Opustoszałe, zakurzone, nie używane od lat pomieszczenie. Początkowo, miało to być miejsce organizowania różnorodnych przyjęć i okazji, a także wspaniałe miejsce ćwiczeń dla kółka teatralnego. Jednakże przez brak zarówno prowadzącego, jak i chętnych sala ta pozostała nieużywana. Na ziemi można znaleźć pare pergaminów, zawierających zgubione notatki studentów, czy też początkowe rysopisy scenariuszy jeszcze sprzed wielu lat. Dzisiaj, uczniowie przybywają tu najczęściej tylko po to, by odpocząć od hałaśliwych rówieśników i zaznać nieco ciszy i spokoju.
Gween i Rose, one były pierwszą parą. Przyzwyczajenie, spokój.... Spokojnie Gweennie, spokojnie... Uda ci się... - Ale?... - Powiedziała. Nigdy nie umiała za dobrze czegoś powiedzieć, czy jak... Rose mówiła dalej, ale Gweennie coraz bardziej zjadała trema. - Ale, co?... - Znowu spytała, lekko załamanym głosem. - Ty... - Powiedziała jak Rose brała oddech. Powiedziała to, co miała powiedzieć. Aż jej serce w gardle stanęło, przynajmniej tak wyglądało ze sceny. - J... J-jesteś homoseksualna? - Wyjąkała. Co prawda, jej aktorka była zdziwiona, ale ona nie. Przecież, nie wiedziała jaka jest Rose. Może Bi? Albo Hetro? To i tak nie ważne. - Nasza przyjaźń, może nadal przetrwać. Nawet jeżeli j-j-jesteś homoseksualna. - Powiedziała już pewniej siebie. Wiedziała co powiedzieć, aktorka która w niej była podpowiadała jej to. I tak może się skończyć wszystko, oczywiście dla niej. Reputacja, sympatia... Po prostu wszystko. Jak na Ceremonii Przydziału, znaczy... Pierwszej Ceremonii Przydziału Gweennie.
- Gween, ale ja jestem inna. Jestem chora. To jest trudne. To wszystko jest zbyt trudne... Co będzie, jeśli pewnego dnia się w tobie zakocham? - spytała, patrząc jej w oczy. W jej źrenicach można było dostrzec ból. Dla Rose to zadanie było naprawdę trudne; osobiście była przeciwna homoseksualnym związkom, chociaż w Hogwarcie była chyba w zdecydowanej mniejszości. Mimo to aktorzy nie raz musieli grać kogoś zupełnie innego od nich. Poza tym Rose postarała się wczuć w sytuację. Czy nie jest tak, że każdy z nas nie raz czuje się inny od wszystkich? Nierozumiany? Rose nie raz się tak czuła. - Nie chcę cię stracić - szepnęła w końcu z bólem. Była ciekawa, jak Gween zakończy tę scenkę. Miała nadzieję, że sobie z tym poradzi. Wydawała się mieć talent, a jeśli dodać do tego kreatywność i wysiłek, mogła im wyjść dość fajna scenka, chociaż jak na razie w krytycznej ocenie Harm była raczej przeciętna bądź nawet mierna. Nie to, żeby obwiniała partnerkę, ale sama też nie była zbytnio z siebie zadowolona. Miała nadzieję, że publiczność ma inne zdanie i nie skreślą jej na samym początku.
/Gween minęło dużo czasu, który miałaś na odpowiedź. Chyba nie posiadasz go w ogóle na nasze kółko teatralne.
Postanowiła przejąć pałeczkę. Cóż, zegar wyraźnie wskazywał już lekcje dla większości osób, więc wstała z krzesła, wchodząc na scenę. Była nieco zmieszana, bo odczuwała, że za mało czasu oszacowała na wszystko. Jedyne na co miała teraz ochotę, to wypić ku chwale kółka. Psia krew! Nie mogła! Musiała się położyć, zegar nieustanie przemawiał, iż czas na lekcje. Wkroczyła na scenę, czując lekkie zawroty głowy. Uśmiechnęła się do wszystkich, zastanawiając się, czy nie mogą doczekać się, aby dowiedzieć się, kto też najlepiej i najgorzej zagrał. Nagroda miała być słodką dla nich niespodzianką. Miała też nadzieję, że wszyscy orientują się w mugolskim teatrze i nie będzie musiała tłumaczyć, co oznaczają owe statuetki. Weszła na chwilę za kurtynę wracając z Oskarem oraz Złotą Malinę. Najbardziej prestiżowe nagrody, które mogli dostać najlepsi aktorzy. Można było się domyślić, że są jedynie kopiami, aczkolwiek miały tą wartość symboliczną. Chrząknęła, aby zwrócić na siebie uwagę. Nie miała siły, oj, nie miała. - Czas zakończyć nasze starania. Wpierw chciałam wszystkim podziękować, że dali z siebie wszystko. Pokazaliście klasę prawdziwych aktorów. Musicie pędzić na lekcje, stąd prędko wręczę Wam nagrody. - mówiła lekko drżącym głosem, czując się cholernie słabo. Włożyła kosmyk włosów za ucho, biorąc głęboki wdech. Chyba te dwa bliźniaki nieźle dawały jej w kość. Na szczęście nikt o nich jeszcze nie wiedział, stąd próbowała się uśmiechać. Dumna, że ich ma. Nieszczęśliwa, że czuję się przez nich jak przejechana Błędnym Rycerzem. - Ladies and gentlemen! - rzekła uroczyście, pokazując aktorzynom nagrody, które mogą dostać. - Dzisiejszego wieczoru za najlepszą grę aktorską Oskara otrzymuje - wstrzymała głos, obserwując wszystkich na sali. Zaczęła się przejmować, że cały świat jej wiruje, lecz ciągle powtarzała sobie, że powinna oddychać głęboko. Wmówić sobie, że nic jej nie jest i czuje się pełna sił witalnych. Wszyscy byli mocno zaskoczeni i zaniepokojeniu. Pożądanie oraz podniecenie zaczynało wypełniać każdy najbardziej zakurzony kąt sali. A niepewność rosła. Uśmiechnęła się szeroko, widząc, kto naprawdę wygrał. - Marv! Wielkie