Przez niewielkie drzwi można wyjść na marmurowe schody które prowadząc w dół ku sporego rozmiarów balkonowi. Otaczają go cztery wysokie kolumny, podtrzymując specjalnie zrobiony dach. Dzięki niemu, nawet kiedy pada można tam przesiadywać, bez obawy zmoczenia się. Posadzka jest wyłożona czarno-białymi płytkami. Te na samym środku robią wrażenie ogromnej szachownicy i rzeczywiście, jeśli tylko ktoś zdobędzie takiej wielkości figury, można tam grać. Z miejsca przy barierce (marmurowej, oczywiście) rozchodzi się widok na cały dziedziniec. Jest to świetne miejsce na obserwowanie innych, bowiem rzadko kiedy komuś przyjdzie na myśl by spojrzeć w górę. Po obu stronach znajdują się kamienne, niewielkie ławeczki.
Dobra, to pomijając tę dziurę zabitą dechami z którą pewnie jeszcze długo nic się nie będzie dziać, a możemy nad tym tylko ubolewać to Cinny mimo wszystko zaczynała się dobrze czuć w Hogwarcie. Fakt, mieszkanie w Londynie bardziej jej odpowiadało, bo przecież pokątna mimo swojej archaiczności dalej miała więcej do zaoferowania, ale była też tłoczniejsza, brudniejsza i nie dało się tam w spokoju wyskoczyć na spotkanie ze znajomymi. Wszędzie jakieś wady... Mogła zostać w Luksemburgu. Tam przynajmniej wszystko toczy się jak należy, nie trzeba kogoś dwa razy nakłaniać by coś tam modernizować. Dobra, ale dosyć tego. Cinny nie ma w zwyczaju dzielić włosa na czworo to i ja nie zamierzam. Nie ma tak dobrze dzieci, wszystkie wasze nieprzyzwoite przemyślenia musicie zostawić na później. Jakieś pytania? Ciocia Coccinella odpowie, ona was wszystkich kocha tak bardzo, że dla każdego przygotuje buteleczkę żywej śmierci jeśli tylko przyjdziecie z problemem. Już śmiało, nie wstydźcie się. To rozwiąże każe pytanie. Jeden łyk, to lepsze niż rum. Czy jesteś na to gotowy? - Chcesz mi powiedzieć, że powinnam Cię podrywać? - Zauważyła zdziwiona, bo przecież on i bez tego był jej. Tak po prostu przyszła, przytuliła się, a on w skowronkach. Mogła mieć każdego, więc niech się cieszy, że teraz padło na niego. - W sumie... - Uśmiechnęła się, zmieniając swój plan działań. W końcu kobieta zmienną jest! - Możesz coś dla mnie zrobić. - Uśmiechnęła się, a w tym czasie chłopak odsunął się od niej. Jego dotyk wcześniej był przyjemny, ale przejęta nowym pomysłem nie poddała się mu bezgranicznie. Trzeba było nie pytać, tylko brać! - Musisz pójść do Hogsmade i znaleźć sklep z SAM-WIESZ-CZYM. Napisze za jakiś czas. - Stwierdziła, po czym bez słowa odkleiła się od niego, dała jeszcze buziaka w czoło i odeszła. Nie bedzie mu tłumaczyć czym jest antykoncepcja, nie? Tak więc fajnie, no.
Samotność. Słowo które towarzyszyło Orianie w ostatnim czasie przez bardzo długi czas. Pragnęła uspokoić swoje skołowane myśli jak i zebrać je w sensowną całość. Co było powodem jej stanu obecnego? Rodzice. Po raz drugi już, w ciągu ostatnich tygodni, otrzymała od nich list z informacją o zaręczynach. Zmięła pergamin wkładając go do swojej kieszeni. Czy oni nie potrafili zrozumieć, że nie ma zamiaru wychodzić za mąż za nieznajomego mężczyznę. W dodatku starszego od niej! Nie. Ich to kompletnie nie interesowało. Oparła się rękoma o barierkę patrząc w dal. Zazdrościła ptakom które mogły swobodnie latać gdzie chciały. Zazdrościła wolności nawet powietrzu. Westchnęła cicho, a kilka łez poleciało po jej policzku. Nie miała zamiaru ich ścierać. Po co, skoro i tak pojawią się nowe. Wyciągnęła różdżkę z tylnej kieszeni spodni. - Avis. - wypowiedziała cicho wykonując nieskomplikowany ruch ręką. Wokół niej, a raczej przed nią, zaczęły latać małe ptaszki wyglądem podobne do kanarków. Uśmiechnęła się widząc je i w odruchu zauroczenia wyciągnęła dłoń w stronę jednego z nich. Ptak jedyne co zrobił to odfrunął dalej nie dając się dotknąć. Musiała przyznać, iż był mądry. Chociaż on. Cicho zaczęła śpiewać przymykając oczy i wystawiając twarz na słońce. - Zapomnieć, nie ma mowy Być razem, nie ma mowy Wyrzucić, nie da rady, bo W sercu Ciebie mam - z każdym kolejnym słowem śpiewała coraz ciszej. Przed oczyma miała tylko jedną osobę, Lucasa.
Od ostatniej przemiany mięło już kilka dni. Od tego czasu nie widziała się z nikim poza Frederickiem, ale i z nim nie wiele rozmawiała. Miała wiele swoich przemyśleń na których chciała się skupić. Ta jedna noc zmieniła w jej życiu bardzo wiele. Vittoria zaczęła czuć się jak ktoś całkiem inny. Poznała część swojego życia, która będzie nią kierować już zawsze. Poczuła się, jak ktoś niezniszczalny, doskonały. Bo kto może się równać z wilkołakiem? Zaczęła zauważać, że cały świat swoi przed nią otworem, a ona potrafi zrobić wszystko. Może robić co chce. A konsekwencje? Jaką mają wagę, skoro jej życie kręci się teraz już tylko od pełni do pełni. Ze zniecierpliwieniem czekała aż nastanie znów ten dzień. Aż spojrzy na piękny, srebrny księżyc i poczuje wielki ból, który zostanie jej wynagrodzony nowa postacią – taką, która ma wyostrzone wszystkie zmysły, wielką siłę, zwinność... I jest wolna. Nie ograniczona nikim i niczym. Od dziś zamierzała swoje życie przeżyć tak, jak na to zasługiwała. Przestać przejmować się durnymi problemami dnia codziennego. Teraz będzie robiła już wszystko, na co ma ochotę. I nie będzie tego żałować. Zapomni o swoim dawnym życiu. Ono już nie miało znaczenia. Dawna Vittoria umarła. I tą śmierć swojego dawnego życia miała wyciętą na nadgarstku żyletką. Jedno widoczne słowo. „RIP”. To miał być zwykły spacer. Miała ochotę trochę sobie pochodzić po Zamku, po Błoniach. Może nawet wpaść do zakazanego lasu i znowu poczuć tą cudowną adrenalinę, która rozpalała jej żyły podczas ostatniej pełni. To było dla niej jak narkotyk i chciała go ćpać i ćpać. Ostatecznie jednak jej kroki skierowały się na balkon na dziedzińcu. Weszła tam ubrana w skórzane spodnie i luźną białą bluzkę opadającą jej z ramienia. Jedną z rąk miała wciśniętą głęboko w kieszeni, w drugiej natomiast trzymała papierosa, którego bezczelnie paliła idąc przez szkołę. Nigdy wcześniej tego nie robiła – nie znosiła palenia. Teraz postanowiła spróbować i stwierdziła, że to paskudne, ale nie zamierzała robić z siebie małej dziecinki co to od razu pęka. Wychodząc na balkon wypaliła go akurat do końca i wyrzuciła gdzieś na dół. W pierwszej chwili kompletnie nie zwróciła uwagi na dziewczynę obok. Oparła się ramionami o barierkę i spojrzała... O. Oriana. - Zły dzień, co? - Zagaiła wpatrując się w nią takim wzorkiem, jakby i tak już wszystko wiedziała. Oczywiście nie było w tym prawdy. Kipiała z niej pewność siebie, która przejawiała się w każdym geście i słowie. Skrócone włosy do ramion, seksowny strój zamiast dziewczęcego, świetnie widoczne cięcie żyletką na nadgarstku i te oczy, które nie pokazywały już nienawiści w stosunku do Oriany. Jak mówiła, nie zamierzała rozpamiętywać swoich błahych problemów. Wojna z Rią o Lucasa była taką drobnostką szczególnie, że ostatecznie i tak przespała się ze ślizgonem kiedy był z nią w związku. Oko za oko, zemsta odbębniona. Czas zażegnać głupawy konflikt wywołany facetem. Nie ma co się o nich kłócić. Płeć brzydka służy do czegoś całkiem innego...
