Przez niewielkie drzwi można wyjść na marmurowe schody które prowadząc w dół ku sporego rozmiarów balkonowi. Otaczają go cztery wysokie kolumny, podtrzymując specjalnie zrobiony dach. Dzięki niemu, nawet kiedy pada można tam przesiadywać, bez obawy zmoczenia się. Posadzka jest wyłożona czarno-białymi płytkami. Te na samym środku robią wrażenie ogromnej szachownicy i rzeczywiście, jeśli tylko ktoś zdobędzie takiej wielkości figury, można tam grać. Z miejsca przy barierce (marmurowej, oczywiście) rozchodzi się widok na cały dziedziniec. Jest to świetne miejsce na obserwowanie innych, bowiem rzadko kiedy komuś przyjdzie na myśl by spojrzeć w górę. Po obu stronach znajdują się kamienne, niewielkie ławeczki.
Autor
Wiadomość
Skyler Schuester
Wiek : 24
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 179 i PÓŁ!
C. szczególne : Ciepłe spojrzenie, zapach cynamonu i Błękitnych Gryfów/mugolskich fajek; łatwy do wywołania uśmiech; czasem da się wypatrzeć malinkę czy dwie (jedna to tatuaż przy obojczyku); ciepły, niski głos i raczej spokojne tempo mówienia, tatuaże (dziennik); pierścionek zaręczynowy
| Klub magicznych wyzwań | zadanie z kółka: kwiecień
Spokojnie. Czuł się po prostu spokojnie, gdy pozwolił już sobie na tę chwilę słabości, na wycofanie się i zdjęcie ze swoich barków choć części obowiązków. Wciąż miał ten odruch rozglądania się po dziedzińcu, wciąż jeszcze chciał upomnieć jednego czy drugiego ucznia, nie zawsze w porę strofując się, że na jego piersi nie błyszczy już odznaka Prefekta, a już tym bardziej Prefekta Naczelnego, a jednak nie potrafił żałować swojej decyzji, naprawdę potrafiąc odnaleźć przyjemność w czynnościach, w których w końcu mógł się rozsmakować, nie patrząc na nie jak na obowiązek. Usiadł okrakiem na ławeczce, przed sobą stawiając cały karton dorodnych róż, kilka mniejszych rozstawiając już na podłodze, zajmując nimi niemal całą przestrzeń na drobnym balkonie. Wyciągnął z torby wypożyczoną z biblioteki księgę, na łatwy początek otwierając ją na stronie z ryciną tulipanów, wybierając sobie tego, który wyglądał z nich wszystkich najzwyczajniej. Zaczynał powoli, dosyć opornie, bo i transmutacja wciąż wymagała od niego tego skupienia, których nie wymagały już od dawna zaklęcia gastronomiczne. Zanim w ogóle wycelował różdżkę, przyjrzał się dokładnie solidnej łodydze róży, pierwszej z nich usuwając kolce pojedynczo, jedno po drugim, dopiero wtedy decydując się na przetransmutowanie liści w dużo dłuższe i jaśniejsze pasy, zaraz kradnąc łodydze twardość. Instynktownie wygiął brwi w złamane łuki, gdy skupiał się nad płatkami, prostując je magią, wydłużając je i wyginając w drugą stronę, musząc wydrążyć z miękkiej kuli delikatny dzwon. Delikatnie obrócił w palcach pierwszego z tulipanów, z każdym kolejnym radząc sobie zdecydowanie sprawniej, a więc i szybciej, pozwalając sobie na większą wymyślność w ich zabarwieniu, może nieco przesadzając z ilością tych żółto-czarnych, które tworzył niemal nieświadomie na cześć swojego domu. Dopiero gdy wypełnił jeden z kartonów tulipanami, pozwolił sobie odnaleźć kolejnego z wiosennych kwiatów w przyniesionej encyklopedii, szybko dochodząc do wniosku, że do krokusa dużo bliżej jest od tulipana, niż od róży, więc może nieco naokoło, ale dość sprawnie wypełnił drugi z kartonów żółtymi, białymi i fioletowymi krokusami - wpierw wykorzystując opanowaną już przemianę w tulipana, by później zaklęciem rozciągnąć nieco płatki, rozchylając je mocniej, kończąc wszystko skróceniem łodygi i długich liści. Wybranie ostatniego z kwiatów zajęło mu najdłużej, bo uparcie próbował doszukać się kolejnej rośliny, która w jakiś sposób przypominałaby mu opanowanego już do perfekcji tulipana. W końcu nieco niechętnie zdecydował się na sasanki, nie mając większego problemu z kształtem, a nawet śmiesznie miotełkowymi listkami, ale zupełnie nie wiedząc jak wytransmutować ma ten charakterystyczny puszek porastający roślinę. W końcu musiał odpuścić, przyznając przed samym sobą, że wyczarowanie tak drobnych i miękkich igiełek jest poza jego możliwościami, więc zwyczajnie każdą kolejną różę zamieniając w coś najbliżej jego zdaniem podobnego do sasanki. I był całkiem pewny, że wykonał dobrą robotę, a jednak ta pedantyczna natura nie pozwalała mu w pełni odpuścić, doskonale wiedząc po zajęciach z O'Connorem, że każdy szanujący się zielarz zauważy to niedopatrzenie. Dlatego też po zaniesieniu do magazynku dwóch z trzech kartonów, podjął ten wysiłek, by odnaleźć @Ezra T. Clarke, to po nim spodziewając się odpowiednich umiejętności transmutacyjnych, by poprosić go o drobne wsparcie z sasankowym puszkiem, dopiero po tej pomocy mogąc w pełni spokoju swojego sumienia zakończyć swoje kólkowe zadanie.
| zt
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Ta rozmowa będzie mieć okropny przebieg. Nie potrafił nastawiać się pozytywnie bowiem wiedział, że za chwilę potwierdzi wszem i wobec, że jest tym złym i niedobrym przed którym należy przestrzegać wszystkie dziewczyny wokół. Gryzł się z tym dobre parę godzin, wyłaził z siebie i stawał obok, rwał sobie włosy z głowy, ale… ale musiał. Doskonale potrafił wyobrazić sobie jak wiele osób naraz go znienawidzi. Trochę się tego bał - tej pewnej nagonki - ale z drugiej strony kogo będzie obchodzić co w nim tkwi skoro to Doireann będzie załamana. Zgarnął dziewczynę spod Wielkiej Sali, mówiąc jedynie, że chce jej coś powiedzieć ale musi to być miejsce dzisiaj dosyć wyludnione. Jako że była dzisiaj sobota to wiele osób przebywało w Hogsmeade, a on urwał się by ją złapać… szczękę miał ściśniętą do granic możliwości, serce podchodziło mu do gardła, nie był w stanie z siebie nic wydusić, nawet słowa. Dopiero kiedy znaleźli się wystarczająco wysoko to oparł przedramiona o kamienny balkon i wcisnął palce w zamknięte powieki. Musi się zebrać w sobie. Znaleźć słowa, wytłumaczyć się o ile w ogóle będzie chciała słuchać… znieść widok jej łez? Nic dziwnego, że był tutaj niemal blady. Zerknął na Dori i otworzył usta ale nie umiał znaleźć słów. Łomoczące serce przeszkadzało mu w skupieniu się. Zacząć od komplementu? Jak nic wyniucha podstęp. Powiedzieć wprost? Nie, to zbyt brutalne. Jak?! Gdzie jest Lucas, który mógłby mu doradzić…? - Strasznie dużo dzisiaj myślałem i dalej nie wiem jak to ugryźć. Chodzi o to, Dori, że… - przerwa na wdech; dosyć szybko tracił zapas tlenu z płuc. - … że dzisiaj złapałem się na tym, że zachowałem się bardzo nie fair w stosunku do ciebie. Nie wiedziałem jak bardzo nie fair, dopiero niedawno… niedawno ogarnąłem i to mnie strasznie gryzie bo ja wcale nie chciałem żeby tak było. - nie umiał być brutalny więc pokracznie wyjaśniał swój tok myślenia. Zdawał sobie sprawę, że te tłumaczenia niewiele zmienią. W tej rozmowie sam siebie demonizował, łudząc się przy tym, że gdy później zostanie zaatakowany nienawiścią i żalem to będzie łatwiej to znieść...