brawa! - dodała po minucie ciszy. Poczekała chwilę, aż chłopak wejdzie na scenę, aby ucałować go serdecznie w polik i wręczyć mu nagrodę. Braw nie było końca. Wszyscy wiedzieli, że najbardziej zasługuje na docenienie. - A w roli najlepsza damska postać, która zajęła drugie miejsce w głosowaniu... - znów chwila ciszy, wstrzymany oddech i serce, chcące wyrwać się z piersi. - Rose! Zapraszamy do nas! - wieczne brawa, uśmiechnięte twarze, zdziwienie, łzy. To te emocje były prawdziwe, co z tego, że wcześniej królowały na scenie. Zegar wybił po raz trzeci i ostatni raz swoją komendę "czas na lekcje". - Złotą Malinę zdobywa Fran - urwała, widząc wirujący świat. Niebezpieczną szybkością pokazywał jej szkarłatne kurtyny i obicia krzeseł. Dźwięk docierał do niej z podwojoną siłą. Uniosła dłoń do skroni, chcąc wszystkiemu zapobiec. Czyżby za mało zjadła? Nagle nastała ciemność, a sylwetka Cassandry upadła na scenę wraz ze statuetką, której nie zdążyła wręczyć Puchonce. Brawo, phersu! Tak właśnie powinno się dbać o siebie.
Rose nie zdziwił zbytnio fakt, że Cassandra postanowiła zakończyć już spotkanie. Było już dość późno i uczestnicy zdawali się zmęczeni... jednak nie aż tak, jak sama założycielka kółka. Harm wpatrzyła się w nią zdumiona. Wydawała się mieć w sobie wiele pasji, entuzjazmu i życia, a teraz dziewczyna odniosła wrażenie, że Phersu marzy już o chwili wytchnienia. Cóż, może to normalne. Klaskała, kiedy Marvolo otrzymał nagrodę. Zasłużył na nią, przynajmniej zdaniem Rose. Włożył dużo zaangażowania w swoją scenkę, naprawdę znał się na aktorstwie i widocznie miał sporo talentu. Jednak, gdy Cass przeczytała następną wyróżnioną przez publiczność osobę, dziewczyna otworzyła ze zdumieniem oczy i nieco oszołomiona powędrowała na scenę. Zdobyła się na nieśmiały uśmiech w stronę zwycięzcy, za którym zresztą nie przepadała - kto wie, może miało się to wkrótce zmienić. Potem spojrzała na Fran i również uśmiechnęła się, tym razem pocieszająco. Wciąż była zdziwiona wynikiem głosowania, co pewnie było po niej widać. Gdy Cassandra upadła na scenę, przypadła do niej i nieco rozpaczliwie rozejrzała się po jej towarzyszach. Potrząsnęła nią lekko. - Cass? - wypowiedziała jej imię, odwracając głowę, by spojrzeć na Marvola. Może on będzie wiedział, co robić.
Jej wargi wygięły się w uśmiechu gdy schodząc ze sceny minęła się z Francescą, której występ obserwowała, wysilając się jednocześnie aby poprawnie odebrać jej emocję.Purpurowe rumieńce, które wkradły się na jej twarzy zdecydowanie musiały oznaczać wstyd, choć rudowłosa nie miała pojęcia czy był realny, czy też jest to wynik występowania przed liczną publicznością.Dopiero zakończenie występu puchonki, które, tego już była pewna, przepełnione było dumą z powodu udanego występu, przekonało ją, że emocją, którą dziewczyna chciała przekonać była niepewność lub zwyczajne zakłopotanie. Mimowolnie jej wargi wygięły się w szczerym uśmiechu, gdy miejsce obok niej zostało zajęte przez dziewczynę, której emocje przed chwilą miała okazję obserwować na scenie.Hanna chciała jej coś powiedzieć, cokolwiek aby przerwać nudę jaka towarzysza jej już od dłuższego czasu.Spotkanie w sali teatralnej było niezwykle długie i choć początkowo napawało ją ekscytacją, po pewnym czasie gdy opadły silne emocje, poczęło ją niezwykle nużyć.Dlatego też gdy Cassandra oznajmiła koniec spotkania z jej ust wydobyło się ciche westchnienie ulgi.Miała ochotę na krótki spacer do Wielkiej Sali w celu spożycia tam kanapki najlepiej z serem. Wyniki nie były dla niej dużym zaskoczeniem, choć sama dziwiła się sobie, gdy ukuło ją uczucie rozżalenia w chwili gdy nie usłyszała swojego nazwiska.Nie spodziewała się przecież wygranej ! Rozczarowanie, które ją nawiedziło było zdecydowanie uczuciem, którego chciałaby się pozbyć i którego obecności nie mogła zrozumieć.Zwinnie wytłumaczyła sobie to jednak swoim zamiłowaniem do wygrywania i triumfu. Podniosła się już z krzesła nie rzucając w stronę sceny ani jednego spojrzenia, dopóty nie usłyszała niepokojącego dźwięku, który nakazał jej niezwłocznie spojrzeć w tamtym kierunku.Cassie bezwładnie osunęła się na scenę, co w przypływie adrenaliny popchnęło ją do biegu w stronę sceny. Uklękła obok Rose rzucając w stronę zebranych zdezorientowane spojrzenia i oddychając szybciej niż zwykle z powodu obecnego stanu blondynki, której oczy nadal pozostawały zamknięte.Poczęła trącać jej ramię, jakby chcąc ją w ten sposób ocucić, choć nie przynosiło to żadnych skutków.Nie mogła opanować drżenia dłoni i dziwnego uczucia bezwładu w całym ciele.Mimo wszystkich prób wmówienia sobie, że Cassandra jest jej obojętna, nadal była dla niej bliska i choć już nie tak jak kiedyś, nie potrafiłaby po prostu nie martwić się o nią. - Błagam, pomóżcie jej. - Jej rozpaczliwa prośba potoczyła się po scenie na której wszyscy zebrali się wokół ciała blondynki. - Zanieście ją do skrzydła szpitalnego, cokolwiek !