Z każdym kolejnym słowem zagłębiała się coraz bardziej w swoje myśli. Musiała przyznać sama przed sobą, że kochała tego ślizgona. Ostatnio nawet myśli nie dawały jej spać, a każde wspomnienie pocałunku z nim przenosiło ją do gwiazd. Miała ochotę tam pozostać i nigdy nie wracać. Zostać w swoich marzeniach. Jednak wiedziała doskonale, że nie jest to możliwe. Czemu nie potrafiła docenić tak wspaniałej osoby jak on? Szukanie wrażeń było silniejsze niż miłość do niego? Na to wychodzi. Teraz nie potrafiła za nic przypomnieć sobie czemu poszła z Harperem do łóżka. Owszem, alkohol zrobił swoje ale czy mogła całą winą obarczyć jego? Nie, nie mogła. Nie była w końcu na tyle pijana aby nie wiedzieć co robi. I jeszcze łazienka... Dotknęła odruchowo wisiorka na jej szyi który obiecała nosić. Wiedziała jednak, że prędzej czy później będzie musiała u go zwrócić. Nie potrafiłaby zachować tak cennej dla niego pamiątki. Nie raz słyszała ile pierścionek, z którego zrobiony został łańcuszek, znaczył dla niego. Otarła pozostałości łez ze swoich policzków. Nie powinna płakać. Powinna być silna i zaakceptować wyniki swoich błędnych decyzji jak i decyzję rodziców. Tylko czemu musiało być to tak bardzo trudne. Z ironiczny uśmiechem na ustach pokręciła zrezygnowana głową. Jej życie było istną katastrofą. Słysząc pytanie skierowane do niej, w końcu nikogo innego nie było, spojrzała w stronę z której je usłyszała. Widząc Salemkę zaniemówiła na chwilę. Czy ona naprawdę odezwała się do niej? Dla pewności rozejrzała się dookoła chcąc się upewnić, że nikogo innego nie było. I wiecie co? Nie było. Ślizgonka prychnęła jedynie i opierając się jedną dłonią o barierkę stanęła przodem do Vittori. Sam fakt, że dziewczyna nie wyrażała chęci mordu w jej stronę zaskoczył ją jak i zaniepokoił. Titi nie poddałaby się od tak... A, no tak. Jak mogła Ria o tym zapomnieć. Przespała się z Lucasem. Można powiedzieć, że rachunki zostały wyrównane i miały czyste konto w stosunku do siebie. - Bywały gorsze. - przechyliła głowę spoglądając na wyczarowane wcześniej ptaszki - Jednak nie zaliczyłabym go do cudownych. - przeniosła swoje puste spojrzenie z powrotem na dziewczynę. Chciała dodać coś jeszcze jednak jej uwagę przykuł jej nadgarstek. Nie mogła uwierzyć, że Vittoria doprowadziła się do takiego... Nie, wróć. Nie mogła uwierzyć, że coś doprowadziło ją do takiego stanu. Wiedziała, że nie było jej w szkole przez dłuższy czas ale to?! Tego nigdy by się nie spodziewała. Kiwnęła głową w stronę rany nie spuszczając z niej wzroku. - Widzę, że i u Ciebie nie najlepiej. - dopiero po wypowiedzeniu tych słów utkwiła w niej swoje duże oczy. Może zabrzmi to dziwnie zważywszy na to co dziewczyna jej zrobiła, a Ria się odwdzięczyła, jednak nadal martwiła się o nią. Nie potrafiła od tak zapomnieć o więzi jaka je łączyła.
Alkohol pozwala na to, by wiele rzeczy sobie nim wyjaśnić. Oh ile razy Vittoria to robiła... I po co? Po cholerę miała się przed kimś tłumaczyć. To było jej życie. Wzięła je w swoje ręce i zamierzała przeżyć je po swojemu. Dlatego nie miała kompletnie wyrzutów sumienia, że ostatnio była bardzo rozwiązła. Spała z Edwardem, z Lucase, całowała się z Nathanielem, z Frederickiem. Sporo tego, ale nie widziała w tym nic złego. Nigdy się nie ustatkuje z jednym, a kobieta też ma swoje potrzeby i zamierzała je spełniać. Życie jest zbyt krótkie, by odmawiać sobie przyjemności. Szczególnie, jeśli facet jej się podoba – wtedy nic nie stało na przeszkodzie. Widziała, że Oriana jest bardzo zaskoczona jej nagłą „sympatią”. Nie wiem, czy można to tak nazwać. To była tylko ciekawość, którą miała ochotę zaspokoić i dlatego zapytała. Gdy ta zaczęła się rozglądać Titi przewróciła oczami. Tak, są same. Upewniłaś się już? Kobieto... Vittoria zwróciła się właśnie do ciebie i nie będzie powtarzać tego drugi raz. Ma ciekawsze rzeczy do roboty niż jakieś przekomarzanki z nią. - Pomyśl sobie tak. Jak jest źle, to najgorszym co możesz robić, to jeszcze bardziej się dołować. Sama sobie zabierasz cenne chwilę szczęścia i po co? Powinnaś albo zrobić wszystko, żeby było lepiej, albo jeśli nie możesz to olać i znaleźć sobie coś pozytywnego – Czy to była rada? Owszem. Nawet pewna próba pocieszenia. Nie było to jednak ckliwe „O kochana, na pewno wszystko będzie dobrze”. Wręcz przeciwnie. Szczery konkret. Ostatnio właśnie w ten sposób się odzywała. Nie kręciła i nie ubarwiała wypowiedzi. Prosto z mostu uświadomiła ją, że fakt iż jest aż tak fatalnie to właśnie wina Oriany. - Wręcz przeciwnie. Moje życie to pasmo powodzeń – Uśmiechnęła się i widać było po jej minie, że mówi prawdę. Że to co tak dziwiło Orianę dla niej było czymś pozytywnym, przeciwnie niż się mogło spodziewać. Podeszła bliżej dziewczyny nie chcąc drzeć się przez cały balkon. Oparła się zaraz obok niej tak, że ich ramiona prawie się ze sobą stykały – Dużo się zmieniło, a ja bardzo się z tego cieszę – Dodała chwilę później przekrzywiając twarz lekko w bok. Patrząc na nią oblizała dolną wargę i ponownie się uśmiechnęła, po czym odwróciła głowę w stronę rozciągającego się krajobrazu. Widać było, że to kompletnie nie jest ta Titi z listów. Ani ta Titi z ostatniej lekcji, na której się widziały. To musiało się stać w przeciągu kilku dni. Szybka i ogromna zmiana.