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Życie rządziło się wieloma nieodgadniony regułami, często zbyt skomplikowanymi, by umieć się w nich odnaleźć, zaś w naiwności młodych serc i niewielu wiosen na karku bardzo łatwo było pomylić się w swoim osądzie. I tak oto miłość gorliwa i namiętna, ta z rodzaju tak intensywnych, że wydawałoby się, że miały trwać dłużej, niż sam Świat, wypalała się zaledwie miesiąc po pierwszej iskrze, a przekonania - nawet te najsilniejsze, o niezachowanych fundamentach - potrafiły runąć łatwiej, niż domek z kart stawiany przez niewprawione dziecięce dłonie. W wieku zaledwie siedemnastu lat bardzo łatwo było o pomyłki, które mogły wydawać się tragiczne - bo przecież było się młodym, silnym i wszystko powinno się układać bez udziału złego losu i jego kapryśnego nastroju. Doireann nie przeczuwała nadchodzącego "końca świata". Nie miała ku temu większych podstaw, skoro bywały między nią, a Ślizgonem chwile miłe, ciepłe i na swój sposób spokojne. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie na twarz Eskila, jego bladość, mocno zaciśnięte usta i zbolałe spojrzenie, by i jej ten nastrój się udzielił. Spoglądała na niego wyraźnie zaniepokojona, czekając na… cokolwiek. Nie chciała go popędzać, bo cokolwiek miało miejsce, było dla niego wyraźnie trudne. Bogowie, bała się okropnie, kiedy w jej głowie zaczęły pojawiać się najgorsze z możliwych scenariuszy. Jest chory? Ktoś umarł? Stała się jakaś krzywda, taka nie do odwrócenia? Och Morgano, czy to on zrobił coś okropnego? Nie chciała wierzyć w taki obrót sprawy, jednak… Już raz udało mu się porwać, związać i pobić biednego Hawka. A przecież była też harpia, nad którą chłopak mógł nie zapanować. Bogowie, przenajświętsi i jedyni, już od dawna nie czuła takiego niepokoju. A potem… Eskil zaczął mówić. Wpatrywała się w niego, nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku, jakby bała się, że głośniejszy oddech mógłby go teraz wystraszyć. Nie była pewna, co rozumiał przez traktowanie jej "nie fair". Chociaż… może raczej szukała w rozumieniu tego stwierdzenia możliwie najlepszego znaczenia. Nie słuchał jej, kiedy mówiła o nauce, czy swoich ulubionych książkach i to było nie fair? Chciał ją… przeprosić? Puchonka zacisnęła usta i przełknęła ślinę, zdając sobie sprawę, że takie tłumaczenie nie pasowało do całokształtu wypowiedzi. - Eskil… - odezwała się cicho, kładąc mu dłoń na ramieniu. O… O tak, dla otuchy. Żeby było mu łatwiej. - Wiesz, że najlepiej wychodzi ci mówienie wprost.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Gryzł się z tym, bo wiedział, że to rozpocznie dużo przykrych emocji. Zaczynał się tym dławić, a musiał jej wyjaśnić… może będzie ją mniej boleć? Może choć trochę zrozumie? Może istnieje szansa, że nie będzie obwiniać siebie o wyimaginowane braki, a w końcu go prawowicie oskarży? Nakręcał się, a Dori odchodziła od zmysłów. Ta ciepła mała dłoń na jego ramieniu… wiedział, że coś się kończy. Minę nie miał już zbolałej. Miał ją udręczoną. - Próbuję, ale mi nie wychodzi, Dori.- dlatego nie lubił trudnych rozmów. Nie wiedział jak się za to zabrać, a gdy już podejmował decyzję to obchodził się z tym niczym garboróg w składzie porcelany. Stawało się to tak trudne, aż nie do zniesienia. - Po prostu… to, co do ciebie czuję to nie jest to, co powinnaś ode mnie mieć. - gorliwie unikał klasycznych krzywdzących słów, aby tylko nie skojarzyła go z sobie z tymi dupkami, co w trzech słowach wyrzucają do śmieci kilka miesięcy związku. Nie żałował tego czasu. - Chcę być uczciwy.- z lękiem popatrzył w jej ciemne oczy. - Ale nie jestem w tobie zakochany tak jak trzeba.- czy brzmiało to okrutnie? Chciała wprost. Unikał tego sposobu, ale wiedział, że im dłużej się mota tym gorzej będzie później to znieść. Otworzył znów usta ale nie wydostał się z tego żaden dźwięk. Bał się na nią spojrzeć bo wiedział, że zobaczy tam łzy.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Jeśli czegoś zdołała się nauczyć przez te wszystkie miesiące - czy to ich bycia razem, oficjalnie, jako para, czy też przez czas, kiedy po prostu bywali koło siebie często, zachowując się dokładnie tak, jakby to właśnie siebie potrzebowali w życiu najbardziej - to tego, że Eskil nie radził sobie z emocjami. Tłumił je, nie potrafił ich wyrażać, albo też wybuchał, bo brakowało mu wszelkich narzędzi, by sobie z nimi poradzić. Cierpliwość i czułość była więc tutaj kluczem, a przynajmniej w to wierzyła Doireann. W końcu co miałoby ułatwić mu mówienie, jeśli nie brak nacisku i czas? - Możesz dalej próbować. - zachęciła go odrobinę, zaciskając lekko palce na jego ramieniu. Jasnym było, że nie czuła się tutaj szczęśliwie; było jej ciężko, bo przecież… Była mądrą dziewczyną i wcale nie tak naiwną, jak można by podejrzewać. Posiadła tę szkodliwą cechę, która pozwalała jej przechodzić do porządku dziennego nad wszelkimi okrucieństwami, które były w nią wymierzone, ale nie oznaczało to, że ich nie zauważała. Wciąż jednak strach przed samotnością wygrywał z poczuciem własnej wartości - i tak oto pewnie potrafiła spoglądać z troską i miłością na własnego ojca, gdyby tylko istniała szansa, że okazałby jej okruchy bardziej pozytywnych uczuć. Desperacko potrzebowała w swoim życiu miłości i poświęcała za nią wiele. Uścisk jej dłoni znacząco ustąpił. Nie ważnym było, jak bardzo Eskil starał się powiedzieć to w sposób możliwie najłagodniejszy, czy chociaż niebanalny; bycie niekochanym zawsze siało spustoszenie. Zwłaszcza w życiu siedemnastoletniego dziewczęcia, które przez całe życie było przekonane, że ją ten element życia ominie - i nie podlegało to jakiejkolwiek dyskusji. I teraz, kiedy tylko pozwoliła sobie myśleć, że może jednak istniała ta mała, malutka szansa… - Och. - drgnęła, kiedy tylko zorientowała się, że nie odpowiedziała nic. Właściwie to jedynie stała, ze wzrokiem utkwionym w jakiś daleki punkt, raz za razem odtwarzając w głowie słowa chłopaka. Przez chwilę miała ochotę zapewnić go, że nic nie szkodzi. Że to ona może kochać ich wystarczająco mocno, by dalej mogli być razem. Że wcale nie jest jej przykro i przecież nic złego się nie stało. Byli przecież młodzi, Eskil miał całe życie by ewentualnie pokochać ją wystarczająco mocno. Zamiast tego powoli i bardzo ostrożnie zabrała swoją dłoń, kładąc ją na swojej piersi. Bogowie, miała wrażenie, że nie czuła własnego serca, a przecież powinno… powinno tam być, dudniące z rozżalenia, prawda? - To… Nigdy nie byłeś? Czy… Czy po prostu przestałeś? - nie miała pojęcia, dlaczego to konkretne pytanie pojawiło się w jej głowie. Wiedziała za to, że nie była w stanie, by podnieść na niego swój wzrok.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Choćby stawał na rzęsach to nie zmieni stanu swoich uczuć. Spotkanie z Robin uświadomiło mu, że czegokolwiek by nie uczynił to nie pozbędzie się tej innej tęsknoty, którą potrafiła wypełnić swoim śmiechem. Z jednej strony ta moc była piękna, zaś z drugiej okrutna bowiem wiązała się zasadą wymiany: albo ja jestem szczęśliwy albo inni. Nie widział scenariusza gdzie wszyscy wokół dostają to, co ich uszczęśliwia. Nie kłamał Doireann kiedy przez te miesiące coraz bardziej się do niej zbliżał. Ten czas był lekki, przyjemny, pozbawiony samotności. Dopiero dalsze wydarzenia uzmysłowiły mu, że nie tędy droga i najlepiej będzie jeśli Doireann będzie wiedzieć o wszystkim od razu. Nie umiałby udawać, że wszystko jest w porządku. Mimo, że chciał się z nią rozstać to… to wiedział, że jeśli się odwróci to nie zobaczy na horyzoncie szczęścia. Powróci do stanu sprzed paru miesięcy kiedy miał być sam, bo obiekt jego uczuć stawał się nieosiągalny. Kiedy uścisk jej dłoni zelżał to był znak, że zaczynała rozumieć. Jego emocje zgniatały, osiadały ciężkością na żołądku. - To... to osłabło. Dopiero dzisiaj to zauważyłem. Ja nie wiedziałem, że to nie to.