Sala teatralna zawsze wydawała się miejscem idealnym do wewnętrznego wyciszenia się. Całe szczęście, że Ashlee znała na pamięć położenie danych pomieszczeń w skrzydle szpitalnym... Na myśl o pozostałej części zamku gdzie być może kryły się miliony pokoi, zawsze się wzdrygała. Nic dziwnego, że uczniowie nawet podczas ostatniego roku nauki w Hogwarcie sami się gubili na długich korytarzach. Brunetka była wykończona po rozmowie ze swoim ojcem, który uporczywie wypytywał się o szkołę. Nie trzeba również dodawać, że rzucała gromami z oczu, widząc na sobie czyjeś spojrzenie. Wystarczył jeden, krótki i niebezpieczny ruch, a Ash była już w stanie wpaść w furię gdy tylko była rozdrażniona. Z resztą... Kiedy ona taka nie była ? Postanowiła więc wyjść z dormitorium, udając się na spacer w zamku. Po kilkunastu minutach weszła do sali ze sceną, dostrzegając pod swoimi trampkami miliony porozrzucanych kartek. Mimowolnie schyliła się po jedną z nich, żeby ją obejrzeć dokładnie. O ile się nie myliła, trafiła na jeden ze staarych scenariuszy. Z tego powodu usiadła pod ścianą, mając zamiar odczytać całość. Gdy skończyła uśmiechnęła się pod nosem, co było niezwykle niespotykanym odruchem u takiej osoby jak ona. Najwyraźniej to, co przeczytała, odbiło niewielkie piętno na wyobraźni, tworząc interesujący obraz. Tylko słowa wypisane na kartce potrafiły poprawić gwałtownie humor kobiety. Tak samo było z listami - ostatnio wymieniała się "spostrzeżeniami" ze Stevem, co oczywiście kończyło się głośnym śmiechem... Ach, skomplikowana z niej istotka, nie ma co.
Jaydon ostatnio niepomiernie się nudził. Wszystko wydawało mu się nudne i nijakie, nie sprawiało mu takiej radości jak wcześniej. Szczególnie kobiety. Wszystkie dziewczyny w Hogwarcie go znały, on znał je, żadna nie wydawała mu się już godna uwagi. Wcześniej owszem, pewna wila zawróciłam mu w głowie bez dwóch zdań, ale kiedy spotkał ją ostatnio ku swojemu zdziwieniu stwierdził, że to już nie jest to samo. Jakby wykrzyczała przy ostatnim spotkaniu z niego uczucie. Szwendał się po zamku w zasadzie bez większego planu. Do sali teatralnej praktycznie nigdy nie wchodził. Ale tym razem drzwi były uchylone. Chciał tylko zajrzeć do środka i je zamknąć. Ale kiedy dość cicho wszedł do środka, mając zamiar ponownie zniknąć w korytarzu zobaczył dziewczynę opierającą się o ścianę i czytającą jakieś stare pergaminy. Z pewnością była mu znajoma. Stał i przeszukiwał w myślach korytarze Hogwartu, próbując przypomnieć sobie ich spotkanie. Aż w końcu mu się udało. Ale nie Hogwart, nie chłodna Anglia, tylko wakacje na innym kontynencie. Teraz trudniejsza część - imię dziewczyny. Zawsze był w tym dobry, musiał być, skoro próbował obracać tyle kobiet. Ale to nie było łatwe zadanie, z oczywistych powodów, że im dawniej kogoś nie widział tym trudniej było zapamiętać imię. Cicho poruszał się w stronę dziewczyny. Wydawała mu się bardziej dojrzała i ładniejsza niż kiedyś, przypominał sobie ich historię, która zakończyła się fatalnie, dla Jaydona, gdyż nic nie udało mu się osiągnąć przez szybki wyjazd. - Ashlee - powiedział w końcu zwycięskim tonem. Aktualnie siedział na widowni i patrzył jak uśmiech rozświetla twarz dziewczyny, bawiąc się szelkami i uśmiechając się szelmowsko.