Tego, w obecnej sytuacji, nigdy by się nie spodziewała. Czy właśnie Vittoria była tą która dawała jej rady? Na to wygląda. Musiała przyznać, że trafnie to ujęła. Jednak jak miała się nie dołować kiedy całe jej życie było już ustalone... Kiedyś Lilith jej powiedziała, że skoro znalazła się na samym dnie to jedyne co może zrobić to wspinać się na nowo. Skoro dosięgnęło się go to już nic gorszego nie może spotkać. Miała szczerą nadzieję, że była to prawda. Spojrzała na dziewczynę w zamyśleniu. Nie miała pojęcia co skłoniło ją do takiej zmiany jednak czuła, że nie tylko ona sięgnęła dna. Mimo to uśmiechnęła się pod nosem wpatrując w krajobraz przed nią. Musiała przyznać, iż wiosna była najwspanialszą z pór roku. Dawała nadzieję, na odrodzenie. - Nie spodziewałabym się nigdy, że usłyszę radę z ust samej vittori Broockway. Jednak... muszę przyznać, że mówisz do rzeczy. Dołowanie się w niczym mi nie pomoże. - oparła się obiema rękami o barierkę stając do salemki bokiem. Wiedziała, że dziewczyna kłamała jednak nie miała zamiaru tego mówić. Wystarczyło spojrzeć na jej relację z Lilith Nox. Wcześniej były wręcz nierozłączne, a ostatnimi czasy nawet nie mówiły sobie cześć. Skoro to dziewczyna nazywała "pasmem powodzeń" to ślizgonka szczerze jej współczuła. - Tu muszę przyznać Ci rację. Zmieniło się wiele. - w zamyśleniu wystawiła swoją dłoń w stronę promieni słonecznych. Miło było poczuć ich ciepło na ręce. Dawały one głupie poczucie bezpieczeństwa które dla Oriany aktualnie nie istniało. Zabrała szybko rękę kładąc na zimnym kamieniu. - Ja... Wybacz, że wysłałam to zdjęcie do Edwarda. Nie jestem mściwa ale... Ja naprawdę kochałam... znaczy kocham Lucasa. - to było niespotykane. Chociaż nie. Takie zachowanie było codziennością dla Oriane. Przepraszanie wszystkich w koło. Jednak nigdy nie sądziła, że przeprosi za coś Vittorię. Wiedziała tylko, że nie chce zniszczyć jej miłości. O ile była to miłość. Nigdy nie interesowała się co łączy ją z jednym z bliźniaków.
Kiedyś się przyjaźniły. Wtedy wiedziała co napisać Orianie, by ta zażegnała swoje smutki, wzięła dupę w troki i poukładała swoje życie. Teraz nie znały się już tak dobrze. Od ich ostatniego listy zmieniło się w ich życiu bardzo wiele. Zdążyła uznać ją za wroga, przespać się z jej facetem aż w końcu znów rozmawiać z nią tak spokojnie, jak gdyby nic się nie wydarzyło. W świadomości Titi między innymi tak było. Zignorowała sobie wszystko tak, jakby się nic nie stało i tak po prostu stała obok niej z tym dziwnym, zagadkowym uśmiechem na twarzy. - Skorzystaj z tego, że chcę Ci pomóc – Odpowiedziała jej zachowując się tak, jakby ta lekka ironia w słowach „samej Vittori” kompletnie nie została przez nią zauważona. Ba, jakby nawet widziała słuszność w takim stwierdzeniu. Szczerze mówiąc tak było. Nie uważała się za jakieś bóstwo, ale obecnie czuła się niepokonana, a to przejawiało się lekkim zapatrzeniem w siebie. Owszem, ostatnio jej życie się sypało. Jednak nie kłamała. Wystarczyła jedna noc by zmienić kompletnie wszystko w jej rozumowaniu. To, co kiedyś uważała za przekleństwo teraz odbierała jako niezwykły dar, który został jej zesłany od losu. W sumie powinna porozmawiać z Lilith jednak parę dni temu... Cóż. Nie była pewna, czy Gryfonka jeszcze wie kim jest Vittoria i szczerze mówiąc nie miała jak na razie chęci by się o tym przekonać. Kiedyś i tak ten moment nadejdzie, ale na razie nie ma sensu się martwić na zapas. Już nic nie zmieni, więc trzeba iść do przodu. - Nie przejmuj się. Edward i tak nie potrafi sobie mnie odpuścić – Skomentowała to krótko. Potem umilkła na kilka chwil. Spojrzała w stronę Oriany. Może powinna jej o tym powiedzieć? W sumie, po co się zastanawia. Jej to nie robi różnicy, a może Ria wyciągnie z tego jakieś wnioski. - Nie zaprzątaj sobie głowy Lucasem. To nie jest odpowiedni typ. Może jest przystojny. Jest też zajebisty w łóżku, ale uwierz mi, że jeśli ktoś tak łatwo zdradza i robi to z taką przyjemnością, to nie może być dobrą osobą. Zasługujesz na coś lepszego – Nie miała zamiaru ani jej na siłę przekonywać, ani opowiadać jak to dokładnie było z ich wspólnym seksem na wieży. Przekazała jej swoją główną myśl i to powinno wystarczyć. Luca zdecydowanie nie był dobrą osobą. Co nie zmieniała faktu, że pewnie jeszcze nie raz spotkają się w łóżku. Bo powiedzmy sobie szczerze, dlaczego miała by dotrzymać słowa danego Kathreen, że się od ślizgona odsunie? Honorowa to ona zdecydowanie nie była. - Musisz się pozbierać i tyle – Mruknęła odwracając się na chwilę w jej stronę. Była urocza, gdy się tak smuciła. Właściwie, to widziała ją w różnych stanach emocjonalnych, ale nie wiedziała, że ma taką słodką twarz gdy stara się być silna i jej to nie wychodzi. To pewnie było szokiem dla ślizgonki, ale Vittoria po prostu złapała ją za głowę wplatając rękę w jej włosy i zacisnęła ją. Zaraz za tym przyciągnęła Orianę do siebie i wpiła się bezczelnie w jej wargi. Na kilka sekund, a szok pewnie sprawił iż ta nawet nie zdążyła zareagować. Potem odsunęła się robiąc krok w bok jak gdyby nigdy nic. - Wybacz, kaprys. Nie zwracał uwagi – Uśmiechnęła się oblizując wargi tak, jakby Oriana bardzo jej smakowała – Uznaj, że teraz ja też Cię mam za co przepraszać i jesteśmy kwita – Dodała krótko spoglądając wciąż na nią. Tak, dokładnie. To był chwilowy kaprys, który miała ochotę najzwyczajniej w świecie spełnić i zrobiła to bez zahamowań. Gdyby nie fakt, że spodziewała się iż oberwie w twarz (i wiedziała iż Ria jest hetero) to pewnie by pogłębiła ten pocałunek i pobawiła się jeszcze trochę. A tak? Spełniła swoją ochotę i czuła się usatysfakcjonowana.
