umrze na tym odludziu. ("Panno Hudson, w menażerii nie ma żadnych pająków? Pani wiedza jest w tym temacie zerowa?") Nikomu nic nie było, a to najbardziej się dla nauczyciela liczyło. Ostatecznie dotarli na Most Znikaczy, z którego widok na zagajnik był prawdziwie magiczny. Tam też Swann zebrał wszystkie notesy. - Obserwacja, moi drodzy. Obserwacja. - Odchrząknął znowu, opierając się o barierkę i rozglądając czujnym spojrzeniem. - Te niesamowite ptaki mają swoją kolonię właśnie tutaj, a jeśli nam się poszczęści... Uda nam się zaobserwować ich lot. Mam też trochę specjalnej karmy, o ile tylko komuś uda się zbliżyć. Swann przystanął nieco z boku, w milczeniu sprawdzając na szybko prace wycieczkowiczów. Jednocześnie pozerkiwał co chwilę, sprawdzając czy wszystko w porządku, a także czy jakieś znikacze postanowią się zaprezentować.
Co do poprzedniego etapu - 15pkt dla Slytherinu za 9 informacji Mefisto, 10pkt dla Slythu za 7 informacji @Enzo Zaccaria, 10pkt dla Hufflepuffu za 7 informacji @Neirin Vaughn, 5pkt dla Ravenclaw za 6 informacji @Melusine O. Pennifold, 5pkt dla Slytherinu za 6 informacji @Emily Rowle.
A kostki na ten etap są prościutkie. Przerzut za każde 10 pkt z ONMS. Można wybrać tę opcję, która najbardziej się podoba.
Kostki:
1 - oj, chyba nie masz podejścia do zwierząt. Znikacze przemykają szybko, byleby tylko nie udało ci się ich dostrzec - nie chcą się zbliżyć nawet wtedy, kiedy zachęcasz je karmą od Swanna. Najwyraźniej nie jest ci dane zaprzyjaźnienie się z tymi stworzonkami... 2 - wiesz, w czym ptaki są najlepsze? W pozostawianiu tych mało eleganckich śladów... Taka mała bomba spada prosto na twoje ramię, zostawiając trwałą plamę na materiale ubrania, które masz na sobie. To powinno pachnieć aż tak nieładnie? 3 - niewielka grupka znikaczy postanowiła polatać właśnie obok ciebie! Masz świetną okazję na obserwowanie ptaszków, które chętnie podkradają z twojej dłoni trochę smakołyków. Rzuć kostką raz jeszcze! Parzysty wynik - znikacze kręcą się wokół ciebie jeszcze trochę, ale potem znikają za jednym z drzew i to tyle z obserwacji. Nieparzysty wynik - jeden ptaszek przysiada na twojej dłoni i ani myśli wracać do swojego gniazda - jeśli masz minimum 10 pkt w kuferku z ONMS, możesz zabrać znikacza ze sobą! To się dopiero nazywa ciekawy pupil... (Jeśli nie masz wymaganej ilości punktów, biorąc pod uwagę 2 za uczestnictwo w tej wycieczce, niestety ptaszek zaraz ucieka) 4 - tańce w powietrzu, które prezentują znikacze, są niesamowite. Obserwujesz z fascynacją, ale niestety ptaszki nie chcą się do ciebie zbliżyć. Tylko w jednym momencie dwa z nich przelatują tuż obok, a któryś z nich pozostawia po sobie złote piórko... Możesz zachować je jako pamiątkę, albo sprzedać za 25 galeonów! 5 - Może powinieneś być bardziej uważny, albo nie powierzać takiej wiary w konstrukcje umieszczone w tym rezerwacie. Most wcale nie jest taki stabilny, a ty stajesz na desce, która nagle się obrywa. Wpadasz w dziurę po samo udo... Potrzebujesz czyjejś pomocy w wydostaniu się z tej pułapki. Nic poważnego się nie stało, jedynie trochę się poobijałeś. W łydce znajdziesz kilka drzazg, ale to nic strasznego! 6 - znikacze wyraźnie ci ufają. Dają się nakarmić, latają blisko i nie wydają się zbyt zrażone twoją obecnością. Sprawiedliwie dzielisz karmę pośród tych ptaszków, które do ciebie przylatują - Swann zauważa, że świetnie sobie radzisz. Nagradza cię 5 punktami dla domu.
Bardzo przepraszam za obsuwę czasową... Termin tego etapu do 27 maja! Proszę o napisanie wylosowanej kostki wraz z przerzutami ;)
Byłam pod szczerym wrażeniem, ile słów można wypowiedzieć w tak krótkim czasie. Cherry mówiła jak najęta i ewidentnie była oburzona, moją sugestią co do jej niechęci do zwierząt. Wyjątkowo rozczulające. Miałam wrażenie, że jej podejście do świata jest naprawdę ciekawe. Jakby zawsze chciała być dobra dla wszystkich. Nie na pokaz, tylko tak naprawdę, jakby jej zależało. Było mi to zupełnie obce uczucie. Onms nie traktowałam jako super istotny przedmiot, ale te zajęcia zawsze były przyjemne i dużo luźniejsze od innych. Było sporo kontaktu z naturą i praktyki, co zdecydowanie przemawiało na plus. Stosunek do zwierząt miałam neutralny, ani nie byłam wyjątkową fanką, rozczulającą się nad każdą istotą, ani nie byłam wobec nich szczególnie niechętna. Do kotów miałam natomiast wyjątkową słabość, uwielbiałam to, że mają swój charakter. No i trzeba było przyznać - były naprawdę urocze. - Tak, koty są specyficzne, mają swoich wybrańców - przyznała. Kiedy wydawało mi się, że rozprawiłam się z problemem mrówek i odegrałam się na Fire za jej głupie zaklęcie, nagle zobaczyłam chodzącą po sobie ogromną mrówkę. W takich kwestiach nie byłam zbyt strachliwa, aczkolwiek przyjemne to nie było. Dosyć obrzydliwe. Domyślałam się, że Wisienka obok mnie zaraz zemdleje, więc należało szybko się pozbyć tego ohydztwa. Już miałam dotknąć ją niechętnie i zdjąć to z siebie, ale stwierdziłam, że użyje zaklęcia przenoszącego. - Locomotor - skierowałam różdżkę i na szczęście zakłócenia nie weszły mi w drogę. Już miałam odłożyć stworzenie na ziemie, ale jakoś tak.. ręka powędrowała mi w kierunku Fire i to na jej głowę zrzuciłam mrówkę. No co, przypadki się zdarzają, prawda? - O, na szczęście już nie - wzruszyłam niewinnie ramionami i ruszyłam dalej, ale nagle poczułam, że coś ląduje na mojej szacie. Tym razem nie było to żadne stworzenie, tylko odchody ptaka. No po prostu cudownie. Serio, nie wystarczy mi głupia siostra, los musi karać mnie jeszcze mocniej? Z kolei wokół Cherry zebrało się sporo znikaczy. Widocznie niektórzy mają trochę więcej szczęścia na tej wycieczce...