Uśmiech momentalnie zniknął z jej twarzy gdy przed sobą dostrzegła znajomą osobę. W przeciwieństwie do mężczyzny, wcale nie musiała przypominać sobie imienia, czy też okoliczności poznania, ponieważ wystarczył tylko fakt, że na wakacjach nieźle ją wkurzył. O tak, dwójka wtedy była w stanie odstraszyć ludzi dookoła, swoimi ognistymi kłótniami. Ashlee nie bardzo ucieszyła się widząc ten charakterystyczny uśmiech Jaydona, który zasiadł na widowni, bawiąc się swoimi szelkami. - Jaka niespodzianka - powiedziała najwyraźniej niezadowolona, patrząc na niego jakby spod byka, z uniesioną brwią do góry. Nie spodziewała się kiedykolwiek wpaść po raz kolejny na tego irytującego faceta, toteż jej zdziwienie było niemałe. Skoro ostatnie rozmowy były kłótliwe, to czemu i teraz miałoby być miło ? Walker jednak nie miała siły na głośne uwagi czy rzucanie rzeczami z jednej strony pomieszczenia na drugą, jednak wstała z miejsca, podchodząc nieco bliżej Jaya. Ten z pewnością się nie zmienił od wakacji. Mimo wszystko Ash wiedziała, że ten bezczelny, impertynencki uśmieszek jest w pewien sposób pociągający według pozostałych kobiet. Na nią niestety cały czar nie działał, więc ostatnim razem mężczyzna musiał się trochę pomęczyć by trochę przekonać ją do siebie. - Denerwujący Murrey we własnej osobie - uśmiechnęła się drwiąco, tym samym przechylając głowę w lewą stronę. Chwilę później usiadła niedaleko niego, przyglądając się ciemnowłosemu z zaciekawieniem. Może zmienił się chociaż z charakteru ? Bo co jak co, ale chętnie zobaczyłaby poukładanego Jaydona jako pedanta !
Kiedy uśmiech zniknął z jej twarzy, ten cwaniacki Jaydona jeszcze bardziej się powiększył. No cóż to jasne, mało która dziewczyna potrafi go zapomnieć! Raz lepiej raz gorzej (w zasadzie prawie zawsze gorzej), ale zapamiętuje. Wiedział, że dziewczyna za nim nie przepada i nie chce go słuchać, kiedy powtarzał, że ich konflikty wychodzą po prostu z tego, że są tak bardzo do siebie podobni! Nie zgadzała się też z nim, kiedy twierdził, że tak cholernie do siebie pasują. - Niezwykle przyjemna niespodzianka - powiedział przeczesując dłonią włosy. Była niezadowolona, że go widzi Murrey opuścił lekko głowę i nie zmieniając wyrazu twarzy patrzył na nią, próbując powstrzymać od wybuchnięcia śmiechem na jej nieprzyjemny ton. On również nie spodziewał się, że kiedykolwiek wpadnie na tą dziewczynę. W zasadzie poniekąd lubił ich styl bycia i niezwykle pokręcone relacje. Czyli kłótnie i, według Jaya, przeogromny pociąg seksualny. Czar nie działał, ale z pewnością musiała zauważyć, że jest przystojny jak zawsze! A nawet kiedy ktoś jest denerwujący i jednocześnie ma ujmujący wygląd, mimo wszystko chcesz spędzać z nim czas. Jaydon mógł to zdecydowanie potwierdzić, na własnym przykładzie. - Piękna Walker w Anglii! Nie wiedziałem, że będziesz przemierzać ocean, tylko po to, żeby po raz kolejny mnie ujrzeć - powiedział pstrykając głośno z szelek i odwracając się w jej kierunku. Jego zdaniem wyglądała jeszcze bardziej kusząco niż w wakacje. Czy Jay się zmienił? Raczej nie... Chociaż może pod pewnymi względami... ale on to nazywał "zestarzeniem się".
O tak, Jaydon może i był przystojny, ale Ashlee łapała go na tym, że był niesamowitym kobieciarzem, mającym na celu omotać sobie jedną z niewinnych, słodkich kobietek, zaliczenia ich w sposób oczywisty, a później opuszczenia z bestialskim uśmiechem. Z ciemnowłosą wyglądało to nieco inaczej, bowiem była w stanie oprzeć się temu urokowi emanującemu z tej oto persony. - O niczym bardziej nie marzyłam - powiedziała przekonującym tonem, jakby chciała uświadomić, że naprawdę przyjechała tu dla niego i westchnęła cicho, zawieszając na nim wzrok nieco dłużej niż przedtem. Dopiero wtedy zauważyła, że z wakacyjnego chłopaczka zrobiło się coś na wzór mężczyzny ! Na to stwierdzenie, chowające się gdzieś w jej głowie, miała ochotę wybuchnąć śmiechem, jednak w porę się powstrzymała. - Rozumiem, że się stęskniłeś - odparła, wyciągając z kieszeni jak zwykle obcisłych spodni gumkę do włosów, by po chwili spiąć wszystkie denerwujące kosmki razem w niedbały, duży kok. Obserwowała wszystko dookoła z obojętną miną, zastanawiając się nad opuszczeniem Sali Teatralnej. Ale oczywiście, że tego nie zrobiła ! Murrey był zbyt złożoną, interesującą osobą, żeby opuścić teraźniejsze spotkanie. Jedyne na co miała ochotę, to wypalenie jednego, marnego papierosa... Miała w zwyczaju palić tylko na zewnątrz, dlatego nie wzięła ze sobą nawet marnej paczki. Właśnie - Ashlee nie przepadała za Jayem, ale go nie nienawidziła. Pomiędzy tym była zasadnicza różnica, ponieważ w drugim przypadku Ash już nie byłaby taka łagodna.