Prawdopodobnie, gdyby sytuacja była odwrotna sama Ria nie potrafiłaby pocieszyć w żaden sposób Vittori. Może i się znały, bardzo dobrze, jednak w tym momencie... Salemka była inną osobą. Można było to wyczuć od razu po sposobie w jaki rozmawiała ze ślizgonką, ruchach, drobnych nawykach jak palenie które można było wyczuć od dziewczyny czy sposób ubierania się. To nie była już ta sama dziewczyna z którą wymieniała listy i dzieliła się problemami. Wtedy bez problemów wiedziała co jej doradzić i jak sprawić aby poczuła się lepiej. Pomoc. Już dawno nie słyszała tego słowa. większość osób ją omijała nie chcąc przesiąknąć ciężkimi oparami smutku i żalu, a Ci nieliczni starali się na marne. Jedno słowo, a wprowadziło lekki spokój do jej serca. Tylko czemu teraz? Naprawdę aż tak zmieniła się przez ostatnie dni? A może była to biała flaga wywieszona na początek zgody... Scenariuszy było wiele jednak żaden nawet o milimetr nie przybliżył się do prawdy. Komentowanie tych słów nie miało najmniejszego sensu to też Ria nawet nie pisnęła. Pewnie gdyby tylko Oriane wiedziała, że wszystko jest prawdą i co doprowadziło Vittorię do takiego, a nie innego myślenia przybiłaby z nią piątkę. Otóż ślizgonka również zmieniła swoje podejście do... miłości! Tak. Jeden list, słowa układające się w nakaz jak, wyrok i obietnicę której nie mogła zerwać zmieniły i jej myślenie. Teraz była przekonana, że miłości nie ma. Wróć. Jest ale oddała ją już jednej osobie i przy kolejnych nie będzie to szczere uczucie, a jedynie oddanie się o poddanie. Bo czy można pokochać kogoś innego gdy serce zostało już oddane? Nie. - Może i ty nie powinnaś sobie go odpuszczać. - spojrzała w dal nie chcąc patrzeć na dziewczynę. Nie miała pojęcia czy Vittoria ma jakieś uczucia względem Edwarda jednak słowa wypowiedziane przez nią trochę ją zdradziły. Wyglądało to tak jakby nie chciała aby on sobie ją odpuścił. Jakby czekała na kolejny jego ruch względem niej. Z drugiej strony mogła się mylić i jej rozumowanie mogło być błędne. Nie miała jednak zamiaru się w to zagłębiać i odpuściła sobie pytanie o to Vittori. Dacie wiarę, osoba tak ciekawska jak panna Carstairs odpuściła sobie. Z nią naprawdę nie było najlepiej. Tego to się nie spodziewała. Jeśli myślała, że wcześniejsze jej słowa były radą to była w błędzie. Dopiero teraz usłyszała prawdziwą i szczerą, w jej mniemaniu, radę. Odwróciła się do niej z bladym uśmiechem zakrywając choć trochę smutek wywołany jej słowami. Mimo wszystko świadomość iż ukochana osoba spała z kimś innym bolał. Teraz po części rozumiała zachowanie ślizgona choć ona nigdy nie posunęłaby się do tego czego on. - Wiesz, że to ja pierwsza go zdradziłam ? - było to pytanie retoryczne, choć do końca nie wiedziała czy dziewczyna była tego świadoma. - Skoro ja mogłam z taką łatwością zdradzić jego to czy nie jestem złą osobą? I najwidoczniej na nic lepszego nie zasługuję jak... - w samą porę urwała kręcąc jedynie głową. Nie chciała rozmawiać o swoich problemach z dziewczyną. Może i wcześniej byłaby pierwszą osobą której powierzyłaby swoje największe brzemię jakim obarczyli ją rodziciele. Teraz nie mogła tego zrobić. I doskonale zdawała sobie sprawę iż musi się pozbierać. Przecież trwanie w tym stanie jedynie ją niszczyło. Ten kto twierdził iż miłość buduje usiał być nieźle naćpany. Miłość rujnuje - dewiza którą miała od dziś zamiar głosić. Nagły dotyk na jej włosach wyrwał ją zza myślenia. Spojrzała w stronę salemki nierozumiejącym jak i zdziwionym spojrzeniem. Owszem, to co zrobiła było dziwne jednak kolejne jej poczynania sprawiły iż myśli Oriane krążyć zaczęły z prędkością światła w jej głowie. Wstrzymała oddech czując usta dziewczyny na swoich i zastygła w bezruchu. Było to tak nagłe, że nie miała możliwości aby zareagować. Jak szybko się to stało tak i szybko się skończyło. Nadal będąc w szoku stała z lekko uchylonymi ustami, szeroko otwartymi oczami i zaróżowionymi policzkami. Czy ona ją pocałowała ? Ale... Dlaczego? Kaprys? Naprawdę? W ten sposób mogłaby myśleć godzinami, jednak nie miała tyle czasu. Otrząsnęła się z tego szoku spoglądając na dziewczynę. - Tak, jasne. - tylko tyle była w stanie powiedzieć. Przełknęła ślinę odchrząknąwszy. Czuła jak jej gardło zaschło. Odwróciła się w końcu w stronę krajobrazu opierając dłonie z powrotem na barierce. Jeśli dziewczyna chciała aby miała jeszcze większy mętlik w głowie to się jej udało. - Kaprys... - powtórzyła na głos. Odwróciła się gwałtownie w stronę dziewczyny robiąc to co ona wcześniej. wplotła swoją jedną dłoń w jej włosy, a drugą ułożyła na jej plecach przyciągając do siebie i złączając ich usta w pocałunku. Nie mam pojęcia co chodziło jej po głowie. Może porostu potrzebowała poczuć czyjąś bliskość. Pewnie to było czynnikie zapalnym, gdyż Oriane była hetero. Zaraz po tym odsunęła się od Vittori zabierając ręce jednak nadal stojąc blisko spoglądając w jej oczy. - Wybacz, kaprys. - odpowiedziała po czym uśmiechnęła się przyjaźnie i odsuwając od niej oparła o barierkę.
W sumie jak tak się zastanowię, to Vittoria nie potrzebowała już rad ani pocieszeń. Wszystko ostatnio potrafiła wyjaśnić sobie na swoją korzyć i dzięki temu była dość silną osobą. Pewną siebie i dumną, a to tym bardziej podsycało ten fakt. Jednak gdyby coś się działo jestem pewna, że wciąż najważniejsze by było dla niej coś drobnego, małego. Po prostu ją przytulić. Przytulanie odbierało część smutki i dzieliło go na dwie osoby. To zawsze pomaga chyba, że ktoś jest zatwardziałym pesymistą. Miłość do zdecydowanie jeden z najgorszych tematów, jakie mogą zaburzyć w naszym życiu. Titi również miała swoje małe problemy w tej sferze, ale były one błahe. Wszystkie wywołała sama i na pewno za jakiś czas je pokona lub zignoruje. Wiedziała jedno. Kochała Edwarda. Był jej narkotykiem i sposobem na szczęście. Zrezygnowała z niego dla dobra chłopaka, ale po tym wszystkim wiedziała, że to nie był dobry pomysł. Jeszcze nad tym nie myślała, ale tylko kwestią czasu jest fakt, aż znów się spotkają, a ona będzie mogła przeprosić go za swoje głupie „muszę odejść, bo nie zasługuje na ciebie”. Idiotyczne gadanie, które niegdyś wydobywało się z jej ust. Żałosne. Nawet Oriana poruszyła ten temat utwierdzając ją w tym przekonaniu. - Może masz rację – Odpowiedziała jej krótko wskazując na to, że na razie nie ma o czym rozmawiać. Może będzie, ale jak na razie Vittoria jest wolna jak ptak i mogła spokojnie poszaleć sobie jeszcze trochę. Kosztować życia i brać z niego pełnymi garściami. Może wyciągnie Orianę na jakieś piwo i również dziewczynę zarazi swoim obecnym nastrojem? Przydało by jej się takie poczucie wartości, jakie buzowało w głowie Titi. - Skoro to zrobiłaś, to może po prostu go nie kochasz? - Zasugerowała dziewczynie. Kiedyś uważała, że jeśli kogoś naprawdę się kocha, to widzi się tylko jego. Świat poza tą osobą nie istnieje i liczy się tylko on i jego szczęście. Teraz raczej preferowała otwarte związki, ale może Ria jeszcze nie wyzbyła się w pełni takiego romantycznego myślenia? Wtedy ten fakt powinien ją podnieść na duchu. Bo jeśli z Lucasem nie była to miłość, to jeszcze przed nią nic straconego. Ten pocałunek był bardzo spontaniczny i kompletnie nie przemyślany. Tym bardziej była zaskoczona, gdy Oriana podłapała tą chorą gierkę i ją również do siebie przyciągnęła. Nie była wprawdzie na to przygotowana, ale też przez tą krótką chwilę nie pozostała jej dłużna. Dobrze całowała, ale między nimi nie było jakiegoś szczególnego iskrzenia. Vittoria chciała po prostu zobaczyć jak to jest i się przekonała - A widzisz, to może w ramach wspólnego kaprysu pójdziemy na wódkę? - Zagaiła jak gdyby kompletnie nic się nie stało u odwzajemniła jej przyjazny uśmiech. Chore? Na pewno. Ale kogo to obchodzi jakie relacje je łączą. Najważniejsze, że chyba faktycznie udało im się zbudować rozejm.