Westchnęła z rezygnacją, dostrzegając, jak członkowie jej wesołej ferajny znikają jeden po drugim! Zupełnie jakby zmówili się na masową ucieczkę z lekcji Swanna lub jakby ta sama willa ich kusiła. Ruda wywróciła oczyma, następnie opierając dłonie na biodrach i relaksując się, ciesząc wycieczką. Cóż, ich sprawa i ich ewentualne konsekwencje, nie będzie ich przecież wiecznie pilnowała. Na całe szczęście Emily została, kończąc podobnie jak Ness — z nowym pupilem w postaci zabawkowego pająka. Roześmiała się na jej słowa. — Tak, chyba tak. Zobacz, jakie są uroczy. Nazwiesz jakoś swojego? rzuciła z ciekawością, przyglądając się jej egzemplarzowi. Obydwa były puszyste, zabawka rudej miała perłoworóżowy kolor. Drgnęła w miejscu, posyłając jeszcze Rowle krótkie, sympatyczne spojrzenie. Uniosła dłoń, odgarniając kosmyk włosów za ucho. Rozejrzała się dookoła, omiotła bezczelnym spojrzeniem brązowych ślepi pozostałych uczestników zajęć. Zagryzła dolną wargę, zsuwając plecak z ramion i sięgając z niego niewielką butelkę z wodą, napiła się. Starała się zachowywać najciszej, jak potrafiła, nie chcąc spłoszyć ewentualnych stworzeń dookoła. Zdecydowanie lepsze relacje miała Nessa z fauną jak z florą i zawsze to było elementem zachęcającym ją do aktywnego brania udziału w Opiece Nad Magicznym Stworzeniami. Znacznie gorzej prezentowała się sytuacja z zielarstwem. Spomiędzy czerwonych ust uciekło kolejne westchnięcie, gdy zakręcone picie chowała do plecaka i dostrzegła Sanne. Widząc jej niemą prośbę, jedynie uśmiechnęła się pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Miała nadzieję, że z kuzynem wszystko się im ułoży, bo krukonkę bardzo lubiła. Była równie nieprzewidywalna co młoda Lanceleyówna. Podeszła do niej, udając, że cały czas rozmawiały tak, aby nauczyciel nie zauważył jej zniknięcia. —Dopisało Ci szczęście?—rzuciła cicho, zaciekawiona powodem jej oddzielenia się od grupy. Wbrew pozorom rezerwat nie był jednym z najbezpieczniejszych miejsc, wysokie drzewa i krzewy sprawiały, że człowiek z łatwością mógł zgubić orientację. Dziewczyna wyprostowała głowę, skupiając swoją uwagę na słowach profesora, dostrzegając kątem oka także Enzo. Pokręciła z rozbawieniem głową na jego niezadowolony wyraz twarzy, a następnie przyglądając się Melu. Przynajmniej znów byli w komplecie. Idąc za wskazówkami, zamilkła. Oddaliła się nieco, wypatrując i nasłuchując znikaczy. Wiedziała, że są to wyjątkowo płochliwe i delikatne stworzenia. Obeszła jedno z tutejszych drzew dookoła, opierając się ostatecznie o nie plecami — eureka! Dostrzegła niewielkie stado, obserwując jego figle i harce w powietrzu z zaangażowaniem i fascynacją wymalowaną na drobnej, bladej buzi. Były inspirujące, Lanceley mimowolnie zanuciła pod nosem jedną z piosenek, które akurat ostatnio trenowała na skrzypcach. Miała wrażenie, że melodia byłaby dla nich tłem idealnym. W akcie zapomnienia wyciągnęła rękę do przodu — sprawiając tym samym, że stworzonka ją zauważyły. Spłoszone, nieśmiałe wręcz, drgnęły nerwowo w powietrzu, a jednemu z nich wypadło złote piórko, po które dziewczyna się schyliła. Obróciła je delikatnie w dłoniach, uśmiechając się pod nosem do własnych myśli i ponownie opierając się o drzewo. Postała tak jeszcze chwilkę, jednak istot nie było śladu. Wróciła więc z konsternacją wymalowaną na buzi do swoich towarzyszy. Była ciekawa, jak im poszło — może komuś uda się zaczarować Znikacza i mieć nowe zwierzątko? Nie odzywała się jednak, nie chcąc nikomu przeszkadzać. Zamiast tego orzechowe ślepia zlustrowały każdą ze znajomych twarzy po kolei.
Początkowo zajęcia opieki nad magicznymi stworzeniami nie należały do najłatwiejszych. Wydawać się mogło, że Holmes kompletnie nie wie, co tak naprawdę powinna robić, dlatego z trudem złapała równowagę, gdy już pozbyła się swojego problemu i czekała na dalszy przebieg lekcji. Była zaskoczona, że w pierwszej chwili @Jack Moment podziękował jej za wyjaśnienie skinieniem głowy, zaś potem zostało to puszczone w eter, gdy odezwał się profesor. Nie przejmowała się jednak tym, bo parszywy humor nie pozwalał na to, stąd wolała w ciszy i spokoju przejść do kolejnego etapu, by tylko zaszyć się w swoim domu; co się z nią, do Merlina, działo? Nie umiała tego jasno wyjaśnić, stąd zareagowała z niechęcią na polecenie nauczyciela. Ptaki, które mają się do nich zbliżyć? Jeszcze tego brakowały, by któryś się na nią zesrał przyozdobił jej ubranie swymi złotymi odchodami. Wypuściła powietrze ze świstem i sięgnęła smukłymi palcami po karmę, by wyciągnąć dłoń w stronę małych stworzonek, choć nie łudziła się, że jakikolwiek ptaszek przyleci akurat do niej, skoro przypominała w tym momencie Nieśmiałka pod ochroną, aniżeli studentkę, która ma ochotę na kontakt ze Znikaczami. Nim się jednak zorientowała, jeden z przedstawicieli rzadkiego gatunku przyfrunął do niej i usiadł na drobnej dłoni, skubiąc powoli ziarenka karmy. Następny usiadł na ramieni, a drugi latał tak blisko, że nie mogła wyjść z zachwytu względem urokliwości tych stworzonek. Palcem wskazującym przesunęła po główce Znikacza, który spoczął na jej ręce, po czym rozdzieliła ziarenka, by żadnemu czasem nie brakło, skoro dostąpił ją taki zaszczyt.
Kostka: 6
Alise L. Argent
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : dołeczki w policzkach przy uśmiechu, zawsze nosi bransoletkę ze smoczym akcentem i łańcuszek z zawieszką z Irlandzką Koniczynką
Jej opiekuna z Gryffindoru gdzieś wcięło, więc dziewczyna podeszła nieco bliżej profesora Swanna, skupiając się na wykładzie. Nie chciała przeszkadzać innym, więc nie wchodziła w konwersację z pozostałymi uczestnikami. Cieszyła się spacerem, rozglądała uważnie dookoła — kto wie, może dopisze jej szczęście i spotka poza Znikaczami jeszcze jakieś fascynujące, magiczne stworzenie? Zdecydowanie był to jej ulubiony przedmiot. Krukonka poprawiła plecak, zatrzymując się i odchodząc nieco na prawo, stając pod jednym z drzew. Niebieskie oczy Brytyjki nie potrafiły jednak skupiać się na nauczycielu, wędrując spojrzeniem, gdzieś pomiędzy tutejszą florą. Była zaciekawiona, nieco może podekscytowana formą zajęć, którą im wybrał. Gdy skończył, podeszła do niego i wzięła trochę karmy, chcąc zwabić maleńkie, delikatne ptaszki. Sporo o nich czytała, był przesąd, że znalezienie ich Złotego Piórka przynosi szczęście. Do tej pory za barbarzyństwo uważała wykorzystywanie tych niewinnych stworzeń w brutalnych rozgrywkach Quidditcha. Odeszła kawałek od grupki, poszukując ptaszka. Złote błyski pojawiały się dookoła, jednak żaden nie był na tyle odważny, aby do Ali podlecieć i spróbować pysznej karmy, którą wzięła. Buzia dziewczyny nieco posmutniała, a ciche westchnięcie wydobyło się spomiędzy jej warg. Cóż, nie było jej dane zaprzyjaźnić się z nimi najwidoczniej. Z rezygnacją, po odczekaniu jeszcze kilku minut, wróciła do grupy i oddała jedzenie profesorowi, aby zachował je na inną okazję lub dał uczniom, którzy mieli lepszą aurę do zwierząt niż ona. Wsunęła dłonie w kieszenie spodni, kucając gdzieś pod drzewem i przyglądając się innym. Bardzo zazdrościła @Marceline Holmes tak dobrego podejścia do Znikaczy. Musiała być naprawdę dobrą osobą. Alise wierzyła, że zwierzęta przyciąga ludzka dobroć i czyste, pozbawione złych cech serce. Uśmiechnęła się pod nosem, wyjmując z plecaka szkicownik i rysując wizerunek stworzonka, korzystając, że miała na nie dobry widok dzięki koleżance z domu. Rozejrzała się jeszcze, czy może Val wrócił — fana miotlarstwa nigdzie jednak dookoła nie było. Wzruszyła ramionami, mając nadzieję, że nic mu się nie stało i wróciła do sunięcia ołówkiem po kartce. Zawsze była to miła odmiana, szkice w terenie wydawały się jej znacznie lepsze niż te stworzone podczas przesiadywania w bibliotece czy dormitorium.