Ach, Jadyon kobieciarzem? Toż każdy wie, że jest to zupełny absurd, gdyż jest poczciwym mężczyzną, który szanuje kobiety i nie wykorzystuje ich! I bynajmniej nie opuszcza bestialsko jak już, tylko zwyczajnie traci nimi zainteresowanie. A co do tego, że Ashlee potrafi się mu oprzeć, cóż powinna dziękować za to losowi, aczkolwiek kiedyś w końcu przyjdzie czas, w którym nie będzie mogła się powstrzymać od tego, aby sprawdzić jakim kochankiem jest Jay! Czy inną podobną sprawę. - Wszyscy o mnie marzą – powiedział jakby znudzonym tonem, świadczący o tym, że nie jest jedyną kobietą, która ma ochotę na to, aby spotykać wszędzie Murrey’a i nie zachwyca go fakt, że ona również. Ach z wakacyjnego chłopaczka? Cóż to chyba pomyliła osoby! W końcu Jay zawsze był przystojny, urokliwy i niezwykle męski. Więc nie ma z czego się śmiać, ot co. - Zakładam, że nie tak mocno jak ty za mną! Zakładam, że skłonił cię do przybycia turniej trójmagiczny. Jednak nie słyszałem, żebyś to ty została reprezentantką swojego cudownego kraju – powiedział wstając z miejsca i chodząc sobie po Sali. Nie patrzył na nią kiedy zaplatała kucyka, z wyjątkowo obojętną miną. - Ale nie wiem co robisz tutaj. Jesteś aktorką i nic o tym nie wiem? A może tancerką? – Mówiąc to wstał z miejsca wziął ją za rękę i zanim zdążyła zareagować ujął w sposób, jaki tańczy się jakieś tańce w parach. Przy okazji zorientował się, że pachnie równie słodko co zawsze. Coś co niezwykle lubił w dziewczynach. On zaś zdecydowanie nie nienawidził Ash, ani też nie nie lubił. Powiedziałby, że byłaby mu obojętna, gdyby nie ciekawy charakter, przekorny, który go przyciągał i oczywiście wygląd.
Ależ oczywiście, mężczyzna bez najmniejszej skazy, bo jakżeby inaczej. Jaydon i bestialskie zachowanie to niemal jak oksymoron! Ash powinna dziękować na kolanach za to, że spotkała go na swojej drodze... Cóż za zaszczyt. Dziewczynę z pewnością oblała duma, a to, iż reagowała obojętnie, jeszcze nic nie znaczyło. No błagam, takich bajeczek nie dało się wepchnąć pannie Walker... Posiadała rozum i chociaż bardzo często zbyt pochopnie oceniała ludzi, tym razem nie było możliwości, by się myliła. Nikt nie jest w stanie całkowicie się zmienić w obrębie paru miesięcy. To przynajmniej sobie wpajała kobieta, więc także nie było możliwości, aby uległa urokowi Jaya. - Wiesz, niespecjalnie - odparła na temat tęsknoty, aby później kontynuować - wielka szkoda. Chyba tego nie przeżyję, pozostało mi tylko dwanaście godzin! I co ja teraz zrobię ? - dopytała z niewyczuwalną ironią, choć gdzieś na pewno można było dosłyszeć jej 'strzępki'. Ashlee chodziła wyjątkowo niespokojnie po pomieszczeniu, nareszcie zatrzymując się przy brunecie i obserwując go, jakby miała zamiar do czegoś dociekać. - A może to tajemnica i nie chcę jej zdradzać nikomu ? - zapytała wielce tajemniczo, czując jak jej ręka gwałtownie zostaje złapana, a ona prawie że wlatuje w ramiona Murreya. Szczerze mówiąc, przez chwilę czuła chęć zaśmiania się, ale skutecznie stłumiła to w sobie, przywracając się tym samym do porządku.
Może mu zarzucić parę niezbyt przyjemnych ekscesów związanych z kobietami. Aczkolwiek słowo bestialskie zdecydowanie do niego nie pasuje. Może czasem nieeleganckie, chociaż również jeśli chodzi o to starał się być uprzejmy i miły, nawet kiedy oznajmiał, że po spędzonej wspólnie nocy nie ma już ochoty przebywać w towarzystwie kobiety. Cóż, może nie od razu na kolanach. Ach, jakiż ona ma sceptyczny stosunek do Jaydona. Czemu nie może po prostu poddać się uczuciu, czyli niewiarygodnemu pociągu seksualnemu, który z pewnością odczuwa względem jego osoby. Cóż w zasadzie Murrey też nie wierzył, że ludzi mogą się zmieniać, chociaż to by znaczyło, że będzie wiecznym podrywaczem. Więc to też nie może być prawda. Zignorował jej wypowiedź na temat tęsknoty, bo sam wiedział lepiej, iż cieszy się, że go widzi. - Nie dramatyzuj, jeśli ostatnie dwanaście godzin spędzisz w moich ramionach, powróci ci chęć do życia – powiedział spokojnym tonem, oczywiście całkowicie uświadomiony, że dziewczyna mówi z ironią. Śledził wzrokiem Ashlee, która teraz zaczęła sobie chodzić sobie po pomieszczeniu. W zasadzie cala sytuacja i to spotkanie była całkiem śmieszna. - A w jaki sposób można odkryć tą tajemnicę? – zapytał z uśmiechem, kiedy już znalazła się w jego ramionach. Szybko wyjął różdżkę i wcelował w stera radio, zaklęciem depulso naciskając przycisk, po którym zaczęło grać jakieś stare melodie. Coraz bardziej ubawiony zaczął dreptać w miejscu z panną Walker w objęciach.