Odwróciła się i wpatrywała w nieruchomą, niebieską wodę, gdzie jeszcze przed paroma chwilami widziała roześmianych uczniów korzystających z ładnej pogody. Teraz jezioro nie było już tak radosne. Czyżby słowa Vittori tak bardzo ją dotknęły... Przecież kochała Lucasa jak jeszcze żadnego mężczyzny wcześniej. Więc czemu go zdradziła? Przez ostatni okres wiele razy zadawała sobie to pytanie. Była pijana, jednak nie mogła usprawiedliwiać tego alkoholem. Choć miała na to wielką ochotę. Może stałoby się to prostsze dla niej. Musiała jednak przyznać iż Harper ją pociągał. I to bardzo. Było to czyste pożądanie, nic innego. Głupia była poddając się mu. Może i czuła na początku coś więcej niż ono, jednak było to wyłącznie złudzenie. - Kocha go, i to bardzo. - uśmiechnęła się na samą myśl o chłopaku dotykając naszyjnika. Jedynie on jej pozostał po ślizgonie. - Wiesz, że mi się oświadczył? - spojrzała na dziewczynę ze smutkiem w oczach. Pytanie o to było niepotrzebne. Skąd mogła to wiedzieć. W sumie to nikt o tym nie wiedział. Jedynie Oriane zdawała sobie sprawę co znaczył wisiorek na jej szyi. Oriane również chciała jedynie sprawdzić jak to jest. I prawdę mówiąc nie było to czymś wyjątkowym. Przy chłopcach czuła dreszczyk emocji jak i podniecenia, a przy Vittori nic. Jakby dała buziaka przyjaciółce. Zmarszczyła brwi zastanawiając się chwilę. Chyba to dobrze, że nic nie poczuła. Wtedy na pewno byłoby znacznie trudniej między nimi. Odetchnęła cicho uśmiechając się pod nosem na słowa salemki. Ostatni raz jak piła nie skończyło się to najlepiej ale czy coś mogło się stać gdy szła pić z Titi? Pytanie raczej nie było na miejscu, gdyż wszystko było możliwe, jednak tak bardzo pragnęła się choć na krótką chwilę rozluźnić, że z chęcią przytaknęła na jej pomysł. - To będzie zdecydowanie lepsze. Masz jakiś pomysł co do miejsca? - pamiętała jak Vittoria wspominała jej o problemie z alkoholem. Teraz mógł być przydatny do znalezienia odpowiedniego miejsca.
Zdrada to sprawa naprawdę ciężka do ogarnięcia. Czasem można kogoś kochać bardziej niż wszystko inne, a i tak zrobić mu ogromną krzywdę. Z drugiej jednak strony można całe życie być z kimś, kogo się nie kocha i nie czuć potrzeby zdradzania. Każdy miał inną psychikę. Natomiast wiedziała jedno. Oriana jest bardzo dobra. Nie robi rzeczy, które mogły by kogoś zranić. Wręcz przeciwnie, wszystkim by chciała pomóc. Gwoli ścisłości Vittoria nie rozumiała co ta robi w Slytherinie, ale nie będzie specjalnie szukała tej ich dziwnej czapki żeby się spytać. Może od pierwszej klasy do teraz po prostu bardzo się zmieniła. Tak, jak Vit ostatnio. - Oświadczył? Szybki jest – Mruknęła pod nosem zastanawiając się jakie to musi być uczucie, kiedy chłopak którego znasz tak krótko jest pewien, że to właśnie z tą dziewczyną chce spędzić resztę życia. Czy ktoś jej się kiedyś oświadczy? Raczej nie. Nie chciała pakować się w tego typy zobowiązania. Wiadomo, że po oświadczynach musi nadjeść ślub. Po tym pewnie jakieś dziecko. Ona natomiast nie może mieć potomka. A kwestia zamążpójścia? To pewnego rodzaju ograniczenie. Nie wiem. Nie ma co o tym myśleć. Na razie jeszcze jej to nie dotyczy. - W takim wypadku ja kocha, to pewnie wróci – Tylko tyle jej powiedziała. Na pewno wiele razy go przepraszała, a jeśli tak to Lucas musiał sobie to wszystko przemyśleć. Może dotrze do niego, że przez jego dumę traci kogoś ważnego i jej wybaczy? Wprawdzie Vittoria wciąż nie uważała ślizgona za dobrego człowieka, ale życzyła Orianie wszystkiego najlepszego. - Kochana, znam wszystkie bary w Hogsmeade. Na pewno coś się znajdzie – Zaśmiała się. Kiedyś bardzo wstydziła się swojego problemu z alkoholem. Teraz otwarcie się do tego przyznawała, a nawet więcej. Nie uważała tego za problem. W każdym razie złapała Oriankę za dłoń i pociągnęła ją w jakąś sobie tylko wiadomą stronę.
Coraz bardziej nudziło mu się w szkole. Poważnie rozważał czy jej nie rzucić, ale gdzieś przecież mieszkać i coś jeść musiał. Nie miał w zwyczaju błąkać się po zamku samotnie, a jednak właśnie to robił. Psia mać! Jeszcze trochę i zacznie się z nudów uczyć… Stopy zaniosły go na balkon nad dziedzińcem. Wychylił się przez barierkę. Pod nim przechodził jakiś chłopaczek, na oko z trzeciej klasy. Nuuuuda… A gdyby tak spróbować splunąć mu za kołnierz? Misha wycelował, ale ślina wylądowała kilka cali za celem. Chłopiec obrócił głowę słysząc plaśnięcie śliny, ale nie przyszło mu do głowy, żeby spojrzeć w górę. Krukon postanowił to wykorzystać i splunął jeszcze raz tym razem trafiając w jego ramię. Yahtzee! Nie tak śmiesznie jak za kołnierz, ale nadal zabawnie. Misha odskoczył od barierki nim dzieciak go zobaczył. Wyglądało na to, że znalazł sobie całkiem fajne zajęcie, o ile tylko dołem będzie przechodziło więcej osób.
Tak się składało, że Jeunesse znalazła się tutaj kilka minut wcześniej, idealnie kamuflując się w kącie. Chciała w spokoju poczytać książkę do eliksirów, którą dostała od ojca, ze względów czysto naukowych! Kusiła ją wizja zrobienia narkotyku w postaci płynnej i całkowicie magicznej, ale jej blokada kreatywna na to nie pozwalała w ostatnim czasie. Za dużo myślała o tych wszystkich porąbanych relacjach, które nawiązała i o tym co robi ze swoim życiem. No, bo na ten moment robiła jedno wielkie gówno utykając w dziwnym martwym punkcie. Może powinna się ustatkować, żeby jakiś przyjemny chłopiec naprowadził ją na właściwe tory? Nie sądziła, że po takim czasie skakania z kwiatka na kwiatek odnajdzie się w monogamicznym związku, ale kto tam wie. Mimo wszystko na takie wybryki nie było chętnych. Z zacięciem szukała każdego możliwego i nieszkodliwego połączenia składników w eliksirze, która nikogo nie zabiją a i dadzą pożądany efekt, jednak w tym momencie na balkonie znalazł się Misha. Nadworny głupek i podrywacz, choć całkiem do rzeczy. Próbowała nie zwracać uwagi na jego zachowanie, cierpliwość jednak nie była dzisiaj jej mocną stroną. - Destiel, czy ciebie totalnie pogięło? - odezwała się nagle obsiadując zakurzoną podłogę. Szybko posłała chłopakowi łagodny uśmiech, wracając do lektury.
