Przez niewielkie drzwi można wyjść na marmurowe schody które prowadząc w dół ku sporego rozmiarów balkonowi. Otaczają go cztery wysokie kolumny, podtrzymując specjalnie zrobiony dach. Dzięki niemu, nawet kiedy pada można tam przesiadywać, bez obawy zmoczenia się. Posadzka jest wyłożona czarno-białymi płytkami. Te na samym środku robią wrażenie ogromnej szachownicy i rzeczywiście, jeśli tylko ktoś zdobędzie takiej wielkości figury, można tam grać. Z miejsca przy barierce (marmurowej, oczywiście) rozchodzi się widok na cały dziedziniec. Jest to świetne miejsce na obserwowanie innych, bowiem rzadko kiedy komuś przyjdzie na myśl by spojrzeć w górę. Po obu stronach znajdują się kamienne, niewielkie ławeczki.
Nikola nie przychodziła w to miejsce za często, czuła się bardzo niepewnie kiedy stawała przy barierce i spoglądała w dół. Jak dla niej to było za wysoko! Tym razem jednak postanowiła zrobić wyjątek i usiadła przy jednej z kolumn wyciągając książkę. „Skrzaty na poddaszu” jakoś ją zafascynowały, nie wiem czy to była wina otoczenia, czy po prostu miała tak chęć do czytania. W pewnym momencie lektura pochłonęła ją całkowicie i wyłączyła się całkowicie oddalając się w świat wyobraźni. Podejrzewam, że puchonka nie zauważyłaby nikogo kto by do niej podszedł. Nawet jeżeli ta osoba podeszłaby do barierki i wyleciała wrzeszcząc przerażona. Ona dalej by siedziała myśląc, że mucha przelatuje jej nad uchem… no może trochę przesadziłam.
Camille fascynowały obiekty prawie pod chmurami, lecz cierpiała na strach przed wysokościami. Zawsze czuła się, jakby miała zaraz spaść, zsunąć się w nicość. Spacerowała sobie między kolumnami, aż w pewnym momencie zauważyła jakąś osobę, siedzącą w ciszy. Podeszła bliżej, i ujrzała że dziewczyna trzymała coś w rękach. Wysunęła głowę, by lepiej ją zobaczyć i ujrzała koleżankę z domu, Nikolę. Uśmiechnęła się w duchu na ten widok, bo bardzo ją lubiła, mimo że czasami może zachowywała się dziwnie. Podeszła do dziewczyny i usiadła obok niej. Nie było sensu jej zaczepiać, ani przeszkadzać. Po prostu posiedzę i jej potowarzyszę. Tak czy siak, nie miałam nic innego do roboty.
Ostatnie dni mijały w zawrotnym tempie. Koniec wakacji, atak Lunarnych w pociągu, wzmożona ochrona, pierwsze dni w szkole. Violet nie miała nawet czasu, aby zastanowić się, gdzie podziewa się jej brat. Nie wrócił na kolejny rok w szkole magii i czarodziejstwa, ale zdawało się, że kompletnie tego nie zauważyła. Trudno byłoby tego nie przeoczyć, kiedy żyła kilka lat bez niego, a on pojawił się dopiero pod koniec pierwszego roku. Jeszcze nie przyzwyczaiła się do myśli, że wrócił. Jednak widocznie, jak szybko się pojawił, tak szybko znikł, co wbrew wszelkim pozorom wcale jej nie umknęło. Postanowiła potraktować tę sprawę jako zamkniętą. Nie chciała zmarnować kolejnych miesięcy na rozprawianie, gdzie jest Lawrence. Lavoisier znalazła się na balkonie nad dziedzińcem i wolnym krokiem podeszła do balustrady. Obserwowała grupkę drugoklasistów, którzy zawzięcie o czymś rozmawiali. Pewnie rozprawiali na temat ostatniego ataku... Podczas gdy powinni być już dawno w łóżkach, ale ona ich nie będzie pouczać. Aż dziw, że takie bachory są traktowane na równi ze starszymi uczniami, którzy muszą być w dormitoriach o dwudziestej drugiej, podobnie jak oni. Och, ale zasady to zasady. Ostatnio chyba trochę naginane przez wilkołaki, wszak nie mają oni żadnych oporów, aby zaatakować na grupowych imprezach czy podróży do Hogwartu. Cóż... Można łatwo się domyśleć, że do tej sprawy Violet podchodziła neutralnie, podobnie jak do wielu innych. Ślizgonka właśnie wodziła za dzieciakami wzrokiem, dopóki te nie zniknęły jej z pola widzenia.
Szedł wolnym krokiem, mijając wszystkich napotkanych ludzi. Żaden z tych dzieciaków nie przykuwał jego uwagi. Nic w tym zamku nie zwracało kompletnie jego uwagi. Krzywił się, widząc roześmiane twarze. Ta szkoła nie była miejscem, w którym teraz chciał być. Pełno tu było mieszańców - tzn. nie Czarodziejów czystej krwi. Nie cierpiał tego, przez to jak został wychowany. Z kimś, kto nie jest w pełni Czarodziejem w jego rodzinie nie warto było w ogóle rozmawiać. Jednak jak rozpoznać takiego kogoś? Przecież na wstępie nie zadaje się pytania: cześć, jesteś w stu procentach jednym z nas? Gdy tak szedł, zobaczył pewną dziewczynę, która wydała mu się interesująca. Jedna na milion w tym cholernym zamku. Podszedł do niej pewnym, lekkim krokiem. Cóż, może uda mu się mały romansik tego wieczoru? - Witaj piękna - uśmiechnął się zawadiacko. Cóż, w jego kraju działało to na dziewczyny, ciekawe czy tak samo będzie tutaj, w tej zabitej dechami dziurze. - Mógłbym poznać Twe imię? - spytał, podchodząc do niej bliżej i opierając się o balustradę plecami po jej prawej stronę, głowę kierując w jej kierunku. Czekał, aż dostanie "kosza" albo dziewczyna nawiążę z nim rozmowę, jak to zwykle bywało. Innej opcji nie ma. Ciekawe jak wybada czy jest czystej krwi. Eh, o to będę martwił się później.
Kiedy usłyszała czyjeś kroki, gwałtownie się odwróciła. Lepiej zachować wszelkie środki ostrożności, kiedy w szkole grasują wilkołaki. Okazało się jednak, że to tylko jakiś uczeń, więc nie miała się czego obawiać. Tak jej się bynajmniej zdawało. - Witaj... nieznajomy? - zaiste, widziała go po raz pierwszy i mogła stwierdzić to z czystym sumieniem. Choć równie prawdopodobnym jest, że podczas całej egzystencji w zamku, nie zwrócił po prostu jej uwagi, wszak Hogwart jest ogromny i nie sposób zapamiętać twarze wszystkich uczniów. Szczególnie, że od jakiegoś czasu są tutaj również przyjezdni z Kanady i Australii. - Violet - odparła od niechcenia i powróciła do uporczywego wpatrywania się w pusty dziedziniec, tym razem bębniąc palcami. Ukradkiem spoglądała na Tannera, bo nie potrafiła być totalnie obojętna na nowe osoby. Ach, warto wspomnieć, że nie w głowie jej, niestety, romanse, kiedy po szkole panoszą się włochate stwory, które w każdej chwili mogą zaatakować. Zatem jeśli to jest jedyny motyw, dla którego Tanner do dziewczyny zagadał, to lepiej, aby o tym nie wiedziała. Poza tym był sporo młodszy, bo o całe trzy lata! Na szczęście o tym również nie miała pojęcia, a że ślizgon wyglądał na starszego, toteż nie uciekała od niego. Och, czy jednak on nie ucieknie pierwszy, kiedy dowie się, że Violet jest półkrwi? Miejmy nadzieję, że to go nie odstraszy, o ile w ogóle wejdzie w posiadanie takiej wiedzy, hehe.