Z punktu widzenia kobiety, było to bestialskie zachowanie, natomiast mężczyźni mieli na to własne usprawiedliwienia. I jak tu przekonać któregoś z nich do swojej racji ? Ash nie odczuwała takiej potrzeby, żeby sprowadzać Jaya na ziemię... A czemuż to nie poddawała się rzekomemu pociągowi seksualnemu ? Prawda była taka, że panna Walker w miarę możliwości unikała bliższych kontaktów z mężczyznami, ot. Wyjątkowo zaczęła trzeźwo myśleć po siedemnastym roku życia, który był bardzo burzliwy, a przy tym jednocześnie zaskakujący. - Dwanaście godzin w twoich ramionach ? - powtórzyła, unosząc obie brwi ku górze, jakby z niedowierzaniem. To musiałyby być naprawdę dłuugie godziny. Oj, Ashlee chyba ciężko było oswoić się z nachalnymi myślami. Postawa kobiety nie zmieniła się, a co dziwne - nawet nie starała się odchodzić od Jaydona. Podążyła wzrokiem za różdżką, która pojawiła się ni stąd ni zowąd w jego dłoni, po czym jej uszu dosięgła nastrojowa, stara muzyka. Faktycznie, cała sytuacja z niewygodnej, zrobiła się niespodziewanie zabawna i to nie tylko dla Murreya. - Zaskocz mnie czymś - powiedziała prosto, patrząc na chłopaka dreptającego w jednym miejscu. Ekm, czy nie powinni się przemieszczać ? No cóż, tak było zabawniej! W takiej sytuacji zirytowanie i zdenerwowanie pękło, wplątując uśmiech na usta ciemnowłosej, która w chwili obecnej nie bardzo wiedziała co ma ze sobą robić.
Bestialskie? Cóż Ashlee zdecydowanie i tka z tym przesadzała. Może i mężczyźni mają na to swoje usprawiedliwienia, ale cóż kobiety też nie są święte. Często zdarzają się takie co uwodzą, zagadują, a potem mówią ci nie. A Jay robił to w dość delikatny sposób i zazwyczaj od razu pokazywał, że nie jest zbyt stały w uczuciach. Chyba, że musiał uciekać się do przebiegłych forteli, bo natrafiał na specyficzne kobiety. Wtedy owszem zdarzało mu się oszukiwać. No cóż, unikała kontaktów z tężyznami, ale Jaydon miał nadzieję chociaż trochę spróbować przebić jej mur. Oczywiście o ile nie stwierdzi, że to bezsensowna walka. - Niebywała przyjemność. Nie mów, że mi nie wierzysz – powiedział ignorując jej niedowierzające spojrzenie. W końcu właśnie porwał ją do tańca. W zasadzie dziwił, że jeszcze nie uciekała z krzykiem. Ale cóż, miło na to patrzeć. - Da się ciebie czymś zaskoczyć? – zapytał i kiedy stwierdził, że nie posłusznie drepcze razem z nim. Odsunął ją od siebie nagle, obrócił w miejscu i ponownie przyciągnął do siebie, zaczynając już robić jakieś kroki. Uśmiechał się przy tym do niej po swojemu, patrząc na uśmiech dziewczyny. Spojrzał na jej ładną figurę i nagle pochylił się, wziął ją na ręce całkiem zgrabnie i obrócił się wokół własnej osi. - Chyba raczej taniec to nie twoja pasja – stwierdził odstawiając ją na ziemię, by kontynuować ich całkiem zabawny jego zdaniem taniec.
Faktycznie, nie są święte. Zwłaszcza taka Ashlee, która przez większość swojej dziewiętnastoletniej egzystencji opierała tryb życia na spontanicznych zachowaniach. W rezultacie ma więcej sekretów, niż można się tego spodziewać. - Ach, umieranie w twoich ramionach... Oczywiście, że byłaby to niebywała przyjemność - puściła perskie oko w kierunku Jaydona, jeszcze nim zdążył porwać ją do tańca. Wyglądało na to, że kobieta wreszcie przestała się opierać... Chociaż, nie ukrywajmy, że zapewne za jakiś czas znów napadnie ją 'humorek'. Tak to już z nią było - nikt nie jest w stanie zapanować nad damskimi kaprysami. W jednej chwili miały ochotę się do kogoś przytulać, a w drugiej rozwalić wszystko, co tylko stanęło im na drodze. - Ależ oczywiście, powiedzmy, że po części już ci się to udało - stwierdziła, komentując ich dziwny taniec, który niedługo później nabrał nuty rzekomego profesjonalizmu. Przez chwilę mogła czuć się jedynie jak laleczka, którą manipuluje druga osoba. Dobrze przynajmniej, że nie wywaliła się podczas obrotu i późniejszego przyciągnięcia, bo w innym wypadku skończyłoby się to niepohamowanym, głupawym śmiechem. Mimo wszystko starała się dotrzymać mu kroku, co ładnie udało jej się podłapać. Niestety frajdę zastąpiło niemałe zaskoczenie, gdyż studentka nawet nie zdążyła się obejrzeć, a już była na rękach Murreya. - Nie, zdecydowanie nie. Ale tego nie można powiedzieć o tobie. - chłopak przynajmniej potrafił się jakoś ruszać i od razu było widać, że ma wprawę. Ciekawe tylko jak często tak sobie tańczył z kobietami...