- odwrócił się do niej przodem i zreflektował się, aby popatrzeć błagalnie w jej oczy. Próbował jej pokazać, że jest wobec tego bezradny. Nie może zrobić nic innego niż stawiać na uczciwość. Przy Dori czuł spokój i ukojenie, a choć było ono mu potrzebne to sporadycznie. Potrzebował chaosu, a to było jej zupełnie przeciwne. Nie da się transmutować słońca w księżyc. - Zakochanie musi być tak silne, aby do głowy nie przyszedł strach przed zakochaniem się w kimś innym. - mówił cicho, ze spuszczoną głową i modlił się w duchu, aby jego szczerość nie naniosła więcej szkód. - Dzisiaj się wystraszyłem. I wtedy zrozumiałem, że… to między nami nie jest takie jak powinno. - musiał znów złapać oddech kiedy kłucie w płucach przybrało na sile. Ten charakterystyczny ogień buzował tuż pod jego skórą, cechy harpii były na wyciągnięcie ręki bo panikował, bał się ale trzymał jeszcze w ryzach.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Możliwe, że zawiniła tutaj okrutnie zła ocena, kim tak właściwie ta cała Doireann była. Owszem, potrafiła być spokojna i wyrozumiała, bardzo rzadko wygłaszała też opinie, które mogły nieść za sobą jakieś szkody i była zdolna zrobić wszystko, by ważne dla niej osoby czuły się jak najlepiej, nawet własnym kosztem. Jednak pod skorupą pełną ciepła i cierpliwości kłębiły się setki zdarzeń, które nie pozwalały jej na swobodę, czy zwykłe, beztroskie odczuwanie. Puchonka w ogólnym rozrachunku nie była przecież ani trochę szczęśliwa - dużo płakała, załamywała się pod ciężarem zmartwień i raz za razem boleśnie zderzała się oczekiwaniami, których była pewna, że nigdy nie spełni. Jednak przede wszystkim było w niej wystarczająco dużo strachu, by wykarmić co najmniej tuzin boginów - i był to mur znacznie wyższy, niż te, które do tej pory półwil mógł przeskoczyć. Osłabło. Z tym, że coś przestało być tak silne, jak kiedyś, mogłaby sobie poradzić. Jednak… to, że dopiero dzisiaj to zauważył. Bogowie, to uderzyło w nią na tyle mocno, by podkuliła swoje ramiona i zamknęła powieki. Zaledwie parę godzin temu trzymał ją za rękę i całował w policzek, dając znać, że musi spotkać się ze swoją przyjaciółką. Tą samą, w której niegdyś był zakochany - i o czym nie zapomniał swego czasu jej powiedzieć. Zaraz potem jej myśli pomknęły ku ich pierwszych spotkaniom; tego, jak niezręcznie czuła się w jego towarzystwie, kiedy znienacka pojawił się przy kamiennym stole, zupełnie jakby już wtedy czuła, że lepiej byłoby nawet na niego nie patrzeć. Dlaczego nie mogła na tym poprzestać? Uniknęłaby wspinaczki na drzewo i słuchania o jego troskach. Nigdy nie zaprosiłby jej na bal, ani też nie wybrałby się z nią na tę zamkową ucieczkę. Morgano, samo wspomnienie tej wzajemnej introwertyczno-ekstrawertycznej adopcji przypominało bardziej jakiś niesprawiedliwe oszustwo. Zupełnie, jakby Eskil zakrył dłonią ten drobny druczek mówiący "Kiedyś użyję cię, żeby uprzyjemnić sobie własne złamane serce, a potem zrobię ci dokładnie to samo", kiedy podpisywała z nim ten cyrograf. "Zawsze byłam tą drugą, prawda? Czy istniała ta mała chwila, kiedy byłeś tylko mój? Miałam cię na wyłączność chociaż przez dzień?". Nie, nie mogła o to zapytać. Dobrze wiedziała, że odpowiedź rzuciłaby ją teraz na kolana. Cholera jasna, z każdą chwilą milczenia czuła, jak coś coraz mocniej w niej pęka. Powoli otworzyła oczy, bez przerwy unikając wzroku półwila. Nie ruszała się ani trochę. Nawet jej oddechy zdawały się być na tyle płytkie, by w ogóle nie poruszały jej piersią. Eskil był Ikarem, który skrupulatnie wylatywał do słońca. To, że do tej pory nie spalił swoich skrzydeł nie miało jednak nic wspólnego ze szczęściem - lekkomyślnie, przez te parę miesięcy, osłaniał się niewielką Doireann. I dzisiaj to ona, całkowicie bezgłośnie, płonęła.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
W jego głowie huczało od miliona myśli, uwag, wątpliwości, niepewności, pytań, niedopowiedzeń. Nie miał ani chwili spokoju we własnej głowie, nie było tam dla niego miejsca. Dusił się sam w sobie. Wiedział, że Doireann nie podniesie głosu, ale żeby milczeć? Nie odpowiedziała nic i to było stokroć gorsze niż chociażby jedna łza. Naprawdę starał się jej to wyjaśnić jak najdelikatniej, ale nigdy nie był w tym dobry. Nie umiał być tak idealny jak Lucas. Jaki wpływ człowiek ma na własne uczucia? Żaden. Znikomy. To nie zależy od niego, a od cech charakteru z którymi się rodzi u które ujawniają się w ciągu życia. Dołożyć do tego czyjeś oddziaływanie… czy istniała na świecie jakąkolwiek rzecz którą mógł zrobić by temu wszystkiemu zapobiec? Temu dzisiejszemu objawieniu, tej rozmowie, tych wszystkich relacji które teraz będzie raz za razem niszczyć swoimi uczuciami? Musiał rozmawiać policzki i żuchwę bowiem tak mocno zaciskał zęby w oczekiwaniu na jej odpowiedź, że poczuł ból w zębach. Sam sobie nie mógłby spojrzeć w oczy więc nie dziwił się, że ona też tego nie chce robić. - Gdybym mógł zmienić uczucia to zrobiłbym to bez wahania. Jeśli znasz jakiś sposób… naprawdę ja nie chcę tego wszystkiego czuć tak jak teraz jest. - głos mu się łamał, a i dojrzewała w nim myśl, że powinien zmienić taktykę. Musi oswoić się z nienawiścią która na niego w końcu spłynie gdy świat dowie się jak ten okrutny półwil ze Slytherinu złamał serce kruchej Doireann. Oparł dłoń o chłodny kamień balustrady. - Nic mi nie powiesz? - ona nie musiała. Drake albo Liv mu nagadają. Wolał jednak zobaczyć w niej wybuch szczerych emocji, choćby miała podnieść na niego głos. Czuł jednak, że będzie to tłumić i wybuchnie dopiero kiedy go nie będzie. Nacisk na skroniach stawał się coraz silniejszy.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Nie potrafiła dobrać odpowiednich słów. Na usta cisnęły się jej jedynie rzeczy, których nie chciała wypowiadać na głos. Nawet jej obsesyjna potrzeba, by wiedzieć, pozyskiwać jak najwięcej informacji i rozumieć wszystko jasno i dogłębnie przegrywała z czymś, co można by nazwać resztkami rozsądku. Żadne z pytań, które w niej kiełkowały, nie były tutaj potrzebne - bo przecież raniły by ich oboje, zupełnie niepotrzebnie. Miała więc do wyboru powiedzieć cokolwiek, co skutecznie zmiotłoby z nóg ich oboje, a żadne nie zasługiwało na te dodatkowe cierpienie, lub milczeć, kurczowo trzymając się nadziei, że zaraz wszystko minie. Że oddech przestanie tak palić, a ona sama za moment przestanie myśleć o świecie tak katastroficznie, jak tylko siedemnastoletnie dziewczyna ze złamanym sercem potrafiła. Nie było w niej jednak wiele nienawiści, czy złości. Zawiodła się, czuła się oszukana, wykorzystana i złamana, a żal i tęsknota już zaczynały kotłować się w jej głowie, próbując przekrzykiwać się nawzajem. Jednocześnie nie chciała robić niczego, co mogłoby dołożyć nawet cegiełkę trudności na barki Eskila, bo przecież… zależało jej. Jedna rozmowa, nawet jeśli wyglądała na potencjalnie ostatnią, nie była w stanie zmienić ogromu uczuć, które żywiła względem Clearwatera. Miała teraz wrażenie, że stała, z rękoma przepełnionymi całym ciepłem i miłością, które chciała mu zaoferować, jednocześnie nie potrafiąc odnaleźć jego dłoni. Nie były już wyciągnięte i gotowe na czułość. Zabrał jej te zawsze rozłożone ramiona, a to przecież w nich, mimo wszystko, chciała się teraz ukryć przed tym bardzo złym i niesprawiedliwym światem. - Nie… - powoli podniosła głowę, w końcu spoglądając w niebieskie tęczówki. Wraz z tym spojrzeniem poczuła się też dziwnie ogłuszona, zupełnie, jakby pomimo prób, by być delikatnym, Eskil walnął ją tym niekochanie w tył głowy. W oczach dziewczyny można było zobaczyć ogrom szoku i narastającego bólu - a mimo to, gdzieś pomiędzy jednym, a drugim widoczne było to dobrze znane chłopakowi zmartwienie. Patrzyła na niego tak, jakby wtedy, kiedy była przekonana, że działa mu się krzywda. - N-Nie wiem, co powinnam ci powiedzieć. - mówiła szeptem, starając się powstrzymać to okropne drżenie głosu. - N-Nie mam pojęcia, co chciałbyś usłyszeć. Jak... Jak to wszystko zmienić. Nie przyciskała wciąż dłoni do piersi. Teraz trzymała je skrzyżowane, zaciskając palce na własnych ramionach, jakby bała się, że zaraz się rozleci. - Ja… też nie chcę czuć tego, co teraz czuję. - dodała po chwili, niezbyt świadoma tego, co mówi. Raz jeszcze zacisnęła powieki, tym razem pozwalając pierwszym łzą na spłynięcie po jej policzkach. Chciała, tak jak on, poprosić go o radę. Żeby znalazł sposób, by jakoś to zmienić.