Ups, chyba się przeliczyłem - przemknęło mu, gdy tylko usłyszał pierwsze słowa dziewczyny, przez myśl. Widział odrobinę niechęci w niej samej, chyba nie miała ochoty na jakąkolwiek rozmowę z nieznajomym. Poza tym, zauważył, że chyba jest od niej sporo młodszy. Cóż, musiał wyhamować i zacząć zachowywać się jak na faceta przystało. - Jestem Tanner - uśmiechnął się do niej lekko, wymawiając swoje imię. Tak właściwie, lubił dźwięk jego brzmienia. Egocentryk. Jednak co może na to poradzić, że właśnie tak został wychowany? Nic, ponieważ nie chciał się zmieniać. Co innego, gdyby przeszkadzał mu jego charakter, jednak nie, w ogóle nie miał co do niego żadnych obiekcji. - Już dość późno, nie uważasz, że trochę niebezpiecznie stać na błoniach o tej godzinie? - nie słyszał za wiele o atakach wilkołaków, jednak coś tam obiło mu się o uszy, no i jedne właściwie przeżył sam. Co prawda nie było to dla niego jakieś ogromnie straszne, po jego spotkaniu z wilkołakiem i ogromnej bliźnie na plecach mało czego się bał. Skoro przeżył wtedy, musiał być urodzony pod szczęśliwą gwiazdą. - Może przejdziemy się powoli w stronę zamku i usiądziemy gdzieś w środku? - zaproponował bardziej przez grzeczność, niż z chęci spędzenia większej ilości czasu z dziewczyną. Po prostu nie chciał, żeby ktoś cierpiał tak samo jak on. Nie życzył tego nawet największemu wrogowi, a dziewczyna niczym sobie u niego nie przeskrobała. Nagle przez jego głowę przeszło wspomnienie pewnej dziewczyny, którą.. chyba kiedyś kochał. A może to nie była miłość? Może to tylko zwykłe zauroczenie? Jemu mogło się to wydawać niezwykłe, nigdy nie łączyła go z żadną dziewczyną jakakolwiek więź, a tam proszę, taka zmiana. Otrząsnął się jednak ze wspomnień, próbując wrócić do rzeczywistości. Założył ręce na ramiona, nadal opierając się plecami na barierkę i patrząc wyczekująco na dziewczynę.
- Tanner - powtórzyła Violet w zamyśleniu, chwaląc sobie wymowę imienia. Brzmiało tak... dźwięcznie, ale nie przesadnie. - Miło cię poznać, Tanner. - odwzajemniła uśmiech, choć jej własny był nieco wymuszony, ale kto by się tym przejmował. Ukradkiem zlustrowała go od góry do dołu. Nie wyglądał najgorzej. A jeśli już mowa o imionach... Lavoisier własnego nie cierpiała, dlatego używała drugiego, które brzmiało o wiele przyjemniej w wymowie. Violet. Z pewnością jest ładniejsze, niż Lucrecia! Dlatego tak również się przedstawiała. - Oczywiście, że niebezpiecznie - prychnęła. Po chwili dodała jednak, już łagodniejszym tonem: - Ale teraz nie zaatakują. Nie przy wzmożonej ochronie. Prawda? Nie byliby aż takimi głupcami, tak bynajmniej sądziła. Niewiele o nich wiedziała, ale chciała, żeby to wszystko się skończyło. To zakłócało jej codzienny tryb życia! Trudno było porozmawiać w spokoju ze znajomymi, kiedy nad uchem dyszali pracownicy ministerstwa magii czy trenerzy z innych szkół. Pojawiła się nawet teoria, że ów ataki są zaplanowane przez Hogwartczyków, w celu wyeliminowania pozostałych drużyn z rogrywek. Toż to szaleństwo, twierdzić w ten sposób! Violet nie wiedziała, co o tym myśleć. - Niech będzie - odparła, choć przecież wcale nie znajdowali się na błoniach. Byli tylko na dziedzińcu, położonym w tej samej części zamku, w której jest skrzydło szpitalne. Jeśli zaś chodzi o sprawy miłosne, to z naszą ślizgonką różnie bywało! Było kilka osób, które skradło jej serce, ale to raczej nic specjalnego. Minęło, co zresztą widać po statusie jej związku. - W jakim domu jesteś, jeśli mogę wiedzieć? - chyba nadszedł czas, aby wystartować z serią pytań. Często o coś pytała, kiedy miała do czynienia z nową osobą, a że Tanner z pewnością taką był, toteż był narażony na subtelne zaciekawienie ze strony dziewczyny. Och, a jeśli dowie się, że uczęszcza do Hogwartu od niedawna! Ślizgon okaże się zaiste interesującym materiałem, przynajmniej na początku, hehs.
Skrzywił się trochę, widząc wymuszony uśmiech dziewczyny. Była dziwna, raz odpowiadała normalnie, razy wyczuwał w jej głosie nutkę niechęci. Zdawał sobie sprawę, że sam sprawiał często wrażenie zimnego dupka, który nie potrafi nawiązać normalnej relacji z ludźmi, jednak tego wieczoru miało być inaczej, a dziewczyna mu tego nie ułatwiała. - Mi też miło Cię poznać, Violet - miło? Nie, to nie było w jego stylu. Powiedział tak jednak, żeby dziewczyna nie poczuła się urażona, bo choć sama sprawiała wrażenie niechętnej co do zawierania nowej znajomości, nie miał zamiaru jakoś specjalnie jej obrażać. Chciał po prostu porozmawiać.. z kimkolwiek, mówiąc szczerze. - Wiesz.. nie wiem. Z nimi chyba nigdy nic nie wiadomo, prawda? - nie chciał się zdradzać z tym, że w Hogwarcie jest dopiero od tego roku. Wydawało mu się, że ludzie patrzą wtedy na niego jakoś inaczej, jakby nie był wtajemniczony w jakieś ich sekretne życie. Czuł się obco. Nie przeszkadzało mu to jakoś strasznie, ale czasami wolał uniknąć dzielenia się takimi informacjami. - Nie znam jeszcze tego cholernego zamku - powiedział, orientując się jakąś gafę popełnił, mówiąc o błoniach. Sam przyszedł od innej strony, nie prosto z zamku, więc dla niego wydawało się to dalej zielonym terenem. Kiedy wreszcie nauczy się, co gdzie jest w tej wielkiej dziurze? No i pięknie, jednak wygadałeś, że nie jesteś tu jakoś specjalnie długo. - przeszło mu przez myśl, kiedy wolnym krokiem ruszyli w stronę wejścia do zamku. Oczywiście, musiał coś spaprać, jak to zawsze bywało, gdy zbyt mocno nie chciał zdradzić jakiejś tajemnicy. To była jego słaba cecha. Umiał dobrze kłamać, ale nigdy jakoś nie udawało mu się tylko zataić danej informacji. Mógł ją przekręcić ile się da, ale w zwyczajnej rozmowie, gdy nie myślał o przekręcaniu czegoś, wszystko zawsze wychodziło na jaw. - Slytherin - odpowiedział lekko. Mało go to obchodziło. Jednak z grzeczności zadał kolejne pytanie: - A Ty? - wyglądała mu trochę na Ślizgonkę, jednak nie był do końca pewien. Nie chciał strzelać, bo co, jeśli tak naprawdę jest Gryfonką? Z tego co wiedział, uczniowie tych domów niekoniecznie za sobą przepadali. Nie zdążył wypróbować tego jeszcze na własnej skórze, chyba nie miał do czynienia z żadnym z Gryfonów. W ogóle, z niewieloma osobami jak dotąd rozmawiał, więc co się dziwić?
Wcale nie chciała sprawić wrażenia dziwnej, niechętnej czy niezdecydowanej. Przecież nowe znajomości były dla niej czymś naturalnym, mogła bowiem poznać kogoś interesującego! Jednak obecnie wszystko było takie... odbiegające od normy. Te wszystkie ataki, a do tego życie codzienne i góra własnych problemów. Istne szaleństwo, z którym na szczęście sobie radziła, choć przez głowę przemknęła jej myśl, że być może stoi za tym właśnie Tanner. Kto wie? Nie, nie wyglądał na takiego... Tak sądziła, bo skąd przecież mogła wiedzieć, że całkiem sporo znajomych jej osób należy do Lunarnych. - Może masz rację - wzruszyła ramionami. Głupia była, przecież czymże jest dla nich wzmożona ochrona, gdy w pociągu było pełno nauczycieli, a oni i tak zaatakowali? Atakowali zawsze, więc i z ochroną sobie jakoś poradzą. Chyba, bo jednak byłoby ulgą dla wszystkich uczniów, gdyby to dobiegło końca, jednak chyba jeszcze sporo czasu minie, zanim dojdzie do ostatecznej walki. - Jesteś jednym z przyjezdnych? - zapytała wyraźnie zaciekawiona, gdy tylko usłyszała wzmiankę o tym, że chłopak nie zna jeszcze Hogwartu. Wcale by się nie zdziwiła, przecież było ich teraz pełno, a niemal każdy z nich początkowo gubił drogę. Byli tacy, którzy już nieco poznali ów zamek, ale jeszcze więcej było osób, które ni w ząb nie potrafiły się tutaj odnaleźć. Nie pomyślała, że może zwyczajnie się tutaj przeniósł, bo niewielu tak czyniło, zwłaszcza w ostatnich miesiącach, kiedy nie było najbezpieczniej. - To znaczy, że zostałeś przydzielony do Slytherinu? Jeśli oczywiście jesteś przyjezdnym - przypuszczała, że się nie myliła, ale nie chciała popełnić żadnej gafy, wolała się upewnić. Wszyscy muszą przecież wiedzieć, że mają do czynienia z Violet Nieomylną, a co! Gdyby jednak jakaś wpadka jej się zdarzyła, zręcznie obróci to wszystko na swoją korzyść, aby nikt nigdy nie mógł jej tego wypomnieć. Ona zawsze wszystko wie.