Cóż, jedynym co go pocieszało, było to, że mimo tego jak bardzo nieprzyjemna była mała przygoda z chochlikami, zdołał zebrać całkiem sporo informacji, co może poskutkować zdobyciem odrobiny punktów dla swojego domu. Świadomość wykonania, swego rodzaju uczniowskiej powinności, sprawiła, że zadrapanie na policzku bolało trochę mniej, a stan, w jakim znalazła się jego koszulka, nie był aż tak irytujący. Zebranie notesów niezmiernie go ucieszyło, bo oznaczało odrobinę nicnierobienia i odpoczynku, a raczej tak by się stało, gdyby nie to, że zaraz po dotarciu do swoją drogą całkiem ładnie wyglądającego, Mostu Znikaczy, Swan uznał za stosowne po raz kolejny obarczyć ich kolejnym, równie ciekawym co poprzednie, zadaniem. Najpierw notowanie, a teraz karmienie ptaków, Włoch naprawdę nie wiedział jakie szaleństwo kierowało nim kiedy zdecydował się wybrać na tę lekcję. Musiał zapamiętać, że wybieranie się na lekcje z Nessą nie kończy się zbyt dobrze, najpierw to idiotyczne miotlarstwo, a teraz karmienie ptaszków. Czy ten dzień mógł być gorszy? Ależ oczywiście, że tak. Otrzymał od nauczyciela małą torebkę z karmą, oczywiście nie miał zamiaru jej użyć, poza tym jego piękny uśmiech pełen entuzjazmu i radości z pewnością skutecznie odstraszał wszystkie stworzonka. Enzo oparł się o balustradę mostka i zapatrzył w dal. Fakt, okoliczności przyrody były bardzo sprzyjające i działały kojąco, tyle że ów dzień nie należał do zbyt szczęśliwych. Kilka chwil po tym, jak oparł się o balustradę, okazało się, że nie wszystkie ptaszki przestraszyły się jego uśmiechu kwaszącego mleko. Nie bał się także "obdarować" Włocha dość orginalnym prezentem, Włoch głośno zaklął, nie zważając na to, czy nauczyciel go usłyszał, musiał wyglądać świetnie, w porwanej i obsranej przez ptaki koszulce. Miał tylko nadzieje, że rudowłosa nie raczy skomentować stanu, w jakim się znalazł. Kostki2
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget została nieco zbita z tropy przez burkliwą odpowiedź nauczyciela. Gdyby wiedziała, z czym miała do czynienia i nie bała się, że faktycznie miałaby się jej stać krzywda, przecież by do niego nie szła, prawda? W menażerii mieli sporo magicznych zwierząt, pająki prawdopodobnie też, jednak dziedzina arachnologii nie leżała w spektrum jej zainteresowań, toteż strach przed nieznanym wcale nie był niedorzeczny. Dowiedziała się, że popiecze i minie, i że to nic groźnego, niemniej jednak jej humor automatycznie się pogorszył. Z pewnością nie spodziewała się takiego zachowania po profesorze Swannie... - Korona by mu z głowy spadła, gdyby użył milszego tonu - rzuciła półgłosem do @Ezra T. Clarke, po czym wywróciła oczami. Kolejne zadanie wcale nie było aż tak wymagające, jak można by się było spodziewać po praktykach nauczyciela do tej pory. Bridget spodziewała się czegoś znacznie bardziej angażującego, jednak biorąc pod uwagę jej szczęście tego dnia i średni nastrój samego Swanna, który z chęcią manifestował przed uczniami, może to i lepiej? Chyba wolała po prostu patrzeć na znikacze... Zajęła sobie miejsce wśród gromadki uczniów, wbijając wzrok w te osobniki, które udało jej się zaobserwować. Była bardzo ciekawa owego lotu znikaczy, którego do tej pory nie miała okazji doświadczyć i las chyba odczytał jej bezgłośne prośby, bowiem coś spłoszyło całe stadko ptaszków, które zaczęły bardzo szybko latać. Widok z pewnością był nie do zapomnienia! Niestety żaden ze znikaczy nie wyrażał chęci, by do Bridget podlecieć i się zaprzyjaźnić, toteż pozostało jej jedynie rozdziawianie buzi i patrzenie z podziwem. U jej stóp spadło jedno piórko - dziewczyna podniosła je i pokazała Krukonowi. - Patrz, ale śliczne! Z pewnością je zachowa.
Powoli dochodziła do siebie po zawale, do którego doprowadziła ją ta sytuacja. Ogarnij się, Emily, to tylko maskotka. A jednak sama świadomość, że kręci się tutaj tyle pająków budziła w niej szczery niepokój i znacznie wyostrzyła czujność. Nie zamierzała z żadnym spotykać się twarzą w twarz. Chyba to nie była duża prośba? No cóż, ta zabawka choć przypominała jej największego wroga, była tylko niewinnym pluszakiem i trzeba było przyznać, że całkiem uroczym. Spojrzała na Nesse z uśmiechem. - Nie mam pojęcia jak. Nie sądziłam, że sprawie sobie kiedyś pluszowego pająka - przewróciła oczami rozbawiona i rozejrzała się po grupie. Cóż, każdy miał tutaj jakieś przygody. Jedni trochę więcej szczęścia, inni mniej. Ona chyba znalazła się w tym szczęśliwszym gronie, bo grupka znikaczy zaczęła obok niej latać. Nie dało się ukryć, były naprawdę piękne i urocze. Niestety nie zabawiły u Emily zbyt długo i zaraz rozleciały się na różne strony. Pewnie chciały znaleźć się z daleka od ludzi. Nic dziwnego, zebrał się tutaj spory tłum, nie trudno było je spłoszyć. Kiedy Enzo do nich dołączył w wyjątkowo nieciekawym stanie, spojrzała na niego kręcąc głową. - Kiedy nawet ptaki tobą gardzą to już smutne - nie mogła się powstrzymać od tego komentarza i poprawiła swoją torbę, podążając za profesorem.
Kostki 3 i nie mam 10 :c
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Cóż, Mefisto raczej luźno podszedł do wskazówek, które otrzymał od Neirina. Był uważny, więc jeśli tylko padło coś o szyszymorze, to o niej pamiętał - rzecz w tym, że oko feniksa pasowało mu znacznie bardziej. Zresztą, nawet nie musiał się nad tym zastanawiać, bo wybierał różdżki mocno intuicyjnie, starając się jak najbardziej naturalnie dobrać idealne rdzenie, drewna i długości. Wyszczerzył się tylko jeszcze bardziej, gdy Vaughn docenił perfekcyjne drewno dla Liama. - Polecam się, ale w granicach przyzwoitości - nie zamierzał zostawać puchońskim chłopcem na posyłki, ale nie chciał też teraz robić z siebie jakiegoś męczennika. Siódmoklasiści zwyczajnie wykorzystali sytuację, że Mefistofeles sam się do Fairwynów wybierał - a raczej, on pozwolił się w ten sposób wykorzystać. Po przeżyciu tego jakże ciekawego doświadczenia, polegającego na szukaniu różdżki dla osób trzecich, nie narzekał. To było z pewnością intrygujące. - Tak - przytaknął krótko, nie tłumacząc wcale o jaką dokładnie sugestię mu chodziło. Nie było tu raczej zbyt wiele złośliwości, a jedynie kilka solidnie pielęgnowanych w zatroskanym umyśle wspomnień. Grzecznie sobie szedł i obserwował, jak Puchon postanawia przetestować swoją nową różdżkę, a ta ulega jego woli, przy okazji ratując zjadanego przez mrówki Momenta. - Dyskutować chcesz co do ust zmieści się mi? - Ciche parsknięcie zwieńczyło niezbyt gramatyczną wypowiedź; ta zaś przerwała postanowienie milczenia. Pokręcił lekko głową na Jacka, niezbyt rozumiejąc jakim cudem ten chłopak był aż tak boleśnie oderwany od rzeczywistości. W tym czasie udało im się już dotrzeć do Mostu Znikaczy, a Swann postawił przed nimi proste i przyjemne zadanie, polegające na zwykłej obserwacji. Nox w milczeniu obserwował tańce złotych kulek, trzymających się od niego nieustannie na bezpieczny dystans. Jedynie raz przeleciały tuż obok niego, znikając za pobliskim drzewem i pozostawiając po sobie tylko złote piórko. - Och, biurko - mruknął, obracając w palcach swoją zdobycz.
C. szczególne : Oparzenia: prawa noga, część nogi lewej, część torsu, wnętrze prawej ręki. Blizny po porażeniu prądem: wewnętrzna część lewej dłoni i przedramienia.