Może jednak nie potrzebował ludzi na dziedzińcu. Zajęcie samo się znalazło i to bliżej niż myślał. Aż podskoczył kiedy się odezwała. W cale mu się nie podobała wizja bycia przyłapanym na opluwaniu młodszych uczniów. Odetchnął z ulgą uświadamiając sobie, że to nie żadna nauczycielka. Uśmiechnął się szeroko widząc Andreę. - Na Merlina, Andy! Nie strasz tak! - usiadł na ziemi koło niej - Nudzę się - wyjaśnił, wskazując ręką barierkę - Masz jakiś pomysł, co mógłbym porobić zamiast? Powoli położył rękę na jej książce, odsuwając ją od dziewczyny. Ostatnio byli już tak blisko... Mishy cały czas nie dawało to spokoju. Nie był przyzwyczajony, że to nim się bawiono. Ba, on przynajmniej bawił się do końca! Jak można tak nagle w najciekawszym momencie zmienić zdanie?! To było okrutne. Poligamia jest w gruncie rzeczy naturalna, a takie zwodzenie było niewytłumaczalne i powinno być społecznie tępione. Misha jednak nie zamierzał nic potępiać tak długo jak miał nadzieję na ponowne zdobycie (tym razem już na serio) Andrei. A że nadzieja umiera ostatnia... - Na czym ostatnio stanęliśmy? - zapytał, uśmiechając się zaczepnie.
Tak to właśnie było w tym okropnym życiu, że zazwyczaj nałogowi podrywacze bardzo szybko wpadali we własne sidła. Przeważnie było tak, że zakochiwali się w kimś, kto odrzucał ich zaloty, jednak w przypadku Andrei i Mishy chodziło bardziej o głupią gierkę, niż o uczucie. Podejrzewała, że Krukon nie znał czegoś takiego jak szczere uczucie do drugiej osoby. Gdy tylko znalazł się obok niej, uśmiechnęła się ponownie. - Ostatnio? Nie pamiętam - odłożyła książkę na bok, prostując nogi w kolanach. Oczywiście żartowała, doskonale pamiętała jak prawie chłopak dopiął swego, prawie ją pocałował... no a ona w ostatniej chwili tak po prostu przerwała i sobie poszła. Jakby nigdy nic się nie stało. I pamiętała ten osłupiały wyraz twarzy Mishy, który teraz znowu ją rozbawił. - Do dzisiaj twoja mina poprawia mi humor za każdym razem kiedy sobie ją przypomnę - pogłaskała chłopaka chłodną dłonią po policzku wydymając dolną wargę, coś na kształt współczucia wobec jego niepowodzenia. Choć chciała skończyć z gierkami, obecność Krukona wcale jej w tym nie pomagała. - To co słychać, najdroższy? - zabrała rękę, odrywając od niego wzrok.
Tak właśnie nie pamiętała. Mina jakimś cudem cały czas ją bawiła. - Mógłbym ci przypomnieć... - przysunął się do niej i prawie dotykając wargami jej ucha wyszeptał - ale wolę żebyś jeszcze chwilę została. Odsunął się od niej i oparł głowę o ścianę. - Ta mina? - spytał, przypominając sobie dokładnie jak zaskoczony był wtedy i przywołując na sekundę to zdziwienie na swoją twarz. Trzeba mu oddać, że byłby naprawdę dobrym aktorem - Widzisz, wciąż jestem gotów robić z siebie durnia, żeby tylko zobaczyć jak się uśmiechasz. Kiedy go pogłaskała, odwrócił od niej spojrzenie i równie teatralnie co ona współczucie, odegrał obrazę. Ale głaskać pozwalał się dalej. - Fatalnie - westchnął - Padłem ofiarą bezdusznej femme fatale - zmarszczył brwi przez chwilę patrząc tak na Ślizgonkę - A nie, poczekaj! To byłaś ty!
Problem z takimi ludźmi polegał na tym, że nigdy nie było wiadomo kiedy żartują a kiedy mówią poważnie, tak jak teraz. Skąd miała wiedzieć, że faktycznie podobał mu się jej uśmiech, skoro mogła to być tylko i wyłącznie marna zagrywka? To, że Destiel jest dobrym aktorem zauważyła już dawno, dlatego w jego obecności musiała wytężać mózg i zmysły dwa razy bardziej niż w przypadku innych. Co za los. - Trzeba ci przyznać, że jesteś uroczym durniem - ale medal miał dwie strony, bo i Misha nie mógł wiedzieć kiedy szaleniec-Andrea sobie żartuje a kiedy mówi serio. Związku z nich relacji raczej nie będzie, ale musiała przyznać, że czuła się w towarzystwie Krukona dość swobodnie. - Ja? - udając zdziwienie, złapała się obiema dłońmi za klatkę piersiową. - Ja wcale nie jestem bezduszna, nie wiem o czym mówisz - wzdychając teatralnie udała, że zanosi się szlochem. Szybko jednak ujęła dłoń chłopaka w swoją, zaplatając swoje palce wraz z jego. - Misza, czy te oczy mogą kłamać? - zaraz po tych słowach wlepiła w niego duże, błękitne ślepia trzepocząc zalotnie wachlarzem rzęs. - Ja w życiu bym ci krzywdy nie zrobiła - otarła się policzkiem o jego ramię, nie ruszając się z tej pozycji ani na milimetr. Show must go on.
Jak mógłby kłamać o jej pięknym uśmiechu?! Uśmiech był najwspanialszą ozdobą kobiecej twarzy, a przecież nie mógł patrzeć na nic innego, żeby nie wyjść na beznadziejnego zboczeńca. Oczywiście, że był uroczym durniem. Z Andreą może i rzeczywiście nigdy nic nie było pewne, ale przecież nie mogła sobie żartować z czegoś co ewidentnie było prawdą. Nawet zapomniał, że powinien się był za tego durnia choć trochę obrazić. - Nie wzruszają mnie twoje łzy - odparł zimno, odwracając od niej dumnie głowę - Wiem, że nie masz serca. Odwrócił się w jej stronę, gdy poczuł jej dotyk. Nie widział żadnych przeciwwskazań do ich związku. Szczególnie, że jego definicja związku kończyła się na jednorazowym seksie, a na to nigdy nie było przeciwwskazań. No dobra, oprócz chorób wenerycznych. Patrzył w jej oczy, próbując jednocześnie utrzymać pozowaną pretensję i nie parsknąć śmiechem. Oparł swoją głowę na jej, kiedy przyłożyła ją do jego ramienia. Siedział tak chwilkę w milczeniu, po czym zrobił jedną z najtrudniejszych rzeczy w swoim życiu. Wstał i wyszedł. Zatrzymał się za rogiem i odczekał ze dwadzieścia sekund. Wrócił do dziewczyny i usiadł znowu przy niej. - Widzisz jakie to miłe - mówił poważnym głosem, ale oczy mu się śmiały – Pomnóż to przez dziesięć i już wiesz jak ja się czułem.