Chłopak nie słyszał za dużo o potyczkach wilkołaków lunarnych i ich atakach na uczniów. Mimo, że sam przeżył atak wilkołaka, było to tylko z jego głupoty. Nie sądził, że ktokolwiek chciałby przemieniać się celowo i atakować biednych, bezbronnych uczniów. To była dla niego całkowita nowość i sądził, że minie sporo czasu, zanim się do tego przyzwyczai. Słyszał już różne plotki na ten temat, ale jakoś nie wierzył im, dopóki nie znalazł się w samym centrum tego zamieszania. Teraz wręcz powinien się nimi interesować. - Nie - pokręcił głową, stawiając powoli nogę za nogą i przez chwilę balansując na jednej z nich, żeby za chwilę wrócić do pozycji pionowej i kontynuować rozmowę. Lubił chodzić, lubił spacery i to było dla niego miłe, że może iść i prowadzić jakąś rozmowę, może nie do końca taką, o jakiej marzył, ale jednak.. - Musiałem przenieść się do tej szkoły ze względu na rodziców. Tylko tyle miał do powiedzenia skryty jak zawsze Tanner. Nie widział potrzeby informowania dziewczyny o całej reszcie, dlaczego tak się stało i jak bardzo brakuje mu tamtej szkoły. Chociaż może powinien? Wyszłoby na jaw, że nie może z nią rozmawiać, ponieważ jej krew nie jest wystarczająco czysta. Westchnął cicho, jednak zrezygnował z dalszego węszenia pod tym kątem. Jeśli ma się wydać, to z pewnością się wyda jakiej jest krwi, a wtedy pozostanie mu tylko obrót na pięcie i pożegnanie się z dziewczyną w miłej atmosferze, coby nie pomyślała, że to jego własna decyzja. - Owszem, zostałem przydzielony do Slytherinu, ale przyjezdny nie jestem - wyprostował trochę jej zdanie, żeby było bliższe prawdy niż poprzednio. Dziewczyna dalej nie powiedziała mu, z jakiego jest domu. - A Twój dom? - spytał już lekko zirytowany, nie cierpiał pytać dwa razy o to samo, a właśnie został do tego zmuszony.
Bardzo dobrze, że Tanner nie interesował się atakami wilkołaków. To wyglądałoby dość dziwnie, biorąc pod uwagę fakt, że dopiero przybył do Hogwartu. W każdym razie na pewno będzie miał jeszcze szansę stać się świadkiem, a może nawet ofiarą lunarnych. To wszystko jest takie... pokręcone. - Och. - Czyli uczęszcza tutaj stosunkowo krótko, może nawet krócej, niż przyjezdni. Przynajmniej się w nich wmiesza i nikogo nie będzie dziwiło, jeśli zapyta o drogę, hehs. Violet ciekawiło, dlaczego rodzice kazali mu się tutaj przenieść. Mieli jakieś konkretne powody, czy to zwykła zachcianka? Wzięli rozwód, postanowili się przeprowadzić, a może to ma związek z lunarnymi? To doprawdy dziwna pora, kazać własnemu synowi przenieść się do Hogwartu w środku tego całego zamieszania. Większość rodziców chciała, aby ich dziecko tutaj nie wracało, a oni Tannera tutaj jeszcze posyłają. Może nie mają pojęcia o czyhającym niebezpieczeństwie? Bzdura, przecież musieli wiedzieć, na co się piszą. Może to jeden z nich? Może to jakaś przykrywka? MOŻE CHAPMAN JEST SZPIEGIEM? Dobra, dobra, Lavoisier, nie zapędzaj się, bo nie od tego tutaj jesteś. Nie masz wymyślać różnorakich teorii, tylko porozmawiać. - Też Slytherin - odparła spokojnie, choć widziała, że trochę go to zirytowało, to pytanie dwa razy. No cóż, ona pytać może, ale odpowiadać niekoniecznie, więc inni z tym faktem pogodzić się powinni. Prawda? Wybacz za taki beznadziejny post.
Można powiedzieć, że ucieszyły go słowa dziewczyny, chociaż radość w przypadku Tannera to zbyt wiele. On raczej się nie cieszy, ewentualnie coś spełnia jego oczekiwania i idzie po jego myśli, wtedy można nazwać to zadowoleniem. Dzika radość nie jest elementem jego życia, momenty szczęścia zdarzają się bardzo rzadko. Może to czyni go właśnie jedynym w swoim rodzaju? Jeśli ktoś potrafi sprawić, że czuje się szczęśliwy - jest z pewnością wyjątkową osobą, która Tanner tak szybko od siebie nie odgoni. Istnieje nawet szansa, że będzie chciał spędzić z tą osobą resztę życia - czy to przyjaciel czy dziewczyna. Ale tak, skoro jest ze Slytherinu, z pewnością musi być czystej krwi. Jakie to fałszywe przekonanie, jednak Tanner bardzo w to wierzył. A może chciał wierzyć, bo nie chciał jeszcze kończyć rozmowy? - A Ty, jak długo tu jesteś? - spytał, chcąc jakoś pociągnąć temat. Skoro już rozmawiają, co wydaje się bardzo dziwne, przynajmniej dla chłopaka, to może i dowie się czegoś, co go zaciekawi i będzie chciał bardziej poznać właśnie tą dziewczynę? - I jeżeli już jesteśmy na etapie pytań i odpowiedzi - tak, to bardzo trudny etap, łatwiej jest go pominąć i porozmawiać o czymkolwiek, co nie zmusza nas do mówienia prawdy o sobie - powiedz mi proszę, jest w tym zamku miejsce, w którym można się schować, pobyć samemu? Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, gdy usłyszał słowo "proszę", wypowiadane przez siebie samego. Często go używał, jednak nigdy tak naprawdę nie mówił tego szczerze. Było po prostu szybciej, wstawić tam to jedno, śmieszne słowo, wtedy ludzie od razu patrzyli inaczej na znajomość z nim i jego samego.
- Od początku, chodzę tutaj od pierwszej klasy - uśmiechnęła się do chłopaka, który pewnie wciąż gubił się w tym zamku. Och, Violet pamięta swoje pierwsze dni! Nie była przerażona czy zagubiona, o nie. Jej brat przygarnął ją do siebie, oprowadził po Hogwarcie, pokazał najciekawsze miejsca i poznał ze swoimi znajomymi, a ona szybko pojęła, który korytarz dokąd prowadzi i w jakie dni schody zmieniają kierunek. To nie było takie trudne, jak się wydawało, a że ona dość pojętną dziewczynką jest, toteż szybko wszystko spamiętała. Przeżyła tutaj osiem lat i spędza kolejny rok na studiach, dacie wiarę? Można by rzec, że większość życia spędziła właśnie w Hogwarcie, jak zresztą niemal każdy uczeń. Dziesięć miesięcy w roku to nie byle co. Ciężko było znaleźć tutaj kogoś, kto się przeniósł z innej szkoły, były to nieliczne jednostki i widocznie Tanner jest jedną z nich. - Jasne, jest wiele takich miejsc. Ciemnia, gdzie wywołuje się zdjęcia, sowiarnia... ale tam nie radzę chodzić! Puste klasy, most wiszący, ale to już na błoniach, pokój życzeń... - zaczęła wyliczać, choć tak naprawdę nie ma gwarancji, że będzie się w tych miejscach całkiem samemu. Zależy, czy kogoś akurat też naszła myśl, aby pobyć w odosobnieniu, wówczas można było natknąć się na zupełnie niechcianą osobę, bądź całkiem przypadkiem spotkać znajomego, którego akurat chciałoby się widzieć w danej chwili najmniej. Nie oszukujmy się, ten zamek jest ogromny, ale uczniów jest jeszcze więcej, a teraz w dodatku również przyjezdnych. - A co, lubisz się chować? - zachichotała, bo przypomniało jej się, jak za młodu bawiła się z bratem w chowanego. To dopiero była zabawa! Tylko ciekawe, gdzie on się podziewa, bo nie widziała go od bardzo dawna. W ogóle o nią nie dba, skandal w biały dzień! Z Lawkiem sobie jeszcze porozmawia, teraz zaś ma na głowie nowego ucznia, wszak musiała mu pokazać, jak się bawi Hogwart. Chociaż na to pewnie będzie jeszcze czas, a przecież ona jest ułożoną dziewczynką, nie wyciąga nikogo na imprezy w niezidentyfikowanych miejscach z nieznajomymi. Co najwyżej to ktoś wyciąga ją. Więc może kiedyś, gdy ktoś będzie ją wyciągał na jakąś imprezę, zabierze ze sobą Tannera, coby pomóc mu zaaklimatyzować się w tej szkole. Pod warunkiem, oczywiście, że dziś nie okaże się zdziczałym nudziarzem.