Jak to dobrze ujęte, granice przyzwoitości. Zupełnie, jakby mieszkańcy Pucholandii zamierzali wykorzystywać Noxa, perfidnie przekraczając za każdym razem owe granice. To raczej było droczenie się z nutką przestrogi, acz niezaprzeczalnie przebijało przezeń, jakie zdanie Mefisto ma o rudzielcu. Wszak to jego pomysłem było, aby Ślizgon udał się po różdżki. - Zapamiętam - rzucił neutralnie, mocniej skupiając się na drugiej wypowiedzi studenta. Chociaż "skupiając" to mocno nad wyraz powiedziane, bowiem palnął bez żadnego głębszego pomyślunku: - To raczej Liam powinien sprawdzać. Podobno Puchoni są szczerzy z natury i motta domu, ale miejscami Nei potrafił przesadzić w tej kwestii. Ciężko rzec, czy Helga by to pochwaliła... Ślizgon skupił się chwilę na swoim notatniku, co wykorzystał Moment. Szeptanie nie jest mile widziane w towarzystwie, nie przeszkadzało to jednak chłopakowi odpowiedzieć równie cicho. - Jakbym sam wyszedł poza teren szkoły, wyrzuciliby mnie. Mam miesięczny szlaban - przypomniał, obracając w dłoniach różdżkę. - A sklep był w Dolinie Godryka. Poza tym, co za różnica, kto ją kupił? Póki działa, to chyba nie powinno być problemem - przyjrzał się chwilę kijaszkowi Jacka, zanim pokręcił głową na pytanie o jedzenie. Wysłuchał obojętnie pochwały oraz przemowy nauczyciela, zanim oddał notatnik i wziął trochę karmy dla znikaczy. Odszedł po tym kawałek od grupki, aby obecność większej ilości osób nie onieśmielała ptaszków. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bowiem szybko stworzonka zwróciły uwagę na rudzielca. Fruwały dookoła niego, nie odważyły się jednak dłuższą chwilę usiąść. Neirin cierpliwie czekał z wyciągniętą dłonią, co się opłaciło - jeden ze znikaczy przysiadł na poparzonych palcach, kręcąc łepkiem i oglądając karmę, zanim zaczął ją dziobać. Walijczyk pozwolił mu się najeść, zanim ostrożnie uniósł kciuk i posmyrał ptaszka po piersi. Ten napuszył się lekko i odsunął, nie uciekał jednak, ćwierkając cicho. Wrócił na poprzednie miejsce, jak tylko Nei przestał ruszać palcem. Kolejna próba pogłaskania znikacza zakończyła się sukcesem i Puchon mógł pogładzić go po piórkach. Ostrożnie odwrócił się i wrócił do Jacka oraz Mefisto. - Hej... Patrzcie, jakiego mam ptaszka - powiedział cicho, aby go nie wystraszyć. Znikacz jednak nie wydawał się przerażony. Zamachał skrzydełkami, kiedy stracił równowagę, a potem wszedł głębiej na dłoń Puchona i... posadził tyłek w sam środek kupki ziarna. Normalnie jak kura na grzędzie. Usłyszał, jak Nox komentuje znalezione piórko. - Co łączy kruka i biurko? - Rzucił w eter, przyglądając się znikaczowi.
- Mhm - Odmruknął Neirinowi i nie siląc się na ponownie ubieranie szaty ruszając za wszystkimi aby oddać profesorowi notes. Wiele tam nie było, więc mógłby równie dobrze w ogóle go nie dawać aby nie zabierać człowiekowi cennego czasu. Nie ma co czytać. Jack prędzej opuści to miejsce z jeszcze większą niechęcią do ptactwa, jak w domu. Nienawidził już mew, sów, kur, gołębi... następne miałyby być znikacze? Kolejne urazy na pewno nie wpłyną pozytywnie na zmianę zdania chłopaka co do tychże zwierzaków. Ostrożnie wszedł na purchawe deski zdradliwego mostu i spojrzał w kierunku karmy. Ale co? Ma im rzucać w powietrze? Jak jaskółkom? Wziął kilka ziaren ze sobą i odszedł na bok. Nie uważał faktu, bycia głodnym w środku lasu za coś złego. Zawsze głodniał po wysiłku fizycznym... jakimkolwiek wysiłku. A ten spacer właśnie takim był. Spojrzał w górę, na korony drzew i wystawił wolno dłoń w górę, nie spodziewając się by cokolwiek zechciało doń przylecieć. Bliżej mu było do stracha na wróble, aniżeli gołębnika. Mrużył oczy, starając się zupełnie nie poruszać swoją osobą jak i ubraniem które trzymał. Trwało to może dwie... trzy minuty jak ręka mu zdrętwiała. - Przecież tutaj nic nie... - Marudzenie przerwał mu charakterystyczny plask trafiającej w cel kupy. Spojrzał na siebie, czując jak wzbiera w nim jakaś utajona agresja. Na szczęście dwa głębokie wdechy i wyrzut wszystkich nasionek w powietrze szybko ją rozładował. Nie będzie karmić ptaków! Nie znosił ptaków. Każda mewa dlań była jak upośledzony wróg, czyhający jedynie na moment twojej nieuwagi aby wyrwać Ci kanapkę z rąk. Wyciągnął swoją różdżkę i mruknął cicho zaklęcie. - Chłoszczyć... Niestety nawet po trzech próbach nie zauważył efektu. Chyba się zacięła. Nowa rózga... Z rezygnacją odwrócił się i spojrzał w kierunku Neirina. - Tak. Wszystkie twoje ptaszki są piękne. - Pokiwał głową, czując że opuszcza go cała energia z jaką tutaj przyszedł. Przynajmniej jeden z nich ma radochę. Nie będzie psuł mu zabawy. Wyciągnął jakąś chusteczkę i spróbował zetrzeć gówienko ręcznie. Niby wielkie nie było, ale strasznie śmierdziało. Co te niedorobione kurczaki żrą, że to tak wali? Przynajmniej wierzchnia szata nie ucierpiała... dzięki mrówkom. Eh. - Nie wiem Neirin. Ravenclaw? - Odparł na jego pytanie, zastanawiając się która to już godzina i kiedy będą mogli wrócić do zamku.
Kostka: 2 Chłoszczyć: 3-3-3... i tak bez końca -_-'
Wiśnia potrafiła zaskakiwać! Mało kto spodziewał się aż takiej energii po drobnej Puchonce - ona zaś potrafiła wytrwale nawijać i ani myślała zamknąć się, dopóki nie dostała jawnego sygnału, że powinna. Teraz zatem uparcie trajkotała, jednocześnie ganiąc w duchu samą siebie za zanudzanie ślicznej Ślizgonki swoim jestestwem. Fakt faktem, Heaven sama do niej podeszła, prawda? Cherry nie odważyłaby się zagadać; jej gadulstwo miało granice zarysowane czystym tchórzostwem. Nie chciała wtrącać się w Dearowe waśnie, ale mimowolnie została wrzucona niemal w epicentrum wydarzeń. O ile mogła przemilczeć atak pająka na rudowłosą prefekt, a także oblewanie wodą... o tyle gigantyczna mrówka podbijająca tereny ciała Heaven, to było już zbyt wiele. Eastwood wydusiła z siebie zaskoczony i przestraszony pisk, cofnęła się gwałtownie i wpadła na drzewo, wielkimi oczami obserwując powiększonego zaklęciem potwora, który dodatkowo zaczął latać. - W-wy tak zawsze? - Wymamrotała w końcu, bo milczenie ją dobijało. Przynajmniej ruszyły dalej, dzięki czemu zaraz dotarły do Mostu Znikaczy. Tam Wisienka błyskawicznie się rozproszyła, spojrzenie połyskujących oczu wbijając we fruwające wszędzie ptaszki. Nie bały się jej i zbliżały, a ona chętnie je karmiła, nie powstrzymując łagodnego uśmiechu. A niby zwierzęta jej nie lubiły!