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Nic nie szło po jego myśli. Powinien przywyknąć do zdarzeń, których przebieg jest odwrotny od planowanego. Niełatwo było mu przekazać stan swój uczuć i niejako przyznać się dlaczego tak się stało. Przez te miesiące naprawdę był nią zafascynowany, zauroczony, bywały dni kiedy nie mógł się od niej odkleić jednak te wszystkie elementy nie składały się z jego strony na wielką miłość. Nie zapierało mu to tchu w piersiach i po pewnym czasie odczuwał ten deficyt emocji trudnych do utrzymania w sobie. Nie chciał jej oszukiwać, mimo że właśnie łamał jej serce. Czy Robin czuła się tak samo kiedy była w podobnej roli, a to on był drugą stroną? Olśniło go nagle bowiem był w stanie wyobrazić sobie co to za ból. Ta niespodziewana empatia go zaskoczyła, ale czy jakiekolwiek jego słowo czy chociażby zapewnienie, że ten największy ból z czasem zelżeje do poziomu znośnego zostanie potraktowane poważnie? - Chcę usłyszeć, że masz mi to za złe, że jesteś rozczarowana, cokolwiek. - bo to będzie lepsze od milczenia. Te zaszklone oczy i zbierające się w nich łzy bolały, ale powtarzał sobie, że na to zasłużył. Przynajmniej przestał panikować i odzyskał zdolność mówienia w zrównoważonym tonie. - Dori... - zrobił krok w jej stronę lecz w połowie ruchu się zatrzymał. - Przez te miesiące wcale cię nie oszukiwałem. Nie umiem i nawet nie chcę ciebie w niczym okłamywać. - a spojrzenie pytało - czy mi wierzysz? Czy jakiekolwiek moje słowo ma teraz znaczenie? Opadająca po jej policzku łza była ciężkim widokiem, ale i tak spodziewał się wybuchu płaczu więc w jakimś małym stopniu był na to przygotowany. Chciał jeszcze coś powiedzieć, jakieś milion zdań, zapewnień, wyjaśnień, niemal wpadł w tok tłumaczenia się ale wszystko to powściągnął, aby nie zarzucić jej zbyt wieloma słowami. Równie dobrze może za moment odwrócić się na pięcie i nigdy się na niego już nie obejrzeć. Przygarbił znów ramiona i opuścił wzrok.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Eskil był w tym momencie kolejnym człowiekiem mającym wobec niej oczekiwania, których nie była w stanie spełnić. Złość nie trzymała się jej natury - wypalała się momentalnie, pozostawiając na swoim miejscu jedynie jakieś marne resztki żalu, przykryte grubą warstwą wyrzutów sumienia. Nie potrafiła też wykazać się okrucieństwem, nawet jeśli wydawałoby się być zasłużone. Gdyby teraz uniosła swój głos, zwyzywała go, może nawet, uniesiona zranioną dumą i złamanym sercem, pchnęła, czy spoliczkowała, byłoby to na swój sposób usprawiedliwione. Powszechnie znaną prawdą było, że furia odrzuconych uczuć niosła za sobą brutalność trudną do powstrzymania. Ale to właśnie tej furii jej brakowało. Nie była wściekła, była… najzwyczajniej w świecie smutna. To nie było zaś dobrym paliwem, by jej ton nabrał ostrości, nie mówiąc już o samym dobrze słów. "Rozczarowałeś mnie", chociaż brzmiało możliwie najłagodniej, nie chciało przejść jej przez gardło. I nie ważnym było, że owszem - czuła się rozczarowana. Może nawet odrobinę żałowała, że nie była w stanie okazać tego ogromu negatywnych uczuć. Byłoby jej łatwiej zrobić tutaj scenę stulecia; dramatycznie wyrwać z własnej piersi złamane serce i pokazać mu, że oto, co zrobił. Że boli i ona teraz tutaj będzie mdleć, z dłonią teatralnie ułożoną na czole, a potem powie wszystkim, słaniając się na ścianach, że skrzywdzono ją okropnie. Eskil stałby się wtedy bardzo złą postacią w jej historii, a ona mogłaby odchorować go przy pielęgnowaniu myśli, że to on był zły. Sęk w tym, że to nie miało prawa się stać. Jak na złość, nawet atak paniki nie chciał się teraz objawić - i w innych okolicznościach byłby to powód do świętowania, bo terapia najwidoczniej robiła swoje. - Eskil… - odetchnęła głęboko, a jej ramiona wyraźnie opadły. - Ja… nie chcę cię dobijać. - cały czas mówiła wolno i cicho, jakby bojąc się, że drżenie jej głosu mogłoby sprawić mu jeszcze więcej bólu. Postawę miała jednak… zrezygnowaną. Szok przemijał, całe znaczenie tej chwili docierało do niej, a ona postanowiła z niczym nie walczyć. Poddała się osądowi jej ekstrawertyka, jakoby najlepszym, co mieli teraz zrobić, było rozstanie. Nie zareagowała, kiedy poruszył się ku niej, chociaż czuła, że każda komórka jej ciała chciała rzucić się w jego kierunku. Potrzebowała tego - by objąć go mocno, ten ostatni raz poczuć, że są blisko, zanim Eskil odwróci się do niej plecami i odejdzie. Nie wiedziała, jak będzie to wyglądać, kiedy będzie już po wszystkim. Jak zająć się tą narastającą pustką, która wydawała się być niemożliwa do wypełnienia? Bogowie, co zrobić z nim teraz, kiedy wyglądał… jakby sam miał zaraz ugiąć się pod żalem? - Już… Już dobrze. - nie było dobrze. Było okropnie i oboje o tym wiedzieli, jednak potrzeba, by jakoś go pocieszyć zaczęła wygrywać z jakimkolwiek racjonalnym zachowaniem. - N-Nie będę tak o tym myśleć, t-tylko... - "...tylko proszę, podnieś głowę. Spójrz na mnie". Zrobiła przerwę na kolejny oddech, tym razem zdradzający, że dziewczyna zbyt długo nie powstrzyma płaczu.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Brak tej furii, złości czy dobitnego żalu było po stokroć gorsze od samych scen. W takich jakoś mógłby się odnaleźć, zdziałać, zrozumieć, a postawa Dori mówiła wyraźnie, że te najgorsze odczucia zostawia sobie samej i nie zamierza się nimi dzielić. To nie tak, że nagle zapomni o jej istnieniu albo będzie traktować jak powietrze. Bywał dupkiem ale istniały pewne granice. To, co czuł było prawdziwe i niepowtarzalne tylko problem sprawiało mu rozróżnienie które uczucie i w jakim stopniu natężenia powinno być ukierunkowane do której osoby. Gdyby mógł to by kochał kilka osób naraz, ale jak wiadomo, tak świat nie działał. Dori była ważna, on ją tutaj krzywdził i nic nie mógł temu zaradzić. Nawet nie mógł jej pocieszyć bo po prostu się nie dało. - Milcząc dobijasz mnie bardziej jakbyś miała wrzasnąć mi w twarz.- wymsknęły się nieprzyjemne słowa, dyktowane już coraz silniejszym naciskiem na skronie. To ten gorąc zwiastujący wpływanie na skórę cech, z którymi się urodził. Trzymał je w ryzach tak długo jak był przy Dori bo wiedział, że przy niej one nie mogą się pokazać. Nie chciał jej straszyć choć naprawdę czuł, że niewiele mu potrzeba, aby chociażby podnieść głos. Pilnował się… tak jak cały czas trwania ich związku. To go najwyraźniej przytłaczało, z czego nie zdawał sobie sprawy. - Dobrze? Nic nie jest dobrze. - przycisnął wnętrze dłoni do swojego czoła, próbując powstrzymać to pulsowanie krwi, pragnące zasłonić mu wzrok czerwienią wściekłości. - Tylko… co? Mam się zamknąć? Iść sobie? No powiedz coś w końcu!- tracił już nerwy co było najgorszym co mogło się wydarzyć. Zerknął na nią przelotnie i widząc ten wyraz twarzy jęknął, ale z gniewu ukierunkowanego na siebie. Nabierał ochoty na wyrzucenie tej złości poprzez agresję. Zacisnął palce w pięści i zmuszał się do złapania oddechu. - Trzymając to wszystko w sobie tylko pogarszasz sytuację. Jak mi złamali podwójnie i jednocześnie serce to wygarnąłem im prosto w twarz jak mnie boli. Wtedy jest lżej, ale wiem, że mnie nie posłuchasz. - odwrócił się bokiem do niej, ale po to by swoje drżące ręce przygwoździć do kamiennego balkonu. Odnosił wrażenie, że jeśli skłoni Dori do wykrzyczenia mu w twarz cały żal, to tym samym sam siebie ukarze za to, że słowa Liv się ziściły.
Doireann Sheenani
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 158
C. szczególne : Jest drobna i wygląda zdecydowanie młodo. | Na lewym barku ma blizny po Sectumsemprze, a pomiędzy łopatkami ma tatuaż. | Posiada kolczyk w nosie. | Końcówki włosów pofarbowane są na żółto.