Uśmiechnął się lekko. Dziewczyna opowiadała o Hogwarcie.. tak bardzo pozytywnie, czego nie mógł zrobić Tanner. Bardzo chciał się przekonać do tej szkoły, jednak na każdym kroku trafiał na jakąś przeciwność, która nie pozwalała mu nawet spróbować. Może inaczej w odczuciach chłopaka wyglądałaby ta szkoła, gdyby sam, z własnej woli postanowił tutaj uczęszczać. Został zmuszony przez rodziców - przez ojca właściwie - do przeniesienia się do Londynu. Był wściekły. Nie wiedział jednak na kogo bardziej. Brat? Jak mógł dopuścić się takiego wielkiego świństwa? Przecież od zawsze wychowywani byli inaczej. Jasne, miłość nie wybiera, bla, bla, bla. Skoro jednak nie jest w stanie zapanować nad swoimi uczuciami, po jaką cholerę pcha się w towarzystwo tych szlam i mugoli? Ojciec? Hm.. chyba właśnie na niego jest najbardziej wściekły. Bratu, ewentualnie, mógłby jeszcze wybaczyć to, że wybrał sobie kogoś brudnej krwi na żonę. Ojciec jednak zdecydował o tym, że przenoszą się do Londynu. On podjął tą decyzję, nie wysłuchując żadnego argumentu Tannera, co rozwścieczyło go najbardziej. Na matkę także był zły, jednak ona tak naprawdę nie miała za wiele do gadania. To ojciec terroryzował całą rodzinę, był okropnym manipulantem. Chłopak czasami nie dowierzał, że może ona żyć z kimś takim, zamiast zostawić go i uciekać, gdzie pieprz rośnie. Ciężkie to życie.. - To wyjaśnia, dlaczego lubisz tą szkołę - mrugnął do niej lekko, starając się nie zrobić głupiego wrażenia. - Wyobraź sobie, że teraz, nie z własnej woli zostajesz przeniesiona do Bobaton powiedzmy. Jak byś się czuła? Przede wszystkim, co czułabyś do tego miejsca, w którym MUSISZ być, chociaż tak bardzo nie chcesz? Chyba rozżalony Tanner wrócił, niedobrze. Zaraz nastąpi eksplozja, może wykrzyczeć jej w twarz różne, dziwne rzeczy i uciec jak dziecko. Gwarantuje tym samym, że z pewnością nigdy więcej się nie spotkają i nie będą ze sobą rozmawiać. Będzie jej unikał na każdym kroku. Cóż, trzeba uspokoić emocje! Wdech i wydech.
Jestem beznadziejna, zapomnieć o odpisie i nie robić go przez tak długi czas. Przepraszam strasznie, jestem kompletnie beznadziejna! I to byłoby na tyle z lania wody, bo trzeba wziąć się za post właściwy. Właściwie to bardzo prawdopodobne, że Tanner jeszcze się przekona do tej szkoły, ale później i tak nieraz mu się odwidzi. To bywa tak, jak z wieloma innymi aspektami życia - niby jest w porządku, ale na dłuższą metę pewne rzeczy stają się bardzo denerwujące. Ostatecznie jednak jesteśmy z nich zadowoleni. Tak również bywało z Hogwartem - czasami każdy miał go dość, chciał się gdzieś urwać poza jego teren, byle tylko mieć jakąś odskocznię. Biedni uczniowie! Nie mogli ruszyć się poza teren Hogsmeade, a teraz to już nawet tam legalnie nie można się zapuścić. Możliwe było to jedynie z opieką nauczycieli - panowała przecież wzmożona ochrona, ciężko było chociażby wydostać się na zewnątrz, na błonia w godzinach wieczornych, co zwykle nie stanowiło dla nikogo żadnego problemu. Czy rodzice Tannera wiedzieli o sytuacji panującej w zamku? Czy to miała być dla niego nauczka za jakieś tam przewinienie, którego się dopuścił? Ślizgon pewnie nigdy jej o tym nie powie, więc Violet pozostają tylko własne domysły. Ona miała to szczęście, że wychowała się w normalnej, szczęśliwej rodzinie. Dopiero później zaczęły się dziać dziwne rzeczy, kiedy jej brat zniknął, ale jakoś sobie z tym poradziła! Ojciec to pracoholik, z którym Lavoisier nazbyt zżyta nie jest, ale nie przeszkadza jej to zanadto. Póki się nie czepia i pozwala swojej córeczce przepuszczać zarobione pieniądze, niech pracuje od rana do wieczora. A matka... Matka to cudowna kobieta, istotne! Zupełnie inna od reszty rodziny, ale to sprawia, że wszyscy wzajemnie się dopełniają. Właściwie to Lukrecja zastanawiała się kiedyś, jak to się w ogóle stało, że jej rodzice się pokochali. Przecież to dwa zupełnie różne światy! Ale jeszcze częściej zastanawiało ją, co strzeliło matce do głowy, aby nadać jej takie imię i jak przekonała ojca, aby się na to zgodził. Dobrze, że miała to drugie, normalne, którego mogła używać. Nigdy nie wpajano jej, że czystość krwi jest ważna czy istotna. Mieszaniec czy czysty od kilku pokoleń, czarodziej jak każdy inny. Zresztą, to byłoby dość dziwnym zjawiskiem, gdyby próbowano usilnie jej wpajać, że to się liczy, skoro jej rodzicielka była mugolką. Ślub jej rodziców obył się ponoć bez żadnych dramatów, może ojciec ma charakterek nadętego i zapracowanego bufona, ale nie terroryzuje nikogo i tak naprawdę, gdzieś ma te wszystkie idee mówiące o tym, że czystokrwiści czarodzieje są lepsi od pozostałych. I całe szczęście, bo Violet również kompletnie to nie obchodziło, przecież każdy jest na swój sposób interesujący, a takie sprawy to rzeczy drugorzędne. Więc może kiedyś Tanner przekona się do jej sposobu myślenia, bo inaczej nie mógłby się z nią zadawać, a to byłoby bardzo smutne dla Violetki, która całkiem go polubiła. Wszak to nowy uczeń, na pewno ma wiele do powiedzenia o miejscu, w którym mieszkał przedtem! - Do Beauxbatons? Przeniesiona? Teraz? Cóż, ja bym się cieszyła. Tam przynajmniej nie trzeba czaić się, żeby przypadkiem nie zostać zaatakowanym przez wilkołaka albo dziewczynkę ze skalpelem - istotnie, to byłoby świetnym rozwiązaniem, taka ucieczka od rzeczywistości panującej w Hogwarcie! Z drugiej jednak strony ma tutaj znajomych, którzy również ryzykują, kontynuując naukę i chyba to było powodem, dla którego dziewczyna postanowiła powrócić po wakacjach do zamku, aby dalej studiować. - Ale z tobą było, jak widać, zupełnie odwrotnie. W tym przypadku też nie byłabym zadowolona, ale skoro już tu jesteś, to nie ma czym się martwić. Jeszcze ci się spodoba, zobaczysz. Oczywiście, że musiała to zasugerować, bo chociaż chętnie spróbowałaby uczyć się gdzieś indziej, to jednak zostawała tutaj i nie zapowiadało się na zmianę. A nowy kolega powinien się cieszyć, że pozna tylu nowych ludzi i przede wszystkim jako jedną z pierwszych poznał JĄ, Violet Lavoisier, bo przecież co jak co, ale ona to chyba najlepiej go przekona do tego zamku. - Wiesz, może pójdziemy już do salonu wspólnego? A jutro, jeśli chcesz, mogę cię oprowadzić, czy coś - zaoferowała Lavoisier, bo w gruncie rzeczy polubiła tego chłopaka. Zresztą nie miałaby powodu, aby myśleć odwrotnie, skoro był dla niej miły. Kiedy pokiwał twierdząco głową, razem udali się w kierunku lochów.