3, ale nie mam 10 pkt z ONMS, także... pozdrawiam samą siebie.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Użeranie się z siostrą nie było może najprzyjemniejsze, ale po tylu latach zdążyła się przyzwyczaić do jej durnych żarcików. Kiedy więc wielka mrówka wylądowała na głowie Fire, Gryfonka z niesmakiem ją z siebie zrzuciła. Nie przejęła się nawet tym, żeby zwierzątko odczarować i tak wesoło ogromny owad podreptał gdzieś w głębię lasu. Nie współczuła spacerowiczom, którzy mieliby na niego wpaść. Nie zamierzała karmić jakichś tam ptaków. Nie przepadała za nimi, nawet jeśli chodzi o sowy to potrafiła tylko niektóre osobniki tolerować. Dlatego już wcześniej zaplanowała sobie, że oddalić się od grupy i usiąść w jakimś cieniu, gdzie mogłaby spokojnie poobserwować towarzystwo. Dawno nie miała okazji przebywać bez towarzystwa na zajęciach i niezmiernie się to Fire podobało. Zatrzymała się trochę przed mostem, który nieco zniechęcał do siebie Gryfonkę przez to, że pod nim zapewne biegła rzeka - nie zamierzała sprawdzać. Przyjęła trochę karmy, żeby udawać, że rzeczywiście ma ochotę pozwolić ptakom się zbliżyć. Usiadła na trawie pod jednym z drzew i westchnęła. Długo jednak spokoju nie mogła zaznać, bo zaraz zjawił się jeden znikacz, który przeleciał nad głową Fire, a później drugi i trzeci. Najwidoczniej nie bały się dziewczyny ani tego, że odruchowo się od nich odganiała. Wtedy dostrzegła, że na szacie Heaven ląduje spora ptasia kupa i parsknęła takim śmiechem, że musiała chyba zwrócić uwagę wszystkich dookoła. Mieli być cicho, ale jak mogła powstrzymać tę szczerą radość? Śmiała się wesoło przez dobrych kilka chwil, aż drobna łezka zabłysnęła w kąciku oczu Fire. Przetarła się lekko rękawem, wciąż patrząc na plamę na szacie Ślizgonki i próbując odzyskać oddech. - Jednak jesteście spoko. - odezwała się do znikaczy, które chyba zaciekawił i zaniepokoił ten głośny wybuch, a także szeroki uśmiech Gryfonki. Po grymasie nie było śladu, kiedy wyciągnęła rękę z karmą do ptaszków. Pierwszy śmiałek nieco skubnął palce dziewczyny, ale ta nie miała już nic przeciwko. Jeśli tylko później ta przetrawiona karma miała znaleźć się na jej siostrze to mogła spędzić przy tym moście cały dzień! Parę ziarenek przekazała również temu ptaszkowi, który na chwilę przysiadł na ramieniu Blaithin.
Kostka: 6
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Przewrócił oczami, kiedy Bridget zaczęła się z niego śmiać - wolał jednak nic nie mówić, żeby nie ściągnąć na siebie jeszcze większego zażenowania. Rzeczywiście byli kwita w kwestii niezręcznych sformułowań. Westchnął, dając jej lekkiego pstryczka w nos, ale uśmiechając się przy tym szeroko. Nie spodziewał się za to, że Bridget wpadnie w atak paniki - zresztą jego zdaniem całkiem uzasadniony. - Buc, zjadł dziczy w zęby, się nie przejmuj - pocieszył ją, przyjaźnie trącając ramieniem. Swann był specyficzną osobą i po prostu trzeba było się do niego przyzwyczaić i słuchać tylko połowicznie. Kolejna część wycieczki okazała się być bardzo przyjemna. W obserwacji znikaczy było coś wyciszającego i zwyczajnie miłego. Tym bardziej, że miał tak doborowe towarzystwo. Ezra chętnie wziął do ręki odrobinę karmy, mając nadzieję, że chociaż jeden zbłąkany ptaszek da się namówić na jedzenie. Odsunął się na dwa kroki od Bridget, żeby nie przeszkadzać dziewczynie, która również próbowała zwabić znikacze. Nie spodziewał się, że ptaki tak chętnie mu zaufają i całą grupką podlecą. Sprawiedliwie starał się dzielić między nimi pokarm, jednocześnie podziwiając ich złote piórka, którymi machały z dużą prędkością. - O, świetna pamiątka będzie - Nawet nie pomyślał o tym, że Puchonka mogła je sprzedać. Chyba zbyt sentymentalny się robił.
nie pamiętam co po drodze było, ale przerzuty wykorzystane i 6 xD /Przepraszam za jakość i długość posta, Bri/
Dolina Godryka była dla niego wyjątkowo łaskawa. Aczkolwiek nie był świadom tego, jakie niebezpieczeństwa tak naprawdę mogą się tutaj na niego czaić. Oczywiście - jakieś plotki słyszał, albowiem nie pozostawał zamknięty na świat, który go otaczał, co nie zmienia faktu, że jego zachowanie w tym momencie było kompletnie nieodpowiedzialne. A może zwyczajnie chciał sprawdzić rezerwy własnego szczęścia, byleby się przekonać, czy aby na pewno to, co mówią sąsiedzi, jest najczystszą, niemożliwą do przezwyciężenia, prawdą? Najbardziej to by się chyba przestraszył ponuraka, albowiem innej opcji co do odczucia tej emocji raczej nie widział. Ewentualnie - mocno się mylił w swoich przekonaniach, ale na razie nie myślał o tym nagminnie, jakoby oddając się spacerowi po Dolinie Godryka - znowu ze swoją lunaballą, którą, o dziwo, nazwał wyjątkowo kreatywnie. Luna po tych tygodniach przyzwyczaiła się do niego na tyle, że bez problemu mógł z nią chodzić o późniejszej porze na spacery, jak również tylko i wyłącznie kryła się za nogami, kiedy to widziała mniej znane dla siebie osoby. Nie, kompletnie nieznane, jeżeli miał być w jakikolwiek sposób szczery. Rzadko kiedy miewał gości w swoim domu, tudzież magiczne stworzenie również nie znało w żaden sposób innych ludzi niźli właśnie Aarona, który ją zgarnął do domu i dał schronienie. A wyłupiaste, urokliwe oczy stworzenia, były tak naprawdę tajną bronią na wcześniejszego wychowanka domu Godryka Gryffindora - mimo iż nie znał się zbytnio na tych stworkach, to i tak postanowił dać nie tylko jej, ale także sobie szansę na opiekę nad czymś nietypowym i rzadko spotykanym. Ludzi w sumie także się oswaja, ale w dość inny sposób, o którym mało kto był świadom. Szedł zatem spokojnie poprzez most, być może za mocno skupiając się na własnych myślach oraz otoczeniu, nie patrząc dokładniej pod nogi. Ptaki, tudzież znikacze, wydawały się być dość nietypowymi, a przede wszystkim uroczymi stworzeniami. Słyszał o tym, że są one zagrożone i nie bez powodu zaklasyfikowane zostały jako najgroźniejsze; nie wynika to wcale z niebezpieczeństwa, jakie niosą (bo w ogóle takiego nie ma, prawda?), a bardziej z tego, że kiedyś były wykorzystywane do gry w Quidditcha. Pomyśleć, że wystarczyła prosta gra na miotłach (w swojej prostocie niezwykle uporczywa w tamtych czasach), aby spowodować, że tych złotych istot będzie o wiele mniej. Westchnął ciężko, przekierowując spokojnie spojrzenie ciemnoniebieskich oczu w stronę dołu, w stronę wysokości, która mogłaby stać się jego koszmarem po nocach, gdyby przypadkiem z tego miejsca właśnie spadł. Nie spodziewał się. W pewnym momencie, kiedy to niezbyt ostrożnie postawił krok, deska załamała się, pozostawiając dziurę. W ruch za tą czynnością poszła właśnie noga - lewa noga, która to utknęła następnie, poharatana i zakrwawiona między szczeliną, a jednocześnie utrapieniem, z którego na chwilę obecną nie mógł się wydostać. Szok z tej sytuacji został doprawiony szczyptą jęku oraz syku, który wynikał z czystego faktu uszkodzenia tkanki oraz wysłania sygnału do mózgu o powstałych zadrapaniach. Zacisnął mocniej zęby, dłoń wylądowała automatycznie na reszcie fundamentów mostu, byleby sobie głowy przez przypadek nie stłuc - znalazł się w dość nieprzyjemnej sytuacji. Błędy własnych działań się potęgowały aż nadto; lunaballa ewidentnie wydawała się być przestraszona tym zrządzeniem losu, ostrożnie się odsuwając na bok, chociaż nie chciała też pozostawać sama. Cholera. Wydobyłoby się z jego ust wyjątkowo nagminnie, wiązanka przekleństw również zechciałaby opuścić krtań poprzez jej drżenie, aczkolwiek się przed tym powstrzymał - zamiast tego, co było trochę nierozsądne, wyciągnął nogę, tym samym skazując ją jeszcze na większe obrażenia. Niedobrze. Chciałby powiedzieć, ale nie mógł, zbyt zaintrygowany stanem własnej, dolnej kończyny. Czyżby to była dla niego swoista powtórka z Magii Leczniczej? Oby nie - co nie zmienia faktu, że ewidentnie został wystawiony na próbę cierpliwości nie tylko co do bólu, ale także dość poważniej sytuacji. Kto by pomyślał, że prosty spacer zakończy się czymś tak paskudnym? Spokojnie, Aaron. Głębsze westchnięcie rozkurczającej się klatki piersiowej wydobyło się z jego ust, kiedy to przeniósł błękitne oczy w stronę ran. Krwawiły. Szybko myśl, O'Connor. Starał się odkopać, choć w tym przypadku stres go odrobinę zżerał - a czasu na rzucanie sekund oraz minut w błoto zbytnio nie miał. Rozcięcia wydobywały z siebie krew - przydałoby się ją zatamować. - Haermorrhagia Iturus. - rzekł, choć z różdżki kompletnie nic się nie wydobyło. Co do jasnej ciasnej? Chciałby powiedzieć, ale jednak się przed tym powstrzymał, czując, jak niefortunnie szkarłatna ciecz spływa z ran, brudząc bez problemów mniej postrzępione kawałki materiału, z którego zostały wykonane spodnie. Jeszcze raz, głęboki wdech, uspokojenie się, które było kluczowe do osiągnięcia celu. Powtórzył zaklęcie - drewniany kijek, poruszony tym razem prawidłowo, zadziałał. - Haermorrhagia Iturus. - tamując płynącą krew; na jak długo? Nie wiedział. Dalsze rzucanie czarów bez konkretnego celu może obrócić się przeciwko niemu. Anomalie zdawały się go dotykać tym razem z największą siłą, a nie miał zamiaru w jakikolwiek sposób sprawdzać tego, ile musi tutaj posiedzieć, aby stracić przytomność. Zacmokał, siedząc tuż obok dziury, do Luny, która niepewnie podeszła - chwycił ją ostrożnie, tym samym decydując się na teleportację, z której był wyjątkowo dobry, choć w dobie zakłóceń również wydawała się być pozbawiona szczypty perfekcjonizmu. Deportował się - do domu.