. Dziewczyna nie uważała, by robiła tutaj cokolwiek nowego, trzymając te uczucia dla siebie. Przecież przez dobre jedenaście lat strzegła tajemnicy Sheepwash, dopiero od niedawna czując, że może… może powinna mówić o tym, co ją spotkało. Powiedzieć głośno i wyraźnie, że przeszła przez piekło większe, niż można by sobie wyobrazić - ale przecież jest. Bez przerwy istnieje, dalej niosąc ze sobą te brzemię, pokazując, że wcale nie jest tak słaba, bierna i delikatna. Bardzo chciała uwierzyć w swoją siłę; bo nie dość, że wygrzebywała się z tego bagna na powierzchnię, to jeszcze robiła to godnością (a przynajmniej z tak dużą dozą dostojności, na ile pozwalały jej rozgrzebane traumy). I w tej sytuacji nie chciała działać inaczej, chociaż nie sposób było porównywać złamanego serca do tortur - nawet jeśli Puchonka miała wrażenie, że ból wcale nie jest szczególnie inny. Słowa Eskila, coraz ostrzejsze, w niczym nie pomagały. Na początku był… taki przepraszający. Skruszały, jakby żałował wszystkiego, co tylko zrobił - i co zamierzał zrobić. Sprawiał wrażenie kręcącego się pod nogami szczeniaka, który narozrabiał i bardzo bał się kary. Patrzył przepraszająco, skomlał, a to wszystko powodowało, że z ich dwójki to jemu, w swoim nieprzemijającym nieposzanowaniu własnych uczuć, ostatecznie współczuła najmocniej. Agresja i krzyk wcale nie sprawiały, że przestawało być jej żal chłopaka. Jedyną zmienną był tutaj strach. Bogowie, krzyk zawsze działał na nią paraliżująco - dlatego też na nowo zamilkła, czując, że nie jest w stanie powiedzieć niczego. "Powiedz coś w końcu". Morgano… - To pomogłoby tobie. - wymamrotała po dłuższej chwili, ocierając dłonią łzy. Te wcale nie chciały przestać płynąć, jednak to nie nimi teraz się przejmowała. - Mówiłam ci przecież, że ja… lubię wszystko chować. - spychała swoje własne uczucia głęboko do wewnątrz, skupiając się na tym, co zazwyczaj robiła - leczeniu bólu innych. Nie była w stanie dać mu żadnego zbolałego krzyku, mimo to rozpaczliwie szukała jakiegoś sposobu, by jakoś to naprawić. Im dłużej przyglądała się mu, kiedy stał odwrócony bokiem jak zaciskał dłonie na kamiennej barierce, na coraz wyraźniej malującą się złość na jego twarzy, tym mocniej wiedziała… że nie będzie w stanie sobie z tym poradzić. - Przepraszam. - szepnęła, stojąc za nim przed dwa kolejne uderzenia serca. Clearwater nie usłyszał już nic więcej poza oddalającymi się od niego krokami.
||zt x2||
+
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
Ciężkie czasy nas nadeszły jak to śpiewa ktoś w pewnej piosence. Na Wacława to wszystko bardzo działało. Do tej pory myślał, że najstraszniejszą rzeczą obok pani dyrektor szkoły są wilkołaki, które pałętają się po zamku bez obroży. Może poniekąd strach był irracjonalny, gdyż żaden z wyżej wymienionych nigdy Puchonowi krzywdy nie zrobił to i tak pewien strach przed dzikimi bestiami w sercu był. Nawet jeśli Kryśka była okey, stonowana i w ogóle. Nawet jeśli zaliczyli wesołe picie, aby lęk Wacka przełamać. Nawet jeśli śmierć z jej pyska zdawała się nieprawdopodobna. Teraz na świecie pojawili się dementorzy, miasteczka poczęły się zalewać, dzikie zwierzęta atakują częściej i w ogóle świat pierdolnęło. A to wszystko przez księżyc. Zaś ojciec studentowi powtarzał pół życia: księżyc ma moc, żeńska energia, większość sabatów określa się względem pełni. Nawet chrześcijańską Wielkanoc. No, Wacuś miał to trochę w dupie, bo ojciec mugol pojmował magie inaczej. Wpatrując się w bezkres leśnych pieleszy Wacuś dostrzegał zakapturzone postaci, obstawiał dementorów, a trwoga w sercu łączyła się z chęcią poznania zaklęcia Patronusa. Jednak czy miało ono sens? W niektóre dni Puchon był wulkanem pozytywności i codziennie cieszył się z małych rzeczy, doceniając ich prozaiczne piękno. Zaś to chyba było zbyt mało na urealnienie swojego szczęścia. Niemniej zapatrzony w głębie zakazanego lasu, który zamazywał się wraz z horyzontem dementory zdawały się bardzo realne. Na tyle, aby odejść z miejsca i się przestać tym frapować. - Kurwa jego mać! - Zaklął siarczyście po polsku, łapiąc się jakże dramatycznie za serce, kiedy się obróci i zobaczył postać ubraną na ciemno tuż za nim. Nie wiedział czy serce mu bije. Poczuł nagle zimno. A jak ZIMNO to i DEMENTOR, a strach z paniką plewiły się w jego sercu.
Russell ostatnimi czasami był bardzo nieobecny. Nie wiadomo było czy to przez ostatnie wydarzenia które miały miejsce na świecie, czy też zamku, czy też przez swoje rozterki sercowe. W jego domu rodzinnym z resztą nie było lepiej. Ojciec podupadł na zdrowiu i coraz bardziej naciskał, aby zajął się rodzinnym interesem. Jemu jednak było coś innego w głowie. Chłopak bardzo chciał latać i leczyć. Interesowało go uzdrawianie, odkąd pamiętał. Zawsze chciał być superbohaterem i pomagać innym ludziom, ale nie teraz o tym. Bolał go fakt, że przez swoje rozterki życiowe jego życie towarzyskie bardzo... uległo zmianie. Bolało go przede wszystkim to, że bardzo oddalił się od Kryśki. Odkąd pamiętał, to zawsze trzymali się razem. Zawsze razem siedzieli w tym samym przedziale i w wolnych chwilach się wygłupiali, mimo że tak bardzo się różnili. Kiedy on lubił się bawić i latać to ona miała lęk wysokości. Rzadko go odwiedzała na meczach kiedy jeszcze grywał, ale i tak ją kochał. Kochał. Jej nie dało się nie kochać. Chyba w końcu darował ją sobie. Dzisiaj jednak przechadzał się po zamku cały ubrany na czarno z kapturem na głowie. Miał naprawdę ponury nastrój i nawet na zajęcia nie chciało mu się chodzić. Powtarzał sobie w kółko, że jeszcze chwila i będzie po wszystkim. Niedługo zaczną się egzaminy i przyjdzie lato. Zaczął o tym tak intensywnie rozmyślać, że niemalże wpadł na kogoś. Było blisko. Nie musiał znać języka polskiego, by rozpoznać przekleństwo jakie padło. - Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. Spokojnie to tylko ja- może ubieranie się na czarno i wkładanie kaptura w tych czasach to zły pomysł? Nie chciał chłopaka przestraszyć. Naprawdę zaczął czuć się winny.