Gdyby ktoś zapytał się chłopaka o powód przeniesienia tutaj.. szczerze, nie wie co by odpowiedział. Z pewnością zależałoby to od danej osoby - jego stosunku do niej. Z Violet udało mu się dzisiaj porozmawiać dłużej niż pięć minut, to już dla niego szał i powinien być z siebie dumny. Oznaczało to, że zaczynał otwierać się na ludzi? Nie, chyba po prostu miał takie dni, w których jednak tego kontaktu, z kimkolwiek, potrzebował. Wracając jednak do kwestii jego przeniesienia się. Wydawało mu się, że skłamałby. Po pierwsze dlatego, że nie lubi mówić o sobie, uzewnętrzniać swoich myśli i otwierać się przed obcymi mu ludźmi. Dziewczyna zdecydowanie była mu obca, poznał ją jakieś pół godziny temu, więc nie można oczekiwać od niego cudów. Nie była też osobą, która od razu wzbudzała jego zaufanie. Żeby zwierzyć jej się z jakiegokolwiek problemu, musiałby ją bliżej poznać, na co.. cóż, nie miał ochoty. Nie chodziło to akurat konkretnie o Violet, jednak bliższe poznawanie kogoś oznacza spędzanie z nim większej ilości czasu. Nie lubił spędzać wiele czasu z tą samą osobą. Po drugie, skłamałby z pewnością dlatego, że trochę wstydził się poglądów swojej rodziny. Kto normalny nie karze rozmawiać innym z mugolami i szlamami? W dzisiejszych czasach bardzo mało jest rodzin czystej, w stu procentach oczywiście, krwi. A żeby spotkać kogoś takiego w szkole? I do tego, żeby można było z kimś takim porozmawiać? Tanner rozumiał ideę poglądów jego ojca, jednak coś w nim nie pozwalało mu do końca jej zaakceptować. - Wiesz, nie chodziło mi zupełnie o to, że przenosisz się akurat z Hogwartu. Tylko z miejsca, do którego jesteś przywiązana, w którym masz przyjaciół i w którym czujesz się.. dobrze - właśnie to bolało Tannera najbardziej. Nie tęsknił za samą szkołą. Tęsknił za swoimi kolegami, Ned'em. Samo miejsce nie miało żadnego znaczenia. Gdyby udało mu się przenieść całe swoje życie do tego miejsca, z pewnością pokochałby ten zamek. - Nie chodzi o to, że przeniosłem się do szkoły, w której w każdej chwili mogę zostać zabity. Mam w tym doświadczenie - uśmiechnął się smutno, jednoznacznie kończąc temat. Powiedział zbyt wiele. Obiecał sobie, że nikt nie będzie wiedział skąd wzięły się jego blizny, ale jakoś nie mógł dotrzymać danego słowa. Wilkołaki były w tej sytuacji najmniejszym problemem, przynajmniej dla niego. - Jasne, szczerze mówiąc, zmarzłem - mruknął, pocierając ramiona i razem zniknęli za drzwiami zamku. Nie odpowiedział ani słowem na propozycję oprowadzenia go po Hogwarcie. Jeśli będzie miał ochotę, napisze do dziewczyny sowę albo znajdzie ją w Pokoju Wspólnym. Aktualnie nie to siedziało w jego głowie.
Od czasu imprezy u Mads i Marceline, Filip nie miał okazji porozmawiać z Joshuą, przynajmniej nie dłużej niż dwie minuty gdzieś na korytarzu. W ogóle nie czuł się, jakby był w związku, jeśli tak to można było nazwać. Co dziwniejsze- było mu z tego powodu strasznie przykro. Czuł dziwny ucisk w żołądku, jakby miał zwrócić śniadanie i czasami miał po prostu ochotę porwać Jezusa, by- nie, nie, nie migdalić się- porozmawiać. O tej Jasmine, czy jak jej tam. To chyba była raczej Josephine, ale Filip wolał o niej w ogóle nie myśleć. Jak na ironię- myślał cały czas. Bo, gdy pomyślał o Jezusie, automatycznie stawała mu scena z imprezy, na której przytulali się i gruchali, jak dwa gołąbki, co wkurzało go niemiłosiernie. W końcu nie wytrzymał i, gdy troszkę ochłonął, po jakimś tygodniu, jeśli nie dłużej napisał do Australijczyka z krótką prośbą o spotkanie. Gdy tamten się zgodził i razem ustalili miejsce i czas spotkania, Filip pospiesznie włożył coś na siebie, pewnie jakiś sweteraczek, bo na dworze już piździ i nie mógł latać w szortach i krótkim rękawku, jak lubił najbardziej. Wdrapał się po tych ogromnych schodach, które, jak zwykle musiały robić mu na złość i z trzy razy trafił na złe piętro, nim dotarł na balkon. Był trochę spóźniony, ale i tak był pierwszy, więc stanął sobie grzecznie, oparty o balustradę, tyłem do wejścia.
Nie mam pojęcia, co się działo od czasu imprezy u Madison. Może Joshua trochę jest nią nadal oczarowany? Wbrew pozorom ma przed oczami jej rockową odsłonę – prawdziwa buntowniczka, która pewnie jako jedyna potrafiłaby utrzymać temperament na wodzy. Joshua był trudną osobą i nie można temu zaprzeczyć. Może to właśnie podkusiło go do okłamania Filipa? Chciał mu utrzeć nosa, pokazać, że jest osobą, która w każdej chwili może odejść, aby zabiegać o niego tak jakby ich spotkania były tymi ostatnimi. Nie czuł zbytnio, iż jego zachowanie jest bardzo nie fair. Nie chciał rozmawiać o Jasmine, którą olał dla kariery. Czy powinien do niej napisać chociażby sowę? Joshua bardziej bał się spotkania z Madison, która nagle ogarnie, że zachowali się jak ostatnie świnie wobec… przyjaciela? Joshua oczywiście czekał na sowę Filipa. Ukrywał się po Hogwarcie, trzymając się blisko Madison. Nie chciał oczywiście spotkać Filipa, bo nie wiedział, co miałby powiedzieć. Chciałby znów ją móc złapać za rączkę i pomyśleć o Jasmine, lecz ta nie przyjmowała już jej postaci. Co z tego, że prawdziwa Jasmine wyglądała zupełnie inaczej. To nie zmienia faktu, że to była bardzo seksowna Madison, za seksowna. Stanął tuż za Filipem, chcąc już powiedzieć, że król się nigdy nie spóźnia, to wszyscy przychodzą za wcześnie. Wypuścił wolno dym papierosowy, czując jak zaczyna go powoli gryźć gdzieś w gardle. - Chciałbym, abyś patrzył na mnie codziennie tak jak wtedy na imprezie. Wiesz dlaczego? – spytał, łapiąc go za rękę i odwracając gwałtownie w swoją stronę. Spojrzał mu w oczy, przestając się bać. Mógł go nawet uderzyć, Joshua miał to naprawdę gdzieś. - Wydawało mi się, że zdałeś sobie sprawę, że możesz mnie stracić. Chcę, abyś żył ze mną, trwał przy mnie tak jakby to nasze spotkanie miało się nigdy nie powtórzyć. Robił rzeczy, których się boisz bądź nigdy nie robiłeś, żebyś pożerał mnie wzrokiem bez żadnej stagnacji, rutyny, nudy. – mówił, cały czas patrząc mu w oczy. Zrobił świństwo, ale miał to gdzieś. Co miał powiedzieć? Nie przejmuj się Jasmine, bo ona nie istnieje? To była abstrakcja. Nie powinien, nie ustalając z Madison, mówić o całym podstępie. Joshua w końcu powiedział, czego oczekuje od Filipa, sukces!