Zbierając nieopodal rośliny do swojego prywatnego skrawka ogródka w domu rodzinnym, postanowiła, że
chciała spotkać znikacze.
Od dawien dawna te złote, zwinne ptaszki chwytały za serca czarodziejów nieprzeciętnym pięknem swoich kluczy, przecinając powietrze z zawrotną prędkością, pozostawiając za sobą jedynie błyszczącą smugę. Do tej pory Nimue miała okazję usłyszeć o nich jedynie od jednego ze starszych braci, który zetknął się z tymi stworzeniami zagranicą, natomiast -- samej było jej tu wcześniej nie po drodze. Wiecznie zajęta sprawami Ministerstwa lub odwiedzająca florystyczne przybytki bliżej Oakham, czarownica wolała inwestować swój czas w sposób bardziej rozważny niż pałętać się po owianych nawet tak przyjemną sławą miejscach. Zrządzenie losu pozwoliło jej, jednakże, zawitać dzisiaj i tutaj.
Z koszem wypełnionym wszelkiego rodzaju ziołami i korzeniami zebranymi na polanie nieopodal, Nimue zawędrowała w końcu na most i rozejrzała się uważnie w poszukiwaniu wspomnianych znikaczy. Złoto promieni słonecznych przedzierało się przez korony drzew, mieniło się refleksami w odbiciu tafli wody; kręte ścieżki prowadzące w kierunku drewnianej konstrukcji usnute były ciszą. Nie ćwierkał żaden ptaszek. Most pozostawał śpiący, letargiczny, w leniwym spoczynku skrzecząc cicho pod jej stopami gdy nań wstępowała, wyraźnie rozczarowana. Przecież tak chętnie pokazywały się wszystkim magom. Tak chętnie tańczyły wokół ludzi, niemalże oswojone, niemalże przyjacielskie, a tymczasem...
Już miała zrezygnować, poddać się w poszukiwaniach i z przekąsem stwierdzić, że ich obecność musiała być jedynie legendą lub przywilejem półgłówków, gdy na jednej z barierek dostrzegła migoczącą plamę błękitu. Memortek. Spojrzawszy w tym kierunku, wzrok Nimue momentalnie spotkał się z ciekawskimi, czarnymi oczyma stworzenia, które przekręciło głowę pytająco; oczekiwał odpowiedzi? Nieco sceptyczna, powtórzyła wykonaną przez ptaka czynność, odwdzięczając mu się tym samym. Musiał wcześniej do kogoś należeć, zauważyła, bo nie spłoszyła go nawet gdy obracała się na pięcie by odmaszerować w znanym sobie kierunku - o nie. Zamiast tego ptaszek wzbił się w powietrze i chętnie wylądował na jej ramieniu, w ciszy delikatnie dziobnął ją w policzek. A więc to tak.
- Wiesz, że mogłabym zrobić z ciebie rosół? - westchnęła, unosząc brwi ku górze gdy spojrzenie kątem oka zatrzymało się na stworzonku. Ale ono pozostawało niewzruszone, wciąż, dzielnie trzymając się wybranego wcześniej miejsca. W pewien sposób miała wrażenie, że memortek przysunął się jeszcze bliżej jej twarzy i poruszył skrzydłami w akcie zabawnego protestu, co zaskutkowało jedynie kolejnym westchnieniem - cóż, najwyraźniej tak w dzisiejszych czasach zdobywało się nowe domowe pupile. A przecież nienawidziła niespodzianek.
Rezerwat. Czymże on był w popłochu rozwoju technologii, braku szacunku do żywych istot oraz zwyczajnego zagapienia się ludzkości we własne wartości? Czy miał jakiekolwiek prawo do postawienia tutaj swojego kroku, kiedy to zima wydawała się przeszywać nie tylko jego kości oraz skórę, lecz także umysł? A ten, no cóż, był chłodniejszy, chociaż przepadał mocno za pogodą, za nietypową formą spędzania czasu; jak bardzo bliska była ta pora roku duszy zagubionej oraz postawionej przede wszystkim własnej sobie? Czy mógł zabłysnąć, czy mógł przestać czuć ciągły chłód oraz brak jakichkolwiek emocji, by przedrzeć się przez samego siebie? Nie wiedział, kiedy to zmierzał do mniej ośnieżonych terenów. Miał jednocześnie nadzieję na to, że nie spotka go w tym miejscu żadne z nieszczęść; nieszczęść gotowych uprzykrzyć mu jeszcze bardziej i jeszcze mocniej życie. Życie, które tak naprawdę istniało w niezwykle nikłej postaci - zahaczając o pogranicze snu i jawy. Był duchem, duchem jednak pomocnym, nawet jeżeli sam potrzebował pomocy; nigdy jej nie wymagał, nie oczekiwał od reszty ludzi. Zima na szczęście miała swoje gorsze i lepsze strony, kiedy to udał się na jeden z mostów, ośnieżony oraz przede wszystkim zdający się być opuszczonym. Woda zamarzła, nie płynęła, całość natury zdawała się podjąć równoznacznej hibernacji, To tutaj właśnie znajdowały się Znikacze, stanowiące kiedyś niezłą rozrywkę w postaci znicza. No cóż, nie popierał tego w żaden sposób; nie był w stanie pojąć - i nie zamierzał. Zabijanie dla zabawy zdawało się być jednym z uczuć, które nigdy nie będzie mu towarzyszyć, nawet jeżeli ma ku temu dobre predyspozycje. Zamiast tego skupił się przede wszystkim na eksploracji terenu, długo jednak jego szczęście nie trwało w tej kwestii, kiedy postanowił oprzeć się o barierkę. Jakiś miłośnik eliksirów? Najwidoczniej. Nawet jeżeli miał rękawiczki, zdołał poczuć, jak jego owłosienie staje się o wiele bardziej widoczne, mocne, a przede wszystkim - przeszkadzające w normalnym funkcjonowaniu. Całe szczęście - miał na sobie wystarczającą ilość ubrań, by przeciwdziałać efektom; mógł przejść dalej.
Kolejnym punktem jej wyprawy był most znikaczy. Znany głównie z piękna żyjących tutaj w kluczach stworzonek, Plum była niesamowicie pozytywnie nastawiona krocząc krętymi, udeptanymi ścieżkami, szukając wzrokiem choćby cienia złotego pyłu pozostawionego przez stworzonka. Wszystko spełzło jednak na niczym. Gdy dotarła do głównej części drewnianej konstrukcji i przystanęła nań, z mapą w dłoniach, rozejrzawszy się dookoła, nie przyuważyła żadnego z ptaszków, które musiały akurat teraz udać się na wycieczkę do innego punktu Doliny. Szkoda.