Jedynym co mogłaby mu zarzucić w tym momencie było zarzucenie rąk na szyję, dopóki sobie nie poszedł. Było jej wygodnie i ciepło, jednak udała, że nie robi to na niej żadnego wrażenia. Chwyciła więc ponownie książkę w dłonie, ale zaraz po tym z powrotem ją odłożyła na ziemię. - Tak szybko się stęskniłeś? - posyłając chłopakowi szyderczy uśmiech, usiadła w siadzie skrzyżnym. Podłoga nie była najlepszym miejscem do przesiadywania o czym mogło świadczyć to, że co chwilę się wierciła. Jej kościsty tyłek kompletnie nie współgrał z kamieniem, który był prawie wszędzie. - No już, nie wygłupiaj się, tylko siadaj z powrotem. Było mi cieplej - jęknęła, ale nim zdążyła dokończyć swoje jęki Krukon znalazł się tuż obok. To spowodowało, że ponownie w przeciągu dwóch minut zmieniła pozycję, tym razem bezceremonialnie podnosząc rękę Mishy i zarzucając ją sobie na ramiona, tym samym udostępniając sobie jego tors jako poduszkę. - Tak wygodniej - pokręciła się jeszcze chwilę a gdy uznała, że jest okej, przymknęła powieki. Razem z chłopakiem poniekąd nadawali na podobnych falach, dlatego każde z nich - prawdopodobnie - wiedziało co brać za flirtowanie a co za zwyczajny koleżeński ruch, jak na przykład teraz, kiedy uczyniła z niego swoją poduszkę. Choć poza poduszką było jej przyjemnie, już od dawna tak po prostu nie przytulała żadnego osobnika płci przeciwnej, nie licząc swojego kota. Jednak o tym jej towarzysz miał się nie dowiedzieć. Ot co. - Miszko, źle się do tego wszystkiego zabierasz. Powinniśmy iść na randkę albo schlać się tak, żeby rano mieć kaca moralnego. Trochę takie win-win dla obu stron - Jeunesse pominęła oczywiście kwestię tego, że nie sypia z przypadkowymi chłopcami a jej jedynym partnerem łóżkowym był jej jeden, jedyny były chłopak. Zadziwiające? A jednak taka była prawda, mimo plotek, które obiegały szkolne korytarze. - Albo zakochaj się w końcu, znajdziesz sobie kobietkę i będziesz mógł uprawiać seks kiedy ci się zachce zamiast wyrabiać sobie mięśnie jednej ręki - wymruczała na koniec pod nosem, wsuwając sobie dłoń pod policzek. Drugą z kolei ułożyła byle jak na kości biodrowej chłopaka, najpewniej powoli przekraczając granicę. - No właśnie, kto jest twoją kolejną zdobyczą? Przyznaj się - ciekawość wzięła górę a przy okazji nie mogła doczekać się, aż napomknie mu o ostatniej najdziwniejszej sytuacji, która ją spotkała.
I co? I nic! Jeszcze z niego szydziła. Ta dziewczyna naprawdę nie miała serca. Powinien był w ogóle wyjść i wysłać jej sowę z wyjaśnieniem. Tylko, że wtedy znowu by się nudził... Wolał już być poduszką. Parsknął śmiechem słysząc rady Andrei. Po pierwsze nie uważał, żeby jakichkolwiek potrzebował. Zabrałby ją do jakiejś nudnej, słodkiej kawiarenki i kupił kwiaty, gdyby wiedział, że chciała. Albo poszedłby z nią do baru co w sumie bardziej mu pasowało na pierwszą randkę z Jeunesse. Sęk w tym, że wydawała się typem, któremu szkoda czasu na planowane randki. Nie jego wina, że dziewczyna była zmienna jak kalejdoskop. Po drugie bawiła go wizja moralnego kaca. Jeżeli ktoś miałby go mieć, to na pewno nie on. Do tego trzeba mieć najpierw jakąś moralność w ogóle. - Tak się nagle martwisz o moje mięśnie... - odparł flegmatycznie, podążając wzrokiem za jej ręką. Właściwie nie było to ani pytanie, ani stwierdzenie. Znowu się nim bawiła. Ech, Kobieto! Puchu marny! Osobiście wolał swoją jedną rękę od jednaj kobiety. Ręka nie domagała się ciągłej uwagi, nie obrażała się nie wiadomo za co i nie gadała jak najęta o pierdołach. Kobiety były wspaniałe, ale przy bliższym poznaniu traciły na uroku. Zastanawiał się czy odpowiadać Ślizgonce. Albo raczej co. Czy pytała o kogoś, kto był po niej, czy chodziło o to czy ma już coś w zasięgu ręki (haha, ręki... taaa), czy dopiero ostrzy na kogoś pazurki? Wybrał najbezpieczniejszą opcję. - Właściwie to mam w weekend randkę - przyznał się - Ale nie nazwałbym tego "zdobyczą". Nie spieszymy się - gładził koniuszkami palców jej rękę opartą o jego biodro; skoro już ustalili, że ma coś na oku i wcale nie potrzebuje jej atencji mógł sobie pozwolić na dołączenie do tego niezobowiązującego dotykania - Potrafię być też romantyczny, wiesz? W ogóle masz o mnie bardzo krzywdzącą opinię...
Kobiety po prostu były skomplikowane, chociaż zdarzały się wyjątki. Andrea wprawdzie była zmienna jak chorągiewka na wietrze, jednak zamiast ckliwej randki w Miodowym Królestwie wolała wypić lub/i sobie zapalić grając przy tym w rozbieranego pokera. Oczywiście lubiła drobne gesty, jak kwiatki, czekoladki, czy komplementy, bo może i była dla większości typem "kumpeli", ale wciąż miała te cholerne cycki i hormony! No. - Wolę normalne mięśnie niż przerośnięte muły - westchnęła a kiedy tylko usłyszała, że ma randkę w najbliższy weekend podniosła się tak, że teraz z odległości mniejszej niż dwadzieścia centymetrów wlepiała nieznośne spojrzenie w twarz Krukona. - Z kim? - ciekawość była pierwszym krokiem do piekła, ale oh well, ona już tam była. Obiema nogami. A może poczuła się zazdrosna, że to nie ona była na miejscu panny X? W końcu nie tak dawno piła ze smutku, że nie może znaleźć sobie żadnego chłopaka na dłużej niż miesiąc lub kilka spotkań, a tu taka niespodzianka, Misha próbował kogoś poderwać w inny sposób niż zwykle! - Do tej pory mi tego nie udowodniłeś, więc wybacz o panie, że zwątpiłam w twą jakże romantyczną duszę. Jak mogę się zreflektować za mój haniebny postępek? - zacisnęła mocniej palce na jego skórze koło biodra prawdopodobnie tym samym go szczypiąc, ale wszystko skwitowała spolegliwym uśmiechem.
Wow. To znaczy... owszem, miał nadzieję, że tą informacją wprawi ją w zazdrość, ale że aż tak... Wow, brawo Misha! Nawet trochę się przestraszył, kiedy tak szybko się poderwała. - Nie mogę ci powiedzieć. Ona chyba by nie chciała, żeby ludzie o tym wiedzieli - ledwie udało mu się na ją na tę randkę namówić, ale już jego w tym głowa, żeby później sama opowiadała o niej koleżankom. Andy była zła. Super, można w niej było wzbudzić poczucie winy. - A skąd miałem wiedzieć... - zaczął poirytowanym tonem, ale zatrzymał się w pół zdania i odwracając od niej wzrok, udał, że zbiera myśli - Ludzie - podjął spokojnie - mają tu o mnie opinię jaką mają. Nie twierdzę, że zupełnie nie słusznie, ale... - znów zrobił pauzę na zastanowienie się, chociaż już doskonale wiedział co chce powiedzieć - Kiedy ktoś chce się ze mną zadawać, z góry zakładam, że chce mnie widzieć właśnie takiego. Napiął mięśnie, kiedy wbiła mu się w nogę. Mógł wymienić tuzin sposobów w jaki mogłaby mu się odwdzięczyć, jego wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach, ale nie był na tyle głupi, żeby się nimi dzielić na głos. - Przykro mi, że z nami wyszło jak wyszło - zdjął z niej ramię i odsunął się - ale myślę, że naprawdę mógłbym spróbować z Ru... z tą drugą - mówiąc to patrzył na swoje dłonie. Dopiero kiedy skończył spojrzał niepewnie na Ślizgonkę.