Nasłuchiwał kroków na korytarzu, jakiegoś szelestu, czy coś i... doczekał się. Nie musiał się nawet obracać, by wiedzieć, że to Joshua. Bo, rety, kto inny mógłby tu za nim przyjść? No, chyba, że jakaś jego psychofanka, hłe hłe. Albo Laila, która w końcu zdała sobie sprawę, że jest mężczyzną jej życia i za nim tęskni. Troszkę za późno. Bo od tamtej imprezy Filip ani razu o niej nie pomyślał. Jego umysłem na dobre zawładnął Joshua, za co był na siebie wściekły. Ale przecież tego Australijczyk chciał, prawda? Filip zapomniał o Laila, co przecież nie było takie łatwe, zważywszy, że widział ją codziennie w dormitorium. No i była prefektem. Na samą myśl o tym, że będzie rozkazywać Filipowi chce mi się śmiać. Ha ha. Obrócił się (a raczej Joshua to zrobił) gwałtownie i w pierwszej chwili chciał uśmiechnąć się szeroko, ale potem przypomniał sobie wszystko i przez jego twarz przemknął dziwny cień. Spojrzał na niego stanowczo, ostro i gdyby wzrok mógł zabijać to Jezus leżałby tu martwy albo przynajmniej nieprzytomny. Wysłuchał go do końca, a potem delikatnie wyszarpnął rękę z jego uścisku. Co miał mu powiedzieć? -Chciałeś wzbudzić we mnie zazdrość? No to zajebiście, osiągnąłeś swój cel. Ale ja nie chcę już przez to przechodzić. Wtedy, na tamtej imprezie miałem ochotę kopnąć cię w jaja. Chciałem wyjść. Ale ty zawsze mi powtarzasz żebym się ogarnął, nie zachowywał, jak ciota no to siedziałem tam twardo, choć wcale mi się to nie podobało. Co ty tam z nią robiłeś na górze?! Cholera, Joshua, do dziś mnie to zastanawia. Nie lubię myśli, że mógłbyś być z kimś innym, strasznie nie lubię. Nie musisz kleić się do innych, bym się pożądał. Nie musisz obściskiwać się z jakąś laską, bym był zazdrosny. To było chamskie. Świństwo. To, co zrobiłeś. Ta Josephine, czy jak jej tam... myślałem... no, chciałem być na jej miejscu. Bo to zwyczajnie nie fair, że ona może, a ja nie. Tak przy wszystkich nazywać cię swoim chłopakiem, mówić o tych waszych zaręczynach, czy o czym tam gadała. No, w końcu to wszystko z siebie wyrzucił. Nawet nie wiedział kiedy, słowa zaczęły same płynąć, a mu zrobiło się od razu lżej.
Och, jakże oczekiwał na Joshuę. To było takie urocze! Pomimo tylu świństw, nadal nie mógł doczekać się aż go zobaczy. Chłopakowi powinno być głupio. W końcu niezłego bałaganu zrobił. Ach, tak, zapomniałam, że Filip miał takie branie, iż psychofanki go śledziły. Może walka na gołe klaty? Joshua chętnie weźmie w niej udział. Taki super trójkącik, to dopiero byłoby coś. Może nie byłaby tak seksowna jak wymyślona Jasmine, ale mimo wszystko wyjątkowe doznania. Boże jedyny, wszystko co mam teraz w mózgu to jak bardzo boli mnie gardło i jest tak zimno. Mam nadzieję, że na Twoim zadupiu masz tak samo. Joshua mniej więcej zrobił podobną minę, kiedy zobaczył wzrok Filipa. Mimo wszystko pocałował jego wargi lekko, wręcz niedbale. Chciał spleść ich palce razem, ale Filip się po prostu wyrwał. Ach, złamałby mu serduszko, gdyby się dało. - To dlaczego nic nie zrobiłeś? Dlaczego tylko patrzyłeś? – przerwał mu, szarpiąc za szlufkę od spodni. Chciał jakoś rozluźnić całą sytuację, ale Filip nie przestawał na niego… krzyczeć. To był chyba krzyk. Nie wiedział tylko, czy to złość czy okazywanie słabości. Coś się w chłopaku zmieniło i to się podobało Williamsowi. - Z Jasmine? Oczekujesz odpowiedzi, że pieprzyliśmy się na schodach? Jasmine to magia, Twoja wyobraźnia. Czekałem na to, aż jej przerwiesz, aż wybuchniesz. Ona nawet nie istnieje. Filip oczekuje od Ciebie właśnie tego, abyś nie brał pod uwagę co wypada a co nie. Cały czas na to czekałem, nie wiedziałem, co mam jeszcze zrobić, abyś się ogarnął, wkurzył cokolwiek. Zastanawiałem się, co myślisz, a Ty patrzyłeś na mnie jak na zupełnie obcą osobę, trzymając wszystko w sobie. Nie możesz stać w jakieś stagnacji, bo Ci coś nie pasuje. Masz mi mówić swoje zdanie, słyszysz, Stone? Wolę, abyś krzyczał, szarpał niż nic nie robił. Nie chcę ani słodkich słówek, ani prezentów pod choinką. Chcę, aby się z Tobą działo, a do tego potrzebuje Ciebie. Przestań sam siebie ograniczać. Słowa same płynęły z jego ust. Chociaż był ubrany od stóp do głów, miał wrażenie jakby stał przed Filipem zupełnie nagi. Jedyne czego teraz zapragnął, to mocno przyciągnąć do siebie chłopaka i pocałować tak jak nigdy przedtem. Mocno wbił się w nie, przytulając się też do Filipa. Jej, jak bezbronne dziecko.
Nie, nie, ja dziękuję. Już byłam chora i nie mam zamiaru przechodzić przez to drugi raz. Kaszel, katar, gorączka- nie. A wracając do Filipa... -Ja... ja sam nie wiem- wzruszył bezradnie ramionami, zaciskajac dłonie w pięści. -To nie tak,że mi nie zależy. Ale nie lubię okazywać uczuć publicznie, a tam byli wszyscy nasi przyjaciele. Gdybym rzucił się na tą dziewczynę to wszyscy by to widzieli... A ja bałem się, że jeśli coś zrobię to ty się wściekniesz, zerwiesz. Nie chcę zrywać- powiedział stanowczo, nie odrywając wzroku od chłopaka. -Chcesz znać moje zdanie? Naprawdę? No to nie podoba mi się to, jak ze mną pogrywasz. Że nikt nie wie, że jeśteśmy razem. Że inne laski patrzą na ciebie tak, jak nie powinny. Mam ochotę cię oznakować, tak by każdy wiedział, że należysz do mie. Jakiś żarówiasty napis na czole to byłby dobry pomysł. I nie podoba mi się to, że mimo wszystko ja wciąż cię lubię, chcę być z tobą. Czasami mam ochotę walnąć cię tak byś już nie wstał, ale zaraz potem robisz lub mówisz coś takiego, że tracę głowę. Zachowuję się, jak ciota i wcale mi się to nie podoba. Nie wiem, czy to dlatego, że byłeś moim pierwszym, ale nie obchodzi mnie to. Teraz czuł się już zupełnie lekki, jak piórko. Wyrzucił z siebie to wszystko, co męczyo go tyle dni. Był strasznie egoistyczny i samolubny, ale w ogóle się tym ne przejmował. Najchętniej zamknąłby Jezusa w złotej klatce i na niego patrzył, ale lepiej nie mówmy tego na głos, bo wtedy Filip wyjdzie na kompletie świra. Już otwierał usta, by kontynować, gdy Joshua skutecznie mu to uniemożliwił. Objął go mocno i oddał pocałunek, czując jakby coś, czego nie umiał nazwać, czego strasznie mu brakowało znów do niego wróciło. Ile czasu minęło odkąd ostatni raz chociażby dotykał tego chłopaka? Zdecydowanie za długo. A cholernie się stęsknił i chciał więcej, i więcej. Ale znalazł w sobie tyle siły, by odsunąć się od Jezusa nieznacznie, tak, że wciąż był w stanie poczuć jego oddech na swojej twarzy. -Zdajesz sobie sprawę, że od teraz jestem w stanie wydłubać oczy każdemu, kto chociażby na ciebie spojrzy?-zapytał, unosząc do góry brew. Oczywiście, troszkę przesadził z tym "chociażby na ciebie spojrzy", ale każdy wie, o co chodzi. No, przynajmniej mam nadzieję, że Jezus wie. Sam tego chciał.