Zamiast tego jej wzrok przykuł ptaszek, który ni z tego, ni z owego usiadł na jej dłoni, dziobiąc w najlepsze skrawek pergaminu z wyrysowanym planem Doliny Godryka. - Hej, a co ty tu robisz? Nie jesteś znikaczem - zaświergotała do niego, rozpoznając błękitną barwę jego piórek, jego anatomię. Był memortkiem, z pewnością. Zagubionym, ale oswojonym z dotykiem. Ptak spojrzał na nią z dołu, zabawnie przekręcając główkę, by potem spróbować dziobnąć ją w sam czubek nosa; zachichotała wtedy znów, odpowiadając mu całusem złożonym na niebieskiej główce. - Chcesz iść ze mną? Możesz posiedzieć mi na ramieniu, mamy jeszcze sporo miejsc do odwiedzenia...
Zamiast tego stworzonko usadowiło się w obszernej kieszeni jej zimowej kurtki, jedynie wystawiając dzióbek spoza ciepłego materiału, i zdecydowało, że właśnie to dziwne, dwunożne stworzenie będzie jego nowym właścicielem. Urocze. zt
Zanim dotarłam do kaplicy, miałam nadzieję, że zostanę przy moście znikaczy. Jest to niezwykle urokliwe miejsce, na dodatek pełne ziół, które zawsze z przyjemnością zbieram. Siadam sobie w wygodnym miejscu i wyciągam wszystkie zebrane dzisiejszego dnia zioła, ze strannością segregując je na mniejsze i większe stosy. Kiedy to robię dostrzegam kilka korków ode mnie piękne grono kwiatów, mieniących się kolorami pomarańczowymi, oraz czerwonymi. Jednak z uwagi na porę roku z pewnością nie wygląda tak wykwintnie jak mógłby wyglądać w czasie innych pór roku. Mimo to zostawiam na chwilę wszystkie moje rośliny i ostrożnie podchodzę do niewielkiego krzaka, przekonana, że mam przed sobą aloes uzbrojony. Wyciągam powoli dłoń i bardzo delikatnie dotykam mięsistych, grubych liści. Po chwili jednak widzę wciąż groźnie wyglądające kolce. Dlatego cofam prędko dłoń i podbiegam do torby, by wyciągnąć swoje rękawice do zielarstwa, w których powinnam znacznie bezpieczniej spróbować zebrać odrobinę aloesu do swojej kolekcji. Dobrze wiem, że to głównie łodyga używana jest do eliksirów, ale równocześnie mam świadomość, że korzeń również może być przydatny. Na początku prostym zaklęciem ścinam cały krzew, i z bólem serca odkładam go bezpiecznie na bok, bo jednak niszczenie roślin nie jest czymś co uwielbiam robić. Dlatego wyciągam różdżkę i zaczynam od w miarę sprawnego odgarniania ziemi na boki. Kiedy to robię wsadzam dłoń w brudną ziemię, by wyjąć znaczny korzeń z ziemi. Zadowolona z siebie oczyszczam go delikatnie zarówno ręcznie, jak i zaklęciami, po czym chowam do torby dorodny korzeń. Przypomina on raczej specyficzną bulwę i zanim go pakuję staram się go podtykać delikatnie, chcąc wyczuć miejsca, które to będą nadawać się do eliksiru. Faktycznie, niektóre wybrzuszenia, odstające miejsca, wydają się być wręcz wypełnione jakąś charakterystyczną substancją. Następnie przystępuję do ataku na ścięty przeze mnie krzak. Nawet przepraszam odrobinę go, kiedy zrywam bardzo ostrożnie jeden z liścia aloesu. Najpierw próbuję zaklęciem sprawdzić co jest w liściu, ale niestety ten rozbryzguje się, a ja cudem unikam pokłucia przez niebezpieczne kolce. Niezadowolona uznaję, że muszę ręcznie poczynić te cuda. Przywołuję niewerbalnym accio fiolkę z mojej torby i przytrzymuję ją kolanami, kiedy siadam na trawie. Mam nadzieję, że uda mi się wydobyć z niego substancje śluzowe, które to przecież mogą być niebywale potrzebne do eliksirów. A przecież podobno im świeższy tym lepszy! Co prawda z pewnością można było wycisnąć z niego więcej, ale jak na pierwszy raz, jestem bardzo zadowolona ze swojego wyniku i z dumą chowam pełną flaszkę do torby. Zajmuję się całym krzakiem oczyszczając go z pięknych, chodź nieprzydatnych kwiatów, odrywając liście i oczywiście umieszczając w torbie bardzo ważną łodygę. Kiedy napełniam kolejną fiolkę z kolei niewielki znikacz z czymś błyszczącym w dziobie, pojawia się obok mnie. Zatykam czwartą buteleczkę i sięgam do torby, by rzucić ptaszkowi zebraną przeze mnie wcześniej jagodę. Sama podnoszę niepewnie to co przyniósł mi znikacz. Natychmiast kiedy go dotykam czuję wielkie przerażenie. W popłochu pakuję wszystkie fiolki i wszystko dookoła do torby i uciekam z przerażającego dziś mostu znikaczy. /zt
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
Z racji pierwszych przebłysków ciepłej wiosny, Ofelia wraz z Nancy, postanowiły zrobić weekendowy wyjazd do Doliny Godryka. Pomimo środka semestru studiów, dziewczyna potrzebowała resetu. Idealnym miejscem do takowego odpoczynku w Dolinie jest rezerwat, pomimo tego, że o tej porze roku, może wyglądać gorzej niż w sezonie. Będzie to pierwszy raz, kiedy to Ofelia odwiedza tą w pełni czarodziejską miejscowość. Jest podekscytowana na samą myśl o podróży, magicznych stworzeniach, które spotka w rezerwacie i tym, że będzie mogła spędzić weekend w towarzystwie przyjaciółki. Pogoda była dosyć zimna, było tylko kilka stopni, więc zdecydowała się założyć ciepły, karmazynowy golf, ocieplaną, skórzaną kurtkę pilotkę, czarne jeansy oraz wygodne martensy. Do tego zabrała skórzaną, pojemną torbę na ramię, gdzie spakowała najpotrzebniejsze przedmioty na wyjazd. Dziewczyny długo nie pobyły na głównej trasie rezerwatu - Ofelia przy pierwszej okazji skręciła w stronę mostu znikaczy. Miała nadzieję, że zobaczy te stworzenia z bliska. Niestety o tej porze roku, większość roślinności dopiero przygotowuje się do życia, przez co dziewczyny napotkały gołe korony drzew, z wyraźnie położonymi gniazdami owych ptaków. Mimo tego, widok był zniewalający i posiadał swój urok... - Wooow! Opłacało się skręcić! – Rzuciła dziewczyna rozglądając się po terenie. Zaczęła powoli stawiać kroki na moście, cały czas się oglądając. Podeszła do barierki i z iskierkami w oczach, zaczęła się bezpiecznie wychylać – Ile ich tu jest! Spójrz tylko na nie… – Kontynuowała zauroczona dziewczyna, zwracając się do towarzyszki. Chciała tylko teraz, żeby jakiś mały ptaszek podleciał do niej, aby mogła mu się przyjrzeć. Przez tą całą ekscytację, dziewczyna zapomniała o panującym wszechobecnym zimnie. Most świecił pustkami, prawdopodobnie z racji pogody, ale przynajmniej wreszcie przestało padać. Dziewczyna wyjęła swój staromodny polaroid, którego miała w zwyczaju nosić na takie wycieczki. – Czas na zdjęcia! - zaśmiała się w stronę Nancy, jednocześnie zapraszając ją na wspólne zdjęcie na tle krajobrazu.