Wacław Wodzirej
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 172 cm
C. szczególne : Miodowe końcówki włosów | dziwny wąs pod nosem | pieprzyk po lewej stronie nosa | blizna na lewej ręce | zawsze gotów rzucić w Ciebie kasztanem
W kolejnym momencie Wacuś poczuł się jak mokry pies, który strzepuje z siebie kropelki pozostałe po deszczu. Dreszcz strachu potrząsnął jego głową, a dłoń nie umiała oderwać się od klatki piersiowej. Czy jeszcze oddychał w tym momencie? Nie wiedział, jedynie zgadywał czując jak dłoń unosi się na płucach, które musiały sobie radzić z ciężarem jego dłoni. - Ducha?! - Powtórzył, nieco zbyt agresywnie jak na siebie. Jednak ton głosu nie wskazywał oburzenia, raczej opadający strach, który zmuszał do eksplikacji silnych emocji. - Ducha? - Powtórzył do siebie, łapiąc się za głowę i chyląc się w dół. Przykucnął, poczynając ciężko oddychać. Później zaśmiał się, szczerząc ząbki, bardzo nerwowo i bardzo nie po swojemu. - Przepraszam - oparł się o poręcz plecami, a nabierając spokoju we własnego ducha, począł bezsensownie wymachiwać dłonią nad głową. Powiedział tylko tyle kiedy zimna, nieco mokra ziemia odważyła się skonfrontować z jego tyłkiem, gdy postanowił na niej zasiąść. - Wyglądasz niepokojąco jak dementor - po czym wyrwał się do obrotu w tył, oglądając przez szparę balkonowej werandy czy żadne ze stworzeń nie przybędzie na dźwięk swoje nazwy rodzajowej? Imieniem trudno byłoby to nazwać. Chociaż jakiś dementor imieniem Azor byłoby punktem kojącym tak płochliwych Hogwartczyków jak Wacław właśnie. - A ja ostatnio jestem bardzo przewrażliwiony głupoty. Przepraszałem cie już? Przepraszam - począł się tłumaczyć, czując jak siła ku temu z niego ulatuje. Głosik z tyłu głowy mówił, że nie musi przepraszać za własny strach. Jednak serduszko głośno krzyczało: też przestraszyłeś Gryfona, skurwielu. Ano i jak piękny organ tak twierdzi to zapewne tak jest.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Szpagatowała przez dziedziniec jakby ją sam Salazar gonił. W myślach klęła na siebie dosłownie we wszystkich językach jakie tylko znała - a było ich całkiem sporo. Pod szkolną szatą przyciskała do siebie Tic Tac Toe, którzy... Nie byli w najlepszej kondycji. Oczywiście z jej winy. Zachciało jej się szmuglowania widłowęża do Hogwartu - i to jeszcze używając zaklęcia, które znacznie wykraczało poza jej umiejętności transmutacyjne. Plan był naprawdę prosty - tylko wykonanie beznadziejne. Przetransmutować TTT w maskotkę i zaszycie się w dormitorium, gdzie po przeciwzaklęciu wąż radośnie żyłby sobie w terrarium z nałożoną iluzją kufra. Hołdując więc swojej głupocie, gnała w kierunku wejścia do szkoły, gotów przelecieć wszystkie piętra w poszukiwaniu Marli - a jeśli jej nie znajdzie na miejscu, to była gotów polecieć do samego Whitelighta, żeby błagać go o pomoc. Nieważne, że musiałaby się potem tłumaczyć - a skuteczność jej kłamstwa była na jeszcze niższym poziomie niż transmutacja. Szczęśliwie w tym całym nieszczęściu - dobrze znana czupryna mignęła jej na balkonie, tuż nad dziedzińcem. — MARLA!!! — wydarła się - jak nie ona - zwracając na siebie uwagę wszystkich uczniów wędrujących po placu. Czując jak gorący pąs wpełza jej na szyję, przyspieszyła jeszcze, wpadając na schody prowadzące na balkon i przeskakując je po kilka stopni na raz. Zaraz potem już stała przy @Marla O'Donnell, dysząc jak parowóz - z iście desperackim, błagalnym spojrzeniem. — M-Musisz mi pomóc — wypaliła bez pardonu, wyłuskując zza szaty... Dziwny, pomarańczowo-czarny sznur rozwidlający się na trzy osobne powrozy. Te z kolei były zakończone węzłami - z których łypały paciorkowate pary oczu. I syczały cicho - węzły, nie oczy. — B ł a g a m. Odczaruj ich — poprosiła, tuląc do siebie kurczowo węzełki. — Próbowałam Vera Verto i... kompletnie mi nie wyszło. Moje przeciwzaklęcia też nie działają. — Głos Smith drżał - Marla doskonale mogła wiedzieć ile znaczyły dla Krukonki jej zwierzęta.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Intensywność okresu poprzedzającego egzaminy (a potem upragnione wakacje!) sprawiała, że nie wiedziała w co włożyć ręce, ale wciąż była pewna jednego – transmutacja była priorytetem. Dlatego z kocykiem, kilkoma książkami upchanymi w magicznie powiększonej torbie oraz Guinnessem pod pachą ruszyła dziarsko na balkon nad dziedzińcem, aby tam w miarę przyjemnych warunkach – bo na słoneczku – uparcie powtarzać wszystkie informacje. Słysząc swoje imię, aż z wrażenia zrobiła dziurę w pergaminie, ale nawet nie zawracała sobie tym głowy, intensywnie myśląc co takiego się stało, że @Jessica Smith postanowiła zwrócić na siebie uwagę połowy szkoły. Jej jedyną teorią było to, że najzwyczajniej w świecie się stęskniła i popierdalała szpagatami tylko i wyłącznie po to, aby się przywitać, ale kiedy zobaczyła ją zziajaną przed sobą już wiedziała, że to (niestety) nie przemożna tęsknota ją tu przywiodła. – Jess, matko, co się stało? – spytała zatroskana, bo nie dość, że Krukonka wydarła się wcześniej jak nie ona, to jeszcze wyglądała jakby miała zaraz wypluć swoje płuca. – Spokojnie, dojdź do siebie najpierw, bo z omdleniem ci nie pomogę – zachichotała, a potem zlustrowała spojrzeniem sznur, który Smith z zatrwożeniem trzymała w dłoniach. – Czy to.. ten twój Tik-Tak? – zmarszczyła brwi, bo nie była pewna czy dobrze zapamiętała imię widłowęża dziewczyny, a kiedy otrzymała potwierdzenie, pokręciła głową ze śmiechem. – Chodź, usiądź i nie trzymaj go tak kurczowo, bo się zaraz udusi – klapnęła wesoło na pledzie, zachęcając do tego samego Jessicę. – Guinness, klaunie, to nie jest zabawka, odsuń się – machnęła ręką, aby przegonić swojego rudego kocura, wpatrzonego w sznurki jak w nagrodę. Następnie sięgnęła po różdżkę i zbliżyła się do wężo-węzełków. – Vera Verto, tak? – zastanowiła się przez chwilę, przeszukując w głowie potrzebnych informacji, aby odwrócić działanie zaklęcia. Potem przy pomocy finite i niemalże wyuczonego do perfekcji ruchu nadgarstka sprawiła, że na dłoni studentki znów było żywe stworzenie. – Na przyszłość chwyt alfa i pojedyncze puknięcie, ale no pewnie ci nie wyszło przez stres. Albo coś poszło nie tak przy przemianie – posłała jej pocieszający uśmiech i zademonstrowała trochę wolniej jak to powinno wyglądać. – A transmutowałaś ich, bo ćwiczyłaś czy co? – uniosła brwi, wyczuwając, że nie kierowała nią chęć poprawy umiejętności, bo przecież nie ryzykowałaby życia swoich podopiecznych.
______________________
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Po ostatniej sesji nauki z badań diagnostycznych i zaklęcia pobierającego krew wiedziała jedno – że nic nie wie o diagnostyce i tym, jak pobrać krew bez udziabania komuś żyły w pięciu miejscach. Może był to bardzo mało taktyczny brak wiary w siebie i swoje umiejętności, które przecież szkoliła pod okiem Brewera, ale wolała w tę stronę pewności nie mieć, niż z wesoło wystawioną różdżką dobierać się komuś do żył. Dlatego właśnie zamierzała podszkolić się i z tego – z anatomii ludzkiego ciała. To mogło pozwolić jej jeszcze lepiej zrozumieć nie tylko samo leczenie, ale jak w odniesieniu do budowy różnych układów w organizmie można było lepiej rzucić zaklęcie. Tak właśnie znalazła się na balkonie ze stosem książek i kolejną mapą myśli, odprowadzoną od swoich poprzednich notatek. Nie ryzykowała z pójściem do jakiejś klasy, wiedziała, że jak tylko ktoś się do niej dosiądzie, mogła stracić skupienie, a chciała mieć pewność, że przyswoi tę wiedzę śpiewająco. Zaczęła więc zapisywanie notatek od tego, że krew jest tkanką płynną, a układ krwionośny człowieka jest zamkniętym systemem naczyń. Dodała, że krew uczestniczy w transporcie składników odżywczych i gazów oddechowych. Z tą podstawową wiedzą, którą miała, ale którą wolała mieć zapisaną do przyszłych skojarzeń, rozpoczęła podkategorię mapy myśli – budowę serca. Od budowy odprowadziła pierwszą strzałkę o układzie krążenia, o którym ponownie zapisała, że to zamknięty system transportujący, który składa się z serca i naczyń krwionośnych. Uwzględniła rysunek i dopiskę, że serce ma kształt stożka i jest wielkość zaciśniętej pięści. Nawet zrobiła zdjęcie swojej pięści i dodała dla porównania! Kolejną strzałkę odprowadziłą od rysunku serca, notując o tym, że to mieści się w śródpiersiu, za mostkiem, a jego koniuszek skierowany jest lekko w lewo. Tego jednak nie umiała narysować, więc zrobiła zdjęcie ilustracji w książce i wkleiła ją w notatki.