Marysia była lekko w szoku, kiedy tylko Misha zaczął mówić. Zaczęła się zastanawiać gdzie jest błąd w tym pieprzonym Matrixie, bo nie mogła uwierzyć, że akurat ON postanowił iść na randkę. Misha i randka, to się wykluczało z marszu, a jak widać coś jeszcze potrafiło ją zaskoczyć. - Jaja sobie robisz - parsknęła śmiechem, chociaż zaraz po tym widząc jego poważną minę usiadła poprawnie obok. I co mu miała teraz powiedzieć? A może powinna mu dać błogosławieństwo lub ostrzec tę dziewczynę? Gdy powiedział pierwsze litery jej imienia zorientowała się o kogo chodzi. Ruth. Znały się tyle o ile, jednak Ślizgonka miała do niej wyjątkowego pecha: najpierw Alexander biegał i zawodził, że Ruth go nie chce a teraz szkolny podrywacz i łamacz serduszek postanowił się ustatkować. Poza tym, że była naprawdę ładną dziewczyną to nie umiała więcej na jej temat powiedzieć, bo rozmawiały może dwa razy w życiu. - Ojej, czyli mówisz serio... no, to nie zrób jej krzywdy, co? Może już za dużo było tych złamanych serduszek, Misha. I pamiętaj, żeby od razu nie pakować jej języka do buzi - pokiwała groźnie palcem wskazującym, opierając się plecami o ścianę. Czuła się dość dziwnie i przede wszystkim czuła, że nie powinna się z nim spoufalać. Gdyby tylko zobaczyła to któraś z jej koleżanek, to bardzo szybko Krukonka odwołałaby randkę. W pewnym momencie podniosła się z ziemi, spoglądając na Krukona z góry. A może powinna była go pocałować, skoro teraz będzie zajętym obiektem? Nie, chyba nie powinna i dobrze zrobi, jeśli sobie pójdzie. - No to Myszko, powodzenia na nowej drodze życia. Czy coś. Arrivederci Roma - posłała mu zalotnego buziaka w powietrzu, po czym mozolnym - wręcz od niechcenia - krokiem ruszyła w stronę schodów.
zt
Ostatnio zmieniony przez Andrea Jeunesse dnia Pią Paź 28 2016, 10:58, w całości zmieniany 1 raz
No co? Chadzał czasem na randki. Nie tak nawet rzadko - randkę łatwiej skończyć w łóżku niż przypadkowe spotkanie. Prawdą jednak jest, że kiedy mógł oszczędzał sobie czasu. I energii. Zachowując wyszlifowaną przez lata spędzone w kasynach kamienną twarz, gratulował sobie w głowie wspaniale sprzedanego kłamstwa i tańczył triumfalny taniec na cześć naiwności kobiet. To niesamowite, że one wszystkie wierzyły, że facet naprawdę może się zmienić... Należało chyba za to dziękować twórcom komedii romantycznych. Udał, że próbuje ukryć poirytowanie, kiedy dawała mu rady. No dobra, zmienił się, wielkie mi hallo! Po chuj drążyć temat! - Przecież wiem - odparł naburmuszony, po czym złagodził swój ton wymuszonym uśmiechem. Nikt nie zmieniał się od tak, przyznając, że do tej pory, był w kretynem. W rzeczywistości jej uwagi, wpadały mu jednym uchem i wylatywały drugim. Kto jednak uwierzyłby komuś, kto do życiowej metamorfozy podchodzi zupełnie beztrosko. Trudny był ten jego żywot - ciągła gra, konieczność uważania na każdy ruch i każde słowo - większość byłaby tym zmęczona, ale jego to nakręcało. Merlinie, jak on marnował swój talent! Powinien grać na jakiejś wielkiej scenie, zamiast uganiać się za kolejnymi pannami. Zrobiło się między nimi trochę niezręcznie, co jakimś cudem utwierdzało Krukona w przekonaniu, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Powolutku, ale nikt nie twierdził, że będzie łatwo. Andrea widocznie nie wytrzymała napięcia i wstała. - Dziękuję. Napiszę ci jak poszło - uśmiechnął się potulnie, podczas gdy jego mózg zacierał pofałdkowane rączki układając swój nikczemny plan. Podążał za nią wzrokiem, kiedy odchodziła. Witaj we friendzonie, Andy - najbardziej nieszczęsnej sferze świata. Już wkrótce będziesz chciała stąd uciec, a wyjście jest tylko jedno...
Gdy usłyszał jak powtarza cicho to pojedyncze słowo: "przestroga", wiedział już, że właśnie chlapnął o kilka słów za dużo. I nie pomylił się, gdy zaraz napotkał się z pełną emocji odpowiedzią Flory. Dla niej artykuł zawieszony w gablotce nie był po prostu przestrogą, był świadectwem tragedii jaka spotkała ją w życiu - życiu, którego większości nie potrafi sobie nawet przypomnieć. Jej wyrzut był w pełni uzasadniony, a ból jak najbardziej na miejscu. Wzdrygnął się przez moment. Czy faktycznie jej w tej chwili nie rozumiał? Być może. A może dopiero zrozumiał trochę więcej po tym jak automatycznie i bez zastanowienia wypowiedział przykre dla niej słowa? Przeprosiła, chociaż nie miała za co przepraszać. Skinął tylko głową i poczuł jej ramię wślizgujące się pod jego rękę, po czym przekroczyli Izbę Pamięci, pozostawiając gmatwaninę wspomnień za sobą. Kroczyli w niezakłóconej przez nikogo ciszy. Oczywiście, mijali uczniów Hogwartu w różnym wieku, przebijali się częściowo przez naturalny, nieraz, żywy gwar tego miejsca, ale to było poniekąd... Jakby obok.
* * *
Zawędrowali nad dziedziniec, gdzie Melch bez słowa wymsknął się z uścisku Puchonki i sięgnął do kieszeni po paczkę Feniksowych oraz zapalniczkę. Wyjrzał za marmurową barierkę, a potem bez chwili zwłoki usiadł na niej i okręcił się tak, że jedna noga wisiała mu na zewnątrz, a druga wspierała się na powierzchni barierki. Tak wygodnie usadowiony, wyciągnął jednego z papierosów z paczki i bezceremonialnie wsadził go sobie w usta. Odpalił, z nonszalancją zaciągając się głęboko. - Chcesz? - wydmuchnął dym wraz z pojedynczym słowem, unosząc podbródek tak, by ten wzbił się wysoko nad jej głową. Skierował rękę w której trzymał teraz papierosy z zapalniczką ku Florze. Wiedziała, że jak odmówi to nie będzie żadnego wstydu, nie byłby to już pierwszy raz, kiedy palił przy niej ot tak. Ale być może po raz pierwszy zapytał się jej, czy nie zapali z nim. W zasadzie, znali się już trochę w tej milczącej zmowie, ale nigdy nie zorientował się, czy Flora pali.
Dała się poprowadzić bez większego oporu w wyznaczonym przez Melchiora kierunku. Szli w milczeniu, co nie przeszkadzało ani jej, ani jemu. Dopiero po chwili zainteresowała się celem ich wędrówki. - Gdzie mnie porywasz? - spytała. Szybko jednak domyśliła się, że nie wyjdą w takich strojach na zewnątrz, więc musieli pobawić się w półśrodki. Wychodząc leniwie po schodach zatrzymała się na balkonie, by krótko przeanalizować zaistniałą sytuację. Dowiedziała się, że po wypadku stała się zamknięta w sobie i przede wszystkim tego, że dalej nie umie sama uporać się z emocjami. Podeszła do Krukona, opierając się biodrami o kamienną balustradę a za papierosa podziękowała. Teraz miała co prawda ambiwalentny stosunek do papierosów, ale nie wiedziała, czy paliła przed śpiączką. Rodzeństwo twierdziło, że nie, ale coś nie mogła im uwierzyć. - Długo dokarmiasz swojego raczka? - miała na myśli oczywiście to, jak długo pali. Potem sama usiadła na barierce, przechylając się dla bezpieczeństwa do przodu tak, że jakby miała spaść to na posadzkę a nie na dziedziniec. - Palenie jest niezdrowe. Powinieneś to rzucić - używając moralizatorskiego tonu myślała, że uda jej się cokolwiek zdziałać.