Hoho, ale jeszcze muszę pozwolić sobie na trochę prywaty, bo ktoś tu się nam starzeje, nieprawdaż? Kochaniutka, wszystkiego najlepszego, samych magicznych chwil, tylko może bez czarodziejskich dram! Żebyś była zadowolona z życia w Poznaniu, studiów i spotykała wspaniałych ludzi. Huehue to teraz całe czaro wie, że jesteś już staruszką i żegnasz się z szaloną młodością, to mogę wrócić do posta! - To lekka hipokryzja, wiesz? Z jednej strony chcesz, abyśmy byli oficjalnie i tak… otwarci, a z drugiej strony boisz się tego? – Joshua aż przymrużył oczy, kompletnie nic nie rozumiejąc. W końcu jak miał go jeszcze prowokować? Chciał, aby Filip naprawdę pokazał, że można mu ufać i powierzyć część siebie. Przecież Joshua za nic nie chciał mówić o swoich uczuciach. Nikomu nie powiedział, że go kocha. Wszystko tyczyło się raczej sfery seksualnej i spędzania miło czasu. Może tak naprawdę Joshua był pusty w środku? - To udowodnij mi, że tak właśnie jest, Filip. Naprawdę nie bądź ciotą, która patrzy jak się ją rani. Mam zranić kogoś Ci naprawdę bliskiego, abyś zareagował? Nie prowokuj mnie aż tak, Stone – wypowiedział to szeptem, patrząc chłopakowi w oczy. Trzymał go mocno w swoim uścisku, nie wiedząc, czy nie powiedział zbyt wiele. Filip powinien pamiętać, że Joshua krył w sobie małego psychopatę, który zabił siostrę. - A widziałeś post Obserwatora? Myślę, że wcale nie jesteśmy anonimowi. Przestań być ciotą, pokaż, że naprawdę Ci zależy i nie dlatego, że masz syndrom wielkiej dziewicy, która lata za swoim pogromcą. Jest takie słowo w ogóle? – głośno się zastanawiał. Nie zdawał sobie sprawy, iż jego słowa wcale nie są miłe. Joshua nie wierzył, że słowa Filipa o pobiciu. Już to widział. Nawet zaśmiał się lekko pod nosem. Stone mógłby występować jako kabareciarz i pokazać, jak bije swojego chłopaka. Oho, wtedy dopiero Obserwator miałby co pisać. Ach i zatracił się w pocałunku, do tego stopnia, że prawie zleciał ze schodów. Jedna stopa mu się ześlizgnęła, przez co trochę za mocno złapał się Filipa i go ugryzł. Zaraz zaczął się śmiać jak oszalały. Złapał się z za brzuch, Joshua fajtłapa. Poklepał miejsce obok siebie, aby chłopak się przysiadł. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów, wkładając jednego do ust. Odpalił za pomocą różdżki, nie przejmując się tym, iż Filip chyba nie lubił jak palił. No cóż! To go odstresowało. Zwłaszcza iż to były super papierosy! Sam je kręcił. W przerwie między zaciągnięciami się używką, pocałował Filipa w szyję. - Och, chciałbym to zobaczyć. Kiedy mogę? – spytał ze śmiechem. Agresywny Filip? Śmiechu warte. Aż go pogłaskał po głowie z cichym „tak, tak, już dobrze”.
No dzięki! Teraz już każdy wie, jaka ze mnie stara dupa i w ogóle. No ale- to ja dzisiaj będę szamać pyszny torcik i jeść masę innych pysznych rzeczy, którymi niestety (jaka szkoa, hłe hłe) się z wami nie mogę podzielić, bo mój komputer jest stary i nie ma takiego wypasionego transfera. Ale naprawdę dziękuję. Poznań ssie, życie studenta jest ciężkie, a pusta lodówka była czymś, czego jeszcze nigdy nie zaznałam. Dobrze jest. -Nie boję się- zaprotestował gwałtownie. -To, że nie mam zamiaru biegać po błoniach z wielkim transparentem nie oznacza, że nie chcę byśmy byli razem, tak na poważnie i by nasi przyjaciele wiedzieli. Nie miał zamiaru kłócić się z Jezusem, bo jeszcze chwila, a mógłby powiedzieć o słowo lub dwa za dużo i by się porobiło. Choć ciężko w to uwierzyć to Filip potrafił się nieźle wkurwić, czego dowodem może być chociażby ta bójka z Charlsem. Właśnie; czemu, gdy tylko dowiedział się o zdradzie Laili, poleciał zabić tamtego gościa, a gdy Jezus migdalił się na jego oczach z inną nawet nie zareagował? To dopiero tajemnica. Ale myślę, że chodzi tu o to, że Jezus jest facetem. I to on raczej dominuje. A Filip zwyczajnie boi się mu podpaść, w jakikolwiek sposób i ciągle zachowuje jakiś głupi dystans, próbując zadowolić Australijczyka, próbując spełnić jakieś jego wymagania, o których przecież mu nie mówił, a Filip sam je sobie wymyślił w głowie. Porąbana sprawa. Musi minąć trochę czasu nim będzie czuł się przy Jezusie na tyle pewnie, by zwyczajnie na niego nawrzeszczeć i kopnąć go w jaja. -Obserwator nie ma życia- wywrócił oczyma teatralnie. -Tak sobie myślę, że nim tu przyjechaliśmy, w Hogwarcie musiało być strasznie nudno- uśmiechnął się nawet lekko, a potem, gdy Jezus parsknął śmiechem- dołączył do niego. Śmiali się w głos i pewnie wyglądali, jak dwa kretyny, ale kto by się tym przejmował? Na pewno nie oni. Siadł koło chłopaka i nawet nie skomentował tego papierosa. W końcu sam palił! To by dopiero była hipokryzja. Ale szczerze mówiąc- po tych fajkach od Cezara wolał już nic od niego nie brać! Może przerzuci się na te skręty od Jezusa, zwłaszcza, że chłopak sam je konstruował. -Wątpisz we mnie?!- zapytał, udając wielce oburzonego. -Jeśli jeszcze raz będziesz migdalił się z jakąś laską za moimi plecami- albo i nie- to skopię jej tyłek i wyrwę kudły. A potem zajmę się tobą-zaśmiał się złowieszczo, prawie, jak Menderk, czy jakoś tak, z tej kreskówki o Dexterze. -Na twoim miejscu uważałbym na boisku. Co prawda, nie grałem w poprzednim meczu, ale w następnym strzeż się. Będę delikatny- uśmiechnął się niewinnie i trącił go ramieniem. Zdecydowanie bardziej wolał siedzieć tu z Jezusem, niż zastanawiać się w dormitorium, co wyprawia jego- uwaga uwaga!- chłopak.