Val nie miała za sobą takich przejść jak Remy. Maxa znała jedynie powierzchownie, nikt nie przyszedł do niej ostatnio półżywy i ociekający krwią, a jedyną styczność z potrzebą uzdrawiania miała niedawno na lekcji miotełek. Gdy złamała jej się ręka, a właściwie gdy to tłuczek naruszył kruchą strukturę kości, nie była w stanie nic na to poradzić. Gdzieś na dnie swojej duszy dalej chciała pozostać aurorem, toteż pomimo wiecznych weekendowych imprez, powłóczyła nieprzytomnie nogami z podręcznikami pod pachą w poszukiwaniu jakiegoś ustronnego miejsca na naukę. Padło na balkon, bo w sumie wiele pustych zazwyczaj klas było zajętych (koniec miesiąca, czyżby wszystkim paliła się dupa?) a i tu miała okazję na to, aby złapać ostatnie promiennie jesiennego słońca przed nadchodzącym sezonem burzowo-deszczowym. Gdy otworzyła drzwi na zewnątrz, wciągnęła gwałtownie powietrze. Och, Harmony? - Cześć - powiedziała nieprzytomna i mimo wahania zajęła miejsce obok niej. Odłożyła na kamienną ławkę kilka opasłych tomów o uzdrawianiu i uśmiechnęła się do niej nieśmiało. - Kopę lat, to? - zażartowała, bo przecież nie widziały się całe wieki. I bez większych ceregieli otworzyła jedną z książek i zaczęła ją kartkować, szukając podrozdziału o podstawach leczenia kości. Wiedziała, że w przypadku zwykłych złamań mugole najpierw muszą oczywiście określić przyczynę, rodzaj i unieruchomić złamaną kończynę. Ale co w takim przypadku robili czarodzieje? Znała jedynie czar, Lenta collum, który wytwarzał na szyi narośl, która miała ochronić przez złamaniem karku. Ale halo, halo. Czy to oznacza, że nie ma żadnego zaklęcia, które jest w stanie w tej sytuacji pomóc? Przesuwała palcem po tekście, chcąc znaleźć jakąkolwiek przydatną informację. Może źle zaczęła? W takim razie spróbujmy od początku. Z czego składa się kość, tak właściwie? Przez chwilę myślała, a potem przypomniała sobie, że przede wszystkim z kolagenu i tkanek nieorganicznych, to znaczy pierwiastków. Val wiedziała, czym jest fosfor, magnez i wapno. Chociaż jej mama uczyła muzyki, dbała o mugolską część jej edukacji, nadrabiając materiał, którego nie miała jak przyswoić w magicznej szkole. Lloyd uparcie szukała więc w głowie i książce jakiegokolwiek remedium na złamane kości. Szkoda że nie pisali nic o złamanym sercu.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Ani trochę nie spodziewała się Val na balkonie, czyżby jej też zapaliła się dupa? Bo z tym problemem borykała się Remy, jak szalona przeskakując ze strzałki do strzałki, zdjęcia do zdjęcia i wniosku do wniosku, starając się udokumentować całą wiedzę biologiczna na jednym posiedzeniu. Mądre? Niekoniecznie, ale na pewno ambitne. - Val! – wyszczerzyła się do niej i w momencie skoczyła na równe nogi, rzucając jej się na szyję. – Aż za dużo! Co tam jak tam?! – wyćwierkała, zaraz siadając do nauki. – Jak widzisz u mnie… Sporo materiałów – westchnęła żartobliwie, chociaż wcale jej ta nauka nie przeszkadzała, chciała dowiedzieć się jak najwięcej, zrozumieć i wykorzystać w przyszłości, bo to, że mogło się przydać nie ulegało po ostatnich wydarzeniach pod żadne wątpliwości. Wesoło, z typowym dla niej entuzjazmem, pokazała jej nad czym właśnie pracowała, odsłaniając najnowszą część mapy myśli, na której odnotowała, że zbudowane jest z tkanki mięśniowej poprzecznie prążkowanej, która rytmicznie się kurcząc, wymusza krążenie krwi w naczyniach. Opowiadając o tym, od razu zaczęła dopisywać kolejne spostrzeżenia, które wyczytała, dorysowując diagram, że w sercu wyodrębnia się 4 jamy: 2 przedsionki (prawy i lewy) oraz 2 komory (prawą i lewą). Dla pewności, że wszystko było czytelne, zamiast dorysowywać przegrody, po prostu napisała, że tam są. W rysunku oczywiście uwzględniła fakt, że ściany przedsionków od ścian komór są grubsze i silniej umięśnione. Dorysowała do tych ścian strzałki, żeby uwzględnić fakt dlaczego się tak dzieje. Wynotowała, że spowodowane jest to tym, iż przedsionki mają za zadanie tłoczyć krew tylko do komór, a komory do wszystkich tętnic. - Czy wiesz, że tak się dzieje… – wskazała na koślawy rysunek. – Dlatego, że ciśnienie krwi wypchniętej przez komory musi być tak aż tak wysokie, żeby krew dotarła nawet do najdalej od serca położonych komórek organizmu! Czadowe, no nie?! Ja cie! Szkoda, że więcej o tym nie uczą! – zachwycała się ciekawostkami, dopiero po chwili reflektując się, co robiła. – O rany, wybacz Val, nie przeszkadzam? Czego się uczysz?
Co tam, jak tam. Otóż to skomplikowane, zwłaszcza, że cię spotkałam. Omiotła spojrzeniem stanowisko Remki, uśmiechając się do siebie w myślach. No tak, jak widać każdy odkładał odrabianie zadań domowych i naukę na ostatnią chwilę. Dobrze wiedzieć, że nie była w tym sama. Nie rozmawiały ze sobą od Pure Luxe. To co się tam działo było niedopowiedziane, ale naprawdę trzeba było więcej słów? Udawała, że nic się nie stało, toteż posłała jej nieco opóźniony uśmiech i odparła. - U mnie w porządku. Stare śmieci. - Choć tak wiele się przecież zmieniło. Porzuciła DnD, nie rysowała od ponad miesiąca, piła i paliła po kątach w Hogsmeade. Zachodziła w niej przemiana, której nie rozumiała i rozumieć nie chciała. Czyżby wyparcie? Spojrzała z uwagą na mapę myśli i notatki Remy, kiwając głową z podziwem. To całkiem śmieszne, że zebrały się tu całkiem przypadkiem, żeby uczyć się tak właściwe tego sama. Co prawda ugryzły temat od zupełnie różnej strony. Ale może nawet to ciekawe? Gdy Gryfonka wzięła do ręki długopis aby ponowić natarcie rysowanie, Val wróciła do lektury. Skoro nie zaklęcia to eliksiry, prawda? Wróciła więc do indeksu książki i zaczęła szukać informacji o miksturach leczniczych. Uważnie przejrzała spis, gdy nagle ją olśniło. No tak, wiggenowy! Jak mogła być aż tak głupia! Skoro nawet mała buteleczka jest w stanie uleczyć ciężkie obrażenia, to złamanie przecież też? Co ciekawe, nie leczył on urazów czarnomagicznych, toteż zaczęła szukać również i takie gopotka, który jest sobie w stanie poradzić i z tym. Aceso? Co ciekawe, działał podobnie do wiggenowego, też przecież leczył rany. Ale z kolei nie złamania, ale im dalej Val brnęła w las, tym bardziej zarzucała obrany temat. To nie było do końca takie czyste leczenie, bo przecież odraczał w czasie korzystanie z zaklęć uzdrawiających. Ach, a propos zaklęć, sprawdźmy co jest tak trudne, że jeszcze nie jest w stanie korzystać z tej magii. Och, episkey. No tak, zupełnie zapomniała, że jest w stanie wyleczyć małe złamania jak nos. To się może przydać po meczu, pomyślała z przekąsem. I locus, nastawia złamaną kość… A poza tym co się jeszcze może przydać? - Och, mówiłaś coś? - zapytała, spoglądając na nią wyrwana z głębokiej lektury. Usłyszała coś chyba o ciśnieniu krwi i komorach, pewnie serca. Pewnie Remy jarała się mugolską biologią. - No wiesz, tu uczą nas innych rzeczy. Ale jak chcesz to mogę ci poprosić moją mamę, żeby wysłała mi pocztą podręcznik anatomii czy coś. Mugole takie rzeczy kują na blachę. Założyła kosmyk włosa za ucha i uśmiechnęła się, słysząc jej pytanie. - W sumie teraz sama nie wiem. Chyba tego, jak poskładać się po kolejnej lekcji miotełek u profesora Walsha. Słyszałaś o niej? - Pewna, że ten tłuczkogeddon nie zostanie mu zapomniany.
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Stare śmieci? Nie brzmiało to bardzo przekonująco z taką miną, ale póki co nie komentowała, uśmiechnęła się do niej słodko, zapraszająco. Przecież były przyjaciółkami, prawda? Mogły sobie powiedzieć absolutnie wszystko i gdyby była gotowa rozmawiać o tym, co ją gryzło, na pewno by do niej podeszła, prawda? Zawsze na sobie polegały. - Podobnie – pomachała notatkami. – Wszystko, byle nie zaklęcia – zażartowała, wracając do notatek po tym, jak już pochwaliła się swoimi znaleziskami wiedzowymi. Fascynacja nie kończyła się jednak na tym, im więcej czytała i zapisywała o pracy i budowie serca, tym bardziej się wkręcała. Zaczęła kolejny rysunek, wszystko co wcześniej miała dokładnie rozrysowane teraz tylko naszkicowała, by na drugim obrazie uwzględnić, jak do przedsionków otwierają się żyły doprowadzające krew do serca, z komór wychodzą tętnice wyprowadzające krew z serca. Tym razem skupiła się też bardziej na przedsionkach i komorach i ich zależnościach oraz jak przy wyjściu naczyń z komór znajdują się zastawki. Nie miała za to jak narysować, jak otwierają się tylko w jedną stronę wymuszając jednokierunkowy przepływ krwi, więc to z kolei wypisała w tabelce, dodając bardzo ważny i zaznaczony wykrzyknikami punkt, że zapobiegają się cofaniu krwi. - Haha, czyli nie przeszkadzam – wyszczerzyła się do niej wesoło. – Tylko zawracałam ci dupe, standardowo – posłała jej oczko, absolutnie ucieszona faktem, że mogły porozmawiać, nawet jeżeli nad nauką i o pierdołach. Od Pure Luxa miały tak mały kontakt, jedynie witając się uśmiechem, że aż łapała każde krótkie zdanie z największą radością. – O rany, o rany, o rany! Serio?! Byłoby cudownie! – podekscytowała się jakby tak, jakby właśnie wprowadziła sobie w te wypisywane notatkami żyły kofeinę. - Tylko legendy – zaśmiała się z błyszczącymi oczami, słyszała gdzieś na korytarzach o „tłuczkogedonie” i widziała relację zdjęciową Ani, ale im więcej głosów o miażdżącej prezencji Josha, tym ciekawiej. – Naprawdę samodzielnie połamał pięć par żeber?! To by pasowało to tak silnego ochroniarza mającego bronić Zamaskowanego Tenora – aż zakryła usta dłonią, rozglądając się dookoła, czy nikt jej nie usłyszał. Miała bardzo poważną minę, taką, żeby przyjaciółka od razu zrozumiała jak wielkiej skali jest tajemnica, którą zamierza się z nią podzielić. – Bo wiesz… profesor Christopher Walsh jest TYM Zamaskowanym Tenorem! – no bo przecież dziewczyna na pewno musiała słyszeć o najsłynniejszym tenorze świata magicznego.