[post bez polskich liter, bo rasia krzyczy z bolu.] Koniec romansowania z jego romansami! Pewnie gdyby sie dowiedzial o tym otwarcie, zaczalby wielka wojne z nijakim Jaydonem. Ba! Nawet mogloby dojsc do rekoczynow. Narazilby swoja buzke dla takiego... A pff! Jednak dzisiejszy dzien na pewno nie byl tym do zmartwien. Nalezalo sie cieszyc wiosna, ktora zmierzala juz wielkimi krokami. Dzisiaj na przyklad obudzilo go cudowne slonce! Az mial sile do zycia! Oczywiscie owa sila musiala znalezc swojego kozla ofiarnego. Niewatpliwie nalezalo powitac wiosne i to z olbrzymim przytupem. Nie wolno bylo sie ograniczac, bac. W koncu nikt nikogo nie ugryzie, a przynajmniej miejmy taka nadzieje. Jak pisalo na ogloszeniu (dlugo probowal odczytac zamaszyste pismo jakies kobiety) musial sie przebrac. A nikt mu nie obiecal, ze za idiotyczny stroj bedzie sie dobrze bawil. Lecz nie kwestionujmy tego dluzej. Wlosy utrzymal w charakterystycznym nieladzie. Na glowe jednak zalozyl... kowbojski kapelusz, do ktorego byly przyczepione dwa piora. Prawde mowiac Thomas nie zastanawial sie, do kogo nalezaly. Jakies takie biale i duze, dlan mogla byc nawet przerosnieta kura! Na umiesniony tors zarzucil koszule, ktora zapial niedbale, a nastepnie wlozyl do srodka spodni - tych kowbojskich rzecz jasna. Do duzego, mahioniowego paska byla przyczepiona plastikowa spluwa (Steve dlugo zastanawial sie, do czego to sluzy...) oraz lasso. Byl tez ciekaw, czy uda mu sie zlowic niektore niewiasty! Na calej dlugosci spodni przyczepione byly fredzle. Prawdziwy kowboj nie moglby obejsc sie bez specjalnych butow, kowbojek, w kolorze morelowym. Z pol rozpieta koszula, spluwa w reku wszedl do Sali Teatralnej, robiac charakterystyczne "pif paf". Przywital sie ze skrzatami i az sie zdziwil ze jest pierwszy!
Obserwował, wchodzącego kowboja, stojąc za kurtyną, poczekamy zobaczymy, aż zrobi się tłoczniej i ciemniej, cichy pomruk z gardła się wydobył, nie po to eliksir gotowałem by go nie wykorzystać, mój głos nabrał bardzo niskiego tonu, a co najważniejsze pasował. Stał wyprostowany, Odziany był w potargany Czarną szatę z Kapturem zasłaniającym jego twarz i głowę zakrytą maską wykonaną z białej kości prezentującą twarz bez wyrazu, maska była delikatnie popękana, od wewnątrz szata była szkarłatna, na obu dłoniach nosił czarne rękawice, na prawej dłoni dzierżył Kościany sygnet,, pod płaszczem nosił długą czarną szatę przewiązaną Pasem z literom Omega w miejscu sprzączki przy pasie miał przytroczony Miecz, i Klepsydrę.
Elena weszła do sali odziana w szmaragdowo-czarną suknie z gorsetem- styl XVII wieku. Do tego odpowiednio dopasowany kapelusz z czarną siateczką i czarne rękawiczki sięgajace prawie pach. Twarz zakrywała jej złoto-biała maska z porcelany. Na pawym nadgarstu iała szmaragdowo-szafirową branzoletkę. jednak nie była to pierwsza lepsza błyskotka. Branzoletka była dosłownie przesiąknięta czarną magią. Miała wile zastosowań, a jednym z nich było wyszukiwanie dowolnych osób w dowolnym miejscu na świecie. Jeśli dana osoba była zbyt daleko by szybko do niej dojść na piechotę, to jeden z kamieni- największy opleciony srebrnym wężem- działął jak kryształowa kula. Pokazywał miejsce w ktorym akurat znajdowała się dana osoba. jednak gdy ten ktoś był bliso, po prostu prowadziła właściciela do niego. Tak też było i tym razem. Elena wiedziaął, ze Aleksander tutaj będzie. Uniosła delikatnie nadgarstek z branzoletą pomyślała o Pnie Brendanie i szepnęła: -Prowadź.- Branzoleta lekko szarpnęła ja za rękę i poprowadziła za kulisy. Dziewczyna stanęła za mężczyzną w czarnym płaszczu i nachyliła się nad nim. -Witaj Aleksandrze.- szepnęła mu do ucha chłodnym, aksamitnym i uwodzicielskim głosem.
Powoli niczym posąg budzący się do życia, odwróciła się w jej stronę postać odziana w czerń, podniosła prawicę do Twarzy, nakazując milczenie, jednocześnie mrugnął okiem, w których widać iskierki. Przyjrzał się jej całkiem całkiem, piękna suknia, ciekawa biżuteria, szczególnie bransoleta. Przemówił do niej Spokojnym, niskim i grobowym głosem, wprost delikatnie do ucha- Witaj młoda Damo, ale jeśli Raczysz nie zdradzaj mojego imienia, i mów mi Ponury.
Uśmiechnęła się delikatnie pod maską. -Jak sobie rzyczysz, Ponury.- powiedziała posłusznie i skłoniła sie lekko. Teraz już była pewna, ze to Aleksander. i to nie dlatego, ze zareagował na to imię, lecz przez głos. Jego glos poznałąby wszedzie. Niski, a zarazem niezwykle dźwięczny. Po prostu cudo. Przynamniej zdaniem eleny. nie wiedziaął jak sądzą inni, więc nie wyrażała swych poglądów głośno.
Przez Elenę stał się widoczny eh jakoś przeżyje póki będzie trzymać się przydomków, zaraz ta młoda dama jej rytm kroków i głos tak to była Elena z pewnością. -Cóż prezentujesz swoją osobą, poza tym że wodzisz ludzi na pokuszenie Moja Droga- Skoncentrował się na jej kostiumie- Widzę inspiracje XVII wieczną Wenecją- odgarnął jej czarną koronkową siateczkę znad maski- Ciekawy dobór twarzy na tą okoliczność.