Zima już od dłuższego czasu zaczęła dawać za wygraną i ustępować miejsca wiośnie. Temperatura nie była jeszcze zbyt wysoka, ale w końcu zaczęło pojawiać się słońce co dało Nancy energię do działania. Kiedy otworzyła oczy obudzona przez jasne promienie przedostające się przez okno w dormitorium wstała niemal od razu i dodatkowo obudziła śpiącą obok przyjaciółkę. Pierwszego słonecznego weekendu w tym roku nie mogła przesiedzieć w zamku, a że od kilku dni roznosiła ją energia postanowiła jakoś to wykorzystać. Wycieczka! Już od dłuższego czasu nosiła się z zamiarem odwiedzenia rezerwatu w Dolinie Godryka, nie miała więc wątpliwości jakie miejsce wybrać za cel. Szczęśliwie Ofelia z entuzjazmem zareagowała na ten spontaniczny pomysł i dała się wciągnąć w cały plan i już w okolicach południa dziewczyny spacerowały razem drogami rezerwatu. Mimo słońca było dosyć chłodno, dlatego Nancy ubrała swój czarny płaszcz, szyję owinęła grubym szalikiem w żółtym kolorze, a na głowę naciągnęła czapkę o tej samej barwie. Dotarły do słynnego mostu znikaczy całkiem szybko. Dzięki temu, że na drzewach wciąż nie było liści mogły obserwować ptaszki bez najmniejszego problemu. Williams wkroczyła na most z podekscytowaniem, a oczy zaświeciły się jej z zachwytu, gdy pierwszy ze znikaczy przeleciał niedaleko. - Słodka Helgo... Coś niesamowitego... - Powiedziała cicho stając obok przyjaciółki przy barierce. Wpatrywała się w te małe stworzonka jak zahipnotyzowana. znała je jedynie z książek, a tutaj były wręcz na wyciągnięcie ręki. - Są takie śliczne... Aż chciałoby się zabrać jednego ze sobą. - Powiedziała, chociaż oczywiście w życiu by tego nie zrobiła. Uważała, że zamykanie ptaków w klatkach jest okrutne, szczególnie tych, które znają życie na wolności. Wspomnienie o zdjęciu wyrwało ją z tego dziwnego stanu zafascynowania wszystkim dookoła i wróciła na ziemię. Objęła Ofelię ramieniem uśmiechając się wesoło do aparatu. - Tylko złap jakiegoś znikacza za nami! - Mogło być to trudne zadanie, bo ptaki przemieszczały się bardzo szybko, ale magiczna fotografia miała ten plus, że dawała możliwość uchwycenia dłuższej chwili. - I pomyśl tylko, wszyscy teraz siedzą i gniją w zamku, a cały świat czeka na odkrycie. - Powiedziała napawając się rozpościerającym się przed nimi widokiem. Jej uwagę przykuł jej krzew, wyraźnie wyróżniający się na tle innych. Kiedy większość roślin jeszcze nie wypuściła swoich liści, ten jeden był już cały zielony.
Dziewczyna zapozowała z przyjaciółką i po chwili rozległ się szybki błysk. - Zaczekaj, jeszcze jedno.. - Powiedziała zabierając magiczną fotografię i ładując następny klisz. Znowu po lesie rozpowszechnił się nagły moment światła, a z aparatu wyszła druga fotografia. Po krótkim czasie obie fotografie były już w pełni wywołane. - Ale słodkie… - Mruknęła, po czym pokazała dziewczynie zaczarowane zdjęcie. Udało jej się nawet uchwycić kilka przelatujących znikaczy. – Masz, jedna jest twoja. - Podała Nancy jedną fotografię, a swoją schowała do torby. – Jak będziemy stare, to będzie co wspominać. - Zaśmiała się, po czym zaczęła spacerować, powolnym krokiem, cały czas oglądając wszystko, co się dzieję nad jej głową. Wiedziała, że będzie musiała tutaj wrócić latem. Wszystko będzie wtedy zazielenione i bardziej tętniące życiem, przez co widoki będą sto razy lepsze. – Na pewno jest jeszcze więcej do odkrycia, niż nam się wydaje… - Odpowiedziała Nancy i odkręciła się w jej stronę. – W samym tym rezerwacie kryje się tyle tajemnic i nieodkrytych sekretów… A wiesz co jest najlepsze? One wszystkie czekają na takie osoby jak my! - Zaśmiała się, po czym zauważyła, że coś przykuło uwagę jej towarzyszki. – Co jest? Co Cię tak zaciekawiło? - Spytała z zaciekawieniem i przybliżyła się do koleżanki, po czym skierowała wzrok w to samo miejsce. Zauważyła zazieleniony krzew. Dziwne…
Uśmiechnęła się do kolejnego zdjęcia ciesząc się, że Ofelia zabrała ze sobą aparat. Szkoda byłoby wracać z tego miejsca bez żadnej pamiątki. Nie codziennie człowiek ma okazję podziwiać stada znikaczy w naturalnym środowisku. Wzięła do ręki jedno ze zdjęć i przyjrzała się widniejącemu na nim obrazkowi. Dwie Puchonki przytulały się do siebie z uśmiechem na twarzach, a w tle przelatywały małe ptaszki. Były bardzo szybkie, ale dobrze uchwycone. - No nieźle! Zatrudniam cię jako fotografa! - Pokiwała głową doceniając sprawne oko przyjaciółki. - Dziękuję! Powiesiłabym nad łóżkiem, ale i tak co rano cię widzę w pokoju, może wystarczy... - Zaśmiała się chowając zdjęcie do torby, ostrożnie, żeby się nie pogięło. Po powrocie do domu schowa je do albumu, żeby móc wracać co jakiś czas do tego momentu. - Dokładnie tak, trzeba korzystać z czasu póki go mamy. - Kiwnęła głową na słowa towarzyszki. Studia powoli dobiegały końca i zaczynała się martwić tym, że dalej nie wie co ze sobą zrobić po opuszczeniu murów szkoły. Nie zamierzała jednak teraz o tym myśleć, tym bardziej, że coś innego przykuło jej uwagę. - Myślę, że to jest właśnie jedna z tajemnic, które kryje rezerwat. - Powiedziała wskazując ręką na jedyny zielony krzaczek w okolicy. Gdyby nie była zainteresowana zielarstwem pewnie nie zwróciłaby na niego uwagi. Roślinka jednak przykuła jej uwagę, głównie dlatego, że nigdy nie widziała podobnej rośliny. - Nie sądzisz, że to dziwne, że już jest zielona? Nigdzie indziej nie ma liści... - Zastanawiała się na głos. - Chodź! - Złapała Willows za rękaw kurtki i pociągnęła ją w stronę rośliny. Musiały zejść z mostu, a później zboczyć lekko z drogi w głąb lasu. Zatrzymała się dopiero przy krzaku nie zwracając uwagi na ewentualne protesty przyjaciółki. - Nigdy czegoś takiego nie widziałam... - Powiedziała przyglądając się roślinie z bliska. Była na tyle zaintrygowana, że postanowiła ułamać kilka gałązek, by ktoś bardziej obeznany w temacie zielarstwa mógł jej później pomóc z rozpoznaniem rośliny.
Ofelia Willows
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.76
C. szczególne : Brak łuku kupidyna na górnej wardze.
- Może wcześniej budzi się do życia po zimie? - Spytała zaciekawiona, po czym Nancy złapała ją za rękaw i dziewczyna mimowolnie była prowadzona do dziwnego krzewu. Była zdziwiona zainteresowaniem towarzyszki odnośnie rośliny. Dla niej był to tylko jakiś krzew. Co prawda dziwne było to, że pomimo nieprzyjaznych warunków, wyglądał jakby był dla niego środek lata. - Od kiedy z Ciebie taka pasjonatka zielarstwa, co? - Zaśmiała się, gdy dotarły do celu. – Nie przypominam sobie, żebyśmy omawiali coś takiego na zielarstwie - Znowu zaczęła się zastanawiać. – W ogródku mojego ojca również nie było nic podobnego... - Dodała po chwili. - To może być trujące… Naprawdę myślisz, że jest się czym interesować? - Spytała, gdy Nancy zaczęła zrywać gałązki. – Może spytasz się profesor Vicario na najbliższych zajęciach? - Podsunęła pomysł towarzyszce i zaczęła powoli okrążać krzew, oglądając go. Zastanawiała się jeszcze, czy może zna kogoś dobrego z zielarstwa, kto by mógł im pomóc, ale nic nie przychodziło jej do głowy... Osobiście, w roślinie nie widziała nic nadzwyczajnego (oczywiście oprócz jej zazielenia w porównaniu do reszty flory), ale i tak nie chciała jej dotykać. Natomiast, jeżeli jej przyjaciółka chciała zbadać ten temat, to nie pozostawało jej nic innego, oprócz zaoferowania jej pomocy. – Możemy też poszperać w bibliotece, jak wrócimy. - Zaproponowała, po czym skończyła chodzić wokół rośliny. Następnie zaczęła rozglądać się po terenie, ale nie zauważyła nic, co mogłoby zwrócić ich uwagę. – Wracamy na most? - Spytała szczerząc się. – Chcę jeszcze pooglądać ptaszki, a tu już ich prawie nie ma… - Zaczęła pośpieszać koleżankę, stale się uśmiechając.