Val zauważyła, że Remy uważnie się jej przygląda. To prawda, nie pilnowała się jak powinna z okazywaniem emocji. Niemniej teraz posłała jej promienny uśmiech, który kłamał, że wszystko jest jak być powinno. W porządku, bez zmian, a nawet może i lepiej? Wiedziała, że nie powinna nic już mówić - przecież tylko winni się tłumaczą. A ona z całą pewnością miała teraz coś do ukrycia i tak silnie starała się nie okazać tego po sobie. Może było już za późno, a może jeszcze się uda? - Wszystko byle zaklęcia! - żachnęła się i posłała jej spojrzenie jasno mówiące, że swojego ulubionego przedmiotu będzie strzec jak lwica. Wróciła do przerwanej pracy, przyglądając się z zaciekawieniem informacjom zapisanym na kartach księgi. Przeglądała listę zakleć, które póki co wykraczały poza jej zakres wiedzy. An duca tuas działał jak RKO, w sumie to przypomniała sobie teraz jedną śmieszną scenę z mugolskiego sitcomu i zaczęła nucić pod nosem Stayin alive Bee Gees. Zachwyciła się nad zaklęciem, o którego istnieniu nie miała pojęcia - jak to restitutio dente leczy zęby, to po co ona tyle wycierpiała w dentystycznych fotelach?! Z kolei superexposition znowu odnosiło się do złamań. Magia emanująca z różdżki była w stanie prześwietlić ciało poszkodowanego, na przykład po to, by określić czy kość zrosła się prawidłowo. W sumie jest to szczególnie ważne w złamaniach zamkniętych. Obserwowała również kątem oka co tam porabia Rems, bo w sumie trochę się za nią stęskniła. Żurawie, które zapuszczała były jednak na tyle subtelne i rzadkie, że pozwalały im obu pracować we względnym skupieniu. - Oj tam, od razu zawracasz dupę. Umilasz czas swoim towarzystwem - którego jeszcze przed chwilą było mi za mało, a teraz się boję. Uśmiechnęła się do niej, bo co jej zostało jeśli nie dobra mina do złej gry, i kiwnęła głową na “no problemo seniorita”. - No to mamy deal. Ty mi za to możesz podrzucić w zamian coś o Quidditchu. Nie wiem czy słyszałaś, ale niebawem spotkamy się na boisku - dodała, dumnie prężac pierś. To była trochę szalona decyzja, ale naprawdę dołączyła w tym roku do drużyny Puszków. - W każdej legendzie jest ziarno prawdy - odparła, wzruszając ramionami w odpowiedzi na jej melodyjny śmiech. Kurczę, nawet jej rechot był jak syreni śpiew. - Nooo, wiesz. Samodzielnie to może nie, chyba że bierzesz pod uwagę fakt, że tłuczki zaczarował sam, - Zaśmiała się, a szczery już uśmiech zagościł na jej twarzy. Ale chwila, Zamaskowany Tenor? A co to znowu takiego? - Uuu, Rems. Nic nie wiem. No nie bądź taka, uchyl rąbka tajemnicy
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Martwiła się, że mogło być coś u Val nie tak, przecież nie rozmawiały tyle czasu! Czyżby coś się zmieniło? Zadziało w jej życiu? Im bardziej się nakręcała na różne teorie, tym bardziej chciała się tylko troszeczkę zapytać, upewnić, że po prostu nic jej nie męczyło, nie trapiło, nie sprawiało przykrości i zapewnić, że zawsze mogła liczyć na jej ramię lub łyżwę. Ale wystarczył ten jeden uśmiech, przecież był taki szczery, by i sama Remy mogła odetchnąć i pożartować. - No to chyba uzdrawiające! - odparsknęła rozbawiona. I w tej właśnie atmosferze dużo prościej tworzyło jej się notatki, owszem, pewnie byłaby znacznie bardziej skupiona sama, ale za nic nie oddałaby czasu z przyjaciółką. Nawet jeżeli był on nad anatomicznymi rysunkami serca. Co do serca samego miała już całkiem niezłe kompendium wiedzy zgromadzone o samej jego budowie i im więcej czytała, tym bardziej nie wyobrażała sobie zabiegów na tym organie. A najciekawsze było do nauki dopiero przed nią - sama praca serca, czyli coś, co musiało ją interesować przy rzucaniu zaklęć dotyczących układu krążenia, bez takiej wiedzy mogła popełnić kardynalny błąd. Zaczęła nową podkategorię mapy myśli właśnie na to. Zaczęła od zapisania, że krążenie musiało być nieprzerwane, gdyż, jeżeli jakiś narząd przez kilka minut nie dostawał dopływu krwi, tkanki zmieniały się nieodwracalnie i obumierały. Od tego odprowadziła strzałkę z informacją, że na rytm pracy serca składają się następujące skurcze tegoż organu. Tutaj, w osobnej ramce i z dopiskiem do sprawdzenia tej informacji z Brewerem zaznaczyła, że podczas badania rytmu serca zwraca się uwagę między innymi na tony, które odpowiadają w przybliżeniu skurczom jam serca i ich rozkurczom. Na tym jednak skończyła ten etap notatek, i to z przytupem, bo aż podskoczyła zrzucając zeszyt na ziemię. - CZEKAJ CZEKAJ CZEKAJ! - wypiszczała, podskakując w miejscu. - Tenor poczeka! Jak to NA BOISKU?! - a jej uśmiech drżał pomiędzy ledwo utrzymywaną wstrzemięźliwością, jakby bojąc się, że Val nie potwierdzi powodu do radości, a... No właśnie, wyszczerzem z absolutnej radości, że miały razem zagrać.
Val pokręciła tylko głową niedowierzaniem. Najpierw Wacław, potem Remy - co ci czarodzieje mieli z awersją do rzucania zaklęć? Postanowiła jednak tematu nie kontynuować, bo to bez sensu. Zamiast tego skupiła się w końcu na nauce, bo powoli dochodziła do naprawdę bardzo ciekawych rzeczy. Od zawsze słyszała, że krew może zostać wytworzony wyłącznie w organizmie człowieka. Że to proces namnażania się i różnicowania erytrocytów z komórek macierzystych w szpiku kostnym kości płaskich i nasadah tych głupich - tak pewnie powiedziałaby Val, mając przed nosem podręcznik od biologii ale na chłopski rozum wiedziała jedno. Krew, bez której żyć się nie da, a tak często jej przecież brakuje może dać człowiekowi wyłącznie drugi człowiek. Otóż nie! Istnieje zaklęcie, które nazywa się transfusion, które przez 30 sekund wytwarza aż litr krwi?! Boże, przecież to zmieniłoby oblicze mugolskiej medycyny! Teraz to była już w ogóle ciekawa jak i czy jeśli tak to w jaki sposób czarodzieje wykonują w ogóle operacje. - Wiedziałaś o tym? Ja pierniczę! Przecież to jakiś kosmos! - rzuciła, wskazując palcem na stronę z transfusion. Magia ciągle ją zadziwiała, pomimo tylu lat spędzonych w nowym świecie. No cóż, miała prawo się tak okropnie zdziwić. Odkrywając każdą kolejną stronę coraz bardziej żałowała, że póki co to o tych zaklęciach i rozwiązaniach może co najwyżej poczytać... - Coo? Ach tak! No, jestem w drużynie Puchonów. Ściagająca numer 17 - odparła, a potem w jej spojrzeniu błysnęła… chęć rywalizacji? - To co, obstawiamy kto wygra następny mecz? - pokazała jej język, a tym razem to z jej gardła wydobył się śmiech. - A tak w ogóle to jak było na wygnaniu? - Nie chciała przywoływać bolesnych wspomnień, ale była zwyczajnie ciekawa co Rems porabiała podczas przymusowych, przedłużonych wakacji.