Ostatnio zmieniony przez Aleksander Brendan dnia Wto Mar 22 2011, 20:19, w całości zmieniany 1 raz
Gdy tylko szanowny panicz Ian wyczaił wzmiankę o dzisiejszej zabawie, tchnęło w niego nowe życie. Podskoczył podekscytowany i zerknąwszy na zegarek przeraził się nie na żarty. Piętnaście minut do imprezy! Zdenerwowany pobiegł do dormitorium w poszukiwaniu jakiegoś przebrania, które było obowiązkowe. Hm...za kogo by się tu przebrać...może za jakiegoś mrocznego wampirka? Zdradziłby co prawda swoje skryte zainteresowanie, ale co tam! Teraz trzeba jeszcze znaleźć to przebranie, które na pewno, na pewno gdzieś tutaj miał! I zaczęło się. Wielkie szukanie. Łatwo nie było, ale jak już cały komplet się znalazł, wystarczyło go założyć wraz z fajowskimi kłami, upiększyć fryzurkę i Ian prezentował się w całej swej wampirkowatości. Haha, Ian – wampirzy postrach Hogwartu! Jeszcze przećwiczył straszne straszenie ludzi przed lustrem. Musiał przyznać, że mu się to udawało. Niedziwne, przecież tyle razy widział jak zawodowi aktorzy to robią. Przełażąc przez caaały zamek, trochę tam ludzików nastraszył, ot tak, dla zabawy. Haha, jak to fajnie nie być choć raz milutkim Gryfoniatkiem! Dobra, dobra, gdy już Ian dotarł do Sali teatralnej, trochę się zdziwił. Po sali krążyło mało osób, a przecież on już był spóźniony. Jednak nie popadając w panikę, jak na wampira przystało, skrył się w cieku czegośtam i próbował wyczaić jakiś swoich znajomych.
Przeczytawszy ogłoszenie o imprezie na powitanie wiosny, która miała jakoby odbyć się w Sali Teatralnej, nie miała ochoty isć na nią. Jednak przemyślała sobie sprawę i postanowiła iść, choć nadal miała w pamięci zdarzenia z ostatniej imprezy, na której była. Ale teraz jej sytuacja była inna. Wymagane było przebranie, więc ona, po usilnych poszukiwaniach i kilkakrotnym przeglądzie swojej garderoby wybrała to, co pozwoliło jej stworzyc udaną całość. Jej stylizacja przypominała stroje arystokratek z końca wieku osiemnastego i początku dziewiętnastego. Miała na sobie bladoróżową suknię z lekko bufiastymi rękawami i falbankami, która odcinała się pod biustem, a następnie lekko rozszerzała. Była dosyć usztywniona, jednak to nie była krynolina, dlatego mogła zachować swobodę ruchów. Na nogach miała wygodne białe baleriny, coby jej nie bolały nogi. A jednocześnie pasowały one do sukienki. Do tego delikatny makijaż, odpowiednio upięte i wypudrowane włosy... A na koniec czarna maska. Która może swoim kształtem przypominała nieco Myszkę Miki, ale pasowała do całości stroju i była na pewno ciekawym dodatkiem do całości. Weszła powoli i dystyngowanie do pomieszczenia, tak, jak przystało na arystokratkę. Rozejrzała się po sali, dziwiąc się, że było jeszcze tak mało osób. Dosłownie kilka. Były osoby, które poznała od razu, co nie napawało jej optymizmem, z tego powodu, kto był wśród nich. Ale niektórych nie poznała, więc uznała, że nie miała okazji ich poznać.
Skompletowanie stroju tylko z początku wydawało się takie łatwe. Miał już w głowie zamysł, wiedział, co chce osiągnąć. Gorzej, i trudniej, było jednak zdobyć wszystkie potrzebne rzeczy. Ale udało się! I mógł ruszyć już do skrzydła studenckiego, gdzie, jak dokładnie wyczytał, miała się odbyc impreza pod hasłem pierwszego dnia wiosny. A że Namida uuuuwielbiał ciepło, a wiosna to pierwsza pora roku zaraz po tej głupiej zimie, to oczywistym było, że się tam pojawi. Tak więc w czarnej, obcisłej koszulce, czarnych rękawiczkach bez palców sięgających łokci, obcisłych czarnych spodniach i trampkach na obcasach wkroczył do Sali teatralnej. Co by być prawdziwym Kociakiem miał na głowie kocie uszy oraz skombinował kawałek gładkiego, czarnego materiału i zaczarował go tak, że co jakiś czas samoistnie się poruszał, niczym u zwierzaka. Zaczął niecierpliwie rozglądać się za kimś znajomym. Miał dzisiaj w planie upić się i naprawdę dobrze bawić, co by zapomnieć o wszystkich przykrościach jakie go spotkały i uczcić swoje szczęście, o!
Avril nie zareagowała zbyt entuzjastycznie na wieść o dzisiejszej zabawie. Wręcz przeciwnie, nie chciało jej się nigdzie iść. Ale niestety – ciekawość wzięła górę. Jak zwykle zresztą. Tak więc szybko przejrzała szafę. Nie miała pojęcia za kogo ma się przebrać. Nie miała nic na taką okazję. W końcu jednak wygrzebała z dna swojej jakże obszernej szafy sukienkę . Wyglądała mniej więcej jak z XVIII wieku, więc w zasadzie, czemu nie? Szybko ją ubrała i przejrzała się w lustrze. Jak zawsze pięknie. Posłała sobie buziaka i spięła włosy w kok, dla efektu. Kilka drobnych poprawek i ruszyła do Sali Teatralnej. O dziwo, tłumów tu nie było. A co gorsza, Avril nie dostrzegła nikogo znajomego. A, nie chwila... W tłumie chyba mignęła jej czupryna Namidy. Ale zanim Avrilka sprawdziła czy ma rację, chłopak gdzieś zniknął. Dziewczyna westchnęła ciężko i stanęła z boku, rozglądając się i zastanawiając, po co w ogóle tutaj przyszła. Przecież nie lubiła takich imprez. Były dla niej... zbyt oficjalne. Ale jednak przyszła. I w dodatku się przebrała! O, oby było warto!