- Nie boisz się przyznać, a biernie patrzysz jak podrywam innych? Wiesz co? Ty naprawdę masz wiele cech kobiecych. To jest kompletnie nielogiczne – zauważył Jezus, kręcąc głową. – Chłopak zagadka Trzeba tu zauważyć: nie powiedział „mój chłopak”. Jeszcze miał jakieś opory. Może dlatego, że nie ogarniał jak powinien wyglądać prawdziwy związek i wciąż traktował to jako luźne spotykanie się? Nie wiedział, czy mógł dawać mu prezenty czy po prostu pisać „ej nudzi mi się” albo po prostu wbijać do jego dormitorium i wyciągać za łapkę. Przecież nie będzie siedział w Hufflepuffie. Nawet jeśli niezbyt dotyczył go podział domów, to sam wywnioskował, że są tam mało bystre osoby. Takie które mogą kłapać jęzorem na prawo i lewo. Czasem były i ładne dziewczyny, którymi łatwo się manipulowało. Ach i Filip, ale Filip to inna bajka. Nawet z wrogiem się bratał, co za szaleństwo. Filip też nie był za stanowczy w swoich zachowaniu. Może kiedyś wydobędzie z siebie taką ostrą siłę do życia, ale teraz wtapiał się w ten stereotyp Puchona, to było w nim coś wyjątkowego. Coś co trzymało przy nim Jezusa. - Czy ja wiem… Hogwart to straszny burdel. Pamiętasz tą Karin Cortez z imprezy? To dziwka, poznałem ją w Japonii. Nie chcę wiedzieć, ile kutasów miała w buzi, ale co za tupet wbijać do Madison! – przy imieniu swojej przyjaciółki prawie parsknął śmiechem. Jak to jest mówić swojemu chłopakowi, że Jasmine nie żyje, bo to z Madison się obmacywał (chociaż co jak co ale byli bardzo potulni i grzeczni!). Przypomniał sobie, iż musi kupić jej coś w nagrodę. Widząc głodne spojrzenie Filipa, skierował w kierunku niego paczkę ze skrętami. - Sam hoduje, nie ma tam zioła, z resztą nie ma tu drzew jesteś bezpieczny – zażartował, znów nawiązując do wpisu Obserwatora. Naprawdę był dobry! A co gorsza, Joshua chętnie miałby domek na drzewie i strzelał z niego z łuku do ludzi. To dopiero fun! I jaki podryw! - A możemy najpierw mną, a potem laską? Naprawdę jestem ciekawy, co byś zrobił. – spojrzał mu w oczy, zastanawiając się do czego jest zdolny Filip. Cóż, nadal wyobrażał sobie, że usiadłby w kącie i rozpaczał w środku zamiast coś zrobić, więc znów pokręcił głową. Zobaczył jakąś blondynkę na schodach, więc jedyne co przyszło mu do głowy… - Hej, piękna! Chodź do nas, mamy wspaniałe skręty i obieeeecujemy zajebistą zabawę, to nie mów, że się wahasz. Tak, tak do ciebie mówię! – zaczął machać paczką do dziewczyny, ale prędko spojrzał na Filipa. Był ciekaw, czy zobaczy chociażby na jego twarzy złość. Blondyneczka patrzyła na nich dłuższą chwilę, zastanawiając się. Och, na pewno była z Pucholandu! - Ty jesteś delikatny, poza tym jak pierdolniesz mnie tłuczkiem, to zrobię Ci z dupy jesień średniowiecza. – zagroził i nie zdał sobie sprawy, że to w sumie bardzo dwuznacznie zabrzmiało! Po chwil prychnął śmiechem – Dobra, po prostu Ci wpierdolę
-To chyba nie był komplement, ale wyjątkowo się nie obrażę- powiedział, machając rączką w stylu "co mnie to obchodzi" albo "och, łotewa". No wiecie, jak to robią te puste laski. Zaraz potem wyszczerzył ząbki w uśmiechu i parsknął śmiechem. Dla niego też to wszystko nie było proste. Wręcz przeciwnie. Niby był w kilku związkach, co daje mu pewną przewagę nad Jezusem, dwa razy nawet z facetami, ale było to raczej na zasadzie "tak mi się nudzi, chodźmy się obściskiwać". Nie powiem- Filipowi bardzo się taki układ podobał, przynajmniej na krótką metę, bo jako nastolatek wiadomo, że był niewyżyty i w ogóle i gdyby mógł to cały dzień spędziłby na badaniu migdałków partnera. No ale... A teraz, z Jezusem, musiał naprawdę się postarać i wysilić, by chłopak się nim tak szybko nie znudził. -No, no, to ta z gołym brzuchem- pokiwał głową w zadumie, próbując dokładniej ją sobie przypomnieć. -Ooo, wiem! To ona mnie łapała, jak Percival kazał mi zrobić to coś na stole. Sympatyczna, bardzo- znów pokiwał głową, udając powagę. -Jeszcze mi powiedz, że tobie też chciała obciągnąć. Na Merlina- wywrócił oczyma, wyraźnie załamany. -Ta laska w ogóle nie ma wyczucia. Ona pewnie nawet nie jest w drużynie!- dodał, troszkę oburzony, bo dla niego Quiditch to świętość i tak dalej, machanie pałką jest dla niego najważniejsze (nie, wcale nie brzmi to dwuznacznie) i ten sport traktuje bardzo poważnie. Wziął od chłopaka skręta i zaciągnął się powoli. Szczerze liczył, że uda mu się zrobić z dymu takie zajebiste wzroki, jak na przykład robił Gandalf, no ale niestety- nie można być dobrym we wszystkim. Może kiedyś się nauczy. Tak, na pewno się nauczy. Będą mogli sobie z Jezusem puszczać znaki dymne, prawie, jak Indianie! No, w końcu jest nawet indiańskie party. Zmarszczył brwi, przyglądając się biednej blondyneczce, która najwyraźniej wzięła ich za jakiś mrocznych typów spod ciemnej gwiazdy, albo jakiś pobliskich meneli i nie wykazywała chęci podejścia i zapoznania. Oj, jak smutno. Ale, by nie było wątpliwości,, Filip objął kark Jezusa i przyciągnął do siebie, przykładając czoło do jego czoła. Wsunął papierosa między wargi i wolną dłoń zacisnął na przyrodzeniu chłopaka. Potem odsunął się powoli, jakby nigdy nic. -Mówiłem, że kopnę cię w jaja. Zresztą, pilnuję, co moje- wzruszył lekko ramionami. -A jak już masz kogoś macać, to proszę- nie rób tego z piątoklasistkami. Ona była z mojego domu- kiwnął głową w stronę, gdzie jeszcze do niedawna stała owa dziewczynka. -To jeszcze dziecko- uśmiechnął się łobuzersko.
- Był akurat. Ludzie powinni być dziwni. – skomentował. Zawsze ciągnęła go do człowieka jakaś tajemniczość, zagadka. Chciał ją rozwikłać. Sęk tkwił w tym, aby fundować Joshua najwięcej takich bodźców, wtedy nie znudzi się nigdy i będzie trwał przy tej osobie. Z jednej strony bał się, że nie znajdzie takich ludzi, które staną się „ekipą”. Często rezygnował z bliskich, nie zachowywał się racjonalnie i nie tłumaczył się z tego. Bo i po co? Chciał tylko od życia dobrej zabawy, na odpowiedzialność przyjdzie czas po śmierci. Wtedy na pewno nuda wypełni codzienność. Może dlatego właśnie nie wchodził w związki? Ile razy można było pytać, co u ciebie, jak dzień… Trzeba oddać się szaleństwu, robić coś, na co ma się ochotę, a nie tylko to co wypada. - Ale na imprezie była jakaś dziwna. Chciała, ale nie miałem drobnych! – co jak co, ale to Filip powinien tutaj wychodzić z taką inicjatywa, a nie jakaś tam prostytutka. Oczywiście Joshua żartował o tych drobnych. Jakby chciał kogoś przelecieć, to nigdy w życiu nie chciałby za to płacić. W końcu ma gadanie, po co wydawać hajs? - Nie wiem, czy gra w hogwarckiej. Może mają osobę od obciągania i podawania wody? – zaśmiał się. Kogo z mocnych zawodników miał Hogwart? Joshua powinien zrobić jakiś ranking, chociaż nie miał do tego głowy. Forma mu spadała i nie wiedział, jak nad tym zapanować. W jednej sekundzie chciał gdzieś wyjechać, marudząc, że za długo siedzi w Wielkiej Brytanii, a z drugiej to była dla niego wielka szansa. - Źle to robisz, najlepiej dym wypuszczaj przez spinanie i rozpinanie gardła – automatycznie wyciągnął dłoń w kierunku jabłka Adama. Zaraz pokazał mu jak się robi kółko. Ach, wprawiony palacz. Huehue ciekawe, co jeszcze potrafi! Jednak szybkości tego sielankowego spotkania niewątpliwie nadała gwałtowna relacja Filipa. Joshua aż otworzył szeroko usta, machając w stronę dziewczyny, która chyba się odwróciła na pięcie. Gdy go puścił, poczuł niesamowitą ulgę. - Wiesz, jak się stęskniłeś, to proponuje pójść w ustronne miejsce i raczej nie robić tego przez spodnie, nieczuły draniu! – zaśmiał się, chociaż zabolało go to. Czy Filip mu dał teraz zgodę na zdradzanie? „Jeśli masz to robić…” Hah, czyli nieważne co będzie robił. Pokręcił głową. - Czyli mam macać od szóstej klasy w górę? Myślałem, że to Tobą mam się interesować, spoko, spoko, zapamiętam sobie, jak będziesz miał chcicę. Figę z makiem dostaniesz! – aż mu pokazał solidne zero zrobione z paluszków. Aż założył nogę na nogę, aby Filip nie miał już tak łatwego dostępu do jego czułego miejsca i udawał obrażoną minę.